Głownia piekielna/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zaprowadzimy teraz czytelnika do powabnego mieszkania leżącego na końcu miasteczka Lionville, o dwie mile od Hawru, które znajdując się w bliskości brzegów, zdaje się nad morzem panować.
Głęboka spokojność, powietrze czyste i zdrowe, krajobraz bogaty i malowniczy zarazem, świeży cień, żyzne pastwiska i widok oceanu czyniły Lionville prawdziwym rajem dla lubiących spokój, marzenia i samotne uwielbianie natury.
Co szczególniéj przyczyniało się do nadania temu miasteczku, równie jak wielu innym miastom, wielkim lub małym, widoku spokojnego i dziwnego zarazem, to zupełny brak młodzieży; ostatnie wojny cesarstwa powołały pod swoje chorągwie wszystko co było młodem i silnem, a nawet ostatnie postanowienie senatu, wydane w marcu 1812 roku, uzbroiło część rezerwy gwardyi narodowéj, podzielonéj na pierwszy, drugi i trzeci zaciąg, obejmujący wszystkich mieszkańców od ośmnastu do sześćdziesięciu lat wieku.
W owéj epoce uważanym był jak prawdziwe zjawisko, jak fenix jaki, każdy dwódziestopięcioletni młodzian, któryby był obywatelem, a nie miał téj korzystnéj na owe czasy wymówki, że był garbatym, bez ręki lub kulawym.
Miasteczko Lionville posiadało przecież jeden z takich cudów! Był to młody człowiek mający lat dwadzieścia pięć najwięcéj; dodajemy jednak z największym pośpiechem, że młodzieniec ten mało dbał o pokazywanie się publiczności i o korzystanie ze swojéj jednostkowości; żył bowiem zupełnie odosobniony, już to z zamiłowania, już też z obowiązku i położenia swego.
Młodzieniec ten był jednym z mieszkańców tego powabnego i spokojnego domku, o którym jużeśmy wspomnieli. tlóż, powtarzamy jeszcze, że w kilka dni po owem tajemniczem uwiezieniu naszego podróżnego, przez fałszywego pocztyliona na trakcie z Dieppe, zebrani byli władnym salonie bardzo przyzwoicie umeblowanym, kobieta wieku dojrzałego, młoda dziewica i młodzieniec, ów fenix wyżéj wspomniony; spory ogień palił się na kominie, gdyż wieczory były jeszcze chłodne, lampa z alabastrowym globem rozpościerała łagodne światło w salonie, gdy tymczasem samowar stojący przed ogniem wydawał swój szum zwyczajny.
Baczny spostrzegacz byłby może od razu zobaczył tę uderzającą okoliczność, że pomiędzy rozmaitemi przedmiotami służącemi do przyjemności i zbytku, znajdującemi się w salonie, większa część była pochodzenia angielskiego, pomimo nieubłaganego zakazu, którym system kontynentalny dotykał wszystkie wyroby Anglii. Słowem, w mieszkaniu tem, poczynając od wazonów kwiatowych z Godwood z tłem blado zielonem lub niebieskiem i wypukłemi białemi figurami, aż do porcelany najprzezroczystszéj i najpiękniéj malowanéj, prawie wszystko było utworem angielskiego przemysłu; toż samo można było powiedzieć o bardzo bogatym srebrnym serwisie do herbaty; i o tylko można było w nim zarzucić, że prawie wszystkie części były w nim nieparzyste, i tak: gruby srebrny czajnik służący do odlewania wody z samowaru, był ozdobiony koroną książęcą, gdy tymczasem puszka od herbaty była tylko opatrzona szyszakiem rycerskim, a cukierniczka prostą cyfrą mieszczańską. Lecz pomimo tej różnorodności, cały ten przyrząd srebrny był bardzo świetny i przyjemnie było widzieć odbijające się w nim tysiączne połyski światła lampy i ognia kominkowego.
Kobieta wieku średniego objawiała w całéj postawie swojéj rozsądek, szczerość i wesołość; liczyła już dobrze czterdzieści dwa lat wieku; lecz włosy jéj były jeszcze bardzo czarne, cera świeża, zęby białe; jéj żywe oko i wesoły uśmiech, zdradzały dobry humor; kibić kształtna, pomimo pewnej tuszy ciała, wynagradzała powagą to, co jéj zbywało na lekkości; słowem, zacna ta kobieta powszechną zwracała na siebie uwagę, kiedy ubrana w świeżym czepeczku z angielskiéj koronki, ściśnięta piękną suknią z angielskiej materyi, okryta pięknym szalem indyjskim, naznaczonym stęplem angielskim, towarzyszyła do miejscowego kościoła młodéj panience, której była więcéj przyjaciółką jak ochmistrzynią.
Panienka ta skończyła lat siedmnaście, była wysoka, bardzo szczupła i nadzwyczajnie delikatna, będąc obok tego organizacyi niesłychanie tkliwéj i nerwowéj.
Tkliwość ta częstokroć zbyteczna, którą niekiedy najmniejsze wzruszenie do najwyższego podnosiło stopnia, miała pierwszą swą przyczynę w wypadku przed wielu wydarzonym laty, którego głównem następstwem było, że dziewica ta została odtąd bardzo bojaźliwą: niespodziany łoskot, nagły przestrach, powieść przerażająca, przywodziły ją czasami do niesłychanéj trwogi i przerażenia, które sobie wyrzucała wkrótce, ale których żadną miarą pokonać nie mogła.
Trudno było widzieć powabniejszą, lub więcéj zajmującą osobę; a kiedy czasami pod wpływem tego niezwalczonego uczucia obawy, zrządzonego częstokroć przez jaką błahą przyczynę, zadrżała nagle.... podniosła swą piękną główkę na szyi wyniosłéj, i z drżeniem... słuchała... wtedy jéj powabna postać... łagodne, wielkie, niebieskie oko zaiskrzone trwogą i niepokojem, przypominały biedną przestraszoną gazellę.
Ta natura tak nerwowa, tak fatalnie czuła, nie miała świeżéj cery zupełnéj czerstwości. Dziewica ta była zwykle nadzwyczajnie blada, ale najlżejsze wzruszenie okrywało zaraz jéj lica żywym rumieńcem. Wtedy jéj miła i powabna twarzyczka, otoczona jedwabnemi splotami wspaniałych jasno-szatyn włosów, zdawała się jaśnieć całym blaskiem młodocianego kwiatu.
Wprawdzie, cera świeżym ukraszona rumieńcem, z pełniejszemi i więcéj zaokrąglonemi rysami, zwiększałaby może jéj powaby materyalne, lęcz byłaby ona zapewne utraciła ten urok, który nadawał jéj postaci coś tkliwego, prawie idealnego, zwłaszcza kiedy ubrana w bieli, z lekką zasłoną okrywającą w połowie jéj blade lica, przechodziła się wolnym krokiem na wybrzeżu, lub w cienistych ulicach swojego ogrodu.
Ostatnią z trzech osób zebranych w salonie, był ów fenix tegoczesnéj epoki, to jest młody i ładny chłopiec, niepowołany pod sztandary wojenne.
Fenix ten miał dwadzieścia pięć lat, wzrost jego był średni, wysmukły i kształtny, twarz pełna wyrazu i regularna; lecz w rysach jego zamyślonych widać było pewien rodzaj melancholicznej nieśmiałości, będącéj skutkiem wielkiego kalectwa, które go od służby wojskowéj uwalniało; jednem słowem, wzrok tego młodzieńca był tak krótki, że zaledwie tyle widział, ażeby mógł krokami swemi kierować; co więcéj, skutkiem organicznego jakiegoś dziwactwa, nie mógł wcale korzystać z okularów; chociaż wielkie i ciemne oczy jego były zupełnie czyste i otwarte, spojrzenie jego miało w sobie coś niepewnego, osłonionego, spojrzenie, które niekiedy bolesny przybierało wyraz, mianowicie, kiedy biedny kaleka, zwróciwszy się nagle do ciebie jakby ci się chciał przypatrzyć.... przypominał sobie niestety! z gorzkim smutkiem, że w odległości trzech kroków wszelka postać była już dla niego prawie niewidzialną.
Jednak wyznać musimy, że jeżeli skutki kalectwa tego biednego młodzieńca wzbudzały tkliwe politowanie, to także stawały się powodem żartów i śmiechu, ponieważ zdarzało mu się niekiedy zabawne popełniać omyłki.
Zdaje się, że nie potrzebujemy wspominać, że jeśli kobieta dojrzała, bawiła się czasami tą śmiesznością niektórych pomyłek krótkowidza swego kuzyna, za to młoda dziewica przeciwnie, okazywała się bardzo tkliwą na to wszystko co było interesującego w położeniu tego niby ociemniałego, w położeniu częstokroć nader smutnem i bolesnem.
Panienka ta równie, bardzo wiele cierpiała z powodu swéj prawie chorobliwéj czułości, z powodu téj lękliwości nerwowéj, któréj pokonać nigdy nie mogła. Dla tego też te dwie słabe istoty musiały tkliwie sympatyzować z sobą, i znajdować tajemny węzeł w saméj ich niedoli, która to uśmiech to łzy wywoływała.
Opisawszy te trzy osoby, przyjmiemy teraz udział w ich rozmowie.
Młoda panienka haftowała, jéj guwernantka robiła coś na drutach z ponsowéj włóczki, co zdawało się być przeznaczonem na długi i ciepły szal zimowy na szyję, gdy tymczasem młodzieniec trzymając tuż przed oczami ostatni numer Dziennika Cesarstwa, rano odebrany z poczty, czytał głośno najświeższe wiadomości, śród których donoszono, że książę Reggio wyjechał do armii, nad którą miał objąć dowództwo.
Ochmistrzyni usłyszawszy przed kominkiem lekkie wrzenie i kilkakrotny szum pary, i sądząc że woda na herbatę już była gotową, rzekła do swego kuzyna:
— Onezymie, przestańmy na chwilę czytać; woda się już gotuje, spuść ją więc do czajnika, a przedewszyslkiem uważaj i bądź ostrożnym.
Onezym złożył dziennik na stole, wstał i postąpił ku kominowi z pewnem ściśnięciem serca, gdyż nieszczęśliwy. krótkowidz miał rozpocząć przedsięwzięcie trudne, niebezpieczne i pełne przeszkód, których bytu tylko przeczuciem się domyślał; i tak, najprzód trzeba mu było po lewéj stronie ominąć duże krzesło, a z prawéj stojący obok geridon. Wyszedłszy z téj Charybdy i Scylli należało jeszcze przejść przez mały taburecik i dostać się nareszcie do wrzącego samowaru.
Młoda dziewica, jakeśmy już powiedzieli, nie śmiała się prawie nigdy z drobnych przypadków Onezyma; a jednak bywały one niekiedy tak niespodzianie komiczne, że czasami mimowolnie uległa koniecznéj chęci śmiechu. Lecz biedny młodzieniec tego się najwięcéj wświecie obawiał, ażeby nie obudzić śmiechu swéj towarzyszki samotności, i chociaż sam pierwszy szydził ze swojéj niezręczności, w głębi jednak serca zawsze wiele na niéj cierpiał.
Łatwo się więc domyślić, z jaką uważną przezornością, jak ostrożnie niespokojny Onezym poszedł do samowaru; wyciągnąwszy przed sobą obie ręce, ostrzegł się najprzód o stojącym po lewéj stronie fotelu, ominął tę przeszkodę, potem już miał potrącić stojący na przeciwnéj stronie geridon, gdy znowu prawa ręka wskazała mu tę drugą zawadę. Cieszył się już w duchu, że się dostanie do komina bez żadnego wypadku, gdy wtem połknął się o nieszczęsny taburet postawiony na drodze, a chcąc uchwycić równowagę, cofnął się o dwa kroki, i uderzył o geridon, który z wielkim łoskotem upadł na ziemię.
Od chwili czasu, dziewica, przerwawszy swą robotę pogrążona była w głębokiem dumaniu... Głośny upadek sprzętu wyrwał ją nagle z tego zamyślenia, a nie znając przyczyny tego łoskotu, nie będąc w stanie pokonać swéj trwogi, krzyknęła przeraźliwie, zbladła, i gwałtownem zdjęta drżeniem, pochyliła się w krześle....
— Moje dziecię... To nic.. uspokój się, — zawołała ochmistrzyni, — to znowu nowa niezręczność Onezyma... nie lękaj się.
Młoda panienka dowiedziawszy się o przyczynie tego łoskotu który ją tak przestraszył, żałowała bardzo że mimowolnie zwiększyła pomieszanie biednego krótkowidza, i starając się ukryć drżenie którem jeszcze była przejęta, odpowiedziała:
— Przebacz mi, moja przyjaciółko... szalona jestem, ale ty wiesz, że żadną miarą nie mogę powściągnąć téj niedorzecznéj lękliwości mojéj.
— Biedne dziecię, alboż to twoja wina, mój Boże!... wszakże ty najpierwsza cierpisz na tych mimowolnych strachach? Nie, nie masz potrzeby usprawiedliwiać się z tego?... i gdyby nie ta niezręczność mego kuzyna...
— Nie kończ, właśnie to ja wstydzić się powinnam pana Onezyma, — przerwała panienka, — żeby w moim wieku, być jeszcze takim tchórzem... to hańba.
Młody człowiek zasmucony swoim przypadkiem, wyjąkał kilka słów przeproszenia, a stawiając geridon na miejscu, usunął taburet i dostał się nareszcie do nieszczęsnego samowaru, który przyniósł na stół, gdy tymczasem pani Robertowa trzeźwiła swą młodą wychowankę.
Wkrótce Onezym okazał się prawdziwym bohaterem.
Ciotka jego, widząc go zabierającego się do przyrządzenia herbaty, rzekła do niego, zajmując się jeszcze ciągle swoją pupillą.
— Na miłość boską! nie ruszaj samowaru... jesteś tak niezręczny mój biedny chłopcze, że cię może spotkać nowe jakie nieszczęście...
Onezym głęboko upokorzony i pragnąc naprawić swą sławę, nic nie odpowiedział, lecz zamierzył korzystać z nieuwagi ciotki, ażeby właśnie postąpić wbrew jéj woli; w tym celu podniósłszy nakrywkę czajnika, i oparłszy lewą rękę na krawędzi stołu, podniósł prawą, ażeby czajnik napełnić ukropem... Na nieszczęście, krótki wzrok zawiódł go tym razem, i woda zawarta w samowarze zaczęła spływać obok otworu czajnika... dotkliwy ból ostrzegł go o tem nowem niepowodzeniu, i lewa jego ręka oblana ukropem, została najokropniéj sparzona.
Onezym, jakeśmy już powiedzieli, okazał w téj chwili bohaterski stoicyzm, gdyż, prócz nagłego tylko wzdrygnięcia spowodowanego niespodzianym i gwałtownym bólom, nie wydał najmniejszego głosu, a ostrzeżony bolesnem następstwem błędu swojego, zdołał czajnik wodą napełnić, poczem rzekł głosem spokojnym:
— Moja ciotko... herbatnik już napełniony... czy mogę zrobić herbatę... Możeby i pani wypiła filiżankę?
— Jakto! herbatnik już napełniony!... — zawołała ochmistrzyni obracając się śpiesznie. — Rzeczywiście, on prawdę mówi... i to bez żadnego nieszczęścia: ah! tym razem trzeba to chyba w kominie zapisać, mój chłopcze kochany.
— Doprawdy, moja przyjaciółko, — odezwała się dziewica głosem lekkiego wyrzutu; — jesteś niesprawiedliwą i bez litości...
Poczem zwracając się do młodzieńca, dodała z uśmiechem:
— Proszę jéj nie słuchać, panie Onezym, ta niepoczciwa ciotka, zawsze chce pana prześladować... ale ja, bronić pana będę... Tymczasem daj mi pan filiżankę herbaty...
— Na Boga żywego!... — zawołała ochmistrzyni śmiejąc się, — ten nieszczęśliwy, gotów jeszcze rozbić ten piękny różany serwis, który Pan przywiózł z sobą z ostatniej podróży.
Lecz Onezym zawiódł teraz złośliwą przepowiednię ciotki, przyniósł bowiem śmiało i bez żadnego wypadku filiżankę herbaty dziewicy... która rzekła do niego uprzejmie:
— Bardzo dziękuję panu Onezymowi za jego grzeczność.
I słowa to wymówiła z najmilszym uśmiechem... spotkawszy jednocześnie wielkie melancholiczne oczy biednego kaleki, które machinalnie zwracały się ku niéj... jak gdyby jéj szukały... To niepewne i smutne, prawie błagające spojrzenie wzruszyło dziewicę.
— Niestety! — pomyślała sobie, — on nie spostrzegł żem się do niego uśmiechnęła; jego biedne i słodkie oczy zdają się błagać przebaczenia za swoje kalectwo.
Myśli te zasmuciły ją tak widocznie, że ochmistrzyni odezwała się do niéj:
— Co ci jest, moje dziecię? zdajesz się być zmartwioną?
Usłyszawszy te słowa swéj ciotki, Onezym zwrócił natychmiast wzrok swój niespokojny ku towarzyszce swéj samotności, jak gdyby chciał zbadać wyraz jéj twarzy... Lecz pomyślawszy zaraz, że niebędzie w stanie nic dojrzeć, pochylił głowę ze smutkiem i ukrył na kolanach swą sparzoną rękę, która go już okropnie bolała.
Dziewica zmieszana trochę spostrzeżeniem swéj ochmistrzyni, odpowiedziała:
— Mylisz się, moja przyjaciółko... nie jestem wcale zmartwioną... Ale, przed chwilą, mówiłaś o moim ojcu i przypomniałaś mi to, o czem zapomnieć nie mogę... to jest, że już od kilku dni powinien być razem z nami, a tymczasem dotąd nie wraca.
— Jakto, i będziesz się tem niepokoiła, moje dziecię? Alboż to będzie pierwszy raz, że Pan nie przyjedzie na dzień który nam naznaczył?...
— Spodziewam się, że zwłoka ta nie ma w sobie nic zatrważającego... a jednak...
— Ah! mój Boże! przecież pan może być zaczynianym mimowolnie w widokach swego handlu... Więc ty myślisz, że kiedy kto na wielką skalę zajmuje się handlem wyrobów rueńskich i innych materyj, może przepowiedzieć na oznaczoną godzinę swój powrót do domu? Ileż się to razy przytrafia, że właśnie w chwili wyjazdu zawięzuje się nowy jaki interes... i wtedy człowiek mimowolnie przymuszony jest pozostać.
— Moja ciotka ma słuszność, — rzekł Onezym, — rozmaite obroty handlowe są częstokroć tak nieprzewidziane!...
— To prawda, panie Onezym..
— A nie pamiętasz o tem, moje dziecię, — dodała ochmistrzyni, — nie pamiętasz o tem, że Pan nigdy nie chce, wrócić do domu, ażeby ci nie przywiózł rozmaitych ładnych rzeczy, zawsze z fabryk angielskich... a dlaczegóż to?.. ponieważ one są rzadsze i więcéj poszukiwane... ponieważ to jest owoc zakazany.
— O! tak... ten dobry i kochany ojciec obsypuje mnie tysiącznemi dowodami swéj miłości i każdym razem kiedy mnie opuszcza... zarówno zemną płacze...
— Dla tego też Pan ma całą słuszność za sobą, i jeśli podróżuje, to dla twego dobra, moje dziecię... — „Chcę ażeby moja córka była bogatą, — mówił do mnie, może dwa miesiące temu, przed swoim wyjazdem. — Jeszcze jedna albo dwie dobre wycieczki, a posag jéj będzie golowy, wtedy, na honor! niech djabli wezmą mój handel rueński; nie opuszczę już mego kochanego dziecka.“
— Daj Boże! ażeby ta chwila jak najprędzéj nadeszła, — odpowiedziała panienka z westchnieniem; — nie prędzéj będę spokojną i szczęśliwą, dopóki ten dobry i ukochany ojciec nie pozostanie przy mnie na zawsze.... W oddaleniu człowiek zawsze doznaje takiéj trwogi!
— Trwogi?... O ty nieszczęśliwy i kochany mój tchórzu, — zawołała czule ochmistrzyni, — trwogi? z jakiegoż powodu? jakież to niebezpieczeństwo może grozić takiemu zacnemu negocyantowi jak Pan? który się niczem innem nie zajmuje jak swemi interesami i który sobie podróżuje w dobrym powozie, ażeby się mógł zatrzymać gdzie mu się spodoba, który sobie jedzie od miasta do miasta dla zostawienia swoich próbek? Jeszcze raz powtarzam, gdzież tu jest jakie niebezpieczeństwo? Zresztą, jeździ tylko we dnie, a nadto, zawsze jeszcze ma z sobą swego towarzysza, który wiesz o tem dobrze, w ogieńby poszedł za Panem, ten stary, poczciwy sługa, chociaż możnaby powiedzieć, że nad nim jakieś smutno wisi przeznaczenie...
— Biedny człowiek.. to prawda, gdyż w każdéj podróży mego ojca, staje się ofiarą jakiegoś wypadku...
— Tak, bo to jest stary wścibski, który musi wszędzie swój nos wtrącić, i który co ważniejsza, jest bardzo niezgrabny (nie przymawiam ci bynajmniéj, mój kuzynie), lecz pomimo tego byłby on najtroskliwszym stróżem w chorobie, gdyby wypadek zrządził, że Pan miałby zasłabnąć w drodze... Więc pytam się jeszcze, czego tu się lękać moje dziecię?
— Niczego... masz słuszność...
— Pomyśl, coby to było, gdybyś miała, jak tyle innych kobiet, ojca wojskowego w armii?
— Ah! moja przyjaciółko! co mówisz? będąc tak słabą i tkliwą, potrafiłażbym się oprzeć ciągłej trwodze, któraby mną miotała.... Ja, ustawicznie zajęta myślami, że mój ojciec byłby wystawiony na największe niebezpieczeństwa... na śmierć!... Słuchaj... widzisz, na samą w myśl o tem...
— Tak, na samą myśl o tem, jużeś zbladła i drżysz cała. Nie dziwi mnie to, moje biedne dziecię... znam twoje przywiązanie do twego czcigodnego ojca... Ale odpędźmy te smutne myśli.. i ażeby cię rozerwać, Onezym będzie daléj czytał gazetę... czy chcesz?
— Bardzo chętnie... jeśli pan Onezym nie jest zmęczony.
— Nie, pani, — odpowiedział młodzieniec czyniący prawie nadludzkie wysilenie, ażeby ukryć swoje coraz większe boleści; i przysunąwszy jak można było najbliżéj gazetę do oczu, zabierał się do dalszego czytania; lecz pierwéj odezwał się jeszcze:
— Zdaje mi się, że tu jest artykuł który panią zajmie...
— O czemże to, panie Onezym?
— Jest to jeszcze jeden znakomity czyn tego sławnego Korsarza z Dieppe, o którym dzisiaj tyle mówią, i którego przezwano plagą Anglików.
— Moje dziecię, obawiam się, aby to nie było zbyt wzruszające dla ciebie, — rzekła ochmistrzyni, — jesteś dzisiaj tak rozdrażnioną.
— Panie Onezym, rzekła dziewica z uśmiechem, — czy ta historya zakrawa na bardzo straszną... bardzo przerażającą?
— Nie zdaje mi się, pani, gdyż mowa tu jest o jakiejś ucieczce. Taki przynajmniej jest tytuł tego artykułu:
— W saméj rzeczy, musi to być ciekawe, — odpowiedziała Sabina. — Racz pan czytać, pnie Onezym... Jeśli przedmiot zdawać mi się będzie zbyt okropnym, to poproszę pana, ażebyś przestał.
— Co do mnie, słucham z największą uwagą, dodała ochmistrzyni głosem radosnym, — bo ja uwielbiam historye bitew korsarskich...
— O ty!... ty jesteś odważną, — rzekła dziewica z uśmiechem, — ty jesteś śmiałą.
— Jak lew... i smakuję bardzo w historyach bitew, jakie w tym dzienniku znajdujemy; nie raz aż zimny pot na mnie występuje... a jednak nie wyrzekam ich się wcale... O nie taka ja jestem, jak ty, mój ty drogi tchórzu... Zdaje mi się, że najpiękniejszy stan, jest stan wojskowy...
A więc, Onezymie, czytajże nam... lecz jeżeli znajdziesz rzeczy zbyt przerażające, zatrzymaj się... lub przeskocz.
— Spuść się na mnie, moja ciotko, — odpowiedział młodzieniec.
I zaczął czytać następujący opis ucieczki Kapitana Kamienne-serce.