Złotowłosa czarownica z Glarus/Apologja Szatana

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Złotowłosa czarownica z Glarus
Podtytuł Powieść
Wydawca Powszechna Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
APOLOGJA SZATANA.
Traktacik
uzupełniający lukę w powieści
o „Złotowłosej czarownicy z Glarus“.
1. Komeratarzyk do postaci Miggeli.

Po napisaniu tej powieści doznałem lęku.
Przeraziłem się na myśl, że jedni posądzą mnie o to, iż wcale nie wierzę w istnienie Szatana; inni wezmą mi za złe, że już nazbyt złą opinję zrobiłem Djabłu, nie pomnąc Jego zasług wobec Ludzkości.
Jest się bowiem otoczonym tak złośliwymi ludźmi, że znaleźć się mogą nawet tacy, którzy przypuszczą, iż w obrazie 9-letniej Kapryśnicy Miggeli, odmalowałem symbolicznie naszą Opinję Społeczną, zwłaszcza ową prasowo-literacką, nieomylną, jak Papież. Nie masz bowuem nic łatwiejszego nad imputowanie mi zapomocą drobnych naciągnięć takiej np. ohydnej przenośni: krytyka anonymowych wzmiankarzy, zastępująca u nas studja krytyczne, pobudza siebie stale małym paluszkiem do wymiotów — owe miłe wymioty podaje za ekstrakt opinji społecznej o pisarzu, słudze społeczeństwa m ądrych Tschudich i zacnych Bleihandów — sama skrycie wrzuca do nich gwoździe i szpilki najnikczemniejszych potwarzy, poczem twierdzi, trzęsąc się z oburzenia, że to poczytny pisarz wczarowuje w zdrowy żołądek narodu rzeczy szkodliwe, sensacyjne, pornograficzne, trujące, demoralizujące; a po tym wyroku oddaje sługę narodu — szlachetnego pisarza na ścięcie publiczne in effigie... podczas gdy inni, jeszcze zręczniejsi, a również nie czytujący dzieł potępionego, doradzają raczej przemilczeniem zagłodzić i zakneblować głosiciela prawdy, uznawanej za najgorszą ze sztuczek djabelskich.
O, mój Boże! — czyliż coś podobnego mogłoby mi przyjść choćby na chwilę do głowy?!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Miałem wprawdzie przyjaciół — (na cóż wymienianiem nazwisk przerywać ich sen spokojny w mogiłach?) — wielkich uczonych polskich, którzy w nagrodę całożyciowej, pełnej poświęceń, pracy kończyli żywot, jako nędzarze — ten i ów w szpitalu. Znałem słynnego dramaturga, który w nędzy i obłędzie sypiał podczas okupacji pod mostem Poniatowskiego wypadło mi go podjąć i odwieźć do Bożego Jana. Los podobny spotykał już niejednego poetę: może któryś błądzi jeszcze ulicami, niby zastygły, niemy wyrzut symbol poniewierki. Nierzadko stykałem się z ludźmi wielkiego talentu, którzy złotemi głoskami zapisali się na kartach dziejów literatury — a przecież kończyli żywot, zgoryczeni do cna, opuszczeni przez szczęśliwych przyjaciół... czasem kończyli wystrzałem samobójczym. Nie było ani jednego, któremu gościńca do sławy pośmiertnej nie usypanoby cierniami, nie usłano błotem. Bywałem na pogrzebach ludzi zasłużonych, czy to mężów znacznej nauki, czy szczerych artystów słowa, dłuta, pędzla, tonu — których na miejsce wiecznego odpoczynku odprowadzała ledwo garstka upartych wielbicieli...
Ale... iżbym z tego powodu ważył się porównywać opinję mocarstwa prasowego z histeryczną i niedojrzałą Miggeli — nie! nic podobnego nie przyszło mi do głowy.[1]
Nawiasem mówiąc — Engherz na tle mojej historycznej powieści jest tylko dostosowaną do epoki postacią, zmyśloną przezemnie. A więc i jego ostatni czyn — czyn zbrodniczy — jest tylko fantazją autorską. Miggeli napewno żyła jeszcze długo. Ba! może żyje dotąd — i nie starzeje się. Miggeli zadusić niepodobna! Opinja prasowo-brukowa może być spokojna o siebie: żaden głos nie przeszkodzi jej, gdy oto wyraża ostatnio zdziwienie wzmianką, przerzucaną ze świstka do świstka, iż „niejaki Belmont odważa się pisać i mówić po polsku“. (Dosłownie!)...
Niechaj więc ta opinja prosperuje!... niech dusi uczciwych pisarzy — sama nietykalna i nieśmiertelna!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2. Mosty nad przepaściami.

Ale mieliśmy mówić o djable...
Któż waży się weń nie wierzyć?! Pewnego dnia uczynił mi wielki zaszczyt — jeszcze w zaraniu czasów, gdy redagowałem moje „Wolne słowo“ (r. 1908 — 1912) — czcigodny ksiądz prałat Jan Gnatowski. Złożył mi wizytę. Byłem zdumiony. Przyniósł mi Nr. 46 „Wiary“, pisma, które redagował. W numerze tym znalazł się artykuł, poświęcony odczytowi mojemu p. t. „O kobiecie upadłej“. Anonymowi wzmiankarze, tej obłudnej, pseudo-katolickiej i pseudo-narodowej, świeckiej prasy, którzy nie pofatygowali się na odczyt, — na mocy samego tytułu na afiszu rozdarli szaty z oburzenia, ogłaszając urbi et orbi, ze )es pornografem, demoralizatorem społeczności, burzycielem ideałów religijnych. O, ironjo! Wiara natomiast — pismo ex officio i z kompetencji katolickie, konstatowała po wysłuchaniu mego odczytu przez sprawozdawcę-duchownego, że odczyt mój „był utrzymany w tonie wysoce podniosłym i szczerze chrześcijańskim“.
Zacny ks. prałat Gnatowski przybył osobiście w progi moje, aby dać mi zadośćuczynienie. Zaiste piękny czyn![2]
Zdziwiłem się mocno — piękne czyny są rzadkością. W zruszony rzekłem:
— Księże-prałacie!... zdumiewam się... Przecież pomiędzy rzecznikiem „Wolnego Słowa“ i rzecznikiem „Wiary“ istnieje... przepaść niezgłębiona.
Przymrużył mądre oczy i odparł mi ze zwykłym swoim dobrodusznym uśmiechem:
— No! no!... Opatrzność dba o to, aby ponad przepaściami przerzucać mosty.
Zapamiętałem sobie te słowa nazawsze.

Miałem później honor odwiedzić kilkakrotnie tego niezwykłego człowieka, który — w naszej atmosferze wzajemnego skakania sobie do gardeł zachował do starości wiarę w opatrznościowe mosty. Podziwiałem jego słodycz w rozmowie i cierpliwość w chorobie. Ślepł wówczas ustawicznie — już nie mógł czytać; nie korzystał ze swojej bibljoteki, imponującej liczbą tomów i pięknych szaf. Jednakże nawpółślepy porządkował jeszcze aneksy do dzieła, przygotowywanego do druku.
— Jaki temat? — spytałem.
— O djable!
Wyznaję, że mimowoli żachnąłem się, odchylając głowę na poręcz kanapki. Raczej odgadł, niźli dostrzec mógł to żachnięcie ze stojącego naukos fotela.
— Pan nie wierzy... w djabła? — spytał po chwili.
— Nie wierzę — bąkałem w zawstydzeniu. A Ekscelencja... wierzy naprawdę?
Odparł z głęboką powagą:
— Tak!... jest to personifikacja zła — niewątpliwie istniejąca we wszechświecie.
Myślałem sobie naówczas, powracając z wizyty od prałata:
„Gdzież tu mogą być owe mosty... pomiędzy nami?!“

Wyznaję, że nie miałem odwagi nigdy sięgnąć po dzieło ks. Gnatowskiego o „Djable“, gdy ukazało się potem w druku. Może starczyło mi przekonywań na ten temat ze strony miłego, osobiście mi znanego, ks. Charszewskiego, najognistszego ze współczesnych teologów katolickich, który redakcję „Wolnego Słowa zaszczycił, przesyłając mi ku zbudowaniu memu wszystkie swoje interesujące dzieła — w tym rzędzie wymowne „Odrodzenie“, studjum psychologiczne, w którem autor przez usta swojego bohatera, broniąc potrzeby piekła na mocy świadectw Ewangelji, mimochodem wyraża swój szczery „żal do dziejów, że nie spaliły raczej opasłego Lutra, zamiast Husa“, który „acz szlachetny, stał się męczennikiem własnej pychy“. (Patrz str. 185). Słusznie, czy niesłusznie, lękałem się, że jakieś ewentualne faux pas w tym stylu popsuje mi postać zmarłego starca, czcigodnego autora „Djabła, w którego uparłem się nie wierzyć!
A jednak... — —
W parę lat później, w siedem zaledwie, t. j. w roku 1915-ym okazało się, że staruszek miał słuszność — że „istnieją mosty psychologiczne poprzez przepaści“. Mianowicie pokazało się, że i ja także... wierzę w djabła!
Zajęła mnie mocno postać Szatana, stworzonego przez genjusz poezji rosyjskiej. Oddałem hołd djabłu publicznie z odczytowej katedry w sali Muzeum Prz. i Roln. w Warszawie w prelekcji p. t. „Anatema“. Jest to tytuł filozoficznego dramatu Andrejewa. Zainteresował mnie szatan — „Anatema“ — szatan, który myśli i czuje głęboko, dręczy się tajemnicą bytu i cierpi nad niedolą ludzkości — uczciwy szatan, który opętał szlachetną inteligencję rosyjską (dziś rozpędzoną za bezwolę na cztery wiatry) — który, rozdwojony wieczyście w sobie, walczy o przyszłość ziemi — chwieje się, zatruty pesymizmem, aż wreszcie pada we łzach gdzieś na pustyni w dali od czynnego życia, z którem uporać się nie może.
Dramat Andrejewa „Anatema“, napisany na lat parę przed wojną — w teatrze Stanisławskiego w Moskwie porywał tłumy wizją genjalną, potęgą słowa, dopóki przedstawień nie zerwał naraz, wbrew pierwotnemu zezwoleniu, zakaz cenzury... Albowiem jakiś teolog prawosławny uderzył na trwogę, dojrzał w tej przedziwnej dramie zatrute ziarno myśli wolnej, a tuż potem policja carska odkryła w niej jadowity siew walki socjalnej.
Nie przeczę, że w tem dziele są myśli niebezpieczne — odkryłem przed publicznością polską jego tragiczną tajemnicę: trawestację ewangielicznej histoiji à rebours. Tkwi tu problem filozoficzny z jego stroną socjalną i religijną, etyczną i polityczną. Jeżą się krwawe znaki zapytania, zwrócone ostrzami buntu ku niebu. Pada cień trwogi i zwątpienia na misterjum ofiary Synowskiej za błogosławieństwem Ojca... myśl sceptyczna, podsunięta przez Szatana człowiekowi.
Zresztą sam Andrejew zagadnienie o wadze moralnej Ideału Miłości w dziejach zawiesza nierozstrzygnięte — w mgławicy, śród gwiazd. „Odpowiedź obietnicy niebiańskiej i zapowiedź buntu w imię prawdy życia — jak zauważyłem podówczas — jeszcze się ważą w tem dziele. A któż ośmieli się rozstrzygnąć kwestję. czy ślepa wiara raczej widzi proroczo przyszłość, przenikliwy zas rozum oślepiony został przez jaskrawą realność czasów, czy też dzieje się odwrotnie?“
Pytanie to rzuciłem z katedry w roku 1915-ym — czasu wojny.
Tragiczna ironja!
Zakaz cenzury rosyjskiej usunął „Anatemę“ z widowni. Ale myśl Anatemy — Andrejewa spełniła się w lat niewiele potem na ziemi przewrotu bolszewickiego co do joty. Zimny dreszcz przechodzi nas dzis, gdy czytamy słowa jasnowidza.
Anatema woła:
„Będę płakał i skarżył się tak groźnie, póki wszyscy w olbrzymiej wojnie nie zostaną katami i mordercami I zapowiada „góry trupów cuchnących i brudnych — zapowiada nadługo przed wojną Europejską i domową.
Djabeł w ostatniej scenie dramatu Andrejewa odchodzi w pomrok obłoków, mających kształty głazów, wyśmiewając się gorzko z Ziemi, która uczciła Ideał Miłości bliźniego, a w imię tego Ideału stale i bezmyślnie — zabijał Tak jest!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak jest! — uwierzyłem w Djabła.
Wprawdzie uwierzyłem nieco odmiennie, niż szanowny kapłan Jan Gnatowski. W mojej wierze poszedłem śladami autora świetnej monografji polskiej p. t. „Djabeł w poezji“, ś. p. Ignacego Matuszewskiego. Poszedłem trochę dalej na szlaku filozoficznych rozważań...
A dziś oto — w celu rehabilitacji Djabła, który tak sromotnie jednostronnie wypadł w wierze cnych Bleibandów, a tyle przyniósł krzywdy nieszczęśliwej Annie Göldi i miljonom podobnych — pragnę na tem miejscu oddać hołd innemu Djabłu — dobroczyńcy ludzkości, sprężynie postępu, nie ordynarnemu Lucyperowi, lecz buntowniczemu nosicielowi światła. Prometeuszowi aryjskiemu, który z nieba wykradł iskrę Zeusowi i zniósł ją na ziemię— Lucyferowi![3]
Nie zdołam tego uczynić lepiej, niźli podając choćby wstęp i zakończenie mego odczytu o..Anatemie“, pozostającego dotąd w rękopisie, gdyż prace niebeletrystyczne nie mają szczęścia u wydawców w smutnych warunkach naszego analfabetyzmu, gdy myśl trzeba przemycać między wierszami fabuły powieściowej, narażając się za to u nieuków na opinję... „sensacyjnego pisarza“![4]
Sądzę, że poważny czytelnik będzie mi wdzięczny za to konieczne uzupełnienie mej powieści, podajace odwrotną stronę medalu — wizji Szatana.

3. Inwokacja do Szatana.
(Wstępne słowo do prelekcji o „Anatemie“ Andrejewa).

Kto na widok chłopki, żegnającej się przy dźwięku słowa: „Djabeł“ — ma tylko uśmiech politowania nad zabobonem — ten jest półinteligentem. Nie wie, że przechodzi obok dziejowego zjawiska olbrzymiej wagi.
„Szatan“ — mówi monograf polski, Matuszewski — „jako synonim personifikacji zła, odegrał wielką rolę w dziejach cywilizacji. Historja jego jest tak obszerna, że tekst jej wyczerpujący zająłby kilka tomów.“
Dodam: trzebaby tomów, aby wyjaśnić, czemu twórcza fantazja ludzkości w rozwoju musiała tak samo uosobić Zło w djable, jak Dobro uosobiła — w Bogu; czemu wolno nazwać genjalnym i poniekąd dobroczynnym ten wysiłek myśli ludzkiej, który, stwarzając obraz szatana, tem samem oczyszczał ze zła postać Jedynego Boga. Boć gdyby w zaświecie panował tylko samotny Bóg — gdyby nie udało się naiwnej myśli wytłumaczyć choćby tylko podrzędnej roli ducha zła, Bóg, jako źródło wszechrzeczy, nie doznające oporu, musiałby ponieść odpowiedzialność moralną za wszystko zło świata.
Ale z drugiej strony opętanie człowieka i narodów przez ideę szatana stworzyło mrok umysłowy średniowiecza, zapaliło stosy dla mniemanych czarownic, zgotowało tortury dla „opętańców złego ducha“, skończyło się ledwo na krańcu XVIII wieku — a stąd było krzywdą bezmierną dla postępu.
I tu właśnie godzi się podkreślić, że opętanie przez szatana kończy się wyzwoleniem przez... szatana! Jeżeli-ć do dziś djabeł pozostawił ślady li na przesądnej duszy ludowej, a szczytów kultury już nie trwoży — to zawdzięczamy to buntowniczej mocy szatana w dziełach literatury XIX stulecia — a zwłaszcza Byronowskiemu Lucyferowi, t. j. temu, który ma na imię: „niosący światło“.
W jaki sposób opętanie przeobraziło się w wyzwolenie — nikt pokrótce nie zdoła wyrazie. Lecz charakter tej wyzwolicielskiej pracy Szatana, który „przed wiekami zjawił się w ojczyźnie wierzeń religijnych, jako antyteza Stwórcy i Zbawiciela,“ a stał się onym „burzliwym fermentem, który nie daje ludzkości zasypiać gnuśnym snem“ i w tej roli „ściągnięty z regjonów wiary przez zuchwałą fantazję artystyczną zyskał prawo obywatelstwa w krainie poezji“[5] — ten charakter najpotężniej ujawnia się w dramacie Andrejewa.
Biorąc na swoje barki ciężki trud ogarnięcia idei Satanizmu poprzez peripetje tego dramatu, mam chęć zwrócić się do potęg zła z następującą inwokacją, która błyskawicą oświetli rozwojową drogę tej idei:

0 Lilith! bogini grzechu,
Pomocną podaj mi dłoń —
Zakląć chcę siły podziemne
I wzruszyć piekielną toń!

Niech starych ludów fantazji
Wyłoni posępna mgła —
Walczące z duchami dobra
Legiony demonów zła!

Baalu, Molochu, Tyfonie,
Z egipskich, z fenickich ksiąg —
I wy, z Babilonu, z Assyrji,
Szatany — zatańczcie wkrąg!

Przyjdź krwawy, indyjski Siwu! —
I ukaż swą perską twarz,
Zły Arymanie, co w boju
Z Ormuzdem, jak równy, rwasz!

Lecz znijdź także ty, Prometeju,
Coś ziemską niedolę czuł.
A za to, żeś iskrę zniósł Grekom,
Zeus kajdanami Cię skuł!...

∗             ∗

I ty, protoplasto szatanów,
Narzędzie piekielnych mąk,
Wężu, coś skusił niewiastę,
Przyjdź z Biblji hebrajskiej ksiąg...

Pójdź, Belzebubie, którego
W. proch starł Izajaszów szał —
Pójdź, djable, coś skusić Jezusa
Darami napróżno chciał!

Przyjdź Ty, coś się z Bogiem założył,
(Złośliwą uciechą gnam)
O duszę pobożną Hijoba —
I w niebie zawstydził Cię Pan!

Niech powie nam Księga Henocha,
Jak Boga urodził się wróg: —
Niech niebo rozewrze się w błyskach,
Niech gniewny pojawi się Bóg...

Za pychę, za bunt przeciw Bogu,
Niech piekieł otwiera się próg...
Aniołem upadłym jest szatan,
Strąconym z gwiaździstych dróg!

∗             ∗

Was, djably Hagady, przerażał
Kabały magiczny znak,
Czmychaliście, Rzymskie djabełki,
Gdzie wody święconej był szlak...

Jak nisko upadłeś, szatanie,
Z ciężarem semickich wag —
Lecz wznosił cię powiew romański
I wicher germańskich sag...

Wesoły djabełku, Merlinie,
I hardy Robercie zstąp —
Wikingu — szatanie Caedmona
Na chwałę piekielną trąb!
 
Niech przyjdzie tu do nas z misterjów
Ten lichy błazenek — czart,
Co w figlach przegrywał bój z niebem,
A baba stroiła zeń żart...

I z średnich stuleci pomrocza
Niech wyjdzie ponury ów bies —
Ten zdrajca — Kusiciel czarownic —
Przyczyna mąk stosu i łez...

Rozewrzyj się piekło Dantego,
Gdzie Bóg swoich kar pełni plan,
Gdzie Pluton posępny panuje
I djabły Wirgila gna w tan...

Gdzie z „Boskiej Komedji” nakazu
Ma cierpieć katolik za grzech
Gdzie jęk słychać z ogni i z lodów
I djabłów rozlega się śmiech!...

Niech przyjdzie i czart pocieszyciel,
Co częsty od ludzi brał hołd!
Nieszczęśni wątpiący — ku niemu
Szli czasem miłośnie na żołd.

Za rozkosz — za złoto — za prawdę —
Świat gotów był duszę mu nieść —
I w orgjach sabatów djabełskich
Msze czarne mu grały na cześć!...

A teraz — na wielkie zaklęcie Fausta — w błysku i huku piorunów, wynijdź z czarnej postaci psa, Mefistofelu, najmędrszy ze wszystkich czartów, potomku ko­micznych figur djabelskich z misterjów średniowiecza, zmądrzały w mózgu Goethego naiwny szatanie Hansa Sachsa, wykształcony w szkołach filozofji uczniu encyklopedystów francuskich, podchmielony na saba­tach czarownic Walpurgii, wbogacony barwami genjuszu największego poety Niemiec... Przyjdź i podaj cyro­graf do krwawego podpisu duszy żądnej poznania i uciech przyjdź, złośliwy towarzyszu błąkającej się myśli uczonego i spragnionych zmysłów człowieka duchu wieczystego przeczenia, odwieczna cząstko mro­ków, struno drwiącego wątpienia, zjadliwy krytyku, djalektyku subtelny, płomienny sceptyku, zimny sofi­sto — wejdź w duszę Fausta, opętaj ją, tocz boj z nią zacięty, aby pchnąć ją do piekła negacji i rozpaczy!
I przegraj w pogodnym umyśle Goethego, djable Mefisto, nie umiejący kochać nic i nikogo — przegraj dwie walki: walkę o duszę zbłąkanej Gretchen przed niebem sprawiedliwej łaski — i walkę o mężną duszę Fausta, rosnącą w zwątpieniu wobec nieba wiary w potężny postęp ludzkości!
Wreszcie, z burzliwej myśli Byrona, w błyskawicach i wichrach, zjaw się, najśmielszy i najdumniejszy z szatanów, Lucyferze, przyjacielu prawdy i ludzkości — bracie Prometeusza, prawnuku strąconego w przepaść anioła buntu, ojcze rozkochanego w zakonnicy Tamarze, demona gór Kaukazkich — dziwnie piękny aniele-szatanie, wrogu odwieczny zakrzepłych dogmatów i tyranji myśli, wrogu nieukojony Boga Zemsty, Jehowy — wynijdź z chmur, potępieńcze z gwiazdą na czole, i wejdź w przymierze z wygnańcem raju — Kainem, co zabił Abla za korny hołd niebu.
Tyś nie jest podłym zdrajcą Boga i ludzi, który użyć się dał przez Bóstwo za narzędzie tortury grzeszników we włoskiem piekle Danta — ty nie masz nic wspólnego z upartym lokajem Bożym, hiszpańskim djablikiem Calderona, tyś nie jest bezsilnym duchem sprzeczności, zwyciężonym przez optymizm rasy Germańskiej, Mefistem ty urosłeś w męce myśli, krytyku-twórco nowego życia, prawy synu angielskiego szatana-rokoszanina, nad którym pierwszą łzę uronił Milton w „Raju utraconym“ — tyś niestrudzony szermierz wiedzy i ludzkości, który nie zwycięża ostatecznie lecz nigdy nie daje za wygraną.
Tyś wszedł z człowiekiem i w bój i w przymierze — walczysz zań i przeciw niemu — posępny bluźnierco, nie przyznający się do cierpień — ty przyrzekasz duszy gorzką i nagą prawdę nauki — przyrody, lecz wzamian żądasz wyrzeczenia się najwyższego szczęścia wiary!... Nieugięty nigdy, — bezinteresowny w żądaniu hołdu — toczysz bój z przeszłością w imię jutra bój, co nigdy nie będzie miał końca!...
Jaka olbrzymia ewolucja!
Głupowaty powiernik króla Ciemności, ośmieszany tak łatwo przez niebo, czmychający na widok kropidła, zmienił się w dowcipnego szydercę w postaci Mefista; zaś lękliwy w próbach wyłamania się z pod Woli Najwyższej szatan — Inferus mnicha średniowiecznego Nikodema urósł w nieustraszoną postać swiatłonoścy — Lucyfera!
W dwóch ogromnych wizerunkach — Mefista i Lucyfera stopili Goethe i Byron w tyglu fantazji genjalnej wszystkie motywy tradycji i podnieśli je na szczyty myśli twórczej...
Ich liczni następcy — Chateaubriand, Grabbe, Lenau Flaubert, Carducci, Baudelaire, Madach, Richepin, Verlaine — lub polscy, obrabiający motyw przymierza Twardowskiego z figlarzem-czartem — subtylizowali tylko oblicze djabła, albo używali symboliki satanizmu dla celów dekoracyjnych...
Chrześcijański mistyk, Krasiński, użył szatana-Masynissy do uwypuklenia tragedji niewolnego narodu, któremu Irydjonowa nienawiść przeszkadza słuchać nakazów miłości Chrystusowej. Lermontow dał cudną piesń o zakochanym w ziemiance Tamarze demonie.
Ale dopiero francuz de Vigny wprowadził ideę szatana na nowe tory w legendzie o litościwej Eloi, córze Chrystusa, narodzonej z jego łzy — a chcącej zbawić szatana cudem swojej miłości dla mego.
A ta nowa nuta, rozwinięta przez Soumet’a, Gauthiera, Le Bois, Immermana i Quinet’a — rozgrzmiała najpotężniej w poemacie Victora Hugo o „Końcu Szatana“, gdzie wieszcz francuski marzy o wielkiej harmonji nieba i ziemi — o momencie, gdy Krzyż podniesie piekło i nastąpi wybawienie upadłego anioła — na końcu świata!
Matuszewski wątpi, czy znajdzie się poeta, który „ożywi wpółsenną i rozemgloną dziś postać szatana, czyniąc z niej istotę godną braterstwa Mefista i Lucyfera“.
Cud się stał!... Andrejew stworzył „Anatemę“.

4. Szatan i narody.
(Konkluzje z odczytu o „Anatemie“.

Przez pryzmat obrazu Szatana widne są dusze różnych narodów: Religijny umysł żydowski wysnuwa w lęku postać Węża-Szatana — lecz nie śmie spojrzeć mu w twarz — i cofa się szybko przed jego widmem pod opiekuńcze skrzydła Jehowy — poczem pleśnieje w przesądach ghetta. Lecz ma tę pewność zgrzybiałego dziecka, iż dom swój zbudował na opoce smętnej i pobożnej pokory hebrajskiej względem Pana nad Pany, Stwórcy Wszechświata, który zawsze potrafi zamknąć krzyczące usta Hijoba — deszczem późniejszej łaski i maścią na wrzody trądu...

Żywotna w wesołym rdzeniu słowiańskim, a lekkomyślna natura polska, zwolna poważniejąca w udręce niewoli i rozśpiewana w mistycyzmie prawowiernie-rehgijnym — gdzieś na nizinach ludowych bawi się figielkami kusych djabełków z „Zaczarowanego Koła“[6]*, ufając, że odpędzi je kroplą święconej wody; a kędyś, na szczytach poezji Krasińskiego — Irydjona osłom się przed potęgą szatana — Masynissy mocną modlitwą kobiety — Komelji i znakiem krzyża. A tak stoi na opoce dogmatów kościoła katolickiego i pokory chrześcijańskiej, beztroskliwie pewna, że Szatan zawsze upadnie w przepaść pohańbienia.

Jasna i rewolucyjna dusza galska odżegnała się najrychlej od djabła dowcipną drwinką Woltera i rozsądkową argumentacją encyklopedystów Wieku Oświecenia — bawi się z nim z bezbożnością świecką, lub powiada doń obojętnie: „idź do djabła!“ — w wierszach dekadenckich Richepina pójdzie z nim po koleżeńsku pod rękę wymyślać Bogu, lub na złość księżom zaprasza go na posępne orgje Baudelaire’a i Verlam’a, przepijając doń na cześć kochanek — a kiedy wstępuje na szczyty poezji Saumet‘a i Wiktora Hugo, nie traci mężnej pogody francuskiej, wierząc wbrew wszystkim dogmatom religji, że piekło nie jest zbyt głęboko, ani niebo nazbyt wysoko — i że rozum i serce ludzkie potrafią z czasem doprowadzić ziemię i niebo do dawnej harmonji greckiej — przy pomocy ucywilizowanego i sczłowieczonego szatana.

Pozytywna i indywidualna dusza angielska w chwilach sentymentu skrycie drży wraz z pobożnym Miltonem, iż może wyrok bezapelacyjny, skazujący Lucyfera na wieczne piekło, jest zbyt twardy i niezgodny z nowemi prawami Anglji. A w chwilach dumy i ioz aagi argumentuje zaciekle wraz z Bajronem[7]*) przeciw surowości starego sądu Jehowy. Poczem odnowiona przez chrzest poetycki gotuje się w ciszy poważnej do pracowitego boju o ideał wolności i wiedzy — równocześnie oporna chmurom i wichrom poezji bajronistycznej i powolna — pod maską świętoszków — światłu, błyskającemu ponętnie w pośrodku owej burzy.

Głęboka i mężna dusza germańska optymizmem Goethego zwycięża sceptycyzm Mefistofela, wzbogaca się jego krytycyzmem w interesie ziemi, lecz przeciwstawia wątpliwościom szatana wiarę w ideał zabiegliwej pracy... A na drodze celów swojej rasy — nie zna łęku przed niczem; syntetyzuje dla potrzeb życia prastarą pobożność Lutra z badawczością nowych filozofów na tury, pozwala łaskawie Schoppenhauerowi tonąć w marzeniach o miłosierdziu buddyjskiem, ale równocześnie wsłuchuje się ciekawie w harde nauki Nietschego, który miał odwagę uznać siebie i uwielbić, jako pogromcę ideału pokory — jako Antychrysta!
A dusza rosyjska?

Ona wątpi i wierzy — zrywa więzy i daje się okuwać nanowo — buntuje się i jęczy — rozdaje wszystko i nikogo nie nasyca — kocha ludzkość i przeklina — chce najmocniej wierzyć i najmocniej przeczy — wie wszystko i daje się prowadzić ślepcom — lituje się nad każdem cierpieniem ludzkiem i ucieka od cierpień na pustynię myśli — idzie ku tłumom po apostolsku i daje się po apostolsku pobić kamieniami przez ślepców i niegodziwców — jest potężna w słowie, słaba w czynie — zuchwale żąda zimnej prawdy, a naraz tonie w gorących modłach — nie chce ani życia, ani śmierci... Tak, czy inaczej — dusza Anatemy jest dla świata niezmiernie pouczająca i poetycznie piękna, gdy rownocześnie wygraża niebu i plącze na grobie Wcielonej Miłości!...



5. POST SCRIPTUM.

Proroczy „Anatema“ Andrejewa niestety czeka jeszcze na tłumacza polskiego, wydawcę i reżysera... Przyjdzie nań czas, gdy odrodzi się u nas mysi poważna...
Również dziwnem jest — a brakiem tej-że myśli poważnej wyjaśnia się, że nie znalazła dotąd tłumacza i wydawcy „tragiczna farsa Arcybaszewa p. t. „Djabeł“[8]. Dowodem nieśmiertelnej potęgi wizji szatana w poezji celowości tej wizji dla wstrząśnienia duszami ludzkiemi, dla postępu moralnego — jest fakt, ze znakomity pisarz rosyjski, autor „Sanina“ i „U ostatniej mety“, Michał Arcybaszew, sięgnął do niej jakby po lat szeregu odpowiadając na pytania „Anatemy swoim poematem dramtycznym p. t. „Djabeł, gdy wizja „góry cuchnących trupów“ stała się ciałem.
W ostatnich latach swego życia ten niezwykły szermierz-publicysta z rodu poetów, zaprzągłszy się do taczki dziennikarskiej, nie mógł przecie zapomnieć zupełnie to swojem powołaniu — artysty*). Szukając oręża w walce ze sponiewieraniem ideałów ruchu ludowego przez bolszewicką czrezwyczajkę, stworzył on nową koncepcję szatana — paczącego drogi rewolucji. „Djabeł“ Arcybaszewa, niestety, nie został dotąd jeszcze oceniony, nawet przez Rosjan — emigrantów. A przecież jest to dzieło kapitalne. Autor podjął tu niesłychane zadanie: przetrawestował Goethowskiego „Fausta“ — wszystkie jego sceny — na aktualność... pod kątem wieczności. Nieśmiertelnym postaciom Fausta i Mefista nadał nowy sens — wieczysty...
Nie jego to wina, ii pod wrażeniem tego, co się, działo w jego ojczyźnie, spadającej naraz na poziom kmożerstwa — — i pod wrażeniem krzywd osobistych losu dobrowolnego wygnańca, poetyckie jego dzieło tchnie rozpaczą bezbrzeżną, dźwięczy tonami Schoppenhauera, Leopardiego i Kaznodziei Salomona: „Marność nad marnościami i wszystko marność“.
Umierając na obczyźnie, bliski nędzy i nieprzytomny w ciężkiej chorobie, która gorączką meningitu padła na przepracowany mózg, zaiste szlachetny pisarz rosyjski znalazł się w położeniu, które na ostatniej karcie swego „ Djabła sam określił okrutnemi wiecznobrzmiącemi słowy:

Przed zgrozą końca niema Boga, ni świątyni,
Ani sensu, ni dobra... Spada złudzeń szata!...
Człowiek nagi sam stoi w lodowej pustyni
Zagadki Wszechświata!




KONIEC.





  1. To Balzak w zakończeniu powieści „Jaszczur“ personifikuje „opinję społeczną“ w bohaterce swojej, Fedorze. (P. A.).
  2. Nawiasem mówiąc podobny wypadek z woli figlarza losu zaszedł niedawno z powodu mojego „Mojżesza w spółczesnej“. Ponieważ każde dzieło moje musi być dla mnie pręgierzem tedy z prawa i zlewa przysięgli potwarcy rzucił, się na mnie: Owi z „zachodu” jeli mnie szarpać, iż, pono sponiewierałem Arjow i chrześcijaństwo: inni „ze wschodu” wpadli na mnie z pianą na ustach, iż ośmieliłem się rękoma „profana“ (czytaj: przechrzty) dotknąć fetysza ich Herzla, poniżając go w oczach świata. I tu ironja! — teolog ksiądz dr. Mącior w „Przeglądzie Katolickim“ — wbrew tym i tamtym qłosom — składa hołd mojej powieści, objektywizmowi memu w stosunku do chrystjanizmu, podnosi Herzla podług mego wizerunku, a nadto czarno na białem ex re mojego dzieła potępia „niesprawiedliwy antysemityzm — ślepą nienawiść dla wszystkiego co Żydowskie, ponieważ jest żydowskie (Nr 15 z r 1931). Nadmieńmy dla równowagi i podkreślenia ironji, że w liście prywatnym do mnie (z przyzwoleniem na ogłoszenie) uczcił prawdziwość mego wizerunku Herzla, i „głębokie wczucie się w jego dusze“ — rabin, poseł na Sejm, przyjaciel długoletni Wodza Sjonizmu szanowny dr. Ozjasz Thon rekompensując mi w ten sposób krzywdy od strony Sjonizmu — Loco, pozbawionego miar etycznych i estetycznych i krzyżującego moje imię nawet za to, że „Herzla porównałem z Mojżeszem“, o Herzlu ośmieliłem się wspomnieć, o zgrozo — Mickiewicza!...
  3. Dosłownie: nosiciel światła. „Lux” — światło; „fero” — noszę. (P. A.)
  4. Tak było z moją „Messaliną“. (P. A.).
  5. Cudzysłowem opatrzono cytaty z monografji „Djabeł w poezji“.
  6. Bajka dramatyczna Rydla.
  7. Por. dramat „Kain“.
  8. O filozoficznym nastroju umysłu Arcybaszewa w duchu idealizmu, świadczy jego praca p. t. „Miraże”, nieznana u nas, gdzie plecie się tylko o „Saninie” co ślina przyniesie na język.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.