Czy w Polsce anarchizm ma racyę bytu?

>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Zieliński
Tytuł Czy w Polsce anarchizm ma racyę bytu
Wydawca Biblioteczka Robotnicza
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia Polska Heymanna i Guelisa
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Biblioteczka Robotnicza

IV
Czy w Polsce anarchizm
ma racyę bytu?
Przemówienie Dra Józefa Zielińskiego
na zebraniu publicznem w Paryżu
d. 18 Marca 1906 r.

Paryż
Drukarnia Polska Heymanna i Guelisa
3, rue du Four, 3

1906

Czy w Polsce anarchizm ma racyę bytu?

Dziś już wszystkie warstwy społeczne, wszystkie pisma w Polsce, wybitni mężowie nauki wydali swą stanowczą bezwzględną opinię co do anarchistów.

Jeśli jeszcze niezawsze i niewszyscy zowią rzecz po imieniu, jeśli jeszcze czasami trzeba czytać między wierszami, — pochodzi to ze strachu przed odwetem lub zemstą.

Rząd katuje, wiesza, rozstrzeliwa gorzej niż psów anarchistów, bez śledztwa i sądów, a najkrańcowsze nawet pisma w kraju i zagranicą nie wyrażają słowa oburzenia, notując jedynie w kronice obojętnych wypadków.

Niemal cała prasa polska, zaczynając od Słowa a kończąc na krakowskiej Nowej Reformie, identyfikuje anarchistów ze złodziejami, rabusiami, nożowcami i innymi pasożytami społeczeństwa.

Nasze socyalistyczne pisma i odezwy uważają za konieczne, zmieszawszy ich z błotem, tępić wszelkiemi sposoby.

Nasi jakoby bezstronni pisarze i filozofowie, stojący na uboczu walki, przez pewien czas dobrotliwie, z politowaniem uśmiechali się nad garstką rozszalałych dzieciaków, — dziś zaś wypowiadają już jasno, że anarchizm u nas to walka na młyn rządu i burżuazyi.

Czas więc wielki, ażeby ludzie, znający bliżej anarchizm, zapoznali polskich robotników, na czem on się zasadza, dlaczego wszystkie partye tak go nienawidzą, dlaczego odmawiają mu u nas prawa bytu.

Jakie są przeszkody do szczęścia człowieka?

W dzisiejszem społeczeństwie niema szczęśliwego człowieka prócz chyba bezmyślnych lub ogłupiałych istot.

Gdziekolwiek zwrócimy się, wszędzie widzimy łzy, smutek, żal, troskę, gorycz lub obawę. Milionowe rzesze pracującego ludu jęczą w niewoli kapitału. Całe swe życie niemal — od lat dziecięcych do starczego uwiądu — musi on harować w warsztacie lub na roli, by zaspokoić najprostszym pokarmem głodny żołądek swój i rodziny. dla niego troską jest nawet chleb powszedni.

On może tylko marzyć i śnić o duchowych rozkoszach.

I ludzie jednak, co żyją w dostatkach, co wyzyskują najmitów, cierpią dziś i nie są szczęśliwi, i to nietylko z obawy utraty swego mienia, z żądzy coraz większego majątku.

Dwie są bowiem zapory do szczęścia człowieka, do harmonii w świecie:

własność i władza.

Wiemy tu wszyscy, że wszelka własność, wszelki kapitał pochodzi z rabunku, z kradzieży, z wyzysku pracy jednego nad drugim.

Wszyscy socyaliści zgadzają się, że, póki własność prywatna istnieć będzie, nędza nie ustanie. Trzeba więc własność prywatną znieść, uspołecznić.

Ale gdy jedni chcą oddać ją państwu, tak jak już dziś niekiedy oddają koleje, kopalnie, niektóre fabryki, — drudzy t. j. anarchiści nie chcą już nowego właściciela nawet pod postacią państwa, miasta lub gminy, — pragną, ażeby wszystkie dzisiejsze środki produkcyi stały się wspólną własnością jak słońce i powietrze.

Gdy parlamentarni socyaliści dążą do takiego ustroju społecznego, w którym każdy pracowałby według swych sił i otrzymywał wynagrodzenie odpowiednie do swej pracy, — socyaliści-anarchiści, nie chcąc być ani sędziami, ani taksatorami czyichś sił i owoców pracy, głoszą:

«Niech każdy pracuje według swych chęci i zaspakaja wszystkie swe potrzeby.»

Nietyle jednak różnią się socyaliści od anarchistów pod względem ekonomicznym, — co do uspołecznienia środków produkcyi i zaspakajania potrzeb, — ile w poglądach na drugą wielką przeszkodę do szczęścia człowieka — na władzę.

Już niemal w kolebce niemowlę staje się ofiarą macierzyńskiej władzy. Każą mu spać, kiedy otaczającym potrzebny spokój; każą mu się śmiać, wywijać rączkami, gdy to potrzebne dla zaprezentowania się znajomym.

W dzieciństwie i wieku młodocianym dziecko ulegać musi nieustannie władzy rodzicielskiej. Nosi to nazwę posłuszeństwa i uważane jest za cel wychowania. Mało kto się zastanawia nad tem, jak szkodliwe jest w swych skutkach owo łamanie oporu, naginanie do swej woli, zabijanie wszelkiej samodzielności i tresowanie w uległości.

W szkole znowu dziecko napotyka w ładzę, której musi się poddać; musi słuchać, milczeć i tak myśleć, jak programy nakazują. Zadaniem bowiem dzisiejszej szkoły jest wychować ludzi na silne podpory obecnego burżuazyjnego ustroju.

W życiu prywatnem i publicznem dziś niemal każdy zmuszony jest słuchać kogoś i czegoś wbrew swym przekonaniom, — albo, jeśli jest uprzywilejowany, jednocześnie innym rozkazywać.

Zamiast rozwijać w pełni wszystkie fizyczne i duchowe strony, zamiast żyć swobodnie i roskoszować się szczęściem i harmonią ogólną, — człowiek jest dziś niewolnikiem lub katem, bratobójcą lub wściekłem zwierzęciem.

Robotnik cierpi podwójnie: jest on ofiarą kapitału — wyzysku, a zarazem i władzy, poczynającej się od liżącego łapy fabrykantów werkmajstra, a kończącej na ministrach i monarchach.

A kobieta dzisiejsza czyż nie jest najlepszym dowodem ucisku władzy? Wszak całe życie jej ubiega w wieczystej zależności od czyjejś woli i kaprysu!...

Patrząc, do czego doprowadza władza — panowanie człowieka nad człowiekiem, jak ona paczy charaktery, upadla, zabija najszlachetniejsze uczucia, niweczy najwznioślejsze usiłowania, — jakżeż dziwić się można, że oddawna znajdowali się i coraz więcej znajdują ludzie, pragnący znieść wszelką władzę tak jak własność, walczący by ją unicestwić...

I to jest anarchizm!...

Tak! Anarchizm jest to stan społeczny bez rządu, bez władzy.

Ale fałszem wierutnym, nikczemną potwarzą jest mówić, że anarchizm — to bezład.

Cóż się jednak dziwić?

Ludzie tak się przyzwyczaili do jarzma i knuta, do pisanych praw i rozkazów, że nawet wyobrazić sobie nie mogą, jak może istnieć i rozwijać się społeczeństwo bez prawodawców, sędziów, więzień, milicyi...

Jak anarchiści walczą i torują drogę do przyszłego ustroju?

Nieprawdą jest, ażeby zasadą anarchistów było «wszystko lub nic», że sądzą oni, iż przeobrażenie ustroju społecznego może się odbyć odrazu jakby za dotknięciem różczki czarodziejskiej.

Oni wszak stokroć więcej niż inne odłamy socyalistów uwzględniają duchową, psychiczną stronę człowieka, jego wychowanie, wykorzenienie tysiącznych przesądów, zaszczepienie i rozwój nowych uczuć etycznych, — a to wszystko nie może być dziełem kilku miesięcy lub lat, a nawet jednego pokolenia, choćby nawet zapadły wszędzie dekrety tajnego powszechnego głosowania, choćby nawet władza naczelna przeszła w ręce czwartej klasy...

Anarchiści dążą też etapami do przyszłego ustroju, stopniowo torują doń drogę... ale idą drogą prostą, nie spuszczają z oka swego ideału «znieść wszelką własność i władzę».

Nie myślą, iż cel ten da się osiągnąć drogą pokojową, za pomocą ustępstw i kompromisów...

Walcząc wprost z burżuazyą i rządem — drogą akcyi bezpośredniej — burzą coraz nowe przeszkody, uszczuplają przywileje swych wrogów, coraz więcej zbliżają się do swego ideału nie pacząc go i nie schodząc na manowce.

Dążąc do zniesienia własności i władzy, wszelkiemi siłami i sposobami starają się w człowieku wykorzenić żądzę posiadania i panowania nad bliźnim.

Nie jest bowiem walką o zniesienie własności przenoszenie trzosu z pieniędzmi od Pawła do Gawła. Nie jest walką o zniesienie władzy, gdy się ją odbierze od jednej klasy ludzi a odda innej, skoro się samemu ubiega o urząd, choćby w sejmie warszawskim.

Podwójne jest zadanie wszystkich anarchistów: walka o zniesienie własności i walka o zniesienie władzy.

I socyaliści wszystkich odcieni walczą o zniesienie własności. Skoro jednak łudzą się oni, że przez parlament złożony z większości posłów socyalistycznych (a widzimy jak do tego jeszcze daleko nawet w Niemczech i Francyi), można będzie dekretami znieść wszelką własność prywatną, — anarchiści uważają, że wywłaszczenie ogólne może nastąpić tylko drogą czysto rewolucyjną przez zorganizowany ekonomicznie proletaryat — po wybuchu powszechnego rewolucyjnego strejku ekonomicznego.

Lud pracujący nie może się spodziewać żadnych ulg od państwa i władz zwierzchnich, choćby to była republika i parlament, gdyż nie uczucie sprawiedliwości zmusza wyzyskiwaczy do ustępstw, a prawodawców do ich obrony, — ale odgłosy tysiącznej rzeszy energicznie domagającej się chleba, jej groźna postawa i wytrwałość w walce.

W ostatnich czasach znakomita większość anarchistów zrozumiała, że sporadyczna walka jednostek przeciw fabrykantom i kapitalistom, choćby najzaciętsza i najenergiczniejsza, nie wiele może się przyczynić do osłabienia kapitalistycznego ustroju, — nie mówimy już nawet do jego obalenia.

Dziś niemal wszyscy anarchiści są zdania, że walczyć skutecznie z kapitalizmem, z burżuazyą mogą jedynie zorganizowani najmici, czerwone syndykaty robotnicze, a jak u nas nazywają związki zawodowe.

Naturalnie muszą one całkiem się różnić od angielskich trades-unionów, niemieckich i austryackich związków zawodowych, nie mówię już od chrześciańskich, żółtych i zubatowskich. Muszą być zawsze rewolucyjne, nosić charakter bojowy, charakter buntu robotniczego.

O polepszenie swej doli, o każdą ulgę walczą one z wyzyskiwaczami wprost — drogą akcyi bezpośredniej.

One nie proszą, ale narzucają swą wolę, zmuszają do ustępstw. Bojkot, obstrukcyonizm, sabotaż, manifestacye uliczne, strejk w jaknajgroźniejszej postawie — oto sposoby walki robotników anarchistów, a nie kartka wyborcza, petycye, lizanie łap posłów i wycieranie przedpokojów rządowych.

Nietyle wszakże chodzi związkom robotniczym o doraźne polepszenie doli najmitów, ile o osłabienie wroga, o zaprawienie się i przygotowanie do ostatecznej walki — do zburzenia kapitalistycznego ustroju.

Nietylko w związkach zawodowych anarchiści zwalczają ideę własności, ale wszędzie: w rodzinie, w szkole, w warsztacie, na zebraniach.

Na każdym kroku otwierają oczy naiwnym i ślepym co do obłudnych instytucyj mających jakoby polepszyć natychmiast los robotników: kas oszczędności, towarzystw przezorności, kas emerytalnych i t. p.

Odciągają od tych instytucyj, tak wysławianych przez liberałów, choćby dla tego, że rozwijają one w człowieku przywiązanie do grosza — do własności, że nie rozbudzają w nim ducha rewolucyjnego, lecz przeciwnie przytłumiają go, odciągają robotnika z drogi walki, godzą poniekąd z dzisiejszą nędzą i ustrojem wyzysku...

Takąż samą drogą walczą anarchiści o zniesienie wszelkiej władzy, panowania człowieka na człowiekiem. Mając wciąż przed sobą ideał społeczeństwa, gdzie wszelka władza będzie zniesiona, gorąco wierząc w możliwość jego urzeczywistnienia, — dążą oni wszelkimi sposoby do przyśpieszenia tej chwili, skrócają, ułatwiają drogę, walczą etapami, odnosząc coraz nowe zwycięstwa, coraz uszczuplając wszelką władzę, osłabiając ją zawsze i wszędzie.

Pozornie niedaleko widzącym może się wydawać, że osłabiając władzę jakichś np. robotniczych organizacyj działa się na ich szkodę. Zapominają ci naiwni, że organizacye robotnicze, mające silną władzę na czele, surową dyscyplinę i wszystko przewidujący regulamin, jak np. socyalno-demokratyczna niemiecka, tłumią wszelką inicyatywę jednostek, zabijają indywidualizm, nie mogą się przyczynić do rozwinięcia ducha rewolucyjnego. Wszak stojący na czele tych silnych jakoby, t. j. z silną władzą organizacyj zazwyczaj powstrzymują od gwałtownej akcyi przez strach o odpowiedzialność, przez obawę, że gniew i oburzenie ludu przekroczy granice przez nie nakreślone.

Przez ograniczenie władzy nawet w najradykalniejszych kołach i stowarzyszeniach, nawet w komitetach centralnych, przez zniesienie samowładnych prezesów i sekretarzy — duch rewolucyjny członków nie osłabnie, przeciwnie wzmoże się do niebywałej potęgi i upadną tamy rwących się potoków.

Anarchiści nie są bynajmniej przeciwnikami organizowania się jak do wytwórczej pracy tak i do walki z wrogami, ale są nieubłaganymi przeciwnikami wszelkich dyrektyw, wypierania się własnej swej woli, inicjatywy i energii.

Do walki z wszelką władzą mają pole nader szerokie.

Nikt im nie wskazuje wroga, miejsca, chwili i sposobu walki, ale też nikt z ich towarzyszy nie powstrzymuje od niej, nie tłumi ich zapału, nie gasi ich żaru.

Każdy działa i walczy odpowiednio do swego temperamentu, zdolności i uświadomienia.

Jedni pismem, słowem lub przykładem starają się znieść wszelką władzę w życiu prywatnem, obalić dzisiejszą autokratyczną rodzinę, dzisiejsze małżeństwa. Zamiast ojca — pana wszechwładnego — chcą dać dziecku całem sercem kochającego przyjaciela. Z niewolnicy, z nałożnicy — żony — chcą uczynić wolną istotę, nie frymarczącą jak dziś swemi wdzięki.

Drudzy energicznie bez ogródek występują przeciw dzisiejszemu szkolnictwu, przeciw władzy szkolnej. Sami piszą odpowiednie książki, sami zakładają wzorowe szkoły wolne, gdzie dziecko i młodzież mogłaby bez dyscypliny, bez kar i nagród — w całej pełni rozwijać swój umysł, uczucia, wychować się na ludzi zdrowych, pełnych zapału, z silnym niezależnym charakterem, z szerokiemi ideami.

Inni prowadzą walkę antymilitarną. Nie chcą jednak poprzestać na mniej lub więcej głębokich reformach w wojsku lub na zastąpieniu stałej armii przez milicyę narodową, ale żądają całkowitego zniesienia armii, buntują żołnierza, rezerwistę, rekruta, buntują przeciw wszelkiej władzy wojskowej.

Bo armia, koszary — to szkoła kłamstwa, obłudy, okrucieństw, zabójstwa, grabieży. Bo w wojsku choćby najdemokratyczniejszem jak w Szwajcaryi — przestaje się być człowiekiem, staje się numerem, maszyną, bezduszną istotą...

Inni jeszcze z całym zapałem walczą otwarcie z kościołem i religią — tą niezdobytą jeszcze fortecą ciemnoty, najstraszniejszą szkołą obłudy i pokory.

Wszak każda religia wpaja w człowieka wiarę w jakiegoś boga, świętości, cuda, nadprzyrodzone zjawiska, życie zagrobowe, niebo i piekło!... Wszak z góry mu narzuca jakieś przykazania, zasady moralności, pewniki, w jakie wątpić niewolno!... Wszak ona godzi biedaka i niewolnika z dzisiejszą nędzą i jarzmem, obiecując mu po śmierci w nagrodę wieczne szczęście!...

Religia żelaznym łańcuchem przykuwa robotnika do ciężkiej walki, do której go zaprzągł kapitalizm...

Nietyiko jednak walczą oni o wyzwolenie zpod ucisku kleru, ale o wytępienie samej religii...

Anarchiści-robotnicy buntują się sami i buntują swych towarzyszy przeciw obniżaniu ich godności i upokarzaniu przez fabrykantów, majstrów i podmajstrów. Wolą stracić miejsce, narazić się na kary i więzienie, ale nie uginają się przed wyzyskiwaczami, nie przepraszają ich, nie liżą ich stóp.

Anarchiści-inteligenci, gdziekolwiek losy ich rzucą, nie noszą też spokojnie swej obroży, ale buntują się przeciw wszelkiej władzy, choćby to miało narazić ich stanowisko, zmniejszyć ich dochody, lub nawet skazać na nędzę i sądy.

Anarchiści-poeci, pieśniarze, myśliciele, pisarze i artyści wyrażają oburzenie na teraźniejszy ucisk i niedolę.

A najzapaleńsi, pełni ognia młodości, walczą jeszcze groźniej, ostrzejszą bronią — stosownie do chwili i miejsca. Dziś tu urządzają manifestacye uliczne, tam strejk rewolucyjny, jutro rzucą bombę w pałac carski a pojutrze może wysadzą w powietrze prefekturę policyi, hypotekę lub banki.

Oto działalność anarchistów — walka o zniesienie własności i władzy!

Jak zwalczają w Polsce anarchizm?

Czy dla tak wszechstronnej, szeroko pojmowanej walki anarchistów jest jakiś kraj, gdzieby nie było dla niej pola, gdzieby rzucone ziarna nie przyniosły plonu?

Gdziekolwiek istnieje własność prywatna, gdzie kapitalizm zapuszcza korzenie, — tam walka o zniesienie własności jest możliwą, konieczną, niezbędną!

Gdziekolwiek istnieje władza, bez względu na formę, — tam walka o jej zniesienie być może, być musi!...

Trudniej jest bez kwestyi, niebezpieczniej walczyć pod caratem niż w republice francuskiej, ale czyż narodowolcom w Rosyi, czy pierwszym proletaryatczykom w Polsce jeszcze bodaj trudniej nie było?

Niebezpieczeństwo, przeszkody, trudna mozolna droga nie przerażają anarchistów.

Czyż Polska, która w wiekach średnich przodowała niemal cywilizacyi, miałaby dziś być gruntem tak jałowym i skalistym, a Polacy tak nieczuli na ucisk władzy i kapitału, że propaganda anarchistyczna przyjąć się w niej nie może?... Czyż ma stać ona niżej od Czech, Bulgaryi, Serbii, Argentyny?... Czy Polska od wieku rozszarpana ma być co do anarchizmu w wyjątkowych warunkach, jak to przed laty utrzymywano odnośnie do socyalizmu?...

Można i trzeba walczyć w Polsce z caratem, z moskalami-czynownikami albo ugodową polską burżuazyą, przyjmującą carskie ochłapy wolności, ale wara jakoby kusić się na propagandę idej anarchistycznych!...

W Polsce demokratycznej z Sejmem w Warszawie, z tajnem powszechnem głosowaniem nie można będzie obejść się bez władzy, trzeba mieć prawa kodeksy, milicyę, więzienia, byleby polskie a nie moskiewskie, przez polskich ministrów rządzone!...

Dalej więc zwalczać w Polsce anarchizm...

I żądni monopolu, polscy parlamentarni socyaliści, nie mówiąc już o polskich wstecznikach rożnego gatunku jasno lub między wierszami piszą i głoszą, że anarchizm w Polsce to woda na młyn carskiego rządu i polskiej burżuazyi...

Uświadamiać wszechstronnie robotników o ucisku ekonomicznym podnosić ich godność osobistą, organizować, buntować przeciw wyzyskiwaczom, rozwijać ducha rewolucyjnego, samemu iść w pierwszym szeregu, — to podług naszych socyalistycznych ortodoksów działać na korzyść caratu lub burżuazyi polskiej, bo się nie należy do sekty czy tam partyi A, B lub C.

Absurd czy jezuityzm?

Kto nie zemną, choćby był przedemną, choćby był awangardą rewolucyjnych socyalistów, — wrogiem jest moim, a więc pracuje na korzyść burżuazyi i caratu, a więc... należy go zohydzić, oczernić, zbezcześćić, usunąć jakimbądź sposobem...

I ludzie — nawet inteligentni — jak papugi powtarzają: «Anarchiści to półgłówki, to waryaci, to głupie dzieciaki, to mali burżuje, to złodzieje, opryszki... to prowokatorzy!...»

Rząd skazuje ich na rozstrzelanie bez sądu, bez udowodnienia oskarżenia, — a nasi socyaliści mówią: «Jakież to głupstwo rząd czyni, to tylko będzie dla nich reklamą... Należałoby wsadzie ich do jakiej klatki, a z pewnością wkrótce wyszumieliby się, wyleczyli ze swego anarchizmu, albo i natychmiast pofrunęli... do policy!...»

Ciężka, ciernista droga dla polskich anarchistów!

Takie jednak koleje przechodził anarchizm i przechodzi jeszcze nawet na Zachodzie — we Francyi, Włoszech i Hiszpanii.

Taki los spotyka wszystkie nowe przodujące idee!

A może teraz tylko w Polsce — w czasach ostatnich — w chwili rewolucyi, gdy carat się wali, anarchistom należy zamilczeć, wyrzec się swoich idej, iść ręka w rękę ze zwalczającymi ich parlamentarnymi socyalistami?...

Jeśli kiedy trzeba zagrzewać u nas do boju, podnosić ducha rewolucyjnego, to chyba dzisiaj...

Jeśli kiedy trzeba walczyć u nas wprost i śmiało... kulą, bombą, dynamitem,... to chyba teraz...

A czyż to nie jest niemal głównem zadaniem anarchistów?...

O! Wiem ja dobrze, słyszę zdaleka, jakie zarzuty, jakie uwagi zrobią mi polscy wstecznicy, postępowcy lub socyaliści! Wszyscy powiedzą: «Ależ u nas niema anarchistów, o jakich wciąż prawisz, u nas w Warszawie (nie licząc kilku machajczyków) jest tylko banda podejrzanych młodzieńców — żydów rosyjskich, — którzy bezmyślnie rzucają bomby to na hotel Bristol, to na dom bankowy Szereszewskiego, — albo którzy wymuszają od osób prywatnych z rewolwerem w ręku pieniądze na swe orgie i bachanalie.»

Nie czas i miejsce pisać dziś historyę pełnem jeszcze tętnem bijącej rewolucyi. Niezadługo jednak będzie można wyjaśnić wiele niejasnych stron, obalić ohydne potwarze i kłamstwa.

Dziś już przecie wszystkie burżuazyjne warszawskie gazety powtarzają:

«Puszczono w obieg odezwę, podpisaną przez warszawską grupę t. zw. anarchistów-komunistów zawiadamiającą, że ostatnie napady na konduktorów tramwajowych i na niektóre małe fabryczki zostały dokonane nie przez anarchistów lecz przez zwyczajnych złodziei.»

A więc ta banda podejrzanych opryszków młodzieńców wyraźnie ogłasza, że nie ma nic wspólnego ze zwykłymi złodziejami, że nie żąda pieniędzy na rewolucyjną akcyę (rewolwery, bomby) naw et od małych fabrykantów, ale tylko od ludzi posiadających rzeczywiście kapitały, zebrane przez krwawą pracę proletaryatu.

Jakiem więc prawem można utożsamiać warszawskich anarchistów z pasożytami, złodziejami, rabusiami?..

Jakiem prawem posądzać, że gotowi uśmiercić niewinnych konduktorów dla zabrania im torby z pieniędzmi?

A czyż nie tej samej taktyki trzymają się teraz nasze partye socyalistyczne?

Zresztą nie myślimy tu wygłaszać żadnej apologii ani krytyki warszawskich anarchistów-komunistów, — nie to jest dzisiaj naszem zadaniem. Chcielibyśmy jedynie zasadniczo rozpatrzyć, czy u nas w Polsce jest pole dla anarchizmu?

Co anarchiści w Polsce robić mogą?

Rozpatrzmy najpierw epokę rewolucyi.

W styczniu ubiegłego roku wybuchnął w Polsce wielki niebywały strejk powszechny. Kilkusettysięczny proletaryat opuścił pracę, tysiące wyległy na ulicę, całe życie zamarło...

Gdyby wówczas byli w Polsce uświadomieni anarchiści, zrozumieliby, że należało natychmiast skorzystać z przerażenia burżuazyi i osłupienia władz — i zawładnąć środkami żywności, wziąść w swe ręce śpichlerze, piekarnie, rzeźnie, młyny, a polem banki, hipotekę i t. p., a wiekopomny strejk ten przyniósłby stokroć większe owoce. Toż samo odnosi się do późniejszych strejków i do strejku kolejowego. Wszędzie nie brakło ducha rewolucyjnego, ale śmiałej akcyi rewolucyjnej, nie krępowanej względami polityki.

Co mówić zresztą o przeszłości. Czyż i teraz, kiedy rewolucya jeszcze w całej pełni, czyż anarchiści swymi czynami rewolucyjnymi, skierowanymi przeciw burżuazyjnym instytucyom, swoją energią nie mogliby przyczynić się do zrewolucyonizowania proletaryatu i armii, do obalenia caratu, do wielkich ustępstw ze strony polskiej burżuazyi?...

Dziś — w chwili rewolucyi — nie słów, lecz czynów, odwagi, przykładu potrzeba!

Dziś mała iskra może sprowadzić pożar, jakiego w czasie pokoju setki płomieni nie wywołają.

A gdy przycichnie rewolucya, — czyto będziemy mieli w Polsce sejm w Warszawie, czyto po dawnemu carskie despotyczne rządy, — wielkie też zadanie otwiera się przed polskimi anarchistami.

Jak teraz tak i później trzeba będzie zwalczać w Polsce patryotyzm tak strasznie dziś zakorzeniony.

Każdy anarchista jest wrogiem carów i caratu, walczy z nimi na śmierć i życie, ale nie ma bynajmniej nienawiści ani do Niemców ani do Rosyan. Gotów jest również zacięcie walczyć z królem, prezydentem czy też rządem polskim.

Dąży on do szczęśliwej przyszłości, kiedy człowiek zrzuciwszy pęta wszelkiej niewoli będzie mógł rozwijać się w kraju, w którym się urodził, uczyć dzieci w ojczystym języku, rozkoszować naturą swej rodzinnej ziemi, — ale nigdy nie nawołuje proletaryatu choćby chwilowo do zgody z innemi klasami polskiego narodu, do skupienia wszystkich sił dla zbrojnego powstania w celu wypędzenia najezdców.

Nie przez zgodę klas, ale przez walkę proletaryat polski dążyć musi do zniesienia wyzysku, wywłaszczenia kapitału... do szczęścia ludzkości.

Ojczyzna jest matką dla panów i burżuazyi, a zawsze straszną macochą dla najmitów, dla proletaryatu.

«Precz więc z patryotyzmem, precz z taką ojczyzną!» — śmiało niech wołają nasi polscy anarchiści!

Choć nie mamy w Polsce ani polskiej armii, ani polskich ułanów i kozaków, trzeba już dziś krzewić antymilitaryzm, tembardziej, że dla anarchistów wszystko jedno, jakim językiem żołdactwo porozumiewa się między sobą i ze swymi szefami.

Nie idzie im przecie o ulgi w kodeksie wojennym, o zniesienie sądów wojennych, o zmianę armii stałej na milicyę, ale o całkowite zniesienie wojny i armii.

Na każdym kroku winni zohydzać militaryzm, szerzyć wśród nowobrańców i żołnierzy idee rewolucyjno-socyalistyczne, rozbudzać miłość dla prawdy, sprawiedliwości i wolności.

Przekonają ich, że w chwili stanowczej, kiedy rozlegnie się rozkaz «pal» w pierś strejkujących, powinni podnieść broń w górę, albo skierować ją... w stronę dającego podłe rozkazy.

A jeśli słabej woli rekruci nie będą czuć się na siłach, aby pozostać w wojsku i prowadzić rewolucyjną propagandę, aby nie upaść nisko w tem środowisku kłamstw, gwałtu i zbrodni, — to namówią ich do dezercyi.

Wszędzie i zawsze polscy anarchiści wołać będą z całej piersi: «Precz z armią choćby polską! precz z wszelkim militaryzmem!»

Największą niemal przeszkodą w Polsce, do gruntownego uświadomienia człowieka jest klerykalizm — kościół i religia. Niema chyba drugiego kraju na świecie, gdzieby wolna myśl tak mało była krzewioną, a religia tak silną, tak nietykalną, jakoby niezbędną dla szczęścia nietylko analfabetów ale i ludzi niby wykształconych, z dyplomem uniwersyteckim.

I dziwić się temu nie można, skoro sami socyaliści piszą broszury: Ile się księdzu należy za śluby i pogrzeby, wykazując konieczność obniżenia taksy obrządków kościelnych, skoro nie ośmielają się walczyć przeciw religii. Dla nich jest to rzecz podrzędna, zwłaszcza że mogłaby narazić ich na utratę popularności przy wyborach. Według nich przy tajnem, bezpośredniem, powszechnem głosowaniu — za lat kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset — socyaliści dojdą do władzy, zadekretują uspołecznienie środków produkcyi, a wtedy — jak za uderzeniem różczki czarodziejskiej — upadnie ciemnota i klerykalizm.

Anarchiści zaś, uważani powszechnie za utopistów, nie rachujących się z żadnymi warunkami, uważają za konieczne kształcić, rozwijać, wychowywać nowych ludzi do przyszłego ustroju, — a przedewszystkiem zerwać pęta, w jakich religia więzi ludzkość.

Nie o podniesienie moralności kleru chodzi anarchistom, nie o zmniejszenie taksy za obsługi religijne, ale o wyrwanie z mózgownic ludzi przesądu religii, która służy wszędzie jako podpora władzy i narzędzie ucisku.

Nie burżuje wolnomyślni, uznający konieczność własności prywatnej i władzy, ale anarchiści ożywieni szerokiemi ideami, winni u nas w Polsce słowem i pismem zwalczać klerykalizm i religię, torować drogę myśli wolnej.

Już w łonie matki nabywamy dziedzicznie rozmaite przesądy, a w życia pomnażamy je nowymi i w nich się umacniamy.

Nasz chłop bezrolny — tak zresztą jak i w innych krajach — marzy we śnie i na jawie o posiadaniu kilku zagonów roli, choćby tylko trzech morgów, choćby za lichwiarską pożyczkę, byleby tylko mieć, posiadać...

Nasz rzemieślnik, robotnik fabryczny odmawia sobie i rodzinie chleba i powietrza, a składa do kasy oszczędności lub kuferka zaoszczędzony z krwawej pracy grosz lub kupuje los na jaką loteryę. Nienawidzi jakoby chlebodawców, uważa ich za nędzników, wyzyskiwaczy, a sam wszystkich środków używa, by zostać choćby małym majsterkiem, choćby mieć jednego tylko pomocnika... robotnika, a wreszcie choćby zostać tylko za stałą miesięczną pensyę... werkmajstrem, szefem warsztatu, a więc sługą pracodawcy, donosicielem, wyzyskiwaczem swych braci...

Wolnomyślny radykalny student, rzucający gromy na zebraniach i w knajpie na rząd, kler i burżuazyę, ledwie szkołę opuści, wypiera się swych słów młodzieńczych, staje się spokojnym, wzorowym obywatelem kraju, szukającym karjery, tytułów i orderów.

A jeśli i nadal dla idei pracuje, to nie chce mu się być zwyczajnym pionkiem,.. stara się być szefem, członkiem dyrektywy, delegatem na kongres, kandydatem do parlamentu i sejmu.

Zostawszy jednym z kierowników partyi, staje się ślepym, bezkrytycznym obrońcą jej programu, a wrogiem nie przebierającym w środkach względem innych partyj krańcowych, choćby one nie mniej były socyalistyczne.

Skazuje na autodafe, pod grozą wykluczenia z partyi zabrania czytać, kupować wydawnictw krańcowszych od swoich. Gdy nie może zbyć ich całkiem milczeniem, ośmiesza, zohydza, a autorów stara się oddzielić niejako kordonem dla cholerycznych.

Polska kobieta z proletaryatu — żona czy matka — zwykle zaklina męża i syna myśleć jedynie o swej rodzinie, bogu, niebie i piekle, a nie zajmować się jakąś polityką, strejkować, buntować przeciw panom i rządom.

Kobieta z t. zw. inteligencyi marzy o tem, by sprzedać się jaknajlepiej, zostać czemprędzej panią domu, rozkazywać służbie i nosić wytworną tualetę.

A jeżeli i która w młodości gdzieś het zdała od swoich, od kraju, zerwie z konwenansami i żyć będzie jak wolna istota, to tylko przez czas bardzo krótki studyów naukowych zagranicą. Wraca bowiem ona do rodziny, by najczęściej znów przywdziać maskę, nałożyć sobie pęta i ubiegać się o tytuł «wzorowej żony i matki», jak tysiące innych.

Na każdym kroku napotykamy w Polsce tysiączne przesądy, tamujące pochód naprzód. Bardzo mało jest ludzi pojmujących, iż należy zwalczać w zarodku wszelkie dążenie do własności i władzy.

Wypleniać te przesądy, kształcić, rozwijać w całej pełni umysł i uśpione dotychczas uczucia, wychowywać od kolebki dziecinę na człowieka żądnego wolności i zdolnego być wolnym, — to jest zadaniem anarchistów.

Przy takich bowiem ludziach nie ostoją się dzisiejsze burżuazyjne instytucye, car zdobytych okruch nie odbierze, burżuazya nie cofnie swych ustępstw, a w przyszłości ludzie żyć będą w szczęściu i harmonii.

Starajmy się więc w Polsce — jak i kto gdzie może — zwalczać przesądy, a zwłaszcza co do własności i władzy, zapoznawać jaknajszersze koła z naszymi ideałami.

Nietylko przez własne pisma, odezwy i broszury walczmy i oświecajmy, ale zabierajmy głos wszędzie, gdzie można, zarówno słowem jak i pismem. Pomieszczajmy swe prace nawet w niesocyalistycznych pismach byle niesprzedajnych i nierządowych. Nie zapominajmy bowiem, że ortodoksyjni socyaliści łam swych pism nigdy nam nie użyczą, a na swych zebraniach i kongresach do głosu nie dopuszczą. Zdradą jednak byłoby z naszej strony, gdybyśmy w czemkolwiek sprzeniewierzali się swym zasadom, oszczędzali burżuazyę i dzisiejszy ustrój kapitalistyczny. Starajmy się o ile nam tylko sił i zdolności starczy wpływać na naszą literaturę zwłaszcza ludową: pisać, tłumaczyć odpowiednie artykuły, dzieła, broszury, piosnki, poezye, utwory dramatyczne. Zbudźmy, oświećmy naszych młodych mistrzów pióra, pędzla i dłuta, a zjawią się i w polskim języku dzieła chłoszczące obłudę zbawców ludu polskiego i szydzące z zakorzenionych przesądów.

Wykazujmy całą hipokryzyę naszych cnotliwych rodzin patryarchalnych, a głośmy prawo do miłości wolnej, nie uświęconej przez klechę lub urzędnika cywilnego. Opuszczajmy rodziców, gdy ci chcą stać na straży spróchniałej tradycyi i pragną widzieć w swych dzieciach podpory wstrętnego ustroju społecznego.

Wstępujmy do stowarzyszeń ideowych (byleby nie partyjnych), do kółek samokształcenia, stowarzyszeń studenckich, uniwersytetów ludowych — wszędzie gdzie drga życie, gdzie ludzie mają się kształcić i wyrabiać...

A wnośmy wszędzie zapał młodzieńczy, żądzę szukania prawdy, dążenie naprzód i naprzód...

Nie pozwalajmy, ażeby w miejsce dawnych artykułów wiary, dawnego katechizmu wprowadzono nowe «credo», nową ewangelię, nowy katechizm choćby i czerwony... Zasadą naszą jest wolna dyskusya, swobodna wymiana myśli, wzajemna tolerancya przekonań, a nie sekciarskie programy i reklama handlarska dla tej lub owej firmy partyjnej.

Uniwersytety ludowe dziś u nas istniejące muszą z gruntu się zmienić, stać się ogniskiem, gdzie proletaryat mógłby rzeczywiście się rozwijać, samodzielnie myśleć, wyrabiać siłę woli i charakter.

A gdy siły i środki pozwolą, zacznijmy zakładać szkoły wolne mieszane, gdzie dziatwa i młodzież wolna od regulaminów, niedorzecznych programów i ucisku władzy, rozwijać się będzie mogła w całej pełni swobody, szczęścia, wzajemnego zaufania i wzajemnej przyjaźni.

Wypleniać przesądy, kształcić, rozwijać jest ważnem, niezbędnem zadaniem polskich anarchistów, — niech jednak nikt nie myśli, abyśmy przez to usuwali na plan drugi walkę z kapitalizmem, czynną i nieustanną walkę o zniesienie własności, o uspołecznienie środków produkcyi. Zadanie to jednak pierwszorzędnej wagi należy do całego proletaryatu, do wszystkich w Polsce najmitów.

Rola t. zw. inteligentów jest zapoznawać nasz polski lud roboczy z najskuteczniejszymi sposobami walki proletaryatu zagranicą, z jego dążeniami, zwycięstwami i zawodami, wyczuwać tętno bijącego życia, wysłuchiwać szmery nowych zbliżających się potoków... słowem i pismem poświadamiać o tem polskich robotników.

My powtarzamy tylko hasło «Międzynarodówki»:

«Wyzwolenie robotników będzie dziełem samych robotników».

Opierając się na realnem życiu, na faktach z lat ostatnich głosimy:

«Zniesienie własności, wyzwolenie zpod jarzma kapitalizmu da się osiągnąć jedynie przez bojowe związki zawodowe robotnicze, przez akcyę bezpośrednią i przez rewolucyjny strejk powszechny.»

Dziwnem zapewne wyda się niektórym, że za zadanie anarchistów uważamy rozwój, kształcenie człowieka, wyplenianie przesądów. Powiedzą nam oni, że to zadanie i postępowców, i nawet narodowych demokratów.

Z drugiej zaś strony wielu uczonych znachorów społecznych orzeknie, iż anarchiści burzą tylko bezmyślnie, iż szeregiem zamachów, rabunków i kradzieży chcą znieść własność i władzę, zaprowadzić raj na ziemi.

Wydawanie takich sądów przez polskich i rosyjskich augurów jest nieuctwem, albo też świadomem fałszowaniem faktów.

Anarchiści we Francyi np. wzięli bardzo czynny udział w walce ideowej wywołanej sprawą Dreyfusa, w zakładaniu i rozwoju uniwersytetów ludowych, w propagandzie antyklerykalnej i antyreligijnej, w propagandzie antymilitarnej, w ruchu syndykalistycznym, — słowem wszędzie, gdzie nastręczała się sposobność walczenia z wstecznictwem, z uciskiem władzy i potęgą kapitału.

A tymczasem francuscy marksiści z Guesdein na czele uważali za stosowne trzymać się zdala od owego potężnego ruchu podczas sprawy Dreyfusa. Niemniej obojętnie jeśli nie wrogo odnosili się do uniwersytetów ludowych, do walki z klerykalizmem i religią, nawet do ruchu zawodowego i do giełd pracy, a w ostatnich czasach i do propagandy antymilitarnej.

Według prawdziwych niby marksistów trzeba jedynie walczyć o zdobycie władzy politycznej przez proletaryat, a skoro ją czwarty stan posiędzie, wszystko się zmieni, przekształci na skutek odpowiednich dekretów.

Anarchiści nie żyją abstrakcyą, ale życiem realnem. Zwalczani są i nienawidzeni przez t. zw. marksistów, gdyż wykazują całą bezpłodność walki parlamentarnej, spaczenie przez nich socyalizmu rewolucyjnego.

Anarchiści nigdzie nie biorą sobie w monopol oświaty i kształcenia ludu, uświadamiania proletaryatu, ale też nigdy nie uchylają się od wzięcia udziału w walce, jeśli tylko ta skierowaną jest przeciw dzisiejszemu ustrojowi społecznemu.

W Polsce nastręcza się dla nich szerokie pole pracy, bo niewola straszna a ciemnota wielka. Szyderstwa i drwiny, potwarze i kłamstwa, więzienie i szubienice idei nie zabiją, rozwoju jej nie powstrzymają!

Słabi i gnuśni, tchórze lub żądni sławy i władzy, przyjechawszy nad Wisłę, wezmą rozbrat z anarchizmem, a może nawet gromy nań rzucać będą dla pozyskania popularności.

Mocni duchem przecież, do głębi przekonani i odważni znajdą wiele do roboty zarówno w Polsce jak i w Rosyi.

Dziś zwłaszcza, w epoce rewolucyi, pracy jest ogrom. Gdy carat chwieje się u podstaw, z całą energią iść można wprost na wroga i jego służalców...

Dziś jednak nie należy, nie można zużywać drogocennych sił na walkę bratobójczą z socyalistami. Wszak i oni zwalczają dziś Dumę, rozbijają wyborcze zebrania, a tem samem osłabiają wiarę ludu w owo panaceum — «tajne, powszechne głosowanie».

Idźmy nie za nimi, nie pod ich sztandarem, ale równolegle przeciw wspólnemu wrogowi — caratowi i burżuazyi!

Niech zwoje naszego czarnego sztandaru splotą się z ich czerwonym, i niech z piersi wszystkich rozlegnie się okrzyk:

Precz z wszelkim uciskiem, precz z niewolą!

Niech żyje wolność!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Zieliński.