Ciepła wdówka (Bałucki)/Akt III
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Ciepła wdówka |
Podtytuł | Komedja w trzech aktach |
Wydawca | Księgarnia Polska B. Połonieckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa — New York |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pokój wytwornie umeblowany. W głębi drzwi szklanne. Po bokach drzwi, na lewo z przodu sceny duże lustro, przed niem fotel. Na środku kanapka lub puf, na prawo większa kanapa, lub kilka krzeseł. Na stolikach lub kominku pełno kwiatów w wazonikach i w koszykach.
STROIŃSKA, FELA, JAN.
Stroińska (w gustownej toalecie siedzi przed lustrem. — Fela poprawia jej włosy).
Jan (wchodzi z bukietem i biletem).
Stroińska. Znowu bukiet? Nie, ci ludzie chcą dzisiaj chyba zadusić mnie tymi kwiatami. Od kogo to? (Czyta). Epifaniusz Falusiński. Nawet nie znam takiego. (Rzuca bilet na stoliczek). Postaw tam na stoliczku koło drzwi. (Po wyjściu Jana). No, cóż? Uporałaś się z przyozdobieniem mojej siwizny?
Fela. Zaraz, zaraz stryjeńciu, jeszcze tylko tu poprawię.
Stroińska (z uśmiechem). Nie żałuj fatygi, bo chcę dziś wyglądać ile możności najładniej i najmłodziej, żeby się podobać temu, którego serce moje wybierze. (Nagle). Uważaj — moje włosy!
Fela (zmieszana). Przepraszam stryjenkę, to przypadkiem.
Stroińska (odwraca się, patrzy na nią uważnie, a widząc, że Fela unika jej wzroku, mówi). Ty może nie kontentna z tego, że ja wychodzę zamąż?
Fela (j. w.). Ależ owszem, stryjenko. Dlaczego miałabym być niekontentna. Ja się nawet dziwię, że stryjenka tak długo się namyśla.
Stroińska. Bo też jest się nad czem namyślać. Małżeństwo, moja droga, to ważny krok w życiu kobiety. Raz w życiu zrobiłam to głupstwo, że poszłam zamąż bez namysłu, to też odpokutowałam ciężko za to. Teraz muszę się dobrze namyśleć, zwłaszcza, że, dzięki Bogu, mam w czem wybierać. Jest Jabczyński jeden, drugi, jest Łapiszewskl...
Fela (śmiejąc się). Co? i ten także?
Stroińska. A także. I jemu biedakowi na miłość się zebrało i robi do mnie słodkie oczy.
Fela. Kiedy on taki brzydki, stryjeńciu, taki śmieszny.
Strońska. To prawda — niema nic śmieszniejszego, jak stary, kiedy mu się zachce udawać młodzika. A on teraz w ciągłych podskokach, lansadach, jakby mu kto wstawił w nogi nowe sprężyny, czerni się, smaruje, perfumuje.
Fela. Sto razy lepsi panowie Jabczyńscy...
Stroińska. Tak. Prochu, coprawda, nie wymyślą, ale przynajmniej jeszcze młodzi, przystojni.
Fela. Młodszy nawet bardzo przystojny.
Stroińska (chodząc powoli). No, a Antoś — cóż myślisz o nim?
Fela. Jakie stryjeńcia weźmie dzisiaj kolczyki?
Stroińska. Daj brylantowe butony i gwiazdę — tę dużą z brylantami. Im więcej brylantów, tem lepiej dla kobiety w moim wieku, bo ma złudzenie, gdy wszyscy gapią się na jej brylanty, że to na nią patrzą.
Fela. Ah, co też to stryjenka mówi?
Stroińska. Najprawdziwszą prawdę. Ale o czem myśmy to mówiły?
Fela. Nie przypominam sobie.
Stroińska. A! prawda, o Antosiu. Jakże myślisz? A ten byłby dobry na męża?
Fela. Kto taki?
Stroińska. No, Antoś — przecież o nim mówimy.
Fela (drżąca, wzruszona). A! pan Antoni.
Stroińska. Niech będzie pan Antoni. Jakże ci się zdaje?
Fela (j. w.). Skądże ja mogę wiedzieć? Znam go tak mało.
Stroińska. Nie mniej od innych, jak naprzykład Łapiszewskiego albo Jabczyńskich. No, więc, jakże mi radzisz — iść za niego? (Podnosi na nią oczy i patrzy badawczo).
Fela (napół z płaczem). Ja nie wiem, ja nie wiem, ja nie mogę wiedzieć — ja... (wydobywa prędko chusteczkę i zakrywa oczy). Pójdę po butony. (Ucieka na prawo).
Stroińska (wstaje i patrzy za nią). Kocha go, niema wątpliwości. No, chwała Bogu, wszystko dobrze się składa. (Spostrzega wchodzącego Łapiszewskiego i mówi z odcieniem ironji). A! pan Łapiszewski.
STROIŃSKA, ŁAPISZEWSKI, potem FLORA, LAURA, a wkońcu JAN.
Łapiszewski (we fraku i białym krawacie, wyczerniony i wypomadowany, z bukietem w ręku, przesadny w ruchach). Tak, pani, to ja. (Całuje ją w rękę). Przybyłem tutaj na skrzydłach tego afektu, jaki żywię dla pani, aby w dniu tak dla nas wszystkich uroczystym, powinszować pani.
Stroińska. Że mi przybył jeden rok więcej. Nie ma czego, panie Łapiszewski.
Łapiszewski. Niech te kwiaty dopowiedzą pani to, czego moje usta wypowiedzieć nie były w stanie. (Podaje bukiet z samych bratków).
Stroińska. Dziękuję bardzo, ach, moje bratki.
Łapiszewski (z galanterią). Wiem, że to ulubiony kwiatek pani. Pamiętam, na zabawie w Kalinowie, miała pani taki sam bukiet.
Stroińska (Przypominając sobie). To było dwadzieścia lat temu, jeżeli się nie mylę. (Siada).
Łapiszewski (siadajac przy niej, czule). Miałaś pani niebieską muszlinową sukienkę, w której pani byłaś zachwycająca.
Stroińska. I suknię nawet pan pamiętasz? Cóż to za kolosalna pamięć.
Łapiszewski (z uczuciem). Pani dobrodziejko, gdy nas kto obchodzi, to najdrobniejszy szczegół zapisuje się głęboko w naszej pamięci.
Stroińska. Więc ja pana tak bardzo obchodziłam?
Łapiszewski (czule). Czy mnie pani obchodziła?... (Patrzy na nią wzrokiem pełnym czułości).
Stroińska. Nigdy mi pan o tem nie wspominałeś?
Łapiszewski (j. w.). Tak, usta milczały, ale co serce czuło....
Stroińska (z ironicznym uśmiechem). I mimo tego, co w sercu czułeś, ożeniłeś się pan z moją koleżanką, Julją.
Łapiszewski (rozkłada ręce tragicznie). Fatalność, pani. Taka była wola rodziców.
Stroińska (wybucha śmiechem). Ależ, panie Łapiszewski, pan, co masz tak kolosalną pamięć, zapominasz o tem, że twoi rodzice wtedy już od kilku lat nie żyli.
Łapiszewski (zmieszany). Tak, być może, ale jeżeli tak, to musiały być z pewnością inne jakieś przeszkody, bo gdyby nie to, byłbym dzisiaj najszczęśliwszym z ludzi.
Stroińska. Coby na to powiedziała nieboszczka pańska żona, gdyby tak teraz mogła słyszeć pana?
Łapiszewski. Nie ubliżam bynajmniej jej pamięci. Była to kobieta ze wszech miar godna szacunku (czule) ale to nie to, co pani. To też uczucie, jakie miałem wówczas dla pani, przetrwało na dnie serca lata całe i na twój widok, Hortensjo, obudziło się ono znowu i wyciągając błagalnie ręce ku tobie, woła...
Stroińska (przerywając mu). Na miłość Boską panie Łapiszewski, nie tak czule, bo się rozpłaczę, (z odrazą) a ja tego nie lubię, bo to wzrok psuje i apetyt odbiera, a ja chciałabym dzisiaj tylko śmiać się i weselić.
Łapiszewski (spuszczając z tonu). Czy jednak mogę liczyć na wzajemność pani?
Stroińska (zdziwiona). Jak widzę, to formalne oświadczyny.
Łapiszewski. Najformalniejsze, pani dobrodziejko.
Stroińska. Ależ, coby na to pańskie córki powiedziały?
Łapiszewski. Czułyby się nad wyraz szczęśliwe. Bo nie uwierzysz pani, jak one panią kochają, jak przylgnęły do pani od pierwszej chwili.
Stroińska. Czy być może?
Łapiszewski (zapalając się). Będą one w pani widzieć drugą matkę, a pani pozyskasz odrazu, bez trudu i kłopotów duże, już kompletnie podchowane córki.
Stroińska. A wie pan, że to wcale nie zła rzecz zostać tak odrazu, na poczekaniu, matką dwóch dorosłych córek. To nie mała pokusa.
Łapiszewski (przysiadając się bliżej). A widzi pani. Stworzymy pani odrazu rodzinę, która otaczać cię będzie swoją opieką i życzliwością, a we mnie znajdziesz pani przyjaciela, oddanego ci duszą i ciałem, który dla ciebie nie wiedzieć coby zrobił, nie wiedzieć, gdzieby poszedł, nawet do piekła, gdyby tego była potrzeba.
Stroińska (wstaje). Chodźmy tymczasem na śniadanie. Służę panu. (Bierze go pod rękę).
Łapiszewski (widząc wchodzące córki). A, otóż i moje dzieciaki. I one przyszły wyrazić pani swoje najserdeczniejsze życzenia.
Stroińska (witając je). Jakże się cieszę.
Flora (sztywnie podając Stroińskiej koniec palców i dygnąwszy oficjalnie). Pani pozwoli...
Laura (tak samo). I ode mnie także.
Stroińska. Bardzo dziękuję. (Robiąc im miejsce przy drzwiach na lewo). Służę paniom. (Do Jana, który wyszedł stamtąd). Janie, podaj do stołu. (Wychodzą).
JAN, FELA, po chwili DOKTOR, potem STROIŃSKA.
Fela (z prawej). Kto to przyszedł?
Jan. Pan Łapiszewski z córkami. Pani kazała podać śniadanie.
Fela. Niech Jan idzie do kuchni, już wszystko gotowe. (Po wyjściu spostrzegłszy doktora, idzie ku niemu). A! nasz doktor kochany. Czemu pan taki zaturbowany.
Doktor. Nie było tu Antosia?
Fela. Nie jeszcze.
Doktor. To dziwne. Wyszedł z domu wcześnie rano i przepadł, jak kamień w wodę. Szukałem go na deptaku, w restauracji, w parku, i nigdzie go nie ma, Jabczyńskich także nigdzie niema.
Fela. Jesteś, jak widzę niespokojny o niego, doktorze?
Doktor. Tak, boję się, czy nie zrobił głupstwa i nie przyjął tego pojedynku.
Fela (żywo). Pojedynek? z kim?
Doktor. Z Jabczyńskimi. Posprzeczali się wczoraj.
Fela (j. w.). O stryjenkę?
Doktor. A ty skąd wiesz o tem?
Fela (j. w.). Domyśliłam się.
Doktor. Powiedziałem mu, że to nie ma sensu bić się z takimi błaznami, ale widocznie mnie nie usłuchał.
Fela (chwytając go za rękę). Więc doktor przypuszczasz?
Doktor. Że pojechali się bić.
Fela (z rozpaczą). I gotowi go zabić!
Doktor. To jeszcze pytanie, kto kogo. Ale w każdym razie wolałbym, żeby nie doszło do tego. Pojadę jeszcze na leśniczówkę, prawdopodobnie tam się udali.
Fela (błagalnie). Spiesz się, spiesz, doktorze ratuj go, nie daj go zabić, bo jabym... jabym nie przeżyła, jabym umarła z rozpaczy!
Doktor (na stronie). Tak się rzeczy mają?
Fela. Doktorze, na miłość Boską spiesz się!
Doktor (chwyta kapelusz). Lecę. (Wraca do niej). No, no, uspokój się, moje dziecko. Nie bój się, wrócę ci go żywego i zdrowego — zobaczysz. (Całuje ją w czoło — na stronie). Poczciwe dziecko. (Wychodzi prędko).
Fela (biegnie do okna). Boże! Boże! nie daj, żeby mu się co stało złego. (Składa ręce z dziecinną bojaźnią i prędko mówi). Matko Boska, ratuj go, ocal — ocal! (Spostrzegłszy wchodzącą Stroińską z lewej, biegnie do niej i chwyta ją nerwowo za ręce). Stryjenko, stryjeńciu najdroższa!
Stroińska (z troskliwością). Co się stało? Coś ty taka przestraszona?
Fela. Stryjeńciu, ratuj go, przeszkodź temu pojedynkowi.
Stroińska. Jakiemu pojedynkowi? Nic a nic nie rozumiem.
Fela. On się ma bić, może się już bije w tej chwili.
Stroińska. Kto taki?
Fela. Antoś! Antoś!
Stroińska. Z kim?
Fela. Z Jabczyńskimi.
Stroińska (machając ręką obojętnie). Z Jabczyńskimi... Nie bój się, nie zrobią tego głupstwa. Znam ich. Co najwięcej skończy się na strzałach szampańskich butelek. Idź lepiej powiedz Janowi, żeby dał wina, bo Łapiszewski chce się koniecznie upić za moje zdrowie. (Wraca do gości).
Fela (zabiegając jej drogę). Stryjeńciu droga, oni go zabiją!
Stroińska (strofując ją). Ależ dajże pokój — śmiej się z tego — nic mu nie zrobią, ręczę ci za to. (Wychodzi).
Fela (załamuje ręcę). Boże! Boże, co to za straszna kobieta! On tam bije się za nią, a ona... Ach, to okropne! A tu każda chwila droga. (Siada i wnet zrywa się). Nie, ja nie wytrzymam! Pójdę go także szukać. Im więcej nas będzie, tem prędzej go znajdziemy. (Bierze ze stolika okrywkę, kapelusz i ubiera się). Doktor pojechał na leśniczówkę, ja pobiegnę ku stawom, do cygańskiego potoku, do krzyża. Muszę go znaleźć i przeszkodzić. (Ujrzawszy wchodzącego Antosia, rzuca mu się na szyję z okrzykiem radości). Antoś! (Potem słania mu się na piersi i wybucha spazmatycznym płaczem).
ANTOŚ, FELA, później STROIŃSKA, wkońcu JABCZYŃSCY.
Antoś. Feluniu, co to znaczy? Co ci jest?
Fela (ociera chustką oczy). Nic, nic — to radość ze zbytku szczęścia. Więc nic ci się nie stało? Nie jesteś ranny?
Antoś. Ja ranny? skąd? dlaczego?
Fela. Wszak miałeś się bić?
Antoś. Z kim?
Fela. No, z Jabczyńskimi. Doktor mi mówił. Więc to nieprawda?
Antoś. No, niby jest w tem trochę prawdy, bo się wczoraj odgrażali, że mnie wyzwą i zabiją, ale im widać nie pilno, skoro się dotąd nie zgłosili.
Fela. Ale choćby się zgłosili, ty się z nimi bić nie będziesz — prawda? (Błagalnie). Co? prawda?
Antoś. Więc tobie tak chodzi o mnie? (Chwyta ją w objęcia i całuje). O, moja droga, o, moja dobra, o, moja poczciwa Feluniu!
Fela (rozmarzona). Antosiu!
Antoś. A ja głupiec myślałem, że ty mnie nie cierpisz, że umyślnie uciekasz przede mną. A ty tymczasem... (Całuje jej włosy, twarz i ręce). Felu najdroższa, jaki ja szczęśliwy!
Fela (oprzytomniawszy, wyrywa się z jego objęć). Antosiu, puść mnie.
Antoś (zdziwiony). Dlaczego?
Fela. Bo to grzech, bo nam nie wolno już kochać się.
Antoś. Dlaczego?
Fela. Ty wiesz najlepiej.
Antoś. Ja? Daruj, ale nie wiem.
Fela (poważnie). Nie udawaj, ja wiem wszystko. Widziałam wczoraj tam w ogrodzie, jak klęczałeś u nóg stryjenki i całowałeś ją.
Antoś (wybuchając śmiechem). Ha, ha! więc ty myślałaś... to można umrzeć ze śmiechu.
Fela. Więc nie żenisz się z nią?
Antoś (śmiejąc się). Ja? A niechże mnie Bóg broni. Ona przecież wychodzi za barona, on sam to już wszędzie rozgadał.
Fela. Ach! oddycham. Bo ty nie wiesz, co się ze mną działo od wczoraj, ile ja się napłakałam, nacierpiałam...
Antoś (obejmując ją). O! moje ty złotości, moje miljony. Więc ty mnie kochasz i... (zatrzymuje się).
Fela. I co?
Antoś. I zgodziłabyś się zostać moją żoną?
Fela (zawstydzona, spuszcza oczy).
Antoś. Nie bój się, nie zginiemy. Ja będę harował, jak koń, od rana do nocy, będę ciułał grosz do grosza, nie będę palił, nie tknę kufelka piwa, będę się oszczędzał, żeby tylko tobie na niczem nie zbywało, bylebyś ty była zadowolona. No, cóż, Feluniu, będziesz moją?
Fela. Jeżeli stryjenka pozwoli.
Antoś. E, co tam stryjenka! Ona dba o ciebie tyle, co o piąte koło do wozu.
Fela. Jak możesz tak mówić. Ona była dla mnie zawsze taka dobra, wychowywała mnie przez lat tyle — toby było bardzo brzydko z mojej strony, gdybym zapomniała o tem. Naprzód ona, a potem pomyślimy o własnem szczęściu.
Antoś (z uwielbieniem). Jakaś ty dobra, jaka poczciwa na każdym kroku. (Chwyta ją w objęcia i całuje).
Fela (odskakując). Stryjenka.
Stroińska. No, Felu, gdzie wino?
Fela. Ach, mój Boże, na śmierć zapomniałam. (Wybiega).
Stroińska. Co ty jej tu nagadałeś, bałamucie, że ona taka zmieszana?
Antoś. Nic takiego, czegobym i przy ciotce nie mógł powtórzyć i wobec całego świata, że ją kocham, i że niczego tak nie pragnę, jak nazwać ją najprędzej moją żoną.
Stroińska. Nawet gdybym nie dała żadnego posagu?
Antoś (z lekceważeniem). E, moja ciociu, pieniądze jeszcze nie stanowią szczęścia. Da ciotka co, to dobrze, a nie — to obejdzie się. Z głodu nie pomrzemy, damy sobie radę. Na tyle jeszcze stać mnie, żebym zapracował na nią i na siebie, i nie pozwolę, żeby się miała wysługiwać ciotce i zależeć od takiego durnia barona.
Stroińska. Ładnie się wyrażasz.
Antoś. A bo mnie szewska pasja bierze, że ciotka nie ma na tyle rozumu...
Stroińska (upominając go). Antosiu!
Antoś (zapalając się). Bo to sensu nie ma, co ciotka robi. Gardzisz miłością takiego człowieka, jak doktor, który ci był wiernym całe życie, a bierzesz sobie blagiera, wiercipiętę, który tamtemu nie wart nawet butów czyścić. Zobaczysz ciotka, że będziesz tego jeszcze gorzko żałowała. (Odchodzi w głąb).
Stroińska (na stronie). Dzielny chłopak, uściskałabym go za to.
Jabczyńscy (z bukietami pokazują się na werandzie).
Tymoteusz (do Symforjana). Patrz, ten już tutaj.
Stroińska. A, panowie także?
Symforjan. Tak, i my tutaj.
Tymoteusz (podając bukiet). Z życzeniami.
Stroińska (odbiera). Bardzo panom dziękuję. (Wącha). Co za śliczne kwiaty.
Tymoteusz. Prosto z Wiednia.
Stroińska. Czy być może?
Tymoteusz. Słowo honoru.
Symforjan. Bo my tak: albo coś, albo nic.
Stroińska. Niechże panowie pozwolą do salonu. Są tam już panny Łapiszewskie z ojcem. Bardzo proszę.
Symforjan (podając ramię). Służę pani.
Stroińska. Antosiu! A ty?
Antoś (mrukliwie). Dziękuję ciotce, ja nie głodny. (Po wyjściu ciotki i Jabczyńskich chodzi wzburzony po scenie; ujrzawszy doktora, staje zdziwiony). Co? i doktor tutaj? (Idzie ku niemu).
Doktor (wesoło). No, cóż? Z pojedynku nic. Wiem o tem i cieszę się z tego. Czego się tak patrzysz na mnie?
Antoś. Doktorze! ty tutaj? Chyba nie wiesz, że dzisiaj...
Doktor. Wiem, wiem, a przychodzę tutaj na jej wyraźne żądanie. Patrz, co mi napisała — czytaj.
Antoś (czyta): „Stary mój przyjacielu! Dziś się mój los rozstrzyga. W tak decydującej i ważnej chwili jest mojem najgorętszem życzeniem, abyś ty był świadkiem mojego szczęścia. Przybądź niezwłocznie, jeżeli masz choć trochę serca i życzliwości dla twojej Hortensji“ (Oburzony). Nie, ta kobieta nie ma za grosz litości, żeby żądać od ciebie czegoś podobnego.
Doktor (z pobłażliwym uśmiechem). Kobiety są despotki, mój drogi; lubią się pastwić nad zwyciężonymi i zaprzęgać ich do swego rydwanu.
Antoś. Nie powinieneś był przychodzić.
Doktor. Właśnie umyślnie przyszedłem, żeby nie myślała, że mnie to co obchodzi.
Antoś. Prawda, to będzie lepiej. Ona nie powinna triumfować.
Doktor. Będę zimny, jak głaz, choćby mnie to nie wiedzieć ile kosztowało. A może ten widok uleczy mnie radykalnie raz na zawsze z tej długiej miłości. (Chce iść i wraca się do Antosia). Tylko słuchaj Antek, nie daj mi długo męczyć się, żebym nie palnął jakiego głupstwa. Wywołaj mnie pod jakimbądź pozorem — naprzykład do chorego, lub coś podobnego, rozumiesz?
Jan (przechodzi z winem na lewo).
Antoś (ściska rękę doktora). Dobrze, ojczulku.
Doktor. No, a teraz idźmy wypić ten kielich goryczy. (Wychodzi na lewo).
Antoś (patrzy za nim). Biedny ojczulek. (Chodzi po scenie). Ach, ta ciotka, ta ciotka! Żeby takiego błazna przenieść nad niego. (Widząc wchodzącego z werandy barona). Ah, otóż i on. Nie mogę patrzeć teraz na tego człowieka. (Idzie na prawo).
ANTOŚ, BARON, JAN, potem STROIŃSKA.
Baron. A! to ty! No, powinszuj mi. Będę twoim wujaszkiem.
Antoś. Winszuję, ale nie zazdroszczę. (Wychodzi na prawo).
Baron (który przed źwierciadłem poprawiał fryzurę, do Jana, wychodzącego z lewej). Czy zastałem panią?
Jan. Jest w salonie.
Baron. Może goście?
Jan. Tak, państwo Łapiszewscy, panowie Jabczyńscy.
Baron (wyjmując bilet). Zanieś pani mój bilet i powiedz, że proszę ją o chwilę rozmowy. (Po odejściu Jana chodzi po scenie, kręcąc wąsy, głaszcząc brodę).
Stroińska. Pan pozwoli... (Robi gest, zapraszający do salonu).
Baron (podchodząc ku niej, na powitanie). Daruj pani, ale dziś przyszedłem wyłącznie do pani, i to w kwestii bardzo ważnej...
Stroińska. Służę baronie. (Wskazuje krzesło i sama siada).
Baron (nie siadając, krząka, i po chwili namysłu mówi). Nie tajne pani są zapewne zamiary moje, bo się z nimi nie kryłem, i mogłaś je pani wyczytać w słowach, spojrzeniach, w całem zachowaniu się mojem.
Stroińska. Tłumacz się jaśniej, baronie, bo ja bardzo niedomyślna.
Baron. Powiem więc krótko, jasno, otwarcie, że przyszedłem oświadczyć się.
Stroińska. O kogo?
Baron. O panią.
Stroińska (wstaje). O mnie? Ależ to chyba żarty, baronie.
Baron. Żarty? dlaczego?
Stroińska. Pan się jeszcze pytasz? Chodźno pan tutaj. (Bierze go pod rękę i prowadzi do lustra). Przypatrz się pan. Jak się panu podoba taka para? Czyż ja nie mogłabym śmiało uchodzić za matkę pańską?
Baron (skonfundowany nieco). A jeżeli ja panią mimo to kocham?
Stroińska. A! to znowu co innego. Skoro tak, to pomówimy na serio. (Wraca na dawne miejsce). Siadajno pan tu przy mnie i powiedz mi, ale tak szczerze, co się tak panu we mnie podobało? Czy moje siwe włosy, czy te zmarszczki na twarzy, czy tych czterdzieści lat, które dźwigam na sobie?
Baron. Lata nic nie znaczą, skoro serce młode.
Stroińska. Tak, tylko, że serca nie widać, a zmarszczki widać, kochany baronie. A choćby nie to, to jest jeszcze jedna przeszkoda, bardzo ważna, która nas rozdziela.
Baron. Wymień ją pani — słucham.
Stroińska. Twój tytuł baronie.
Baron. Mój tytuł?
Stroińska. Twój tytuł baronie.
Baron. Mój tytuł?
Stroińska. Tak. Nie zdecydowałabym się za nic w świecie zostać baronową.
Baron (mocno zdziwiony). Dlaczego?
Stroińska. Bo... ale nie pogniewasz się, baronie?
Baron. Proszę bardzo.
Stroińska. Bo, widzisz pan, ten tytuł barona jest już tak ośmieszony. W każdej komedji, powieści, co baron, to albo zły, albo głupi, albo śmieszny, a ja się boję wszelkiej śmieszności — więc dla tego samego...
Baron (po chwili namysłu). Jeżeli ta tylko zachodzi przeszkoda, to mogę panią zapewnić, że da się ona z łatwością usunąć.
Stroińska. A to jakim sposobem?
Baron (ogląda się i mówi ciszej). Bo prawdę mówiąc, ja właściwie nie jestem żadnym baronem.
Stroińska. Co? nie jesteś pan baronem?
Baron. Jest inna rodzina tego samego nazwiska, ale to nawet nie pokrewieństwo żadne. No, teraz już sądzę, że nie istnieje żadna przeszkoda.
Stroińska. Pozostaje jeszcze strona finansowa.
Baron (z godnością). Sądzisz pani, że dla marnej mamony...
Stroińska. Uchowaj Boże, ale widzisz baronie — przepraszam, eksbaronie — między osobami, które się łączą na całe życie, powinno być wszystko jasne, wyraźne. Karty na stół, to najczystszy interes. Dlatego wezwałam wczoraj mojego notarjusza i poleciłam mu sporządzić szczegółowy wykaz mojego majątku.
BARON, STROIŃSKA, ŁAPISZEWSKI, LAURA, FLORA, JABCZYŃSCY, DOKTOR — później JAN (z kieliszkami wina na tacy), po chwili FELA, wkońcu ANTOŚ.
(Całe towarzystwo, z wyjątkiem doktora, który idzie ostatni, i udziału nie bierze, wchodzi rozochocone i śpiewa): Niech żyje nam, niech żyje nam, niech żyje, żyje żyje nam! (Z kieliszkami w ręku otaczają solenizantkę).
Łapiszewski (na przodzie). Zdrowie solenizantki! niech żyje królowa nasza! (Klęka przed nią i rozmarzony, całuje ją z czułością).
Wszyscy. Niech żyje! — wiwat!
Stroińska. Dziękuję państwu, bardzo dziękuję. (Do doktora, ściskając go za rękę, ciszej). Szczególniej tobie, doktorze!
Doktor (wyrywając rękę). Nie masz mi pani za co dziękować. (Odchodzi na prawo).
Stroińska (do barona, stojącego w głębi). A pan nie wypijesz mojego zdrowia? Janie, podaj panu kieliszek.
Łapiszewski i Jabczyńscy. Baron tutaj?
Stroińska (z uśmiechem). O! już nie baron.
Wszyscy. Jakto?
Stroińska. Właśnie przed chwilą, wyznał mi, że niewłaściwie używał tego tytułu, bo nie jest żadnym baronem. tylko najzwyczajniejszym panem Pruszem. (Ogólne szepty i śmiechy, na tle których słychać dosadny, choć zniżony głos Łapiszewskieeo).
Łapiszewski. A to go urządziła! Dzielna kobieta. (Rozmawiają po cichu).
Baron (zbliżywszy się do Stroińskiej na przód sceny, z kieliszkiem w ręku). Niepotrzebnieś im to pani mówiła.
Stroińska (z ironią). Dlaczego? Przyznać się do winy, to obowiązek każdego uczciwego człowieka. To panu tylko chlubę przynosi. (Głośno z uśmiechem). Ja także idąc za przykładem barona chciałam powiedzieć eksbarona — muszę przyznać
się państwu do jednego błędu, z którym taiłam się dotąd przed światem.
Łapiszewski (do córek, które rozmawiały z Jabczyńskimi). Słuchajcie, słuchajcie! — solenizantka ma głos.
Stroińska (wśród uroczystej ciszy). Jestem zakochana.
Wszyscy (a najgłośniej Łapiszewski). Brawo! brawo!
Łapiszewski. Ależ to przecie nie błąd żaden.
Stroińska. W moim wieku to się już błędem nazywa. Ale cóż robić? (Szmery, zaprzeczenia i niezadowolenia; siada, a za nią wszyscy ugrupowani obok niej, tylko doktor z daleka siedzi zachmurzony; baron stoi więcej z boku). Serce nie sługa, nie da się okuć, jak mówi jakaś piosenka, a ja, jako wdowa, miałam tyle pokus, że wkońcu oprzeć im się nie byłam w stanie, i zachciało mi się kochać i być kochaną.
Łapiszewski. Brawo!
Stroińska. Szło mi tylko o to, że nie miałam pewności, czy te hołdy i oznaki życzliwości, których byłam przedmiotem, odnosiły się do mnie, czy do mego majątku — tembardziej, że były osoby, które mnie ostrzegały, że polowano na mój posag.
Łapiszewski (patrząc na barona z triumfującą miną). Tak jest!
Stroińska (ciągle z uśmiechem). Dlatego chcąc usunąć te wątpliwości i dać możność wielbicielom moim do okazania mi swojej bezinteresownej miłości, wezwałam wczoraj mojego notarjusza i cały mój majątek zapisałam na rzecz mojej kuzynki, Feli. (Ogólne poruszenie).
Wszyscy. Cooo?
Stroińska. Rezerwując sobie tylko maleńkie dożywocie.
Łapiszewski. Ależ to chyba żarty pani dobrodziejko.
Stroińska (wyjmuje papier w dużej urzędowej kopercie). Oto jest urzędowy odpis tego aktu, którego oryginał jest w sądzie złożony. Panie eksbaronie, może pan zechcesz zobaczyć.
Baron (pogardliwie). Dziękuję, nie ciekawym. (Idzie w głąb, a potem nieznacznie się wynosi).
Stroińska. Może który z panów? Panie Łapiszewski. (Podaje mu papier).
Łapiszewski (zagląda mu w papier). Zwarjowała baba. (Oddaje Florze, ta Laurze, ta Tymoteuszowi, każdy czyta, wzrusza ramionami, oburza się i podaje dalej).
Fela (żywo, zbliżywszy się do Stroińskiej). Ależ stryjeńciu, ja tego przecież przyjąć nie mogę, nie chcę.
Stroińska (ściskając ją za rękę). Cicho mała. Tak potrzeba dla naszego wspólnego szczęścia. (Zatrzymuje ją przy sobie).
Symforjan (przeczytawszy ostatni ten zapis, rzuca na stół i mówi do Tymoteusza). Cóż ten babsztyl myśli sobie, że ja dla jej miłości.
Tymoteusz. Ja wolę do Łapiszewskich. Dobra psu i mucha.
Stroińska (z uśmiechem). No? teraz będziecie panowie mogli przekonać mnie, że nie dla marnej mamony, jak powiedział baron... (Ogląda się). A gdzież on się podział? (Wszyscy się oglądają, szukając oczami barona).
Symforjan. Znikł jak kamfora.
Łapiszewski (śmiejąc się). Emigrował po raz czwarty.
Fela (całując Stroińską w rękę, mówi z współczuciem). Biedna stryjeńcia.
Stroińska. Dajże pokój. Nie masz mnie przecież za tak nierozsądną, żebym uwierzyła w miłość tego pana. (Zwraca się w stronę, gdzie siedzi doktor). Jest tu inny człowiek, poważny, stateczny, mój znajomy od lat wielu.
Łapiszewski (który znajdował się teraz po tej samej stronie, mówi wystraszny). Pani dobrodziejko, ja nie mówiłem na serjo.
Stroińska. To też ja o panu wcale nie myślałam. Jest tu ktoś, co mnie kochał oddawna miłością czystą, prawdziwą, i dla tej miłości wyrzekł się szczęścia życia rodzinnego — wszystkiego. No, cóż, doktorze, nie domyśliłeś się jeszcze? Chcesz, żebym ci się na szyję rzuciła? (Idzie ku niemu).
Doktor (wzruszony). Hortensjo! Teraz cię rozumiem. (Całuje ją w rękę).
Stroińska (z uśmiechem szczęścia). Nareszcie za to, cośmy wycierpieli, należy nam się jeszcze odrobina szczęścia — nieprawdaż?
Doktor. Najdroższa przyjaciółko moja!
Antoś (wchodzi prędko). Proszę doktora, bo tam potrzeba pilno do chorego.
Doktor (trzymając Stroińską). Już nie potrzeba, kochany. Patrz!
Antoś (patrzy chwilę osłupiały). Co? (Zorientowawszy się, leci do ciotki z wykrzykiem radości). Rany Boskie! (Chwyta ciotkę w objęcia i całuje). Cioteczko najdroższa!
Doktor. No, Antku, bo mi ją udusisz... Dajże pokój, warjacie.
Antoś. Doktorze kochany, cioteczko najdroższa, ja teraz cioteczkę kocham sto razy więcej, miljon razy.
Łapiszewski (do córek). To komedjant, co? Jabym dał szyję, że on dobrze wiedział o zapisie.
Laura. I dlatego umizgał się do tej gąski.
Flora. I to ma być artysta. O! jak ten człowiek stracił w moich oczach.
Łaplszewski. Oto macie dzisiejszą młodzież. Nic, tylko pieniądz. Fe, nie mogę patrzeć na to. Chodźmy. (Do Stroińskiej). Nie będziemy państwu przeszkadzać.
Stroińska. Jakto? już? tak wcześnie?
Łapiszewski. Dzieciaki moje wybierają się dziś na koncert.
Jabczyńscy. My także.
Łapiszewski. Dlatego nie pozostaje nam nic innego, jak powinszować łaskawej pani i pożegnać. (Żegna się z nią).
Symforjan. Proszę przyjąć i od nas.
Tymoteusz. Najserdeczniejsze życzenia.
Stroińska. A proszę nie zapominać o nas.
Łapiszewski. Chodźcie, aniołki. (Cicho). Noga moja w tym domu więcej nie postanie.
Jabczyńscy (podają z nadskakującą grzecznością ręce Łapiszewskim i wychodzą).
Antoś (po wyjściu gości uderzając się w czoło). Teraz dopiero jestem w domu. Więc ten przyjazd ciotki tu, do doktora, to wezwanie mnie z Monachjum... Jak to cioteczka wszystko mądrze urządziła. A ja się tyle nagębowałem na ciotkę. To osioł dopiero ze mnie.
Fela. A widzisz, ja ci to zawsze mówiłam.
Antoś (ściskając Stroińską i doktora). To też się upiję teraz z radości, jak bela, na waszem weselu.
Fela (obejmując ciotkę). Na naszem wspólnem.
Doktor. Czy tylko to nie będzie śmiesznem, moje dzieci, wesele przy srebrnych włosach?
Antoś. To nazwiemy to srebrnem weselem i basta. (Ściska doktora i ciotkę). Niech żyje ciepła wdówka.