Biblioteka Polska w Paryżu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Biblioteka Polska w Paryżu
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
BIBLIOTEKA POLSKA W PARYŻU.

W najstarszej dzielnicy Paryża, na t. zw. wyspie św. Ludwika, nad sama Sekwaną, na malowniczem wybrzeżu Orleańskiem, na lewo od arkad mostu de la Tournelle, a na prawo od gotyckich murów katedry Notre Dame, stoi zwykły dom czteropiętrowy o kilku oknach frontu, dom, oznaczony nr. 6, a tylko tem wyróżniający się wśród sąsiednich starych — przeważnie z XVII wieku — brudnych kamienic, że nad bramą widać podłużną tablicę z czarnego marmuru, z napisem Bibliothèque Polonaise.
Kiedy się stoi przed tym domem »Biblioteki polskiej« i gdy się zna historyę naszego wychodźctwa po roku 1831, wtedy odrazu cały tłum emigracyjnych schwankender Gestalten staje przed oczyma duszy polskiego przechodnia... Dom ten bowiem, obok Hotelu Lambert, to dwie najwymowniejsze pozostałości po tak zwanej »starej emigracyi«. Przypadek zdarzył, że obie znajdują się na wyspie św. Ludwika, w niewielkiej odległości od siebie.

I.

Było to w roku 1832. W Paryżu, który już od paru miesięcy był ogniskiem naszego wychodźctwa, zaroiło się od Polaków, zakotłowało się od burzliwej atmosfery,

Przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów.

»Powstanie się nie udało — powiada St. Barzykowski — więc koniecznie chciano mieć winnych; fałsz i potwarz szeroko się rozpostarły«.

Z fermentu tego, z biegiem lat, w miarę stygnących namiętności, począł się wytwarzać sui generis organizm społeczny, trafnie przez ks. Waleryana Kalinkę nazwany »narodem w miniaturze«; a że naród, jeśli jest narodem cywilizowanym, nie może uspołeczniać się bez pewnych instytucyj, więc i emigracya nasza — według pięknego wyrażenia p. Ludomira Gadona — gdy jej namioty pozrywały wichry złudzeń i zawodów, gdy przyszła zima nieziszczonych nadziei, musiała pobudować domy, potworzyła szereg instytucyj publicznych.
Jedną z takich instytucyj, zainicyowanych pro publico bono, było »Towarzystwo literackie«, założone w kwietniu 1832 r. przez garstkę ludzi inteligentnych i wybitnych, »którzy ręką, pozbawioną teraz szabli lub bagnetu, chwytali za pióro«. Ostatnie wyrażenie nie jest zwykłym retorycznym frazesem, jeśli się zważy, że pierwszymi założycielami rzeczonego Towarzystwa literackiego byli przeważnie wojskowi, jak jenerał Bem, jen. Umiński i paru innych. Choć w niem nie brakło i ludzi pióra, jak Albert Grzymała lub Teodor Morawski, to jednak i ci mieli świeże wspomnienia czynnej służby wojskowej... Prawie wszyscy nosili mundury, w których chadzali nawet i teraz jeszcze po paryskim bruku. Stąd poszło, że główny cel, w jakim się zawiązało Towarzystwo literackie, a streszczający się w słowach: »zbierać i ogłaszać materyały, tyczące się dawnego Królestwa polskiego, jego obecnego położenia, lub przyszłej pomyślności« — był polityczny raczej, niż literacki. Gdyby rzecz m iała się przeciwnie, można być pewnym, że prezesem obranoby literata, np. J. U. Niemcewicza, w którym czczono nietylko Nestora literatury i poezyi, ale i ostatniego prezesa warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk; tymczasem autora Śpiewów historycznych, który wtedy bawił w Londynie, tylko »powołano do swego grona«, a na prezesa wybrano męża stanu, księcia Adama Czartoryskiego. Wybór ten, dokonany pod niebytność księcia, również przebywającego nad Tamizą, niemniej był znamienny, jak wybór wice­‑prezesa, na którego obrano kasztelana Ludwika hr. Platera, także polityka.
W takich warunkach nie dziw, że nastrój, panujący zarówno na pierwszem posiedzeniu tego Towarzystwa literackiego, odbytem w dniu 3 maja 1832 r., jak i na następnych, odbywających się co czwartek, bądź w mieszkaniu prezesa lub wiceprezesa, bądź u któregokolwiek z innych wybitniejszych członków, był politycznym na wskroś, nie literackim; ze na tych posiedzeniach nie »bawiono się w literaturę«, jeno »robiono politykę«; że na nich, zamiast czytać poezye lub artykuły beletrystyczno­‑literackie, odczytywano prozaiczne artykuły dziennikarskie, przygotowywane do dzienników francuskich, lub wyjątki z pism zagranicznych, omawiających kwestyę polską. Rzecz charakterystyczna, że sesye te, w ciągli dwóch pierwszych lat, odbywały się w języku francuskim...
W roku 1836, z inicyatywy J. U. Niemcewicza i Karola Sienkiewicza, których wrodzona »żyłka literacka« cierpiała na tem rozpolitykowaniu się Towarzystwa, podzielono je na dwa wydziały: statystyczny i historyczny, z których pierwszy miał więcej polityczny, drugi zaś więcej literacki charakter.
Na prezesa nowo­‑utworzonego wydziału historycznego obrano J. U. Niemcewicza; sekretarstwo powierzono Karolowi Sienkiewiczowi. Ten ostatni, wziąwszy sobie za dewizę życia, że »niekażda bomba pęka, niekażda kula uderza, ale każda książka trafia«, stał się niebawem duszą i główną sprężyną całego wydziału. Gorliwy i pilny, a pełen energii, której nie można było wymagać od sędziwego autora Jana z Tęczyna, był nietylko sekretarzem, ale i rozstrzygającą instancyą w sprawach wydziału: od niego zależało wszystko, wszystko musiało iść wedle jego myśli i woli, tak dalece, iż niejednokrotnie Niemcewicz, gdy się z czemś zgłaszano do niego, jako prezesa, mawiał z tą dobrotliwą jowialnością, która mu była właściwą: »Idź do Sienkiewicza. To mój Metternich«. Nie znaczyło to, ażeby Niemcewicz był tylko malowanym prezesem: przeciwnie, był on, bądź co bądź, owem słońcem, około którego obracał się cały system planetarny spraw całego wydziału. Z wieku mu i z urzędu należał się ten zaszczyt... Przedewszystkiem w jego mieszkaniu, przy ulicy Saint Nicolas d’Antin nr. 55, odbywały się posiedzenia wydziału. Zbierano się co parę tygodni, wieczorami, a spędzano je w ten sposób, że słuchano sprawozdań miesięcznych, naradzano się o pracach, odczytywano ciekawsze wypisy historyczne — w streszczeniu albo wyjątkach — lub zdawano sprawę z nowych dzieł, ukazujących się w obcych językach, a traktujących o Polsce. Niemcewicz wywiązywał się ze swego zadania, jako prezes, wzorowo, a należąc do tych, co najregularniej uczęszczali na wszystkie posiedzenia, ożywiał je »nietylko samą obecnością swą, łagodną, dobroduszną twarzą, owianą długimi kosmykami białych włosów i dobrym humorem, ale i przemowami, odczytywaniem swych prac wierszem i prozą, tudzież rozlicznemi wiadomościami, czerpanemi z długiego doświadczenia i wspomnień«. Przyjaciel Niemcewicza, jenerał Kniaziewicz, także nie opuszczał ani jednego z tych literackich posiedzeń wydziału.
Podobny stan rzeczy trwał przez dwa lata. W lutym 1838 roku, wychodząc z założenia, że literatura historyczna jest »najistotniejszym pierwiastkiem narodowości, że ona podnosi, uzacnia i oświeca myśl obywatelską, słowem, że jest mistrzynią życia«, uchwalono, iż głównym celem wydziału historycznego jest gromadzenie wszelkich materyałów historycznych polskich ze źródeł zagranicznych i uformowanie z nich archiwum historycznego polskiego. Co skłoniło wydział do podobnej uchwały? L. Gadon w swojej pięknej pracy Z życia Polaków we Francyi takie daje wyjaśnienie w tej kwestyi: »Różnego rodzaju stosunki, zawiązane od kilka wieków, przymierza i związki familijne królów, wojna i dyplomacya, religia, nauki, handel, podróże, łączyły polskę z zachodnią Europą i po wszystkich krajach zostawiły wielorakie ślady. W samych archiwach i bibliotekach Paryża kryły się niewyczerpane kopalnie dla poszukiwań historycznych. Myśl więc, powołująca Wydział historyczny do życia, była trafną i słusznie mogła obiecywać plon obfity i pożyteczny«. W myśl powyższego założenia, wydal Niemcewicz d. 5 maja 1838 r. odezwę, w której pisał między innemi, co następuje: »Cel nasz, nie wątpim, przez każdego zacnego Polaka pochwalonym, popartym zostanie. Imię każdego, który co miesiąc poświęci kilka godzin na przepisanie kilku kart do historyi naszej, na tejże karcie zapisane, w późnych latach obudzi rzewne wspomnienie; bo takowa praca nasza, prócz historycznej wartości, zostanie wiarogodnym świadkiem, że nam, na ziemi wygnania, po modlitwie do Boga, pamięć na Ojczyznę była najlepszą pociechą w dolegliwościach naszych...«. Jak dalece myśl ta trafiła do przekonania »ogółu« emigracyjnego, o tem świadczy skwapliwość, z jaką się nasi wychodźcy zabrali do wskazanej pracy:jedni się zajęli kwerendą, t. j. wyszukiwaniem, przeglądaniem i przepisywaniem źródeł historycznych, rozproszonych po bibliotekach, archiwach i zbiorach manuskryptów, zarówno publicznych, jak prywatnych; inni zaś, składając wypisy, które, wzorem słynnych Tek Naruszewicza, sporządzano na arkuszach papieru jednostajnego formatu, kolekcyonowali je, segregowali, a czyniono to nietylko w Paryżu i po innych miastach francuskich, lecz i w Londynie, gdzie pod prezydenturą Lacha Szyrmy zorganizowane w tym celu »grono« eksploatowało zbiory British Museum i miejscowego archiwum rządowego.
Ale przepisane materyały do dziejów Polski, jak i książki, których się gromadziło coraz więcej, domagały się odpowiedniego pomieszczenia, a przytem chodziło i o to także, ażeby nagromadzonego światła o ile możności nie ukrywać pod korcem: dotychczasowe zbiory, rozproszone po mieszkaniach prywatnych, wielce utrudniały oryentowanie się w nich. Przydałby się osobny lokal dla nich. Od tego przeświadczenia, z którego sobie niektórzy członkowie Towarzystwa, jak Sienkiewicz np., jasno zdawali sprawę, był tylko jeden krok do myśli założenia biblioteki. Krok ten uczyniono na posiedzeniu z d. 24 listopada 1838 r., n a którem zgodzono się na zlanie odrębnych zbiorów, oraz spisano akt fundacyi, tworzący Bibliotekę publicznę polską, której gwałtowna potrzeba ogólnie dawała się uczuwać... W ten sposób powstała Biblioteka Polska, której prezesem mianowano księcia Adama Czartoryskiego, a do t. zw. Rady bibliotecznej powołano Niemcewicza, Kniaziewicza, Sienkiewicza i Morawskiego. Najęto lokal przy Rue Duphot nr. 10, a że lokal był pusty, więc zaczęto się krzątać około umeblowania: Niemcewicz podarował zegar ścienny, jen. Mycielski dał 50 franków na fotel prezydyalny, Kurowski ofiarował firanki, a niebawem znalazły się i krzesła, na które każdy z członków złożył po 3 franki. Jednocześnie zaczęto znosić książki, których kolekcya szybko powiększała się nowymi darami. Nadmienić się godzi, że nietylko książki ofiarowywano do zbiorów Biblioteki: za przykładem Kniaziewicza, który jej ofiarował 110 odcisków medalów rzymskich, płynęły ofiary w formie starych monet polskich, rycin, etc.
W podobnych warunkach, w niedzielę dnia 24 marca 1839 r. odbyło się uroczyste i publiczne otwarcie nowej instytucyi, zagajone przez J. U. Niemcewicza, który, wobec licznego grona zebranych gości, opowiedziawszy pokrótce, jakie były pobudki, skłaniające Towarzystwo do założenia Biblioteki, zakończył w te słowa: »Może ktoś, bacząc wielkość zamiaru, a szczupłość sił naszych, z litością spoglądać będzie na nasze przedsięwzięcie i zwątpi o powodzeniu onegoż. Lecz my mamy już przykład. Przed stu laty, Załuski, później biskup kijowski, jak my, wygnaniec, za Leszczyńskiego, jak my, przyjęty gościnnie we Francyi, tu powziął myśl zebrania biblioteki dla Polski, tu dzieło rozpoczął i dokazał swego. Sławna Biblioteka Załuskich, podobny więc obecnemu zakładowi wzięła początek«.
Odtąd na zwyczajnych posiedzeniach, które się odbywały co tydzień, gromadziło sie w niewielkiej salce przy ulicy Duphot po 15 lub 20 osób, sposób zaś, w jaki tu spędzano czas, był nietylko przyjemny, ale i pożyteczny dla zgromadzonych. Barzykowski i Dembiński czytywali wyjątki ze swoich wspomnień o r. 1831; Niemcewicz, zawsze gorliwy w wypełnianiu swych obowiązków wice­‑prezesa, często odczytywał swe bajki, co także czynił i Ant. Górecki; Witwicki czytywał wyjątki ze swych Wieczorów pielgrzyma : słowem, w szystkoby szło jak najskładniej, gdyby...
Niestety, jak wszędzie, tak i tu znalazło się fatalne gdyby, Było niem — komorne, pochłaniające prawie całkowite dochody Biblioteki. Na szczęście umiano trafić do życzliwego nam p. Yillemain, prosząc go, ażeby swym wpływem wyjednał bezpłatny lokal w którymkolwiek z gmachów skarbowych, a choć tego nie udało się przeprowadzić, jednak wskórano tyle, że rząd francuski udzielił pieniężnego zasiłku na pokrycie komornego. Tymczasem przeniesiono się na ulicę Surène nr. 10, ale i tu nie pozostano zbyt długo, bo już po roku przeniesiono się na ulicę Saussaie nr. 8, do pięknego lokalu na pierwszem piętrze. Tutaj pozostano dwa lata...
W ciągu tego czasu, d. 21 maja 1841 r., umarł J. U. Niemcewicz, a w rok po nim, d. 9 maja 1842 r., jen. Kniaziewicz; śmierć dwóch tych »patryarchów pielgrzymstwa polskiego« odbiła się i na losach Biblioteki, która odtąd, choć niebawem dojdzie do pokaźnej liczby 15.000 tomów, zacznie chromać i jakby cierpieć na anemię. Przedewszystkiem zarządzono nowe przenosiny na ulicę Faubourg St.‑Honoré nr. 3, do tańszego wprawdzie, niż poprzedni, ale ciasnego i niewygodnego lokalu, co, wobec rosnących zbiorów i niedostateczności obsługi, bardzo wiele pozostawiającej do życzenia, niekorzystnie — zaczęło wpływać na zwykłe sesye, zważywszy, że sesye te (choć nie tak licznie uczęszczane, jak za życia Niemcewicza), musiały się odbywać w izbie, zawalonej stosami książek, co niejednego odstręczało od regularnego brania udziału w posiedzeniach. To samo dało się powiedzieć i o zebraniach nadzwyczajnych, na które zwykle, co 3 maja i 29 listopada, w lokalu Biblioteki, po nabożeństwie w kościele Saint Germain des Près przy grobowcu Jana Kazimierza, gromadziło się liczniejsze grono członków i zaproszonych gości. Posiedzenia te, z powodu szczupłości lokalu, wiele straciły na pierwotnej świetności zewnętrznej. Na domiar złego, które — niby filoksera — zaczęło podgryzać korzenie bytu Biblioteki, rząd francuski, przy pierwszej zmianie ministerstwa, cofnął zasiłek, którego corocznie udzielał na opłacenie komornego, co sprawiło, że musiano wydatki, a nawet i zakupno książek, ograniczyć do minimum. Jak dalece kłopotliwem było ówczesne położenie Biblioteki, o tem świadczy fakt, iż kiedy w tym czasie Towarzystwo literackie otrzymało bogaty spadek po Wojewodzie Macieju Wodzińskim, zmarłym w Dreźnie, spadek, wynoszący 4.514 tomów książek, 10.562 ryciny, oraz zbiór numizmatów i medali, musiano zaniechać natychmiastowego sprowadzenia tych zbiorów, albowiem nie pozwalały na to szczupłe fundusze... Gorszym jeszcze, aniżeli ten rak finansowy, toczący organizm Biblioteki, był rak moralny, który ją od roku 1841 podkopywać zaczął, mianowicie towianizm, który się wtedy zaczął szerzyć wśród emigracvi, a opanował i wielu członków Biblioteki, począwszy od jej wiceprezesa, a skończywszy na innych »kolaboratorach«.
Po była jedna strona medalu. Na szczęście znalazła się i druga, dodatnia. Oto Biblioteka, lubo jej puls bił słabiej, aniżeli wtedy, gdy nad nią czuwał Niemcewicz, jednak się rozwijała stopniowo, powoli wprawdzie, ale bądź co bądź nie cofała się w swym rozwoju, ani stała w miejscu. Dowodem tego był nieustający wzrost książek, dochodzący do 20.000 tomów, »wzrost śliczny, zadziwiający, zwłaszcza przy tylu przeciwnych warunkach!« A przytem zaczęli i cudzoziemcy interesować się Biblioteką. W roku 1851 przychodził często Michelet, który tu znalazł sporo materyału do swojej Légende de Kościuszko. Około tego samego czasu, przyprowadzony przez hr. Wł. Zamoyskiego do Biblioteki Prosper Merimée, nietylko w niej znalazł to, czego szukał, a czego nie mógł znaleźć w innych księgozbiorach paryskich, ale, dowiedziawszy się o jej krytycznem położeniu, gorliwie zajął się sprawą, ażeby rząd uznał Bibliotekę za instytucyę użyteczności publicznej.
Jednocześnie poczęła kiełkować ulubiona myśl Karola Sienkiewicza, ażeby otworzono składkę na Dom polski w Paryżu, dla pomieszczenia w nim zbiorów narodowych, a zarazem i zbiorów Biblioteki, której w obecnych czasach groziło niebezpieczeństwo rozpadnięcia się, niebezpieczeństwo, że wszystkie dotychczasowe skarby, nagromadzone w zbiorach Biblioteki, zebrane z takim mozołem, a chronione z takim trudem, będą musiały być usunięte od użytku emigracyi, skazane na butwienie w skrzyniach gdzieś pod strychem. Wobec takiej sytuacyi, odżyła myśl o ufundowaniu wielkiego zakładu w domu kupionym, może nawet umyślnie w tym celu wybudowanym, na gruncie, otrzymanym od rządu, gdzieś w dzielnicy Pól Elizejskich. Miało to być — według projektu Sienkiewicza — ogólne Asylum polskie, z pomieszczeniem na bibliotekę, na szkołę, na kaplicę, na przytułek dla weteranów, na kasy rozmaitych stowarzyszeń polskich paryskich, i wreszcie na redakcyę pisma polskiego. Pośrodku tego Gmachu Polskiego — który Sienkiewicz już widział w swej wyobraźni — miał się wznosić posąg księcia Ad. Czartoryskiego, jako głównego opiekuna tej narodowej instytucyi. Tak się przedstawiało marzenie Sienkiewicza, marzenie, które uważał za możliwe do urzeczywistnienia...
W tem przekonaniu, na sesyi w dniu 12 marca 1851 r. odczytał projekt odezwy do rodaków, w której obszernie rozwodził się nad potrzebą i znaczeniem bibliotek, nad ich wpływem na oświatę publiczną, poczem wszczęła się dyskusya o składce na dom dla Biblioteki. Na tejże sesyi wybrano t. zw. komisyę składkową, która niebawem, bo już d. 8 kwietnia, wydała odezwę, nawołującą do datków na kupno domu w Paryżu. »Dom własny polski — brzmiało zakończenie tej odezwy — będzie najdostojniejszą formą przybytku myśli polskiej... Człowiek i naród nie samym chlebem żyje. Wznosić się do potrzeb narodowych, moralnych i zadość im czynić, to znak prawdziwy życia obywatelskiego...« Odezwę te, wydrukowaną w licznych egzemplarzach, rozesłano po całej Europie, po całej Francyi, Anglii i Niemczech, wszędzie, gdzie przebywali nasi emigranci, a niebawem poczęły napływać do kasy Biblioteki »serdeczne Habdanki«. Z początku płynęły wcale raźnie, tak, iż do czerwca wpłynęło przeszło 10.000 franków, które w końcu roku wzrosły w dwójnasób. Ale słomiany ogień pierwotnego zapału począł gasnąć z nadejściem roku 1852, bo, »jak u nas najczęściej bywa, more polonica, po pierwszych chwilach zajęcia i ochoty, i w tej rzeczy nastąpiło zwątpienie i ostygnięcie. Nie zbierzecie, mówiono, potrzebnej sumy 100.000 franków, za mniejszą domu nie kupicie, i cóż się stanie z zebranemi pieniądzmi?« Na szczęście zdarzyło się tak, ze właśnie hr. Wład. Zamoyski, prezes komisyi składkowej, poszukiwał mieszkania dla siebie i w tym celu pertraktował o kupno domu przy Quai d’Orleans nr. 6, który można było nabyć na bardzo korzystnych warunkach. Wobec wątpliwości i trudności, z jakiemi musiała walczyć komisya, »jenerał« wystąpił z projektem nabycia tego domu dla Biblioteki, w ten sposób, żeby i on mógł w nim mieć swoje mieszkanie; za to podejmuje się całą sumę, przenoszącą zebrany fundusz, pokryć z własnej kieszeni. Zdawałoby się, iż kombinacya była bardzo pomyślna dla Towarzystwa, a jednak znalazło się całe grono członków, z Sienkiewiczem na czele, które stanowczo oświadczyło się przeciwko temu projektowi. Większość jednak, pod przewodem księcia Adama Czartoryskiego, oświadczyła się za użytecznością i potrzebą nabycia proponowanego domu, za czem poszło, że układ z hr. Wł. Zamyskim, tymczasowo nominalnym właścicielem domu, nabytego za sumę 90.000 franków, doszedł do skutku; Sienkiewicz zaś, nie mogąc postawić na swojem, usunął się od kierownictwa Biblioteką[1]. Była to wielka strata, ale wobec korzyści, jakie przedstawiał układ z hr. Zamoyskim, musiano zrezygnować z usług swego dotychczasowego bibliotekarza, albowiem liczono się z niezaprzeczalnym faktem, iż ostatecznie, dzięki tej kombinacyi, osiągano cel, do którego Towarzystwo dążyło od tak dawna: zyskiwano stałe siedlisko.
Siedliskiem tem, tak pożądanem, było całe drugie piętro nowonabytego domu przy Quai d’Orleans, do którego też zaraz, po skończonych układach z hr. Zamoyskim, zaczęto przenosić książki i zbiory Biblioteki (aż dotąd spoczywające w starym lokalu przy ulicy des Saussiers). We wrześniu 1854 r. czytelnia biblioteczna, zamknięta w grudniu roku zeszłego, została otwartą na nowo.
Jednocześnie prawie, w lutym 1854 roku, na wniosek wiceprezesa Towarzystwa historycznego, Teodora Morawskiego, autora Dziejów narodu polskiego, nastąpiło zlanie się obu Towarzystw, Historycznego i Literackiego w jedno Towarzystwo historyczno­‑literackie, z prezesem Adamem Czartoryskim.
Odtąd datuje się nowa epoka w dziejach Biblioteki.
Tymczasem wybuchła wojna krymska, za czem poszło, że chwilowo, dopóki rozbudzone nadzieje naszego wychodżctwa, gorączkowo śledzącego przebieg tej niepewnej walki, nie skończyły się zupełnem rozczarowaniem, Biblioteka polska musiała zejść na drugi plan wobec »sprawy wschodniej«. Wprawdzie nie próżnowali ci, co stanowili zarząd Biblioteki, zajęci jej uorganizowaniem wewnętrznem, ustawianiem szaf i pułek, układaniem książek, znaczeniem, segregowaniem i spisywaniem najważniejszych, ale i oni, jak całe wychodźctwo, pozostałe nad Sekwaną, mieli myśl zaabsorbowaną tem, co się w danej chwili działo nad Dunajem i morzem Czarnem, gdzie się organizowały nowe legiony polskie, gdzie przebywał hr. Władysław Zamoyski, Mickiewicz i wielu innych członków Towarzystwa historyczno­‑literackiego.
Po wojnie krymskiej zaczęła się na drugiem piętrze domu przy Quai d’Orléans epoka Wiadomości polskich i Komitetu wydawniczego, epoka, której głównymi filarami intelektualnymi byli Kalinka i Klaczko, a którą w dziejach Biblioteki polskiej, jeśli chodzi o produkcyjną pracę w dziedzinie literatury i publicystyki, wypadnie nazwać najświetniejszą, bo brzemienną takimi czynami, jak wydanie: 1) Karty dawnej Polski, 2) Żywota J. U. Niemcewicza, przez ks. Ad. Czartoryskiego (o którym to Żywocie Klaczko napisał tak świetne sprawozdanie w Wiadomościach polskich) 3) Podróży historycznych po ziemiach polskich, J. U. Niemcewicza, 4) Relacyj nuncyuszów apostolskich, 5) francuskiego dzieła ks. Lescoeur o Kościele katolickim w Polsce (które tak po mistrzowsku streścił Kalinka w Wiadomościach polskich), i wreszcie 6) wszystkich Dzieł Adama Mickiewicza, zebranych i przygotowanych do druku przez Januszkiewicza i Klaczkę. Wszysto to odbywyło się na tle obywatelskiej walki, jaką z naszą niedojrzałością polityczną toczyły Wiadomości polskie pismo, które choć miało tylko stu prenumeratorów, było ideałem czasopisma politycznego polskiego.
Wiadomościpolskie przestały wychodzić w r. 1861. W tym że roku, w dniu 3 maja, jak zwykle, odbyło się uroczyste posiedzenie Towarzystwa historyczno­‑literackiego, ostatnie, któremu przewodniczył 90‑letni książę Adam Czartoryski, a już owiane tą niepokojącą atmosferą, która poprzedziła wybuch powstania styczniowego. Mowa, którą na tem posiedzeniu wypowiedział sędziwy prezes, mowa, jedna z jego najpiękniejszych i najwznioślejszych, a będąca nietylko jego śpiewem łabędzim, ale i jego testamentem politycznym zarazem, wzywała do rozwagi, zaklinając naród polski, ażeby »odrzucał pokusy, odpychał jątrzące drażnienia...« Niestety, przestrogi księcia, który wkrótce potem odszedł do lepszego świata, były grochem, rzucanym na ścianę... Przyszedł rok 1863 i naród, wbrew zaklęciom »starego Czartoryskiego«, zerwał się do boju, niepomny tego ustępu z mowy księcia, w którym go tenże odwodził od »zstępowania do bitew niższego rzędu«. Stało się nieszczęście, bo cały byt narodowy postawiono na jedną kartę, choć była prawie pewność, że ta karta nie jest atutem. Cokolwiek da się powiedzieć o tej »zbrojnej demonstracyi«, będącej tragiczną przegraną narodu i polityki Wielopolskiego, Biblioteka polska miała najzupełniejsze prawo stosować do siebie, przez cały ciąg trwania tej fatalnej burzy, przejmujące słowa Testamentu Słowackiego: »Póki okręt tonął, ja stałem na maszcie!« Bo i ona stała na maszcie! W lokalu jej, zamkniętym dla publiczności, zasiadało i obradowało t. zw. Biuro polityczne, a jaką rolę grali w tem »biurze« Kalinka i Klaczko, o tem można się dowiedzieć z pięknej książki St. Tarnowskiego o Waleryanie Kalince...
Gdy powstanie upadło, rozwiązało się zbyteczne już Biuro polityczne; natomiast Biblioteka polska, otwarta d. 9 maja 1864 r. zaczęła żyć nowem życiem, które, choć dalekie od pogody Dantejskiej Vita nuova, przecież tętniało żywszem tętnem, niż kiedykolwiek. Liczba członków, upadająca przed r. 1863, teraz, z napływem najmłodszej emigracyi, poczęła wznosić się szybko, za czem poszło, że i zwykłe zebrania comiesięczne ożywiły się znacznie, że się zaczęła epoka zajmujących odczytów, ożywionych dyskusyj politycznych, etc. etc. Jednocześnie Kalinka i Januszkiewicz przystąpili do porządkowania księgozbioru Biblioteki, do segregowania książek, które układali według przedmiotów, słowem, zaczynał się okres w historyi Biblioteki który należał do jej najpomyślniejszych, najżywotniejszych.
Okres ten, pomimo wyjazdu Kalinki i Januszkiewicza, którzy w r. 1865 opuścili Paryż, przeciągnął się jeszcze i w lata następne, kiedy Biblioteką opiekował się głównie Bronisław Zaleski. Była to epoka, gdy Towarzystwo historyczno­‑literackie zaczęło wydawać swoje Roczniki, których redagowanie powierzono Bronisławowi Zaleskiemu, a których zawartość świadczy wymownie, iż »duchaśmy nie dali«. Oto, co o tych Rocznikach, których wyszło sześć dużych tomów, i o ich redaktorze pisze p. Ludomir Gadon: »Stał się on teraz duszą Towarzystwa i głównym jego pracownikiem, a Roczniki nasze, które czytająca publiczność z uznaniem przyjęła, on — rzec można — stworzył, redagując je wyłącznie własnemi siłami i w wielkiej części zapełniając własnemi pracami. Dział końcowy poświęcał w nich stale wspomnieniom pośmiertnym o zgasłych na emigracyi — zmarłych na wychodźctwie — ratując w ten sposób nie, jeden żywot wychodźczy od zupełnego zapomnienia. Rzewne jego słowa, jak poświęcone krzyżyki cmentarzy naszych, strzegą tych rozproszonych mogił i unoszą się nad niemi, jakby szelest wierzby polskiej!« W tym samym czasie prawie, gdy wyszedł pierwszy tom Roczników, Napoleon III wydał dekret cesarski, datowany d. 10 czerwca 1866 roku, uznający Bibliotekę polską, jak o Institution d’utilite publique.
Upłynęło lat cztery. Wybuchła wojna francusko­‑pruska. Zaczęło się oblężenie i bombardowanie Paryża, a potem komuna. Nad Biblioteką polską, jak drapieżny ptak nad gołębiem, zawisło niebezpieczeństwo, w jakiem się jeszcze nie znajdowała dotychczas ani razu, nawet w roku 1848, gdy na poblizkim placu Bastylii gorzał tron Ludwika­‑Filipa.
Oto, jak to niebezpieczeństwo opisuje jeden z naocznych świadków jego, autor pięknego dziełka Z życia Polaków we Francyi.
»Z wybuchem wojny prusko­‑francuskiej r. 1870 zaszła nowa półtoraroczna przerwa w naszych zajęciach: obecni zwykle w Paryżu nasi członkowie, albo na ten czas opuścili miasto, albo sami w obronie jego wzięli do rąk karabin. Pozostali tylko przy Bibliotece zwykli obowiązkowi jej stróże, i nieodrywani teraz przez zwykłą usługę publiczności, uzupełniali porządkowanie naszych zbiorów. Po zawieszeniu broni, Bronisław Zaleski, cierpiący i wyczerpany na siłach, musiał oddalić się z Paryża, adjunkt jednak i pomocnik jego, pp. Wrześniewski i Borkowski, codzień regularnie przybywali do Biblioteki, strzedz jej i pracować; tylko w ostatnim tygodniu komuny, kiedy już zbrojne patrole zatrzymywały przechodniów, kiedy ulice Paryża pokryły się barykadami, już nie mogli dotrzeć do Quai d’Orléans. I u wejścia na most, tuż przed Biblioteką polską, stanęła ogromna barykada i oczywiście stała się nam powodem niemałego niepokoju i obaw. Od trzech dni już wojsko regularne było wtargnęło do Paryża; z dwóch stron, od płonącego ratusza i od arsenału, wiały ku nam kłęby dymu i łuna pożaru; z każdą chwilą walka uliczna zbliżała się do naszej części miasta.
»Jeden z pozostałych w mieście członków rady[2], mający sobie powierzoną kasę Towarzystwa, właśnie gdy szedł złożyć ją w miejscu bezpieczniejszem, zostaje przez kilkunastu komunardów, pod biednym, czy zmyślonym pretekstem, porwany. Rozjuszona bitwą i trunkiem banda zamiaru natychmiastowego rozstrzelania nie spełnia wprawdzie, ale odprowadza go do głównej kwatery i tam go do ciemnicy wtrąca. Wśród straszliwego zamieszania i wrzawy boju, zapomniano jednak rewidować go i odjąć kosztowności lub pieniądze, jak wszystkim innym więźniom. Pod koniec dnia, dzięki szczęśliwym okolicznościom, udało się naszemu członkowi ocalić się i mimo barykad i strzałów, wrócić do siebie. Znajdujące się przy nim fundusze Towarzystwa, niezamożne wprawdzie, ale stanowiące cały jego zapasik, zostały nietknięte... Nazajutrz z rana, dnia 25 maja, opuszczona dotąd barykada, o której mówiliśmy, zaczyna się ożywiać. Czyż będą jej bronić?... Ale co gorsza, koło godziny 9‑tej kilkunastu komunardów zatacza armatę i ustawia ją za improwizowanym szańcem. Więc będzie bój armatni... Ależ co stanie się wtedy z domem naszym, z Biblioteką naszą, wprost całym frontonem na postrzały wystawioną?! W godzinę później z okna postrzegamy po drugiej stronie Sekwany tłumy komuny, pierzchające ku Jardin des Plantes; w ślad za niemi sunie rzeką łódź kanonierska, z ogromnego działa ostrzeliwając most Austerlicki; obrońcy barykady przed Biblioteką snadź poznają, jaki obrót rzeczy biorą: spiesznie porywają armatę i uprowadzają tylną uliczką. Barykada znowu opuszczona i nie broniona. Dzięki Ci, Boże! Najgroźniejsze niebezpieczeństwo minęło! W kilka chwil później wojsko francuskie zajęło wyspę św. Ludwika, a po dwóch dniach cały Paryż, dymiący jeszcze i skrwawiony, materyalnie był już uśmierzony. Przez ciężkie dni oblężenia, wojny i rokoszu, od bomb pruskich i od petrolu komuny łaskawa Opatrzność ochroniła tułacze zbiory polskie«.
Po wojnie francusko­‑pruskiej zaczęła się t. z. »likwidacya wychodźctwa«, równająca się ostatecznemu zerwaniu z »polityką emigracyjną«, czyli jej bankructwu. Przekonano się, że jedynie w kraju można skutecznie pracować dla kraju, a przeświadczenie to stało się początkiem nowej emigracyi: z emigracyi do kraju, przeważnie do Galicyi.
Odtąd ustały doroczne zebrania Tow. hist.‑lit., urządzane co rok 3 maja od lat 40 blizko, bo nikomu nie było tajnem, że wskutek zmienionej sytuacyi politycznej, w której hegemonia przeszła na zjednoczone — przez Bismarka — Niemcy, takie przemówienia publiczne, jak te, które na majowych posiedzeniach w Bibliotece polskiej wygłaszał prezes Towarzystwa, ks. Władysław Czartoryski, byłyby czczym głosem wołającego na puszczy[3]. Był to zwrot ważny niezmiernie, świadczył bowiem, że Biblioteka, która aż dotąd była nietylko instytucyą naukową, ale i polityczną, dobrowolnie zrzekała się swej politycznej roli, z hymnu zstępowała do prostej powieści.
Upłynęło lat dwadzieścia trzy. Biblioteka istniała ciągle, ale coraz bardziej stawała się organizmem, spragnionym nowych sił żywotnych, bo stare się wyczerpały: jako instytucyą emigracyjna, coraz bardziej zaczynała tracić racyę bytu, bo stara emigracya wymierała, a młodsza, zaabsorbowana walką o kawałek chleba, nie często zaglądała na Quai d’Orléans. Zważywszy to wszystko, Towarzystwo hist.‑lit. postanowiło zlać się z krakowską Akademią umiejętności, na takich warunkach, że cały majątek Towarzystwa, a więc dom przy Quai d’Orléans, biblioteka, zbiory etc. przechodzą na własność Akademii, z tem zastrzeżeniem jednak, że »Biblioteka polska i połączone z nią zbiory Towarzystwa (rękopisy, sztychy, monety) pozostaną na zawsze w Paryżu, otwarte dla publiczności w domu przy Quai d’Orléans 6, który dziś stanowi własność Akademii, wszelkie zaś dochody, z dawnego majątku Towarzystwa obracane będą wyłącznie na cele Biblioteki polskiej i Stacyi naukowej«.
Stacya naukowa! Takie urzędowe miano otrzymała teraz, w r. 1893, zreformowana i przeobrażona Biblioteka polska. Zdecydowano, że odtąd będzie pozostawała pod opieką komitetu, przyczem do komitetu tego, mianowanego przez Akademię, zaproszono: księcia Władysława Czartoryskiego, p. Ludomira Gadona, p. Józefa Rustejkę i p. Wł. Mickiewicza. Nadto ustanowiono dwa urzędy: delegata Akademii, mianowanego na lat trzy, i adjunkta. Delegatowi, którym na pierwsze trzy lata został dr. Józef Korzeniowski, powierzono Stacyę naukową, adjunkt zaś, na którego wyznaczono d‑ra Edwarda Porębowicza, znanego tłómacza Don Juana Byrona, ma się zajmować czynnościami bibliotecznemi.
W swoim fejletonie o Stacyi naukowej polskiej w Paryżu, drukowanym w Czasie z d. 5&nsp;lutego 1893 r., tak pisze Stanisław Smolka, dzisiejszy sekretarz Akademii, o zreorganizowanej Bibliotece polskiej :
»Dwojakie są główne cele naszej Stacyi paryskiej: czynić w bibliotekach tamtejszych i archiwach poszukiwania według wskazówek Akademii, a zarazem służyć za stałe źródło informacyi o rzeczach polskich dla miejscowych uczonych... Stacya będzie na usługi uczonych naszych, którzy potrzebują wiadomości o bibliotekach, archiwach, zbiorach naukowych paryskich; nie będzie się uchylała od poszukiwań, a nawet zajmie się dostarczaniem wypisów, jeżeliby chodziło o jakieś luźne informacye, niewymagające zbyt długiego czasu i wielkiego nakładu pracy... Obok tych usług przygodnych, Stacya nasza zajmie się systematycznemi badaniami archiwalnemi, których plon wpływać będzie do zbiorów Akademii. Tak odżyje tradycya dawnych celów Towarzystwa, którego spuściznę objęła Akademia z jego najlepszych, najświetniejszych czasów... Niemniej ważne, może nawet, jak na chwilę obecną, donioślejsze jest drugie zadanie Stacyi, polegające na pośrednictwie pomiędzy nauką polską a światem uczonym stolicy Francyi. Wobec stosunków, które już Akademia posiada, można spodziewać się wcale ożywionego ruchu na tem polu... Stacya naukowa w Paryżu posłuży niezawodnie i przyczyni się dzielnie do utwierdzenia tego stanowiska, jakie Akademia w turnieju wszystkich narodów wywalcza polskiej nauce, dając świadectwo żywotności narodu, który wśród tak trudnych okoliczności działa, co może, na polu naukowej pracy... Mądra, natchniona to była myśl zachować jedno z najpiękniejszych dzieł emigracyi, związane z pamięcią Adama Czartoryskiego, Niemcewicza, Mickiewicza, Karola Sienkiewicza i tylu innych; wlać w nie pierwiastek nowego życia i przekształcić je w posterunek nauki polskiej na Zachodzie, pośredniczący pomiędzy krajem a wielkim ruchem europejskim. Tak nie zmarnieją owoce tych zacnych usiłowań kilku dziesiątków lat zapału, poświecenia biednych tułaczy, których wdowim groszem instytucya ta stanęła i rozwinęła się pomyślnie...«
Zaprzeczyć się nie da, że przeszłość tego dzisiejszego »przedmurza polskiej nauki« jest nietylko świetną, jak rzadko której z naszych naukowych instytucyj, ale wprost jedyną w swoim rodzaju! Wszystko, co pierwsza połowa naszego stulecia — o tyle bujniejsza od jego drugiej połowy — wydała znakomitego w dziedzinie ducha i myśli, stało w blizkim związku z tą paryską Biblioteką polską.
Mickiewicz należał do najstarszych członków Towarzystwa historycznego, bo już d. 21 czerwca 1832 r. przedstawiony przez jenerała Umińskiego, został jego członkiem­‑korespondentem, a począwszy od września tegoż roku, gdy zjechał do Paryża, zaczął bywać na zgromadzeniach Towarzystwa, często zabierając głos... W roku 1841, gdy umarł Niemcewicz, Mickiewicz zostaje prezesem wydziału historycznego, a w rok później, d. 3 maja, na uroczystem posiedzeniu Towarzystwa, wygłasza świetną mowę, mowę, która była raczej natchnioną improwizacyą, niestety, już owianą tchnieniem Towianizmu. Doktryna ta, opętawszy umysł genialnego poety, stała się źródłem dysharmonii pomiędzy nim a Towarzystwem, tak dalece, że w r. 1844 wieszcz Dziadów podał się do dymisyi, zerwał z Towarzystwem. Nie na zawsze, na szczęście! W roku 1848 nastąpiło ponowne zbliżenie, a kiedy w r. 1851 utworzyła się komisya składkowa na dom dla Biblioteki, już autor Pana Tadeusza należał do jej członków, czynny w redagowaniu odezwy. W roku 1854, gdy stowarzyszenie, przeniósłszy się do świeżo zakupionego domu przy Quai d’Orléans, przeobraziło się w Towarzystwo historyczno­‑literackie, Mickiewicz został wybrany na wice­‑prezesa.
Juliusz Słowacki także był członkiem Towarzystwa. Został nim w roku 1839, gdy, po powrocie ze swej kilkoletniej wędrówki po Szwajcaryi, Włoszech i Wschodzie, osiadł na stałe w Paryżu. Towarzystwo miało wtedy swój lokal przy ulicy Surène Nr 10. Słowacki, zostawszy jego członkiem, ofiarował mu po egzemplarzu wszystkich swoich, do tej pory wydanych poezyi, a na posiedzeniu, które się odbyło w grudniu 1839 roku, czytał swój Grób Agamemmona. Tegoż roku został mianowany członkiem­‑kolaboratorem, a jako taki, zawsze należał do tych, co najregularniej uczęszczali na zebrania Towarzystwa.
Bywałby na nich także i Zygmunt Krasiński, gdyby mieszkał w Paryżu; wszystko bowiem, co było w związku z Biblioteką, żywo go interesowało. Dał tego liczne dowody, choć nigdy nie figurował oficyalnie na liście członków Towarzystwa. Gdy chodziło o kupno domu dla Biblioteki, a niektórzy oponowali przeciwko temu, autor Irydyona wystosował list do prezesa komisyi, tak w nim pisząc między innemi: »Nie pojmuję, żeby cokolwiek miano przeciwko Bibliotece... Zarzut o ubogich, żadnym zarzutem. Naród jest wyższem pojęciem, niż choćby najnieszczęśliwsze w nim indywidua... Naród, któryby już nie pojmował takich ofiar, i pomników, i zakładów, przestałby tem samem być sobą samym. Mógłby jeszcze bardzo filantropijną być zbieraniną ubogich i ich dobrodziejów, ale nie byłby narodem. Dopóty żyje, jako naród, dopóki się w takich zakładach upostacia, wyraża, stawia i objawia na ziemi oczom i duszom patrzących. Dla idei narodowej tem one, czem obrządki i kościoły dla Boga; tem, czem dla Chrystusa balsam, wylany na Jego stopy przez Magdalenę, o którym także szemrali uczniowie, a mianowicie Judasz, że lepiej go było sprzedać i grosz wzięty rozdać ubogim. Ale Chrystus temu zaprzeczył i rzekł: »Mnie niezawsze, ubogich zawsze mieć z sobą będziecie«. Są na świecie rzeczy i czyny zdarzenności, wyższe nad wszelki pożytek materyalny, doraźny, chwilowy. Są idealne rzeczywistości, tak samo potrzebne życiu ludzkości, jak chleb dla łaknących chleba. Chleb to duchów i chleb przeznaczony duchom na to, aby umiały szlachetnie i godnie dźwigać szatę ciała! Zatem głosuję za Biblioteka. Zresztą wiesz, żem już od dawna głos mój posłał na ręce W...«. Był to głos tem cenniejszy, że materyalnie poparty odpowiednią ilością franków... Odtąd niejeden raz, choć zawsze anonimowo, otrzymywała Biblioteka mniejsze lub znaczniejsze zasiłki od Krasińskiego, a jeden z takich zasiłków, złożony »dla oddania wieczystej czci pamięci J. U. Niemcewicza«, wynosił sumę 30 tys. złp. Fundusz ten zapisał poeta na własność Towarzystwu, z warunkiem, aby dochód od niego wypłacanym był aż do śmierci Karolowi Niemcewiczowi, synowcowi autora Śpiewów historycznych, a następnie, aby był oddawany co dwa lata, w nagrodę za najlepszą pracę historyczną, napisaną w myśl programu, ogłoszonego przez radę Towarzystwa[4].
Skoro się mówi o Mickiewiczu, Słowackim i Krasińskim, »mimowolnie — jak powiada St. Tarnowski — myśl szuka jednego jeszcze, którego nazwano czwartym wielkim poetą Polski porozbiorowej, Chopina«. I on był członkiem Towarzystwa. Stał się nim w roku 1833, a pozostał do końca życia.

II.

Z myślą o tej świetnej przeszłości Biblioteki polskiej przekraczałem jej próg, a minąwszy bramę (w której nie mogłem nie zauważyć, spojrzawszy w otwarte drzwi mieszkania consierge ’a, jego prześlicznej 17‑letniej córki), kiedym zaczął wchodzić po froterowanych schodach, na których, w rogu na pierwszem piętrze, stoi bronzowy monument, wyobrażający postacie Jadwigi i Jagiełły, mimowoli zdawało mi się, iż widzę niektórych członków Towarzystwa historyczno­‑literackiego, zdążających na drugie piętro; że przed chwilą przeszedł zgrzybiały książę Adam; że z tych drzwi na pierwszem piętrze, które mijałem właśnie, wyszedł jenerał Wł. Zam oyski[5]; że dopiero co minęli mię Kalinka i Klaczko, spieszący na posiedzenie »Biura«. I Mickiewicz, zanim wyjechał do Stambułu, wchodził po tych schodach, jako wice­‑prezes Towarzystwa!... Stanąwszy na 2 piętrze, ujrzałem dużą mosiężną tablicę na drzwiach z polskim napisem: Biblioteka polska. Zadzwoniłem.
Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stanął służący biblioteczny, którego żołnierska mina uderzyła mię odrazu. Dowiedziałem się o nim później, iż się nazywa Niezgoda, że był żołnierzem w czasie wojny krymskiej, lecz wzięty w niewolę przez Anglików, mimowoli został emigrantem. Odtąd był w niejednem wojsku, i w niejednej bitwie wąchał zapach prochu. Nadzwyczaj typowa postać! Emigrantem również, od roku 1864 stale zamieszkałym w Paryżu, jest p. Suzin, adjunkt Stacyi, który, gdym mu oświadczył, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na światłego przewodnika po lokalu Biblioteki[6].
Zaczęliśmy od niewielkiej salki po prawej stronie, w której, na tle pułek z książkami, aż pod sam sufit zalegających wszystkie ściany, króluje wspaniałe popiersie bronzowe jenerała Wł. Zamoyskiego. Naprzeciwko drzwi, nieopodal biurka bibliotekarza, stoi bronzowy biust Napoleona.
Następną salkę, do której się wchodzi z przedpokoju, możnaby nazwać salą czasopism: w oszklonych szafach bowiem, zajmujących dwie główne ściany, widać komplety Biblioteki Warszawskiej, Ateneum, Przeglądu Polskiego etc., a na zielonem suknie długiego stołu, stojącego pośrodku, pstrzą się różnokolorowe okładki wszystkich naszych miesięczników i pism naukowych specyalnych, łącznie z żółtą okładką Kraju i zieloną Tygodnika Ilustr. W rogu, przy oknie, z którego śliczny widok na Sekwanę i przeciwległe quais, błyszczy się nadnaturalnej wielkości popiersie bronzowe Mickiewicza.
Z kolei przeszliśmy do głównej sali bibliotecznej, która w zwykłych warunkach jest czytelnia, a przynajmniej raz w ciągu roku, w dniu 3 maja mianowicie, staje się salą posiedzeń i dorocznej uroczystości w lokalu Biblioteki. Jest to największa sala ze wszystkich: o dwóch oknach, z widokiem na Sekwanę, z oszklonemi szafami książek, zalegającemi wszystkie ściany, z olbrzymim stołem pośrodku, obstawionym krzesłami, z pięknym drążkowym fotelem prezydyalnym (którego ponsowe obicie bardzo kolorystycznie harmonizuje z zielonem suknem stołu), ze stylowym kominkiem z czarnego marmuru, mogłaby się nazywać salą J. U. Niemcewicza, którego piękny portret olejny naturalnej wielkości, malowany przez hr. Izę z Czartoryskich Działyńską z oryginału malarza francuskiego Gros[7], zajmuje całą ścianę nad kominkiem. Na kominku, jakżeby u stóp sędziwego autora Śpiewów, stoi bronzowy biust księcia Adama Czartoryskiego. Nad przeciwległemi drzwiami widać tarczę z herbami Polski i Litwy. Rozglądając się po tej sali, która w swych murach widziała takich Adamów, jak Czartoryski i Mickiewicz, w której w r. 1863 odbywały się narady Biura etc. etc., doznaje się dziwnie podniosłego i niebanalnego wrażenia, a mimowoli myśli się o owych »idealnych rzeczywistościach«, o których w swym liście do Wł. Zamoyskiego pisał Zygm. Krasiński. Pięknie oddaje to wrażenie p. Ludomir Gadon, kiedy powiada, że przybyszowi, po wejściu do tej sali, razem błogo i smutno na duszy: zdjęty poszanowaniem dla tego, co go otacza, jak w świątyni jakiej nie śmie stąpać zbyt głośno. Tu bowiem »wśród skarbów myśli polskiej, wśród klejnotów uczuć i natchnień polskich, każdy z nas czuje się jakby między swoimi, a gdy dokoła wre i huczy zgiełk cudzoziemski, w cichych, nieokazałych ścianach Biblioteki — będącej jakby polską oazą wśród kosmopolitycznej pustyni — unosi się duch Ojczyzny«.
Dwie przyległe sale są ochrzczone nazwiskami dwóch wielkich zapisodawców Biblioteki: pierwsza zowie się Izbą Wodzińskiego, druga, znacznie większa, nosi nazwę Izby Szulca. Pierwsza nazywa się tak na pamiątkę narodowego daru, jaki zmarły senator­‑wojewoda w r. 1846 zapisał Bibliotece; druga, gwoli utrwaleniu pamięci pułkownika Szulca, który, zmarłszy w Egipcie w r. 1853, bardzo znaczną sumę zapisał Towarzystwu. W obu »izbach« oko spoczywa na mnóstwie książek, których stosy zalegają także i znaczną część podłoga, a w Izbie Szulca mieści się olbrzymia kolekcya rycin wszelkiego rodzaju, począwszy od oryginalnych akwarel jenerała Kniaziewicza, których istnieje cała teka, a skończywszy na Królach polskich Lessera. Izba Wodzińskiego, zdobna fotografiami frontonu i kilku sal krakowskiej Akademii Umiejętności, oraz piękną fotografią księcia Wł. Czartoryskiego, jest pokojem delegata Akademii, który tu, jako zarządzający Stacyą naukową, przyjmuje interesantów.
W tej chwili, ponieważ dopiero dochodziła godz. 10, dr. Józef Korzeniowski był jeszcze »na górze« u siebie[8]. Korzystając z praw jego dobrego znajomego, zamiast czekać, aż zejdzie do Biblioteki, poprosiłem starego Niezgody, ażeby mię zaprowadził do niego... Minąwszy wąskie schodki, prowadzące z trzeciego piętra na czwarte, a które, gdyby nie były olejno pomalowane i froterowane, robiłyby wrażenie, że prowadzą na strych, ujrzałem niewielkie drzwi w niebardzo widnej, z góry oświetlonej sieni. Dowiedziawszy się od Niezgody, że tu mieszka p. Korzeniowski, zapukałem, za czem poszło, że niebawem siedziałem w niewielkim, nizko sklepionym pokoiku, po którym wystarczyło rzucić okiem, ażeby się przekonać, iż się jest w typowem mieszkanku paryskiem à l’angle du toit mansardé, t. j. na poddaszu. Z niewielkiego okna, którego jedna ażurowa okiennica była przymknięta, widziałem kopułę Panteonu, wystrzelającą po nad nieprzejrzane morze kominów i dachów, a kiedym, zbliżywszy się do okna, podkreślił piękność widoku, oświadczył mi p. Korzeniowski, że z przyległego pokoiku, który jest jego sypialnią, roztacza się jeszcze piękniejsza panorama na Paryż. Po chwili przekonałem się, że tak było istotnie, widok bowiem z okna sąsiedniej stancyjki jest rozleglejszy o wiele, a tem samem i piękniejszy: na pierwszym planie, poniżej blaszanych rynien, widać zielonkawy nurt Sekwany, po której uwijają się statki parowe; na drugim brzegu, wzdłuż kamiennego bulwaru, zawalonego wyładowanymi towarami, widać wozy, konie, robotników; nieco dalej, na lewo, tuż za granitowemi arkadami poblizkiego mostu de la Tournelle, którym przejeżdża mnóstwo omnibusów, wozów i dorożek, czerwienią się blaszane dachy Halles aux vins, jaskrawo odcinające się na tle zieleni drzew sąsiedniego Jardin des Plantes; a ponad tem wszystkiem, nad nieskończonym szeregiem kilkopiętrowych kamienic wzdłuż lewego brzegu rzeki, rysują się liczne wieże i kopuły, z pośród których, obok ażurowej wieży Eiffel, najefektowniej wygląda złocona kopula kościoła Inwalidów.
Na pokoiki te jednak, choć czynią tak miłe wrażenie, nie należy zapatrywać się przez pryzmat wspaniałego widoku, jaki z ich małych okien roztacza się na Paryż, ale przez pryzmat niepowszednich wspomnień, jakie się wiążą z niemi, przez pryzmat ludzi, co tu mieszkali, myśleli, pracowali, przez pryzmat dzieł, które tu zostały napisane! Bo pamiętać trzeba, że tutaj przed laty i przez szereg lat mieszkał Klaczko; że tutaj pisały się jego słynne artykuły do Wiadomości polskich, o których te ściany pewno słyszały niejedną rozmowę z Kalinką; że tutaj powstała znaczna część francuskich artykułów Klaczki, które później w Revue des deux Mondes i Journal des Débats czytał i podziwiał świat cały. »Kiedy tu przed rokiem — mówił p. Korzeniowski — był u mnie Stanisław Tarnowski, opowiada! mi, jak raz, będąc w tem mieszkaniu z wizytą u Klaczki, był obecny, gdy słynny już podówczas autor studyum o Bezimiennym poecie, chory na oczy, dyktował swemu sekretarzowi artykuł do Journal des Débats...« Po Klaczce mieszkał tu Bronisław Zaleski. »I pewno niejeden z nas — słowa są p. Gadona — odwiedzał go w tem jasnem, słonecznein mieszkanku, ozdobionem gęsto po ścianach rozpinającym się bluszczem, mieszkanku, z którego drogi nasz towarzysz nieraz dla wątłego zdrowia całemi miesiącami za próg się nie ruszał. Tutaj, wśród książek i rękopisów, wśród rozwieszonych portretów towarzyszów więzienia i wygnania, wiódł on swój żywot cierpliwy i pracowity — rzeklibyśmy — świątobliwy, pracując od rana do wieczora nad przygotowaniem materyałów do obszernego dzieła o życiu księcia Adama Czartoryskiego, nad redakcyą Roczników, lub nad innym jakim przedmiotem dla Towarzystwa«.
Od owego czasu zmieniło się tu niewiele: tyle tylko, że ze ścian znikły owe poetyczne bluszcze, które je zdobiły za czasów Br. Zaleskiego, że miejsce ich zajęły obrazy, rysunki, medaliony, sztychy i fotografie rzadkich dzieł sztuki. Nie brak również i pułek z książkami, które nadto rozrzucone po podłodze, po wszystkich krzesłach i sprzętach, odrazu na pierwszy rzut oka nadają mieszkaniu temu cechę pracowni uczonego.
Przyjemnie musi być mieszkać i pracować w tych pokoikach, jeśli się jest literatem i historykiem, wrażliwym na rzeczy przeszłości... Wyobrażam sobie, że tutaj, na tem historycznem poddaszu, nawet nostalgia mniej musi się dawać we znaki; boć ostatecznie w tych pokoikach, mających taką tradycyę, człowiek nie czuje się na obczyźnie, choć z okien widzi Paryż i Sekwanę, a nie Warszawę i Wisłę. A powtóre, tutaj nie czuje się Paryża: jest się wyniesionym tak wysoko, że się nie słyszy turkotu i wrzawy ulic paryskich. Ma się ciszę, jak na wsi. Dlatego przypuszczam, że posada delegata Akademii, który obowiązkowo musi mieszkać w tych pokoikach, jest jedną z najprzyjemniejszych posad, jakie może dostać młody Polak uczony: tem przyjemniejszą, że się ogranicza do lat trzech tylko.
Gawędząc na ten temat, zeszliśmy na drugie piętro, gdzie mi p. Korzeniowski przyrzekł pokazać różne skarby powierzonej sobie Stacyi naukowej.
Nigdy nie przypuszczałem, że tych skarbów jest tyle! Nie sposób opisywać wszystkich, rozwodzić się nad każdym! Ale są tu i tak zwane »papiery sejmowe« z roku 1830—1831, jest manuskrypt niewydanych pamiętników J. U. Niemcewicza, jest nieoceniony zbiór materyałów do dziejów naszej emigracyi (nad której historyą pracuje p. Gadon), jest mnóstwo »białych kruków« bibliograficznych, jest olbrzymi materyał historyczny do historyi legionów polskich za Napoleona, a wszystko to, skatalogowane przez p. Korzeniowskiego, znajduje się w porządku, nic nie pozostawiającym do życzenia.
... Odtąd, przez cały miesiąc, po kilka godzin dziennie, spędzałem na Quai d’Orléans Nr 6, pracując w »sali posiedzeń« na drugiem piętrze, wrażenie zaś, jakie wyniosłem stąd, da się streścić w tych samych wyrazach, w jakich je zamknął pewien młody przybysz z nad Niemna, któremu »pośród wszystkich wspaniałości i świetności, widzianych w Paryżu, może najgłębiej utkwił w pamięci skromny przybytek na wyspie św. Ludwika«, nazywający się Biblioteką polską.






  1. Ciekawym przyczynkiem do tego sporu jest broszura Klaczki O szkole polskiej w Batignolles, broszura, w której autor namiętnie napada na hr. Wł. Zamoyskiego...
  2. Czy nie sam Ludomir Gadon?
  3. Ostatnie z tych zebrań majowych Tow. hist.‑lit. odbyło się jeszcze w przeddzień wybuchu wojny, d. 3 maja 1870 r.
  4. Pierwszy z tych konkursów ogłoszono w roku 1867, i a Rada przyznała nagrodę Waleryanowi Kalince, za jego znakomite dzieło o Ostatnich latach panowania Stanisława Augusta.
  5. Mieszkanie Wł. Zamoyskiego jest aż do tej chwili zajmowane przez wdowę po jenerale, która, o ile z Zakopanego przyjeżdża do Paryża, zawsze mieszka przy Quai d’Orléans.
  6. Bibliotekę polską w Paryżu zwiedzałem latem r. 1896, W roku 1898 p. Suzin rozstał się z tym światem. W r. 1897 w jednej ze swych korespondencyi paryskich, pisał p. Stefan Krzywoszewski, co następuje: »Wspominając o Stacyi naukowej, nie można pominąć milczeniem Biblioteki polskiej, która zawiera około 80 tys. tomów. Szczególniej niewyczerpanem jest w niej źródło dokumentów do smutnej historyi emigracyi... Bibliotekarzem jest p. Suzin, a opiekuje się bogatym księgozbiorem z pieczołowitością troskliwej matki; ma jednak dużo zmartwienia. Biblioteka rozporządza nader skromnymi środkami, które konserwacya starego budynku w zupełności pochłania. Nowoukazujących się dzieł nie ma za co kupować...
    — Nie mamy nawet kompletnych wydań utworów Sienkiewicza i Prusa — mówił mi z żalem p. Suzin. Dawniej przysyłano nam nowe książki; dziś zapominają o nas.
    A szkoda, bo dla trzechtysiecznej blizko kolonii polskiej w Paryżu Biblioteka ma znaczenie niemałe.
  7. Oryginał znajduje się obecnie w Krakowie, w Muzeum Czartoryskich.
  8. Do roku 1896 był delegatem Akademii w paryskiej Stacyi naukowej dr. Józef Korzeniowski. Po nim przybył na jego miejsce dr. Konstanty Górski, autor Panatenejów i wytwornego studyum o Matejce. W roku 1897 i przez pierwszą połowę 1898 pełnił tu obowiązki pomocnika znany poeta Łucyan Rydel.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.