<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Tytuł Zalotnicy niebiescy
Podtytuł Sztuka w 3 aktach
Wydawca Koło Wydawnicze „Teraz“
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Bratniej Pomocy Med. U. J.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.
Dekoracja aktu I-go. Okno otwarte, popołudniowe słońce. Dzwonek. Służąca otwiera.

SŁUŻĄCAPani doktorowa zaraz przyjdzie. Odchodzi drobnym krokiem.
HERRUBPrzechadza się, zagłębiony w myślach. Dostrzega leżące blisko drzwi, na krześle białe rękawiczki damskie. Patrzy na nie, długo — przyciska do ust. Słysząc kroki, szybko kładzie je na miejsce, i opanowany, spokojny idzie ku wchodzącej Noli.

SCENA 1: NOLA, HERRUB.

Nola wita się z Herrubem.
HERRUBMiałem wrażenie, że mnie pani potrzebuje. Czy to prawda?
NOLATak, myślałam o panu, przyzywałam pana na pomoc. Siadają.
HERRUBŹle pani wygląda. Nie była pani w kasynie ani dziś, ani wczoraj...
NOLAJestem rozbita... jestem skrzywdzona poraz pierwszy w życiu, panie Gabrjelu.
HERRUBWiem... rozumiem...
NOLAZ głębokim smutkiem. Jastramb.
HERRUBZ westchnieniem. Tak. No cóż robić. Tacy już oni są ci bardzo męscy.
NOLAAleż pan nie może chyba wiedzieć, o co mi chodzi.
HERRUBWiem. Pierwsza miłość sprawia pani dużo zmartwienia.
NOLAMoja pierwsza miłość? Pan to mówi — pan, który wie zawsze wszystko?
HERRUBWłaśnie dlatego... że wiem... No tak, i chłopiec zapomniał o całym świecie.
NOLAZapomniał nawet o człowieczeństwie!
HERRUBWybaczam mu to. On tylko chwilowo zapomniał.
NOLAJa nie mogę. Nie daruję mu nigdy, jeśli zniszczy w mojem sercu swój piękny obraz. Gdy zwątpię o nim — cóż mi pozostanie na świecie? On był jedyną moją ambicją... więcej panu powiem: moją godnością.
HERRUBPatrząc wdal, uśmiecha się rzewnie. To miłość! Miłość! Widzi pani, ja ją znam — wiem, co za dziwy wyczynia z człowiekiem.
NOLAPorywczo. Pan nie popełniłby tych błędów — pan jest lepszy!
HERRUBNajpierw wzruszony walczy z sobą, potem nagle gniewny. Nie wolno pani sądzić go! Tęskniła pani przecież za ogniem, za jakimś nadmiarem... On jest prawdziwie gorący, szczery! Niechże pani nie przesadza!
NOLAZdziwiona. Dlaczego pan się tak unosi?
HERRUBWidzi pani — i ja kiedyś kochałem, ale stłumiłem w sobie zazdrość, zatamowałem dopływ krwi do tej miłości, odebrałem jej cały impet — aż mi wstyd chwilami...
NOLADlaczego tak było?
HERRUBDlaczego? Niech pani spojrzy na moją twarz!
NOLAAleż to niema żadnego znaczenia...
HERRUBWstaje. Dla pani niema znaczenia?
NOLAPrzeciwnie, to jest zaszczytne! To jest piękne!
HERRUBŁamie się z sobą potężnie, milczy — wreszcie. Choćby nawet — ale ja... wyrzekłem się na zawsze tamtej kobiety, bo miałem przyjaciela — przyjaciela, który dla mnie w ogień skoczył!
NOLATak? — kiedy? Nic o tem nie słyszałam?
HERRUBInnym głosem. Prawda. Jastramb zaraz tu przyjdzie. Mówił mi, że się wybiera... zaniepokojony jest... Niech pani jednak uważa... Niech pani nie szarpie jego nerwów... to myśliwiec.
NOLAZ wyzwalającem się uczuciem. Przyglądałam się dziś w południe jego akrobacjom. Nie potrafię już spokojnie patrzeć... Gdy idzie zwitkami w górę, serce mi bije... gdy zawisa na plecach, kołami do góry i gdy motor nagle cichnie, to i mnie serce bić przestaje a potem przy korkociągu, rachuję zwitki: raz, dwa, trzy, cztery... zamykam oczy i drętwieję... wreszcie życie wraca w jego motor, a potem we mnie i tak razem podnosimy się w górę... Nasłuchuje i patrzy uważnie w okno, widząc lecący samolot wysoko w górze.
HERRUBSpojrzawszy. To nie on. To P. Z. L. No, ja tymczasem uciekam, a wrócę niedługo — po szóstej, dobrze? Dzisiaj jeszcze chciałbym jakoś przekonać panią o wartości Jastramba — może mnie natchnie moja wielka przyjaźń dla pani...
NOLAJaki pan dobry... Ale czy go pan nie przecenia...
HERRUBNiech pani będzie spokojna. To złoty chłopak. Wyszedł.
Nad dachem w ciszy brzmią motory. Pauza kilkusekundowa. Wchodzi JASTRAMB.

SCENA 2: NOLA, JASTRAMB.

JASTRAMBZmieniony, blady, prawie chory. No... przychodzę nieproszony... co? Ale już tak dłużej żyć nie mogę. Do czego ty chcesz doprowadzić?... Śmieszne, żebym stał przed tobą jak winowajca... No, cóż, nie przywitasz się ze mną?
NOLAKłania mu się zdaleka głową. Czego sobie życzysz?
JASTRAMBCzego? Ciebie!! Do kasyna nie przychodzisz, od wczoraj cię nie widziałem... a dodzwonić się też nie można. Telefon stale zajęty. To pewnie ty tak bez końca telefonujesz do szpitala.
NOLAZimno. Naturalnie... Jakżeby mogło być inaczej.
JASTRAMBWidzę nawet, że płakałaś... Wiesz co, łzy to sobie lepiej zachowaj dla mnie na wszelki wypadek... Dlaczego płakałaś?
NOLAOdwraca się do okna. Płakałam nad niedolą nieznanego lotnika! Myśliwca, który codziennie naraża życie, wspaniałomyślnie, z gestem! a którego śmierć zajmie zaledwie kilka wierszy w bocznej szpalcie dziennika... Którego wielkości nie mierzy się oceanem... O nich wszystkich myśląc — płaczę...
JASTRAMBChodź do mnie bliżej, Nola... Wyciąga ku niej ręce nie śmiejąc przystąpić.
NOLANie... nie mogę...
JASTRAMBZ wielką goryczą. Więc ty nie rozumiesz, że ja cierpię za twoje grzechy?
NOLANie uczyniłam nikomu nic złego! Nie byłam nieludzka! Krzywdę uczyniłam tylko sobie samej!
JASTRAMBA człowiek, którego nazwisko nosisz?
NOLADla niego jedynie krzywdą byłoby, gdybym go opuściła na zawsze.
JASTRAMBA to jest nieuniknione! Opuścisz go! To małżeństwo demoralizuje cię... sensu niema... zakuty lekarski łeb... ładna opieka rzeczywiście...
NOLANie wolno ci go ośmieszać.
JASTRAMBChodzi o twój honor. Bo jakaż pewność dla mnie, że dalej nie pójdziesz tą samą drogą...
NOLAZ uśmiechem. O, jedna jest tylko pewność: wiara! Bez niej miłość, to motor bez skrzydeł!
JASTRAMBNie chce poezji! Chcę tego, co mi moja krew dyktuje! Czy ty nie widzisz, że daję ci, co jest we mnie najlepszego, że ta zazdrość, to właśnie to najsilniejsze...
NOLARuch głową. Nie! dla mnie to zamało!
JASTRAMBZ goryczą. Nie umiesz ocenić! i nawet nie chcesz wybaczyć...
NOLATobie niczego nie wybaczam! Tobie jednemu — pamiętaj!
JASTRAMBZgnębiony. Gdybyś miała więcej dumy, nie potrzebowałbym ci tłumaczyć...
NOLAUśmiech wzgardliwy. Dumy? Czy patrząc z góry na mrowisko ludzkie, nie uświadomiłeś sobie jeszcze, że duma jest nie na miejscu w tym świecie?

SCENA 3: CIŻ, SŁUŻĄCA.

SŁUŻĄCAWchodzi. Jakaś młoda panienka przyszła i pyta o panią doktorową. Mówi, że jest narzeczoną tego pana porucznika, co to miał wypadek...
NOLAWstaje i idzie ku drzwiom. Ależ proszę, proszę panią...
Wchodzi LOTKA, SŁUŻĄCA wychodzi.

SCENA 4: NOLA, LOTKA, JASTRAMB.

NOLAPanno Loteczko! Biedna, kochana pani! To ładnie, że pani przyszła do mnie...
LOTKATragicznie i sztywno. Wiem, że mój widok przypomina niewesołe rzeczy... Mieliśmy tu być z wizytą we dwoje...
NOLAProwadząc ją ku środkowi sceny. No, a tymczasem przychodzi pani sama... Panno Loteczko kochana, ciężki to był dla nas wszystkich cios, ale przecież nadzieja jest... wszystko będzie dobrze... przyjdziecie jeszcze razem...
LOTKAZimno, siadając. Chciałam podziękować pani za jej łaskawą dobroć i troskliwość dla Andrzeja. Myśmy się aż dziwiły... mama zaraz powiedziała, że pani musiała szczególniej lubić mojego narzeczonego.
JASTRAMBGest zniecierpliwienia.
NOLAOzięble. O, tak, lubię go.
LOTKAMama martwi się bardzo, że nie jestem już żoną Andrzeja... mówi, że to byłoby praktyczniej z różnych względów... Ale ja się cieszę, że nie jestem związana z Andrzejem.
NOLAJ. w. Co pani mówi.
LOTKATwardo, rozgoryczona. A żeby pani wiedziała, że go już nie kocham.
NOLABo pokaleczony i chory, co?
LOTKAZ siłą. Nie, nie dlatego! Z naciskiem. Pani jedna powinna mnie zrozumieć! Ja nie chcę wszystkiego mówić i pani też wiele rzeczy przemilcza.
JASTRAMBHo ho! Rozmowa zaczyna być ciekawa...
LOTKAGrymaśnie. Z panem wogóle nie mówię! Nawet Marysia zauważyła, że pan ma więcej z jastrzębia niż z człowieka. A to, że pan jest kapitanem, wcale mi nie imponuje! Z błogim uśmiechem. I tak już nigdy nie będę w wojsku.
NOLACierpliwie. Ale o co pani chodzi? Dlaczego gniewa się pani na Andrzeja?
LOTKAZ czupurną groźbą. Ja się nie gniewam, ja tylko wiem! to gorzej!
JASTRAMBŁagodnie. Mamy nadzieję, że się pani podzieli z nami swojemi wiadomościami.
LOTKABardzo chętnie. Trudno. Gdy chory w gorączce wyjawia swoje tajemnice, to cóż ja miałam robić? Nie słuchać? — Byłam zdumiona — przyznam się! Nagle oczy mi się otworzyły! Otwiera szeroko i tragicznie oczy i składa ręce na kolanach, patrząc przed siebie.
NOLAŁagodnie. Niech pani mówi wszystko — no, śmiało!
LOTKAPrzy tym panu.
NOLATak, właśnie przy tym panu.
JASTRAMBGorzko. O, ja jestem wytrzymały.
LOTKA Wybuchając zwolna. Otóż wie pani, o kim Andrzej mówi w gorączce? Nie o mnie. Kogo woła po imieniu? Nie mnie. Panią!! Zrozumiałam, że on się w pani kocha. Ale czem jest dla pani cały ten wypadek? Ot, zmartwieniem z grzeczności. Raczy się pani łaskawie interesować, dowiadywać! Zakrywa oczy chusteczką. A ja straciłam narzeczonego jeszcze przed tym wypadkiem...
NOLASama pani mówi, że jest teraz nieprzytomny! Andrzej w normalnym stanie myślał tylko o pani, wiem to napewno!
LOTKANie wierzę już...
NOLAZaburzenie pamięci, jakaś gra podświadomości.
LOTKAKocha tylko panią... Chmurnie. I to nieszczęśliwie! Sądząc ze wszystkiego.
NOLAWzruszając ramionami. Gorączka potasowała mu wszystkie karty i dziwna z tego wyszła kabała.
LOTKABardzo dziwna. Ja już teraz nic nie wiem — czy się gniewać, czy go żałować? Byłam dla niego tylko plasterkiem na ranę w sercu. Bo gdzież pani, taka doświadczona i ja... Z głębokim żalem. I wie pani, co on jeszcze powiedział do siostry szpitalnej: „Zabierzcie to cielątko“ — to znaczy mnie — „bo mnie denerwuje“! Cielątko! Nie do wiary, prawda! Kiwa główką i wyciera nosek.
NOLASerdecznie i bezradnie. Panno Loteczko! Moje biedactwo!
LOTKAWszystko przepadło. Nawet wspomnienia. Ale to i lepiej. Jak ja się martwiłam z początku, kiedy sobie uświadomiłam, że może byłam po części winna temu, co się stało...
NOLAJakto, pani? Dlaczego?
LOTKABo obaj prosili mnie, abym im nie mówiła „szczęśliwej drogi“. A ja jednak uparłam się... i powiedziałam, i kwiaty dałam i machałam chusteczką... Nieborowski wprawdzie twierdzi, że to są przesądy...
JASTRAMBO, to śmiałe, jak na Nieborowskiego!
LOTKAWszystko pan musi wyszydzić! Nieborowski jest dobry i ma takie śliczne, smutne oczy. Wzdycha. Ale wyprowadza się w tych dniach.
JASTRAMBTak. Przyszedł rozkaz przeniesienia go do hydroplanów. O, tam będzie mu bezpieczniej... no i zdrowiej. Morski klimat.
LOTKAA mnie pan Wojtek mówił, że bezpiecznie jest tylko w materjałówce. Dlaczego tam wszyscy nie siedzicie? Przez głupią próżność! Przykłada chusteczkę do oczu po raz ostatni, wstaje. No, przepraszam panią, że powiedziałam, co miałam na sercu...
NOLASmutnie. Nie, to nic nie szkodzi...
LOTKAAle się jednak dziwię, że się pani chciało odbijać chłopca biednej dziewczynie, jak ja. Płacze. To jest dla mnie klęska i upokorzenie na całe życie! Nigdy się z tego nie podniosę!... Och, pani jest filmowy wampir!... Zakrywa oczy, płacząc.
NOLAGłęboko wzruszona, pełna litości, obejmuje ją. Kochanie, cicho!... Nie jestem wampirem, przeciwnie, to on, zakochawszy się w pani, zerwał ze mną, najzwyczajniej w świecie! Oszalał, zapomniał odrazu!
JASTRAMB w rozpaczy.
LOTKAPodnosząc twarz. Nie wierzę! — Gdyby tak było, nie powiedziałaby pani tego choćby przez samą ambicję... Chyba — że nie jest pani kobietą —
NOLAW tej chwili jestem tylko człowiekiem...
LOTKAZniechęcona. Ech, najlepiej będzie, jak ja sobie pójdę. Żegna się, przechodzi do korytarza.
JASTRAMBRzeczywiście, dobrze pani zrobi — bo niewiadomo coby pani tu jeszcze za zwierzenia mogła usłyszeć... Do Noli ciszej, z bólem i złością. Stanowczo za wiele gestu!
LOTKAWraca z korytarza. Prawda! Andrzej w gorączce zaklinał mnie wczoraj, aby doręczyć pani jakąś zalakowaną popertę! Przecież dlatego tu przyszłam... Wyjmuje ją z płaszcza w korytarzu. Proszę... i niech pani pamięta: ja jestem pani wdzięczna, bo dzisiaj... kochać Andrzeja — to znaczyłoby cierpieć! A ja chcę żyć! Ja wcale nie mam ochoty „w wiośnie życia” zostać jakimś tam człowiekiem! A mama słusznie mówi, że mnie nie na to „w bólach urodziła”, abym cierpiała! Wychodzi, popłakując.
JASTRAMB stoi wpatrzony w listy, które trzyma Nola.

SCENA 5: NOLA, JASTRAMB.

JASTRAMBDrapieżnie. Co to za paczka? Listy — naturalnie...
NOLAZimno. Tak, to moje listy. Zostaw te suche liście zeszłoroczne —
JASTRAMBWziął paczkę. Pali mnie w ręce ta paczka... mało ich jest, ale muszą być gorące.
NOLAZostaw! Sama je spalę!
JASTRAMBNie! Zmuszony jestem zniszczyć tę cząstkę ciebie, ale przyznaję się, że uczynię to z radością! Pali listy przedarłszy je na pół, w dużej popielniczce. Podczas tego wypadł na ziemię jeden, bez koperty. JASTRAMB podnosi go i mimowoli czyta nagłówek. Przepraszam cię, ale przeczytałem niechcący dwa słowa: „Drogi Andrzeju”. Tak pisałaś! Tak myślałaś — i to się już nigdy nie zmieni! Gniecie list w ręku i rzuca list w ogień z pasją. Ja mam ich żałować, ale ty nie miałaś nademną litości!... Siedzi przy stoliku, listy palą się przed nim tragicznym płomieniem — słychać dzwonek.

SCENA 6: CIŻ, NIEBOROWSKI.

SŁUŻĄCA wpuszcza NIEBOROWSKIEGO. Zamyka drzwi. Przywitanie. Listy palą się jeszcze. JASTRAMB pilnuje ognia. Nieborowski spojrzał, zdziwił się — dyskretnie nie pyta się o nic, uśmiechnął się tylko.
NIEBOROWSKIPani doktorowo! Spotkała mnie wielka i niezbyt przyjemna niespodzianka. Przenoszą mnie do lotnictwa morskiego i muszę pojutrze meldować się na miejscu nowego przydziału. Może to i dobrze dla mnie, bo się oderwę od wrażeń ostatnich dni. Chodzę przecież jak nieprzytomny, wciąż jeszcze uwierzyć nie mogę! Co za szkoda tych ludzi! Kobuz naprzykład, ile w nim było życia, ile energji!
JASTRAMBTego nie zauważyłem — stale ziewał.
NIEBOROWSKIAle latał z ogromną brawurą! A biedny Andrzej — w przeddzień ślubu.
JASTRAMBTo małżeństwo byłoby również katastrofą w swoim rodzaju! W sanatorjum rozmyśli się napewno.
NIEBOROWSKIDlaczego? Panna Lotka jest cudna z tą swoją naiwnością. I jak ona go kocha!
JASTRAMBCóż — byłby dla niej świetną partją — ot wszystko.
NIEBOROWSKIO, Andrzej wogóle podobał się kobietom!
JASTRAMB wzrusza ramionami.
NIEBOROWSKIWidziałem takie, które za nim szalały!
JASTRAMBDotknięty. Szalały! Pan zawsze mówi superlatywami, to zła maniera, niech mi pan wierzy! Radziłbym panu oduczyć się tego.
NIEBOROWSKIDobrodusznie. Panie kapitanie... przyznaję! Może to źle, że mówię zwykle tak, jak oddycham: pełną piersią, bez zastanowienia. Szczególniej, że i Milan i jego narzeczona budzili we mnie zawsze szczery podziw. Kto ma oczy i serce, ten musi się zachwycać panną Lubówną!
JASTRAMBPan nigdy nie będzie umiał odróżnić plew od ziarna!
NIEBOROWSKIZgorszony. Doprawdy, czemże ona zasłużyła na takie porównanie? Pan kapitan jest ostry w sądach... Acha, prawda! Miałem polecenie od jej mamy, aby przynieść ze szpitala jego pierścionek zaręczynowy — boi się, by nie zginął... prócz tego upomina się o dwie chusteczki do nosa, które pożyczył u tych pań przed tygodniem, kiedy był zaziębiony. Panie kapitanie, gdybym nie zdążył przed wyjazdem, znaczone są literami S. L. — Sabina Lubowa... Będzie pan tak łaskaw?
JASTRAMBMusi się pan udać z tem do kapitana Herruba! On zamknął i opieczętował mieszkanie Milana; ale przyznam się, że rozczulił mnie pan do łez swoją dobrocią dla tych pań! Czuję, że sam potrzebuję chustki, a nie mam — zdaje się... Udaje że szuka po kieszeniach chustki.
NIEBOROWSKIW pierwszej chwili sięgnął do kieszeni po chustkę, ale zaraz się uśmiechnął. Pan kapitan znowu żartuje...
JASTRAMBSkąd! Trudno byłoby mi żartować w chwili, gdy naiwność ludzka stanęła przedemną w całej swej potędze.
NIEBOROWSKIJakto? czyja? Mniejsza z tem... Obrażony trochę. Od dłuższego czasu uchodzi mi sens pańskich słów. Z Andrzejem rozumiałem się zawsze... Ten potrafi jasno wyrażać swe myśli! Pisze także wspaniale, mam zeszyt jego wierszy! Umiał on zawsze znaleźć czas na studja, zdał przecież dwa doktoraty...
JASTRAMBW którym krew zaczyna wrzeć. Panie poruczniku, po co to wszystko? Dlatego, że ktoś miał kraksę, pochlebiać mu, wynosić go pod niebiosa? Przyznam się, że nie lubię takiej czczej gadaniny, która nikomu i tak już nic nie pomoże.
NIEBOROWSKIWzburzony. To jest kwestja zapatrywania panie kapitanie, a przedewszystkiem serca.
JASTRAMBSzyderczo. Serca! Pan lubi to słowo! Serce! A czy pan wie, że ciasto z najlichszej mąki sprzedaje się po jarmarkach w postaci lukrowanych serc?
NIEBOROWSKIUparcie. To mi jest obojętne! Ja się muszę wyrażać tak, jak mi serce dyktuje. Dla mnie Kobuz i Milan przez to samo, że im teraz zagląda w oczy śmierć lotnicza...
JASTRAMBPrzerywa mu. O, to może spotkać każdego z nas. To nie jest żaden wyczyn! Pański sposób myślenia przypomina mi — niech pan daruje — te dwie podfruwajki, co się tu wówczas plątały.
NOLAPanie kapitanie! jak pan może!
NIEBOROWSKIUroczyście i zimno. Jestem zmuszony protestować przeciwko temu określeniu, panie kapitanie.
NOLABłagalnie. Panie kapitanie...
JASTRAMBChodząc z rozmachem po pokoju. Więcej musieli zwracać uwagi na te damy na ziemi, niż jeden na drugiego, wpadli na siebie, jakby ich dopiero co wylaszowano! Moi uczniowie.
NIEBOROWSKIDosyć głośno. Panie kapitanie! o nieobecnych nie mówmy.
JASTRAMBZ gniewem, serdecznie. Jabym im to najchętniej powtórzył w żywe oczy! Rozumie pan? W żywe oczy! A swoje nauki niech pan zatrzyma dla siebie!
NOLAZ rozpaczą. Panie Norbercie! proszę się opanować!
NIEBOROWSKIBlady. Słowo daję nie rozumiem pana kapitana.
JASTRAMBWzgardliwie. Nie żądam, aby mnie pan rozumiał. Musiałbym być wówczas podobny do wypisów dla pierwszej normalnej.
NIEBOROWSKIWidzę, że działam panu kapitanowi na nerwy.
JASTRAMBDobrze pan widzi.
NIEBOROWSKIPrzejęty i poważny. I to nie od dzisiaj! Zastanawiałem się nad przyczyną. I zdaje mi się, że zrozumiałem. Mimowoli wszedłem panu w drogę w stosunku do jednej osoby...
JASTRAMBWstając, groźnie, idąc ku niemu. Panie poruczniku, kogo pan ma na myśli?
NIEBOROWSKIPrzerażony jego wyglądem. Co panu jest... Jakto kogo? No, panią Wandę Ptaszeczkową... naszą wspólną znajomą...
JASTRAMBOdprężony. Ach, więc o tę panią wogóle chodziło! Winszuję!
NIEBOROWSKITracąc głos z oburzenia. Ożenię się z nią, gdy tylko otrzymam pozwolenie!
JASTRAMBMnieby to miało w czemkolwiek przeszkadzać?... Ale wątpię, aby panu udzielono zezwolenia na małżeństwo z panią Ptaszeczkową.
NOLAPanie kapitanie, pan obraża osobiste uczucia mojego gościa!
JASTRAMBWyraźnie. Pani daruje, ale pomimo najszczerszych chęci nie mogę brać serjo ani porucznika Nieborowskiego, ani pani Ptaszeczkowej.
NIEBOROWSKIBlady, uroczysty. Pan mi za to odpowie. Panie kapitanie...
JASTRAMBJestem do pańskiej dyspozycji.
NIEBOROWSKIZ ukłonem. Pani pozwoli, że się pożegnam.
NOLANie, nie, panie Jasiu! Nie pozwolę panu odejść.
W drzwiach staje HERRUB.
NOLANareszcie! Pan Herrub! Niech pan patrzy... Wskazuje na stojących sztywno młodych ludzi — bezradny gest. Nieporozumienie!

SCENA 7: CIŻ, HERRUB.

HERRUBW obecności pani? Niewiarogodne!
NIEBOROWSKITo nie z mojej winy.
HERRUBWszystko jedno z czyjej, ale muszą panowie przedewszystkiem przeprosić panią domu.
NIEBOROWSKINajmocniej przepraszam, pani doktorowo!
JASTRAMB...i ja. Kłania się NOLI.
NIEBOROWSKISztywno. Ja się jednocześnie pożegnam!
HERRUBSerdecznie. Nie pójdziesz nigdzie, głuptasie!... Pani pozwoli, że rozwikłam tę sprawę. Siadajcie państwo.
NIEBOROWSKIStoi wciąż. Pan kapitan daruje, ale bardzo się śpieszę. Moi świadkowie zajmą się tą sprawą...
HERRUBBierze go pod ramię. Nie uciekniesz mi! Wpierw pogadamy. Jastramb, a oczy masz ciemne, jak dwie lufy! No, gadajcie, o co wam poszło?
NIEBOROWSKIPan kapitan mnie obraził.
HERRUBEch, nerwy! Co, Nieborowski i ty nie miałbyś przebaczyć naszemu asowi?
NIEBOROWSKIPan kapitan obraził nietylko mnie, ale i moją narzeczoną!
HERRUBMiałeś do mnie zawsze zaufanie, prawda, a więc znając Jastrzębia i ciebie, mówię ci: zapomnij o tem, co było. Proszę cie o to.
NOLAI ja proszę.
NIEBOROWSKITo będzie trudno.
HERRUBMy, których śmierć może tak łatwo zaskoczyć i rozłączyć, na co mieliśmy ostatnio dowód, powinniśmy się kochać. Słońce niech nie zachodzi nad naszym gniewem!
NIEBOROWSKIWzruszony, patrząc na wspaniały, krwawo-czerwony zachód słońca w otwartem oknie. I ja tak myślę. A więc, wobec tego, że słońce wkrótce zajdzie — postaram się zapomnieć patrzy jeszcze w okno. Tembardziej, że kapitan Jastramb był zawsze moim ideałem lotnika... i pomimo wszystko co zaszło, będę go zawsze z żalem wspominał tam, daleko... Żegnam panią... Kiedyż się znowu zobaczymy! Czerwień zachodu zalewa pokój zwolna.
NOLANieprędko. Życzę panu szczęścia, panie Jasiu...
HERRUBBądź zdrów... Jesteś dobrym kolegą.
Nieborowski wychodzi.


SCENA 8: HERRUB, NOLA, JASTRAMB.

JASTRAMBSmętny, do Herruba. Podziałałeś jak oliwa na fale... Werset o zachodzącem słońcu przekonał go...
HERRUBA ciebie nie?
JASTRAMBNie jestem takim poetą...
NOLAZ żalem. To prawda! Szkoda!
HERRUBProwadzi Jastramba do okna i pokazuje Nieborowskiego. Patrz, odchodzi, jak skrzywdzone dziecko! No, co, nie żal ci?
Jastramb odwraca głowę.
NOLADo Herruba. Panie Gabrjelu, niech go pan dogoni... Herrub wybiega.
NOLAWychylając się za okno, woła. Panie Jasiu! Panie poruczniku!
JASTRAMBChwytając ją za rękę. Dosyć, dosyć, cicho!

SCENA 9: NOLA, JASTRAMB.

NOLAZ miłością i goryczą. Próbujesz być zły... ale za wiele cię to kosztuje... O własne szpony kaleczysz się, mój jastrzębiu...
JASTRAMBDaj mi spokój...

SCENA 10: CIŻ, NIEBOROWSKI, HERRUB.

Wracają HERRUB i NIEBOROWSKI. Nieborowski staje oko w oko z Jastrambem. Pauza. Patrzę na siebie. Wreszcie Jastramb wyciąga ręce do Nieborowskiego. Obejmuje go i uderza po ramieniu w formie serdecznego uspokojenia. Oblewa ich jakby krwią gorącą blask zachodzącego słońca.
NIEBOROWSKIZ uniesieniem. Wiedziałem. Zawsze wiedziałem, że pan jest najlepszy z ludzi!
JASTRAMBBardzo wzruszony, ściskając go. Żegnaj mi, Nieboraczku. Trzymać się proszę ciepło. Nie wpadać w morze, unikać pilotów-warjatów. Cofam wszystko, co mówiłem o pani Wandzie.
NIEBOROWSKIJ. w. Ach, co tam pani Wanda! Dla pana mam stokroć większy kult!
JASTRAMBGładząc go po ramieniu, nieco drżącym głosem. Jest młoda, piękna, wogóle... pierwszorzędna... A czasem rozumiesz, zbierze się coś w człowieku ...i niema rady... piękna pani Wanda — piękna...
NIEBOROWSKIPatrząc mu w oczy. E, panie kapitanie, mnie tylko lotnictwo prawdziwie obchodzi! Pan kapitan nie wie, jak go zawsze podziwiałem! Życzę panu światowej sławy, na którą pan zasłużył. A jeśli pana czemkolwiek kiedy — mimowoli — obraziłem, to proszę mi wybaczyć. Głos mu się łamie.
JASTRAMBDobrze. Postaram się. Ze łzami prawie. No, no! Nieboraczku! nie rozczulajmy się zbytnio.
NIEBOROWSKIŻegnam was. Cześć. Salutuje długo od drzwi, patrząc na Jastramba.

SCENA 11: NOLA, HERRUB, JASTRAMB.

Dzwonek telefonu. NOLA podbiega, chwyta słuchawkę, mówi w nerwowem podnieceniu, oddając Herrubowi słuchawkę.
NOLASzpital wojskowy. Panie Gabrjelu, proszę za mnie odebrać — ja nie mogę — mam złe przeczucie...
HERRUBBierze słuchawkę telefonu — głosem bezbarwnym. Hallo. Słucham. Tu kapitan Herrub. Tak. Tak. Zakomunikuję. Odkłada słuchawkę zwolna, patrzy na Nolę i Jastramba.
NOLAZ nagłą trwogą. Co? co się stało? co?
JASTRAMBZe strachem. Jakie wiadomości?
HERRUBZwolna. Są wiadomości takie, jakie cię powinny ucieszyć... Jastramb mając nieczyste sumienie, przeraża się, tembardziej, że i Nola jest blada i przerażona.
JASTRAMBMarszcząc brwi. Jakie mnie powinny ucieszyć — jakto?
NOLAZ trwogą. Milan i Kobuz!... Herrub milczy, bez ruchu stojąc.
JASTRAMBZająkliwie, pomięszany. Co ty mówisz?... Przecież wczoraj... jeszcze... doktór Odbiecki zaręczał — gdzie doktór — czemu pozwala im umierać! Doktorze! Doktorze! Biegnie w stronę pokoju doktora. Doktorze! Znika na sekundę — przez ten czas Herrub przyskakuje do Noli.
HERRUBTeraz ma pani dowód! Oni żyją, mają się lepiej a pani będzie nareszcie szczęśliwa — —
Jastramb wraca z pokoju lekarza, Nola śledzi jego twarz.
JASTRAMBTrzymając się za głowę, pochylony. Niema go... no to ja już pójdę!
HERRUBDokąd?
JASTRAMBZłamany, patrząc na boki. Nie wiem — wszystko jedno — mam ochotę na jakieś ryzyko. Pies jestem podły... Chce wyjść, ale Nola go zatrzymuje i walczy z nim w drzwiach. Puść mnie... Muszę iść. Puść, kochana...
NOLAW krzyku tryumfu. Nie, nie, nie pójdziesz! Zagradza mu sobą drzwi.
JASTRAMBSłabnie, opiera głowę i ręce o futrynę drzwi — płacze — Nola odsłania mu twarz przemocą, krzyczy.
NOLAŁzy!... Łzy!... Nie zaprzeczaj! Widzę!... moje łzy, moje najdroższe klejnoty!
JASTRAMBDajcie mi spokój... naprawdę coś się ze mną głupiego dzieje... chcę być sam... zostaw mnie.
NOLAGorąco. O, nie! Nie puszczę cię teraz! Teraz jesteś mój!
JASTRAMBZłamany. Ach, po djabła całe to życie... i po diabła to serce. Zwiesza głowę.
HERRUBZaczerpnąwszy oddechu. Poczekaj, uspokój się — nie rozumiem o co ci wogóle chodzi? Oni żyją i są uratowani! Oto jest komunikat szpitalny, o którym mówiłem, że cię powinien ucieszyć.
JASTRAMBOdżył, podnosi głowę. Jakto... to prawda! No i co ty ze mną wyprawiasz, Herrub? Niech cię nie znam!
NOLAObejmuje go. Żyją! I nasza miłość żyć będzie!... Ty masz serce!... ty jesteś dobry!
JASTRAMBŚciskając za ramię Herruba. Herrub, ale właściwie to — otworzyłeś mi oczy! Właściwie to — dziękuję ci! Uśmiecha się przez ostatnie łzy.
HERRUBZawstydzony. Ja? co? ani mi się śniło! Źle mnie zrozumiałeś, nie dałeś mi przyjść do słowa... — widać miałeś nieczyste sumienie. Co? — idźże, idź! Wstydziłbyś się!
JASTRAMBZ westchnieniem szczęścia. Nola! Obejmuje ją. Nola! To dobrze! to pięknie! Niechże sobie żyją! Śmieje się serdecznie i szeroko.
NOLAI już im dobrze życzysz? Tak jak ja?
JASTRAMBJak ty... i jestem baba... jestem baba... psiakrew tak jak ty... Całuje ją.
HERRUBZ ukłonem. Żegnajcie państwo. Nie, mnie już czas.
NOLACo, już?... tak prędko?... Pan daruje że my tak szczerze — przy panu —
HERRUBO! Przeciwnie. To dla mnie piękny widok — tylko muszę śpieszyć do hangarów. Mam jeszcze dzisiaj nocne loty.
NOLAPan jakiś smutny... Co panu jest?
HERRUBNic, nic... twarz mnie pali, może to na zmianę...
NOLAWpatrując się w niego. Ale pozostanie pan moim przyjacielem...
HERRUBDziękuję...
NOLA
Odprowadza go do drzwi, mówiąc nieuważna i szczęśliwa. Pan zawsze taki dobry — taki kochany przyjaciel...


SCENA 12: NOLA, JASTRAMB.

JASTRAMBBiorąc ją za rękę. Teraz pozostaje tylko jedna kwestja: twój mąż.
NOLAMuszę go wybadać. Gdyby zanadto cierpiał...
JASTRAMBGorączkowo. To nic... To nic. Musimy przejść nad tem do porządku dziennego. Jedno cięcie, sprawa załatwiona i krótsze cierpienie.
NOLANie chcę żadnych cięć... daj mi czas, abym go mogła zwolna przygotować. To człowiek nauki... Trochę dziwak, ale dobry jak dziecko, nie krzywdźmy go!
NOLAO tak! Idąc z nim do okna. Jak cicho, jak niebiesko...
JASTRAMBWkrótce zaczną się loty.
NOLAWskazując. Patrz, nietoperz.
JASTRAMBRobi rundy na pełnym gazie... NOLA? A więc wszystko zapomniane —
NOLAJak echo. Wszystko darowane...
JASTRAMB i NOLA obejmują się i całują na tle okna. W pokoju robi się coraz błękitniej od zmierzchu. Drzwi skrzypnęły, ale oni nie słyszą... Wszedł LEKARZ, zapalił nagle lampę w drzwiach.

SCENA 13: CIŻ, JERZY

JASTRAMB odsunął się od Noli, zapalił papierosa. JERZY zmięszany, robi nieokreślone gesty.
JERZYNo cóż, moi państwo, rozmawiają sobie, jak widzę! Spostrzegł czarne strzępy w popielniczce. A to co? Tyle niedopałków? Nola, ty nie masz sumienia! Pozwalasz tyle palić lotnikowi! Pauza. Zmiana tonu, którego Jerzy wyraźnie szuka i dobiera. No a ze szpitala to mamy dobre wiadomości... taak... Milan nie chce się już żenić, a Kobuz przestał ziewać... już wiecie, tak? No dzięki Bogu... dzięki Bogu. Cóż? Próbował pan odnikotynowanych papierosów? Nie... A który to dzisiaj, pewnie pięćdziesiąty papieros...?
JASTRAMBŁagodnie. Panie doktorze, pan wybaczy, ale musimy wyjaśnić sytuację. Najwyższy czas wyrównać ten korkociąg, w który wpadliśmy, panie doktorze!
JERZYZdejmując okulary. Co, co? Ja nic nie wiem... Jaką sytuację? Jaki korkociąg.
JASTRAMBZ uśmiechem. Najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy, drogi panie doktorze!
NOLAZe strachem. Ostrożnie!
JERZYPo pauzie, z rezygnacją. No więc powiedzmy, że dostrzegłem wchodząc tutaj, jakieś zgrupowanie dwóch sylwetek... Ale cóż ja na to poradzę?... Biedni my mężowie! W każdym domu jest nas o jednego zawiele! Zapomniałem teczki z referatem... Zaraz sobie idę...
JASTRAMBStanowczo. Nie! Musimy najpierw pomówić, panie doktorze!
JERZYMruga oczami. No — no? O czem? O czem?
JASTRAMBProsto i spokojnie. O moich uczuciach dla pańskiej żony.
JERZYSerdecznie, trochę niespokojnie. Widzę, że się pan wzburzył, przejął! Ależ ja panu przecież nie mam za złe... lotnikowi? — Nie dziwię się kobietom, bo ja sam nierazbym was uściskał z całej duszy! — Najlepiej, dajmy spokój... już zapomniałem, mam nadzieję, że się poprawicie, no i przejdźmy nad tem...
JASTRAMBZimno. Panie doktorze, ja stosunek mój do pani Anny traktuję bardzo poważnie i proszę pana o zgodę na rozwód!
JERZYBardzo nerwowo. Co? — rozwód! Panie kapitanie, nie mówmy nawet o tem! Lotnik nie powinien się wiązać. Ja panu coś powiem: platoniczna miłość, oto rozwiązanie całej sprawy. Dla niej zresztą, to najodpowiedniejsza forma... moja żona to mulier frigida! Ona bluffuje tylko, ech, no niema o czem mówić! Jakiś uraz w dzieciństwie wywołał u niej absolutną oziębłość... Ale lubi pozować na Aspazję — o lubi! Takie to zawsze tak...
JASTRAMBSurowo. Panie doktorze, na moją krótką prośbę żądam krótkiej i rzeczowej odpowiedzi.
JERZYZgnębiony do Noli. Nola! A cóż ty na to? Czy to prawda, że chcesz mnie porzucić? Dlaczego? Co ja ci zawiniłem?
NOLADo Jastramba. Tego się najwięcej bałam! Do męża. Przebacz mi, byłeś taki dobry... ale ja go kocham...
JERZYPatrzy na jedno, na drugie, walczy z własnem sumieniem. Pauza. Ojejej... ten zły na mnie, zdenerwowany, ta bliska płaczu. Poczekajcie, co tu robić... chciałbym wam iść na rękę... Widzisz dziecino, jest taka historja... Jeśli rozwód, no to i ja czy chcę czy nie chcę, jako rozwiedziony i wolny muszę się żenić... a to będzie ciężko, bardzo ciężko... a jak się wykręcić? Co? — ha? Pan, kapitanie, jako honorowy człowiek, rozumie, co? Wzdycha gorzko. Ale ja się już poświęcę, swoim zwyczajem!
NOLAKtóra skamieniała ze zdumienia. Musiałbyś się żenić? Ty? Z kim?...
JERZYZ wisielczym humorem. Jakto z kim? — Z moją rozkoszną przyjaciółeczką!
NOLACofa się. Z jaką znowu przyjaciółką?
JERZYJakto z jaką? Bardzo miłą... tylko mi się bestyjka już trochę przejadła! Pomyśl: 5 lat!
NOLAZdumiona bez żalu. No niemożliwe... od tak dawna?...
JERZYZ gestem rozpaczy. Moje dziecko, a cóżbym ja bez niej robił? Popadłbym chyba w jakąś zadumę! Ja przecież jestem kochanie, normalnym, pełnowartościowym człowiekiem! A że u ciebie psychogenne czynniki i tam dalej... to nie racja... Ale widzisz na żonę tobym jej niechciał...
NOLAPrzerywa z uśmiechem. Widzę, że ja milczałam z litości, a ty dla ułatwienia sobie życia! Prawda?
JERZYJakby przepraszał. Ale czyż byłem złym mężem? Czy twoje zdrowie nie było ciągłym przedmiotem moich trosk? Czy byłaś skrępowana, nieszczęśliwa? Czy — czy byłem niesprawiedliwy —? Egoista?
NOLARozumiem już wszystko i dziękuję ci. Oszczędziłeś mi wielu skrupułów... Widzę przed sobą szczęście... bez chmur.
JERZYRaz jeszcze gra komedję. No więc drogi kapitanie... skoro inaczej być nie może, zapominam na chwilę, że jestem lekarzem, zamykam oczy na kliniczny obraz mojej żony, i przystaję już na ten rozwód. Wzamian żądam od was przyjaźni. Ostatecznie, frigiditas może w szczęśliwym wypadku zanieistnieć! Uderza go po ramieniu. Müllermann cytuje taki wypadek. Aleście mi narobili kłopotu! Słowo daję! Moja dziewczyna to ma charakter! Jutro mi się tu gotowa wprowadzić! Bądźcie łaskawi choć do czasu w sekrecie to wszystko zatrzymać... Ajejej, jak ta młodość musi wszystko komplikować! A tak dobrze było i spokojnie! Wychodzi do swego pokoju, ale zatrzymuje się jeszcze w progu. Ale słuchaj, możebyś tak, ot dla pewności, wzięła jednak przed ślubem tych kilka zastrzyków hormonowych! Choć dziesięć ampułek po 30 jednostek mysich! Krztusi się śmiechem. Ach, ta medycyna! Co? kolega Müllermann! Co? Frigiditas... Śmieje się wreszcie otwarcie, trochę smutno, kiwając głową. No cóż robić, cóż robić!... Wychodzi.


SCENA 14: JASTRAMB, NOLA

JASTRAMBNo, to już chyba ostatnia niespodzianka!
NOLAZamyślona. Więc mnie naprawdę nikt dotychczas nie kochał! Dlaczego!...
JASTRAMBBiorąc ją w ramiona. Bo to niebezpieczna rzecz... Obejmując ją. I moja, tylko moja...
NOLAPatrz! Gwiazdka czerwona płynie! W oknie na ciemnem niebie przesuwa się zwolna samolot Herruba. Oboje w oknie otwartem wołają z cicha. Herrub! Dobrywieczór Herrub!

KONIEC.


Druk ukończono dnia 11 stycznia 1936 roku.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.