Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku/Maj/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku |
Podtytuł | Maj |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
W Ewangelii świętego Łukasza czytamy w rozdz. 9, wierszu 23: I mówił Pan Jezus do wszystkich: Jeśli kto chce za Mną iść, niech zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na każdy dzień i niech idzie za Mną. To samo prawie dosłownie powtarzają inni św. Ewangeliści Mateusz i Marek. Jasna tedy rzecz, że wszyscy bez wyjątku, czy to duchowni i zakonnicy, czy też ludzie świeccy, — zarówno bogaci jak ubodzy, — uczeni i prostaczkowie, wielcy i mali: wszyscy, którzykolwiek na prawdę chcą iść za Panem Jezusem t. zn. w tem życiu chcą być prawdziwymi chrześcijaninami, a w przyszłem dostać się do Nieba, — koniecznie muszą najprzód zaprzeć się siebie, czyli jak naucza św. Paweł: Abyśmy zaprzawszy się niepobożności i świeckich pożądliwości, trzeźwie, sprawiedliwie i pobożnie żyli na tym świecie; po wtóre koniecznie muszą cierpliwie dźwigać krzyż swój, tj. krzyż codziennych obowiązków względem Boga, bliźnich i samych siebie, tudzież krzyż różnych dolegliwości, przykrości i upokorzeń, jakie Opatrzność Boża zsyła, albo przynajmniej dopuszcza na każdego, zarówno na dobrych, jak i na złych; po trzecie muszą koniecznie iść za Panem Jezusem, tj. naśladować Go przynajmniej o tyle, żeby chronić się grzechu śmiertelnego i utrzymywać się w stanie łaski poświęcającej. Tak postanowił Pan Jezus i z tego nikogo nawet sam Papież, a tem mniej ktoś sam siebie zwolnić nie może, kto chce, rozumie się na prawdę w tem i w przyszłem życiu, być razem z Panem Jezusem i Matką Jego Najświętszą.
To troje jest dla wszystkich koniecznem, ale też i wystarczającem. A jednak jest coś nad to troje lepszego jeszcze, o czem przy innej sposobności mówi św. Paweł Apostoł: Pragnijcie lepszych darów; a jeszcze zacniejszą drogę wam ukazuję. Przez ten dar zaś lepszy i przez tę drogę zacniejszą rozumie doskonałą i bezgraniczną miłość Boga i bliźnich.
Bez tej choćby jakiejś miłości oczywiście niema i być nie może łaski Bożej poświęcającej, ani wiecznego zbawienia, ani odpuszczenia grzechów. Bez tej jakiej takiej miłości nie możebnem też jest zaparcie samego siebie, dźwiganie krzyża, naśladowanie Pana Jezusa, a nawet jakikolwiek dobry uczynek, mający mieć zasługę na żywot wieczny. To też o tej choćby jakiej takiej tylko miłości, mówi Apostoł: Jeśli kto nie miłuje Pana naszego Jezusa Chrystusa, niech będzie przeklęctwem. Miłość jednak tylko taka, chociaż może i powinna być prawdziwą i szczerą, zwyczajnie bywa tak skąpą, że ogranicza się na tem, żeby tylko chronić się grzechów śmiertelnych, a w najlepszym razie i grzechów powszednich, przynajmniej zupełnie dobrowolnych. Bywa tak pełną przymieszki miłości własnej, że jeśli człowiek chce być zupełnie szczerym, to musi się sam przed sobą przyznać, że podobno więcej dba o samego siebie i o to, żeby jemu było dobrze, aniżeli o Pana Boga i przypodobanie się Stwórcy świata.
Przeciwnie ma się rzecz z miłością doskonałą, która jest onym darem lepszym, oną drogą zacniejszą. O niej to napisano w Pieśni nad pieśniami: choćby człowiek dał wszystką majętność domu swego za miłość, wzgardzi ją jako nic. Ona to niejako naśladuje nieskończoną i niepojętą miłość Pana Boga ku nam ludziom, o której naucza Ewangelia: Tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby wszelki kto wierzy weń, nie zginął, ale miał żywot wieczny; a o miłości Syna Bożego: umiłował mię i wydał samego Siebie za mnie, umierając za mnie na krzyżu i wciąż jeszcze daje samego Siebie na nowo za mnie, ilekroć przez ręce kapłanów po całym świecie ofiaruje siebie za zbawienie moje i wielu. Owszem mnie samego Siebie oddaje, ilekroć Go zechcę przyjąć w Przenajśw. Sakramencie Ołtarza, — a nad to wszystko wkońcu, chce być nagrodą moją wielką bardzo, na wieki w Niebie.
Miłość tedy doskonała to sprawia w człowieku, że gdyby przyszło wyzuć się dla Boga i bliźniego ze wszystkiego, wyniszczyć się do ostatniego, zginąć nawet: to niczego Panu Bogu nie odmawia, ani żałuje, owszem pragnie i cieszy się, że może i wolno mu wciąż na nowo nie tylko sercem, ale też słowem i czynem wysługiwać się Panu Bogu swojemu i tym sposobem okazywać Mu swoją miłość.
Jak we wszystkiem co zacne, wielkie i święte, tak szczególnie w tej miłości sam Pan Jezus daje nam najlepszy przykład. Przez całe życie swoje od narodzenia swego i dziecięcych lat w Nazarecie, aż do śmierci na krzyżu, we wielkich zarówno jak i najdrobniejszych sprawach, mógł sobie wobec Boga i ludzi dać to zupełne świadectwo. Ja, co Mu się podoba, czynię zawżdy; i dlatego też Ojciec niebieski nawzajem Mu przyświadcza: Ten jest Syn Mój miły, w którymem upodobał Sobie.
Ale Pan Jezus jak we wszystkim, tak i tutaj chciał być naszym najwznioślejszym przykładem, — chciał, byśmy Go w onej czynnej miłości Boga i bliźniego naśladowali. Już zaś miłość taka wymaga koniecznie ofiarności z naszej strony. Ponieważ zaś ofiarność między ludźmi bywa rzadką, więc też mało jest takich, coby mieli tę doskonałą miłość. A jednak warto kochać Pana Boga nad wszystko i więcej niż samego siebie! Bo któż tak, jako Bóg nasz, godzien wszelkiej miłości? Miłość doskonała, woła św. Jan Ewangelista, precz wyrzuca bojaźń; kto przestał miłować świat i samego siebie, a przejął się pełną ofiarności miłością ku Bogu, ten nie boi się ani śmierci, ani sądu, ani piekła, bo bezpieczny jest od grzechu i obrazy Bożej, według onego słowa Apostoła: Któż tedy nas odłączy od miłości Chrystusowej?... albowiem pewienem, iż ani śmierć, ani życie, ani Aniołowie, ani księstwa, ani mocarstwa, ani teraźniejsze rzeczy, ani przyszłe, ani moc, ani wysokość, ani głębokość, ani insze stworzenie nie będzie nas mogło odłączyć od miłości Bożej, która jest w Jezusie Chrystusie Panu naszym. A św. Augustyn jakby w zachwyceniu mówiąc o tej doskonałej miłości Bożej, powiada: Kochaj, a rób co chcesz; bo miłość oświeca rozum, wzmacnia wolę i rozprzestrzenia serce, tak dalece, że czegokolwiek człowiek chce i pragnie, wszystkiego pragnie i chce wedle Boga i dla Boga.
Dajże ci Boże i każdemu z nas tę doskonałą miłość, zwłaszcza w tych naszych czasach, w których sprawdza się aż nadto proroctwo Pana Jezusowe o początkach boleści przed przyjściem Antychrysta: rozmnoży się nieprawość, ostygnie miłość wielu.
Wiedz atoli, że miłość doskonała idzie ręka w rękę z wielką ofiarnością i jedna bez drugiej żadną miarą być nie może. Do nabycia zaś ofiarności niemasz innej drogi, jeno zdobywać się na częste i coraz częstsze, choć drobne ofiary dla Pana Boga. A masz do tego tyle sposobności! Tak np. kusi cię, żeby sobie dogodzić w jedzeniu lub piciu ponad istotną i rozumną potrzebę, odmów sobie tego dla miłości Pana Boga; nie chce ci się wstać i zabrać do modlitwy i pracy, przełam się dla przypodobania się Panu Bogu; radbyś się w czemkolwiek pochwalić przed drugimi, popisać się twoim dowcipem, wiedzą, zręcznością, urodą lub urodzeniem, albo też zabawić siebie i drugich cudzym kosztem, zaniechaj tego dla Pana Boga. Męczy cię praca, dokucza upał, mróz, choroba lub inna jakakolwiek dolegliwość, oto masz co ofiarować Panu Bogu, a nie szemrać, narzekać i zakwaszać się. Dokuczają ci ludzie, albo nawet krzywdy wyrządzają, odpuszczaj im, a przykrości i krzywdy twoje ofiaruj Panu Bogu. Potrzebuje kto twojej usłużności, jałmużny, rady lub czasu twego, masz doskonałą sposobność wysługiwania się Temu, który mówi: Pókiście uczynili jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili. Więcej jeszcze, bo całe życie i każda jego chwila, nastręcza nam wciąż nową sposobność do okazania Panu Bogu naszej miłości. Bo jeśli najemnik za lichą płacę powinien cały dzień pracować panu swemu, a odpoczynku tyle i na to tylko mu pozwalają, żeby mógł wytrwać aż do wieczora, cóż dopiero ma czynić pełen ofiarności miłośnik Pana Boga?
Chcesz-li tedy stać się takim miłośnikiem Pana Boga, dziś jeszcze pocznij być dla Niego ofiarnym! dziś jeszcze pocznij nie szczędzić, nie żałować Mu twego czasu, twoich sił, twego rozumu, twojej dobrej woli i twojego serca. Dziś jeszcze obmyśl, jak masz się urządzić i jak spełniać całodzienne obowiązki i czynności twoje, aby wszystkie sprawy twoje, począwszy od wstawania i porannej modlitwy aż do wieczora, były tyluż miłemi Panu Bogu ofiarami wznoszącemi się w Niebo i aby żadna z nich nie była skalana niedbalstwem, albo broń Boże grzechem jakim. Nie porywaj się od razu na rzeczy nadzwyczajne, ale wprzód zapraw się do ofiarności, pochodzącej z miłości Bożej, na sprawach powszednich, a Panu Bogu pozostaw, czy zechce cię kiedykolwiek do większych także użyć. Przewodnią zaś myślą twoją niech będzie ono słowo Pańskie: Ja, co Bogu memu się podoba, czynię zawsze. Miłość doskonała i nieodłączna od niej ofiarność, to dar największy z pośród darów Bożych. O nim to mówi święty Jakób, Apostoł: Wszelki datek najlepszy i wszelki dar doskonały z wysocza jest, zstępujący od Ojca światłości. Jasna więc rzecz, że dla otrzymania tego tak wielkiego daru więcej niż zachody i starania nasze, potrzebne są gorące pragnienia i modlitwy nasze. W tej tedy intencyi, żeby uprosić sobie i drugim doskonałą miłość Bożą i ducha ofiarności, oddajmy wszystkie modlitwy, prace i cierpienia nasze tegomiesięczne Panu i Bogu naszemu, któremu cześć i chwała na wieki.
MISERICORDIA
Miłość Boga. Miłość bliźniego. |
Głównem, a właściwie jedynem nabożeństwem pozostanie Msza święta, która sama jedna więcej znaczy, aniżeli tysiąc innych nabożeństw, jak powiada jeden z Ojców Kościoła. Jednakże serca ludzkie przepełnione miłością do Maryi, umiały sobie obrać i dobrać rozmaite sposoby nabożeństwa, które szczerze i pobożnie odprawione, nigdy nie są bez obfitych łask i dobrodziejstw.
Po Bogu odbiera Najświętsza Marya Panna cześć najwyższą, i z tego powodu właśnie owych różnych nabożeństw i pobożnych ćwiczeń ku Jej chwale jest najwięcej, jako to: Różaniec św., Koronki, Godzinki, Nowenny i inne. Na cześć Maryi Panny poświęconym też był już w pierwszych wiekach jeden dzień w tygodniu, to jest sobota.
Zdawało się jednakże przodkom naszym za słuszne, aby czci Najświętszej Mary Panny poświęcić cały jeden miesiąc w roku. I któryżby to miesiąc był najodpowiedniejszym, najstosowniejszym?
Nabożeństwo do Najśw. Panny nigdy się bez kwiatów nie odbywa. Czy to latem, czy zimową porą starają się wierne dzieci Maryi obraz swej Matki, swej Królowej według możności uwieńczyć. Najstosowniejszą jednakże porą jest maj, kiedy z rozwinięciem się wiosny rozkwitają drzewa i kwiaty, a mianowicie w cieplejszych stronach. Ten miesiąc kwiecia i woni, miesiąc uśmiechniętej i ożywionej natury obrano za „miesiąc Maryi“, a stosowne nabożeństwo zowie się „Nabożeństwem Majowem.“
Pewną jest też rzeczą, że Nabożeństwo Majowe ma swój początek w sercu całego chrześcijaństwa, to jest w Rzymie. Zaprowadzenie zaś tego nabożeństwa przypisują świętemu Nereuszowi, za którego czasów istniały w Mieście wiecznem zabytki pogańskie zwane igrzyskami wiosennem, w rodzaju dzisiejszych zapust. Były to bale, hulanki, tańce i inne zabawy, w których szczególniej młodzież brała udział. Że na takich igrzyskach nie odbywało się jak w domu lub w kościele i że o nabożeństwie tam mowy nie było, łatwo sobie można wystawić.
Gorliwy o zbawienie dusz i dobre obyczaje Kościół, odbywał podczas trwania igrzysk nabożeństwo i gromadził koło siebie młodzież, chroniąc ją od zepsucia i zagłady moralnej. Całe zaś ono pobożne przedsięwzięcie, oraz wszystkich, którzy w jego nabożeństwie brali udział, oddał pod opiekę Najświętszej Maryi Panny.
Nabożeństwo to przypadło właśnie na czas, kiedy w innych krajach nastąpiło nieszczęsne rozdwojenie religijne, tak zwana reformacya. Wiele dzieci Maryi utraciło wiarę, czyż nie trzeba było zatem nowych dzieci do Niej doprowadzić, a dawne utrzymać i zachować w wierności?
Widocznie Panu Bogu i Jego Matce podobało się to nabożeństwo, gdyż wnet pokazały się błogie jego skutki. Wszystko bowiem, zamiast brać udział w szalonych zabawach, garnęło się do świątyń, stroiło ołtarze Bogarodzicy i śpiewało nabożne pieśni.
Nie miało atoli nabożeństwo to pozostać tylko w samym Rzymie, owszem rozszerzyło się po wszystkich krańcach ziemi. Mianowicie w końcu zeszłego stulecia, kiedy przewrotność filozofów wywołała niewiarę i bezbożność, a za nią w ślady rozruchy w Europie, wtedy Nabożeństwo Majowe opanowało wszystkie kościoły, kaplice i pojedyncze figury Najświętszej Panny. Skutki wnet nastąpiły, bo Europa się uspokoiła, a cześć Maryi rosła coraz więcej i do dziś rośnie.
Nabożeństwo Majowe nie polega na żadnych pewnych formach nabożeństwa, ani żadnych stałych obrządkach, tylko ma się zasadzać na szczególnem uczczeniu Maryi w tym miesiącu. Kto może, powinien dziennie odwiedzać kościół i być przytomnym wspólnemu Majowemu Nabożeństwu, jak je kapłan miejscowy odprawia; ale można też i w swej cichej izdebce uczcić szczególnie Maryę innemi pobożnemi ćwiczeniami i uczynkami, na jakie czas, stan i możność pozwala. Nie jest jeszcze pobożnością, jeśli kto porzuca swe obowiązki, śpieszy pomiędzy drugich, tam modli się z nieuwagą, a potem wróciwszy do domu, zapomina o wszystkiem. Gdzie braknie prawdziwej szczerości, tam i największe pokłony Bogu i Najświętszej Pannie na nic się zdadzą. Bóg i Marya Panna wymagają serca prawdziwego, chcą być chwalonymi w duchu i prawdzie, a nie usty tylko i zewnętrznie.
Kto regularnie odwiedza w maju kościół, ten od swego kapłana już wie, jak szczególnie będzie się odbywało nabożeństwo na cześć Maryi. Kto tego nie może, ten niech się zastosuje do następujących wskazówek.
Nie podobna przypuścić, aby jaki katolik nie miał w domu obrazu Najśw. Panny. Otóż jeśli ten obraz ustroisz w kwiaty i zmówisz przed nim sam, lub gdy masz rodzinę, to z nią razem, Różaniec święty i Litanię Loretańską, to już zjednasz sobie łaskę Boga i Najświętszej Maryi Panny.
Dla wszystkich zaś w ogólności, którzy miesiąc maj Królowej Niebios chcą poświęcić, niechaj następujące przepisy posłużą:
1) Każdego rana ofiarujmy wszystkie swe uczynki dnia tego dziewiczej Matce, a przez Nią Synowi Bożemu, i postanówmy swe uczynki zastosować do woli Bożej.
2) Jeśli można, bywajmy dziennie na Mszy św. i na Majowem publicznem Nabożeństwie, jako też połączmy się z wiernymi całego Kościoła w dobrych i pobożnych uczynkach na cześć Przeczystej Bogarodzicy.
3) Odmawiajmy ze swą rodziną lub też sami dla siebie Różaniec święty, i to często, a jeśli możliwe nawet codziennie.
4) Rozpocznijmy i zakończmy Majowe Nabożeństwo przystąpieniem do Sakramentów Św.; w każdym razie niechaj miesiąc maj nie minie, abyś choćby tylko raz nie przystąpił do Komunii świętej.
5) Przez cały miesiąc maj bezustannie pracujmy nad tem, abyśmy mogli się pozbyć jakiego grzesznego nałogu, a przyswoić sobie potrzebną cnotę i starajmy się szczególniej przypodobać Najczystszej Matce przez czystość swego serca.
6) Rozpamiętywajmy lub czytajmy codziennie ustępy z życia Najświętszej Panny.
7) Starajmy się o szerzenie czci Maryi pomiędzy drugimi.
8) Abyśmy wreszcie tych i im podobnych postanowień wiernie dopełnili, spiszmy je w początku nabożeństwa na papierze i pismo to połóżmy przed ustawiony w swej izbie obraz Matki Boskiej, aby ono nam dziennie to postanowienie przypominało.
9) Odbądźmy pielgrzymkę do którego z cudownych miejsc; jeśli nie można w rzeczywistości, to przynajmniej w duchu, a Bóg, który szczerość serc ludzkich widzi, poczyta nam to za dobry uczynek.
Kościół święty od samego początku pochwalił to nabożeństwo i wiernym je zalecił, a w roku 1815 Papież Pius VII nadał 300 dni odpustu za każdy dzień nabożeństwa wszystkim, którzy w miesiącu maju szczególnem nabożeństwem Najświętszą Pannę uczczą. Odpustu zupełnego natomiast dostąpi każdy odprawiający Nabożeństwo Majowe w tym dniu miesiąca maja, w którym przystąpi do Spowiedzi i Komunii świętej. Odpust ten można ofiarować także za dusze w czyścu.
Z powyższego przekonać się można, że Nabożeństwo Majowe jest Bogu i Najświętszej Maryi Pannie miłem, a stąd dla nas wszystkich zbawiennem i skutecznem. Wij wianki, chrześcijańska duszo, i kładź je u stóp Królowej Niebios, a wtedy
Ona cię weźmie pod Swoją opiekę.
Choć przeciw tobie cały świat powstanie,
Otrze z łez gorzkich wilgotną powiekę,
A dusza życia prawdą zmartwychwstanie.
Nadziejo i ucieczko nasza, o Maryo przeczysta, Matko biednych grzeszników, do kogoż będziemy wołać na tej ziemi wygnania, któż otrze łzy cierpiącym, biednych poratuje? O Matko! na usta nasze ciągle Twe Imię powraca i ciągle wołamy ku Tobie, o Maryo módl się, ach módl się za nami! O Matko nasza nie opuszczaj dzieci Twych, bo cóż się z nami stanie, gdy nas nie wysłuchasz?
Teraz Twój miesiąc błogosławiony. Czas ten Imieniem Twem Kościół Boży zdobi.
Z największą ufnością, żywą wiarą i miłością najgorętszą wszyscy się rzucamy do nóg Twoich, w nadziei, że litości Twojej nie będziemy wzywać na próżno.
O Maryo, Królowo Niebios i ziemi, Najświętsza Matko świata, cały świat polecamy Tobie, lecz nadewszystko błagamy Cię, abyś raczyła wejrzeć łaskawie na Kościół Syna Twojego na ziemi. Zasłoń go o Matko, zasłoń Sercem Twojem.
Wyjednaj u Syna Twego, aby na całej ziemi, wśród wszystkich narodów zakwitł pokój bratni i zgoda święta. My wszyscy Twoim ludem jesteśmy; o Królowo Niebios zasłoń nas od wszystkiego złego i wspieraj nieustannie opieką Twoją.
O przecudna Matko Boża, Królowo świata, niewysłowiona Pocieszycielko nasza! U stóp Twoich składamy krzewy zieloności i bukiety z różnych najpiękniejszych kwiatów, aby one były barwą, wonią, ozdobą serc i myśli naszych. Astry niech będą wzorem prawdy, bluszcze oznaką cierpliwości, fiołki przykładem skromności, lilie symbolem niewinności, niezapominajki dowodem serdecznej o Tobie pamięci, a najwonniejsze róże odbiciem gorącości uczuć naszych dla Ciebie, Najśw. Pani, i dla Twego Boskiego Syna.
Tyś tak piękna, tak czysta, w Tobie zmazy niema najmniejszej. Tyś Matką Chrystusa Pana i Oblubienicą. Jezus niezawodnie wysłucha Ciebie o Maryo, o jasny księżycu, o Gwiazdo prześliczna, przyświecająca nam w ciemnościach tego życia. Rozgrzej serca nasze, wiarę Twoich dzieci, a tych, którzy daleko odbiegli od Syna Twego, racz do Niego przyprowadzić, jako marnotrawne dziatki.
Racz biednym grzesznikom łzy pokuty wyjednać, chorych uzdrowić, strapionych pocieszyć. Spraw, iżby ten Twój miesiąc, w którym wszelkie odżywia się stworzenie, był także dla nas czasem odrodzenia się w Bogu.
O Rodzicielko Boża, o Maryo bez grzechu poczęta, racz spojrzeć teraz na mnie nędznego grzesznika, i nie odrzucaj prośby, jaką składam u stóp Twoich, prosząc o łaski potrzebne do zbawienia.
O Królowo miłosierdzia, o Matko miłości, patrz przy Twoich nogach leży nędzne serce moje związane namiętnościami, skrępowane nałogami grzesznymi, które do Ciebie jęcząc i płacząc wzdycha, bo w Tobie, o Matko grzeszników, swoją położyło nadzieję. Zwróć Twe oczy miłosierne na mnie, jedno Twoje spojrzenie może mnie uleczyć, uzdrowić i uszczęśliwić.
O do kogoż mam się udać, jeżeli nie do Ciebie. Powiedz Maryo, kto nad Ciebie litościwszy, u kogo mam szukać lekarstwa i spokoju na rany duszy mojej, kiedy tylko u Ciebie, o Matko, może dziecko swoje szczęście znaleźć.
Gdy oderwało się serce moje od Ciebie, gdy błądziło daleko po manowcach występku i grzechu, odtąd ani jednej chwili spokoju nie znalazło. Dusza moja, sumienie moje, ciągle mnie pytało, gdzie jest twoja Marya!
Dziś więc idę do Ciebie, gonić Cię oczyma i sercem mojem, jedyny Skarbie mój; a gdy Cię znajdę, gdy się przytulę do serca Twojego, o Matko, nie odrzucisz wyrodnego dziecka. Wtenczas Cię już nigdy nie odstąpię i nie opuszczę.
Oddaję Ci duszę i ciało moje. Błagam Cię dla miłości Syna Twojego, a Boga mojego, wyjednaj mi prawdziwe nawrócenie. Z miłości i wdzięczności ku Tobie, obieram Ciebie za Królowę i Panią serca mojego, za Matkę moją najmilszą. Całe życie będę wysławiać Twoje miłosierdzie, a w wieczności, całe wieki dziękować będę Tobie, o łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryo! A.
Dzień dzisiejszy poświęcony Królowej miesiąca maja, Najświętszej Maryi Pannie, jest zarazem dniem uroczystości dwóch pracowników w Ogrodzie Pańskim, którzy nasienie Ewangelii otrzymawszy od Boga, pilnie je rozsiewali, troskliwie pielęgnowali, a znojem czoła spracowanego i krwią własną użyźnili.
Pierwszy z nich Filip święty, z zawodu rybak i ojciec kilku córek, urodził się w Betsaidzie, nad jeziorem Genezaret. Najsilniejszy dowód głębokiej miłości ku Bogu dał przez to, że kiedy Jezus, idąc do Galilei, odezwał się doń i zawołał: „Pójdź za Mną!“ on natychmiast rodzinę opuścił i stał się odtąd nieodłącznym uczniem Jezusa. Rozpromieniony radością, że mógł być uczniem Mesyasza, pobiegł do przyjaciela, Natanaela, aby i jego powołać do współudziału w tem szczęściu i rzekł: „Przyjdź i patrz! — znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz i Prorocy, jest to Jezus z Nazaretu, syn Józefa.“ Natanael, pełen dumy żydowskiej i w przekonaniu, że Mesyasz nie może pochodzić ze wzgardzonej pomiędzy żydami mieściny, Nazaretu, niechętnie udał się za Filipem. Kiedy Jezus spostrzegł go idącego, nazwał go po imieniu i rzekł: „Patrzcie, oto prawdziwy żyd, w którym niema nic fałszywego!“ Natanael, pełen zadziwienia, że go Jezus poznał, zapytał: „Skądże Ty mnie znasz?“ A Jezus odrzekł: „Zanim cię Filip powołał, Ja cię widziałem stojącego pod drzewem figowem.“ Słowa te przekonały Natanaela, że rozmawia z Mesyaszem i uznał Jezusa jako króla Izraela.
Niezadługo potem Jezus zabrał Filipa z sobą na gody kananejskie, gdzie w tak cudowny sposób zamienił wodę na wino. Na puszczy, gdzie Jezus pięciu bochenkami chleba i pięciu rybami nasycił 5000 ludzi, zapytał Filipa: „Gdzież kupimy chleba, aby ich nasycić?“ Pytanie to było niejako doświadczeniem Filipa, czy wierzy w moc Jezusa, a powinno mu było myśl nasunąć, że Jezus, jako Mistrz, Sam Sobie da radę. Atoli Filip nie pojął myśli Jezusa, jednakowoż chętnie ofiarował, co miał przy sobie, mówiąc z powątpiewaniem: „Za dwieście szelągów nie starczy chleba, iżby każdy z nich coś dostał.“
Kiedy Jezus na kilka dni przed Męką był w Jerozolimie, a kilku pogan pragnęło Go zobaczyć i z Nim pomówić, udali się do Filipa, ten zaś radził się Andrzeja, albowiem obawiał się zdrady, wiedząc, że godzono na życie Mistrza. Zawiódł ich też przed oblicze Chrystusa dopiero wtenczas, gdy się dostatecznie przekonał, że zdrady z ich strony obawiać się nie potrzebuje.
Jezus żegnając się z Apostołami, przyobiecał im, że wyraźniej, niż dotąd, da im poznać Ojca w Niebiesiech; wtedy Filip zawołał: „Panie, pokaż nam Ojca Twojego, to nam wystarczy.“ Na to mu Jezus odpowiedział: „Filipie, kto Mnie widzi, ten widzi i Ojca.“
Dzieje Kościoła świętego głoszą, że Filip będąc świadkiem Wniebowstąpienia Jezusa, a ujrzawszy w Zielone Świątki objawienie się Ducha świętego, głosił Ewangelię św. przez czas dłuższy w Palestynie, za co bardzo był prześladowanym. Poczem poszedł do Frygii, gdzie z wielką ofiarnością i wysileniem nawrócił znaczną liczbę pogan.
W Hierapolis wrzucili poganie, wskutek namowy kapłanów pogańskich, Filipa do więzienia, potem go biczowali publicznie i ostatecznie przybili do krzyża, obróciwszy go głową ku ziemi. Kiedy zaś żyjącego jeszcze chciano zdjąć z drzewa, prosił o łaskę, aby mu pozwolono umrzeć na tym krzyżu, z którego to powodu śmierć jego była podobną do śmierci Jezusa. Jakoż udzielono mu tej łaski, o którą błagał, przyśpieszywszy mu śmierć przez dotłuczenie go kamieniami. Święte szczątki ciała jego we wielkiej czci zachowane są w Rzymie w kościele świętych Apostołów Filipa i Jakóba.
W państwie rzymskiem czczono świętego Filipa szczególnie z tego powodu, ponieważ wraz ze św. Janem objawił się cesarzowi Teodozyuszowi Wielkiemu przed bitwą jego z tyranem Eugeniuszem i zwycięstwo mu przepowiedział.
Drugim świętym pracownikiem w Ogrodzie Pańskim jest Apostoł Jakób święty, nazwany Młodszym, celem odróżnienia go od świętego Apostoła Jakóba Starszego, który był bratem świętego Jana Ewangelisty. Będąc synem Kleofasa Alfeusza i Maryi, blizkiej pokrewnej Najświętszej Maryi Panny, a zatem spokrewniony będąc z Jezusem, nosił zwyczajem żydowskim miano: „Brata Pana Jezusa.“ Miał on też Boskiemu Jezusowi bardzo być podobnym z postawy, z twarzy, z mowy i ruchu, tak że wielu nie mogło go od Jezusa odróżnić, a Judasz, który Jezusa zaprzedał, był zniewolony żołnierzom powiedzieć: „To Ten jest, którego ja pocałuję.“ Z tego też powodu święty Ignacy, Biskup Antyocheński (zobacz 1 lutego, str 105) pisał, że ma niewypowiedzianą chęć udania się do Jerozolimy, aby tam widzieć Jakóba Apostoła, i z jego postaci wrazić sobie w pamięć żywy obraz Chrystusa Pana. Zanim został Apostołem, był Nasyryjczykiem; tak się bowiem nazywali ci żydzi, którzy światem gardząc, żyli w samotności, nie pili wina, nie strzygli włosów na głowie ani brody i oddawali się życiu pokutniczemu.
Razem z bratem Tadeuszem obrany został Apostołem i jego to odznaczył zmartwychwstający Jezus, albowiem jemu się objawił, a wstępując potem do Nieba, polecił mu zwierzchnictwo nad kościołem w Jerozolimie, jak głosi święty Hieronim. Było to dlań jak największym zaszczytem być Biskupem pierwszego Kościoła, na co zarazem było potrzeba mieć jak największą odwagę w mieście, w którem Chrystusa ukrzyżowano, a w którem mieszkali najzajadlejsi nieprzyjaciele pierwszej gminy chrześcijańskiej. Z zadziwiającą mądrością i czynnością sprawował ten wysoki urząd, przyczem nosił skromną odzież płócienną, chodził boso, nie pożywał ani mięsa, ani ryby, nie pił wina, i tak pilnie klęcząco się modlił, że skóra na kolanach jego stwardniała jak róg. W życiu swem zewnętrznem zachowywał zwyczaje dawnego zakonu, a taką miał sławę Świętego, że i żydzi nazywali go „Sprawiedliwym“, i całowali rąbek szaty jego.
W roku 59 napisał „list katolicki“ do wszystkich nawróconych żydów i gromił fałszywych nauczycieli, którzy mylnie tłómacząc wyrażenie świętego Pawła, dowodzić usiłował: że tylko wiara wiedzie do zbawienia, zatem wszelkie czyny są bez znaczenia. „Na cóż się przyda — uczył Jakób święty — jeśli ktoś powie, że ma wiarę, a uczynki jego z tą wiarą się nie zgadzają? Czy taka wiara go zbawi? Wiara bez uczynków jest martwą. Jak ciało bez duszy martwem jest, tak martwą jest wiara bez uczynków!“
W tym samym stopniu, jak rosła liczba chrześcjian skutkiem jego słów i czynów, wzrastała także nienawiść zatwardziałych żydów przeciw niemu. Arcykapłan żydowski Ananus stawić go kazał przed Wysoką Radą i skazał go na ukamienowanie za zniewagę ustaw żydowskich, jeżeli nie ogłosi Jezusa z Nazaretu publicznie fałszywym Mesyaszem. Zawiedziono go przeto na wierzch świątyni, ażeby w obliczu ludu odprzysiągł się wiary w Chrystusa. Atoli Święty głośno zawołał do ludu zebranego u stóp świątyni: „Jezus Ukrzyżowany, Syn Boga żywego, siedzi po prawicy Ojca, skąd przyjdzie sadzić żywych i umarłych.“ Na to zawołali uczeni i Faryzeusze pełnym oburzenia głosem: „Patrzcie, jak oto kłamie ten Sprawiedliwy!“ i zrzucili go z wysokiej świątyni, ale święty Męczennik powstał, padł potem na kolana i modlił się temi słowy: „Panie, przebacz im, albowiem nie wiedzą co czynią.“ Pospólstwo nieczułe na takie słowa miłości, obrzuciło go kamieniami, a jeden z zapalczywych rozbił mu głowę pałką. Tak zakończył żywot ten święty Męczennik w ośmdziesiatym szóstym roku życia, po trzydziestu latach władzy Biskupiej w Kościele jerozolimskim.
Już za czasów Apostołów pojawiała się niewiara i przekonanie, że tylko wiara człowieka zbawia, że o czyny wcale nie chodzi, a tylko wiara jest wynikiem i cnotą rozumu, nie woli człowieka, to jest, jeżeli tylko rozum silnie wierzy, iż Jezus Chrystus zadość uczynił za wszystkie grzechy i że przyobiecał wszystkim, którzy weń wierzą, wieczne zbawienie; wtedy też to już do zbawienia wystarczy, że wola przy takiej wierze jest zbyteczną. W przeciwieństwie do tego twierdzenia uczy Jakób święty i Kościół katolicki, że tylko wiara i uczynki razem wiodą do zbawienia.
Cóż tedy rozumie Kościół święty przez wiarę i uczynki? Żąda on od ciebie, aby rozum twój z uczynkami szedł w parze, ażebyś, warząc w obecność Stwórcy mówił i zarazem czynił tak, jak ci sumienie w obecności Boga mówić i czynić nakazuje. Ty wierzysz, że błogosławieni są łagodni i spokojnego serca, niewinni i miłosierni, a jeżeli przytem miotasz się i klniesz, skargi zanosisz i procesujesz się, jeżeli okiem i ustami, duszą i ciałem oddajesz się zmysłowości i namiętności, jeżeli ubogich cierpiących odpychasz od drzwi twoich, — jakże tedy sobie samemu i innym zdołasz wmówić, iż wierzysz głęboko? „Na cóż ci się przyda, bracie — pisze święty Jakób — że powiesz, iż masz wiarę, ale nic nie czynisz? Czy cię wiara zbawi? Na to pytanie odpowiada Paweł święty: „Chociażbym miał wszystką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłościbym nie miał, nic nie jestem.“ (1 Kor. 13, 2). Jezus Chrystus uczy: „Wszelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone.“ (Mat 7, 19). Pamiętaj na te słowa: Każde drzewo, to jest każdy człowiek, czy ma dużo, czy ma mało wiary, odepchniętym będzie przez Boga i oddanym na ogień wieczny, jeśli nie wyda dobrych owoców, tj. dobrych czynów. Wiesz pewnie o nieszczęsnym losie owego drzewa figowego nade drogą w pobliżu Jerozolimy: miało ono pełną koronę liści, ale nie miało owoców; Jezus je przeklął. (Mat. 21). Tak stanie się z każdym katolikiem, który zna owe dwanaście artykułów wiary, siedm Sakramentów świętych, przykazania Boskie i rady ewangeliczne, ale dobrych czynów nie ma za sobą. Ćwicz się zatem w wierze katolickiej w ten sposób, że każdego poranku, powstawszy ze snu, wzbudzisz w sobie wiarę, jaką cię przejmują święta uroczyste. Powstawszy z rana, powitaj zatem z radością zmartwychwstałego Jezusa, który na ciebie woła: „Spokój z tobą“ i pokazuje ci rany miłości na rękach, nogach i w sercu. Całuj je w myśli z wdzięcznością i wołaj w duszy z Tomaszem świętym: Panie mój i Boże! Dla Ciebie żyć tylko chcę, który dla mnie tak pełną boleści śmiercią umarłeś i zmartwychpowstałeś, ażebym ja w obie mógł żyć wiecznie: Tobie poświęcam tętna serca mojego, myśli umysłu mojego, słowa języka mojego, czyny rąk moich i kroki nóg moich; pobłogosław mi, abym zamiary i przyrzeczenia, jakie powziąłem w dniu spowiedzi wielkanocnej i Komunii świętej wypełnił wiernie; pobłogosław mi za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, świętych Aniołów Stróżów i Patronów świętych, abym krzyż mój dźwigając, postępował za Tobą na drodze do żywota wiecznego.
Boże, który nas doroczną uroczystością Apostołów Twoich Filipa i Jakóba rozweselasz, spraw, prosimy, abyśmy uciekając się do pośrednictwa ich zasług, z przykładów ich życia brał naukę. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 1-go maja uroczystość św. Filipa i Jakóba, Apostołów. Pierwszy, skoro prawie całą Scytyę pozyskał wierze Chrystusa i osiadł później pod Hierapolis w prowincyi Azyi, został skazany na ukrzyżowanie i na krzyżu go ukamienowano. Jakób, zwany bratem Chrystusa Pana i zarazem pierwszy Biskup Jerozolimy, został zepchnięty ze szczytu świątyni, lecz powstał i począł się modlić za swych prześladowców; wreszcie roztrzaskał mu pewien sukiennik pałką głowę. Tak umarł i został niedaleko świątyni pochowany. — W Egipcie męczeństwo św. Jeremiasza, Proroka, ukamienowanego przez lud i pochowanego pod Tafnis; według twierdzenia św. Epifaniusza pielgrzymowali wierni często do jego grobu i używali ziemi tegoż jako lekarstwo przeciw ukąszeniom wężów jadowitych. — We Francyi w okolicy Vivarais śmierć męczeńska Andeola, Subdyakona, którego św. Polikarp wysłał z tamtąd z innymi jeszcze z Azyi na głoszenie Ewangelii św. Za cesarza Nerona został najpierw zbity kolczatemi maczugami, poczem rozszczepiono mu na krzyż głowę drewnianym mieczem, przez co ukończył swe męczeństwo. — W Huesca w Hiszpanii uroczystość św. Orencyusza i Pacyencyi. — W Sitten w Walii cierpienia św. Zygmunta, Króla Burgundów, wrzuconego do studni i tem uśmierconego. Później wsławił go Pan Bóg cudami. — W Auxerre uroczystość św. Amatora, Biskupa i Wyznawcy, — W Auch pamiątka św. Oriencyusza, Biskupa. — W Anglii uroczystość św. Azafa, Biskupa i św. Walburgi, Dziewicy. — W Bergamo pamiątka świętej Graty, Wdowy. — W Forli uroczystość świętego Peregryna z zakonu Serwitów.
Święty Atanazy przeszło pół wieku był najwybitniejszym mężem w Kościele katolickim, najsilniejszą podporą i zarazem najdzielniejszym bojownikiem w obronie praw tegoż Kościoła świętego. Urodził się w Aleksandryi, w roku 296, a od świętego Aleksandra, Biskupa, osiadłego w tem samem mieście, otrzymał wychowanie i wykształcenie we wszystkich gałęziach nauk. Wyrósłszy na młodzieńca, udał się na pustynię do świętego Antoniego, ażeby miał sposobność w ścisłem obcowaniu z Ojcem wszystkich zakonników wćwiczenia umysłu w cnoty i pobożność i przygotowanie się do stanu kapłańskiego.
Uzbrojony w naukę, jak rzadko który współczesny, utwierdzony w wierze jak Apostoł, niezachwiany w miłości ku Bogu jak Męczennik, porywający wymową jak nauczyciel ludowy, powrócił Atanazy do przyjaciela Aleksandra, który go zaraz wyświęcił na dyakona i zamianował swym sekretarzem.
W tym właśnie czasie szerzył dumny kapłan Aryusz herezyę, głosząc, że Chrystus nie jest Bogiem, tylko Bogu podobnym i temi fałszywemi twierdzeniami wielu słabego ducha kapłanów, a nawet Biskupów pociągnął za sobą i stąd wielkie wywołał wzburzenia. W Nicei zebrało się 318 Biskupów, aby zatarg ten załatwić. Aryusz naukę szerzył wymownemi słowy a wielu i tam miał stronników.
Wtem wystąpił młody Atanazy, i broniąc prawdziwej wiary z niesłychaną jasnością i niezrównaną wymową, zbijał wszelkie twierdzenia heretyków, przez co zyskał wielką sławę i wielu nawrócił. Aryusza i stronników jego wyklęto z Kościoła, a naukę jego potępiono jako bluźnierstwo przeciw Bogu.
W kilka miesięcy potem umarł Aleksander, a Atanazego wybrano Patryarchą w Aleksandryi.
Miał dopiero lat trzydzieści, a już zyskał wielkie znaczenie, ale zarazem i nienawiścią wielką ku niemu pałali aryanie. Nie mogąc go pochlebstwami zjednać, chwycili się broni oszczerstwa, oskarżając go przed ludem i cesarzem, że kielich od komunikantów rozbił, a Księgi święte spalił; oskarżali go nawet o morderstwo, głosząc, że zabił Biskupa Arseniusza i ręki jego uciętej użył do czarnoksięstwa; także i o życie niemoralne go oskarżali, rozpowszechniając, że zgwałcił pewną dziewicę. Pod pozorem chęci załagodzenia sporu religijnego wyrobili u cesarza, że nakazał Synod zwołać do Tyru, przed który Atanazego powołano, aby się uniewinnił. Przybył Atanazy, i przedstawiwszy istotny stan rzeczy, pogromił ich i zawstydził. Zarzut zbezczeszczenia Kościoła zbił i udowodnił, że w owem miejscu ani kościoła, a tem mniej kielicha nie było; zarzut popełnionego morderstwa tem obalił i przeciwników zawstydził w ten sposób, że żyjącego Arseniusza wszystkim przedstawił i ręce niby ucięte kazał mu wznieść do góry. — W sprawie pogwałcenia dziewicy wystąpił przed Synodem inny człowiek, nie Atanazy św., a ona przysięgła publicznie, że ten jest prawdziwy gwałciciel, który podobnie się zwał jak Biskup. Tak na każdym kroku wykazał Atanazy niewinność, a mimo to cesarz, obałamucony przez zaciekłych aryan, wysłał go na wygnanie do Trewiru. Heretycy chcieli uświetnić zwycięstwo odniesione nad Atanazym i postanowili Aryusza z wielką okazałością wprowadzić do kościoła w Aleksandryi, ale lud katolicki mocno się temu oparł, tak, że woleli tę uroczystość odprawić w Konstantynopolu. Tam wszakże Pan Bóg sam ich ukarał. Aryusz w czasie procesyi opanowany słabością, udał się na tajemne miejsce, gdzie wszedłszy nagie skonał, bo wyszły zeń wnętrzności, tak jak onego czasu się stało zdrajcy Judaszowi.
Cesarz przerażony tym doraźnym sądem Boga, pełen skruchy wydał rozkaz odwołania Atanazego na Stolicę patryarchalną do Aleksandryi, gdzie go wierni katolicy przyjęli z ogromnym zapałem i uniesieniem, co znów w aryanach obudziło tem większą nienawiść i zawziętość.
Po śmierci cesarza Konstantyna ponownie podburzyli następcę jego Konstancyusza, zwołali synod do Antyochii, na którym Atanazego odsądzili od godność Patryarchatu, a w miejsce jego osadzili na tejże Stoicy zuchwałego Gregora, będącego rodem z Kapadocyi. Atanazy udał się do Rzymu, a Sobór zwołany do Sardyki, w którym 340 Biskupów wzięło udział, uznał jego zupełną niewinność i Atanazy po 7 latach powrócił znów do Aleksandryi ku niezmiernej radości wiernych wyznawców. Długi ten, a później dwa razy jeszcze powtórzony pobyt Atanazego w Rzymie, był wielkiem błogosławieństwem dla Kościoła Zachodniego, albowiem Atanazy jak największej zażywał powagi u chrześcijan zachodnich, jako bohater współczesny, oraz jako wyrocznia Kościoła świętego, on też był jedynym, który zdołał zaprowadzić zakony na Zachodzie. Wymownemi słowy głosił wiadomości o życiu zakonników w Tebaidzie, o pełnych cudu czynach świętego Antoniego, o niezwykłych zakładach świętego Pachomiusza nad brzegami Nilu. Opisał przedziwnie życie świętego Antoniego, w którym daje obraz żywota zakonników i opisem tym wywarł wielkie wrażenie na umysłach Rzymian. W krótkim czasie zasłynęła nazwa „zakonnik“, jaką uprzedzony lud uważał dotąd za pełną hańby, a w mieście i okolicy Rzymu powstały liczne klasztory, które się wkrótce zapełniły mężami znakomitymi urodzeniem, bogactwem i nauką, stając się odtąd siedliskiem podziwienia godnej miłości i świętości.
Podczas, gdy Atanazy starał się w Patryarchacie swym wprowadzić ład i porządek w zarządzie duchownym, zbuntował się przeciwko cesarzowi namiestnik jego Magnencyusz w Egipcie. Jakkolwiek Konstancyusz dokładnie wiedział o wierności Atanazego, mimo to, sam będąc zaciekłym aryaninem, powolne dał ucho powtarzającym się bezustannie namowom i oszczerstwom aryan, i uwierzył, że Atanazy był głównym przywódcą buntu przeciw niemu. Z obawy przed oporem uzbrojonego ludu, który gotów był stanąć w obronie Atanazego, rozkazał cesarz w nocy pięciu tysiącami żołnierzy otoczyć kościół, w którym Atanazy odprawiał nabożeństwo. Patryarcha odczekał spokojnie, dopóki wierni wyznawcy się nie schronili, a potem sam uszedł w bezpieczne miejsce, w czem zakonnicy mu dopomogli. Ścigany przez nasłanych szpiegów, uchodził z góry na górę, z jaskini jednej do drugiej, z puszczy na puszczę, a wśród tego prześladowania troskliwie pamiętał o swych wiernych wyznawcach; słał im listy pełne pociechy i zachęty do stałej wierności w wierze, a przytem pisał świetne obrony, potępiające zarazem heretyków aryan.
Sześć lat przeszło Atanazemu wśród takich prześladowań aż do śmierci Konstancyusza, najzuchwalszego prześladowcy Kościoła świętego. Po nim objął tron cesarski Julian Apostata (Odstępca), który nawet powziął zamiar wzmocnić upadające pogaństwo. Odwołał wszystkich Biskupów i kapłanów z wygnania i podniecał całą siłą zatarg pomiędzy katolikami a aryanami. aby się te stronnictwa same wzajemnie ścierały i osłabiały, a sam stał na uboczu. Że się zaś przedewszystkiem na Atanazym zawiódł, który łagodnością prawdziwie anielską jednał sobie zaufanie obałamuconych, przeto nakazał mu wydalić się znów z Aleksandryi. Ten zniewolony tym rozkazem, przeprawił się Nilem do Tebaidy. Zausznicy Juliana udali się za nim, aby go życia pozbawić. Atanazy nagle nawrócił i popłynął na spotkanie się z owymi prześladowcami. Dowódca ich, który Atanazego osobiście nie znał, jego samego zapytał, czyby nie wiedział, gdzie Atanazy? Ten spokojnie odpowiedział: „Jest stąd niedaleko, zaledwie przed godziną tutaj przebywał, pośpiesz zatem, a jeszcze go dosięgniesz.“ Pokwapili się zatem, aby go pochwycić, a Atanazy tymczasem powrócił do Aleksandryi.
Wkrótce i cesarz Julian umarł. Przy śmierci zawołał: „Galilejczyku (Jezusie) zwyciężyłeś!“
Następca jego, pełen szlachetności, nazwiskiem Jowian, pogardził pochlebstwami aryan i zamiast dać ucho powolne oszczerstwom na Atanazego miotanym, pochwalił pismem tego Świętego za jego odwagę Apostolską i za jego wysokie zasługi dla całego cesarstwa, jako też za niezachwianą stałość w dotychczasowem działaniu na korzyść Kościoła świętego.
Niestety Jowian umarł po 8 miesiącach panowania, a następca jego na tronie Walens, zagorzały aryanin, znów wielu Biskupów katolickich skazał na wygnanie.
Za jego panowania Atanazy po raz piąty został na wygnanie skazany. Atoli teraz cała Aleksandrya powstała i żądała gwałtownie powrotu swego Patryarchy. Walens zaniepokojony natarczywością ludu, odwołał nakaz wygnania i pozostawił Świętego w spokoju, którego też Atanazy użył, aby przy pomocy świętych przyjaciół Hilarego, Damazego, Grzegorza z Nazyanzu i Bazylego utwierdzać chrześcijan w wierze i niweczyć wszelkie zasadzki heretyckie. Zwyciężywszy wszystkich nieprzyjaciół, jeszcze przed samą śmiercią w roku 373 doznał tej pociechy, że widział, jak aryanizm upadał.
Uczone pisma jego, jakie Kościołowi świętemu dostały się w spadku, wielkiej doznają czci aż do naszych czasów.
Podobnie jak za czasów świętego Atanazego, jeszcze po dziś dzień taką samą bronią walczą fałszywi prorocy z Kościołem Jezusa Chrystusa. Abyś ich dobrze poznał, patrz na następujące oznaki:
Z początku okaże się taki fałszywy nauczyciel wielce nabożnym, niesie pociechę, miłosierdzie i naukę. Postępowanie jego jest bez zarzutu, serce okazuje się pełnem miłości. Podobien on jest do nieczystej niewiasty, o której Pismo św. tak mówi: „Plastr bowiem miodu ciekący wargi nierządnice, a gardło jej gładsze niż oliwa: lecz ostatnie rzeczy jej gorzkie jako piołun, i ostre jako miecz o dwu ostrzu. Nogi jej zstępują do śmierci, a kroki jej przechodzą do piekła.“ (Przyp. 5, 3—5). Skoro zaś taki nauczyciel fałszywy zjedna sobie łaskę u ciebie, wtedy staje się dumnym, zuchwałym i tyranem okrutnym, jak dzieje pouczają.
Z początku taki Prorok fałszywy udaje cześć wielką dla słów Bożych: kłamstwa swe pokrywa niezrozumianymi ustępami z Pisma świętego i twierdzi zuchwale, iż w starożytności już tak wierzono i uczono. Jednocześnie oburza się na zamiłowanie Papieży w zbytku, na pychę Kardynałów, Biskupów, na zgorszenie, któremu oddają się księża i zakonnicy, na ceremonie kościelne, procesye i pielgrzymki i zachwala konieczność powrotu do prostoty ewangelicznej i skromności; lecz czyny jego ze słowami jego nie są w zgodzie.
Taki fałszywy Prorok wychwala wolność przekonania i sumienia nad rozważaniem Boskich przymiotów osiągniętych w człowieku zapomocą nauki, płacze łzami litości nad nieświadomuścią i głupotą katolików, którzy pozwolą sobą kierować nieomylnemu Papieżowi, zakazują zgłębiać Pisma święte dla protestantów wydane, a nakazują modlić się do Matki Boskiej i do wszystkich Świętych, którzy obawiają się piekła i kupują sobie odpusty. Fałszywy Prorok jest zawsze dwujęzycznym i nigdy nie wypowie tego wobec katolika, co mówi wobec innowiercy. A szczególniej niezpiecznemi są książki i pisma, jakie w skrytości wydaje przeciw religii katolickiej. Wielką ma zręczność nadawać naukom swoim pozór niewinności, to też ten, kto krętych ścieżek nie zna, łatwo ulega tym pozorom i pozwala się obałamucić.
Rozważaj zatem napomnienie świętego Pawła, w tych słowach zawarte: „A proszę was bracia, abyście upatrywali tych, którzy czynią rozruchy i zgorszenia, mimo naukę, której się wy nauczyliście, i chrońcie się ich. Albowiem takowi Panu naszemu Chrystusowi nie służą, ale brzuchowi swemu: a przez łagodne mowy i pobłażania zwodzą serca niewinnych.“ (Rzym 16, 17. 18).
Wysłuchaj, prosimy Cię, Panie, prośby nasze, które zanosimy w uroczystość św. Atanazego, Wyznawcy i Biskupa Twojego, i niech on, który Ci tak godnie umiał służyć, wyjedna nam wstawieniem się swojem za nami do Ciebie, wszystkich grzechów naszych odpuszczenie. Przez Pana naszego Jezusa Cnrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 2-go maja w Aleksandryi uroczystość św. Atanazego, Biskupa, słynącego dalece świętem swem życiem i uczonością. Chociaż się przeciw niemu prawie cały świat sprzysiągł, bronił on jednak od Konstantyna począwszy, aż do rządów Walensa odważnie wiary katolickiej przed cesarzem, starostą i wielu aryańskimi Biskupami. Stąd znieść musiał wiele dolegliwości, a jako wygnaniec przeszedł prawie cały znany wówczas świat, nie znajdując prawie nigdzie obrony i pewności życia; gdy nareszcie powrócił do swej owczarni, poszedł w 46 roku Biskupiej działalności, za panowania obu cesarzy Walentyniana i Walensa, bogaty w zwycięstwa i korony do chwały wiecznej. — W Rzymie śmierć męczeńska św. Saturnina, Neopola, Germana i Celestyna, którzy po wielokrotnych męczarniach wreszcie w więzieniu zakończyli bieg życia. — Tak samo męczeństwo św. Eksuperyusza i małżonki jego Zoe, pospołu z synami ich Cyryakiem i Teodulusem za cesarza Hadryana. — W Sewilli uroczystość św. Feliksa, Dyakona i Męczennika. — Tego samego dnia męczeństwo św. Vindemialisa, co równocześnie z swymi towarzyszami po urzędzie Eugeniuszem i Longinem siłą ducha i cudami walczył przeciw herezyi aryańskiej i dlatego skazanym został przez króla Hunneryka na ścięcie. — W Avili w Hiszpanii pamiątka świętego Sekunda, Biskupa, wspomnianego z kilku innymi dnia 15 maja. — We Florencyi uroczystość św. Antoniusza, Biskupa, z zakonu kaznodziejskiego, zdobnego wielką świętością i nauką; uroczystość jego obchodzi się dnia 10 b. m.
Jan Długosz, pierwszy wielki dziejopis polski, urodził się roku 1415 w Brzeźnicy z ziemi Sieradzkiej, z ojca Jana, który walczył pod Grunwaldem przeciw Krzyżakom. W młodych leciech oddany do szkół, najprzód w nowym Korczynie taką zapałał chęcią zyskania świadomości, że wszelkie zabawy dziecinne porzucił. W Krakowskiej potem akademii z wielkiem cnoty i nauki zaleceniem kilka lat przepędziwszy, przyszedł do wielkiej doskonałości. A gdy się dostał na dwór Zbigniewa Oleśnickiego, Biskupa krakowskiego, tak mu przypadł do serca dla wielkiego przezoru i dowcipu, że mu pan, siedmnaście lat mającemu, rząd całego dworu swojego polecił, co mu u niektórych domowych zazdrość, ale u mądrych ludzi wielką powagę sprawiło.
Mimo wieku młodzieńczego na tym urzędzie zdziałał wiele dobrego, zbierając pilnie i spisując pięknym porządkiem wszystkie prawa, dochody, fundacye Biskupów krakowskich, które przez niedozór zarzucone, zaniedbane i prawie zagubione były. Tęż samą przysługę uczynił całej dyecezyi krakowskiej, kiedy wszystkie fundacye i zapisy kościołów, plebanii, prebend w jedną księgę zebrał, i pilno wypisał, żeby jaką niepamięcią albo przygodą nie zginęły. Tę pracę Długosza zachowuje dotąd u siebie Kapituła krakowska.
Choć młody był Długosz i zawsze wesoły, nie gasił w sobie ducha nabożeństwa i owszem między ustawicznemi jego pracami najmilszą mu było rozrywką kościoły obchodzić, modlitwą się bawić, a osobliwie rozmyślać o Męce Pańskiej. Miał też stąd jakąś osobliwszą rozkosz na umyśle, patrzeć na obrzędy i ceremonie kościelne, słyszeć duchowieństwo śpiewające chwałę Bogu. Przeto stąd miał natchnienie do przyjęcia stanu kapłańskiego, na co się, a oraz na wieczną czystość ślubem obowiązał Bogu, dla której zachowania ćwiczył się w wielkiej wstrzemięźliwości. W roku 21 został subdyakonem, a nie kwapił się do kapłańskiego stopnia, lecz przez lat cztery sposobił się do ćwiczenia w cnotach i czytania ksiąg potrzebnych, a dopiero w roku 25 wieku swego od Zbigniewa Biskupa otrzymał poświęcenie kapłańskie. Nikt nad niego nie przestrzegał pilniej obrzędów i ceremonii kościelnych, nikt godności kapłańskiej nie zachował usilniej od wszelkiej zmazy duszy i ciała.
Zostawszy kanonikiem krakowskim tak nienaganne i czyste życie prowadził, że nie tylko w swojej katedrze doznawał osobliwej czci, ale i poza jej granicami o przyjaźń jego się starano. W kollegiacie Wiślickiej został kustoszem, w sandomierskiej kanonikiem, i inne choć ubogie prebendy przyjmował, co mu u niektórych podejrzenie łakomstwa sprawowało. Ale to Długosz i przed Bogiem i przed światem usprawiedliwił, albowiem gdziekolwiek zastał ruinę, nieporządek, albo niedostatek, to do lepszej pory przyprowadzał. W Kotlu, wiosce należącej do kustodyi wiślickiej, wystawił na pięknej górze kościół murowany, tak wspaniały i ozdobny, że i w największem mieście służyłby za ozdobę. W Wiślicy przy kollegiacie wieżę wspaniałą wyniósł, a wikaryuszom tego kościoła mieszkanie wygodne wystawił. Pod Sandomierzem w Odanchowie, gdzie miał prebendę kanoniczną, wspaniały kościół pod tytułem Najświętszej Maryi Panny z muru wystawił i uposażył, a wioskę małą poważną strukturą przyozdobił.
Z nabożeństwa osobliwego, które miał do św. Stanisława, Biskupa krakowskiego, wystawił w Szczepanowie, miejscu rodzinnem św. Męczennika, własnym nakładem i innych pobożnych wspaniały kościół i w dochody znaczne opatrzył. Kollegium krakowskie, w którem do dziś dnia uczą prawa kościelnego i koronnego, częścią zreparował, częścią z fundamentu wyniósł, i wiele innych budynków wystawił.
Na Skałce przy Krakowie, miejscu, na którem zabity był święty Stanisław, Biskup, i ciało jego przez wiele lat spoczywało, jeden tylko był pleban, więc aby większa na tak świętem miejscu chwała Bogu i Świętemu Jego brzmiała, dokazał Długosz choć z niewymowną pracą, że przy tym kościele osiedli OO. Paulini, a na ich wyżywienie, oprócz innych nakładów, wieś kupił. W niej dotąd mają klasztor wspaniały, a mając w nim studyum teologiczne, w wielkiej liczbie chwalą Boga we dnie i w nocy. A za naszych czasów zrzuciwszy stary kościółek, wspaniały i ozdobny staraniem swojem wystawili.
W Sandomierskiej kollegiacie, do której miał osobliwsze przywiązanie i nabożeństwo, aby Matce Boskiej (pod której imieniem jest ten kościół) większa cześć była, kupiwszy dwie wsi, ośm mansyonarzów fundował, którzy codziennie kurs albo godziny o Niej śpiewają. Gdy zaś na te i inne pobożne uczynki wylewał się ten świętobliwy prałat, wzbudził na niego szatan niemałe prześladowanie, zaostrzył języki zazdrosnych i łakomych ludzi, osobliwie z tej przyczyny, że będąc postanowiony egzekutorem testamentu Zbigniewa, Kardynała i Biskupa krakowskiego, wolę jego do najmniejszego punktu wiernie wykonywał, co brata jego i innych krewnych, obłowu swego pragnących, srodze bolało. I przyszło do tego, że Piotr ze Skrocina, podkanclerzy koronny niewinnego Długosza tak niezbożnie przed królem obczernił, iż gniew monarchy na niego zapalił; ale gdy na sąd stanął Długosz i z wszelką skromnością zbił zarzuty nieprzyjacielskie, zawstydzony i sumieniem przekonany delator wyprzysiągł się powieści swoich, a Długosz nie chciał żadnej z niego zemsty.
Była i inna okazya, za którą gniew królewski na siebie obruszył, tak że musiał uchodzić i kryć się u dobrych przyjaciół. Wszakże gdy jego sprawiedliwość z czasem się wyjaśniła, król Kazimierz odtąd tak go począł szacować, że nie tylko do najtrudniejszych spraw go przyciągał, ale jego z między wielu innych obrał na kierownika w naukach i obyczajach sześciu synów swoich. Jakoż takie im dał wychowanie, że wszyscy z nich byli panowie cnotliwi, a jeden z nich święty Kazimierz królewicz, do tak wysokiej doszedł świętobliwości, że Kościół Boży policzył go między Świętych.
Gdy pierwszego z tych uczniów Długosza, Władysława królewicza na tron swój zaprosili Czechowie, Kazimierz IV król Polski chciał, aby Długosz z nim jechał do Pragi. Wzbraniał się tego mocno, wiedząc że to kłótliwa była sprawa, a gdy go król inaczej nie mógł przywieść do tego, rzekł do niego: „I jakże to będzie, kiedy syn mój razem obu ojców straci? mnie, którym go na świat zrodził i ciebie, któryś go w duchu zrodził.“ Temi tedy słowy wzruszony Długosz skłonił się do woli pana, a radą swoją dokazał, że w tak zakłóconem i rozerwanem państwie, Władysław tron spokojnie osiadł.
Ofiarował Władysław tamże nauczycielowi swemu Długoszowi Arcybiskupstwo Praskie, bardzo obfite w dochody, ale nie chciał przyjąć inaczej tylko pod tym warunkiem, aby pierwej Czechowie do jedności ze św. Kościołem Rzymskim przyszli; ale że oni na to nie przystali, on też ich pasterzem być nie chciał, to przydając, że bardzo dobrze świadom ciężaru Biskupiego, gdyż dwadzieścia i cztery lat na dworze Biskupa krakowskiego zostawał. I sam Kazimierz król ofiarował mu to podkanclerstwo, to podskarbstwo wielkie koronne (bo tamtych czasów dawano je i duchownym), ale Długosz pokornie się z tego wyprosił bojąc się na takich urzędach jakiego zawodu sumienia.
Miał do uniknienia tak wysokich urzędów i inne przyczyny. Najprzód że pracowicie z różnych autorów polskich i cudzoziemskich zbierał historyę Polską, a po wtóre że bardzo dbał o to, iż jego stan duchowny po nim wymagał, aby raczej Boskiemi rzeczami się zabawiał niż doczesnymi zabiegami. Przetoż czego od młodości pragnął i często mawiał: „Dotąd marnie czas trawię i darmo żyję na świecie, kiedy tego miejsca nie widzę, na którem Zbawiciel mój narodził się i umarł za mnie“, tego za okazyą dokazał. Albowiem gdy w wielkiej sprawie posłem był do Rzymu i od Mikołaja V, Papieża, mile był przyjęty, tak dalece, że za tak godnego posła dziękował Papież królowi polskiemu, zlecone sobie dzieło szczęśliwie sprawiwszy, tamże Jubileusz wielki nabożnie odprawił, a wsiadłszy na okręt, zajechał do Ziemi świętej i tam wszystkie miejsca tajemnicami zbawienia naszego poświęcone, tudzież krwią Jezusową skropione, z nabożeństwem i łez wylaniem nawiedzał. Pragnął tam na zawsze żyć albo umierać, ale częścią, że zlecone interesa inaczej kazały, częścią że okręt śpieszniej odchodził, z żalem stamtąd odjeżdżał.
Powróciwszy do ojczyzny, sprowadził z sobą apostolskiego męża naszego zakonu św. Jana Kapistrana, tą najbardziej intencyą, aby jako ten święty Mąż w Czechach, Morawie i Austryi tak ognistemi słowy, jako rozlicznemi cudy, niewymownie wielki pożytek czynił i Husytów herezyę wszędzie wytępiał, tak też szatańskie nasienie z naszych niw polskich skutecznie wykorzenił.
Gdy już Długosz był podeszły w latach, cały rząd domu swego i dochodów zlecił rodzonemu bratu swemu także kanonikowi krakowskiemu, a sam na uczynkach pokutnych i miłosiernych resztę życia swego z wielką ducha radością zaczął prowadzić. Ale że nad nadzieję swoją prędzej brat mu umarł, niepomiernie śmierci jego żałował i dziwowali się wszyscy, że mąż wspaniałego umysłu we wszystkich niepomyślnych przypadkach, w tym jednym miękkość i słabość serca pokazywał. Ale że takiego brata postradał, który jego ciężar na sobie dźwigał, a jemu do zabawienia się z samym Bogiem pomagał, każdy go z mądrych wymawiał.
Przed śmiercią, że go już król utrzymać przy boku swoim nie mógł, wmówił w niego aby przyjął Arcybiskupstwo lwowskie i już go na nie nominował, ale śmierć do tego przeszkodziła, że Biskupiego poświęcenia i possessyi tej katedry nie doszedł. Zachorowawszy śmiertelnie, gotował się nabożnie do szczęśliwej wieczności; co miał z ruchomości i pieniędzy na uczynki pobożne częścią rozdał, częścią testamentem legował, a Sakramenta św. przyjąwszy, Bogu ducha oddał.
Przez osobliwe nabożeństwo, które miał do św. Stanisława, Biskupa i Męczennika, rozrządził, aby ciało jego po śmierci na Skałce spoczywało, gdzie i ten Święty długo spoczywał i tam z wielką uczciwością pochowane było, gdzie uwielbienia swego od Boga oczekuje, który wiernych i pracowitych sług swoich jest zapłatą wielką i koroną wieczną.
Cesarz Konstantyn był zawikłany w wojnę z rywalem Maksencyuszem, który rościł sobie prawo do tronu cesarskiego. Ponieważ wojska jego były słabsze od nieprzyjacielskich, przeto błagał Boga chrześcijan o pomoc. Bóg modlitwy jego wysłuchał; niebawem też on i całe jego wojsko spostrzegło na Niebie krzyż jaśniejący z napisem: „Pod tem znamieniem zwyciężysz!“
Następnej nocy objawił mu się sam Jezus Chrystus, nakazując, aby przed wojskiem niósł krzyż jako sztandar. Konstantyn niezwłocznie też kazał sztandar w kształcie Krzyża świętego przygotować, podobien jak mu się ukazał — sławne Labarum — prócz tego polecił do wszystkich sztandarów krzyże poprzyprawiać i sam głowę swoją onym znakiem przyozdobił, co też i inni jego mężni żołnierze uczynili. Z tem świętem znamieniem pobił nieprzyjaciół na głowę, a Maksencyusz uchodząc, w Tybrze utonął.
Pełen wdzięczności za to zwycięstwo, ślubował pobudować kościół na górze Golgocie w Jerozolimie, w tem samem miejscu, gdzie Chrystus był ukrzyżowany i zakazał odtąd w całem państwie kogokolwiek na krzyż przybijać. Wykonania tego ślubu podjęła się Helena, matka cesarza i udała się — mając lat ośmdziesiąt — do Jerozolimy. Zakrwawiło się serce jej, gdy na miejscu ukrzyżowania Jezusa. spostrzegła posąg bożka Jowisza, a nad jaskinią w skale, gdzie Jezusa pochowano, świątynię Wenery, pogańskiej bogini miłości. Dwa te pomniki pogańskie postawili Rzymianie po zburzeniu Jerozolimy, za panowania cesarza Tytusa, chcąc w ten sposób zniszczyć ślady chrześcijaństwa.
Cesarzowa Helena znając zwyczaje żydów, które się na tem zasadzały, iż wszelkie narzędzia służące do wykonania kary śmierci chowali zwykle obok grobu tego, który śmierć poniósł, zadała sobie dużo pracy, aby odszukać krzyż Zbawiciela; kazała zatem zburzyć ową świątynię Wenery, potem ziemię uprzątnąć i tym sposobem odkryła jaskinię z grobem Jezusa. W pobliżu znaleziono owe trzy krzyże, trzy gwoździe i tablice z napisami, nie będące jednakowoż już na krzyżach, lecz obok. O prawdziwości krzyżów tych nie było wątpliwości, zachodziło tylko pytanie, na którym Pan Jezus był ukrzyżowany. Znalazł jednakże na to radę święty Makary, Biskup jerozolimski. Nakazał bowiem publiczne nabożeństwo; następnie złożono owe krzyże w pewnem miejscu, potem przyniesiono do nich jednę znakomitą, śmiertelnie chorą niewiastę i kładziono ją z kolei na owych krzyżach jako też przy trzecim z nich umierająca niewiasta natychmiast całkiem uzdrowiona powstała. Radość z tak oczywistego cudu i ze znalezienia prawdziwego krzyża, na którym Chrystus Pan zawisł, była ogólna i niesłychana w całym świecie chrześcijańskim.
Uszczęśliwiona cesarzowa natychmiast wysłała poselstwo do syna Konstantyna do Rzymu, które zabrało z sobą trzy gwoździe i część Krzyża świętego. Konstantyn rozkazał wszystkim namiestnikom dostawić najcenniejszego materyału do budowli kościoła ponad grobem Pańskim, w marmurze, złocie i srebrze i ze swego skarbca ofiarował świątyni ogromne sumy, aby mogła stanąć w najwspanialszym kształcie.
Po ukończeniu owej okazałej budowli umieszczono tamże większą część Krzyża świętego w bogatej oprawie. Odtąd odbywają chrześcijanie świata całego pielgrzymki do tego miejsca świętego, przyczem częstokroć od Krzyża świętego odcinano małe kawałki, ofiarując je w podarunku osobom pobożnym, mimo to świętego drzewa nic a nic nie ubywało. Cud ten porównywał już święty Cyryl z cudem, jaki okazał Pan Jezus na puszczy, nakarmiwszy pięciu bochenkami chleba pięć tysięcy ludzi. Trzecią część Krzyża świętego posłała święta Helena do Rzymu i złożono ją w kościele, jaki w Rzymie wystawiła, który po dziś dzień nazywają kościołem świętego Krzyża jerozolimskiego.
Już w V wieku święcono w Rzymie uroczystość „Znalezienia Krzyża świętego“, a ta uroczystość rozszerzyła się potem na cały Kościół zachodni.
Jeżeli wiadomość, podana przez świętego Paulina, że nie ubywało Krzyża świętego, chociaż kawałki z niego odcinano, nie posiada kościelnego poświadczenia — mimo to rzeczą jest pewną, że moc Krzyża św. nie słabnie, chociaż miliony milionów chrześcijan z niego biorą łaski i pociechy. Od tego Krzyża św. nabierali Apostołowie i Misyonarze siły do naginania oporu i pychy świata pod wpływ Ewangelii świętej — od Krzyża św. nabierali Męczennicy odwagi do znoszenia wszelkich cierpień przy śmierci męczeńskiej — od Krzyża świętego nabierali i nabierają wyznawcy Chrystusa mądrości i wierności w swem powołaniu — od Krzyża świętego nabierały niewiasty i dziewice pełnej zaparcia się miłości do życia czystego i nieskalanego — od Krzyża świętego nabierali i nabierają pełni skruchy grzesznicy siły do zwycięstwa nad chuciami ciała, nad pociągiem do nowości światowych, nad pokusą duchów piekielnych.
Z tego powodu łatwo pojąć, że we wszystkich krajach tak całe społeczeństwa, jak i poszczególne osoby usiłowały gorliwie uzyskać dla siebie kawałki tego Krzyża świętego, i że te relikwie oprawiali w najkosztowniejsze klejnoty. Prawdziwość takiej cząstki Krzyża świętego tem tylko udowodnić można, że relikwie te obwiązane są podług przepisów kościelnych czerwonym jedwabnym sznurkiem, do którego dodana jest pieczęć kardynalska i dokument ręką odnośnego kardynała wygotowany.
Liczne cuda uzdrowień za pocałowaniem tych relikwii świętych spowodowały, że cześć dla nich wśród katolików jest zawsze w żywej pamięci, albowiem każdemu wiernemu wyznawcy pamiętne są słowa, któremi Pan Bóg odezwał się do cesarza Konstantyna: „W tym znaku zwyciężysz!“
Relikwii tych używają w Kościele do udzielania błogosławieństw przy modlitwach publicznych na uproszenie pogody i to w czasie od 3 maja, jako uroczystości „Znalezienia Krzyża świętego“, aż do 14 września, to jest „Podwyższenia Krzyża świętego.“ Przedstawia nam zaś owa ceremonia kościelna dwie prawdy ewangeliczne.
1) Kiedy Jezus z uczniami Swymi płynął łodzią na jeziorze Genezaret, usnął na chwilę; wtem powstała burza, gwałtownie miotająca statkiem. Uczniowie zaniepokojeni, obudzili Jezusa, błagając Go: „Panie, zachowaj nas, giniemy!“ „Tedy wstawszy — Jezus — rozkazał wiatrom i morzu i stało się uciszenie wielkie.“ (Mat. 8, 25. 26). — W lecie często powstają burze, grzmoty i błyskawice, i zrządzają niejedno spustoszenie, wobec którego człowiek jest bezsilny. Za pomocą tedy tego obrządku kościelnego przez owo błogosławienie pogody relikwiami świętemi budzi Kościół święty w myśli naszej jakoby owego śpiącego Jezusa, czyli raczej uśpioną wiarę naszą w Jezusa, ażebyśmy pełni ufności do Wszechmocnego Ojca zanosili modły o opiekę nad nami i o miłosierdzie Jego. Jakże wtedy spokojnie patrzeć może prawowierny katolik na grożące burzą czarne chmury, kiedy ma w sercu Jezusa!
2) W porze letniej człowiek najczęściej potrzebuje pocieszenia i napomnienia Jezusa: „Żaden nie może dwom panom służyć... Nie troszczcie się tedy, mówiąc: cóż będziem jeść, albo co będziem pić, albo czem się będziem przyodziewać. Bo tego wszystkiego poganie pilnie szukają. Albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Szukajcież tedy naprzód Królestwa Bożego i Sprawiedliwości Jego: a to wszystko będzie wam przydane.“ (Mat. 6, 24. 31—33). Napomnienie to wyraża owa kościelna ceremonia, chroni ona człowieka przed niebezpieczeństwem małoduszności wobec wielkiego nawału pracy, która to małoduszność skłonićby mogła niejednego do nieuszanowania Niedzieli i świąt.
Miejmy przeto zawsze i wszędzie w pamięci błogosławieństwo relikwiami Krzyża świętego.
Boże, któryś w chwalebnem znalezieniu zbawiennego krzyża Swego odnowił cud Swej męki, spraw miłościwie, ażebyśmy ceną Krwi wylanej na tem drzewie żywota osiągnęli łaski potrzebne do żywota wiekuistego, który żyjesz i królujesz w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 3-go maja w Jerozolimie Znalezienie Krzyża świętego Pana naszego, za panowania cesarza Konstantyna. — W Rzymie przy Via Nomentana śmierć męczeńska św. Aleksandra, Papieża i św. Kapłanów Ewencyusza i Teodulusa; Aleksander był za panowania cesarza Hadryana na rozkaz sędziego Aureliana związany, do więzienia wtrącony, torturowany, dręczony hakami i palącemi się pochodniami, na całem ciele pokłuty i wkońcu zabity; Ewencyusz i Teodulus po strasznych męczarniach ogniowych i długiem więzieniu zostali ścięci. — W Narni uroczystość pamiątkowa św. Juwenalisa, Biskupa i Wyznawcy. — W Konstantynopolu męczeństwo św. Aleksandra, Żołnierza i Antoniny, Dziewicy. Za panowania Maksymiana skazaną została przez prefekta Festusa do domu rozpusty; jednakże Aleksander uwolnił ją od tego w ten sposób, że zamienili pomiędzy sobą ubrania i tak zamiast jej on w miejscu tem pozostał. Później oboje schwytani, poszli razem na tortury; wkońcu ucięto im ręce i wrzucono ich w ogień. Tak więc w chwalebnej walce za Chrystusa zdobyli sobie koronę niebieską. — W Tebaidzie uroczystość pamiątkowa św. Tymoteusza i jego małżonki świętej Maury; po wielu różnych męczarniach skazani zostali przez prefekta Aryana na śmierć krzyżową; na krzyżu wisieli jeszcze całe 9 dni, zachęcając się wzajemnie do wiernego wytrwania przy Wierze św. — W Afrodyzyi w Karyi męczeństwo św. Dyodora i Rodopiana, którzy za panowania Dyoklecyana ukamienowani zostali przez swych współobywateli. — Pod Florencyą przy Monte Senario dzień zgonu św. Sosteneusza i Uguccio, którzy, za wskazówką z Nieba już naprzód przygotowani, jednego dnia i o jednej godzinie, odmawiając właśnie Anielskie Pozdrowienia, weszli do Niebieskiej Ojczyzny.
Na wielu domach katolickich widzimy wyobrażenia rycerza rzymskiego w hełmie ze sztandarem, trzymającego w ręku naczynie, zapomocą którego gasi płomień palącego się domu. Obraz ten przedstawia świętego Patrona broniącego od pożarów i nieurodzajów.
Urodził się święty Floryan w pobliżu Wiednia. W młodości poświęcił się zawodowi wojskowemu, a przebywszy pierwsze trudności, został mianowany dowódcą oddziału; będąc mężnym, ukochał zawód wojskowy całem sercem — ale więcej jeszcze ukochał Chrystusa, któremu na Chrzcie św. ślubował wierność do zgonu.
Stał Floryan załogą ze swym oddziałem w mieście Laureaku, w Górnej Austryi; właśnie był z miasta tego na czas pewien wyjechał, kiedy cesarze Dyoklecyan i Maksymian wydali okrutny rozkaz prześladowania chrześcijan. Dowiedział się o tem Floryan, że namiestnik prowincyi, w której oddział jego stał załogą, wszędzie śledzi chrześcijan i każe ich więzić, aby tym sposobem odwieść ich od wiary chrześcijańskiej, a że czterdziestu wyznawców ów namiestnik Akwilinus wydał na śmierć męczeńską, jako też, iż inni schronili się w góry i lasy, aby prześladowania uniknąć.
Zaledwie usłyszał tę smutną wieść, wybrał się Floryan natychmiast z powrotem do Laureaku w celu napomnienia i dodania otuchy bojaźliwym wyznawcom chrześcijańskim, a w razie potrzeby, aby im dać dowód na samym sobie, jak za tę wiarę wszystko na świecie poświęcić należy. Kiedy przechodził przez most wiodący do miasta, spotkał się z oddziałem żołnierzy. Z ich ust usłyszał, iż wysłano ich, aby chwytali chrześcijan, gdziekolwiek ich znajdą i wiedli ich przed namiestnika. Pełen odwagi odezwał się do nich: „Czemuż szukacie daleko — patrzcie, oto ja jestem chrześcijaninem; idźcie i oświadczcie to namiestnikowi.“ Żołnierze pochwycili go bezzwłocznie i zawiedli przed Akwilina. Namiestnik bardzo się zasmucił, usłyszawszy, że Floryan, dowódca oddziału, wysoko ceniony w całem wojsku, wyznaje religię chrześcijańską i opór stawia rozkazom cesarskim. Głosem pełnym przychylności namawiał go tedy, aby złożył bogom ofiary, nie zrywał z towarzyszami stosunków przyjaźni, a jego samego nie zniewalał do pociągnięcia go do odpowiedzialności. Floryan atoli stanowczo oświadczył, że bogom nigdy ofiary nie złoży i że gotów jest iść na wszelkie męki dla miłości Chrystusa.
Rozgniewany namiestnik rozkazał siepaczom użyć przemocy i Floryana gwałtem zniewolić do ofiarowania bogom pogańskim. Tedy Floryan wzniósł oczy ku Niebu i modlił się: „Panie i Boże mój, Tobie zaufałem, Ciebie wyznaję, za Ciebie walczyć będę i Tobie składam ofiarę z życia mojego. Osłoń mnie prawicą Twoją, albowiem Imię Twoje błogosławionem jest tak w Niebie, jako i na ziemi. Dodaj mi siły, abym zniósł męki cierpliwie, utwierdź mnie przytem łaską Swoją, abym był godzien zostać policzonym w grono Świętych i wybranych Twoich.“
Temi to słowy modlił się ów szlachetny wyznawca do Stwórcy — a Akwilinus szydził z niego i rzekł: „Jak możesz gadać tak bezrozumnie i opór stawiać rozkazom cesarskim?“ Floryan wszakże na to mu odpowiedział: „Czczę Boga mojego, a przy tem posłusznym jestem cesarzom, jak dobremu żołnierzowi przystoi; do złożenia ofiary bogom nikt mnie jednakże nie zniewoli, albowiem oni niczem innem nie są, jak czczem mamidłem!“
Rozsrożony namiestnik rozkazał biczować Floryana. Rozebrano go więc i smagano okrutnie aż do krwi, ale on wołał wśród katuszy: „Nic obawiam się tych cierpień, każ nawet ustawić stos drzewa i podpalić, a ja nań wstąpię dla miłości Chrystusa!“ Znów go biczowano aż do krwi, która płynęła strumieniem, lecz Floryan się nie zachwiał, przemawiając z wesołym uśmiechem: „Otóż to prawdziwa ofiara, którą tu składam Panu Jezusowi, On mnie wzmocni i uzna za godnego tej łaski, iż zań cierpieć mi wolno.“ Tyran, nie zadowolony z katuszy, jakie zadawano świętemu Męczennikowi, kazał je podwoić i ostrymi, zakrzywionymi kolcami szarpać mu ciało. Lecz i te okropne cierpienia nie osłabiły męstwa Floryana.
Skoro ów namiestnik bezbożny poznał, że niczem Floryana w wierze dla Chrystusa zachwiać nie zdoła, wydał rozkaz, aby mu kamień u szyi przywiązano i z mostu w rzekę Anizę (Enns) wrzucono.
Szedł tedy ów Męczennik z wesołą twarzą, jakoby na rozrywkę jaką, radując się w nadziei, że otrzyma zapłatę w Niebie. Gdy stanęli na moście, uwiązano Floryanowi wielki kamień u szyi, a on ich prosił, aby mu użyczyli jeszcze cokolwiek czasu, iżby się mógł pomodlić. Ukląkł zatem do modlitwy i tak się szczerze w niej zatopił, że żaden z żołnierzy nie śmiał mu przerwać. Wtem jeden z niecierpliwszych zuchwalców zaczął wyrzucać towarzyszom, że tyle czasu tracą nadaremno; sam tedy przybliżył się do Floryana i zepchnął go z mostu w rzekę.
I stał się nagle cud, albowiem ów żołnierz w tej chwili zaniewidział zupełnie. Rzeka zaś bezrozumna, jakoby rozumnym przyganiając, ciało Męczennika świętego już umarłego wyniosła na kamień wywyższony nad brzegiem — na które to miejsce niezwłocznie spuścił się ogromny orzeł z obłoków i strzegł pilnie ciała Świętego przed uszkodzeniem od dzikiego zwierza i od pogan. W nocy ukazał się potem św. Męczennik pewnej uczciwej niewieście imieniem Waleryi, polecając jej, aby ciało zaniosła na oznaczone miejsce i tam je pochowała. Niewiasta zastosowała się do objawionych jej życzeń, ale obawiając się pogan, potajemnie na wóz ciało złożyła, a pokrywszy je chróstem, wiozła je dwoma wołami na miejsce, gdzie miało być złożone do snu wiecznego; zapytującym się zaś poganom oświadczyła, że chróst ten wiezie na ogrodzenie płotu. Droga do tego miejsca była nie blizką, a gdy woły dla wielkiego upału tak osłabły, że dalej postąpić nie mogły, niewiasta wzniósłszy ręce ku Niebu, prosiła o zmiłowanie — i oto cud się stał: naraz widzi wytryskujące z ziemi źródło z wyborną wodą, której też owe woły niezwłocznie się napiwszy pokrzepione ruszyły dalej w drogę z ciałem Świętego.
Przybywszy na miejsce, złożyła Walerya ciało przy pomocy rodziny w pięknie ozdobionym grobie, który zaraz potem zasłynął cudami.
Kiedy prześladowanie chrześcijan nieco ustało, pobudowali pobożni wyznawcy Chrystusa kaplicę na grobie świętego Floryana, a za czasów św. Seweryna wielu zakonników osiadło przy tym grobie. Z tych początków powstał potem sławny klasztor Benedyktynów pod opieką świętego Floryana, który kwitnie obecnie i sławny jest pobożnością i głęboką nauką zakonników.
Wspaniały kościół chowa w swych murach relikwie świętego Męczennika. Mieszkańcy Królestwa Polskiego i dyecezyanie Biskupstwa Wiedeńskiego czczą go jako Patrona, a w Kościele katolickim doznaje święty Floryan ogólnej czci, jako Patron, do którego się modlą ludzie w niebezpieczeństwie ognia.
Liczne istnieją opowiadania zdarzeń, jako dowody świadczące o skutecznem pośrednictwie Patrona tego Świętego u tronu Stwórcy; jednem z nich jest wypadek, jaki się zdarzył pewnemu węglarzowi, trudniącemu się wśród lasu wypalaniem węgli drzewnych. Węglarz ów zapalił stos drzewa, aby go wytlić na węgle; kiedy zaś poprawiał żarzący się stos i stanął na środku, darń otaczająca ów stos jako przykrycie, by się drzewo nie rozpłomieniło, nagle się zarwała, a ów węglarz wpadł w wielki żar. Był on zawsze nabożnym, a szczerym wyznawcą świętego Floryana; w chwili grożącego mu niebezpieczeństwa westchnął przeto do jego pośrednictwa u Boga i oto nagle pod stopami i ciałem jego węgle poczerniały, a on cały i nienaruszony dostał się szczęśliwie na ziemię.
Kazimierz, syn Bolesława Krzywoustego, zażywając na tronie polskim spokoju, postanowił oddać opiekę nad krajem temu świętemu Męczennikowi i wyprawił postów do Rzymu do Papieża Lucyusza III, prosząc go o przysłanie mu kości świętego Floryana. Papież skłonił się do tej pobożnej prośby i przez Biskupa Muryńskiego Egidyusza posłał kości świętego Floryana do Polski roku 1183 z wielką czcią i radością ludu wszystkiego, a duchowieństwo i nabożni wiedli je 7 mil od Rzymu w uroczystej procesyi. Kazimierz również wyszedł pieszo naprzeciw w celu przyjęcia tychże Relikwii świętych.
Umieścił je też nasamprzód w Krakowie na Kleparzu, gdzie kościół wielki postawił, znacznymi a stałymi funduszami służbę w nim Boską na zawsze opatrzył i Kanoników ustanowił. W kościele tym pozostało potem tylko ramię Świętego, a resztę członków jego świętych przeniesiono na krakowski zamek, gdzie w pięknym grobowcu z wielką czcią złożone spoczywają i wielkimi cudami słyną na cześć Boga i pociechę wiernych.
Wielkiej i nieustraszonej odwagi dowody dał święty Floryan, gdy żyjąc szczęśliwie i pełen powagi i znaczenia, jako dowódca wojsk, mógł był nie narazić się wcale władzy cesarskiej, nie wydając się z tem, że jest chrześcijaninem. Wolał on jednak porzucić wszelkie zaszczyty, dostojeństwa i przyjemności świata doczesnego, i poszedłszy za głosem sumienia, nie taił się wobec siepaczy wysłanych na śledzenie chrześcijan, lecz oświadczył im otwarcie: „Chrześcijan szukacie, pocóż macie tak wszędzie śledzić, otóż sam jestem chrześcijaninem, mnie zatem zawiedźcie przed namiestnika!“
Rozważ Czytelniku, cobyś ty uczynił w takim razie, czy poszedłbyś za głosem sumienia, które nie pozwala ci zataić prawdy, czy też uląkłbyś się grożącej ci niełaski, lub groźby, narażającej cię na dotkliwe może cierpienia, a choćby i nie śmierć, ale na życie pełne utrapień i dolegliwości? Mało osób byłoby dziś w świecie, któreby poszły za przykładem świętego Męczennika.
Dziś wprawdzie nikt śmiercią męczeńską nie grozi za wyrażenie przekonania, a mimo to mało jest takich, którzy otwarcie się stawią w obronie wygłoszonej prawdy. A czemuż tak się dzieje? Oto, że nie jesteśmy tak na wskroś przejęci świętemi uczuciami wiary i pobożności, jakie wyznawali pierwsi chrześcijanie. Bierzmy ich zatem za przykład i w danych razach starajmy się im choć w małej części dorównać.
Boże! który świętemu Floryanowi za jego odwagę w przyznaniu się do Ciebie i za jego wylaną krew męczeńską udzieliłeś korony świętej i wiecznej szczęśliwości, spraw i obudź w nas uczucie odwagi, abyśmy Ciebie na żadnym kroku się nie zaparli i zawsze otwarcie wyznawali wobec innowierców to, co nam wiara nasza katolicka zawsze i wszędzie wyznawać poleca. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 4-go maja w Ostyi dzień zgonu św. Moniki, matki Nauczyciela Kościoła św. Augustyna; tenże w dziewiątej księdze swego „Wyznania“ złożył wymowne świadectwo dla świętobliwego życia swej matki. — W Kopalni Phenna w Palestynie męczeństwo św. Sylwana. Biskupa z Gazy, który, razem z wielu swymi klerykami pod Dyoklecyanem a przez Cezara Galeryusza Maksymiana otrzymał palmę zwycięstwa. Tamże dzień zgonu 39-ciu Męczenników, którym najprzód ścięgna u nóg pokaleczono żelazem rozpalonem, a potem do kopalni kruszcu odprowadzono; później, po bohaterskiem zniesieniu różnych męczarń, wszystkich pościnano. — W Jerozolimie uroczystość św. Cyryaka, Biskupa, który podczas zwiedzania miejsc świętych został zamordowany z rozkazu odstępnego cesarza Juliana. — W Umbryi pamiątka św. Porfyriusza, Męczennika. — W Nikomedyi śmierć męczeńska św. Antonii, którą najpierw okropnie torturowano, potem trzy dni wisiała na jednem ramieniu i wkońcu wrzucono ją do więzienia, gdzie przebywała dwa lata, aż wreszcie na rozkaz prefekta Pryscyliana na stosie życie swe oddała za wiarę. — W Lorch w górnej Austryi męczeństwo św. Floryana, którego za panowania Dyoklecyana z rozkazu starosty Akwilina z kamieniem u szyi wrzucono do rzeki Anizy. — W Tarsie w Cylicyi pamiątka św. Pelagii, Panny, która za cesarza Dyoklecyana zamkniętą została w rozpalonym żelaznym byku. W Kolonii pamiątka św. Paulina, Męczennika. — W Medyolanie uroczystość św. Weneryusza, Biskupa, o którego cnotliwem życiu sam św. Jan Chryzostom daje świadectwo w liście do niego pisanym. — W okolicy Perigueux św. Sakerdosa, Biskupa z Limoges. — W Hildesheimie w Saksonii uroczystość św. Godeharda, Biskupa i Wyznawcy, którego św. Innocenty II włączył do wykazu świętych. — W Auxerre pamiątka św. Kurkodoma. Dyakona.
Przedziwnym wzorem i wspaniałą pośredniczką u Boga dla niewiast i matek, które za mężów i dzieci ciężkich cierpień doznają — jest święta Monika. Rodem będąc z Tagasty w Afryce, należała do licznej rodziny, a stara służebna, która już ojca na ręku nosiła, kierowała jej pierwszymi krokami dziecięcymi. Piastunka ta była bardzo pobożną i wierną, przeto rodzice Moniki bardzo ją szanowali. Monika kochała też całem sercem swoją wychowawczynię, a ta wpajała w nią cnotę panowania nad sobą, i wprawiała ją do wstrzemięźliwości, nie pozwalając jej przy obiedzie pić wina, tak jak inne matki, które zawczasu dzieci rozpieszczają i przyzwyczajają do niewstrzemięźliwości.
Gdy Monika wyrosła na sporą panienkę, narażoną była na niebezpieczeństwo poddania się zgubnemu nałogowi. Nałożono na nią obowiązek dostarczenia codziennie wina ze sklepu na obiad dla rodziny. Z początku zakosztowała kilka kropelek, potem coraz więcej, aż wreszcie całe kielichy wychylała. Atoli ratunek i upamiętanie szybko nastąpiły; pokłóciła się bowiem z jedną dziewką służebną, a ta ją nazwała pijaczką. Nazwa owa tak Monikę przeraziła, że wejrzała w głąb serca swego, przyznała dziewce słuszność i odtąd kropli wina do ust nie wzięła.
Niezadługo potem jako piękna, pełna rozumu dziewica oddała rękę mężowi Patrycyuszowi, naówczas jeszcze poganinowi, i weszła w stan słodkiej nadziei szczęśliwego pożycia; ale nadzieja ta ją zawiodła, albowiem mąż obok dobrych przymiotów serca był bardzo lekkomyślnym, a co więcej nadzwyczaj drażliwym. Nie dotrzymywał ślubu wierności małżeńskiej; chęć coraz większych rozrywek i zabaw wciągnęła go w grono rozrzutników i lekkomyślników, z których wracał znużony i zniecierpliwiony, a to wszystko spływało potem w domu na głowę nieszczęśliwej małżonki — tłumiącej w sobie łzy, milczącej i głęboko się modlącej. Dopiero gdy burza namiętności i niecierpliwości mężowskiej przeszła, używała łagodnych słów i tem go doprowadzała zawsze do pokory i żalu za niesprawiedliwe obejście się z nią. Takiem panowaniem nad sobą, pokorną skromnością, szlachetną powagą, rozumnym zarządem domu, modlitwą i jałmużną zyskała powszechny szacunek i uznanie wysokich swych cnót domowych, a że to wszystko odbijało się o uszy męża, przeto po pewnym czasie przyszedł do uznania swych błędów, oddał się zupełnie w opiekę żonie, zaniechał dawnego życia hulaszczego i przyjął nawet wiarę chrześcijańską. W tej wierze umarł bardzo przykładnie.
Monika owdowiawszy, liczyła lat 38 i była matką dwóch synów i jednej córki. Postanowiła więc żyć tylko dla ich szczęścia i przyszłości, zerwała ze światem, ubierała się bardzo skromnie i dom opuszczała tylko, aby być w kościele. Najwięcej troszczyła się o syna Augustyna, mającego lat 17,
chłopca pełnego zdolności, ale usposobienia pełnego krnąbrności i łatwo ulegającego namiętnościom. Wychowała go w wierze chrześcijańskiej, sama go przygotowawszy do przyjęcia Chrztu Św., a że dotychczas chrztu jeszcze nie przyjął, było to po części skutkiem wpływu ojca, dopókąd tenże byt poganinem. Stroskanej matce sprawiało to kłopot i niemałe zmartwienie. Augustyn dostawszy się do wyższego zakładu w Kartaginie, był młodzieńcem rozpasanym na wszelkie niecnoty, który nie tylko wiarę swą poniewierał, ale nawet przyłączył się do wyznawców brudnej sekty Manichejczyków. Niewysłowionym z tego był smutek i strapienie matki, w modlitwie więc szukała pociechy.
Kiedy Augustyn ukończył nauki, powrócił w dom rodzicielski. Matka przyjęła go z zapłakanemi oczyma, wszakże z razu nie pozwoliła synowi ani w domu zamieszkać, ani u stołu zasiadać z odrazy, jaką czuła do Manichejczyków; wstręt ten matki otworzył oczy synowi. Monika tymczasem uprosiła Biskupa, aby wpłynął na Augustyna. Ten zaś pocieszał ją następującemi słowy: „Godzina łaski jeszcze nie nadeszła, ale ty ufaj w Bogu i módl się, albowiem niepodobieństwem jest, aby dziecko na zawsze przepadło, za które matka tyle łez wylała!“ Monika pocieszona jakby głosem z Nieba, modliła się i płakała codziennie nie, a Aniołowie zbierali te perły łez matczynych do wieńca wiecznej jej korony.
Dumny i zarozumiały Augustyn, któremu cierpienia i nadzieje kochającej matki stawały się wstrętnemi, tak jak wstrętnem jest światło słoneczne choremu na oczy, powrócił do Kartaginy jako nauczyciel krasomówstwa, a potem postanowił zajaśnieć w Rzymie potęgą zdolności. Stroskana matka oświadczyła mu stanowczo, że wszędzie za nim pośpieszy. Gdy przybyli nad morze, skłamał przed nią Augustyn, że statek dopiero na drugi dzień od lądu odbije, a sam w nocy cichaczem odpłynął, kiedy matka właśnie była na modlitwie. Tego kłamstwa żałował Augustyn później szczerze w pięknej modlitwie: „Okłamałem tak dobrą matkę, kiedy ta za mnie łzy lała i modliła się! A czegóż ona żądała? oto, abyś Ty, Boże, nie pozwolił mi odjeżdżać; ale Ty, Panie, patrząc w przyszłość, nie wysłuchałeś jej próśb. Jej okrzyk boleści wzniósł się ku Tobie, gdy nazajutrz zobaczyła statek, który mnie unosił na pełnem morzu, statek, który mnie wiódł do zbawienia.“
Monika, usłyszawszy później, że Augustyn z Rzymu udał się do Medyolanu, i tam zapoznał się ze świętym Ambrożym, udała się także w tę uciążliwą podróż. Jakże się jednak uradowało stroskane serce matczyne, skoro znalazło syna na korzyść zmienionego i nadto sama usłyszała, że Augustyn zerwał
zupełnie z Manichejczykami! Z nową otuchą błagała Stwórcy, aby dokonał dzieła przemiany usposobienia Augustyna. Udała się do świętego Ambrożego i u niego szukała pociechy, jako też ją znalazła. Jeszcze dwa lata przebyła w wielkiej trosce i zaniepokojeniu, aż do świąt Wielkanocnych w r. 387, w którym to czasie Augustyn przyjął Chrzest święty i to, jak sam powiadał, w wodzie, którą matka jego z ócz przez tak długi
czas wylała.
Osiągnąwszy, do czego tak długo dążyła, skłoniła syna do powrotu do Afryki. W tej podróży towarzyszył jej Augustyn, drugi syn Nawigiusz i liczne grono przyjaciół.
W Ostyi pod Rzymem zniewoleni byli czekać na statek, aby podróż dalej odbywać, gdy Monika naraz zasłabła. Tam w jednej z przechadzek swoich z synem, zasiadłszy przy oknie, rozmawiali o znikomości tego świata i o wiecznej szczęśliwości niebieskiej, a Monika się odezwała: „Nic na świecie już mnie nie raduje i nie wiem, czemu jeszcze tutaj żyję, kiedy wszystko się spełniło, do czego wzdychałam tak długo i czego pragnęłam. Jedynym celem życia mego było, mój synu, widzieć ciebie chrześcijaninem. I otóż Bóg spełnił to życzenie moje, gdyż cię widzę Jego sługą, pogardzającym znikomościami tego świata. Cóż tutaj jeszcze po mnie? Jestem zbyt szczęśliwą, by tu na tym świecie żyć dalej; siałam wśród łez, ale sprzątam
żniwo z prawdziwem uszczęśliwieniem.“
Po tych słowach wzięła syna w objęcia i czule go uściskała. W kilka dni później zakończyła żywot doczesny na rękach wdzięcznego Augustyna, w 56 roku życia swego. Jej ciało święte Papież Marcin V kazał przenieść uroczyście z Ostyi do Rzymu w roku 1430 i odtąd wielkiej ono czci doznaje w kościele świętego Augustyna.
Nie zamykaj tej księgi, Czytelniku, ani nie śpiesz się, aby rozpamiętywać życie innego bogobojnego Świętego, zanim nie spojrzysz głęboko w serce matki i nie rozważysz sobie boleści, jakiej ta Matka święta doznała za życia, albowiem i ciebie urodziła matka wśród boleści, i ty wymawiasz z nabożną ufnością słodkie słowa: „Matko nasza, Kościele święty.“ Boleść matki jest bez wątpienia największą i najwięcej ma w sobie goryczy w cierpieniach tu na ziemi, może dlatego, że i miłość matki jest największą, najsłodszą i najzacniejszą tak dalece, że siły jej i troskliwość słowa wypowiedzieć nie zdołają.
Matka przy całej swej godności jako matka skazaną jest na największe cierpienia na ziemi. Wszelkie boleści dotykające dzieci odbijają się najdotkliwiej w sercu matki; ona największe na świecie przechodzi męczarnie; a ile to łez i umartwień kosztuje ją wychowanie tychże dzieci! Czy syn lub córka mają chociaż przeczucie tych trosk i utrapień, jakich doznaje matka przez pierwsze dwa lata po ich urodzeniu? A jeżeli potem ta czuła matka widzi dziecko, które dopiero co rozkwitało, podcięte chorobą i słabością i umierające, lub ulegające skłonnościom grzesznym — to wtedy przejmuje ją boleść nad wszystkie boleści, wtedy woła, jak woła Matka u stóp umierającego Syna: „Którzy idziecie przez drogę, obaczcie a przypatrzcie się, jeśli jest boleść, jako boleść Moja.“ (Treny Jerem. 1, 12).
Pomyśl Czytelniku o własnej matce.
Boleść matki jest najgodniejszą, chwyta ona każdego za serce i zniewala go do podziwu, albowiem jest to boleść matki. Matka jest tem, co może być najgodniejszego, najwspanialszego, najmilszego na ziemi; w słabości swej ma ona przywileje godne największego uznania, a najściślej łączy się ona ze Stwórcą, kiedy ulubieńca Jego, stworzenie Jego najmilsze nosi pod sercem swojem, owo stworzenie, które później Jego także ma miłować i wyznawać. Boleść matki jest tak pełną godności, że Pan Bóg prawie z zazdrością na nią spogląda i kilkakrotnie wyznał, że jeszcze miłosierniejszym jest, niźli matka.“ Posłuchaj tylko wylania serca Jego i słów z ust Jego pochodzących: „Więcej, niźli matka mieć będę miłosierdzia ku tobie.“
Nie znajdziesz też pewnie matki, któraby boleści swe zamienić chciała na skarby ziemskie i koronę królewską: kocha ona też bardzo ten bolesny klejnot godności swej, przeto też odzywa się Bóg tak dobitnie, tak rozczulająco do serca dziecka: Synu, czcij ojca twego, a nie zapominaj o boleściach matki twojej! Słuchaj, synu, tego głosu Mojego i zachowaj go, jako skałę niewzruszoną w sercu swojem: czcij matkę przez wszystkie dni żywota twego, albowiem pamiętać winieneś, że dużo wycierpiała za ciebie w żywocie swoim.
Boże, zasmuconych Pocieszycielu i Zbawco w Tobie nadzieję pokładających, któryś błogosławionej Moniki łzy pobożne o nawrócenie syna jej Augustyna, miłościwie wysłuchać raczył, daj nam za pośrednictwem ich obojga grzechy nasze opłakać i miłosierdzia łaski Twojej dostąpić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 5-go maja w Rzymie uroczystość pamiątkowa św. Piusa V, Papieża, z Zakonu Kaznodziejów. Nieznużenie i z powodzeniem pracując, przywrócił znowu karność w Kościele, wytępił błędne nauki i zniszczył wrogów chrześcijańskiego Imienia (Turków). Nie tylko przez mądre prawa, ale i przez swe święte życie zasłużył się około pomnożenia dobra Kościoła katolickiego. — Również w Rzymie pamiątka świętej Krescencyany, Męczenniczki. — Tamże uroczystość św. Sylwanusa, Męczennika. — W Aleksandryi dzień zgonu św. Eutymiusza, Dyakona, który za Chrystusa umarł w więzieniu. — W Tessalonice męczeństwo św. Ireneusza, Peregrinusa i Ireny, którzy swe życie poświęcili na stosie. — W Auxerre pamiątka św. Jowiniana, Lektora i Męczennika. — W Leokata na Sycylii dzień zgonu św. Angelusa, Kapłana z Zakonu Karmelitów, którego błędnowiercy wydali na śmierć za obronę św. Wiary katolickiej. — W Jerozolimie pamiątka św. Maksyma, Biskupa i Wyznawcy, któremu cesarz Maksymian Galeryusz jedno oko wykłuć kazał i jedną stopę okaleczyć rozpalonem żelazem, poczem skazano go na roboty do kopalni kruszcu. — W Edessie w Syryi pamiątka św. Eulogiusza, Biskupa i Wyznawcy. — W Arles we Francyi uroczystość św. Hilarego, Biskupa, który się odznaczył wielką uczonością i świętością. — W Vienne pamiątka św. Nicetusa, Biskupa, zadziwiającej świętości męża. — W Bolonii uroczystość św. Teodora, wysoce zasłużonego Biskupa. — Tegoż dnia uroczystość św. Sakerdosa, Biskupa z Sagunty. — W Medyolanie pamiątka św. Geruncyusza, Biskupa. — Tamże nawrócenie św. Augustyna, Biskupa i Nauczyciela Kościoła, którego św. Ambroży o prawdzie Wiary św. przekonał i tegoż dnia ochrzcił.
W domu książąt Gedrojciów od Juliana Dorszprunga, Wielkiego książęcia litewskiego, zabierającemu swój początek, urodził się błogosł. Michał Gedrojć, którego tak wysokiej rodziny krew, sława i dostatki nie wyniosły bynajmniej w pysze, albowiem od młodości począł chwałą tego świata gardzić i Bóg go zaraz od dzieciństwa do pokory skłaniał, kiedy z choroby, w którą był zapadł, jednę nogę tak mu odjął, że na nią stąpić nie mogąc, kuli do chodzenia musiał używać. Do tego był wzrostu zbyt małego, jako piszą historycy polscy, którzy go znali i nauki też bardzo miał mało.
Widząc tedy prześwietni rodzice syna mniej sposobnego do świata, raczej do chwały Boskiej i stanu duchownego sposobić umyślili, od czego nie był Michał i dlatego życie swoje tak rozporządzał, żeby się był do życia zakonnego przygotował. Uchodził zatem od obcowania częstego z ludźmi, od marnych igrzysk, a na modlitwie z Bogiem się rad zabawiał. Co mu czasu do nabożeństwa zbywało, to na ręcznej robocie trawił, pospolicie zaś wyrabiał misternie puszeczki, w których kapłani uczciwie mogli nosić do chorych Ciało Pańskie. Milczenia bardzo przestrzegał i mówił tylko z potrzeby. Poniedziałki, środy, piątki i soboty ostro pościł, inszych dni bardzo miernym pokarmem ciało swoje posilał. Nigdy nie był widziany gniewliwym, szczerość w sercu i w uściech chował, wstydu, skromności, jako i pobożności pełny. Na szyi zawsze nosił krucyfiks, żeby się częstem pozieraniem na Chrystusa do cierpliwości i wzgardy samego siebie stąd pobudzał.
Już też naówczas w księstwie Litewskiem, w mieście Bystrzycy, niedaleko od ojczystego zamku klasztor Kanoników Regularnych świętego Augustyna fundowany został. Do niego tedy za pozwoleniem i błogosławieństwem rodziców udał się Michał, a lubo i szczupła nauka i niedołężne zdrowie nie czyniło mu nadziei, aby go przyjęto do zakonu, jednak on ufając Bogu, prosił pokorniegenerała tego zakonu, oraz miejscowego proboszcza imieniem Augustyna, żeby mógł między sługi Boskie być policzonym. Prałat ów przyjął go do zakonu, ale go między braci laików policzył, co sobie w dalszem życiu miał za osobliwe szczęście Michał, iż był wzgardzonym w domu Bożym.
Wkrótce potem do Krakowa wybrał się ks. generał, a w tę drogę jego sobie przybrał za towarzysza. Tam świętobliwie i do zbudowania drugim nowicyat odprawiwszy, do ślubów zakonnych był przypuszczony. Choć zaś był chromy, z posłuszeństwa jednak chodził dla nauk do krakowskiej akademii i tam z czasem taki wziął postępek, że nie tylko doktorem filozofii został, ale i między profesorów Teologii roku Pańskiego 1460 był policzony, co jawnie się dowodzi z matrykuły doktorów w tejże akademii. Jednak choć tak należytą umiejętnością obdarzony był Michał, przecież nie uczy historya życia jego, aby do kapłańskiego stanu przyszedł, może dla chromoty swojej i na tym stopniu nie stanął, ale niższem jakiem święceniem się zadowolił, gdyż był prawie w całem życiu zakrystyanem, którego urzędu laikom w tym zakonie dawać nie zwyczaj.
Podczas generalnej kapituły uprosił sobie, żeby mógł w Krakowie mieszkać, a to przez osobliwe nabożeństwo, które miał do ukrzyżowanego Pana Jezusa, umieszczonego zwyczajem owych czasów w środku kościoła, teraz zaś jest w kaplicy i słynie wielkiemi cudy i łaskami. Uprosił sobie także i celę ciasną w kąciku klasztornym na osobności, z którejby miał wolny przystęp do kościoła tak w dzień jako i w nocy, jakoż mu dlatego starsi i klucz do kościoła oddali. W tej celi innego sprzętu nie było, tylko ziemia miasto łóżka; miasto pościeli trochę słomy, paciorki i dyscyplina, którą na każdą noc ciało swoje smagał. Przed celką była sionka i kominek, w którym sobie gotował podłe potrawki, a pospolicie parzynkę jaką albo kaszę, samą solą zaprawione; oleju zaś i masła, chyba w wielkie słabości zażywał.
Wodą tylko pragnienie gasił, żadnego innego trunku nigdy nie pił. W wigilie świąt Pańskich, jabłkiem tylko albo kilku śliwkami lub orzechami się zadowalał, wszelkie urągania, uszczypliwe języki cierpliwie znosił, właśnie o świat i siebie nie dbając. W urzędzie swoim zakrystyańskim pilny, czy to stroić ołtarze, czy do Mszy było służyć, wszystko to z jakąś gorącością ducha czynił, a resztę czasu na modlitwie pędził, osobliwie przed ulubionym sobie ukrzyżowanym Panem. Tam w Niego wlepiwszy oczy, prawie się w Nim zatapiał i niebieskie czerpał od Niego pociechy. Nieraz od ziemi podniesionym był widziany, a raz utwierdzając go Pan Jezus w umartwieniach i dolegliwościach z tego krzyża do niego zawołał: „Bądź cierpliwy aż do śmierci, a weźmiesz koronę chwały.“ Słyszał to jeden z braci i drugim powiedział. Michał jednak o tem mówić nie chciał, dopiero przy śmierci swojej Janowi generałowi i spowiednikowi swemu wszystką rzecz, jako się działa, opowiedział.
W wigilię świąt Chrystusowych, Najśw. Matki i Apostołów całe noce, czy w zimie czy w lecie w kościele na modlitwie trawił, do czego chcąc mu szatan przeszkodzić, to się urągał z niego, to odgrażał, lub wrzaskiem i krzykiem się przykrzył. A gdy błogosławiony Michał na to nie dbał, pewnego czasu, gdy on dyscyplinę czynił, rózgami go dyabeł usiekł, tak że je o ciało jego potrzaskał, a na grzbiecie Michała pręgi krwią zawrzałe widać było. Bywało i to, że go biesi po kościele włóczyli, targali, skąd gdy bracia na Jutrznię do kościoła przychodzili, zastawali go w jakim kącie zemdlonego i ledwie tchnącego, a gdy go pytali o przyczynę, milczał. Z tego powłóczenia często i przez dwa tygodnie chorował, a przecież i wtenczas na ziemi tylko leżał, do kościoła zaś na rozmyślania jak zawsze uczęszczał. Przymawiali mu niektórzy o tę na siebie surowość, inni szydzili z jego pobożności, ale i tem nie dał się odwieść od swego przedsięwzięcia.
Miłość ku bliźniemu wielka się w nim wydawała, dlatego, gdy mu kto dał jałmużnę, albo ją na ubogich rozdawał, albo na potrzeby klasztoru i kościoła swego obracał, nic sobie nie zostawiwszy. Strzegł się zaś, aby nikogo nie zasmucił, stąd gdy pewna matka pytała się go o dalszem powodzeniu synów swoich, długo milczał, na usilną jednak prośbę jej powiedział, że jeden księdzem będzie, a drugi na postronku życie zakończy, co się też spełniło. On jednak żałował, że niewiastę tą swoją odpowiedzią zasmucił.
Dał mu Pan Bóg łaskę czynienia cudów i ducha prorockiego, dlatego tłumami do niego ludzie schodzili się, których on, uchodząc próżnej chwały, kryjomo znakiem Krzyża św. leczył. Przychodzili ciekawi i o przyszłe rzeczy pytali się, tych albo o dworność upominał, albo też z pokory mówił: „Bogu to samemu wiadomo, tej łaski chyba wielkim Swoim kochankom czasem użycza, ja zaś wielki grzesznik jestem.“ Co z płaczem mówiąc, prosił ich, aby się za niego modlili.
Gdy się już koniec życia błogosł. Michała zbliżał, a gorączka górę brać poczęła, proboszcza i bracię do siebie zaprosił, których pokornie przepraszając, o modlitwy za sobą do Boga prosił. A gdy mu starszy kazał, żeby braci zakonnej zbawienną jaką naukę zostawił, najprzód im miłość zobopólną zalecał, mówiąc: „Gdzie to jest, tam Pan Bóg jest, Bóg jest miłością, i kto mieszka w miłości, w Bogu mieszka, a Bóg w nim.“ Upominał także, aby starszego czcili, i jemu posłuszni byli, który jest w osobie Chrystusa Pana, i wiele innych zbawiennych nauk zostawując, z wielką skruchą przed ks. Janem generałem swoim się wyspowiadał — osobliwie w sobie dary Boskie pod posłuszeństwem objawił — z jego też rąk, padłszy na kolana, przyjął nabożnie Sakrament święty. Prosił potem, żeby mu psałterz czytano, którego z pilnością słuchał, a tak nie wstając z ziemi, klęczący oddał w roku 1475 duszę Bogu swemu, któremu całe życie gorliwie służył.
Gdy się bracia między sobą naradzali o miejscu na złożenie świętego Ciała jego, oto za Boskiem natchnieniem mąż wielce świętobliwy, ks. Świętosław, mansyonarz kościoła Najśw. Maryi Panny, a serdeczny przyjaciel błog. Michała przyszedł do nich; ponieważ zaś milczenie ustawiczne chował, nic nie mówiąc, kartę tylko braci podał, w której to napisał: „Ten prawy mąż Boży, którego dusza już jest w Niebie, powinien być pochowany w chórze, przy drzwiach zakrystyi na północ obróconych, na którem miejscu znajdziecie grób pod wielkim ołtarzem, ale ten dla innego większego sługi Boskiego trzeba chować.“ Co gdy bracia przeczytali, szukając, znaleźli grób na miejscu wyznaczonem, o którym przedtem nigdy nie wiedzieli; był on zaś jakoby świeżo wymurowany, właśnie według miary wzrostu błogosławionego Michała. Przy wielkim więc tłumie ludzi obojga płci, których kościół świętego Marka objąć nie mógł, z wielką czcią był złożony.
Wielu ich świadczyło, że z ciała jego wdzięczny zapach czuli, inni twarz jego chustkami ocierali i za relikwie chowali. Jakoż zaraz przy pogrzebie ciała wsławił go Bóg wielkimi cudami, bo Katarzyna Rybiarka, od czarta opętana, skoro się trumny jego dotknęła, natychmiast od niego była uwolniona. Ślepy jeden przejrzał, a pewien Węgrzyn, od urodzenia chory, dotknąwszy się mar błog. Michała, zdrów na nogi powstał. Będąc potem w Węgrzech, pod miastem Budą, napotkał na młodziana w Dunaju utopionego, którego ciało dopiero nazajutrz znaleziono; radził zatem krewnym jego, żeby go ofiarowali do błog. Michała, któregom ja, prawi, łaski doznał. Gdy to uczynili, młodzian jakby się ze snu obudził, ożył i powstał, czego świadkiem jest wotum przy grobie męża Bożego zawieszone. Działo się jeszcze wiele innych cudów, których tu dla braku miejsca nie umieszczamy.
Roku Pańskiego 1624, za czasów ks. Stanisława Oberskiego, Biskupa krakowskiego, podniesiono szczątki błog. Michała z grobu i zapieczętowane Biskupią pieczęcią, na osobnem miejscu ze czcią umieszczono.
Krzyż i utrapienie jest nieodstępnym człowieka towarzyszem na tej ziemi, a nawet wtenczas, kiedy zabłyśnie gwiazda na pogodnym horyzoncie twego życia, masz sobie powiedzieć: przychodzi godzina, krzyż blizko i na mnie czeka, jednak dla miłości Jezusa Chrystusa nie wymawiam się od niego. Jeżeli jesteś niedoskonałym, krzyż wyjdzie ci na dobre, bo cię nauczy naśladować Chrystusa, jeżeli zaś pragniesz doskonałości w noszeniu krzyża, albo już idziesz drogą krzyża, powiedz sobie: krzyż obecny, który teraz dźwigam, jest jakby łagodny zefirek w porównaniu do tego, który się do mnie zbliża. Najczęściej krzyże, które nosimy, są nam dane od ludzi, którzy czy to w dobrej wierze, czy pod pozorem nieroztropnej gorliwości, a niezrozumiałego prawa miłości bliźniego, stają się przyczyną ranienia serca brata swojego. Przyjmij z miłością ten krzyż i bądź wdzięcznym temu, który go na cię wkłada; módl się za niego, bo się staje przyczyną twej przyszłej korony za cierpienia: uważaj go jako narzędzie w ręku Boga.
Cierpienia doczesnych krzyżów i boleści nawet Świętym nie łatwo znosić przychodziło. Ułatwiali je sobie, szukając pociechy w rozpamiętywaniu tajemnic Męki Pańskiej i błagając Zbawiciela o siłę potrzebną do chrześcijańskiego zniesienia tego wszystkiego, co Bóg na nich dopuszczał. Czyń i ty podobnie, a i dla ciebie wszystkie doczesne krzyże i gorycze staną się źródłem zasług na żywot wieczny. Co cierpisz, cierp dla Chrystusa; w rozważaniu tajemnic Jego gorzkiej Męki szukaj osłody i wzmocnienia, a przekonasz się, że jarzmo Jego słodkiem jest, a ciężar Jego lekkim.
Boże, któryś błogosławionego Michała, sługę Twego, tylu pięknemi cnotami obdarzyć raczył, spraw miłościwie, abyśmy wstępując w ślady tego Wyznawcy, godne w nich zrobili postępy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 6-go maja w Rzymie uroczystość św. Jana w Oleju, Ewangelisty; z rozkazu cesarza Domicyana sprowadzono go w kajdanach z Efezu do Rzymu i na wyrok senatu przed Bramą Łacińską unurzono go w kotle z wrzącym olejem, wyszedł jednakże z niego zdrowszy i żwawszy niż był przedtem. — W Antyochii uroczystość świętego Ewodyusza, który przez Apostoła Piotra wyświęcony został na pierwszego Biskupa tegoż miasta, o czem świadczy św. Ignacy, Męczennik, w liście swym do Antyochyan, a życie swe zakończył jako sławny Męczennik. — W Cyrenie pamiątka św. Łucyusza, o którym św. Łukasz wspomina w Dziejach Apostolskich. — W Afryce męczeństwo św. Heliodora i Wenusta z 75-ciu towarzyszami. — Na Cyprze dzień zgonu św. Teodota, Biskupa z Cyrynei, który pod cesarzem Licyniuszem wiele męczarń znosił; życie swe jednakże spokojnie zakończył w Panu, ponieważ i dla Kościoła nastąpiły spokojniejsze czasy. — W Damaszku uroczystość św. Jana Damascena, który sławnym jest dla swego świętego życia i swej uczoności, z wielką gorliwością w mowie i piśmie stawał w obronie obrazów Świętych; na rozkaz tyrana Leona Izauryjczyka odcięto mu rękę, przeto polecił się Najśw. Maryi Pannie, której czci tak gorliwie bronił, i otrzymał znowu rękę swą całą i zdrową. — W Carrhaei w Mezopotamii pamiątka św. Protogenesa, Biskupa. W Anglii uroczystość świętego Kadberta, Biskupa z Lindisfarne, którego miano w wielkiem poważaniu z powodu jego uczoności i pobożności. — W Rzymie pamiątka św. Benedykty, Dziewicy. — W Salerno przeniesienie relikwii św. Mateusza, Apostoła, które z Etyopii najprzód do różnych miejsc a wkońcu do tegoż miasta sprowadzone zostały; tutaj znalazły relikwie owe godne miejsce spoczynku w kościele jego czci poświęconym.
Nereusz i Achilej, przez św. Piotra do wiary chrześcijańskiej przygotowani, nauczeni i w wierze tej ochrzceni, byli braćmi i pozostawali w służbie u Flawii Domicylli, blizkiej pokrewnej cesarza Domicyana. Domicylla, będąc zaręczoną z Aurelianem, jednym z najznakomitszych i najbogatszych młodzieńców rzymskich, myślała tylko o tem, jakby się przypodobać swemu oblubieńcowi Aurelianowi, i cały czas spędzała na pielęgnowaniu ciała i strojach, po kilka godzin przesiadując przed zwierciadłem, zajmowała dużo niewolnic pracą dotyczącą jedynie ubioru i strojów. Zdarzyło się, iż obaj bracia, jako wierni służebnicy pani swej, a kochając ją bardzo, nie mogli znieść tego zbytku i marnowania czasu, przeto postanowili wypowiedzieć jej własne o tem przekonanie i rzekli w owym dniu: „Bodajbyś pani czas, pilność i pracę, którą tracisz na przystrojenie ciała twego, chcąc się Aurelianowi przypodobać, obracała raczej na przystrojenie swej duszy, a zapewnebyś lepszego sobie Oblubieńca znalazła i to Syna Bożego, ubiory zaś twoje wiecznemi by były i nic by ich się nie zużyło.“ Domicylla odrzekła: „Czy może być co lepszego nad to, gdy człowiek w małżeństwie żyje, dziatki wychowa, w których pamiątkę swoją i zacność domu swego na długie wieki zostawi? Trudna to rzecz i nieludzka szczęściem doczesnem gardzić, nie użyć żywota tego i tak żyć, jak gdyby człowiek na ten świat wcale się nie urodził, gdyby ciału tego nie użyć, co ciału się należy.“ Rzekł jej na to Nereusz: „Ty na doczesne i krótkie szczęśliwości patrzysz, a tego niebezpieczeństwa nie widzisz, które z niemi związane; najprzód nieskalaność, z którąś się urodziła, utracisz i już cię nie panną zwać będą, ale niewiastą. Dotąd wolności utracić nie chciałaś i rodzicom nawet nie chciałaś podlegać, a odtąd w małżeństwie obcemu człowiekowi jako niewolnica się sprzedasz, który cię używać będzie, jakoby kupionej i nie pozwoli z nikim się rozmówić, ani powinowatych twoich, ani sług, gdy zechce, do ciebie nie dopuści i we wszystkiem będziesz podejrzaną, choćbyś w prostocie swojej tylko słuchać i patrzeć chciała, bez żadnych złych czynów.“
Na to mu Domicylla odrzekła: „Wiem wprawdzie, iż matka moja miała męża takiego, który jej nigdy nic wierzył i długo taką krzywdę cierpiała, ale ja lepszego męża mieć będę.“
Rzekł jej tedy znów Achilej: „Oblubieńcy przed ślubem zwykle są ludzkimi i skromnymi, ale potem są niepowściągliwi, żonami wzgardzają, a do służebnic się udają, u których potem żona własna jest wzgardzoną, a mąż ich broni i rychlej żonę połaje, a nawet wybije, niż one. Co teraz jako panna przykrego słowa nawet od rodziców nie ścierpisz, to potem od męża nieraz pięści i policzki cierpliwie będziesz musiała znosić. A ileżto nędzy jest w małżeństwie, gdy mąż jest gniewliwy i podejrzliwy. A na jakież to choroby, dolegliwości i cierpienia wystawia się niewiasta, którą Bóg macierzyństwem ma obdarzyć? Często zdrowie traci, nieraz tajemne wstydliwe choroby obcym ludziom musi objawiać z wielką męką wstydu swego — jakże często i śmierć ponosi, wydając na świat dziecię!“
Gdy to mówił Achilej, zawołał Nereusz: „O błogosławione dziewictwo, co tej nędzy nie zna, Bogu jest wdzięczne, Aniołom miłe; straciwszy dziewictwo, może niewiasta grzech pokutą zmazać, ale dziewictwo to stracone wrócić się nie może. Dziewictwo, które innych cnót jest matką, jest jako w Raju niezwiędły nigdy wieniec cnót chrześcijańskich przed Bogiem, jest jako róża i lilia najwdzięczniejsza. Nie obawia się ludzkiego naigrawania dziewica, która od Boga w wielkiej wolności stworzona nie poddaje się mężowi, któryby potem chował ją jako więźnia, odosobniał i wiele kazał znosić przykrości. Gniewają się Aniołowie, gdy panny dziewictwem pomiatają, a zamiast niego dostają skazę. I mówi Anioł do panienki: Powiedz, czemu ci się dziewictwo uprzykrzyło, iż je chcesz utracić i skazy nabywać? z tobą się z matki narodziło, z tobą się wychowało i zrosło, z tobą na Chrzcie świętym poświęcone jest, na którym Kościół z Chrystusem niezliczone rodzi dzieci, a czystości nie traci. I tobie nie ubywać z takim Oblubieńcom, ale przybywać dziewictwa będzie. Jakże wielkie są bogactwa i jak świetne ubiory i dary Oblubienicy Chrystusowej, z której ust wychodzą nad miód słodsze wdzięczności cnót świętych. O szczęśliwe a święte dziewictwo, które tu na ziemi z grzesznikami mieszkając, wielkiej radości używasz! A cóż w Niebie między Aniołami będzie, jakże oni cię miłować i sprzyjać ci będą! Tam zawsze jako oblubienica patrzeć będziesz na Oblubieńca swego najświętszego, nad wszelkie promienie jaśniejącego i trwać wiecznie w rozkoszach niebieskich, z Nim bez końca wesela używać będziesz.
Obierajże zatem Domicyllo albo tego wiecznego, nieskończone ci rozkosze obiecującego Oblubieńca, albo też tego śmiertelnego, który tych rozkoszy ziemskich prędko ci da zapomnieć.“
Na to odrzekła mądra i bystra dziewica: „Czemużeście mnie dawniej tak nie uczyli? Gdybym to była wiedziała, nigdyby mnie Aurelian oblubienicą nie był nazwał! A teraz ten Pan Bóg, który mnie przez usta wasze do zachowania czystości panieńskiej pobudził, niechaj mi przez was także wskaże drogę do jej zachowania.“
Za jej też przyzwoleniem zaślubił ją Papież Klemens w zakonie czystości Panu Jezusowi, a odtąd temu Oblubieńcowi Niebieskiemu wierną pozostała.
Aurelian, jej oblubieniec ziemski, dużo jej za to sprawił cierpień w życiu doczesnem. Uprosił on u cesarza, że Domicyllę, blizką pokrewną swoją, wydalić postanowił i usunąć na wyspę Pontia, jeżeli bogom ofiary nie złoży; chciał ją bowiem tem wygnaniem i nędzą zwyciężyć i przywołać do uległości dla siebie. Ale dziewica owa wolała na wygnaniu przebywać, niżli z serca swego Oblubieńca Jezusa wyrugować, a bogom pogańskim się pokłonić.
Wraz z nią udali się na to wygnanie Nereusz i Achilej, a przy tem jeszcze Eutyches, Wiktorynus i Maro, których Aurelian namówił, aby Domicyllę do małżeństwa namawiali, a gdy tego uczynić nie chcieli, rozmaitemi ich mękami pozbawił życia. Eutychesa też tak długo biczowano, póki nie umarł — Wiktoryna u cieplic Kotylijskich, gdzie siarczana gorąca woda wypływała, w owej gorącej wodzie zanurzano i tak trzy dni go moczono, a przytem głodem morzono, aż życie z niego uleciało. Na Marona tak wielki kamień włożono, iżby go siedmdziesięciu ludzi nie było podniosło, a jemu Bóg udzielił mocy tak cudownej, iż ów kamień wziął na się i uniósł go o dwie mile dalej, aż przyszedł na miejsce, gdzie zwykle na modlitwie przebywał. Wskutek wielkiego cudu wielu pogan nawróciło się do Boga, a gdy potem Marona zabito, chrześcijanie w tym kamieniu grób mu wykuli i tam go pochowali.
Tak wszystkich ludzi Domicylli wytępił Aurelian, a następnie starał się ją przekonać, i używał do tego wszelkich sposobów.
Pewnego razu rzekł do przyjaciół swych Sulpicyusza i Serwiliusza, młodzieńców znakomitego rodu: „Postaram się o przeniesienie Domicylli z wyspy poncyańskiej do Kampanii, do miasta Terracyny, wiem bowiem, iż macie tam oblubienice swe, znane towarzyszki Domicylli i przez nią ulubione, a przytem panienki roztropne; proszę was, niechże ją namówią, iżby małżonką moją została.“ Jak mówił, uczynił; panienki przebywając z Domicyllą, wspólnie się z nią rozrywały, gdy jednak do stołu pójść miały, Domicylla nie siadła, tylko na modlitwę się udała. Rzekły zatem do niej: Czyż my, które za mąż iść mamy, służyć nie możemy Bogu twojemu? Odpowiedziała na to Domicylla: Wy macie oblubieńców zacnych ludzi, a gdyby was kto podlejszy za żony mieć chciał, czybyście przyzwoliły? — Rzekły tedy: Boże uchowaj! — I mnie też Boże uchowaj — odpowiedziała Domicylla — bo ja mam bardzo wielkiego Oblubieńca, Syna Bożego, który z Nieba zstąpiwszy, obiecał być Oblubieńcom wszystkim, które dla Niego dziewictwo chowają i obiecał im dać żywot wieczny i Niebo po śmierci, aby tam z Aniołami dziwnej rozkoszy używały, a gdy to obiecał, a ludzie Mu nie wierzyli, natenczas ślepych uzdrawiał, trędowatych czyścił i umarłych wskrzeszał, pokazując, że jest prawym Synem Bożym — poczem wielu weń uwierzyło.“
Jedna z nich, Teodora, odparła na to: „Mam brata niewidomego, Heroda, a Eufrozyna ma mamkę, której córka jest niemą, czy możesz ich uleczyć?“ Domicylla, skoro obu jej przyprowadzono, pomodliła się do Jezusa Chrystusa, a wtem niewidomy Herod przejrzał, a niema dzieweczka przemówiła. Widząc to przyjaciółki, zawołały: Prawdziwy jest Bóg twój, Domicyllo, i wszystko jest prawdą, co z ust twoich wychodzi! — Następnie padły jej do nóg, prosząc, aby mogły być ochrzcone.
Wiele przytem innych chorób leczyła Domicylla i pozyskała Jezusowi wielką liczbę dusz, tak, iż ów dom, w którym mieszkała, był niejako kościołem.
Gdy potem Aurelian z owymi dwoma młodzieńcami przybył, sądząc, iż cel jego dopięty i gody weselne będą się mogły odbyć, dowiedział się ku niemałemu swemu zdziwieniu, iż się zawiódł. Towarzysze jego słysząc od swych narzeczonych o cudach za przyczyną Domicylli zdziałanych, uwierzyli w Boga i zostali chrześcijaninami. Sam tylko Aurelian trwał w swej zatwardziałości pogańskiej, kazał Domicyllę gwałtem porwać i zamknąć ją w swym pałacu, chcąc tym sposobem przemocą zmusić do małżeństwa. W tym celu urządził gody, na których gdy dwa dni i dwie noce tańczył i hulał, nagle padł trupem na ziemię. Wszyscy obecni wypadkiem tym wzruszeni, uwierzyli w Jezusa Chrystusa.
Brat Aureliana, Luksuryusz, uprosiwszy cesarza Trajana, aby mu wolno było chrześcijan przymuszać do składania ofiary bogom, a gubić tych, którzyby mu nie ulegali, nasamprzód zabrał się do Sulpicyusza i Serwiliusza, żądając od nich złożenia ofiary bogom. Gdy zaś ci tego uczynić nie chcieli, oddał ich pod moc starosty Amiana, który gdy owych młodzieńców w żaden sposób do złożenia ofiar bogom skłonić nie mógł, kazał ich bez miłosierdzia pościnać. Udał się następnie Luksuryusz do Teracyny, gdzie przebywała Domicylla ze świeżo nawróconemi towarzyszkami Teodorą i Eufrozyną, takie same im stawiając żądania, a gdy o nich słuchać nie chciały, kazał im pozabierać sprzęty i odzież, a wreszcie zamknąć do ciemnej komory i podpalić dom, aby tam śmierć poniosły. Nazajutrz święty Cezaryusz dyakon znalazł je nieżywe, ale ciała ich niezgorzałe; skonały one na modlitwie, padłszy na twarze i tak się udusiły.
Jakże szczęśliwymi bylibyście, gdybyście tyle czasu, ile trawicie na przyozdobienie ciała, użyli na przyozdobienie dusz waszych? Czyż pomiędzy płcią niewieścią niema licznych osób, które zasługują na powyższe napomnienie? Na przyozdobienie ciała nie skąpią one najkosztowniejszych wydatków; niczem dla nich czas i praca, byle tylko przypodobać się mogły; wszelkie wymagania mody znają one lepiej, niż potrzeby duszy, a myśli ich skierowane jedynie ku temu celowi światowemu, zaprzątnięte są wyłącznie błyskotkami i wynajdywaniem sposobów, jakby coraz nowemi się obwieszać. O ciemnoto i lekkomyślności ludzka! Z więcej podeszłym wiekiem wszystko przemija i pozostają ludzie, jak drzewa w zimie, wyciągające ku Niebiosom czarne, suche, z liści opadłe konary i gałęzie. Przeto zawczasu kochajmy więcej duszę niż ciało, by nas śmierć nie zaskoczyła nieprzygotowanych na drogę wieczności.
Boże, wypleń z nas łaską Swoją świętą wszelkie uczucia pychy, lekkomyślności i zbytku w staraniu o ciało, abyśmy troskliwi tylko o duszę, czystem sercem służyć Ci mogli. Przez Pana naszego. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go maja w Krakowie męczeństwo św. Stanisława, Biskupa, którego zabił bezbożny król Bolesław. — W Terracynie w Kampanii uroczystość św. Flawii Domicylli, Dziewicy; była ona siostrzenicą konsula Flawiusza Klemensa a od Papieża Klemensa otrzymała świętą Zasłonę; w prześladowaniu Domicyańskiem została za wiarę Chrystusową z wielu innymi wygnaną na wyspę Pontia, gdzie musiała znosić długie męczeństwo; wkońcu przeniesiono ją do Terracyny, gdzie słowem i cudami nawróciła wiele ludzi do wiary chrześcijańskiej. Z tego powodu kazał sędzia pogański podpalić pokój, w którym ona przebywała wraz ze swemi sługami Eufrozyną i Teodorą; i tak doczekała się świetnej korony męczeństwa. Także 12 maja oddaje się jej cześć wraz ze świętymi Męczennikami Nereuszem i Achileuszem. — Tegoż dnia pamiątka św. Juwenalisa, Męczennika. — W Nikomedyi dzień zgonu św. Flawiusza, Augusta i Augustyna, Braci. — Tamże św. Kwadratusa, Męczennika, który pod Decyuszem kilkakrotnie torturowany a wkońcu został ścięty. — W Rzymie pamiątka św. Benedykta, Papieża i Wyznawcy. — W Yorku w Anglii uroczystość św. Jana, Biskupa, który przez swe pobożne życie i cuda daleko słynął. — W Pawii pamiątka św. Piotra, Biskupa. — W Rzymie przeniesienie relikwii pierwszego Męczennika św. Szczepana; zostały one za czasów Papieża Pelagiusza przeniesione z Konstantynopola do wiecznego miasta i tam złożone w grobie św. Wawrzyńca, Męczennika, na Ager Veranus, gdzie czci wielkiej doznają.
Bracia! Każdy najwyższy kapłan z ludzi wzięty, dla ludzi bywa postanowiony w tem, co do Boga należy, aby ofiarował dary i ofiary za grzechy: któryby się mógł użalić tych, co nie umieją i błądzą, gdyż i on obłożon jest krewkością, i dlatego powinien jako za lud, także i sam za siebie ofiarować za grzechy. A żaden sobie cześć nie bierze, jedno, który bywa wezwan od Boga, jako Aaron. Tak i Chrystus nie sam Siebie wsławił, że się stał Najwyższym kapłanem, ale który do Niego mówił: Syn Mój jesteś ty, Jam ciebie dziś urodził. Jako i na inszem miejscu mówi: Tyś jest kapłanem na wieki wedle porządku Melchizedechowego.
Onego czasu rzekł Jezus do Faryzeuszów: Jam jest Pasterz dobry. Dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje. Lecz najemnik i który nie jest pasterzem, którego nie są owce własne, widzi wilka przychodzącego i opuszcza owce i ucieka, a wilk porywa i rozprasza owce. A najemnik ucieka, iż jest najemnikiem i nie ma pieczy o owcach. Jam jest Pasterz dobry, i znam Moje i znają Mnie Moje, jako Mnie zna Ojciec, i Ja znam Ojca, a duszę Moją kładę za owce Moje. I drugie owce mam, które nie są z tej owczarni i one potrzeba, abym przywiódł i słuchać będą głosu Mego: i stanie się jeden pasterz i jedna owczarnia.
Wielki ten i szerokiej sławy Męczennik Chrystusa, Patron nasz, pociągnąć powinien każdego rodaka przedewszystkiem do rozpamiętywania żywota jego, bo jako na własnej przyrodzonej ziemi osadzony szczep prędzej się krzewi, bujniej rośnie i cenniejszy owoc wydaje, tak żywot ten wielkiego Stanisława świętego na tobie, Czytelniku, rodaku, prędzej i głębiej wywrzeć winien wrażenie.
Bardzo często zdarza się bowiem, że królowie i książęta, obałamuceni podłem pochlebstwem, lub dumni ze swej potęgi, puszczają się na życie wyuzdane, wyrzekają się prawideł i zasad moralności i cnoty, uciskają poddanych i najgorsze im przykłady dają życiem własnem. Atoli z drugiej strony Kościół święty wytwarza mężów, którzy nie bacząc na żadne względy światowe, tym potężnym władcom bez bojażni prawią słowa prawdy, bez obawy o zemstę z ich strony.
Takim mężem nieustraszonej odwagi był św. Stanisław, syn Wielisława i Bogny, małżonków Szczepanowskich, szlachetnych w cnocie i bojaźni Bożej. Przyszedł on na świat w roku 1030 we wsi Szczepanowie pod miastem Bochnią, o mil ośm od Krakowa odległej. Ojciec jego, mając wielkie znaczenie w kraju i dostatki nie małe, w wyżej wzmiankowanej posiadłości ufundował kościół pod opieką świętej Magdaleny, do której małżonkowie szczególniejsze mieli nabożeństwo. Gdy długo byli bezdzietnymi, ofiarowali Bogu, że jeżeli im pozwoli doczekać się potomstwa, dziecko to poświęcą chwale Bożej. Pan Bóg wysłuchał ich modlitwy, albowiem Bogna po trzydziestoletniem pożyciu małżeńskiem porodziła syna, któremu nadali imię Stanisław, jakoby mówili: Stań się sława z niego Bogu i Kościołowi świętemu!
Stanisław z młodości skromny, wstydliwy, stateczny, do nauk i do nabożeństwa pochopny, iścił w sobie wszystko, czego rodzice po nim się spodziewali, nie mieli przeto żadnej potrzeby pobudzać go do cnót. Kiedy już podrósł, oddali go do Gniezna, gdzie kwitnęła naówczas nauka, poczem posłali go na dalsze nauki do Francyi. W Paryżu przykładał się pilnie do nauk, a szczególniej do prawa duchownego.
Wróciwszy potem do Polski, postępkami swymi pełnymi cnót i nauki zwrócił na się szczególną uwagę. Biskup ówczesny Lambert, albo Zula, jak go nazywano, który dostojeństwa Arcybiskupstwa krakowskiego z pokory zaniechał, poznawszy Stanisława, zaczął go namawiać do stanu kapłańskiego. Stanisław ociągał się zrazu, albowiem postanowił był sobie wstąpić do zakonu, ale potem jednakże uległ namowom Biskupa i ręką jego poświęcony był na kapłana. Będąc uczonym i wymownym, miewał bardzo sławne i przekonywające kazania, co widząc Zula, zapragnął, aby Stanisław po nim na Biskupstwo wstąpił, a za życia już mu powierzył wszelkie sprawy i rządy duchowne. Po jego też śmierci obrano zgodnie Stanisława Biskupem Krakowskim. Pokorny kapłan długo się wahał przyjąć to dostojeństwo, wymawiając się nieudolnością, nareszcie z bojaźnią wielką za odpowiedzialność, jaka go na tej godności czekała, przyjął i objął rządy dyecezyi, mając lat trzydzieści i sześć.
Stan ten tak wysoki, który innych pychą nadyma, Stanisławowi był przyczyną do tem większej pokory, bo widząc, że więcej przykładem własnym zdziała, niźli mową, całe życie swoje do tego zastosował. Przydał sobie postów, wziął na się włosienicę, jako śmiertelną koszulę, umartwiał ciało i coraz pilniej modlitwy odmawiał. Pałał też miłością wielką ku zbawiennemu nawracaniu błądzących dusz do Boga. Okazywał wielkie miłosierdzie i politowanie nad nędzą bliźniego i nie mógł patrzeć suchem okiem ani z próżną ręką na cudzą nędzę, dopóki mu dochodów własnych starczyło. Kwitnęły w nim wielkie cnoty i świeciły na głowie jego, jakby korona z drogich kamieni zrobiona. Wiara mocna, pokora uprzejma, czystość Anielska, łaskawość wdzięczna, sprawiedliwość nieodmienna, męstwo nieustraszone, karność baczna, wzgarda świata tego niewymowna, serce jego zapełniały.
Sam nawiedzał plebanie, a jeżdżąc po wsiach doglądał służby Bożej dla pożytku dusz ludzkich, na archidyakona się nie spuszczając. Najwięcej czuwał nad kapłanami, aby towarzystwa płci niewieściej nie mieli i ażeby w czystem i pobożnem życiu żywot wiedli. Co mu czasu od prac kościelnych zbywało, to przepędzał na modlitwie. Spisane miał wszystkie wdowy, ile ich miał w dyecezyi i radził o ich potrzebach oraz o sieroctwie dziatek, i nic mu milszem nie było, jak wstawiać się za te wdowy i sieroty i bronić ich przed niesprawiedliwością, jeżeli godnemi były tej obrony i życic wiodły podług przykazań Bożych. Dochodami kościelnymi ani domu swego, ani krewnych nie bogacił, ażeby chleba ubogim nie ujmować. Ubogim ręką swoją i posługą często służył i nogi im umywał. Krzywdy swojej długo nie pamiętał, a z serca ją bliźniemu odpuszczał.
Razu pewnego zaproszony był przez Jana Brzeźnickiego na poświęcenie kościoła, ale gdy człowiek ten zmienny i nic wiadomo o co rozgniewany, Biskupa z domu wygnał a czeladź jego poranił, tak, że Biskup Stanisław zniewolony był całą noc przebyć na łące, zamiast płacić mu odwetem, przyjął go nazajutrz łaskawie i winę mu przebaczył, gdy ten, uznawszy wielkie swe przewinienie, przybył do niego ze skruchą i do nóg mu padł, błagając przebaczenia — co więcej, wrócił potem do wsi jego i kościół mu poświęcił.
Te tak wysokie i osobliwe cnoty chrześcijańskie i kapłańskie Stanisława, przy których stał jako opoka twardy i niewzruszony, naraziły go na wielką niezgodę i przykrości z ówczesnym królem polskim, Bolesławem Śmiałym. Bolesław ów był czwartym Piastem na tronie, od Chrobrego począwszy, a wielkim miłośnikiem sławy i ojczyzny, odznaczał się męstwem i wsławił zwycięstwami, a odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza, lecz był kiedyś i nabożny, dbający o szerzenie chwały Bożej (bo klasztor w Mogilnie, w dyecezyi gnieźnieńskiej ufundował), atoli do cnót owych przywieszały się wady i grzechy bardzo szkodliwe. W rozkoszy cielesnej i sprosnych grzechach był niepowściągliwy, w karaniu okrutny i w podatkach drapieżny, w szczęściu hardy, w uporze niepohamowany; a wszystkie niecnoty ta największa przewyższała, iż w cudzołóstwie i rozkoszy cielesnej miary nie znał; panny i panie uczciwe, darami i postrachem do sprosności przywodził i wielkie wywoływał zgorszenie.
Widząc to święty Stanisław, gdy Arcybiskup gnieźnieński milczał, udawał się do króla i słowami Boskiemi zaklinał, przedstawiając mu gniew Boga, utratę zbawienia, zelżywość majestatu królewskiego, zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się upamiętał.
Król wiedząc, jakiego żywota był Stanisław święty, pięknemi słowy za upomnienie dziękował, wstydził się za niecne postępki, ale w sercu był tem, czem dawniej. Skoro święty Stanisław opuścił komnaty jego, natenczas król z pochlebcami z niego żartował i dalej grzeszył, wedle upodobania swego.
Pewnego razu dowiedziawszy się o urodzie Krystyny, żony Mścisława z Bużenina, nie mogąc jej darami skłonić do niewierności wobec męża, nasłał na jej dom żołnierzy, kazał ją porwać ku zgorszeniu wszystkich
poddanych, uwięził u siebie i żył z nią, zadawszy jej gwałt, a potem i potomstwo z nią miał, ale Pan Bóg niemoralność jego karał, bo każde dziecko, które się rodziło, było słabe, szpetne i gdy dorastało, szalone.
Jawne to cudzołóstwo Bolesława Śmiałego oburzało wszystkich w narodzie, nikt jednak nie śmiał otwarcie wystąpić. Kiedy Arcybiskup gnieźnieński i inni małego serca wymawiali się, wszystkich oczy zwrócone były na św. Stanisława i jego też uproszono, aby króla o to cudzołóstwo jawnie skarcił.
Święty Stanisław z tego obowiązku się nie wymówił i upatrzywszy czas, pojechał do Wrocławia, gdzie Bolesław rad przemieszkiwał (Ślązk naówczas był nieoddzielną częścią państwa polskiego) i tam jawnie przed dworzanami go upominał i karał słowami, mówiąc z odwagą: „Królu, nic godzi się tobie mieć żony brata twego; a długoż takie zgorszenie dawać będziesz twemu ludowi? Czemuż niepomny jesteś na Boga, na duszę twoją, na majestat królestwa twego? Nie boisz-że się królu pomsty Bożej, która
przyjść może na cię, na potomstwo i królestwo twoje?“ Król na te wszystkie napomnienia zrazu uszy zatykał, ale potem zniecierpliwiony z gniewem go odprawił. Przemyśliwał też następnie, w czemby go mógł zelżyć i ukrzywdzić. Sposobność ku temu wkrótce się nadarzyła:
Święty Stanisław kupił był dla Kościoła wieś Piotrowin nad Wisłą, w powiecie naówczas Zawichoskim, teraz w Lubelskim, od dziedzica Piotra. Ten, wziąwszy pieniądze za sprzedaną wieś, wkrótce umarł. Król tymczasem namówił synowców zmarłego Piotra (byli nimi Jakób i Sulisław), aby się wsi dopominali od świętego Stanisława, jako nieprawnie od stryja nabytej. Za namową więc króla zapozwano świętego Stanisława przed sąd królewski, który się odbywał u Stolca i na którym król sam sądził.
Święty Stanisław zawezwał wprawdzie świadków czynności sprzedaży wsi Piotrowina, ale żaden z obawy przed królem świadczyć nic chciał. Uciekł się tedy do Pana Boga i po szczerej modlitwie, jakby natchniony, oświadczył, że samego Piotra z grobu wydobędzie i na świadki stawi. Co gdy król i wszyscy przytomni usłyszeli, śmiać się poczęli, nazywając świętego Stanisława szalonym. Tymczasem święty Stanisław w uroczystej procesyi, po wielkich modlitwach poprzednich udał się do wsi Piotrowina, niedaleko Stolca położonej, gdzie był grobowiec zmarłego w kościółku świętego Tomasza, kazał otworzyć grób i ciało już spróchniałe odkryć, a pomodliwszy się, rzekł do umarłego: „Piotrze, w imię Trójcy świętej rozkazuję ci: wstań, pójdź do sądu i wyświadcz sprawę moją!“ Piotr powstał z grobu i przybrał na się ciało dawne, a święty Stanisław zawiódł go przed króla i powiedział: „oto masz królu samego Piotra, od którego wieś kupiłem, jemu wierz i przekonaj się, iż tu niema ułudy, ale ten sam człowiek, tylko mocą Bożą z grobu wskrzeszony.“
Król i dwór i lud wszystek oniemiał z podziwu nad tym cudem, Piotr potwierdził wobec wszystkich kupno istotnie dokonane, a obróciwszy się potem do obecnych synowców, zgromił ich i do pokuty nakłaniał, że tak nieprawnie i niegodziwie wobec świętego Męża sobie postąpili.
Król skruszony świętemu Stanisławowi i Kościołowi majątek ten przysądził, poczem święty Stanisław w grób Piotra napowrót wprowadził, w którym skoro tenże był, ducha wypuścił i znów w proch się obrócił.
Cud ten nie tylko w Polsce, ale i po wszystkich krajach stał się głośnym, tak, iż Sobór w Bazylei o nim wspominał, a użyto go przeciw Hussowi (który twierdził, że Kościołom nie godzi się nabywać majątków).
Zdarzeniem tem nie tylko się święty Stanisław u ludzi wsławił, ale i Polacy, którzy z Rusią siedm lat przy Kijowie mieszkając, słabnąć w wierze poczęli, odnieśli pożytek z owego cudownego wskrzeszenia i w wierze się potem wzmocnili.
Ucichł teraz wprawdzie nieco gniew króla, ale się wkrótce odnowił z następujących powodów. Wpadł bowiem król Bolesław w zatarg z Wszewładem, księciem Kijowskim i stronnikami jego; z zatargu tego wywiązała się wojna, a Bolesław jak zawsze sławny odwagą, odniósł zwycięstwo nad Rusią, zabrał Kijów, gdzie z rycerstwem długo przemieszkiwając, wpadł w dawne nałogi i oddał się próżnowaniu, zbytkom i rozkoszy tak dalece, że i żołnierze idąc za przykładem króla, zapomnieli o własnych rodzinach i żonach i wiedli życie niemoralne z niewiastami tego kraju. Gdy się tedy żony o tem w Polsce dowiedziały, niektóre też o wierność małżeńską dbać przestały. Obruszyła ta wiadomość mężów tak, iż mimo woli królewskiej obóz opuszczali i do domu dążyli, króla odbiegając. Musiał z niesławą za nimi Bolesław do Polski się wrócić, i z gniewu wielkiego mścić się począł okrutnie nad zbiegami, a jeszcze więcej nad ich żonami, które w niebytności mężów niewiernemi się stały. Kazał im więc szczenięta do piersi przystawić, a niektórym nawet piersi obrzynać polecił; sam zaś bezwstydnie się zachowując, wszystkich gorszył, a nieznośnymi ciężarami wszystkie stany uciskał.
Upominał go o to święty Stanisław raz i drugi, ale bez skutku, a wzamian tego pogróżki śmierci zyskiwał. Święty Stanisław na to był obojętny i w karceniu króla nie ustawał, aż do tego przyszło, że go wyklął z Kościoła. Król tem bardzo rozjadły, postanowił zabić świętego Stanisława. Gdy się tedy dowiedział, że on właśnie odprawia Mszę świętą u świętego Michała na Skałce, kazał kościół otoczyć, Biskupa wywlec i zabić. Żołnierze wbiegli do kościoła, ale widząc Świętego w Biskupich szatach u ołtarza, zaczęli drżeć i ze strachem z kościoła uciekli. Ofuknął ich król i posłał innych, ale i z tymi równie się stało — święty Biskup zaś nie wiedząc o niebezpieczeństwie, modlił się za nieprzyjaciół i za króla, aby się upamiętał. Wtem sam król wpadł do kościoła, miecza dobył i szalonym gniewem uniesiony, miecz w głowie jego utopił. Żołnierze na rozkaz jego porwali ciało, wynieśli z kościoła i mieczami posiekali w drobne części. Ciała tego po odejściu ludzi strzegły orły, nie dozwalając ruszyć, a nad członkami tymi jasność była widziana. Kapłani i kanonicy Kościoła Krakowskiego widokiem tym wzruszeni, nie dbając o gniew królewski, zaczęli zbierać owe rozproszone członki, aby je pochować. I znów cud okazał Pan Bóg, albowiem członki z członkami tak się spajały i zrastały, jak były w zdrowem ciele.
Świętego Biskupa pochowano na Skałce tam, gdzie męczeńską śmierć poniósł. Takimi i niezliczonymi cudami za życia i po śmierci uwielbił Pan Bóg Świętego Swego, a mężobójcę ukarał.
Papież Grzegorz VII na cały kraj klątwę rzucił, królewską dostojność odjął, a przez wszystkich wzgardzony Bolesław zmuszony był uciekać z królestwa. Jedni mówią, że do Węgier się chronił, a po dwóch latach zachorowawszy, po górach biegał i umarł w szaleństwie przez nikogo nie pochowany, a psy go zjadły. Drudzy utrzymują, iż w Ossyaku, w pewnym klasztorze zataiwszy stan i imię swoje, długo w kuchni mnichom służył i najcięższe posługi odbywając, w nadziei miłosierdzia Bożego żywota dokonał.
Skutki zabójstwa dokonanego na św. Stanisławie były nieszczęśliwe dla całego królestwa. Gdy na następcę obrano brata Bolesława mordercy, Władysława Hermana, Arcybiskup Piotr dla zakazu Papieskiego koronować go nie chciał. Co więcej, królestwo na więcej części się rozpadło, utraciło dużo księstw, jak Ślązk, Pomorze i inne. Wojny też domowe pomiędzy książętami nastały, a zewsząd była Polska wystawiona na najazdy Tatarów, Rusinów, Krzyżaków i Niemców. Tak trwała pokuta aż do czasów Przemysława II, króla.
Święty Stanisław zaś na Skałce cudami słynąć począł. W roku 1088 przeniesiono ciało jego na zamek Krakowski do kościoła świętego Wacława i w środku kościoła postawiono grób jego.
Przytaczamy tu kilka cudów, jakie się zdarzyły za przyczynieniem się tego świętego Męczennika:
Wilter, dziedzic z Połukarcic, zachorowawszy w dzień świętego Marcina, umarł. Zanim się zjechali pokrewni i przyjaciele na pogrzeb — matka jego, sama będąc chorą, udała się w gorącej modlitwie do pośrednictwa świętego Stanisława. Pan Bóg wysłuchał modły jej za przyczyną tego Świętego, albowiem, gdy się wszyscy zjechali na pogrzeb, nieboszczyk wstał nad świtaniem z wielkim podziwem obecnych a przytem i matka jego zdrowie zaraz odzyskała.
Piotr Węgrzyn, jadąc z Węgier do wsi Misławczyc, w dom Wojaszyna wstąpił, tam mu w tej gościnie zachorował syn Polech i umarł. Smutnemu ojcu radził Wojaszyn, aby go do św. Stanisława obiecał, tj. że pielgrzymkę do grobu jego odbędzie i oto — syn jego ożył. Pan Bóg i na Węgrzech chciał wysławić imię tego Świętego.
W Gdańsku spadło dzieciątko z mostu, utonęło i nie rychło je znaleziono. Rodzice ofiarowali odbyć pielgrzymkę do grobu św. Stanisława i oto — dzieciątko ożyło.
We Wrocławiu kapłan pewien niewidomy, gdy na ubóstwo swe narzekał i zasnął, usłyszał głos: Żal mi cię sługo Boży, słuchaj mej rady. Obiecuj się do grobu świętego Stanisława, a tymczasem daj ubogiemu
jałmużnę. On rzekł, iż pieniędzy nie ma, poczem usłyszał ten sam głos: szukaj tylko, a znajdziesz. Obudził się i zapytał towarzysza Mateusza, czy istnieje święty Stanisław? Gdy ten mu opowiedział dzieje tego Świętego, kapłan westchnąwszy, rzekł: poślę jałmużnę jak mi kazano na ofiarę do jego grobu, a wpuściwszy rękę w kieszeń, znalazł dwa złote, których poprzednio nie miał. Chcąc je zaś oglądać, przejrzał w tej chwili i krzyknął: Błogosławiony bądź św. Stanisławie, który mi wzrok modlitwą przywróciłeś! Bez zwłoki potem kapłan ten do grobu Świętego pośpieszył.
Ryszard Krzyżanowicz, chorąży Krakowski w uroczyste święto zamiast do kościoła, który miał we wsi, wyjechał z psami na polowanie; wtem zachorował i zaniewidział zupełnie. Z wielkiej rozpaczy i boleści
kazał się zaprowadzić do grobu świętego Stanisława i tam się modląc, a jego o wstawienie się do Boga błagając, powrócił do domu ze zdrowemi oczyma.
Gdy tak cudy coraz większe za zasługą świętego Stanisława rosły i szerzyły się daleko, książę polski Bolesław Wstydliwy, zwany Pudikus, który żył w małżeństwie czystości panieńskiej z Kunegundą, królewną węgierską, wnuczką świętej Jadwigi, wyprawił posłów do Papieża Innocentego IV, prosząc, aby świętego Stanisława Kościół święty policzył między świętych Męczenników. Posłowie Papiescy zjechali do Polski i długo się wlokły badania i wywody o czynach, żywocie, męczeństwie i cudach tego Świętego. Już sprawa ta była prawie załatwiona, gdy jeden z Kardynałów, na którego radzie Papież polegał, Reginald, Biskup Hostyezski nieco się sprzeciwiał, pragnąc nowego cudu. Cud ten też Pan Bóg za przyczyną świętego Stanisława sprawił, albowiem Kardynał wkrótce ciężko zachorował i gdy już był blizkim śmierci, ujrzał we śnie, że mąż jakiś siwy i wspaniały wchodzi do jego komnaty, otoczony jasnością i pyta: Czy znasz mnie, Reginaldzie? — Nie znam cię, panie mój. — Odpowie ów starzec: Jam jest Biskup krakowski, Stanisław, przez Bolesława lesława zamordowany, pragnąłeś cudu nowego i godzieneś był kary za twą niewiarę, ale ci Pan Bóg na moją prośbę przebaczył i wkrótce cię uzdrowi. Wstań, a czyń pomoc prawdzie i jej się nie sprzeciwiaj. Zniknął Święty, a Kardynał wkrótce ozdrowiał i opowiedziawszy to wszystko Papieżowi, sam potem prosił o kanonizacyę świętego Stanisława. Odbyto ją też z wielką uroczystością w Assyżu w kościele św. Franciszka w 175 lat po śmierci świętego Męczennika.
W czasie kanonizacyi w kościele tym zdarzył się cud nowy: przyniesiono bowiem w czasie Mszy świętej do kościoła młodzieńca umarłego, a Papież Innocenty za prośbą rodziców pomodlił się do Pana Boga, błagając, aby młodzieńca za przyczyną Świętego wskrzesił. I tak się też stało: młodzieniec powstał z martwych, skąd wielkie powstało wesele i tryumf dla świętego Stanisława po całych Włoszech.
Grób świętego Biskupa znajduje się przed wielkim ołtarzem katedry Krakowskiej i jest miejscem pobożnych pielgrzymek, a dzieje życia jego i śmierci męczeńskiej na ścianach kościoła świętego Piotra w Rzymie są wymalowane.
Ileż to złego za sobą przynosi namiętność nieposkromiona! Gdyby był Bolesław czuwał nad poskromieniem namiętności swoich, gdyby był przynajmniej pokornie przyjął napomnienia świętego Stanisława, nie byłby się naraził na tyle zbrodni, które później straszną karę z Nieba na cały kraj sprowadziły. Szczęściem, że się przynajmniej później spostrzegł i w Ossyaku ostro pokutując, Boga za grzechy swoje do końca życia przepraszał.
Podziwiając w św. Stanisławie nieustraszoną odwagę, z jaką gromił otwarcie króla i wytykał mu błędy jego, widzimy zarazem, jak występek i niemoralność prowadzi człowieka do coraz większego rozbratu z Bogiem. Człowiek taki, który się poddał namiętnościom, głuchym jest na napomnienia i na wszelkie wskazówki dawane mu, jak ma wrócić na drogę cnoty. Stan obałamucenia tego trwa przez pewien czas, ale wkońcu nastaje przebudzenie — a jakże jest okropnem, jeśli już za późno żałować za grzechy!
Przeto unikajmy występku, a szczególniej strzeżmy się pierwszego kroku na tej ślizgiej drodze, abyśmy nie wpadli w głębinę wiodącą do zupełnego potępienia, z której już bardzo trudno się wydostać.
Boże, za cześć którego błogosławiony Biskup Stanisław z ręki bezbożników poległ, spraw, prosimy, aby wszyscy jego pośrednictwa wzywający, próśb swoich zbawiennego dostąpili skutku. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go maja na górze Gargano Zjawienie się św. Archanioła Michała. — W Medyolanie męczeństwo św. Wiktora z Afryki. Pochodził z rodu maurów i wyrósł w chrześcijaństwie. Służąc jako żołnierz w cesarskim obozie, został przez Maksymiana wezwany, aby złożył ofiarę bożkom, na co Święty jednakże nie przystał, jeno mężnie trwał przy swej wierze. Obiczowano go więc najprzód srodze, co mu przecież przy pomocy Boskiej bólu żadnego nie sprawiało; potem oblano go wrzącym ołowiem, przyczem także został nietknięty. Wkońcu przez ścięcie doczekał się korony zwycięstwa. — W Konstantynopolu śmierć męczeńska św. Akatyusza, Kapitana. Podczas prześladowania za czasów Dyoklecyana i Maksymiana oskarżony przez trybuna Firmusa o to, że jest chrześcijaninem, został w Perinth na rozkaz sędziego Bibianusa okropnie torturowany a następnie skazany na śmierć przez prokonsula Flaccinusa w Byzancyi; jego relikwie znalazły się później cudownym sposobem w Squillace, gdzie je też z wielką czcią zachowują. — W Vienne uroczystość św. Dyonizego, Biskupa i Wyznawcy. — W Auxerre pamiątka św. Helladyusza, Biskupa. — W okolicy Besançon św. Piotra, Biskupa. — W Irlandyi uroczystość świętego Viro, Biskupa.
Jednem z największych świateł, opromieniających jeszcze po dziś dzień uczonością swoją Kościół święty, jako też wzorem prawdziwej pokory chrześcijańskiej i wiernej przyjaźni, był Święty, którego żywot rozpamiętywać nam tutaj przychodzi.
Grzegorz, urodziwszy się w Nazyanzie w Kapadocyi w roku 315, był godnym synem znakomitej rodziny, której ojciec również Grzegorz a matka Nonna, wraz z rodzeństwem Gorgonią i Cezaryuszem czczeni są jako Święci. Będąc jeszcze małym chłopczykiem, na łonie matki nabrał upodobania w modlitwie, a w czystości młodzieńczej utwierdził go sen, który następująco przedstawia:
„Objawiły mi się dwie dziewice w białych szatach z rozpuszczonymi włosami, dziwnej piękności i wdzięku, twarze ich były zasłonięte delikatną zasłoną, wzrok spuszczony ku ziemi, na policzkach jaśniały rumieńce, ich postawa była szlachetną i skromną. Pieściły się ze mną, jak matka z dziecięciem i odpowiedziały na me pytanie, kim są i skąd przybyły: jesteśmy niewinnością, otaczamy tron Jezusa Chrystusa i radujemy się bardzo, gdy dusze dziewicze przed tron ten przybywają — przyłącz się do nas, otoczymy cię wielkim blaskiem i podniesiemy cię do jasności, tam, gdzie króluje Trójca Przenajświętsza. Poczem popłynęły niejako ku Niebu, a ja pełen zachwytu spoglądałem za niemi. Wielkie miałem pragnienie udać się do nich i żyć odtąd w niewinności. Od tego czasu nie miałem najmniejszego pociągu do biesiady, do pięknego ubioru, do żartów, do koni, do polowania, wogóle do uciech światowych; polubiłem tylko książki nabożne, chętnie przebywałem w towarzystwie nabożnych ludzi, a pragnąłem tylko nauk i zbawienia.“
Grzegorz uczęszczał do szkół w Cezarei, Aleksandryi i Atenach, gdzie z Bazylim i bratem jego Grzegorzem połączył się trwałym węzłem przyjaźni, jaki na cały świat zasłynął pod nazwą „trójcy kapadockiej.“ On sam o tym związku pisze: „Ta sama dążność do nauk ożywiała nas wszystkich, a przytem jeden nie pałał zazdrością naprzeciw innym, przeciwnie każdy z nas starał się towarzyszów zachęcać do coraz większej cnoty i doskonałości; życic nasze poświęcone było Bogu i Niebu. Obcowaliśmy tylko z najlepszą i najmoralniejszą młodzieżą, albowiem lekkomyślni i na niecnoty wyuzdani towarzysze bardzo często pociągają innych do występku. Znaliśmy tylko dwie drogi: jednę do kościoła i do kapłanów, a drugą do nauk. Zabawy lekkomyślne światowe, rozrywki zmysłowe, teatry, biesiady, pozostawiliśmy tym, którzy się w nich rozkoszowali i tem gardziliśmy, co życia chrześcijanina nie uszlachetnia i człowieka nie naprawia.
Kiedy Grzegorz w Atenach poskładał świetne egzamina i wracał pełen nadziei w progi rodzinne, powstała na morzu wielka burza i groziła rozbiciem statku. W tem niebezpieczeństwie życia padł na kolana ów młody uczony na pokładzie statku i ślubował, że jeśli życie ocali, nie tylko zaraz przyjmie Chrzest święty, ale nawet zostanie kapłanem. Burza natychmiast się uciszyła, okręt szczęśliwie przybił do brzegu, a on pośpieszył zaraz do Nazyanzu w objęcia ojca, który tam właśnie był Biskupem, przyjął Chrzest święty i zaczął żyć samotnie, czas jak zakonnik na modlitwie i rozmyślaniu przepędzając. Potęga uczucia przyjaźni zniewoliła go udać się do Bazylego do Pontu i tam razem z nim stroniąc od świata, przebył dwa lata, dopóki go nieostrożność ojca nie zniewoliła do powrotu do Nazyanzu. Ojciec ten oszołomiony przez podstępnych aryan, podpisał się na wyznanie wiary heretyckiej, a z tego powodu usunęło się od niego wielu wyznawców. Grzegorz młody przybył na miejsce, dokąd go ojciec powołał, i tam bardzo łatwo wymógł na ojcu, że ten zerwał z aryanami i publicznie przyznał się do wyznania katolickiego.
W uroczystość Bożego Narodzenia 361 roku wszedł ojciec niespodzianie do kościoła, gdzie zastał syna i wśród wielkiego zapału zebranego tamże ludu wyświęcił go na kapłana. Grzegorz zdumiony nie śmiał się oprzeć ojcu, jako Biskupowi, ale był bardzo zaniepokojony, mając obawę przed wzniosłością godności kapłańskiej i przed odpowiedzialnością i udał się do przyjaciela Bazylego. Atoli prośbom ojca i ludu nie mógł się długo oprzeć, powrócił tedy do Nazyanzu i wziął czynny udział w obowiązkach kapłańskich; utrudniali mu zaś te obowiązki jeszcze aryanie i odszczepieniec od wiary, cesarz Julian.
Po śmierci ojca żądał lud widzieć Grzegorza Biskupem, ale on powtórnie uszedł do przyjaciela Bazylego, będącego już Biskupem w Cezarei, gdzie go tenże mianował Biskupem w Sasimie; polityczne stosunki nie pozwalały jednakowoż Grzegorzowi objąć tamże władzy Biskupiej. — W roku 379 powołano Grzegorza do Konstantynopola. Katolicy tamtejsi, których mała garstka pozostawała pod panowaniem kacerza, cesarza Walensa, utracili wszystkie kościoły, które zabrali im aryanie, lecz pod jego następcą Teodozyuszem mieli nadzieję, że im kościoły będą zwrócone i oczekiwali Arcypasterza. Kiedy Grzegorza spostrzegli, nie byli z razu zadowoleni, gdyż postawa Grzegorza nie wzbudzała w nich wielkiego zapału; był bowiem, jak sam pisze, małym, łysym człowiekiem, pochylonym latami, wynędzniałym przez życie pokutnicze, ubranym ubogo. Atoli pierwsze kazanie jego bardzo ich ożywiło; liczba słuchaczy i nawróconych odtąd z każdym dniem rosła, a zapał dla wymownego tego mówcy zwiększał się po każdem kazaniu. Aryanie zaniepokoili się tym jego wszechpotężnym wpływem, zarazem zawrzała w nich nienawiść i przekleństwami, kamieniami i błotem zaczęli go obrzucać, a potem zburzyli jego mieszkanie i kaplicę. Grzegorz zemścił się na nich, jak to Święty zwykł czynić, to jest dobrodziejstwami, dobrocią i cierpliwością. Łagodność ta jego była im nieznośną; wysłali zatem młodego złoczyńcę, by ten go skrycie zamordował, ale ów stanąwszy przed Biskupem stracił odwagę i upadłszy na kolana, wyznał swój zamiar zbrodniczy. Słowami przeto, pełnemi miłości odezwał się Biskup do niego: „Niechaj ci Bóg przebaczy, jak ja ci przebaczam tę zbrodnię; teraz już do mnie całkowicie należysz, a ja żądam, abyś odtąd żył w bojaźni Bożej!“ I tak się też stało.
Zajście to tem więcej mu przyczyniło stronników, czcicieli i wyznawców wiary prawdziwej; kacerze i poganie gromadzili się koło jego kazalnicy, a sława jego rosła niesłychanie. Uczeni, jak Ewagryusz, Hieronim i inni przybywali zewsząd, aby zostać jego uczniami. Pomiędzy tymi uczniami znalazł się niegodziwy pochlebca, Maksymus, który nadużył jego miłości i dobroci, połączył się z jego nieprzyjaciółmi i kazał się wyświęcić przez Biskupów aryańskich na Patryarchę Konstantynopola, albowiem Grzegorz jeszcze nie był uprawnionym Biskupem w tem mieście. Aby uniknąć wszelkich niepokojów, chciał Grzegorz złożyć urząd, ale cesarz Teodozyusz wprowadził go własną ręką do kościoła świętej Zofii, oddał mu pałac Biskupi na mieszkanie, a ogólny Sobór w roku 381 mianował go uroczyście Patryarchą.
Tego powodu użyło kilku Biskupów w Egipcie i nie chcieli uznać wyboru Grzegorza na Biskupa Stolicy, dlatego — jak mówili — że Grzegorza poprzednio mianowano Biskupem w Sasimie i że z tego powodu nie powinien obierać innej Stolicy Biskupiej na mieszkanie. Grzegorz Biskupom tym odpowiedział słowy następującemi: „Drodzy bracia, jesteście wyobrazicielami pokoju, dlatego nie powinno wśród was być niezgody. Jeśli mój obór tak was zaniepokoił, to oświadczam tutaj słowami Proroka Jonasza: „Weźmijcie mnie i wrzućcie do morza, iżby się burza uciszyła, której ja nie wywołałem. Nigdy nie żądałem zostać Biskupem, a jeśli nim jestem, stało się to wbrew woli mojej. Wiek mój i osłabienie ciała pożąda spokoju i chętnie pośpieszę do samotności, byle tylko w Kościele Bożym spokój zapanował. Tylko tę mam do was prośbę, postarajcie się, aby Biskupem Konstantynopolskim został mąż, któryby gorliwie bronił wiary prawdziwej.“ Po tych słowach opuścił zebranych i uprosił cesarza, aby go zwolnił, chociaż ten niechętnie to uczynił.
Wzruszającem było pożegnanie Świętego z Stolicą, której mieszkańców głównie on zjednał do Wiary świętej i przywiódł z kacerstwa pod stopy Jezusa Chrystusa. Pełen radości powrócił do Nazyanzu, a stamtąd do majątku, który odziedziczył po ojcu, aby tam przepędzać podług zwyczaju czas na pokucie i pisać dzieła dla ludu chrześcijańskiego.
Ponieważ heretycy starali się pociągnąć za sobą lud kochający się w śpiewie i poezyi, napisał Grzegorz w późnym wieku dużo religijnych wierszy ku nauce i utwierdzeniu wiernych wyznawców w Wierze świętej.
Zasnął spokojnie snem wiecznym w roku 389. Jego drogie relikwie długo spoczywały w kościele w Nazyanzie, potem przeniesiono je do Konstantynopola, a od czasu wojen krzyżowych znajdują się w Rzymie w kościele Watykańskim.
Uczucie przyjaźni, łączące św. Grzegorza przez całe życie z Bazylim, było dla obydwu niewyczerpanym skarbem szlachetnych rozkoszy, duchowych korzyści, słodkiej pociechy i szczęścia. Każdy człowiek — a więc i ty Czytelniku — czuje potrzebę uczucia przyjaźni; rozważ zatem te dwa pytania:
Kto jest moim przyjacielem?
Pomiędzy skłonnościami i popędami, którym dusza twoja podlega, w pierwszym rzędzie jest miłość. Masz w sobie pociąg niepohamowany kochać kogoś, a życie byłoby dla ciebie nieznośnem, gdybyś nie miał nikogo takiego, do któregobyś nie zdołał zwrócić się z tem uczuciem. Tak samo czujesz potrzebę być kochanym. Życie dla ciebie byłoby przykrem, gdyby cię nikt nie miał kochać. Uczucie to miłości i wywiązującej się z niej przyjaźni wpoił Pan Bóg w serca nasze. „Miłość — mówi św. Franciszek Salezy — jest królową uczuć i życzeń serca, ona nas kształci, pociąga i równa nas z przedmiotem naszej miłości.“
Kto ma być mym przyjacielem?
Mała lub wielka wartość przyjaźni bywa cenioną podług wartości spraw przymiotów lub przedmiotów, które stanowią podstawę przyjaźni. Jeżeli sprawy te są zmysłowe, lekkomyślne, nawet grzeszne, jak np.: piękność ciała, doczesne bogactwa, śpiewy, tańce itp., to przyjaźń taka jest zmysłową, pospolitą, nawet grzeszną — jeśli te sprawy są prawdziwie szlachetne, moralne, dobre, Bogu miłe, jak: nauki, sztuki piękne, wychowanie młodzieży, pielęgnowanie chorych, cnoty i pobożność, to i przyjaźń jest prawdziwą, szlachetną, dobroczynną, Panu Bogu upodobaną, a taka tylko zasługuje na piękną, miłą nazwę przyjaźni. O taką przyjaźń się nam starać należy.
Boże, któryś lud Twój dla wskazania mu drogi zbawienia wiecznego, błogosławionym Grzegorzem, wielkim sługą Twoim obdarzył, spraw, prosimy Cię, abyśmy posiadając go jako mistrza życia chrześcijańskiego na ziemi, zasłużyli mieć go przyczyńcą w Niebie. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 9-go maja w Nazyanzie uroczystość św. Grzegorza, Biskupa, który za swe nadzwyczajne umiejętności teologiczne otrzymał przydomek Teologa. On wskrzesił na nowo wiarę katolicką w Konstantynopolu i zdusił powstające nauki błędnowiercze. — W Rzymie pamiątka św. Hermasa, o którym wspomina św. Apostoł Paweł w listach swych do Rzymian. Z powodu iż z pełnem poświęceniem oddał się służbie Bożej, został godną ofiarą przed Panem, a bogaty w cnoty zdobył sobie chwałę niebieską. — W Persyi śmierć męczeńska 310 Męczenników. — W Cagli przy Via Flaminia męczeństwo św. Gerontyusza, Biskupa z Cerwii. — W Vendome pochowanie św. Beatusa, Wyznawcy. — W Konstantynopolu przeniesienie relikwii św. Andrzeja, Apostoła, i św. Łukasza, Ewangelisty z Achaja i świętego Tymoteusza, Ucznia św. Pawła, Apostoła, z Efezu. Relikwie św. Andrzeja zostały później przeniesione do Amalfi, gdzie doznają od wiernych czci wielkiej; z jego grobu sączą bezustannie krople cudownie uzdrawiającego płynu. — W Rzymie przeniesienie św. Hieronima. Kapłana i Nauczyciela Kościoła z Betleem do bazyliki Santa Maria Maggiore. — W Bari w Apulii przeniesienie zwłok świętego Mikołaja, Biskupa, z Myra do Licyi.
Wobec Boga nic nie znaczy osoba, lecz umysł pobożny i czyn dobry. Bóg nie patrzy, czy kto ma koronę na głowie, czy łopatę w ręku, czy kto liczy majątek na miliony, czy na grosze, czy umie czytać, lub nie. Patrzy On tylko na wierność, z jaką sługa Jego używa powierzonych mu talentów. Z tego też powodu ubogi Izydor uzyskał koronę świętości i wieczną sławę.
Rodzice jego, zamieszkali w Madrycie, w Hiszpanii, byli ubogimi, ale pobożnymi wieśniakami; dziecku nie mogli dać wykształcenia naukowego, ale kształcili je pilnie w własnej mądrości: Módl się i pracuj, Bóg ci dopomoże, taką oto była ich mądrość.
Brali syna do kościoła i na kazania i objaśniali mu potem w domu, co w kościele usłyszał. Tym sposobem Izydor nauczył się poznawać Boga i Jego dzieła, nauki o wierze i o Sakramentach świętych — a tej najcenniejszej ze wszystkich nauk użył do podniesienia uczuć serca i do większego zjednoczenia się z Bogiem. Takie mając przekonanie, był zawsze wesołym i pełnym otuchy, miłym i usłużnym dla każdego, łagodnym i cierpliwym wobec tych, którzy go lżyli i obrażali. Codziennie chodził do kościoła i przepędzał po kilka godzin na modlitwie przed ołtarzami, potem rozpoczynał robotę, ale z taką pilnością i gorliwością, iż wieczorem zawsze się okazało u niego więcej skutku, niż u innych, do których zwykle mówił: „Otóż widzicie, kościół nie przyczynia się do żmudy!“ Kiedy wyrósł zupełnie, wszedł w służbę pewnego znakomitego pana w Madrycie i objął uprawę jego posiadłości. Za zgodą chlebodawcy ożenił się ze służebną dziewczyną, Maryą Toribia, która w wiernej miłości z nim razem do kościoła chodziła i również gorliwie dopomagała mu przy robocie. Kiedy pierwsze dziecko im umarło, postanowili być odtąd wstrzemięźliwymi.
Pobożność tych małżonków oraz ich pielgrzymki do miejsc cudownych wzbudzały zazdrość u innych i oskarżyli ich przed chlebodawcą, że tylko po kościołach biegają, a robót zaniedbują i panu swemu przez to krzywdę wyrządzają. Łatwowierny pan Izydorowi z tego powodu czynił wyrzuty. Izydor odpowiedział mu ze spokojem i łagodnością: „Panie mój, rodzice moi od dziecięctwa uczyli mnie tej prawdy: „Módl się i pracuj, Bóg ci dopomoże“ — tego się zawsze trzymałem i trzymać się będę, a pańskiej szkody wcale nie pożądam i panu jej nie wyrządzę. Zechciej, panie mój, być cierpliwym do żniw, a gdy potem ludzie ocenią, jaką panu szkodę wyrządziłem, nie potrzebujesz mi pan żadnej dać zapłaty.“
Serdeczne one słowa pana zrazu uspokoiły, a Izydor nadal czynił, jak dotąd. Pan jego chciał się tymczasem naocznie przekonać i gdy zaczął pilniej go śledzić, spostrzegł, że Izydor z żoną wychodzi istotnie na długą modlitwę, a potem późno wraca do pracy. Rozgniewany poszedł za nim, aby go skarcić. Kiedy przybył do folwarku swego, już Izydora nie zastał w domu, lecz przy pługu, a przytem spostrzegł dwóch młodzieńców dopomagających mu w orce białymi wołami. Zdziwiony obszedł pole wokoło, a kiedy przybył z innej strony do Izydora, zapytał go, kto mu w pracy dopomagał, albowiem wspomnianych młodzieńców już nie było. Izydor odpowiedział: „Wobec Boga, któremu służę, oświadczam panu, że ani sobie u nikogo pomocy nie uprosiłem, ani nikogo nie widziałem, ktoby mi dopomagał, modlę się tylko codziennie do Boga o pomoc podług mojego zwyczaju: „Módl się i pracuj, Bóg ci dopomoże.“ Tu poznał pan, że Izydor istotnie w wielkiej łasce jest u Boga i rzekł do niego: Brzydzę się tem, co pochlebcy i oszczercy o tobie powiedzieli; oddaję ci włość zupełnie teraz pod opiekę, rób z nią jak się tobie spodoba — zostawiam ci to do woli.
Pan ów postąpił sobie bardzo roztropnie, albowiem po kilku latach włość ta przyniosła mu podwójne dochody. Za przykładem i nauką Jezusa był Izydor wielkim dobroczyńcą ubogich. Codziennie sobie odejmował od ust, aby ulżyć niejednemu w nędzy, a nikogo bez pociechy od siebie nie puścił. Nie mogąc wszystkim udzielić chleba, udzielał im wody ze studni, którą z wielkiem natężeniem sił wykopał; studnia ta do dziś istnieje i niejednego spragnionego w tej bezwodnej części kraju ożywia.
Taką samą łagodnością otaczał Izydor zwierzęta podług rady Pisma św.: „Sprawiedliwy lituje się i nad zwierzęciem.“ Nigdy nie słyszano, aby zwierzęta przeklinał, lub bił, lub też pracą zanadto przeciążał. Kiedy pewnej ostrej zimy niósł wór zboża do młyna, spostrzegł chmarę ptasząt głodnych na drzewach; zdjęty miłosierdziem zrobił mały otwór we worze i tak sypał ziarnem po śniegu; sąsiad idący za nim z takiem samem zbożem szydził z niego i z tej jego rozrzutności. Skoro Izydor przybył do młyna, nic w worze nie brakło ziarna, a mąki nawet było więcej, niż w innych razach.
Serce jego przechodziło rozmaite cierpienia i dolegliwości. Pozwolił on żonie chodzić codzień do kaplicy Matki Boskiej, która stała po drugiej stronie rzeczki Ksamary i tam utrzymywać na cześć Patronki wiecznie tlejącą lampkę. Źli ludzie zawiszcząc szczęścia tej bogobojnej parze małżeńskiej, oskarżali żonę jego przed nim, że dlatego tylko tak pilnie i regularnie uczęszcza do kaplicy, iż tam w blizkości pasie trzodę młody pasterz, który dawno jej wpadł w oko. Izydor wierząc w cnotę żony, nie dawał tym oszczerstwom posłuchu, a nawet sam pasterz przybył do Izydora i bronił żony jego przed temi oszczerstwami. Święty zapanował nad sobą, nie przekonawszy się poprzednio; następnie postanowił osobiście dociec prawdy, ukrył się zatem w krzakach nadbrzeżnych, zanim żona udała się do kaplicy i stamtąd spostrzegł żonę idącą. Gdy tedy stanęła nad brzegiem, a woda skutkiem deszczu zalała bród, natenczas niewiasta ta uklękła nad brzegiem do modlitwy, potem rzuciła płaszcz na wodę, wstąpiła nań, a płaszcz uniósł ją tak, że suchą nogą dostała się na drugą stronę. Ten dowód świętobliwości żony był tak przekonywającym, że Izydor podziękował za tę łaskę Boską i odtąd był zupełnie spokojny.
Doszedłszy 60 lat życia, czuł, że się zbliża jego godzina śmierci. Pełen radości powitał tę chwilę, a 15 maja 1130 roku zasnął na wieki. Zaledwie Izydor zakończył żywot, ukazała się naokół twarzy jego jasność. Pochowano go z wielką czcią na zwykłym cmentarzu świętego Andrzeja w Madrycie, ale kiedy na grobie jego rozmaite osoby, które prosiły, aby się za niemi wstawił do Boga, doznały cudownych uleczeń i innych łask, duchowieństwo widząc, że do grobu jego dążą coraz liczniejsze tłumy ludu, postanowiło przenieść ciało jego uroczyście do kościoła. Po czterdziestu latach, gdy ciało odkopano, spostrzeżono, że nie tylko ciało, ale nawet i suknie nie były tknięte zgnilizną. Włożono tedy ciało to święte w drogocenną trumnę, która kosztowała 1600 dukatów.
Na prośby króla Filipa III ogłosił Papież Paweł V roku 1614 Izydora „Błogosławionym“, a Papież Aleksander VII w roku 1662 uznał go za „Świętego“ razem z świętym Ignacym i Franciszkiem Ksawerym.
Żona jego umarła w roku 1140, a Papież Innocenty XII policzył ją w poczet Świętych w roku 1697.
Święty Izydor jest miłym wyobrazicielem prostaka wiejskiego, jego serdecznej dobroci, dziecięcego zaufania w Bogu i skrzętnej pracowitości. Piękny ten obraz winien każdego przejmować czcią wobec najważniejszego stanu w społeczeństwie. Do stanu tego należeli najczcigodniejsi Patriarchowie Starego Zakonu, stan ten Jezus Chrystus wysoko podniósł i nakazał go szanować, kiedy głosząc naukę, brał wzory ze stanu wieśniaczego, mówiąc o rolniku siejącym ziarno, o właścicielu winnicy, o dobrym pasterzu, o bogatym połowie ryb, o skarbie w roli, o kąkolu w pszenicy, o żniwiarzach itd. Stan wieśniaka jest też bez wątpienia najszczęśliwszym. Wprawdzie praca jego jest ciężką i odbywa się nieraz wśród słoty, niepogody lub burzy, ale jest zatrudnieniem najzdrowszem. Bezustannie otacza go przyroda i świeże powietrze nie tak jak np. robotnika w fabryce, który w kurzu, zaduchu i innych szkodliwych ciału wyziewach, często zaś głęboko we wnętrzu ziemi ciężko pracuje na utrzymanie rodziny, przyczem bezustannie śmierć mu zagraża.
Wieśniak jest szczęśliwy w swem wychowaniu religijnem. Nie zna on wprawdzie polityki, ani sztuki rządzenia światem, ani wykrętów adwokackich, ani inszych światowych nauk i umiejętności, ale za to jest dobrze obeznany z najcenniejszą nauką o objawieniu i bojaźni Bożej. Już samo powołanie jego czyni go religijnym; wie on, że może orać, siać, sadzić i polewać, ale wzrost roślin przez niego sianych lub sadzonych pozostawić musi Ojcu niebieskiemu, który panuje nad powietrzem i nad siłą przyrody. Z tego powodu widzimy w stanie wieśniaczym najwięcej nabożnych, dobrodusznych i bogobojnych ludzi. Wyższe stany mniej dbają o błogosławieństwo Boże, przejęte myślą, że jeśli im się dobrze wiedzie, to jest to nie łaską Boską, lecz zasługą ich własnej pracy — stany te wyższe religijnemi są często na pozór, tak dla parady, a nie skutkiem wewnętrznego przekonania. Wieśniak jest zadowolony z tego, co posiada; wprawdzie nieraz nie ma dostatniego pożywienia, ubioru i pomieszkania, ale ma też od dziecięctwa najmniej potrzeb, a potrzeby człowieka powstają z nawyknienia, stąd człowiek taki staje się nieszczęśliwym, gdy go nieszczęście nawiedzi i nie pozwoli mu potrzeb tych i nawyknień zaspokoić. Stan wieśniaczy tego nie zna, zadowala się prostymi pokarmami, wprawdzie nie tak smacznymi, jak pokarmy wyszukane, ale za to pokarmy te proste dają mu zdrowie i długie życie i nie psują krwi, nie wytwarzają też różnorodnych chorób, którym stany wyższe ulegają. Czcijmy przeto i szanujmy stan wieśniaczy, a nie wdzierajmy się gwałtem do innych wyższych stanów, bo te nie dadzą nam nigdy tej wesołej szczęśliwości i tego zadowolenia wewnętrznego które zrazu łudzą, a potem człowieka napełniają zupełnym przesytem do świata. Stan wieśniaka tych przykrości nie zazna i dlatego jest najszczęśliwszym.
Boże Wszechmocny, spraw, abyśmy za przykładem świętego Izydora służyli Tobie w prawości serca naszego, abyśmy z pracą naszą codzienną łączyli modlitwę i tym sposobem całe nasze życie spędzali na bezustannej służbie Bożej. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go maja uroczystość św. Antoniego, Wyznawcy i Arcybiskupa z Florencyi, o którego śmierci wspomnieliśmy już 2-go maja. — W Rzymie przy Via Latina męczeństwo św. Gordiana i Epimachusa; pierwszy został przez Juliana Apostatę za wiarę Chrystusową obiczowany kulkami ołowianemi a potem ścięty; jego ciało złożyli chrześcijanie nocą przy tej samej drodze i w tym samym grobie, dokąd krótko przedtem sprowadzono relikwie św. Epimachusa, Męczennika z Aleksandryi. — W kraju Hus pamiątka św. Joba, Proroka, który słynie ze swej cudownej cierpliwości. — W Rzymie śmierć męczeńska św. Kalepodyusza, Kapłana, którego cesarz Aleksander kazał stracić, przez ulice wlec i do Tybru wrzucić; tamże zwłoki jego zostały odnalezione i z wielką czcią pochowane przez Papieża Kallistusa. Także konsul Palmatyusz został ścięty z żoną, synami i 42 domownikami; również senator Symplicyusz z żoną i 68 osobami należącemi do rodziny; potem jeszcze Feliks ze swą małżonką. Ciała tych wszystkich zamęczonych zatknięto przed bramami miasta ku przestrodze chrześcijan. — Również w Rzymie na Centum Aulae przy Via Latina pamiątka św. Kwartusa i Kwinktusa, Męczenników, których relikwie przeniesiono do Kapui. W Lentini na Sycylii uroczystość św. Męczenników: Alfiusza, Filadelfa i Cyryna. — W Smyrnie dzień zgonu św. Dyoskoryda, Męczennika. — W Bolonii uroczystość św. Mikołaja Albergati z zakonu Kartuzów, Biskupa i Kardynała, który się wsławił świętem swem życiem i posłannictwem Apostolskiem; jego święte ciało spoczywa we Florencyi w kościele Kartuzyańskim. — W Tarencie pamiątka św. Kataldusa, Biskupa, sławnego cudami. — W Medyolanie odnalezienie św. Nazaryusza i Celzusa, Męczenników; zwłoki pierwszego znalazł św. Ambroży, Biskup, jeszcze okrwawione i przeniósł je wraz z ciałem św. Celzusa, ucznia św. Nazaryusza, do bazyliki św. Apostołów; obu Męczenników ścięto na rozkaz Anolinusa podczas prześladowania Neronowego, dnia 28 lipca, w którym to dniu obchodzi się pamiątkę ich zgonu. — W Madrycie uroczystość pamiątkowa świętego Izydora, rolnika, cudami sławnego.
Jan święty urodził się r. 676 w mieście Damaszku, położonem w Syryi, z rodziców zamożnych a pełnych pobożności. Ojciec jego wielkie miał znaczenie u Saracenów, którzy w roku 633 Syryę zdobyli i zasiadał w wysokiej Radzie państwa. Na urzędzie tym używał majątku i wielkiego swego wpływu ku opiece uciśnionych chrześcijan i na wykupno licznych więźniów i niewolników. Za piękne one czyny miłości bliźniego wynagrodził mu Bóg w ten sposób, że mu pewnego dnia na targu niewolników w Damaszku dozwolił wynaleźć pomiędzy wystawionymi na sprzedaż niewolnikami zakonnika Kosmasa, rodem z Niższych Włoch, którego on też zaraz z niewoli wykupił, a poznawszy w nim wysoko uczonego i pobożnego męża, powołał go do syna swego na nauczyciela. Pod kierunkiem takiego ojca i w szkole takiego nauczyciela wzrastał tedy uzdolniony i dobry Jan w naukach i w pobożności.
Po śmierci ojca wzięli Saraceni syna jego Jana na te same urzędy i jeszcze mu więcej dostojności przyczynili. Jan nie bardzo chętnie godność tę przyjął, albowiem skromne jego usposobienie gardziło pochwałą świata, i dążył tylko do rozmyślania nad sprawami dotyczącemi Boga i własnego zbawienia. Atoli wkońcu musiał ustąpić i skłonił się do życzeń Kalifa.
Jednocześnie cesarz Leon w Konstantynopolu wydał ostre rozporządzenia przeciwko czcicielom obrazów, aby sobie tym sposobem zjednać przychylność Saracenów, głównych niszczycieli wszelkich wyobrażeń Chrystusa Pana i Świętych Pańskich. Jan głęboko zasmucony tem bezbożnem wdarciem się cesarza w prawa i nauki Kościoła, napisał dużo listów do znanych wyznawców chrześcijańskich, w których bronił czci obrazów, a zarazem napominał współwyznawców do cierpliwego znoszenia wszelkich prześladowań. Cesarz oburzony, że Jan tym sposobem w niwecz obraca jego plany, nie mogąc mu gwałtem nic zrobić, gdyż miasto Damaszek nie było położone w jego państwie, lecz w państwie Saracenów, postanowił zgubić go szatańskim podstępem.
Otóż kazał sekretarzowi swemu naśladować rękopis Jana i napisać list w jego imieniu do siebie, jako do cesarza, w którym to liście Jan wzywa monarchę, aby z wojskiem przybył do Damaszku, a on, Jan, bramy miasta mu otworzy. List ten sfałszowany posłał cesarz Leon do Kalifa na dowód niewierności Jana. Kalif nie zbadał sprawy, lecz niezwłocznie ukarał Jana za mniemaną zdradę i kazał mu uciąć prawą rękę poniżej ramienia.
Jan pełen ufności ukląkł tedy przed obrazem Matki Boskiej i przytrzymując uciętą rękę do ciała, modlił się do Niej o wstawienie się za nim u Pana Jezusa, aby go uzdrowił i dał mu możność bronienia nadal świętej sprawy. Matka Boska mu odpowiedziała: „Synu Mój, ręka twoja jest uzdrowioną, działaj nią dalej, tak jak przyrzekłeś!“ I tak się też stało; skoro Kalif spostrzegł zagojoną rękę z czerwonym paskiem wokoło, jako znakiem, gdzie ręka była uciętą, i skoro rozpatrzywszy się pilniej w mniemanej zdradzie, przekonał się o zupełnej niewinności Jana, powołał go znów do dawnej godności, lecz Jan urzędu nie przyjął, poprosił usilnie o zwolnienie, rozdzielił majątek między ubogich i na kościoły, udał się w podróż do Jerozolimy i wstąpił do zakonu św. Sabusa. Nauczycielem jego w tymże zakonie był uczony starzec, który mu dał taką pierwszą naukę: „Nie działaj nigdy według własnej woli, a wszelkie przywiązanie i uczucia cielesne do stworzeń wydal z serca twego; Bogu ofiaruj czyny twoje, modlitwy i cierpienia, i staraj się zmazać łzami grzechy twego dawniejszego żywota; skupiaj często umysł; nie bądź dumnym z nabytych nauk, lecz utwierdź w sobie przekonanie, że sam w sobie jesteś niedołężnym i nieukiem: nie szukaj nadzwyczajności w objawieniach, nie pisuj listów i zachowaj zawsze milczenie.“ Tych przepisów mądrości ludzkiej wysłuchał Jan z pokorą, jako nowicyusz w zakonie; wypełniał je odtąd ściśle, poddał wolę własną pod wolę przełożonych i tak poddał się próbie, jaką mu nałożono.
Pewnego dnia rzekł przeor do niego: Janie; słyszałem, że koszyki w Damaszku są bardzo drogie; mamy ich znaczny zapas, a potrzeba nam innych rzeczy, idź przeto i sprzedaj je, ale nie taniej, niż za cenę ustanowioną. (Przytem podał mu cenę tak wysoką, że każdy kupujący powinien go był wyśmiać i uważać za głupca). Bez oporu zabrał Jan owe koszyki i w sukni zakonnika udał się na targ do Damaszku, gdzie niedawno jeszcze był pierwszą osobą po Kalifie, starając się je sprzedać. Naturalnie, podawszy tak wysoką cenę, jaką mu naznaczono, naraził się na śmiech i urągowisko. Wtem poznał go jeden ze sług jego dawniejszych i z litości oraz z przywiązania do dawnego swego pana odkupił od niego wszystkie koszyki po oznaczonej cenie. Pełen radości powrócił Jan do zakonu, poddawszy się takiej próbie bezwzględnego posłuszeństwa zakonnego.
Po odbytych wszystkich próbach w nowicyacie pozwolono mu znów mówić do woli i pisać na korzyść Kościoła św. — co mu oznajmił ów nauczyciel jego zakonny: „Synu mój, otwórz teraz usta i ogłoś światu, jakie owoce zebrałeś z głębokich rozmyślań.“
Odtąd zaczął Jan znów pisać bardzo cenne dzieła o nauce Wiary świętej i o moralności, ująwszy je w formy naukowe i w styl bardzo piękny i przekonywający każdego swoją jasnością i dobitnością wyrażeń. Napisał kilka kazań, pomiędzy któremi szczególniej się odznaczają kazania o czci Matki Boskiej; napisał również dużo pieśni kościelnych, z których znaczną liczbę umieszczono w brewiarzu dla duchownych. Bardzo wysoką wartość piśmienną ma powieść jego pod tytułem: „Barlaam i Józafat“, w której mowa o miłości Boga.
Patryarcha jerozolimski uczcił tego uczonego zakonnika tem, że go roku 740 zniewolił do przyjęcia święceń kapłańskich.
Łaski tego Sakramentu św. podziałały nań cudownie, sam sobie wydawał się jakby nowonarodzony, a umysł jego zajaśniał w całej pełni jakby nadprzyrodzonego światła. Stał się tedy jednym z najdoskonalszych szermierzy prześladowanego Kościoła św. i objawianych przezeń prawd, a to w czasie, w którym syn i następca Leona, niegodziwy cesarz Konstantyn Kopronymus, jeszcze większym uciskiem prześladował czcicieli obrazów, Biskupów wypędzał, zakonników zaś męczył i dusił.
Jan w czasie tym opuścił celę klasztorną, przeszedł całą Palestynę i Syryę, mimo że nadworni Biskupi cesarscy grozili mu wyklęciem, a nawet śmiercią, gdyby go ujęto. Wierni wyznawcy mimo to przyjmowali go wszędzie z czcią i radością, a on ich utwierdzał w wierze.
Nie tylko w ósmym wieku ery chrześcijańskiej, ale nawet w ośmnastym i w dziewiętnastym wieku powstało bezmyślne uprzedzenie przeciwko czcicielom obrazów.
Rozważmy niektóre punkta w tej sprawie; jeżeli bowiem człowiek, chcący uchodzić za wysoko wykształconego, drwi sobie, mówiąc, że tylko człowiek głupi lub zabobonny klęka i modli się do obrazu nie mającego życia, to mu na to odpowiedz: W istocie głupotą jest i zabobonem modlić się do drzewa, kamienia lub płótna, aby te nam wyjednały jakie łaski — ale żaden prawowierny katolik nie modli się do tych materyałów, lecz do tego, co one wyobrażają, do pamięci Świętych i do ich cnót wielkich, które modlącemu się stawają w tej chwili przed oczyma i nasuwają mu myśli rozpamiętywania sobie we wszystkich szczegółach tychże samych cnót.
W takim samym celu rozwieszamy po ścianach naszych mieszkań wizerunki sławnych ludzi; posągi królów, książąt i mężów sławnych stawiamy wszędzie po miejscach wpadających w oko, a przez to nie czcimy ani spiżu, z którego one ulane, ani marmuru, z którego wykute, ale czcimy pamiątkę tych sławnych osób i bohaterów, których czyny w ten sposób rozpamiętywamy. Wszakże wszyscy ci „niezabobonni“ chwalą teraz postęp w naukach szkolnych, zakładach niższych i wyższych, który na tem się zasadza, że nauki te nie odbywają się już zupełnie umysłowo i pamięciowo, ale, że nauczyciele w umysły młodociane wrażają pojęcie o przedmiotach, przedstawiając im rozmaite modele, lub też same przedmioty, które wykładają. Czyż zatem Kościół św. katolicki sam ma zasługiwać na naganę, że już blizko od lat dwóch tysięcy używa obrazów, jako podobizn Świętych, o których życiu i czynach wyznawców swoich poucza?
Jeżeli protestant, oczytany w biblii ustawicznie twierdzić usiłuje: wy katolicy jesteście bałwochwalcami, gdyż modlicie się do obrazów, i jeżeli te swoje twierdzenia opiera na miejscu z Pisma świętego: „Nie uczynisz sobie obrazu, ani żadnego podobieństwa, które jest na Niebie wzgórę, i które na ziemi nizko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał, ani służył“ (2 Mojż. 20, 4. 5), to mu zaraz śmiało odpowiedz: ależ ten sam Bóg nakazał Mojżeszowi: „Dwa też Cherubiny złote i bite uczynisz po obu stron wyrocznice.“ (2 Mojż. 25, 18). Te dwa Cherubiny niezawodnie miały być obrazem tych, które są w Niebie.
Dalej stoi tam napisano: „Uczyń węża miedzianego, a wystaw go na znak: który ukąszony wejrzy nań, żyw będzie.“ (4 Mojż. 21, 8). Tu znów jest porównanie z tem, co jest na ziemi, zatem przykazanie: „Nie masz sobie czynić obrazu“ tak powinno być zrozumianem, jak Bóg sam je objaśnia przez usta Proroka: „Nie masz ani ich czcić, ani im służyć.“ Zatem nie zrobienie obrazu jest zakazanem, lecz jego czczenie. Jakże pięknie wypowiada tę myśl święty Jan Damascen, iż po wcieleniu się Jezusa Chrystusa wolno nam robić obraz Jego, albowiem On sam stał się dla nas widzialnym i jako człowiek obcował z nami. Obrazy są tem dla oka, czem słowa dla ucha. Człowiekowi koniecznie potrzebne są obrazy do podniesienia w modlitwie i do pobożnej zachęty.
A cóż znaczy: „obraz cudowny“, „obraz łaski?“ Czy istnieją obrazy, które tylko jako obrazy cuda sprawiają i łask udzielają? Nie, obrazy cudów sprawiać nie mogą, ale Bóg przez obrazy te cuda objawia. Potwierdza to Pismo święte, że wąż śpiżowy leczył ukąsanych przez wężów, a obraz Piotra świętego leczył chorych — nie wąż śpiżowy jednakże, ani obraz Piotra świętego sprawiały cuda, lecz Bóg sam to czynił.
Przeto nie zwiedzamy też miejsc cudownych dlatego, ażeby tam obraz jaki wystawiony łask nam jakichkolwiek udzielał, lecz dlatego, że Bóg w tem miejscu ulubionem łask szczególniejszych udziela. Bogu tylko Samemu znanym jest powód, czemu raczej na tem a tem miejscu, a nie na innem, za pośrednictwem tego a tego Świętego, a nie innego, modlitwy naszej wysłucha. Nam tego badać nie wolno i wystarczyć tylko winny wypadki same tysiackrotnie stwierdzone, że tak jest, a nie inaczej. — Nie daj się przeto szyderstwem ludzi nie mających wiary odciągać od modlitwy przed obrazami Świętych, wpatruj się w nie, a wpatrując się rozważaj to, co one przedstawiają, albowiem we wszystkich obrazach przemawia Bóg do ciebie: masz być zbawionym!
Panie Jezu Chryste, który przez Kościół święty w czczeniu obrazów podałeś nam środek do wzbudzenia w sobie myśli i uczuć pobożnych, racz sprawić łaską Swoją, abyśmy tego środka pilnie i nabożnie używali i tym sposobem budzili w sobie chęć naśladowania tych, których obrazy przedstawiają, a tem samem stawali się Ciebie coraz godniejszymi. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 11-go maja, w Rzymie przy Via Salaria uroczystość św. Antyma, Męczennika; za to iż prowadził życie święte i gorliwie głosił Ewangelię wrzucono go do Tybru podczas prześladowania dyoklecyańskiego, jednakże przez Anioła wybawiony został i wrócony Kościołowi; wkońcu ścięty, wszedł jako zwycięzca do wiecznej chwały. — Tegoż dnia męczeństwo św. Ewelliusza, który należał do urzędników domowych Nerona, a widząc trwałość w wierze u św. Torpesa, nawrócił się także i został za Chrystusa ścięty. — W Rzymie męczeństwo św. Maksyma, Fabiusza i Bassusa, których zabito przy Via Salaria podczas prześladowania dyoklecyańskiego. — W Camerino uroczystość pamiątkowa Męczenników św. Anastazyusza i jego towarzyszy, którzy śmierć swą znaleźli podczas prześladowania decyańskiego przez starostę Antyocha. — W Osimo pamiątka św. Sisinusa, Dyakona, jako też św. Dyoklecyusza i Florencyusza, uczni św. Antyma, Kapłana, którzy pod Dyoklecyanem ukamienowani, zakończyli życie swe jako Męczennicy. — W Varennes pamiątka św. Gangulfa, Męczennika. — W Vienne uroczystość św. Mamerta, Biskupa, który dla odwrócenia grożących nieszczęść zaprowadził w swem mieście procesye błagalne podczas trzech ostatnich dni przed Wniebowstąpieniem Pana Jezusa: zwyczaj ten został później przyjęty przez cały Kościół święty. — W Sauvigny złożenie zwłok św. Clugny Majolusa, Opata, którego święte życie bogate było w zasługi. — W Sanseverino pod Ankoną pamiątka św. Illuminata, Wyznawcy. — W Grottaglio pod Tarentem uroczystość św. Franciszka z Hieronymo, Wyznawcy Towarzystwa Jezusowego, odznaczonego wielką cierpliwością i miłością w pracach około zbawienia dusz, za co policzony został między Świętych przez Papieża Grzegorza XVI. Uroczystość na cześć jego bywa obchodzoną z wielką wspaniałością w Neapolu, gdzie też jego ciało spoczywa w kościele Professa.
Jak w przyrodzie całej najpiękniejszą jest wiosna, tak w życiu ludzkiem najpiękniejszym jest pełen cnoty wiek młodzieńczy, w tym bowiem czasie pokusy są najpotężniejsze i najsilniejsze, upadki najliczniejsze, a zwycięstwa nad grzechem i pokusą najszczytniejsze. Takiemi zwycięstwami poszczycić się może młodzieniec, święty Pankracy.
Był on jedynakiem znakomitych i majętnych rodziców w Symnadzie we Frygii. Ojciec jego przez długie lata wielką miał powagę i znaczenie u cesarza Dyoklecyana, który go otaczał szacunkiem i okazywał mu uczucie przyjaźni za jego osobiste zdolności i męstwo we wojnie; mimo to poniósł śmierć męczeńską za to, że został chrześcijaninem. Pankracy był jeszcze dziecięciem w kołysce, kiedy ojciec w mękach za Wiarę świętą żywot zakończył. Przed śmiercią z troskliwości o przyszłość jedynaka uprosił ukochanego brata Dyonizego, aby był drugim ojcem Pankracemu i wiernie strzegł jego majątku. Dyonizy umierającemu bratu dał przyrzeczenie i słowa święcie dotrzymał. Stryj ten był poganinem, a kochał bratanka, jak gdyby ten był jego własnem dzieckiem, chłopiec oddawał mu też miłością za miłość.
Po kilku latach oddał Dyonizy bratanka do Rzymu, gdzie najlepsi nauczyciele zajęli się jego wykształceniem, a zarazem w wyższych kołach zawiązał dla niego stosunki, aby Pankracy po odbytych naukach mógł zaraz świetną osięgnąć przyszłość. Zamieszkał też wraz z nim w bogato urządzonym domu, pełnym sług i niewolników. Było to właśnie w czasie, kiedy pierwsze chodziły wieści, że cesarz Dyoklecyan nosi się z myślą tępienia coraz więcej się szerzącego chrześcijaństwa. W pobliżu domu, zamieszkiwanego przez Dyonizego z Pankracym, ukrywał się u pewnego chrześcijanina Papież Marcellin. Chrześcijanin ów był odźwiernym pałacu cesarskiego i dlatego pewnym był, że u niego nikogo poszukiwać nie będą. Widziano też tam szczególniej wieczorami potajemnie wchodzących mężczyzn i niewiasty okryte zasłonami; po długiem badaniu przekonał się Dyonizy, że to byli chrześcijanie, odwiedzający Biskupa, który odprawiał nabożeństwo. Dyonizy, na którego umysł wiara chrześcijańska już zaczęła wpływ wywierać, a Pankracy znów, syn Męczennika, tyle słyszeli dobrego i wzniosłego o wysokich cnotach Papieża Marcellina i o jego uprzejmości, że ożywieni byli chęcią poznania tego pobożnego męża. Przybyli tedy pewnego razu przed dom Papieża i zapytali odźwiernego Euzebiusza: Czy nie znasz Ojca chrześcijan, i nie wiesz, gdzie on mieszka? Euzebiusz odpowiedział: Czemu o niego pytacie? Dyonizy mu na to: Nie miej obawy, my nie zdrajcy, lecz chcielibyśmy poznać naukę chrześcijańską, a jeśli się przekonamy, że jest głęboka i prawdziwa, to i my zostaniemy chrześcijaninami. Odźwierny spostrzegłszy w ich twarzach otwartość w przekonaniu, otworzył im bramę i rzekł: Wstąpcie tu zatem w Imię Pańskie, da Bóg, iż znajdziecie to, czem tylu innych gardzi.
Marcellin przyjął obu z wielką serdecznością i pytał ich, jakie by mieli żądanie; zadziwieni i wzruszeni jego dobrocią, padli na kolana, i prosząc zarazem, aby ich pouczył w wierze chrześcijańskiej. Papież podniósł ich z ziemi i zaraz im zaczął objaśniać tajemnice wiary chrześcijańskiej, mówiąc o piękności i wzniosłości tejże wiary w przeciwieństwie do bałwochwalstwa. Przez 20 dni słuchali z wielką uwagą jego nauk i wykładów, a potem już byli o tyle przygotowani, że mogli przyjąć Chrzest święty i odtąd wolno im było uczęszczać na nabożeństwo w katakombach, czyli w jaskiniach i w pieczarach, znajdujących się pod miastem Rzymem, w których to chrześcijanie kryli się z nabożeństwem przed prześladowaniem ze strony pogan.
Tymczasem dekret Dyoklecyana o prześladowaniu chrześcijan ogłoszono i poprzybijano na narożnikach ulic oraz na placach publicznych. Poganie niezwłocznie zaczęli wszędzie chrześcijan śledzić, i gdzie tylko którego odkryli, zaraz go brali na tortury, jeśli bogom nie chciał złożyć ofiary. Papież radził Dyonizemu, aby bratanka wywiózł z Rzymu i ukrył go w którejkolwiek posiadłości, dopóki prześladowanie nie przeminie. Podziękowali mu obaj za tę troskliwość, ale oświadczyli zarazem, że z rady tej nie skorzystają, albowiem postanowili Rzymu nie opuszczać. Dyonizy mając czułe i dobre serce, bolał bardzo nad temi prześladowaniami i skutkiem zmartwienia zachorował niebezpiecznie. Czując się blizkim śmierci, napominał bratanka, aby wiernie wytrwał w wierze Chrystusa Pana i polecił się opiece świętego Sebastyana.
Pankracy święcie dopełnił rozporządzeń i życzeń zmarłego stryja, rozdzielając obu majątek pomiędzy ubogich, a zwłaszcza tam, gdzie widział istotną potrzebę. Codziennie stawał się doskonalszym i gorliwszym w wierze i w pełnieniu dobrych uczynków, aż wreszcie święty Sebastyan nawet powstrzymywał jego szlachetne zapały. Sława cnót jego była zanadto głośną, aby miała długo pozostać w ukryciu, jako też doniesiono cesarzowi, że Pankracy jest chrześcijaninem. Dyoklecyan niezwłocznie zawezwał go przed siebie, a zanim Pankracy stanął przed cesarzem, udał się wpierw do Papieża, aby od niego otrzymać błogosławieństwo; przewidywał bowiem, co go czeka. Ojciec święty udzielił mu Komunii świętej i dał mu pocałunek błogosławieństwa na głowę.
Z wesołem obliczem stanął potem ten urodziwy 14-letni młodzieniec przed cesarzem. Tyran, spostrzegłszy pięknego młodzieńca, syna dawnego ulubieńca, z największą łagodnością doń się odezwał: Kochany mój przyjacielu, doszło do uszu moich, że cię chrześcijanie obałamucili, lecz wiek twój młodzieńczy cię uniewinnia; mam nadzieję, ze wrócisz do wiary twych przodków i bogom złożysz ofiary; pamiętaj na twą młodość, a ja cię otoczę moją łaską; podaj mi więc rękę i przyrzecz, że pójdziesz za moją radą, a nie zniewalaj mnie, abym cię sądzić kazał wedle całej surowości istniejących ustaw. Pankracy odpowiedział śmiało: Mylisz się, cesarzu, jeżeli sądzisz, że chrześcijanie mnie obałamucili; miłosierdzie jedynego Boga prawdziwego dozwoliło mi poznać drogę wiodącą do zbawienia duszy; mam wprawdzie lat 14 dopiero, ale wiedz o tem, że Jezus Chrystus rozdziela łaski nie podług liczby lat, tylko stosownie do Swej dobroci i mądrości, a daje nam odwagę do zniesienia wszelkich groźb i prześladowań; żądasz, ażebym bogom ofiary złożył, którym ty cześć oddajesz. Szczęście twoje, cesarzu, że ty lepszym jesteś od nich, albowiem bogowie twoi nic nie warci. Dyoklecyan oburzony, że taki 14-letni chłystek miał mu o tyle odważnie czoło stawić, kazał go natychmiast zaprowadzić na drogę Aureliańską i tam ściąć mu głowę.
Wielką radością zajaśniało oblicze Pankracego, gdy usłyszał taki wyrok śmierci i pośpieszył z swymi katami na miejsce spełnienia wyroku, a tak był ożywiony, jak gdyby miał iść na jaką zabawę. Stanąwszy na miejscu, ukląkł, wzniósł oczy ku Niebu, modląc się głośno: „Dzięki Ci, Jezu Chryste, za łaskę, iż wkrótce stanę przed tronem Twoim jako sługa Twój.“ Następnie podał szyję pod miecz katowski i tak życie zakończył. Było to w roku 304. Nabożna wdowa Oktawilla pochowała zwłoki jego w katakombie, którą potem nazwano katakombą świętego Pankracego.
Święty Grzegorz z Tours nazywa świętego Pankracego „mścicielem krzywoprzysięzców“ i podaje, że jest zwyczajem w Rzymie wieść tych do grobu świętego Pankracego, którzy przysięgę składali. Kto krzywoprzysiągł, ten albo nagłą śmiercią ginie, albo gnębiony przez złego ducha, wiedzie żywot pełen umartwień i zgryzot bezustannych. W Rzymie i we Włoszech, we Francyi, w Hiszpanii, Anglii i Niemczech pobudowano kościoły pod wezwaniem i na cześć świętego Pankracego.
Z sześćdziesięciu podziemnych grobowców, tak zwanych katakomb, wkoło otaczających Rzym, jednę nazwano imieniem świętego Pankracego.
Chrześcijanie już w samych początkach gardzili zwyczajem pogańskim palenia ciał i przechowywania popiołów, naśladując sposób w jaki pochowano Jezusa Chrystusa, tj. że ciało Jego natarte wonnemi maściami, owinięte w płótno złożono w grobowcu wykutym w skale i przykryto głazem.
Do rzymskiej katakomby wchodzi się stromymi schodami do pierwszego górnego piętra, a dalej wiodą coraz głębsze schody do dolnych piętr katakomb, założonych w skale. Całe takie piętro katakomb dzieli się na krużganki, komory i kościoły. Krużganki są to długie, wązkie galerye, wykute dość regularnie w skale; ciągną się one często bardzo daleko i rozgałęziają się w dalsze ramiona w prawo i lewo, ale zwykle pod kątem prostym; galerye krzyżują się w ten sposób we wszystkich kierunkach, że zupełna sieć takich krużganków powstaje, tak że w nich nawet i zabłądzić można. W prostopadłych ścianach tychże galeryi po obu stronach wyżłobiono długie prostokątne otwory poziome, jeden obok drugiego i w nich to składano ciała zmarłych z rękami skrzyżowanemi na piersiach; takich rzędów bywa 5 aż do 14, jeden nad drugim. Skoro ciało, owinięte w płótno, wsunięto w otwór, zaraz je zamurowano albo cegłą i cementem, albo płytą marmurową, na wierzchu zaś umieszczano napisy, dotyczące osoby zmarłego. Jeden z badaczy tychże katakomb obliczył, że te, które dotąd są znane — bo jeszcze istnieją pod Rzymem katakomby, o których nikt obecnie już nie wie, tylko wiadomo z dokumentów, że istniały — gdyby były rozciągnięte w jedną linię, to ta linia wyniosłaby 240 mil. Przestrzeń, jaką te katakomby zajmują, obejmuje przeszło 1 milę kwadratową, a w nich znajduje się przeszło milion ciał zmarłych, które tam oczekują dnia Sądu ostatecznego. Z galeryi wyżej opisanych wiodą gdzie niegdzie drzwi do czworobocznych wysokich sklepień, których sufity i ściany ozdobne w piękne malowidła stanowią tak zwane krypty, służące dla znakomitych i zamożnych rodzin za miejsce spoczynku. Zwykle obejmowały one w początkach chrześcijaństwa groby świętych Męczenników, przy których odbywały się nabożeństwa. Grobowiec takiego Męczennika znajduje się zwykle przy jednej z ścian, stanowi niejako stół o 3 stopach wysokości, a nad nim wznosi się zwykle łuk kamienny pomalowany i przedstawiający obrazy z życia tego Świętego. Grób taki nazywano Arcosolium i służył zarazem za ołtarz, przy którym kapłan odprawiał Mszę świętą.
Kościoły w takich katakombach składały się z dwóch wielkich sklepień wykutych naprzeciwko siebie, przedzielał je zwykle krużganek, ale że otwory do tych sklepień były bardzo obszerne, przeto chrześcijanie w nich zebrani mogli razem uczestniczyć w jednem nabożeństwie. W jednym przedziale, gdzie był grób Świętego, odprawiał kapłan Mszę świętą, a tę komorę zapełniali mężczyźni, w drugim zaś mieściły się niewiasty — w dawnych czasach bowiem był taki zwyczaj, że mężczyźni i niewiasty modlili się w odosobnionych miejscach. Kościoły te podziemne — raczej kaplice — były ozdobione rozmaitemi malowidłami i wyrobami sztuk pięknych.
W tych to podziemnych kaplicach zbierali się chrześcijanie najczęściej co noc przy świetle lamp, tam to wzmacniali się Ciałem i Krwią Pańską na drogę męczeńską, tam im kapłani udzielali Chrztu Św., ślubów i innych Sakramentów św.. tam to śpiewali oni pieśni, ożywiające ich ducha, a pisane przez uczonych Ojców Kościoła świętego, stamtąd chrześcijanin utwierdzony w artykułach wiary, występował potem na światło dzienne i dowodził czynem, nieraz cierpliwem zniesieniem zadawanych mąk, że za Chrystusa i Jego Wiarę świętą ponosi je chętnie.
Boże Wszechmocny, który nam dałeś tak wzniosłe przykłady i wzory Męczenników i Wyznawców za wiarę przez Ciebie objawioną, racz sprawić, abyśmy tychże Wyznawców zawsze chętnie starali się naśladować i tym sposobem zasłużyli na szczęśliwość wieczną. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Kościół święty wzywa nas dziś do uroczystego obchodu pamięci jednego z tych świętych Mężów, którego mądrość Boska wybrała na to, aby nam dać poznać, do jakiej potęgi dojść może cnota zupełnego oderwania się od złudzeń tego świata. Na tę wielką cześć zasłużył sobie święty Jan, któremu Kościół święty nadał tytuł honorowy „Milczącego.“
Urodził się Jan święty w roku 454 w mieście Nikopolis w Armenii. Rodzice jego byli majętni i wielkie mieli znaczenie, a przytem odznaczali się głęboką pobożnością i miłością bliźnich. Dzieci starali się wychować w skromności i w bojaźni Bożej, co im obfite przyniosło owoce; wprawdzie nie doczekali się plonu z tego zasiewu, ale dobroć Boga dokonała reszty. Jan, ukończywszy lat 18 życia, stracił rodziców, zostając zarazem panem wielkiego majątku. Pierwszym jego pięknym i pobożnym czynem było, że w rodzinnem mieście wystawił kościół pod opieką Najświętszej Maryi Panny, a przy nim klasztor, do którego sam, wstąpił, dobrawszy sobie 10 towarzyszów. Ze stałym zapałem ćwiczył się w pokorze, w odmawianiu sobie wszelkich przyjemności życia, w umartwieniu ciała, a szczególniej w milczeniu. Tylko w szczególniejszych koniecznych przypadkach milczenie to przerywał, ale i wtedy dobierał słów jak najoszczędniej. Stało się, iż towarzysze klasztorni obrali go swoim Opatem. Klasztor ten pod jego zarządem wkrótce stał się sławnym na wszystkie strony świata, a imię jego zasłynęło daleko z uczoności. Kiedy umarł Biskup koloński, uległ święty Jan rozkazom wyższej władzy kościelnej i objął tę godność. Nawet jako Biskup był surowym dla siebie samego i zawsze milczącym, gdzie tylko można było milczenia przestrzegać. Przykładem życia swego pobożnego budził w dyecezyanach cześć dla siebie i zjednywał sobie ich serca.
Jednego tylko miał nieprzebłaganego nieprzyjaciela w osobie własnego szwagra Pasinicusa, który wszędzie mu dokuczał i krzywdę wyrządzał, opierał się jego rozporządzeniom, ścigał i prześladował kapłanów i gdzie mógł przywłaszczał sobie majątek kościelny; przez 10 lat używał święty Jan wszelkich sposobów dobroci i łagodności wobec blizkiego krewnego, ale napróżno. Wkońcu, zniewolony udać się do cesarza Zenona do Konstantynopola ze skargą na szwagra, uzyskał sprawiedliwość i Pasinicusa odsunięto od wpływu i znaczenia, jakie miał w rządzie cesarskim. Jednocześnie uprosił sobie św. Jan u Patryarchy, że mu dozwolono zrzec się godności Biskupiej i powrócić do klasztoru.
Mając lat 38 pośpieszył do Jerozolimy do klasztoru pod opieką św. Saby i prosił o przyjęcie do grona zakonników. Nikt go tam nie znał, nikomu też nie zwierzył się, kim był. Saba zaś sądząc, że to nowicyusz w życiu zakonnem, przeznaczył go na pomocnika klasztornemu szafarzowi. Ten zaś zatrudniał Jana najpospolitszemi robotami, każąc mu wodę nosić i drwa rąbać, a Jan święty chętnie to wszystko pełnił. Saba długo na uboczu śledząc postępowanie świętego Jana, oddał mu wreszcie inne obowiązki w klasztorze i nakazał przytem przyjmować gości, jako też pamiętać o ich wygodzie; i tym obowiązkom poddał się święty Jan z chęcią, a Opat przekonał się wkrótce, że to mąż świętobliwy i udzielił mu na jego prośby na mieszkanie chatę pustelniczą, położoną wśród lasu. Tam przebył św. Jan trzy lata, tylko co sobotę i Niedzielę udając się do klasztoru, aby brać udział w nabożeństwie, przyczem pobożność jego wprawiała wszystkich w podziw.
Z tej słodkiej dlań samotności wyrwał go jednak Opat, ustanawiając go szafarzem klasztoru, w których to obowiązkach święty Jan cztery lata przetrwał.
Po tym czasie Opat Saba postanowił nagrodzić wierność i pobożność świętego Jana tem, że chciał mu udzie1ić święceń kapłańskich. Chcąc mu zaś zrobić niespodziankę, wziął go z sobą do Jerozolimy do Patryarchy Eliasza
Tam dopiero poznał święty Jan o co chodzi, i był z tego powodu w ogromnem zakłopotaniu: on, kapłan od dawna, a nawet Biskup, miał być święconym na kapłana! Nie wiedząc jak się z tego wyplątać, iż z pokory zataił godność Biskupa, poprosił Patryarchy o chwilę rozmowy na osobności i odezwał się do niego: Proszę cię, wybaw mnie z tego kłopotu i nie wyjaw nikomu, co ci powiem o sobie, abym nie był zmuszony opuścić klasztoru. Jestem od dawna Biskupem kolońskim, ale zrzekłem się tej godności dla grzechów moich. Eliasz, usłyszawszy te słowa, powiedział potem Opatowi: Mąż ten objawił mi tajemnicę, która nie pozwala mi poświęcić go na kapłana — jak dotąd tak i nadal będzie milczał, a nikt go niechaj nie niepokoi.
Saba głęboko zasmucony, że tak doskonały człowiek nie może być kapłanem, prosił Boga ze łzami w oczach i ze skruchą, aby go w tej mierze oświecił. Prośby jego Bóg też wysłuchał, albowiem objawił mu się Anioł i rzekł: „Jan nie może powtórnie brać na się święceń kapłańskich, albowiem nie tylko już jest kapłanem, ale nawet Biskupem, i zarazem cichym skarbem twojego klasztoru!“ Saba po tem objawieniu poszedł pełen radości do Jana, ze czcią go uściskał, wołając: „Ojcze, Ojcze, jakże słuszny mam żal do ciebie, iż przede mną taiłeś się tak długo; Bóg mi teraz wszystko objawił.“ Jan święty odpowiedział na to ze smutkiem: „Ojcze, nikt nie miał o tem wiedzieć, przeto teraz zniewolony jestem klasztor twój opuścić, albowiem wszyscy dowiedzą się, kim jestem.“ Saba prosił go tedy usilnie, aby pozostał, dając mu zarazem przyrzeczenie, iż nikomu tajemnicy jego nie zdradzi. Na to zapewnienie zamknął się Jan święty od nowa w swej celi, i nie wyszedł z niej przez cztery lata ani na krok, do nikogo słowa nie przemawiając.
Zdarzyło się, iż ciężkie nieszczęście nawiedziło klasztor. Nieposłuszni zakonnicy pod pozorem, że zbyt ostro ich traktowano, wypowiedzieli Sabie posłuszeństwo i wydalili go z klasztoru. Za nim poszedł też i Jan święty, który nie chciał być ich wspólnikiem i udał się na puszczę Raba, gdzie przebył dziewięć lat w zupełnem odosobnieniu i milczeniu, przepędzając ten czas na modlitwie i rozpamiętywaniu — a Bóg sam wie tylko, jak bogaty tam zebrał skarb wiecznych zasług dla swej duszy.
Tymczasem zakonnicy w owym klasztorze upamiętali się i powołali napowrót Opata Sabę, a ten znów nie spoczął, dopóki Jana świętego nie nakłonił do powrotu do tego klasztoru.
Rozgłos tak wielce świętobliwego życia rozszedł się po świecie i wielu ludzi potrzebujących i łaknących pociechy duchownej przybywało, aby go błagać o wstawienie się do Boga; przytem okazało się, że święty Jan miał moc czynienia cudów.
Po śmierci świętego Saby był Jan św. wielką podporą klasztoru szczególniej przeciwko odszczepieńcom nestoryanom. (Nestoryanie byli to stronnicy Biskupa konstantynopolskiego Nestoryusza, którego Kościół święty w roku 431 złożył z godności i klątwą obrzucił, gdyż Najświętszej Maryi Panny nie chciał uznać za Rodzicielkę Jezusa Chrystusa). Jan święty bronił Kościoła świętego i zwycięsko odpierał potwarze przeciwników, przez co jeszcze większą chwałą się okrył. Zakończył on żywot doczesny, licząc 104 lat wieku, do końca życia będąc przytomnego umysłu i zawsze zachowując wesołą łagodność. Umarł w r. 558.
Cnota milczenia, jaką odznaczał się św. Jan, jest wielce ważną dla każdego chrześcijanina. Nie zależy ona na tem, aby milczano i wcale nie mówiono, lecz na tem, aby każdy wiedział, kiedy ma milczeć, a kiedy mówić — tak samo jak cnota wstrzemięźliwości nie zasadza się na tem, aby wcale nie jeść, ani nie pić, lecz aby jeść i pić właśnie w miarę. Święty Jan wprawdzie dużo milczał, ale w danym razie, gdzie było potrzeba, przemawiał w sposób bardzo jasny i dobitny tam, gdzie mu obowiązek nakazywał i gdzie czuł, że mową swą dużo dobrego zdziała.
Cnota milczenia oddaje nam wielką zasługę w tem, że uważamy więcej na siebie i nie przyzwyczajamy się do zbytniego gadulstwa, które nieraz wystawia nas na przykrości. Człowiek, który dużo milczy, nauczy się mówić tam, gdzie powinien. Dlatego należy wprzód dojrzale się zastanowić, co się chce powiedzieć. Święty Bonawentura powiada, że w zabieraniu głosu należy się być tak ostrożnym i oszczędnym, jakim jest skąpiec w wydawaniu pieniędzy. Należy rozważyć wprzód, co się ma mówić i jakim zamiarze, a przytem pamiętać zawsze o tem, przy kim i do kogo się mówi — aby nie mówić niestosownie. Święty Bernard widzi w tem znak dobrego wychowania i skromności, jeśli młodzieńcy milczą wobec dorosłych i duchownych.
Należy zawsze mówić w porę: „Słowo w porę wypowiedziane jest jak złote jabłko na srebrnym półmisku.“ Niestosownem jest pod każdym względem odzywać się, jeżeli ktoś inny przemawia. Przy mówieniu należy przybrać skromną postawę ciała i głos odpowiedni; twarz powinna być pogodną, czoło gładkie, oczy nie przewrócone, usta nie ściśnięte ani zbyt szeroko otwarte, głowę trzymać należy w naturalnem ułożeniu, a rękami nie należy machać, ani wywijać.
Zachowanie tych wszystkich reguł jest dość trudne, a święty Arseniusz powiada: „Jeszcze nigdy tak nie żałowałem, gdym milczał, jak wtedy, i to często się zdarzało, gdy przemawiałem.“
Boże, trzymaj na wodzy usta moje, abym zbytnią gadatliwością nie grzeszył przeciwko przykazaniom Twoim, a język mój nie przyczynił się do mego potępienia. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 13-go maja w Rzymie Poświęcenie Kościoła naszej kochanej Pani wszystkich Męczenników. Za czasów cesarza Fokasa, Papież Bonifacy IV kazał Panteon, będący niegdyś świątynią wszystkich bożków, oczyścić i poświęcił go jako Kościół ku czci naszej Najśw. Panny i wszystkich Męczenników. — W Konstantynopolu uroczystość św. Mucyusza, Kapłana i Męczennika; pod Dyoklecyanem najprzód w Amfipolis przez prokonsula Laudycyusza różnymi sposobami męczony, później posłany do Byzancyi, gdzie śmierć poniósł za Chrystusa. — W Heraklei śmierć męczeńska św. Glyceryi z Rzymu, która cierpiała pod cesarzem Antoninem i prefektem Sabinusem. — W Aleksandryi pamiątka bardzo wielu św. Męczenników, którzy z powodu wiary katolickiej zostali wymordowani przez aryan w kościele św. Teonasa. — Pod Mastrichtem uroczystość św. Serwacyusza, Biskupa z Tongern, którego świętość objawioną została tym sposobem, że zimą, kiedy wszystko wokoło śniegiem było pokryte, jego grób zawsze był wolnym od tego, aż wreszcie obywatele wybudowali na tem miejscu bazylikę. — W Palestynie pamiątka św. Jana Silentiariusza, czyli milczącego. — W Valladolidzie uroczystość św. Piotra Regalata z zakonu Franciszkanów, który w klasztorach hiszpańskich przywrócił karność zakonną i przez Papieża Benedykta XIV policzony został w poczet Świętych.
Ze wszystkich doskonałości Boskich największą jest nieprzebrane miłosierdzie Jego wobec grzeszników, a Kościół święty uczy nas następującej modlitwy: „Wzbudź potęgę Twoją, Panie, a wielką siłą Twoją przybądź nam na pomoc, aby się przez to przybliżyło zbawienie nasze, jakie my grzechami naszymi od siebie oddaliliśmy.
Wzruszający dowód tego nieprzebranego miłosierdzia Boskiego dają nam Agla i jej oblubieniec, Bonifacy, których nawrócenie około roku 290 radością napełniło wszystkich współczesnych chrześcijan.
Agla, znakomita i bardzo bogata Rzymianka, która do nadzoru i zarządu posiadłości potrzebowała 73 dozorców, jakkolwiek była chrześcijanką, żyła rozpustnie i miała grzeszny stosunek miłosny z dowódcą strażników swych, Bonifacym. Człowiek ten ulegał nałogowi pijaństwa i innym niecnotom, jednę tylko mając cnotę, iż był bardzo miłosiernym dla ubogich i podróżnych, których zawsze otwartem sercem w domu swoim gościł i przyodziewał.
Pewnego dnia odezwała się do Bonifacego: „My tutaj jemy drogie potrawy i pijemy wina cypryjskie, a tam na Wschodzie słudzy i wyznawcy Chrystusa padają pod mieczami katów; jesteśmy podobni do bogatego rozrzutnika i zbytkownika, a oni do udręczonego Łazarza; oni po śmierci staną się uczestnikami Nieba, a naszem mieszkaniem piekło zostanie. Bonifacy, zakończmy to życie pełne hańby, zwróćmy się do Boga pełnego łaski, a On naszych serc pokornych nie odrzuci. Słyszałam, że ktokolwiek w Imieniu Jezusa wspiera cierpiących chrześcijan, ten w ostateczny dzień sądu mieć będzie udział w ich szczęśliwości. Idź na Wschód do naszych braci i sióstr, którzy wolą się poddać katuszom i śmierci, niż zaprzeć się Chrystusa, wspieraj ich i przynieś mi stamtąd relikwie tych Męczenników, iżbyśmy uczcić mogli tutaj ich pamięć, a za ich wstawieniem się być zbawionymi.“
Bonifacy wzruszony do głębi słowami pani swej, przyrzekł zastosować się wiernie do jej polecenia. Niezwłocznie przygotował się do podróży, wziął z sobą dużo pieniędzy, aby wspierać pognębionych chrześcijan, a święte ciała Męczenników wykupywać z rąk katów. Żegnając się, rzekł do Agli: „Módl się za mnie i za towarzyszów moich; nie będę zważał na żadne trudności i niebezpieczeństwa, aby ci tylko przywieźć relikwie, ale czy przyjmiesz też i moje ciało, gdy ci je przywiozą jako Męczennika?“ Pani zganiła go za ten — jak mówiła — niewczesny żart, nie przeczuwając, że się spełni istotnie. Opuścił zatem Bonifacy Rzym i pozbył się dotychczasowych niecnót swoich. Podczas podróży nie pił wina i jadł tylko chleb i jarzyny; nigdy odtąd nie wstąpił do szynkowni, ale za to tem pilniej zwiedzał szpitale i kościoły, a ubogim udzielał obfitej jałmużny.
Cała jego podróż aż do Cylicyi była nieprzerwanym ciągiem pokuty. Przybywszy do stolicy Tarsus, posłał sługi do gościńca, a sam udał się na miejsce tracenia chrześcijańskich Męczenników, gdzie sam namiestnik Symplicjusz był czynnym oprawcą. Przybył tam właśnie na widowisko, które serce jego do głębi wzruszyło. Dwudziestu chrześcijan cierpiało srogie katusze za wiarę; każdego męczono na śmierć w inny sposób, a wszyscy znosili cierpienia z niesłychaną cierpliwością i spokojnością umysłu. Bonifacy przecisnął się tedy przez tłumy ludu, przypatrującego się z niemem przerażeniem, a począwszy ściskać Męczenników, wołał w zapale: „Wielkim jest Bóg chrześcijan, wielkim Bóg Męczenników! Proście za mną, wy słudzy Chrystusa, aby i mnie pozwolił wziąć udział w walce przeciwko szatanowi!“ Poczem na kolanach całował ich łańcuchy i ich rany, i słał im słowa pociechy: „Walczcie mężnie, bohaterowie Chrystusa i wytrzymajcie tylko małą jeszcze chwilę; cierpienie to jest wprawdzie bardzo ciężkie, ale za to słodkim będzie wieczny wasz spokój; tutaj was męczą kaci, a tam Aniołowie będą wam służyli!“
Symplicyusz słysząc takie słowa zachęty, ofuknął przybysza, mówiąc: „Któż ty jesteś, że się odważasz niepokoić mnie w wykonywaniu wyroków sądu?“ Odpowiedział Bonifacy: „Jestem chrześcijaninem.“ Na to Symplicyusz: „Jak się nazywasz?“ Bonifacy: „Już ci raz powiedziałem moje prawdziwe nazwisko: chrześcijanin! ale zwyczajnie nazywają mnie Bonifacy.“ — Symplicyusz: „Rozkazuję ci złożyć ofiary bogom nieśmiertelnym.“ Bonifacy: „Mówiłem ci już, że jestem chrześcijaninem, a żaden chrześcijanin dyabłom ofiar nie składa; serce moje i życie tylko Zbawicielowi memu ofiaruję!“
Na rozkaz rozszalałego złością Symplicyusza zaczęto z Bonifacego drzeć skórę i ciało, żelazne gwoździe wbijano mu za paznogcie i przygotowano roztopiony ołów, aby mu go wlać w usta. Zanim mu wszakże wlano ten gorący napój, ukląkł Bonifacy i wzniósłszy ręce do Boga, tak się modlił: „Dziękuję Ci, Panie Jezu Chryste za te cierpienia, wspieraj sługę Swego, aby nie ugiął się przed boleściami, Ty wiesz bowiem, że cierpię za Twoje Imię!“ Poczem odezwał się do innych Męczenników: „Módlcie się za mnie, bracia, abym z wami szczęśliwie żywota dokonał.“ A oni zawołali jednomyślnie: „Jezus Chrystus, Pan nasz, niechaj ci ześle Anioła, niechaj zakończy żywot twój i zapisze imię twoje pomiędzy Wybranymi. Amen.“ Tedy lud przypatrujący się dotąd w milczeniu, rozgoryczył się, a wołając: Wielkim jest Bóg chrześcijan! Jezusie, Synu Boży, i my w Ciebie wierzymy, a niechaj przepadną bogi pogańskie! — wpadł na ołtarze i pogruchotał bałwany pogańskie, Symplicyusz zaś szukał ocalenia w ucieczce. Na drugi dzień znów Symplicyusz żądał od Bonifacego, aby się zaparł Chrystusa i mówił: „Pożałowania godny człowiecze, jakże możesz być tak ograniczonym i modlić się do człowieka, mając ufność w tym, którego samego jako złoczyńcę na krzyżu przybito.“ „Milcz! — zawołał Bonifacy — nie bluźnij wobec Tego, przed którym czarci drżą, a Aniołowie na kolana padają, którego potęgi ty wkrótce sam doznasz.“
Jakby wściekły ze złości kazał Symplicyusz porwać Bonifacego i wrzucić głową na dół w kocieł, pełen wrzącej smoły, co się też niebawem stało, ale Anioł z Nieba zesłany smołę wokoło ciała Bonifacego oziębił, z której to przyczyny nic mu się nie stało, a smoła naokół pryskając, poparzyła siepaczy. Symplicyusz uważał cud ten za czary i kazał Bonifacego powtórnie pochwycić i głowę mu uciąć. Pełen radości ukląkł tedy Bonifacy, modlił się o zbawienie Agli i o ulgę dla nieszczęśliwych chrześcijan, a potem oddał głowę pod miecz katowski dnia 14 maja 290 roku.
Towarzysze jego wraz ze służbą, nie wiedząc, gdzie się im podział, szukali go wszędzie i znaleźli właśnie w chwili, gdy głowa jego spadała pod mieczem. Wykupili przeto święte Ciało jego jako relikwię za pięćset sztuk złota, nabalsamowali je i odwieźli do Rzymu.
Gdy Agla usłyszała, co się stało, pobiegła do kapłanów, zebrała lud i zaopatrzywszy wszystkich w pochodnie i wonne kadzidła, pośpieszyła naprzód aby ciało świętego Męczennika przyjąć uroczyście, pochowała je za miastem i nad grobowcem kazała wystawić kaplicę. Wyrzekła się następnie wszelkich znikomości świata doczesnego, obdarzyła niewolników swoich wolnością, a rozdawszy majątek ubogim, sama przez lat piętnaście spędzając życie na pokucie, zasnęła potem snem wiecznym w spokoju i pojednaniu się z Bogiem. Zwłoki jej pochowano obok świętego Męczennika.
Niejednemu dziwnem się wyda, że święty Bonifacy, który tak długo i ciężko grzeszył, bez wzruszającego wypadku, bez ciężkiej walki wśród życia pełnego rozkoszy z oblubienicą, tak nagle się nawrócił i tak szybko uzyskał sławę i chwałę świętego Męczennika. Nawrócenie takie grzesznika, który długi czas żył rozpustnie, a szczególniej w grzechu nieczystości, uważają Ojcowe Kościoła świętego za cudowne prawie. Głównym powodem do tej nagłej zmiany jest jałmużna, chociażby i przez grzesznika udzielana. Pan Bóg łaskawem okiem zawsze patrzy na człowieka miłosiernego i dla tej cnoty wiele innych niecnót mu odpuszcza.
Jałmużna jest też dlatego tak skuteczną nawet dla ludzi bezbożnych, że obdarzeni nią ubodzy z całego serca wznoszą modły do Boga za tym, który ich obdzielił. „Kto ma litość nad ubogim, błogosławiony będzie.“ (Przyp. 14, 21).
„Na lichwę daje Panu, kto ma litość nad ubogim: i nagrodę jego odda mu!“ (Przyp. 19, 17). Święty Augustyn powiada: „Patrz jak korzystny interes ci się nadarza! Wydajesz dobro doczesne, a otrzymasz wieczne, daj kawał ziemi, a otrzymasz za nią Królestwo niebieskie.“
Jałmużna i grzesznikowi jest pomocną już dla tego samego, że Pan Bóg mu odpłaca łaską i miłosierdziem, a powtóre znowu, że litość nad nędzą ubogich otwiera serce grzesznika i czyni je skłonniejszem do przejęcia się innemi szlachetnemi uczuciami, które często człowieka wiodą na drogę pokuty, poprawy i zapewniają mu wieczną a zarazem niebieską szczęśliwość.
Panie Boże miłosierny, udziel mnie i wszystkim grzesznikom łaski szczerego nawrócenia się. Racz mi dopomódz, abym wszechmocną łaską Twoją potargał więzy grzesznych nawyknień i nigdy potem nie zboczył już z drogi sprawiedliwości. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 14-go maja uroczystość św. Bonifacego, Męczennika, który pod Tarsus w Cylicyi poniósł śmierć męczeńską pod cesarzami Dyoklecyanem i Maksymianem; ciało jego przeniesiono później do Rzymu i pochowano przy Via Latina. — W Gallii męczeństwo św. Poncyusza, przez którego apostolską gorliwość dwóch cezarów Filipów, ojciec i syn, nawróciło się do Wiary Chrystusowej; on sam zaś zdobył sobie palmę męczeństwa pod cesarzami Waleryanem i Gallienusem. — W Syryi śmierć męczeńska św. Wiktora i św. Korony pod cesarzem Antoninem. Wiktor wystawiony został przez sędziego Sebastyana na najrozmaitsze i najokropniejsze męczarnie; Korona, małżonka żołnierza, powinszowała mu jego stałości i ujrzała wkrótce spadające z nieba dwie korony, jednę dla Wiktora a drugą dla niej samej; gdy to widzenie opowiedziała głośno obecnym, została na rozkaz sędziego między dwa drzewa napiętą i rozdartą; poczem i Wiktora stracono. — W Sardynii pamiątka św. Justy, Justyny i Henedyny, Męczenniczek. W Rzymie uroczystość św. Paschalisa, Papieża, który zebrał wiele ciał św. Męczenników z katakomb i złożył je z wielką czcią w różnych kościołach. — W Ferencie w Toskanie uroczystość św. Bonifacego, Biskupa, który, podług opisu św. Grzegorza, już od dziecięctwa swego odznaczał się świętością i cudami. — W Neapolu w Kampanii uroczystość pamiątkowa św. Pomponiusza, Biskupa. — W Egipcie uroczystość św. Pachomiusza, Opata, który tamże założył wiele klasztorów i dla nich napisał reguły, objawione mu przez Anioła.
Święta Zofia w połowie pierwszego wieku żyjąca, była jedną ze znakomitszych pań Rzymskich. Mając trzy córki, nadała im na Chrzcie świętym imiona cnót chrześcijańskich: Wiary, Nadziei i Miłości i wychowała je jak najpobożniej. Tak matka jak i córki były i na ciele i na duszy piękne, a w całym Rzymie z wielkiej świętobliwości pomiędzy wiernymi znane.
Panował podówczas cesarz Adryan, zapamiętały obrońca zabobonów pogańskich, a srogi prześladowca wyznawców Chrystusowych, których coraz więcej przybywało. Gdy już wielką liczbę ich w najsroższych mękach pomordował, przyszła kolej i na Zofię z jej trzema córkami. Wielkorządca Rzymski nazwiskiem Antyoch, z rozkazu Adryana posłał po Zofię, aby wraz z dziećmi stawiła się niezwłocznie przed nim, gdyż oskarżoną została, że wbrew woli cesarza wyznaje wiarę chrześcijańską. Odebrawszy takowe wezwanie, Zofia wraz z córkami najprzód upadłszy na kolana, pomodliły się przez chwilę, a potem opatrzywszy się znakiem Krzyża świętego, udały się do Wielkorządcy i stanęły przed nim z mężnem sercem, gotowe wszelkie męki przenieść, a Wiary św. się nie zaprzeć.
Antyoch zaczął od zwykłego w takim razie urzędowego zapytania Zofii o jej nazwisko, ojczyznę i wiarę. „Jestem sługą Chrystusową — odpowiedziała Święta — w wierze chrześcijańskiej wychowana, i temu Bogu mojemu poświęciłam nawet ten oto owoc żywota mojego, te trzy córki, chcąc z niemi aż do śmierci wierną zachować się Jezusowi, a potem obiecanych dóbr niebieskich dostąpić.“ Wielkorządca zdziwiony tak śmiałą odpowiedzią, przypuszczając, że nagle zawezwana Zofia nie zmiarkowała co ją czeka, jeżeli przy Wierze świętej obstawać będzie, odesłał ją z córkami do pewnej zacnej pani nazwiskiem Paladya, aby po trzech dniach trzymania ich tam pod strażą, powtórnie je przed nim stawiono.
Czasu tego użyła Zofia na utwierdzanie córek swoich w Wierze świętej i przygotowanie ich na ciężką próbę, jaka ich niechybnie czekała: „Pomnijcie, najmilsze dzieci moje — mówiła do nich — żem was nie tylko w ciężkich boleściach na świat wydała, ale też was i w łasce Bożej porodzić starałam się, ucząc was bojaźni Bożej i wszystkiego, co się naszej świętej Wiary tyczy.“ Teraz to więc nadchodzi chwila, w której okaże się, czy praca moja około dusz waszych przyniosła pożądane owoce. Pamiętajcie, abyście żadną groźbą, ani ułudną obietnicą, ani mękami od Chrystusa odwieść się nie dały. Widząc, jak jeszcze młodziutkie jesteście (najstarsza bowiem z nich miała lat dwanaście), niewielebym na was rachować powinna; lecz ufna w pomoc, jaką wam udzieli Chrystus, który z wami będzie, niczego się nie obawiam. On da wam moc niezwyciężoną; stańcie się przeto najwyższą pociechą waszej matki, a sobie wysłużcie niezwiędły wieniec nieśmiertelności i radości wiekuistych, których dostąpicie po śmierci, i których nic wam odjąć nigdy nie będzie mogło. Bądźcie mądremi dziewicami (Mat. 25, 4), nie przekładajcie chwilowej doczesnej korzyści nad dobra wiekuiste. Wielkie to szczęście i nie każdemu dane, za trochę krwi przelanej, dostąpić Królestwa niebieskiego!“ Słowa te Zofii trafiały do serc jej córek, które od kolebki w takimże duchu wychowała, i święte Dzieweczki upadłszy do nóg matce, dziękując jej za święte upomnienie, prosiły ją o błogosławieństwo, polecały się jej modlitwom i rzekły: „Niebieski Oblubieniec nasz Jezus ziści na nas obietnicę Swoją, przez którą przyrzekł wspierać dusze ufające w Nim, i moc Swoją okaże, żebyśmy bezbożności pogańskiej nie uległy, a przy wierze trwając, zwycięstwo otrzymać mogły.“
Po upływie trzech dni, gdy Zofia powtórnie stawioną została przed Wielkorządcą, ten najprzód chciał łagodnemi słowy przywieść córki jej do odstępstwa od wiary i rzekł: „Patrząc na młode lata wasze i na tak piękną urodę waszą, ojcowskiem was sercem upominam, abyście mnie słuchały i bogom cesarskim pokłon oddały. Inaczej bowiem i matkę waszą na męki wydacie i same poginiecie w wieku, w którym dopiero zaczynacie używać uciech i rozkoszy tego świata.“ Lecz one odpowiedziały mu na to: „My dobra wieczne i Oblubieńca nieśmiertelnego miłując, za nic sobie poczytujemy wszystko, cobyśmy tu na ziemi stracić mogły, i cobyśmy wycierpieć miały. Matce naszej ani nam samym żadnej nie wyrządzisz krzywdy, gdy nas mordować będziesz, bo nic dla nas milszem być nie może jak cierpieć za Tego, który nas stworzył, i który nam za to tak sowitą po śmierci nagrodę przyrzekł! Młodości naszej lepiej użyć nie możemy, jak na to właśnie, aby krótką boleścią zarobić sobie wieczną i niewysłowioną radość.“ Zdumiony tą odpowiedzią Antyoch, spytał Zofii o imiona jej córek i o ich lata, a Święta odrzekła, że starsza ma imię Wiara i lat dwanaście, druga po niej Nadzieja lat dziesięć, a najmłodsza Miłość dziewiąty rok zaczęła. Wtedy sędzia zwracając się najprzód do Wiary, zażądał od niej aby złożyła ofiarę bogini Dyanie, czego gdy uczynić nie chciała, kazał ją silnie smagać rózgami, a widząc, że to jej męstwa wcale nie osłabia, kazał poobrzynać jej piersi i na rozpalone węgle ją położyć. Lecz jak tyran wymyślał katowania, tak Pan Bóg przymnażał świętej Dzieweczce cudownej Swej pomocy, tak iż żadnego bólu od ognia nie czuła, a następnie wrzucona w kocieł wrzącego oleju ze smołą, głośno Chrystusa wzywała i wyszła z tej męki, żadnej nie odniósłszy szkody. Wielkie to wywarło wrażenie na zgromadzonych, a Wielkorządca chcąc już co prędzej koniec temu położyć, skazał ją na ścięcie. Święta uradowana, że przecież korona męczeńska ją nie minie, poprosiła matki, aby się o łaskę wytrwania do końca za nią modliła, a do sióstr rzekła: „Wiecie, żeśmy się Jezusowi poślubiły; wiecie, iżeśmy idąc tu znakiem Krzyża św. się uzbroiły, trwajmy więc do końca. Jedna nas matka zrodziła, jedna w Wierze świętej wychowała, jedną też wolę i jeden koniec miejmy, jako na rodzone siostry przystoi. Ja wam najprzód za wzór się podam, abyście obie za mną poszły.“ Zofia słysząc to, nie tylko nie smuciła się, że jedno dziecię zaraz utraci, a drugie tenże los czeka, lecz frasując się jedynie o to, aby wszystkie w Wierze św. wytrwały i do Nieba się dostały, mówiła do Wiary: „Jam cię rodząc i wychowując, córko moja, wiele cierpiała, lecz mi to wszystko teraz wynagrodzisz. Aczkolwiek dzieci rodzicom nigdy dostatecznie z tego, co im winne wypłacić się nie mogą, ja jednak poczytam, żeś mi się zupełnie wywdzięczyła, gdy mężnie wylejesz krew za Chrystusa, do którego cię posyłam najmilsze dziecię moje. Idź do Niego, a krwią męczeńską oblana, okaż się Mu piękną i przybraną najmilej dla twego Oblubieńca niebieskiego.“ Po tych słowach matki Wiara wyciągnęła pod miecz szyję i ścięta poszła do Nieba.
Wielkorządca widząc się zwyciężonym przez najstarszą z tych świętych Dzieweczek, chciał na młodszych zręczniej swego dopiąć. Począł więc Nadziei obiecywać najświetniejsze nagrody, byle się Dyanie pokłoniła. Lecz ta mu odpowiedziała: „Mniemasz, iż ja nie jestem siostrą tej, którąś zabił!? Nie sądź, abym inaczej od niej postąpiła.“ Kazał więc ją tyran srodze biczować, a widząc jej przedziwną cierpliwość wśród tej katuszy, wrzucił ją w piec ognisty, w którym Nadzieja, jak owi trzej pacholęta w Babilonii, o których wspomina Pismo święte, nic nie cierpiała, na głos chwałę Chrystusową opiewając. Potem uwiesili ją w powietrzu i żelaznymi hakami szarpali, a ona mówiła: „Nieszczęsny krwi ludzkiej żarłoku, chociażem tak młoda i słaba, śmieję się z niemocy twojej, a ufam Bogu mojemu.“ Rozgniewany tem jeszcze więcej Antyoch, kazał ją zanurzyć w kotle wrzącej tłustości, lecz i tu Pan Bóg wielki cud okazać raczył: Święta żadnego cierpienia nie doznała, a tłuszcz wrzący wypryskując z kotła wielu pogan popalił. Antyoch ślepy na tyle dowodów mocy Boga chrześcijańskiego, i Nadzieję ściąć kazał, która podobnie jak jej starsza siostra odebrawszy święte upomnienie od matki i jej błogosławieństwo, podała głowę pod miecz katowski.
Wielkorządca miał jeszcze nadzieję, że przynajmniej najmłodszą z tych świętych Dziewic a prawie dziecinę, której imię było Miłość, przywiedzie do oddania czci bożkom i nakłaniał ją do tego. Ale i od tej usłyszał godną sióstr jej odpowiedź: „Napróżno tracisz czas, namawiając mnie do odstępstwa wiary — rzekła do niego Miłość — wyrodną siostrą tych, któreś pomordował, nie będę, o czem się przekonasz.“ Wtedy tyran kazał ją tak okrutnie katować, że kości jej ze stawów powychodziły, a kiedy ujrzał, iż najmniejszego znaku niecierpliwości nie okazała i jęku nie wydała, kazał wielki ogień rozniecić i okazując go dzieweczce, zawołał: „Tylko powiedz, iż „wielką jest Dyana“, a wolną cię puszczę; inaczej w ten płomień zostaniesz wrzuconą.“ Lecz ona mu na to: „Nie daj Boże, abym to uczynić miała“ — i nie czekając aż ją w ogień wrzucą, jakby sama w niego wskoczyła, a żadnej nie poniósłszy szkody, uczuła tylko miłe ciepło niby z letniej kąpieli. Ogień zaś rozstępując się na wszystkie strony, popalił mnóstwo niewiernych i samego Wielkorządcę sparzył. Kazał więc i ją ściąć mieczem, pod który idąc błogosławiona dziecina prosiła także matkę o błogosławieństwo, i chwaląc Trójcę Przenajśw., koronę niebieską otrzymała.
Trzeciego dnia po ich przejściu do Nieba, Zofia poszła na grób swoich córek, i uklęknąwszy na nim tak się modliła: „Najmilsze dzieci moje, a drogie Bogu ofiary, przyjmijcie też i matkę waszą do tych Przybytków niebieskich, w których mieszkacie.“ A wymówiwszy to, zaraz w Panu zasnęła, poczem pobożne niewiasty ciało jej w tymże grobie razem z ciałem jej córek złożyły.
Szczęśliwi rodzice, którzy podobnie jak święta Zofia w dziatkach swoich zaszczepiają zasady naszej świętej Wiary tak silnie, aby wystawione na różne pokusy, jakich świat ten jest pełen, umiały za łaską Bożą oprzeć się im i odnieść nad niemi zwycięstwo. Niech rodzice pamiętają, że zwykle ten tylko jest dobrym chrześcijaninem, kto od dzieciństwa do tego wdrożony. Jakże szczęśliwemi czuły się też one święte Panienki, że mogły młodość swoją Chrystusowi Panu w ofierze złożyć. Ale jakiegoż natomiast opłakania godną jest ona młodzież, która najpiękniejsze lata życia swego spędza na próżności, na służbie świata, obiecując sobie, że na starość zabierze się do służby Bożej i szczerej pobożności. Tymczasem od początku świata sprawdza się to, że czem skorupa zawrze za młodu, tem trąci na starość. Kto się za młodu w cnoty nie wćwiczył, kto się za młodu nie nauczył gardzić marnościami świata, ten się i w starości tego nie nauczy. Namiętności, które w młodości poskromione i umorzone nie zostały, rosną z latami i nie dadzą się w starości ujarzmić.
Boże, któryś świętą Zofię przedziwnem męstwem matki chrześcijanki obdarzył, a święte jej córki Wiarę, Nadzieję i Miłość cnotami, których imiona nosiły, w najwyższym stopniu wzbogacił, daj nam za ich wstawieniem się nie z imienia tylko, lecz z uczynków i z wiernej Tobie służby być chrześcijaninami. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go maja w Hiszpanii uroczystość pamiątkowa świętych: Torkwata, Ktesifona, Sekunda, Indalecyusza, Cecyliusza, Hezychiusza i Eufrazego, którzy wyświęceni zostali w Rzymie na Biskupów przez Apostołów św., a potem wysłani celem głoszenia Ewangelii do Hiszpanii; owi Święci zmarli spokojnie w Panu, a miewając za życia w wielu miejscach kazania, nawrócili mnóstwo ludu do wiary Chrystusowej: Torkwat w Cadix, Ktesifon w Vierço, Sekund w Avili, Indalecyusz w Murcyi, Cecyliusz w Elwirze, Hezychiusz w Orgazie, Eufrazy w Andujarze. — W Evora w Portugalii męczeństwo św. Mancyusza. — Na wyspie Chios uroczystość św. Izydora, Męczennika; w jego bazylice znajduje się studnia, której woda chorym często zdrowie przywraca; studnia owa ma być tą samą, w której św. Izydora zatopiono. — W Lampsaku przy Hellesponcie śmierć męczeńska św. Piotra, Andrzeja, Pawła i Dyonizyi. — W Terranova w Sardynii uroczystość św. Symplicyusza, Biskupa i Męczennika, którego starosta miejski Barbarus pod Dyoklecyanem kazał zabić włóczniami. — W Auvergne pamiątka św. Męczenników Kassyusza, Wiktoryna i Maksyma z ich towarzyszami. — W Brabancyi uroczystość św. Dympny, Dziewicy i Męczenniczki, córki pewnego króla angielskiego, na którego rozkaz została ściętą z powodu, że swej wiary i panieństwa porzucić nie chciała. — W Rouen uroczystość św. Jana Baptysty de la Salle, o którym dnia 7 kwietnia jeszcze osobno się wspomina.
Wśród wielkiego grona Męczenników świętych, którzy krwią wylaną zdali świadectwo o prawdzie nauki świętej katolickiej, wsławił się święty Jan Nepomucen tem, że wolał ofiarować życie za tajemnicę wyjawioną mu jako kapłanowi przy Spowiedzi świętej, aniżeliby tajemnicę tę miał zdradzić.
Pewne leciwe małżeństwo w Nepomuku, miejscowości położonej w Czechach, żyjące długi czas w bojaźni Boga, było bezdzietne. Ponieważ zaś małżonkowie ci gorąco sobie życzyli potomka, przeto błagali codziennie Najśw. Maryę Pannę, aby się za nimi wstawiła do Boga, iżby im dał tę pociechę. Ufność ich ku Najświętszej Pannie Pan Bóg wynagrodził i w roku 1340 urodził im się syn, któremu dali na imię Jan. Wkrótce po urodzeniu zachorowało dziecko śmiertelnie i znów wyprosili zdrowie u Boga; tak dwukrotnie podarowane dziecię postanowili poświęcić służbie Bożej. Z wielką troskliwością czuwali nad jego wychowaniem cnotliwem i bogobojnem, a chłopiec pełen zdolności rósł na ich pociechę, nabywając nauk z wszelką łatwością, a przytem przepędzając z własnego upodobania czas wolny tylko w kościele. Żadnego dnia nie opuścił Mszy świętej, a z największą chęcią zawsze do niej służył. Ukończywszy nauki, udał się na uniwersytet do Pragi, gdzie między czterema tysiącami studentów był pierwszym i niezadługo uzyskał godność doktora św. Teologii i prawa kościelnego. Większą zaś jeszcze sławę zyskał dla swej pokory, niewinności i nabożności w mieście, które odznaczało się wielkiem rozluźnieniem obyczajów.
Zostawszy kapłanem, sprawował przez lat kilka ważny urząd publicznego notaryusza Arcybiskupiego i to tak sumiennie, że niezadługo potem uzyskał godność kanonika przy kościele kolegiaty w Wyszehradzie, a następnie mianowany został generalnym Wikaryuszem Arcybiskupa praskiego.
Jednocześnie zasłynął jako mówca i duszpasterz, a nauki jego tak były głębokie i przejmujące, że na kazaniach jego zawsze kościoły bywały przepełnione, a wielu grzeszników bystremi swemi naukami i napomnieniami tak zdołał przeniknąć, że w pokucie żałowali za swe grzechy.
W kazaniach tych bez wszelkiej oględności wytykał błędy tak panom potężnym i bogaczom, jak i pospolitemu ludowi, bacząc tylko, kto grzesznik, a nie patrząc w jakim stanie żyje. Nauki jego były tak głębokie i trafne, że wielu wysoko wykształconych ludzi chętnie do niego chodziło do Spowiedzi świętej.
Przeto też król Wacław IV, mąż życia bardzo niemoralnego, dowiedziawszy się o tych sławnych kazaniach Jana, powołał go z ciekawości na czas Adwentowy w roku 1380 na kaznodzieję kościoła nadwornego. Jan kazaniami swemi w krótkim czasie tyle wpływu wywarł, że król nawet wszedł w siebie, zaniechał na pewien czas pijaństwa i innych niecnót, mianując Jana swoim jałmużnikiem nadwornym.
Ważny ten urząd dawał świętobliwemu kapłanowi sposobność do wywierania wielkiego wpływu; był on zarazem ucieczką nieszczęśliwych, opiekunem ubogich, sędzią pokoju dla powaśnionych i doradcą wszystkich, tak znakomitych i możnych, jako i prostaczków.
Królowa Zofia, druga żona Wacława, a córka Jana, księcia bawarskiego, piękna i młoda, a przytem bardzo pobożna, obrała go swoim spowiednikiem. Wybór ten spowodowała Opatrzność Boska, albowiem królowej potrzebny był tak święty i rozumny spowiednik, gdyż nieraz z powodu wielkich przykrości, jakich doznawała od niemoralnego króla małżonka, blizką była rozpaczy.
Podczas gdy królowa przy takim doradcy, jakim był święty Jan, stawała się coraz cnotliwszą, wpadał król w coraz większą przepaść niecnót i stawał się coraz okrutniejszym. Królowa zadawała sobie dużo starania, aby go zwrócić z tej pochyłej drogi, pościła zatem, modliła się i często się spowiadała. Te częste spowiedzi wzbudziły w umyśle króla podejrzenie, że małżonka jego jest wielką grzesznicą i jemu niewierną. W swej zuchwałości posunął się tak daleko, iż żądał od spowiednika ks. Jana, ażeby ten mu wyjawił grzechy, z jakich królowa tak często się spowiadała. Za otwartą odpowiedź i za zdradzenie tajemnicy spowiedzi przyrzekł król po królewsku go obdarzyć i dać mu wysoki urząd.
Oburzony takiem bezbożnem żądaniem króla, oświadczył mu Jan otwarcie, że jego żądanie sprzeciwia się przepisom Boskim i jest bluźnierstwem wobec Boga.
Król, nie nawykły do tego, aby mu w czemkolwiek stawiano opór, ukrył w sobie złość i nienawiść do spowiednika ks. Jana i czekał innej sposobności. Zdarzyło się, że kucharz na stół królewski dał zbyt twardego kapłona, który królowi nie smakował. Z powodu tego wpadł król w wielką złość, a kazawszy kucharza wsadzić na rożen, polecił lepiej go upiec, niż kucharz upiekł owego kapłona. Dworacy królewscy, znając dzikość króla, nie śmieli się odezwać, tylko ks. Jan ostro postępek ten skarcił. Król rozgniewany rozkazał przywołać kata i rozporządził, aby tenże Jana świętego wrzucił do więzienia.
Po trzech dniach pokazał się w więzieniu wysłannik króla, który ks. Janowi oświadczył, iż król uznaje, że się zbyt daleko posunął i prosi o przebaczenie, a zarazem wzywa go, aby ks. Jan przybył do stołu królewskiego. Po obiedzie uprowadził król Jana na bok i odezwał się do niego: „Nie będę miał spokoju dopóty, dopóki księże nie wyjawisz mi tego, z czego się żona moja przed tobą tak często spowiada. Wyjaw mi wszystko otwarcie a ja cię po królewsku obdarzę; jeżeli jednak mimo to wzbraniać się będziesz uczynienia zadość rozkazowi, to wiedz, że ciężko cię ukarzę.“ Jan oświadczył królowi, że powinien wiedzieć, iż tajemnica spowiedzi jest nienaruszalną i napominał go, aby tak grzesznych żądań wyrzekł się raz na zawsze.
Wtedy tyran, uniósłszy się gniewem niepohamowanym, kazał Jana porwać i wziąć na tortury: kazał go ogniem parzyć i biczować, a sam z ukontentowaniem przyglądał się tym katuszom.
Jan znosił one męki cierpliwie i tylko wyrazy: Jezus, Maryo! wymawiały usta jego po cichu, ale mimo to żądania króla nie wypełnił. Po niejakim czasie król kazał go od tortur uwolnić. Jan oddał się leczeniu ran, jakie mu owe tortury zadały, nikomu ich nie pokazując i zupełnie o nich zamilczał — blizny spostrzeżono zaś dopiero po jego śmierci na ciele. Wyleczywszy się z ran, zaczął znów pełnić obowiązki kapłańskie z dawną gorliwością i przykładnością. Jednocześnie, znając nieprzejednaną mściwość króla, przygotowywał się na śmierć. W ostatnią Niedzielę przed Wniebowstąpieniem Pańskiem, jakby proroczym duchem wiedziony, pożegnał się ze słuchaczami w kościele, wygłosił przytem, że niezadługo już go nie zobaczą, i że wkrótce niewiara i kacerstwo rozmnożą się w kraju. — Wszyscy temi słowy do głębi byli poruszeni.
Tymczasem król, w wierności, jaką Jan okazywał swemu Arcybiskupowi praskiemu, że nie pozwolił na zamianę Opactwa Benedyktynów w Kladrowie na Biskupstwo, którem miał być obdarzony jeden z pochlebców, znalazł powód zemsty nad znienawidzonym spowiednikiem królowej.
O godzinie 3 w nocy związano świętego Jana powrozami, zatkano mu usta i tak ubezwładnionego wzięli na rozkaz króla oprawcy i wrzucili w rzekę Mołdawę.
Król chciał zemsty dokonać w ciszy nocnej — tymczasem Bóg sprawił wielki cud, albowiem nad ciałem, które mimo bystrego prądu pływało na powierzchni wody, zajaśniały wieńcem liczne gwiazdy i z nocy zrobiły dzień, tak, że ludzie powstawali ze snu, nie umiejąc zrazu odgadnąć przyczyny — nawet królowa to spostrzegła i przybyła do króla, aby go zapytać, co to znaczy. Zbladłszy ze strachu i przerażenia, nie dał odpowiedzi, uciekł wkrótce potem z miasta i ukrył się w odludnem miejscu. Nad ranem tajemnica się wyjaśniła, lud zebrał się na moście a siepacze zeznali, co król kazał uczynić. Cała Praga wybiegła na miejsce cudu, uczczono ciało Świętego, wydobyto z wody i bez obawy przed gniewem króla pochowano z wielką uroczystością w Katedrze.
Czesi czczą odtąd świętego Jana jako Patrona kraju, a całe chrześcijaństwo wzywa jego pośrednictwa przeciwko oszczerstwu i czci go zarazem jako Patrona od klęsk powodzi, skąd znowu posągi stawiają mu zwykle na mostach.
W wojnie trzydziestoletniej 1620 roku dom austryacki pod opieką jego odniósł w okolicy Pragi świetne zwycięstwo nad nieprzyjacielem i od tego czasu szczególniej czci tego Świętego.
W roku 1719 otworzono uroczyście trumnę św. Jana, ciało zupełnie spróchniało, kości jednak były dobrze zachowane i z sobą złączone a język, jakby świeży i gdy go nacięto, płynęła krew z niego. W r. 1720 zaliczył go Papież Benedykt XIII w poczet Świętych Pańskich.
Święty Jan znany jest w całem chrześcijaństwie, jako jedyny Męczennik za tajemnicę Spowiedzi św. Czyn ten w dziejach Kościoła świętego zapisany jako dowód, jak wiernie spowiednicy tajemnic im powierzonych dochowują i jak panujący, sędziowie i lud wogóle tajemnice te szanuje. — Kościół święty uczy: że spowiednik ma obowiązek życie nawet położyć w obronie tej tajemnicy. Duchowny słuchał spowiedzi w miejscu Boga, a czego dowie się w spowiedzi, dowie się nie jako człowiek, lecz jako zastępca Stwórcy. Że Bóg grzechów spowiadającego nie chce ujawnić, tylko utopić je w wiecznej niepamięci, przeto posługuje się duchownym, jako Jego zastępcą. Gdyby za to ksiądz nie zachował grzechów mu wyznanych w wiecznej tajemnicy, wykroczyłby przeciwko miłosierdziu Boskiemu. Katechizm nas uczy: „Spowiednik obowiązany jest do zupełnego milczenia pod najsroższą karą kościelną i zagrożeniem grzechu śmiertelnego.“ Obowiązek ten zachowania tajemnicy sięga tak daleko, że wobec spowiadającego się nie może pokazać ani miną, ani postępowaniem, ani jakimkolwiek znakiem, czego się dowiedział z jego spowiedzi a — pod żadnym warunkiem nie wolno mu mówić ani nawet z daleka napomykać, co mu jest wiadomem ze spowiedzi.
Jest to wielką pociechą i zaspokojeniem spowiadającego się, że jest przekonany, iż to, co wyjawił na spowiedzi, słyszał tylko Bóg uszami spowiednika, a ten spowiednik tylko dlatego słuchał tego tajemnego zwierzenia się grzesznika, aby mógł mu podać nauki moralne, wskazać drogę, jaką ma nadal kroczyć, by się od grzechu ustrzegł — a potem aby wiedział jaką mu zadać pokutę na zadosyćuczynienie za popełnione grzechy.
Z powyżej przytoczonych dowodów każdy grzesznik winien mieć przekonanie, że wyznając grzechy, nie wyznaje ich publicznie, i to upewnienie niechaj każdemu będzie zachętą do szczerej, otwartej spowiedzi.
Boże, któryś świętego Jana mężnem zachowaniem tajemnicy Sakramentalnej, Kościół Twój nową koroną męczeńską przyozdobić raczył, daj nam za jego wstawieniem się i przykładem, język strzedz pilnie i raczej wszelkie ponieść w tem życiu przykrości, aniżeli duszy naszej przez niewstrzemięźliwość w mowie przynieść szkodę. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go maja w Gubbio uroczystość św. Ubalda, Biskupa, sławnego cudami. — We Francyi śmierć męczeńska św. Akwilina i Wiktoryana. — W Auxerre męczeństwo św. Peregryna, pierwszego Biskupa tegoż miasta; przez Papieża św. Ksystusa posłany razem z wielu innymi klerykami do Francyi, miewał tamże z wielką gorliwością kazania, aż osięgnął jako Męczennik koronę wiecznej chwały. — W Uzala w Afryce pamiątka św. Feliksa i Gennadyusza, Męczenników. — W Palestynie uroczystość pamiątkowa św. Mnichów, zabitych przez saracenów w chwale męczeństwa św. Sabby. — W Persyi męczeństwo św. Audara, Biskupa z 7 Kapłanami, 9 Dyakonami i 7 Dziewicami; wszyscy pod królem Izdegerdem i po wielokrotnych męczarniach zostali chwalebnie ukoronowani. — W Pradze w Czechach uroczystość św. Jana Nepomucena, Kanonika kapituły metropolitalnej, który wszelkim zakusom, aby wyjawił tajemnicę Spowiedzi św., oparł się z wielką stanowczością. Za to wrzucono go do rzeki Mołdawy, i tym sposobem osięgnął palmę męczeństwa. — W Amiens we Francyi pamiątka św. Honorata, Biskupa. — Pod Le Mans pamiątka św. Domnolusa, Biskupa. — W Mirandoli w Aemilia uroczystość pamiątkowa św. Possydiusza, Biskupa z Calamy; był uczniem św. Augustyna i opisał także życie jego. — W Troyes uroczystość św. Fidolusa, Wyznawcy. — W Szkocyi pamiątka św. Brandanusa, Opata. — W Forli uroczystość św. Maksymy, Dziewicy, która świecąc blaskiem cnót weszła do Ojczyzny wiecznej.
Święty Paschalis przyszedł na świat w roku 1540, w hiszpańskiej Aragonii. Mając bardzo pobożnych lecz ubogich rodziców, nie mógł mimo wielkich chęci do nauk uczęszczać do szkoły, gdyż nie miał kto za niego płacić. Pasał przeto owce, a biorąc z sobą na pastwisko katechizm, prosił przechodniów, aby go nauczyli rozpoznawania liter. Wielką bystrością i pilnością doszedł do tego, że się sam nauczył czytania i w ten sposób całego katechizmu na pamięć. Potem zabrał się do czytania innych książek pobożnych, z których dużo korzystał i utrwalił w sobie miłość ku Bogu, skromność, pokorę i zaparcie się samego siebie, zwalczając w sobie wszelkie słabości i pokusy, na jakie był narażony.
Podrósłszy, zgodził się na owczarka do pewngo bogatego pana, który go bardzo polubił za jego sumienność i pilność w służbie. Skrupulatność jego sięgała do tego stopnia, że gdy owce wpadły mu na obce pole, on szkodę płacił własnemi zasługami. Pewnego razu owczarz, który był jego najbliższym zwierzchnikiem, kazał mu iść do obcej winnicy i urwać tam kilka winogron, grożąc mu zarazem kijem, jeśli tego nie uczyni. Paschalis odpowiedział ze spokojem: „Prędzej się dam zabić, niżbym miał zgrzeszyć przeciwko siódmemu przykazaniu.“
Na kiju pasterskim wyrznął sobie wizerunek Matki Boskiej, a nad nim krzyż. Kij ten utykał w ziemię i w chwilach wolnych padał na kolana, szczerze się modląc, przyczem często wpadał w zachwyt. Z wielkiej miłości do nabożeństwa ku czci Najświętszej Maryi Panny pasał często owce w pobliżu kaplicy Matki Boskiej, za co odbierał naganę, że owce schudną na jednem i tem samem wytartem pastwisku. Paschalis jednak twierdził wbrew przeciwnie i w istocie trzoda jego była ze wszystkich najtłuściejsza.
Przez długi czas śledził sam pan wszystkich jego kroków i postępków, podziwiając go przytem pełen wzruszenia, jak on sam nieraz głodu zażywał, aby tym sposobem mógł z ubogimi dzielić się chlebem. Przekonawszy się o jego cnotach wielkich, pokochał go jak syna i chciał mu dać własną córkę w małżeństwo, a z nią cały majątek — ale Paschalis nie przyjął tej łaski, zapewniając, że nie chce nadal żyć w świecie i że już powziął postanowienie wstąpienia do zakonu św. Franciszka.
Mając lat dwadzieścia, poprosił o przyjęcie go do zakonu jako braciszka w mieście Walencyi, a chociaż umiał czytać i pisać i mógł był zostać kapłanem, to jednakowoż godności tej nie przyjął z czystej pokory, mówiąc, że jest niegodnym tak wielkiej łaski. Z jak największą gorliwością spełniał wszystkie najgrubsze roboty w klasztorze i poddawał się wszelkim nań włożonym obowiązkom z naśladowania godnem posłuszeństwem. Raz tylko nie usłuchał przełożonego, a to z następującego powodu. Pewnego razu zapukała niewiasta u bramy klasztornej, żądając spowiedzi. Paschalis poszedł oznajmić to spowiednikowi, a że ten nie miał chwili czasu, rzekł do Świętego: „Idź i powiedz, że mnie niema w domu.“ Paschalis na to: „Raczej powiem, że ty Ojcze nie masz czasu.“ Ksiądz rozkazał mu, aby tak powiedział, jak on mu polecił, ale Paschalis stanowczo z wszelką łagodnością odparł: „Tego nigdy nie uczynię, gdyż byłoby to kłamstwem, a ja kłamstwa nigdy się nie dopuszczę.“
Tymczasem z wszelką pokorą poddał się rozkazowi udania się w daleką podróż do Paryża do generała zakonu. Podróż ta była bardzo niebezpieczną z powodu, iż hugenoci[1] prześladowali zakonników, gdzie im się tylko nadarzyła sposobność. Pełen zaufania w Boga podróżował boso, w habicie, przez okolice zaludnione nieprzyjaciołmi Kościoła katolickiego. Często napadali nań hugenoci, kaleczyli kamieniami, tak, że ubezwładnili mu lewe ramię, a dwakroć uwięzili go jako szpiega, ale on nie utracił ufności w Boga i niejako cudem ocalony powrócił znów do swego klasztoru. Tam pokora jego narażoną była na ciężką próbę. Gwardyan przed wszystkimi zakonnikami zrobił mu ciężki zarzut, że Paschalis ma zanadto zaufania do siebie i do cnót swoich. Bracia klasztorni zasmucili się tym niesprawiedliwym zarzutem, ale Paschalis gwardyanowi za to w pokorze nogi ucałował i mówił: „Wszystko jest dobre, co od Boga pochodzi, a Jezus Chrystus za to samo nawet na krzyżu śmierć poniósł.“ Przekonaniem jego było: że człowiek wobec Boga winien mieć serce dziecka, wobec bliźniego serce matki, a wobec siebie samego serce sędziego. Według tego przekonania też zawsze postępował. Przełożeni klasztorni posyłali go z jednego klasztoru do drugiego, aby zakonnikom wszędzie w jego osobie stawić żywy przykład wszelkich cnót zakonnych, gdyż wiedzieli, że taki przykład zawsze więcej działa, niż wszelkie przepisy i kazania.
Paschalis, jakkolwiek za młodych lat był tylko samoukiem, miał tyle bystrości, że nabył wkrótce głębokich nauk i tak ich umiał użyć i niemi tak trafić do serc i do przekonania, że najuczeńsi mężowie zasięgali jego rady, dziwili się jego trafnym odpowiedziom. Nauki jego tak dziwny miały urok, że najtwardszych grzeszników przekonywały i sprowadzały na drogę cnoty.
Najrzewniejsze chwile spędzał przed obrazem Matki Boskiej i przy przyjmowaniu Ciała i Krwi Pańskiej, a przed Najświętszym Sakramentem przepędzał całe noce na modlitwie. Zachorowawszy, przyjął z niewysłowioną radością wieść ogłoszoną mu przez lekarza, gdy ten mu oświadczył, iż choroba jego jest śmiertelną.
Przygotowawszy się należycie na zgon w dzień Zielonych Świątek roku 1592, zapytał otaczających jego łoże, czy Msza św. już się rozpoczęła, a gdy mu oznajmiono, że już się odprawia, wziął krzyż i różaniec w rękę i pełen uśmiechu, właśnie podczas Podniesienia oddał ducha Bogu, przeżywszy lat pięćdziesiąt i dwa.
Gdy ciało jego spoczywało w kościele, w czasie Mszy św. dwa razy podczas Podniesienia podniosły się powieki jego, a oczy zwrócone były na Przenajświętszą Hostyę, którą właśnie kapłan wznosił w górę.
Do grona Świętych Pańskich policzony został w roku 1690 przez Papieża Aleksandra VIII.
Święty Paschalis, będąc w klasztorze, używał każdej minuty wolnej od zatrudnień domowych na modlitwę przed Hostyą św. Piórem się nie da opisać — mawiał — jakich tam doznawał słodyczy i jakie stąd łaski nań spływały.
A ty Czytelniku, jakież pod tym względem masz przekonanie? Jakże przepędzasz dzień wolny od zatrudnień? Nie mów, że nie masz czasu, aby codziennie kilka minut wolnych poświęcić Jezusowi Chrystusowi.
Do tego obowiązku skłania cię nasamprzód wiara, która cię uczy, że w cyboryum na ołtarzu wielkim w kościele twym parafialnym zamieszkuje Stwórca twój i Zbawiciel, który cię krwią Swoją wybawił od grzechu pierworodnego — Sędzia, który wszystkie twe czyny sądzić będzie.
Gdzież zatem możesz godniej przepędzić tę chwilę czasu wolnego, jeśli nie w kościele?
Królowa Saba z dalekich stron przybyła w odwiedziny do króla Salomona i tak się wyraziła: „Błogosławieni ludzie twoi, którzy zawsze widzą oblicze twoje i słuchają mądrości twojej.“ Rozważ to dobrze; a wszakże w ołtarzu więcej masz, niż Salomona.
Ty wierzysz w to, ale cóż czynisz? Masz czas po temu i ciekawości dużo mieszać się do cudzych spraw, które nieraz wcale cię nie obchodzą. Odwiedzasz miejsca i towarzystwa i szukasz rozrywek, na które religia twoja nie udzieliłaby ci pozwolenia — ale nie masz czasu odwiedzić Jezusa Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie Ołtarza. Ustami wymawiasz, że wierzysz w Chrystusa, ale w sercu inne masz przekonanie. Niegodziwy sługo Boży, za mowę twoją Pan Bóg sądzić cię będzie!
Prawda to niezaprzeczona, że poganie czczą bogów swoich, i tak Babilończycy czcili Baala, Egipcyanie krokodyla, Indyanie białego słonia, Turcy Mahometa — a wszyscy szczerzej i więcej, niż wielu katolików Syna Boga żywego. A przecież tak nakazuje katolikom nawet korzyść własna. Wszakże wiesz, czemu Pan Jezus zamieszkał w twoim kościele parafialnym, słyszysz wołanie Jego pełne miłości: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a Ja was ochłodzę.“ (Mat. 11, 28).
Mówisz często o swych cierpieniach i troskach, i niezliczone objawiasz życzenia dla ciała, duszy, synów, córek, skarżysz się na ciężkie czasy; idźże więc często przed ołtarz Jezusa i błagaj Go, aby życzenia twe spełnił, aby ci trosk ujął i w nich ulżył.
Piotr święty tak postąpił, a Jezus uzdrowił mu świekrę.
Natanael z Filipem przybył do Niego, a Jezus rzekł im: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, ujrzycie Niebo otworem stojące, a Aniołów Boga spuszczających się do Syna Człowieczego.“
Pokutująca Magdalena przysiadła do stóp Jego w domu faryzeusza Szymona, a On odpuścił jej grzechy. Niechaj prostota twoja w modlitwie uważaną będzie za głupotę, i niechaj ją jako taką wyśmiewają, Bogu jest ona miłą i za nią najwięcej wynagradza.
Boże, któryś świętego Paschalisa, Wyznawcę Twojego, prawdziwą ku Przenajświętszej Tajemnicy Ciała i Krwi Twojej miłością przyozdobił, spraw łaskawie, abyśmy podobnież jak on z tej Boskiej uczty posiłek dla duszy naszej zaczerpywać godnymi się stali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go maja w Villa Real w królestwie Walencyi uroczystość pamiątkowa św. Paschalisa z Zakonu Franciszkanów, męża rzadkiej czystości i pokuty. Leon XIII ogłosił go Patronem Zgromadzeń eucharystycznych i Bractw od Najśw. Sakramentu Ołtarza. — W Pizie w Toskanii pamiątka św. Torpesa. Tenże piastował najprzód wysoki urząd na dworze cesarza Nerona i był jednym z tych, o których Apostoł św. Paweł pisze do Filipinów: „Pozdrawiają was wszyscy Święci, przedewszystkiem tych w domu cesarza.“ W następstwie został na rozkaz Satellikusa za wiarę Chrystusową policzkowany, biczowany i porzucony dzikim zwierzętom na pożarcie, ale nietknięty; wkońcu świadectwo swe za Chrystusa przypieczętował ścięciem dnia 29 kwietnia; uroczystość jego bywa jednakże obchodzoną dzisiaj, gdyż w tym dniu nastąpiło przeniesienie jego świętego ciała. — Tegoż dnia męczeństwo św. Restytuty, Dziewicy, pod cesarzem Waleryanem. Sędzia Prokulus w Afryce kazał ją po różnych męczarniach umieścić w łódce napełnionej smolą i pakułami i rozkazał ją na morzu spalić. Gdy ogień podłożono, zwróciły się płomienie przeciwko oprawcom; tymczasem Dziewica wśród gorących modłów oddała Bogu ducha. Jej święte ciało przypłynęło w tej samej łódce do wyspy Ischia niedaleko od Neapolu i z wielką czcią zostało pochowane przez tamtejszych chrześcijan. Później zbudował Konstantyn Wielki na cześć jej bazylikę w Neapolu. — W Noyonie śmierć męczeńska świętych Heradyusza, Pawła i Akwilina z dwoma towarzyszami. — W Chalcedonie uroczystość św. Solochanusa, Żołnierza ze swymi towarzyszami, którzy ponieśli śmierć męczeńską pod cesarzem Maksymianem. — W Aleksandryi pamiątka św. Adryona, Wiktora i Bazylli. — W Wyreburgu uroczystość św. Brunona, Biskupa i Wyznawcy.
Święty Franciszek Kantalicio, tak nazwany od miejsca urodzenia, położonego w państwie kościelnem we Włoszech, przyszedł na świat roku Pańskiego 1515.
Ubóstwo rodziców jego zniewoliło go do pasania bydła, a później do pójścia w służbę za parobka. Nigdy nie zaznał co to szkoła, ale za to Pan Bóg sam był mu Nauczycielem, udzieliwszy mu wielkiej gorliwości do modlitwy. Z początku modlił się tak, jak go rodzice nauczyli, a więc „Ojcze nasz“, Zdrowaś Maryo“ i „Wierzę w Boga Ojca“, odmawiając one modlitwy przed rozpoczęciem każdej roboty i po jej ukończeniu, w dzień i w nocy. Później Duch święty uczył go modlitwy innej, budząc w nim chęć do poznawania Boga coraz lepiej, do coraz większej czci i uwielbienia Stwórcy, okazującego się w całej okazałości w tem, co On stworzył. Podziwiał więc całą przyrodę, piękność kwiatów, różnorodność owoców, zręczność pszczół, pilność mrówek, żwawość ptaków, instynkt zwierząt, ich wdzięczność i nieraz złość itd. Wszystko to było dlań księgą otwartą, w której codziennie poznawał wszelkie przymioty i doskonałości Stwórcy samego.
Najwięcej zagłębiał się w życiu i cierpieniach Jezusa, o których słyszał na kazaniach w kościele, a o czem miał wyobrażenie z obrazów po kościołach umieszczonych. Takie bezustanne obcowanie z Bogiem uczyniło go łagodnym, cierpliwym, usłużnym i pokornym. Nie był on zdolnym pogniewać się na kogokolwiek, a kto go świętoszkiem nazywał, temu on odpowiadał: „Niechaj Bóg miłosierny zrobi ciebie Świętym.“
W Niedzielę i święta prosił zwykle którego z towarzyszy domowych, aby mu coś przeczytał z książki nabożnej i z Żywotów świętych; w taki sposób dowiedział się o życiu dawnych pustelników, jak pracowali i jak się modlili, jak się żywili tylko chlebem i ziołami i jak zawsze byli skorymi do modlitwy. Takie przykłady pociągały jego umysł do naśladowania tych mężów świętobliwych. Już nawet postanowił urządzić sobie w głębi lasu samotne schronienie, kiedy mu powiedziano: idź raczej do Kapucynów do Citta-Dukalla, tam u nich znajdziesz, czego szukasz, tj. ubóstwo i osamotnienie. Tego głosu usłuchał, opuścił służbę, zasługi rozdzielił pomiędzy ubogich i udał się do klasztoru Kapucynów, aby tam poprosić o przyjęcie do grona zakonników. Aby go wystawić na próbę, przyjął go gwardyan bardzo ozięble i surowo, zniechęcał go w rozmowie do życia zakonnego, przedstawiając mu wszelkie ciężary i niedogodności; mówił o umartwieniach ciała, jakim taki zakonnik poddać się jest zniewolonym, przedstawiał mu, jakby się strasznie omylił, gdyby sądził, że w klasztorze chleb będzie bez troski spożywał i życie wiódł wygodne i bezczynne — wkońcu wskazał mu na krzyż Chrystusa i zapytał: czy masz odwagę iść w ślad za ukrzyżowanym Zbawicielem? Feliks ukląkł i rzekł ze łzami w oczach: Bóg jest mi świadkiem, że nic innego nie pożądam, jak tylko wieść życie pełne umartwień.
Gwardyan dał mu więc suknię zakonną, a Feliks święcie dotrzymał przyrzeczenia.
Chociaż już miał lat trzydzieści, był mimo to podobnym do najposłuszniejszego dziecka, wszystkich rozkazów słuchał jak najuważniej, a wypełniał je jak najściślej z wszelką pokorą, jak najdoskonalszy pustelnik. Przeor rozkazał mu chodzić i zbierać jałmużnę dla klasztoru św. Bonawentury, a Feliks przykry ten i trudny obowiązek z największą gorliwością pełnił lat czterdzieści. W lichej odzieży, boso, z workiem na plecach, różańcem w ręku, mając oczy spuszczone, przebiegał ulice Rzymu, prosząc bogatych i ubogich o jałmużnę. Nieraz za pokorną prośbę doznawał wzgardy i bluźnierstwa, a za wszystko składał dzięki.
Poznawszy Przeor jego cnoty, pozwolił jemu samemu rozdzielać część jałmużny pomiędzy ubogich i chorych; z tego najwięcej Feliks się radował i wolnego czasu używał na wyszukiwanie najnieszczęśliwszych po szpitalach Rzymu. Obok pomocy pieniężnej udzielał także rad zbawiennych i przygotowywał umierających na śmierć, do czego miał dar szczególniejszy. Dziwnie zręcznie umiał wyszukiwać wstydliwych, a prawdziwych ubogich i ku tym zwracał uwagę bogatych, a bywał zawsze sam najdoskonalszym pośrednikiem.
Pewnego razu spostrzegł kilku młodzieńców wstępujących do domu niemoralnego, przybliżył się więc do nich i na ulicy padłszy na kolana, wzniósł ręce do góry i zawołał: Bracia, miejcie litość nad duszami waszemi nieśmiertelnemi i nie wchodźcie do tego domu. — Młodzieńcy go usłuchali.
Pewna znakomita pani, którą prosił o jałmużnę, wszczęła z nim rozmowę o rzeczach duchowych. Że była jednak bardzo niestosownie ubraną, przeto odnośnie do jego przekonania o skromności kobiecej, Feliks słuchał jej ze spuszczonemi oczyma i słowa nie rzekł. Kiedy go zapytała o powód milczenia, odezwał się do niej z żalem: „Siostro, nie będę przed tobą ukrywał boleści, jaka mnie przejmuje na widok ubioru twojego; ubierasz się tak, jak ci nie przystoi i w ten sposób szkodzisz własnej dobrej sławie. Czemuż się ubierasz tak nieskromnie? Chcesz się przypodobać - ale tym sposobem gorszysz niedorosłych, drażnisz innych do namiętności, a oburzasz na siebie ludzi moralnych. Jaką karę naznaczył Jezus Chrystus na takich gorszycieli, wypowiada Marek święty w rozdziale 9, wierszu 41: „Ktobykolwiek zgorszył jednego z tych maluczkich, lepiejby mu, iżby był uwiązany młyński kamień około szyi jego i był wrzucony w morze.“ Od tego czasu pani ta ubierała się bardzo skromnie.
Innym razem prosił o jałmużnę sędziego, któremu jeden z podsądnych przywiózł cielę, aby tym sposobem uzyskać wyrok łagodny. Feliks odezwał się do owego sędziego: „Czy nie słyszysz panie, jak to zwierzę woła o łagodny wyrok, ale wspomnij na to, że to samo cielę w dniu ostatecznym żądać będzie także i twego potępienia.“ Sędzia cielę to zaraz odesłał.
Samemu Bogu tylko wiadomo, ile ten święty Żebrak dobrego zdziałał w Rzymie. Gdy wieczorem, mając worek zapełniony na plecach, wracał do klasztoru, nie spoczął tam nigdy zupełnie, lecz zaraz udawał się do kościoła na modlitwę, na której nieraz połowę nocy przepędzał. Często tak wielką gorzał miłością, że prosił Matki Boskiej, aby mu chociaż na chwilkę Dzieciątko Jezus dała do piastowania. Matka Boska podawała mu Dzieciątko, a on okrywał je pocałunkami i potem znów je oddawał.
W natchnieniu utworzył kilka pieśni nabożnych, pełnych serdecznego uczucia; ilekroć sam je śpiewał, był nieprzytomnym na wszelkie objawy świata w zupełnym zachwycie.
Kiedy go pytano o nauki, odpowiadał z uśmiechem: „Znam tylko sześć liter, pięć czerwonych i jednę białą czyli pięć ran Jezusa Chrystusa i białą bez zmazy czystość dziewiczą Matki Boskiej.“ Kiedy doszedł do wieku sędziwej starości, a jeszcze ciągle uginał się pod ciężarem zebranej jałmużny, zapytał go jeden z Kardynałów, czemu nie prosi Przeora, oby mu pozwolił odpocząć. Feliks odpowiedział: „Żołnierz powinien umierać z mieczem w ręku, a osieł kończyć życie pod ciężarem ładunku. Niech Bóg broni, abym miał ciału memu pozwolić na odpoczynek, ono i tak tylko jest do cierpienia i do pracy stworzone.“
Za wzorem świętego Franciszka nazywał ciało swe „braciszkiem osłem“ i tak się też z tem ciałem własnem obchodził, dając mu tylko chleba i wody, i pozwalając odpoczywać na gołych deskach; jałmużnę zbierał codziennie boso i to nawet w słotę i zimno.
W dniu śmierci, o którym naprzód wiedział, objawiła mu się Matka Boska, otoczona chórem Aniołów; wzniósł ku Niej ręce z niesłychanym zachwytem i zawołał: „O, o, o!“ Niebiańska jasność zaświeciła na obliczu jego, a usta szeptały słowa gorącej miłości ku Bogu. Braciom klasztornym, którzy go pytali, coby w górze tak pięknego widział, dokąd miał wzrok wzniesiony, odpowiedział: „Widzę to, czego wy widzieć teraz nie możecie.“ Umarł, raczej zasnął łagodnie dnia 18 maja 1587 roku. Wiele cudów, jakie przy grobie jego zaszły, dały dowód jego świętobliwości i Papież Klemens XI ogłosił go Świętym roku 1712.
Przykład świętego Feliksa, który miał tak wielki dar pojmowania wszelkich objawów wzniosłych, daje nam dowód, że nie zawsze i koniecznie należy być wysoko wykształconym, aby mieć pojęcie o wyższych rzeczach. Każdy człowiek ma zdolności do tego, że Boga może poznać i kochać.
Któż może o sobie powiedzieć, że niezdolnym jest do myślenia. Przecież rozmyślać umiesz o sprawach własnych, światowych, o interesach, w jaki sposób najlepiej je urządzić, i bardzo często niejeden zatapia się w myślach grzesznych, a nie ma mieć zdolności do rozmyślania o Bogu, o cnocie, o śmierci, o Niebie, piekle i grzechach własnych?
Nie łudź zatem siebie samego, mówiąc: nie mam zdolności do rozmyślania; jest to własna twoja niechęć, lenistwo i zmysłowość, które ci zastanawiać się i rozmyślać nad zbawieniem nie pozwalają.
Boże, któryś św Feliksa, wyznawcę Twojego, prostotą Ewangeliczną i niewinnością życia w Kościele Twoim uświetnić raczył, spraw, abyśmy przykładami jego nauczeni, a pośrednictwem wsparci, do Jezusa Chrystusa, którego on sam na ziemi na rękach piastował, szczęśliwie się dostali. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go maja w Camerino męczeństwo św. Wenancyusza, który jako 15-letni młodzieniec przez ścięcie zakończył swój chwalebny żywot razem z 10 towarzyszami pod Decyuszem i prefektem Antyochem. — W Egipcie śmierć męczeńska św. Dyoskora, Lektora, przeciw któremu sędzia użył różnych sposobów męczarni, kazawszy mu paznokcie wywiercić i boki pochodniami poparzyć; przytem jednakże oprawcy przez blask światła niebieskiego tak się przelękli, że bez zmysłów upadli na ziemię. Wkońcu przeciągnięty jeszcze na rozpalonych płytach żelaznych, zakończył swe święte życie. — W Spoleto uroczystość św. Feliksa, Biskupa, który pod Maksymianem zdobył sobie palmę męczeństwa. — W Egipcie pamiątka św. Potamiona, Biskupa, który już pod Maksymianem Galeryuszem złożył świadectwo za swą wiarę, lecz dopiero za czasów Konstancyusza aryańskiego prefekta Filagriusza zdobył sobie koronę zwycięstwa. — W Ankyra w Galacyi uroczystość św. Teodotusa, Męczennika, jego ciotki św. Tekuzy i św. Dziewic Aleksandry, Klaudyi, Fainy, Eufrazyi, Matrony i Julitty; ostatnie chciał prefekt miejski dać zniesławić, ale Boska pomoc ochroniła je od tego. Poczem sędzia kazał je z kamieniami u szyi powrzucać do poblizkiego stawu. Kiedy potem Teodotus relikwie ich pozbierał i ze czcią pochował, został i on pochwycony na rozkaz prefekta, najprzód biczowany a potem ścięty. — W Upsali w Szwecyi uroczystość św. Eryka, Króla i Męczennika. — W Rzymie uroczystość pamiątkowa św. Feliksa, Wyznawcy z zakonu Kapucynów, którego zdobiła prawdziwie ewangeliczna prostota serca i miłość. Papież Klemens XI zapisał go do liczby Świętych.
Pismo święte Starego Testamentu wyszczególnia matkę każdego króla Izraelskiego i to dlatego, ażeby wykazać, ile matka wpływu posiada na wychowanie dzieci. Zwykle Święci Pańscy mieli dobre i pobożne matki i tak samo miał ją kapłan Iwon, którego nazywano „świętym Kapłanem.“
Matce jego Anzonie, po urodzeniu się Iwona śniło się, że Iwon będzie bogobojnym sługą Jezusa, co zachęciło ją jeszcze więcej do wychowania syna w bojaźni Bożej. Zaledwie chłopiec cokolwiek pojmować zdołał, mówiła mu często: „Iwonie, musisz być Świętym“, — a przy tem zaraz mu wyjaśniała, co to jest być Świętym. Kiedy zaś chłopiec ją na to zapytywał, w jakiby sposób mógł Świętym zostać, opowiadała mu o Jezusie Chrystusie i wskazywała, co czynić winien, by iść za przykładem Zbawiciela świata. Słowa te trafiały do serca i przekonania chłopca i odpowiadał matce radośnie: „Tak, chcę zostać Świętym i przyrzekam Panu Jezusowi, że krzyż Jego chętnie dźwigać będę.“ Usiłowaniom matki dopomagał ojciec, Heloryusz, który również był pobożnym i bogobojnym jak i matka.
Utwierdziwszy w synu wszelkie cnoty domowe, pomyśleli rodzice także o tem, jakby mu udzielić jak najwięcej nauk. Posyłali go zatem pilnie do szkoły i nic nie żałowali na jego wykształcenie, ponieważ zaś Iwon bardzo dobrze się uczył, przeto mając lat dopiero 14, już się mógł udać na uniwersytet do Paryża.
Na tejże wszechnicy zastał między uczniami młodzież dobrych i złych obyczajów, z których to zwłaszcza ci ostatni młodego i niewinnego Iwona gwałtem na swoją stronę przeciągnąć się starali. Częste atoli napomnienia matki i liczne słyszane w domu wyrazy: „Iwonie, ty musisz być Świętym“, a przytem modlitwy broniły Iwona od zastawionych nań sideł.
Zachowawszy przeto czystość i niewinność ciała i duszy, jako też nabywszy dużo umiejętności, powrócił do domu z mocnem postanowieniem zostania kapłanem. Wielką była stąd radość rodziców i obdarzony ich błogosławieństwem wstąpił Iwon do stanu kapłańskiego.
Ziścił się też sen matki; wkrótce bowiem za okazaną gorliwość i skutkiem zdolności wyniósł go archidyakon Maurycy z Rennes do urzędu najwyższego sędziego duchownego, jakiemu podlegały nawet wyroki w sprawach cywilnych. Na tym trudnym i pełnym odpowiedzialności urzędzie ów „święty Kapłan“ nieraz dał dowody wielkiej miłości ku ubogim, przypominając sobie często słowa ojca: „Bądź miłosiernym dla biednych i uciemiężonych.“ Gdy im się krzywda działa, to bezpłatnie dopomagał im do wygrania procesów, przyczem zawsze dawał baczenie, aby powaśnieni coprędzej się pojednali. Bez przestanku w chwilach wolnych od pracy modlił się za strony się procesujące. — Gdy pewna matka z synem długo proces toczyła, odprawił Mszę świętą na ich intencyę i miał tę pociechę, że Pan Bóg ułagodził ich serca.
Sława tego „świętego Kapłana“ doszła do uszu Biskupa z Trequier (ćwierć mili od tego miasta Iwon się urodził). Biskup on powołał przeto Iwona do siebie i powierzył mu ten sam urząd. W krótkim czasie wpływ jego tak był zbawienny, że niezadługo nastąpiło polepszenie się obyczajności i moralności w całej dyecezyi.
Po niejakim czasie dał Biskup Iwonowi probostwo Dresdretz, którego on sam zapragnął, chcąc po wielu latach czynności żyć w większej samotności i odosobnieniu; po ośmiu latach zamienił tę parafię na plebanię w Lohanek, gdzie przebył do końca życia, a wszędzie pozostawił po sobie ślady błogiego wpływu na dusze owieczek swoich; bo też wszędzie uważał je za istoty sobie od Boga powierzone, odkupione Krwią Jezusa Chrystusa. O północy wstawał i modlił się za wiernych parafian, rano na klęczkach przygotowywał się do godnego odprawienia Mszy świętej, którą potem z taką rzewnością odprawiał, iż zawsze z oczu jego łzy się lały. Kazania miewał nie tylko w swojej parafii, ale i w parafiach sąsiednich, nie tylko w Niedzielę i święta, ale w dni powszednie, ilekroć tego była potrzeba. Codziennie odwiedzał chorych, a dla ubogich i nieszczęśliwych dom jego nigdy nie był zamkniętym. Całe swe dochody obracając na czyny miłosierdzia, sam żył jak pustelnik; ubiór jego był skromny, pożywienie składało się z polewki i jarzyny, a sypiał na gołej słomie.
Nie wystarczała mu nauka udzielana parafianom w kościele , chodził jeszcze po domach i tam udzielał rad zbawiennych. Mieszkanie jego było zarazem gościńcem dla obcych; aby oszczędzić pieniędzy dla chorych, chodził zawsze pieszo, a po zebraniu plonów z pola pozostawił sobie na całoroczne potrzeby jak najskromniejsze zasoby, resztę zaś dzielił pomiędzy ubogich. Kiedy mu pewnego razu dawano radę, aby poczekał ze sprzedażą zboża, póki nie podrożeje, odpowiedział, że nikt nie wie, jak długo żyć będzie, a kiedy mu ten sam oświadczył potem, iż przez dłuższe wyczekiwanie zarobił dużo na wyższej cenie, odpowiedział: a moi ubodzy zarobili na rychlejszej sprzedaży; Bóg udziela stokrotnie tym, którzy wspierają ubogich.
Gdy tak wszystko pomiędzy ubogich rozdzielał, zdarzyło się, że nastał głód, a Iwonowi pozostał tylko jeden bochenek chleba. Gdy tedy kapelan zabronił wydania tego ostatka, natenczas Iwon przełamał bochenek, połowę dał ubogiemu, połowę drugą kapelanowi, a sam dla siebie nic nie zachował. Niezadługo potem jakaś nieznana niewiasta przyniosła w dom jego trzy bochenki chleba i tymi on żywił dom cały, a ilekroć ukrajał kawał, tyle razy chleb nadrastał.
Pewnego razu przybył do jego domu nieznajomy, dotknięty chorobą zaraźliwą. Iwon ustąpił mu miejsca przy stole i ofiarował swoją potrawę. Nieznajomy zasiadł, wtem postać jego się przemieniła, oblicze zajaśniało i jasność ta odbiła się w całem mieszkaniu, a nieznajomy zniknął, powiedziawszy te słowa: „Pokój z tobą!“ Był to Jezus Chrystus, dla którego Iwon okazał się tak gościnnym.
Innym razem przypomniał mu szafarz, że niema zboża, właśnie w tej chwili, kiedy ubogi prosił o jałmużnę. Pełen zaufania w łaskę Boską odezwał się do szafarza: Idź tylko na śpichlerz i przynieś z tego zboża, które tam pozostało. I w istocie szafarz znalazł zboże, którego przed chwilą nie było.
Aż do końca życia Iwon tak postępował, a Bóg wkońcu zesłał mu jeszcze cierpienia, które on cierpliwie i z pokorą znosił. Umarł dnia 19 maja 1303 roku, a setki ubogich i chorych, którym był ojcem i opiekunem, opłakiwały zgon jego.
Kiedy się niejednego oddanego nazbyt światu nakłania, aby zmienił swe życie, to nieraz odpowiada: „Co tam: ja Świętym być nie chcę!“ Często też mówią ludzie na tego który się odosobnia i unika towarzystw: „Patrzcie! ten chce zostać Świętym!“
Cóż sądzisz, duszo chrześcijańska, czy to nie są słowa lekkomyślne i bez zastanowienia!
Czyż można zostać Świętym, nie żyjąc odpowiednio? Do Nieba każdy chce się dostać, a Apostoł Jan powiada: „Kto jest sprawiedliwy, niech jeszcze będzie usprawiedliwion: a Święty, niech jeszcze będzie poświęcony.“ (Objaw. św. Jana 22, 11). Ten sam Apostoł powiada: „Nic nieczystego nie wejdzie do Królestwa niebieskiego!“ Jakże tedy podobna nie żyć odpowiednio, a chcieć się dostać do Nieba. — Czyż to nie to samo, gdy kto mówi: nie chcę być Świętym! jak gdyby mówił: nie chcę być zbawionym!
Wszyscy Święci byliby nierozsądnymi, gdyby byli dążyli do świętości, kiedy i bez świętości można być zbawionym. Św. Iwon inaczej myślał: On wiedział, że tylko życie odpowiednie zawiedzie go do zbawienia.
Każdy człowiek winien być Świętym, tj. żyć tak, jak nam Pan Jezus nakazał i pełnić wszystkie cnoty i obowiązki, a wszystko z miłości ku Bogu, a to jest właśnie świętością.
Jezusie, Zbawicielu mój, racz mnie natchnąć gorącem i usilnem życzeniem, iżbym przez życie bogobojne Tobie się stawał co dzień podobniejszym, a tym sposobem osiągnął zbawienie wieczne. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, teraz i po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go maja w Rzymie uroczystość św. Piotra z Morono, który jako pustelnik został obrany Papieżem i jest znany pod nazwą Celestyna V; później jednakże wysoką tę godność złożył i dalej prowadził swe bogobojne życie w samotności. aż bogaty w cnoty i odznaczony cudami zaszedł do swej Ojczyzny Niebieskiej. — W Rzymie uroczystość św. Pudencyany, Dziewicy, która po wielu udręczeniach nareszcie weszła do chwały wiecznej; z największa gorliwością starała się o pochowanie wielu św. Męczenników, a z miłości dla Chrystusa swój majątek rozdała ubogim. — Tamże pamiątka św. Pudensa, ojca św. Pudencyany, Senatora; ochrzcił go św. Piotr, Apostoł, a białą sukienkę wtenczas otrzymaną, potrafił zachować czystą i niesplamioną aż do końca życia swego. — W Rzymie przy Via Appia męczeństwo św. Kalocerusa i Parteniusza. Kalocerus był pierwszym podkomorzym małżonki cesarza Decyusza; Parteniusz był także urzędnikiem dworskim. Oboje zostali na rozkaz Decyusza ścięci, gdyż bożkom ofiary złożyć nie chcieli. — W Nikomedyi śmierć męczeńska św. Filotera, syna prokonsula Pacyanusa; po wielu męczarniach doczekał się korony zwycięstwa pod Dyoklecyanem. — Tamże uroczystość pamiątkowa 6 Dziewic, między któremi odznaczyła się Cyryaka; wyrzucała ona Dyoklecyanowi jego bezbożność; za to posiekano jej ciało w najokropniejszy sposób i wrzucono w ogień. — W Kanterbury uroczystość św. Dunstanusa. Biskupa. — W Bretanii pamiątka św. Iwona, Kapłana i Wyznawcy; jako adwokat z miłości dla Chrystusa zajmował się przedewszystkiem sierotami, wdowami i biednymi.
Kiedy około roku 1380 w sercach ludów, zamieszkujących Górne Włochy, zaczynała się zacierać pamięć o Zbawicielu Jezusie Chrystusie, i ludy te nie tylko z sobą wzajemnie w ciągłych były zatargach, ale do tego jeszcze i zgorszenie obyczajów przybierało coraz większe rozmiary — wtedy Bóg zesłał świętego Bernardyna, który bogobojnem życiem i przykładem pobożności wpłynął na zupełną zmianę w obyczajach i utrwalił tam znów Królestwo Boże.
Jakim zaś sposobem ów mąż świętobliwy tego dokazał, wykażemy poniżej.
W święto Narodzenia Matki Boskiej roku 1380 urodził się w mieście Massa pod Sienną pewnej znakomitej rodzinie chłopczyk, któremu na Chrzcie św. dano imię Bernardyn. Był on jedyną pociechą rodziców, wszakże nie długo szczęścia tego używali, albowiem po siedmiu latach pomarli, a Bernardyn został sierotą. Po śmierci matki Bernardyn wychowywał się u ciotki Dyany, niewiasty Boga miłującej i nabożnej, która mu święte wychowanie dała, a do Pana Boga i Matki Boskiej wielkie w tem dziecięciu nabożeństwo zaszczepiła.
Bernardyn za jej troski macierzyńskie odpłacał się wielkimi postępami w naukach. Co do kształtu ciała był najpiękniejszym, a co do duszy najcnotliwszym pomiędzy uczniami zakładu, w którym pobierał nauki.
Szczególniejsze zaś miał ów chłopiec upodobanie w udzielaniu ubogim jałmużny. Pewnego razu ciotka odesłała żebraka, nic mu nie dawszy, czem Bernardyn bardzo zasmucony, tak się do ciotki odezwał: „Daj mu tę część chleba, która na mnie dziś przypada; wolę sam nic nie jeść przez dzień cały, byle ten ubogi odszedł nasycony.“ Pobożna ciotka szczerze go za to uściskała, a kazawszy dać chleba, rzekła do niego: „Mój synu, wielką Matce Boskiej sprawisz radość, jeżeli co sobotę na Jej cześć pościć będziesz, a to, co oszczędzisz, oddasz ubogim.“ Rady tej usłuchał i pościł odtąd w soboty przez całe życie.
Gdy Bernardyn miał lat jedenaście, wziął go wuj do Sienny i oddał do wyższych szkół, gdzie Bernardyn zasłynął wkrótce jako jeden z pierwszych uczniów. Piękność ciała jego narażała go na niejedną pokusę, ale tych zwykle unikał zapomocą modlitwy do Matki Boskiej. Czystość jego obyczajów taki mu jednała szacunek ze strony współuczniów, że nawet najniemoralniejsi nie mieli w jego obecności odwagi odzywać się słowami dwuznacznemi i nieskromnemi. Gdy pewnego razu mąż wysokiego znaczenia wyrwał się ze słowem dwuznacznem, Bernardyn będąc jeszcze małym, uderzył go rączką w szyję, bo dalej nie sięgnął, i tak surowo mu to zganił, iż ten potem zawsze miał język na wodzy. Każda wolnomyślniejsza rozmowa ustawała, gdzie on przychodził. „Milczcie, bo Bernardyn idzie“, mawiano, a jednak każdy go chętnie spotykał, bo Bernardyn zawsze był w obcowaniu miły, otwarty i pełen młodzieńczej wesołości.
W Siennie odwiedzał często siostrę cioteczną, córkę swej drugiej matki, Dyany. Pewnego dnia przy rozstaniu się z nią oświadczył jej, że idzie teraz do najdroższej sercu swojemu; ona uważała to za żart, ale wiedziona ciekawością poszła za nim i spostrzegła, że wszedł za miastem do kaplicy, i tam długo gorąco się modlił. Przy powtórnem zobaczeniu się przyznała mu, że istotnie najpiękniejszy wybór uczynił.
Skończywszy wyższe nauki i mając lat siedmnaście, został przyjętym do „uczniów Maryi“ i jako taki oddał się pielęgnowaniu chorych w szpitalu w Siennie. Kiedy roku 1400 zaraza we Włoszech zmiatała ludzi całemi setkami, a nikt nie chciał pielęgnować chorych, wtedy Bernardyn wszędzie był pierwszym i ostatnim. Wskutek zarazy liczba jego pomocników coraz malała, ale on sam nie ustawał. Gorliwością zjednał sobie 12 młodzieńców, którzy mu dopomagali w pielęgnowaniu chorych. On sam był wszędzie, rozdzielał żywność i pracę, a dla siebie zostawiał zawsze najtrudniejszą i najniebezpieczniejszą. Wielu chorym ocalił życie, wielu umierającym udzielił ostatnich Sakramentów świętych, a dla wszystkich był Aniołem Pocieszycielem.
Po czterech miesiącach zaraza ustała. Bernardyn nie był nią dotknięty, ale za to zbyt wielkie wysilenia w pracy powaliły go na łoże boleści, wśród których serce jego zupełnie odłączyło się od świata, a zapaliło tylko do spraw Niebieskich.
Zaledwie wyzdrowiał, oddał się znów pielęgnowaniu swej 97-letniej oniemiałej ciotki Dyany; troskliwość ta jego trwała czternaście miesięcy, po którym to czasie śmierć ciotki nastąpiła. Nie mając już obowiązków względem rodziny, rozdzielił cały swój majątek pomiędzy ubogich, a w roku 1402 wstąpił do zakonu świętego Franciszka z Assyżu, w sam dzień uroczystości Narodzenia Matki Boskiej i otrzymał święcenia kapłańskie.
Młodociany jeszcze czciciel Najświętszej Maryi Panny stał się niezadługo wzorem zakonnika. Kiedy po raz pierwszy zaczął w Siennie chodzić po jałmużnę dla klasztoru, chłopcy uliczni zaczęli go lżyć i kamieniami nań rzucać. Braciszek mu towarzyszący rozgniewał się o to, ale Bernardyn go ułagodził, mówiąc: „Pozwól im, niech się radują, nam oni dopomagają do zbawienia wiecznego, ucząc nas cnoty cierpliwości.“
Z powodu jego wysokiej nauki przeznaczono go na kaznodzieję, chociaż miał głos słaby i ochrypły. Bernardyn w modlitwie zatopiony uskarżał się przed Matką Boską, że kazania jego nie mają wpływu dla zbyt słabego głosu, a Królowa Niebios udzieliła mu tej łaski, iż odtąd głos jego brzmiał donośnie i dźwięcznie.
Przez pierwsze dwanaście lat miewał Bernardyn kazania tylko wobec ludu wiejskiego po wsiach w okolicy Sienny, a ani książęta ani ludność miast kazań jego dotąd nie znała. W roku 1418 przybył do Medyolanu i wypowiedział kazania w kilku kościołach, a tak się naraz kazaniami temi wsławił, że proszono go, aby miewał kazania w czasie Wielkiego Postu w Katedrze. Tam dopiero zyskał sławę kaznodziei, tak, że go odtąd nazywano Apostołem Włoch całych. Od tego czasu zniewolony był chodzić od miasta do miasta i nauczać po całym kraju, od granic Tyrolu i Szwajcaryi, aż na południe do Neapolu. Wszędzie przemawiał do ludu tylko pod gołem Niebiem, bo słuchacze nabożni po kościołach pomieścić się nie mogli. Przytem miał zwyczaj, że na końcu kazania pokazywał tablicę, na której złotemi głoskami wyryte było Imię Jezus; przed tą tablicą kazał następnie klękać i wzywać pomocy Imienia Jezusa Chrystusa.
Nieprzyjaciele jego z tego korzystali i oczernili go przed Papieżem Marcinem V, że wprowadza jakieś nowości do nabożeństwa. Papież, nie przekonawszy się poprzednio, zakazał mu kazań. Bernardyn poddał się z całą pokorą temu zakazowi, wkrótce jednak rzecz się wyjaśniła, a Papież zakaz odwołał i chciał go skłonić do przyjęcia godności Biskupa Sienny, potem Ferrary i Urbino, ale Bernardyn wyprosił sobie, że mu tej godności nie powierzono i miewał kazania dalej z wielkim skutkiem dla zbawienia dusz.
Gdy w Medyolanie na kazaniach odsłaniał zepsucie we wszystkich stanach i bez miłosierdzia karcił wszystkich, zagroził mu książę panujący śmiercią, jeśli tego nie poprzestanie. Bernardyn odpowiedział: „Miałbym sobie za największe szczęście umierać za prawdę.“ Książę próbował innych sposobów i ofiarował mu nawet pieniądze za milczenie, ale Bernardyn dwa razy odrzucił ofiary, a trzeci raz przyjąwszy, poszedł z oddawcą do więzienia i tam stu dukatami, ofiarowanemi sobie, wykupił dwu nieszczęśliwych uwięzionych, za długi. Czyn ten szlachetny rozbroił księcia jak najzupełniej i odtąd zaczął mu wszędzie cześć i uszanowanie okazywać.
W Perugii wybuchła wojna domowa, Bernardyn udał się tamdotąd, miał cztery kazania o spokoju i wkońcu odezwał się do ludu: „Otóż wy, którzy chcecie mieć spokój, przyjdźcie tu i stańcie po prawicy, a wy zatwardzialcy po stronie lewej.“ Wszyscy stanęli po prawicy, tylko jeden młody zapaleniec stanął po lewej stronie. Bernardyn odezwał się do niego: „Gardzisz mojem napomnieniem? Zaklinam cię do zgody, bo inaczej nie powrócisz żywy do domu twego.“ Ten nie usłuchał, opuścił kościół, a wchodząc do pomieszkania padł nieżywy w progu.
W Weronie kazaniami tyle dokazał, że ludzie karty, kostki do grania i inne przedmioty, służące do gier hazardowych, przynosili na place publiczne i palili na stosach, śpiewając przytem Psalmy Pokutne.
Jeden z tokarzy uskarżał się potem przed nim, że teraz nie będzie miał zarobku, na co mu Bernardyn oświadczył: idź, wyrabiaj znaki Opatrzności, w środku umieść Imię Jezusa, a będziesz miał zarobek dostateczny. Tokarz to uczynił i wkrótce dorobił się majątku, tak bowiem skwapliwie lud tablice te kupował.
Napisał Bernardyn pięć ksiąg o modlitwie, o miłości Boga, o naśladowaniu Chrystusa i o Sądzie Ostatecznym i te po nim pozostały.
Zakon Franciszkanów podniósł się przez niego niesłychanie: przez lat czterdzieści liczba klasztorów z dwudziestu wzrosła do trzystu, a zakonników z dwustu do pięciu tysięcy. Dla wielkich zasług położonych około Kościoła św. obrano go roku 1438 generalnym Wikaryuszem, ale tę godność sprawował tylko przez pięć lat, poczem się jej zrzekł, aby mu nie przeszkadzała w miewaniu kazań; był jednakże tylko rok jeszcze zdrowym. W roku 1444 w drodze do Neapolu zachorował w Akwilii ciężko na febrę; czując się blizkim śmierci, przyjął Sakramenta św. i wkrótce potem Bogu ducha oddał.
Po sześciu latach Papież Mikołaj V ogłosił go uroczyście Świętym.
Podobnie, jak płomień na ognisku podsycamy przez dodawanie coraz nowych drzew — tak samo podsycamy i ogień miłości Boga modlitwą dziękczynną, lub skruchą za popełnione grzechy i błaganiem o dalszą łaskę Boską. Święty Bernardyn w ten sposób żywił w sobie uczucie miłości ku Jezusowi i Najśw. Maryi Pannie, że na każdy dzień tygodnia miał inne westchnienie.
I tak w Niedzielę westchnął sobie nabożnie: „O dobry Jezu, dodaj mi siły, abym Cię gorąco ukochał.“ — W poniedziałek: „Jezusie, miłości najsłodsza, daj mi uczuć tę miłość, jaką Ty masz dla nas ludzi.“ — We wtorek: „Najsłodszy Jezu, chciałbym Cię miłować, ale bez Twojej pomocy nie mogę.“ — W środę: „Jezu najmilszy, pozwól mi umrzeć z miłości ku Tobie.“ — W czwartek: „Jezu drogi, udziel mi gorącej, pokornej i wiernej miłości ku Tobie, abym Cię chwalił i czcił za Twoją niewyczerpaną dobroć.“ — W piątek: „Jezu mój, który za mnie śmierć na krzyżu poniosłeś, spraw, abym za Ciebie równą śmierć ponieść zdołał.“ — W sobotę: „O Jezu, kiedyż upojony miłością ku Tobie pokażę się światu; kiedy połączenie nasze tak będzie dokładnem, że nie będę już zdolnym Ciebie obrazić? Bez Ciebie żyć, jest dla mnie boleścią i śmiercią; Twoje Imię Najsłodsze niechaj będzie błogosławione na wieki.“ Napisz sobie takie same lub podobne krótkie westchnienia na każdy dzień. Treść możesz wziąć z kazań, gdy cię zaś naciśnie potrzeba udania się z modlitwą do Boga, powtarzaj je w myśli, a będziesz uspokojony.
Panie Jezu Chryste, któryś świętego Bernardyna, Wyznawcę Twojego szczególną miłością Przenajświętszego Imienia Twojego obdarzyć raczył, prosimy, wlej za jego zasługami i pośrednictwem, w serca nasze ducha Twojej miłości. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go maja w Akwili w Abruzzach uroczystość św. Bernardyna z Sienny z zakonu Franciszkanów, który całe Włochy napełnił światłem swej mądrości i cnoty. — W Rzymie przy Via Salaria męczeństwo św. Bazylli, Dziewicy. Pochodziła ona z rodu królewskiego i miała bardzo przystojnego oblubieńca. Odmówiła mu jednakże swej ręki, za co została przez niego oskarżoną jako chrześcijanka. Cesarz Gallienus osądził, że musi rękę oddać narzeczonemu albo w przeciwnym razie życie jej odbierze. Gdy na to Bazylla odpowiedziała, że oblubieńcem jej jest Król nad królami, przebito ją mieczem. — W Nimes we Francyi uroczystość sw. Baudeliusza, Męczennika. Żądano od niego, aby bożkom ofiarę złożył; ale on nie dał się zachwiać w wierze swej mimo biczowania i różnych męczarni, a tak zasłużył sobie wkońcu na palmę zwycięstwa. — W Edessie w Syryi męczeństwo św. Talaleusza, Asteryusza, Aleksandra i towarzyszy, którzy cierpieli pod Numeryanem. — W Tebaidzie pamiątka św. Akwila, Męczennika, który z miłości dla Chrystusa dał się rozszarpać żelaznymi grzebieniami. — W Bourges we Francyi uroczystość św. Austregisila, Biskupa i Wyznawcy. — W Brescyi pamiątka św. Anastazego, Biskupa. — W Pawii pamiątka św. Teodora, Biskupa. — W Rzymie uroczystość św. Plautylli, małżonki konsula Sabinusa; była ona matką św. Flawii Domicylli, a chrzconą przez Apostoła świętego Piotra, cnotami swemi przewyższyła wysokość pochodzenia swego; umarła spokojnie w Panu.
Święty Klemens-Marya Dworzak (Hofbauer), którego dnia 20 maja 1908 wliczył Kościół w poczet Świętych, pochodził z rodziny Dworzaków, a urodził się w gminie Tasowicach, blizko Znojmu, na Morawach, dnia 26 grudnia 1751 r. Wcześnie stracił ojca, w ręku bogobojnej matki pozostało jego wychowanie. Zabiegi matki wydały bujne owoce. Już wcześnie wzbudził Bóg w jego sercu powołanie do duchownego stanu, nie mając jednak środków, aby się kształcić, został zrazu czeladnikiem piekarskim w poblizkim Znojmie, a później w klasztorze OO. Norbertanów w sąsiedniem Brück. Obok zajęć piekarskich oddawał się w czasie wolnym nauce, którą następnie uzupełnił w Wiedniu. W 27 roku życia jest jeszcze rzemieślnikiem w znanej piekarni „pod żelazną gruszką“ w Wiedniu, skąd dwukrotnie pielgrzymował do Rzymu i gdzie poznał świętobliwego Biskupa Chiaramonti, późniejszego Papieża, Piusa VII. Powrócił jeszcze do Wiednia, ale nauka w tamtejszej wszechnicy, nie odpowiadała skłonnościom jego serca. Wręcz i otwarcie wystąpił on wobec profesora i kolegów w obronie wiary, i ze słowami na ustach: „Panie profesorze, to, co pan nauczasz nie zgadza się z nauką katolicką“, opuścił gmach szkolny, a wkrótce potem Wiedeń.
Pieszo, jak zwykle, podążył do Rzymu. Zamieszkał w blizkości bazyliki Maria Maggiore. Rano pierwsze kroki skierował do kościółka św. Juliana, należącego do Zgromadzenia OO. Redemptorystów. Pobożność i skupienie zakonników zrobiły na nim wrażenie. Niezwłocznie udał się do przełożonego klasztoru i został przyjęty do zakonu. W roku 1785 złożył uroczyste śluby, prosząc od razu przełożonych, aby mu wolno było przenieść działalność poza Alpy, w strony północne. Nie wzbraniali przełożeni, widząc żarliwość iście apostolską i wypróbowaną cnotę młodego kapłana. W porozumieniu z Propagandą rzymską obrał za miejsce pracy Stralsund, na szwedzkiem wówczas Pomorzu. W drodze wstąpił do Warszawy, aby się przedstawić nuncyuszowi przy dworze polskim, jako przełożonemu misyi północnych. Ten przyjął go łaskawie i polecił pozostać w Warszawie.
Prowizorowie bractwa św. Bennona postanowili tymczasem Klemensa, wraz z towarzyszącym mu kapłanem, oraz braciszkiem zakonnym, pozostawić w Warszawie na stałe i powierzyć mu opiekę nad swoim kościołem, gdzie dotąd przeważnie cudzoziemcy zaspokajali duchowne swoje potrzeby. Znalazła ta myśl oddźwięk w pałacu prymasa Rzeczypospolitej, jak również w ordynaryacie Biskupim. Przyklasnął jej rząd polski z królem Stanisławem Augustem na czele. Nadeszło pozwolenie generała zakonu, a Klemens z towarzyszami przystąpił do dzieła. Przez lat dwadzieścia bezustannie zmieniały się godła państwowe — i to Rosyanie, to Prusacy lub Francuzi deptali orły polskie — tu w świątyni św. Bennona, na wzgórku przy Wiśle, trwała zbawienna misya. W każdym dniu gorzały światła w odnowionym przybytku Pańskim; w każdym dniu zwiększające się grono kapłanów Redemptorystów głosiło kazania, gromadząc coraz większą liczbę wiernych.
Gdy Suworow postąpił ku miastu, św. Klemens ślubem pielgrzymki się wiąże, jeżeli ono ocaleje. Po rzezi Pragi przygarnął do siebie sieroty, zbierając dla nich jałmużnę. Kiedy w jednej kawiarni, gdzie grą się bawiono, prosił o jałmużnę, jeden z obecnych plunął mu w twarz, mówiąc: „Masz!“ Św. Klemens cierpliwie przyjął to poniżenie i odpowiedział łagodnie: „To było dla mnie, a teraz proszę co ofiarować dla moich sierot.“ Pokora kapłana pozyskała obfitą jałmużnę dla biednych. Młodzież kształcił w założonej przez siebie szkole. Rozrósł się też zakon, objąwszy domy w Mitawie kurlandzkiej, w Lutkówce i Radzyminie, w pobliżu Warszawy. Równocześnie brał św. Klemens żywy udział w rozbudzeniu życia duchownego polskiej stolicy.
Pracował ciągle, lecz cierpiał wiele, zwłaszcza od rządu pruskiego, gdy ten w roku 1797 zajął Warszawę. Cierpiał, bo nie chciał zezwolić, aby w szkole jego sprawowali ludzie niegodni obowiązki komisarzy; nie chciał zaprzeć się, że jest Słowianinem i chętnie pracuje dla Polski, mimo, że nosił niemieckie nazwisko. Gdy w pracy nad rozszerzeniem zakonu przebiegał Kraków, został uwięziony i zamknięty w murach klasztoru Dominikańskiego. Gdy Francuzi w roku 1807 objęli Warszawę, a wolnomularze doszli do rządów, pośmiewiskom i napaściom na ulicach miasta nie było końca. Postanowiono za wszelką cenę usunąć zakonników. Użyto fortelu, by nie rozgoryczyć zbytnio przywiązanych do klasztoru Warszawian. Dwaj przebrani wojskowi, po rezurekcyi w Wielką Sobotę, 16 kwietnia 1808 roku, zaczęli rozpychać się w kościele i lekceważyć publiczność. Usunięto ich z kościoła, lecz zajście to dało już rządowi podstawę do bezwzględnego zastosowania surowych środków odwetu. Daremne były zabiegi napoleońskiego marszałka, Davousta; sam król saski, a książę warszawski, Fryderyk August nie zdołał, mimo życzliwości dla zakonu, uzyskać pomyślnych wyników wobec uporu centralnego rządu napoleońskiego. Opieczętowano klasztor i 36 członków zgromadzenia wysłano na wygnanie. Zajechały wozy, po pięciu zakonników wsadzono na każdy i pod osłoną straży odwieziono do granicy państwa, do Kistrzyna, fortecy przy ujściu Warty do Odry. Pobyt w Kistrzynie nie trwał długo; zakonnicy ujęli sobie serca miejscowej ludności, a pastorowie miejscowi, obawiając się powrotu własnej owczarni na łono Kościoła świętego, postarali się o usunięcie członków zakonu.
Święty Klemens udał się do Wiednia, mając już lat 57 i tu uzyskał wreszcie posadę kapelana przy kościele włoskim. Mieszkał tam lat cztery, poczem za zgodą miejscowego Arcybiskupa, hr. Hohenwartha, objął stanowisko spowiednika, oraz rządcy kościoła Sióstr Urszulanek. Tu mieszkał do śmierci i pracował, jak zwykle, z zapałem. Słuchając spowiedzi, głosząc Słowo Boże, kierując sumieniami książąt i biedaków, ogarnął przedewszystkiem sercem dorastającą młodzież i gromadził ją około siebie. Krzepił też ducha rozproszonych braci zakonnych, utwierdzał powstające za granicą domy klasztorne, był pomocny nuncyaturze apostolskiej przy dworze wiedeńskim. Nie doczekał się już zatwierdzenia swego zakonu przez rząd austryacki, ale zostawił wszystko na najlepszej drodze. Chorował od dawna na reumatyczne bóle i cierpienia gardła, wiek sam zresztą podeszły dokuczał mu coraz bardziej. Otoczony gronem przyjaciół i uczniów gasł w oczach. Powtarzał rzewnie w cierpieniu: „Co Bóg chce, jak Bóg chce i kiedy chce — to niech się stanie.“ Zmarł spokojnie 15 marca 1820 roku. Ostatnie słowa jego były: „Odmówcie Anioł Pański“ — poczem odwrócił się i skonał.
W wielkim orszaku uczniów i profesorów, księży, książąt i hrabiów, wraz z ludem wszelkiego stanu, złożono śmiertelne szczątki w katedralnym kościele św. Szczepana, poczem przeniesiono je do prywatnego grobowca w Entzendorf, pod Wiedniem. Nie leżał tam jednak długo. Już za życia jaśniał blaskiem świętości. Blask tej świętości wzrastał, z dniem każdym po śmierci mnożyła się liczba cudów. Wszystkie stany, z cesarzami Ferdynandem i Franciszkiem-Józefem na czele, słały prośby do Rzymu, aby Klemensa uznać za Świętego. Prosili arcyksiążęta, Kardynałowie, Biskupi i generałowie zakonów, prosili książęta i magnaci świeccy. Prosiła Polska z Biskupem Poznania na czele; księstwo Czartoryscy, hrabstwo Platerowie, Mycielscy, Żółtowscy i inni zwracali się do Rzymu, prosząc, „żeby był przedstawiony wiernym w Polsce, tak wiele mu zawdzięczającym, jako wzór cnót chrześcijańskich.“
Cuda, przysięgą stwierdzone, skłoniły Stolicę Apostolską do wstępnych kroków beatyfikacyi. W dniu 29 stycznia 1888 roku ogłoszono uroczyste jej orzeczenie. A po dwudziestu latach od tej chwili, odbyła się uroczysta kanonizacya. Z Polską łączyły Świętego zawsze gorące wspomnienia. Będąc w Wiedniu mawiał nieraz: „Dajcie mi proste pieśni polskie, one są daleko piękniejsze od tutejszych śpiewów.“ Tęsknił za Polską, żył w ciągłej z nami stycznośći, a nawet za granicą „wolał pracować dla Polaków i słuchać ich spowiedzi“, a ostatnią Mszę świętą za duszę Polki, ks. Tekli Jabłonowskiej odprawił. Relikwie św. Klemensa znalazły pomieszczenie we wspaniałym kościele ks. ks. Redemptorystów wiedeńskich Maria Stiegen. U nas chociaż uległy zniszczeniu drewniane domki klasztorne w Warszawie, gdzie mieszkał, a sam kościół przy ulicy Pieszej zamieniony został dziś na dom mieszkalny, duch wszakże jego żywy jest wśród nas.
Kościół obchodzi uroczystość jego w dniu 15 marca.
Święty Pachomi, drugi Zakonodawca Pustelników Egipskich po świętym Antonim Opacie, przyszedł na świat w Kenobosku, małem miasteczku w Egipcie, roku Pańskiego 291, z rodziców pogańskich. Ile razy dawano mu jako dziecięciu, według zwyczaju pogan, pokarmy poświęcone bożkom, chorował od nich i wnet je zwomitował. Także zauważano, że kiedy go rodzice przyprowadzali do świątyni, szatan, który w niej wyrocznie wydawał, przemawiać nie chciał, tak że kapłani kazali małego Pachomiego z kościoła wypędzać, mówiąc, iż znać, że on będzie wielkim wrogiem ich bogów. Młodość spędził bardzo poczciwie i nieposzlakowanych był obyczajów.
Miał lat dwadzieścia, kiedy wraz z inną młodzieżą zaciągnięty został do poboru wojskowego, nakazanego w Egipcie przez cesarza Konstantyna Wielkiego. Prowadzony pod strażą, w jednem z miast gdzie nowozaciągnięci zatrzymali się, a w któren wielu chrześcijan mieszkało, doznał od nich wielkiej uczynności i dowodów współczucia. Dowiedziawszy się, iż to są wyznawcy Chrystusa, którzy taką miłością bliżniego odznaczają się, zapragnął i sam zostać chrześcijaninem, tak się odzywając do Pana Boga: „Stwórco Nieba i ziemi! daj mi poznanie prawdziwej religii, a służyć Ci będę do śmierci jak mi to wskażesz.“
Gdy z wojska uwolniony został, wrócił do swojego ojczystego miejsca, gdzie udawszy się do chrześcijan, wiary katolickiej wyuczony został i Chrzest święty przyjął. Pierwszej zaraz potem nocy miał takie widzenie: Na rękę jego padła z Nieba rosa, a napełniwszy dłoń całą, w miód się zmieniła, i współcześnie dał się mu słyszeć głos mówiący do niego: „Pachomi! oto masz znak szczególnej łaski, którą cię obdarza Chrystus.“ Po widzeniu tem zapragnął wyłącznie poświęcić się Bogu, a dowiedziawszy się o sposobie życia Pustelników, których wtedy wielu już było w Egipcie, udał się niezwłocznie do Opata Palemona, mieszkającego na puszczy i słynącego z wielkiej ostrości życia, prosząc aby go pod swoje przewodnictwo duchowne przyjął. Ten z początku robił mu trudności, mówiąc, że wątpi, aby podołał tak ciężkiej pokucie, jakiej oddają się Pustelnicy pod jego zarządem zostający; lecz to jeszcze większą chęć należenia do nich obudziło w Pachomim, którego wkońcu przyjął Palemon.
Spędził Święty lat kilka pod jego przewodnictwem, a nie tylko podołał ostremu, pracowitemu i tylko bogomyślności oddanemu życiu, jakie tam bracia wiedli, lecz ich wszystkich w tem przewyższał, odznaczając się przytem najgłębszą pokorą, ślepem posłuszeństwem, miłością braci, i wszelkiemi cnotami najdoskonalszego zakonnika i pustelnika.
Miał także wielkie zdolności, które podniesione łaską Bożą i Duchem świętym kierowane, dawały mu głębokie poznanie Pisma świętego, które ciągle czytał i pobożnie rozważał. Opat też i wszyscy bracia, za najświętobliwszego i najuczeńszego z pomiędzy siebie poczytywali Pachomiego, i zwykle do jego rady, w ważnych rzeczach tyczących się sumienia i rozumienia głębszych tajemnic wiary, się udawali. Zdarzyło się pewnego razu, że wysłany od przełożonego daleko w głąb puszczy, zaszedł w tę jej część, którą Tabeną nazywano, a która jest jakby półwyspem, prawie wokoło wodą otoczonym. Tam dnia jednego w właściwej porze odmawiając pod drzewem Psalmy, usłyszał taki głos z Nieba: „Tu masz obrać sobie mieszkanie Pachomi i klasztor założyć, do którego nagromadzi się wielu Pustelników pod twoje przewodnictwo, a którym nadasz regułę, jaką ci Sam ukażę.“ I w tejże chwili ujrzał Anioła trzymającego w ręku tablicę miedzianą, na której wypisane były ustawy, jakie miał nadać braciom.
Święty, chociaż czuł dobrze, iż to było widzenie Boskie, nie śmiał jednak dowierzać sobie. Wróciwszy więc do klasztoru, zdał z tego sprawę Palemonowi, jako swemu przełożonemu. Ten poznając w tem wolę Bożą, kazał mu wiernie i niezwłocznie iść za nią, zająć się zaraz ułożeniem ustaw dla mających się zebrać pod jego przewodnictwo Pustelników i udać się na puszczę Tabeńską, czekając tam, co mu Bóg dalej wskaże. Uczynił to sługa Boży, a pierwszym towarzyszem swojego osiedlenia na tej puszczy miał brata rodzonego Jana, po którym przybyło mu więcej uczniów, a wkrótce tak się ich liczba powiększyła, że Pachomi ciągle nowe osady pustelnicze zakładać musiał, które miały swoich przełożonych, lecz wszystkie jemu podlegały. Przyszło nareszcie do tego, że jeszcze za jego życia, według reguły przez niego ułożonej, żyło siedm tysięcy Pustelników, a w klasztorze Talony, gdzie on sam przebywał, tysiąc czterysta.
Zakonnicy jego, tak jak wszyscy Pustelnicy, wiedli życie odosobnione, mieszkali w oddzielnych chatkach, trudnili się pracą ręczną, z której się utrzymywali i wspierali ubogich. Tylko na śpiewanie Psalmów schodzili się razem. Na odprawianie nabożeństwa natomiast, sprowadzał Pachomi kapłanów z okolicy, gdyż bardzo był przeciwny temu, aby bracia jego przyjmowali święcenia, jużto dla pokory, już aby tem wyłączniej własną duszą zajęci, oddawali się tylko bogomyślności i pokucie. Ostrzegał też niekiedy braci, mówiąc: „Zakonnik dwóch rzeczy unikać powinien: niewiast i Biskupów; niewiast, bo przestawanie z niemi naraża cnotę czystości; Biskupów, bo oni najlepszych zakonników skłaniają do święceń kapłańskich.“ Z cnót zakonnych najwyżej cenił posłuszeństwo: takowe szczególnie braciom polecał, i na niem całą ich doskonałość zakładał. Był zwyczaj pomiędzy jego zakonnikami, że każdy powinien był upleść co dzień jednę rohożę, i wszyscy takowe wieczorem przynosili do przełożonego. Zdarzyło się, że jeden z braci przyniósł dwie rohoże w jednym dniu zrobione. Widząc to Mąż święty, a upatrując w tem próżność, rzekł do niego: „Nie dla Boga, lecz dla szatana pracowałeś, bracie“, i taką za to naznaczył mu pokutę: kazał mu wziąć obydwie rohoże, i uklęknąwszy wobec zgromadzonych braci, tak do nich przemówić: „Proszę braci najmilszych, aby się modlili za mną do Pana, żeby mi odpuścił grzech mój, że wolałem zrobić dwie rohoże bez posłuszeństwa, niż jednę tylko z nakazu, za którą byłbym w Niebie nagrodę otrzymał.“
Coś podobnego zdarzyło się także w innym klasztorze, pod jego zarządem będącym. Przybywszy tam, zauważył, że brat zarządzający kuchnią, nie stawiał do stołu tej porcyi, która według reguły na oleju przyprawioną być winna. Przywoławszy więc brata kucharza, zapytał go o powód; tenże odpowiedział mu, iż uważał, że wszyscy zakonnicy dla umartwienia nie jadali tej porcyi, przydając, że stąd żałował czasu na robienie takowej napróżno. „A na cóżeś ten czas obracał?“ spytał go Pachomi. „Na plecenie rohoż odpowiedział braciszek — i takich pięćset przez rok zrobiłem.“ — „Nie dobrześ sobie postąpił — powiedział mu święty Opat — bo najprzód pozbawiłeś braci przez rok cały zasługi, jakąby mogli mieć dobrowolnie od tego posiłku się powstrzymując, i czas zmarnowałeś, spełniając robotę, która ci nie była nakazana. Odtąd więc tę porcyę znowu będziesz dawał braciom, a wszystkie rohoże, jako plecione z przełamaniem posłuszeństwa a więc rzeczy obrzydliwe Bogu, spalisz na kuchni.“
W innym znowu klasztorze brat, któremu było zlecone sprzedawanie robót wykonywanych przez zakonników, nosił je do miasta, mając na każdą przez przełożonego wyznaczoną cenę. Razu pewnego, wróciwszy, przyniósł trzy razy więcej nad to, co wynosiła suma przez Opata określona, tłómaczac się, że musiał to wszystko sprzedać drożej, gdyż przełożony tak nizką naznaczył za roboty zapłatę, że ludzie posądzali go, iż były to rzeczy kradzione. Na co mu rzekł Pachomi: „Snać bracie, żyje jeszcze w tobie mądrość świecka; idź przeto i oddaj nabywcom to, coś więcej nad zamierzoną przeze mnie cenę przyniósł, i pamiętaj, że prawdziwie roztropnym jest tylko ten zakonnik, który ślepo spełni wolę swego przełożonego.“
Gdy jednak widział jaką duszę słabą, do wysokiego stopnia względność swoją posuwał. Jeden z przełożonych klasztoru pod jego głównym zarządem będących, przyszedł do niego, pytając co ma czynić, mając jednego brata, który pragnął koniecznie zostać kapłanem, a nie bardzo był tego godnym, i było to przeciwnem regule przez Pachomiego im nadanej. Wkońcu jednakże przydał: „Miarkuję zaś, że gdy mu tego odmówię, brat ten na świat powróci, i kto wie co się z jego duszą stanie.“ — „Dozwól mu przyjęcia święceń kapłańskich — powiedział Pachomi — zdaje mi się, że przez to wybawimy duszę jego od szatana.“ Jakoż zakonnik ten zostawszy księdzem, świętym został zakonnikiem, a później spotkawszy Pachomiego, upadł mu do nóg, mówiąc: „Ojcze, łakawością twoją wyratowałeś duszę moją, aczkolwiek czuję teraz, że z poduszczenia ducha pychy domagałem się święceń, gdybyś mi ich jednak nie dozwolił był przyjąć, do najsmutniejszych byłbym doszedł ostateczności.“
Z taką wyrozumiałością będąc dla drugich, dla siebie był bardzo surowym. Obarczony zarządem kilku tysięcy Pustelników pod jego przewodnictwem zostających, na wszystkich wspólnych obowiązkach był pierwszym, w ręcznej nawet pracy najmłodszemu z zakonników nie dając się wyprzedzić. A gdy go bracia prosili, aby sobie w tem folgował, odpowiedział: „Jarzma, którem wziął, nie złożę. Chrystus Pan nas połączył, abyśmy wspólnie pracowali na życie doczesne, i na wieczne razem zarabiali.“ W postach też nikt mu nie wyrównał, jak i w innych umartwieniach ciała, których nawet nie zmniejszał, gdy na zdrowiu zapadał. Raz, kiedy był chory, brat, który go doglądał, widząc, iż drży od zimna, przykrył go ubogą kołdrą, a on ją odsuwając, rzekł: „Zdejm to ze mnie, bracie kochany, niech leżę pod rohożą, jak inni bracia sypiają.“ Także podczas choroby, nie tylko nie chciał używać innych pokarmów jak te, które zdrowym braciom dawano, lecz i w ich użyciu ściśle trzymał się czasu przez Regułę przepisanego.
Miał rodzinę, która go bardzo miłowała, a z którą gdy został Pustelnikiem, już żadnych nie miał stosunków. Po długim czasie, kiedy już Pachomi założył był swój klasztor na puszczy Tabenie, siostra jego, którą najwięcej kochał, przybyła do furty klasztornej, prosząc aby go na chwilę widzieć mogła. Sługa Boży nie wyszedł do niej, lecz taką jej przez jednego z braci wysłał odpowiedź: „Dość ci na wiadomości, że żyję: nie miej mi za złe, że wyrzekłszy się dla Pana Boga wszystkiego co mi najdroższe było na świecie, i z tobą na tej ziemi już widzieć się nie będę. Lecz jeśliś po to przyszła, aby naśladować mój sposób życia, dopomogę ci do wybudowania niedaleko stąd klasztoru, w którym uczyć cię będę służby Bożej i życia Bogu miłego.“ Poszła za tą radą siostra jego, i przybrawszy sobie wiele towarzyszek, na puszczy tejże osiadła, a tym sposobem Pachomi założył tam i klasztor żeński.
Raczył także Pan Bóg obdarzyć tego wielkiego sługę Swego łaską czynienia cudów. Z najodleglejszych okolic przynoszono do niego ciężko chorych: a lubo on wtedy z pokory zawsze powtarzał, że jest wielkim grzesznikiem, i nie godzien takiego zaufania, kładł na nich ręce, modlił się, i wszystkich wyleczał. Nawet samo dotknięcie szat jego wielu uzdrowiło.
Nie doszedł był jeszcze podeszłej starości, gdy godzina jego zejścia się zbliżyła. Zwoławszy braci, upominał ich, aby ustawy przez niego nadane jak najwierniej zachowali, kacerzy, którzy się już podówczas mnożyli, pilnie się strzegli, a najbardziej zalecał posłuszeństwo przełożonym i miłość wzajemną. Potem naznaczywszy na swoje miejsce Opatem jednego z najdawniejszych uczniów swoich Petroniusza, zasnął w Panu dnia 9 maja roku Pańskiego 348, mając lat pięćdziesiąt siedm.
Posłuszeństwo jest to cnota, która w nas sprawia, że stajemy się uległymi Panu Bogu i tym wszystkim, którzy Go zastępują. Jest to cnota dla wszystkich bez wyjątku, dla każdego stanu i powołania, gdyż każdy powinien być posłusznym. Cnota ta zawiera w sobie wszystkie inne cnoty. Święty Grzegorz mówi: „Że posłuszeństwo tak zaszczepia cnoty w duszy i one zachowuje i udoskonala, jak ogrodnik zaszczepia drzewka w ogrodzie i je pielęgnuje.“ Ustąpią cnoty, a miejsce ich odziedziczą grzechy, jeżeli nie będzie posłuszeństwa dla zwierzchności. Z wszystkich ofiar, jakie Bogu czynić możemy, najmilsza jest ofiara posłuszeństwa, ponieważ oddajemy Panu Bogu to, co najwięcej cenimy, to jest: wolność naszą.
Św. Pachomi chcąc zakonników swoich mieć doskonałymi, polecał im szczególnie cnotę posłuszeństwa, i tej w nich najbardziej przestrzegał, za nic ceniąc wszelkie ich sprawy, jakkolwiek same w sobie chwalebne, z innych pobudek niż z woli przełożonego dokonane.
Posłuszeństwo zaś osób zakonnych na tem polega, że zakonnik powinien być posłuszny, poddając nie tylko swą wolę, ale i rozum pod rozkaz przełożonego, nie rozsądzając, nie rozbierając, czy to, co mu rozkazują, jest dobre lub złe, aby tylko nie było przeciwne prawu Bożemu; powinien być cichym, cierpliwym i nie obraźliwym. Naucz się wysokiej mądrości ewangelicznej, która według Apostoła na tem się zasadza, aby być poczytanym u świata za głupiego. Będziesz mądrym według Boga, jeżeli nie będziesz roztrząsał ani się zastanawiał nad tem, co ci rozkazują, ale będziesz słuchał z dziecinną prostotą i rządził się światłem wiary, uważając za rzecz świętą, pożyteczną, mądrą, tylko to, co prawo Boskie i wola przełożonego rozkazuje. Posłuszny nie roztrząsa rozkazów przełożonych, bo cała jego rozkosz czynić to, co mu każą. Bądź przekonany, że wszystko, co przełożony rozkazuje, jest pożyteczne i potrzebne, a nie bądź tak śmiały, abyś swe zdania o tych rzeczach wydawał, które ci rozkazuje. Bądź przekonany, że obowiązkiem twoim jest być posłusznym i spełniać wolę przełożonego, idąc za słowami Mojżesza: „Słuchaj, Izraelu! a nie mów i słowa.“ Znak duszy niedoskonałej i serca bez cnót, jest rozbierać wolę przełożonego i zastanawiać się nad tem, co mu rozkazuje i chcieć wiedzieć dlaczego to rozkazuje, nie ufać rozkazowi i wymagać wyjaśnienia powodu rozkazu i wypełniać z ochotą tyko te rozkazy, które mu się podobają i są według jego myśli i woli. Powinność, wynikająca ze sprawiedliwości jest, aby człowiek swój rozum poddał woli Bożej i temu, kto Go zastępuje. Aby swój rozum poddać, potrzeba wierzyć, czego się nie rozumie; aby wolę poddać, potrzeba czynić, co nie przypada do smaku. Jezus Chrystus mówi, że czyni, co Mu Ojciec każe; a ty sądzisz według własnego rozumu i czynisz, co ci do gustu przypada. Nie jestże to świętokradztwem ujmować cząstkę z całopalenia? Zakonnik jest człowiekiem, który się całkowicie Bogu poświęcił, a ty sobie zatrzymujesz najlepszą czystkę tej ofiary, to jest rozum. Bój się odrzucenia Saulowego, który zbyt polegał na swojem zdaniu. Bój się kary Ananiasza i Safiry, którzy zatrzymali sobie cząstkę z ofiary.
Przez zasługi i pośrednictwo świętego Pachomiego, Zakonodawcy i wielkiego sługi Twojego, prosimy Cię, Panie, da nam we wszystkiem wolę Twoją poznać, i zawsze wiernie ją spełniać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 21-go maja w Maurytanii dzień zgonu św. Tymoteusza, Poliusza i Eutychiusza, Dyakonów, którzy w tych okolicach głosili Słowo Boże i wspólnie osięgli koronę męczeńską. — W Cezarei w Kapadocyi śmierć męczeńska św. Polyeuctusa, Wiktoryusza i Donata. — W Kordowie uroczystość św. Sekundyna, Męczennika. — Tegoż dnia pamiątka św. Synezyusza i Teopompusa, Męczenników. — W Cezarei Filipowej męczeństwo św. Nikostrata, trybuna wojny i Antyocha z innymi żołnierzami. — W Aleksandryi uroczystość pamiątkowa św. Sekunda, Kapłana, z wielu wiernymi, których aryański Biskup Georgios kazał wymordować w sposób najokrutniejszy. Działo się to w dniach Zielonych Świątek za czasów cesarza Konstancyusza. — Tegoż dnia pamiątka św. Walensa, Biskupa, którego zabito razem z trojga dziećmi. — Również pamiątka św. Biskupów i Kapłanów, co przez aryan wysłani zostali na wygnanie i przezto zasłużyli sobie na policzenie ich w poczet świętych Wyznawców. — W Nicei we Francyi uroczystość św. Hospicyusza, Wyznawcy, sławnego cnotą wstrzemięźliwości i darem przepowiadania.
Roku 439 zdobyli Argańscy Wandale pod królem Genzerykiem Kartaginę w Afryce. Z okrucieństwem sobie właściwem zaczęli prześladować katolików, łupić ich kościoły, bezcześcić ich świętości, na męki oddawać kapłanów, a lud mordować i wielu sprzedawać w niewolę. Takiego smutnego losu doznała także i Julia, córka rodziców znakomitego rodu, a nadzwyczajnej urody, wysoko wykształcona i pełna pobożnych uczuć. Wystawioną na sprzedaż przez łupieskich Wandalów, kupił jako niewolnicę poganin Euzebiusz, kupiec syryjski.
Okropna zmiana, jaka zaszła w nieszczęśliwym losie Julii, kiedy z wielkiego bogactwa i dostatków popadła w ubóstwo, a w zamian za uwielbienie, jakiem ją otaczano, zyskała pogardę, z rozkazującej zaś stała się sługą — wielka ta zmiana byłaby złamała inne serca mniej odważne, ale Julia, będąc chrześcijanką, znalazła wielką pociechę w nauce Chrystusa i z wielką pokorą i cierpliwością przyjęła na się ten krzyż doświadczenia, jaki Jezus Chrystus na nią zesłał i dla tego zniosła ubóstwo, cierpienie, pohańbienie, a wkońcu nawet śmierć męczeńską.
Służąc jako niewolnica w domu Euzebiusza, przez swą łagodność i obyczajność, a pilność niezmordowaną, połączoną ze zręcznością, takie sobie Julia zaskarbiła przywiązanie i szacunek w całym domu, że nikt nie śmiał jej w czemkolwiek ubliżyć. — Każdej wolnej od zatrudnień chwili używała na czytanie nabożnych książek, jakie otrzymywała potajemnie od chrześcijan; czytając je, rozpamiętywała cierpienia i męki Jezusa, jakie Zbawiciel przechodził od początku prześladowania aż do śmierci na krzyżu. Często, kiedy miała zmartwienie, lub groziło jej jakie nieszczęście, lub też pokusa ją ciągnęła, wtedy całowała mały krzyżyk, który zawsze nosiła na piersiach i modliła się do Jezusa Chrystusa: „Ty Jezu chciałeś cierpieć i wrócić do chwały Twojej, do Królestwa Niebieskiego; zmiłuj się nade mną i dozwól, abym i ja cierpień doznała z miłości ku Tobie. Z radością noszę te pęta niewolnicy, ponieważ one mnie czynią nieco podobną do Ciebie, mój Jezu, i ponieważ one może mi otworzą bramy Niebios.“
Zresztą była bardzo wesołą i swobodną, pościła bardzo często i wyrzekła się wszelkich uciech światowych, aby tylko uprosić sobie łaskę zachowania czystości dziewiczej.
Po kilku latach Euzebiusz wybrał się w interesach w drogę do Europy, a Julia razem z innemi sługami towarzyszyła mu w tej podróży. Kiedy przybyli do wyspy Korsyki i w Kapo-Korso na ląd wysiedli, zastali właśnie pogan zebranych na uroczystość święta narodowego, gdzie bogom ofiary składano. Euzebiusz udał się do świątyni, aby cześć oddać bogom, a Julia pozostała w mieszkaniu, padła na kolana i modliła się gorąco, wstawiając się za poganami, aby ich Bóg coprędzęj oświecić raczył i wyzwolił z tej niewoli ducha, a nauczył poznawać prawdy Boże.
Kilku urzędników tej wyspy przechodząc mimo mieszkania, usłyszało te modlitwy i prośby Julii i zapytali jej, czemu nie poszła razem z innymi do świątyni i czemu nie bierze udziału w ofiarach bogom przynależnych, na co Julia otwarcie im odpowiedziała: „Jestem chrześcijanką i czczę tylko jednego jedynego Boga prawdziwego, a nie bożki, które czci nie są warte.“
Urzędnicy donieśli o tem namiestników Feliksowi, dodając, że u Euzebiusza jest bardzo piękna chrześcijanka, która o ich bogach z wielką pogardą się wyraża. Feliks, wielki prześladowca chrześcijan, zapalił się chęcią dostania w ręce swoje tej chrześcijańskiej niewolnicy.
Zaprosił tedy Euzebiusza do stołu swego i w czasie uczty zarzucał mu, że pozwolił niewolnicy swej znieważać bogów i czcić Boga chrześcijańskiego. Euzebiusz uniewinniał się, dowodząc, że zadawał sobie już dużo trudu, aby Julię skłonić do odstępstwa od jej wiary, i do ofiarowania bogom pogańskim; wszakże ona zawsze oświadczała, iż woli śmierć ponieść, niż wiary się wyrzec — zresztą, mówił, jest to najmilsza moja niewolnica, prawdziwa perła, dla swego wdzięku, wierności i pracy. Tak wielkie pochwały oddawane Julii przez Euzebiusza, podrażniły ciekawość Feliksa; zobaczył dziewicę i tak mu się spodobała, że zawrzał wielką pożądliwością, aby ją posiadać; nalegał na kupca, aby mu ją odprzedał, ofiarując wzamian wysoką cenę, lub też cztery najpiękniejsze niewolnice własne, ale Euzebiusz mu oświadczył: „Twoje starania na nic się nie zdadzą, cały majątek twój nie starczy na nabycie tej perły, której wogóle nie mam na sprzedaż.“
Feliks postanowił zatem niegodziwym podstępem uzyskać to, czego zapomocą złota dokonać nie zdołał. Zaprosił bowiem powtórnie kupca na ucztę i przykazał niewolnicom ozdobionym w wieńce z róż, aby Euzebiuszowi ciągle dolewały wina i słodkiemi spojrzeniami zniewalały go do picia nad miarę. Stało się też, jak sobie namiestnik życzył i Euzebiusz wpadł w stan nieprzytomności. Tymczasem Feliks kazał przyprowadzić Julię; w przekonaniu, że kilka pochlebstw jej wypowiedzianych zniewoli ją zupełnie do odstępstwa od wiary chrześcijańskiej, zaczął się sadzić na żarty, chwaląc przytem jej piękność i rozczulając się niby jej losem i nieszczęsnym, na który nie zasłużyła. Przyrzekł jej też, że postara się o uwolnienie jej z niewoli, jeśli tylko złoży bogom ofiary.
Julia odpowiedziała mu, że jest wolną w swych przekonaniach, dopóki służy Chrystusowi i że nie życzy sobie na tym tu świecie żadnej zmiany i żadnej innej wolności, jak tylko kochać Boga i Jemu służyć. „Waszymi bogami gardzę i drę już na samą myśl — mówiła — gdybym im cześć miała oddawać; wolę raczej umrzeć zaraz za wiarę moją.“
Namiestnik rozgniewany tą odpowiedzią, uderzył ją w twarz tak silnie, że krew z ust jej się polała, ale Julia stała się tem radośniejszą, że wolno jej było cierpieć za Jezusa. Rozkazał ją Feliks następnie wziąć na tortury i biczować aż do krwi. Julia w czasie tych katuszy wołała: „Jezusie, Ciebie także biczowano i wsadzono Ci cierniową koronę na głowę. Dzięki Ci składam, że mnie uznajesz godną, abym choć w części podobnie jak Ty cierpiała.“ W czasie tych wszystkich katuszy nagabywał ją namiestnik, aby się Chrystusa wyrzekła. „Nie, do tego mnie nie przywiedziesz — mówiła Julia — choćbyś mnie i na krzyż przybić kazał.“
Otrzymasz, czego pragniesz — zawołał rozszalały gniewem namiestnik, kazał siepaczom zrobić krzyż i Julię nań przybić.
W czasie tych ciężkich katuszy modliła się Julia bezustannie do Boga i prosiła o miłosierdzie nad oprawcami. Zaledwie gwoździe przebiły jej ciało, zabrał ją Pan Bóg do Swojej chwały, a w chwili jej zgonu spostrzeżono białą gołębicę, wznoszącą się ku Niebu.
Gdy Euzebiusz wytrzeźwiał i obudził się, było już za późno, aby wierną swą niewolnicę ocalić.
Ciało jej przewieziono do Gorgony, małej wyspy skalistej opodal Toskany, gdzie je zakonnicy w własnym klasztorze pochowali.
W roku 763 król Longobardów Dezderyusz, kazał ciało jej przenieść do Brescyi, gdzie na jej wstawienie się do Boga dużo zdarzyło. Później pod jej opieką wystawiono tam klasztor żeński.
„Jestem wolną, dopóki służę Chrystusowi“, zwykła mawiać chrześcijańska niewolnica Julia i trudnoby było znaleźć człowieka bogatego, albo potężnego, któryby miał podobne wyobrażenie o wolności. Takie wyrażenie jest najpiękniejszem objaśnieniem wolności chrześcijańskiej.
Wolność jest podarunkiem drogocennym, jakim Pan Bóg przyozdobił twój rozsądek i twoją wolę; jest to wzniosła i tobie człowiecze przyrodzona potęga, byś nienawidził wszystko złe, tj. wszystko to, co się nie zgadza z twoją godnością i przeznaczeniem. Ponieważ sam siebie nie stworzyłeś, lecz od Boga otrzymałeś byt, życie, godność i przeznaczenie, zatem przez Boga tylko uzyskać możesz prawdziwą szczęśliwość, a wolność twoja spoczywa w podziwienia godnej potędze, że chętnie i radośnie wypełniasz świętą wolę Boga.
Ponieważ Bóg sam w Sobie jest nieskończoną świętością i dobrocią, mądrością i miłością, a tobie tylko to jako wolę Swoją objawić może, co dla ciebie jest dobrem, zbawiennem i pożytecznem, tedy jasnem jest, że z twej wolności najlepszy użytek uczynisz, jeżeli we wszystkich twych sprawach zawsze stosować się będziesz do woli Bożej i odrzucisz wszelkie pochlebstwa, a oddalisz wszelkie pokusy, któreby nie zgadzały się z wolą Bożą. Aby dopełnić warunków do wykonywania wolności, poznać należy świętą wolę Boga o postanowieniu człowieka, albowiem wolność dla nieznającego się jest tem, czem światło dla niewidomego, czem muzyka dla głuchego. Wolność swą człowiek może wzmocnić i do wyższego stopnia wynieść, jeżeli często chodzi do Stołu Pańskiego, albowiem tylko nieustająca łaska Boska podnosi człowieka ku Bogu.
Boże, Stwórco i Opiekunie wszystkich wiernych, miłosierdzia Twojego pokornie wzywamy, abyśmy dzień ten uroczysty świętej Męczenniczki Julii, pobożnie obchodząc, wiekuistem weselem wraz z nią się cieszyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go maja w Rzymie uroczystość św. Faustyna, Tymoteusza i Wenusta, Męczenników. — W Afryce męczeństwo św. Kastusa i Emiliusza, którzy przez ogień weszli do chwały rajskiej. Przy pierwszej próbie zawahali się (jak pisze św. Cypryan), jednakże przy próbie drugiej, wzmocnieni łaską Bożą, zwycięsko wytrzymali w ogniu. — Na Korsyce uroczystość św. Julii, Dziewicy, która na krzyżu znalazła koronę życia. — W Komanie w Poncie śmierć męczeńska św. Bazyliska pod cesarzem Maksymianem i prefektem Agryppą; włożono mu najprzód na nogi żelazne sandały, przez które wbijano rozpalone gwoździe i jeszcze inne zadawano mu męczarnie, wkońcu ścięto go na rozkaz Agryppy i ciało wrzucono do rzeki. — W Hiszpanii pamiątka św. Kwiteryi, Dziewicy i Męczenniczki. — W Rawennie uroczystość św. Marcyana, Biskupa i Męczennika. — W okolicy Auxerre pamiątka św. Romana, Opata, który obsługiwał św. Benedykta w grocie; później wysłany do Gallii, pozostawił w założonym przez siebie klasztorze wielu świętych Uczni i spokojnie w Panu przeszedł do wieczności. — Pod Akwinem pamiątka świętego Fulco, Wyznawcy. — W Pistoja w Toskanii uroczystość św. Atto z zakonu Vallombroza. — W Kaskii w Umbryi uroczystość św. Rity, Wdowy, z zakonu eremitów św. Augustyna, która po śmierci swego męża miłość swą poświęciła odwiecznemu Oblubieńcowi Chrystusowi.
Ze sławnej i ojczyźnie swojej niepospolicie zasłużonej rodziny Bobolów, pochodził ten sługa Boży, który przyszedł na świat roku Pańskiego 1591. Od pobożnych rodziców w naukach i świętych obyczajach wyćwiczony, wstąpił za młodu jeszcze do zakonu Jezuitów, aby w nim zdrowie i życie dla Chrystusa położyć. Zostawszy kapłanem, oddał się całem sercem pracy około zbawienia bliźnich swoich. Bóg też hojnie błogosławił wytrwałej, a gorliwej pracy misyonarza Swego, darząc go ku temu szczególniejszym darem wymowy, słodyczą w obcowaniu z bliźnimi, i przedziwną gorliwością o rozszerzanie chwały Bożej, której żadne cierpienia, ani wysiłki Apostolskiej pracy zwyciężyć nie zdołały. Takimi darami wzbogacony błog. Jędrzej przebiegał wszerz i wzdłuż całe Podlasie, nauczał i przekonywał tak prosty lud, który całem sercem lgnął do niego, jak też i wykształconych i możnych tego świata, prowadząc wszystkich do jedności wiary i do Chrystusa.
Atoli im więcej dusz błogosławiony wyrywał z mocy piekielnej, im bardziej lud wierny za jego pracą i nauką do pokuty się garnął, im gorliwiej oczyszczał tę winnicę Chrystusową, którą mu Bóg powierzył, z kąkolu, jaki na niej siał nieprzyjaciel, tem jak to zwykle bywa — cięższe prześladowania znosić musiał od służalców piekła. Nie obeszło się bez fałszywych oszczerstw, najzelżywszych obelg; ale gdy święty Mąż na to wszystko słodyczą tylko i cierpliwością odpowiadał, postanowili nareszcie, niechcący się nawrócić, umęczyć tego Wyznawcę Chrystusa. Dawno on już oddał Bogu swe życie w ofierze, dawno pragnął wylaniem krwi swojej stwierdzić i wiarę i miłość, jaka gorzała w sercu jego ku Zbawicielowi; to też bynajmniej nie zastraszył się na wiadomość, że nieprzyjaciele czyhają na życie jego, a spostrzegłszy w lesie najeżdżających go nieprzyjaciół, ukląkł i wołając do Nieba: „Stań się wola Twoja“, oddał się ponownie Bogu, jako ofiara całopalenia.
Mordercy dostawszy w ręce swoje sługę Bożego, obdarli go natychmiast z szat i związawszy go, bili i siekli rózgami, przywlókłszy go w ten sposób do opodal leżącego miasteczka Janowa, gdzie się dopiero miała nasycić ich namiętność, pozbawiona już czucia ludzkiego. — Zdarto następnie żywcem skórę z głowy błogosławionego Męczennika, toż samo z palców i z rąk, a szydząc bezbożnie ze święceń i stroju kapłańskiego, zasypywali świeże rany plewami z jęczmienia. Inni tymczasem przypiekali boki pochodniami, lub ostre mu drzazgi za paznogcie wbijali. A kiedy Błogosławiony tylko modlitwą na ustach lub słowami odpowiadał na te i tym podobne męczarnie, prosząc Boga o przebaczenie dla oprawców swoich, siepacze nie mogąc znieść tej mowy, wyłupili mu jedno oko i wyrwali język przez ranę, którą w tym celu w karku otworzyli.
Tak porozdzieranego najkropniejszemi ranami, wrzucili na pół żywego do błota. Konał tam błogosławiony przez kilka godzin, aż nareszcie herszt bezbożników widząc, że jeszcze żyje, dobił go mieczem. Po dokonanej zbrodni rozbiegli się siepacze, tymczasem pobożni zabrali święte zwłoki i przenieśli je do Pińska, gdzie uczciwie pochowane zostały. Byro to roku 1657.
Od tego czasu naród nasz gorąco pragnął, aby Stolica święta przyznała i ogłosiła światu nowego Patrona naszego, atoli dla różnych nieszczęść i zamieszek w kraju prośby królów i panów zostawały bezskuteczne. I tak dopiero Ojciec święty, Pius IX policzył go w poczet Błogosławionych w maju roku 1853.
„A duszę Moją kładę za owce Moje.“ (Jan 10, 15). Przez te słowa okazał Pan Jezus wielkie pragnienie, aby cierpieć i umierać za nas. Nie mówił: Odbiorą Mi życie, ukrzyżują Mnie za owce Moje, ale nikt Mu życia nie mógł odebrać, lecz dobrowolnie je za nas oddał, jak o Nim przepowiedział Prorok: „Ofiarowan jest, iż sam chciał.“ (Izaj. 53, 7). I dziś w Niebie królujący mówi: „A duszę kładę za owce Moje“ i gdyby tego było potrzeba, pozwoliłby się jeszcze raz ukrzyżować, a nawet za jednę duszę, aby była zbawiona. Miłość Jezusa Chrystusa ku nam objawia się w dwóch rzeczach: w pragnieniu wewnętrznem cierpieć za nas i w rzeczywistości ofiarowania się na krzyżu. Zbawienie nasze zależy na wewnętrznej woli pragnienia tego, czego nie możesz w rzeczywistości wypełnić — nie możesz przelać krwi męczeńskiej dla Jezusa Chrystusa, ale możesz tego pragnąć i być w każdej chwili gotowym ofiarować Mu życie swoje; — nie możesz nawracać niewiernych, nie możesz całego świata grzeszników pozyskać Chrystusowi, ale możesz tego pragnąć i za nich się modlić. O jak mało i prawie nic dla Ciebie, Boże, nie czynię i nie cierpię, niech przynajmniej mam to pragnienie wszystko dla Ciebie czynić, dla Ciebie cierpieć i dla Ciebie żyć i umierać.
Błogosławiony Jędrzej Bobola wiedział, co go czeka w tem życiu za jego pracę około nawracania niewiernych, a jednak nie przeląkł się, nie przestał pracować nad ich nawracaniem. Bo wiedział bardzo dobrze, jak wielkim darem jest Wiara święta, chętnie więc swe życie ofiarował, aby módz tę wiarę wlewać w serca bliźnich swoich. Dlatego prosi Kościół święty Boga, abyśmy przez przyczynę tego błogosławionego Męczennika zawsze niezłomni zostali w tej wierze, dla której błogosławiony Bobola wśród rozlicznych mąk na świecie koronę męczeńską sobie zasłużył. Abyśmy znosili raczej wszystkie przeciwności, aniżeli szkodę duszy własnej.
Boże i Panie mój, racz to łaskawie sprawić, abyśmy za przykładem błogosławionego Męczennika Twego, Jędrzeja Boboli, zawsze niezłomni zotali w tej wierze, a tem samem zbawienia wiecznego dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go maja w Rzymie uroczystość pamiątkowa św. Jana Chrzciciela de Rossi, Wyznawcy, który z wielką cierpliwością i miłością głosił Ewangelię ubogim. — W Langres we Francyi męczeństwo św. Dezyderyusza, Biskupa; widząc, jak naród jego jest poniewieranym przez hordy wojennych wandalów, chciał ich króla prosić o ochronę. Tenże kazał go jednak zaraz zamordować. Święty z radością podał głowę swą pod miecz za swe owieczki, a ugodzony śmiertelnie, oddał duszę Stwórcy swemu. Razem z nim stracono także wielu z jego owczarni, którzy grób swój znaleźli pod miastem. — W Hiszpanii śmierć męczeńska św. Epitacyusza i Bazyleusza, Biskupów. — W Afryce pamiątka św. Kwinkcyana, Lucyusza i Juliana, Męczenników, którzy zasłużyli sobie na koronę wieczną podczas prześladowania przez wandalów. — W Kapadocyi uroczystość pamiątkowa tych św. Męczenników, którym najprzód nogi zmiażdżono a potem ich zabito podczas prześladowania chrześcijan pod Maksymianem Galeryuszem; tak samo i tych, co tegoż dnia śmierć znaleźli w Mezopotamii. Ostatnich powieszono za nogi i częścią dymem i ogniem zaczadzono a częścią spalono. — W okolicy Lyonu uroczystość św. Dezyderego z Vienne, który z rozkazu króla Teodoryka został ukamienowany i tak uzyskał koronę męczeńską. — W Synnadzie we Frygii pamiątka św. Michała, Biskupa. — Tegoż dnia uroczystość Merkurialisa, Biskupa. — W Neapolu w Kampanii św. Eufebiusza, Biskupa. — Pod Norcyą pamiątka św. Mnichów Eutychiusza i Florencyusza, o których wspomina Papież święty Grzegorz.
Uroczystość dzisiejsza na cześć Najświętszej Maryi Panny, Wspomożenia Wiernych, w nowych czasach dopiero została zaprowadzona. Ustanowił ją Papież Pius VII w r. 1816 dekretem z 16 września dla całego Kościoła katolickiego.
Kościół święty ustanawiając tę uroczystość, miał na uwadze pamiątkę jednego z najważniejszych wypadków w chrześcijaństwie, w którym Najśw. Marya Panna okazała się potężną Pocieszycielką.
Wypadek ten był następujący:
Cesarz Napoleon I, dla którego dumy i ambicyi Europa zdawała się za małą, nadto nie umiejący uszanować żadnej ustawy, żadnego prawa, jeżeli jemu było niedogodnem, pogniewał się na Papieża Piusa VII dlatego, że Ojciec święty nie chciał zezwolić na rozwód brata jego Hieronima z protestantką, córką kupca z Ameryki. Napoleon wymyślił pozorną przyczynę i obsadził w roku 1809 Rzym, wysławszy tamdotąd generała Miollisa, przez którego kazał oświadczyć Papieżowi: „Ja — Napoleon — jestem cesarzem Rzymskim i żądam zwrotu państwa kościelnego, jako podarunku Karola Wielkiego, gdyż panowanie Papieża już się skończyło.“
Ojciec święty Pius VII zaprotestował przeciwko tejże niesprawiedliwości i bez wahania wyklął Napoleona z Kościoła; klątwę kościelną w nocy z dnia 10 na 11 czerwca kazał przybić na drzwiach kościoła świętego Piotra i polecił się Opiece Najświętszej Maryi Panny.
W nocy o godzinie drugiej zdobył francuski generał Radet Kwirynał Papieski, zastał w nim Ojca świętego w szaty Papieskie przybranego i odezwał się głosem drżącym: „Mam zlecenie bardzo przykre, ale że cesarzowi memu poprzysiągłem dozgonną wierność i posłuszeństwo, przeto jestem zniewolony je wypełnić: w mieniu cesarza mam zlecenie oświadczyć ci, Ojcze święty, że Rzym i państwo kościelne odtąd przestaje być Twoją własnością i jeżeli się nie zrzeczesz dobrowolnie, to mam zlecenie zabrać cię do generała Miollisa.“ Ojciec święty Pius VII odpowiedział na to stanowczo i z godnością: „Panie generale, sądzisz, że takie rozkazy cesarza wypełnić winieneś dlatego, że mu poprzysiągłeś być wiernym i posłusznym; pomyśl w jaki sposób my bronić jesteśmy zniewoleni praw Stolicy świętej, do których obrony tak wielu przysięgami jesteśmy spowodowani. My nie możemy oddać nic takiego, co do nas nie należy. Władza nad państwem kościelnem należy do Kościoła Rzymskiego, a my tylko jesteśmy jego zarządcami. Cesarz może nas kazać w kawały pociąć, ale przyzwolenia na to zrzeczenie się od nas nigdy nie uzyska.“ Generał Radet zabrał Ojca świętego i Kardynała Paccę do powozu, zamknął ich w nim i kazał szybko jechać, nie do generała Miollisa, jak to był poprzednio zmyślił, lecz przez Florencyę do granic Francyi, a stamtąd wrócił znów do Sawonny, gdzie Papieża osadził w więzieniu; Kardynał Pacca natomiast osadzony został w więzieniu w Fenestrelli.
Aby Papieża skłonniejszym uczynić do przyzwolenia na swe żądania, nakazał Napoleon pozbawić go usługi, a nawet spowiednika nie pozwolił doń wprowadzić; nadal polecił mu odebrać wszelkie książki, nawet brewiarz i bardzo licho go żywił. Protestanci natomiast i masoni w pismach publicznych drwili sobie z więźnia i nazywali go „Piusem Ostatnim.“ Ojciec św. tymczasem znosił to wszystko cierpliwie, modlił się i prosił wiernych, aby się za niego również modlili — ślubując zarazem obraz Matki Boskiej, jakiemu w Sawonnie oddawano cześć, jako obrazowi „Matki Miłosierdzia“, ukoronować złotą koroną.
Cierpienia jego i troski były istotnie wielkie, ponieważ wielu Kardynałów, oraz większa część francuskich i włoskich Biskupów więcej się troszczyła o łaski Napoleona, niźli o prawa i dobro Kościoła świętego.
W roku 1812 kazał wreszcie cesarz Napoleon Papieża przywieźć do Paryża. W czasie podróży nie miano na niego najmniejszego względu, chociaż starzec tak ciężko się rozchorował, że mu ostatnich Sakramentów świętych udzielono; wieziono go bez odpoczynku dzień i noc, a kiedy się zatrzymywano na popasy, nie pozwalano mu wysiadać, tylko razem z powozem zamykano go w szopach. Jakby cudem Papież wyzdrowiał i przybył do Fontainebleau pod Paryżem.
Nie podobna prawie opisać, na jakie przykrości Namiestnik Chrystusa w tem nowem niejako więzieniu bywał narażony. Wkrótce atoli zaszła ogólna zmiana; Napoleon, zwyciężony w bitwie pod Lipskiem, był zniewolony, chcąc tym sposobem pogodzić się z sądem świata, uwolnić Papieża w styczniu roku 1814, a w kwietniu tego samego roku w tym samym zamku Fontainebleau podpisać musiał zrzeczenie się prawa do tronu.
Z wielkim tryumfem powrócił Ojciec święty do Sawonny, ukoronował obraz Matki Boskiej, zwany „Matką Miłosierdzia“, złotą koroną, jak to był ślubował. Przy uroczystości tej asystowali mu liczni Kardynałowie i Prałaci, król Wiktor Sardyński i królowa Marya Ludwika z Etruryi.
Dnia 24 maja roku 1814 wjechał do Rzymu wśród wielkich okrzyków ludu. Zwrócono mu wszystkie zabrane dzieła sztuki, majątek kościelny i rządy nad państwem kościelnem i od tego czasu panował znów jako niepodległy monarcha — tymczasem Napoleona wywieziono na skalistą wyspę świętej Heleny, a z niewoli wybawiła go tylko śmierć po latach sześciu.
Pius VII uznał i wyznawał uroczyście, że tę dziwną zmianę losu i ocalenie zawdzięcza jedynie pośrednictwu Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych, i upamiętnił wdzięczność swoją ustanowieniem uroczystości dnia dzisiejszego.
Powołanie, jakie Mądrość i Opatrzność Boska nakazała matce w gronie rodziny, ma kilkorakie obowiązki: matka wychowuje dziecko z troskliwą starannością i czuwa nad jego wykształceniem; matka wiedzie dziecko na drodze bezpiecznej; matka chroni i broni dziecko przed wszelkiem niebezpieczeństwem; matka wreszcie pozostaje wierną dziecku w miłości i przywiązaniu aż do śmierci. Owe powyższe pięć punktów oznaczają pomoc, jaką każda matka dziecku nieść gotowa.
Zastosuj te punkta do Matki Boskiej, tak jak ogół chrześcijaństwa zastosował je w modlitwie: „Zdrowaś Maryo, Królowo, Matko Miłosierdzia, życie nasze, słodyczy nasza, nadziejo nasza“, a z radością poznasz, jakiej pomocy od Niej spodziewać się możesz.
Uciekaj się podobnie jak Ojciec święty Pius VII we wszelkich najważniejszych potrzebach i duszy twojej i całego Kościoła do pośrednictwa Maryi, wzywając Jej Wspomożenia, jako tej, przez której ręce wszelkie łaski Boże na nas spływają.
Wszechmogący i miłosierny Boże, któryś na obronę dusz naszych, w Najświętszej Maryi Pannie bezustannie dla nas Wspomożenie cudownie ustanowił, daj nam miłościwie, abyśmy taką pomocą uzbrojeni do walki życia tego, zwycięstwo nad wrogiem duszy naszej w godzinę śmierci odnieść potrafili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go maja w Antyochii uroczystość św. Manahena, brata tetrarchy Heroda; jako nauczyciel i Prorok Nowego Testamentu w temże mieście działał z wielkiem powodzeniem i stamtąd odszedł do wiecznej szczęśliwości. — Również pamiątka błog. Joanny, małżonki Chuza, będącego zarządcą u Heroda; święty Łukasz wspomina o niej w swej Ewangelii. — W Porto pod Rzymem męczeństwo świętego Wincencyusza. — W Brescyi uroczystość świętej Afry, Męczenniczki pod cesarzem Hadryanem. — W Nantes w Bretanii śmierć męczeńska świętych Braci Donacyana i Rogacyana, którzy pod Dyoklecyanem z powodu swej wiary uwięzieni, torturowani i poszarpani byli; wkońcu dzidą przebici i ścięci. — W Istryi śmierć męczeńska św. Zoellusa, Serwicyusza, Feliksa, Sylwana i Dyoklesa. — Tegoż dnia męczeństwo hetmana Melecyusza z 252 towarzyszami, którzy różnymi sposobami zostali zamęczeni. — Również pamiątka św. Męczenniczek Zuzanny, Marcyany i Palladyi; były one żonami wspomnianych poprzednio żołnierzy i zostały razem z dziećmi pozbawione życia. — W Medyolanie pamiątka św. Robustyana, Męczennika. — W Marokku dzień zgonu błog. Jana de Prado z zakonu ostrej reguły Bosonogich; z powodu głoszenia Ewangelii uwięziono go, biczowano i zadawano mu różne męczarnie, aż wkońcu na stosie oddał swe życie za Chrystusa. — W klasztorze Lerin uroczystość św. Wincencyusza, Kapłana, który dla swej uczoności i świętości w wielkiem był poważaniu. — W Bolonii przeniesienie relikwii św. Dominika, Wyznawcy, za czasów Papieża Grzegorza IX.
Święty Grzegorz, siódmy Papież tegoż imienia, w roku Pańskim 1075 na Stolicę Apostolską wyniesiony, według niektórych pisarzy był rodem z Rzymu, według innych był synem ubogiego cieśli z Toskanii. Nazywał się Hildebrand.
Gdy był jeszcze dziecięciem i ani pisać ani czytać nie umiał, bawiąc się wiórkami, ułożył z nich te wyrazy proroctwa Dawidowego: „Będzie panował od morza do morza“ (Ps. 71, 8), co było przepowiednią najwyższej władzy Papieskiej, jakiej miał dostąpić. Wychowany był od dzieciństwa przez wuja swojego, Opata klasztoru Najświętszej Maryi Panny na górze Awentyńskiej. Później kształcił się pod przewodnictwem Wawrzyńca, Arcybiskupa Amalfińskiego, Prałata wielkiej świętobliwości, uczonego i bardzo biegłego w językach wschodnich, których i Grzegorz się wyuczył. Następnie pobierał nauki od Kardynała Jana Gracyana, później Papieża pod imieniem Grzegorza VI. Ten złożywszy najwyższą godność pasterską i udając się do Niemiec, wziął z sobą naszego Świętego. Potem zwiedzili razem najsławniejszy podówczas klasztor Ojców Benedyktynów w Kluniaku. Święty Grzegorz ujęty świętobliwością miejscowego Opata, błogosławionego Hugona, i znajdując w zgromadzeniu tem najściślejszą karność surowego zakonu, wstąpił do tego klasztoru. Przez siedm lat pobytu swojego w tem miejscu, stał się od pierwszego dnia nowicyatu wzorem wszystkich najwyższych cnót zakonnych i w lat kilka został Przeorem.
Powodowany sławą jego świętobliwości i znakomitej nauki, cesarz Henryk III zawezwał go na dwór cesarski, i powierzył mu urząd nadwornego kaznodziei. Wszyscy podziwiali jego gorliwość i świętą wymowę, której najzbawienniejsze skutki okazywały się na jego świetnych i licznych słuchaczach.
Po śmierci zasiadającego wtedy na Stolicy Apostolskiej Grzegorza VI, wybranym został na Papieża Biskup Tulski, w ścisłej zażyłości z świętym Grzegorzem zostający. Udając się do Rzymu wziął go z sobą, a za jego radą nie obejmując godności Papieskiej, do której przeznaczył go cesarz, aż za zgodą i wyborem Kardynałów, zostawszy Papieżem pod imieniem Leona IX, zatrzymał Hildebranda przy sobie. Zamianowany Kardynałem-Subdyakonem i Przeorem Benedyktyńskiego klasztoru św. Pawła w Rzymie, wprowadził ścisłą obserwancyę pomiędzy braćmi zakonnymi, i klasztor ich postawił na równi z wzorowym klasztorem Kluniackim.
Po śmierci Leona IX, tak powszechnego używał Grzegorz i w duchowieństwie i w ludzie poważania i zaufania, że jemu jednemu zwierzyli wybranie następcy na Papiestwo, i w tym celu wysłano go z poselstwem do cesarza. Święty wybrał Gebharda, Biskupa Esztadskiego, chociaż cesarz nie był za nim i sam ten Prałat świętobliwy powodowany głęboką pokorą, wiele robił trudności, które jak z jego tak i ze strony cesarza pochodzące, Grzegorz mężnie przełamał i wybraniec jego został Papieżem, przybierając imię Wiktora II. Wróciwszy z nim do Rzymu, stał się jego prawą ręką. Wraz z tym Papieżem całą gorliwość swoją zwrócił przeciw wszelkim panującym w świecie chrześcijańskim nadużyciom, a szczególnie wypowiedział wojnę zbrodni świętokupstwa, bardzo w owych czasach rozpowszechnionej. Ponieważ zaś plaga ta dotknęła była głównie Burgundyę i Włochy, zwołał z upoważnienia Papieża Sobór w Lyonie, na którym pomimo wielkich trudności, jakie w tem napotkał, złożył z urzędu Biskupów przekonanych o takowe przestępstwo. Pracował również gorliwie i niezmordowanie nasz Święty i za dwóch następnych Papieżów, to jest Stefana IX i Aleksandra II, po którego śmierci jednomyślnym duchowieństwa wyborem, przy radosnych okrzykach ludu sam na Stolicę Apostolską wyniesionym został.
Stan Kościoła był pod ten czas najopłakańszy; cesarze niemieccy więcej szkody przynoszący religii, niż pogańscy prześladowcy pierwszych wieków, przywłaszczali sobie nie tylko prawo mianowania Biskupów, lecz i samych Papieżów, czyli zastępców na ziemi Chrystusa Pana. Frymarczyli godnościami kościelnemi i dawali je najniegodniejszym swoim zausznikom. Inni panujący szli za tym przykładem, a wielu Biskupów przez zbrodnię świętokupstwa objąwszy tę godność, zbogacało się zdzierstwem owieczek, nie dbając o ich zbawienie i w miejsce przestrzegania w nich dobrych obyczajów, sami najgorszy dawali im przykład.
Opatrzność zesłała na Stolicę Apostolską św. Grzegorza, aby tak wielkiemu złemu położył tamę, bo w istocie dokazał on tego pomimo nadzwyczajnych trudności, jakie zewsząd napotykał, a nawet ze strony władzy świeckiej, i od uciekających się do niej Prałatów, niegodnie piastujących owe urzędy, i pomimo niebezpieczeństwa, jakie często nawet życiu jego groziło.
Niezwłocznie po objęciu najwyższej władzy w całym Kościele, poskładał z ich urzędów Biskupów świętokupstwem na tę godność wyniesionych, a między nimi i Biskupa Bamberskiego, największego ulubieńca cesarza Henryka IV, człowieka gorszących obyczajów. Następnie zwołał do Rzymu Sobór, dla przywrócenia karności w duchowieństwie i naprawy skażonych obyczajów, i na nim wydał ów wielkiej wagi i sławny dekret, wzbraniający świeckim osobom, jakiejkolwiek byłyby godności, nadawanie duchownym beneficyów, to jest prawa do dochodów kościelnych. Oburzony na to cesarz, który już wówczas dopuszczał się wielkich i wszelkiego rodzaju nieprawości, wysłał do Rzymu zakupionych przez niego zbójców, aby Papieża zamordowali. Ci rzucili się na niego, w chwili, gdy w dzień Bożego Narodzenia wychodził ze Mszą świętą. Lud obecny miał jednak czas zasłonić swego ukochanego Pasterza, który nie straciwszy ani na chwilę spokoju, przystąpił do ołtarza i odprawił uroczyście święte obrzędy, modląc się głośno za tego, który go chciał zgładzić.
Zbrodnia ta, jak i wiele innych, które Henryk IV popełniał, skłoniła Papieża do wydania polecenia, aby według istniejącego w owym wieku prawa stawił się przed jego najwyższym trybunałem dla zdania sprawy z nadużyć, jakich się dopuszczał. A że winowajca ten, nie tylko uczynić tego nie chciał, lecz zwoławszy nieprawny zbór Biskupów świętokupstwem mianowanych, ośmielił się ogłosić Grzegorza za odpadłego od Papiestwa, Papież za zgodą wielkiej liczby Biskupów zgromadzonych w Rzymie rzucił klątwę na cesarza.
Wskutek tego całe Niemcy, tak książęta panujący jak i wszyscy poddani, wypowiedzieli posłuszeństwo Henrykowi, znienawidzonemu od dawna za swoje okrucieństwa i nadużycia, i wkońcu zebrany Sejm w Tryburze wyznaczył mu rok czasu na pojednanie się z Kościołem i uwolnienie od klątwy, a w razie przeciwnym, zapowiedziano mu, że zostanie z tronu złożonym. Henryk zuchwały i okrutny wśród powodzenia, gdy się znalazł w takiej ostateczności, udał nikczemnie szczerze nawróconego i pośpieszył do Rzymu. Otrzymał tam uwolnienie od klątwy, lecz nie opamiętał się wcale. Wróciwszy do Niemiec, zebrał wojska, gotując się z wyprawą na Włochy, a głównie na Papieża. Wyklęty powtórnie i złożony przez elektorów cesarstwa z tronu, pobił Rudolfa, książęcia czeskiego, obranego w jego miejsce, i zebrawszy powtórnie pewną liczbę wiarołomnych Rzymowi Biskupów, zmusił ich do nieprawnego wybrania na Papieża Gyberta, swojego kanclerza, Arcybiskupa Raweńskiego, także będącego w klątwie za złupienie swojego kościoła, i wyruszył z wojskiem ku Rzymowi, aby tego samozwańca na Stolicę Apostolską przemocą wcisnąć.
Święty Grzegorz patrzał spokojnie na grożące mu niebezpieczeństwo; podczas gdy nieprzyjaciel nadciągał, on przewodniczył na Soborze w Rzymie i stanowił najmędrsze rozporządzenia tyczące się karności kościelnej.
Razu pewnego, podczas gdy Mszę św. odprawiał, ujrzano białą gołębicę zlatującą z Nieba, która usiadłszy na jego ramieniu, skrzydłami osłaniała mu głowę. Oznaczało to Ducha świętego, którego ten święty Papież w szczególnej obfitości posiadał dary.
Doradzano mu także, aby dochody Papiestwa obrócił na wyszykowanie wojska, które mogłoby stawić opór najazdowi Henryka; lecz Papież odrzekł, iż nie chce na ten użytek obracać dóbr kościelnych. Tymczasem przybył cesarz i miasto święte obległ; Grzegorz ugasił znakiem Krzyża świętego pożar wszczęty w Rzymie przez oblegających, którzy po długim szturmie zdobyli go w roku 1084, a Henryk osadził na tronie Papieskim Antypapę, który przybrał imię Klemensa III. Grzegorza zaś trzymał zamkniętego w zamku świętego Anioła, w którym się był ukrył, a z którego wyzwolił go przybyły mu na pomoc Robert Giskard, książę Pullyi. Papież schronił się następnie do klasztoru Benedyktyńskiego na górze Kassyneńskiej, i tam czując blizki swój koniec, oświadczył uroczyście, iż przez całe życie miał tylko dobro Kościoła na celu; zniósł też wszystkie wydane przez siebie klątwy kościelne, prócz tyczących się Henryka i Antypapy Gilberta, i zasnął spokojnie w Panu, wymawiając te pamiętne słowa: „Miłowałem sprawiedliwość, a nienawidziłem nieprawości, i dlatego umieram na wygnaniu.“
Trudno wyrazić, ile dobrego wielki ten Papież przez dwanaście lat swojego panowania wyrządził dla Kościoła. Plagę świętokupstwa przed nim bardzo rozszerzoną, zniósł wszędzie. Zachwianą karność w duchowieństwie przywrócił, skażone obyczaje w tych nawet, którzy niemi drugim przyświecać powinni, naprawił; mnóstwo przemądrych i niezbędnych postanowień wydał, i za swojego Papiestwa władzy namiestnika Chrystusowego najwyższy rozwój nadał, dla tem większego dobra i chrześcijańskiej i politycznej społeczności. Umarł roku Pańskiego 1085. Słynącego za życia i po śmierci wielu cudami Grzegorz XIII w poczet Świętych zaliczył.
Za papiestwa świętego Grzegorza VII, i wewnątrz Kościoła zepsucie nawet duchowieństwa, i zewnętrzne napady na niego władców świeckich, wstrząsały srogo łodzią Piotrową. Wypłynęła jednak z tych nawałności bez szkody, bo jej Pan Bóg zwycięstwo nad jej wszelkiego rodzaju wrogami, na zawsze przyrzekł i zapewnił.
Łódź Piotrowa jest figurą Kościoła. Jako łodzią miotały przez całą noc rozhukane fale, tak samo i Kościół był zawsze celem szalonej zaciekłości piekła i jego nieodstępnych towarzyszy, i będzie nim aż do skończenia świata tj. tak długo, jak długo noc czyli zasłona wiary nie ustąpi miejsca jasności wiekuistego światła. A jako łódź zdawała się być często już blizką zatonięcia, tak i Kościół niejednokrotnie zdawał się zbliżać do najzupełniejszej ruiny i zagłady. Przy końcu ośmnastego wieku przepowiadano ją jako konieczną, nieuchronną i mnogie wypadki zdawały się potwierdzać ów niezbożny domysł. Lecz Pan Jezus spał w łodzi, przeto zaginąć nie mogła. W chwili oznaczonej zamiarami Jego nieskończonej mądrości obudził się, a „wstawszy, rozkazał wiatrom i morzu i stało się uciszenie" ku wielkiemu zdumieniu świata. Dziś masonerya usiłuje przewrócić łódź Piotrową, ale znowu obudzi się Jezus Chrystus i uśmierzy pieniące się bałwany masońsko-anarchistyczne. I zawsze tak będzie, zawsze napadany i zagrożony, ale zwycięski Kościół w nieprzerwanym pochodzie pójdzie przez burzliwe morze tego świata, aż dojdzie w gronie wszystkich wybranych do bram błogosławionej wieczności. Dziękuj więc Bogu za taką Jego nad Kościołem ciągłą opiekę i wzywaj jej na czasy obecne, udając się do pośrednictwa dziś uroczystującego świętego Papieża.
Boże, w Tobie ufających siło, któryś św. Grzegorza, Wyznawcę Twojego i Papieża, dla obrony niezależności Kościoła, wielkiem męstwem obdarzył, daj nam za jego przykładem i wstawieniem się, wszelkie przeciwności naszego zbawienia, mężnie przezwyciężać. Przez Pana naszego. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 25-go maja w Salerno złożenie zwłok św. Grzegorza VII, Papieża, najgorliwszego szerzyciela i obrońcy wolności kościelnej. — We Florencyi uroczystość pamiątkowa świętej Maryi Magdaleny z zakonu Karmelitanek, która się odznaczyła swem świętem życiem; uroczystość jej przełożono na dzień 29 maja. — W Rzymie przy Via Nomentana męczeństwo św. Urbana, Papieża, który przez pouczanie i nauczanie bardzo wielu (między innymi także braci Tyburcyusza i Waleryana) nawrócił do prawdziwej wiary, tak, iż chętnie za nią śmierć ponieśli; sam Urban zaś wiele przecierpiał za Kościół Boży pod cesarzem Aleksandrem Sewerem, aż wreszcie przez ścięcie otrzymał koronę zwycięstwa. — W Sylistryi w Bułgaryi dzień zgonu św. Pasikrata i Walencyona, którzy z dwoma innymi otrzymali koronę męczeńską. — W Medyolanie uroczystość św. Dyonizego, Biskupa, który przez aryańskiego cesarza Konstancyusza za wiarę katolicką wygnany został do Kapadocyi, gdzie tyle krzywd znosić musiał, że zasłużył sobie na tytuł honorowy Męczennika, aż wreszcie umarł. Jego święte ciało kazał Biskup Aureliusz przenieść do Medyolanu, przy której to uroczystości brał udział także św. Bazyli Wielki. — W Rzymie Bonifacego IV, Papieża, który Panteon poświęcił ku czci Najśw. Maryi Panny od Męczenników. — We Florencyi dzień pamiątkowy Zenobiusza, Biskupa, który słynął daleko z powodu świętości swego życia i daru cudów. — W Anglii uroczystość świętego Aldelmusa, Biskupa z Sherburn. — W okolicy Troyes pamiątka św. Leona, Wyznawcy. — W Assyżu w Umbryi przeniesienie relikwii św. Franciszka, Wyznawcy, przez Grzegorza IX, Papieża. — W Veroli w Kampanii przeniesienie św. Maryi Jakóbowej, której relikwie ciągle jeszcze słyną cudami.
Kościół mało liczy Świętych, którzyby takiej od Pana Boga doznawali łaski i takiej dostąpili sławy u ludzi, jak Święty, któremu dzień dzisiejszy jest poświęcony.
Filip urodził się we Florencyi roku 1515 ze znakomitej rodziny. Już w piątym roku życia odznaczał się wielką pobożnością, posłuszeństwem, pilnością i szczególniejszą ochotą do modlitwy, skąd go ogólnie zwano „dobrym Filipem.“ Gdy pożar zniszczył prawie zupełnie majątek ojcowski, oddano Filipa do krewnego, który był kupcem w St. Germano. Ten przyrzekł mu, że uczyni go spadkobiercą całego swego majątku, jeżeli się wyuczy dokładnie kupiectwa. Ale „dobry Filip“ nie chciał być ani kupcem, ani bogatym, lecz chciał być Świętym. Uciekł tedy z domu i udał się na osobność w góry, by tam rozpamiętywać Mękę Pańską. Wśród takich rozmyślań postanowił oddać się zupełnie na służbę Bożą. Poszedł tedy do Rzymu, gdzie się wykształcił z odznaczeniem w Teologii i filozofii, i od tego czasu rozpoczął życie pokutne, które wiódł aż do śmierci, chleb tylko jedząc i pijąc wodę, odmawiając sobie snu. W kościołach, a szczególnie w katakombach przebywał dzień i noc.
Serce jego pałało gorącą miłością Boga i bliźnich. Posiadał niezwykły dar przestawania z ludźmi. Umiał się do każdego zastosować i każdego ku sobie słodyczą charakteru pociągać. Na ulicach i w warsztatach rzemieślniczych rozmaitemi dobrodziejstwami umiał sobie pozyskać zaufanie młodzieży. Następnie zaczął ją kształcić i przysposabiać przyjęcia Sakramentów świętych oraz zachęcać do życia nabożnego. Nocami czuwał po szpitalach i pielęgnował chorych, jak najtroskliwsza matka.
Przykład jego wywołał naśladownictwo i wytworzył stowarzyszenie, które potem pod kierunkiem ucznia jego, świętego Kamilla de Lellis, rozwinęło się.
Najpiękniejszym pomnikiem jego miłości bliźniego jest Bractwo Trójcy Św., mające na celu opiekę nad przybywającymi do Rzymu pielgrzymami i chorymi, wracającymi do sił i zdrowia. Z początku tylko piętnastu miał towarzyszy, którzy mu w tem dziele miłosierdzia dopomagali. Każdego miesiąca rozpoczynał czynność czterdziestogodzinnem nabożeństwem i miewał kazania, któremi wielu przyjaciół sobie jednał i pociągał. Umiał tak trafić do przekonania ludzi, że mu znaczne ofiary składali na wykończenie tego zakładu. Kardynałowie, Biskupi, królowie i książęta, ministrowie, generałowie i księżniczki pragnęli zaszczytu, należenia do tego Bractwa, a wszyscy cieszyli się, kiedy podwiązawszy białe fartuchy, za wskazówką Filipinów, mieli sposobność umywać nogi pielgrzymom, opatrywać rany i czynić inne posługi miłosierdzia. Odtąd tysiące pielgrzymów z całego świata przybyłych do Rzymu, szczególniej w Wielkim Tygodniu i w latach Jubileuszu przez trzy dni i dłużej znajdowały przyjęcie i zaopatrzenie w zasoby na powrót do domu. W roku Jubileuszowym 1650 Filipini dali gościnę u siebie 334,453 pielgrzymom, a obecnie nieraz po sześćset osób, nawet z najwyższych stanów, zajmuje się pielęgnowaniem pielgrzymów. Za radą spowiednika dał się Filip, mając lat 36, wyświęcić na kapłana i pragnął udać się do Indyi, jako misyonarz, dla głoszenia Ewangelii świętej.
Atoli wolą Pana Boga było, by Filip pozostał w Rzymie, jako Apostoł ludu. Założył też kongregacyę celem skutecznego odprawiania modlitw i nabożeństw. Wspólnie z braćmi, do których należeli: Cezar, Baroniusz, Antoni, Maria Tarugi i Antoni Galloniusz, odbywał wieczorami konferencye duchowne, czyli wykłady o nauce wiary i moralności, o Piśmie świętem, o dziejach Kościoła i o życiu Świętych. Wykłady te zyskały powszechne uznanie, a ludność tłumnie się na nie zbierała, tak, że nieraz wielki ścisk powstał.
Filip był tak pokornym, że Baroniuszowi czyścił skrycie mieszkanie, by ten miał czas przygotować się do wykładu naukowego.
Kilka razy do roku, a szczególnie w czasie zapust, urządzał procesye z modlitwami i śpiewem do 7 kościołów głównych w Rzymie; w tychże procesyach biało udział do 10 tysięcy ludzi. Aby lud odciągnąć od nie zawsze moralnych publicznych widowisk, urządzał tak zwane Oratorya biblijne ze śpiewami na które lud chętnie uczęszczał. Na wiosnę i latem zabierał młodzież na wycieczki poza miasto, gdzie śpiewano, odmawiano modlitwy i urządzano niewinne zabawy, a w nich Filip brał zawsze żywy udział. Jeszcze w latach podeszłych lubił się otaczać gromadami wesołych chłopców, którzy mu się nigdy nie sprzykrzyli, a których on do wesołości i zabawy zachęcał.
Znaczną część dnia przepędzał w konfesyonale, słuchając spowiedzi, i sam tylko Bóg wie, ile dusz zbłąkanych nawrócił do Boga. Zaufanie posiadał u wszystkich ludzi jak największe, za to nienawiść szatana i jego sług była niepohamowaną; prześladowano go szyderstwem, oszczerstwem, wszelkimi sposobami, na jakie tylko złość ludzka zdobyć się może. Nieprzyjaciele oczerniali go tak dalece przed Kardynałem, wikaryuszem Rzymu, że ten, nie zbadawszy zrazu całego położenia, zakazał mu odprawiać Mszę świętą, głosić kazania i słuchać spowiedzi. Filip zniósł zakaz ten cierpliwie, nawet z weselem, odezwał się tylko: „Jakże dobrotliwym Bóg, kiedy mnie tak poniża!“
Wkrótce nastąpiło cofnięcie niesłusznego zakazu a jeden z prześladowców tak się przekonał o świętobliwości Filipa, że go na kolanach błagał o przebaczenie, publicznie oszczerstwa nań rzucane odwołał i stał się jego uczniem. W taki sposób uświętobliwił się Filip, a z nim Rzym, który go czcił jak swego Apostoła.
Serce jego z biegiem lat tak się stało wrażliwe i miękkie, że później nie mógł już po kościołach miewać kazania, albowiem, skoro wspomniał o miłości Boga, o Męce Pańskiej, zaraz strumienie łez ciekły mu z oczu. Gdy stojąc przy ołtarzu, podniósł ręce do Nieba przy Podniesieniu, długo ich nie mógł spuścić, a przy ofiarowaniu Ciała i Krwi Pańskiej wpadał w zachwycenie, które długo się przeciągało. Nie dziw, że wszyscy go ogólnie czcili jak Świętego już nawet za życia.
Wielkiej jego roztropności Francya zawdzięcza, że pozostała katolicką. Król Henryk IV, który był zrazu kalwinem, został katolikiem. W czasie wojny domowej powtórnie został kalwinem, a potem znów wrócił na łono Kościoła katolickiego i prosił o odpuszczenie grzechów. Papież Klemens VIII za radą większej liczby Kardynałów nie chciał ani królowi, ani duchowieństwu francuskiemu odpuścić. Filip bystrem okiem dostrzegłszy, że taka odmowa popchnie króla wraz z duchowieństwem w objęcia kalwinizmu i narazi kraj francuski na wojnę domową, kilka dni spędził na modlitwie i postach z Baroniuszem, który był spowiednikiem Papieża, prosząc Boga o oświecenie. Nad ranem dnia trzeciego oświadczył Filip rozpromieniony Baroniuszowi: Dziś zawezwie cię Papież by się spowiadać; po spowiedzi przeto zanim mu udzielisz rozgrzeszenia, oświadcz mu: „Ojciec Filip polecił mi, abym Waszej Świętobliwości ani rozgrzeszenia nie udzielił, ani nadal nie był Jego spowiednikiem, jeżeli królowi francuskiemu nie przebaczy.“ Papież Klemens VIII głęboko wzruszony temi słowy, prosił spowiednika, aby go rozgrzeszył, a reszta się znajdzie. Zaraz potem zwołał Kardynałów na naradę i uchwalono, że króla Henryka IV publicznie rozgrzeszono i przyjęto na łono Kościoła.
Bezustanną pracą i podeszłym wiekiem sterany wpadł Filip w bardzo dolegliwą, śmiertelną chorobę. Czterech najsławniejszych lekarzy, wschodząc z jego pokoju, usłyszało jak wołał: „O Najświętsza Pani moja, błogosławiona Matko Boska!“ Wrócili zatem i ujrzeli Filipa unoszącego się nad łożem, wyciągającego ręce ku Niebu, i powtarzającego te słowa: „Nie jestem godzien, abyś do mnie przyszła.“ Wzruszeni zapytali: jak się czuje? A on odpowiedział: Czy nie widzieliście Najświętszej Maryi Panny? Ona odjęła mi wszystkie boleści.
Przyszedłszy potem nieco do przytomności, rzekł: „Idźcie sobie z waszemi lekarstwami, mnie nic nie dolega.“ I wstał zdrów z łoża i pracował jeszcze przez rok cały. Dnia 26 maja 1595 roku o tej godzinie, którą był przepowiedział, spokojnie oddał Bogu ducha, mając lat ośmdziesiąt. Na grobie jego działo się wiele cudów.
W kilka lat po śmierci uznał go Papież Paweł V Błogosławionym, a Papież Grzegorz XV w roku 1622 policzył go w poczet Świętych Pańskich.
Posłuszeństwo jest najkrótszą drogą, wiodącą do doskonałości. Ktokolwiek w życiu duchownem chce robić postępy, winien spowiadać się przed mądrym i rozsądnym spowiednikiem i przestróg jego słuchać tak, jakby samego Boga słuchać miał; winien odkryć mu całkowicie stan swego umysłu i całej swej duszy, bez jego zaś rady kroku nie uczynić.
Zanim wybierzesz spowiednika, zastanów się dobrze, a gdy go już wybrałeś, nie zmieniaj i nie chodź do spowiedzi raz do tego, drugi raz do owego, albowiem, gdy czartu nie udało się pochwycić jakiej duszy, to będzie on wszelkimi sposobami się starał, aby zasiać niezgodę pomiędzy tobą a spowiednikiem, a przez to nieraz do celu dojdzie.
Przedewszystkiem winniśmy się zawsze starać o miłość Matki Boskiej i Ją nieustannie błagać, bo Ona najwłaściwszą jest Orędowniczką naszą u Pana Boga.
Początkujący w życiu pobożnem winni tych powyższych warunków dopełnić i dokładnie je rozważać.
Jeśli ktoś, wiodący początkowo życie duchowe, popadnie w wielki jaki grzech, to niema dlań lepszego środka poprawy, jak zwierzyć się prawdziwemu, pobożnemu przyjacielowi; to zwierzenie zawsze go powstrzymywać będzie od powtórnego upadku, bo będzie miał na myśli tego przyjaciela, któryby mu mógł wyrzucać niestałość w poprawie przyrzeczonej i postanowionej.
Święty Filip taką dał radę komuś przybyłemu doń z ufnością i ze zwierzeniem się nad stanem swej duszy: „Mój synu; ogrom miłości, jaką ku Bogu jesteśmy przejęci, poznajemy z wielkości żądań do Boga zanoszonych i z gotowością, z jaką się podejmujemy znosić cierpienia, a nawet męki dla Pana Boga; kto niecierpliwmy i ucieka od krzyża, znajdzie krzyż inny, jeszcze dolegliwszy. Cierpienia na tym tu świecie są najlepsza szkołą nabrania wytrwałości i udoskonalenia się w cnotach.“
Boże, któryś świętego Filipa, Wyznawcę Twojego, do chwały Świętych Twoich wyniósł, spraw miłościwie, abyśmy ciesząc się jego uroczystością, za jego przykładem w cnotach postęp czynili. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 26-go maja w Rzymie uroczystość św. Filipa Nereusza, Założyciela Kongregacji Oratoryanów, który z powodu swych przepowiedni i cudów jest wielce poważany. — Również w Rzymie męczeństwo św. Eleuteryusza, Papieża. Nawrócił on wielu znakomitych Rzymian do wiary Chrystusowej i posłał do Anglii św. Damiana i Fugiata, gdzie ochrzcili króla z małżonką i prawie całym narodem. — Również tamże uroczystość św. Symitryusza, Męczennika i Kapłana, z 22 towarzyszami; umęczono wszystkich pod Antoniuszem Piusem. — W Atenach dzień zgonu św. Kwadratusa, Ucznia Apostolskiego; gdy owieczki jego podczas prześladowania hadryańskiego z obawy przed niem się rozproszyły, on je znowu zebrał z prawdziwą pasterską oględnością i kazał cesarzowi wręczyć swoje bardzo użyteczne pismo, broniące religii chrześcijańskiej, godne nauki Apostolskiej. — W Vienne śmierć męczeńska św. Zacharyasza, Biskupa, który cierpiał pod Trajanem. — W Afryce uroczystość św. Kwadratusa, Męczennika, w którego dniu uroczystym św. Augustyn wygłosił mowę pochwalną. — W Todi męczeństwo św. Felicysyma, Herakliusza i Paulina. — W okolicy Auxerre śmierć męczeńska św. Priskusa z niezmiernie wielką gromadą Wiernych. — W Kanterbury w Anglii uroczystość św. Augustyna, Biskupa, którego Papież Grzegorz Wielki posłał tamdotąd wraz z innymi, aby temuż ludowi głosić Ewangelię Chrystusową; bogaty w cnoty i cudami wsławiony spokojnie zasnął w Panu.
Dziś oddajemy cześć i modlimy się do dziewicy, jaka stała się prawdziwą chlubą Kościoła świętego. Dziewica ta na Chrzcie świętym otrzymała imię Katarzyny, urodziła się dnia 11 kwietnia 1566 roku i należała do znakomitej rodziny Paców (de Pazzis), zamieszkałej we Florencyi. W młodości była miłą, piękną i rozumną dziewczynką, a już od dziecięctwa okazywała wielki pociąg do nabożeństwa i do dobrych uczynków; jako dziecko odejmowała sobie nieraz od ust, byle mieć czem wesprzeć ubogiego. Kiedy doszła do lat, że zaczęła uczęszczać do Stołu Pańskiego, nie pominęła żadnej sposobności, a już w roku dziesiątym życia ślubowała Jezusowi Chrystusowi dozgonne panieństwo.
Aby się Oblubieńcowi Niebieskiemu coraz więcej przypodobać, pościła bardzo skrupulatnie, sypiała na grubem płótnie, biczowała się często i na całe noce wkładała sobie na głowę cierniową koronę, cierpiąc wielkie boleści, ale radując się z tego wewnętrznie.
Rodzice życzyli sobie, aby Magdalena wyszła za mąż za młodzieńca równego jej urodzeniem, ale córka oświadczyła stanowczo, że wierność i miłość poprzysięgła Synowi Bożemu; wielkie z tego powodu przechodziła utrapienia i znieść musiała niejedno nagabywanie, ale ostatecznie stałość jej zwyciężyła, ojciec dał się przebłagać i Magdalena wstąpiła do zakonu Karmelitanek. Kiedy przy wykonywaniu ślubów zakonnych kapłan dał jej krzyż w rękę, wtedy twarz jej cała zapałała ogniem miłości do tego krzyża i postanowiła sobie prosić Boga gorąco, aby jej dał długie życie, iżby tu na tym świecie więcej cierpieć mogła.
W czasie nowicyatu, trwającego rok, dawała dowody ślepego posłuszeństwa i żadnego rozkazu przełożonych nie przyjmowała niechętnie, tak, że sama nie wiedziała nawet, co czyniła chętnie, a co niechętnie — było jej bowiem zarówno, czy się modlić, czy pracować — czy jeść, czy pościć — czy czuwać, czy spać, jeżeli tylko było nakazanem.
Przy końcu nowicyatu zachorowała śmiertelnie, z tego powodu na łożu boleści pozwolono jej złożyć wyznanie ślubów zakonnych, przyczem otrzymała imię Magdaleny. Dopełniła tego z niebieską rozkoszą i zaraz też wpadła w zachwyt, który trwał dwie godziny. Krótko przedtem blada i wychudła, teraz stała się podobną do Anioła o twarzy pełnej rozkwitu i wdzięku. Od tego czasu przez dni czterdzieści każdego poranku po przyjęciu Komunii świętej w równy sposób doznawała zachwytu, a i później także częściej popadała w ten stan, pływając niejako w morzu światła i miłości. Najszczególniejszem było, że w tych zachwytach często toczyła rozmowę z Trójcą Św., z Najświętszą Maryą Panną i ze Świętymi, przyczem zmieniała głos stosownie do Osoby, z którą rozmawiała.
Otrzymała od Boga dwie łaski, jednę umiejętności, że Pismo święte z nadprzyrodzoną jasnością tłómaczyć umiała i łaskę świętobliwości, że serce jej paliło się niejako z uczucia miłości Boga. Często słyszano ją w modlitwie wymawiającą te słowa: „O Boże miłości, przestań mnie kochać! za wielką jest miłość, jaką masz do tak nizkiej jak ja istoty! Panie, udziel mi tak silnego głosu, aby mnie cały świat słyszał wołającą: Czy nie wiecie, że Jezus jest miłością; o miłujcie tę miłość jedyną na świecie!“
Ten święty ogień uczucia miłości tak ją rozpalał wewnętrznie, że zniewoloną była w zimnej wodzie ręce moczyć i mokre zimne chustki przykładać na piersi.
W rok po złożeniu ślubów zakonnych, co się stało dnia 27 maja 1584 roku przemówił do niej Jezus, jak następuje: „Wiedz, że przez pięć lat nie udzielę ci żadnej łaski, ale też nie odmówię pomocy. Ze wszech stron dokuczać ci będą prześladowania i cierpienia, że wiedzieć nie będziesz, dokąd się zwrócić, ale Ja zawsze będę przy tobie.“ Jako też w umyśle Magdaleny nastało zimno i ciemności, a myśl na wspomnienie Jezusa nie sprawiała jej ani pociechy, ani radości; ciało jej uczuwało pociąg do zmysłowości, nieczystości i nieposłuszeństwa, bezustannie widziała przed sobą złe duchy, jak one najsprośniejszym uczynkom się oddawały, przyczem czuła podrażnienie do bluźnierstw przeciw Bogu i przeciwko Sakramentowi Ołtarza; modlitwa się jej sprzykrzyła, a mimo wszelkich wysileń do modlitwy zostało jej serce zimnem jak lód.
Do tych wewnętrznych boleści dołączyła się jeszcze wzgarda Sióstr zakonnych, które ją nazywały obłudną i tylko widok krzyża ją jeszcze wzmacniał i podtrzymywał, że nie oddała się rozpaczy.
Nareszcie w dzień Zielonych Świątek roku Pańskiego 1590 skończył się czas próby. Po przyjęciu Komunii świętej zabłysła jej twarz niebiańską jasnością i ściskając ręce Siostry przełożonej, zawołała z radością: „Burza minęła, dziękujcie razem ze mną Stwórcy pełnemu miłosierdzia.“
Zdarzało się często, iż objawiał jej się Pan Jezus, okazywał jej chwałę Swoją i kładł na nią koronę cierniową. Wszystko to podwajało jej czynność i skrzętność w pracy; była też z kolei nauczycielką kucharek klasztornych, potem kształciła nowicyuszki, a wreszcie była zastępczynią Siostry przełożonej. U podwładnych szczególniej wpływała na to, aby się wzajemnie miłowały. Zawsze miała na ustach słowa Jana świętego: „Córki, kochajcie się wzajemnie, albowiem tak Jezus Chrystus nakazuje.“
W ostatnich latach życia doznała dużo cierpień skutkiem choroby, ale z tego się jeszcze radowała i modliła nieraz o przedłużenie dolegliwości, aby jeszcze dłużej módz dla Jezusa cierpieć. Kiedy lekarze jej oznajmili rychłą śmierć, przyjęła to z wszelką gotowością i radością, a po Komunii świętej błagała Siostry i wszystkich otaczających jej łoże, aby raczyli jej przebaczyć, cokolwiek wobec nich zawiniła; uczyniła to zaś z taką pokorą, że wszystkich do łez pobudzała. Rozłączyła się z tym światem dnia 25 maja roku Pańskiego 1607. Zaraz po zgonie ciało jej cudownie się przemieniło, a blade poprzednio i wychudłe nabrało pełności i świeżości; nadto woń miła i niebiańska napełniła cały klasztor. W poczet Świętych Pańskich policzoną została przez Papieża Aleksandra VII.
Czytelniku, które z wymienionych cnót świętej Maryi Magdaleny podobały ci się najwięcej? Pewnie owe posłuszeństwo rozkazom, skutkiem którego nie wiedziała nawet, czy co czyni chętnie lub niechętnie.
Posłuszeństwo jest też najkonieczniejszym obowiązkiem człowieka, oraz najmilszą cnotą wobec Stwórcy.
Wszędzie na świecie i we wszystkich stanach jako też towarzystwach posłuszeństwo jest główną podstawą, a stopień posłuszeństwa zarazem stopniem rozwoju. Przez Boga ustanowiony porządek w społeczeństwie nakazuje, aby rodzina była posłuszną głowie tejże rodziny, gmina przewodniczącemu, a lud panującemu. Jeśliby w jednym ulu znajdowały się dwie królowe, lub na okręcie dwa stery, to cóżby się stało tak z ulem jak z okrętem? Również szłyby sprawa na opak, gdyby w jednej armii było dwu głównodowodzących, w jednem państwie dwu cesarzy, w Kościele katolickim dwu Papieży. Wszędzie, w całej przyrodzie Pan Bóg ustanowi jeden rząd, a posłuszeństwo temu rządom lub prawu przyrodzonemu pod każdym względem służy za bezwzględną podstawę dalszego rozwoju. Nawet Pismo święte jasno o tem dowodzi: „Wszelkie królestwo rozdzielone przeciwko sobie, będzie spustoszone: i wszelkie miasto albo dom rozdzielony przeciwko sobie, nie ostoi się.“ (Mat. 12, 25).
Posłuszeństwo, jakiem kierować się winien chrześcijanin-katolik, jest najpewniejszym znakiem uznania przynależytości jego do Kościoła katolickiego. Jezus sam mówi o tem jak najniewątpliwiej: „A kto nie bierze krzyża swego a nie naśladuje Mnie, nie jest Mnie godzien.“ (Mat. 10, 38).
Każdy chrzescijanin-katolik dla miłości Chrystusa winien słuchać wszelkich przepisów i przykazań, jakie mu Bóg i Kościół święty wypełniać nakazuje, albowiem tylko ściśle je wypełniwszy, może dojść do szczęśliwości wiecznej.
Boże, lubowniku dziewictwa, któryś św. Maryę Magdalenę dziewicę, Twoją miłością rozgorzałą, niebieskimi darami wzbogacił, daj, abyśmy czcząc ją w dniu jej uroczystości, w cnotach czystości i miłości naśladować ją mogli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem św. króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Święty German, wielki swego czasu cudotwórca, przyszedł na świat w Burgundy i około roku Pańskiego 459. Ojciec jego Eleuter, a matka Euzebia, należeli do jednej ze znakomitszych rodzin tego kraju. Lecz rodzice jego byli to ludzie zepsuci, a matka do tego stopnia wyrodna, że zasmucona iż wiele już miała dzieci przy skromnym majątku, gdy Germana w łonie swojem nosiła, zadała sobie napój, przez który zamierzała dziecię swoje zabić zanim na świat przyjdzie. Cudem tylko Opatrzności Boskiej nie stało się ono ofiarą tej zbrodni.
German, którego wychowanie było bardzo niedbałe, oddany został do szkół w miasteczku Awalon, wraz z rówieśnikiem i stryjecznym bratem swoim, imieniem Stratydyasz. Czekał ich obydwu znaczny majątek po bogatym stryju. Matka przeto Stratydyasza powodowana chciwością, chcąc go jedynie swojemu synowi zapewnić, postanowiła Germana otruć. Opatrzność Boska wszakże i w tym wypadku czuwająca nad nim, dopuściła, że sługa, która mu miała zadać truciznę pomyliła się i napój nią zaprawny podała Stratydyaszowi, który tylko co życiem tego nie przypłacił, pozostając przez cały przeciąg dalszego żywota kaleką. Po
tym wypadku German opuścił dom ciotki i udał się do brata ciotecznego Skupiliona, bardzo pobożnego kapłana, który ze szczególniejszą żarliwością i chęcią serce jego usposobił do cnót i wszelkich dobrych uczynków. German wstąpił do zakonu i obrał sobie klasztor świętego Symforyana, a w nim wkrótce taką sobie pozyskał miłość, zaufanie i znaczenie, że go wkrótce, chociaż jeszcze młodego, Opatem obrano.
Wyniesiony tak prędko do godności, jaśniał szeroko i daleko pokorą i zaparciem się siebie samego, miłością Boga i ofiarnością względem ubogich. Wśród nocy modlił się w kościele, a w dzień udzielał jałmużny i wyświadczał dobrodziejstwa, często pozbawiając się ostatniego kawałka chleba.
Pewnego dwa zakonnicy wszyscy zaczęli szemrać, że German rozdał między ubogich wszystkie zasoby klasztorne. German uprosił sobie jedną godzinę cierpliwość, udał się do kościoła, tam błagał Ojca Niebieskiego o chleb i oto — zanim godzina minęła, stanęły dwa obładowane muły z żywnością u wrót klasztornych, które przysłała pewna miłosierna wdowa; na drugi dzień ofiarowano znowu do klasztoru dużo zapasów skądinąd, a wtedy szemranie zakonników zamieniło się w radość, jako też wzmogła się wiara w świętobliwość Opata.
Doprowadziwszy klasztor do najwyższego stopnia rozkwitu, zniewolony był przyjąć godność Biskupa Paryża; miasto to naówczas rozpasane było na wszelkie występki, ale jego pobożność i jego ofiarność przynosiła niejednokrotnie zbawianie i błogosławieństwo. Tajemnica jego wpływu spoczywała w głębokości jego pokory, a słowa Jezusa, „który jest większy z was, będzie sługą waszym“ (Mat. 23, 11), ożywiały go tak dalece, że wszystkim chciał służyć, aby wszystkich dla Chrystusa pozyskać. Dobrocią swego serca i dobrodusznością otwierał sobie drogę do życzliwości wszystkich, a tych potem wiódł kazaniami i nauką głęboką do pokuty do poprawy. Nawet król Childebert, który przedtem dawał zgorszenie ludowi, a skutkiem modlitwy Germana w krótkim czasie uzdrowiony został z choroby nieuleczalnej, przekonał się o jego świętobliwości i nie tylko oczyścił dwór swój z wszelkiego zgorszenia, ale nawet znaczną kwotę pieniędzy zaczął dawać na ubogich i klasztory, aby tym sposobem zadosyćuczynić za dawniej popełniane grzechy. W osobie Biskupa Germana znalazł bardzo chętnego jałmużnika, dla którego miłości przetopić kazał wszystkie nieomal sprzęty domowe tak złote jak i srebrne, a pieniądze za nie zyskane ofiarował na jałmużnę, kontentując się jako zapłatą następującemi słowy: „Mam nadzieję, iż Niebo mi dopomoże, że zawsze będę miał cośkolwiek do rozdania.“
Następca Childeberta, król Klotar, wstąpiwszy na tron, zrazu był dumnym i pogardliwym wobec Biskupa Germana, ale wkrótce ciężko zachorował i zniewolony był na bok dumę odłożyć, a zawezwać pomocy Świętego. German, który nie znał, co to gniew, pośpieszył na wezwanie chorego, a gdy rozłożył płaszcz Biskupi na chore członki króla, choroba od razu ustąpiła. Odtąd i to serce królewskie zapałało miłością i czcią ku wielkiemu słudze Bożemu i stosunki zrazu sztywne zmieniły się w jak najserdeczniejsze.
Po śmierci Klotara synowie podzielili królestwo na 4 części. Charibert, któremu w udziale przypadł Paryż, był charakteru burzliwego, wypędził prawą małżonkę, a żył z innemi i dawał jak największe zgorszenie.
German starał się prośbami, przedstawieniami i nawet groźbami skłonić króla do usunięcia tego zgorszenia, ale ucho jego było nieczułe. Wtedy bez najmniejszej obawy o skutki, jakie go spotkać mogły, wyklął German króla z Kościoła. Charibert i zausznicy jego szydzili z tej klątwy i złe broili dalej, ale kara ich nie minęła; król nagle umarł, a wkrótce za nim główni przywódcy i uczestnicy jego we wszystkich tych zgorszeniach, tak, że lud wkrótce poznał, iż napomnień Bożych lekceważyć nie należy.
Po śmierć Chariberta bracia jego Zygbert I i Chilperich I wiedli kłótnie o posiadanie Paryża, a żony ich, dwie znane ze swej złośliwości królowe, Brunhilda i Fredegunda, podniecały jeszcze z szatańską złością płomień niezgody pomiędzy braćmi, który wkrótce zamienił się w wojnę bratobójczą.
W smutnym tym czasie, pełnym objawów rozpasanych namiętności, świeciła niezwykłym blaskiem zarówno mądrość Germana, jako też jego świętobliwość. On był pociechą cierpiących, podporą znękanych, a dom jego miejscem schronienia dla wszystkich uciśnionych.
Do Zygberta I z gorliwością, jakby duchem proroczym natchniony, napisał: „Jeżeli, królu, pogodzisz się z bratem, to pokonasz wszystkich nieprzyjaciół twoich, ale jeżeli czyhać będziesz na jego życie, to ujmie cię sprawiedliwość Boga w Swoje ramiona i umrzesz, zanim zbrodnicze twe plany zdołasz wykonać.“ Jak napisał, tak się też stało; Zygbert I zginął bowiem śmiercią zadaną mu przez skrytobójcę, którego Fredegunda, żona brata, nań nasłała.
Mimo bezustannych trosk i znojów, jako też czuwania nad dobrem swych owieczek i pokuty samemu sobie zadawanej, doszedł German do ośmdziesiątego roku życia — poczem z Niebios uzyskał objawienie, że śmierć jego jest blizką. Pełen radości napisał na klęczniku: „Dnia 28 maja!“ Nikt nie wiedział co to znaczy i dopiero śmierć Biskupa zagadkę tę rozwiązała.
Liczne cuda wsławiły grób Germana, a święte zwłoki jego przechowywano do roku 1793, czyli czasu owej wielkiej rewolucyi, w Paryżu w Opactwie Saint Germain, w srebrnej trumnie ze złotymi wyrobami, ozdobionej 260 klejnotami i 197 drogocennemi perłami. W owym czasie jednak rewolucyoniści, powodowani chciwością i chęcią rabunku, złupili wszystkie owe kosztowności, przeto odtąd ciało św. Germana w mniej cennem schowaniu spoczywa.
We Francyi i w Niderlandach wiele ołtarzy, kościołów, klasztorów, miast, zamków i osad nosi nazwę tego Świętego. Saint-Germain nazywa się jedna z dzielnic stolicy Francyi, a wszędzie aż do dziś dnia imię jego bywa czczone.
Opatrzność Boska jest ową przedwieczną i wieczną czynnością, wyrokiem mądrości, potęgą i dobrocią Boga, na podstawie której On rządzi światem i tak kieruje ogółem, że wszystkie poszczególne stworzenia, każde w sposób odpowiedni swej naturze rusza się, żyje i przyczynia do coraz większego rozgłosu tej dobroci i miłości Boga do stworzeń Swoich.
Opatrzność Boska tak zrządziła, że w całym przestworze świata nie panuje ani przypadek, ani dowolność, że wszystko ma swe ściśle przepisane biegi, granice, długość, lub krótkość istnienia, a nad wszystkiem panuje harmonia w całym ustroju świata. Postanowienie Boskie w przyrodzie nie może być zachwiane, ani przewrotami, w pewnych miejscach się objawiającymi, ani skutkiem jakiejkolwiek złej woli ludzi złych lub mściwych, choćby najpotężniejszymi środkami działających.
Bóg wprawdzie dopuszcza, że niejedno złe zajdzie na świecie dlatego, że wolnym stworzeniom Swym nadał wolną wolę, ale nad tą wolą On zawsze ostatecznie zapanuje.
Tak samo spuszcza Bóg na stworzenia Swoje cierpienia i troski, ale są to tylko drogocenne środki do wywoływania u stworzeń tych wielkich cnót; są to lekarstwa do osiągnięcia stałego zdrowia duchowego.
Pismo święte podziwia w działaniu Opatrzności tę bezwzględną ciszę, jaka bezustannie panuje — nic jej nie skłania do pośpiechu, najprostsze zasoby i środki wystarczają jej do zwalczania najśmielszych planów i najnamiętniejszych wysileń bezbożników; z tego też powodu Psalmista działanie Opatrzności Boskiej nazywa uśmiechem spokojnym, który mimo to w nieprzyjaciół wszelkiego dobrego uderza, jak piorun z Nieba pogodnego.
Działanie Opatrzności jest także dla nas niezbadanem, ponieważ najbystrzejsze oko umysłu ludzkiego nie zdolne ogarnąć ani milionowej części wydarzeń w świecie, a cóż dopiero mówić o wszystkich zjawiskach świata całego. Dlatego też wszelkie działania tej Opatrzności, jakiemi Bóg kieruje, przed oczyma naszemi zasłonięte są najgłębszą tajemnicą a na niecierpliwość człowieka i jego krótki wzrok w badaniu kroków Opatrzności odpowiada Bóg słowami Proroka Izajasza w rozdziale 55, wierszu 8 i 9: „Myśli Moje nie myśli wasze, ani drogi wasze drogi Moje, mówi Pan. Bo jako podniesione są Niebiosa od ziemi, tak podniesione są drogi Moje od dróg waszych i myśli Moje od myśli waszych.“
Tak wierzył św. German i dlatego tak radośnie i pełen ufności szedł za wolą Bożą, jako przynależy dziecku iść za radami ojca.
Boże, któryś św. Germana, wyznawcę Twojego i Biskupa, darem gorącej modlitwy obdarzył, racz to łaskawie sprawić, abyśmy za pośrednictwem jego zyskali ducha wytrwałej modlitwy i ucz nas wypraszać sobie przez nią najpotrzebniejsze łaski. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go maja w Kanterbury w Anglii uroczystość św. Augustyna, Biskupa, którego dzień zgonu przypada dnia 26 b. m. — W Sardynii św. Męczenników Emiliusza, Feliksa, Pryama i Łucyana, którzy mężnie cierpieli za Chrystusa i otrzymali koronę męczeństwa. — W Chartres we Francyi męczeństwo św. Karauna, ściętego pod cesarzem Domicyanem. — W Koryncie śmierć męczeńska św. Helkonisy. Już pod cesarzem Gordyanem i prefektem Perenniuszem dręczono ją różnymi sposobami; pod następcą jego Justynem męczono ją od nowa, ale Anioł ją uwolnił; wkońcu kazał ją sędzia dręczyć szarpaniem piersi, dzikim zwierzętom porzucić, ogniem palić i wkońcu ściąć. — Taksamo męczeństwo św. Krescentego, Dyoskoryda, Pawła i Helladyusza. — W Tekui w Palestynie śmierć męczeńska św. Mnichów, którzy pod Tedozyuszem młodszym zabici zostali mieczami saracenów. Okoliczni mieszkańcy pozbierali ich relikwie i mieli je w wielkiej czci. — W Paryżu uroczystość św. Germana, Biskupa i Wyznawcy. Jak wielką była jego świętość, jak bogatym w zasługi, jakie cuda działał, o tem wszystkiem donosi Biskup Fortunat w swych pismach. — W Medyolanie pamiątka św. Senatora, Biskupa, poważanego dla swych cnót i uczoności. — W Urgel w Hiszpanii uroczystość św. Justusa, Biskupa. — We Florencyi pamiątka św. Podiusza, Biskupa i Wyznawcy.
Cnota w młodości jest bez wątpienia najsłodszą i najmilszą Bogu; Opatrzność Boska wynagradza ją, jak mówi Pismo święte, szczególniejszą łaską rychłej śmierci, iżby pobożny, delikatny młodzieniec dłużej nie był świadkiem zdrożność i znikomych ułud tego świata, iżby złe nie zawładnęło jego umysłem i nie ogarnęło jego duszy. Szczególniejszą tę łaskę Boską rozpamiętuje dzisiaj Kościół w osobie 12-letniego chłopca, Cyryla.
Był on synem pogan; urodził się w Cezarei, w Kapadocyi, gdzie naówczas pod kierunkiem świętego Fermiliana rozkwitało chrześcijaństwo. Niewinnego serca Cyryl znajdował upodobanie w uroczystem nabożeństwie chrześcijan. Nie mogąc wchodzić jawnie do zgromadzeń chrześcijańskich, bywał na nich ukradkiem i tam każde słowo słyszane odbijało się życzliwem echem w jego duszy, a on nosił je jak świętość w sercu. Kiedy ojciec Cyryla po jego delikatnem uczuciu i postępowaniu, oraz po wyrażeniach życzliwości dla chrześcijan, jakie chłopcu mimo woli z ust się wysuwały — poznał, że tenże ma wielki pociąg do chrześcijaństwa — zwłaszcza, że jednocześnie Cyryl okazywał wstręt do bożków pogańskich, wziął go w obroty i żądał od niego, aby mu otwarcie wyjawił, co myśli. Chłopiec dobroduszny nie umiał zmyślać przyparty przez ojca niejako do muru, przyznał się, że wierzy w Chrystusa. To przyznanie ściągnęło nań wielkie groźby wyrzuty, a nawet kary cielesne. Im surowszym i okrutniejszym był ojciec, tem cierpliwszym i stalszym w wierze stawał się syn. Pewnego razu rozkazał ojciec Cyrylowi, aby z nim zaraz udał się do świątyni pogańskiej i złożył ofiarę bogom ale ten stanowczo, chociaż z wszelkim szacunkiem dla ojca oparł się rozkazowi. Ojciec rozgniewany zaczął bić i kopać Cyryla, a potem wypchnął go za drzwi, grożąc, że go wydziedziczy, jeśli nie będzie posłusznym.
Cyryl zniósł wszystkie te okrucieństwa jak cierpliwy baranek, ofiarując swe troski Jezusowi. Nie powrócił do domu, lecz żył z ofiarności publicznej, i dziękował Bogu, że mu pozwolił cierpienia te znosić dla Jego miłości. O wypadku tym w mieście wiele mówiono, poganie przeklinali Cyryla, jako dziecko niewdzięczne i zepsute, chrześcijanie zaś podziwiali jego stałość i zaparcie się siebie dla miłości Chrystusa i coraz większą mu okazywał serdeczność i życzliwość.
Namiestnik Cezarei dowiedziawszy się o tem, sądził, że mu wypada tę sprawę bliżej rozpatrzeć; kazał przeto chłopcu przyjść do siebie i udając wielką życzliwość, mówił: „Synu mój, zgrzeszyłeś ciężko wobec bogów, wobec rozkazów cesarskich i powagi ojcowskiej ale ci przebaczam, bo młodym jesteś i tylko cię uwiedziono. Tak samo ojciec ci przebaczy i przyjmie cię napowrót w dom jako syna ukochanego, jeżeli się wyrzeczesz szkaradnego Boga chrześcijan, a uznasz naszych bogów za prawowitych i im ofiary złożysz!“
Cyryl na to odpowiedział łagodnie i z godnością: „Ciężkie te zarzuty i boleść, iż z domu rodzicielskiego mnie wypędzono, chętnie znoszę, albowiem jedynie prawdziwy Bóg zmiłował się nade mną, a u Niego znajdę dom i pomieszkanie o wiele wspanialsze; chętnie też na tym tu świecie pragnę być ubogim sierotą, bylebym potem w Niebie osięgnął wieczyste bogactwa. Stąd nie obawiam się nawet śmierci męczeńskiej, bo na tamtym świecie oczekuje mnie żywot o wiele szczęśliwszy.“
Namiestnik zdumiał na taką odwagę i stałość chłopca, ale mówił, że znajdzie sposoby do złamania tego szalonego uporu. Przyorał przeto surową postawę i nakazał Cyryla okuć w łańcuchy, zaprowadzić na plac tracenia winowajców i tam męczyć go na śmierć — potajemnie zaś kazał tylko udawać wobec chłopca, że będzie męczony i pokazywać mu wszystkie narzędzia tortur, aby go zmiękczyć i nieco nastraszyć.
Wszakże Cyryl pełen radości szedł na miejsce tortur i spoglądał z wielkim spokojem na pryskający płomień stosu, na którym chrześcijan palono, nie obawiając się ani rozpalonych obcęgów, ani gołego miecza, ani ławki torturowej i straszliwych dybów, przeznaczonych do gwałtownego ściskania ciała.
Namiestnik cesarski dowiedziawszy się o tej odwadze chłopca, kazał mu znów przyjść i pełnym groźby głosem zakrzyknął: Czy widziałeś ogień i miecz, od którego masz zginąć?! Pamiętaj, nie bądź upartym, namysł się, uznaj bogów, a powrócisz do domu, w którym żyć będziesz wesół i szczęśliwy!
Młody bohater ze wzgardą odparł te wszystkie namowy i rzekł: „Nie wyświadczyłeś mi wielkiej łaski, kazawszy mnie odprowadzić z tego miejsca, gdzie ludzi na tamten świat wyprawiają twoi oprawcy. Ani ogień, ani miecz twój mnie nie przestrasza, owszem proszę cię, wykonaj groźbę, abym czem prędzej przenieść się mógł do mieszkania mego Ojca Niebieskiego.“
Namiestnik zawstydzony takiemi słowy dziecka, ale zarazem rozsrożony, wydał nań wyrok śmierci. Wielu obecnych temu wyrokowi pogan płakało, litując się nad chłopcem, przeto pytał ich Cyryl: „Czemu płaczecie? Radujcie się raczej ze mną pospołu i towarzyszcie mi pełni radości na miejsce wyroku; wy sami nieszczęśliwymi jesteście, bo nie wiecie, do jakiej idę szczęśliwości wiecznej, a nie wiecie także z jak słodką nadzieją każdy chrześcijanin idzie na największe nawet katusze z miłości dla Stwórcy.“
Po tych słowach przybrawszy postawę wyniosłą, z twarzą rozpogodzoną poszedł za katami swymi i tam bez jęku, bez trwogi oczyma zwróconemi ku Niebu zakończył żywot męczeństwem, przysparzając tym sposobem chwały chrześcijaństwu.
Jakże piękną i wspaniałą jest odwaga, z jaką mały Cyryl szedł na śmierć męczeńską, opuściwszy dobrowolnie dom rodzicielski, w którym opływał we wszystko, czego tylko zapragnął. Rozważmy więc sobie to wszystko; ta wielkość duszy jest drogocennym owocem nadziei chrześcijańskiej, jaką każdy człowiek otrzymał od Boga.
Rozważać nam tedy należy istotę nadziei chrześcijańskiej. Jest to cnota nam przez Boga samego wpojona, uzdolnienie Boskie, zapomocą którego oczekujemy od Boga wszelkiego dobra skutkiem przyczynienia się Jezusa Chrystusa, tak jak nam to zapowiedział. Ta łaska Boska jest darem Trójcy Przenajświętszej, za którą bez przestanku winniśmy dzięki składać, wołając, jak Piotr święty: „Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który wedle wielkiego miłosierdzia Swego odrodził nas ku nadziei żywej, przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.“ (1 Piotr 1, 3).
Że nadzieja chrześcijanina jest szczególniejszą łaską Boga, o tem możesz się codziennie przekonać własnemi oczyma. Gdyby była wytworem człowieka, owocem jego myśli i badania, to właśnie uczeni powinniby mleć jak największą i najsilniejszą nadzieję, a tymczasem dzieje się przeciwnie. Ludzie sami mówią: „Im więcej kto uczony, tem więcej pokręcony.“
Ci, którzy myślą, że są wszechstronnie wykształconymi, nie mają wcale nadziei w tę łaskę Boga, nie chcą nic wiedzieć o Bogu; o Jego łaskach, lub też uważają za rzecz najstosowniejszą zachować o tem zupełne milczenie. Gdyby nadzieja chrześcijańska była tylko wytworem ludzkim, to skąpi powinniby mieć jak największą nadzieję albowiem ci mają zawsze za mało tego, co im Bóg dał i złych używką środków celem osiągnięcia i coraz większego gromadzenia dóbr ziemskich, ale do Boga nie mają skłonności. To też nadzieja chrześcijanina nie jest ludzkiej siły ani mądrości dziełem i jest właściwą tylko tym chrześcijaninom, którzy ją uznają jako szczególniejszą łaskę Boską i czczą jako drogocenny dar Boski.
Treść i istota tej nadziei chrześcijanina jest wspaniałą i niesłychanie wielką, obejmuje ona wieczną szczęśliwość duszy i ciała w rozważaniu ujemnie Trójcy Przenajśw. Ażeby tę szczęśliwość osiągnąć, nie wahał się młody Cyryl oprzeć się stanowczo wszelkim pokusom, jakiemi go poganie, tak ojciec jak i namiestnik cesarski łudził, i ku sobie wabili. Poznanie dobroci i niewysłowionego miłosierdzia Bożego kazało mu zapomnieć o nieczułości i nawet o okrucieństwie ojca jego ziemskiego; a pewność, że Bóg wszechmocny doda mu siły do zniesienia wszelkich cierpień w torturach, jakie mu zadawano, wywołało uśmiech na ustach jego wtedy, gdy trwoga powinna była zawładnąć jego ciałem.
Rozważajmy zatem często treść takiej nadziei i prośmy, aby ją Pan Bóg zawsze w nas utrwalał.
Boże, który małego Cyryla ozdobiłeś koroną męczeństwa, spraw, aby za jego przykładem postępowały wszystkie dzieci i wiedziały, jak się mają zachować wobec niemoralnych i wprost grzesznych rozkazów, jakie im nieraz dają rodzice. Strzeż także i rodziców samych, aby dzieci nie nakłaniali do złych uczynków i wychowywali je podług przykazań Twoich na wierne sługi Kościoła świętego. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 29-go maja uroczystość św. Maryi Magdaleny, Dziewicy z zakonu Karmelitanek której dzień zgonu wspomniano już 25 maja. — W Rzymie przy Via Aurelia uroczystość św. Restytuta, Męczennika. — Pod Ikonium w Izauryi śmierć męczeńska św. Konona z dwunastoletnim synem; za cesarza Aureliana położono obu na rozpaloną kratę, polano oliwą, rozciągnięto na torturach i palono pochodniami. Skoro wszystkie te męczarnie stale przecierpieli, zdruzgotano im drewnianym młotem ręce, czem zakończyli swe męczeństwo. — Tego samego dnia śmierć męczeńska św. Sizyniusza, Martyryusza i Aleksandra, którzy za cesarza Honoryusza (jak twierdzi Paulin w żywocie św. Ambrożego) wyrznięci zostali w Hennegau przez pogan. — W Cezarei Filipowej pamiątka św. Teodozyi, Męczenniczki, matki św. Prokopa, Męczennika i 12 innych szlachetnych matron, co podczas prześladowania Dyoklecyana otrzymały przez ścięcie palmę zwycięstwa w Niebiesiech. — W Trewirze uroczystość św. Maksymina, Biskupa i Wyznawcy, który świętemu Atanazemu, Biskupowi podczas aryańskiego prześladowania udzielił miłościwie i z czcią wielką przytułku na czas wygnania. — W Weronie pamiątka świętego Maksyma, Biskupa. — W Arcano w Kampanii uroczystość św. Eleuteryusza, Wyznawcy.
Ferdynand był synem Alfonsa IX, króla Lyonu i pobożnej Berengary, córki króla Kastylii. Książę ten okazywał wielkie zdolności umysłu i cnoty, jakie się rzadko łączą w jednej osobie: odwagę i dzielność rycerską, jako też żywe zajęcie się sprawami państwa, surowość dla siebie, a dobroć dla wszystkich.
Ośmnastoletni król upamiętnił i wsławił zaraz na wstępie panowanie swoje najprzykładniejszą czcią i przywiązaniem do matki. Ferdynand żył w szczęśliwem i przykładnem małżeństwie z Beatryksą, rozumną i pobożną córką cesarza niemieckiego Filipa, i wszystkie swe starania obracał na dobro i szczęście poddanych. Na doradców obierał mężów doświadczonej mądrości i sprawiedliwości. Na czele stał Rodryg Ximenes, Arcybiskup z Toledo, który trzydzieści lat tę wysoką godność piastował. Król narażał się nieraz na wielkie trudy i przykrości w podróżach po kraju, mimo to nie ustawał, do każdego zakątka zaglądając, wszędzie w obronie uciśnionych wymierzając sprawiedliwość.
Hiszpania wielkie naówczas przechodziła utrapienia, wystawiona na napady Maurów, wyznawców Mahometa. Ci poganie przed 500 laty przeprawiwszy się z Północnej Afryki do Hiszpanii, podbili znaczną część kraju, a chrześcijan okrutnie uciskali. Serce Ferdynanda krwawiło się na widok tych okropności. Przez siedm lat wojował 1 nieprzyjaciołmi wiary chrześcijańskiej, a Bóg orężowi jego tak skutecznie dopomagał, że znaczną część Hiszpanii wydarł Maurom. Że to zaś czynił w obronie wiary, świadczą własne słowa jego; tak się bowiem modlił do Pana Boga: „Boże, który serca przenikasz, Ty wiesz, że szukam Twojej, a nie mojej chwały. Nie chcę dla siebie zdobywać znikomych królestw, lecz jedynie rozszerzać panowanie Imienia Twojego.“ Gdy się gotował na wojnę z Maurami, a jeden doradca podał mu myśl nałożenia podatków na pokrycie kosztów, król rzekł: „Niech mnie Bóg od tego zachowa. Opatrzność Boska w inny sposób mi dopomoże. Więcej się boję przekleństw mego ludu, niż całej potęgi Maurów.“
Dziwnie błogosławił Bóg wyprawom jego. Odnosił zwycięstwo jedno po drugiem, zdobywał ogromne łupy, ale dla siebie nic nie brał.
W wojnie odznaczał się Ferdynand osobistem męstwem, a jeszcze więcej pobożnością, czem dawał przykład żołnierzom i robił z nich prawdziwych bohaterów. Sam zachowywał ściśle posty, na ciele nosił włosienicę, modlił się po całych nocach, szczególniej przed bitwą.
W obozie na wywyższonem miejscu jaśniał polowy ołtarz Matki Boskiej, przy którym odprawiały się nabożeństwa. Król nie pominął żadnej sposobności, by zachęcać żołnierzy do nabożeństwa i do proszenia Jej o łaskę pośrednictwa u Jezusa Chrystusa.
Maurowie pobici na głowę pod Xeres, chociaż siedmkroć byli liczniejsi, opowiadali, że na czele chrześcijan obok króla w czasie bitwy widzieli świętego Jakóba, Apostoła, Patrona Hiszpanii, na białym koniu, w świetnie połyskującej zbroi. Wódz Maurów, zwyciężony przez Ferdynanda, opuszczając mocną twierdzę Sewillę, której z poza silnych, podwójnych murów ze 166 wieżami broniło przeszło 100 tysięcy żołnierza, spojrzał jeszcze raz na miasto i zawołał ze łzami w oczach: „Tylko Święty z tak małą garstką mógł podobnie warowną fortecę zdobyć.“ Ferdynand uczcił zwycięstwo tem, że wszystkie meczety tureckie zamienił na kościoły, a w odzyskanych ziemiach zakładał klasztory i Biskupstwa, fundował zakłady naukowe. Między innemi wystawił Katedrę w Toledo, która po dziś dzień uchodzi za arcydzieło budowli w gotyckim stylu.
Wpośród radości ze zwycięstw zesłał Pan Bóg na tego świętobliwego króla ciężki frasunek, zabierając mu ze świata ukochaną matkę i najtroskliwszą małżonkę.
Pragnąc Maurów na zawsze wyprzeć z Hiszpanii i religię Chrystusową rozkrzewić, przedsięwziął wyprawę do Afryki. Już były pokończone przygotowania, flota na wybrzeżach marokańskich odniosła świetne zwycięstwo, gdy wtem król ciężko się rozchorował. Cała Hiszpania okryła się żałobą. Z najgłębszą pokorą przyjął ostatnie Sakramenta święte, przywołał dzieci swoje do siebie, by im udzielić błogosławieństwa, potem oczy wzniósłszy do Nieba i trzymając w ręku gromnicę, modlił się z duchowieństwem i kazał zaintonować „Te Deum laudamus“, t. j. Ciebie Boże chwalimy. Ale nie dokończył już tego hymnu i oddał Bogu ducha. Umarł w Sewilli dnia 30 maja 1252 roku, a w 37 panowania, mając lat 54. Ciało jego pochowano w katedrze Sewilskiej przed ołtarzem Matki Boskiej, gdzie dotąd spoczywa w bogatej trumnie, a lud zaraz po jego śmierci począł go „Świętym“ nazywać. Cuda, które się na grobie jego działy, zniewoliły Papieża Klemensa X, że w 400 lat później policzył go w poczet Świętych Pańskich.
Jakże wspaniałym i miłym mężem był król św. Ferdynand! Z królewską mądrością pracował nad dobrobytem ludu swego i nad podniesieniem moralności u niego. Jakże szlachetnem było jego oświadczenie: „Broń Boże, abym lud mój zanadto miał obciążać podatkami, albowiem więcej się obawiam przekleństw jednej z ubogich niewiast, niż całej siły wojennej Maurów!“ Jakiej to mądrości, dobrego przykładu, a przytem pobożności było potrzeba, aby z żołnierzy utworzyć tylu bohaterów i zarazem tylu oddanych Chrystusowi. A wszystkie te świetne zwycięstwa nie były zaćmione żadnym czynem okrucieństwa. Nieraz usilnie się wywiadywano, w jakiej szkole król ten nauczył się tych wzniosłych czynów — a na to była odpowiedź: W szkole bezustannej, nieraz całe noce bez przerwy trwającej modlitwy. — Ponieważ modlitwa przenosi człowieka w świat inny, w świat duchowy — naówczas powietrze, którem oddycha, jest jakoby jaśniejące świętością. Wtedy to człowiek czuje się blizkim Trójcy Przenajświętszej, Matki Boskiej i wszystkich Świętych, a Aniołowie są jego najzaufańszymi przyjaciółmi. Umysł człowieka zatopionego w modlitwie prawdziwie nabożnej, napawa się zasadami i nadziejami zupełnie innego rodzaju. Życzenia i skłonności serca stają się nieczułemi na wpływy zewnętrznego świata i na wszelkie związki rodzinne.
Nabożna modlitwa, uświęcając i uszlachetniając całą wewnętrzną istotę człowieka, uszlachetnia też jego czyny i działanie na zewnątrz; tak samo, jak robotnik, który długie lata pracował w fabryce, wżyje się we wszystkie jej czynności i tak na wewnątrz jak i na zewnątrz wszelkie jego przekonania i czyny mają tę fabrykę na celu i na myśli.
Szczerze się modlący chrześcijanin ma wstręt do wszelkiego grzechu, a dla bliźnich jest z wszelką ofiarnością i poświęceniem. Kto się modli szczerze i serdecznie, ten strzeże się grzechu, a zatem modlitwa jest najskuteczniejszym i najlepszym środkiem i drogą do doskonałości.
Błagamy Cię, Boże, od którego wszelka władza i wszelkie dobro pochodzi, abyś prawdziwie chrześcijańskiemi uczuciami napełnił serca tak panujących, jak i ludów, nad którymi oni panują, iżby wszędzie działa się wola Twoja święta i tak doczesna jak i wieczna szczęśliwość wszystkich Twych stworzeń była zapewnioną. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 30-go maja w Rzymie przy Via Aurelia dzień zgonu św. Feliksa, Papieża Męczennika, co pod cesarzem Aurelianem uzyskał palmę męczeństwa. — W Torre na Sardynii męczeństwo św. Gabina i Kryspulusa. — W Antyochii uroczystość św. Sykusa i Palatyna, którzy dla Imienia Chrystusa wiele mąk ponieść musieli. — W Rawennie pamiątka św. Eksuperancyusza. — W Pawii pamiątka św. Anastazego. — W Cezarei w Kapadocyi uroczystość pamiątkowa św. Małżonków Bazylego i Emmelii, rodziców św. Bazylego Wielkiego; za Galeryusza Maksymiana wygnani zostali w pustynie Pontu, zakończyli jednak później, gdy prześladowanie ustało, życie swe w pokoju; dzieci pozostały jednak jako spadkobiercy ich cnót. W Sewilli w Hiszpanii uroczystość św. Ferdynanda III, Króla Kastylii i Leona, któremu dla nadzwyczajnych cnót nadano chwalebny tytuł Świętego. Pełen zapału w rozszerzaniu Wiary św., walczył zwycięsko przeciwko Maurom. Wreszcie opuścił królestwo ziemskie, aby wnijść do niebieskiego.
Martyrologium rzymskie nadmienia, iż święta Petronella była córką świętego Piotra, będącego przedtem jeszcze, zanim powołany został przez Pana Jezusa na Apostoła, zaślubionym ze świętą Perpetuą, która za wiarę poniosła śmierć męczeńską. Przyszła ona na świat w Galilei, jednej z prowincyi Palestyny czyli Ziemi świętej, na której narodził się, żył i umarł za nas Pan Jezus. Niewiadomym jest rok jej urodzenia, lecz rzecz w tem niewątpliwa, że Apostołowie odłączyli się od żon swoich, skoro przez Chrystusa Pana powołani zostali; święta Petronella przyszła więc na świat przedtem, nim święty Piotr powołany przez Zbawiciela, imię Piotra otrzymał. Z tego też wnosić trzeba, że imię Petronella, które jest imieniem pochodzącem od imienia Piotra, nie było jej nadanem przy urodzeniu, lecz dopiero przy Chrzcie świętym.
Gdy ten Książę Apostołów przebywszy morza, osiadł w Rzymie, aby w tym grodzie założyć swoją stolicę jako Biskup świata całego, święta Petronella przeniosła się za nim, i przez lat kilka wiodła życie doskonałej chrześcijanki, pod przewodnictwem i duchownego i rodzonego swego ojca, któremu ile to było w jej możności dopomagała w jego pracach około rozszerzania Ewangelii.
Święty Marcel, syn Marka Wielkorządcy Rzymskiego, w liście swoim znajdującym się w Aktach męczeńskich świętych Nereusza i Achileja, pisząc o niej, mówi, iż była to dziewica wielkiej świątobliwości, znana w Rzymie pomiędzy wszystkiemi chrześcijankami z wielkiego swojego miłosierdzia względem biednych. Dalej powiada, iż zapadła była w ciężką chorobę; dotknięta bowiem paraliżem, z łóżka wstawać nie mogła i ciągłych doznawała na całem ciele boleści. Że jednak przejęta wielką miłością krzyża Chrystusowego, od dawna wzdychała za cierpieniami, i nawet pobudzona do tego szczególna łaską Boską prosiła o nie Pana Jezusa, znosiła je też z przedziwną cierpliwością i poddaniem się woli Bożej. Nikt ją nigdy nie słyszał uskarżającą się, a przez długi czas leżąc bezwładną i prawie ciągle dotkliwych doznając cierpień, ani na chwilę nie traciła spokoju wewnętrznego i swobody ducha, która się malowała na jej obliczu, i budowała wszystkich, którzy ją nawiedzali dla słuchania zbawiennych nauk, jakie im dawała. W takim stanie ciągłej słabości, była uderzającym przykładem cierpliwości chrześcijańskiej i dlatego właśnie tłumnie garnęli się do niej chrześcijanie, podziwiając w niej tę cnotę i nazywając ją ciągłym cudem cierpliwości najdoskonalszej. Odznaczała się także szczególnem nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, której pośrednictwu przypisywała wszystkie łaski, jakie od Boga odbierała i w każdej rozmowie zachęcała wiernych, aby się do Niej we wszelkich potrzebach z największą ufnością uciekali.
Gdy ta ciężka choroba świętej Petronelli znacznie się przedłużała, niektórzy chrześcijanie dziwili się, dlaczego Piotr św., jako jej rodzony ojciec, któremu Pan Bóg udzielił byt łaskę uzdrowienia tak wielkiej liczby innych chorych, nie uzdrawiał własnej córki. Razu pewnego ośmielił się nawet jeden z chrześcijan, imieniem Tytus, z wielkiem uszanowaniem zrobić mu w tym względzie uwagę, i to w obecności wielu wtenczas w mieszkaniu św. Petronelli zgromadzonych osób. Św. Piotr oświecony w tem, jednak w szczególny sposób przez Ducha świętego i wiedząc, jak wielkiem polem zasługi była dla córki jego choroba, której doznawała, a przeciwnie, będąc nadzwyczaj powabnej urody, na jak wielkie niebezpieczeństwa narażoną by była, taką dał Tytusowi odpowiedź: „Niemoc ta dana jest córce mojej od Pana Boga, na straż czystości pokory, i gdyby teraz w kwiecie swojej młodości zdrową była, mogłaby się dać uwieść pokusom świata tego; niemoc cielesna jest zdrowiem jej duszy. Wszakże, abyście nie mniemali, iż moc Chrystusowa, która mi jest dana na leczenie chorych, i jej by wyleczyć nie mogła, oto jej wstać każę, aby zupełnie zdrowa służyła nam, i wraz z nami do stołu zasiadła.“ Jakoż, po modlitwie, którą święty Piotr odprawił, Petronella wstała jak najzdrowsza, przez cały wieczór około obsługi licznych gości się krzątała, a później z rozkazu ojcowskiego położyła się napowrót do łóżka, i w dawną chorobę zapadła.
Piszą, że święta Petronella lat jeszcze kilka chorowała, i dopiero po męczeńskiej śmierci świętego Piotra znowu cudownym sposobem przez niego uzdrowioną została. Nadto, co również było cudem, nie tylko odzyskała zupełne zdrowie, lecz niejako odmłodniała, i uroda jej, z której już pierwej w całem mieście słynęła, jeszcze okazywała się znamienitszą. Godna córka księcia Apostołów, przez niego samego na drogach wysokiej świętobliwości wyćwiczona, jego teraz opieką z Nieba wsparta, wielki postęp w życiu doskonałej chrześcijanki czyniła. Uwolniona od cierpień, które w ciężkiej chorobie przez lat wiele doznawała, różnemi umartwieniami trapiła swoje ciało. Dnie całe spędzała na modlitwie i na uczynkach miłosierdzia chrześcijańskiego. Po śmierci świętego Apostoła Kościół w Rzymie przez czas niejaki zażywał spokoju, z czego korzystając święta Petronella, nie kładła granic swojej gorliwości w nawracaniu niewiernych, i w miłości bliźniego, oddając im wszelkiego rodzaju usługi tak duchowne jako i doczesne. Dom jej stał się przytułkiem najpobożniejszych dziewic chrześcijańskich, i tam pod jej przewodnictwem, żyły one jakby w klasztorze. Co tylko posiadała, rozdawała ubogim, i nawet własną pracą ręczną sporządzała im odzienia. Zwykle z domu, gdzie przybywający kapłani skrycie odbywali święte obrzędy, nie wydalała się jak chyba tylko dla odwiedzenia chorych chrześcijan, albo trzymanych w więzieniu, lub też dla grzebania ciał tych, którzy męczeństwo ponieśli.
Pan Bóg wkrótce te wysokie jej cnoty uświetnić raczył darem czynienia wielkich cudów. Nie było choroby, któraby na jej modlitwę nie ustąpiła; sama jej chęć pomodlenia się za jakiego chorego, jak to świadczą jej akta kościelne, już go niezwłocznie uzdrawiała. I można powiedzieć, że w Rzymie w owym czasie Pan Bóg przez oną świętą Dziewicę najwięcej przyciągał do Kościoła Swojego niewiernych, podziwiających jej cnoty i uderzonych cudami, jakie czyniła.
Sława jej wreszcie rozeszła się była po całem mieście, co obudziło ciekawość pewnego bogatego pana rzymskiego, nazwiskiem Flakus, który chciał ją poznać. W pierwszem spotkaniu tak był ujęty i jej powierzchownością i rozmową, że umyślił prosić o jej rękę. W kilka dni też potem przybył do niej z bardzo świetnym orszakiem swoich dworzan, i wręcz jej oświadczył, iż pragnie ją pojąć za małżonkę, oznajmiając przytem, jak bardzo jest bogatym, do jak świetnego rodu należy i jak wysokie położenie czeka ją w świecie, gdy jego żoną zostanie. Święta, która od dawna ślubowała była dziewictwo swoje Panu Jezusowi, nie chcąc jednak przez wyraźną odmowę ściągać na siebie i na wszystkich swoich prześladowania tego nader możnego poganina, prosiła go, aby jej pozostawił trzy dni czasu do namysłu. Flakus zgodził się na to chętnie, nie wątpiąc, iż mu ręki swojej nie odmówi. Tymczasem Petronella przez te trzy dni tak gorąco się modliła i tyle łez wylała przed Bogiem, prosząc Pana Jezusa, aby ją od tego związku jakimkolwiek sposobem wyzwolił, że Oblubieniec jej Niebieski raczył ją miłościwie wysłuchać. Gdy nadszedł dzień trzeci, zawezwała do domu swego świętobliwego kapłana nazwiskiem Nikodema, który wyspowiadawszy ją, odprawił w jej mieszkaniu Mszę świętą i udzielił zarazem Komunii świętej. Niezwłocznie po jej przyjęciu, Petronella bez żadnej choroby zasnęła spokojnie w Panu. Umarła dnia 31 maja, w którym to dniu Kościół obchodzi jej święto.
Ciało tej świętej Dziewicy pochowane było na drodze Ardeatyńskiej, gdzie dawniej był cmentarz i kościół pod jej wezwaniem. Później Papież Paweł I przeniósł jej błogosławione zwłoki do Bazyliki Watykańskiej świętego Piotra i tam wzniósł dla niej marmurowy grobowiec, z napisem: „Przezacnej Petronelli, najdroższej córce.“ Nakoniec wybudowano dla niej w tejże Bazylice osobną kaplicę, i ciało jej tam złożono w roku 1606, głowę zaś, w bogatym relikwiarzu przechowują w zakrystyi.
Piękność przemija, cnota pozostaje, jest to prawda niezbita, a mimo to ludzie więcej wierzą w piękność niż w cnotę; tamta bowiem ich więcej ku sobie pociąga, a o cnotę mniej się starają. Ponieważ zaś świat wielką przywięzuje wagę do piękności ciała, przeto niewiasty, chcąc się przypodobać, a niektóre znowu zarozumiałe na swą mniemaną piękność, starają się wszelkimi sposobami ten wdzięk ciała podnieść. Stroją się one w piękne szaty, w świecące ozdoby, splatają włosy i we wszelkie możliwe kształty układają je na głowie, barwiąc je nawet, chcąc takowe uczynić ponętniejszemi, nadto bielą i różują twarz i szyję, aby w ten sposób wdzięku sobie dodać i naturalne powaby ciała jeszcze więcej uwydatnić. Nie wierzą one w to, że przez to same siebie oszukują, a nieraz przyśpieszają tym sposobem chwilę upadku i oszpecenia. Jak długo bowiem trwa ta piękność ich ciała? Krótki tylko czas — kilka tylko lat prawdziwego wdzięku, a potem jakże szybko więdnie. Mała często choroba zdolna jest zniszczyć wszelkie wdzięki, po których nieraz ani śladu nie pozostanie. A jakże to często dla piękności ciała ginie piękność duszy! Piękność ciała rozbudza chęć przypodobania się, duma i zarozumiałość napełniają serce i odciągają je od Boga, a w wielu przypadkach następują grzechy namiętności i nieczystości, które duszę do zupełnego wiodą upadku. Nieczysta dusza, chociażby w ciele najpiękniejszem, porównana być może z prześlicznem naczyniem mieszczącem w sobie brudy.
A jednakże tyle dziewic goni za tą ułudą zewnętrzną, zazdrości innym, posiadającym te zewnętrzne piękności w wyższym nieco stopniu. Jakże nierozsądnym jest świat, pokładający szczęście na tej ułudnej a tak znikomej i krótkotrwałej piękności! Nigdy ona nie dosięgnie i nie wyrówna piękności duszy.
Jedyna cnota jest długotrwałą i wieczną. Cóżby święta Petronella była zyskała na swej piękności? Oczywiście świetne, wesołe, pełne rozkoszy i wszelkich szczęśliwości doczesnych życie; ale jak krótko byłoby to wszystko trwało? Kilka lat, może i kilka tylko miesięcy — bo i tak się w życiu nieraz zdarzać zwykło. Na świecie tutaj rozkosz z boleścią zawsze idzie w parze, boleści nawet cielesne zwykle przeważają, bo rzadko gdzie napotkamy człowieka będącego, że tak powiem całkowicie zdrowym — a sama zewnętrzna piękność ciała nie wystarcza do zupełnego szczęścia doczesnego, jeśli wśród tego ciała ukryte błędy i niedomagania na wewnątrz się objawiające, a pozornie niewidzialne, dokuczliwemi się stają i człowiekowi raz po raz przywodzą na pamięć, że ciało jego jest znikome i podległe wszelkim chorobom. Jedyna cnota pozostaje niezmienną, ona ciału temu znikomemu dodaje wartości i chroni je często od nagłego upadku, bo nie pozwala rozwinąć się namiętnościom.
Cóżby się było stało z świętą Petronellą, gdyby była poddała się zachciankom ciała? Byłaby wprawdzie na krótki czas uszczęśliwioną ziemską szczęśliwością, tak szybko przemijającą; nie uległszy jednakże zachciankom ciała, nosi teraz na wieki koronę czystości dziewiczej, która daje jej szczęśliwość wieczną.
Duszo chrześcijańska! miej zawsze w pamięci tę szczęśliwość, jaka duszę twą oczekuje, jeżeli zamiast starać się o zbyteczne podniesienie wartości i piękności ciała, raczej pomyślisz o duszy i ćwicząc ją w cnocie, do coraz większej doskonałości doprowadzać ją będziesz. Dla tej pięknej i wiecznej nagrody warto dołożyć starań.
Rozważmy więc wszystko dokładnie i postępujmy podług podanych wskazówek, aby tym sposobem osięgnąć nagrodę w szczęśliwości wiecznej.
Boże, któryś świętą Petronellę cierpieniami ciężkiej choroby cierpliwie znoszonemi, do wysokiej doprowadził świętobliwości, daj nam za jej wstawieniem się i przykładem, abyśmy wszelkie spotkać nas mogące cierpienia znosili, a tem samem obfitszych nagród w wieczności sobie zasłużyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
- ↑ Hugenotami nazywano protestantów we Francyi; wyraz ten powstał ze staroniemieckiego: „hug“ czyli „Geist“ i „Genossen“, a więc „Hug-genossen“ — „Geist-genossen;“ mówią także, że pochodzi wyraz ten od „Eidgenossen.“