Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku/Czerwiec/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku |
Podtytuł | Czerwiec |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Jeszcze na kilkaset lat przed bł. Małgorzatą, miała św. Gertruda objawienie, w którem okazał jej się św. Jan Ewangelista i pouczył, że Pan Bóg w skarbnicy miłosierdzia Swego przechowuje dla przyszłych pokoleń znamienitą łaskę szczerego nabożeństwa do Najsłodszego Serca Jezusowego, które ludzkość uzdrowi z chorób jej i pobudzi ją do nowego zapału w służbie Bożej i szukania wiecznego zbawienia. Czasy te już niejako się uwidoczniły, kiedy Ojciec święty Leon XIII w Encyklice swojej z dnia 25 maja 1899 roku do Biskupów całego świata w następujących odezwał się słowach: „Kiedy Kościół w pierwszych wiekach swego istnienia uginał się pod krwawem jarzmem cezarów, młodemu cesarzowi Konstantynowi Wielkiemu ukazał się na Niebie krzyż, który był zapowiedzią i który też przygotował wspaniałe i blizkie już zwycięstwo. Za dni naszych inny oto znak mocy Bożej, ze szczęśliwszą jeszcze zapowiedzią, przedstawia się oczom naszym. Jest nim Najsłodsze Serce Jezusowe, na którem zatknięty jest krzyż i które rozpłomienione niezrównanym jaśnieje blaskiem. W Niem powinniśmy pokładać wszystkie nasze nadzieje; u Niego żebrać i spodziewać się ratunku dla rodzaju ludzkiego.“
Nie chodzi tu bynajmniej o ratunek w doczesnych tylko potrzebach, bo o tych naucza nas Apostoł: Jeśli w tym tylko żywocie w Chrystusie nadzieję mamy, jesteśmy nędzniejsi niźli wszyscy ludzie; chociaż bynajmniej nie przeczę, że bardzo wielu tego też rodzaju ratunku gwałtownie potrzebuje, jak i nie wątpię, że Pan Jezus co z szczerego serca obiecał, tego też nie mniej szczerem sercem i w naszych czasach dotrzyma: Szukajcie tedy najprzód Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a to wszystko - o co i poganie troszczyć się zwykli — przydano wam będzie. Przedewszystkiem chodzi o ratunek dusz, które w tych naszych czasach więcej niż kiedykolwiek są zagrożone. Bo któż nie widzi, że u nas, a gorzej jeszcze za granicą, coraz gwałtowniej i bezczelniej szerzy i panoszy się bezbożność i wszelkie zepsucie. Zaiste zdaje się, że z każdem nowem pokoleniem coraz więcej zbliżamy się do onych czasów, o których przepowiada Paweł święty: Wiedz, że w ostatnie dni nastaną czasy niebezpieczne. Będą ludzie sami siebie miłujący, chciwi, hardzi, pyszni, bluźnierce, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, złośnicy; bez miłości przyrodzonej, bez pokoju, potwarcy, niepowściągliwi, nieskromni, bez dobrotliwości; zdrajce, uporni, nadęci i rozkosze więcej miłujący niźli Boga; wreszcie co najsmutniejsza i najniebezpieczniejsza: mając wprawdzie pozór pobożności, lecz się mocy jej zapierający. Rozważ każde słowo tego apostolskiego proroctwa i rozpatrz się po świecie; a przekonasz się, że jeśli kiedy, to chyba w naszych czasach tak jest źle, że temu już żadna mądrość ani siła ludzka nie zaradzi i że świat albo zginie; albo sam Bóg zlituje się i poratuje go.
Od końca świata i sądu swojego niechaj nas Pan Bóg raczy zachować, bo jak słusznie mówi Psalmista: Nie wchodź Panie do sądu z sługą Twoim; albowiem nie usprawiedliwi się przed Tobą żaden żyjący. Do miłosierdzia tedy Bożego jedyna i ostatnia nasza ucieczka; a to miłosierdzie gdzież znajdziemy, jeśli nie w Najsłodszem Sercu Jezusowem. Przyczyniajmy modlitw i prośb, przyczyniajmy też postów i jałmużn, aby uprosić to Najsłodsze Boskie Serce Pana naszego i błagajmy: Racz nam Panie uczynić, jakoś obiecał przez Proroka Twego Jeremiasza: Miłością wieczną umiłowałem cię, dlatego przyciągnąłem litując; i zasię zbuduję cię. Ty powstawszy zmiłuj się nad nami: boć czas zmiłowania nad nami, bo przyszedł czas. Nawróć nas i nawrócim się. Uczyń Panie według przymierza, któreś postanowił z nami: Daj zakon Twój do wnętrzności naszych, a na sercach naszych napisz go; i bądź nam Bogiem, a my niech będziem Ci ludem Twoim.
Ziści Bóg tę prośbę naszą i okaże wielkie miłosierdzie Swoje nad światem tym sposobem, że jak mamy w tegomiesięcznej intencyi, Najsłodsze Serce Jezusowe zawładnie wszystkiemi sercami ludzkiemi. Ponieważ jednak Pan Bóg tego nam nie uczyni bez nas, więc starajmy się jasno zrozumieć, na czem to władanie Serca Bożego nad sercami naszemi polega, — a zarazem temu władaniu nie stawiajmy oporu, ale przeciwnie chętnie i wytrwale we wszystkiem Mu się poddajmy.
Cóż więc znaczy to, że Serce Jezusowe ma zawładnąć sercami naszemi? Święty Paweł zalicza to do najcięższych i najgroźniejszych kar Bożych, jeśli Pan Bóg kogo jak niegdyś pogan podał pożądliwościom serca ich, czyli jak się wyraża Psalmista: Puszcza ludzi za żądzami serc ich, iż idą według wynalazków swych. Albowiem, jak naucza Pan Jezus, z serca wychodzą złe myśli, mężobójstwa, cudzołóstwa, porubstwa, kradziestwa, fałszywe świadectwa, bluźnierstwa; i teć są, które plugawią człowieka. Źle tedy dzieje się z człowiekiem, kiedy swojem własnem tylko chce się rządzić sercem; i jeśli nie ma zginąć, koniecznie musi to serce swoje poddać pod rząd kogoś takiego, coby umiał i chciał niem prawdziwie po Bożemu pokierować. Radzi zaś Pismo święte: Od porady miej jednego z tysiąca. Oczywiście tym jednym z tysiąca, i za tysiące wystarczającym jest sam Pan nasz Jezus Chrystus z tem złotem nieocenionem Sercem Swojem. Nie swojego tedy serca, ale Jego się radź, Jego też słuchaj. Ale zapyta może niejeden: W jaki sposób mam się radzić Pana Jezusa, kiedy nie jestem tak wielkim Świętym, aby On mi się miał objawiać i na moje zapytania odpowiadać? Chociaż każdemu z całego serca życzę, żeby był świętym i mógł już tu na ziemi, przynajmniej kiedy nie kiedy, widzieć (jak kiedyś będzie widział w Niebie) na żywe oczy Pana Jezusa; przecież tego nie potrzeba, aby z dobrym skutkiem módz się radzić Pana Jezusa i we wszystkiem rządzić się Sercem Jego. Wystarczy na to, abyś miał dobrą i szczerą wolę postępować tak jak się Panu Jezusowi podoba, bez względu czy tobie to dogadza, albo niedogadza; z tą dobrą tedy wolą raz po raz, a następnie coraz częściej a częściej, wezwawszy króciuchno pomocy Bożej, pytaj samego siebie: Jakby Pan Jezus postąpił, gdyby teraz był na mojem miejscu i w podobnych co ja znajdował się okolicznościach? N. p. ktoś ci powiedział nieuczciwe słowo, lub inną przykrość albo nawet krzywdę wyrządził, nie idź za pierwszym popędem serca twego, które cię ciągnie do pomstowania, wydania procesu itp., ale z oną dobra i szczerą wolą zastanów się: coby Pan Jezus będąc na mojem miejscu teraz uczynił; i według tego postąp. Albo powierzono ci opiekę nad sierotami i gruntem ich; serce twoje szepce ci, że możesz i potrzebujesz z tego skorzystać. Ale ty nie idź za pożądliwościami serca twojego, lecz znów zastanów się: a Pan Jezus jakby uczynił? Podobnież i w drobniejszych rzeczach; np. jużeś z rana się wyspał, ale jak ów leniuch jeszcześ się nie wyleżał i chce ci się pomarudzić; nie puszczaj się za żądzami serca twego, ale pytaj: a Pan Jezus jak robił? I tak samo w tysiącznych innych tak powszednich, jak i nadzwyczajnych okolicznościach życia twego. Spróbuj, a prędko się przekonasz, że Pan Jezus najlepszym doradcą.
Bywa nie mało takich, co w ciągu dnia tak są zaprzątnieni pracą i różnemi troskami swojemi potrzebnemi, a częściej jeszcze niepotrzebnemi, że nie mają dość spokoju, aby należycie zastanowić się, jakby Pan Jezus będąc w ich położeniu Sobie postąpił i tym sposobem obrać jedyną drogę wiodącą bezpiecznie do żywota. Takim radzę, aby przynajmniej wieczorem przed udaniem się na spoczynek cokolwiek się skupili i przeszedłszy co główniejsze okoliczności i sprawy ostatniego dnia, przy każdym wypadku w szczególności zdali sobie sprawę: czy Pan Jezus w tym oto wypadku byłby tak myślał, mówił, uczynił jak ty myślałeś, mówiłeś, uczyniłeś? I jeśli będziesz mógł wobec Boga i sumienia dać sobie świadectwo, że w tym i owym szczególe postąpiłeś w duchu Pana Jezusa, a więc prawdziwie po Bożemu, to za to jako za wielką łaskę podziękuj Panu Bogu i postanów na przyszłość tego samego trzymać się trybu. Jeśli przeciwnie przekonasz się, że w niejednej rzeczy nie szedłeś za duchem Bożym, ale folgowałeś nad miarę złym żądzom serca swojego, wzbudź za to żal, przeproś Pana Boga i obmyśl szczerą na przyszłość poprawę.
Gotując się zaś do szczerej spowiedzi, będziesz musiał sobie przypomnieć, co się od ostatniej prawdziwie dobrej spowiedzi z tobą i w tobie działo, co i jak w szczególności robiłeś w tych i owych miejscach, w których przebywałeś? jak też postępowałeś względem tych przeróżnych osób, z któremi częstszą lud rzadszą miewałeś styczność? jak wreszcie zachowałeś się względem różnych obowiązków, jakie na tobie ciążyły i w rozmaitych okolicznościach (np. zdrowiu i chorobie, powodzeniu i niepowodzeniu, pracy i odpoczynku, weselu i smutku itp.), jakie cię spotykały? Skorzystajże z tego rachunku sumienia i jeśli nie przy każdym szczególe, to przynajmniej piąte przez dziesiąte rozpatrz się w życiu swojem, czy urządziłeś je tak, jakby to uczynił Pan Jezus, gdyby zostawał w takich jak ty warunkach. Choć to niewiele, zawsze jednak i z tego trochę bodaj odniesiesz korzyści, a może i zachęcisz się, żeby na przyszłość zastosować się i do tego, co powyżej powiedziano.
Najlepiej jednak zrobisz, jeśli za łaską Bożą te trzy praktyki wprowadzisz w życie. Za ich pomocą stanie się, że choć nie od razu, a jednak krok za krokiem i rok po roku wyjdziesz na prawego chrześcijanina, to znaczy ucznia Chrystusowego i będziesz człowiekiem wedle Serca Bożego. To daj Boże nam wszystkim. Amen.
Dwa to już tysiące lat temu, jak tu na świecie żył Pan Jezus z Bóstwem i Człowieczeństwem Swojem, z Sercem Swem Bosko-Człowieczem i z miłością Swoją w tem Sercu. Ten Jezus już wonczas wszystką prawdę i wszystkie skarby łask, których ludzie po wsze czasy do swego zbawienia potrzebują, złożył w Kościele św. Apostołów Swoich. Ale Chrystus nie starzeje się i nie zmienia; On dziś jak wczora, mówi Pismo. Tak samo nie starzeje się i nie zmienia nauka Jego, Sakramenta Jego, łaska — tu niema żadnej nowości.
W biegu czasów nawracał się lud jeden po drugim do chrześcijaństwa, z żydostwa i z pogaństwa przychodzili ludzie do Chrystusa; Chrystus i nauka Jego i bogactwa miłości i zmiłowań Jego były im czemś zupełnie nowem. Toż przecie i tobie były pewnego czasu obcemi, a dowiedziałeś się o Chrystusie dopiero wtenczas, gdy ci zaczęto o Nim opowiadać. Chociaż bowiem chrześcijanin wie wszystko, co mu do zbawienia potrzebne, to jednak pozostaje zawsze coś nowego do uczenia się o Chrystusie, bo On nieskończenie wielki, a miłość Jego tak daleka i szeroka, tak wysoka i głęboka, że, jak mówi Apostoł Paweł święty, wszystką umiejętność ludzką przechodzi. Więc zawsze można w Nim widzieć co nowego, czem się ucieszyć, coraz więcej Go czcić i kochać.
W ciągu roku kościelnego mamy rozliczne uroczystości Pańskie, w których czcimy rozmaite tajemnice Zbawiciela. Te święta zaprowadzano nie od razu, lecz zwolna, jedno po drugiem. Za dni Apostołów mało ich było; jużcić wówczas znano doskonale Pana, życie Jego, Mękę i śmierć, ale ówcześni chrześcijanie wszystką uwagę wytężali przedewszystkiem na największą i najwspanialszą tajemnicę, na śmierć Jego krzyżową i na chwalebne zmartwychwstanie Jego. Później poczęli zwracać uwagę i na inne tajemnice, na przykład, na cudowne powołanie pogan do żłóbka, na narodzenie Pańskie, i święcili je uroczyście; a czynili to pouczeni i pobudzeni od onego dobrego nauczyciela, którego Pan Jezus po Wniebowstąpieniu Swojem zesłał Kościołowi, to jest: od Ducha świętego. Jak przewodnik w górach zwraca obcym turystom uwagę to na ten, to na ów piękny widok, i tak im całą okolicę niejako wykłada i objaśnia, tak i Duch święty zwracał wiernym oczy i uwagę to na tę, to na ową tajemnicę odkupienia, że stąd nowe czerpali pociechy i coraz gorętszą czuli w sercach miłość do Jezusa. W mądrości i opatrzności Swojej zwracał oko i serce wiernego ludu na tę właśnie tajemnicę, która w owych czasach i okolicznościach była najbardziej potrzebna i najbardziej zbawienna.
W taki więc sposób zaprowadzone zostały w Kościele uroczystości Pańskie: Wcielenie, Narodzenie itd. Te tajemnice nie były nowe, ale nowem było uczczenie tajemnic ze strony wiernych.
Tak samo miała się sprawa z nabożeństwem do Najsłodszego Serca Jezusowego.
Pierwsi chrześcijanie tak dobrze jak i my wiedzieli, że Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i człowiekiem, że ma Serce prawdziwie człowiecze, że to Serce pełne miłości i zmiłowania, pełne pokory i cichości, że na krzyżu zostało włócznią otworzone i że z niego wypłynęła krew i woda, i że to Serce żyje wciąż w Niebie i w Sakramencie Ołtarza. Ale podczas gdy w pierwszych czasach uwaga ich, miłość i cześć była na inne tajemnice więcej obrócona, Duch św. później dopiero zwrócił uwagę wiernych na tajemnicę Boskiego Serca, ukazywał im, objawiał to Serce coraz jaśniej, pobudzał, by mu się z weselem bliżej przypatrywali, a tak zapalali się do czci i miłości.
Między wszystkiemi zaś tajemnicami Pana naszego Jezusa nasamprzód obchodzono uroczyście największy akt miłości Jego, śmierć Jego krwawą na krzyżu, ofiarę własnego życia za przyjaciół Swoich. Ten akt miłości chwalą, wysławiają, uwielbiają listy Apostolskie na rozlicznych miejscach i w najgorętszych słowach, jako też czcili Go w codziennem niekrwawem Jego ponawianiu, w Ofierze Mszy świętej. Samże Zbawiciel ustanowił to na Ostatniej Wieczerzy onemi słowy: „To czyńcie na Moją pamiątkę.“ Rozkazanie to Apostołowie po Wniebowstąpieniu spełniali jak najwierniej. Dzieje Apostolskie opowiadają wyraźnie, że pierwsi chrześcijanie codziennie brali udział w Ofierze Mszy św. i w Komunii, czego przyczynę podaje święty Paweł Apostoł: „Ilekroć będziecie ten chleb jedli i kielich pili, śmierć Pańską będziecie opowiadać, aż przyjdzie.“ (1 Kor. 11, 26).
Tak owo Msza święta i Komunia była najpierwszem nabożeństwem na uczczenie największego dzieła miłości Chrystusowej.
W najściślejszym związku stało z tem nabożeństwo do Miejsca świętego, gdzie się spełniła krwawa ofiara Jezusowa. Pierwsi chrześcijanie często i licznie schodzili się na górze Kalwaryjskiej, gdzie się dokonało wielkie dzieło miłości odkupienia rodzaju ludzkiego. Działo się to tak jawnie, że poganie srodze się o to gniewali, a cesarz Hadryan, chcąc chrześcijan odwieść od tego, w r. 130 kazał miejsce ukrzyżowania i grób Pana Jezusa zasypać ziemią, wybrukować kamieniami i postawić tam świątynię wraz z obrazem bogini wszeteczeństwa.
Chociaż chrześcijanie tych Miejsc świętych nie mogli nawiedzać, nie przestawali odprawiać pielgrzymek do Miasta świętego, i ze wszystkich części świata przybywały tłumy ludu do Jerozolimy.
Gdy w roku 313 cesarz Konstantyn Wielki jawnie stanął po stronie chrześcijaństwa, matka jego, święta Helena, udała się do Jerozolimy, górę Kalwaryjską oczyściła z plugastwa pogańskiego, znalazła Krzyż święty wraz z gwoźdźmi i tabliczkę z napisem. Ten święty znak przypominał żywo Ofiarę Krzyżową, więc stał się przedmiotem głębokiej czci, i zaczęto niebawem wyrabiać podobizny wraz z obrazem ukrzyżowanego Jezusa. Tak powstało nabożeństwo do Krzyża świętego, w którem obchodzono uroczyście najprzedniejsze dobrodziejstwo miłości Chrystusowej.
Nie uszło wszelako nabożnym czcicielom Ran najświętszych uwagi, że Ewangelia święta w sposób szczególniejszy i uderzający wspomina o powstaniu Rany Boku Pańskiego, który żołnierz włócznią otworzył. Ranę tę otrzymał Zbawiciel po śmierci jako ostatnią Najświętszego Ciała Swojego zniewagę. Z tej rany boku wypłynęła krew i woda, co Jan święty z takim przyciskiem poświadcza, że w tem musiano się domyślać czegoś nadzwyczajnego, prawie cudownego. Nauczyciele Kościoła widzieli w tem głębokie tajemnice. Według ich rozumienia krew, która wypłynęła z boku Pańskiego, jest naszem przejednaniem; woda oczyszczeniem naszem i uświęceniem, a oboje razem wyobrażają Sakramenta Kościoła, głównie zaś Chrzest i Najśw. Sakrament Ołtarza. Otwarcie boku rozpiętego na krzyżu Zbawiciela, drugiego Adama, jest według nich spełnieniem figury stworzenia Ewy. Z boku nowego Adama. Ojca naszego duchownego, utworzoną została prawa Ewa, duchowna matka żyjących, oblubienica Chrystusowa. Rana boku jest według tych świętych Doktorów bramą żywota, której figurą były drzwi w Arce Noego, przez które musiało wchodzić wszystko, co nie miało zginąć w falach potopu. W uczczeniu tych wszystkich tajemnic zamykało się z osobna nabożeństwo do Rany Boku Jezusowego.
Gdy się to nabożeństwo zakorzeniło mocno i rozszerzyło po świecie, jeden już tylko krok pozostawał do osobnego nabożeństwa do Najsłodszego Serca Jezusowego.
Dokładniejsze rozważanie wszystkich okoliczności, które Jan święty Ewangelista wspomina o otwarciu rany boku i wypłynięciu krwi i wody, musiały koniecznie naprowadzić na domysł, że to uderzenie włócznią sięgło samegoż Serca Jezusowego i to Serce musiało otworzyć. Żołnierz, który włócznią kierował, chciał stanowczo sprowadzić śmierć, gdyby w ciele Jezusowem miało trochę jeszcze życia pozostać; więc uderzenie włóczni było silne i gwałtowne. Podług najstarszych podań uderzenie to szło od prawej do lewej strony piersi, i rana była tak wielką, że Apostoł Tomasz mógł w nią włożyć rękę swoją.
Tak tedy nie tylko koniec włóczni, lecz całe żelezce weszło w bok, przebiło i otworzyło Serce, prawie w samym środku piersi położone. Stary jeden pisarz powiada w książce, którą przypisują świętemu Cypryanowi, Biskupowi z Kartaginy, że „Nie było to według zwyczajnego porządku natury, iżby z boku nieżywego ciała wypłynęła krew i woda. Pan Jezus wyzionął całego ducha, abyśmy byli na nowo ożywieni; wszystko, co z wodnego płynu pozostało, wylał, aby nas oczyścić; wylał wszystką krew, która jeszcze w sercu była pozostała, abyśmy zostali wzmocnieni,“
Te i inne rozważywszy powody, wierni doszli do tego przekonania, że nie tylko sam bok, lecz i Serce Jezusowe zostało włócznią zranione, co też i Kościół w uroczystość Serca Jezusowego wyraźnie wypowiada. Jest to więc rzeczą całkiem naturalną, że rozważanie rany boku przeniosło się na ranę Serca, na Serce zranione, i że poznano, że tajemnice, które się objawiły w otworzeniu boku, tem więcej i wyraźniej przedstawiają się w otworzeniu i w zranieniu Serca. Tą oto drogą przyszło do nabożeństwa, do uczczenia zranionego Serca Jezusowego.
Stało się to atoli dopiero na początku drugiego tysiąclecia, w ciągu którego też dawniejsze nabożeństwo do Krzyża świętego i do innych narzędzi Pańskich jako też do Pięciu Ran Jezusowych coraz więcej się szerzyły i coraz głębiej zakorzeniały w sercach wiernych.
Nabożne rozważanie Serca Jezusowego, które się z miłości ku ludziom dało zranić, do głębszych jeszcze prowadziło rozmyślań. Jak u wszystkich ludzi, tak i u Boga-Człowieka Serce cielesne było oną częścią najświętszego Ciała, któremu skutkiem ścisłego zjednoczenia się duszy i ciała, wszystkie uczucia i cierpienia duszy udzielają się w sposób osobliwie wraźliwy. Bojaźń, tęsknota, smutek, które dusza Jezusowa odczuwała w Ogrojcu i w czasie całej Męki aż do ostatecznego opuszczenia, odczuwało i Serce Jezusowe w sposób nader bolesny. Uderzenie włóczni w Serce po śmierci Chrystusa Pana zraniło wprawdzie Serce, lecz nie przyczyniło Mu nowych boleści; ale one cierpienia duszy były także cierpieniami Serca Jezusowego.
Od rozważania rany nieżywego Serca łatwo się przechodziło do nabożnego rozważania onych boleści, jakich żywe Serce Jezusowe doznawało skutkiem głębokich cierpień dusznych. To zaś wiodło do rozważania i do czci gorzkich boleści Serca Jezusowego, dalej jeszcze do rozważania innych uczuć, jako to miłości, współczucia, zmiłowania, ukrytych w Sercu Jezusowem, które Duch święty z biegiem czasu wiernym objawiał i do uczczenia ich pobudzał.
Tak oto z onego nabożeństwa do śmierci krzyżowej wyłoniło się nabożeństwo do Boskiego Serca, w którem zranione cielesne Serce Jezusowe jako wyobrażenie wewnętrznych Jego boleści dusznych, jako też miłości Jego i płynących z niej cnót czcimy i uwielbiamy z wiarą głęboką.
W nowszym czasie, i to na dniu 21 lipca 1899 wydała znowu święta Kongregacya obrzędów przez swego prefekta ks. Kardynała Mazzelę bardzo ważne pismo, mające na celu coraz większe szerzenie Nabożeństwa do Najsłodszego Serca Jezusowego. W nabożeństwie tem bowiem widzi Kościół święty skuteczne lekarstwo na obecne czasy obojętności i oziębłości względem religii Chrystusowej w sercach wiernych i dlatego też tak usilnie stara się o rozszerzenie nabożeństwa do Najświętszego Serca Zbawiciela. Pismo odnośne świętej Kongregacyi obrzędów w tłómaczeniu tak opiewa:
Jeśli było zawsze dla mnie nader miłą rzeczą donoszenie z mego urzędu Pasterzom Kościoła o tem wszystkiem, co jego Najwyższy Pasterz polecił podać do wiadomości, to teraz o wiele przyjemniej przychodzi mi uwiadomić wszystkich Pasterzy, że Ojciec święty Leon XIII doznał bardzo wielkiej radości z powodu ogłoszenia ostatniej Encykliki, w której zachęcał ród ludzki do poświęcenia się Najsłodszemu Sercu Jezusa Chrystusa. W rzeczy samej dowiedział się, że list ten z wielką zgodą przyjęli Pasterze i wierni i że z wielkim pośpiechem odpowiedzieli mu wszędzie zadość.
Ojciec święty chcąc przedewszystkiem przyświecać wszystkim własnym przykładem, sam w pałacu Watykańskim w kaplicy Paulińskiej po poprzedniem pobożnem przygotowaniu, poświęcił i ofiarował cały świat Boskiemu Sercu Jezusa. A za jego przykładem lud rzymski zgromadził się bardzo licznie w patryarchalnych i mniejszych Bazylikach, w kościołach parafialnych i po wszystkich innych kościołach, aby ponowić uroczystą formułę poświęcenia się i niejako wzmocnić ją jednym głosem.
Następnie nadeszły listy z wszystkich stron i dotąd codziennie nadchodzą, donosząc, że ten sam obrzęd poświęcenia się z równą pobożnością odbył się we wszystkich rozmaitych, owszem prawie we wszystkich kościołach, nie tylko Włoch i Europy, ale także w najodleglejszych stronach. Z powodu zaś tej zgody wszystkiego ludu katolickiego czyniącego zadość życzeniu i rozkazowi Najwyższego Ojca wspólnego, należy się pochwała Pasterzom, którzy w tem byli dla swych trzód doradcami i przewodnikami.
Ojciec św. przypomniał w swej Encyklice, że ufa, a my mamy nadzieję razem z Nim, że z tego zaofiarowania się uroczystego spłyną obfite i nader miłe owoce nie tylko na chrześcijan z osobna, ale na całą rodzinę chrześcijańską, owszem na wszystek ród ludzki. Wszyscy w rzeczy samej są do głębi przekonani o wielkiej potrzebie wzbudzenia żywszej wiary obecnie tak wielce słabej, rozżarzenia prawdziwej miłości, aby można postawić groblę naprzeciw rozhukanym namiętnościom i odnaleźć środek na coraz bardziej psujące się obyczaje. Winni się tedy wszyscy najbardziej troszczyć o to, aby rodzaj ludzki poddał się słodkiemu panowaniu Chrystusa i by Jego królewskie prawo zlecone Mu od Boga nad wszystkimi ludźmi, było także przez świeckie władze uznane i szanowane, by Kościół Chrystusowy, który jest Jego Królestwem, coraz więcej się rozszerzał i mógł się cieszyć ową wolnością i pokojem, które mu są konieczne dla zgotowania coraz to nowych tryumfów. Nareszcie wszyscy winni dążyć do tego, aby nieprzeliczone i bardzo ciężkie krzywdy, jakie bezustannie Majestatowi Bożemu na całym świecie niewdzięczni ludzie zadają, zostały wynagrodzone przez dobre uczynki.
Ażeby jednakże powzięta nadzieja pozyskiwała coraz to nowe siły i dobre nasienie kiełkowało obficie i wydawało bujniejszy plon do tego potrzeba, aby nabożeństwo do Najsłodszego Serca Jezusowego utrwaliło się i coraz lepiej się krzewiło.
Dlatego Ojciec święty czyniąc mię tłómaczem swej woli, wzywa żywo Ekscelencyę Waszą i wszystkich Pasterzy całego świata katolickiego, aby trwając ochoczo w dziele, obmyślili i postanowili to wszystko, co według warunków czasu i miejsca najlepiej odpowie do osiągnięcia upragnionego celu.
Ojciec święty poleca następnie jak najbardziej przyjęty już w wielu kościołach zwyczaj ofiarowania przez cały miesiąc czerwiec szczególniejszego hołdu pobożności dla Boskiego Serca. Aby to czyniono z większym zapałem, otwierając skarby Kościoła świętego, udziela wiernym 300 dni odpustu, który mogą pozyskać tyle razy, ile razy biorą udział w tych ćwiczeniach pobożnych, i odpust zupełny dla tych, co przynajmniej 10 razy brali udział w ciągu miesiąca czerwca.
Żywo jeszcze pragnie Ojciec św., ażeby praktyka tak wielce polecana i wykonywana już w bardzo wielu miejscach, a zasadzająca się na złożeniu pierwszego piątku każdego miesiąca jakiego hołdu dla uczczenia Najświętszego Serca, szerzyła się coraz bardziej z odmówieniem publicznie litanii niedawno przezeń zatwierdzonej, i z ponowieniem formy poświęcającej, którą przedłożył. Jeśli ta praktyka utrwali się między ludem chrześcijańskim i przejdzie w zwyczaj, stanie się mocnem i ustawicznem zatwierdzeniem boskiego i królewskiego prawa, które Chrystus Pan otrzymał od Ojca nad rodzajem ludzkim, który sobie pozyskał wylaniem krwi własnej. Przez to uczczenie przebłagany, tak bogaty jest w miłosierdziu i nadzwyczaj skory do dobrodziejstw, że przebaczy winy i przyjmie ich nie tylko jako wiernych poddanych, ale jako przyjaciół i dzieci najmilsze.
Pragnie nadto gorąco Ojciec św., ażeby młodzieńcy, a osobliwie oddający się naukom, poświęcali się nabożeństwu temu. Jeśli każdy pobożny hołd złożony przez wiernych, jest miłym dla Zbawiciela, to najbardziej przyjemnym hołd, jaki Mu składają serca młodzieży. I nie można wypowiedzieć słowy, jak to wielce pomaga samemuż wiekowi młodości. Rozmyślanie bowiem pilne o Boskiem Sercu i głębokie poznanie jego cnót i niewysłowiona jego miłość, muszą ugasić palące namiętności i dodać bodźca do szukania cnoty.
Zresztą tych pobożnych ćwiczeń Ojciec święty nie narzuca bynajmniej, ale wszystko pozostawia roztropności i przezorności Biskupów, w których gorliwość i dobrą wolę z ufnością wierzy, tego jedynie pragnąc, ażeby między ludem chrześcijańskim nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego bezustannie kwitło i nowych sił nabierało.
Nabożeństwo w ciągu oktawy Bożego Ciała jest wielkiej wagi, gdyż ma na celu wynagrodzenie wszystkich krzywd, jakie Pan Jezus ponosił i ponosi jeszcze codziennie w Najświętszym Sakramencie od niewdzięcznego ludu. Jezus Chrystus, Syn Ojca przedwiecznego, równy Ojcu i Duchowi świętemu, ukochał człowieka, który względem Niego jest tylko proch i popiół. Chociaż cały naród ludzki stał się nieprzyjacielem Boskim, niewolnikiem szatańskim, ukochał go jednak Syn Boży, aż do poświęcenia Swego życia za jego zbawienie; ukochał go miłością nieskończoną, bo miłością Boską; a na dowód Swej miłości, pragnąc zawsze pozostawać z ludźmi, ukrył się w Najświętszym Sakramencie. I czyliż za to nie powinien Jezus Chrystus doznawać od ludzi wdzięczności i dziękczynienia? Ale jakże mało serc wdzięcznych! Przeciwnie, za miłość Swą odbiera zniewagi i świętokradztwa! Jakaż to boleść dla Jego Boskiego Serca! Duszo, tak wielce od Boga ukochana, czyliż i ty chcesz być niewdzięczną i spoglądać obojętnie na obelgi, wyrządzone Bogu? Czy nie zalejesz się łzami, że Bóg Twój tak bardzo obrażony? nie dołożysz wszelkiego starania, aby te zniewagi Jego Majestatu były wynagrodzone? Czy się z duszmi niewinnemi nie oddasz Bogu na ofiarę dobrowolną współcierpienia z Chrystusem? Czy chcesz zostawić Zbawiciela swego, aby sam cierpiał? Wszakże On pragnie pociechy, współczucia, sam żali się: „I czekałem, ktoby się społem smucił, a nie było i ktoby pocieszył, a nie znalazłem.“ (Ps. 68, 21).
Przyoblecz nas, Panie Jezu Chryste, Przenajświętszego Serca Twojego cnotami, i Jego uczuciami nas zapal; abyśmy i obrazowi dobroci Twojej podobnymi się stali, i zbawienia Twojego być uczestnikami sobie zasłużyli. Amen.
Jakób Strepa urodził się około r. 1340. O jego rodzinie, młodości nic dotychczas nie wiemy. Tyle pewna, że wstąpił do zakonu OO. Franciszkanów, gdzie na modlitwie i rozmyślaniu przygotowywał się do przyszłej pracy „około drogiej materyi ludzkiego zbawienia, na sobie wpierw wyprawując rzemiosło duszne, którego później miał doświadczać na innych.“ Wnet wybrano go gwardyanem klasztoru przy dawnym kościele św. Krzyża we Lwowie, a potem wikaryuszem generalnym Stowarzyszenia „Braci pielgrzymujących“ czyli misyonarzy franciszkańskich, opowiadających wiarę Chrystusową na Rusi. Duchowieństwa świeckiego było bardzo mało; pomagali więc w pracy duszpasterskiej także zakonnicy: OO. Dominikanie i Franciszkanie.
Miejscowa ludność ruska była dawniej katolicką. Ale z czasem wysłannicy greccy z Carogrodu oderwali ją od Rzymu. Za dni Jakóba wszyscy Rusini już byli schizmatykami czyli prawosławnymi. Chodziło tedy o pozyskanie ich znowu dla wiary katolickiej. Ale nietylko Rusini siedzieli na ziemiach ruskich. Od wieków zamieszkiwali je także Polacy i Niemcy, którzy za handlem tu przybyli. Więcej jeszcze kupców polskich, polskich rzemieślników i włościan osiedliło się tutaj, kiedy król Kazimierz Wielki przyłączył wielką część ziem ruskich do Polski. Krzywdy z tego powodu nie było nikomu, bo kraj był dla częstych napadów tatarskich wyludniony, całe obszary ziemi leżały nieuprawione. Ludność napływowa polska i niemiecka mieszkała głównie po miastach, gdzie też powstały pierwsze kościoły i parafie katolickie. Wnet przybyły osady polskie po wsiach dokoła dworów. Aby ta ludność polska nie przepadła dla obrządku i wiary, potrzeba ją było odwiedzać z posługą duchowną jak najczęściej. Do najgorliwszych jej opiekunów należał nasz Jakób. Zwrócił on też na siebie oczy wszystkich, jako mąż Boży, jako potężny w Kościele pracownik. Za nic bowiem sobie ważył trud; w chłodzie i głodzie przebiegał Ruś i Wołoszczyznę, jednając Chrystusowi dusze, nieraz z niebezpieczeństwem życia.
Wtem umarł pod koniec r. 1390, czy też w samym początku 1391 ówczesny Arcybiskup lwowski Bernard. Archidyecezya lwowska istniała od niedawna, bo dopiero od roku 1375. Pierwszym Arcybiskupem był Maciej, drugim wspomniany Bernard. Stan dyecezyi po śmierci Bernarda był opłakany: liczba kapłanów nie wystarczająca, kościołów, parafii bardzo mało. Trzeba było wszystko od fundamentów budować, urządzać.
Komu Pan Bóg w tej tak przełomowej, ciężkiej chwili powierzy pasterzowanie nad tą cząstką Kościoła?
W Polsce, do której Ruś należała, był wówczas królem Jagiełło, królową Jadwiga. Na wspomnienie tych dwojga imion, a zwłaszcza Jadwigi, „w której zbiega się i z którego rozpromienia się chwała narodu, czyjeż serce się nie wzruszy? Na Jadwigi godach z Jagiełłą stał się większy poniekąd od cudu w Kanie galilejskiej, cud w Kanie naszej polskiej, w Krakowie. Tam woda zmieniła się w wino; a tu, tąż mocą Chrystusową, przez wodę Chrztu świętego, poganie przemienieni w chrześcijan, a dwa narody bratnie — Polska i Litwa — zlały się jakoby dwie dusze w jedno tylko ciało.“ Jagiełło i Jadwiga znali gorliwego o dusz zbawienie misyonarza Jakóba. Zalecili im go też światli mężowie duchowni i świeccy, „których radami oni boki swoje osadzili.“ Jego tedy u Stolicy apostolskiej uprosili na arcypasterza osieroconej metropolii lwowskiej. Że tylko zasługa wyniosła ubogiego zakonnika na drugą z rzędu w ojczyźnie godność duchowną, widzimy z bulli nominacyjnej z dnia 27 czerwca 1391 roku w której Papież Bonifacy IX wylicza jego przymioty: gorliwość apostolską, wielkie wykształcenie, czystość życia, wytrawność w sądzie i w zarządzie sprawami duchownemi i świeckiemi.
Konsekracya Jakóba była tedy wielkiem świętem dla miasta i dyecezyi. Dużo się po nim spodziewano; ziścił przy łasce Bożej nadzieje.
Arcypasterz nie potrzebował się długo namyślać w jakim kierunku rozwinąć działalność. Znał dyecezyę jak nikt inny. Wiedział, że jeśli lud katolicki polski, rozrzucony małemi osadami wśród prawosławnych, nie będzie miał kapłana blizko siebie, przepadnie dla wiary i narodu. To też za główne zadanie wziął sobie mnożyć ilość duchowieństwa i parafii. Ale nie tylko kapłana lud powinien mieć jak najbliżej siebie. Musi on też widzieć często swego Biskupa. I ten obowiązek Jakób spełniał najsumienniej. Szedł w lud w najszlachetniejszem słowa znaczeniu, konsekrując mu z radością domy Boże, modląc się z nim razem, niosąc mu Sakramenta święte, ucząc katechizmu, przekonany, że ten lud jego ukochany nie straci też języka ojczystego, przynajmniej całkowicie, dopóki go do modlitwy używa, dopóki nim z Bogiem mówi. Nie wątpić nam, że gorliwy pasterz w ciągu kilkunastoletnich swoich rządów nieraz odwiedził swoje parafie.
Także miasto Lwów kochał całą duszą. Bo też mieszczaństwo lwowskie zasługiwało na szczególniejszą miłość swojego arcypasterza, popierając go ochotnie w budowie kościoła katedralnego i w każdej dobrej sprawie.
Najlepszego przyjaciela mieli w nim nauczyciele. Dla ubogich, chorych był prawdziwym ojcem. Zabiegał nie tylko o Niebo dla swojego ludu, ale starał się też pomnożyć jego dobrobyt doczesny.
Ze stolicą Apostolską Jakób całe życie pozostawał w najściślejszej jedności. „Wiedział on i czuł głęboko, że łączność z Rzymem jest łącznością z Bogiem, wierność Rzymowi, wiernością Chrystusowi, posłuszeństwo Rzymowi, posłuszeństwem samemu Bogu.“
Za szczęście sobie największe poczytywał, że jest synem, kapłanem św. Kościoła katolickiego; wierzył całą duszą w ten Kościół, wierzył Kościołowi, wierzył z Kościołem, wszystkie nadzieje pokładał w tym Kościele, kochał ten Kościół... dlań targał z radością codzień swoje siły, życie.
W sercu Jakóba były wszystkie wielkie miłości: owe nieba i owe ziemi, a więc Boga, a więc i ojczyzny swojej doczesnej. Jako obywatel patrzył zdrowo na sprawy narodu... zdrowiej, niż niejeden mąż stanu. Miłość ojczyzny była u niego przedłużeniem miłości ku Bogu i cała w czynach. Budował kościoły w ojczyźnie, ale jeszcze więcej starał się budować ojczyznę w Kościele. Ile azy król zjeżdżał na Ruś, nie omieszkał wysłuchać zdania swojego przyjaciela Biskupa. Radzili razem, pracowali razem. „I szła sprawa Boża ze sprawą Polski, jak dusza z ciałem złączona. I obie razem się wspierały, obie razem rosły.“
Jakób umarł w roku 1409. Umarł ubogo — jak żył ubogo. Co mu jeszcze zostało, rozdał testamentem między kościoły i biednych. Pochowano go na jego życzenie w habicie zakonnym i w szatach Biskupich w chórze kościoła franciszkańskiego świętego Krzyża we Lwowie.
Zaraz po jego śmierci głos powszechny obwołał Jakóba świętym. Wierzono, że On jak Mojżesz wyszedł na wysoką górę... nieba i że stamtąd wznosi nad ojczyzną w modlitwie ręce, błogosławi. Uciekano się też do niego o pomoc w potrzebach duszy i ciała, czczono jako Patrona od bólu i zawrotu głowy, przypisywano mu ocalenie miasta Lwowa od pożaru i zwycięstwo nad Tatarami, otaczano poszanowaniem religijnem jego trumnę i pozostałe po nim szaty kościelne.
Bez miary czcił, kochał Jakób Przenajświętszy Sakrament i tę miłość starał się przelać w serca swoich dyecezyan. Niech kapłani, niech wierni lepiej poznają skarb jaki posiadają w Przenajśw. Sakramencie, niech garną się do niego coraz więcej, niech się wmyślą w Jezusa eucharystycznego, niech się przejmą Jego wolą Bożą, niech w adoracyi Chleba Żywota wynajdują coraz nowe, Boże smaki, a zbrzydnie im wszystko co złe, co nizkie, małe, a rozszerzą się, rozrosną i wyolbrzymieją dusze ich, odnowią się rodziny, dźwignie się ku niebu społeczeństwo całe! Takie było hasło jego życia.
I nie zawiódł się arcypasterz na swoich kapłanach i owieczkach. Gdy przedtem niejedna dusza miała do Przenajśw. Sakramenu cześć chłodną, jakby On, Jezus eucharystyczny, był tylko bezduszną pamiątką, martwą relikwią po Jezusie, przybitym na Kalwaryi za nas do krzyża, to teraz wszyscy zrozumieli, że w Eucharystyi żyje utajony Bóg, bije utajone Serce Boga-Człowieka, wielkie jak świat, bo kochające cały świat, codzień nieskończona ofiara przebłagalna Bogu i codzień nieskończonej ceny Boży pokarm Swego stworzenia.
W adoracyi u stóp Boga-Człowieka, który przebywa w Eucharystyi, aby się wciąż cały wydawać nam i za nas, Jakób nauczył się nic nie wiedzieć i nic nie widzieć i nic nie kochać, jeno Boga, jeno krzyż Jezusa i dusze nieśmiertelne, dla których dusz On, arcypasterz, pod grozą potępienia wiecznego, miał być drugim Zbawicielem. Tego też Jezusa, Boga swego, starał się wciąż naśladować, rozumiejąc, że pasterz musi ludowi za przykładem Jezusa także wciąż dawać siebie i wciąż dawać naukę, przykład. Sakramenta święte, pocieszenie... a jedynie w konieczności brać i to tylko..., co najniezbędniejsze.
Jakże nie wspomnieć o heroicznej miłości Jakóba ku Tej, co nam przygotowała Przenajświętszy Sakrament, ku Matuchnie Jezusowej, o tem, jak zwoływał wiernych na Jej nabożeństwa, jak ich zbierał pod Jej płaszcz, niby pisklęta swoje, jak Ją obrał za swoją Panią, i Doradczynię, jak Jej wizerunek umieścił na swej pieczęci arcypasterskiej! Marya odpłaciła mu też już tu na ziemi tę troskę koło powiększenia Jej czci. Bo jak niesie podanie, pogrążonemu w modlitwie i wołającemu: „Pokaż mi się Matką“. ukazała się z Bożem Dzieciątkiem na ręce i odpowiedziała: „Masz Matkę i Syna!“
Mimo wszystkie te heroiczne cnoty, grób Jakóba w kościele jego zakonu poszedł z czasem w zapomnienie. Prawdopodobnie ukryto go najpierw, aby uchronić święte szczątki przed dziczą tatarską, która nieraz zapędzała się aż pod Lwów. Zatarto ślady grobu tak dokładnie, iż z czasem nawet Bracia zakonni odszukać go nie mogli. Odnaleziono go znowu 29 listopada 1619 roku przy kopaniu w chórze miejsca spoczynku dla innego zmarłego. Zbiegło się całe miasto, aby zobaczyć świętego Arcypasterza, do którego nigdy nie przestało się modlić. Spoczywał w trumnie, jak go ułożono pierwotnie... w stroju Biskupim, z pod którego wyglądał szary habit zakonny. Z największą czcią przeniesiono go do nowej trumny w miejsce stosowniejsze w kościele. Od tej chwili cześć Jakóba wzmagała się z dniem każdym. Wołano też doń nie bez skutku. Za jego przyczyną spływały łaski na jednostki, na miasto, na ojczyznę.
Pod wpływem rosnącego wciąż nabożeństwa do Jakóba i na podstawie stwierdzonych łask, Arcybiskupi lwowscy wraz z OO. Franciszkanami poczynili w Rzymie starania o przyznanie mu czci publicznej na ołtarzach. Przeprowadzone ścisłe badania cnót i cudów wypadły pomyślnie, doprowadziły do potwierdzenia jego kultu. Dekretem beatyfikacyjnym z 11 września 1790 Pius VI przyznał Jakóbowi tytuł „Błogosławionego.“
Kiedy w roku 1785 zamknięto kościół św. Krzyża, Arcybiskup ówczesny przeniósł relikwie naszego Błogosławionego do katedry i umieścił w kaplicy Chrystusa ukrzyżowanego, gdzie dotychczas spoczywają.
W r. 1907 otworzono trumienkę, w której znaleziono czaszkę, święte kości prawie całe, a nadto ornat, mitrę, rękawiczki, dwa złote pierścienie, szczątki paliusza, kawałki drewnianego pastorału, resztki habitu, w którym złożono go do grobu.
Prawdziwa miłość Pana Jezusa objawia się w gorliwości o zbawienie bliźnich naszych. Według tego, jak powiedział Pan Jezus do Piotra świętego: „Jeżeli Mnie miłujesz więcej aniżeli inni, paś baranki Moje.“ Jeśli i ty chcesz jawnie okazać, że szczerze — a nie słowami tylko — miłujesz Pana Jezusa, staraj się o zbawienie bliźnich twoich, zwłaszcza tych, którzy od ciebie zależą. Staraj się ich namową i przykładem własnym do pobożności i miłości Bożej zachęcić.
Naśladuj również błogosławionego tego Biskupa w jego nabożeństwie do Matki Bożej. On zaprowadził zwyczaj w swojej archidyecezyi, aby Ją każdego wieczora uczczono pieśniami i pobożnemi ćwiczeniami. Staraj się i ty dzień każdy kończąc, uczcić Ją w sposób szczególny, a jeśli ci to możliwe, czyń to i w gronie domowników twoich, albo innych pobożnych osób.
Boże, któryś w błogosławionym Jakóbie, Wyznawcy Twoim i Biskupie, ducha Apostolskiego w ogłaszaniu Ewangelii przedziwnie wznowił, spraw łaskawie, abyśmy za jego pośrednictwem, przez żywą wiarę i ćwiczenie się w cnotach, coraz ściślej z Tobą się jednoczyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 1-go czerwca w Rzymie uroczystość św. Juwencyusza, Męczennika. — W Cezarei w Palestynie męczeństwo św. Pamfila, Kapłana, męża niezwykłej świętobliwości i uczoności, oraz wielkiej szczodrobliwości względem ubogich. Za panowania cesarza Galeryusza Maksymiana został najpierw przez starostę Urbana dla wiary chrześcijańskiej okrutnie męczony i uwięziony; Firmilian wydał go powtórnie na męki, podczas których zakończył równocześnie z innymi ofiarę życia swego. Wtedy cierpieli także: Dyakon Walens i Paweł z 9 towarzyszami, których pamiątkę obchodzą w inne dni. — W Autun uroczysty obchód św. Reweryana i św. Pawła, Kapłana z 10 towarzyszami, którzy za cesarza Aureliana pozyskali koronę męczeńską. — W Kapadocyi męczeństwo św. Tespezyusza, któremu za cesarza Aleksandra i prefekta Symplicyusza po różnych męczarniach ucięto głowę. — W Egipcie śmierć męczeńska św. Ischyriona, Kapitana z 5 żołnierzami, co za cesarza Dyoklecyana ofiarowali na różny sposób życie swe za Wiarę św. — Tak samo męczeństwo św. Firmusa, który w prześladowaniu Maksymiana po rozlicznych okropnych męczarniach rozbity został kamieniami, aż wreszcie śmierć przez ścięcie powiodła go do wiecznej chwały. — W Perugii uroczystość św. Felina i Gracyniana, Żołnierzy i Męczenników; po wielokrotnych męczarniach otrzymali za Decyusza przez chwalebną śmierć palmę męczeńską. — W Umbryi uroczystość św. Fortunata, Kapłana, sławnego cudami swymi. — W klasztorze Lerin pamiątka św. Kaprazyusza, Opata. — W Trewirze uroczysty obchód św. Symeona, policzonego przez Papieża Benedykta IX w poczet Świętych. — W klasztorze Onna pod Burgos w Hiszpanii uroczystość pamiątkowa św. Eneco, Opata z zakonu Benedyktynów, którego świętość i cuda słynęły daleko.
We wojnie cesarza Marka Aureliusza przeciwko Markomanom (roku 164), otoczył nieprzyjaciel zupełnie wojska jego i naraził je z powodu wielkiego braku wody wśród okropnych upałów na ogólne wyczerpanie sił. Żołnierze chrześcijańscy w wojsku cesarskiem na klęczkach błagali Boga o zmiłowanie i ratunek. Wtem spadł deszcz rzęsisty po stronie Rzymian, a burza rozsrożyła się nad wojskiem Markomanów i ponieśli klęskę w bitwie. Skutkiem tego zwycięstwa niespodzianego nakazał cesarz, aby chrześcijan nie prześladowano. Tem zaciętszymi jednak stali się kapłani bogów pogańskich, gdyż rozkaz cesarski pozbawiał ich radości i widoku męczonych chrześcijan i krwi ich rozlewanej po miejscach tracenia. Z tego powodu podburzali lud niegodziwemi oszczerstwami miotanemi na chrześcijan, a najwięcej dał lud obałamucić w miastach Lugdunie i Vienne. Żył tam naówczas Biskup święty Pontinus, który wielce się starał o rozwój gminy chrześcijańskiej.
Zdarzyło się, że lud, w nieobecności namiestnika cesarskiego podburzony przez kapłanów pogańskich, napadł na chrześcijan, zburzył ich mieszkania, kobiety i mężczyzn wlókł po ulicach, również dzieci i starców, nad wszystkimi jak najokropniej się znęcając, a więzienia zapełniał męczonymi. Kiedy namiestnik powrócił, spotwarzono chrześcijan przed nim, zarzucając im, że popełniali niegodziwości. Namiestnik, i tak już będąc nieprzyjacielem wiernych, kazał uwięzionych zaprowadzić na plac publiczny i tam ich jeszcze obrzucał obelgami, co lud tem więcej przeciwko nim wzburzało. Wecyusz Epagat, znakomity młody Rzymianin, przerwał obelżywe słowa namiestnika zapytaniem: „Cóż ci chrześcijanie takiego uczynili, że się tak srożysz przeciwko nim? Wymień ich wykroczenia, a ja ci dowiodę, że są niewinnymi i najwierniejszymi poddanymi cesarza.“ Lud oburzony tą mową odpowiedział okrzykami złości, a namiestnik zapytał groźnie: „Czy jesteś chrześcijaninem?“ Wecyusz odpowiedział z zapałem: „Zaiste, jestem nim!“ Wtedy namiestnik zaczął znów chrześcijaninom grozić, a lud nakłaniał namiestnika, aby groźby w czyn zamienił. Nagle nastało milczenie: kilku uwięzionych chrześcijan zastraszonych temi groźbami wystąpiło zwolna przed namiestnikiem i wyparło się Wiary świętej, skąd reszta wielkiemu się oddała smutkowi. Zaprowadzeni znów do więzienia, tem więcej zachęcali się się wzajemnie do wytrwałości i stałości. Razem z nimi kazał ów namiestnik wziąć również do więzienia pogańskich sług i dziewczyny i brać ich na tortury, aby od nich uzyskać wszelkie pożądane świadectwa przeciwko chrześcijanom.
Pomiędzy tymi uwięzionymi chrześcijaninami, między którymi i Biskup był, znajdowała się także Blandyna, młoda służąca, bardzo piękna z twarzy i postawy, ale drobna i słabowita. Pani jej i inni chrześcijanie drżeli z obawy, aby ona przy pierwszych torturach nie uległa; poganie nawet nie wątpili, że Blandyna zaprze się Chrystusa na pierwszy widok narzędzi do tortur używanych. Z tego powodu zaprowadzono ją pierwszą na plac i wzięto ją tam na tortury coraz boleśniejsze. Atoli potęga łaski Boskiej zajaśniała w całym blasku. Słaba ta służebnica stała się bohaterką, znosiła cierpliwie wszelkie tortury od rana do późnego wieczora; zmęczeni siepacze kilkakrotnie się zmieniali, ale ona była silną. Przypatrujący się katuszom lud, wołał: „Nie pojmujemy, jak ona jeszcze żyć może po tych wszystkich mękach, kiedy każda z nich była już tak silna, że ją zabić była powinna.“ Blandyna przez cały dzień na wszystkie zapytania odpowiadała: „Jestem chrześcijanką, a my nic podłego nie czynimy.“ Poraniona na całem ciele, mając poprzekręcane członki, zawleczoną została wreszcie do jak najbrudniejszego więzienia, gdzie jej wsunięto nogi, ramiona i szyję we wyżłobione otwory przyrządu torturowego i w takim stanie pozostawiono ją przez noc całą.
Nazajutrz zawleczono ją znów na plac i kazano jej się przypatrywać, jak kilku chrześcijan na śmierć było męczonych, ale jej odwaga nie znikła. Wtedy przywiązano ją z rozciągniętemi ramionami do słupa i wypuszczono trzy głodne i dzikie lwy, aby się nad nią pastwiły; ale dzikie zwierzęta okazały się o wiele łagodniejszemi od ludzi i nie ruszywszy Świętej, nawet u nóg jej się pokładły. Następnego dnia znów ją wywiedziono na plac, gdzie tracono chrześcijan; po każdem nowem męczeństwie zaprowadzono ją przed posąg bożka i kazano jej cześć oddać bałwanowi, ale ona zawsze była niewzruszoną, dodawała otuchy współwięźniom, a umęczonych błogosławiła. Dnia szóstego, kiedy ostatniego więźnia zamęczono, a Blandyna tylko jeszcze pozostała, zabrano się i do niej: nasamprzód ją biczowano, dopóki nie zemdlała, potem ją osadzono na żelaznem rozpalonem krześle, a następnie na pół upieczoną owinięto siecią i rzucono przed rozjuszonego byka, który ją rogami do góry podrzucał. Wszakże i tym wszystkim mękom Blandyna nie uległa, a modląc się bezustannie, nawet jęku nie wydała. Sędziowie, nie wiedząc sobie rady, kazali jej nareszcie głowę uciąć. Stało się to roku 177.
Blandyna święta w Kościele katolickim po wszystkie czasy czczoną będzie; Kościół święty daje tem dowód, że uznaje tylko prawdziwą zasługę i cnotę, a nie ma względu na to, czy człowiek jest wyższego czy niższego pochodzenia.
O łasko Boska! ty jesteś słodkiem, miłem i znaczenia pełnem słowem. Łaski! woła głodny żebrak, tak samo i znużony podróżą wędrowiec u drzwi człowieka miłosiernego. Łaski! odzywa się z westchnieniem opuszczona sierota, oraz wdowa z sercem strapionem. Łaski! woła skruszony i w pokorze się udający syn do rozgniewanego ojca. Łaski! z jaką to radością słucha tego słowa winowajca na śmierć skazany, lub z ojczyzny wydalony, jeśli ułaskawienie od króla wychodzi. Wszystko to jest cennem dla człowieka — o ile zaś cenniejszem jest słowo: Łaski! jeżeli Bóg dla nas staje się łaskawym..
Łaska Boska jest wewnętrznem, nadprzyrodzonem objawieniem się Boga wobec człowieka, która rozum jego oświeca i czyni zdolnym do pojmowania, czem jest właściwie Bóg, jako najwyższe dobro, a czem grzech, jako największe złe — która wzmacnia naszą wolę, że poznawszy złe, zdolni jesteśmy je zwalczać i tylko to miłować i tego tylko pożądać, co jest nadprzyrodzonem, czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, a czego serce nie doznało tu na świecie.
Jest ona Boską siłą, uzdolniającą do czynienia tego, co jest dobrem, co się Bogu podoba i co jest godnem wiecznej szczęśliwości; — siłą Boską, że za jej pomocą zdolni jesteśmy walczyć przeciwko sobie samym i pokonywać wszystkie przeszkody, odwodzące nas od zbawienia; — siłą Boską, która nam pozwala chronić się przed pociskami, mieczami i wszelką bronią, zagrażającą nam śmiercią; — siłą Boską, która nam pozwala chronić się od wszelkich namiętności i chuci cielesnych. Boże, jakże drogą i wzniosłą jest łaska Twoja, która jest wypływem kochającego serca Twojego i dlatego porównaną być nie może z doczesnemi skarbami świata, ani nawet z doskonałością, jaką posiadają Aniołowie! Przyczyną, dla której Bóg najmiłosierniejszy ze szczodrobliwością bez granic rozdziela wśród nas te drogie dary łaski Swojej świętej, jest ofiara na krzyżu poniesiona przez Jezusa Chrystusa, albowiem grzech zamknął Niebo przed nami, a ani świętość, ani sprawiedliwość Stwórcy nie mogła połączyć się z człowiekiem grzechami obciążonym, aby mu udzielić tej miłości nadprzyrodzonej, czyli tej łaski Boskiej; jedynie Jezus urodzony z Najczystszej Dziewicy Maryi otworzył nam znów Niebo, poniósłszy ofiarę krwawą za grzechy nasze. Tym sposobem pojednał nas znów z Bogiem, tak, że teraz zapomocą Chrztu świętego staliśmy się znów godnymi łaski, która też obficie na nas spływa.
Boże, błagamy Cię, racz to łaskawie sprawić, abyśmy za wstawieniem się Blandyny świętej, Męczennicy, wytrwali wiernie w nauce naszej Wiary świętej i należycie ją zgłębiali i czynami dowiedli, że wiary tej godnymi jesteśmy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 2-go czerwca w Rzymie uroczysty obchód św. Marcellina, Kapłana i św. Piotra, Egzorcysty, którzy w więzieniu pozyskali wielu Wierze świętej; gdy już podczas uwięzienia przecierpieli różne okrutne męczarnie, zostali za cesarza Dyoklecyana na rozkaz sędziego Serenusa ścięci na miejscu, zwanem poprzednio Czarnym Lasem (Silva Nigra), później jednak na ich cześć przezwanem Białym Lasem (Silva Candida). Święte zwłoki ich złożono w krypcie obok św. Tyburcyusza; Papież Damazy uświetnił później grób ich poetycznym napisem. — W Kampanii męczeństwo św. Erazma, Biskupa. Za Dyoklecyana został najpierw obity knutami i kulami ołowianemi, potem oblano go roztopioną smołą, siarką, woskiem i wrzącą oliwą, jednak nie poniósł szkody; następnie zawiedziono go do Formii, poddając za Maksymiana ponownym, niesłychanie okrutnym męczarniom, lecz zrządzeniem Bożem pozostał na pociechę pozostałych więźniów przy życiu. Sławny wielce tak wielu zwycięsko przebytemi męczarniami, został wreszcie powołany przez Pana i zmarł śmiercią błogosławionych. Święte zwłoki jego przeniesione zostały później do Gaety. — W Lyonie śmierć męczeńska św. Fotyna, Biskupa, św. Sanktusa, Dyakona. św. Wecyusza Epagata, Maturusa, Poncyusza, Biblisa, Attala, Aleksandra i Blandyny, Służebnicy z wielu innymi, których powtórne bohaterskie walki za Marka Aureliusza Antonina i Lucyusza Verusa opisano w okólniku kościoła Lyońskiego do Kościołów prowincyi Azyi i Frygii. Między temiż Męczennikami wycierpiała Blandyna, mimo że płcią słabsza, ciałem ułomniejsza, a stanem najniższa, najdłuższe i najsroższe męki z wielkiem bohaterstwem; ścięta mieczem, poszła ze wszystkich ostatnia na śmierć, wskazując im palmę zwycięstwa. — W Rzymie uroczystość św. Eugeniusza, Papieża i Wyznawcy. — W Trani w Apulii pamiątka św. Mikołaja Peregryna, Wyznawcy, którego cuda odczytano na Soborze Rzymskim za Papieża Urbana II.
Z radością pełną tęsknoty patrzy prawowierny chrześcijanin na delikatny fiołek wiosenny, kwitnący i woniejący pod szeroko rozgałęzionym krzem ciernia. W zupełnie podobnem usposobieniu znajdujemy się i my, gdy rozpamiętywać nam przychodzi żywot św. Klotyldy, tego wiosennego fiołka chrześcijańskiego w wielkiej Francyi.
Klotylda była córką króla burgundzkiego; wuj jej, Gundobald, zaślepiony żądzą panowania, zamordował jej ojca, matkę i dwóch braci, starszą siostrę zamknął w klasztorze, a ją tylko samą zostawił przy sobie, ponieważ była jeszcze zbyt małą, a przytem niezwykłej urody panienką. Życie jej uchodziło wśród udręczeń i otoczenia aryańkiego; lecz Ojciec Niebieski pamiętał o Klotyidzie i sprawił, że jej dano wychowawczynię katolicką, która jej wpoiła artykuły wiary Chrystusowej.
Im wstrętniejszą stawała się małej księżniczce obecność wuja, jako mordercy jej rodziców, tem silniej za to biło jej serce i tem więcej dążyła jej dusza do miłości Ojca Niebieskiego i Najświętszej Maryi Panny, jako też tem czyściejszemi były jej myśli dziewicze i nabożniejszą jej modlitwa.
Dusza Klotyldy w pięknem jej ciele świeciła takim blaskiem i cała jej postać była tak ponętną, że Klodoweusz I, król francuski zażądał jej ręki. Zamiast rozradować się, doznała smutku, albowiem dawno życzyła sobie być raczej zakonnicą ubogą w klasztorze, niż bogatą królową na tronie, a tem więcej w przypadku obecnym, że Klodoweusz jeszcze był poganinem.
Po gorącej modlitwie za natchnieniem Boskiem przyzwoliła na oddanie ręki Klodoweuszowi pod tym wszakże warunkiem, żeby wolno jej było wyznawać religię, jaką miała. Król zaręczył wolność tę słowem królewskiem i zaślubiny odbyły się w r. 493.
Usiłowaniem młodej królowej było zjednać króla i lud jego dla nauki i wiary Chrystusa i zapewnić im tym sposobem szczęśliwość wieczną. Przekonana o sile dobrego przykładu, urządzić kazała dla siebie kaplicę pałacową, zaprowadziła w niej nabożeństwo i spełniała sumiennie wszelkie obowiązki religijne, żyła bardzo przykładnie i skromnie i była tak łagodnego serca i tak ujmującego wzięcia dla wszystkich, że cały dwór zaniechał nieprzyjaźni dla chrześcijaństwa i pokochał ją, z prawdziwą czcią łącząc tę miłość, a król był szczęśliwym i dumnym, że miał małżonkę takiej Anielskiej słodyczy.
Klotylda błagała bezustannie łaski Boga, aby oświecić raczył małżonka i korzystała z każdej sposobności, by mu przedstawić wymownemi słowy piękność i wzniosłość religii chrześcijańskiej. Klodoweusz słuchał z przyjemnością jej mowy i przedstawień, ale o zmianie religii nic wiedzieć nie chciał, albowiem pogaństwo było mu milszem, przytem obawiał się gniewu ludu swego, gdyby wiarę zmienił; mimo to pozwolił na chrzest pierwszego syna. Bóg tymczasem, aby doświadczyć wiernej służebnicy Boskiej, zabrał tego synka do chwały Swojej. Niewypowiedzianą była boleść króla i zarazem niechęć do małżonki chrześcijanki, wystawiał sobie bowiem, że bogowie go za to śmiercią syna skarali, że w wierze pogańskiej go nie utrzymał. Klotylda odpowiedziała na ten zarzut niesłuszny głosem pełnym łagodności: „Tak bardzo nie smucę się śmiercią synka mego, jak ty; dziękuję Bogu, że mnie uznał godną urodzenia syna, którego zaraz zabrał do chwały Swojej.“ Jaka to piękna odpowiedź matki, prawdziwej chrześcijanki!
Z nową żarliwością starała się królowa o nawrócenie męża i dokazała, że po roku, gdy urodziła drugiego syna, pozwolił znów go dać ochrzcić uroczyście. Atoli i to dziecko wkrótce zachorowało na śmierć. Naówczas gniew króla był niepohamowanym, miał on bowiem przekonanie, że chrzest chrześcijański był przyczyną śmierci pierwszego, a teraz śmiertelnej choroby drugiego syna, więc złość jego nie znała granic. Królowa cierpiała bardzo, ale milczała, nie tracąc ufności w Bogu. Pełna zapału i czci dla religii, jaką wyznawała, wzięła śmiertelnie chore dziecko, uklękła przed obrazem Chrystusa ukrzyżowanego i błagała Boga o zmiłowanie. Bóg błagań tych wysłuchał i synek nagle ozdrowiał.
Zdumienie i radość Klodoweusza były niesłychanemi; pełen wdzięczności sławił potęgę Boga chrześcijan i przyrzekł zostać sam chrześcijaninem — mimo to pod wszelkimi pozorami zwlekał dopełnienia obietnicy.
Tymczasem wplątany został w wojnę z Alemanami. Przy pożegnaniu prosiła go Klotylda, aby wielkiej ufności nie pokładał w bogach pogańskich, którzy są bezwładni, lecz w Bogu chrześcijańskim, który jest wszechmocnym i dać mu może zwycięstwo; nadto prosiła go, aby w chwili krytycznej pamiętał o tem, co mu mówiła.
Wkrótce przyszło do bitwy stanowczej; walka była zaciętą, a zwycięstwo przeważało się na stronę Alemanów. Wojsko Klodoweusza poczęło pierzchać, a on sam popadł w niebezpieczeństwo niewoli. W tej stanowczej chwili wspomniał sobie słowa królowej przy pożegnaniu wyrzeczone, wzniósł oczy i ręce ku Niebu i błagał: „O Boże, w imieniu pobożnej Klotyldy błagam Cię, byś mi dopomógł, za co z wdzięczności, jeśli bitwę wygram, zostanę chrześcijaninem, a wiarę w Ciebie w całem mem państwie rozszerzę.“ Po tych słowach dziwna zaszła zmiana, albowiem wkrótce nieprzyjaciel się zachwiał, opanowany jakimś strachem i niezadługo zwrócił się ku ucieczce, a klęska jego stała się ogólną, gdyż Klodoweusz pobił go na głowę. Frankowie z królem uradowani niespodziewanem zwycięstwem, wołali z uniesieniem: „Wielkim i potężnym jest Bóg chrześcijan!“
Po wojnie dotrzymał Klodoweusz słowa, poprosił Biskupa Remigiusza, aby go pouczył i ugruntował w artykułach wiary i aby udzielił mu Chrztu świętego, co się też stało w Reims w roku 496. Razem z królem trzy tysiące najznakomitszych Franków otrzymało Chrzest święty.
Z tego radosnego zdarzenia wielkie uniesienie powstało w całem chrześcijaństwie; najwięcej jednakże radości doznała królowa Klotylda, której tym sposobem spełniły się najżarliwsze jej życzenia. Pełna wdzięczności ku Niebu, pielęgnowała i starała się o wszelkie potrzeby małżonka, a przytem wpływu swego używała do najrozmaitszych szlachetnych celów. Namówiła go, aby wybudował kościół świętego Piotra i Pawła w Paryżu — kościół ten dziś jest pod opieką świętej Genowefy i w nim złożone są zwłoki Klodoweusza i Klotyldy . - Dalej nakłoniła króla, aby założył kilka klasztorów, aby Papieżowi na znak czci posłał koronę szczerozłotą, i z nią razem odbył pielgrzymkę do grobu św. Marcina w Tours, jako też z nią razem odwiedził więźniów i nieszczęśliwych, którym wyświadczał wielkie dobrodziejstwa.
Mimo to nawrócenie się króla nie było jeszcze zupełne i szczere. Umarł w samej sile wieku męskiego, mając lat 45.
Klotylda dalsze życie jako wdowa wiodła w odosobnieniu na modlitwie i postach, a jałmużny udzielała bardzo hojnie. Zdjąwszy następnie szaty królewskie, wiodła odtąd żywot skromny, schroniwszy się do lichego mieszkania w Tours.
Bóg duszę jej doświadczał wielkiemi cierpieniami ciała, spowodowanemi zmartwieniami i zgryzotami, jakie jej sprawiali trzej synowie, którzy bezustannie z sobą wiedli spory o podział państwa. Napróżno starała się matka stłumić w nich nienawiść zobopólną; nic jej nie pozostawało, jak życie pokutnicze i modlitwa, którą chciała przebłagać Boga i prosić, aby synom dał upamiętanie. Żyjąc tedy w cnocie i pokucie, umarła dnia 3 czerwca roku 545. Ciało jej zarówno jak i jej małżonka pochowano w Paryżu, gdzie wielkiej czci doznaje.
Kiedy Klotylda pierwsze dziecko, które dała ochrzcić, utraciła, odezwała się do swego królewskiego małżonka następującemi słowy: „Nie smucę się tak bardzo jak ty, śmiercią synka mego, dziękuję Bogu, że mnie uznał godną urodzenia syna, którego zaraz zabrał do chwały Swojej; wiem teraz, że jest pod opieką Boga.“ Oby wszyscy ludzie tak myśleli, których Bóg dotknie podobnem nieszczęściem. Wielu jednakże oddaje się niezmiernemu smutkowi; bluźnią nawet wobec Boga, gdy im czasem jedyne dziecko zabierze. Jest to niesłusznością wielką i nawet wielkim grzechem wobec Stwórcy, albowiem Pan Bóg wie, co czyni, a my nigdy nie powinniśmy ganić wyroków Boskich, nie wiemy bowiem, w jakim celu Bóg coś ustanowił.
Chociażby sercu rodziców zadał Pan Bóg najcięższe zmartwienie, zabierając im może i ostatnią pociechę w osobie dziecka na ziemi, zważmy jakże to życie nasze krótkiem jest wobec wieczności; Bóg sam wie, co czyni, a rodzice w smutku tym, zresztą naturalnym, przejmować się winni temi myślami, że ich dziecko jako Anioł u Boga dobre zyskało schronienie, że oderwane od świata nie będzie już narażone na niebezpieczeństwa dalszego żywota, że używa wiecznej szczęśliwości niebieskiej i że los tego dziecka jest nawet godnym pozazdroszczenia a nie pożałowania — a wkońcu, że rodzice mają u tronu Boskiego Anioła, który za nimi się zawsze wstawić gotów, i że się z nim kiedyś połączą, aby się nigdy nie rozłączyć. Jezus Chrystus mówi: „Zaniechajcie dziatek, a nie zabraniajcie im przychodzić do Mnie.“ (Mat. 19, 14).
Udziel, o najdobrotliwszy Panie Boże, wszystkim rodzicom myśli i przekonań św. Klotyldy, aby pamiętni jedynie na wieczną szczęśliwość swych dzieci, Bogu dzięki składali i dobroć Jego ojcowską sławili, jeżeli zabrawszy te dzieci do Siebie, tym sposobem przyczynią się do wiecznego ich uszczęśliwienia. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 3-go czerwca w Arezzo w Toskanii męczeństwo św. Braci Pergentyna i Wawrzyńcyana, co w decyańskiem prześladowaniu za starosty Tyburcyusza, jakkolwiek młodzi w lata, wycierpieli bardzo okrutne męczarnie i wreszcie po wielu cudach straceni zostali. — W Konstantynopolu śmierć męczeńska św. Lucylliana i 4 dzieci: Klaudyusza, Hipatyusza, Pawła i Dyonizyusza. Lucyllian stał się z kapłana bałwochwalczego chrześcijaninem i został po różnych innych męczarniach z 4 wymienionymi chłopcami wrzucony do pieca ognistego, z którego jednak nienaruszeni wyszli, gdyż nagły deszcz płomienie ugasił; ostatecznie rozkazał starosta Sylwanus przybić Wyznawcę św. do krzyża, chłopców zaś pościnać. — Tamże pamiątka św. Pauli, Dziewicy i Męczenniczki; ponieważ zbierała krew poprzednio wymienionych Męczenników, została pochwyconą, biczowaną, w ogień wrzuconą i wkońcu ściętą mieczem na tem samem miejscu, na którem św. Lucylliana ukrzyżowano. — W Kordowie w Hiszpanii pamiątka św. Izaaka, Mnicha, co przelał radośnie krew swoją za wiarę Chrystusa. — W Kartaginie uroczystość św. Cecyliusza, Kapłana, który nawrócił św. Cypryana do prawdziwej wiary. — W okolicy Orleanu pamiątka św. Lipharda, Kapłana i Wyznawcy. — W Lucca w Toskanii uroczystość św. Dawina, Wyznawcy. — W Paryżu uroczysty obchód św. Klotyldy, Królowej, na której prośby małżonek jej, król Klodoweusz, przyjął wiarę chrześcijańską. — W Anagni pamiątka św. Oliwy, Dziewicy.
Święty Francszek. Caracciolo przyszedł na świat dnia 13 października roku Pańskiego 1563, w królestwie Neapolitańskiem, w zamku Villa-Santa-Maria, który był udzielnem dziedzictwem jego znakomitego rodu i otrzymał na Chrzcie św. imię Askaniusz. Rodzice pragnęli, aby syn obok majątku, jaki po nich odziedziczy, posiadał także umysł nauką wzbogacony i skierowany ku czci Boga Najwyższego. Mały Askaniusz okazywał się też godnym takiego starania i czynił wielkie postępy w naukach i cnocie.
Był gorący do modlitwy i do nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, jako też miłosierny i wstydliwy.
Mając lat dwadzieścia i dwa, zachorował śmiertelnie. Wróciwszy szczęśliwie do zdrowia, postanowił zostać kapłanem, czemu się rodzice nie opierali. Z odznaczeniem ukończywszy naukę teologii, jako młody kapłan przyłączył się do Stowarzyszenia pobożnych kapłanów, którzy wzięli na siebie obowiązek nawracania złoczyńców i towarzyszenia skazańcom na miejsce stracenia.
Opatrzność Boska tak zrządziła, że Askaniusz został fundatorem nowego zakonu. Jan Augustyn Adorno, znakomity pan w mieście Genui, długi czas żyjąc swawolnie, wkońcu wstąpił na drogę pokuty i w roku 1588 został kapłanem. Chcąc innych ratować od gorzkich doświadczeń, jakich sam doznał, ułożył plan celem utworzenia stowarzyszenia kapłanów, na pół świeckiego, na pół zakonnego. W tym celu naradził się z Fabrycyuszem Caracciolo, właścicielem pewnego zakładu w Neapolu. Ci też postanowili zjednać sobie Askaniusza Caracciolo, którego jeszcze nie znali, a o którym dotąd tylko słyszeli. Askaniusz na myśl tę chętnie przystał.
Udali się więc wszyscy trzej do klasztoru Kamedułów w Neapolu, gdzie na modlitwie i postach przebyli dni czterdzieści. Utwierdzeni w przekonaniu, że ich zamiar nie sprzeciwia się woli Bożej, nową regułę przedłożyli Ojcu świętemu. Papież Sykstus V przyjął ich łaskawie, a po należytem zbadaniu przyzwolił na założenie zakonu w Neapolu. Do trzech zwykłych ślubów: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, przydali te: żaden członek nie będzie się starać o godności kościelne lub zakonne; na rozmyślanie wolno nawet bez upoważnienia przełożonych udać się na osobność, ku czemu urządzić miano w pobliżu każdego klasztoru kilka osobnych pustelni. Codziennie czyniono rachunek sumienia, cztery razy na tydzień poszczono, a oprócz tego trudniono się duszpasterstwem po szpitalach, więzieniach, szkołach i misyach.
Zakon ten szybko się rozszerzył we Włoszech, Hiszpanii i Portugalii. Askaniusz otrzymał imię zakonne Franciszka. Po śmierci pierwszego przeora obrano jego na to stanowisko, który to urząd pełnił z wielką gorliwością i z podziwienia godną pokorą.
Gorącem pałał nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu. W zakonie zaprowadził ustawiczne nabożeństwa w ten sposób, że zakonnicy codziennie zbierali się na modlitwę wspólną, a potem każdy z kolei modlił się przez godzinę.
Sam słuchał codziennie spowiedzi, a miał szczególniejszy dar kruszenia najzatwardzialszych grzeszników.
W sprawach zakonu odprawił dłuższą podróż do Hiszpanii. Po powrocie złożył swój urząd i odbył pielgrzymkę do Loretto. Tam Pan Bóg objawił mu rychłą śmierć, której on dawno już pragnął. Zaledwie przybył do Agnony do klasztoru świętego Filipa Nereusza, zapadł na śmiertelną gorączkę i wśród nieznośnych cierpień podyktował do swych współbraci zakonnych list pełen głębokich myśli.
Cierpliwość, z jaką znosił boleści w tej chorobie, nabożeństwo, z jakiem przyjmował ostatnie Sakramenta święte, wywarły na wszystkich nadzwyczajne wrażenie.
Umarł dnia 4 czerwca 1608 roku, a na grobie jego działo się wiele cudów. Papież Klemens XIV uznał go za Świętego. Ogłoszenie uroczyste nastąpiło z powodu czasów wojennych dopiero przez Papieża Piusa VII dnia 24 maja roku 1807.
Święty Franciszek już od samej młodości nie znał większej rozkoszy, jak klęczeć przed Przenajśw. Sakramentem Ołtarza i modlić się do Boga. Jakież miejsce dla tego bogobojnego młodzieńca miało być przyjemniejsze, jeżeli nie to właśnie? Dziwićby się należało, że nie cały ogół młodzieży takie miejsca modlitwy sobie obiera i w nich się lubuje, albowiem nabożeństwo do Pana Jezusa jest dla każdego niezbędnem.
Każdy w sercu swem ma usposobienie do miłości i jakaś siła tajemna pcha go do tego uczucia. Atoli, cóż człowiek powinien kochać? Bez wątpienia przedewszystkiem to, co jest kochania godnem - a tem jest Jezus w Sakramencie Ołtarza. Jest to miłość najszlachetniejsza, prawdziwie Boska; w tym Sakramencie bowiem łączy Pan Jezus ducha Swego z twoim, zstępując w Czasie Komunii świętej do serca twego i napełniając ducha twego, całą istotę twoją, ogniem miłości troskliwiej i czulej, niż najlepsza matka. W tej chwili Jezus jest zupełnie twoim, udzielając się tobie zupełnie. Z tego też powodu z świętą koniecznością winieneś oddać Bogu serce twoje jako też wszelkie uczucia i to zupełnie niepodzielnie.
Masz serce na wzór i podobieństwo Jezusa Chrystusa, Stwórcy twego i Zbawiciela. W tem spoczywa twoja godność, wielkość i wspaniałość Stwórcy, ale i zarazem powaga i ważność obowiązku twego do udoskonalenia własnej twej istoty podług pierwowzoru. Jezus jedyny jest dla ciebie drogą, prawdą i życiem. On nam dał przykład i my tak czynić winniśmy, by postępować drogą życia, jak On postępował. Rozważ tę prawdę z całą rozwagą, albowiem duszy twej kształcić nie winieneś podług wzorów świata pełnego dumy, chciwości i wszelkich namiętności, czego przecież unikać przyrzekłeś już od chwili, gdy Chrzest święty otrzymałeś. Przebywaj zatem często i długo przed Sakramentem Ołtarza i tam ucz się od Jezusa prawdziwej pokory i wszelkich cnót, a zarazem miłości ku Bogu. Nabożeństwo to i zastosowane do niego modlitwy są dla ciebie najzbawienniejszemi.
Boże, któryś świętego Franciszka, założyciela nowego Zakonu, wysokim darem modlitwy i duchem ostrej pokuty przyozdobił, racz to łaskawie sprawić, abyśmy korzystając z przykładu jego, modlili się bez ustanku i ciało pod panowanie ducha podbijając, za łaską Twoją doszli do chwały wiekuistej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 4-go czerwca w Angonie w Abruzzach uroczystość świętego Franciszka ze szlacheckiej rodziny włoskiej Caracciolo, założyciela „kapłanów regularnych mniejszego zakonu;“ pałał on miłością Boga i bliźniego i pełen był wielkiego zapału w rozszerzaniu nabożeństwa do Przenajśw. Sakramentu Ołtarza. Pius VII policzył go w poczet Świętych; relikwie jego czczą wielce w Neapolu. — W Rzymie śmierć męczeńska św. Arecyusza i Dacyana. — W Sissek w prowincyi Illyricum dzień zgonu św. Kwiryna, Biskupa. Jak pisze Prudencyusz, został on za starosty Galeryusza dla Wiary świętej wrzucony z kamieniem u szyi do rzeki; gdy jednakże kamień płynął wraz z nim po wodzie, napominał usilnie obecnych chrześcijan, by się męczarniami jego nie dali ustraszyć lub odwieść od wiary. Wreszcie zyskał modlitwą swą tę łaskę, iż zatonął i tak pozyskał koronę męczeńską. — W Brescyi męczeństwo św. Klateusza, Biskupa z czasów cesarza Nerona. — W Panonii uroczystość pamiątkowa św. Męczenników: Rutylusa i towarzyszów. — W Arras śmierć męczeńska św. Saturniny, Dziewicy. — W Tivoli dzień zgonu św. Kwiryna, Męczennika. — W Konstantynopolu uroczystość św. Metrofana, Patryarchy i Wyznawcy. — W Milewe w Numidyi uroczystość św. Optata, Biskupa, słynącego dalece tak uczonością jak świętobliwem życiem swojem. — W Weronie uroczystość św. Aleksandra, Biskupa.
Ojczyzną tego pełnego sławy Swiętego jest miasto Kirton w Anglii. Pochodził on z książęcego rodu, a na Chrzcie świętym otrzymał imię Winfryda. Wychowany w klasztorach Exeter i Nutcel pod kierunkiem pobożnego Opata Winberta, nabył ten utalentowany chłopczyk rzadkiego skarbu wiedzy i zarazem prawdziwej pobożności. Najgorętszem pragnieniem jego było zostać Benedyktynem, ale ojciec opierał się jego życzeniom, chciał bowiem widzieć syna na najwyższych urzędach, nigdy jednak w celi zakonnika; śmiertelna wszakże choroba, jaką był złożony, pouczyła go jak znikomemi są wszelkie zaszczyty doczesne i po przebyciu choroby z radością na postanowienie syna się zgodził.
Młody Winfryd zyskał przedewszystkiem wielką sławę jako nauczyciel wymowy, historyi powszechnej i Pisma świętego; wszystkie jego pełne nauki wykłady odznaczały się pobożnością i skromnością, a nie zarozumiałością, jak to bywało u innych.
Stosownie do ówczesnego zwyczaju wyświęcono go na kapłana dopiero, gdy 30 lat życia ukończył, ale Biskup zaraz mu powierzył ważne urzędy, a Arcybiskup Bratuald nazwał go „koroną duchowieństwa.“
Pokornemu zakonnikowi sława ta stawała się nieznośną, postanowił więc udać się na misyę i to do Niemiec, aby ludom tamtejszym, w pogaństwie jeszcze żyjącym, głosić Ewangelię świętą.
Opat bardzo niechętnie na tę misyę udzielił mu pozwolenia, a w Anglii w r. 716 zapanował smutek, gdy Winfryd kraj ten opuścił, udając się do Fryzyi. Wonczas właśnie toczyła się pomiędzy Fryzyą a Frankonią zacięta wojna, z której to przyczyny Winfryd zniewolony był powrócić do klasztoru; wkrótce wszakże umarł w nim Opat i jego obrano następcą. Godność Opata piastował przez dwa lata, poczem udał się do Rzymu, aby od Ojca świętego uzyskać pozwolenie i błogosławieństwo na misyę w krajach niemieckich.
Papież pobłogosławiwszy go, dał mu na drogę kilka piśmiennych poleceń do książąt niemieckich i frankońskich.
Apostolstwo swe rozpoczął Winfryd od Bawaryi i sąsiedniej Turyngii, gdzie przed kilku laty święci Apostołowie Rupert, Korbinian i Kilian założyli kilka gmin chrześcijańskich, które jednakowoż dla braku księży znów podupadły i w części powróciły do pogaństwa.
W kraju tym Winfryd zatrzymał się krótko; na wieść o zawartym pokoju pomiędzy Frankami a Fryzyjczykami i o śmierci króla Ratboda, nienawidzącego chrześcijan, pośpieszył do Fryzyi, gdzie ziomek jego Willibrord był Biskupem utrechtskim. Przy pomocy tego Biskupa w przeciągu trzech lat zjednał wielu pogan dla wiary chrześcijańskiej. Skoro Biskup Willibrord przekonał się o tem błogiem działaniu Winfryda, nalegał na niego, aby przyjął godność Biskupa, którą mu ofiarowano i został jego następcą. Winfryd uląkł się tej godności z czystej skromności i uszedł do Hesyi, gdzie przy pomocy kilku możnych właścicieli na skale bazaltowej zbudował pierwszy klasztor Amanaburg i tym sposobem założył podstawę dla innych póżniejszych klasztorów. W krótkim czasie lud przyjął wiarę chrześcijańską i otrzymał Chrzest święty.
Kiedy Papież Grzegorz II dowiedział się o błogiem działaniu Winfryda, powołał go w roku 723 do Rzymu, mianował Biskupem i nadał mu imię Bonifacego; przytem dał mu dużo podarunków. Bonifacy złożył przed Papieżem przysięgę, iż wiary katolickiej będzie uczył podług zasad Kościoła i powrócił potem do Hesyi. Serce jego zakrwawiło się wielce, gdy poznał, co się stało w jego nieobecności i jak się pogaństwo znów rozmnożyło. Nagłym jednak a śmiałym czynem postanowił przekonać pogan o bezwładności bogów:
W pobliżu miasta Geismaru rósł sławny dąb, który poganie hescy czcili jako świętość; dąb ten postanowił Bonifacy ściąć. Na wieść, że przybył jakiś kapłan, który czcząc obcego Boga, postanowił się z bogami pogańskiemi mierzyć, kto będzie silniejszym, zebrało się dużo ludu naokoło owego dębu. Bonifacy kazał swoim wyznawcom wziąć siekiery i ściąć ów dąb, a sam nawet do tego dopomógł. Poganie przypatrywali się z wielkim spokojem, byli bowiem pewni, że bogowie piorunami zabiją tych winowajców — tymczasem dąb runął pod ciosami chrześcijan, a tym nic się nie stało. Gdy Bonifacy potem do nich jeszcze przemówił, wykazując im całą nieudolność tych, których oni czcili jako bogów wszechmocnych, zaraz nabrali innego przekonania i zostali chrześcijaninami.
Odtąd rozpoczęła się ogromna praca dla Bonifacego; nie mogąc jej podołać, przywołał z Anglii dawnych towarzyszy, z pomiędzy których jak najchętniej przybył Burkard, Lullus, bracia Willibald i Wunibald i Wigbert; do tych dołączyły się dziewice: Walburga, córka królewska, a siostrzenica Bonifacego, Lioba, Tekla, Churehilda, Beratgita i Chunitruda; wszystkie te wymienione niewiasty czczone są w chrześcijaństwie jako przełożone klasztorów, a mężczyźni, jako święci Biskupi. Z ich pomocą pobudował Bonifacy dużo kościołów i klasztorów, i w ten sposób chrześcijaństwo coraz więcej w Niemczech się rozwijało.
W r. 732 przysłał Papież Grzegorz III Bonifacemu palium Biskupie i mianował go Arcybiskupem i Prymasem całych Niemiec, udzielił mu przy tem władzy urządzania nowych Biskupstw. Niepodobna prawie tu opisać, jakich Bonifacy dokładał starań i usilności przy utrwaleniu Kościoła świętego pośród mieszkańców.
Z delikatnem uczuciem matki umiał zapalić umysły ludności Niemiec dla piękności i wzniosłości nabożeństwa, przyczem łagodził i uszlachetniał dzikie obyczaje.
W powrocie z pielgrzymki, gdy przebywał Bawaryę, uprosił go książę bawarski Odilo, aby w tym kraju uporządkował sprawy kościelne. Z wielką mądrością dokonał też Bonifacy tego dzieła, urządził cztery Biskupstwa: w Salzburgu, Freisingu, Ratysbonie i Pasawie i zwołał Synod, aby uchwałami na nim powziętemi zapobiedz zabobonom i usunąć wpływy kacerzy Wojciecha i Klemensa, którzy siali niezgodę pomiędzy wiernymi. Potem ustanowił dyecezye we Frankonii: w Wyreburgu, Fritzlarze i Eichstedt, później udał się na misyę do Saksonii i założył klasztor w Fuldzie, który przez kilka set lat był największą i najsławniejszą twierdzą Kościoła niemieckiego. Na życzenie Papieża Zacharyasza, który Moguncyę w roku 751 wyniósł do godności Stolicy Arcybiskupiej, osiadł Bonifacy na tejże Stolicy i mimo podeszłego wieku energicznie wykonywał duszpasterstwo. Powtórnie zwiedzał gminy chrześcijańskie we Frankonii, Hesyi i Bawaryi, zwołał kilka Synodów, na których uchwalono najpotrzebniejsze ustawy tyczące się karności kościelnej, obyczajów ludu wiernego i stosunków jego z pozostałymi jeszcze poganami.
Zaprowadził również regularne zebrania i narady duchownych i Biskupów; prócz tych wszystkich prac i urządzeń korzystał z każdej chwili wolnej i pisał dzieła kościelne; z tychże mało jednak przechowało się do naszych czasów.
Tymczasem umarł Biskup fryzyjski św. Willibrord, a chrześcijaństwo pomiędzy Fryzyjczykami groziło upadkiem. Wtedy postanowił sędziwy już Bonifacy podjąć pielgrzymkę, aby ostatnie dni życia poświęcić zbawieniu tego ludu. Za pozwoleniem Papieża mianował Lullusa następcą swym w Moguncyi i wybierając się w drogę zabrał z sobą całun, jakby w przeczuciu blizkiego zgonu. Przed opuszczeniem Moguncyi rozporządził, aby ciało jego, jeśli go śmierć spotka, pochowane było w Fuldzie, nie jako Biskupa, lecz jako zwykłego zakonnika.
Co przewidywał, to się też ziściło. W dzień Zielonych Świątek — 5 czerwca roku 755 — w mieście Dokum, zabierał się do udzielania pod gołem Niebem licznie zgromadzonym wiernym Sakramentu Bierzmowania, gdy wtem wpadła horda chciwych łupieży pogan i zabiła bierzmującego Biskupa razem z pięćdziesięciu dwoma chrześcijaninami.
Miasto Fulda jest tak szczęśliwem, że posiada grobowiec z ciałem świętego Bonifacego, wielkiego Apostoła Niemiec i zarazem drogocenną księgę Ewangelii świętej zbroczoną jego krwią i przebitą w jednym końcu mieczem mordercy.
Wielkiego tego Świętego lepiej uczcić nie zdołamy, niż tem, że żyć będziemy zawsze pełni wiary w te same nauki i zasady, jakie święty Bonifacy wyznawał.
Ludwik I, król bawarski uczcił pamięć tego Świętego postawieniem w Monachium kościoła i klasztoru. Kościół, ozdobiony w drogocenne malowidła przedstawiające życie i czyny świętego Bonifacego, jest jednym z piękniejszych w kraju niemieckim. Klasztor obsadził król Benedyktynami i w nich odżywia się duch Świętego, wydając błogie owoce w umoralnieniu ludności.
W ostatnich czasach dziejów Kościoła, tj. w roku 1849 założono na cześć Świętego wielkie Stowarzyszenie pod opieką świętego Bonifacego, mające na celu wspieranie wszelkich dążeń Kościoła katolickiego wobec protestantów. Stowarzyszenie to rozciąga się obecnie na 30 Biskupstw, z których corocznie liczne płyną dary w pieniądzach na popieranie zadań tego pobożnego Stowarzyszenia.
Utworzyło ono też do roku 1864 sto dwadzieścia szkół i wspiera funduszami dużo kościołów i szkół, nie mających wielkich funduszów, a dochody Bractwa św. Bonifacego wynosiły do onego czasu rocznie przeszło 180 tysięcy marek. Wartość zaś prac i dobrodziejstw przez to Bractwo wyświadczonych o wiele wyżej cenić można.
Boże, któryś świętego Bonifacego, Biskupa i Męczennika, Apostołem ludów niemieckich postanowił, racz litościwie one ludy przez niego nawrócone za jego pośrednictwem i zasługami w jedności wiary zachować, a oderwanych od Kościoła, na jego łono racz coprędzej przywrócić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 5-go czerwca uroczystość świętego Bonifacego, Biskupa Moguncyi, przybyłego z Anglii do Rzymu, a potem przez Grzegorza II wysłanego do Niemiec, aby tamtejszym szczepom głosił Ewangelię Jezusa Chrystusa. I rzeczywiście udało mu się większą część tychże, mianowicie pomiędzy Fryzyjczykami, poddać pod jarzmo Chrystusowe, tak iż słusznie zowią go Apostołem Niemiec. Ostatecznie został we Fryzyi przez wściekłych pogan zabitym razem z św. Eobanem i innymi Sługami Bożymi, otrzymując przez to koronę męczeńską. — W Egipcie męczeństwo św. Marcyana, Nikanora, Apolloniusza i towarzyszów, którzy w prześladowaniu za Galeryusza Maksymiana w chwalebnej walce zdobyli palmę zwycięstwa. — W Perugii śmierć męczeńska św. Florencyusza, Juliana, Cyryaka, Marcellina i Faustyna, ściętych w prześladowaniu decyańskiem. — W Cezarei w Palestynie uroczystość pamiątkowa świętych Męczenniczek Zenaidy, Cyryi, Waleryi i Marcyi, które po różnorodnych męczarniach pełne chwały dostąpiły korony zwycięstwa. — W Tyrze pamiątka św. Doroteusza, Kapłana, który już pod Dyoklecyanem wielokrotnie męczony, wreszcie za Juliana jako starzec 107-letni czcigodny wiek swój zakończył chwalebną śmiercią. — W Kordowie w Hiszpanii uroczystość św Sancyusza, Młodzieńca; choć wyrósł na dworze Kalifa, nie omieszkał w arabskiem prześladowaniu chrześcijan ofiarować życia swego za wiarę.
Wzniosłym i miłym nader pomnikiem niezgłębionego miłosierdzia Boskiego jest Święty, którego żywot w dniu dzisiejszym rozważać nam przychodzi.
Urodził się on w Ksanten, w księstwie Cleve, w roku 1082, ze znakomitej rodziny i jako piękny, bogaty, utalentowany, wesoły i pełen dowcipu młodzieniec był ogólnie lubionym i duszą wszystkich towarzystw, to też używał pełną czarą wszystkich przyjemności świata.
Obrał sobie wprawdzie stan duchowny, ale dał się wyświęcić tylko na subdyakona, aby zmysłowych uciech używać w całej pełni. Wysokim stosunkom rodowym zawdzięczał, że został kanonikiem przy dworze Arcybiskupa kolońskiego, oraz jałmużnikiem cesarza Henryka V, ale przy tem nie zmienił życia wesołego i oddanego wszelkim uciechom światowym. Jakkolwiek serce jego nie brało żywego udziału we wszystkich tych zmysłowych rozkoszach, to jednakże nie miał dość siły, aby się ich wyrzec zupełnie.
Kiedy pewnego razu na ognistym rumaku we wspaniałym i bogatym stroju wybrał się na zabawę do sąsiedniej wsi, nastała wielka burza, a piorun uderzył w pobliżu; ogłuszony spadł z konia. Gdy przyszedł do przytomności, uznał ze skruchą w jakiem przed chwilą był niebezpieczeństwie życia i co jego duszy zagrażało, gdyby był piorun bliżej uderzył; zawołał tedy z głębi serca, jak Saul przed przybyciem do Damaszku: „Panie, cóż chcesz, abym czynił?“ Wewnętrzny głos mu odpowiedział: „Odwróć się od złego, a czyń dobrze: szukaj pokoju, a ścigaj go!“ (Ps. 33, 15).
Norbert zrozumiał to wołanie łaski Boskiej i przytrzymał niewidzialną rękę, niosącą mu pomoc. Nie powrócił już na dwór koloński, lecz do Ksanten; zamienił jedwabne szaty na odzież pokutnika, pościł o chlebie i wodzie i tem serdeczniejszy wzbudził w sobie żal za grzechy, im głębszego doznał miłosierdzia Boskiego w tem, że uniknął nagłej śmierci, a z nią wiecznego potępienia za ciężkie swe grzechy.
Aby utwierdzić się w tem nawróceniu na drogę prawdy i cnoty, przepędzał dwa lata w klasztorze w Siegburgu pod Bononią jako gorliwy pokutnik i mając lat 30, wstąpił do stanu kapłańskiego.
W dzień uroczysty swych prymicyi miał Norbert w Ksanten kazanie wzruszające o krótkości życia, o znikomości uciech światowych i o straszliwej sprawiedliwości Boga wobec tych, którzy zdala omijają drogi do cnoty wiodące. Na drugi dzień wobec duchownych gromił ostro ich własne nadużycia, przez co zyskał sobie zaraz nieprzyjaciół, którzy oskarżali go przed legatem Papieskim, posądzając zarazem o oszczerstwo i obłudę. Norbert nie uniewinniał się wcale z tych zarzutów jedynie z pokory, jaką sobie ślubował, ale Bóg sam niewinność jego wykazał. Wierny powziętemu zamiarowi, złożył dotychczasowe urzędy, rozdzielił wielki majątek pomiędzy ubogich, wybrał się w podróż do St. Giles w Langwedoku, gdzie się naówczas znajdował Papież Gelazyusz II i u niego wyprosił sobie łaskę ażeby mu wolno było udać się na misye.
Pełen gorliwości dla wiary Jezusa Chrystusa i dla zbawienia dusz przeszedł cała Francyę jako misyonarz. Miał na sobie białą suknię zakonną z grubej wełny, pościł bardzo ściśle, chodził boso, nawet w śniegu, napominał lud i z wielkim skutkiem nawracał go na drogę cnoty, a grzeszników skłaniał do natychmiastowej pokuty. W tej pielgrzymce misyjnej przyłączyło się do niego trzech towarzyszy, ale wszyscy pomarli, nie mogąc znieść wielkich trudów swego powołania. W Valenciennes znalazł Norbert niespodzianie nowego doskonałego ucznia. Przybywszy do tego miasta, odwiedził Burkarda, Biskupa z Cambrai, przyjaciela z młodych lat. Skoro Biskup poznał Norberta, pełen wzruszenia objął go za szyję i zawołał z zadziwieniem: „O Norbercie, któżby był pomyślał, że takie będą twego życia koleje!“ Po tych słowach Biskup spostrzegłszy zadziwienie na twarzy kapelana swego, Hugona, odezwał się do niego: „Patrz, ten, którego tutaj widzisz w tem ubogiem odzieniu, był ze mną razem na dworze cesarskim, młodzieńcem pełnym życia i chęci do zabaw i innych światowych rozkoszy!“ Hugon tym cudem łaski Boskiej tak się wzruszył, że natychmiast się rozpłakał i na klęczkach błagał Norberta, aby go przyjął za ucznia i towarzysza w swych podróżach misyjnych. — Norbert nie oparł się tym błaganiom, wziął Hugona z sobą i zyskał w nim bardzo pożądanego ucznia i pomocnika, odznaczał się Hugon tem, że umiał z łatwością godzić powaśnionych i załatwiać najtrudniejsze zatargi pomiędzy największymi przeciwnikami.
W Laon prosił Biskup Norberta usilnie, aby tenże zreformował pewien zakład zakonny, w którym zakonnicy nie chcieli się poddać surowszym przepisom.
Norbert widząc ich wielki upór, obrał dolinę Premontre, którą Biskup mu podarował, będąc jej właścicielem i w niej założył nowy zakon Norbertanów czyli Premonstratensów.
Liczba zakonników doszła wkrótce do czterdziestu, a w nowym tym klasztorze przepisano regułę świętego Augustyna z rozmaitemi obostrzeniami.
Pomny, że zakonnicy na ziemi mają jakoby Aniołowie obowiązek niesienia pociechy strapionym, rozporządził, aby habity zakonników tych były białe z grubej wełny; nakazał przytem ścisłe posty, stałe milczenie i gościnne przyjmowanie podróżnych. Zakon rozszerzył się bardzo szybko na cały ówczesny świat katolicki, a w piętnastem stuleciu liczył już przeszło tysiąc opactw, trzysta probostw i pięćset klasztorów żeńskich.
Około tego czasu zjawił się w Belgii wichrzyciel Tanchelin, wielki fanatyk, który wmawiał w lud, że Sakramenta święte są zupełnie niepotrzebne, że Sakrament Ołtarza nie ma nic w sobie świętego; dalej, że Kościół nie ma prawa pobierać danin od swych owieczek.
Wobec tego wichrzycielstwa Biskup z Cambrai przyzwał przyjaciela Norberta do pomocy. Norbert przybył z gorliwymi towarzyszami do Antwerpii i wkrótce kacerstwo stłumił, a działał z wielką łagodnością. „Nie dziwcie się, bracia kochani — mówił do nawróconych — popełnialiście grzechy z czystej nieświadomości, przyjmowaliście kłamstwo za prawdę, gdyż brakło wam pouczenia.“ Takie przekonywania łagodne i czyny nauczyciela pełne wzniosłości prawdy, spowodowały, że obałamuceni wkrótce licznie powracali na łono prawdziwego Kościoła i znosili święte Hostye, które przez lat kilkanaście byli pochowali po rozmaitych skrytkach. Z wielką radością i uroczystością ustanowił Norbert święto na przebłaganie Boga i na oddanie czci przynależnej świętemu Sakramentowi.
Stało się, iż w ważnej jakiejś sprawie udał się Norbert do króla Lotara II do Spiru. Jednocześnie przybyli tamdotąd delegaci z Magdeburga, którzy prosili o następcę po zmarłym Arcybiskupie. Sława i świętobliwość Norberta zwróciła oczy wszystkich na jego osobę i zażądano jego na Arcybiskupa, ale Norbert w skromności wielkiej wzbraniał się przyjąć tę godność i dopiero wyraźny rozkaz legata papieskiego zniewolił go do przyjęcia urzędu Arcypasterza Magdeburskiego.
Magdeburg nowemu Arcybiskupowi zgotował wspaniałe przyjęcie — on jednakże przybył w ubogich szatach i boso przed bramy miasta. W tym samym czasie, kiedy pochód wyruszył z kościoła i stanął przed pałacem Arcybiskupim i duchowieństwo z panami świeckimi wyszło naprzeciw Arcypasterzowi, zbliżało się właśnie do miasta kilku ubogich zakonników, a stróż przy bramie miejskiej nie chciał ich wpuścić, wołając: „Nie wolno! Żebraków i tak już dość dużo mamy wmieście.“ Na oświadczenie zaś stróżowi, że sam Arcybiskup jest pomiędzy tymi ubogimi zakonnikami, osłupiał tenże i ze strachu zabierał się do ucieczki. Norbert wszakże zawołał nań łagodnie: „Nie uciekaj przede mną, bracie; ty mnie widocznie znasz lepiej, niż ci, którzy gwałtem chcą mnie wepchnąć do tego wspaniałego mieszkania.“
Nowy Arcybiskup znalazł w kościele i w zarządzie dużo niedomagań i nieporządków. Z prawdziwie świętą troskliwością i gorliwością pouczał, urządzał, ulepszał a nawet karał. Świętobliwość jednakże jego życia była nieznośną księżom złych obyczajów, to też kilkakrotnie przekupywano skrytobójców, aby go życia pozbawili, a lud podszczuwano do niepokojów i rokoszu przeciwko niemu. Wszakże on okazywał zawsze wielkie męstwo, pragnąc nawet męczeństwa; nie zgadzało się to jednak z wolą Opatrzności.
Skoro urządził wszystko po swej woli i w dyecezyi zaprowadził porządek, a tą wielką i usilną pracą wyczerpał siły żywotne, zakończył żywot doczesny spokojnie i błogo, mając lat 52, dnia 6 czerwca 1134 r.
Papież Grzegorz XIII policzył go w roku 1582 do grona Świętych Pańskich. Ciało jego święte było w wielkiej czci złożone w Magdeburgu i dopiero w roku 1627, po reformacyi, gdy luteranie zawładnęli Magdeburgiem, za czasów Ferdynanda II przeniesiono ciało do Pragi z wielką uroczystością, gdzie się dotąd znajduje.
Nawrócenie się świętego Norberta pokazuje nam, jak to zrządzenie Boskie dziwnie wplata się w życie człowieka. Jednem uderzeniem piorunu Opatrzność Boska zwróciła świętego Norberta z drogi szerokiej, wiodącej ku potępieniu, a skierowała go na ciasną i niewygodną drogę cnoty. Kiedy bowiem dawniej oddawał się wszelkim namiętnościom ciała, to potem po nawróceniu, gdy mógł obcować z Bogiem, największej doznawał radości i szczęścia.
I my także winniśmy się starać postępować za przykładem świętego Norberta i uznać, że to życie doczesne, chociaż ma wiele uroku i wabi człowieka, nie zdoła jednak zapewnić mu, nawet na tym tu świecie ciągłej, nieprzerwanej szczęśliwości; żaden człowiek na świecie nigdy zupełnie szczęśliwym nie był i nie będzie, zawsze się mieszają chwile goryczy, które mu zatruwają szczęście i dają poznać, że tylko tak żyć należy, aby się po śmierci stać uczestnikiem szczęścia wiecznego, niczem nieprzerwanego.
W tem przekonaniu żyjmy i tak życiem naszem pokierujmy, to przy jego końcu zamiast obawy przed śmiercią radość będziemy czuli, że nas Pan Bóg woła do wiecznej radości i szczęścia.
Boże, któryś św. Norberta, Wyznawcę Twojego i Biskupa, wielkim kaznodzieją uczynił i przez niego Kościół Twój nowem Zgromadzeniem zakonnem obdarzył, spraw, prosimy, abyśmy za pośrednictwem zasług jego, wsparci Twoją pomocą, wiernie spełniali, co on i słowem i czynem nauczał. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 6-go czerwca uroczystość świętego Norberta, Biskupa Magdeburskiego, założyciela zakonu Premonstratensów. — W Cezarei w Palestynie uroczystość św. Filipa, jednego z siedmiu pierwszych dyakonów. Obdarzony łaską działania cudów, nawrócił Samaryę do wiary chrześcijańskiej, ochrzcił podkomorzego królowej Kandaki z Etyopii i zakończył świętobliwe życie swe w Cezarei; obok grobu jego pochowano także trzy córki jego, jako poświęcone Bogu Dziewice; czwarta zmarła napełniona Duchem świętym w Efezie. — W Rzymie męczeństwo św. Artemiusza i małżonki jego Kandydy oraz córki ich Pauliny. Artemiusz został naukami i cudami św. Piotra, Egzorcysty nawrócony na Wiarę św. i z całym domem swoim ochrzcony przez św. Marcelina, Kapłana; po uwięzieniu obito go na rozkaz sędziego Serenusa pałkami ołowianemi a potem ścięto; małżonkę jego i córkę wrzucono w dół i zasypano kamieniami i gruzem. — W Tarsie w Cylicyi śmierć męczeńska 20 świętych Męczenników, którzy za Dyoklecyana i Maksymiana wycierpieć musieli przeróżne męki z rozkazu sędziego Symplicyusza, przyczem wsławili Boga śmiertelnem swem ciałem. — W Noyon we Francyi pamiątka św. Męczenników Amancyusza, Aleksandra i ich towarzyszów. — W Fiesoli w Toskanii uroczystość św. Aleksandra, Biskupa i Męczennika. — W Medyolanie uroczysty obchód św. Eustorgiusza II, Biskupa i Wyznawcy. — W Weronie pamiątka św. Jana, Biskupa. — W Besançon we Francyi św. Klaudyusza, Biskupa.
Święty Paweł, Biskup, należy do tych wielkich mężów wsławionych w pierwotnych dziejach naszego Kościoła świętego, którzy walczyli całą siłą duszy przeciwko szkaradnemu kacerstwu sekty aryańskiej. Jest on wiernym w tej walce towarzyszem świętego Atanazego, świętego Juliusza Papieża, świętego Maksymina i świętego Hilaryusza, jako też wierność swą przypieczętował krwią męczeńską, wylaną za Jezusa Chrystusa, oraz za Kościół święty.
Urodziwszy się w Tessalonice roku 304, przybył jako młodzieniec do Konstantynopola. Liczącego zaledwie lat 21 wieku wyświęcił Patryarcha Aleksander na dyakona, a poznawszy w nim głęboką naukę i wielkie cnoty, zabrał z sobą na powszechny Sobór do Nicei roku 325. Było to dla niego zaszczytne odznaczenie, a taką ten Patryarcha ku niemu powziął ufność, że po jedenastu latach wspólnej pracy około dobra Kościoła świętego, na łożu śmiertelnem polecił Pawła na swego następcę. Istotnie obrano go też na Patryarchę, a pominięto Macedoniusza, roszczącego sobie prawa do tej wysokiej godności, który jednak był u wiernych w podejrzeniu, że skłaniał się ku aryanom. Katolicy radowali się z wyniesienia Pawła na tę godność, poznali bowiem w nim męża o niezłomnym duchu, wielkiego kaznodzieję i nieustraszonego szermierza w zatargach z aryanami. Tem więcej atoli gniewali się odszczepieńcy z powodu wyniesienia na tę godność, mszcząc się nad nim aż do jego śmierci. Na czele zaś tych nieubłaganych przeciwników był Macedoniusz, który przeciwko Pawłowi tyle rozsiał kłamstw i oszczerstw, że stały się nieprawdopodobnemi a tem samem nikt im nie dawał wiary. Gdy wkońcu cała ta sieć kłamstw wyszła na jaw, Macedoniusz był pierwszym, który wobec niego jak najpokorniejszą okazał skruchę; było to wszakże tylko udawaniem i nową obłudą, mimo to Piotr przebaczył mu wszystko i wyświęcił go na kapłana.
Później wystąpił Euzebiusz, Biskup Nikomedyi, jako główny przywódca aryanów, przeciwko Pawłowi i oskarżył go przed cesarzem Konstancyuszem, że w jego nieobecności i bez przyzwolenia Biskupów przyjął godność Patryarchy i że ma przekonania oraz zamiary niebezpieczne dla rządów cesarskich. Cesarz dał się obałamucić tym niegodziwym podszeptom, zwołał zebranie Biskupów aryańskich, wydalił niewinnego Pawła z kraju, a Patryarchą mianował ambitnego i podstępnego Euzebiusza.
Udał się przeto Paweł do brata cesarskiego imieniem Konstansa, do Trewiru, gdzie bardzo życzliwego doznał przyjęcia, a potem udał się do Rzymu do Papieża Juliusza, który jedynie jego uznał prawowitym Patryarchą. Jednocześnie umarł Euzebiusz, a Paweł na rozkaz Papieża powrócił do Konstantynopola, gdzie go katolicy z wielką przyjęli radością. Aryanie obrali tymczasem podłego Macedoniusza Biskupem, przytem szydzili i drażnili katolików w sposób tak niesłychany, że tym nakoniec zabrakło cierpliwości, skąd powstał krwawy zatarg i starcie na ulicach miasta.
Konstancyusz jednakże stanął po stronie aryanów, posłał z Antyochii dowódcę Hermogenesa z wojskiem, aby Pawła wypędzić, ale tenże wkrótce poległ w boju. Wtedy cesarz sam pośpieszył, zwyciężył katolików, wypędził z miasta Biskupa katolickiego i tylko usilnemi prośbami dał się zniewolić do zaniechania dalszej zemsty. Nie odważył się jednakże na potwierdzenie Macedoniusza w godności Patryarchy, gdyż mu dowiedziono, iż on był głównym sprawcą tych zatargów.
Natomiast Konstans postarał się u brata swego, cesarza Konstancyusza, aby Pawłowi pozwolono powrócić i przywrócono mu także godność Patryarchy. Na wieść tę lud się wielce ucieszył i przyjął go powtórnie z wielkim zapałem.
Położenie Pawła było jednakże pełnem goryczy, gdyż aryanie przeciwko niemu bezustannie knuli intrygi i wszelkie możliwe sprawiali mu przykrości; doszło nawet do tego stopnia, że publicznie tak jego jak i Papieża wykluczyli z Kościoła. Paweł okazywał wielką cierpliwość na te niegodziwości, nigdy nie widziano u niego śladu gniewu, nigdy się nie skarżył na krzywdy, nigdy nie mówił o prześladowaniach, ani o oszczerstwach, na jakie był narażonym — milczał jak łagodny baranek wobec żarłocznych wilków.
Skoro cesarz Konstans, broniący praw katolików wobec brata, w roku 350 umarł, natenczas Konstancyusz publicznie wystąpił jako aryanin i zaraz z Antyochii wydał namiestnikowi Konstantynopola rozkaz wypędzenia Patryarchy Pawła, a osadzenia Macedoniusza na tym wysokim urzędzie. Namiestnik, znając miłość i przywiązanie katolików do Pawła, nie śmiał publicznie wypełnić rozkazu cesarskiego. Potajemnie przeto wywiódł Pawła do jednej z łaźni miejskich, tam kazał go okuć w kajdany i odstawił pośpiesznie manowcami w dzikie góry Tauryjskie. Oprawcy obchodzili się z więźniem bardzo okrutnie i wrzucili go jak największego złoczyńcę do wilgotnego i ciemnego lochu w Kukuzie, aby tam zginął głodową śmiercią. Po sześciu dniach zajrzeli znów do niego, a gdy spostrzegli, że jeszcze żyje, udusili go własną jego stułą kapłańską, a potem puścili wieść, że Paweł umarł skutkiem choroby.
Cesarz Teodozyusz ciało Męczennika świętego polecił przenieść do Konstantynopola i tam z wielką uroczystością kazał je pochować we wspaniałym kościele, wystawionym przez Macedoniusza, chcącego tym sposobem samego siebie uwiecznić jako fundatora, lud wszakże kościół ten nazwał kościołem świętego Pawła. Od roku 1225 relikwie tego świętego Męczennika znajdują się w kościele świętego Wawrzyńca w Wenecyi, gdzie wielkiej czci doznają.
Czem jest cierpliwość chrześcijańska? Jest ona potęgą moralną, jest cnotą, zapomocą której panować możesz nad cierpieniem, smutkiem a to wszystko dla miłości Jezusa — cierpliwość ta nie spowoduje cię do niczego takiego, coby było przeciwnem rozsądkowi i wierze.
Cnota ciepliwości chrześcijańkiej nie żąda od ciebie nieczułości na cierpienia i smutki, lecz wytrwania w miłości ku Chrystusowi, gdy te cierpienia i smutki na ciebie przyjdą. Aryanie nie hamowali się ani w boleści, ani w gniewie, widząc wielkość cnót świętego Pawła i jego wyniesienie na godność Biskupią, dlatego chwycili się intrygi i oszczerstw, a nawet prześladowania; święty Paweł przeciwnie z wszelkiem umiarkowaniem znosił te przykrości i dlatego Kościół święty dziś cześć mu oddaje.
Jakże się ma z twoją cierpliwością? Od krzyża na tej tu ziemi nikt się nie uwolni. Jakże znosisz krzyż cierpień twoich? Augustyn święty pisze: Na górze Kalwaryi były trzy krzyże, na jednym przybity był złoczyńca, który został zbawiony, bo żałował za grzechy; na drugim złoczyńca, który poszedł na potępienie wieczne dla zatwardziałości serca swego; na trzecim w środku wisiał Chrystus. Krzyże były równe, ale ukrzyżowani nie równi.
Jak na owej Kalwaryi, tak się dzieje i w życiu ludzkiem. Wielu ludzi nosi ten sam krzyż, ale nie w ten sam sposób, przeto też krzyże te nie mają równych losów.
Jeżeli ty cierpisz niewinnie, a krzyż ten znosisz z pokorą, to czeka cię zbawienie wieczne — jeżeli cierpisz słusznie, a jesteś przy tem zatwardziałym, złorzeczącym i mściwym, to piekło będzie twoją nagrodą. Jakże tedy myślisz znosić ów krzyż cierpień, który nikogo nie minie? Namyśl się dobrze. Nosić krzyż ten musisz koniecznie, zdjąć go z siebie nie możesz, jakbyś może tego pragnął; dla twego przyszłego zbawienia ważnem będzie, w jaki sposób krzyż ten poniesiesz. Patrz na Jezusa i na Pawła świętego, ucz się od nich i naśladuj ich.
Boże, któryś w świętym Pawle, Biskupie i Męczenniku, nieustraszonego obrońcę Wiary świętej wskrzesił, spraw łaskawie, abyśmy za jego pośrednictwem w wierze tej pokrzepieni, aż do śmierci w niej trwając, wraz z nim w wieczności Ciebie chwalili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go czerwca w Konstantynopolu pamiątka św. Pawła, Patryarchy, spędzanego często ze stolicy Biskupiej przez aryan, ale od Papieża Juliusza tamże znowu powoływanego. Później został jeszcze raz przez aryańskiego cesarza Konstancyusza wysłany na wygnanie do Kukuzy w Kapadocyi, gdzie morzono go przez sześć dni głodem, a wkońcu uduszono. Tak dostał się do chwały wiecznej; ciało jego przeniesiono za cesarza Teodozyusza z największą radością do Konstantynopola. — W Egipcie męczeństwo św. Lykariona, porozdzieranego zupełnie rozpalonymi prętami żelaznymi, a gdy potem jeszcze wiele innych okrutnych mąk przecierpiał, został nareszcie mieczem ścięty, czem dostąpił palmy zwycięstwa. — W Kordowie śmierć męczeńska św. Piotra, Kapłana, św. Wallabonsa i św. Mnichów Sabiniana, Wistremunda, Habencyusza i Jeremiasza. — W Anglii uroczystość św. Roberta, Opata z zakonu Cystersów.
Urodzony był roku Pańskiego 1542 z ojca Stanisława kasztelana Chełmskiego, hetmana nadwornego i matki Anny Herburtówny, rodziców ze wszech innych miar godnych, oprócz że w heretyckie baśnie wplątani, zaciętnie w nich żyli i pomarli, a synów swoich także tym jadem napoili. Jan naprzód w Krasnymstawie pod akademickim profesorem wziąwszy pierwsze początki nauki, a wielką chęć mając do wyższych umiejętności, zajechał do Krakowa i tam chwalebnie w naukach postąpił. Stamtąd przez wielką ciekawość puścił się do cudzych krajów, a wszędzie jako pszczółka zbierał pożyteczne i przystojne stanowi swemu nauki. Przestając zaś z mądrymi ludźmi katolickiej religii, słuchając gruntownych wywodów z Pisma świętego dobrem sercem, za oświeceniem też Ducha świętego uznał i przyjął wiarę katolicką, którą silnie zawsze trzymał i bronił. Z tego się ciesząc, zwykł był mawiać: „Gdym szukał łaciny, znalazłem zbawienie.“
W Paryżu pilnie się ćwiczył w filozofii, polityce, historyi: stamtąd udał się do Włoch i w Padwie słuchał jurysprudencyi (gruntowna znajomość prawa), gdzie tak zajaśniał i wysoką nauką i przyjemnymi obyczajami, że sławna tameczna akademia rektorem sobie go obrała.
Atoli od ojca wezwany do Polski powrócił i udał się na dwór Zygmunta Augusta, kędy wszystkich o sobie rozumienia, zwyciężył, osobliwie jednak Augustowi przypadł do serca, więc po śmierci Sobka podskarbiego koronnego wysłał go do odbierania skarbu. Tam Zamojski nie wprzód wyjechał, aż metrykę koronną dawnością lat pomieszaną i wszystkie prawa, traksakcye, przywileje królewskie należycie skonotował i ułożył. Wdzięczny tej pracy jego król, starostwo mu Bełskie po śmierci ojca jego konferował. Prędko potem i August król zszedł z tronu do grobu; a Zamojski podczas Interregnum (bezkrólewia) wydał pismem formę konfederacyi, o wolności i szczerości wotowania, tudzież o utrzymaniu spokojności, tak mądrą, że ją wszystkie województwa w Glinianach przyjęły. Jakoż w tej książce opisał wszelkie reguły tej wolności, którą się odtąd nasza ojczyzna cieszyła.
Na elekcyi Henryka Walezyusza króla on wszelkie trudności ułacnił, czem tyle sobie zjednał opinii, że go z inszymi po tegoż Henryka stany rzeczypospolitej uprosiły do Francyi, kędy go imieniem całego rycerstwa witał z wielką pochwałą i do Polski przyprowadził. A że ten pan prędko pożegnał i osierocił Polskę, drugie już bezkrólewie mądrze i dzielnie utrzymywał Zamojski i choć był młodym, choć nie był ministrem ani senatorem, przełamawszy mocną a niebezpieczną fakcyę austryacką, skłonił wszystkich serca na Stefana Batorego, którego znał i osobę i wyborne przymioty do rządzenia. Przeto ten król w kilkanaście dni po koronacyi, naprzód mu dał pieczęć mniejszą, a potem w rok i większą. Gdy zaś na różnych ekspedycyach doznał rycerskiego męstwa w Zamojskim, pod Worończanami oddał mu i buławę wielką wraz przy kanclerstwie, które dwoje tak wysokie i najtrudniejsze ministerya przez lat 24 z wielką sławą utrzymywał. A za czasem dał mu ten król w małżeństwo synowicę swoją.
Po śmierci króla Stefana nastąpiło trzecie bezkrólewie w Polsce nader kłótliwe, podczas którego wsparty możnymi posiłkami polskich panów, ale luteranów i kalwinistów, Maksymilian książę Rakuski, a brat cesarski, darł się do tronu polskiego; ale Zamojski upatrując stąd upadek wolności i wiary katolickiej, oparł mu się mężnie, zbiwszy go pod Byczyną i zabrawszy w niewolę; jednak i tego pana, i wraz z nim pojmanych kawalerów, z taką łaskawością traktował, że ich ani słowem, ani żadnem wymawianiem nie drażnił, co samym jego niewolnikom było w podziwieniu.
Jako zaś w obraniu nowego króla za cel miał całość wolności i wiary, tak radą swoją do tego pociągnął Polaków, że na tron wzięli Zygmunta III, królewicza Szwedzkiego z Jagiellonki matki zrodzonego, pana cnót wybornych, a długo i szczęśliwie panującego, ile przy zdrowych Zamojskiego radach, których jeżeli kiedy uchybił, (jako to o wzięciu siostry rodzonej po siostrze w małżeństwo) musiał rokosze i inne nieszczęścia ponosić.
Jako hetman Jan wszystkie wojny (jednę pod Byczyną wyjąwszy) toczył z samymi tylko nieprzyjaciołmi wiary, to jest Turkami, Tatarami i schizmatykami, których i znacznie i szczęśliwie gromił, bo z każdej potyczki zwycięzcą odchodził. Wojsko w wielkiej trzymał karności, miał jednak sobie powolne i wierne, częścią że powinną rycerstwu zapłatę pilnie obmyślał, częścią że zasłużonym kawalerom wielką swoją u królów dzielnością upraszał i rozdawał tak honory w ojczyźnie jako i królewszczyzny. Ludzi mądrych wielce kochał, osobliwie biegłych w sprawach i prawach rzeczypospolitej; a choć był pan mądry, rady ich słuchał i chętnie na niej przestawał. Wiara jego ku Bogu nie była tylko na pozór, ale szczera i uczynkami chrześcijańskimi wydatna. Przeto częstokroć mawiał: „Sercem, nie tylko ustami czcić Boga potrzeba, ja zawsze za wiarę katolicką krew wylać gotowy jestem, lubo ją gębą tylko insi wyznają.“
Do dyssydentów na sejmie mówił: „Gdyby to można było, abyście wszyscy katolikami byli, połowicę życia i zdrowia mego na to bym łożył! Połowicę mówię, abym się drugą połową z jedności waszej z wami cieszył.“
W testamencie swoim zalecając mocno tęż wiarę synowi Tomaszowi, to dodał: „Lepiej się nie rodzić, niż w tej wierze nie żyć.“ Żarliwość swoją o tęż wiarę i tem oświadczył, że gdy stany świeckie chciały ekskludować (wyłączać) od trybunału koronnego duchownych deputatów, Zamojski się temu oparł i utrzymał ich powagę, siła kościołów katolickich wydartych przez potentaty heretyckie odebrał, i katolikom przywrócił, jako to: w Rydze, w Prusach, Inflantach, w Turobinie i po innych miejscach. Wielu szlachty w Lubelskiem i Bełskiem, województwach herezyą zarażonych, tak mądrą radą, jako i przykładem pobożności swojej, do wiary katolickiej przyprowadził.
Nadto jeżeli trybunały tak w Polsce jako i w Litwie są filarami wolności i sprawiedliwości, on ich pierwszym był powodem i autorem, kiedy Stefanowi królowi ten sposób wynalazł i podał, aby synowie koronni od sejmu do sejmu jeżdżąc z wielkim kosztem sprawiedliwości przez lat kilka albo kilkanaście nie czekali, ale ją co rok w trybunale znaleźć mogli.
Miłość ojczyzny własnej była w tym panu nieporównana, przeto nie tylko wiele oderwanych od niej państw, męstwem i radą swoją odzyskał, ale aby więcej coraz ludzi mądrych i uczonych miała, akademię w Zamościu wielkim nakładem fundował, do której ludzi wybornie mądrych sprowadził. Do udoskonalenia szkół lwowskich i jarosławskich wiele się przyłożył. Podczas sejmu i wojny cztery tylko godziny sypiał, resztę nocy na pożyteczne rozporządznie albo obrady obracał. Przeto gdy arcyksiążę Maksymilian wsparty Zborowskiego potencyą, przegrał, to powiedział: „Nie dziw, że Zamojski wygrał, który tylko cztery godziny sypia a resztę na obrady łoży.“ Zborowski zaś przegrał, który cztery godziny łoży na obrady, a resztę dnia i nocy na pijaństwie i spaniu trawi.
Jaśniał i innemi cnotami Zamojski przed Bogiem i ludźmi. Kogo raz wziął w przyjaźń, statecznie na zawsze w niej trwał aż do śmierci. Zawziętości przeciwko nikomu nie miał; a lubo z wielu się był poróżnił z okazyi obrania królów: Stefana i Zygmunta III, do której on nad inne pomógł, z wszystkimi jednak pojednawszy się, żył potem w przyjaźni. Zbytek i rozrzutność zarazą ludzką być przyznawał, bo potem niedostatek do wielu niegodziwych rzeczy przyprowadza; hojną jednak uczynność według służby każdego chwalił, którą i sam gdzie było potrzeba po pańsku świadczył.
Rachunków swoich ludzi codzień słuchał, albo przynajmniej raz na tydzień, przestrzegając aby daremnych wydatków nie było, bo lubo miał wielkie dochody, nie mniejszy jednak rozchód. Ubogiego nigdy bez jałmużny nie puszczał. Szpitale fundował i opatrował posyłając do nich pieniądze; a do bractwa miłosierdzia testamentem swoim pewną sumę naznaczył dla wspomożenia pieniędzmi. Żołnierzy starych, spracowanych, kaleków i zasłużonych albo mniejszemi posadami, albo dożywociami po swoich folwarkach, albo pieniędzmi kontentował.
Na śmierć zawsze pamiętał, dlaczego przed każdą bitwą testament czynił, a w każdym z nich z Wiarą św. katolicką oświadczył się. Roku Pańskiego 1605 oddawszy Inflanty królowi i rzeczypospolitej, pojechał do Zamościa, gdzie mało co chorując, a bardziej tylko słabiejąc, gotował się do śmierci; testament uczynił, w którym rozrządził aby prędko po śmierci i bez wszelkiej pompy był pochowany. Na nagrobku to tylko kazał napisać: „Jan Zamojski, kanclerz i hetman, co miał śmiertelnego, tu złożył.“ A opatrzony św. Sakramentami, wstawszy ze snu po obiedzie, na ręku żony swojej z domu Tarnowskiej i syna swego Tomasza przeniósł się na odpoczynek wieczny, zostawiwszy po sobie przykład jako wysoki honor i fortuna łączyć się może z Wiarą św. i pobożnością chrześcijańską. Z czego Panu nad pany i Królowi nad królmi Bogu chwała przez wieki. Amen.
We Francyi zaliczają do największych Świętych także świętego Medarda, Biskupa z Noyon. Był synem zamożnych rodziców i przyszedł na świat w roku 457 w małej wiosce Salancyi, w Pikardyi, a od matki Protagii otrzymał bardzo staranne wychowanie. Jeszcze chłopięciem będąc, nie mógł przenieść na sobie, widząc ubogiego, aby mu nie udzielić jałmużny. Pewnego razu własną piękną sukienkę zdjął ze siebie i dał ją chłopcu ubogiemu, a gdy go matka o to złajała, odpowiedział: „Ciepłą tą sukienką okryłem zmarzłą część ciała Chrystusa.“ Rodzice uradowali się tą odpowiedzią chłopca i chętnie dali mu inny ubiór.
Innym razem spotkał człowieka, któremu zbójcy na drodze publicznej zabrali konia; Medard zawołał go do siebie i podarował mu wierzchowca ze stajni ojca. Kiedy służący uskarżali się, że braknie konia w stajni, powiedział mały Medard: „Nie obawiajcie się, konia tego dałem ubogiemu dla miłości Chrystusa, a Jezus o tem już pomyśli, jakby go oddać z powrotem;“ i w istocie konia w stajni znaleziono.
Wyrósłszy na młodzieńca uczęszczał do szkoły Biskupiej w Tournay, gdzie wtedy jeszcze panowali pogańscy królowie Franków i tam nauką i pilnością przewyższył wszelkie oczekiwania rodziców. W bojaźni Bożej, w skromności i pokorze był pierwszym. Szczególnie ostrożnym i delikatnym był w przestawaniu z innymi i tylko z takimi się łączył, z których ust nie wyszło słówko niemoralne, a u których obyczaje były bez nagany. Pomiędzy młodzieżą znalazł towarzysza, imieniem Eleuteryusz, tych samych co on cnót i z tym się połączył ścisłym węzłem przyjaźni, ćwicząc się wraz z nim w doskonałości chrześcijańskiej. Obaj unikali uciech, jakim oddawała się wówczas młodzież, to jest: hałaśliwych polowań, pijatyk, tańców swawolnych i innych zabaw. Obaj za cel dalszego życia obrali obowiązki kapłańskie.
Gdy Medard wrócił z Tournay do Vermond, udzielił mu Biskup święceń kapłańskich. Przez lat czterdzieści z Apostolską gorliwością jako sługa Chrystusa głosił naukę Zbawiciela między wiernymi. Jego czyny i rozsądek były tak samo podziwienia godnemi, jak święta jego miłość i pobożność. Jak dalece zaś był łagodnym i cierpliwym, dowodzi następujący wypadek: Pewnego razu zakradł się do winnicy Medarda złodziej, narznął dużo winogron, a potem objuczony tym ciężarem nie mógł znaleźć wyjścia. Nad ranem znaleźli go słudzy i przywiedli przed Medarda — ten wszakże zamiast go ukarać, dał mu surowe napomnienie, a przytem podarował mu skradzione winogrona.
Inny złodziej zakradł się do jego pszczół; pszczoły go pokłuły i obsiadały tak długo, dopóki złodziej nie uciekł się pod opiekę Medarda, który mu winę darował, a pszczoły wróciły do swych uli.
Kiedy Biskup w Vermond w roku 520 umarł, obrano Medarda jednomyślnie jego następcą, ale prawie gwałtem musiano go osadzić na Stolicy Biskupiej. Jako Biskup był on wzorem skromności i pokory. Parafie w dyecezyi swej zwiedzał pieszo, uczył i głosił kazania z prawdziwem namaszczeniem tak, że cała dyecezya odznaczała się pobożnością i słynęła daleko. Najwidoczniejszym dowodem błogiego wpływu Biskupa Medarda było, że wierni z przyległych dyecezyi i prowincyi żądali aby został także i ich Biskupem.
Kiedy św. Eleuteryusz, Biskup z Tournay zakończył żywot, natenczas dyecezyanie jego z wszelką usilnością domagali się, aby Medardowi powierzono to samo Biskupstwo. Miał więc odtąd dwa Biskupstwa i te przez 500 lat pod władzą jednego Biskupa z sobą były złączone.
Była naówczas część jedna dyecezyi Tournay — Flandrya — jeszcze zamieszkałą przez pogan. Medard, jakkolwiek już w wieku podeszłym, pośpieszył do nich i głosił im Ewangelię świętą. Z razu były owoce jego pracy małemi, a cierpienia i starania wielkiemi. Wielkie też znosił prześladowania, a nawet był w niebezpieczeństwie życia, z którego Bóg go wszakże ocalił. Święty Biskup nie ustawał w tej pracy i miał tę pociechę, że ów lud przyjął wiarę chrześcijańską.
Nie można też tu pominąć milczeniem następującego zdarzenia: Wojsko króla Klotara splondrowało całą ową okolicę i ograbiwszy mieszkańców, zabrało łupy na wozy, aby je uwieźć. Atoli zwierzęta pociągowe z miejsca ruszyć nie chciały i przez trzy dni żołnierze wszelkich próbowali wysiłków, które nic jednak nie skutkowały; poznali więc teraz, że to kara Boska i prosili Medarda o pomoc. Gdy następnie przyrzekli oddanie łupów, stosownie do nakazu Medarda, konie niezwłocznie z miejsca ruszyły. Po nawróceniu Flandryi wrócił Medard do swego Biskupstwa w Noyon, gdzie go już oczekiwała królowa Radegunda, wypędzona przez króla Klotara.
Medard prośbami tejże królowej zniewolony, odebrał od niej śluby zakonne i on to przyczynił się do tego, że Radegunda została świętą.
Niezadługo potem zachorował Biskup śmiertelnie; naonczas to miłość dyecezyan do niego objawiła się w całym blasku. Troska i niepokój o drogie życie ukochanego Pasterza przepełniały wiernymi i nabożnymi kościoły, w których błagano Boga o jego wyzdrowienie. Pan Bóg atoli wiernemu słudze nie chciał już przedłużać czasu, który go dzielił od nagrody wiecznej szczęśliwości i zabrał go do Siebie w roku 545. W trzy godziny przed śmiercią zabłysło dużo świateł przy jego łożu i te błyszczały tak długo, dopóki trwało jego mocowanie się ze śmiercią. Cały kraj Franków opłakiwał śmierć jego, a Bóg licznymi cudami przy grobie jego wsławił Świętego. Król Klotar kazał święte ciało jego złożyć w drogiej trumnie, ozdobionej złotem i klejnotami, a sam dopraszał się zaszczytu, aby mu było wolno razem z księżmi nieść tę trumnę do Soissons, gdzie ją złożono na wieczny spoczynek.
Na cześć świętego Medarda od czasu jego działania, aż do wielkiej rewolucyi francuskiej, tj. do roku 1789 odbywało się corocznie w wielu okolicach Francyi, a szczególniej w Salancyi święto róż, i to w dniu 8 czerwca. On sam, będąc panem w Salancyi to święto zaprowadził. Przy ustanowieniu tejże uroczystości miał św. Medard myśl zachęcania i zniewalania płci niewieściej do czystości obyczajów. Aby młodzież żeńską skłaniać do zachowania czystości dziewiczej, rozporządził, że rok rocznie ta dziewica otrzyma wieniec z róż i dwanaście talarów — naówczas wielka suma pieniędzy — która odznaczy się najwięcej pobożnością, moralnością i czystością obyczajów. Warunkiem do otrzymania tej nagrody czystości było, aby nie tylko sama dziewica, ale i jej cała rodzina nie ulegała żadnemu zarzutowi moralności. Rozporządzenie to przez wiele stuleci przynosiło błogie owoce i przez tyle set lat, odkąd zwyczaj ten panował, nie zdarzył się w Salancyi u niewiast ani jeden przypadek niemoralności.
Uroczystość ta odbywała się w sposób następujący: Gmina przedstawiała dziedzicowi majątku Salancyi trzy dorosłe córki pochodzące z czcigodnych rodzin jako najuczciwsze i najcnotliwsze ze wszystkich dziewic w osadzie. Dziedzic wybierał jednę z nich na królowę róż i kazał jej nazwisko ogłosić publicznie z ambony, aby wszyscy mogli osądzić, czy ten wybór był sprawiedliwym i bezstronnym. Jeśli nie nastąpił żaden protest, wtedy 8 czerwca odbywała się koronacya tejże królowej róż. O godzinie 2 po południu udawała się królowa róż w białej sukni, z gładko zaczesanemi i w tył zapuszczonemi włosami do pałacu Salancyi w towarzystwie rodziców i 12 biało ubranych dziewic, jako też tyluż w świąteczne szaty przybranych młodzieńców z muzyką na czele. Stamtąd dziedzic wiódł ów pochód do kościoła, a królowę róż prowadził do klęcznika. Po nieszporach duchowieństwo i lud zebrany udawał się w procesyi do kaplicy świętego Medarda, gdzie proboszcz święcił i pobłogosławił koronę z białych róż, a potem ją włożył na głowę owej dziewicy. Jednocześnie wręczał jej ów podarunek zaszczytny, składający się z dwunastu talarów. Poczem królowę odprowadzono znów w procesyi do kościoła, gdzie odśpiewano „Te Deum“ i zakończono uroczytość modlitwą do świętego Medarda.
Wieczorem w pałacu odbywała się uczta i zabawa, w której cała ludność brała udział z dziedzicem i całą jego rodziną.
Uroczystość taka nader zbawienny wpływ wywierała na umoralnienie niewiast i godziłoby się wszędzie takową zaprowadzić.
Panie i Boże mój, racz łaskawie wzniecić w nas szczerą miłość bliźniego, a szczególnie miłosierdzie dla ubogich i potrzebujących wsparcia, abyśmy, czyniąc wedle możności dużo dobrego na ziemi, zaskarbić sobie mogli łaski u Ciebie, Boże, a tem samem stali się uczestnikami wiecznej szczęśliwości. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go czerwca w Aix we Francyi pamiątka św. Maksymina, pierwszego Biskupa tego miasta, który miał być uczniem Zbawiciela. — Tegoż samego dnia męczeństwo św. Kalliopy; dla wiary chrześcijańskiej odcięto jej piersi, popalono ciało i tarzano po ostrych skorupach, aż wreszcie ścięciem otrzymała palmę zwycięstwa. — W Yorku w Anglii uroczystość św. Wilhelma, Arcybiskupa i Wyznawcy; pominąwszy inne cuda, jakie uczynił, wskrzesił troje umarłych; Honoryusz III policzył go w poczet Świętych. — Pod Soissons we Francyi dzień zgonu św. Medarda, Biskupa Noyonu, wsławionego przez Boga za życia i po śmierci licznymi cudami. W Rouen uroczystość św. Biskupa Gildarda, brata św. Medarda, którzy jednego dnia zrodzeni, oraz jednego dnia na Biskupów wyświęceni, także jednego dnia zamienili ziemię na Niebo. — Pod Sens pamiątka św. Herakliusza, Biskupa. — W Mecu uroczystość świętego Klodulfa, Biskupa. — W Marchii Ankońskiej uroczystość św. Seweryna, Biskupa Septempedy. — Na Sardynii uroczystość św. Sallustyana, Wyznawcy. — W Camerino uroczystość św. Wiktoryna.
Za panowania cesarzów Dyoklecyana i Maksymiana żyło w Rzymie dwóch braci, Prymus i Felicyan. Byli oni chrześcijaninami, a w czasie okropnych prześladowań, na jakie wierni byli narażeni, łaska Boska pozwoliła im dożyć wieku sędziwego. Całem ich dążeniem i zatrudnieniem było wspierać ubogich i nieść słowa pociechy wszystkim cierpiącym. Z tego powodu wciskali się ukradkiem do więzień, niosąc uwięzionym i na męki skazanym chrześcijaninom słowa pociechy, a upadających w wierze wzmacniali przypominaniem szczęśliwości wiecznej, jaka po przebytych trudach ich oczekiwała. Jak Aniołowie Stróże byli oni wszędzie tam, gdzie się odzywały jęki ludzkie.
Wtem również ujęci zaprowadzeni zostali przed trybunał cesarski. Wezwani do wyparcia się chrześcijaństwa oświadczyli uroczyście: „My Chrystusowi wiary dochowamy i raczej umrzemy, niżbyśmy się Go zaprzeć mieli.“
Uwięzionych wywiódł z lochu Anioł, a bracia zamiast się ratować ucieczką, niezwłocznie powrócili do dawnych zajęć miłosierdzia. Stąd wtrącono ich powtórnie do więzienia, a następnie znów zaprowadzono przed jednego z cesarzów, który ich kazał biczować, gdyż nie chcieli złożyć ofiary bożkowi Herkulesowi; potem kazał ich cesarz zaprowadzić do miasta Numento i stawić przed namiestnikiem, mającym ich nakłonić do wyrzeczenia się wiary chrześcijańskiej. Zanim ich tamdotąd wzięto, ukazał im się Anioł i wyleczył z ran, jakie od okrutnego biczowania mieli zadane.
W Numento namiestnik Promotus odezwał się do nich w te słowa: „Panowie nasi, cesarze, nakazują, abyście ofiary bogom wielkim złożyli!“ Na co bracia odparli: „Nie nazywaj cesarzów panami, lecz bezbożnikami, kiedy chrześcijan zabijają i modlą się do martwych kruszców, które wam w niczem dopomódz nie mogą.“ Po tych słowach kazał ich namiestnik biczować rzemieniami, zaopatrzonymi na końcach w kule ołowiane. Bracia nawzajem pocieszali i modlili się do Boga, aby im dopomógł znieść te wszystkie katusze. Pan Bóg widocznie ich wspierał łaską Swoją, albowiem oprawcy zmęczyli się biczowaniem, a Męczennicy nie ulegli pod ich razami.
Namiestnik widząc, że tym sposobem stałości ich nie przełamie, wymyślił inny sposób; kazał bowiem braci rozłączyć i każdego z osobna uwięzić. Po kilku zaś dniach stawiono przed nim Felicyana, do którego się w ten sposób odezwał: „Złóż ofiarę bogom, jak ci cesarze nakazują i miej wzgląd na twój wiek podeszły.“ Felicyan odpowiedział: „Nie ulegnę twoim namowom, bo Chrystus mi dopomoże, jak mnie dotąd zachował w wierności Swym przykazaniom.“ Namiestnik kazał go przeto położyć na ziemi i biczować jeszcze okrutniej; potem rzekł: „Czemu nie jesteś rozsądniejszym, mógłbyś przecież żyć spokojnie i wesoło? Czy to jest rozsądnie z twej strony narażać się w ten sposób na męki, zamiast żyć w łaskach u cesarzów?“ Felicyan odpowiedział: „Jakże możesz mówić o tem i mnie do rozsądku nakłaniać, kiedy sam błąkasz się wśród największych ciemności i jako mąż pełen rozumu i znaczenia czcisz kawał drzewa jako boga, za co za kilka dni wieczną otrzymasz karę, a przecież mógłbyś wiecznie zostać szczęśliwym, gdybyś uznał Boga prawdziwego!“
Po tych słowach kazał ów tyran w swej wściekłości przybić Felicyana do pala gwoźdźmi i tak długo na nim pozostawić, dopóki nie oświadczy, że bogom ofiary złoży. Święty Męczennik zawołał z radością: „Zawsze w Bogu miałem ufność i nigdy nie obawiałem się tego złego, jakie człowiek wyrządzić mi może.“ Trzy dni i trzy noce trzymano Felicyana na tym palu przybitego, potem go zdjęto i znów wrzucono do więzienia.
Następnie zabrano się do brata jego Prymusa, a namiestnik odezwał się doń łagodnie: „Brat twój usłuchał rozkazu cesarzów i ofiarę złożył bogom; za to zyskał wielkie łaski, idź i ty za jego przykładem, a tego samego doznasz szczęścia!“
Lecz Prymus odparł: „Kłamiesz, Anioł mi objawił, co się z bratem moim działo: daj Boże, abym i ja był tak stałym i jak w miłości, tak i w mękach mógł mu wyrównać.“ Rozgniewany Promotus kazał świętego Męczennika nasamprzód biczować tak, że całe ciało było jedną raną, a następnie kazał mu je przypalać. Wśród owych cierpień sławił święty Męczennik Boga, na co tyran chcąc go zmusić do milczenia, kazał mu wlać w usta roztopionego ołowiu. Bóg atoli cud okazał, albowiem ołów nic Świętemu nie zaszkodził. Wywiedziono brata jego Felicyana z więzienia, aby się przypatrywał katuszom Prymusa i zaparł się Chrystusa. Wtedy obaj Męczennicy zwrócili się do ludu i nakłaniali go do wiary w Chrystusa, a zarazem do porzucenia fałszywych bogów pogańskich.
Nie wiedząc sobie rady, kazał namiestnik obu Męczenników porzucić w amfiteatrze dwom dzikim i wygłodzonym lwom na pożarcie, ale zwierzęta pokładły się u nóg ich i lizały im z pokorą stopy. Święci Męczennicy przeto wołali: „Patrz, Promotusie, dzikie zwierzęta uznają moc Boską, okazaną nad nami, a ty nie chcesz uznać Tego, który cię stworzył na obraz i podobieństwo Swoje.“
Liczne tłumy ludu widząc, co się dzieje, publicznie wyznawały Boga chrześcijan jako Stwórcę Nieba i ziemi i wielu z nich zostało chrześcijaninami.
Promotus obawiając się wielkiego wpływu świętych Męczenników na lud, kazał ich zabrać na plac, gdzie zwykle chrześcijan tracono i tam im głowy pościnać, a ciała psom porzucić; pies jednak żaden ciał tych nie tknął. W nocy przybyli chrześcijanie, zabrali ciała i pochowali je ze czcią wielką. Stało się to w roku 286.
Święci Męczennicy, przemawiając do pogan, zawsze przypominali, że bezbożnych w przyszłem życiu męki oczekują; byli zatem zawsze przekonani, że piekło istnieje. Wszakże i poganie o tem wiedzieć musieli, gdyż w przeciwnym razie owi Święci nie byliby z nimi o piekle mówili. Wszystkie ludy na świecie mają wiarę, że istnieje inne jeszcze życie prócz ziemskiego i że jest nagroda i kara za dobre lub złe uczynki. Dokądkolwiek się udasz na świecie, chociażby i do ludów dzikich, wszędzie znajdziesz tę wiarę głęboko wpojoną. A skądże owe ludy dzikie wiedzą o tem, kiedy nigdy Ewangelii świętej nie znały? To przekonanie mają wpojone od dziadów i pradziadów, a ci znów otrzymali je w spadku od swych przodków, tak że łatwo stąd wnosić możemy, iż wiarę tę wpoił sam Bóg pierwszym ludziom na świecie.
Piekło jest czemś okropnem, a jednak wierzą w nie wszystkie ludy — musi zatem być prawdą, że piekło istnieje. Sumienie twoje, rozsądek twój zapewne także uznaje, że piekło istnieje.
Bez wiary w nagrodę za dobre uczynki, a w karę za złe postępki nie może istnieć społeczeństwo ludzkie. Gdyby bezbożny nie miał się obawiać kary za złe czyny, któżby sobie dał radę z coraz większymi zastępami złoczyńców? Świat cały byłby jedną jaskinią zbójców. Tysiące ludzi wystrzega się złych czynów z bojaźni przyszłej kary, a któżby ich powstrzymał, gdyby piekło nie sprawiało im obawy?
Wiadomość o istnieniu piekła mamy od Chrystusa samego, który wyraźnie grzesznikom grozi karą wieczną za grzechy tutaj popełnione — to samo powtarzają Apostołowie i tego samego uczy Kościół święty.
Tylko człowiek pobożny i cnotliwy nie obawia się piekła.
Czy i ty, duszo chrześcijańska, nie obawiasz się piekła, i nie wierzysz w jego istnienie? W takim razie źleby z nami było. Jeżeli bowiem żyjemy cnotliwie, nie mamy się czego obawiać. Najlepszym na to sposobem: rozpamiętywać codziennie, na jakie kary i cierpienia narażeni będą bezbożni w przyszłem życiu — miejmy zawsze skutki grzechu przed oczyma, a będziemy grzechy nienawidzili i żyli cnotliwie.
Daj nam, prosimy Cię Panie, święto Męczenników Twoich Prymusa i Felicyana tak zawsze obchodzić, abyśmy za ich pośrednictwem miłosierdzia Twojego nad nami i opieki doznali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
W życiu doczesnem częstokroć zapominamy wśród uciech światowych o Bogu i nie troszczymy się o przyszłe zbawienie — to też Pan Bóg, zawczasu wybrawszy Sobie świętą Małgorzatę na oblubienicę, dał jej uczuć, jak znikomem jest wszystko na świecie. Będąc bowiem małą jeszcze dziewczynką, zniewoloną była razem z bratem swoim Edgarem szukać ocalenia w ucieczce, aby tym sposobem ujść prześladowania Wilhelma, króla angielskiego. Sieroty owe, pochodzące z rodu książęcego, a opuszczone przez wszystkich, przyjął serdecznie król szkocki, Malkolm III, udzielił im wszelkiej opieki i zasłonił przed prześladowaniem króla Wilhelma. Małgorzata żyła odtąd w spokoju na dworze opiekuna, całkiem się Bogu ofiarując. Najchętniej oddawała się pielęgnowaniu ubogich i to zatrudnienie było jej milszem, niż wszelkie uciechy dworskie. Kiedy dorosła, cnoty jej i wdzięki tak wpłynęły na króla Malkolma, że tenże ofiarował jej swą rękę. Małgorzata zgodziła się na jego życzenie i została królową szkocką.
Król małżonek był człowiekiem nie bardzo okrzesanym, ale łagodnego usposobienia i Małgorzata łagodnością pozyskała go sobie zupełnie. Lubił wyprawy wojenne i polowanie, nie znając dobrodziejstw, jakie daje życie pełne spokoju. Małgorzata zmieniła serce jego i napełniła je miłością dla poddanych. Nawrócony przez małżonkę, zaczął starać się o szczęście ludu swego i o jego dobrobyt, w czem Małgorzata troskliwie mu dopomagała; nie uważała się ona za królowę, lecz za matkę poddanych, a wiedząc, że lud szczęśliwym być nie może bez religii, starała się o księży bogobojnych i o nauczycieli sumiennych, którzyby zbawienie i naukę ludu mieli na oku. Biskupów wspierała wszelkiemi siłami i starała się wykorzeniać występki a zaszczepiać cnoty chrześcijańskie. Nadal przestrzegała troskliwie, aby zachowywano posty i święta Pańskie.
Byli naówczas Szkoci jeszcze zbyt nieokrzesanymi, przeto królowa postarała się o urządzenie licznych szkół. Słowem, czyniła wszystko, aby lud szkocki wykształcić i wychować. Małżonek król pilnie jej dopomagał i doglądał, aby jej rozkazy i rozporządzenia ściśle były wykonywane.
Za wszystkie te starania i cnoty pobłogosławił Pan Bóg Małgorzacie, obdarzając ją sześciorgiem dzieci, które wszystkie wychowała w cnotach i pobożności. Trzech miała synów i trzy córki; jeden z nich Dawid, był później królem Szkocyi, a jedna z córek została królową angielską. Małgorzata była też wzorem matki chrześcijańskiej; sama uczyła dzieci czytać i pisać, a szczególniej katechizmu, wpajając w nie słowem i uczynkiem zasadę bojaźni, a zarazem miłości Boga.
Pięknym przykładem życia wpłynęła na to, że małżonek jej królewski starał się żyć równie cnotliwie. Modlił się dużo i często, albowiem i królowi modlitwa jest potrzebną, a szczególniej monarsze, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności przed Bogiem za lud sobie oddany.
Najpiękniejszą cnotą królowej Małgorzaty było miłosierdzie dla ubogich, którem to uczuciem i król się odznaczał. Miała Małgorzata własne dochody i te wydawała prawie zupełnie na wsparcie swoich ubogich. Ilekroć pokazała się na ulicy, zaraz otoczyło ją grono wdów, sierot i nieszczęśliwych, jak dzieci matkę, a gdy wracała do domu, już na nią inni ubodzy czekali, którym w pokorze chrześcijańskiej sama potrawy przysposabiała. Nigdy nie zasiadała do stołu, zanim nie nakarmiła dziewięciu sierot i ośmdziesięciu ubogich. Szczególniej w Adwencie i w czasie Wielkiego Postu nosiła królowa wraz z małżonkiem pożywienie przeszło 300 ubogim. W wypełnianiu tego dobrego uczynku król zwykle usługiwał mężczyznom, a królowa niewiastom. Zwiedzała także często szpitale, gdzie chorym niosła pomoc i słowa pociechy. Było wtenczas w zwyczaju, iż więźniów jako niewolników traktowano, a dłużników wsadzano do więzienia. Małgorzata natomiast i więźniów i dłużników wyswobadzała, płacąc za nich sumy należne wierzycielom.
Jak łagodną była dla bliźnich i nieszczęśliwych, tak surową była dla siebie samej. Sen jej trwał tylko kilka godzin na dobę, resztę czasu używała na naukę dzieci, na obowiązki codzienne i na modlitwę. Zabaw i wycieczek unikała; wśród Wielkiego Postu wstawała o północy i chodziła do kościoła; gdy wysłuchała nabożeństwa, powracała do zamku, gdzie ubodzy czekali na jałmużnę. Potem znów spała dwie godziny, a później udawała się do kościoła, gdzie na modlitwie czas spędzając, nieraz łzami się zalewała. Pożywienie jej składało się z najprostszych potraw, a tyle tylko jadła, ile koniecznie było potrzeba do utrzymania życia.
Dusza jej zawsze zwróconą była ku Bogu, a skruchę w najwyższym okazywała stopniu. Jakkolwiek szanowaną była i czczoną ogólnie od najwyższych i najniższych w całem królestwie, nie wynosiła się nigdy nad innych, mając się zawsze za najniegodniejszą służebnicę Pańską. Spowiednika prosiła, aby się starał wykazywać uchybienia, jakie popełniła, a kiedy spowiednik, widząc jej cnotliwe życie, jak na dłoni, obchodził się z nią łagodnie, prosiła go, aby sobie z nią surowiej postępował.
Stawając się w ten sposób coraz doskonalszą, nie uniknęła mimo to dolegliwości i cierpień w świecie tym zachodzących. Nasamprzód nawiedził ją Pan Bóg chorobą dolegliwą, ale tę cierpliwie znosiła. Kiedy zaś małżonek jej wybierał się na wojnę, do której był zmuszony, starała się Małgorzata skłonić go, aby sam nie stawał na czele wojska; król nie usłuchał jej jednak i przy oblężeniu pewnego miasta poniósł śmierć skutkiem zdrady. Małgorzata przeczuwała zgon małżonka, a kiedy syn Edgar stanął przy jej łożu, prosiła go, aby jej wszystko szczegółowo opowiedział. Otrzymawszy zaś potwierdzenie śmierci Malkolma, zawołała: „Wszechmocny Boże! Dzięki Ci składam, że mi tę smutną wiadomość zesłałeś przy końcu życia mojego; sądzę wszakże, iż miłosierdzie Twoje ze względu na wielką boleść moją przyczyni się do zmazania mych grzechów.“
Już poprzednio odprawiwszy spowiedż generalną, przeczuwała blizki swój zgon, przeto następującemi serdecznemi słowy pożegnała się ze swym spowiednikiem: „Pozostań z Bogiem, Ojcze duchowny, gdyż niezadługo życie zakończę a ty wkrótce za mną podążysz. Błagam cię jednak jeszcze o dwie łaski: po pierwsze, abyś w modlitwach twych pamiętał o duszy mojej, a po drugie, abyś dzieci moje wspierał radą i nie poprzestał ich nakłaniać, aby o Bogu nie zapomniały.“
Żyła tylko jeszcze krótki czas, ciągle mając oczy na krzyż Zbawiciela zwrócone, jaki bezustannie trzymała w ręku, a kiedy poczuła, że śmierć już jest blizką, rzekła: „Panie Jezu, który śmiercią Swoją światu życia udzieliłeś, wybaw mnie od wszystkiego złego;“ — i ducha Bogu oddała. Stało się to w roku 1093.
Małgorzata święta była słabą tylko niewiastą, ale że życie swe urządziła według wzoru i przykładu zostawionego nam przez Jezusa Chrystusa, stała się dobrodziejką całego kraju i własnej rodziny. Mieszkańcy Szkocyi stali się zupełnie innymi, jak dawniej, małżonek jej tak cnotliwie żył pod jej błogą opieką, że prawie Świętym nazwany być może, a dzieci wyrosły na bardzo bogobojne i cnotliwe istoty. Taki to wpływ zbawienny wywiera matka prawdziwie chrześcijańska. Szczęśliwym przeto nazwany być może dom, w którym dobra i wzorowa matka rządy sprawuje.
Błagaj duszo pobożna, Boga, aby łaską Swoją oświecił wszystkie niewiasty i obdarzył je łagodnością, pokorą, czystością uczuć i spokojem, przez nie bowiem nie tylko rodziny poszczególne, ale ludy całe stają się szczęśliwemi.
Boże, któryś świętą Małgorzatę, królowę Szkocką, przedziwną dla biednych miłością obdarzył, spraw łaskawie, aby za jej pośrednictwem i przykładem miłość Twoja w sercach naszych wzrastała. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go czerwca w Szkocyi uroczystość św. Małgorzaty, Królowej, słynącej wielce miłością ubogich i własnem, przez siebie dobrowolnie obranem ubóstwem. — W Rzymie przy Via Salaria męczeństwo św. Getuliusza, znakomitego i uczonego męża, oraz towarzyszów jego Cerealisa, Amancyusza i Prymitywa; na rozkaz cesarza Hadryana zostali przez konsularyusza Licyniusza schwytani, obiczowani, uwięzieni i wreszcie skazani na śmierć w płomieniach; ponieważ jednak ogień ich nie tknął, kazał im sędzia rozmiażdżyć głowy maczugami i dopomógł im tak do korony męczeńskiej. Święte ich ciała zebrała Symforoza, małżonka Getuliusza i pochowała je uczciwie w katakombie swej willi. — Także w Rzymie przy Via Aurelia śmierć męczeńska św. Bazylidesa, Trypusa i Mandalisa z 20 towarzyszami za cesarza Aureliana i prefekta miejskiego Platona. — W Nikomedyi pamiątka św. Zacharyasza, Męczennika. — W Prusias w Bitynii uroczystość św. Tymoteusza, Biskupa i Męczennika z czasów cesarza Juliana Apostaty. — W Hiszpanii męczeństwo św. Kryspulusa i Restytuta. — W Afryce śmierć męczeńska św. Arezyusza i Rogata z 15 towarzyszami. — W Kolonii uroczystość św. Mauryna, Opata i Męczennika. — W Petra w Arabii pamiątka św. Asteryusza, Biskupa, co dla wiary katolickiej wiele wycierpiał od aryan i za cesarza Konstancyusza zakończył jako wygnaniec życie swe w Afryce. — W Neapolu i Kampanii uroczystość św. Maksyma, Biskupa i Męczennika, który pod tymże samym Konstancyuszem dla stałej obrony wiary nicejskiej wysłany został na wygnanie, gdzie po wielu dolegliwościach i troskach oddał ducha Stwórcy swemu. — W Auxerre pamiątka św. Cenzuryusza, Biskupa.
Pismo święte nie zwykło oddawać wielkich pochwał Świętym Pańskim. Jawne to zaś z tego, że o Najświętszej Maryi Pannie wspomina tylko, iż była łaski pełną, że Bóg był z Nią i błogosławioną była między niewiastami — świętego Józefa zwie Pismo święte mężem sprawiedliwym, — świętego Jana, Apostoła, nazywa uczniem który Panu był miłym, — świętego Piotra, opoką, — a świętego Barnabę również krótkiemi tylko słowy określa, że był mężem dobrym, pełnym wiary.
Krótkie te pochwały mają jednakowoż bardzo wielkie znaczenie. Wśród wielkich bowiem mężów, których zowiemy Apostołami drugiego rzędu, zajmuje święty Barnaba jedno z pierwszych miejsc.
Urodził się na wyspie Cyprze z rodziców żydowskich, pochodzących z pokolenia Lewi, bogatych i mających znaczenie w tym kraju. Kiedy podrósł nieco i przyszedł czas nauki, oddano go pod opiekę i kierunek sławnego nauczyciela Gamaliela, od którego bardzo dużo skorzystał, mając wielkie zdolności. Do tej samej szkoły uczęszczał i święty Paweł, który wtedy jeszcze Saulem się nazywał. Gamaliel obeznał Barnabę dokładnie z Pismem świętem, a on razem z wszystkimi pobożnymi żydami tęsknił za zapowiedzianem przybyciem Jezusa Chrystusa, o którym tyle w księgach się naczytał.
Gdy Jezus Chrystus istotnie na ziemię przybył i naukami oraz cudami okazał, że jest prawdziwym Zbawicielem, wtedy on zaraz pierwszym był z tych, który zgłosił się doń jako Jego uczeń.
Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Jezusa i po zesłaniu Ducha świętego pozostał Barnaba u Apostołów. Rodzice zostawili mu znaczny majątek, ale on wolał iść w ślady ubogiego Chrystusa, przeto sprzedał co odziedziczył i dał Apostołom, aby ci wszystko rozdzielili między ubogich.
Ponieważ dokładnie był obeznany z ustawami i przepełniony Duchem świętym, polecili mu przeto Apostołowie głoszenie Ewangelii świętej.
W tym samym czasie nawrócił się święty Paweł i starał się, aby go przyjęto do liczby wiernych wyznawców w Jerozolimie, których dawniej prześladował. Nie znając go dobrze, sprzeciwiano się jego przyjęciu, ale Barnaba, który go znał dawniej, ujął się za nim i polecił go świętym Apostołom Piotrowi i Jakóbowi. Kiedy im Barnaba opowiadał o nawróceniu się tego dawnego nieprzyjaciela Jezusa, wtedy dziękowali Bogu, a św. Piotr wziął zaraz świętego Pawła do swego mieszkania i zatrzymał go siedmnaście dni u siebie. Tymczasem kilku uczniów w Antyochii głosić zaczęło naukę Jezusa i założyli gminę wiernych wyznawców. Aby nową tę gminę urządzić i utrwalić w wierze, posłali tam Apostołowie Barnabę, dokąd on też chętnie się udał i z wielką gorliwością głosił Ewangelię świętą. Miał też tę pociechę, że gmina ta wkrótce wzrosła w taką liczbę, iż zniewolonym był postarać się o ucznia. Usłyszawszy, że Paweł znajdował się na wyspie Tharsis, udał się do niego i prosił go, aby z nim razem przybył do Antyochii. Paweł przychylił się do jego życzeń i obaj przez rok cały w mieście tem nauczali i udzielali Sakramentów świętych. Święci Mężowie wiele tu zdziałali dobrego i pozyskali dla wiary Chrystusa dużo zwolenników, których naówczas od Imienia Chrystusa (christiani) chrześcijanami zwać zaczęto.
Nowonawróceni nie tylko się wzajemnie kochali, ale krzewili także cnoty. Usłyszawszy bowiem, że w Judei panuje głód, nazbierali darów rozmaitych i jałmużny, posyłając to przez Pawła i Barnabę do Jerozolimy, aby je tam między ludność rozdzielono. Wywiązawszy się z tego posłannictwa, wrócili Apostołowie znowu do Antyochii.
Kiedy zaś pewnego dnia nauczali wespół z kilku nauczycielami, objawił im się Duch święty i zapowiedział, że mają udać się między ludy dzikie, aby tam głosić Ewangelię świętą. Cała gmina ustanowiła modlitwę i posty, aby prosić Boga o błogosławieństwo na to posłannictwo misyjne, poczem obaj Apostołowie ruszyli, przybrawszy jeszcze do pomocy pobożnego ucznia Marka. Nasamprzód udano się do Seleucyi, a stamtąd do Salaminy, gdzie po raz pierwszy głosili ludowi pogańskiemu naukę Chrystusową. Ścigani i prześladowani przez żydów, przebyli dużo miast, w których głosili naukę Jezusa i czynili cuda, przez co nawrócili wielu pogan na wiarę chrześcijańską. Między innymi nawrócił się także i namiestnik cesarski. W mieście Istryi, w Lykaonii, chciano im nawet oddać cześć Boską i ofiary złożyć, ale z wszelkiemi siłami postarali się o to, aby tego zaniechano. — Po kilkoletniej czynności na tejże misyi, powrócili właśnie do Antyochii, kiedy pomiędzy chrześcijaninami powstał zatarg, dotyczący zatrzymania obrządku obrzezania, jako starożytnej ustawy żydowskiej. Barnaba i Jakób udali się przeto do Jerozolimy, aby bawiącym tam Apostołom sprawę ową przedłożyć. Zebrawszy się więc w roku 51 wszyscy Apostołowie, rozstrzygnęli ową niepewność zakazem dalszego obrzezania tych wszystkich, którzy w wierze chrześcijańskiej się urodzili. W pismo potwierdzone od wszystkich Apostołów zaopatrzeni, powrócili Paweł i Barnaba znowu do Antyochii, gdzie dalej pracowali około szerzenia Wiary świętej.
Przebywając tam, okazał Barnaba wielką pokorę; był jednym z pierwszych uczniów Jezusa i głównym nauczycielem w Antyochii, polecił nadal świętego Pawła Apostołom na towarzysza, a mimo to ustępował mu zawsze pierwszeństwa w każdej porze i okoliczności, kochając go jak najserdeczniej. Okazał tem, że był istotnie „dobrym mężem“, jak go Pismo święte nazywa, i że nic innego nie miał na celu, jak tylko chwałę Boską i zbawienie bliźnich.
Po niejakim czasie rozłączyli się ci dwaj Apostołowie, aby odleglejszym narodom głosić Ewangelię św.
Barnaba wziął z sobą Jana Marka jako ucznia i udał się na wyspę Cypr; stamtąd poszedł do Rzymu, a potem do Medyolanu, gdzie pierwszą gminę chrześcijańską założył. Przez 7 lat jako Biskup rządził tą gminą, potem opuścił Medyolan, powierzywszy godność Biskupa jednemu z uczniów swoich, którego wyświęcił na kapłana, i powrócił do Cypru, gdzie go oczekiwała korona męczeńska. Żydzi bowiem, którzy go już w Syryi prześladowali, pośpieszyli za nim do miasta Salaminy i tu, gdy zaczął głosić słowa Ewangelii, oczernili go przed władzą.
Pan Bóg wiernemu słudze Swemu już naprzód objawił, że go czeka śmierć męczeńska, ale Barnaba tego się nie uląkł, i głosił dalej, że Jezus jest prawdziwym Mesyaszem. Oburzeni na to żydzi, wywiedli go z miasta i ukamienowali, a uczeń jego Marek z czcią go pochował. Z powodu prześladowań długi czas nie wiedziano, gdzie grób Świętego się znajduje; wtem on sam później objawił się jednemu z Biskupów w Antyochii i pokazał mu miejsce swego spoczynku. Szukano i znaleziono ciało Świętego z Ewangelią św. na piersiach, tak jak mu ją Marek był położył.
Święty Barnaba odznaczał się cnotą skromności i pokory. Nigdy się nie chwalił i nie wysuwał na pierwsze miejsce, chociaż mu się nieraz należało takowe zająć, a przy tem był pilnym w wykonywaniu obowiązków, jakie na siebie przyjął. Zyskał też stąd u Boga wielkie zasługi, tak że nam teraz służyć może jako wzór godny naśladowania.
Różni są ludzie na świecie, cierpliwi, miłosierni, hojni dla ubogich, czystość miłujący, a nawet umartwionego życia, ale prawdziwa pokora rzadka jest pomiędzy nimi. Inne cnoty bez pokory nawet i samych pogan czynią poczciwymi, ale chrześcijanina-katolika nie mogą uczynić dobrym, gdy nie ma pokory. Tylko ten człowiek jest prawdziwym i dobrym chrześcijaninem, który jest prawdziwie pokornym.
Filozofowie pogańscy wiele mówili i pisali o różnych cnotach, ale cnoty pokory nawet z imienia nie znali; dlatego Pan Jezus kazał się uczyć tylko od Siebie samego pokory, bo wiedział, że tej cnoty gdzie indziej nie znajdzie, prócz u Matki Jego Najświętszej Maryi Panny. Cnota pokory żadnego stanu nie uwzględnia; ona należy tak do władców, jako i poddanych, tak do możnych tego świata, jak i do najuboższych. Ludzie ubodzy i nizkiego stanu są upokorzeni, ale nie pokorni, możni wysokiego urodzenia chcieliby być pokornymi bez upokorzenia. Wielcy tego świata powinni się korzyć przed mocną ręką Boską, powinni uznać na powiększenie chwały Boga, że tego samego mają Boga nad sobą, co i ich poddani; to samo prawo, ta sama Ewangelia obowięzuje tak pana jak i chłopa. Zajmujący wysokie stanowiska na ziemi mają pamiętać, że najniżsi poddani zaćmią ich swą świetnością i blaskiem w Niebie, jeżeli teraz ci prostaczkowie posiadają większą pokorę.
Naśladujmy więc cnoty świętego Barnaby, albowiem skromnego i pokornego człowieka więcej szanują, niż zarozumiałych, a Bóg mu to wynagradza, przeznaczając go do wysokich celów.
Boże, który nas wspierasz zasługami i pośrednictwem św. Barnaby, Apostoła, spraw miłościwie, abyśmy za jego wstawieniem się darów miłosierdzia Twego z Twej łaski dostąpili. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 11-go czerwca uroczystość św. Apostoła Barnaby. Pochodził on z Cypru i przyłączył się rychło do uczni Chrystusa. Przez nich został później z natchnienia Bożego razem z św. Pawłem, Apostołem wysłanym do pogan; przebył z nim różne kraje i zawiadywał wszędzie z zapałem oddane mu urzędy kaznodziejskie; ostatecznie przybył na Cypr i ukoronował tamże swe Apostolstwo chwalebną śmiercią męczeńską. Święte ciało jego zostało za cesarza Zenona za objawieniem Świętego odnalezione; na piersiach jego leżała Ewangelia św. Mateusza, którą własnoręcznie odpisał. — W Akwilei męczeństwo św. Braci Feliksa i Fortunata, którzy w prześladowaniu za Dyoklecyana i Maksymiana bardzo wiele męczarni wycierpieli; rozpięto ich najpierw na torturach, potem przypalano im boki pochodniami, ale gdy te cudem nagle zgasły, oblano ich wrzącym olejem. Ponieważ jednak i wtedy stale wytrwali przy wierze, zostali wreszcie mieczem ścięci. - W Bolonii uroczystość św. Paryzyusza, Wyznawcy z zakonu Kamedułów. — W Rzymie przeniesienie relikwii św. Grzegorza z Nazyanzu. Sprowadzono je już wcześniej z Konstantynopola do Rzymu i zachowano w kościele Matki Boskiej przy Polu Marsowem; Papież Grzegorz XIII kazał je przenieść jednak dnia dzisiejszego do urządzonej przezeń z największym przepychem kaplicy w kościele św. Piotra i tamże dnia następnego z czcią wielką pod ołtarzem umieścić.
Przed chatą pobożnego Pustelnika Pafnucego siedzieli ongi zgromadzeni bracia i słuchali z uwagą świętych słów, płynących z ust jego. Wtem odezwał się jeden z młodszych obecnych: Ojcze, opowiedz nam jaką powieść, a starzec skinął głową i tak zaczął mówić: Pewnego dnia uczułem chęć udania się na puszczę, aby tam odwiedzić świętobliwych Pustelników, patrząc, jak żyją pełni pobożności i od nich się nauczyć, jak Bogu służyć najlepiej. Wybrałem się w drogę, nie wziąwszy z sobą nic więcej, jak nieco chleba i wody. Szedłem wiele godzin, nie spotkawszy człowieka; żywność moja skończyła się a mnie głód dokuczał. W tej potrzebie prosiłem o pomoc u Boga, który też dziwnie mnie wzmocnił i dodał otuchy. Znużony bowiem położyłem się pod drzewem i dziękując w duchu Panu Bogu, że mnie dotąd utrzymywał przy siłach, usłyszałem nagle kroki ludzkie. Obróciwszy się przeto, spostrzegłem człowieka, z którego głowy spływał długi włos; biodra miał okryte liśćmi palmowemi a kij sękaty w ręku. Uciekłem i z bojaźni schowałem się w poblizkim krzaku, a on zawołał: Nie bój się, jestem tak samo człowiekiem jak i ty. Ośmielony temi słowy powstałem, przybliżyłem się i padłem mu do nóg, on zaś rzekł do mnie głosem pełnym łagodności: Wstań, jesteś Pafnucym, sługą Bożym, przyjacielem Świętych. Powstałem, usiadłem obok niego na kamieniu i prosiłem go, aby mi powiedział, kim jest i skąd pochodzi, na co nieznajomy tak się odezwał: „Bracie kochany! Jestem Onufrym i synem księcia pasterzy z Abesynii. Licząc zaledwie 6 lat życia, nieprzyjaciele zabili mi ojca; mnie ocalił od śmierci pewien kupiec i zawiódł do jednego z klasztorów w Egipcie, gdzie dobrzy zakonnicy wychowali mnie w bojaźni i miłości Boga. Pewnego razu opowiadali mi dużo o życiu Ojca Eliasza i o świętym Janie Chrzcicielu na puszczy, które to opowiadanie wywołało we mnie chęć naśladowania tychże Świętych.
Wśród cichej nocy powstałem z łoża, zabrałem nieco chleba i jarzyny i opuściłem klasztor. Ufając w Bogu, udałem się na puszczę w pewnem oczekiwaniu, że mi Bóg wskaże, gdzie mam obrać siedzibę; wtem ujrzałem światło, które się powoli ku mnie zbliżało. Z obawy chciałem ujść, gdy wtem z promienia światła wystąpił młodzieniec pięknej postaci i tak do mnie przemówił: Nie miej obawy, jestem twym Aniołem Stróżem, Bóg mi polecił, abym został przy tobie i na tej puszczy ci towarzyszył. Po tych słowach pozostał przy mnie i dawał mi dużo dobrych rad, jak i co miałem czynić.
Po 14 godzinach drogi przybyliśmy do pięknej jaskini. Dochodząc do niej, aby zobaczyć, czy kto wewnątrz się nie znajduje, wyszedł z niej sędziwy starzec, przed którym zgiąłem kolano; podniósł mnie wszakże ów nieznajomy, mówiąc: Wstąp do tej jaskini i bądź mi bratem i towarzyszem w samotności.
Uczyniłem jak sobie życzył i wiele dni u niego przebyłem. Udzielał mi nauki z wielką łagodnością i pouczał mnie, jak mam unikać sideł szatana. Razu pewnego w ten sposób się do mnie odezwał: Synu, zabierz się i pójdź ze mną. Winieneś teraz udać się w głąb puszczy i mieszkać sam w jaskini, gdzie Bóg cię doświadczy, czy wykonasz Jego przykazania. Usłuchałem i przez cztery dni szliśmy w głąb puszczy. Piątego dnia przybyliśmy do małej chatki, stojącej pod drzewem daktylowem, poczem rzekł starzec, iż tu jest mieszkanie, które Opatrzność Boska mi przeznaczyła.
Przez trzydzieści dni ów Pustelnik przebywał jeszcze ze mną, uczył mnie, jak się mam coraz więcej doskonalić, polecił mnie potem w modlitwie Bogu, a pobłogosławiwszy mnie, powrócił do swej jaskini.
Później odwiedzał mnie co rok i dawał mi ojcowskie napomnienia, jak wieść życie cnotliwe i skromne.
Gdy pewnego razu znów przybył do mnie i przywitał serdecznie, naraz padł na ziemię i życie zakończył, a ja pełen smutku, pochowałem ciało jego obok mej chaty.
Odtąd żyłem zupełnie osamotniony na puszczy; często miewałem godziny, w których ze smutku i osłabienia czułem się blizkim śmierci, lecz Anioł codziennie zaopatrywał mnie w wodę i daktyle. Co Niedzielę zaś przynosił mi Przenajświętsze Ciało i Krew Pańską, tak jak i innym zakonnikom przepędzającym żywot w samotności na puszczach“
Po tych słowach zaprowadził mnie św. Pustelnik Onufry na pagórek, wskazał na okolicę nas otaczającą i kazał mi udać się za sobą. Po sześciu godzinach przybyliśmy do chatki otoczonej drzewami palmowemi, siedliśmy na ziemi i rozmawialiśmy o Piśmie świętem. Onufry spostrzegł, że byłem bardzo znużony i odezwał się do mnie: Synu mój, widzę, że jesteś głodem osłabiony — wstań przeto i jedz, oto masz pożywienie; obróciłem się i ujrzałem w pobliżu chleb i wodę w naczyniu. Nie chciałem sam spożywać i oświadczyłem to Onufremu, a on odpowiedział: Uznaję twoją życzliwość dla mnie, — podzielił się ze mną chlebem i potem czuwaliśmy noc całą. Nad ranem dostrzegłem, że Onufry zbladł nagle; pełen przestrachu zapytałem, co mu się stało, a on odrzekł: „Bądź spokojnym, bracie, Pan Bóg zesłał ciebie do mnie na tę puszczę, abyś mnie pochował. Już przeszło siedmdziesiąt lat tutaj przebyłem, a teraz przyszła ostatnia moja godzina. Gdy powrócisz do Egiptu, pamiętaj o mnie wśród braci zakonnych i módlcie się tak za mnie, jak ja się za was modliłem.
Gdy kto Ofiarę świętą spełni i da jałmużnę na intencyę zbawienia swego, to i ja u Boga wstawiać się zań będę we wszystkich potrzebach. A gdyby kto nie miał tyle, iżby mógł udzielać jałmużny, to niechaj tylko się pomodli do Trójcy Przenajświętszej, a wtedy ja za nim także się wstawię do Boga.“
Prosiłem go jeszcze, aby mi pozwolił zamieszkiwać tę samą jaskinię, ale on mi odpowiedział: „Synu mój, to być nie może, albowiem nie z tej przyczyny cię Pan Bóg tu przysłał, abyś tu pozostał, lecz dlatego, abyś widział co się tu dzieje i światu to ogłosił. Wróć zatem do Egiptu, pozostań tam do końca i dopełnij dzieła rozpoczętego, a otrzymasz koronę chwały wiecznej.“
Po tych słowach wzniósł ręce ku Niebu, modlił się, a mając oczy pełne łez, zawołał: „Panie Boże, w ręce Twoje polecam ducha mojego!“ Naraz ciało jego otoczyła jasność, a on wśród tej jasności pożegnał się z tym światem.
Mnie porwał żal i boleść nad stratą tego Męża świętego. Powstałem potem, rozdarłem szatę i jedną połową obwinąłem ciało Świętego; w pobliżu w skale znalazłszy wykuty otwór, pochowałem w nim ciało i ze łzami powróciłem do chaty, ale zaledwie nogę stawiłem na progu, cofnąłem się, gdyż chata zapadła pod drzewem daktylowem, które niewidzialną ręką, jakoby wyrwane z korzeniami, swym ciężarem chatę przygniotło. Doznawszy tego wszystkiego, powróciłem w strony rodzinne i wypełniłem, co mi święty Onufry polecił.“ Tu zakończył pobożny Pafnucy braciom zakonnym opowiadanie, których takowe wielce zbudowało. W roku 1171 książę bawarski Henryk, zwany Lwem, na jednej z wypraw krzyżowych do Ziemi świętej odwiedził także i pustelnie w puszczy egipskiej. Posłyszawszy o życiu świętego Onufrego i o jego łasce jako pośrednika przed tronem Boga, obrał go sobie za Patrona, wyprosił u zakonników jednę część czaszki jego, i tę zabrawszy z sobą, złożył ją uroczyście w kościele w stolicy Bawaryi, w Monachium.
Prawie na każdej stronicy Ewangelii świętej doczytać się możemy, że bez troski, walki i usilnych starań nie osiągniemy zbawienia, do którego dąży serce ludzkie. Mamy atoli bardzo wielu chrześcijan, którzy to uznają a mimo to nic nie czynią, aby cel ten osiągnąć. Sądzą oni, że wystarczy, gdy odbywają zwykłe prace, gdy rano i wieczorem się pomodlą, gdy w Niedziele i święta bywają w kościele, gdy co rok kilkakrotnie przystępują do Stołu Pańskiego i gdy strzegą się popełniania większych grzechów — myślą, że to już wszystko, co im obowiązek każe i że będą zbawieni, ale przytem nie panują nad sobą i ulegają namiętnościom.
Atoli Jezus Chrystus żąda od nas czego innego; żąda On ciągłej walki i natężenia wszystkich sił, by poskromić powstające bezustannie w ciele namiętności, żąda On ciągłego żalu za grzechy i pokuty, oraz wyrzeczenia się wszelkich uciech i rozkoszy świata doczesnego. Takim był św. Onufry, który przeszło siedmdziesiąt lat odmawiał sobie wszystkiego, by tylko pozostać Bogu wiernym i cnotliwym. Jego naśladujmy, a Bóg udzieli nam także szczęśliwości wiecznej.
Boże wszechmogący, udziel nam łaskawie odwagi i gorliwości, abyśmy zapanować zdołali nad ułomnościami ciała naszego. Powoduj sercami naszemi i dopomóż nam, abyśmy szli za przykładem św. Onufrego i stali się godnymi zbawienia wiecznego. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 12-go czerwca w Salamance w Hiszpanii uroczystość św. Jana a Sancto Facundo, Wyznawcy z Augustyńsko-Eremickiego zakonu; odznaczył się zapałem w wierze, świętobliwością i wielu cudami. — W Rzymie przy Via Aurelia męczeństwo św. Żołnierzy Bazylidesa, Cyryna, Nabora i Nazaryusza, wrzuconych za czasów obu cesarzy Dyoklecyana i Maksymiana dla wiary chrześcijańskiej do więzienia, porozdzieranych ostrymi biczami i wreszcie ściętych. — W Nicei w Bitynii śmierć męczeńska św. Antoniny; w tem samem prześladowaniu kazał starosta Pryscyllian Wyznawczynię tę okrutnie biczować, torturować, rozdzierać boki i pochodniami przypalać a wrecie mieczem zabić. — W Tracyi pamiątka św. Olympiusza, Biskupa, który przez aryan spędzony ze swej stolicy Biskupiej, zakończył żywot swój jako Wyznawca. — W Rzymie w Bazylice Watykańskiej uroczystość św. Leona III. Papieża, któremu Bóg wrócił cudownie przez pewnego bezbożnego człowieka wykłute oczy i ucięty język. — W Cylicyi pamiątka św. Amfiona, Biskupa, znakomitego Wyznawcy z czasów Galeryusza Maksymiana. — W Egipcie uroczystość pamiątkowa św. Onufrego, Pustelnika, co siedmdziesiąt lat w odległej pustyni wiódł życie świętobliwe i bogaty w cnoty i zasługi wstąpił do Nieba; wspaniały obraz życia jego pozostawił nam piśmiennie Opat Pafnucy.
Było to w roku 1230, właśnie gdy Papież Grzegorz XI udzielił ogólnego odpustu tym wszystkim, którzy odbędą wyprawę krzyżową do Ziemi świętej. Chrześcijanie ze wszystkich krajów: Grecy, Francuzi, Hiszpanie, Niemcy, Anglicy, Szwajcarzy, Szkoci, Słowianie i Węgrzy przybyli do Rzymu, ówczesnej stolicy świata chrześcijańskiego, a wszystkim, na życzenie Papieża, głosił kazania i nauki Franciszkanin pięknej postaci, głosem silnym i pełnym, to miękkim i dźwięcznym jak dzwon srebrny, to pełnym siły jakby grzmotu potęgą wzruszając serca słuchaczy. Mówił językiem łacińskim, a wszyscy go rozumieli. Mężem tym, zakonnikiem ubogim, był św. Antoni.
We Forli zebrało się wielu młodych Franciszkanów i Dominikanów, w celu uzyskania święceń kapłańskich. Gwardyan z Bolonii zabrał Antoniego z sobą, a pewnego dnia po wieczerzy żądał, ażeby którykolwiek z tych młodzieńców miał przemowę, atoli wszyscy uniewinniali się, że nie byli przygotowani. Wtedy gwardyan, nie mając wielkiego zaufania do Antoniego, zażądał, tak tylko dla żartu, aby on przemówił. Antoni usłuchał rozkazu przełożonego z wszelką pokorą i przemówił do zebranych — ale z takim talentem, wymową i gruntownością, że wszyscy obecni podziwem przejęci, osłupieli. Przytem prawił Antoni tak pięknym i wybornym językiem włoskim, że podziw doszedł do najwyższego stopnia, a gwardyan, uniesiony tym niezwykłym talentem, uściskał go czule i wysłał następnie do Verceli na dalszą naukę Teologii świętej. Tam przebył Antoni cztery lata, a potem z wielkiem odznaczeniem był nauczycielem religii w zakonie. Później został misyonarzem i jako taki chodził od wsi do wsi, od miasta do miasta po Włoszech i Francyi Południowej. Najczęściej miewał kazania i nauki pod gołem Niebem, które tak były ciekawe i pełne głębokiej nauki, że lud na nie tłumnie śpieszył i żaden kościół zebranych nie pomieścił. Często do trzydziestu tysięcy nabożnych słuchało jego kazania z natężoną uwagą. Szczególniej potęga wymowy jego podziałała na Ezzelina, dowódcę Gibellinów w Południowych Włoszech, który wiele miast zdobył i przez lat piętnaście odznaczał się wielkiem okrucieństwem na wzór Nerona. Antoni powodowany litością nad duszą tego tyrana, przyśpieszył podróż do Werony. Spotkawszy owego zuchwalca, który się śmiał i szydził z Papieża, że go z Kościoła wyklął, stanął Antoni przed nim bez obawy i odezwał się do niego: „Jak długo jeszcze będziesz Niebo znieważał? Czy sądzisz, że ucho Boskie jest nieczułe na okrzyki zemsty za krew przez ciebie wylaną? Miara zbrodni twoich już przepełniona a Bóg skruszy cię i w niwecz obróci, gdy natychmiast żałować nie będziesz za zbrodnie twoje i nie będziesz się starał zmazać ich życiem pełnem pokuty. Słuchaj głosu mojego, mój głos jest głosem Boga!“ Słuchacze byli pewni, że Ezzelin na Antonim za te odważne słowa krwawą wywrze zemstę, ale ku zdziwieniu wszystkich zuchwalec ów zstąpił z tronu, na którym siedział, włożył sobie pasek pokutniczy na szyję, ukląkł przed Antonim, uznał swe winy, przyrzekł poprawę, a potem odezwał się do towarzyszów: „Nie dziwcie się temu, co teraz uczyniłem; spostrzegłem twarz tego męża otoczoną takim blaskiem niebieskim, że strach mnie ogarnął i sądziłem, iż przed jego wzrokiem przenikliwym wypada mi ukryć się w głębinach piekła; zdawało mi się także, iż czarci już mnie tamdotąd porywają.“ I nawrócił się zupełnie, starając się potem wynagrodzić wyrządzone krzywdy.
Naówczas szkodziły Kościołowi świętemu także liczne sekty odszczepieńców, a głównie owa, która przeczyła, że Jezus Chrystus jest obecnym w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza. Jednego z głównych kacerzy, Bonovila, przekonał Antoni o błędzie, w jakim ten się znajdował; ten wszakże tak jeszcze był zatwardziałym, że oświadczył, iż dopiero wtedy uwierzy, skoro spostrzeże, iż muł, na którym siedział, upadnie na kolana na widok Hostyi Przenajświętszej. Antoni nic na to nie odrzekł; za trzy dni miało się pokazać, co muł uczyni. Bonovil przez cały ten czas mułowi nie dał ani źdźbła obroku, a potem, kiedy Antoni otoczony licznym tłumem ludu zbliżał się z Sakramentem św., podał mułowi to, co najchętniej żarł, muł wszakże obroku nie tknął, lecz padł na kolana, a łeb schylił do ziemi, niejako w uznaniu Stwórcy swego. Z wielkim zapałem sławił lud zebrany potęgę Boga utajonego w Przenajświętszej Hostyi, a Bonovil natychmiast się nawrócił, zawstydzony, że muł jego był od niego rozsądniejszym.
Miasto Rimini było głównem siedliskiem kacerzy; Antoni chciał im prawdę głosić ale mieszczanie zatykali uszy. Pełen smutku poszedł na brzeg morza i zawołał: „Pokażcie się ryby moje i słuchajcie Słowa Bożego, gdy zatwardziali ludzie słyszeć go nie chcą!“ Natychmiast wielkie i małe ryby powytykały łby z wody i słuchały, jak Święty modlił się i błagał Stwórcy o nawrócenie niewiernych, poczem ryby pobłogosławił, a one znów w morze się pochowały. Tym cudem zawstydzeni odszczepieńcy słuchali odtąd Świętego gorliwie i wielu się nawróciło.
Czynami swymi zasłużył sobie święty Antoni na nazwę „Młota na odszczepieńców“, a sam dalej pracował usilnie na drodze własnego zbawienia. Całe noce przepędzał na modlitwie przed Sakramentem Ołtarza i zadawał sobie ćwiczenia pokutnicze, jakkolwiek i cierpieniami Pan Bóg go nawiedzał.
Gdy Eliasz, generał zakonu a następca świętego Franciszka, w urządzeniu zakonu zmiany chciał poczynać i niektóre zaprowadzić nadużycia, natenczas Antoni zganił to wszystko i głosował za dawnym porządkiem. Za to od lekkomyślniejszych braci zakonnych nazwany wichrzycielem, sponiewierany został i zamknięty w celi na dożywotne więzienie. Atoli Papież Grzegorz IX ujął się za niewinnym i Eliaszowi władzę nad zakonem odebrał.
Antoni na prośby swe otrzymał od Papieża łaskę, że nie wolno było zmuszać go do przyjęcia jakiegokolwiek urzędu w klasztorze; chociaż łatwo mógł być generałem zakonu, uczynił to z prawdziwej pokory, że nie chciał wywyższenia nad innymi. Udał się potem na większą samotność do klasztoru w Padwie i tam po kilku miesiącach zakończył żywot doczesny dnia 13 czerwca roku 1231. Nad grobem jego działo się dużo cudów.
Już w rok po śmierci Kościół święty uznał go za Świętego, a miasto Padwa na uczczenie jego zbudowało wspaniały kościół. Przy przenoszeniu Relikwii świętych do nowego kościoła znaleziono ciało spróchniałe, ale język jakby u żywego człowieka. Na widok tego cudu generał zakonu św. Franciszka, św. Bonawentura, ukląkł z całym zebranym ludem i sławił Świętego. — Język ten Świętego jest największą relikwią Padwy.
Kimkolwiek jesteś, duszo chrześcijańska, mężczyzną czy niewiastą, panem czy sługą, uczonym czy prostaczkiem, zdrowym czy chorym, młodym czy starym, nie koniecznie masz być wielkim kaznodzieją lub uczonym teologiem, ale za to każdemu z nas w każdym stanie udzielił Pan Bóg w języku władzy, której użyć możemy na chwałę Boga lub na potępienie wieczne. Z tego powodu trzymaj zawsze język na wodzy, albowiem tym członkiem ciała zdziałać możesz wiele złego i zgorszenie wywołać w bliźnich.
Święty Antoni niechaj wszystkim służy za przykład; przemawiał on tylko wtedy, gdy Bóg mu przez przełożonych przemawiać pozwolił. Języka natomiast używał tylko na sławę i cześć Boga i na zjednanie Mu wyznawców. My tak samo czynić możemy i pokazać bliźnim, że mamy serce czyste, a to ich pociągnie ku dobremu. W języku człowiek ma wielką potęgę, niechaj Jej zatem używa tylko do celów szlachetnych i zbawiennych.
Kościół Twój, Boże, niech uroczystość świętego Antoniego, Wyznawcy Twojego, rozwesela, abyśmy duchownemi pomocami zawsze byli wsparci i wysłużyli sobie wieczne wesele w Niebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 13-go czerwca w Padwie uroczysty obchód św. Antoniego z Portugalii, Wyznawcy z zakonu Franciszkanów; życie jego, cuda oraz siła kazań jego uczyniły go daleko sławnym. — W Rzymie przy Via Ardeatina śmierć męczeńska św. Feliculi, Dziewicy. Ponieważ wzbraniała się pojąć niejakiego Flakusa za męża i bogom ofiarować, została oddaną sędziemu, który dla stałości jej w wierze kazał ją wrzucić do ciemnego więzienia, głodem obrać z sił i tak długo męczyć na torturach, aż ducha wyzionęła. Święte jej ciało wrzucono do ustępu, lecz św. Nikomed wydobył je stamtąd i pogrzebał przy wspomnianej drodze. — W Afryce pamiątka św. Męczenników Fortunta i Lucyana. — W Byblus w Palestynie męczeństwo św. Akwiliny, Dziewicy. Zaledwie w wieku dwunastu lat dręczono ją za Dyoklecyana przed sędzią Woluzyanem dla wierności w wierze najpierw uderzeniami pięści i dyscypliny, potem kłuto rozpalonymi kolcami żelaznymi, a wreszcie ścięto. Tak zyskała oprócz wieńca dziewiczego i koronę męczeńską. — Pod San Vittorino męczeństwo świętego Biskupa Peregryna, którego Longobardowie dla wiary katolickiej wtrącili do Peskary. — W Kordowie śmierć męczeńska św. Fandila, Kapłana i Mnicha, który w prześladowaniu maurytańskiem wylał krew swą za wiarę Chrystusa. — Na Cyprze pamiątka św. Trifylliusa, Biskupa.
Błogosławiona Jolanta, córka króla węgierskiego Beli IV i Maryi cesarzówny greckiej, urodziła się roku 1235. Na Chrzcie świętym otrzymała imię Johelet, które po węgiersku znaczy Helena i od kolebki jak najpobożniej była wychowaną. Ojciec wyszukał dla niej świętobliwego życia piastunki i wystarał się, aby w komnacie, gdzie stała jej kolebka, codzień Mszę świętą odprawiano. Skoro zaczęła chodzić, pierwsze jej kroki zwrócono do zamkowej kaplicy, a pierwsze wyrazy, jakie wymówiła, były Przenajświętsze Imiona Jezusa i Maryi. Chociaż tym sposobem dom rodzicielski był dla niej szkołą cnoty i pobożności, ojciec chcąc jednak od najmłodszych lat chronić ją od wszelkiej szkody na duszy, jaka jej grozić mogła od zepsucia światowego, kiedy lat pięć miała, oddał ją na wychowanie starszej jej siostrze błogosławionej Kunegundzie, żonie Bolesława Wstydliwego, króla Polskiego. Pod okiem takiej opiekunki nauczyła się Jolanta pobożności, pokory, skromności, łagodności i miłości Bożej; stała się ona wzorem chrześcijańskiej dziewicy. Gdy doszła lat dziewiczych, dowiedział się o jej cnotach Bolesław, książę Kaliski, którego dla jego szczególniejszej zacności i gorliwości o chwałę Boga, powszechnie szanowano i postanowił ją zaślubić. Jolanta dobrze wiedząc, że pod opieką takiego księcia nie będzie miała przeszkody, ale przeciwnie znajdzie dzielną pomoc do służby Bożej i do ćwiczenia się we wszystkich cnotach, chętnie się zgodziła zostać żoną Bolesława. Do ślubu przygotowali się oboje modlitwą, postem i różnymi miłosiernymi uczynkami, by sobie tym sposobem wyprosić błogosławieństwo Boże. Ślub Jolanty z Bolesławem pobłogosławił uroczyście w katedrze krakowskiej Biskup Prandota (zob. stronę 369), przed grobem świętego Stanisława.
Po ślubnych uroczystościach opuściła Jolanta wraz z mężem Kraków i udała się do Kalisza, stolicy książęcej Bolesława. Przybywszy tamże, najpierw starała się poznać potrzeby kościołów, klasztorów, szpitali, by uboższe z nich wyposażyć. Pilnie też dowiadywała się o ubogich poddanych swoich, których hojnie jałmużnami opatrywała. A choć wiele rozdawała, zawsze miała wiele, bo jej Pan Jezus we wszystkiem błogosławił. Wkrótce zjednała sobie miłość i przywiązanie poddanych swoich. Kochali ją wszyscy, którzy ją otaczali, ale najbardziej kochał ją mąż jej, z którym szczęśliwie w zgodzie i miłości żyła. Błogosławiona Jolanta umiała postępowaniem swojem taką miłość ku Bogu i bliźnim rozbudzić w sercu Bolesława, taką gorliwość o chwałę Boga, że go słusznie nazwano „Pobożnym.“ Przytem Bolesław odznaczał się męstwem i walne zwycięstwa odnosił nad Tatarami i innymi nieprzyjaciołmi. Po odniesionem ostatniem zwycięstwie nad Ottonem Brandenburskim, osłabiony i chory przybył do Kalisza. Błogosławiona Jolanta widząc, że wszelkie lekarstwa żadnego skutku nie przynoszą, przygotowała go do przyjęcia Sakramentów świętych, które z wielkiem nabożeństwem przyjąwszy, oddał ducha Bogu dnia 7 kwietnia 1279 roku.
Po pogrzebie męża wstąpiła błogosławiona Jolanta razem ze swą córką Anną do zakonu PP. Klarysek w Starym Sączu, gdzie siostra jej błogosławiona Kunegunda klasztor założyła. Atoli po śmierci błogosławionej Kunegundy przeniosła się razem z córką swoją do klasztoru Gnieźnieńskiego, który na prośby Jolanty wystawił jej synowiec: Przemysław, król polski.
Od początku życia zakonnego czyniła bardzo surowe umartwienia. Największe upodobanie miała w najniższych klasztornych posługach. Pragnęła być wszędzie ostatnią i chciała, by ją za ostatnią uważano. Raz podczas rozmyślania o Męce Pańskiej, które bardzo chętnie i często odprawiała, objawił się jej Pan Jezus ubiczowany. Od tej chwili czuła niewysłowione pragnienie być z Panem Jezusem w Niebie. Pragnienie jej wkrótce spełnione zostało. Chrystus Pan wziął ją do Siebie dnia 11 czerwca 1298 roku, żeby Najświętsze Jego oblicze po wszystkie wieki oglądać mogła. Ciało jej pochowano w kościele klasztornym w Gnieźnie, gdzie ostatnie swe lata jako ksieni spędziła. Licznymi po śmierci zasłynęła cudami, nie tylko bowiem zakonnice, które były świadkami jej cnót, ale także mieszkańcy Gniezna i z całej Wielkopolski poczęli jej nadziemskiej pomocy wzywać w różnych ciężkich potrzebach swoich. Później umieszczono nad jej grobem następujący napis:
Tu leży perła droga, z domu książęcego
Jolanta, święta pani z rodu cesarskiego.
Po śmierci męża swego zakon ten obrała,
W tym zakonie do śmierci w cnotach świętych trwała.
Po śmierci wsławił ją Bóg cudami wielkiemi,
Wiele może uprosić modlitwami swemi,
Umarli żywot, chorzy zdrowie odbierają,
W utrapieniach będący pociechy doznają.
Lubo już od piętnastego wieku robiono starania u Stolicy świętej, aby Jolantę w poczet Błogosławionych policzyła, wszakże dopiero Papież Leon XII roku 1834 tę cześć jej przyznał, zbadawszy ponownie cuda i łaski za jej wstawieniem doznane.
Największe swe szczęście znajdowała błogosławiona Jolanta w tem, że mogła ulgę przynieść swym cierpiącym bliźnim. Jeśli chcesz doznać podobnego szczęścia, nie żałuj jałmużny ubogiemu, nie usuwaj się od dania mu pomocy, której od ciebie potrzebuje; a ćwicząc się pilnie w tej jednej cnocie, prędko postąpisz i w innych. Jałmużna bowiem jest znakiem przeznaczenia do Nieba, ponieważ jest najskuteczniejszym środkiem zbawienia; ona podaje sposobność do zjednania sobie u Pana Boga łaski, ona usuwa przeszkody, utrudniające drogę do Nieba. Miłosierdzie Boskie jest nadzieją zbawienia naszego, a miłosierdzie czynione ubogim, upomina nas o miłosierdziu Boskiem. Pan Jezus powiedział: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.“ (Mat. 5, 7). „Dawajcie, a będzie wam dano.“ (Łuk. 6, 38). A cóż wam będzie dano? Zapłata, ale większą i obfitszą miarą — więcej wam będzie dano, aniżeliście wy dali ubogim, dane wam będą dobra inszej natury i większej wartości, to jest: dobra duchowne, Boskie, wieczne, łaski nadprzyrodzone, odpuszczenie kar za grzechy, przyjaźń z Bogiem i zadatek przeznaczenia szczęśliwości wiecznej. Oto są dobra, które Pismo święte za jałmużnę obiecuje, za jeden kubek wody, za jeden kawałek chleba, w Imię Boga podany ubogiemu. Gdy jeden młodzieniec zabiegł drogę, którą szedł Zbawiciel, ukląkł przed Nim i rzekł: „Nauczycielu dobry, co uczynię, abym otrzymał żywot wieczny“ (Mar. 10, 17), a Pan Jezus wyliczał mu dziesięć przykazań Boskich, aby je zachowywał, a młodzieniec Mu odpowiedział: „Nauczycielu, tegom wszystkiego strzegł od młodości mojej. A Jezus wejrzawszy nań umiłował go i rzekł mu: Jednegoć nie dostawa: Idź, cokolwiek masz, sprzedaj, a daj ubogim, a będziesz miał skarb w Niebie.“ (Mar. 11, 20—21). I na innem miejscu powiedział Pan Jezus do Faryzeuszów: „Dajcie jałmużnę, a oto wszystkie rzeczy są wam czyste.“ (Łukasz 11, 41).
Wszechmogący i wieczny Boże, który błogosławioną Jolantę od zaszczytów i dóbr ziemskich miłosiernie odciągnąłeś, a do zamiłowania krzyża Syna Twojego i umartwienia ciała przywiodłeś, spraw miłościwie, abyśmy za jej pośrednictwem i zasługami wzgardziwszy wszystkiem co ziemskie, szczerem sercem szukali tego, co niebieskie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 14-go czerwca w Cezarei w Kapadocyi konsekracya św. Bazyliusza, który za czasów cesarza Walensa, w posiadaniu pełni wiedzy kościelnej i świeckiej, zdobny wszelkiemi cnotami roztaczał światłość daleko i bronił z nieznużonym zapałem Kościoła Bożego przeciw aryanom i macedonianom. — W Samaryi w Palestynie pamiątka św. Elizeusza, Proroka, przed którego grobem według świadectwa św. Hieronima złe duchy mają wielką obawę; tamże znajduje się też miejsce spoczynku Proroka Abdiasza. — W Syrakuzie męczeństwo świętego Marcyana, Biskupa, wyświęconego przez świętego Piotra, Apostoła, a zabitego przez żydów z powodu głoszenia Ewangelii Chrystusowej. — Pod Soissons męczeństwo św. Waleryusza i Rufina, skazanych za Dyoklecyana przez starostę Ryktyowara po rozlicznych mękach na ścięcie. — W Kordowie śmierć męczeńska św. Anasazyusza, Kapłana, św. Feliksa, Mnicha i św. Digny, Dziewicy. — W Konstantynopolu uroczystość św. Metodego, Patryarchy. — W Vienne uroczystość świętego Eteryusza, Biskupa. — W Rodez uroczystość świętego Kwinkcyana.
Landelin urodził się w mieście francuskiem Cambrai. Rodzice powierzyli jego wychowanie Biskupowi Autbertowi, pragnąc, aby chłopiec wyrósł na człowieka pobożnego i dzielnego. Z początku szło to jako tako, chłopczyk był posłusznym Biskupowi, uczył się pilnie i żył pobożnie, a nauczyciel jego z niego był zadowolony. Wyrósłszy zaś na krzepkiego młodziana, okazywał skłonność do stanu duchownego, a czcigodny pasterz utwierdził go w tym zamiarze. Skoro tylko towarzysze Landelina to zmiarkowali, starali się odwieść go od zamierzonego zawodu. Kusili go przeto na wszelki sposób, przedstawiając mu, że majątek, jakiego się spodziewać może po najdłuższem życiu rodziców, pozwoli mu żyć dostatnio i dojść do najwyższych dostojeństw. Wodzili go przeto na różne zabawy, podniecali jego namiętności, odciągali od nauk i modlitwy, a wkońcu doprowadzili do tego, że stosunek z pobożnym Biskupem przykrzyć mu się zaczął. Aby nie oglądać oblicza swego wychowawcy i nie słuchać jego cierpkich wymówek, jako też poważnych napomnień, uszedł potajemnie z miejsca rodzinnego, nie powiedziawszy o tem ani słowa rodzicom.
Znalazł też niebawem wesołych koleżków, z którymi hulał w nocy i we dnie, póki nie stracił wszystkiego, co z sobą zabrał. Zamiast jednakże powrócić do rodziców i swego nauczyciela, wałęsał się po kraju, dostawszy się wreszcie pomiędzy szajkę rozbójników, którzy go z radością przyjęli do swego grona. Z tymi łotrami trudnił się przez dłuższy czas rozbojem i dość daleko zaszedł w tem rzemiośle. Poczciwy Biskup nie wiedział, gdzie się jego wychowaniec podział i mocno się tem trapił. Pragnął on przygarnąć do siebie lekkomyślnego młodzieńca, ale nie wiedział, gdzie go szukać. W utrapieniu swojem począł przeto błagać Boga o ratunek dla nieszczęsnego grzesznika. Noc i dzień trwał na modlitwie, poddając się surowej pokucie. Bóg miłosierny widząc łzy Biskupa i nędzę tułaczego młodzieńca, ulitował się nad nimi, a następujące zdarzenie przywiodło Landelina do upamiętania.
Stało się, iż razu jednego zakradli się rabusie nocną porą w celu rabunku do jakiegoś domu; Landelin znajdował się między nimi. Jeden z rzezimieszków przystawił tedy drabinę, zaledwie jednak dostał się na ostatni szczebel, spadł nagle i utracił życie. Rabusie wypadkiem tym wielce przestraszeni, rozproszyli się na wszystkie strony. Landelin zaś uszedł do lasu, ukrywając się przez pewien czas w zaroślach. Rozmyślając o sposobie żywota swego, zadrżał z przerażenia i straszna boleść przejęła serce jego, a ze smutku i strapienia nie mógł usnąć. Wtem pojawia mu się we śnie prześliczny młodzian, chwyta go za rękę i wiedzie na miejsce, z którego był widok na czeluście piekielne, gdzie pomiędzy potępionymi ujrzał rabusia, który spadł z drabiny, a którego szatani w płonącym ogniu męczyli. „Czy i ty — rzekł młodzian do Landelina — chcesz temu opryszkowi towarzyszyć? Landelinie, ten sam los i ciebie czeka, jeśli dalej pójdziesz tą drogą i nie upamiętasz się!“ Po tych słowach młodzian zniknął, a Landelin ocknąwszy się ze snu, zadrżał z przestrachu.
Natychmiast padł więc na kolana, podziękował Bogu za miłosierdzie, iż go skłonić raczył do opuszczenia grzesznej drogi, przyrzekł uroczyście poprawę i błagał gorąco o przebaczenie grzechów. Z brzaskiem dnia puścił się w drogę i jak marnotrawny syn wrócił do swego nauczyciela, czcigodnego Biskupa Autberta.
Biskup nie posiadał się z radości; zoczywszy straconego ucznia, uściskał go serdecznie, wszystko mu wybaczył i przyjął w swój dom. Z porady jego poddał się Landelin jak najsurowszej pokucie, a porzuciwszy z obrzydzeniem bezbożny żywot, starał się dobrymi czynami powetować dawniejsze przewinienia i zbrodnie. Po trzykroć odbył pielgrzymkę do Rzymu, aby tamże od następcy świętego Piotra wybłagać przebaczenie grzechów. Skoro się zaś Biskup przekonał, jak szczerze pragnie Landelin zostać pobożnym sługą Boga, wyświęcił go na kapłana i powierzył mu urząd kaznodziejski. Landelin, sam na sobie doświadczywszy, jak nieszczęśliwym jest grzesznik, jak miłosiernym Pan Bóg i jak słodkiem szczere nawrócenie, prawił z ambony do zatwardziałych grzeszników z takiem przejęciem i namaszczeniem, że żaden nie mógł się oprzeć jego wymowie.
Aby skrusze swych słuchaczów zadośćuczynić i siebie samego tem więcej udoskonalić, udał się Landelin za przyzwoleniem i zgodą Biskupa w miejsce odludne, zwane Laubach. Tam z towarzyszami pobudował kilkanaście cel i w całkowitem odosobnieniu od świata począł z nimi wieść życie samotnicze na wzór dawnych pustelników. Wkrótce poczęła wzrastać liczba pokutników; trzeba przeto było pozakładać więcej klasztorów, w których bracia wiedli żywot świętobliwy. Zatrudnieniem ich była uprawa roli i modlitwa. Rudowali oni i trzebili lasy, osuszali bagna, wykopywali głazy i orali ziemię. Wśród pustelni wystawili małą kapliczkę na cześć Matki Bożej, gdzie się schodzili na nabożeństwo. Landelin został ich Opatem i przyświecał braci zakonnej przykładem jak najlepszym. Cierpiał jednakże klasztor wielki niedostatek wody; Opat pomodlił się gorąco, poszedłszy na pewne miejsce w pobliżu klasztoru, uderzył laską o ziemię, a natychmiast wytrysło obfite źródło.
W sędziwym wieku opuścił Landelin klasztor i poszedł dalej na pustynię, aby się oddać jeszcze większej pokucie; tam go zaskoczyła febra. Odgadł święty Pustelnik, że zgon niedaleki i przez jednego z zakonników, który go tedy owedy odwiedzał, kazał zwołać braci klasztornych. Zachęcając ich do wytrwałości, przyjął św. Sakramenta i zgasł jak najspokojniej w roku 686. Przy grobie jego stał się cud niejeden, a wizerunki jego przedstawiają go jako Opata z pastorałem.
Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz pragnie jego nawrócenia. Dlatego używa rozlicznych sposobów, aby go przywieść do upamiętania i ocalić od zguby. To go nawiedza chorobą, to spuszcza nań groźne niebezpieczeństwa, to przywodzi go do ubóstwa, to zsyła nań różne utrapienia i cierpienia, to przez usta kapłana stara się poruszyć jego sumienie, albo też przez książkę jaką usiłuje go ocucić z długoletniego uśpienia. U innych spowodowała może poprawę śmierć przyjaciela, przykład człowieka pobożnego, przesyt i obrzydzenie pochodzące z nadużycia rozkoszy cielesnych i grzesznych rozrywek, wyrzuty sumienia, obawa przed piekłem. Nieograniczone i niezgłębione jest miłosierdzie Boże. Słusznie przeto mówi Psalmista święty: „Chwalcie Pana, dobrym bowiem jest, a wiecznotrwałem Jego miłosierdzie.“ Zastanów się przeto i upamiętaj, grzeszniku! Pomnij na to, że Bóg woła często, woła długo, ale nie zawsze. Zawczasu się przeto zastanów i upamiętaj, bo nikt nie jest pewien, kiedy go Bóg do Siebie powoła. Przyjdzie śmierć nagle i niespodzianie, a wtedy już nie będzie czasu do skruchy, żalu i poprawy.
Boże i Panie mój, spraw miłościwie, abyśmy serdecznie żałując za grzechy nasze, podobnie jak święty Landelin dostąpili przebaczenia, a tem samem zyskali Królestwo niebieskie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go czerwca nad rzeką Sele w Bazylikacie męczeństwo św. Wita, Modesta i Krescencyi. Za cesarza Dyoklecyana przybyli na miejsce to z Sycylii, gdzie zanurzono ich w kotły napełnione roztopionym ołowiem, porzucono dzikim zwierzętom i dręczono na torturach. Lecz wszystkie te męczarnie wytrwali odważnie za pomocą Boską i weszli tak jako zwycięzcy do Nieba. — W Sylistryi w Bułgaryi śmierć męczeńska św. Hezychiusza, Żołnierza, który otrzymał z św. Juliuszem za starosty Maksyma koronę męczeńską. — W Kordowie w Hiszpanii uroczystość św. Benildy, Męczenniczki. — W Zefyrium w Cylicyi pamiątka św. Dulasa, Męczennika, którego za starosty Maksyma dla imienia Chrystusa porozdzierano uderzeniami rózg, położono na rozpaloną kratę i polano wrzącym olejem. Gdy wytrwał inne jeszcze męczarnie, dostąpił wreszcie palmy zwycięstwa. — W Palmyrze w Syryi męczeństwo św. Sióstr Libii i Leonii z dwunastoletnią Eutropią; po różnorodnych męczarniach otrzymały koronę wieczną. — Pod Valenciennes pogrzeb św. Landelina, Opata. - W Auvergne uroczystość św. Abrahama, Wyznawcy; odznaczył się świętością i cudami. — W Wallis przy górze św. Bernarda uroczystość św. Bernarda z Mentony, Wyznawcy. — W Pibrac w dyecezyi Tuluskiej uroczystość św. Germany Cousin, Dziewicy; żyła ubogo w pokorze jako pasterka i pośpieszyła po wielu z największą cierpliwością zniesionych uciążliwościach do niebieskiego oblubieńca; po zgonie działo się zawezwaniem jej bardzo wiele cudów i tak po liczył ją Papież Pius IX w poczet Dziewic św.
Było to w roku 1027, gdy obok łoża umierającego starca klęczał nadobny młodzieniec, całując ręce staruszka i oblewając łzami, wielką zdjęty boleścią. Podniesie konający zwolna rękę, położy ją na głowie młodzieńca i rzecze: „Synu mój, wiesz, jakom wiele złego od tylu lat kosztował. Ale do Boga nie możemy przyjść inaczej, jeno przez wiele utrapień. A jeżeli te utrapienia cierpią ci, którzy przykazania Pańskie chowają, co się dziać będzie z tymi, którzy bez bojaźni Bożej jak nierozumne zwierzęta żyją? Spamiętaj to sobie i słuchaj słów moich: Unikaj świata, bo pełno na nim złości i chytrości. Miej zawsze Boga przed oczyma, Jemu samemu służ, nie wdawaj się ze złymi, trzymaj się swego nauczyciela, czcij i kochaj go jako ojca.“
Tak mówił, konając, święty Biskup Bernard z Hildesheimu do bogobojnego młodzieńca Benona, który przybył wraz ze swym mistrzem, by wziąć ostatnie błogosławieństwo od Świętego. Słowa te umierającego Świętego wziął Benon sobie do serca. Już pod kierownictwem swego bogobojnego mistrza zakosztował owoców życia cnotliwego, a teraz postanowił mocno z miłości Zbawiciela swego opuścić wszystko, co świat kocha, a drogą ubóstwa i pokory zdążać do Nieba. Zamiar ten wyjawił swej bogobojnej matce Besuli, która mu dała błogosławieństwo na drogę, i tak wstąpił do klasztoru świętego Michała w Hildesheimie.
Jak żył w bojaźni Pańskiej, jak wiernie Zbawiciela swego naśladował, dowodem tego, że bracia zakonni obrali go Opatem, chociaż dopiero 32 lata życia liczył; widzieli bowiem, jak umiał surowość kojarzyć z łagodnością. Ten wybór tak go atoli przeraził, że żadną miarą nie chciał go przyjąć, mówiąc, że woli być prostym mnichem. Jednakże zniewolili go, że przynajmniej przez trzy miesiące urząd ten sprawował, aż przecie sobie uprosił, iż innego, a jak mówił, zdolniejszego obrano. Schronił się tedy z radością wielką do swej celi zakonnej, rozumiejąc, że zdala od świata będzie mógł jedynie o zbawieniu swej duszy myśleć. Aliści ku niemałemu swemu przerażeniu dowiaduje się, że go obrano kapelanem cesarskiej kaplicy w Goslar. Na tę godność wówczas wybierano jedynie najgodniejszych i najuczeńszych mężów, bo zazwyczaj była wstępem do godności Biskupiej. Tylko z wielką trudnością dał się nakłonić do przyjęcia tej godności.
Po ojcu, który był bogatym hrabią, odziedziczył znaczne dobra. Większą z nich część darował Kościołowi, toż i dochody wszystkie swego urzędu. Bogactwem jego, którego pożądał, było czynienie dobrych uczynków i pragnienie coraz lepszego poznania i ukochania Pana Boga. Ze świętym Hannonem, Arcybiskupem Kolońskim, zawarł najszczerszą przyjaźń, a ten nie szczędził zachodów, by Benonowi oddano Biskupstwo Miśnii w Saksonii. Co i tak się stało ku wielkiemu znowuż przerażeniu świętego Męża. Płacząc rzewnie, przyjął tę wysoką godność, bo ta jest właściwość Świętych, że stronią od tego, za czem świat goni, a szukają tego, od czego świat ucieka. Świat szuka honorów, zaszczytów, bogactw, rozkoszy; Święci szukają upokorzenia, pogardy, ubóstwa, pokuty, umartwienia.
Im niegodniejszym się czuł Biskupiego urzędu, tem większe Bóg przezeń spuszczał błogosławieństwo. W dyecezyi swojej przywrócił dawną karność kościelną, na kapłaństwo tylko godnych powoływał mężów, rok w rok wizytował dyecezyę, wszystko co miał, rozdawał na ubogich, sam żyjąc ubogo jak Apostoł. Z wielką gorącością ducha opowiadał Słowo Boże, szedł nawet do ludów pogańskich, które osiadły w sąsiedztwie dyecezyi, i wielkie mnóstwo nawracał do prawdziwej wiary Chrystusowej.
Nie był wolny i od ciężkich doświadczeń i cierpień. Cesarz Henryk IV dopuszczał się strasznych okrucieństw na ludzie saskim, skutkiem czego Sasi powstawali, chcąc zrzucić ciężkie jarzmo, a tak i na Biskupstwo Benonowe przyszła pożoga wojny i wszelakie klęski. Święty Biskup nie mieszał się do tego, ale okrutny cesarz posądzał go o zmowy, więc napadł na jego Stolicę, kazał i miasto i najbliższe okolice spustoszyć, a Benona uprowadzić do Czech. Odtąd zapanował nad krajem okrutny krwi rozlewca Burkhard, który kraj zapamiętale pustoszył. Trapiło się tkliwe serce Biskupa, że nie mógł w niczem ratować. W tym czasie wybuchł spór między cesarzem Henrykiem IV a Papieżem Grzegorzem VII, który ujął się za biednym ludem srogo przezeń uciskanym. Zaślepiony cesarz nie chciał posłuchać głosu i upomnień Ojca świętego, i posunął się nawet tak dalece, że zwołał na zebranie niegodnych przez siebie ustanowionych Biskupów, którzy mieli Papieża złożyć z urzędu. Na to zebranie zawezwał także świętego Benona, ale ten nie stanął, nie chcąc brać udziału w takiej złości, lecz udał się do Rzymu do Papieża. Przed wyjazdem oddał dwom najwierniejszym kanonikom klucze od katedry, przykazując, żeby je wrzucili w rzekę, skoroby posłyszeli, że cesarz i zwolennicy obłożeni klątwą kościelną, pragną się dostać do katedry. Ojciec święty przyjął Benona z wielką radością i zawezwał go na Sobór, na którym musiał się cesarz usprawiedliwić z powodu sprzedawania duchownych urzędów, poczem wrócił do swej owczarni. Niepoznany wstąpił do gospody w Miśnii; między potrawami, które dano na wieczerzę, była i ryba, którą gdy rozebrano, znaleziono w niej klucze od katedry, z czego poznano, że on podróżny to nie kto inny, jak Biskup dyecezyalny. Niezwłocznie też rozeszła się o tem wiadomość tak po mieście jak i między duchownymi, więc zarówno obywatele jak i duchowni przybiegli co prędzej i z wielkim tryumfem wprowadzili św. Biskupa do kościoła, gdzie wstąpiwszy na ambonę, miał kazanie tak gorące, że się wszyscy słuchacze do głębi duszy wzruszyli.
Począł tedy znowu chodzić pilnie około zbawienia owieczek swoich, wielka bowiem była obrzydliwość spustoszenia pomiędzy wiernymi. Nie mało było takich, co wrócili do bałwochwalstwa. Benon święty, acz już dobrze w leciech podeszły, chodził od wsi do wsi, od miasta do miasta, nawołując do pokuty i nawrócenia się. Powaga jego oblicza i moc słowa poruszała wszystkich serca całemi gromadami zbiegali się zatem niewierni na słuchanie kazania, znosząc głód i pragnienie, byle tylko módz słyszeć świętego Męża. Czasu jednego w dzień nadzwyczaj gorący, zebrało się wielkie mnóstwo pogan, a nie było nigdzie wody na ugaszenie pragnienia. Święty Biskup ufny w moc Boską, pastorałem uderzył w ziemię, i zaraz wytrysło źródło żywej wody. Po dziś dzień jeszcze ono źródło zowią Świętą Studzienką, a miejsce, gdzie się stał cud, Miejscem Świętem.
Benon święty mając lat 96 i nie czując się już zdolnym dźwigania brzemienia Biskupiego urzędu, udał się na samotność do Naumburgu, gdzie się gotował na śmierć której dzień wiedział z objawienia Boskiego. Dnia 16 czerwca roku Pańskiego 1106 otoczony duchownymi, którym ręce całował i słodkie dawał upomnienia, umarł śmiercią sprawiedliwego. Pochowany jest w tumie Miśnieńskim. W roku 1270 ciało jego podniesiono z grobu i włożono do wspaniałej trumny. Ówczesny Biskup Witicho, winem, którem święte zwłoki obmywał, potarł wielu chorych i byli zaraz uzdrowieni. Papież Hadryan IV ogłosił go Świętym. Gdy w Saksonii poczęło się szerzyć kacerstwo luterskie, książę Bawarski, Albert V, kazał relikwie świętego Benona przenieść do Bawaryi i złożyć uroczyście w katedrze, gdzie po dziś dzień odbierają cześć od wiernych.
Pokora jest tą wielką cnotą, zapomocą której rozumem uznajesz, a siłą woli przyznajesz, czem jesteś istotnie. Żadna inna cnota nie jest ci tak konieczną, jak cnota pokory, abyś poznał samego siebie i zdołał uznać, czem jesteś wobec Boga i bliźnich, albowiem tak tylko odkryć możesz prawdziwą drogę życia, którą ci postępować należy.
Bez pokory nie zdołasz pojąć, czem są kardynalne cnoty: wiara, nadzieja i miłość. Obok cnoty pokory miał święty Benon jeszcze jedną cnotę, że uznawał władzę Namiestnika Chrystusowego, tj. Papieża. Wolał narazić się na nieprzyjaźń i zemstę cesarza, aniżeli opuścić widzialną Głowę Kościoła. Wiedział bowiem dobrze, że tym sposobem idzie za wolą i wskazówkami Jezusa Chrystusa, który sam świętego Piotra na Stolicy duchownej osadził, a Papieży tym sposobem uznał za jego i Swoich następców.
Niewierni zwykli powszechnie mówić, że Pismo święte rozstrzyga w sporach o artykuły wiary. Czy to prawda? Pismo św. jest księgą, która siebie samej objaśniać nie może i powinna być objaśnioną. A któż ma objaśniać, jeśli nie duchowni? A czy oni są jednomyślnego usposobienia? Niejeden z nich rozumuje tak, drugi inaczej. Jedni uważają jedną i tę samą naukę za prawdziwą, drudzy za mylną, a co dziwniejsza, każdy powołuje się na Pismo św. Zatem widzimy, że powinien być ktoś taki, który rozstrzyga w miejscach niezrozumiałych, a tym jest Papież, Namiestnik Chrystusa na ziemi.
Boże i Panie mój, niewidzialny Stróżu Kościoła świętego, spraw miłościwie, abyśmy wszystko wiernie uznawali, co dla dobra i zbawienia naszego przez Ciebie ustanowionem zostało. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go czerwca w Besançon we Francyi męczeństwo św. Ferreola, Kapłana i dyakona jego św. Ferrucyona, wysłanych przez św. Ireneusza, Biskupa na głoszenie Ewangelii. Sędzia Klaudyusz kazał ich pojmać, na różny sposób męczyć i ściąć nareszcie. — W Tarsie w Cylicyi śmierć męczeńska św. Kwiryka i matki jego Julitty, z czasów cesarza Dyoklecyana. Maleńki Kwiryk, chłopczyk trzyletni, płakał i krzyczał rozpaczliwie, gdy widział jak matkę jego smagano okrutnie przed starostą Aleksandrem i został dlatego przez nieludzkiego sędziego rozbity o kamienne stopnie trybunału. Julitta ponieść musiała jednak poprzednio jeszcze wiele innych ciężkich męczarni, zanim pod mieczem kata zakończyła bieg życia. — W Moguncyi cierpienia św. Rodzeństwa Aureusza i Justyny, oraz wielu innych Męczenników, wyciętych przez hordy Hunnów podczas odprawiania Tajemnic św. w kościele. — W Amatus na Cyprze uroczystość św. Tychona, Biskupa, z czasów cesarza Teodozyusza. — W Lyonie pogrzeb świętego Aureliana, Biskupa Arlesu. — W Nantes w Bretanii uroczystość świętego Symiliana, Biskupa i Wyznawcy. — W Miśnii w Saksonii uroczystość świętego Benona, Biskupa. — W wiosce La Louvesc w Daufinii pogrzeb św. Jana Franciszka Regis, Wyznawcy z Towarzystwa Jezusowego; nieznużonym zapałem duszpasterskim, miłością bliźniego i cierpliwością zasłużył na zaszczyt policzenia przez Papieża Klemensa XII w poczet Świętych Pańskich. — W Brabancyi uroczystość św. Lutgardy, Dziewicy.
Ojczyzną tego Świętego była Francya. Rodziców miał bardzo bogobojnych i wiernych katolików. Gdy OO. Jezuici w mieście Besiers otworzyli szkołę, rodzice oddali im syna na wychowanie. Pacholę było ciche, spokojne, posłuszne, więc nie mieli z niem żadnego utrapienia. Podczas gdy rówieśnicy oddawali się zabawom, Franciszek udawał się do kaplicy, i z wielką żarliwością modlił się przed Najświętszym Sakramentem, lub przed obrazem Najświętszej Panny, do której miał osobliwe nabożeństwo. Największą radość sprawiało mu, gdy mógł jak najczęściej przystępować do Komunii świętej.
Już w latach młodocianych można było widzieć, że go Pan Bóg woła na urząd Misyonarza, albowiem zwykł był ubolewać, że towarzysze jego nie wiele dbali o życie religijne. Słodką przeto mową starał się pozyskać ich serca i zapalić do miłości Pana Boga, co mu się też udało, gdyż pozyskał z nich sześciu, których był głową i napisał dla nich osobne reguły, ściśle przez nich zachowywane. Żyli razem w tymże domu, mając oznaczone godziny do nauki, do jedzenia i do modlitwy. Rozmowy ich obracały się około rzeczy Boskich; wieczorem robili rachunek sumienia, w Niedzielę słuchali kazania i przystępowali do Stołu Pańskiego. Z domu nie wychodzili gdzie indziej, jak tylko do szkoły i do kościoła, będąc jednej myśli i jednego serca. Tak żył Franciszek aż do 18 roku, gdy go Pan Bóg ciężką nawiedził chorobą, która go na krawędź grobu prowadziła. W czasie choroby, a jeszcze więcej po wyzdrowieniu, postanowił wstąpić do zakonu Jezuitów, by mógł tem łacniej około zbawienia dusz pracować. Przyjęto go, i odtąd starał się pilnie we wszystkich cnotach zakonnych ćwiczyć i utwierdzać. Najmilszemi mu były najniższe posługi w kuchni, — nadto zamiatać, chorych pielęgnować, we wszystkiem braciom pomagać. Zazwyczaj posyła się Nowicyuszów zakonnych do szpitali, by ich w pokorze i miłości bliźniego wypróbować. Franciszek tych sobie chorych wybierał, którzy cierpieli na choroby najbardziej wstrętne i obchodził się z nimi najtroskliwiej, widząc w nich samegoż Chrystusa. W jednym kościele w mieście Tuluzie spoczywa ciało św. Męczennika Saturnina, a obok niego znajdują się zwłoki wielu innych Świętych. Tu więc posyłano często młodych zakonników, żeby widokiem tylu Męczenników zapalali się żarliwością rozszerzania wiary; tamże posłano też i Franciszka. Mocno wzruszony padł on na ziemię przed świętemi Relikwiami, i tutaj to Pan Bóg natchnął go oną wielką żarliwością około zbawienia dusz, która go aż do śmierci ożywiała; tu obudziło się w nim pragnienie, z miłości ku Jezusowi poświęcić się całkiem pracy nad zbawieniem dusz, a nawet krew swą przelać.
Chcąc się pomału do urzędu misyonarskiego zaprawić, prosił przełożonych, żeby mu oddali zajęcie się czeladzią i rozdawaniem ubogim jałmużny, na co gdy przyzwolono, z wielką gorliwością i miłością zajął się swym urzędem. W Niedziele wychodził na wsie, miewał kazania do wieśniaków, albo też chodząc z dzwonkiem po ulicach miasta, zwoływał dziatki i uczył je katechizmu.
Po tych szczęśliwych próbach umyślił mieszkańców miasta Andonia pozyskać dla Pana Boga, jako też wnet odmieniły się ich serca. Wytępił więc nałóg pijaństwa, przeklinania, wszeteczeństwa, a zgoda i pokój znowu wróciły do rodzin. Nadto założył tu bractwo Najświętszego Sakramentu, które się z czasem w całym katolickim Kościele rozszerzyło.
Pośród tych prac nie zapominał bynajmniej o naukach, i tak dalece w nauce postąpił, że mu przełożeni powierzyli urząd nauczycielski, na którym nie tylko wiadomości udzielał uczniom, lecz nadto prowadził ich do życia bogobojnego, najbardziej służąc własnym przykładem, którym tak przyświecał, że go zwano „Aniołem“, bo czem Anioł-Stróż dla każdego z osobna, tem on był dla całego kollegium. Gdy miał wziąć święcenia kapłańskie, ciężką musiał stoczyć walkę. Z jednej strony pragnął gorąco ubogim opowiadać Ewangelię i grzeszników jednać z Bogiem, z drugiej strony nie czuł się wcale godnym tego wysokiego, kapłańskiego urzędu. I było rozdarte serce jego w tej walce, aż dopiero przełożeni w moc posłuszeństwa nakłonili go do przyjęcia święceń. Prymicye swe odprawił w wielkim płaczu, a kto nań patrzał przy ołtarzu, rozumiał, że widzi Anioła. Zaledwo został kapłanem, Pan Bóg zdarzył mu sposobność okazania Swej wielkiej żarliwości. W r. 1630 wybuchło w Tuluzie morowe powietrze, które się z wielką srogością szerzyło. Natychmiast święty Franciszek błagał przełożonych, żeby mu pozwolili oddać się na usługi chorych, rozumiejąc, że kapłan winien w posłudze bliźniemu i życie swoje poświęcić. Z początku przełożeni nie chcieli przystać, bacząc na bardzo młody wiek jego, ale że nie ustawał prosić, przydając w wielkiej pokorze, że i tak nie na wiele się przyda, wreszcie zezwolili. Jak ludzie światowi śpieszą na zabawy, tak św. Franciszek pokwapił się zaraz do miasta zapowietrzonego i z niewypowiedzianą miłością zajął się chorymi.
Gdy miał lat 35, Pan Bóg otworzył mu właściwą kolej życia, do której się sposobił, to jest do opowiadania Ewangelii ubogim i do nawracania grzeszników. Starsi powierzyli mu urząd Misyonarza, czyli opowiadacza wiary. Przez całe 10 lat ostatnich życia sprawował ten urząd, a osobliwie w Południowej Francyi. Widząc, że latem wieśniacy mają dużo w polu zatrudnienia, urządzał o tej porze misye po miastach, a zimą po wsiach. Nasamprzód udał się do miasta Montpellier, nad morzem położonego, gdzie też Biskup miał swą stolicę. Miasto było ludne, bogate, obywatele oświeceni. Najpierw nauczał dziatki, a potem w kościele Jezuickim co Niedzielę i święto miewał kazania proste, ale przytem takie serdeczne, że on sam i słuchacze nie mogli się od łez powstrzymać. Najznakomitsi i najoświeceńsi obywatele słuchali nauk jego, chociaż głównie prosty lud miał na oku.
Przedewszystkiem pamiętał o ubogich, kochając ich jakby własne dziatki. Najwięcej ubóstwa cisnęło się do jego konfesyonału, a on mawiał: „Panowie i przedniejsi zawsze znajdą sobie spowiedników, moją cząstką niech będą ci ubodzy, ta opuszczona trzódka Chrystusowa.“ Nieraz siedział w konfesyonale do wieczora, nic nie jedząc, a gdy się raz pytano, czemu nie poszedł posilić się, rzekł: „Nie uwierzysz pewnie, gdy powiem, że będąc ubogimi zajęty, o niczem innem myśleć nie mogę.“ Nie było w mieście nędzą strapionego, któregoby nie odwiedził. Co sobotę chodził od domu do domu, żebrząc na ubogich. Najczulej obcował z takimi, którzy byli chorzy na obrzydliwe choroby, a że tacy zazwyczaj dla złego życia są najupartsi i najzatwardzialsi, nie ustawał przemawiać im do serca, aż zmiękli i oczyścili się z grzechów.
Na zimę opuścił miasto, udając się na wsie. O cztery godziny drogi leżało miasteczko Somiers, gdzie kacerstwo Kalwina wielkie poczyniło spustoszenia. Katolicy, lud ubogi, nie znali już prawie swej wiary, i żyli w rozpuście. Tknięty na ten widok boleścią św. Franciszek, rozpoczął bez odwłoki swą pracę misyjną. Trzy godziny tylko sypiał, resztę czasu obracał na modlitwę i na sposobienie się na kazanie. Zaledwie dniało, już był w kościele, słuchał spowiedzi i wstępował na ambonę. Po kazaniu znowu siadał do konfesyonału, poczem odprawił Mszę świętą. Po południu uczył dziatki, odwiedzał chorych, pocieszał ubogich i jednał zwaśnionych. Wieczorem po raz drugi miał kazanie, a późno w noc słuchał spowiedzi. Zaraz w pierwszych dniach zbiegało się mnóstwo ludu, bo go mieli za posłańca z Nieba. W czasie kazania słychać było płacz i łkanie wielkie, a rozumieli go i najwięksi prostaczkowie, bo mówił bardzo prosto i przystępnie. Z miasteczka zwiedzał pieszo okolicę, i nie było miejsca tak pustego i opuszczonego, do któregoby nie zajrzał. W największem zimnie wychodził naczczo raniuteńko i szedł kilka mil, by nauczać i słuchać spowiedzi. Żywil się tylko chlebem i wodą, a sypiał na prostych deskach.
Działy się też liczne nawrócenia; najzakamienialsi heretycy, żołnierze najrozpasańsi uznawali jego świętość. Gdy dnia jednego gromada plądrujących żołnierzy wyznania kalwińskiego chciała wioskę jedną złupić, ale nie znalazłszy nic, gdyż mieszkańcy zabrali wszystko i ratowali się ucieczką, postanowiła złupić kościół. Jak tylko święty Franciszek się o tem dowiedział, przybiegł z krzyżem w ręku, zaklinając ich na Krew Chrystusową, żeby nie gwałcili Miejsca świętego, a gdy na te prośby nie zważali, stanął przede drzwiami kościoła i żołnierza, który doń przystąpił, ujął za ramię, wołając: „Precz stąd, świętokradco! Nie dopuszczę, by w mojej obecności dom Boży zbezczeszczono. Nie wnijdziesz do tego kościoła, chyba po trupie sługi Boga żywego.“ Na te słowa przelękli się żołnierze i odeszli. Po wszystkich osadach zaprowadzał Bractwo Najświętszego Sakramentu, któremu heretycy bluźnili.
Z Somiers zaprosił go Biskup do Vivieri, do swego Biskupstwa. Tu w niedostępnych górach zagnieździli się kalwiniści, którzy przez pięćdziesiąt lat pustoszyli Biskupstwo i wiarę w sercach katolickich prawie do szczętu wykorzenili. Dokoła nic inszego nie było słychać, jak tylko o zabójstwach i łupiestwach, o lichwach, podejściach, pijaństwie, złodziejstwach i haniebnej rozpuście, a lud wiarę swą znał zaledwie z nazwiska. W one to strony tyle niebezpieczne udał się Święty w Imię Boże. Żadna góra nie była mu za wysoką, żadna chata za podłą, do którejby nie wszedł, żeby tym biednym ludziom opowiadać Ewangelię. Łagodnością swoją zdobywał sobie serca nie tylko ubóstwa, lecz i wielkich panów. Jednym z najpierwszych był hrabia de la Mothe, katolik, ale człowiek bardzo dumny i goniący za chwałą u świata. Święty Franciszek otworzył mu oczy i powiodło mu się nakłonić go do życia prawdziwie chrześcijańskiego. Ten przykład i inną szlachtę pociągnął, że nabrała zaufania do świętego Misyonarza i do życia lepszego. Przy pomocy tak możnych przyjaciół udało się Świętemu przeprowadzić najważniejsze przedsięwzięcia. Hrabia ów dawał mu znaczne sumy pieniędzy na ubogich i przezeń znalazł przystęp nawet do domów heretyckich.
Z wszystką mocą wystąpił święty Franciszek przeciw rozpuście, która tu strasznie grasowała. Miał też osobliwy dar nawracania jawnogrzesznic, jakoż nawrócił jedną z nich, która dla wielu ciężką była pokusą, a teraz wstąpiła do zakładu pokutnic i aż do śmierci przykładne wiodła życie; nadto nie spuszczał z oczu kacerzy. Słowa jego, a jeszcze więcej żywot jego pokorny, ubogi, cichy i dziwna żarliwość o dusze, wielkie wywierały na tych nieszczęśliwych ludzi wrażenie. Porównując to życie święte pobożnego Misyonarza z wygodnem a światowem życiem swych ministrów, nabierali przekonania, że religia, której Franciszek naucza, musi być prawdziwą i świętą. Nawracało się tedy już wielu, a do tych nawróconych należała też pani wysokiego rodu, bardzo zacięta kalwinistka. Franciszek poszedł do niej i powiedział jej, że ją Bóg woła do nawrócenia się i już od dawna na nią czeka. „Czy chcesz — mówił — zatracić swą duszę, za którą Syn Boży krew Swą przelał na krzyżu?“ Pani temi słowy wzruszona rzekła: „Niech Bóg mnie broni i zachowa, żebym chciała duszę zatracić, chcę być zbawioną.“ — Odpowie święty Franciszek: „Tedyć musisz przyjąć religię katolicką, bo ona prawdziwa i daje zbawienie, a nadto była religią ojców twoich, i ją Pan Jezus nam przyniósł.“ Jakoż nawróciła się owa pani, a Franciszek zaprowadził ją do Biskupa, poczem publicznie wyrzekła się swoich błędów.
Przychodziły też na niego skargi do Biskupa i ze strony mniej dbałych duchownych, ale wszystkie okazały się fałszywemi.
Następnie przełożeni kazali mu udać się z misyą do Lug. Wtem dowiaduje się, że jeden z braci zakonnych Misyonarzy, Paweł, opowiadał w Kanadzie dzikim Huronom Ewangelię z niewymownem poświęceniem. Franciszek już dawno pragnął cierpieć i umrzeć za Chrystusa, zdawało mu się przeto, że teraz może się spełnić jego życzenie, jeżeli pojedzie do tych dzikich ludów, które były ludożerczemi i od dzikich bestyi okrutniejsze, i będzie im opowiadał wiarę Chrystusową, a tym sposobem śmierć tam znajdzie. Napisał tedy do przełożonych list, błagając o pozwolenie udania się do Ameryki. Ale nie było w tem woli Boskiej; miał pozostać w swym kraju i dalej pracować.
Zaledwie w małej jednej mieścinie, w której wiara katolicka była prawie całkiem wygasła, rozpoczął nauki misyjne, aż tu cudowna od razu nastąpiła odmiana. Toż samo stało się i u górali, których odwiedzał ze słowem Bożem wśród najtęższych mrozów i śniegów.
Czasu jednego po ukończeniu nabożeństwa wyszedł z kościoła, aż tu widzi gromadę ludzi, którzy przez całą noc idąc, przyszli, aby słuchać nauk jego. Jakby się więc wcale nie czuł zmęczonym, zaraz począł przemawiać do nich a wysłuchawszy wszystkich spowiedzi, puścił do domu.
We wsi Lachen zrazu nie chciano nic o nim wiedzieć. Widząc potem jego wielką miłość do dziatek i chorych, których po domach i szpitalach pielęgnował, bardzo o poczęli poważać, i wielu kalwinistów się nawróciło. W innej osadzie wykorzenił mocno zagnieżdżone pijaństwo, i co za niem idzie, rozpustę i inne nieprawości, tak dalece, że mieszkańcy ślubowali, iż już więcej do szynkowni nie zajrzą. Spotkała go tam też ciężka krzywda. Dowiedziawszy się, że w jednej szynkowni dokazują pijacy, poszedł do nich, przedkładał im tę niepoczciwość łagodnemi słowy, gdy wtem jeden z pijanych przystąpił i wyciął mu policzek. Święty nadstawił mu drugiego policzka, mówiąc: „Dziękuję ci, bracie, gdybyś mnie znał dobrze, tobyś wiedział, że na co więcej jeszcze zasługuję.“ Ta dobroć przemogła złość niezbożników, i wszyscy go za tę zniewagę przeprosili. W mieście St. Andre bardzo szczęśliwie powiodła się misya, gdzie też modlitwą uratował życie chłopięciu, które w nocy z wysokich schodów spadło i rozbiło się.
W drodze na inną misyę, wśród ostrej zimy zabłądził w gęstym lesie i przez dwie godziny brodząc wraz z jednym towarzyszem w głębokim śniegu i w ciemnicy, o ledwie że życia nie postradał. Jednakże jakby cudem wybawiony, o samej północy trafił do proboszcza, który go był zaprosił ze Słowem Bożem. Po ukończeniu misyi parafia cała jakby się odrodziła. Tutaj też jedna niewiasta przyłożywszy na dwoje chorych dziatek swoich płaszcz św. Franciszka, który otrzymała w celu sporządzenia go, doznała widocznego cudu, bo dzieci zaraz przyszły do zdrowia.
Trzebaby zaiste wielką księgę napisać, chcąc opowiedzieć wszystko, co ten święty Misyonarz zdziałał dobrego i cudownego. Wróciwszy do Puy, gdzie Jezuici mieli swoje kolegium, nie ustawał w swej pracy Apotolskiej, a kazania jego były takie proste i gorące, że aż samże Prowincyał zakonu się rozpłakał, ilekroć go słyszał. Nie podobno policzyć grzeszników nawróconych, do czego przyczyniała się surowość jego żywota, miłość ubogich i chorych, łagodność, pokora, cierpliwość i dar czynienia cudów.
Na gołem ciele nosił ustawicznie włosienicę a na biodrach żelazny łańcuch. Pożywieniem był mu chleb i korzonki, woda lub trochę mleka napojem. By nikomu nie być ciężarem, nosił z sobą woreczek z mąką, którą pożywał rozczyniwszy ją wodą. Zatrudnieniem jego była modlitwa, kazanie, słuchanie spowiedzi; często biczował się aż do krwi. W czasie misyi cały dzień nic nie brał do ust, dopiero co nieco późnym wieczorem, a mimo to trudził się jeszcze postami i wszystkie zmysły swoje umartwiał. Wśród najtęższej zimy chodził w zwykłych szatach.
Dla kazań jego zwano go „Apostołem“, a dla miłości ubogich „ojcem ubóstwa.“
Czasu wielkiej drożyzny wyczerpały się wszystkie zasoby, jakie święty Franciszek był zebrał dla ubogich; nie było ani pieniędzy, ani zboża. Osoba, która jego „śpichlerzem“ — tak zwał skrzynię do zboża — zarządzała, dała mu znać, że już niema ani ziarnka. Zgłaszali się co chwila ubodzy, prosząc o wsparcie, między nimi matka jedna uboga z kilkorgiem dziatek. Święty odesłał ją do zarządczyni, mówiąc, że tyle da jej zboża, ile będzie potrzebować. Zboża nie było; Franciszek jednak napierał, żeby szła do śpichrza, bo zboże być musi. Poszła tedy i ujrzała wielką kupę zboża, które też zaraz rozdała. Powtarzało się to raz, drugi i trzeci, a dopóki głód trwał, ten cud rozmnożenia zboża nie ustawał; tak Bóg płacił za miłość do ubogich. Nie mniej kochał chorych, którą miłość okazał osobliwie czasu morowego powietrza. Pan Bóg wysłuchał gorących jego modlitw, bo ta zaraza niedługo potem ustała.
W nawracaniu niewiast upadłych wielkiej dokładał pilności, za co nieraz był sponiewierany i śmiertelnie raniony od złoczyńców. Po wielekroć znajdował się w niebezpieczeństwie śmierci od zbójców; ale Pan Bóg ratował go cudownie.
Nie podobna wyliczyć wszystkich uzdrowień, bo nawet czartów z opętanych wypędzał.
Dnia 2 grudnia roku 1640 wybierał się na ostatnią swą misyę w Louvesse. Na wyjściu pytał go przyjaciel, azali nie wróci do klasztoru na uroczystość ponowienia ślubów. Odpowiedział Święty: „Jaćbym wrócić chciał, ale Mistrz tego nie chce.“ I na ponowne pytania takąż samą dał odpowiedź: „Mistrz nie chce, żebym przyszedł; towarzysz mój wróci, ja nie wrócę, bo taka wola Mistrza.“ Nie rozumiał zrazu przyjaciel tych słów, dopiero zrozumiał je w dziesięć dni później za nadejściem wiadomości o śmierci świętego Franciszka, z czego wyrozumiał, iż Święty miał od Mistrza swego czas swej śmierci objawiony.
Owo miejsce, gdzie miał misyę odprawiać, było tylko o dziesięć godzin drogi odległe, ale droga była bardzo przykra, zwłaszcza w porze zimowej. Zaskoczony nocą musiał spocony i studzony nocować w rozwalonej jednej szopie na polu i tu się nabawił śmiertelnej choroby.
Do onego miasteczka przybył 24 grudnia, a nosząc już śmierć w sercu, zaraz począł miewać nauki i słuchać spowiedzi do późnej nocy. W Boże narodzenie, mimo słabości, trzy powiedział kazania, a z konfesyonału przez cały dzień nie wychodził. Toż czynił i w uroczystość św. Szczepana. Słuchając spowiedzi naprzeciw otwartego okna, omdlał raz i drugi, że go z kościoła musiano zanieść na plebanię i w łóżko położyć. Czując blizką śmierć, wyspowiadał się z całego życia, i z wielkiem nabożeństwem przyjął Ostatnie Sakramenta. Cierpiąc nieznośne boleści, chciał być sam na sam z Bogiem swoim, i prosił, by go zaniesiono do obory, gdzieby mógł na słomie umrzeć. Ostatniego grudnia wieczorem zbliżał się koniec. Ustawicznie był zapatrzony w swój krzyżyk, który brał z sobą na misyę, a na obliczu rozlany był spokój niebiański. Kilka minut przed północą ukazał mu się Pan Jezus z Najświętszą Matką w chwale niebieskiej, poczem wpadł w zachwycenie, a przyszedłszy do siebie rzekł do brata zakonnika: „O bracie mój, co za szczęście! Widzę Jezusa i Maryę, który mnie raczył nawiedzić i chce zabrać do chwały Swojej.“ Złożył ręce na krzyż, wzniósł oczy w Niebo i głośno powtarzał: „Panie Jezu, Zbawicielu mój, oto duszę moją oddaję w ręce Twoje“ — zasnął słodko i dusza uleciała do Boga.
Zaledwie zamknął oczy, aż wszędzie dał się słyszeć krzyk żałosny: Święty umarł! Niezliczone mnóstwo ludu zbiegło się, by po raz ostatni oglądać świętego Misyonarza. Pochowano go w kościele przy wielkim ołtarzu, i już w dzień pogrzebu lud oddawał mu cześć jako Świętemu. Liczne cuda działy się na grobie jego, i rok w rok przychodzili z najdalszych stron pielgrzymi do grobu, prosząc Świętego o przyczynę u Pana Boga. Do Papieża Klemensa XI dwudziestu dwu Arcybiskupów i Biskupów pisało prośbę o kanonizacyę: „Jesteśmy świadkami, że u grobu świętego Jana Franciszka Regis ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, głusi słyszą, niemi mówią, a sława tych cudów rozeszła się do wszystkich narodów.“ W roku 1737 kanonizowany jest ten Święty na prośby królów francuskich i hiszpańskich i duchowieństwa francuskiego.
Uznaj Czytelniku, jak wielkie znaczenie mieć musi dusza człowieka, kiedy św. Franciszek tyle sobie zadawał pracy i starań, aby ją u niejednego bliźniego ocalić od potępienia wiecznego. Całe swoje życie wystawiał się na troski i umartwienia, aby własną duszę tak przygotować, iżby była godną oglądać Zbawiciela w Niebie. A ty cóż czynisz, aby duszę ratować od potępienia? Prawda, że nie każdy z nas może kazać i spowiedzi słuchać, ale czyż nie każdy może pielęgnować bliźnich w chorobie lub ubogim dawać jałmużnę?
Nie każdy z nas może misye odprawiać, ale za to każdy może naśladować świętego Franciszka w jego łagodności, pokorze, czystości serca, a przedewszystkiem w miłości i ufności w Boga.
Najpewniejszym środkiem do osiągnięcia tego celu jest cześć Sakramentu Ołtarza i częste przystępowanie do Stołu Pańskiego.
Dokądkolwiek się udasz w drodze życia twego, a znajdziesz kościół, nie omijaj go, ale wstępuj doń chętnie i tam przed Ołtarzem wielkim uklęknij chociaż na chwilę, wzbudź w sobie szczerą pobożność i zmów modlitwę, tudzież rozważaj tajemnice tego świętego Ołtarza. Wkrótce uczujez, jak błogie uczucie wieje z serca twego, jak miłość do Jezusa Chrystusa będzie się wzmagać, a pogarda dla znikomości świata doczesngo. Zaczerpnij tylko raz tego błogiego uczucia, a przekonasz się, jak ci słodko będzie żyć tak nadal aż do końca życia twego.
Boże, któryś świętego Franciszka, Wyznawcę Twojego, obdarzył przedziwną miłością bliźniego i mężną wytrwałością w ponoszeniu ciężkich trudów dla ich zbawienia, spraw miłościwie, abyśmy za jego przykładem i pośrednictwem, nagrody żywota wiecznego dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go czerwca w Rzymie męczeństwo 262 Męczenników, którzy pod Dyoklecyanem ofiarowali krew swą za wiarę Chrystusa i pochowani zostali przy starej drodze Salaryjskiej na Clivum Cucumeris. — W Terracinie męczeństwo św. Montana, Żołnierza, co za cesarza Hadryana i konsularyusza Leoncyusza po wielu mękach otrzymał koronę zwycięstwa. — Pod Venafro uroczystość św. Nikandra i Marcyana, Męczenników, ściętych w prześladowaniu chrześcijan za Maksymiana. — W Chalcedonii uroczystość pamiątkowa św. Manuela, Sabela i Izmaela; wysłani zostali przez króla perskiego do cesarza Juliana Apostaty, by zawiązać warunki pokojowe. Ponieważ się jednak mężnie opierali brać udział w cesarskich ofiarach bożkom, zostali mieczem pościnani. — W Appolonii w Macedonii śmierć męczeńska świętego Izaurusa, Dyakona i św. Innocentego, Feliksa, Jeremiasza i Peregryna. Pochodzili oni wszyscy z Aten i zostali na rozkaz trybuna Tryponiusza po niejednych męczarniach ścięci. — W Amelii w Marchii Ankonie pamiątka św. Himeryusza, Biskupa, którego święte zwłoki przeniesiono do Kremony. — W obwodzie Bourges uroczystość św. Gundulfa, Biskupa. — W Orleanie uroczystość św. Avita, Kapłana i Wyznawcy. — We Frygii pamiątka św. Hypacyusza, Wyznawcy. — Tego samego dnia uroczystość św. Bessaryona, Pustelnika. — W Pizie w Toskanii uroczystość świętego Raineryusza, Wyznawcy.
Przed wstąpieniem swojem do zakonu Karmelitańskiego, Wawrzyniec zwał się Mikołajem Hermanem, a ojczyzną jego była Lotaryngia, gdzie się urodził z bogobojnych rodziców, którzy go też w bojaźni Pańskiej wychowali. Za czasów jego srożyła się wojna, więc za młodu wstąpił do wojska, ale i jako żołnierz pamiętał o Panu Bogu. Zdarzyło się, że wpadł w ręce nieprzyjacielskich żołnierzy, i posądzonego o szpiegostwo chciano powiesić. Wykazała się jednakże jego niewinność, więc go puszczono. Nie długo potem otrzymawszy w bitwie ciężki postrzał, musiał wrócić do domu. Tu przyszła mu myśl zapisania się pod chorągiew Pana Jezusa, to znaczy: porzucić świat i oddać się wyłącznie na służbę Panu Bogu. A był mu do tego pobudką taki wypadek: Mając lat 18, dnia jednego zimą obaczył na gołem polu drzewo ogołocone z liścia, nagie, uschłe. Przypatrując się temu drzewu, pomyślał sobie, jak ono za kilka miesięcy znowu ożyje, zazieleni się, pokryje kwieciem i owocem. Podziwiając zatem wielką opatrzność i wszechmocność Pana Boga, zapalił się taką miłością ku Niemu, że ta miłość już nigdy w sercu jego nie wygasła.
Udał się do Paryża, gdzie przyjął służbę u jednego pana. Tymczasem nie opuszczała go myśl udania się na samotność, gdzieby mógł grzechy swoje opłakiwać. Szukał tedy sposobu dostania się do zakonu Karmelitów, gdzie go też wreszcie przyjęto. Tu odebrał imię Wawrzyńca od Zmartwychwstania i musiał ciężkie wytrzymać próby, które znosił z wielką cierpliwością. Gdy mu raz brat jeden rzekł, że go wypędzą z klasztoru, odpowiedział z prostotą: „W ręce Boskiej jestem, niech ze mną uczyni, jak Jej się podoba. Jeżeli tu nie będę mógł służyć Panu Bogu, będę Mu służył gdzieindziej.“
Po odbyciu próby oddano mu pod zarząd kuchnię klasztoru. Zajęty pracą około kuchni przez lat trzydzieści wiódł żywot doskonały, wszędzie i we wszystkiem mając Boga przed oczyma. O tem ćwiczeniu się swojem w obcowaniu z Bogiem sam opowiada: „Od chwili wstąpienia mojego do klasztoru, Pana Boga miałem sobie za cel i koniec wszystkich myśli i pragnień duszy mojej. W czasie nowicyatu mojego o nic inszego nie prosiłem w modlitwie mojej, jeno o to, żeby mi Bóg dał jak najdoskonalej poznać nieskończony Swój Majestat i Swą obecność. Przejęty najgłębszą czcią ku temu nieskończonemu Majestatowi, zamknąłem się w kuchni, którą mi wskazało posłuszeństwo. W kuchni odprawiałem wszystkie potrzebne roboty z wszelką pilnością, a czas przed pracą i po pracy obracałem na modlitwę. Rozpoczynając jakie zajęcie, z dziecięcą ufnością mówiłem do Pana Boga: „Boże mój, ponieważ jesteś przy mnie, a według woli Twojej myśli moje mam mieć obrócone do zatrudnień moich, więc Cię proszę o łaskę, żebym i przy Tobie mógł pozostać. Ażeby zaś to tem lepiej dziać się mogło, to proszę Cię, Panie, żebyś Ty razem ze mną pracował. Potem wśród pracy rozmawiam z Bogiem poufale, ofiarując Mu i najmniejsze moje usługi, prosząc o łaskę. Po ukończonej robocie, rozbieram, jak ją wykonałem; jeżeli dobrze, tedy dziękuję Bogu; a jeżeli znajdę jakie uchybienie, to proszę o przebaczenie i postanawiam znowu szczerze być u Pana mojego. Tak tedy wzbudzałem w sobie akty wiary i miłości, i tak w tem postąpiłem, że mi niepodobno nie myśleć o Bogu.“
Wawrzyniec tak był przejęty obecnością Pana Boga, że Go nie tylko widział w sercu swojem, lecz i przy swych pracach. Co chwila zanosił akty strzeliste uwielbienia, dziękczynienia, prośby. Prace wszystkie, choć nieraz były liczne i naglące, odprawiał z największym ładem i spokojem, bez gniewu, bez uniesienia, a wszystko z miłości ku Bogu. Nie potrzeba bynajmniej — tak mówił razu jednego do braciszka zakonnego — robić wielkich rzeczy, oto ja tygielek na ogniu trzymam z miłości ku Bogu, i takim sobie szczęśliwy, jak jaki król. A jeżeli nie mogę robić co inszego, to słomkę z ziemi podnoszę z miłości ku Panu Bogu. Ogień na kominie przypominał mu on ogień w piekle i grzechy jego, albo też ogień miłości Bożej. Drwa, które nosił, przypominały mu krzyż Jezusowy i Mękę Jego. Czyszczenie garnków i mis przypominało mu żal i skruchę za grzechy. Braci uważał za Aniołów, słowem, wszystko było dlań jakoby drabiną, po której wstępował do Pana Boga. Przez 25 lat cierpiąc wielki ból w biodrach, był zawsze pogodnej twarzy i spokojny, bo cierpiał wszystko z miłości Pana Boga. Po 30 latach pracy w kuchni utworzył mu się na nodze wielki wrzód. Nie mogąc więc już zajmować się kuchnią, zatrudniał się naprawą obuwia, bo nie chciał próżnować.
Przed śmiercią nawiedziły go jeszcze trzy ciężkie cierpienia, które z anielską znosił cierpliwością. Dnia jednego odezwał się: „Gdyby to mogło być, żebym i w piekle mógł kochać Pana Boga, i Bóg mnie tam wtrącił, tobym się czuł szczęśliwym, albowiem Bóg byłby przy mnie i piekło by w Raj obrócił. Jam się zdał całkiem na Pana Boga, niech robi ze mną, co Mu się podoba.“ Gdy się braciszek zapytał, czy kocha Pana Boga z całego serca, odpowiedział: „Gdybym wiedział, że serce moje nie kocha Pana Boga, tobym je zaraz wydarł z piersi.“ Po przyjęciu ostatnich Sakramentów świętych, gdy go czas niejaki pozostawiono w pokoju, pytał go kapłan, co teraz robi? Odpowiedział: „Robię to, co będę robił po wszystkie wieki: chwalę Boga, kocham Boga.“
Dnia 12 lutego 1691 roku począł konać o godzinie 9 rano i oddał Bogu ducha tak słodko i tak spokojnie, jakby zasnął.
Z życia tego świętobliwego mnicha wynika dla nas ta zbawienna nauka, że miłość Boga i niewzruszone przekonanie o wszechobecności powinno być jednem z najgłówniejszych prawideł naszego żywota. Kto Boga miłuje, ten wystrzegać się będzie grzechów i wszelkich pokus do niego. O miłości zaś Boga pisze Pismo święte co następuje:
„Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego i ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkiej myśli twojej.“ (Mat. 22, 37). Jeżeli nie kochasz Pana Boga, jesteś niewdzięczny i niesprawiedliwy: któż bowiem zasługuje więcej na naszą miłość, aniżeli Bóg? — Pan Bóg godzien jest miłości twojej dla miłości, jaką cię ukochał. Dał ci wszystkie dobra Swoje, tworzył cię z niczego, utrzymuje twe życie, zaopatrując je we wszystkie rzeczy potrzebne. (Wylicz je, jeżeli możesz...) Na straży twej postawił Aniołów, ku zasłudze twojej dał ci łaskę Swoją, za nagrodę zgotował ci Niebo. Na mistrza dał ci Syna najmilszego, na wzór Jego życie, na okup twój śmierć Jego, na pokarm twej duszy Jego Ciało najświętsze. Dał ci tyle skarbów Swej miłości, że więcej Jego nieskończona mądrość i wszechmocność daćby nie mogła. — Przez Jezusa dał ci wszystko i obiecał wszystko; zawsze gotów ku pomocy twej łaską Swą świętą, dał ci największe skarby: dar wiary, nadziei, miłości. Zastanawiając się nad wielkością i mnogością łask onych, czyż nie zawołasz z Najśw. Maryą Panną: „Uczynił Mi wielkie rzeczy, który możny jest.“(Łuk. 1, 49). Gdy więc sam rozum wzywa nas do obowiązku wzajemności, stąd wypływa: żeś i ty winien coś wielkiego uczynić dla Pana Boga, że powinieneś oddać Mu siebie zupełnie, pełnić we wszystkiem Jego wolę świętą, pamiętać na Jego obecność na każdem miejscu i przez skupienie, przez dobrą modlitwę, składać Mu hołdy miłości, wdzięczności.
Wszechmogący i wieczny Boże, spraw miłościwie, abyśmy za przyczyną świętego Wawrzyńca wszechobecność Twoją zawsze i wszędzie na pamięci mając, strzegli się wszelkiego grzechu, a idąc za przykładem tego Świętego, dostąpili łaski dostania się do wiecznej chwały Twojej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go czerwca w Rzymie przy Via Ardeatina męczeństwo św. Braci Marka i Marcelliana z czasów cesarza Dyoklecyana i sędziego Fabiana. Po uwięzieniu przywiązano ich do pala i przebito im nogi ostrymi gwoździami; ponieważ jednak zostali stałymi w chwaleniu i wierze Chrystusa, kazał ich sędzia przebić włóczniami; tak pośpieszyli, zdobni koroną męczeńską do wiecznej ojczyzny. — W Maladze w Hiszpanii śmierć męczeńska św. Cyryaka i św. Pauli, Dziewicy; pogrzebani gradem kamieni, wyzionęli ducha. — W Tripolis w Fenicyi męczeństwo św. Leoncyusza, Żołnierza. Za starosty Hadryana został razem z trybunami Hypacyuszem i Teodulusem, których nawrócił na wiarę, rozlicznym mękom oddany i zyskał z nimi palmę zwycięstwa. — Tegoż dnia pamiątka św. Eteryusza, Męczennika, ściętego w prześladowaniu Dyoklecyana, gdy go poprzednio dręczono płonącemi pochodniami i innemi narzędziami męczarni. — W Aleksandryi śmierć męczeńska św. Maryny, Dziewicy. — W Bordeaux uroczystość św. Amanda, Biskupa i Wyznawcy. — W Sacca na Cylicyi uroczystość świętego Kalogera, którego świętość objawia się szczególniej tem, iż na wezwanie jego opętani uwolnieni zostają od złego ducha. — W Schönau pod Bingen uroczystość świętej Elżbiety, błyszczącej szczególnie wiernością w wypełnianiu reguły zakonnej.
Dwaj ci bracia, bliźnięta, ojcem mieli Witalisa, Męczennika, i matkę Waleryę, która także za Chrystusa
śmierć męczeńską poniosła. Gdy tedy w sieroctwie zostali, dom i majętność sprzedawszy i czeladzi wolność darowawszy, sami się w jednym domu zamknęli, i przez dziewięć lat służąc Bogu na modlitwie, postach i czytaniu, tym sposobem do korony męczeńskiej przyszli. Czasu onego, gdy hrabia Astazy wyprawiał się z Medyolanu na wojnę, zastąpili mu drogę kapłani bałwochwalscy, mówiąc: „Chcesz-li się wesoło ze zwycięstwem do cesarza wrócić, przymuś Gerwazego i Protazego, aby bogom ofiarowali, bo się bogowie rozgniewali, iż oni nimi gardzą, i już na pytania nasze odpowiadać nam nie chcą.“ To słysząc Astazy, kazał ich pojmać i przywieść do siebie, poczem im rzekł: Upominam was, abyście bogom naszym krzywdy nie czynili, a ofiarę im oddali, żeby się wyprawa nasza dobrze powiodła. Rzekł Gerwazy: „Zwycięstwa masz prosić od samego Boga wszechmogącego, a nie od tych niemych bałwanów!“ Tedy Astazy kazał Gerwazego tak długo bić, aż w tem biciu skonał. Do Protazego zaś rzekł: „Nędzniku, chciej żyw zostać, a nie szalej tak, jak brat twój.“ Odpowiedział Protazy: „Nie wiem, kto jest nędznikiem, czyli ja, co się ciebie nie boję, czyli ty, co się mnie boisz. Bo gdybyś się mnie nie bał, do ofiary byś mnie nie przymuszał. Ja się ciebie nie boję, bo pogróżkami twemi gardzę i bałwany twoje mam za jedno nic, a tylko się jednemu Bogu, który w Niebie króluje, kłaniam.“ Tedy go bić kazał, a gdy go z ziemi podniesiono, rzekł Protazy: „Nie mam ci za złe, bo widzę ślepe oczy twoje, a niedowiarstwo twoje nie dopuszcza ci widzieć, co jest Boskiego. Nie wiesz co czynisz, przeto cię żałuję; czyń-że, coś począł, abym dziś z miłym bratem moim Zbawiciela oglądał.“ Tedy go Astazy ściąć kazał.
Gdy św. Ambroży był Biskupem w Medyolanie, znaleziono ciała tych świętych Męczenników, o czem tenże święty Ambroży donosi wiernym po wszystkiej ziemi włoskiej w tym oto liście:
„Przeszłego czterdziestodniowego postu, gdy mię Pan Bóg poszczących i modlących się uczestnikiem uczynił, będącemu mi na modlitwie, sen przypadł taki, iż anim całkowicie nie spał, ani też czuwał. I ujrzałem dwóch młodzieńców w białych szatach, którzy podniósłszy ręce, czynili modlitwę. Ono niejakie spanie mówić mi do nich nie dopuściło, a skorom się ocknął, oni zniknęli. Prosiłem tedy Pana Boga, jeśliby to było naigrawanie szatańskie, aby je oddalił, a jeśli co prawdziwego, aby to jaśniej wznosił. I na uproszenie tego przyczyniłem postu. Jakoż drugiej nocy rychło z rana młodzieńców owych wspólnie ze mną modlących się widziałem. A trzeciej nocy, gdy już ciało postem strapione, spać nie mogło, ciż mi się dwaj już nieśpiącemu, ale zdumiałemu ukazali, mając z sobą trzeciego, podobnego Pawłowi św., któregom twarz z malowania spamiętał. I ten, gdy tamci milczeli, sam tylko ze mną mówił: „Ci są, którzy na moje upomnienia wzgardzili świeckiemi fortunami i bogactwy, i szli za Panem naszym, Jezusem Chrystusem, iż się stali Chrystusowymi Męczennikami. Ciała ich na tem miejscu, na którem się modlisz, dwanaście stóp głęboko w trumnie znajdziesz, i podniesiesz je w górę, i kościół ich imieniem zbudujesz.“ Jam spytał o ich imiona, a on mąż rzekł: „Znajdziesz księgi w ich głowach, w których ród ich i koniec wypisany jest.“ Jam tedy wezwawszy wszystkich braci i Biskupów, i dawszy im o tem sprawę, com widział, samem wprzód kopać począł, w czem mi też Biskupi pomogli. Przyszliśmy do trumny i znaleźliśmy w nich, jakoby dziś tej godziny, schowane święte Ciała, dziwnie wdzięcznie woniejące, a w głowach ich znaleźliśmy książki, w których to wszystko niejakiś Filip, sługa Chrystusowy, wypisał. Znaleźliśmy wielkiego wzrostu dwóch mężów, jacy za onych czasów nie byli rzadkością, kości wszystkie całe, krwi wiele, a lud się wszystek przez całe dwa dni schodził, i starsi teraz wspominają, że o tych Męczenników imionach słyszeli i czytali.“
Przy tem podniesieniu kości świętych Męczenników działy się rozliczne cuda, o których święty Ambroży również wspomina.
Kościół święty od czasów Apostolskich przyjął zwyczaj zachowywania ciał jako relikwii Świętych Pańskich i uczczenia ich w ten sposób, że nad grobami ich, lub na miejscach, gdzie śmierć ponieśli, budował kościoły i tym sposobem miejsca te uświęcone ozdabiał. Działo się to w rozumnie przemyślanym celu, iż lud wierny tym sposobem nie tylko skłaniano do uczczenia pamięci tychże Świętych Pańskich, ale że i niejednemu słabemu w wierze kapłani na oczy stawić mogli dowód, że to, co oni o Świętych prawili i nauczali, nie mrzonki jakieś o ludziach, których nigdy na świecie nie było, lecz rzeczywistość, bo oto relikwie tych Świętych tam a tam są złożone.
Starano się też po wszystkich kościołach o takie relikwie. Początkowy zwyczaj ten zamieniono później na ustawę kościelną, mocą której każdy ołtarz wielki w kościele relikwie takie musiał posiadać. Od początku dziewiątego stulecia stawiano pięknie rzeźbione pudełka z Relikwiami świętemi na ołtarzach. Apostoł Paweł święty powiada: „Widziałem pod ołtarzem dusze tych, których zabito dla Słowa Bożego i dla świadectwa danego prawdzie.“ Ta myśl jest także jednym z powodów, dla których chrześcijanie już w pierwszych czasach najchętniej stawiali ołtarze nad grobowcami Świętych Pańskich.
Tak jak Ołtarz jest niejako punktem środkowym łączności i jedności świata katolickiego, tak samo są i relikwie w ołtarzu niejako wyrazem wspólności wiary i miłości, jaka łączy wiernych na ziemi z Świętymi w Niebie. Dlatego też kapłan wśród Mszy świętej całuje ołtarz, mówiąc słowami: „Prosimy Cię, Boże, przez zasługi Świętych Twoich, których relikwie tutaj się znajdują i przez wstawienie się wszystkich Świętych, abyś nam grzechy nasze odpuścić raczył.“
Na widok Relikwii świętej winniśmy Pana Jezusa sławić i dzięki składać, że Świętym tak wielkiej udzielił łaski, że wobec śmierci męczeńskiej nie zachwiali się w wierze i błagać Go, ażeby i nam łaski udzielił, ażebyśmy zawsze i wszędzie Wiarę naszą świętą otwarcie wyznawali.
Boże i Panie mój, który nas doroczną uroczystością świętych Męczenników Twoich Gerwazego i Protazego rozweselasz, spraw miłościwie, abyśmy ciesząc się ich zasługami, przykładem ich pobudzeni do dobrego byli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go czerwca we Florencyi uroczystość św. Julianny Falconieri, Dziewicy, założycielki zakonu Serwitek, policzonej przez Papieża Klemensa XII w poczet Dziewic świętych. — W Medyolanie męczeństwo św. Braci Gerwazego i Protazego. Pierwszego kazał sędzia Astazy tak długo bić pałkami ołowianemi, aż wyzionął ducha. Drugi został najpierw obity, a potem ścięty. Święte ich ciała znalazł znacznie później na objawienie Boskie św. Ambroży, jeszcze krwią zbryzgane i tak niezepsute, jakby ich tegoż samego dnia dopiero uśmiercono; podczas przeniesienia ich zwłok otrzymał pewien niewidomy wzrok za dotknięciem się marów, a wielu opętanych uwolnienie od złego ducha. — W Rawennie śmierć męczeńska św. Ursycyna, wystawionego za sędziego Palinusa bardzo wielu męczarniom; ponieważ jednak został stałym w wierze, zakończono życie jego mieczem kata. — W Sozopolis w Pizydyi pamiątka św. Zozyma, Męczennika; w trajańskiem prześladowaniu chrześcijan wycierpiał pod starostą Domicyanem wiele męczarni, aż wreszcie ugodzony mieczem dostąpił pokoju wiecznego. — W Arezzo w Toskanii uroczystość św. Gaudencyusza, Biskupa i Dyakona Kulmacyusza, zabitych za Walentyniana przez rozjątrzonych pogan. — Tego samego dnia uroczystość św. Bonifacego, ucznia św. Romualda; wezwany przez Papieża, by Słowo Boże głosił w Rosyi, przeszedł tamże przez ogień płonący, ochrzcił króla z wielką liczbą ludu i otrzymał wreszcie gorąco upragnioną koronę męczeńską, gdy go uniesiony gniewem brat królewski zabił. — W Rawennie uroczystość św. Romualda, Pustelnika, założyciela Kamedułów, który zapałem swoim dopomógł życiu pustelniczemu rozkwitnąć we Włoszech na nowo; wspomniano go już także dnia 7 lutego.
Święty Sylweryusz, rodem z okolic Rzymu, był synem św. Hormidiasza, który owdowiawszy i wstąpiwszy do stanu duchownego, na początku VI wieku zasiadał na Stolicy Apostolskiej. Św. Sylweryusz pierwszym razem został na tęż godność nieprawnie wyniesiony; później jednakże wybór jego uprawniono a on sam okazał się nie tylko Papieżem wielkich cnót, mężnym obrońcą praw Kościoła i Wiary świętej, lecz wkońcu śmierć męczeńską poniósł za stałość i nieugiętość przed tyranami, w spełnianiu obowiązków swojego najwyższego Pasterstwa.
Po śmierci świętego Agapita, poprzednika Sylweryusza na Stolicy Apostolskiej, żądała małżonka cesarza Justyniana, imieniem Teodora, ażeby Sylweryusz wspólnie działał z Patryarchą Antymiuszem, który za kacerstwo przez Papieża Agapita z godności był złożony, a nadto aby go znów uznał prawowitym Biskupem. Sylweryusz znał dobrze niebezpieczeństwa grożące mu ze strony przewrotnej i złośliwej cesarzowej, pełen przeto troski mówił do przyjaciół: „Przeczuwam, dokąd ten zatarg doprowadzi, i że życie mnie kosztować będzie“, mimo to pozostał jednak stałym w postanowieniu i odpisał cesarzowej, że takiemu jej żądaniu nigdy nie ulegnie.
Cesarzowa widząc, że nic u Papieża nie zyska, uciekła się do kłamstwa i podstępu.
Był naówczas w Konstantynopolu Wigiliusz, dyakon Kościoła rzymskiego, człowiek dumny i ambitny, a przytem kłótliwego usposobienia. Temu to Wigiliuszowi cesarzowa przyrzekła, że go wyniesie do godności Papieskiej i nadto da mu siedmset sztuk złota, jeżeli do spółki z kacerzami uzna Antyliusza Biskupem. Wigiliusz przystał na te warunki, i udał się do Rzymu z pismem cesarzowej do Belizaryusza, dowódcy wojsk, w którem cesarzowa rozkazuje wypędzić z Rzymu Sylweryusza, a w miejsce jego Wigiliusza osadzić na tronie Papieskim.
Belizaryusz wahał się zrazu, lecz żona jego, przyjaciółka cesarzowej i Wigiliusza, nie dała mu spokoju, oczerniając nawet Sylweryusza przed mężem, że knuł zdradę przeciwko cesarzowi. Belizaryusz nie wierzył w obwinienie, mimo to uległ żonie i żądał od Papieża, aby cesarzowej ustąpił i działał wspólnie z kacerzami; pod tym jedynie warunkiem chciał mu dać spokój.
Sylweryusz wszakże nie ustąpił i oświadczył, że przenigdy z kacerzami wspólności mieć nie będzie. Przewidując, jakie niebezpieczeństwo mu zagraża, udał się do kościoła świętej Sabiny, gdzie jak sądził, będzie bezpiecznym.
Po kilku dniach Belizaruysz, nie odważywszy się wejść do kościoła, posłał sługę i poprosił Papieża, aby odwiedził jego chorą małżonkę i przyniósł jej słowa pociechy. Sylweryusz dał się podejść tym sposobem i udał się z duchownymi do pałacu Belizaryusza, ale zaledwie wstąpił w progi, odłączono go od kapłanów i wprowadzono samego do komnaty złej niewiasty. Zastał ją samą leżącą na łożu i złorzeczącą Papieżowi; potem zdjęto z niego szaty Papieskie i obleczono w suknię zakonną. Kapłanów oczekujących go przed bramą uwiadomiono, że Sylweryusz pozbawiony godności Papieskiej, został zakonnikiem, czem kapłani zasmuceni powrócili do domu. Nazajutrz mianowano Wigiliusza Papieżem, a Sylweryusza żołnierze przemocą zabrali na okręt i wysłali do Patary na wygnanie. W mieście tem mieszkał pobożny Biskup, który wziął Sylweryusza w opiekę; sam nawet udał się do Konstantynopola i żądał, aby go cesarzowi przedstawiono. Stanąwszy przed cesarzem żalił się na krzywdę, jaką Papieżowi wyrządzono i oświadczył, że wielka odpowiedzialność spadnie na cesarza i kraj, jeżeli Sylweryuszowi krzywda nie będzie wynagrodzoną. Królów, powiedział, jest więcej na ziemi, ale Papież tylko jeden; tak samo, jak jeden Kościół św. Cesarz, w gruncie dobry katolik, oburzył się na postępek Belizarusza, iż się wszystkiego dopuścił bez jego wiedzy i kazał przywrócić Sylweryusza na Papiestwo, jako też z wielką czcią odwieźć go do Rzymu. Teodora jednakże uwiadomiwszy o tem Belizaryusza, wymogła na nim, aby tego nie dopuścił. Jakoż kazał on czatować na okręt wiozący Papieża, pojmał go i uwięził na wyspie Ponza, naprzeciw Teracyny położonej, gdzie go w krótkim czasie głodem umorzyli.
Umarł tam święty Sylweryusz dnia 20 czerwca roku Pańskiego 538, a Kościół cześć mu oddaje jako św. Męczennikowi.
Wigiliusz, który podobnież jak św. Sylweryusz, nieprawnie wyniesionym był na Stolicę rzymską, również stał się wielkim Papieżem. Po śmierci Sylweryusza obrany Papieżem, tylko o dobro Kościoła zabiegał, gotów w obronie jego życie położyć. Z tego powodu zerwawszy z cesarzową, rzucił na nią klątwę. Belizaryusz również przykładnie pokutował za gwałty, jakich się na osobie Papieża dopuścił i na dowód tego wzniósł w Rzymie kościół z napisem nad głównemi drzwiami umieszczonym, w którym wyraża żal, jakim za zbrodnicze targnienie się na świętego Sylweryusza był przejęty.
Z dopuszczenia Bożego, ten sam Wigiliusz, który Sylweryusza św. śmiertelnym był wrogiem, na tę samą Stolicę Papieską był wyniesiony. Łatwo było stąd wnosić, że będzie sprawcą wielkiego zgorszenia, i że z kacerzami do spółki pracować będzie na zgubę Kościoła katolickiego.
Kościół św. był też naówczas w wielkiem niebezpieczeństwie; ale Jezus Chrystus czuwał nad nim, o którym powiedział, że go bramy piekielne nie przemogą. Chrystus jest niewidzialną głową Kościoła świętego, zostanie nią aż do skończenia świata i kieruje nim przez Ducha świętego. Z tego powodu nie mógł Wigiliusz Kościołowi świętemu szkodzić; Jezus Chrystus raczej łaską pełną miłosierdzia pokierował sercem Wigiliusza tak, że tenże, prześladujący świętego Sylweryusza i Kościół święty, stał się jedną z najsilniejszych podpór Kościoła świętego i niewzruszonym obrońcą prawdy.
Zaledwie wieść go doszła o okropnej śmierci niewinnego Papieża Sylweryusza, nad którego grobem dużo cudów się zdarzyło, kiedy mu oczy duszy się otworzyły a serce przepełniło się najgłębszym żalem za dotychczas popełniane niegodziwości.
Chciał też zaraz złożyć godność Papieską i odbyć pokutę za swoje czyny, ale Duchowieństwo rzymskie nie pozwoliło i uznało go jednomyślnie Głową Kościoła świętego. Natychmiast potem Wigiliusz publicznie wyznał grzechy swoje, uzyskał odpuszczenie, stając się odtąd innym człowiekiem.
Tak to czuwa Jezus Chrystus nad Kościołem Swoim świętym, kierując złem na jego dobro.
Jeżeli zatem słyszysz, że bezbożni i niemoralni Papieże siedzieli na Stolicy Piotra świętego, to niechaj to nie bałamuci umysłu twego, albowiem tu właśnie pokazuje się miłosierna i wszechmocna ręka Pana, który rządzi Kościołem. Chociaż niejeden z Papieży był złym człowiekiem, to Kościół święty stał niewzruszenie, a Wiara święta była nietykalną.
Gdyby Jezus Chrystus tak się nie opiekował Kościołem, i gdyby ten nie był Jego dziełem, to źli Papieże byliby zdołali go pognębić. Atoli Chrystus dotrzymuje obietnicy: „Że bramy piekielne nie przemogą Kościoła świętego.“
Myśl ta powinna każdego uspokajać i utwierdzać, że nieprzyjaciele Kościołowi świętemu krzywdy wyrządzić nie mogą. My zaś dzięki składajmy Bogu za to, że nam pozwolił być dziećmi tego Kościoła świętego, i że jego tylko słuchając, otrzymamy zbawienie wieczne.
Boże wszechmogący, wejrzyj miłościwie na nędzę naszą, a gdy nas ciężar grzechów naszych przywala, niech pośrednictwo świętego Sylweryusza, Papieża i Męczennika Twojego nas wspiera. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go czerwca dzień zgonu świętego Sylweryusza, Papieża i Męczennika; pojmany za namową bezbożnej cesarzowej Teodory przez Belizaryusza, ponieważ nie chciał powołać na nowo heretyckiego Biskupa Antymiusza, którego jego poprzednik Agapit odwołał był ze stolicy Biskupiej, musiał iść na wygnanie na wyspę Ponza, gdzie starty niedolą i uciążliwościami, oddał życie za Wiarę św. — W Rzymie pogrzeb św. Nowata, syna św. senatora Pudensa i brata św. Tymoteusza, Kapłana, oraz poświęconych Bogu Dziewic Pudencyany i Praksedy, których wszystkich pouczali w wierze Apostołowie. Dom ich, zamieniony na kościół, znano pod tytułem Pastor. — W Tomi w Scytyi pamiątka św. Pawła i Cyryaka, Męczenników. — W Petra w Palestynie uroczystość św. Makaryusza, Biskupa, co wiele wycierpiał od aryan i wreszcie jako wygnaniec umarł w Afryce. — W Sewilli w Hiszpanii uroczystość św. Florentyny, Dziewicy, siostry św. Biskupów Leandra i Izydora.
Ojciec tego Świętego, który się urodził w dniu 9 marca roku 1568, był księciem czyli margrabią w Castiglione nad jeziorem Garda, a że Alojzy był pierworodnym synem, pragnął gorąco mieć go swym następcą. Z tej przyczyny czteroletnie pacholę brał z sobą do obozu, gdzie się ćwiczyli żołnierze. Tutaj jako dziecię słyszał nieraz mniej przystojne słowa z ust żołnierzy, których znaczenia jeszcze nie rozumiał, ale za które później serdecznie Pana Boga przepraszał. Mając lat siedm, postanowił poświęcić się wyłącznie Bogu na służbę, i już w tych latach okazywał wielką bogobojność i stateczność. W dziewiątym roku życia oddano go do miasta Florencyi na nauki. Podczas gdy nauczyciele kształcili umysł jego, miał drugiego jeszcze nauczyciela: łaskę Boską, która duszę jego coraz większemi cnotami wzbogacała. Tutaj też powziął gorące nabożeństwo i miłość do Najświętszej Maryi Panny, a pragnąc coś dla Jej uczczenia wykonać, przed obrazem Jej złożył ślub dozgonnej czystości. Idąc ulicami miasta, miał zazwyczaj oczy spuszczone i unikał pilnie bliższych znajomości z osobami płci drugiej. Za to też otrzymał łaskę wielkiej czystości, że ci, którzy znali serce jego, poświadczają, iż nigdy w życiu swojem ani nawet myślą nie zgrzeszył naprzeciw swemu ślubowi.
Mieszkając z ojcem w Lasal, pilnie uczęszczał do dwóch klasztorów. Widząc, jak zakonnicy zdala od świata jedynie służbą Bożą się zabawiali, zapragnął zrzec się prawa swego pierworodztwa do księstwa, oddać je bratu, i wstąpić do zakonu. W tej sprawie starał się zapomocą modlitwy i częstego przyjmowania Ciała Pańskiego poznać wolę Pana Boga, aż na ostatku nieodmiennie postanowił zostać zakonnikiem. Zanim ten zamiar wykonał lub komukolwiek się z nim zwierzył, w świecie jeszcze żyjąc, starał się żyć, ile możności, po zakonnemu w zaparciu samego siebie. Podczas zimy nie kazał palić w piecu. Na uczty, dawane przez ojca, nie chodził. W piątki pościł na pamiątkę Męki Pańskiej, w soboty na cześć Matki Boskiej, posilając się w te dni trochą chleba maczanego w wodzie. Siedząc u stołu, wybierał potrawy takie, które mu najmniej smakowały. Dni całe obracał na modlitwy i rozmyślania.
Po niejakim czasie musiał razem ze swym ojcem udać się na dwór króla hiszpańskiego, gdzie przez dwa lata przebywał. Wpośród świata pełnego pożądliwości oczu i ciała i pychy, tak był powściągliwy, stateczny i pobożny, że w obecności jego nie śmieli dworzanie żadnego mniej przystojnego żartu wypowiedzieć, powtarzając sobie nieraz, że Alojzy chyba nie ma ciała i krwi, jak inni ludzie. Po dłuższym rozmyśle postanowił wstąpić do zakonu Jezuitów. Ojciec dowiedziawszy się o tem postanowieniu, wielce się na syna rozgniewał i groził mu nawet biciem, lecz Alojzy spokojnie odpowiedział: „Będę się miał za szczęśliwego, jeżeli mi dano będzie cośkolwiek cierpieć dla Pana Boga.“ Gdy mu ojciec przedstawiał, że kiedy już inaczej być nie może, wolałby go w innym jakim widzieć zakonie, gdzieby mógł zostać Biskupem lub jakie godności kościelne osięgnąć, rzekł: „Obrałem sobie właśnie zakon Jezuicki, bo u nich nie wolno przyjmować zaszczytów i godności; gdybym tego szukał, tobym był pozostał w świecie i byłbym mógł mieć księstwo ojcowskie.“ Rozmaitymi jeszcze sposobami próbował ojciec odwieść go od zamiaru, nasyłając nań duchownych, którzyby mu to wyperswadowali. Alojzy atoli na wszystkie przedstawienia i namowy, nie wdając się w długie dysputy, odpowiadał po prostu, że od postanowienia swego nie odstąpi, a ojcu mówił, że musi iść za głosem Pana Boga raczej, aniżeli za jego życzeniem. Na ostatku ojciec dał swe przyzwolenie, a Alojzy podpisał dokument, którym się zrzekał praw swych do dziedzictwa ojcowskiego. Nie mało jeszcze było do przezwyciężenia trudności, ale wszystkie przemogła wytrwałość Alojzego, aż wreszcie przybył do Rzymu i przyjęty został do nowicyatu Jezuitów. Aczkolwiek był synem książęcym, nie dopuszczał, by jakiekolwiek co do jego osoby czyniono wyjątki, a cieszył się wielce, ilekroć pozwolono mu czynić najniższe posługi. Tak był zajęty Bogiem, że przy jedzeniu całą uwagę obracał na to, co czytano lub się w rozmyślaniu zatapiał. Kochał się w milczeniu, by się jakiego grzechu nie dopuścił. Bywa, że do serca ludzi cnotliwych zakrada się upodobanie w sobie samych: Alojzy od razu stłumił w sobie i najmniejsze do tego poruszenie, czyniąc wszystko, co się najbardziej miłości własnej sprzeciwiało. Z tej przyczyny prosił o pozwolenie chodzenia w szatach wypłowiałych i wytartych, chodzenia po mieście za jałmużną z miechem na plecach i wyrzucania mu jawnego, coby mniej foremnego u niego spostrzeżono. Gdy w rozmowach był kto innego zdania, Alojzy powiedział spokojnie swoją myśl, i nie bronił się już wcale, gdy mu się sprzeciwiano. Robiąc najściślejszy rachunek sumienia, nie mógł nic znaleźć takiego, za co by miał obudzić w sobie żal, więc w pokorze swej sądząc, że to chyba zaślepienie, szedł do starszych, prosząc o poradę. Za łaską Boską i własną usilną pracą tak czystą miał duszę, że w długich swych modlitwach i rozmyślaniach nie doznawał żadnego roztargnienia i mówił, że trudno mu myśli od Boga oderwać.
Spędziwszy dwa lata nowicyatu, złożył śluby zakonne i odebrał pierwsze święcenia. Odtąd, jeśli to rzecz możebna, cnoty jego jeszcze więcej rosły. Towarzysz jego, O. Cepari, który razem z nim przez klika lat to samo odwiedzał kollegium i życie Alojzego opisał, wylicza obszernie cnoty jego. O pokorze jego mówi: Alojzy pragnął jak najniższe i najpodlejsze odprawiać posługi. Cieszył się niewymownie, gdy mu kazano pomywać talerze i miski, zamiatać, lampy chędożyć. Każdy rozkaz przełożonych spełniał tak wiernie, jakby to samże Bóg był rozkazał, albowiem wierzył, że przez przełożonych Bóg wolę Swoją objawia. Rozmowa wszelka, która nie miała Boga na celu, była mu przykrą, prosił przeto, żeby i w czasie przeznaczonym na rozrywkę wolno mu było o rzeczach Boskich rozmawiać. Rok przed śmiercią swoją wszystkie pisma, które był ułożył, oddał przełożonemu, a gdy go ten pytał, czemu się własnego pisania pozbawia, rzekł, iż czyni to, gdyż one jedyną jeszcze jego uciechą na świecie, więc i tej chce się wyrzec.
Gdy w Rzymie wybuchła zaraza, prosił o pozwolenie pielęgnowania razem z innymi braćmi chorych po szpitalach. Z trudnością tylko wielką przystano na ustawiczne prośby jego, a nie były płonne obawy starszych, albowiem Alojzy po niejakim czasie tąże chorobą został dotknięty. Gdy chory musiał się położyć w łóżko, widziano, jak dziwnie miał twarz pogodną i rozweseloną, i cieszył się, że już teraz godzina jego nadchodzi. Z łoża boleści napisał prześliczny, a bardzo rzewny list do matki. Odkąd zachorował, prosił, żeby o niczem inszem z nim nie mówiono, tylko o Bogu i o wieczności. Z niemałą rozkoszą całował krzyżyk i obraz Matki Boskiej. Często prosił Pana Boga, żeby mógł umrzeć w oktawę Bożego Ciała, lub w jaki piątek. Dnia jednego rzekł rozpromieniony do brata zakonnego: Mam dobrą nowinę: za ośm dni umrę. Pomóż mi śpiewać: „Te Deum laudamus“ na podziękowanie Bogu za tę łaskę. Mając już konać, zapatrzył się na krucyfiks, zdjął z głowy nakrycie, które mu powtórnie włożono, rozumiejąc, że już kona, i wskazując oczyma na krzyż, rzekł: „Pan Jezus nie umarł z nakrytą głową.“ Po północy, gdy się skończyła oktawa, a piątek się zaczął, umarł, wzywając Imię Jezus — mając lat 23, w roku 1591.
Święta Magdalena de Pazzis ujrzawszy w zachwyceniu świętego Alojzego, rzekła: „Nigdybym nie była sobie wyobraziła, iżby tyle było w Niebie jasności, gdym obaczyła św. Alojzego. To wielki Święty.“
Za przyczyną tego Świętego wiele działo się cudów, na jego wezwanie pierzchają duchy nieczyste.
Papież Benedykt XIII w Bulli kanonizacyjnej uznał świętego Alojzego „Patronem młodzieży.“ Wzywanie tego Świętego o pośrednictwo u Boga u jego ołtarza, a do tego przystąpienie do Sakramentów świętych, połączone jest z odpustem. Papież Klemens XII udzielił w roku 1737 zupełnego odpustu tym, którzy co Niedzielę odbywają nabożeństwo do świętego Alojzego. Nabożeństwo to tak należy urządzać: Przez sześć Niedziel, jedną po drugiej, przystępować należy do Sakramentów świętych i odmawiać po sześć „Ojcze nasz“, „Zdrowaś Maryo“ i „Wierzę w Boga“, na pamiątkę sześciu lat, przez które Alojzy święty żył w Zakonie i błogo w nim działał na chwałę Bożą. One sześć Niedziel obrać można sobie do woli przed dniem 21 czerwca lub też po nim.
Z Nabożeństwem tem należy połączyć prośby do Świętego, aby się wstawił za osobą proszącą do Boga w najgłówniejszych potrzebach żywota. Przy Spowiedzi świętej osoba odbywająca to nabożeństwo winna spowiednikowi objawić cel spowiedzi, aby tenże udzielił jej stosownych rad i dał stosowne przepisy i polecił książki do czytania.
Od dwóchset przeszło lat miliony ludzi od młodości do późnej starości oddawały się temu nabożeństwu i znajdowały zupełne zadowolenie duszy.
Atoli, pomyśli niejeden, cóż na to powiedzą ludzie, że ja przez 6 Niedziel mam chodzić do Spowiedzi i Komunii świętej — powiedzą niezawodnie, że ciężkie grzechy mnie do tego zmuszają? Na to zważać nie należy, ludzie mówią dużo. Zajmują się zwykle bliźnimi, ale gdy przyjdzie umierać, któż za ciebie umrze? — gdy przyjdzie stanąć przed tronem Boga, któż stanie za ciebie? — a któż modlić się będzie o zbawienie twoje? — ty sam. Zatem nie pytaj co mówią ludzie, tylko czyń, co ci sumienie wskazuje.
Niebieskich darów najwyższy szafarzu, Boże nasz, któryś w anielskim młodzieniaszku Alojzym świętym, przedziwną niewinność życia z podobnąż pokutą połączył, spraw łaskawie, prosimy, abyśmy takiej niewinności nie umiejąc dochować, pokutę jego naśladować potrafili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 21-go czerwca w Rzymie uroczysty obchód św. Alojzego Gonzagi z Towarzystwa Jezusowego, odznaczonego wyrzeczeniem się koron ziemskich i niewinnością żywota. — W Rzymie pamiątka św. Demetryi, Dziewicy, co uzyskała za Juliana Apostaty palmę męczeństwa. — W Syrakuzie na Sycylii męczeństwo św. Rufina i św. Marcyi. — W Afryce śmierć męczeńska św. Cyryaka i Apolinarego. — W Moguncyi uroczystość św. Albana, Męczennika; po zniesieniu wielu zaciętych walk i uciążliwości stał się godnym korony życia. — Tegoż dnia męczeństwo św. Euzebiusza, Biskupa Samosaty. Za aryańskiego cesarza Konstancyusza odwiedzał przebrany za żołnierza gminy chrześcijańskie, aby je wzmocnić we wierze. Później, za Walensa, wygnano go do Tracyi, lecz po zawarciu pokoju powołał go Teodozyusz z powrotem. Gdy znowu zwiedzał kościoły, zmiażdżyła mu głowę dachówka rzucona przez pewną aryańską kobietę i tak zakończył poświęcone Bogu życie jako Męczennik. — W Ikonium w Lykaonii pamiątka św. Terencyusza, Biskupa i Wyznawcy. — W Pawii uroczystość świętego Urcyscena, Biskupa i Wyznawcy. — Pod Tongern uroczystość św. Marcina, Biskupa. — W okręgu Evreux uroczystość św. Leutfryda, Opata.
Święty Paulin, z rodu Rzymianin, przyszedł na świat roku Pańskiego 353 w mieście Bordeaux we Francyi, gdzie rodzice jego podówczas przebywali. Posiadał wielki majątek, a mając lat dwadzieścia, został senatorem rzymskim, następnie konsulem, a wkrótce potem Wielkorządcą tego miasta. Sławny na cały świat ówczesny nauczyciel Antoniusz był jego wychowawcą, a kiedy potem powołano go na wychowawcę młodego cesarzewicza Gracyana, udał się Paulin do Rzymu i tam tak zasłynął wymową, że mając dopiero lat dwadzieścia pięć, już otrzymał godność konsula. Ożeniony z pobożną a bogatą Hiszpanką, miał wszystko, czego tylko serce pragnęło: bogactwa, licznych znajomych i przyjaciół w najznakomitszych rodzinach, łaskę u cesarza i wysokie godności, ale jednej rzeczy mu brakło: spokoju serca i Boga.
Przyjaźń z świętym Ambrożym z Medyolanu, Marcinem z Tours i Delfinem z Bordeaux, a zarazem prośby małżonki zniewoliły go do tego, że przyjął Chrzest święty, z którym się podług ówczesnego zwyczaju ociągał aż do lat późniejszych.
Święty ten Sakrament odmienił serce jego zupełnie. Zrzekł się urzędów zaszczytnych, rozdał znaczną część majątku między ubogich, na szpitale i kościoły i powrócił do Hiszpanii, gdzie miał posiadłość wiejską. Tam żył w zaciszu z drogą małżonką, która po wielu latach obdarzyła go synem.
Atoli niezadługo radość zamieniła się w smutek — gdyż synek ten mu umarł. Później przyjaciele widząc go smutnego i odsuwającego się od świata, gniewali się na to odosobnienie i zaczęli z niego szydzić, a krewni zarzucali mu, że im nie przynosi zaszczytu; nawet służba widząc jego pokorę i wielką łagodność, nie umiała jej ocenić i stawała się zuchwałą.
Paulin przy tych zmartwieniach pozostał wesołym i mówił: „Gdybym się ludziom podobał, nie mógłbym być sługą Chrystusa“, a na oszczerstwa zwykł był odpowiadać: „O błoga hańbo, niepodobać się światu razem z Chrystusem!“ Przyjaciele jego: Ambroży, Augustyn, Hieronim i Marcin bronili go tak żarliwie wobec oszczerców, że najznakomitsi i najlepsi mężowie kraju odwiedzali go w zaciszu i podziwiali jego ciche cnoty. Pełen pokory niechętnie znosił te pochwały i postanowił udać się do Noli, do grobu świętego Feliksa, którego ze szczególniejszem czcił nabożeństwem.
Gdy lud o tem się dowiedział, otoczył go w dzień Bożego Narodzenia w kościele w Barcelonie i żądał, aby się dał wyświęcić na kapłana. Tem chciano go zniewolić do pozostania w Hiszpanii. Paulin skłonił się do tych życzeń, ale pod warunkiem, żeby mu wolno było udać się dokądby zechciał.
Wkrótce udał się do Noli, gdzie był właścicielem posiadłości ziemskich. Tam resztę wielkiego majątku poświęcił na dobrowolne ofiary dla kościołów i zakładów dobroczynnych, a sam pozostał prawie w ubóstwie.
Kilku szlachetnie myślących mężów nalegało na niego, aby ich przyjął za uczniów. Zgodził się więc na to i kierował nimi tak wzorowo, że nazywano ich ogólnie „pustelnikami z Noli.“ Przyjaciele jego za to kierownictwo wdzięczność mu okazywali, a on ich natomiast upraszał pokornemi słowy, aby mu tej sławy oszczędzali, albowiem, jak mówił, nic takiego nie uczynił, coby na to zasługiwało: podobny jestem człowiekowi, który ma przepłynąć szeroki strumień i dlatego zdjął szaty z siebie, ale czy już dosiągnąłem przeciwnego brzegu, czy nie mam do walczenia z wiatrem i burzą?“
Tymczasem umarł Biskup Noli, a duchowieństwo i lud obrało Paulina jego następcą. Lecz on wzbraniał się i prosił, aby go pozostawiono w spokoju, ale prośby i żądania były tak usilne, że przyjął godność Biskupią.
Był pełnym dobroci dla wszystkich bez różnicy. Pewnego razu zdarzyło się, że miał tylko jeden bochenek chleba w domu. Wtem przybył ubogi, a on rozkazał służącej, aby mu ten bochenek dała. Ta rozgniewawszy się, że ostatek ma wydać, odprawiła ubogiego z niczem. Wieczorem tego samego dnia posłaniec zwiastował Biskupowi, że dziewięć okrętów czeka w porcie z winem i zbożem dla Biskupa; jeden zaś utonął z ładunkiem. „Widzisz teraz — mówił święty Biskup do służącej — nie dałaś ubogiemu jednego bochenka chleba, a Pan Bóg zabrał cały okręt z żywnością.“ Z taką to pokorą i szczodrobliwością łączył niestrudzoną czynność i zapomocą kazań, pism i zachęcań do częstego przystępowania do Stołu Pańskiego szerzył wszędzie moralność i bogobojność. W czasie tym napadli Nolę Wandale, zburzyli i zrabowali co się dało a przytem znaczną liczbę mieszkańców zabrali i jako niewolników sprzedali do Afryki. W tej nieszczęsnej potrzebie Paulin ofiarował własną posiadłość na złagodzenie losu tych nieszczęśliwych. Pewnego dnia przybyła do niego stroskana wdowa, prosząc o pomoc, by mogła syna jedynaka wykupić z niewoli. Nie miał Paulin już nic do rozdania, ale mimo to przyrzekł wdowie wypełnienie jej życzenia. Wybrał się sam do Afryki, odszukał młodzieńca i ofiarował siebie samego w zamian; zamianę przyjęto i uwolniony syn powrócił w objęcia matki.
Tymczasem Paulinowi wyznaczono robotę w ogrodach królewskich, gdzie pilnie pracował bez wszelkiej zachęty. Przypadek zdarzył, że jeden z ministrów przechadzając się po ogrodzie spotkał Paulina, wdał się z nim w rozmowę i był wielce ciekawym, poznawszy, że to nie prosty robotnik, tylko uczony mąż. Jeszcze więcej się w kilka dni później zadziwił, gdy Paulin przepowiedział mu rychłą śmierć króla i udzielał rad, jakby załatwić sprawy państwa, by nie było nieporządków. Minister zwierzył się z tem królowi, a ten kazał robotnika zawołać do siebie. Skoro Paulin stanął przed królem, zbladł tenże i oświadczył: „Znam tego człowieka, widziałem go zeszłej nocy we śnie pomiędzy tymi, którzy mnie na tamtym świecie sądzić będą.“ Nalegano tedy na Paulina, aby wyznał kim jest istotnie. Niechętnie, ale zniewolony, wyznał jakiej był godności i podał przyczynę obecnej niewoli. Król z całem otoczeniem zdziwiony taką cnotą oświadczył mu, że go uwalnia z niewoli i nakazuje mu prosić o jaką łaskę. Wielkoduszny Biskup prosi o łaskę zabrania wszystkich mieszkańców Noli z sobą i osięga cel swej prośby. Podziwiany i czczony przez Wandalów, którzy nie znajdowali dość słów na chwałę tego cnotliwego męża, pośpieszył Paulin z Nolanami w strony ojczyste, gdzie go przyjęto z oznakami wielkiej czci i zapału.
Dnia 22 czerwca roku 431 oddał ducha Bogu, mając lat 77. — Uranius, świadek jego zgonu, tak chwilę tę opisuje: „Widzieliśmy wśród łez i westchnień, jak sprawiedliwy przenosi się na tamten świat. Kościół poniósł stratę, lud głośno żal okazywał, a całe prowincye smutek ogarniał, że takiego stracili Biskupa! O święty Mężu, który nie żyłeś dla siebie, tylko dla innych, to coś uczynił na ziemi, nie czyniłeś dla siebie, lecz dla Chrystusa i dla bliźnich modląc się za nas. W troskliwości o Kościół, w wierze i miłości był równym Apostołom i Biskupom świętym.“
Jakże pięknego i wzniosłego usposobienia był święty Paulin. Będąc potomkiem znakomitego rodu, mając bogactwo, naukę, wysokie urzędy i godności, wszystko to opuszcza i dobrowolnie staje się niewolnikiem, poddaje się pod moc barbarzyńcy i pracuje pilnie dla jego dobra i poświęca się, aby syna matce oddać.
W nagrodę za to Pan Bóg wysłuchał i imię jego wsławił tak, że na ziemi wszystkie pokolenia przez wiele wieków go dotąd czciły i zawsze go czcić będą.
Czy ciebie, Czytelniku, Bolesna Matka Boska i Kościół św. także nie prosił, abyś był takiego usposobienia, jak był Jezus Chrystus? Czy nie żądano od ciebie, abyś miał miłosierdzie i modlił się za tych, którzy obciążeni są grzechami i jęczą w więzach szatana? Jeśliś tego dotąd nie uczynił, rozważ to sobie i idź za wskazówkami przez Kościół święty ci dawanemi, módl się szczerze za tych bliźnich nieszczęśliwych, bo pobożna i szczera modlitwa wiele ulgi przyniesie nie tylko tobie samemu, ale i innym dopomoże do zbawienia wiecznego. Przytem naśladuj świętego Biskupa Paulina w jego pokorze, miłosierdziu i wspaniałomyślności; patrz, jak się ogołacał z dóbr ziemskich, aby tylko Boga posieść, jak zrzekał się wszelkiej sławy światowej, aby w pokorze najgłębszej leżeć u stóp Krzyża św. Wzór tego Świętego niechaj tobie zawsze będzie przed oczyma, a to wpłynie na umoralnienie twego życia.
Spraw, prosimy, wszechmogący Boże, aby czcigodna uroczystość błogosławionego Paulina, Wyznawcy Twojego i Biskupa, dała nam w pobożności ukrzepienie i wzmogła w nas pragnienie zbawienia wiecznego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go czerwca w Noli w Kampanii uroczysty obchód św. Paulina, Biskupa i Wyznawcy. Pochodząc ze szlachetnego rodu i opatrzony obficie dobrami ziemskiemi, stał się dla Chrystusa tak ubogim i kornym, że gdy już nic więcej nie miał, oddał się sam w niewolę, aby uwolnić syna pewnej wdowy, którego hordy wandalskie pojmały i powlokły do Afryki. Błyszczał nie tylko rozległą wiedzą i wielką świętobliwością życia, lecz także władzą nad złymi duchami, krom czego święci Ambroży, Hieronim, Augustyn i Grzegorz udzielają mu w pismach swych najpiękniejszych pochwał. Święte zwłoki jego przechowują obecnie w Rzymie na wyspie Tyberyjskiej razem z relikwiami św. Bartłomieja, Apostoła. — Przy górze Ararat ukrzyżowanie 10,000 św. Męczenników. — W Verulam w Anglii męczeństwo św. Albana za cesarza Dyoklecyana. Aby uratować pewnego goszczonego przez siebie kapłana, wydał się sam sędziemu i został biczowany, torturowany i wreszcie ścięty. Z nim poniósł śmierć pewien żołnierz, który przezeń w drodze na miejsce ścięcia nawrócony, ochrzcony został krwią własną. — W Samaryi śmierć 1480 świętych Męczenników za króla perskiego Chosroesa. — W Rzymie przeniesienie św. Flawiusza Klemensa, Konsularyusza, który za cesarza Domicyana cierpiał za Wiarę św. Ciało jego odnaleziono w Bazylice św. Klemensa, Papieża i złożono tamże z wielką uroczystością. — Tego samego dnia uroczystość św. Niceasa, Biskupa Akwilei, odznaczonego tak wiedzą jak świętością. — W Neapolu w Kampanii uroczystość św. Jana, Biskupa, którego św. Paulin, Biskup Noli, powołał do szczęśliwości wiecznej. — W klasztorze Clugny pamiątka św. Konsorcyi, Dziewicy. — W Rzymie uroczystość błog. Papieża Innocentego V, czynnego z mądrem umiarkowaniem w obronie wolności Kościoła i zgody ludów chrześcijańskich. Cześć jego zalecił i potwierdził Papież Leon XIII.
Święta Maryanna, nazwana Egniską, od miasta Egni, w którem długo przebywała, urodziła się w miasteczku Niwella, w Biskupstwie Leodyjskiem, w Belgii położonem, roku Pańskiego 1177, z rodziców w wielkie dostatki opływających. Od najmłodszych lat uprzedził ją Pan Bóg szczególnemi łaskami, zapowiadającemi wysoką świętobliwość, do jakiej z czasem dojść miała. Już wtedy Pan Jezus, który chciał aby w Nim jednym całe swoje szczęście znajdowała, oderwał jej serce od rzeczy stworzonych. Maryanna wzgardziła wszystkiem, w czem młode dziewice zwykle największe mają upodobanie, to jest płochemi rozrywkami, uciechami światowemi i strojami. Rodzice dawali jej przepyszne suknie, klejnoty, drogie perły, a ona starała się jak najrzadziej takowych używać. Lecz za to wielkie miała upodobanie w samotności, na którą często się udając, modliła się gorąco i rozpamiętywała wieczne prawdy. O północy nawet wstawała, a ujmując sobie spoczynku, trwała na modlitwie; dla ubogich okazywała wielkie miłosierdzie, a dla zakonnic taką czcią była przejęta, że gdy je gdzie spotkała, natenczas całowała ich ślady po ziemi.
Gdy skończyła lat czternaście, wydali ją rodzice za mąż, a wkrótce męża do tego skłoniła, iż oboje czystość Panu Bogu dozgonną obiecali i wzgardziwszy dobrami doczesnemi, wszystko co mieli, ubogim rozdali.
Często bardzo przystępowała do Stołu Pańskiego, a wina nigdy nie piła, ani mięsa nie jadła. Kiedy się zaś zdarzyło, że po ciężkiej chorobie na pokrzepienie sił mięso jeść i wino pić musiała, to za to na umartwienie wyrzynała sobie kawałki ciała, z czego pozostały blizny, które potem ujrzeli obmywający po jej śmierci jej ciało. Zwykłem jej pożywieniem był chleb czarny i twardy, a czasem jadła jarzynę i owoc z drzew. Przez trzy lata raz tylko na dzień jadła kawałek chleba i wodę piła. Czasem dni jedenaście, od Wniebowstąpienia aż do Świątek, nie jadła nic, a głowa jej nie zabolała i tak czerstwą była, że przytem rozmaite roboty mogła wykonywać. Kościół od miejsca jej zamieszkania był dwie mile odległy, tam często pieszo z jedną towarzyszką chodząc, bezustannie po drodze się modliła. Na podstępach szatańskich sama się znała i innych z nich wyswobadzała. Snu bardzo mało używała, sypiała tylko na gołej słomie, często w kościele noce spędzała na modlitwie, a jeśli znużona zasnęła, z Chrystusem rozmawiała. Szaty nosiła bardzo skromne, a włosienicę pod spodem.
W milczeniu tak się kochała, iż raz od Krzyża świętego aż do Wielkiejnocy żadnego do ludzi słowa nie przemówiła.
Gdy pewien Prałat, Gwido z Kameraku, zboczył z drogi, aby ją odwiedzić, śmiał się z niego towarzysz podróży, Kanonik jeden, mówiąc: „Muchy gonić chcesz, jak gdybyś niewiasty nie widział“, i odszedł na stronę, podczas gdy Gwido z nią rozmawiał. Wreszcie zaczęło się owemu Kanonikowi dłużyć, sam przeto poszedł ku nim, a zobaczywszy twarz Maryanny, jaśniejącą osobliwym blaskiem, rozrzewnił się i już sam potem odejść nie chciał. Spostrzegłszy to Gwido, zapytał na odwrót: „Pójdź, alboś niewiasty nie widział?“ Tedy rzecze Kanonik: „Nie wiedziałem, iż twarz Świętych Pańskich i rozmowa ich z taką siłą działa.“
Niektórych chorych na ciele cudownie leczyła, nawet ułomnych uzdrawiała, kładąc rękę na ich ciało.
Kazania i Pisma św. z wielką nabożnością słuchała, a po kazaniu chciała nogi całować kaznodziejom; gdy zaś oni tego nie dopuszczali, wielce się smuciła. Taką miała cierpliwość i wytrwałość w cierpieniu, iż gdy raz przez dni czterdzieści chorobą była złożona, a pytano jej, czy jej to nie przykro, odpowiedziała: „Byłabym rada, aby się te dni dopiero teraz zaczęły.“ Więcej się troskała o zasmucenie drugich, niż o własną chorobę. Pan Bóg obdarzył ją takim rozsądkiem, iż kapłani do niej udawali się po radę. Jeden z nich zapytywał, czy ma przyjąć drugą parafię, przynoszącą znaczny dochód; wtedy ona mu to zganiła i nie radziła, nazywając to łakomstwem, które mu nie wyjdzie na korzyść, ani na zbawienie jego duszy, jako też na korzyść parafian, których mając więcej, byłby zniewolonym zaniedbywać. I ów kapłan poszedł za jej radą.
Gdy się pewnego razu chrześcijanie gotowali na wyprawę przeciw heretykom, Albigensom, ona chciała z nimi wyruszyć na tę wyprawę; a gdy się jej zapytano, coby tam robiła jako niewiasta, odpowiedziała: „Nic innego, jak tylko, iżbym im pokazała, jak Boga czcić należy.“
Pewien mąż, mając żonę oddającą się zanadto uciechom światowym, prosił jej o modlitwę za nią. Maryanna modliła się szczerze, a potem tak ją przekonała, że niewiasta ta uznała grzechy swoje, zmieniła życie i odtąd stała się całkiem nabożną i skromną, i pogardzała marnościami tego świata. Pan Bóg udzielił jej łaski, iż przeczuła, kiedy koniec jej życia nastąpi i to na kilka lat przedtem. Za dozwoleniem spowiednika, męża świętobliwego, obrała sobie miejsce o dwie mile od miejsca dotychczasowego zamieszkania, zwane Egni. Tam postanowiła odtąd mieszkać i oczekiwać śmierci i tam też życzyła sobie być pochowaną w kościele świętego Mikołaja. Przepowiedziała i to, że długą ją Pan Bóg złoży niemocą, ale zamiast obawy miała radości serdeczne, usłyszała bowiem głos Jezusa: „Pójdź, wybrana Moja, najmilsza Moja, gołębico Moja, ukoronowaną będziesz!“ Odtąd częste miewała zachwycenia w duchu i rozkosze przyszłej chwały. Tak się też stało jak przewidziała i cały rok złożona była chorobą.
Przez rok ten cały w poniedziałki nic nie jadła, wiedząc iż w poniedziałek umrzeć miała, a od narodzenia św. Jana Chrzciciela poszcząc, tylko jedenaście razy jadła i to miernie. Gdy już przepowiedziany czas zgonu jej był blizki, z radości całe trzy dni i trzy noce wielkim i pięknym głosem śpiewała i chwaliła Pana Boga, objawiając tajemnice niebieskie nigdy nie słyszane i od wielu ludzi niezrozumiane. Przeor miejscowy, bojąc się, aby ludzie jej nie uważali za szaloną, zamykał drzwi i kościół, a sam tylko ze sługą przy niej siedział, wszakże głos jej utaić się nie mógł i wielu ludzi słyszało ją śpiewającą. Po pierwszym dniu i nocy tak ochrypła, że już mówić nie mogła, ale potem znów przyszła do siebie, całe dwa dni i dwie noce jeszcze w tem śpiewaniu przetrwawszy. Pełno tajemnic Boskich wyjawiała ustami; gdy trzy dni tak śpiewała, kazała sobie łoże przed ołtarzem w kościele przygotować i zawoławszy kapłanów i braci jakoby siły nabierając, rzekła: „Śpiewanie minęło dla radości, która ma przyjść; nadchodzi już płacz dla niemocy i śmierci, już mi jeść nie dajcie, a te książki, które tu mam, zabierzcie.“ W chorobie tej często spożywała Komunię świętą, a żadnego innego pokarmu nie przyjmowała; gdy jej zaś dawano opłatek niepoświęcony , zaraz poznawała i wypluwała. Tak bez pożywienia i napoju przeżyła dni pięćdziesiąt i dwa.
Wiele proroctw objawiła o rzeczach przyszłych; czwartego dnia przed śmiercią nic mówić nie chciała, oczy tylko podniosła w Niebo, ruszała wargami, a twarz jej poczęła jaśnieć. Wkońcu spokojnie i wesoło z piękną twarzą w dzień św. Jana Chrzciciela Panu Bogu ducha oddała. Ludzie patrząc na umarłą, wydziwić się nie mogli jej spokojem jaśniejącej twarzy. Ciało jej było tak wyschłe, iż same tylko kości zostawały. Wielu ludzi po śmierci jej dotknąwszy się z wiarą ciała, zdrowie odzyskało. Zakończyła żywot, mając lat trzydzieści i sześć, w roku 1213.
Kardynał i Biskup Ochoński Jakób de Vistriaco, otrzymał po śmierci świętej Maryanny palec jej jako relikwię. Długo go nosząc, darował potem Papieżowi Grzegorzowi IX na odpędzenie pokus, któremi Papież ten był trapiony.
Również pokusami za życia trapioną była Maryanna święta. Nie wiedząc, co czynić przeciwko tym pokusom, do rozpaczy przychodziła, mniemając, iż to grzech był, a były to myśli sprosne, nieprzystojne, o jakich Pismo święte mówi: „Od myśli nieuczciwych i głupich a nikczemnych, strzeż mnie, Panie!“
Pokusą tą jest czart, który wiedzie człowieka i pociąga ku sobie, aby go odwieźć od dobrej drogi. Zwykle Pan Bóg nie dopuszcza pokusy na tych, którzy w grzechu śmiertelnym pozostają, albo za niego nie żałują, ale na tych, którzy pokutę zaczynają, albo ku doskonałym cnotom i uczynkom dla zbawienia swego i miłości Bożej postępują.
Gdyby na kogo z dopuszczenia Bożego pokusa przypadła, niech nie sądzi, że te myśli szkaradne z niego wypływają. One są właśnie przez czarta wzbudzone i on sam je na myśl przywodzi, aby niemi człowieka zgubić.
Pokusy tej niechaj sobie nikt za grzech nie bierze, ale za osobliwsze nawiedzenie i doświadczenie Boże; im więcej kto sobie to za grzech mieć będzie, tem więcej nieprzyjaciela rozraduje.
Człowiek prosić winien Pana Boga, aby od niego pokusę oddalał, a jeśli Pan Bóg nie raczy tego uczynić, to pokusę tę winien człowiek znosić cierpliwie, a grzechami się brzydzić. Czytamy w żywocie świętej Katarzyny z Sienny, że mając długi czas sprosne, niemoralne myśli i widok szatanów wabiących ją ku sobie, których potem Jezus od niej oddalił, zawołała: „A gdzieżeś przez ten czas był, Oblubieńcze mój miły?“ W sercu twem byłem.“ Na co ona odrzekła: „A wszakże serce moje pełnem było sprośności, jakże Ty mogłeś w niem mieszkać, Miłośniku czystości?“ A Chrystus jej na to: „W tem, iżeś się owemi myślami brzydziła i żałość z nich wielką mając, miejsce dla Mnie zostawiłaś.“
Tak my się też tem cieszmy, gdyby to na nas przyszło, iż przy pokusach na nas przypadłych nie ustając w miłości ku Panu Bogu, nie tylko nie utracimy łaski Boga, ale jej sobie jeszcze więcej przyczynić zdołamy.
Boże, któryś świętą Maryannę łaskami przedziwnej ostrości i wysokiej bogomyślności hojnie wzbogacił, spraw miłościwie, abyśmy za jej wstawieniem się i przykładem zmysły i ciało umartwiając, ducha naszego do niebieskich rzeczy zamiłowania coraz więcej sposobili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go czerwca wigilia św. Jana Chrzciciela. — W Rzymie męczeństwo św. Jana, Kapłana, ściętego za Juliana Apostaty przed bożkiem słońca przy starej drodze Salaryjskiej. Ciało jego pogrzebał błog. Kapłan Konkordyusz w grobach Męczenników. — Również w Rzymie śmierć męczeńska św. Agrypiny, Dziewicy i Męczenniczki z czasów cesarza Waleryana; ciało jej przeniesiono na Sycylię i błyszczy tam wielu cudami. — W Sutri w Toskanii dzień zgonu św. Feliksa, Kapłana, w którego oblicze prefekt Turcyusz tak długo kazał bić kamieniem, aż ducha wyzionął. — W Nikomedyi pamiątka bardzo wielu św. Męczenników, którzy się za Dyoklecyana ukrywali pewien czas w jaskiniach i pieczarach, ale potem z radosną odwagą podjęli śmierć męczeńską dla Chrystusa. — W Filadelfii w Arabii męczeństwo św. Zenona i sługi jego Zenasa; gdy tenże całował łańcuchy krępujące pana jego z prośbą przyjęcia go jako towarzysza w cierpieniu, został przez siepaczy schwytany i otrzymał z panem swoim koronę męczeńską. — W Anglii uroczystość św. Edyltrudy, Królowej i Dziewicy, co słynna świętobliwością i cudami odeszła z ziemi; ciało jej znaleziono w jedenaście lat po śmierci nienaruszone.
Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele ludzkiem, aby nas oświecić w ciemnościach i wybawić z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego, rozgłosił przyjście Swoje, dawno obiecane u Proroków, przesławnym Janem jako przesłańcem Swym. Posłał przed Sobą wielką i głośną trąbę, człowieka wsławionego cudami dziwnymi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierwej Mesyasza czekała, oko i ucho swoje podnieść na niego musiała. Dziecię jeszcze nie poczęte w żywocie, z Nieba się przez wielkiego posła Archanioła Gabryela przy ołtarzu w kościele zwiastuje i mianuje. Ojciec widzeniem Anielskiem zastraszony, niedowiarstwa swego karanie odnosząc, mowę traci. Matka stara, z przyrodzonego biegu niepłodna, rodzi. Po porodzeniu otwierają się ojcu nieme usta i związany język na chwałę Bożą i proroctwo mówić poczyna. Dziecię w żywocie matki prorokuje; jeszcze na świat nie wychodząc, matkę naucza i ukazuje w żywocie panieńskim Pana jej, któremu się kłaniać miała. Na puszczę prędko wychodzi, od ludzi się kryje, pustelniczy i ostry żywot wiedzie. Pokarmem jego szarańcza i korzonki; chleba i wina nie zna. Odzieniem jego skóra wielbłądowa, poduszką kamień, łożem ziemia, niebo pokryciem. Dorósłszy lat trzydziestu, nie bywając w żadnej szkole, wychodzi na nauczanie ludzi. Wykłada Proroków, opowiada przyjście Mesyasza, złości gromi, królów, panów i stany wszystkie straszy, nikomu nie folguje, grzechy wszystkich karci. A kto się na takie dziwne rzeczy nie obudził?
Na głos takiej trąby biegli ludzie, na puszczę. Zbiegali się panowie, uczeni, pospolici, żołnierze i wszystkie stany. Nakoniec wyprawili do niego poselstwo wszyscy kapłani i uczeni, pytając, czy jest onym oczekiwanym Mesyaszem. A on w pokorze serca wyznał i nie zaprzał, że nie jest Chrystusem.
O tem wszystkiem opowiada nam Ewangelia święta, i tak święty Łukasz Ewangelista opisuje[1]: „Stało się słowo Pańskie do Jana, syna Zacharyaszowego, na puszczy. I przyszedł do wszystkiej krainy Jordanu, opowiadając chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów. Mówił tedy do rzesz, które wychodziły aby były ochrzcone od niego: Rodzaju jaszczurczy, kto wam pokazał, żebyście uciekali przed gniewem przyszłym? Czyńcie tedy owoce godne pokuty, a nie poczynajcie mówić: Ojca mamy Abrahama. Albowiem wam powiadam, iż mocen jest Bóg z tych kamieni wzbudzić syny Abrahamowe. Boć już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. A przetoż wszelkie drzewo nie rodzące owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone. I pytały go rzesze, mówiąc: Cóż tedy czynić będziem? A odpowiadając, mówił im: Kto ma dwie suknie, niech da niemającemu; a kto ma pokarmy, niech także uczyni. Przyszli też celnicy, aby byli ochrzczeni, i rzekli mu: Nauczycielu, co czynić będziemy? A on rzekł do nich: Nic więcej nie czyńcie nad to, co wam postanowiono. Pytali go też i żołnierze, mówiąc: Co mamy czynić i my? I rzekł im: Żadnego nie bijcie, ani potwarzajcie, ale na żołdzie waszym przestawajcie. A gdy się lud domniemywał, i wszyscy myśleli w sercach swych o Janie, by snać on nie był Chrystusem, odpowiedział Jan wszystkim, mówiąc: Jać was chrzcę wodą, aleć przyjdzie mocniejszy nad mię, którego nie jestem godzien rozwiązać rzemyka butów Jego: ten was chrzcić będzie Duchem świętym i ogniem. Którego łopata w ręku Jego, i wychędoży bojowisko Swoje, i zgromadzi pszenicę do śpichlerza Swego, a plewy spali ogniem nieugaszonym.
Tedy przyszedł Jezus do Jordanu do Jana, aby był ochrzcon od niego[2]. A Jan Mu nie dopuszczał, mówiąc: Ja mam być ochrzcon od Ciebie, a Ty idziesz do mnie? A Jezus odpowiadając, rzekł mu: Zaniechaj teraz, albowiem tak się nam godzi wypełnić wszelką sprawiedliwość. I tak Go dopuścił. A gdy był Jezus ochrzcony, wnet wystąpił z wody. A oto się otworzyły Jemu Niebiosa, i widział Ducha Bożego zstępującego jako gołębicę i przychodzącego Nań. I oto głos z Nieba mówiący: Ten jest Syn Mój miły, w którymem Sobie upodobał. — Nazajutrz[3] ujrzał Jan Jezusa idącego do siebie, i rzekł: Oto Baranek Boży, oto, który gładzi grzechy świata. Tenci jest, o którymem powiedział: Idzie za mną mąż, który się stał przede mną, iż pierwej był, niż ja. I jam Go nie znał. Ale, iżby był objawion w Izraelu, dlategom ja przyszedł, chrzcąc wodą. I dał świadectwo Jan mówiąc: Iżem widział Ducha zstępującego jako gołębicę z Nieba, i został na Nim. A jam Go nie znał, ale, który mię posłał chrzcić wodą, ten mi powiedział: Na którego ujrzysz Ducha zstępującego i na Nim zostającego. Ten jest, który chrzci Duchem świętym. A jam widział, i dałem świadectwo, że ten jest Syn Boży.
Gdy Jan chrzcił w Ennon blizko Salim[4], wszczęło się gadanie od uczniów Janowych z żydy około oczyszczenia. I przyszli do Jana i rzekli mu: Rabbi, który z tobą był za Jordanem, któremuś ty dał świadectwo, ten oto chrzci, a wszyscy idą do Niego. Odpowiedział Jan i rzekł: Nie może nic wziąć człowiek, jeśliby mu nie było dano z Nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, żem powiedział: Nie jestem ja Chrystus, ale iżem posłan przed Nim. Kto ma oblubienicę, oblubieńcem jest; lecz przyjaciel oblubieńca, który stoi a słucha go, weselem się weseli dla głosu oblubieńczego. To tedy wesele moje wypełnione jest. On ma rość, a ja się umniejszać. Który z wysoka przychodzi, nad wszystkiem jest. Który z ziemi jest, z ziemi jest i z ziemi mówi; który z Nieba przyszedł, jest nade wszystkimi, a co widział i słyszał, toż świadczy, a świadectwa jego żaden nie przyjmuje. Kto Jego świadectwo przyjął, zapieczętował, iż Bóg jest prawdziwy. Albowiem którego Bóg posłał, słowa Boże powiada, bo nie pod miarę Bóg dawa ducha. Ojciec miłuje Syna, i wszystko oddał w rękę Jego. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, a kto nie wierzy Synowi, nie ogląda żywota, ale gniew Boży na nim zostawa.
Uczniowie Janowi donieśli mu, gdy był już w więzieniu, o rozlicznych cudach Jezusowych[5]. Jan tedy wezwał dwóch z uczniów swoich i posłał do Jezusa, mówiąc: Tyś jest, który ma przyjść, czyli inszego czekamy? A gdy przyszli do Niego mężowie, rzekli: Jan Chrzciciel posłał nas do Ciebie, mówiąc: Tyś jest, który masz przyjść, czyli inszego czekamy? A onejże godziny wiele ich Jezus uzdrowił od niemocy i chorób i od duchów złych, a wiele ślepych wzrokiem darował. A odpowiedziawszy, rzekł im: Szedłszy, odnieście Janowi, coście słyszeli i widzieli: iż ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci bywają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli powstają, ubodzy Ewangelię przyjmują. A błogosławiony jest, którykolwiek się nie zgorszy ze Mnie.
„A gdy odeszli posłowie Janowi, począł Jezus o Janie mówić do rzeszy. Cóżeście wyszli na puszczę widzieć: trzcinę, która się od wiatru chwieje? Ale coście wyszli widzieć: człowieka w miękkie szaty obleczonego? Oto, którzyście wyszli widzieć i Proroka? Zaiste, powiadam wam, i więcej, niż Proroka. Ten jest, o którym napisano jest: Oto posyłam Anioła mego przed obliczem twojem, który zgotuje drogę twoją przed tobą. Albowiem powiadam wam: Większy między narodzonymi z niewiast Prorok nad Jana Chrzciciela żaden nie jest. Lecz, który mniejszym jest w Królestwie Bożem, większym jest, niźli on.[6]
Taką pochwałę oddał Janowi sam Pan Jezus.
O końcu świętego Jana opowiadają Ewangeliści.
„Herod tetrarcha pojmał Jana i związał i wsadził do ciemnicy, dla Herodyady, żony brata swego. Bo mu Jan mówił: Nie godzi się jej mieć tobie. A chcąc go zabić, bał się ludu, albowiem mieli go jako Proroka, a Herodyas czyhała nań. A gdy był dzień po temu, Herod dnia narodzenia swego sprawił wieczerzę panom i tysiącznikom i przedniejszym Galilei. A gdy weszła córka onej Herodyady, i tańcowała, i spodobała się Herodowi, i społu siedzącym, i rzekł król dziewce: Proś mię, o co chcesz, a dam tobie. I przysiągł jej, iż o cokolwiek prosić będziesz, dam ci, by też połowicę królestwa mego. Która wyszedłszy, rzekła matce swej: Czego mam prosić? A ona rzekła: Głowy Jana Chrzciciela. I gdy weszła zaraz ze skwapliwością do króla, prosiła, mówiąc: Chcę, aby mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. I zasmucił się król, ale dla przysięgi i dla społu siedzących nie chciał jej zasmucić. Ale posławszy kata, rozkazał przynieść głowę jego na misie. I ściął go w więzieniu, i przyniósł głowę jego na misie, i oddał ją dziewce, a dziewka oddała ją matce swojej. Co usłyszawszy uczniowie Janowi, przyszli i wzięli ciało jego, i położyli je w grobie.[7]
Czemu Jan święty w więzieniu? Pan Bóg wybrał go na to, ażeby jako drugi Eliasz wystąpił i serca ludzkie na przyjście Zbawiciela przysposobił. Więc było potrzeba, aby opowiadał pokutę, gromił grzechy. Ale kaznodzieje pokuty nie podobają się światu, a już najmniej mocarzom. Król Herod żył w kazirodztwie, bo z żoną brata swego. Dnia jednego stawa przed nim kaznodzieja z nad Jordanu, stawa święty Jan, nieustraszonem sercem rzecze do króla: „Nie wolno tobie mieć żony brata twego.“ Na te słowa stary grzesznik zawrzał srogim gniewem, kazał Jana świętego pojmać i wtrącić do więzienia.
Jan święty padł ofiarą wiernego spełnienia obowiązku. Gdyby był milczał, czekały go zaszczyty na dworze królewskim. Ale Jan święty znał swą powinność, rzekł: „Nie wolno“ i więzienie przeniósł nad względy królewskie.
Co spotkało świętego Jana, dzieje się po wsze czasy. Gdy pasterz w parafii głosi prawdę Ewangelii, mówi do pysznych, do nieczystych, do pijanic: „Nie wolno“, nieraz więc spotyka na niewdzięczność, prześladowanie. Ale darmo: za przykładem Jana świętego trzeba spełnić obowiązek, chociażby spotkały i zelżywości, prześladowanie, śmierć.
Jan święty siedzi w podziemnym lochu — w strasznem więzieniu warownego zamku, który się zwał Macherus. A jednak nie narzeka, nie skarży się na Boga, nie złorzeczy Herodowi — w pokorze poddaje się woli Bożej.
Jan św. uczy, jak się zachować należy wobec utrapień i dopustów Bożych. Życie nasze tu na ziemi nie może być bez krzyżów. Na każdej ścieżce czekają nas smutki, dolegliwości, utrapienia. Kto wolen od krzyża?
Wspomnij na świętego Jana w więzieniu i nie żal się na Boga, nie gniewaj na ludzi, ale mów z Prorokiem: „Właśnie to jest choroba moja, będę ją nosił.“
Jan święty ściągnął na siebie gniew króla. Czy Herod przebaczy mu ono: „Nie wolno?“ Nie przebaczy. — Jan święty jednak nie przestaje ufać w Panu — spokojny. Uczmy się od niego ufać i w najstraszniejszej niedoli!
Boże, któryś dzień dzisiejszy przeznaczył jako rocznicę narodzenia się świętego Jana Chrzciciela, racz to łaskawie sprawić, aby lud Twój zyskał obfite łaski pociech niebieskich, a dusze wszystkich wiernych skierowane zostały na drogę zbawienia wiecznego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go czerwca uroczystość narodzenia św. Jana Chrzciciela, poprzednika Pańskiego. Był synem Zacharyasza i Elżbiety, napełnionym już w łonie matki Duchem świętym. — W Rzymie pamiątka niezliczonego prawie mnóstwa św. Męczenników, którzy oskarżeni za cesarza Nerona fałszywie o podpalenie miasta, pomordowani zostali w najróżniejszy i najokrutniejszy sposób: jednych odziano w skóry zwierzęce i dano tak psom porozdzierać; drugich ukrzyżowano, a innych znowu sporządzono na pochodnie, aby za nadejściem nocy służyli ku oświetleniu. Wszyscy ci Męczennicy byli uczniami Apostołów i pierwszymi Męczennikami, wydanymi dla Nieba przez Kościół rzymski, owe straszne pole Męczenników, jeszcze przed śmiercią Apostołów. — Tamże śmierć męczeńska św. Fausta i 23 towarzyszów jego. — W Satalei w Armenii męczeństwo 7 św. Żołnierzy i braci: Orencyusza, Herosa, Farnacyusza, Firmina, Firma, Cyryaka i Longina; ponieważ byli chrześcijaninami, wyrzucił ich cesarz Maksymian z wojska, rozdzielił i każdego wygnał w inną okolicę, gdzie w męczarniach i uciążliwościach zakończyli żywot. — Pod Paryżem, we wsi Creteil śmierć męczeńska św. Agoarda i Agliberta z wielu innymi obojga płci. — W Autun złożenie zwłok św. Symplicyusza, Biskupa i Wyznawcy. — W Lobbes uroczystość św. Teodulfa, Biskupa. — Pod Stylo w Kalabryi uroczystość św. Jana Teresta, odznaczonego świętobliwem życiem i ścisłem zachowaniem reguły zakonnej.
Wspaniały kościół Biskupi w Gurku, pod Klagenfurtem, jest od blizko tysiąca lat świadkiem miłości pełnej wiary, z jaką święta Emma — Hemma, jak właściwie imię jej pisać należy — urządziła to siedlisko nauki religii, chrześcijańskiego umoralnienia i czci Boga.
Urodziła się ona w Karyntyi roku Pańskiego 983; była córką możnego hrabiego Engelberta Peilensteina i matki hrabianki Tuty, krewnej cesarza Henryka II. Pod troskliwą opieką pobożnych rodziców rozwijał się jej umysł i serce w szlachetności i bojażni Bożej, a wychowania dokończył cesarz razem ze swą małżonką świętą Kunegundą. W młodym jeszcze wieku poszła za mąż za hrabiego Wilhelma Friesach, który w pobożności równał jej jak najzupełniej. Od dnia zawarcia ślubów małżeńskich bywali oboje codziennie na Mszy świętej, i co Niedzielę przystępowali do Stołu Pańskiego.
Małżeństwo to pobłogosławił Pan Bóg dwoma chłopcami i wychowali ich pobożni rodzice w posłuszeństwie i pobożności, jaką sami byli przejęci.
Posiadał Wilhelm w Friesach i Zeltschach bogate kopalnie złota i srebra, w których liczni robotnicy, pomimo iż dużo zarabiali, pod żadnym względem nie okazywali wdzięczności.
Pewnego razu zniewolony był Wilhelm podpisać wyrok śmierci na robotnika, który popełnił zbrodnię. Z tego powodu zaprzysięgli mu inni zemstę, którą w ten sposób urzeczywistnili, iż mu zabili obu synków, gdy ci nic nie przeczuwając, zwiedzili kopalnie. Z powodu straty dziatek dotknięci byli rodzice niewypowiedzianą boleścią. Emma płakała dzień i noc nad grobem swych ulubieńców, znajdując jedynie ulgę w modlitwie; zarazem błagała Boga o łaskę i przebaczenie grzechu zabójcom. Przeciwnie Wilhelm zawrzał zemstą, zebrał oddział żołnierzy, napadł na obwarowanych robotników, a zwyciężywszy ich w bitwie, wielu z nich pozabijał, sądząc, że się tym sposobem zemści za śmierć synów. Rozlane jednakże strumienie krwi nie ożywiły mu dzieci, przeciwnie wzbudziły w nim zgryzoty sumienia, iż obok winnych zadał śmierć również wielu niewinnym. Rozpaczą miotany i nie mogąc znieść żalu małżonki, oblókł się w szaty pokutnicze, udając się na pielgrzymkę do Rzymu, aby tam szukać spokoju u grobu św. Męczenników. Po szczerym żalu uzyskał odpuszczenie grzechów od Papieża samego, poczem wracając do domu, w drodze umarł.
Została tedy Emma bezdzietną wdową, mając po tylu dotkliwych stratach serce zakrwawione i tylko w modlitwie i udzielaniu jałmużny szukała ukojenia boleści.
Wysłuchał Pan Bóg wreszcie jej modłów i natchnął ją myślą utworzenia nowej rodziny, która ją przeżyć miała.
Zbudowała ona bowiem na cześć Matki Boskiej Bolesnej w lesistej dolinie Gurku wspaniały klasztor żeński, obdarzyła go sowicie funduszami na utrzymanie siedmdziesięciu dziewic, i obok niego ufundowała klasztor dla dwudziestu zakonników, którzy mieli mieć pieczę nad nabożeństwem i nad duszpasterstwem.
Wspaniałemi temi budowlami osobiście kierowała i codziennie sama wypłacała robotnikom. Gdy wkońcu budowle zupełnie ukończyła, rozdała książęcy majątek na kościoły i klasztory, uprosiwszy sobie z wielką pokorą u władzy kościelnej łaskę o przyjęcie jej na zakonnicę tegoż klasztoru.
W ubogiej sukni zakonnej przeżyła jeszcze trzy lata wśród pracy i modlitwy i tam też zakończyła żywot doczesny w r. 1045. Dużo cudów zdarzyło się na jej grobie, a wojna z Turkami opóźniła jej przyjęcie w poczet Świętych Pańskich. Dopiero bowiem Papież Pius II ogłosił ją jako Świętą, a klasztor ten został potem Stolicą Biskupią.
Żywot świętej Emmy wykazuje nam, w jak blizkiej styczności wzajemnej znajdują się dwa uczucia ziemskie: radość i smutek i jak łatwo i niespodzianie nieraz z jednego uczucia przechodzimy w drugie.
Ażebyśmy w tych zmieniających się uczuciach nie tracili spokoju, tak potrzebnego dla każdego chrześcijanina, należy nam rok rocznie uroczyście obchodzić dzień święta własnego Patrona lub Patronki, albowiem imię to przywodzi nam na myśl dzień ważny, w którym otrzymaliśmy Chrzest święty, przez który oczyszczeni z grzechu pierworodnego staliśmy się przez to prawdziwemi dziećmi Jezusa Chrystusa.
Przed przyjęciem Chrztu św. zamkniętą nam była droga do zbawienia. Przez Chrzest święty stajemy się zupełnie innemi istotami; przed Chrztem św. byliśmy dziećmi gniewu Bożego, a po Chrzcie świętym dziećmi miłości i upodobania.
Przez otrzymanie imienia świętego Patrona lub Patronki w Imię Ojca, Syna i Ducha świętego, udzielił nam Pan Bóg trojakich nadprzyrodzonych zdolności. W Imię Ojca otrzymujemy zdolność wierzenia w to, czego uczy po wszystkie czasy Jezus Chrystus, Apostołowie i Kościół święty. W Imię Syna otrzymujemy zdolność ufności w to, co Jezus Chrystus zapowiedział i co nam przypadnie w udziale po otrzymaniu Sakramentów świętych. W Imię Ducha świętego zaś otrzymujemy zdolność miłowania Boga z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił naszych.
Imię, które otrzymałeś na Chrzcie świętym, przypomina ci, że Duch święty oddał cię w opiekę Kościoła katolickiego, Matki Boskiej, świętego Anioła Stróża i wszystkich Świętych, aby ta opieka dopomagała ci do jak największego rozwoju sił twoich umysłowych w wierze, nadziei i miłości.
Jak daleko postąpić możesz w tych zdolnościach, daje ci dowód i zarazem przykład święta Emma, która, upadając nieomal pod brzemieniem cierpienia duszy, okazywała gorliwość w czci ku Bogu i pełną ofiarności miłość ku bliźnim swoim; drugim zaś przykładem będzie ci przez całe życie Patron lub Patronka, których imię nosisz. Oni też znosili cierpienia w życiu doczesnem a przetrwawszy je mężnie do końca, zyskali w nagrodę szczęśliwość wieczną.
Boże, za przykładem świętej Emmy, udziel nam stałości i męstwa, abyśmy cierpienia, któremi nas nieraz dla wypróbowania duszy naszej dotykasz, znosili cierpliwie i przez to stawali się coraz godniejszymi szczęścia, jakie w Niebie przeznaczasz tym, którzy ufności w Tobie nie tracą. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 25-go czerwca w okolicy Goglietto pod Nusco uroczystość św. Wilhelma, Wyznawcy, założyciela zakonu Pustelników z Monte Vergine. — Pod Bereą pamiątka św. Sozypatra, ucznia św. Pawła, Apostoła. — W Rzymie śmierć męczeńska św. Łucyi, Dziewicy z 22 towarzyszami cierpienia. — W Aleksandryi męczeńsłwo św. Gallikana. Przed nawróceniem swojem był konsulem, dostąpił nawet zaszczytu tryumfu i cieszył się wielkiem poważaniem cesarza Konstantyna. Gdy z namowy dwóch braci, św. Jana i Pawła, przyjął wiarę chrześcijańską, usunął się z św. Hilaryuszem do Ostyi i poświęcił zupełnie miłości bliźniego i pielęgnowaniu chorych; gdy się to rozniosło, gromadzili się ludzie z dalekich okolic, aby z podziwieniem oglądać byłego patrycyusza i konsula, jak mył ubogim nogi, nakrywał stoły, polewał im ręce wodą, chorych wiódł z lubą pieczołowitością i spełniał wszelkie uczynki miłosierdzia. Kiedy go Julian Odstępca wydalił z Ostyi, udał się do Aleksandryi i został tam przez sędziego Raucyana skazany na ścięcie, ponieważ z obrzydzeniem odparł od siebie żądanie ofiarowania bożkom. — W Sibapolis w Syryi męczeństwo św. Febronii, Dziewicy, co w prześladowaniu Dyoklecyana zniosła za starosty Lyzimacha wiele mąk za swą prawowierność i czystość; najpierw ją ubiczowano i rozpięto na torturach, potem rozdzierano żelaznymi grzebieniami i palono pochodniami; następnie wybito jej zęby i oderznięto piersi. Wreszcie stracono ją mieczem i ozdobiona tak wielu krwistymi klejnotami, pośpieszyła naprzeciw niebieskiego oblubieńca. — W Besançon we Francyi uroczystość św. Antydyusza, Biskupa, zabitego przez Wandalów dla wiary katolickiej. — Pod Reggio uroczystość św. Prospera Akwitana, Biskupa; uposażony wielką uczonością i cnotą, bronił odważnie wiary katolickiej przeciwko pelagianom. — W Turynie uroczystość św. Maksyma, Biskupa i Wyznawcy, słynnego pobożnością nie mniej jak wykształceniem. — W Holandyi pamiątka św. Adelberta, Wyznawcy, ucznia św. Willibrorda, Biskupa.
Obaj bracia rodzeni Jan i Paweł są znakomitą ozdobą Kościoła katolickiego, a zarazem świetnym przykładem dla bogatych i możnych tego świata, aby wiedzieli jakim sposobem winni okazywać cnoty oraz czynami dowodzić, że są wiernymi wyznawcami Boga.
Kiedy cesarz Konstantyn urządził świetny dwór córce — niedawno cudem na grobie św. Agnieszki uzdrowionej, a ona córka zaraz złożyła uroczysty ślub zachowania dziewiczej czystości — powołał cesarz obu — młodzieńców na najwyższe urzęda przy tym dworze. Upatrzył ich sobie zaś dlatego, gdyż byli wysoko wykształconymi i odznaczali się religijnością i czystością obyczajów.
Zaszczyt ten z wdzięcznością przyjęli młodzieńcy, stając się zarazem tem hojniejszymi wobec ubogich i chorych.
Bogobojna cesarzowa ułatwiała im owo dzieło miłosierdzia i wręczała zarazem znaczne sumy, aby je obracali na wsparcie nieszczęśliwych i cierpiących bliźnich; umierając zaś zostawiła im cały majątek do dowolnego użytku, wiedząc, że skutecznie użyty zostanie na cele dobroczynne.
Jan i Paweł na dworze tym tak długo byli czynnymi i pełnili miłosierdzie, dopóki nie wstąpił na tron cesarz Julian, którego nazwano apostatą (odszczepieńcem), albowiem wyrzekł się chrześcijaństwa, został poganinem i usiłował lud chrześcijański zniewolić do pogaństwa.
Wobec tych okoliczności obaj bracia złożyli urzędy i wiedli odtąd życie prywatne. Cesarz Julian czuł się ustąpieniem ich dotknięty i wszelkiemi siłami starał się obu braci spowodować, aby dawniejsze urzędy napowrót przyjęli. Dali mu oni jednakże na to taką odpowiedź: „Poprzedników twych chrześcijańskich czciliśmy i z radością ofiarowaliśmy im nasze usługi, ale z tobą, cesarzu, który się Chrystusa wypierasz, nic wspólnego mieć nie chcemy.“ Cesarz na one zuchwałe słowa groźbą odpowiedział, iż jeżeli w przeciągu dziesięciu dni do życzeń jego się nie skłonią, to niewątpliwie słuszna za to ich spotka kara. Wierni słudzy Boga odgadli, że życie ich zagrożone, rozdzielili majątek pomiędzy ubogich i przystąpiwszy do Stołu Pańskiego, przygotowali się na śmierć.
Po upływie dni dziesięciu przybył Terencyan, dowódca przybocznej straży cesarskiej, do domu braci, postawił na stole posąg bożka Jowisza i rozkazał im w imieniu cesarza, aby natychmiast bożkowi ofiarę złożyli. Na to wezwanie odpowiedzieli: „W sprawach państwa posłuszni jesteśmy cesarzowi, ale w sprawach religii tylko Boga słuchać będziemy. Nie uznajemy bowiem bogów pogańskich za nic innego, jak za bezwładne bałwany, a czcić tylko będziemy Boga prawdziwego, w Trójcy jedynego.“
Terencyan zagroził im śmiercią, jeśli nie usłuchają i aby ich nastraszyć, kazał opodal wykopać dół dla nich na grób, jeśli jego rozkazom będą się sprzeciwiać.
Bracia stałymi byli w wierze w Chrystusa, to też Terencyan mając wyraźny rozkaz cesarza, długo się nie namyślał, lecz kazał ich porwać i zabić na miejscu; ciała ich złożył w świeżo wykopanym grobie, a potem rozgłosił publicznie, że bracia Jan i Paweł poszli na wygnanie.
Niezadługo po zabiciu braci Męczenników zły duch owładnął syna Terencyuszowego. Za zrządzeniem Boskiem żądał ów syn, aby go zaprowadzono do domu braci Jana i Pawła. Ze wstrętem ojciec na to przystał, a gdy zbliżyli się do grobu świętych Męczenników, czart z ciała opętanego ustąpił w chwili, gdy ów syn stanął na ich grobie, nie wiedząc jak się tam dostał. Cud ten otworzył ojcu oczy i poznał, czem owi bracia byli, których kazał zabić; żałował następnie, że się dał skłonić cesarzowi do popełnienia zbrodni, wyjawił wszystko synowi i razem z nim przyjął Chrzest święty. Obaj potem często się modlili na grobie świętych Braci, a cesarz Julian gdy się o tem dowiedział, kazał ich obu ściąć i w tem samem miejscu pochować. Wkrótce jednakże i cesarza Juliana spotkała kara za grzechy żywota. W bitwie przeciwko Persom zraniony strzałą niebezpiecznie w piersi, wzniósł ręce zbroczone krwią z piersi płynącą ku Niebu, wołając w boleściach: „Zwyciężyłeś Galilejczyku!“
Następca jego, cesarz Jowian, starał się o ile zdołał, uczcić pamięć przyjaciół swych Jana i Pawła i w miejscu gdzie stał dom, nad grobem ich wystawił wspaniały kościół. Papież Damazy I poświęcił ten kościół i oddał go pod opiekę świętych Męczenników Jana i Pawła. Pan Bóg zrządził, że na grobie ich działo się wiele cudów. Imiona ich przyjęto do cichych modlitw we Mszy świętej i w litanii do Wszystkich Świętych.
Każdy człowiek, żyd czy poganin, protestant, czy katolik, winien już z samego stanowiska ludzkiego podziwiać dwóch tych świętych Mężów dla mocy ich charakteru, jaką okazywali, a jeszcze więcej dla ich siły przekonania religijnego, na mocy którego chrześcijanin oddaje wprzód Bogu, co jest Boskiego, a potem dopiero cesarzowi, co jest cesarskiego. Wstąpili oni w służbę cesarza Konstantyna, albowiem byli przekonani, że ten książę nic takiego od nich nie zażąda, coby się sprzeciwiało świętej woli Bożej, i że wypełniając obowiązki urzędu, staną się miłymi Bogu. Jakże jednak stanowczo wzbraniali się przyjąć urzędy od cesarza Juliana? Byli oni bowiem przekonani, że ten apostata zażąda od nich czegoś, co będzie w przeciwieństwie z chrześcijańskiem ich sumieniem i że tym sposobem dawaliby zgorszenie innym wiernym, gdyby z ambicyi lub z obojętności przyzwalali na odszczepieństwo cesarza Juliana od Wiary świętej.
Oby jednakże wszyscy urzędnicy chrześcijańscy i słudzy okazali zawsze tak chwalebną siłę charakteru.
Do takiego postępowania zobowięzuje ich przedewszystkiem zdrowy rozsądek. Wskazuje on każdemu wyraźnie i jasno, że stworzenie każde nasamprzód winno bez wyjątku być posłusznem woli Stwórcy, a człowiek winien nadto dotrzymywać przysiąg, jakie złożył Stwórcy swemu i Panu i nie godzi mu się przyjmować pracy ani obowiązku, któryby z temi przysięgami na Chrzcie świętym danemi zostawał w przeciwieństwie. Od tych przyrzeczeń i przysiąg stworzenia wobec Stwórcy niema zwolnienia, albowiem stworzenia wiecznie stworzeniem pozostanie a Pan Jezus, który przysięgę odebrał, nigdy się nie zmieni.
Jeżeli więc chrześcijanie urzędy takie i zobowiązania przyjmują, wobec których byliby narażeni na złamanie wiary i przyrzeczeń danych Bogu, to popełniają krzywoprzysięstwo wobec Stwórcy, a rozsądek wtedy im nakazuje zwolnić się z takich obowiązków, czynić pokutę i powrócić do obowiązków względem Boga.
Doświadczaj zatem twej stałości charakteru na przykładach, jakie ci pozostawili Święci Pańscy, Jan i Paweł, czy też równie ochoczo i stale oprzesz się pochlebstwom osób, które cię przewyższają godnością i bogactwem i czy pójdziesz za głosem Boga. Rozważaj ich szczęśliwość wieczną w Niebie, po niejakim czasie Pan Jezus objawi ci to, czyś się stał Jego godnym i wierność twoją wynagrodzi ci szczęściem wiecznem.
Prosimy Cię, Wszechmogący i wieczny Boże, spraw miłościwie, abyśmy zbawiennej na duszy doznali pociechy, obchodząc uroczystą pamiątkę świętych Jana i Pawła, którzy jak przez krew i wiarę zjednoczeni byli, tak i w męczeństwie za nią poniesionem, okazali godnymi siebie braćmi rodzonymi. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 26-go czerwca w Rzymie przy Caelius męczeństwo św. Braci Jana i Pawła. Jan był mistrzem dworu, Paweł sekretarzem Konstancyi, córki cesarza Konstantyna; później pod cesarzem Julianem, odstępcą, oboje ścięci zostali, osięgnąwszy przez to koronę męczeństwa. — Pod Tryentem śmierć męczeńska św. Wigiliusza, który, usiłując do reszty wytępić pozostałości po bożkach pogańskich, został gradem kamieni obsypany przez rozgniewanych i zdziczałych pogan, i tak życie swe oddał za Chrystusa. — W Kordowie w Hiszpanii uroczystość młodziutkiego Męczennika Pelagiusza; za jego stałość w Wierze świętej kazał mu kalif Abderrhaman wszystkie członki, jeden po drugim, poodrywać, przez co zgotował mu wspaniałą i chwalebną śmierć męczeńską. — Pod Valenciennes cierpienia świętego Salwiusza, Biskupa z Angouleme i św. Superyusza. — Tak samo pamiątka św. Antelma, Biskupa z Bellay. — W okolicy Poitiers uroczystość św. Maksencyusza, Kapłana i Wyznawcy, obdarzonego przez Boga darem czynienia cudów. — W Tessalonice pamiątka św. Dawida, Pustelnika. — Tegoż dnia uroczystość św. Persewerandy, Dziewicy.
Król węgierski Bela miał dwóch synów: Gejzę i Władysława, który przyszedł na świat w roku 1041. Po śmierci jego Salomon, synowiec Beli, rościł sobie prawa do tronu. Aczkolwiek Salomon był młodszym od Gejzy, obaj jednak bracia, Gejza i Władysław, za namową Biskupa Dezyderyusza zrzekli się na rzecz tamtego godności królewskiej. Gdy nieco później wpadła na Węgry dzika horda Hunnów pod wodzą Osula, obaj bracia tak dzielnie bronili kraju, jakby własnego, że rozgromili najeźdców. Władysław zaraz na początku bitwy czterech nieprzyjaciół położył trupem, ale od piątego został ciężko zraniony. Wtem widzi, jak jakiś poganin uchodzi na koniu z porwaną panienką. Chce ją ratować, ale nie może dla swej rany. Woła więc na panienkę, ażeby się z konia spuściła, a tem samem wroga z sobą ściągnęła. I stało się tak: oboje spadli na ziemię, przeto Władysław mógł teraz leżącego na ziemi pohańca łatwo zabić, lecz wolał z nim stanąć do pojedynku, w którym nieprzyjaciela położył trupem.
Salomon za odstąpienie mu tronu złem się odpłacał, a wkońcu tak niegodnie sobie poczynał, że obaj bracia nie czuli się w kraju nawet pewnymi życia. Udał się tedy Władysław do Czech, do swego szwagra, prosząc go o pomoc. Książę Czeski zebrał wojsko, wtargnął do Węgier, gdzie się do nich Gejza przyłączył, a Władysław brata pocieszał, mówiąc, że Bóg sprawiedliwy nie da im zginąć. Przyszło do wielkiej bitwy, w której Salomon został na głowę porażony, że się zaledwie ucieczką zdołał uratować, przyłożył się zaś do tego zwycięstwa w głównej mierze Władysław. Zebrawszy lud swój i patrząc na tyle trupa, nie mógł się od łez powstrzymać, bo mówił, że to przecie wszyscy bracia w Chrystusie. Poległych kazał więc uczciwie pogrzebać, wybudował kościół pod wezwaniem Najśw. Maryi Panny, przyczem dostatnio go opatrzył, aby się ustawicznie Msze święte za dusze poległych odprawiały.
Węgry były podówczas królestwem elekcyjnem, nie dziedzicznem, więc obaj bracia łatwo mogli tron pozyskać; rozpuścili oni wszakże wojsko, pozostawiając Węgrom wolność obrania sobie króla, któregoby chcieli. Jakoż obrano Gejzę; tenże wdał się z Salomonem w układy, chcąc mu królestwo odstąpić, tymczasem jednak Gejza umarł. Węgrzy nie ufając Salomonowi, obrali królem Władysława. Widzieli bowiem — tak pisze księga dziejów węgierskich — w sercu tego męża sprawiedliwość, dobroć, roztropność, męstwo, a osobliwie świętobliwość. Przekonali się też, że nie ceni on szczęścia tego doczesnego, nie hołduje ambicyi, nie pała złemi żądzami, lecz śmiertelnemi temi godnościami gardzi, a czystość zawsze chował. Do tego posiadał umysł wspaniały, siłę nad podziw, nadzwyczajną stałość w słowie i uczynku, ludzkość i przychylność. Nie zapominano też o jego czynach bohaterskich i wielkiej szczodrobliwości. Wszyscy zwali go obrońcą czystości, ucieczką biednych, wzorem pobożności, narodu swego wybawicielem. Wszystko cisnęło się do jego wyboru na króla. Przyczyniały się też do tego majestat i powaga wraz z przedziwną urodą. O całą głowę przewyższał innych, a w sądzeniu takie okazywał umiarkowanie, że był nie mniej sprawiedliwym, jak miłosiernym.
Obrano go więc jednogłośnie królem, ale i w tem okazał ducha prawdziwie chrześcijańskiego. Mimo wszystkich prośb chciał być tylko zarządcą królestwa, nie dał się koronować, rozumiejąc, że mu się uda ułagodzić zawziętego Salomona i koronę mu oddać. O rozszerzenie w kraju religii i życia religijnego dbał pilnie. Chętnie byłby Władysław oddał Salomonowi rządy, ale najprzedniejsi panowie, tak duchowni jak świeccy, oświadczyli, że się nigdy nie poddadzą niegodziwemu Salomonowi i nie wystawią na jego zemstę. Tedy opatrzył go Władysław w znaczne dochody, a Salomon zaręczał, że na tem ma dosyć. Trwało to niejaki czas, poczem zły ten człowiek poprosił króla o osobiste spotkanie, a to, jak mówił, żeby ostateczny układ dobrze ułożyć. Władysław miał się już stawić w dniu oznaczonym, gdy go Pan Bóg wcześnie jeszcze przestrzegł przez tajemnego posłańca, żeby tego nie czynił, gdyż tamten godzi na jego życie. Zabrał tedy Święty z sobą znaczny hufiec wiernych i to większy, niż się Salomon spodziewał a uprzedzając zasadzkę, kazał go pojmać. Salomon chciał sobie życie odebrać ze złości, że się plan jego nie udał. Tymczasem Władysław, trzymając chytrego lisa w zamknięciu, modlił się zań, żeby Pan Bóg odmienił serce jego. I jeszcze raz spróbował przejednać tego zawziętego wroga, darując go wolnością i na dwór swój powołując. Wszakże i to nie pomogło. Salomon uciekł, przemyśliwając odtąd ustawicznie, jakby się mógł najlepiej zemścić. Nie mogąc znaleźć żadnej u książąt chrześcijańskich pomocy, zawezwał króla Hunnów, obiecując mu część królestwa i poślubienie córki jego. Dziki pohaniec dał się skusić i z ogromnem wojskiem wtargnął na Węgry. Władysławowi zdawało się niepodobieństwem, aby Salomon trzymał z pogaństwem. Przyszło jednak do bitwy: Władysław odniósł świetne zwycięstwo, dziesięć tysięcy Hunnów poległo, a Węgrów padło coś tylko około tysiąca. Król Hunnów ratował się z Salomonem ucieczką, a Władysław wrócił z wyprawy z niezmiernie bogatym łupem i po wszystkich kościołach kazał odprawiać nabożeństwo dziękczynne.
Co się stało z Salomonem, po dziś dzień nikt nie wie na pewno. Jest tylko podanie, że w lesie jednym założył sobie pustelnię i tam aż do śmierci czynił pokutę. Po niejakim czasie Hunnowie po raz drugi wtargnęli do Węgier. Władysław unikając wielkiego krwi rozlewu, wystąpił do pojedynku z królem i położył go trupem, skutkiem czego pogaństwo rozpierzchło się na wsze strony. Król ten był i na wielu innych wojnach bardzo szczęśliwy. Pomimo iż na wojnie człowiek zazwyczaj dziczeje, i życie obozowe psuje pobożność, Władysław nigdy nie zapominał o Panu Bogu. Zamek jego królewski wyglądał więcej na klasztor, takie tam panowało życie religijne. Dzień w dzień słuchał Mszy świętej, dzień w dzień dawał posłuchania i tak był dobrotliwy, że przychodzono do niego jakoby do ojca. Życie prowadził surowe, w tygodniu kilkakroć pościł, wina nie pił, a sypiał na twardem posłaniu. Przed każdą wyprawą wojenną odprawiał post trzydniowy i nakazywał publicznie modlitwy.
Za jego czasów Papież Urban II ogłosił wojnę krzyżową, żeby Ziemię świętą wydrzeć z rąk Saracenów. Wszyscy monarchowie zgodzili się na to, żeby na czele wyprawy stanął Władysław, bo uważali go za najgodniejszego wodza i prawdziwie chrześcijańskiego rycerza. Ofiarowano mu także cesarską koronę, ale nie przyjął. Zanim wszakże wyprawa owa przyszła do skutku, Pan Bóg powołał go do chwały Swojej, do Królestwa wiekuistego pokoju.
Chęć panowania należy do najzgubniejszych namiętności. Prawdziwe szlachectwo i prawdziwa cnota unika o ile może wielkości światowych, boi się wywyższenia; przeciwnie urojona wielkość złączona z podłością odważy się na wszelką zbrodnię, aby się módz wywyższyć. Ileż złego, ile nieszczęść ta namiętność sprowadziła na świat, a gdyby nie Opatrzność Boża czuwająca nad światem, byłoby nieskończenie więcej nieszczęśliwych owoców tej namiętności. Ale Bóg, który pysznym się sprzeciwia a pokornym łaskę daje, okrywa często doczesną hańbą tych, którzy się za panowaniem i wielkością światową uganiają a wywyższa pokornych i cichych. Brzydź się pychą, wystrzegaj się chęci, a oszczędzisz sobie w tem nawet życiu wiele gorzkich przykrości.
Podobnie jak święty Władysław jako król i opiekun kraju starał się wypełnić obowiązki nałożone mu wysoką godnością i posłannictwem — tak i my winniśmy się starać, zadosyćuczynić obowiązkom naszym z całą sumiennością, choćby były jak najtrudniejsze. Albowiem Bóg, który cię powołał do jakiegokolwiek stanu, żąda od ciebie, abyś w miarę zdolności, sił i sumienia pracował dla chwały Boga i dla dobra bliźnich twoich. Na zbawienie twoje wpływu to mieć nie będzie, czy pełnisz te obowiązki w stanie wysokim, czy nizkim, czy jesteś możnym tego świata, czy prostym robotnikiem, lecz od tego zbawienie twoje zależeć będzie, czy na tem stanowisku, na jakiem cię Pan Bóg postawił, wiernie i sumiennie pełnisz obowiązki a zgadzasz się zawsze z wolą Bożą. Przez to staniesz się Bogu miłym i dasz dowody, że ci na prawdę chodzi o to, abyś był zbawionym.
Boże, któryś świętego Władysława, wyniesionego na królewską godność, obdarzyć raczył łaską umartwionego życia, spraw to łaskawie, abyśmy za jego przykładem i pośrednictwem umartwiając w nas złe żądze, dostąpili wiecznego zbawienia. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 27-go czerwca w Galacyi męczeństwo św. Krescentego, Ucznia Apostoła św. Pawła. Najpierw nawrócił w Gallii wielu do wiary przez swe kazania; później powrócił znowu do Galatejczyków, dla których już przedtem przeznaczonym był na Biskupa, i aż do końca życia swego starał się ich wzmocnić w służbie Bożej. Wkońcu umarł jako Męczennik pod Trajanem. — W Kordowie pamiątka św. Męczenników Zoila z 19 towarzyszami. — W Cezarei w Palestynie męczeństwo świętego Anekta pod cesarzem Dyoklecyanem i starostą Urbanem. Dlatego że zachęcał innych chrześcijan do wierności i że mocą swej modlitwy obalił kilka posągów pogańskich, kazał go sędzia obiczować przez 12 oprawców, potem ucięto mu ręce i nogi a wkońcu głowę. I tak oto dostąpił korony męczeństwa. — W Konstantynopolu uroczystość św. Sampsona, Kapłana, który się opiekował szczególnie chorymi i biednymi. — W okolicy Tours uroczystość św. Jana, Kapłana i Wyznawcy. — W Grosswardein na Węgrzech uroczystość św. Władysława, jeszcze do dzisiaj słynącego cudami.
Święty ten zasługuje na naszą szczególniejszą cześć, ponieważ już w pierwszem stuleciu chrześcijańskiem był jednym z najuczeńszych i najgruntowniejszych dziejopisarzy kościelnych. Nadto zaliczyć go można do największych i najżarliwszych obrońców wiary katolickiej przeciwko przewrotnym wichrzycielom. Urodziwszy się w mieście Smyrnie, w Azyi Mniejszej, miał wielkie szczęście, że święty Polikarp, Biskup, był jego nauczycielem; ten znowu, będąc uczniem świętego Jana Ewangelisty, poznał Objawienie Jezusa Chrystusa z najczystszego źródła. Ireneusz zachował najgłębszą cześć dla tego mistrza swego i wyznaje, że słowa jego nauki wypisał sobie nie na papierze, ale w samem sercu. W pismach jego pozostał nam dowód na każdej karcie, że nie tylko posiadał gruntowną znajomość wiary i nauki chrześcijańskiej, ale że i z nauką o bożkach pogańskich, z filozofią i z naukami świeckiemi dobrze był obeznanym. Euzebiusz sławi jego gruntowność, Tertulian chwali jego niestrudzone badania we wszystkich gałęziach wiedzy ludzkiej, a św. Epifaniusz nazywa go uczonym, bardzo wymownym, i wszelkimi darami Ducha świętego obdarzonym mężem.
W połowie drugiego stulecia odznaczał się Ireneusz jako kapłan w mieście Lugdunie w Gallii. Zasługi jego uczciła gmina w ten sposób, że wysłała go do Papieża Eleuteryusza i obdarzając listem polecającym, wyraziła w nim słowa: „Wybraliśmy naszego brata najdroższego, Ireneusza, aby Tobie, Ojcze święty, list ten wręczył i polecamy go Waszej Świętobliwości jako gorliwego Wyznawcę Jezusa Chrystusa.“
W roku 177, za panowania cesarza Marka Aureliusza srożyło się w Lugdunie prześladowanie chrześcijan, w którem sędziwy Biskup Fotinus zyskał koronę męczeńską, a Opatrzność Boska Ireneusza powołała na jego następcę. Pobożny ten pasterz strzegł trzody zmniejszonej prześladowaniem i otaczał troskliwą opieką tych, którzy utracili członków rodziny i mienie; tym sposobem pomnożył liczbę wyznawców tak dalece, że prawie cały Lugdun stał się chrześcijańskim, misyonarze jego zjednali pograniczne prowincye dla wiary Chrystusa, a wszystkie kościoły w kraju uznały go swym zwierzchnikiem.
Panowała naówczas niezgoda pomiędzy katolikami mieszkającymi na Wschodzie, a katolikami z Zachodu o ustanowienie czasu, w którym miała się odbywać uroczystość Wielkanocy. Kilka synodów, a jeden nawet przez Ireneusza zwołany, oświadczyło się za praktyką, jakiej się trzymał Kościół zachodni, czyli rzymski — tymczasem Biskupi azyatyccy wzbraniali się iść za nią i stale obstawali przy starym zwyczaju żydowskim, tak, że Papież Wiktor groził im wyklęciem z Kościoła świętego. Wtem wystąpił Ireneusz i upomniał Ojca św., aby był wyrozumiałym i nie narażał Kościoła św. na rozdwojenie. Tak samo wystąpił przeciwko Walentynowi, który odpadłszy od Kościoła, nową utworzył sektę. Dumny ten filozof poddawał Objawienie Jezusa Chrystusa pod rozwagę filozofów, przesiąkłych rozumowaniami opartemi na pogaństwie. Ireneusz bystrością umysłu swego zbił wszystkie błędne nauki sekciarzy i wykazał zupełne ich przeciwieństwo z nauką Chrystusa i Apostołów świętych. Nie potępił badania naukowego, w którem sam był mistrzem niezrównanym, lecz badanie to zamknął w granicach dozwolonych.
Kiedy pobożny ten Biskup już się dość zestarzał, powstało od nowa za czasów panowania cesarza Sewera wielkie prześladowanie chrześcijan. Prześladowcy Wiary św. zwrócili szczególnie uwagę na miasto Lugdun, gdyż mieszkańcy wzbraniali się złożeniem ofiary bogom pogańskim obchodzić zwycięstwo Sewera nad przeciwnikami, roszczącymi sobie prawo do tronu. Żołnierze Sewera otoczyli miasto, zdobyli je i mordowali mieszkańców tak zażarcie, że krew chrześcijan strumieniami płynęła po ulicach. Nie przesadzimy nawet, dodając, iż w ten sposób dziewiętnaście tysięcy ludzi wycięto. Wierny pasterz owieczek swoich, Ireneusz, pierwszym był, który padł pod mieczem okrutników. Stało się to w roku 203. Święte ciało jego było czczone jako cenny skarb aż do roku 1562. W tym roku Hugenoci zburzyli jego grobowiec i tylko czaszka po nim została, jako relikwia, którą dotąd z wielką czcią przechowują w kościele świętego Jana w Lugdunie.
W dziele zatytułowanem „Przeciwko nauczycielom mylnej religii“, podaje Ireneusz św. już przed 1700 laty wskazówki, po których poznać można prawdziwy Kościół Boży i rozróżnić go od wszelkich sekt religijnych. Są one zaś następujące:
Kościołem prawdziwym jest ten, w którym rozmaite społeczeństwa i narody przez Wiarę ściśle są złączone i tworzą jedność — podczas gdy odszczepieńcy tylko to mają wspólne, że ich przekonania są niestałe i że często przekonania swe zmieniają. Kościołem prawdziwym jest nadal ten, który zapowiedzianym był przez Proroków, i który cuda działa w Imieniu Jezusa Chrystusa, za który liczni Męczennicy gotowi byli życie położyć i który posiada Pismo święte oraz podania ustne jako niechybną broń przeciwko wszelkiej mylnej i fałszywej nauce.
Ażeby wiedzieć i znać prawdy wiary i tajemnice, jakie święci Apostołowie następcom swoim przekazali, należy się przedewszystkiem odnosić do wielkiego, najstarszego, przez świat cały znanego Kościoła w Rzymie, założonego przez Apostołów świętych, Piotra i Pawła. Kościół ten posiada tradycyę przyjętą w spadku od założycieli. Do tego Kościoła winien każdy prawowierny katolik się udawać, jako do wiernego Stróża podania Apostolskiego. — Gdyby Apostołowie święci nie byli pozostawili żadnych pism, natenczas bylibyśmy teraz zniewoleni podania te badać aż do najodleglejszych źródeł, tak jak to czynią wszystkie narody barbarzyńskie, nie mające pisma i żyjące dziejami podań ustnych z pokolenia w pokolenie. Gdzie bowiem jest Kościół, jest i Duch Boży, a gdzie Duch Boży, tam Kościół św. i łaska Boża. Ci zaś, którzy wyłączeni są z Kościoła świętego, a więc i z łaski Boskiej, nie otrzymają od Jezusa Chrystusa prawdziwego źródła wiary, kopią sobie sami doły ku własnemu upadkowi, i piją wodę ze źródeł mętnych. Omijają oni wiarę Kościoła świętego, aby prawdy nie usłyszeć i gardzą nauką Ducha świętego, przemawiającą z wszystkich urządzeń Kościoła świętego, aby nie byli pouczonymi, bo tego pouczenia nie pragną i wolą pozostać w ciemności ducha.
Jeżeli zatem w tychże dokumentach kościelnych tak wierne i jasne znajdujemy nauki i podania, to przekonanie to winno każdego z nas poszczególnie ożywiać i dodawać nam siły, ktokolwiek tylko czuje w sobie należyte dary umysłu do występowania przeciwko wszelkim usiłowaniom mylnych nauczycieli i nieprzyjaciół Kościoła świętego, a przytem winniśmy wzmacniać się w przywiązaniu i miłości do Namiestnika Jezusa Chrystusa tu na ziemi — do Ojca świętego.
Tak poucza nas w pismach swych Ireneusz święty, a Pismo święte odzywa się słowy uznania za gorliwość w wierze tym wszystkim, którzy tego dali dowody: „A chwalę was bracia, iż we wszystkiem na mię pamiętacie: jakom wam podał rozkazania moje trzymajcie.“ (1 Kor. 11, 2).
Racz nas utrzymywać i wzmacniać, Panie, w prawdziwej wierze Kościoła katolickiego, który oparty na tylu niewzruszonych świadectwach, szczycić się może, iż posiada prawdziwą naukę Chrystusa i świętych Apostołów. Daj nam, Panie, moc i wytrwanie, abysmy ożywieni tą wiarą żyć cnotliwie zdołali, a w danym razie i śmierć nie wahali się ponieść Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go czerwca wigilia św. Apostołów Piotra i Pawła. — W Rzymie uroczystość św. Leona II, Papieża. — W Lyonie we Francyi męczeństwo świętego Ireneusza, Biskupa. Hieronim pisze, iż był on uczniem św. Polikarpa ze Smyrny i blizki czasom apostolskim. Przez wiele lat zwalczał nauki błędnowiercze, a pod cesarzem Sewerem dostąpił nader chwalebnej śmierci prawie z całą ludnością miasta owego. — W Aleksandryi w temże samem prześladowaniu śmierć męczeńska św. Plutarcha i Serena, Katechumena Heraklida, Neofity Herona, drugiego Serena, Katechumena Rhaisa, Potamiony i jej matki Marcelli; z pomiędzy tych wszystkich odznaczyła się szczególnie św. Potamiona, Dziewica, która za swe dziewictwo i za swą wiarę znosić musiała najstraszniejsze i nieludzkie męczarnie; wkońcu spalono ją razem z matką. — Tegoż dnia męczeństwo św. Papiusza, którego w prześladowaniu dyoklecyanskiem najprzód okropnie obiczowano, potem wrzucono do kotła z wrzącym tłuszczem i olejem a wkońcu po wielu innych jeszcze męczarniach ścięto. — W Utrechcie uroczystość św. Benigna, Biskupa i Męczennika. — W Kordowie uroczystość św. Argymira, Mnicha, który przez Maurów zabity został z powodu swej wiary. — W Rzymie uroczystość świętego Pawła, Papieża.
W onych dniach oburzył się mocą król Herod, aby utrapił niektórych z kościoła. I zabił Jakóba, brata Janowego mieczem. A widząc, że się podobało żydom, przydał, iż pojmał i Piotra. A były dni przaśników. Którego pojmawszy, wsadził do ciemnicy, podawszy go czworakiej czworostraży żołnierzy pod straż, chcąc go po Pasce wywieść ludowi. A Piotra chowano w ciemnicy. Lecz modlitwa bez przestanku działa się od Kościoła do Boga za nim. A gdy go miał wywieść Herod onejże nocy, spał Piotr między dwoma żołnierzami związany dwoma łańcuchami: a stróże przed drzwiami strzegli ciemnicy. A oto Anioł Pański podle stanął i jasność się oświeciła w mieszkaniu. A uderzywszy w bok Piotrów, obudził go, mówiąc: Wstań rychło. I opadły łańcuchy z rąk jego. I rzekł do niego Anioł: Opasz się i obuj ubranie twoje. I uczynił tak. I rzekł mu: Weźmij na się odzienie twoje, a idź za mną. A wyszedłszy, szedł za nim, a nie wiedział, żeby to była prawda, co się działo przez Anioła; lecz mniemał, że widzenie widział. A gdy minęli pierwszą i drugą straż, przyszli do bramy żelaznej, która wiedzie do miasta, która im się sama otworzyła. A wszedłszy, przeszli jednę ulicę i natychmiast odszedł Anioł od niego. A Piotr przyszedłszy do siebie, rzekł: Teraz wiem prawdziwie, iż Pan posłał Anioła Swego i wyrwał mię z ręki Herodowej i ze wszelkiego oczekiwania ludu żydowskiego.
Wonczas przyszedł Jezus w strony Cezarei Filipowej, i pytał uczniów Swoich, mówiąc: Kim mienią być ludzie Syna człowieczego? A oni rzekli: Jedni Janem Chrzcicielem, a drudzy Eliaszem, a inszy Jeremiaszem, albo jednym z Proroków. Rzekł im Jezus: A wy kim Mię być powiadacie? Odpowiadając Szymon Piotr, rzekł: Tyś jest Chrystus Syn Boga żywego. A odpowiadając Jezus, rzekł mu: Błogosławionyś jest Szymonie Bariona: bo ciało i krew nie objawiła tobie, ale Ojciec Mój, który jest w Niebiesiech. A Ja tobie powiadam, iżeś ty jest Opoka: a na tej opoce zbuduję Kościół Mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go. I tobie dam klucze Królestwa niebieskiego. A cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związano i w Niebiesiech: a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązano i w Niebiesiech.
Do Rzymu, jako do Stolicy świata chrześcijańskiego dążą w dniu dzisiejszym ze wszech stron tysiące pielgrzymów, aby pomodlić się u grobu ubogiego rybaka i zarazem dzięki złożyć Panu za dobrodziejstwa, jakie przezeń ludzkości całej wyświadczył. Rybakiem tym nie jest nikt inny, jak Piotr święty, Książę Apostołów, pierwszy Namiestnik Chrystusa na ziemi.
Urodził się tenże Apostoł w Betsaidzie, małej osadzie w Galilei, nad jeziorem Genezaret. Ojcu jego imię było Jonasz, bratu Andrzej, a on sam za młodu nosił imię Szymona. Początkowo trudnił się, tak jak ojciec w Betsaidzie, rzemiosłem rybackiem. Później zamieszkał w mieście Kafarnaum, także nad jeziorem Genezaret położonem, i tam się ożenił. Brat jego Andrzej udał się za nim, opuścił rodzinną wioskę i obaj do spółki nad brzegami tego rybnego jeziora trudnili się połowem ryb.
Jak wszyscy pobożni żydzi, oczekiwali i oni z utęsknieniem przyjścia Mesyasza; gdy zatem wieść ich doszła, że nad brzegami Jordanu zjawił się wielki Prorok (to jest święty Jan), i że namawia do pokuty, natychmiast udali się do niego i wstąpili do grona jego uczniów. Jan święty oznajmił im, iż nie jest Mesyaszem i kazał im iść do Jezusa, którego on ochrzcił w Jordanie, mówiąc: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata!“ Andrzej usłyszawszy one słowa, pośpieszył czem prędzej do Jezusa, poznał, że to prawdziwy Mesyasz, poszedł następnie z powrotem, zabrał brata Szymona i przywiódł go do Jezusa; Zbawiciel spostrzegłszy Piotra, nazwał go zaraz po imieniu Szymonem, a potem zamienił to imię na Kefas czyli Petros, (co znaczy po grecku kamień lub skała). Obaj bracia pozostali przez czas niejaki przy Zbawicielu, słuchali Jego nauk, poczem wrócili znów do rzemiosła, obiecując, że Go często odwiedzać będą.
Pewnego dnia, kiedy płukali sieci, by je wysuszyć, przybył do nich Jezus, otoczony tłumem ludu łaknącego słów Jego. Jezus chcąc uniknąć wielkiego ścisku, wsiadł w łódż Piotrową i z tej łodzi pouczał lud na brzegu zgromadzony. Po nauce kazał Jezus Piotrowi udać się na jezioro i jeszcze raz zarzucić sieci. Piotr poprzednio całą noc łowiąc, nic nie uchwycił, mimo to ufając w słowa Zbawiciela, zarzucił sieci w Imię Jego i złowił tyle ryb, że nie tylko on sam łódź napełnił, ale i Jakób z Janem mieli z tej sieci ryb w obfitości.
Piotr osłupiał na widok tego cudu, padł w pokorze do nóg Jezusa i zawołał: Panie, od Ciebie nie odstąpię, chociaż jestem wielce niegodnym.“ A Jezus mu odpowiedział: „Nie obawiaj się, odtąd będziesz ludzi łowił.“
Jakoż Piotr i Andrzej nie odstąpili już Jezusa, porzucili łodzie i sieci, a Piotr nawet z żoną się rozstał, pozostając z Jezusem aż do pojmania Zbawiciela.
W roku 31, wkrótce po Wielkanocy udał się Jezus na górę i modlił się tam przez całą noc. Na drugi dzień powołał uczniów do Siebie, których liczba była wielką, i z nich wybrał dwunastu, a tych nazwał Apostołami (apostolos po grecku, znaczy poseł). Pierwszym, na którego padł wybór Chrystusa był Szymon-Piotr. Kiedy Jezus Chrystus przemawiał do Apostołów, to zwykle odzywał się do Piotra, a Piotr odpowiadał w imieniu wszystkich. Zbawiciel sam uznał wyższość Piotra nad innymi, co też przy danej sposobności następującemi słowy potwierdził:
„A Ja tobie powiadam, iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół Mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go. I tobie dam klucze Królestwa niebieskiego. A cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w Niebiesiech, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w Niebiesiech.“ (Mateusz 16, 18. 19). W słowach tych głosi Zbawiciel: „Świadectwo Szymona o osobie Mojej nie jest wyrazem myśli jego, ani reszty Apostołów, lecz oświadczeniem samego Boga, i z tego powodu oświadczenie to jest Boską, i wszystkich do wiary zniewalającą prawdą. Tak jeszcze jest i po dziś dzień; jeżeli bowiem Papież wyrokuje w rzeczach wiary, nie jest to wyrazem myśli jego lub Biskupów, lecz wyrokiem Boga samego.“
Prawie tysiąc dziewięćsetletnia walka, jaką toczy piekło przeciwko tej skale Chrystusa, jest najdoskonalszą próbą trwałości Kościoła świętego.
Zapewnienie dane przez Jezusa Chrystusa, utrwaliło Piotra na Stolicy świętej. „Szymonie Janów — przemówił do niego Chrystus — miłujesz Mię?“ — „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję.“ — A Jezus rzekł: „Paś baranki Moje." (Jan 21, 15).
Kiedy w roku 65 cesarz Neron, okropnemi prześladowaniami ścigał i tępił chrześcijan, natenczas wielu się przed nim i przed jego siepaczami chroniło. Piotr wraz z innymi ukrywał się przed dziką zapamiętałością okrutników, a potem chciał Rzym opuścić, by dalej krzewić światło wiary. Kiedy zaś wychodził z bramy miasta, miał objawienie i ukazał mu się sam Zbawiciel idący naprzeciw niego. „Panie, dokąd idziesz“, zapytał Apostoł. „Do Rzymu idę, aby Mnie jeszcze raz ukrzyżowano“, brzmiała odpowiedź Chrystusa. Piotr zrozumiał głos Zbawiciela, i w tej chwili wrócił do miasta, gdzie go też wkrótce pochwycono i wrzucono do więzienia, w którem święty Paweł również już od miesiąca się znajdował. Więziono go tam przez ośm miesięcy, a w czasie tym Piotr nawrócił do Wiary świętej dozorców Processusa i Martyniana, razem zaś z nimi jeszcze czterdziestu ośmiu pogan, których wszystkich sam ochrzcił i którzy ponieśli jeszcze za panowania Nerona śmierć męczeńską.
Po ośmiu miesiącach ogłoszono Piotrowi wyrok śmierci; stało się to w roku 67. Niezadługo potem wywiedziono go na wzgórze Watykańskie gdzie według ówczesnego zwyczaju wyrokiem sądu wprzód go biczowano, a potem na krzyżu przybito. Zanim jednakże wyrok spełniono, wyprosił sobie Męczennik święty, aby go przybito w zupełnie inny sposób, nie tak jak Zbawiciela, lecz głową na dół; nie chciał bowiem z wielkiej pokory w takiej samej postawie być ukrzyżowanym, jak Zbawiciel, mając przekonanie, że tą drogą pokory najpewniej dostanie się do Nieba
Tak umarł pierwszy Namiestnik Chrystusa, dając chwalebny przykład dla wszystkich następców na Stolicy świętej i piękny wzór dla wszystkich wyznawców. Ciało jego pochowali uczniowie Marcellus i Apulejus przy ulicy Aureliusza. Po kilku latach chrześcijanie ze Wschodu chcieli zabrać święte one Relikwie i już dość daleko je byli uwieźli; dowiedziawszy się jednak o tajnem tem uwiezieniu chrześcijanie rzymscy, pośpieszyli za nimi, ciało święte odebrali i złożyli z wielką czcią najprzód w katakombach, a następnie w Bazylice watykańskiej (dzisiejszym tumie świętego Piotra).
Wykradzenie to chwilowe ciała świętego Apostoła dało powód kacerzom i nieprzyjaciołom, Kościoła świętego do szerzenia pogłosek, iż Piotr święty nie umarł w Rzymie i że jego ciała tam niema. Żadne atoli miasto na świecie nie mogło się na prawdę poszczycić tem, iżby te drogie chrześcijaninom relikwie gdziekolwiek indziej znajdować się miały. Tak więc relikwie te spoczywają w Rzymie, a wszyscy chrześcijanie dążą do tego grobu, by przy nim pomodlić się, pokrzepić na duchu i uzyskać łaski i błogosławieństwo na dalsze koleje życia.
Święty Piotr bywa przedstawiany na obrazach jako silny mężczyzna z kędzierzawą i gęstą brodą, o głowie prawie łysej, z małym czubkiem włosów nad czołem. Jako znamię godności dzierży w ręku klucze Kościoła świętego, jakle mu Jezus Chrystus powierzył. Jest to znamię potęgi, jakie po nim odziedziczyli i dziedziczyć będą do skończenia świata wszyscy Papieże.
Od dziewiętnastu blizko wieków władza ta trwa nieprzerwanie, a wpływa na utrzymanie i szerzenie prawdziwej wiary, na utrzymanie cnót i porządku w rodzinach i w całem społeczeństwie chrześcijańskiem, na odradzanie się wszelkich cnót najwznioślejszych, na miłosierdzie dla cierpiącej ludzkości i na miłość wzajemną.
Tak jak ojciec gromadzi dzieci naokół siebie, strzeże ich, chroni przed wszelkiemi niebezpieczeństwy, żywi i troskliwie pielęgnuje, aby je uczynić szczęśliwymi — tak i Papieże miliony dzieci Kościoła świętego biorą pod swoją opiekę, starają się o ich dobro duchowe i utwierdzają w wierze, by im wyjednać zbawienie.
I ty Czytelniku katolicki, jesteś dzieckiem tego Kościoła św., a Ojciec św. twoim najwyższym opiekunem, staraj się przeto, abyś go kochał, był mu w rzeczach wiary posłusznym, czcił go i modlił się za niego.
Boże, któryś świętego Piotra rybaka wywyższył na księcia Apostołów i głowę Swego Kościoła św., prosimy Cię w imię zasług jego, abyś nas raczył przyjąć jako owce do Swej trzody. Spraw, abyśmy chętnie słuchali jego głosu i nauki i poszli w jego ślady, i abyśmy się kiedyś dostali do tego Królestwa, w którem Ty Chryste Panie, jako najwyższy Pasterz, którego namiestnikiem na ziemi był Piotr, żyjesz i na wieki królujesz. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 29-go czerwca uroczystość św. Piotra i Pawła, Apostołów, którzy pod Neronem śmierć męczeńską ponieśli tego samego dnia i roku; Piotra powieszono na krzyżu głową na dół a pochowano w Watykanie przy Via Triumphalis, gdzie zażywa czci od całego świata; Pawła ścięto a pochowano przy Via Ostiensis, gdzie równie wysokiej czci doznaje. — W Argentonie męczeństwo św. Marcella, ściętego za Chrystusa razem z wojownikiem Anastazym. — W Genui uroczystość św. Syrusa, Biskupa. — W Narni uroczystość św. Kassyusza, Biskupa. Święty Grzegorz opowiada o nim, że w życiu jego nie minął ani jeden dzień, w którymby nie był złożył Bogu wszechmocnemu Ofiary Mszy świętej. Z tym zwyczajem godnie w parze szło całe życie jego: bo wszystko co miał, rozdał ubogim, a w godzinach Ofiary św. rozpływał się prawie we łzach. A gdy znowu razu pewnego do Rzymu przybył, jak dawnemi laty, na uroczystość Książąt Apostołów, aby obchodzić Tajemnice św. i gdy wszystkim obecnym udzielił Ciała Pańskiego wraz z pocałunkiem spokoju, wtedy tego samego dnia zasnął w Panu. — Na Cyprze dzień zgonu św. Maryi, Matki św. Jana Marka. — W okolicy Sensu uroczystość św. Benedykty, Dziewicy.
Paweł, pierwej zwany Szawłem, pochodził z pokolenia Benjaminowego, urodził się w mieście Tarsie z zacnych rodziców, którzy mieli prawo rzymskich obywateli. Uczył się w szkole słynnego doktora Pisma, Gamaliela i należał do sekty Faryzeuszów.
Po Wniebowstąpieniu Pańskiem wiele złego czynił wyznawcom Chrystusowym. Był świadkiem przy kamienowaniu świętego Szczepana. Nie dosyć mu było na ściganiu wiernych w Jerozolimie i ziemi żydowskiej, udał się na rozbój do Syryi, gdzie w drodze cudownie nawrócony, poznał Jezusa Nazareńskiego, którego prześladował. W tymże czy w innym czasie był zachwycony aż do trzeciego Nieba, gdzie słyszał słowa, których się nie godzi człowiekowi mówić, i wyczerpnął skarby nauki, którą miał z daru objawienia Boskiego. I tak oto z naczynia gniewu stał się naczyniem wybranem, roznoszącem drogi skarb i wonność Imienia Jezusowego po wszystkim świecie. Ochrzcony w Damaszku, zaraz poszedł do bóżnicy żydowskiej, jawnie wyznając i wywodząc z Pisma, iż Jezus, którego ukrzyżowali, jest Mesyaszem i prawdziwym Synem Bożym. Żydzi chcieli go zabić, u wszystkich bram postawili straż, ale wierni spuścili go w koszu przez mur, i tak uszedł ich rąk. Stamtąd puścił się do Arabii, gdzie przez trzy lata w pobliżu góry Synai na rozmyślaniu przebywał. Wrócił następnie do Damaszku, skąd puścił się do Jeruzalem, aby oglądać Piotra, u którego piętnaście dni przemieszkał. Potem udał się na szukanie dusz ludzkich do Cylicyi, do Tarsu, wszędzie mając wielkie trudności od żydów. W Antyochii przebywał przez cały rok wraz z Barnabą. Stamtąd od starszych kościelnych wyprawiony został z Barnabą między pogany. Udał się na wyspę Cypr, potem do Salaminy, gdzie w mieście Pafie napotkali niejakiego Elimę czarnoksiężnika, który ich kazaniu przed starostą Rzymskim, Pawłem Sergiuszem, wielce przeszkadzał, odradzając staroście przyjąć wiarę, którą Paweł opowiadał. Czarnoksiężnik został za modlitwą Pawła rażony ślepotą a starosta uwierzył.
Będąc w Antyochii, która jest w Pizydyi, musieli prędko uciekać, gdy żydzi wzburzyli na nich pospólstwo. Puścili się tedy do Ikonium, i wiele tam dusz pozyskali Panu Bogu, czyniąc cuda wielkie na podporę nauki. Tam też Tekla, panienka, przystąpiła do wiary Chrystusowej i wielce była pomocną Apostołom. Dla rozruchów żydowskich udali się do Listry, gdzie Paweł św. jednego chromego uzdrowił. Poganie mieli ich za bogów i chcieli im czynić ofiary. I tutaj żydzi z Antyochii przybiegłszy, wzburzyli lud, że Pawła wywleczono za miasto i ukamienowano prawie na śmierć. Przyszedłszy do siebie, udali się do miasta Derben, gdzie wiele dusz pozyskali. Stąd wracali do miast onych, w których tak wiele wiernych zostawili, i umacniali ich w wierze Chrystusowej. Ustanowiwszy im kapłanów i przełożonych, wrócili do Antyochii. Zgromadziwszy następnie braci, oznajmili im, jakie Pan Bóg przez nich wielkie rzeczy uczynił, i że się wrota poganom do wiary otworzyły. Potem Paweł poszedł do Jerozolimy na Sobór, na którym miano zawyrokować, czy poganie nawracając się, mają być według Mojżeszowego zakonu wpierw obrzezani. Wrócił potem do Antyochii, skąd znowu po niejakim czasie, obrawszy sobie za towarzysza niejakiego Sylę, puścił się do Syryi i Cylicyi, przynosząc uchwały Soboru Jerozolimskiego. Będąc w Listrze, obrzezał Tymoteusza i miał go za towarzysza dróg swoich. W Troadzie zaś Paweł miał widzenie, w którem się mu ukazał mąż Macedończyk, prosząc go, aby idąc przez Macedonię ich wspomogli. Puścił się też do Macedonnii, do miasta Filippi, gdzie niewiasta jedna imieniem Lidya ochrzciła się zaraz z wszystkim domem swoim. Tutaj wypędził czarta z jednej panienki, która za pieniądze wróżyła i panom swoim czyniła wielką korzyść. Panowie onejże panny widząc, że im zginął pożytek z niej, pojmali Pawła i Sylę i wiedli ich do urzędu. Zrobiło się wielkie zbiegowisko: urząd kazał z nich zedrzeć szaty, ubiczować i zranionych wsadzić do więzienia. I stało się, że o północy przyszło trzęsienie ziemi, i otworzyły się wszystkie drzwi i zamki, i łańcuchy z więźniów opadły. Stróż, przełożony nad więźniami, mniemając, że wszyscy więźniowie uciekli, dobywszy miecza, chciał się zabić, co widząc Paweł, krzyknął na niego wielkim głosem: Nie czyń sobie nic złego, jesteśmy wszyscy! Padł stróż do nóg ich, mówiąc: Panowie moi, co mam czynić dla pozyskania zbawienia swego? Tedy nauczywszy go wiary w Jezusa Chrystusa, ochrzcili go z wszystkimi domownikami. Skoro dzień zaświtał, Pan Bóg skruszył serce urzędu, który kazał ich wypuścić. Lecz oni nie chcieli zaraz wynijść z więzienia, chcąc onych urzędników nastraszyć, żeby nie byli tacy prędcy do karania i kazali im powiedzieć: „Nas obywateli Rzymskich jawnie i niewinnie ubiczowawszy, wsadziliście do więzienia, a teraz tajemnie nas puścić chcecie; przyjdźcie sami a wypuśćcie nas.“ Przelękli się na to urzędnicy i przeprosili ich.
Potem przyszli do Tessaloniki, skąd niebawem uciekać musieli do Berei, gdzie znowu żydowie uczynili rozruch. Paweł, zostawiwszy tam Sylę i Tymoteusza, musiał uciekać, i przybył do Aten, stolicy Grecyi, gdzie także opowiadał Chrystusa, lubo z nie bardzo wielkim skutkiem. Stamtąd puścił się do Koryntu, zamieszkał w domu Akwili i jego żony Pryscylli. W Koryncie mieszkał półtora roku, nauczając, i wiele ludzi do Chrystusa nawrócił. Żydzi porwali go wreszcie i zawlekli do starosty Galliona, ale ten nie chciał się wdawać w sąd o słowa i swary, jak mówił, w Zakonie żydowskim.
Puścił się stąd Paweł do Syryi, wielkie czyniąc drogi po Galacyi i Frygii, a wszędzie uczniów potwierdzając, zatrzymał się w Efezie, gdzie znalazł dwunastu chrześcijan, którzy nie byli ochrzceni, jeno chrztem Janowym. Tych kazał ochrzcić w Imię Jezusa Chrystusa, a Jan udzielił im Bierzmowania. W Efezie dwa lata przemieszkał i wielkie cuda czynił nad chorymi, tak, iż i chustki z ciała jego i pasy leczyły chorych i dyabłów wyganiały. Wiele ich przychodziło do Pawła i jego towarzyszów, spowiadając się grzechów swoich; drudzy znowu przynosili księgi pogańskie nauki czarowniczej i palili je. Złotnicy, którzy wyrabiali posążki i figurki, wyobrażające świątynię bogini Diany, gorsząc się nad postępowaniem Pawła, podburzyli całe miasto na niego. Paweł uszedł przeto w tym rozruchu i przybył do Troady. Stało się, iż w Niedzielę jednę zebrał się lud wierny na nabożeństwo. Paweł mając nazajutrz wyjechać, nauczał nieco dłużej aż do północy. Młodzieniec pewien, imieniem Eutych, siedząc w oknie, zdrzemnąwszy się, spadł z trzeciego piętra i umarł. Paweł święty wskrzesił go i lud Boży wielce tem uweselił.
Stamtąd puścił się znowu ku Efezowi. Zatrzymawszy się w mieście Milecie, posłał do Efezu po starszych kościelnych, do których tak przemówił: Wiecie, jakom się zachował między wami, służąc Panu Bogu w pokorze i w płaczu, i w pokusach, którem miał ze zdrady żydowskiej. Pomnicie, iż od was nic nie biorąc, nauczałem was jawnie, oznajmując żydom i poganom pokutę i wiarę w Pana naszego Jezusa Chrystusa. Teraz idę do Jeruzalem; nie wiem, co mnie tam spotka, tylko Duch Boży oznajmuje mi tam więzienie i prześladowanie, czego się ja nie boję. To wiem, iż twarzy mej więcej widzieć nie będziecie. Oświadczam się dziś przed wami, żem do zguby dusznej żadnemu nie był przyczyną, i oznajmiłem wam wolę i radę Bożą. Czujcież o sobie i o trzodzie wam zleconej, nad którą was Duch św. postawił Biskupami na urządzenie Kościoła Bożego, którego Sobie Krwią Swoją nabył. To i insze jeszcze rzeczy mówiąc, przyklęknął i gorąco się z nimi modlił. Tedy się wielki stał płacz między nimi, i upadając na szyję Pawłowi, całowali go, o to się najwięcej frasując, iż go już oglądać nie mieli. Idąc do Jerozolimy, wstąpił po drodze do Cezarei, gdzie Agab Prorok wziąwszy pas Pawłowy i wiążąc nim sobie ręce i nogi, mówił: Tak zwiążą tego, czyj ten pas, w Jeruzalem i dadzą go w moc pogaństwu. W Jeruzalem został pojmany i ciągniono go na zabicie, ale wyratował go starosta, który przybiegł z rotą żołnierzy. Między żydami więcej niż 40 mężów zmówiło się i ślub uczyniło, iż nie mieli jeść ani pić, ażby Pawła zabili. Starosta dowiedziawszy się o tem, odesłał go w nocy do miasta Cezarei, gdzie był długo w więzieniu trzymany. Tu Paweł jako obywatel rzymski, apelował do cesarza, odesłano go więc okrętem do Rzymu. Na morzu przyszła na nich wielka i długa nawałnica, za modlitwą Pawła nikt jednak z ludzi nie zginął, choć okręt rozbił się blizko brzegu wyspy Malty. Na wyspie rządził Publiusz, którego ojca Paweł święty był zleczył. I znoszono do Pawła chorych, a on każdego uzdrawiał. Przebywszy tam trzy miesiące, na ostatku przybył do Rzymu, gdzie na jego przywitanie chrześcijanie wyszli mu daleko naprzeciw. W Rzymie pozwolono mu mieszkać, gdzieby chciał, pod warunkiem, iż będzie pod strażą jednego żołnierza; głosił też tam wiarę przez dwa lata. Puszczony na wolność, po innych królestwach głosił Ewangelię, potem w kilka lat za cesarza Nerona wrócił do Rzymu i z Piotrem świętym pojmany i skazany był pod miecz. I tak po wielkich pracach i mękach dobry bieg swój skończywszy, poszedł po koronę sprawiedliwości, zasłużoną u Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Wielki kaznodzieja i Doktor, święty Jan Chryzostom, natchnionemi słowy wychwala łańcuch Pawła, który dla Chrystusa nosił. Wielka to — powiada — dostojność, wielkie królestwo być związanym dla Chrystusa. Łańcuch on na jego świętych rękach, większa to, uczciwsza i sławniejsza rzecz, aniżeli być Ewangelistą, Doktorem, lub Apostołem. Kto Chrystusa miłuje, rozumie, co się mówi... Gdyby mi kto dał obierać albo wszystko Niebo, albo łańcuch, którym ręce Pawła związane były, jabym łańcuch wolał.
Żaden z cesarzy w Rzymie takiej czci nie miał, jak Paweł. Cesarz lada gdzie pogrzebiony leży, a Paweł w pół miasta jako żywy i królujący. A jeśli tu, gdzie cierpiał prześladowanie, takiej czci dostąpił, gdy przyjdzie na dzień sądu, co będzie?... Pomyślcie, a zdziwcie się, co za widok Rzym mieć będzie, gdy Paweł i Piotr z grobu w mgnieniu oka wstaną, i podniosą się i wynijdą przeciw Chrystusowi? Jaki dar Rzym Chrystusowi ofiaruje, któryby takiemi dwiema koronami i złotymi łańcuchami ozdobiony był? Nie tak jest jasne Niebo gdy słońce wypuszcza promienie, jak Rzymskie miasto na wszystek świat te pochodnie wypuszczające.
Święty Pawle, wybrane naczynie, któryś zaniósł Imię Jezusa między króle i pogany, któryś tyle za Niego wycierpiał i nie dał się odwieść od Jego miłości, jako dzielny bojownik Chrystusa chlubną walkę przebyłeś. Jako gorliwy nauczyciel krzewiłeś wszędzie Jego naukę, za co cię też sprawiedliwy i miłosierny Bóg uwieńczył koroną sprawiedliwości. Proś Boga za mną, abym ja, będący naczyniem Jego gniewu dla licznych mych grzechów, stał się naczyniem pełnem cnót chrześcijańskich i otrzymał nareszcie upragniony wieniec. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 30-go czerwca uroczystość pamiątkowa św. Pawła, Apostoła. — W Limoges we Francyi uroczystość św. Marcyalisa, Biskupa i dwóch Kapłanów Alpiniana i Austrikliniana, których życie składało się z jednego pasma cudów. Tegoż dnia uroczystość św. Kajusa, Kapłana i Leona, Subdyakona. — W Aleksandryi męczeństwo św. Bazylida pod cesarzem Sewerem. Gdy św. Potamionę odprowadzano na miejsce stracenia, on obronił ją przed napaściami bezwstydnych rozpustników, za którą to usługę wyświadczyła mu owa Święta wielką łaskę: ukazała się bowiem dnia trzeciego i włożyła mu koronę na głowę. I tak nakłoniła go do przyjęcia wiary Chrystusowej i wyjednała mu zarazem łaskę, umrzeć po krótkiej walce jako sławny Męczennik. — W Rzymie uroczystość św. Lucyny, Uczennicy Apostolskiej, która bogactwami swemi pomagała wiernym w nędzy, odwiedzała ich po więzieniach i chowała Męczenników. Wkońcu sama znalazła obok nich grób swój w katakombach, który sobie zbudować kazała. — Tamże uroczystość św. Emiliany, Męczenniczki. — W okolicy Verviers uroczystość świętego Ostiana, Kapłana i Wyznawcy.
Błogosławiona Joanna d’Arc (czytaj: Dark) przyszła na świat w r. 1412, w uroczystość Trzech Króli, w małej wiosce Domremy, na wschodniem pograniczu Francyi, z rodziców Jakóba i Izabelli. Lata dziecięce i pierwsza młodość Joanny upłynęły jej tak, jak innym wiejskim dzieciom owego czasu. Matka nauczyła ją pacierza i początków katechizmu, a wprawiała do pobożności i pracowitości własnym przykładem. Jej dalszem wykształceniem religijnem zajął się Proboszcz miejscowy, który w czasie nauki oprócz wielu rzeczy z Pisma świętego i z żywotów Świętych Pańskich, także czasem opowiadał różne zdarzenia z historyi Francyi, np. o królu Ludwiku i o jego wyprawach do Ziemi św. Wszystko to zapisywało się głęboko w sercu dziewczęcia, rozpalało w niej miłość ku Bogu, a zarazem wytwarzało miłość ojczyzny.
Wcześnie zapaławszy gorącem nabożeństwem do Matki Boskiej, wkrótce także wielką cześć okazywała Najśw. Sakramentowi. Od czasu pierwszej Komunii świętej przystępowała często do świętych Sakramentów, a zwyczaj ten zachowały do końca krótkiego życia swego.
Joanna była pracowitą i biegłą w robotach domowych. Od swoich rówieśniczek odznaczała się tylko większą pobożnością i tkliwością serca. Co do tego nie miała żadnej równej w parafii — jak świadczył jej proboszcz — a lepszej od niej w życiu nie widział. Nie dziw, że takiej córki zazdrościli rodzicom sąsiedzi.
W trzynastym roku życia ta niewinna wiejska dzieweczka zaczęła doznawać nadzwyczajnych łask Bożych i ku swemu zdziwieniu dowiedziała się, że ją Pan Bóg do wielkich rzeczy powołał. Miewała bowiem widzenia, w których św. Michał, otoczony grupą Aniołów i wielką światłością, polecał jej, żeby zawsze była pobożną i dobrze się prowadziła; mówił o litości Pana Boga nad Francyą i dodawał, że ją Stwórca świata wybrał za narzędzie Swego miłosierdzia. Pod wpływem tych widzeń Joanna wkrótce złożyła ślub czystości, a później zastanawiała się, jak wypełnić polecenia św. Michała, który jej nieraz powiedział: „Joanno, musisz opuścić swą wioskę i pójść do Francyi na pomoc królewiczowi.“
Polecenia te napełniały ją strachem, przeto wymawiała się, że nie potrafi tego uczynić, że jest biedną dziewczyną nie umiejącą nawet konia dosiąść i nim kierować nie potrafi, a cóż dopiero wojnę prowadzić. Atoli głos odpowiadał: Nic nie szkodzi — pójdziesz.
Żeby zrozumieć, jak dziwne a zarazem do wykonania trudne było to polecenie, trzeba wiedzieć, że w czasach, w których żyła Joanna, bardzo wielkie klęski spadły na Francyę. Oto w roku 1422 dwóch książąt rościło sobie prawo do tronu francuskiego; jeden z linii Walezyuszów, Karol VII, a drugi panujący wówczas w Anglii Henryk VI, tylko ożeniony z królewną francuską. Anglicy wkroczyli do Francyi z licznem wojskiem dla popierania swego pretendenta (osoba roszcząca sobie prawo do czegoś) i wypędziwszy prawowitego króla ze stolicy, przez lat siedm pustoszyli kraj ogniem i mieczem. W ten sposób powstały dwa wrogie stronnictwa, które zaprzysięgły sobie walczyć ze sobą do ostatniej kropli krwi.
Do najeźdców przyłączyła się mniej uczciwa i patryotyczna część społeczeństwa. Przytem dezerterzy (zbiegi z wojska) z obozów, wraz z gromadami ludzi bezdomnych, żądnych łupu i rozboju, zaczęli napadać miasta i prowincye, siejąc wszędzie pożogę i zniszczenie. Rozumie się, że najwięcej ucierpiały od nich sioła, wioski i ludność uboga.
Grozę tego położenia zwiększyły klęski żywiołowe, srogie, śnieżne zimy, nieznane dotąd na zachodzie Europy, nadzwyczajne powodzie itp. itp., a ich naturalnym wynikiem był głód i ciężkie, zaraźliwe choroby. Wskutek tego w Paryżu w ciągu jednego roku zmarło wtedy 80 tysięcy ludzi.
Wioska Domremy, w której mieszkali rodzice Joanny d'Arc, położona w Lotaryngii, prawie na pograniczu Niemiec, należała wyłącznie do króla, co w owe czasy nie stanowiło żadnego przywileju. Przeciwnie, plony pracowitego rolnika zabierano najczęściej na żywność dla armii, albo na potrzeby królewskiego dworu. Zamieszki wewnętrzne, albo niefortunnie prowadzone wojny, gorzej się tam, niż gdzie indziej we znaki dawały. To też włościanie tych okolic, nie zaznawszy nic oprócz bezprawia i nędzy, nabierali w tych zapasach z losem wielkiego hartu i pewnej dojrzałości umysłowej. Mieszkańcy Domremy politykowali zawzięcie i należeli do wiernych stronników Delfina (Karola VII), gdyż ten tylko tytuł służył królom Francyi przed uroczystą ich koronacyą. Zamkniętemu w murach miasteczka Chinon księciu dostarczano żołnierzy-ochotników, a nawet zaspokajano, w miarę możności, jego materyalne potrzeby.
Tymczasem królewiczowi Karolowi i jego stronnikom wiodło się coraz gorzej. Anglicy zdobywali coraz więcej miast, a prowincye wierne królewiczowi nie mogły podołać ciężarom wojny. W skarbie brakło pieniędzy nawet na utrzymanie dworu, wkońcu musiał królewicz sprzedać klejnoty na opędzenie niezbędnych potrzeb. Zdawało się, że królewicz już nie długo utrzyma się we Francyi. W jesieni bowiem 1824 roku przystąpili Anglicy do oblężenia Orleanu — wielkiego miasta nad rzeką Loarą. Była to silna twierdza, powstrzymująca pochód Anglików ku południowi. Gdyby ta twierdza upadła, dla królewicza nie byłoby już innego ratunku, jak ucieczka z ojczyzny. Przygotowywał się nawet do niej, gdy niespodzianie przyszła mu pomoc, jakiej ani on sam ani nikt inny się nie spodziewał.
Zanim jeszcze Anglicy przystąpili do oblężenia Orleanu, otrzymała Joanna od św. Michała polecenie, żeby udała się do komendanta poblizkiego królewskiego zamku w Vaucouleurs (czytaj Wokulejr), który miał jej dodać zbrojny orszak, żeby mogła bezpiecznie dostać się do królewicza. O poleceniu tem, jak o wszystkich dotychczasowych objawieniach nikomu nie mówiła; teraz dopiero zwierzyła się swemu wujowi, gdy ten zabrał ją do siebie w gościnę. Ów wuj, człek stateczny, zdziwił się niepomiernie i nie wiedział co o tem wszystkiem sądzić, ale wkońcu dał się Joannie przekonać i zaprowadził ją do komendanta królewskiego zamku. W maju 1428 roku stawiła się przed nim po raz pierwszy, ale komendant ją wyśmiał i kazał wracać do domu. Gdy z początkiem stycznia 1429 roku wuj znowu ją zaprosił dla pielęgnowania chorej żony, udała się powtórnie do komendanta zamku, żeby ją do królewicza odesłał — ale i teraz z niczem została odprawiona. Mimo to do Domreny już nie wróciła. Natomiast listownie przeprosiła rodziców, że do domu nie wraca, bo musi słuchać rozkazu Bożego i iść królewiczowi na pomoc. Często przystępując do Komunii świętej, nieraz całe długie godziny leżała krzyżem przed ołtarzem Matki Boskiej, aż wreszcie swoją pobożnością i wytrwałością przełamała opór komendanta.
Stawiła się przed nim po raz trzeci 12-go lutego, stanowczo się odzywając: W Imię Boże! za długo zwlekasz i ociągasz się. Królewicz jest w niebezpieczeństwie, a będzie ono jeszcze większe, jeśli mnie zaraz nie wyślesz.
Tym razem komendant usłuchał, a mieszkańcy owego miasta zajęli się przygotowaniem Joanny do wyprawy. W miesiącu lutym 1429 roku Joanna, pod opieką sędziwego kapitana straży królewskiej, przebywszy piechotą pięćdziesiąt mil w czasie najsilniejszych mrozów, dotarła do Chinon, aby przedstawić swoją misyę i zażądać broni, posiłków i władzy naczelnej!
Skromna jej postawa i natchnione oblicze korzystne na królu i mniej uprzedzonych mężach zrobiły wrażenie, a gdy odezwała się głosem błagalnym, ze łzami w oczach:
Wzruszenie udzieliło się całemu zgromadzeniu i obiecano tej gorącej prośbie zadość uczynić.
Jednakże dopiero w dwa miesiące potem, gdy najwyższemu, złożonemu przeważnie z duchownych sądowi przedstawiono wiarogodne a pochlebne świadectwo o życiu Joanny d'Arc, zostało jej powierzonem dowództwo nad parutysiącznym oddziałem wojska, źle wyćwiczonego i nie zaprawionego do boju.
W pancerzu stalowym, z mieczem u boku i chorągwią w złote lilie haftowaną w rękach, dziewica-rycerz dosiadła białego konia i stanęła pod murami Orleanu.
Pierwszym jej czynem było wezwanie Anglików do poddania się, a ponieważ wezwanie to pozostało bez skutku, zaczęto wdzierać się na wały i szańce, usypane przez nieprzyjaciela. Atak okazał się niespodziewanym i gwałtownym, a nieustraszoność młodziutkiego wodza tak wielką, że mimo doświadczenia generałów angielskich, nie udało im się powstrzymać popłochu, jaki zapanował między wojskiem na widok nadciągającej odsieczy.
Anglicy, pobici prawie na wszystkich punktach, cofnęli się przez most do ostatniego fortu. Joanna dostrzega to, dopędza ich ze swoim oddziałem i lubo raniona już jakąś zabłąkaną strzałą, chwyta drabinę i zatyka chorągiew na zdobytym wyłomie, ze słowami: Żołnierze! miasto jest wasze; wchodźcie!...
Po dokonanem zwycięstwie i rozproszeniu nieprzyjaciół, Joanna prowadzi w tryumfie Karola VII do Reims i tam obecną jest przy jego koronacyi. Lud wielbił ją, błogosławił, i czcią otaczał, możni zazdrościli chwały i powodzenia.
W krótkim stosunkowo czasie najważniejsze prowincye powróciły pod panowanie francuskiego króla; ale ponieważ należało wyzyskać zapał powszechny i gotowość do boju zdziesiątkowanej armii na odebranie Anglikom reszty zajmowanego kraju, nie przychylono się do prośb Joanny, która pragnęła porzucić już rycerskie rzemiosło. Zgodziła się na to niechętnie, jakby tknięta przeczuciem, że szczęścia nie zazna już w życiu.
Dnia 25 maja 1420[8] roku, w jednej z potyczek z Anglikami, którzy, ścigani wytrwale przez wojska francuskie zawsze pod wodzą Joanny d'Arc ustępowali piędź po piędzi z zagarniętej ziemi, Francuzów pobito. W popłochu ogólnym zapomniano o tej walecznej dziewicy, co zagrzewała wszystkich do boju, i dopiero z biuletynu przesłanego kanclerzowi okazało się, że wzięto ją do niewoli.
Początkowo Anglicy zamknęli Joannę w fortecy Beaulieu (czytaj: Bolje), ale gdy wyłamawszy kratę u okna, wyskoczyła na ziemię srodze się kalecząc, przewieźli ją do więzienia w Rouen (czytaj: Ruan), gdzie dla rzekomego bezpieczeństwa została przykuta żelaznymi łańcuchami do łóżka i ściany, tak, że wszelka chęć ucieczki, a nawet ruchy jej były udaremnione.
Mimo tak ciężkich katuszy, Joanna zdumiewała swoich sędziów i dozorców niezwykłym pogodzeniem się z losem i cierpliwością. W jej czystem, wolnem od podejrzeń sercu, tlała wciąż iskierka nadziei, że prędzej czy później, król a zwłaszcza wydźwignięty z toni przez nią naród francuski upomni się o swoją bohaterkę, i wyrwie ją z rąk wroga!... Daremne jednak były jej wyczekiwania.
Tymczasem Anglikom wiele zależało na tem, aby klęski swoje i przegrane bitwy upozorować wdaniem się w tę sprawę sił nadprzyrodzonych, t. j. szatańskich.
Chwycili się tego nikczemnego środka Anglicy. Joannie d'Arc, oskarżonej o podobną zbrodnię, duchowieństwo angielskie wytoczyło proces, który trwał przez rok długi i rozegrał się wzruszająco.
Za zmowę z dyabłem i wzniecenie buntu przeciw królowi Henrykowi VI została skazaną na spalenie żywcem na stosie!...
Dnia 31 maja 1431 roku niezliczone masy ludu w ponurem milczeniu zebrały się na placu kaźni. Joanna, uklęknąwszy około słupa przygotowanego na stos, raz jeszcze głośno i wyraźnie wyznała swoją niewinność i poprosiwszy kapłana, który jej towarzyszył, o krzyż do ucałowania, zaczęła sama odmawiać modlitwy za konających.
Gdy płomienie stosu zaczęły dosięgać ofiarę, ze wszystkich piersi wydarł się straszny krzyk żalu; płakali wszyscy, oprócz sędziów niemiłosiernych i zawziętych; wojsko, lud, nawet kat, któremu przy tem barbarzyńskiem dziele łzy oczy zalewały!
Zebrane prochy Dziewicy Orleańskiej rzucono do Sekwany, aby z nich nic, jako relikwia, dla narodu nie pozostało! Pokolenia następne śmierć tę pomściły, gdyż wieśniaczkę z Domremy cały świat uważa za chlubę Francyi! Kościół katolicki, zaliczywszy ją do rzędu Błogosławionych, zgodził się, aby jako Patronka Francyi w poczet Świętych policzoną została.
Odtąd przez cztery przeszło stulecia utrzymywała się wśród ludności francuskiej pamięć o bohaterstwie Dziewicy Orleańskiej nader żywa, zwłaszcza w samem mieście Orleanie, w którem co roku obchodzono 8 maja uroczystem nabożeństwem i procesyą pamiątkę ocalenia miasta.
Pamięć o bohaterstwie Dziewicy Orleańskiej rozszerzyła się także po innych krajach, bo rozmaici pisarze w różnych językach głosili jej chwałę, jej poświęcenie dla ojczyzny i bohaterstwo narodowe. O cnotach chrześcijańskich Joanny d’Arc mniej pisano, bo też mniej o nich wiedziano. Dopiero przed 60 laty, gdy jeden z uczonych francuskich ogłosił drukiem akta obydwu procesów w sprawie Dziewicy Orleańskiej, wystąpiły na jaw w całej pełni jej heroiczne cnoty chrześcijańskie. Odtąd poznano dokładnie nie tylko wielkie historyczne czyny bł. Joanny, ale poznano z taką dokładnością, jak rzadko u której Świętej, także całe jej życie duchowe, jej słowa a często nawet myśli, opromienione światłem świętości. Od tego też czasu wszyscy czciciele Dziewicy Orleańskiej zaczęli się krzątać gorliwie, żeby Kościół św. cześć tę publicznie zatwierdził.
Pierwsze zabiegi w tym względzie poczyniono we Francyi przed 40 laty, gdy z okazyi uroczystości 8 maja Biskup orleański wraz z 12 innymi Biskupami zwrócił się z prośbą do Piusa IX, żeby sprawę Joanny d’Arc zbadać polecił i na publiczną jej cześć zezwolił. Mimo to za papieża Piusa IX nie wiele w tej sprawie można było zrobić, bo różne ważne wypadki, zwłaszcza wojna francusko-niemiecka i wojny we Włoszech, które Papieżowi całe państwo wraz z Rzymem zabrały, stanęły temu na przeszkodzie.
Dopiero Leon XIII w lutym 1894 roku wyznaczył komisyę dla beatyfikacyi Joanny d’Arc, której od tego czasu przysługiwał tytuł „Czcigodnej.“ Po długich i bardzo szczegółowych badaniach tej komisyi ogłosił Pius X 6 stycznia 1904 dekret o heroicznych cnotach Dziewicy Orleańskiej, 13 grudnia 1908 uznał trzy cuda zdziałane za jej przyczyną za zupełnie pewne, wreszcie 18 kwietnia 1909 policzył ją w poczet Błogosławionych i wskazał światu chrześcijańskiemu nowy wzór, jak trzeba walczyć o Królestwo Boże.