<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom II
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czytelnicy posądzić nas mogli, o zapomnienie jednéj postaci, która pokazawszy się nam w początku opowiadania tego, zupełnie potém znikła ze sceny — albo sami o niéj zapomnieli. Musimy więc odświeżyć w ich pamięci skromnego księcia Adama; który milczący siedział przy herbacie u hr. Laury i ukradkiem na pannę Anielę spoglądał. Mówiliśmy już, iż do swego tytułu nic a nic nie był podobny, wydawał się jak jakieś książątko in partibus infidelium.
Cicha ta istota, nie dla tego na początku opowiadania spoglądała na pannę Anielę, ażeby miała szczególnym dla niéj jakimś pałać affektem; książę ten tak samo bojaźliwie i skromnie przypatrywać się był zwykł wszystkim pannom, bo niemal ogólnie ku całemu rodzajowi panieńskiemu miał pociąg człowieka, którego fatalizm ściga w ożenieniu.
Książę Adam próbował się żenić różnie, nie udało mu się nigdy. Człowiek nad wyraz łagodny, dobroduszny, majątku dosyć znacznego, ale zaplątanego, chciał bądź co bądź znaleźć sobie przyzwoitą życia towarzyszkę, i mimo tytułu, nie mógł.
Prawda, że się prezentował tak jak na herbacie u hr. Laury; można go było najłatwiéj wziąć za guwernera bez obowiązku. Żadnéj zaś pannie księżną być mającéj, nie podoba się, by męża jéj brano za ex-pedagoga.
Książę Adam błądził tak po domach, w których panny się znajdowały, nigdzie nie mogąc trafić na swe — przeznaczenie.
Karnawał upływał. Jakoś około tego czasu, gdy panna Eliza zapotrzebowała się wydać za mąż i szukała, wedle własnego wyrażenia się przed pułkownikiem, kogoś coby jéj i nie przewodził i nie zawadzał — na balu jakimś zobaczyła stojącego z kapeluszem w ręku pod pachą, z włosami gładko i niezgrabnie przyczesanemi owego księcia Adama.
W ciągu całego jednego kadryla, hrabianka z oka go nie spuszczała. Widziała jak jedną nogę naprzód wystawił i stał na niéj kwadrans, potém wysunął drugą; widziała jak go potrącano, a on cierpliwie ustępował, jak dwom starym pannom podał krzesełka i z jedną jéjmością otyłą, nawet córki niemającą a śmiesznie ubraną, przez miłosierdzie rozmawiał długo.... Wszystko to hrabianka Eliza umiała ocenić, znała przytém historyę księcia.... Musiał jéj wpaść w oko, lub uznała go nagrody godnym za tyle drobnych poświęceń, które na świecie przechodzą i niepostrzeżone i nieoceniane, gdyż w mazurze wybrała go do figury. Uczyniło to na nim wrażenie takie, jakby w niego piorun uderzył. Upuścił nowy kapelusz na posadzkę i nie schylił się po niego; rozbił tłum stojący mu na drodze i puścił się z takim zapałem, że się spektatorowie śmiać zaczęli....
Trudno sobie wyobrazić człowieka szczęśliwszego, niż był książę przez kwadrans. Hrabianka Eliza wybrała potém do spoczynku krzesło blizko tego miejsca, w którém stał jeszcze z bijącém sercem książę Adam, odwróciła główkę do niego i zaczęła rozmowę.
Pół butelki starego koniaku nie upoiłoby tak osłabionego chorobą człowieka, jak ta łaska cudnie pięknéj Elizy, biednego kawalera bez nadziei. Przycisnął się do krzesła jéj i — przez cały czas gdy go badała, pozostał tak nieruchomym, iż jedna noga mu zdrętwiała.
— Czemu książę nie bywasz u nas? zaczęła hrabianka.
— Pani jest doprawdy nad miarę na mnie łaskawą, odparł książę.... Sam to znam do siebie, iż tak jestem — niezabawny.... że doprawdy na nic nikomu przydać się nie mogę....
— Ale bo tak być skromnym to się doprawdy nie godzi, mówiła ciągle ku niemu główkę trzymając zwróconą i zabijając go wzrokiem śmiało w niego wymierzonym hrabianka. Niepodobna, ażebyś książę tego nie widział, że ani jego położenia, ani imienia, ani poczciwéj skromności niemający młodzi panowie.... nie chcę wymieniać nikogo... tak się z sobą noszą....
— Szczęśliwsi! odparł książę, gładząc włosy i tak już aż nadto wygładzone.
— Mnie księcia żal, dodała hrabianka. Proszę mnie za guwernantkę wziąć, a zobaczysz, że nabierzesz książę lepszéj maniery!
Książę Adam rozśmiał się z uniesieniem, ofiarując się być nietylko uczniem, ale sługą, posługaczem, niewolnikiem.
Wcale niezwyczajny tok rozmowy hrabianki, z ust innéj kobiety jéj wieku i położenia, byłby mógł zdziwić do osłupienia; ale panna Eliza słynęła z tego żargonu śmiałego, który wszyscy znali. Młodzież unosiła się nad nim.
— A wiesz książę, że u mnie być elewem to rzecz straszna, mówiła ciągle hrabianka; jestem despotyczna, fantastyczna i bez litości....
— Nie uląkłbym się takiego szczęścia, choćby najdrożéj opłacić! rzekł grzecznie książę Adam.
— A zatém proszę rankami do nas przychodzić na lekcye, ciągnęła hrabianka. Będzie to może szkoła Lankastra, bo jabym się od księcia rada nauczyć téj jego skromności, któréj nie mam....
Bez żartu — dodała — nie zapominaj pan o nas....
Wstała rzucając mu wejrzenie chłodne, ale pełne miłosierdzia.
Znajomi zaczęli żartować z biednego księcia, którego czasem nazywano kopciuszkiem, że Eliza chce na nim próbować, czy jéj oczy kamienie kruszyć mogą.
— Nie wiem na co się jéj nowe próby zdały, dodał ktoś z boku, kiedy dokazała przecie najdzielniejszéj, zawróciwszy głowę Lambertowi.
— Nie musiała jednak całkowicie się powieść próba, gdy hrabia posłuszny matce, ma lada dzień się zaręczyć z księżniczką Martą.
Tak rozmawiano na balu, a po nim drugiego dnia posłuszny książę był w salonie hrabiny Julii.
Ta ciągle w najgorszym humorze, a oprócz tego wstręt zawsze mając do księcia Adama, bo się jéj powierzchowność jego nie podobała, przyjęła go niesłychanie obojętnie, ledwie parę słów przemówiwszy do niego.
Hrabianki w salonie jeszcze nie było. Gość nawykły do tego rodzaju przyjęć, siadł zrezygnowany z dala, i słuchał jak pułkownik opowiadał coś niezrozumiałego.
Wchodząca panna Eliza spostrzegła natychmiast swojego — pacyenta; uśmiechnęła mu się, i z nadzwyczajném matki podziwieniem, przyszła podać mu rękę, witając bardzo uprzejmie, chociaż panowie Roman, Tadzio i Jeremi czekali na nią. Zatrzymała się przy nim dość długo, a potém gdy inni, zazdrośni tych faworów nadciągnęli, dawała mu widoczne pierwszeństwo. Rywale nie brali tego do serca, mając postępowanie hr. Elizy za fantazyę, może przeznaczoną na to, aby im dodała bodźca....
Po rozejściu się wszystkich hr. Julia zwróciła się do córki.
— Liziu! rzekła: pozwól spytać, co ci się stało? Temu nieszczęśliwemu księciu zawrócisz głowę.... po co to?
— Jak to, po co? odparła Eliza.
— A! czyż mnie nie rozumiesz? zawołała matka.... Nie uwierzę, aby ci się nietylko mógł podobać, ale wydał znośnym. Jest — śmieszny.
— Od niejakiego czasu, poczęła zimno hrabianka — mama zupełnie straciła dar intuicyi, którym dawniéj mnie cudownie odgadywała.... Mama doskonale wie, że kocham szalenie i kogo.... Wziąć go sobie nie mogę, a i dla mamy i dla mnie trzeba, abym raz sobie ztąd poszła. Mama będzie swobodniejsza — a ja — ja.... bo się wynudzę.... (westchnęła). Coś trzeba począć. Mama to doskonale rozumie, że ja za żadnego z tych panów pójść nie mogę.... Jeremi jest zabójczy ze swym dowcipem. Roman ma fantazye zapachów, których ja nie znoszę, i jąka się, jąkający się są wszyscy źli, a ja złośnika nie chcę. Tadzio ze swą elegancyą i nicością jeszczeby mi był najznośniejszy, lecz z dwojga wolę już tego księcia!
Hrabina rozśmiała się.
— Żartujesz! zawołała.
— Ale nic a nic! Wczoraj mi na balu przyszła ta idea szczęśliwa... mówiła siadając i podpierając bródkę rękami Eliza. Śmieszny, ale ja go wytresuję; ma tytuł ładny i coś tam majątku, który będziemy sobie tracili.
Hrabina z czułością ręce do niéj wyciągnęła i pocałowała w głowę.
— Biedne ty dziecko moje, szepnęła z bolem — tobie — iść za takiego księcia....
— Kochana mamciu, wychodząc z niewoli, nie uważa się na drzwi....
— Prawda a! prawda! tyś w niewoli z tym twoim temperamentem, z tą twoją miłością, i....
Nie dokończyła, a po namyśle wstrząsając się, rzekła gwałtownie:
— A! ale to chyba nie może być!
— Ja sądzę, że to doprowadzę do skutku, zimno mówiła Eliza; — nie mam nic innego, a wypada mi dla tego samego iść za mąż, aby ani on, ani ta jego familia nie pomawiali mnie, żem na niego czyhała. Wiedziałam doskonale, że się ze mną nie ożeni. Kochałam go, kocham, będę kochała póki życia....
— O! Liziu! nie mów: póki życia — zamruczała matka, oczy spuszczając.... Tak.... chce się kochać życie całe — a niepodobna. Rajskie jabłka gdy padną pod nasze nogi na ziemię — plamy na nich dopiero dojrzy oko....
— Ja bo i z plamamibym kochała, mamo!
To mówiąc wstała Eliza.
Przez dni kilka książę nie ośmielił się przyjść; zaproszono go na obiad. Nie śmiał wierzyć szczęściu. Po obiedzie, na którym nikogo nie było, oprócz pułkownika, hrabianka wzięła go na przechadzkę po drugim salonie.
— Znowuś mi książę zdezerterował — rzekła.
— Boję się i natrętnym być — to raz, i żeby mi się co nie przywidziało....
— Cóż takiego?
Zarumienił się skromny człek i obawiał wyznać....
— Książę przecie we mnie się zakochać nie możesz, odezwała się Eliza; bo całe miasto o mnie mówi, może książę słyszałeś? oskarżają mnie o bałamucenie Lamberta....
Przyznam się księciu, że istotnie mam słabość do niego....
Zagadnięty jakoś dziwnie, książę zupełnie zamilkł, zmieszany był.
— To nie przeszkadza, kończyła hr. Eliza, mieć dobrych przyjaciół; a za takiego ja księcia uważam....
Po półgodzinnéj przechadzce, napróżno usiłując uczynić rozmowniejszym swojego towarzysza, Eliza spytała nagle:
— Czemu się książę nie żenisz?
Rozśmieszyło to obżałowanego.
— Pani przecie musiałaś słyszeć, o czém wiedzą wszyscy, że to nie jest winą moją. Nie sięgałem nawet wysoko, ale zawsze dostawałem odkosza....
— To mnie dziwi! odezwała się Eliza. Jużem się ofiarowała księciu na guwernantkę; teraz pozwól, daj mi plenipotencyę, ja księcia ożenię — ale najprzód proszę o szczere wyznanie warunków.
Książę się śmiał i zaczynał być w bezprzykładnie różowym humorze.
— Czy panna ma być bardzo młoda i bardzo piękna?
— Tak, ale to nie jest warunek niezbędny.
— Czy ma być bogata?
— Wcale nie — rzekł książę, — o to mi nie idzie.
— Czy ma się koniecznie w nim zakochać?
Zapłonił się książę, coś mrucząc niewyraźnego....
— Bo możebyś się zaspokoił szacunkiem?...
Nie było odpowiedzi innéj nad westchnienie.
— Ale jeszcze pytanie, dorzuciła Eliza: książę jesteś zazdrośny?
— Musiałbym takim być, gdybym miał słuszne powody, rzekł książę — ale roić sobie je.... aby się gryść niemi — nie zdaje mi się, abym był zdolny....
Popatrzała na niego hr. Eliza, i nagle wtrąciła:
— Zobaczysz, mości książę — poczekaj tylko, daj mi trochę czasu — a ja go ożenię.
Na tém się dnia tego skończyło.
Jak widzimy, karnawał tego roku zapowiadał tyle małżeństw, których skojarzenie przypisywano mu głównie, jak żaden z poprzedzających. Rozmowy o prawdopodobném ożenieniu hr. Lamberta i wyjściu zamąż świetném panny Anieli, urozmaiciły się wkrótce plotką, na którą z razu zakrzyczano, przecząc jéj możliwości. Pułkownik na ucho rozpowiadał znajomym, że hrabianka Eliza wyjdzie pewno za księcia Adama. Wprzódy niżeli on sam pomyślał o tém, już mówić zaczęto o małżeństwie jego jako o rzeczy prawie pewnéj. Zagadnięty, przestraszył się i zaprzeczał. Niemniéj wieść się tak jakoś dziwnie szybko rozchodziła i powtarzała uparcie, że samemu hr. Ludwikowi, który najmniéj wiedział co się u niego w domu działo ktoś powinszował. Ojciec panny zaprzeczył także téj wieści, nie mogąc przypuścić, aby Eliza wybór zrobiła.
Rozgniewał się nawet, iż przedwcześnie noszono się z takiemi niedorzecznemi gawędami, i tegoż dnia (jak i dla czego nie wiadomo) spotkawszy się z księciem Adamem, wziął go na rozmowę do kąta.
Ktokolwiek znał hr. Ludwika i jego obojętność na sprawy domowe, których kierunek zdał w ręce żony — dziwićby się musiał takiemu wystąpieniu, i godziło się przypuszczać, iż sam z siebie tego nie mógł uczynić.
— Mości książę, odezwał się z wymuszoną grzecznością do niego — bardzo to zaszczytném jest dla domu mojego, iż wieść publiczna przypisuje księciu staranie się o rękę mojéj córki. Nie może to być, abyś książę o tém nie wiedział i nie dał powodu do gadania; jednak ja o tém nic nie wiem dotąd, i w domu u mnie podobno niewięcéj o intencyach księcia są zawiadomieni. Tym plotkom, mogącym córce mojéj szkodzić i psuć inne projekta.... radbym koniec położyć. Raczże mi książę powiedzieć: — jest w tém co prawdy?
Książę Adam niewymownie się zmieszał.
— Panie hrabio, odparł szybko, daję słowo honoru, że ja.... nie byłem powodem, — nie czuję się winnym.... Nie pojmuję zkąd się to wziąć mogło.... i — słowo najświętsze....
Hrabia począł się uśmiechać.
— Wierzaj mi książę, przerwał, że ja wcale nic nie mam przeciwko temu, idzie mi tylko o wyjaśnienie.
— Ja, panie hrabio.... rzekł książę ciągle przestraszony — ja.... pan mnie znasz, nie miałbym odwagi pomyśleć nawet o małżeństwie, które dla hr. Elizy byłoby niestosowne. Ma prawo spodziewać się daleko świetniejszego.
Hrabia skrzywił się słysząc to tłómaczenie.
— Powtarzam księciu — dodał — że ja to widzę inaczéj; nic a nic nie miałbym przeciwko temu.... Niepodobieństwem jest, aby plotka się na czémś nie opierała. Widać, że moja córka okazuje dla księcia więcéj skłonności niż dla innych swych konkurentów; czemuż książę, jeżeli ona mu się podoba, nie wejdziesz na seryo w szranki?...
— Ja? ja? spytał się książę Adam.
— Tak jest, tak jest! wesoło dokończył hrabia. Skończmy to raz, książę się jéj oświadcz, jeżeli odmówi, nie skrzywdzi to księcia, bo dziecko jest samowolne i kapryśne, (wszyscy o tém wiedzą), ale raz się skończy wszystko i drudzy, którzy i teraz zasłyszawszy o maryażu ustąpili, powrócą. Przyznam się księciu, że córkębym rad wydał.... bo mi te konkury o nią już się naprzykrzyły....
Książę Adam stał mocno pomieszany.
— Jeżeli książę nie masz odwagi zapytać Elizy, nie możesz lepszego znaleźć pośrednika nademnie — zawołał w ostatku hrabia, ściskając go za ręce.... Chcesz? każesz? służę ci!
Schwycony tak książę Adam, coś zabełkotał niewyraźnego, hr. Ludwik go uściskał serdecznie i odszedł żywo.
Książę nie wiedział spełna co się stało. Gotów był żenić się, to nie ulegało wątpliwości; szczęście, które na niego spadało, przechodziło wszystkie jego nadzieje — obawiał się tylko, aby ojciec swém pośrednictwem sprawy nie popsuł, i nazajutrz rano pośpieszył z pokorném tłómaczeniem do panny.
W salonie zastał samą matkę, która go przyjęła z jakiémś melancholiczném zadumaniem, bardzo uprzejmie. Byli sami. Książę obracał kapelusz w ręku, jeszcze nie wiedząc jak pocznie rozmowę, gdy hrabina się odezwała głosem bardzo czułym.
— Ludwik mi już zwiastował, z czém książę przychodzisz zapewne. Wielki to dla nas zaszczyt, wierz mi książę, bo my umiemy cenić wielkie jego przymioty, i ten charakter szlachetny, i tę nieoszacowaną skromność jego.... lecz ani ja, ani ojciec nie chcemy dziecięciu naszemu ukochanemu, zadawać gwałtu. Niech Eliza stanowi.... to od niéj zależy. Ludwik gorąco jest za księciem; ja mogę mu zaręczyć, że będę najszczęśliwsza, powierzając w ręce jego los córki..... lecz niech Eliza wyrokuje.
Spojrzała ku drzwiom bocznym hrabina, w których portyera się poruszyła; hrabianka wchodziła bardzo powoli, zapinając starannie ostatni guzik rękawiczki. Twarz miała uspokojoną, poważną, pełną energii. Na widok jéj wstał żywo zarumieniony książę.
— Mówcie państwo swobodnie — odezwała się hr. Julia, ruszając się z kanapki, — zostawiam ich samych.
Eliza stała naprzeciw księcia Adama oczekując, aby przemówił, i zdając się bawić jego zakłopotaniem.
— Cóż książę masz mi powiedzieć? odezwała się. Ojciec mi tajemniczo zapowiedział jego przybycie, mama coś niejasnego mówiła.... Czekam....
— Ja przyszedłem hrabiankę przeprosić za zuchwalstwo, jakie mi przypisano.... rzekł książę. Nie jestem winien — mogę na to poprzysiądz! Rozpuszczono wiadomość jakobym ja śmiał starać się o rękę pani!! Aleby to było szaleństwo!...
— Dla czego? spytała Eliza.
— Bo dla pani takie zamążpójście byłoby rzeczywistym mezaliansem, dodał książę. Nic za mną nie mówi, pani masz za sobą wszystko.... Gdzieżbym ja śmiał?
Hrabianka ruszyła z lekka ramionami.
— Ale ja jestem zmuszona iść za księcia — odezwała się z uśmiechem smutnym.
Książę Adam stał wryty.
— A tak, mówiła powoli, ciągle poprawując rękawiczkę: — dałam mu słowo, że go ożenię, nie prawdaż? Nie mogę znaleźć nikogo stosownego, a chcąc słowa dotrzymać....
Książę Adam uszom nie wierzył.
— Proszęż mi się oświadczyć! dodała Eliza dygając.
— Zdaje mi się, że to marzenia.... odparł książę. Oświadczam się więc pokornie o rękę pani, w przekonaniu, że chcesz mieć przyjemność dać mi odprawę.
— Wcale nie! biorę za słowo! odezwała się hrabianka, i podała mu rękę. Ale najprzód pomówmy z sobą poufnie.
Skrzyżowała ręce na piersiach, i wlepiając oczy w księcia, poczęła głosem, w którym już wcale szyderstwa nie było.
— Jestem szczerą i otwartą, i taką chcę być z tym, który mi czyni ten zaszczyt, że mnie wybiera za towarzyszkę.... Kochać księcia nie mogę, bo mam w sercu miłość wielką, silną, która nigdy nie wygaśnie. Tak jest, mówię o tém dla tego, że ofiaruję mu szacunek, przyjaźń i słowo święte, uroczyste, iż pomimo téj miłości w sercu, będę dla niego wierną i przywiązaną żoną....
Jeżeli się godzisz wziąć mnie z tym smutnym posagiem zawiedzionych nadziei — jeżeli masz ufność we mnie i zawierzysz słowu mojemu, — dla czegóżbyśmy nie mieli w zgodzie i pokoju przespacerować razem kawałek drogi do grobu?? Kapryśną bardzo nie będę; książę masz na mnie sposób: bądź dobry i łagodny, będę powolna....
Spojrzała mu w oczy; książę stał zarumieniony, drżący.
— Mam w pani zupełną wiarę, rzekł, — a znam siebie nadto, ażebym mógł wymagać szczególnego przywiązania. Obiecujesz mi pani tyle, ile do spokojnego szczęścia domowego potrzeba, a ja przyrzekam jéj — wszystko czego pani zażądasz. Gdybym chciał, nie potrafiłbym się jéj oprzeć.
— Książę jesteś dobrym i skromnym człowiekiem — przerwała Eliza; — zgodzimy się z sobą. Ja się wielu złych rzeczy oduczę, i nastroimy się powoli do harmonii jakiéjś. Proszę się mnie nie lękać; daję słowo księciu, że nie chwaląc się lepszą jestem niż się wydaję.
Książę cisnął się do całowania rąk, Eliza uśmiechała się smutnie, dumnie, i spoglądała na drzwi, aby im kto nie przeszkodził.
— Mówmy jeszcze, dodała. Możesz książę po ślubie zaraz odbyć podróż ze mną? Nie wiem jeszcze ani dokąd, ani kiedy? lecz być może, iż z téj dusznéj atmosfery rada będę się wydobyć....
— Wszystko czego pani zażądasz uczynię — zawołał promieniejący radością narzeczony. Proszę nie pytać, nie wątpić i rozporządzać....
— Zapomniałam sobie zastrzedz, dokończyła Eliza, abyś nie był zazdrosny. Dałam słowo i dotrzymam go święcie; ale czasem tak nudno w życiu, że się ludźmi pobawić chce.... jak lalkami.
Na wszystko się zgadzał książę. Byłaby zapewne piękna panna określiła bliżéj inne jeszcze warunki przyszłego kontraktu, lecz wpadł hr. Ludwik. Zastawszy ich samych, podszedł żywo ku córce.
— Przedstawiam papie mojego narzeczonego! rzekła poważnie.
Hrabia rzucił mu się na szyję.
— Widzisz książę! mówiłem ci: trzeba mieć męzką odwagę. Dziś dodam: bierzesz skarb! Piękną jest wśród najpiękniejszych, ale to — fraszka! Jest to kobieta, jakiéj drugiéj może nie ma na świecie!... Niech Bóg błogosławi!
Głosem męża jakby powołana zjawiła się matka, i już odgadując rozwiązanie, z wybuchem konwulsyjnéj niemal czułości rzuciła się ściskać córkę.... Książę całował, dziękował, kręcił się i włosy gładził, obawiając się, aby dzisiejsze szczęście ich nie potargało, odsłaniając tajemnicę.... początków łysiny.
Hrabia Ludwik, spełniwszy tu swój obowiązek, już z pośpiechem się wybierał na zwykłą ranną wycieczkę. Tymczasem goście codzienni się schodzili; wszedł dowcipny Jeremi naprzód, niosąc świeżo upieczony kalambur. Eliza stała w parze jeszcze z narzeczonym, i gdy dawny adorator się zbliżył ją witać, pilno jéj było zaraz zaprezentować księcia jako narzeczonego....
Spadło to na pretendenta tak niespodzianie, iż w początku wziął to za żart hrabianki, — lecz przekonał się wkrótce, iż trafił w istocie na chwilę stanowczą.
Posmutniał trochę i zesztywniał. Pachnący Roman, który w ulicy się spotkał z hr. Ludwikiem i od niego już dowiedział się o — wielkim wypadku, przybył winszować i okazać, że gniewu w sercu i żalu nie ma. Zdawało mu się, że nie zrywając z piękną panią, zapisze się w jéj pamięci na przyszłość. Książę wszystkim się wydawał przeznaczonym na najpowolniejszego z mężów.... Naostatek nadszedł i elegancki Tadzio, który nie wiedział o niczém, ale mu szepnął Jeremi co się święci. Wziął to za żart.... Eliza potwierdziła głośno nieprawdopodobną nowinę.
Do wieczoru całe miasto wiedziało już o dziwném postanowieniu hr. Elizy. Ubolewano powszechnie nad losem księcia, przepowiadano małżeństwu bardzo rychłe rozchwianie się.... Mniéj stosownego wyboru trudno było wymyślić, zżymano ramionami, szydzono po cichu, dopuszczając się nawet niegodziwych podejrzeń dla wytłómaczenia tego związku.... Wieczorem pierwszy nowinę tę zaniósł do pałacu hr. Laury pułkownik. Lamberta nie było jeszcze w salonie. Leliwa z powagą zasiadłszy przy staruszce, zapytał jéj, czy już wie la nouvelle du jour?
— Nie byłam nigdzie, nikt u mnie nie był oprócz księżniczki, a ani ona, ani Szordyńska nowin miejskich nie są chciwe. Cóż to takiego?
— Hrabianka Eliza....
Stara głowę podniosła z wyrazem niechęci i przestrachu.
— Hrabianka Eliza wychodzi za mąż — dokończył Leliwa.
Hrabina Laura odetchnęła.
— Za kogoż?
— Za księcia Adama!
Krzyknęła z podziwienia gospodyni.
— Możeż to być?
— Idę ztamtąd — rzekł pułkownik — zaręczyny odbyły się prywatnie, ślub zapewne po Wielkiéjnocy....
Wchodził właśnie Lambert, dotąd także nie wiedzący o niczém. Opowiadania Leliwy wysłuchał w milczeniu zimném, upartém, i choć z niego chciano wyciągnąć jakieś słowo, nie odezwał się ani z podziwieniem, ani z żadném zdaniem o przyszłym związku.
Milczenie to nie podobało się matce, goniła za nim oczyma. Chodził po salonie na pozór zimny, w istocie poruszony tém i zgnębiony. Pomimo wszelkich przeszkód i absolutnego sprzeciwiania się matki — miał jakąś nieokreśloną nadzieję. Zdawało mu się, że Eliza za mąż wyjść nie powinna, że on się nie ożeni, że kiedyś, jakoś.... stanie się coś, co ich połączy....
Nagłe to postanowienie dotknęło go silniéj daleko niż się sam spodziewał, bo Eliza mu przecież zapowiadała to, co się stało, i powinien był być przygotowany do takiego końca. Pułkownik starał się go rozbawić, wciągnąć w rozmowę, ale nadaremnie. Przybycie księcia z córką (już drugi raz tego dnia) nie polepszyło humoru hr. Lamberta. Zmuszony dla matki przyjmować pannę Martę, czynił to tak zimno i z tak przesadzoną grzecznością, iż zniechęcenie i nudę w niéj łatwo było dojrzeć.
Panna Marta tego wieczoru trochę była weselsza i mówniejsza, jakby na przekorę; a hr. Laura, która w niéj najmniejszy znak życia śledziła i podnosiła, zachwycała się tym swoim aniołkiem, znajdując w nim dowcip, rozsądek, wszystkie przymioty obiecujące najpiękniejszą przyszłość.
— Wszystko w niéj jeszcze w pączku, mówiła w duszy; a pierwszy promyk słońca rozwinie kwiat ten tak, iż świat zadziwi!
Ażeby ukryć pomieszanie swe, Lambert starał się być uprzejmym bardzo; panna mniéj była dla niego niegrzeczną niż zwykle. Hr. Laura widziała w tém już pierwsze blaski mającego się narodzić przywiązania wzajemnego....
Siedząc z Szordyńską na kanapie, szeptały wskazując młodą parę; jedna drugiéj ukazywała każdy uśmiech, każde poruszenie głowy....
— Patrz, proszę cię, Szordyńska moja, jak Lambert się ku niéj pochylił....
— Widzi pani wyraz jéj twarzy.... mówiła sędzina. Dziecię to jest, ale serduszko ma najczulsze, i do kogo się raz przywiąże.... A! ja ją tak znam?
— Nie mógł książę lepszego uczynić wyboru dla niéj, szeptała hrabina — nad mojego Lamberta.... Na niego, na jego rozum, serce, charakter, na takt można się spuścić.... Potrafi ją poprowadzić miłością — sercem! Będą szczęśliwi! A ja — z nimi!
Książę tymczasem, nie mając komu, wykładał pułkownikowi, który stał z ustami otwartemi osłupiały, zasady nowéj chemii, historyę atomów i wynalazki zdumiewające, jakie na tém polu zrobili uczeni w czasach ostatnich.
Leliwa drzemał i potakiwał.
Straciliśmy z oczu pana Adolfa, który na szczęśliwym obrocie interesów siostry wyszedł tak, że klął ludzi, familię, los swój na czém świat stoi.
Panna Aniela oburzona zastosowaniem wytrycha do jéj biurka, zarzekła się, że brata na oczy widzieć nie chce; hr. Zdzisław kwitując go z pożyczek dawnych, ofiarował tysiąc rubli odczepnego z tém, ażeby od niego w przyszłości był wolny.
Hrabia Lambert zerwał z nim zupełnie. Hr. Laura pod wpływem Anieli kazała mu powiedzieć, ażeby starał się sobie sam dawać rady; pracował, a familii nie obarczał więcéj, czepiając się do niéj.
Słowem p. Adolf otrzymał abszyt stanowczy, i on, co się właśnie spodziewał przez zamążpójście siostry, wyjść z tych otchłani, w których życie pędził, zepchnięty został znowu w ciemności zewnętrzne.
Z początku chciał zapomogę tak wzgardliwie mu rzuconą przez hr. Zdzisława odepchnąć, nie przyjąć jéj i wypowiedzieć wojnę jemu i siostrze; lecz wypadało zarazem zwrócić dawne pożyczki, a tego pan Adolf uczynić nie mógł. Udał się w zamiarze pozyskania go sobie do hr. Lamberta, ale ten go nie przyjął; a wreszcie spotkawszy się z nim oświadczył, że żadną pomocą w téj sprawie ani innych być nie może.
W domu wdowy, w którym dotąd przebywał, wahając się czy ma go opuścić, nie najprzyjemniejsze spędzał chwile. Rusińska energiczna, niecierpliwa, groziła mu wygnaniem, stawiając nieustannie swe ultimatum:
— Żeń się.
Lenistwu Adolfa i jego nieporadności rzeczywistéj, choć do intryg i zabiegów miał ochotę, dogadzało życie na łasce wdowy i zabezpieczenie potrzeb głównych; ambicya tylko nie dozwalała mu dać za wygranę nadziejom i skończyć na téj biedzie.... Wahał się ciągle.
Już raz był blizkim wyprowadzenia się z domu, gdy mu hrabia Zdzisław rzucił zapomogę w twarz, — tysiąc rubli zdało mu się zapewnieniem niezależności. Tymczasem w dobrém towarzystwie przegrał je w dni kilka, i pozostał jak przedtém z długami tylko, chciwością życia, gniewem w sercu ku wszystkim....
Rusińska nie ustępowała od swojego ultimatum. P. Adolf czasem dwa dni nie pokazywał się na górze; potém powracał z nałogu, z biedy, siedział przy herbacie i przeklinał familie.
— Z waćpana nic nigdy nie będzie, zwalasz się, jak Boga kocham, mówiła wdowa otwarcie. Cobyś miał sam o sobie myśleć, ożenić się, cicho siedzieć, pracować, to daremnie wymyślasz i roi ci się nie wiedzieć co....
Familia! otoż ja panu powiem, że oni słuszność mają. Gdyby widzieli, żeś się ustatkował, że masz za co ręce zaczepić, że sobie rady dajesz bez nich, i ichby sumienie ruszyło....
Po przegraniu tysiąca rubli, gdy wciąż rzucane na pocztę listy do siostry, do hr. Zdzisława, do Lamberta i hr. Laury nie skutkowały wcale, Adolf ze złości przeciw familii, sądząc, że ożenieniem zrobi jéj przykrość, nagle oświadczył wdowie, że gotów dać na zapowiedzi.
Rusińska skoczyła mu na szyję, kazała Basi całować go w rękę, i gdy raz słowo schwyciła, nie dała gorącemu żelazu zastygnąć.
Adolf miał fałszywą nadzieję, że gdy oznajmi siostrze o swém postanowieniu, przyszłemu szwagrowi, hrabinie, familia się weźmie do tego, aby przeszkodzić i inną mu lepszą przyszłość zapewnić. Zawiódł się na tém. Aniela znajdowała, że ta paskudna Rusińska jeszcze dla niego była za nadto dobrą, i prawie jéj żałowała — inne osoby do rodziny należące nie dały znaku życia.
Pan Adolf wpadł w gniew, który się miał objawić weselem jak najgłośniejszém, ogłoszeniami po gazetach i t. p.
Wdowa na wszystko się godziła, co tylko ją mogło zaprowadzić do ołtarza; w duszy miała przywiązanie do nieszczęśliwego chłopca, i była pewna, że go na dobrą wyprowadzi drogę.
Tak tedy, jeszcze tegoż samego karnawału, z jednemi zapowiedziami, za indultem, — odbył się uroczyście ślub pana Adolfa Siennickiego z wdową Rusińską.
Wesele, na które wszystkie swe znajome i przyjaciołki sprosiła szczęśliwa pani młoda, a Adolf wszystkich kolegów z biura, nie wyjmując referenta, odznaczało się tém, iż mężczyzni po ostatnim konkludującym ponczu, byli wszyscy pijani, nie wyjmując gospodarza, a hałas i wrzawa w kamienicy niemal do białego dnia trwały.... Referent, chociaż przyjął zaproszenie i dał sobie jéjmości ponczu dolewać, był tak zgryziony i przejęty, i dobrawszy chwilę, wylał się przed nią z żalem swoim.
— Co się stało, odstać się nie może, moja mościa dobrodziejko, rzekł do niéj; ale ja jéj muszę powiedzieć, żeś pani głosu rozsądku słuchać nie chciała!.
Uderzył się w piersi.
— Młokos, wiercipięta, hulaka — słowo daję — ażeby się miał poprawić.... widłami pisano. Miałabyś asindzka we mnie podporę w przyszłości, człowieka gruntownego.... nie chciałaś!! Wola jéj.... bodajbyś nie żałowała!
Wdowa ten wylew zbolałego serca przyjęła bez urazy, i obejrzawszy się, rzekła referentowi.
— Przy pomocy Bożéj.... zobaczysz pan, zrobię z niego człowieka! Takie było przeznaczenie! Co ja biedna wdowa począć miałam? Alboś to się pan mi formalnie oświadczył?
Referent zapił sprawę, ogromną rękę podnosząc rozpaczliwie do sufitu.
Gdy p. Adolf — który poncz sam robił, pił dużo i na kanapie zasnął — rano się przebudził, zobaczył stojącą nad sobą żonę i przypomniał co popełnił wczoraj, — chciało mu się płakać.... Jéjmość dała mu herbaty z cytryną, chodziła około niego z Basią cały dzień, pieszcząc i lecząc na ból głowy, i ku wieczorowi zrobiło mu się lepiéj. Zupełnie inaczéj teraz czuł się tu jako pan domu, i niektóre pomniejsze rozporządzania za zgodą żony porobił.
Małżeństwo z rozpaczy mniéj się nieszczęśliwém okazywało, niż się było można spodziewać. Dawszy mężowi wytchnąć trzy dni, czwartego jéjmość popędziła go do biura. Poszedł posłuszny.... Tu dawni towarzysze i współuczestnicy w ponczu weselnym, zapragnąwszy mu się wywdzięczyć, zaprowadzili go do handlu, spoili i — pani Siennicka nie doczekawszy się męża do późna, po raz pierwszy się spłakała z niepokoju o niego.... Basia widząc ją płaczącą, beczała także. Nad rankiem dorożka pod opieką trzeźwiejszego z przyjaciół, skarb jéjmości przywiozła niewiele nadwerężony. Zaprowadzono go do łóżka, ale wyspawszy się, miał się z pyszna p. Adolf.
Chciał się gniewać i próbował żonę przekrzyczeć, a tu dopiero przekonał się, że sił nie miał po temu, iż powinien się był akkomodować, bo inaczéj piekło mieć będzie w domu.
— Kiedy ty sam się prowadzić po ludzku nie umiesz, ja zmuszona jestem cię wziąć w kuratellę — rzekła.
P. Adolf dał już się wziąść i poszedł posłuszny. Nie żeby nagle miał zmienić charakter, obyczaj i sposób życia, lecz powierzchownie przynajmniéj zastosowywał się do wymagań żony, aby mieć spokój, i jak student się wykradał potajemnie, gdy figla chciał zbroić.
Życie bez troski, dosyć wygodne, bo jéjmość starała się o to, aby mu w domu nie zbywało na niczém i tém go przywiązać do niego chciała, dosyć smakowało p. Adolfowi. Godził się ze swoim losem, i jedna rzecz tylko mu go truła, to niemożność pomszczenia się nad tymi, których obwiniał o bezlitośne wyrzeczenie się, zapomnienie, wyrządzonę mu krzywdę, niewdzięczność.
Codzień prawie wznawiała się o tém rozmowa, a żona potakiwała mu chętnie, bo Anieli szczególniéj cierpieć nie mogła. Łamał sobie głowę nad tém Adolf, jakby krzywdę, przykrość siostrze, Lambertowi, Zdzisławowi wyrządzić.
Zasłyszawszy o przybyciu księcia Ignacego i o projekcie ożenienia Lamberta, o którém powszechnie mówiono, Adolf rad był szczególniéj tu znaleźć sposób jakiś dokuczenia hrabinie Laurze.
Przystęp do domu księcia był dla niego prawie niemożliwy. Z dawniejszych czasów znał tylko nieco panią Szordyńskę, lecz u téj nigdy nie miał łaski, a sędzina w ogóle z mniejszymi ludźmi niechętnie się wdawała. Nie rzucając więc myśli usłużenia hrabiom przy pierwszéj zręczności, młody małżonek musiał spełnienie odłożyć do szczęśliwszych okoliczności.
Nie spuszczał tylko z oka domu księcia Ignacego.
Jednym z talentów, któremi niezbyt obficie natura wyposażyła p. Adolfa, było bardzo piękne i kalligraficzne pisanie. Słynął z tego w biurze i po świecie, a że parę języków umiał, był często bardzo pożądanym kopistą. Lecz że sobie kazał płacić ogromnie, a leniwo wykonywał roboty, nieczęsto go używano.
Jednego dnia książę Ignacy, mający wysłać memoryał jakiś do akademii nauk w Paryżu, poskarżył się przypadkiem przed Lambertem, iż kopisty dobrego, umiejącego po francuzku, znaleźć nie mógł w całéj Warszawie, choć gotów był najdrożéj zapłacić.
— Szkoda, rzekł Lambert, że nie wcześniéj go książę potrzebowałeś, byłbym nim służył; ale chłopak, łotra kawał, trzeba mu było wstępu do domu wzbronić, choć matki mojéj jest dalekim krewnym.
Poruszył się niezmiernie książę, dopytując o człowieka, którego sobie przypomniał, że go młodym widywał. Nalegał tak na Lamberta, iż ten mu się o adres postarać przyrzekł, prosząc tylko, aby o rekomendacyi przez niego zamilczał.
Właśnie gdy p. Adolf nad swą zemstą przemyśliwał, jakby mu los do niéj chciał podać rękę, odebrał grzeczny list od księcia, zapraszający go dla przepisania memoryału. Książę odwoływał się do kogoś mało znajomego Adolfowi, że ten mu dał jego adres.
Z pośpiechem wielkim poszedł o wskazanéj godzinie do księcia, a że gdy chciał i zalecić się, i rozmówić, i wykłamać doskonale umiał, przy tém pierwszém widzeniu się zachwycił starego, który pojąć nie mógł, dla czego Lambert tak go znienawidził.
Pismo uczonego dylletanta było tak nadzwyczaj niewyraźne, iż okazała się potrzeba konieczna kopiowania go w gabinecie autora, a przynajmniéj w jednym z pokojów appartamentu, aby się zawsze można odwołać do księcia.
Przypadek — tysiączne się trafiają przypadki, które wyglądają na figle szatańskie — przypadek zrządził, że pokój dla kopisty przeznaczony przytykał do tego, który miała sobie dany Józia....
Musiała idąc do siebie przemykać się po cichu około stołu, przy którym siedział p. Adolf. Wspomnieliśmy już, jak dziewczynka była ciekawa i nierada czasu tracić. P. Adolf miał fizyognomię wcale przyzwoitą, był młody, a stosunki z niewiastami nie były dla niego wstrętliwe.
Józia przemykając się po raz pierwszy, rzuciła na niego wejrzenie przestraszone, spotkała wzrok śmiały, zaczerwieniła się okrutnie — i znajdowała, że źle wybrano pokój, bo jéj było nieprzyjemnie ciągle około tego tam jakiegoś pisarka przechodzić.
Ale nie ma nieprzyjemnego położenia, z którémby się oswoić nie można. P. Adolf znajdował Józię nadzwyczaj ładną, a oczka jéj się tak śmiały, tak wyzywały, że drugiego dnia zapotrzebował od niéj informacyi, gdzieby mógł dostać szklankę wody, a trzeciego ona zażądała kropelki atramentu.
Przy nalewaniu jego, co jak wiadomo jest operacyą skomplikowaną i niebezpieczną, przy białych paluszkach i sukience, zbliżyły się ręce, zawiązała rozmowa....
Adolf wydał się jéj nadzwyczaj miłym chłopcem, gdyż nie mogła przypuszczać nawet, ażeby był żonaty; Józia zachwyciła p. Adolfa.
Memoryał począł się przepisywać niesłychanie uważnie i powoli. Józia stawała we drzwiach swojego pokoiku, gotowa zamknąć je, gdyby tylko najmniejszy szelest usłyszała. P. Adolf krzesło swoje tak umieścił, iż stało tuż blizko drzwi i Józi.
A o czém się tam w początku nie mówiło!! O Włoszech, o klimacie, o zimie, potém o Włochach i o Włoszkach i o miłości włoskiéj, i o tém jak się u nas kocha, a na ostatek o kochaniu w ogóle, jako o sprawie przyjemnéj bardzo.
Panna Józefa jednak utrzymywała, że to jest najokropniejsza rzecz, najniebezpieczniejsza, i że ona póki życia kochać nie myśli.
Jak przy wielce ożywionych rozprawach nad tym tematem pisał się memoryał, nie umiemy powiedzieć, szło z nim tak powoli, ale tak powoli, że przy ukończeniu pierwszéj części jego, pannę Józefę Adolf w rączki całował, a ona się nie broniła. Oboje znajdowali, że jakby się dla siebie narodzili....
Do domu powracał pan młody, po tych posiedzeniach z Józią, dziwnie jakiś rozmarzony, zobojętniały dla żony, ale zresztą w niezłym humorze. Oko wprawne jéjmości czytało w twarzy męża jakieś bałamuctwo; lecz nie mogła przypuścić, aby w domu księcia mogło się ono mieścić.
Stosunki dwóch serc stworzonych dla siebie wkrótce stały się bardzo blizkie, tak, że w pewnych razach, gdy żadnéj inwazyi się spodziewać nie było można, pan Adolf wchodził do pokoju Józi i tam mógł odpoczywać.
A że panienka w oczach Szordyńskiéj była wzorem statku i skromności i miała pozwolenie wychodzenia na miasto, pan Adolf się umówił, iż nawet po skończeniu memoryału zawsze widywać się mogli.
O sobie tyle tylko mówił pannie, iż był krewnym hrabiów, ale dumna familia, ubogiego chłopca znać nie chciała.... O ożenieniu nie widział potrzeby mówić wcale, a Józia też ani przypuszczała, aby serce tak czułe dla dwóch razem bić mogło.... Była nim zachwycona, rozkochana do szaleństwa; trochę lepszych manier salonowych czyniło go dla niéj ideałém; pokrewieństwo z hrabiami dodawało uroku.
Stosunek w końcu tak się stał poufałym, że gdy Adolf na hrabiów wyrzekać począł, Józia mu z uśmieszkiem powiedziała po cichu.... że księżniczka nienawidzi swojego przyszłego męża, że kocha innego i — kto wie co z tego będzie....
Adolf nie uspokoił się, póki nie dowiedział się o wszystkiém, nawet o projekcie ucieczki zaraz po ślubie. Uradował się niezmiernie spodziewana katastrofą, i w zapale oświadczył Józi, że on gotów markizowi pomagać.
Zaszedł tak daleko, iż dał do zrozumienia panience, że jeśli ona ze swą panią pojedzie, on jéj będzie towarzyszył. Słówko to było na wiatr rzucone, ale Józi starczyło do wyciągnięcia z niego najpiękniejszych nadziei.
Zemsta, do któréj miał podać rękę miły kuzynek, wprawiła go w zapał, w humor taki, iż żona się nim zaniepokoiła. Usiłowała coś z niego wyciągnąć — nie wygadał się. Złém się to jéj wydało, że miał dla niéj tajemnice — lecz chcąc się o nich dowiedzieć, musiała dyssymulować.
P. Adolf sam na sam z sobą ważył jeszcze co miał począć. Mścić się było bardzo przyjemnie, ale dla zemsty wpaść w kabałę, porzucić dom spokojny, i za płochą Józią puścić się w świat na złamanie karku — nad tém potrzeba się było rozmyślić. Józia podobała mu się bardzo, lecz zgubić się dla niéj nie życzył. Nawykły do frymarków, wpadał nawet na to, czyby nie lepiéj było zdradzić Józię i sekret, a wkupić się w łaski hrabiny Laury, wydając jéj tajemnicę? Lecz — mogłaż ona temu uwierzyć? jakie miał dowody na to? Mógł wpaść w nieprzyjemne zawikłanie i nic na tém nie zyskać.
Wolał pomagać Józi — choćby na wyjezdnem jéj nie dopisać.... Podróż ta do Włoch dawała mu do myślenia; można z niéj było wrócić piechotą i od żony być przyjętym niegościnnie.... Samo posiadanie sekretu zagrażającego nienawistnemu domowi starczyło, aby go szczęśliwym uczynić; a i przyjaźń serdeczna Józi — opromieniała egzystencyę. Tylko jéjmość wcale z męża nie była kontenta.
— Gardło dam, że się bałamuci, albo jaką starą przyjaciółkę wyszukał. Ale, czekaj! szeptała po cichu — niech ja dojdę, zobaczysz dopiero co umiem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.