Kobiety w życiu wielkich ludzi/Fałszywa Joanna D’Arc

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Kobiety w życiu wielkich ludzi
Wydawca Bibljoteka Domu Polskiego
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


FAŁSZYWA JOANNA D’ARC
Wiara w nadprzyrodzone i niezwykłe jest tak przyrodzoną naturze człowieka... iż gdyby ją ludziom odebrano, byliby z tego bardzo niezadowoleni i bardzo nieszczęśliwi. Stąd morał się wywodzi, że wszelkim szarlatanom zawsze dobrze się powodziło i powodzić będzie...

Joanna D’Arc, ta wysłanka niebios, ta półkobieta a napół nieziemskie zjawisko, została, jak zwyczajny śmiertelnik pochwyconą i spaloną na stosie? Nie! to niemożebne! To bajka wymyślona przez wrogów Dziewicy!... Takie głosy i szepty szły śród ludu po straceniu Joanny i nigdy może grunt dla samozwańczego wystąpienia nie był lepiej przygotowany, niźli w danym wypadku.
Zaledwie też mija lat sześć od tragicznej śmierci Dziewicy Orleańskiej w Rouen, gdy pojawia się nowa bohaterka, śmiało twierdząca, iż ona właśnie jest Joanną D’Arc, podstępnie zagarniętą do niewoli przez Anglików, lecz że dzięki Wszechpotężnej Opatrzności — stale się nią opiekującej — udało jej się ujść stosu i turmy, zaś sam fakt cudownego uratowania zmuszoną była zatajać z różnych względów...
O niezwykle ciekawej osobistości oryginalnej awanturnicy mamy naogół wiadomości fragmentaryczne i dość skąpe. Oczekuje ona swego historyka. Niezbicie dotychczas zostało stwierdzonem, iż istotnie miała na imię Klotylda, urodziła się w jakiejś wsi francuskiej około 1411 r. — liczyła więc lat tyleż co prawdziwa Dziewica Orleańska, którą przypominała do złudzenia zewnętrznym wyglądem. Natomiast nieznanem pozostaje nazwisko, bliższe szczegóły o rodzicach, oraz szczegóły, co czyniła zanim zdecydowała się wystąpić w samozwańczym charakterze na szerszą arenę działalności.
A grunt do udatnego wystąpienia został znakomicie, jak nadmieniłem, przygotowany. Wprawdzie, najniewdzięczniejszy z królów, Karol VII, który palcem nawet nie kiwnął, by ratować Joannę D’Arc, zdążył już całkowicie o swej wybawicielce zapomnieć, wprawdzie dworacy i magnaci niechętnie wspominali pasterkę z Domremy, zazdrośni o przypisywaną jej jedynie zasługę uratowania Francji; wprawdzie duchowieństwo też wolało zasłonę milczenia rzucić na Dziewicę Orleańską, nie wiedząc na co się zdecydować: czy uznać ją za heretyczkę, czy świętą... lecz bohaterska legenda o kobiecie rycerzu trwała, trwała w pamięci wojaków i ludu, który zrazu pocichu, poczem coraz głośniej jął twierdzić, iż „Niezwyciężona zginąć nie mogła, że żyje, bo nie imała jej się żadna siła ludzka, ani ciosy wroga“.
Gadki, podawane z ust do ust, zataczały coraz szersze kręgi. Wiara ta zdołała specjalnie rozkrzewić się w Normandji i wkrótce cały kraj uparcie powtarzał, iż Anglicy pochwycili jakąś kobietę bardzo podobną do Joanny i że ją to, na jej miejsce, spalili.
Wiarę potwierdzał jeszcze ustęp z „Kroniki brytyjskiej“, brzmiący następująco: „Anglicy przywieźli do miasta Rouen jakąś dziewczynę, którą długo trzymano w zamknięciu. Badał ją szereg uczonych mężów z duchownych i świeckich, by wywnioskować, czy nie czarami lub innemi zakazanemi sposobami osiągała zwycięstwa. Dziewczyna, na zadawane pytania, dawała odpowiedzi tak dalece rozumne, iż długo ważono się, nim wydano wyrok. Atoli, nakoniec, postanowiono Joannę D’Arc spalić, „lub tę niewiastę co do niej podobną była“.
Pewien kronikarz z Lotaryngji jeszcze bardziej tajemniczo piszę:
„Dziewica Orleańska, przywiodłszy wojsko królewskie pod mury grodu Rouen, nagle znikła i niewiadomo, jakie dalsze jej dzieje. Twierdzą jedni, iż pochwycona przez Anglików na stosie spaloną została, inni powiadają, że przez nikczemnych rycerzy, zazdrosnych jej rycerskiej sławy, została zabita“.
Ustępy, przytoczone przeze mnie, wystarczą, by zrozumieć dalszy ciąg opowiadania.
Gdy więc na początku 1436 r., w Lotaryngji, pojawia się sobowtór Joanny D’Arc, spotyka fałszywą Dziewicę wybuch entuzjazmu i radości. Ponieważ kraj częściowo był jeszcze zajęty przez Anglików, ludność wita rzekomą bohaterkę z zapałem, sądząc, iż przy jej pomocy nastąpi szybkie wypędzenie wroga, a mało się troszcząc o dokładne sprawdzenie tożsamości osoby awanturnicy. Fałszywa Joanna plecie jakąś mocno niejasną, mglistą i splątaną historję o swem cudownem ocaleniu. Ale, że głównym momentem cudownej opowieści, jest nie niemniej cudowne uniesienie jej, już przywiązanej do pala przez Anglików z pośród płomieni stosu przez pomoc aniołów, to całkowicie wystarcza! Któżby był na tyle niegrzecznym względem Dziewicy, by żądać dowodów, lub badać gdzie spędziła ostatnie sześć lat i czemu pozostała w ukryciu? Poco? A nużby się obraziła i znowu zniknęła! A Anglicy siedzą na karku! Dość, że jest! Teraz niech myśli za innych i goni przewrotnych brytańskich wyspiarzy.
Wieść o radosnym fakcie „powrotu Dziewicy“ niesie stugębna fama na wsze strony i teraz następuje najbardziej dziwaczny moment tej dziwacznej historji.
Zwabieni rozgłosem przybywają na miejsce bracia prawdziwej Joanny — świeżo nobilitowani kawalerowie Jan i Piotr D’Arc de Lyse. Los siostry doskonale jest im znany. Starszy Jan dowiedział się tragicznej wieści z ust samego króla Karola VII, u którego pozostawał na służbie, młodszy zaś Piotr — z ust Anglików, będąc wzięty, wraz z siostrą, do niewoli. Oczywiście bracia ani na chwilę uwierzyć nie mogą w tak radosną dla nich wieść — zanadto przeczy ona bolesnej rzeczywistości. Rzecz prosta jednak, że jadą, by ujrzeć samozwańczą Joannę. Nic dziwnego w tem niema. Zapewne zdemaskują oszustkę?
Spotkanie ma miejsce dnia 20 marca 1436 r. we wsi Grange d’Orne, wpobliżu miasta Metz, Joanna bynajmniej się nie cofa przed spotkaniem, przeciwnie oświadcza, iż powita braci z jak największą radością, gdyż oddawna tęskni za niemi (Jak gdyby tak trudno jej było miast błądzić po Lotaryngji, odrazu zgłosić się do ich domu).
Przybywa więc Joanna na dzień wyznaczony, w kobiecem ubraniu w towarzystwie paru szlachty z Metzu. Kawalerowie D’Arc już oczekują na miejscu. Obie strony patrzą na się jakby z wahaniem, jakby badając wzajemnie. Nagle starszy Jan szeroko rozwiera ramiona.
— Najdroższa siostro, — woła — Bogu Najwyższemu dzięki! Żyjesz!...
— Tak długo czekałam na was! — woła Joanna i z płaczem rzuca mu się na piersi.
Fałszywa Joanna płacze, Jan i Piotr płaczą, świadkowie płaczą, nawet zda się konie za chwilę zapłaczą z rozczulenia i radości. Scena powitania rodzinnego po tak długiem niewidzeniu jest istotnie rozczulająca, nic też dziwnego, że świadkowie o niej później opowiadają, iż „dawno tak serdecznej miłości rodzinnej nie widzieli.“
Ostatnie lody zwątpienia pękły i stopniały. Jak nie uznać Joanny, jeśli własna rodzina ją uznaje?
Lecz słusznie zapytaćby się kto mógł, co właściwie powodowało wielce szlachetnymi kawalerami Janem i Piotrem de Lys, by samozwańczą awanturnicę uznać za siostrę. Panowie ci, jak świadczą współcześni, naiwnością się nie odznaczali i dobrze wiedzieli z kim naprawdę mają do czynienia.
Więc?
W cudzą psyche wżyć się jest dość trudno, lecz zdaje się, że tajemnica nagłego wybuchu uczuć rodzinnych polegała na tem, że Karol VII niezbyt hojnie obdarzył ich swemi łaskami, a to co zdążyli od niego wycisnąć dzięki siostrze, dawno stopniało i pochłoniętem zostało przez najprzeróżniejsze wydatki. Na późniejsze nagabywania król udawał głuchego, niezbyt pomny zasług bohaterki i drogą normalną niewielka ze szczodrobliwości monarchy mogła być korzyść. Lecz zgoła inaczej przedstawiałaby się sprawa o ileby żyła Dziewica... Tu król nie mógłby się wykręcić, nie narażając się na zarzut niewdzięczności oraz gromadne oburzenie poddanych...
Takiem było rozumowanie braci! Bowiem pieniądz jest wszechwładny i za tę cenę można nawet przyznać się do siostry. Lecz jaką znakomitą znawczynią serc była śmiała awanturnica, która zgóry przewidziała, że scena konfrontacji na jej korzyść jedynie wypaść może!
Ale czy w podobnych okolicznościach dumny ród Mniszków nie przyjął z otwartemi rękami Dymitra Samozwańca, a grupa magnatów w aktorce, mianującej się księżną Tarakanową nie chciała widzieć, dla celów osobistej korzyści, córki rosyjskich carów?

*

Nazajutrz czuła trójka wyruszyła do sąsiedniego miasteczka Vocouleurs, gdzie została powitana z niemałemi honorami. Jeden z towarzyszy broni Dziewicy Orleańskiej, rycerz Nikol Loo stwierdził stanowczo, iż w przybyłej rozpoznaje Joannę. Wszak ma nawet taką samą plamkę za uchem!
W dowód czci ofiarował jej bojowego konia i miecz. Wtedy entuzjazm stał się powszechny. Zwożono bohaterce co kto miał — ten zbroję, ów hełm, inny kieskę wcale zasobną. Darami ani ona, ani bracia nie gardzili, chcąc zaś wywdzięczyć się ofiarodawcom rzekoma panna D’Arc, ze zręcznością niebywałą, urodzonego jeźdźca, dosiadła rumaka i wygłosiła ad hoc mowę, w której oświadczała, iż zamierza doprowadzić do końca dzieło i przepędzić za morze Anglików. Czuje się jednak wyczerpaną i musi miesiąc wypocząć po trudach. Po jakich? — bliżej nie określała. Zresztą, głosy niebiańskie, wyznaczyły dzień rozpoczęcia przedsięwzięć. Ma to być dzień 24 czerwca, gdy przypada święto Jana Chrzciciela!
Ponieważ termin ten zgadzał się w zupełności, z przepowiednią prawdziwej Joanny z 1429 roku, gdy głosiła, iż w tym to czasie wypędzi wroga z kraju... mamy dowód, że samozwańcza niewiasta dobre wskazówki otrzymała od braci, lub świetnie przestudjowała historję poprzedniczki.
Ponieważ jednak w Vocouleurs znaleźli się ludzie nieco mniej naiwni, niźli Nikol Loo i jego towarzysze i poczęli coś nie coś przebąkiwać — bohaterka uznała za stosowne wynieść się cichaczem do pobliskiego Marrille, gdzie zamieszkała w domu niejakiego Jana Quen’a.
Tam odwiedziła ją delegacja rycerzy z Metz’u pod przewodnictwem Joffroi D’Eks, którzy również osypali ją darami, ofiarując między innemi drugiego konia.
Sceny te uznania dość podejrzanie wyglądają ze względu, iż wielu rycerzy z Metz’u, dobrze wiedziało o prawdziwym losie dziewicy. Zapewne i oni mieli swe plany.
Fetowana i podejmowana przez okolicznych feudalnych panków, pędzi Joanna żywot bez troski. Nikt nie śmie wyrazić najlżejszego przypuszczenia możliwości oszustwa. Otrzymuje nawet zaproszenie na dwór do Arlon od starej księżnej Elżbiety Luksemburskiej, dokąd udaje się skwapliwie.
Księżna wielce skłonną była do mistycyzmu, a że prawdziwa Joanna posiadała istotnie dar jasnowidzenia, zaprosiła więc bohaterkę do swego zamku, chcąc przeniknąć niewiadome tajniki losów.
Awanturnica przybywa w początku sierpnia 1436 r. do Arion i stamtąd pisze list do króla Karola VII, prosząc o audjencję.
Z listem osobiście do monarchy, bawiącego w Lyonie, udaje się Jan de Lys, a sprawą potrafi pokierować tak gładko, że i król nie kwestjonuje oficjalnie zmartwychwstania Joanny.
Może czyni tak, by uniknąć komplikacji. Bierze jednak na bok świeżo kreowanego szlachcica i oświadcza, iż mimo najlepszych chęci więcej niż sto lirów wypłacić nie jest w stanie. Nawiasem mówiąc, Jan de Lys nigdy tych pieniędzy nie otrzymał, do tego stopnia kasa francuska była pustą.
Jak dalej potoczyłyby się losy odważnej samozwańczyni niewiadomo, gdyby nie nieprzewidziana okoliczność. Możeby ją wkońcu przyłapano na kłamstwie i ukarano surowo? Może Karol VII sam kazałby ją wrzucić do lochu?
Lecz snać dobra gwiazda czuwała jeszcze nad nią?
Na dworze księżnej Luksemburskiej poznaje, przybyłego w odwiedziny, młodego, gdyż liczącego dwadzieścia pięć lat, hrabiego Ulryka V Wirtemberskiego, który odrazu zakochuje się w niej na zabój. Ofiaruje pseudo Dziewicy zbroję złocistą i z przedmiotem swego uwielbienia nie rozstaje się na chwilę, jak złośliwi głoszą, nawet w nocy.
Uwozi najdroższą do Kölnu, gdzie rezydował na prawach udzielnego księcia wraz z bratem Ludwikiem I, pod opieką matki Henryetty.
Fałszywa Joanna zamieszkała wraz z nim, ubierała się po męsku, przyjmowała udział w hulankach i tańcach, nie przestając się jednak tytułować „Dziewicą Orleańską“ i twierdzić, iż znajduje się pod opieką niebios.
Ulryk V święcie wierzył w tę niebiańską misję i postanowił ją nawet wykorzystać dla szczęścia kraju i obywateli.
— Czy możesz stale przewidzieć przyszłość — zagadnął.
— Dziwne pytanie? — oburzyła się Joanna — na tem polega moja moc!
— Więc!... — tu wyłuszczył zawikłaną historję o dwóch kanonikach miasta Kölnu, ubiegających się o godność biskupią. Chodziło o to, by przy pomocy sił nieziemskich określić, który godniejszy objąć episkopat i który dostojeństwo zdobędzie.
Prawdziwa Joanna D’Arc, gdy ją swego czasu proszono, by przepowiedziała kto z trzech kandydatów (Marcin V, Grzegorz XII i Benedykt XIII) przez konklawe obranym zostanie — papieżem — po dłuższym namyśle i żarliwej modlitwie, dała istotnie trafną odpowiedź.
Nasza bohaterka, okazała się mniej skromną. Z całym tupetem wymieniła odrazu nazwisko domniemanego wybrańca i oświadczyła nawet, iż przyjmie osobiście udział w wyborach, by sprawę skierować na należyte tory.
Ulryk V, a wraz z nim doradcy przyklasnęli pięknemu zamierzeniu, lecz działalność ta obywatelska zwróciła uwagę pewnej osobistości, która z zadowoleniem zatarła ręce.
— Hm... teraz cię mamy!
Tą wysoce uradowaną osobistością był generał inkwizytor Kölnu, Henryk Kaltazen, który ku wielkiej uciesze wiernych, wyprawił na tamten świat niemałą już liczbę czarownic, sług szatana i heretyków. Na Joannę dawno miał już chrapkę, znajdowała się jednak pod opieką suwerennego księcia, a dowodów bezpośrednich nie było. Wprawdzie chodziła w stroju męskim, co już samo przez się poczytywać należało za grzech niemały, dalej twierdziła, iż jest dziewicą, a nie zachowywała się zupełnie dziewiczo... ale... ale... wszak to jeszcze ani prawdziwe czarownictwo, ani herezja.
Kiedy się jednak miesza do spraw duchownych — to zgoła co innego! Zresztą uczony mąż zebrał i inne dowody.
Joanna zajmuje się magją. Była w pewnym domu, gdzie rozerwała obrus na pół, następnie dmuchnęła i złączył się on w całość. Kiedyś pono nawet, w przystępie złego humoru cisnęła najmiłościwszemu księciu, Ulrykowi kielichem w głowę i kielich się nie zbił. Toć jeśli to nie są czary, gdzież czarownic szukać na świecie?
I byłaby zapewne Joanna całkowicie się upodobniła do prawdziwej Dziewicy i pod czułym okiem Kaltajzena, wedle wszelkich reguł „postępowania przeciwczartowskiego“ spłonęła na stosie, gdyby nie w porę powiadomiony kochanek Ulryk V, świadom niebezpieczeństwa, zdążył ją tak ukryć, że nawet inkwizytorzy nie mogli przewąchać miejsca pobytu poszukiwanej „Dziewicy“, następnie potajemnie wywiózł z Kölnu.

*

Wydostawszy się z niebezpiecznych szpon inkwizycji, Joanna powróciła na gościnny dwór księżny Luksemburskiej, snać w oczekiwaniu nowej przygody. Nadzieja ją nie zwiodła, mimo, iż postąpiła, jak ślubująca dziewictwo w żadnym razie nie powinna postąpić. Najspokojniej wyszła za mąż za Roberta d’Armoise, pana na Tichemond’zie, znanego i bogatego rodu.
Istnieje szereg dokumentów, tyczących się tego małżeństwa. Aczkolwiek ślubny akt, odnaleziony w XVII w. jest kwestjonowany, jako falsyfikat... mamy inne papiery bezspornej autentyczności, na których odważna awanturnica podpisuje się:
„Joanna De Lys, Dziewica Francji, pani na Tichemond, ślubna żona Roberta d’Armoise“.
Zdawałoby się, iż samozwańcza dama, zakończywszy szczęśliwie swą burzliwą, mimo że krótką, karjerę, winna była zapomnieć i o swem „dziewictwie“ i o swych przygodach. Ona, pochodząca, zapewne z bardzo niskiego, chłopskiego stanu, była teraz feodalną panią, opływającą w dostatki, której każdy kaprys dla bałwochwalczo zakochanego małżonka stawał się rozkazem.
Lecz zamiłowanie do przygód i wrażeń równie silny pociąg snać w sobie mieści, co gra, pijaństwo, lub rozpusta.
Zaledwie trzy lata od ślubu upłynęły, już widzimy Joannę na nowych wędrówkach. W 1439 r. postanawia, oczywiście, jako Dziewica Orleańska odwiedzić... ni mniej, ni więcej... tylko Orlean i pojawia się tam w zbroi srebrzystej na białym rumaku.
Jedzie przez ulice wolno i z pompą, witana radosnemi okrzykami tłumu. Jak mogło być inaczej? Wszak była wybawicielką miasta, a jej pojawienie oznajmiało nowe zwycięstwo.
W Orleanie zamieszkiwała matka prawdziwej Joanny. Gdy awanturnica przystaje przed jej domem a ta wybiega i całuje ją serdecznie, mimo, że wie, iż trzyma w ramionach oszustkę — entuzjazm dochodzi do zenitu. Orleańczycy, którzy w każdą rocznicę tragicznego zgonu swej wybawicielki 8 razy urządzili uroczystą procesję, podczas której obnoszono cztery świece z jej herbem, zaś pod baldachimem jej miecz i koronę Francji, przechowywane w katedrze — teraz z radości zapomnieli o procesji i ofiarowali w darze pani d’Armoise chleb i masło oraz 210 liwrów „za wszystko dobre, co zrobiła dla nich“. Tak zapisanym jest ten rozchód w księgach miejskich.
Awanturnica śród nieustających uczt przepędziła dwa tygodnie w gronie „swoich dobrych orleańczyków“.
Dnia pewnego jednak tajemniczo zniknęła a wyjazd był tak pośpieszny, że nie przybyła nawet na ludową zabawę, gdzie miano jej złożyć szereg darów, nie licząc ośmiu butelek wina przedniego.
Sekret niespodziewanego wyjazdu był ten, że Karol VII, pragnąc udać się do Orleanu i nie wiedząc, co o „Dziewicy” myśleć i jak się zachować w razie spotkania z nią — wydelegował naprzód swego nadwornego krawca imć Jana Lulie, który prawdziwej Joannie robił szaty... by ten, jako znający ją doskonale... rzucił nieco światła na tajemniczą sprawę.
Snać uprzedzona o konfrontacji, fałszywa Joanna, wolała nie doczekać się ani swego krawca, ani czułego spotkania z umiłowanym monarchą i gród opuściła tajemniczo cichaczem, jak na nieziemską istotę przystało.
Odtąd pani d’Armoise, niby błędny rycerz, błąka się po świecie. Pojawia się to tu, to tam, wszędzie przyjmowana z honorami.
Widzimy ją nawet na dworze jednego z najbogatszych magnatów Francji, osławionego marszałka Gilles de Rais’a, pana na Machcoul i Tiffoges. Gilles de Rais, dzielny rycerz, był swego czasu najgorętszym przyjacielem i zwolennikiem Dziewicy Orleańskiej i gdy wziętą została do niewoli przez Anglików, czynił nawet daremne próby zdobycia na własną rękę miasta Rouen, gdzie była więziona i oswobodzenia jej. W owym jednak czasie, przeszastawszy niemal cały majątek na przepych królewski i wyprawy wojenne, obdłużony, czynił rozpaczliwe próby odzyskania nadwątlonej fortuny zapomocą alchemicznego poszukiwania złota i paktów czartowskich. Tajemnicy kamienia filozoficznego, więc robienia złota, poszukiwał w trzewiach mordowanych młodych chłopców, których zwabiał podstępnie do zamku. W ten sposób miał uśmiercić około 600 młodzieniaszków, za co ostatecznie, został ścięty przez kata.
Czy krwawy magnat, wtedy na pół obłąkany, istotnie wziął awanturnicę za prawdziwą Joannę, czy przy pomocy jej imienia, chciał ratować zepsutą reputację, gdyż już wówczas krążyły o nim niesamowite wieści — niewiadomo — dość, że i on przyjął ją triumfalnie i powierzył komendę nad swem wojskiem, liczącem parę tysięcy żołnierza.
Na usprawiedliwienie i honor pseudo Dziewicy, trzeba jednak dodać, że szybko zorjentowawszy się w sytuacji, podziękowała za dostojeństwo i cześć i jeszcze szybciej z dworu satanistycznego sadysty się wyniosła.
Wydostawszy się nader szczęśliwie z bardzo niebezpiecznej opresji, pseudo Joanna podjęła znów podróż niezbyt fortunną. Na wiosnę 1440 roku, wyruszyła do Paryża, co było wielką nieostrożnością. Wszak paryski Uniwersytet przed dziewięciu laty, potwierdził wyrok procesu w Rouen a nawet pochwalił ukaranie prawdziwej Dziewicy, jako kacerki.
Może sądziła awanturnica, iż uczeni mężowie, zatopieni w teologicznych dysertacjach, zdążyli już byli zapomnieć o swych decyzjach, ze względu zaś na entuzjazm ludu, wszędzie ją spotykającego owacyjnie, nie zechcą wszczynać starych sporów i narażać się na niepopularność. Toć właśnie ten entuzjazm, to była najpotężniejsza broń w ręku samozwańczej bohaterki... i temu przypisać należy, iż nikt z możnych tego świata dotychczas jawnie przeciw niej wystąpić się nie ośmielał...
Po drodze do Paryża znów witały ją odświętnie przybrane tłumy mieszczan i chłopstwa... ale tym razem noga powinęła się awanturnicy. Uniwersytet i parlament zirytowały się nie na żarty i postanowiły nie dopuścić do wkroczenia do grodu. Jakto?! Oficjalnie przez nich została uznaną za winną i spaloną na stosie — a ona pozwala sobie jeszcze tu przyjechać konno? Szczyt bezczelności! Trzeba z tem raz skończyć!
Wysłano przeciw pseudo Joannie silny oddział łuczników i miast triumfalnego przyjęcia osadzono, nawet bez należytych honorów, w turmie.
Joannę d’Armoise oskarżono o oszustwo i chęć wprowadzenia w błąd ludu i wedle humanitarnego zwyczaju ówczesnej procedury sądowej zaproponowano: albo przyzna się do wszystkiego i ma kajać się publicznie, albo zostanie wziętą na tortury.
Podsądna chętnie się przyznała, iż mimo ślubu czystości wyszła zamąż i miała dwoje dzieci. Dalej, iż w młodości pobiła swą matkę, za które to przestępstwo osobiście udzielił rozgrzeszenia papież Eugenjusz IV, i w tym celu jeździła do Rzymu, a nawet przyjmowała po stronie papieża udział w jakiejś bitwie, lecz więcej nie chciała mówić ni słowa.
— Lecz kim pani jest? — pytano.
— Jestem Dziewicą Francji, która zbawiła ojczyznę! — brzmiała odpowiedź.
— Ależ ją spalono na stosie! Są tego świadkowie!
— A jednak żyję!
— I z panią tak trzeba będzie postąpić!
— Spróbujcie! Mój lud wam na to odpowie!
Istotnie poczciwy ludek paryski na wieść o „nowej krzywdzie Dziewicy“, tak jął się burzyć i awanturować, że zacni sędziowie, mimo całej ochoty załatwienia się z samozwanką inaczej — musieli jej zwrócić wolność, a nawet uprzejmie prosić, by wyjechała z Paryża i nadal zachowywała spokojnie.
Jest to bodaj jedyny w dziejach fakt historji, aby oszustowi, udało się, mimo głębokiego przekonania władz z kim mają do czynienia, ze wszystkich opresji wychodzić na sucho. Zbyt jednak wielkiem było oburzenie ludu za postępek z prawdziwą Joanną... by chciano ryzykować wywołanie wybuchu niezadowolenia...
Ostatnia przygoda zrobiła jednak pewne wrażenie na awanturnicy. Po wszelkie czasy niezbyt przyjemnym jest bliższy kontakt z władzami sądowemi, a tem bardziej z żarem płonącego stosu. Uspokoiła się więc, przestała popisywać triumfalnemi wjazdami do miast, nawet bliższych szczegółów o jej losach brak.
Wiemy tylko tyle, że owdowiawszy, wyszła w Augers w 1457 r. powtórnie zamąż za niejakiego Jana Dulieu i znów popisała się jakąś historją, o czem świadczy pismo „dobrego króla Renée“, rozkazujące osadzić „panią D’Armoise, obecnie Duliee, na trzy miesiące do więzienia“ i zabronić zamieszkiwania w Anjou, który to rozkaz następnie, zdaje się został cofnięty.
Takiemi są dzieje „dwukrotnie zamężnej dziewicy“, niezwykle z wyglądu podobnej do Joanny D’Arc, lecz nie mającej pod względem treści duchowej najmniejszego podobieństwa do heroicznej oswobodzicielki Orleanu.
Z tej opowieści jednak wywodzi się morał, że oszustom lepiej powodzić się może, niźli prawdziwym bohaterom!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.