Głownia piekielna/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Była siódma godzina zrana, dzień zaczynał się dopiero, i mężczyzna jakiś okryty ciemną opończą, przechodził się wzdłuż i wszerz krokiem przyśpieszonym; zimno było nadzwyczajne, a poranek mglisty; od czasu do czasu człowiek ten chuchał w palce, łupał nogami, ażeby się rozgrzać nieco i niecierpliwie spoglądał na ścieżkę prowadzącą około podstawy jednego bastionu.
Nareszcie w dziesięć minut późniéj, drugi mężczyzna odziany płaszczem, a dotąd osłoniony wystającą częścią bastionu, pokazał się na ścieżce i spiesznie zbliżył się do człowieka odzianego opończą.
Przywitawszy się, zawiązali następującą między sobą rozmowę:
— Myślałem ie się spóźnię, — rzekł męzczyzna w płaszczu.
— Mamy jeszcze kwadrans czasu, — odpowiedział drugi; — czy masz szpady?
— Oto są... właśnie one mnie zatrzymały, bo z trudnością mi przyszło wystarać się o nie. A Iwon,... czy widziałeś go dzisiaj rano?
— Nie; powiedział mi tylko wczoraj wieczorem że tu przyjdzie prosto. Obawiał się bowiem, i to słusznie, ażeby moje przybycie do mego, a potem nasze wyjście, tak ranne, nie zatrwożyło jego żony i nie obudziło w niéj jakiego podejrzenia.
Czy tak! zaczem Iwon przyjdzie, opowiedz nu, mój kochany, przedmiot téj kłótni; Wiesz bowiem, że wczoraj wieczorem, zacny nasz przyjaciel, zaledwie kilka słów mógł przemówić.
— To rzecz bardzo prosta.. na ostatniem posiedzeniu trybunału, pewien adwokat, nazwiskiem Laurent, przedstawiając sprawę swojéj wytknął w, sposób uderzający mniemaną stronność naszego przyjaciela, który właśnie był sędzią toczącéj się sprawy...
— To jest niegodnie, bretońska prawość Iwona Cloarek jest powszechnie znaną.
— Niezawodnie... ale znasz gwałtowność i niesłychaną draźliwość charakteru naszego przyjaciela; dla tego też zerwawszy się z krzesła i przerywając adwokatowi, zawołał: — „Panie Laurent, jesteś podłym oszczercą; mówię to nie jako urzędnik, ale jako człowiek z sercem; i powtórzę panu tożsamo po naszém posiedzeniu.” — Możesz sobie teraz wyobrazić wzburzenie trybunału.
— Przyznać trzeba, że to było za porywczo jak na urzędnika.
— „Być to może, panie,” — śmiało odpowiedział adwokat Iwonowi, — „zobaczemy się późniéj.” Sprawa idzie daléj; po skończoném posiedzeniu, trybunał dokłada wszelkiego usiłowania ażeby spór załagodzić... adwokaci wsławiają się także z swéj strony; ale znasz żelazny upór naszego przyjaciela. Adwokat Laurent, człowiek bardzo odważny, żądał ażeby go przeproszono; na wniosek ten, myślałem że krew zaleje Iwona z gniewu i oburzenia. Słowem, ułożono spotkanie na dzisiejszy poranek i wybrano szpady...
— Potwierdzam zupełnie drażliwość naszego przyjaciela... lecz obawiam się, że w jego położeniu... jako urzędnikowi len pojedynek może bardzo zaszkodzić...
— I ja lękam się tego, chociaż krok tak śmiały podniesie trochę sądową togę. Ale co gorsza, to, że Iwon miał już ważne nieporozumienia z prezesem trybunału, który jak mówią, nie jest człowiekiem bez skazy... a co jeszcze jest gorszeni, to, że gwałtowność charakteru naszego przyjaciela dwukrotnie już spowodowała jego przeniesienie...
— Serce tak dobre, tak szlachetne!
— Prawda, ale ta nieszczęśliwa głowa! i ta przeklęta drażliwość, któréj powściągnąć nie może...
— I jemu było zostać urzędnikiem, z takim charakterem!
— Cóż chcesz? jego ojciec, będąc także urzędnikiem, żądał, ażeby syn podobnyż obrał sobio zawód. Iwon uwielbiał swego ojca i był mu posłusznym. Gdy potém utracił ojca, było już zapóźno zmienić stan obrany; a zresztą, nie posiada wcale majątku, urząd jest jedynem jego utrzymaniem, a ma żonę i dziecko... Musi więc, jak widzisz, dźwigać swoje jarzmo.
— Tak... aleja go żałuję.
— Proszę cię, wszakże Iwon dobrze strzela nie prawdaż?
— Bardzo dobrze.... gdyż w pierwszéj swojéj młodości, namiętnie lubił wszystkie ćwiczenia tego rodzaju; lecz obawiam się, ażeby odwaga i gniew nie uniosły go zbytecznie, i żeby na oślep nie rzucił się na niebezpieczeństwo...
— Wolałbym widzieć w nim więcéj krwi zimnéj.... A jego przeciwnik?
— Słyszałem że strzela nie źle.
— Na wszelki przypadek pozostawiłem stąd o dwadzieścia kroków fiakr, który mnie tu przywiózł... Szczęściem Iwon mieszka pod samą bramą miasta.
— Co znowu... ja nie chcę myśleć o żadnem nieszczęściu!... Byłoby to śmiertelnym ciosem dla żony Iwona!... Gdybyś ty wiedział jak ona go kocha!... Jest to anioł wdzięków i słodyczy!... On także ze swéj strony jest dla niej nieocenionym... Uwielbiają się oboje... I gdyby nieszczęście chciało...
— Czy nie słyszysz jakiegoś głosu?...
— Rzeczywiście... Będą to pewnie nasi przeciwnicy... Żałuję że Iwon nie stanął pierwszy na miejscu.
— Zapewne ostrożności jakie musiał przedsięwziąść względem swéj żony, zatrzymały go trochę.
— Być może... ale to nie dobrze.
Wkrótce potem trzy osoby pokazały się z za bastionu, zbliżając się na miejsce schadzki; był to przeciwnik Iwona i dwaj jego świadkowie.
Powitali oni uprzejmie znajdujących się już na miejscu, tłómacząc się z powodu swego spóźnienia; na co odpowiedziano im, że nawet pan Cloarek jeszcze nie przybył, ale zapewne wkrótce nadejdzie.
Następnie, jeden ze świadków zaproponował, ażeby w oczekiwaniu na pana Cloarek wyznaczyć tymczasem miejsce pojedynku wniosek ten przyjęto, miejsce walki wybrano, a tymczasem też i Iwon przybył. Czoło jego zroszone potem, pierś zadyszana, wskazywały dostatecznie jego pośpiech; uścisnął serdecznie ręce swoich świadków i powiedział im po cichu.
— Miałem największy kłopot w świecie żeby się wymknąć bez obudzenia podejrzenia méj zony. — Poczem zwracając się do swego przeciwnika, rzekł do niego głosem który chciał uczynić jak najspokojniejszym:
— Przepraszam bardzo, że pan czekać na mnie musiałeś, lecz spóźnienie to moje jest zupełnie mimowolnem.
— Adwokat ukłonił się, i zaczął się rozbierać, co również i Cloarek uczynił, gdy tymczasem świadkowie szpady mierzyli.
W miarę jak się chwila walki zbliżała, widać było, jeśli tak powiedzieć można, jak gniew Iwona wzrastał i wrzał coraz gwałtowniéj; całe jego ciało drżało chwilami; krew tryskała niemal z rąk i jego twarzy, oczy iskrzące pałały ogniem; grube żyły jego rąk silnych wystąpiły na wierzch jak postronki; jego rysy wyrażały pewien rodzaj dzikiego zadowolnienia; zdawało się że grożące niebezpieczeństwo stawiało go w jego żywiole i że dopiero teraz dowolnie oddychał. Ten charakter popędliwy, ta natura gwałtowna, burzliwa, prawie ciągle zostająca pod przymusem i krępowana tysiącznemu względami towarzystwa, nie mogła nigdy dosięgnąć swéj zupełnéj swobody, swéj całéj potęgi czynu, jak tylko śród uniesień walki, niebezpieczeństwa i gniewu.
Niecierpliwość i drażliwy zapał Iwona były tak wielkie, że rozebrawszy się pierwéj od adwokata, byłby się rzucił na niego gdyby dwaj jego świadkowie nie byli go wstrzymali za ręce.
Nareszcie stanęli na oznaczonem miejscu.
I jeden z świadków wymówił te uroczyste słowa:
— Panowie, zaczynajcie.
Cloarek uderzył z tak natarczywą wściekłością na swego przeciwnika, że ten, zdziwiony tem gwałtownem natarciem, zachwiał się, osłaniając się wszakże z całą zręcznością; lecz nie więcéj jak po dwóch minutach walki, zapaśnik jego przebił mu rękę na wylot i adwokat mimowolnie upuścił swą szpadę.
— Stójcie panowie, — zawołali świadkowie, ujrzawszy jednego z walczących rozbrojonym.
Na nieszczęście Bretończyk tak był uniesiony gniewem, że nie usłyszał wcale tych słów pokoju; stójcie panowie, — i z podwójną gwałtownością uderzył na swego przeciwnika; lecz ten, złożywszy, już zresztą dowody dostatecznéj odwagi w dotychczasowej walce, a widząc się bez żadnéj obrony wysławionym na ciosy szaleńca, odskoczył na bok, odwrócił się nagle i uciekł z naznaczonéj mety.
Wściekły Bretończyk rzucił się za nim w pogoń, ale jego świadkowie dognali go i rozbroili nie bez oporu przecie i z jawnem niebezpieczeństwem, gdy tymczasem jeden z przyjaciół adwokata obwiązywał chustką jego ranę, która jednak żadnéj nie wzbudzała obawy.
Świadek Cloarek’a ofiarował grzecznie swój powóz ranionemu, który go przyjął i obaj przeciwnicy rozstali się po nastąpionéj zgodzie.
— Iwonie, — rzekł do popędliwego urzędnika jeden z jego przyjaciół zbliżając się do bramy miejskiéj, — o czemżeś ty myślał? ażeby się jeszcze rzucić na rozbrojonego nieprzyjaciela?...
— To prawda, ciebie chyba szatan opętał, mój drogi? — dodał drugi.
— Nie mogłem przypuścić, ażeby to już miało być skończone, — odpowiedział Iwon z żałosnem westchnieniem.
— Prawdziwie.... w sposób w jaki wziąłeś się do rzeczy, walka nie mogła trwać długo!
— Ah!... jabym potrzebował przynajmniej godzinę walki; wtedy dopiero, zdaje mi się byłbym na długo spokojny, — rzekł Cloarek. — Jeszcze czuję wszystką krew wzburzoną we mnie, ogień mnie pali... Ja sądziłem że przynajmniéj teraz pozwolę sobie dowolnie.
Iwon wymówił te słowa z wyrazem tak naiwnéj niechęci, że w téj chwili okazał się prawdziwie dziecinnym i świadkowie jego nie mogli wstrzymać się od uśmiechu.
— Do pioruna! — zawołał uraźliwy Bretończyk, rzuciwszy najprzód gniewne spojrzenie na śmiejących się przyjaciół; poczem wstydząc się zapewne tego uniesienia, spuścił głowę i zamilkł, gdy jeden z świadków tymczasem odezwał się wesoło:
— Mój dzielny Iwonie, nie myśl znowu kłócić się z nami... Toby nie było warte pracy... we dwóch nawet zaledwiebyśmy ci mogli dać dziesięć minut... roboty...
— Słuchaj, Cloarek, upamiętaj się trochę, — dodał drugi. — Przeciwnie, powinieneś się uważać bardzo szczęśliwym, że ta niebezpieczna sprawa w ten sposób się skończyła... Nie zostałeś rannym... a rana twego przeciwnika jest dość lekka... Czyż można żądać coś pomyślniejszego?
— On ma słuszność, bo wystaw sobie naszą rospacz, mój biedny Iwonie, gdybyśmy cię naprzykłąd w téj chwili nieśli konającego do domu?... Pomyślże o twéj żonie... o twéj córce...
— Moja żona!... moja córka!... — zawołał Cloarek z wzruszeniem... — ah! słusznie mówicie, — i łzy stanęły mu w oczach. — Jestem szalony, wściekły, — dodał po chwili. — Ale to nie moja wina, wierzaj mi; wszakże to w naszéj staréj Bretanii mówią: Gdzie zanadto krwi, tam zanadto ognia.
— W takim razie mocz nogi w wodzie z gorczycą, i każ sobie krew puścić, nieszczęśliwy! ale nie bierz szpady za lancet, a przedewszystkiem nie upuszczaj krwi innym, dla tego że sam jéj masz zanadto, — odparł żartobliwie Jeden z jego przyjaciół.
— Albo nareszcie czytaj filozofów, mój drogi, — dodał drugi, — i do djabła nadewszystko pamiętaj, że jesteś urzędnikiem, człowiekiem pokoju i powagi.
— Łatwo wam tak mówić, — odpowiedział biedny Iwon wzdychając. — Ale wy nie wiecie co to jest mieć sędziowską suknię na grzbiecie i zbyt wiele krwi w żyłach.
I podziękowawszy serdecznie swoim dwom świadkom za ich przyjacielską usługę, Cloarek miał już wejść do swego mieszkania.
— Słuchajno, Iwonie, — zawołał jeden z jego przyjaciół, w chwili kiedy się już rozłączyć mieli, — wszakże my się dzisiaj wieczorem zobaczymy na balu kostiumowym, który daje teść twego prezesa... Powiadają, że z tego powodu wasz trybunał uwolniony jest od zachowani zwykłej powagi; rana twego przeciwnika jest lekka, nie uważam więc żadnej nieprzyzwoitości, ażebyś przybył na tę zabawę, która będzie bardzo ciekawa.
— Wprawdzie nie chciałem iść z początki bo moja żona jest trochę cierpiąca, — odpowiedział Iwon, — lecz tak na mnie nalegała ażebym się rozerwał, że postanowiłem pójść i mniejsza oto, przyjdę na chwilę, przypatrzeć się balowi.
— A więc do zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Iwon wszedł do domu, czując, że uściska swą żonę i dziecię z podwójną tkliwością i przywiązaniem.
Lecz zaraz na progu zatrzymany został przez służącą, która rzekła do niego:
— W gabinecie czeka jakiś człowiek na pana... ma podobno jakiś ważny interes.
— Dobrze... czy moja żona nie pytała się o mnie od czasu jakem wyszedł?
— Nie panie... Właśnie teraz dopiero pani Robertowa wyszła od pani, która nam poleciła ażeby nie wchodzono do jéj pokoju dopóki sama nie zadzwoni... ponieważ, jak mówi, chciałaby się trochę przespać.
— Starajże się więc wykonać to polecenie... odpowiedział Cloarek, — i udał się do swego gabinetu, gdzie nieznajomy czekał na niego.
Był to wysoki i gruby męzczyzna, około czterdziestu lat wieku, twarzy pospolitéj, powierzchowności olbrzymiéj, ubrany jak obywatel wiejski, który ukłoniwszy się dosyć niezgrabnie, rzekł głosem najuprzejmiejszym na jaki tylko zdobyć się potrafił.
— Czy pan sędzia Cloarek?
— Tak, panie.
— Ja, panie sędzio, jestem przyjacielem starego Leblanc z Gien, który zna pana.
— Rzeczywiście, wyświadczyłem mu jakąś usługę; zacny to jest człowiek, jakże się miewa?
— Bardzo dobrze, panie sędzio, właśnie to on mi powiedział: Jesteś w kłopocie, udaj się do pana Cloarek, lubi on dopomódz biedakom..
— Cóż mogę dla pana uczynić?
— Panie sędzio, ja ojcem jestem tego chłopaka, którego sprawa wkrótce rozpocznie się w tutejszym trybunale.
— O jakiéj to sprawie chcesz pan mówić?
— O sprawie Józefa Rateau, — odpowiedział gruby, mrugając oczyma z pewnem porozumieniem — fałszerstwo, proste tylko fałszerstwo.
Cloarek zdziwiony i rozgniewany bezczelną swobodą z jaką ten ojciec mówił o hańbiącem oskarzeniu ciążącem na jego synu, odpowiedział mu surowo.
— Rzeczywiście mój panie, niejaki Józef Rateau jest oskarżony o zbrodnię fałszu i wkrótce zostanie osądzonym.
— Otóż słuchaj pan, panie sędzio, ja tam nie chodzę żadnemi manowcami: między nami mówiąc, chłopak przewinił, i dał się złapać jak osieł jaki...
— Mości panie, zastanów się... pomyśl że słowa twoje są bardzo ważne.
— Trudno fałszerstwa zaprzeczyć.... Panie sędzio... rzecz to jasna jak słońce... inaczej, pan się przecież domyślasz, że staralibyśmy się...
— Do rzeczy, panie, do rzeczy, — zawołał Iwon coraz bardziéj oburzony sposobem myślenia i postępowaniem tego człowieka.
— Otóż rzecz tak się ma, panie sędzio, gdyby nie powody których panu wyjawić nie mogę, małoby mnie to obchodziło gdyby mojego chłopaka skarano, powiedziałbym mu nawet: dałeś się złapać, toś głupi, masz teraz na coś zasłużył.. ale, ja... widzisz pan... ja mam interes w tem, ażeby on został uniewinniony...
— Mój panie, — krzyknął Iwon którego oburzenie w gwałtowny gniew się zamieniło i któremu wszystka krew do twarzy uderzyła, — ani słowa więcéj.
— Ja sam jestem tego zdania, panie sędzio, niech djabli wezmą czcze słowa, czyny przedewszystkiem, — odpowiedział supplikant, — poczem mrugnąwszy powtórnie oczyma i sięgnąwszy ręką do jednej kieszeni swéj długiéj kamizelki, wyciągnął z niéj spory rulon, wziął go pomiędzy dwa palce i pokazując Iwonowi, rzekł do niego z filuternym uśmiechem.
Znajduje się tutaj pięćdziesiąt czystych, starych luidorów...jest to zadatek na uwolnienie mego chłopaka... potem przyniosę drugie pięćdziesiąt.
Mnóstwo podobnych już wypadków i wiele rozmaitych okoliczności upoważniały ludzi do probowania tego niecnego przekupstwa; gdyż po czystéj surowości pierwszych lat Rzeczypospolitéj, tak nieskazitelnych, tak pełnych chwały, nastąpiło już owo opłakane skażenie obyczajów; dla tego też nasz suplikant, będąc pewnym swojego, złożył tryumfalnie ofiarowany rulon na rogu biórka stojącego mu pod ręką.
Cloarek rozdrażniony do najwyższego stopnia tą zniewagą, z twarzy zapłomienioną od gniewu, już miał wybuchnąć całą wściekłością i dopuścić się może jakiego okropnego czynu, gdy wtem wzrok jego zatrzymał się na portrecie żony, wiszącym na przeciwnej ścianie, pomyślał tedy że mogłaby się obudzić i przestraszyć nastąpić mogącym hałasem, zwłaszcza że spoczywała w pokoju położonym tuż nad gabinetem, w którym obecna scena miała miejsce. Skutkiem nadludzkiego niemal usiłowania, Iwon zdołał się powściągnąć, porwał tylko za kapelusz i rzekł do wieśniaka głosem wzruszonym:
— Proszę zabrać swoje pieniądze... pomówimy o tem... na dworze...
I skinąwszy ręką, ażeby się za nim udał, wyszedł z pośpiechem z pokoju.
Wieśniak, myśląc że to zapewne przez ostrożność, urzędnik którego miał zamiar przekupić, wołał o zapłatę gdzieindziéj traktować jak w domu, schował złoto napowrót do kieszeni, wziął swój gruby kij sękaty i wyszedł za sędzią, nie mając czasu nawet przypatrzyć się jego rysom, inaczéj bowiem, wyraz ich byłby go postraszył, a przynajmniej byłby obudził w nim jakie podejrzanie.
— Panie sędzio, gdzież my idziemy? zapytał Iwona za którym ledwie mógł zdążyć, gdyż ten z nadzwyczajnym biegł pośpiechem jak gdyby się ziemia pod nim paliła.
— Tędy, tędy... odpowiedział Iwon głosem stłumionym, omijając róg ulicy, — tędy...
Ulica ta dosyć krótka, przytykała do placu zwanego Nowy-rynek, na którym odbywał się targ i który w tej chwili mnóstwem ludu był zapchany.
Przybywszy w pośród ludu, Cloarek odwrócił się nagle do wieśniaka, który tuż za nim zdążał, i pochwyciwszy go za kołnierz, zawołał głosem piorunującym:
— Ludu... przypatrz się temu nikczemnikowi i bądź świadkiem jego kary... niechaj ci ona będzie przykładem.
Czas wzburzeń ludowych jeszcze nie zupełnie przeszedł, odezwy zatem do uczuć i sprawiedliwości ludu, rozprawy i mowy na placach publicznych nie miały w sobie nic nadzwyczajnego; dla tego też tłum więcej ciekawy jak zdziwiony, zwabiony silnym głosem Iwona, otoczył w krotce sędziego i jego ofiarę.
Ostatni z nich, pomimo wszelkich usiłowań i pomimo olbrzymiéj postawy, nie zdołał wymknąć się z pod żelaznéj ręki Iwona, który potrząsając nim z wściekłością, wołał głosem okropnym:
— Jestem sędzią... w tutejszym trybunale;... a ten nędznik przyszedł do mnie z pieniędzmi, ażebym za nie uwolnił zbrodniarza; ale jaka była jego nikczemność, taka będzie i kara.
I ów urzędnik, znajdując w swoim gniewie siłę niepojętą, zabierał się do obsypania gradem razów olbrzymiego wieśniaka, gdy ten, natężywszy wszystkie siły, zdołał się nareszcie wyrwać z rąk jego a równie rozgniewany jak sam sędzia, odsunąwszy się nieco, podniósł swój kij, prawdziwą maczugę, i byłby może śmiertelny cios zadał popędliwemu Bretończykowi, gdyby ten, używając podejścia bardzo zwyczajnego u jego współrodaków, nie był uniknął tego niebezpiecznego zamachu, przez pochylenie głowy i rzucenie się czołem na swego przeciwnika z taką gwałtownością, że trafiwszy go głową w same piersi, złamał mu dwa żebra; skutkiem tego krew rzuciła mu się natychmiast ustami i zupełnie pozbawiony został przytomności.
Korzystając z zamieszania nastąpionego w tłumie ludu, który wydając głośne okrzyki na cześć zwycięzcy otoczył z ciekawością zwyciężonego, Cloarek ostygł nieco ze swego zapału a unikając dalszego tryumfu, jakim lud uczcić go zamierzał, przebiegł przez rynek nareszcie spostrzegłszy próżną doróżkę wskoczył do niéj i kazał się zawieść do Pałacu Sprawiedliwości, gdyż zbliżała się już chwila otworzenia posiedzenia. —