Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IX.
SĘDZIOWIE.

— No cóż, mój przyjacielu?.. — spytał Coconnas de La Mola, gdy dwaj przyjaciele zeszli się razem po skończeniu badania, w czasie którego, po raz pierwszy dopiero pytano o woskową figurę, — zdaje mi się, że wszystko idzie jak nie można lepiej, i że wkrótce sędziowie nas opuszczą: a to zupełnie co innego, niż kiedy kogo opuszczają lekarze. Bo gdy lekarz opuszcza chorego, to znaczy, że go już nie może ocalić; lecz jeśli sędzia opuszcza obwinionego, to znaczy, że traci nadzieję skazania go na ucięcie głowy.
— Tak — odpowiedział La Mole — zdaje mi się nawet, że z tej grzeczności, z tej miękkości dozorców, elastyczności drzwi, poznaję nasze szlachetne przyjaciółki; lecz nie poznaję pana de Beaulieu, jak mi go przynajmniej opisywano.
— A ja go dobrze poznaję — rzekł Coconnas — tylko to drogo kosztować będzie. Lecz cóż!... jedna jest księżną, druga królową; obiedwie są bogate, a nigdy nie przedstawi się tak dobra sposobność użycia pieniędzy. Teraz powtórzmy naszą lekcyę: prowadzą nas do kaplicy, zostawiają tam pod strażą naszego stróża, tam w miejscu wskazanem, każdy z nas znajduje sztylet; ja robię w brzuchu naszego przewodnika dziurę...
— O!... nie w brzuchu!... ukradlbyś mu jego pięćset talarów. W ramieniu.
— W ramieniu?... Byłoby to samo co go zgubić, zarazby poznano, że to rzecz ukartowana. Nie, nie, w prawy bok, tak, żeby sztylet zręcznie ześliznął się po żebrach: jestto uderzenie prawdopodobne i nieszkodliwe.
— Niech i tak będzie. A potem?...
— Potem ty zabarykadujesz ławkami główny wchód, gdy tymczasem nasze dwie księżne z za ołtarza i Henrieta otworzy boczną furtkę.
— A potem — powiedział La Mole drżącym głosem — a potem pomkniemy w las. Pocałunek każdemu, i jesteśmy weselsi i silniejsi. Czy widzisz, Annibalu, jak się unosimy na bystrych koniach, z trwożliwem w sercu uczuciem. O! dobra to rzecz, strach! Strach w czystem polu, kiedy mamy u boku szpadę; kiedy się krzyczy hura!.. na koniu, którego się bodzie ostrogami, i który, za każdem hura! podskoczy i popędzi dalej!...
— Tak — powiedział Coconnas — lecz strach między czterema ścianami; co mówisz na to, La Molu? Znam to z doświadczenia. Gdy blada twarz Beaulieugo weszła pierwszy raz do mego pokoju, a poza nim w cieniu błyszczały halabardy, i dał się słyszeć złowrogi odgłos żelaza szczękającego o żelazo. Przysięgam ci, że zaraz pomyślałem o księciu d’Alençon, i czekałem tylko, jak się pokaże jego fałszywa fizjonomia między szkaradnemi twarzami halabardzistów. Zawiodłem się w oczekiwaniu, i to było moją jedyną pociechą. Jednak śnił mi się on w nocy.
— A więc — powiedział La Mole, goniąc za swą własną myślą — one wszystko przewidziały, nawet miejsce, w którem się mamy ukryć. Pojedziemy do Lotaryngii, kochany7 przyjacielu. Co prawda, wołałbym do Nawarry; gdyż tam byłbym u niej... lecz Nawaria jest bardzo daleko; lepiej będzie do Nancy, przytem ztamtąd będziemy tylko mieli pięćdziesiąt mil od Paryża. Czy wiesz, Annibalu, czego ja żałuję, opuszczając to miejsce?
— Na honor! nie wiem... Co do mnie, ja niczego nie żałuję.
— Żal mi, że nie mogę wziąć z sobą tego godnego dozorcy, zamiast...
— Lecz onby sam nie zechciał — rzekł Coconnas — wieleby na tem stracił. Pomyśl oto: pięćset talarów od nas, wynagrodzenie od rządu, a może i wyższy urząd; jak on będzie żyć szczęśliwie, gdy go zabiję... Lecz co tobie jest?
— Nic! jedna myśl przesunęła mi się przez głowę.
— Zdaje się, iż nie bardzo wesoła, gdyż strasznie zbladłeś.
— Myślę, po coby nas prowadzono do kaplicy?
— Po co? po to, aby odbyć spowiedź i komunię wielkanocną. Zdaje mi się, że to jest właśnie czas ku temu.
— Lecz — powiedział La Mole — do kaplicy prowadzą tylko skazanych na śmierć, albo męczonych torturami.
— O! — zawołał Coconnas, lekko z kolei blednąc. — To zasługuje na uwagę. Wypytamy walecznego męża, któremu mam rozplatać brzuch. Hej! stróżu, przyjacielu!
— Czy pan mię wola? — zapytał dozorca stojący na czatach na pierwszych stopniach schodów.
— Tak, zbliż się...
— Co pan rozkaże?
— Zgodziliśmy się, że się ocalimy z kaplicy, nieprawdaż?
— Tss! — rzekł stróż, ze strachem oglądając się wokoło.
— Bądź spokojny, nikt nas nie słyszy.
— Tak, panie; z kaplicy.
— Więc nas odprowadzą do kaplicy?
— Bezwątpienia, jesto już w zwyczaju.
— W zwyczaju?...
— Tak; po odczytaniu każdego wyroku na śmierć, zwyczaj jest pozwalać oskarżonemu, przepędzać noc w kaplicy.
Coconnas i La Mole zadrżeli i spojrzeli po sobie.
— Sądzisz więc, że będziemy skazani na śmierć?
— Bezwątpienia... lecz pan także wiesz o tem.
— Jakto! my także? — powiedział La Mole.
— Rozumie się... że gdybyś pan tego nie wiedział, nie byłoby wszystko przygotowane do ucieczki.
— Czy wiesz, że on rozprawia dosyć rozsądnie? — powiedział Coconnas do La Mola.
— Tak... wiem także, teraz przynajmniej, że nasza sprawa to nie żarty.
— A ja! — rzekł stróż — sądzicie panowie, że nic nie ryzykuję?... Jeśli w chwili wzruszenia pan się omylisz i trafisz nie w ten bok!..
— E! do kroćset dyabłów! chciałbym być na twem miejscu — zwolna mówił Coconnas — i mieć tylko do czynienia z taką jak moja ręką, i z tem żelazem, którem ręka ta będzie kierowała.
— Skazani na śmierć! — przemówił La Mole — lecz to niepodobieństwo!
— Niepodobieństwo! — naiwnie zapytał stróż — a to dlaczego?
— Tss! — rzekł Coconas — zdaje się, że otwierają drzwi na dole.
— W rzeczy samej — żywo podchwycił dozorca — na miejsca, panowie! na miejsca!
— A jak sądzisz, kiedy zbierze się sąd? — spytał La Mole.
— Najpóźniej jutro. Lecz bądźcie, panowie spokojni: osoby, które powinny o tem wiedzieć, zostaną zawiadomione.
— A więc uściśnijmy się i pożegnajmy z temi murami.
Przyjaciele rzucili się w swoje objęcia i każdy wszedł do swego pokoju — La Mole wzdychając, Coconnas pośpiewując.
Do godziny siódmej wieczorem nie zaszło nic szczególnego.
Noc ponura i dżdżysta zstąpiła na wieże zamku Vincennes — noc dla ucieczki najlepsza.
Przyniesiono Coconnasowi kolacyę, którą spożył ze zwykłym apetytem, marząc o przyjemności moknięcia na deszczu, chłostającym mury! już się gotował do spoczynku, przy głuchem i monotonnem wyciu wiatru, gdy nagle zdało mu się, że wiatr ten, któremu niekiedy przysłuchiwał się z uczuciem melancholii, nieznanej mu poprzednio, świszczał pode drzwiami dziwniej niż zwykle, i że w kominie pieca wścieklej niż zwykle huczało.
Zjawisko to powtarzało się za każdym razem, skoro tylko na wyższem piętrze otwierano którą izbę, a szczególniej izbę z przeciwnej strony.
Z tego łoskotu Annibal zawsze poznawał, że dozorca wkrótce przybędzie; łoskot ten bowiem oznaczał, iż wychodzi od La Mola.
Jednak tym razem Coconnas napróżno wyciągał szyję i słuch natężał.
Czas upływał — nikt nie nadchodził.
— To dziwna! — rzekł Coconnas — u La Mola drzwi otwarte, a u mnie nie. Czyżby La Mole wolał kogo... Miałżeby być chorym? Co to ma znaczyć?
Dla więźnia wszystko jest strachem i podejrzeniem, wszystko radością i nadzieją.
Upłynęło pół godziny, upłynęła godzina, upłynęło półtorej.
Coconnas ze złości zaczął zasypiać, gdy nagle, na szelest otwierającego się zamku, podskoczył.
— O! o! — powiedział — czy to już godzina odjazdu, i czy, chociaż nieosądzonych, zaprowadzą nas do kaplicy? Kroćset dyabłów! Coby to była za przyjemność uciekać takiej nocy, gdy czarno jak w kominie!
Byle tylko konie nie były ślepe!
Gotował się już wesoło wypytać stróża, lecz ten położył palec na ustach, przewracając wielkiemi, bardzo wymownemi oczyma.
W istocie, za dozorcą rozległ się jakiś szmer i dawały się widzieć cienie jakieś.
Nagle, pośród ciemności, rozróżnił dwa kaski, na które odblask palącej się świecy rzucił złotawy promień.
— O! o! — zapytał półgłosem — cóż to za posępny konwój? Dokąd więc idziemy?
Dozorca odpowiedział tylko westchnieniem, podobnem do jęku.
— Kroćset dyabłów! — pomruknął Coconnas. — Co to za psie życie! Z ostateczności w ostateczność, nigdy stałego lądu; to brodzisz na sto stóp w wodzie, to znowu ulatujesz nad obłoki. Dokąd idziemy?
— Idź pan za strażą — powiedział jakiś szepleniący głos, z którego Coconnas poznał, że żołnierzom towarzyszy jakiś urzędnik.
— A gdzie La Mole? — zapytał piemontczyk. Co się z nim stało?
— Idź pan za strażą — powtórzył tenże sam głos, tymże samym tonem.
Trzeba było być posłusznym.
Coconnas wyszedł ze swego pokoju i zobaczył w czarnem ubraniu człowieka, którego głos był dla niego tak nieprzyjemnym.
Byłto mały, garbaty człowieczek, który dlatego tylko został urzędnikiem sądowym, ażeby długą suknią zakryć krzywe nogi.
Powoli zeszedł po krętych schodach.
Na pierwszem piętrze straż zatrzymała się.
— A! czy już temu będzie koniec — mruknął Coconnas.
Drzwi się otworzyły.
Coconnas miał wzrok ostrowidza i węch psa: poczuł sędziów i w cieniu dostrzegł rysującą się postać człowieka z gołemi rękoma.
Pot wystąpił mu na czoło.
Pomimo to, przybrał jednak śmiejący, jak można najwięcej, wyraz twarzy, pochylił głowę na lewą stronę, tak jak kazały przepisy ówczesnej mody, i, wziąwszy się pod boki, wszedł do sali.
Podniesiono zasłonę, i Coconnas rzeczywiście spostrzegł sędziów i pisarzy.
O kilka od nich kroków, siedział na ławce La Mole.
Przyprowadzono Coconnasa przed trybunał.
Zatrzymawszy się na prost sędziów, Coconnas głową pozdrowił La Mola, uśmiechnął się i czekał.
— Jak się pan nazywasz?... — zapytał przewodniczący.
— Marek-Annibal de Coconnas — odpowiedział szlachcic z zachwycającym wdziękiem — hrabia de Montpantier, Chenaux i innych miejsc... lecz sądzę, że nasze godności są wiadome.
— Gdzieś się pan rodził?
— W Saint-Colomban, w blizkości Suze.
— Ile pan masz lat?
— Dwadzieścia siedm lat i trzy miesiące.
— Dobrze — rzekł przewodniczący.
— Zdaje się, że to mu sprawia przyjemność — mruknął Coconnas.
— Teraz — powiedział przewodniczący po chwili milczenia, podczas którego pisarz zapisywał odpowiedzi oskarżonego — w jakim celu opuściłeś pan dom księcia d’Alençon?
— Żeby się połączyć z La Molem, moim przyjacielem, który oto tu się znajduje, i który opuścił d’Alençona na kilka dni przedemną.
— Coś pan robił na polowaniu, na którem cię aresztowano?
— Co?... — odpowiedział Coconnas — polowałem.
— Król był także na tem polowaniu i uczuł na niem pierwsze napady słabości, którą cierpi dotychczas.
— Co się tego tyczy, nie byłem przy królu i nic powiedzieć nie mogę. Nie wiem nawet, że jest chorym.
Sędziowie spojrzeli po sobie z uśmiechem niedowiarstwa.
— A! pan nie wiesz?... — odpowiedział przewodniczący.
— Tak, panie; czego mocno żałuję. Chociaż król Francyi nie jest moim królem, bardzo go jednak kocham.
— Doprawdy?
— Słowo honoru! To nie tak jak jego brata księcia d’Alençon. Ten, przyznam się...
— Nie idzie tu o księcia d’Alençon, lecz o Jego królewską mość.
— Jużem powiedział panu, że jestem jego najuniżeńszym sługą — odpowiedział Coconnas.
— Jeżeli w istocie jesteś pan jego sługą, jak to utrzymujesz, czy nie będziesz pan tak łaskaw powiedzieć nam, co wiesz o pewnej statuetce magicznej?
— A! ślicznie! zdaje mi się, że znowu powracamy do historyi o statuetce.
— Tak, panie; czy się to panu niepodoba?
— Owszem, przeciwnie; to dla mnie daleko przyjemniejsze. Słucham.
— Dlaczego ta statuetka była u pana de La Mole?
— Ta statuetka u La Mola? Chcesz pan powiedzieć u Renégo.
— Więc się pan przyznajesz, że ona istnieje.
— Jeśli mi ją pokażą...
— Oto jest. Czy to ta sama, którą pan znasz?
— Ta sama.
— Pisarzu!... — rzekł przewodniczący — zapisz, iż obwiniony przyznaje się, że widział statuetkę u pana de La Mole.
— Nie, nie — powiedział Coconnas — nie mieszaj pan: widziałem ją u Renégo.
— U Renégo? dobrze! A kiedy?
— Raz tylko byłem u niego z La Molem.
— Więc się pan przyznajesz, żeś był u Renégo z La Molem.
— Alboż ja kiedy robiłem z tego tajemnicę?
— Pisarzu! zapisz, iż oskarżony przyznaje się, że był u Renégo w celu czynienia zaklęć.
— Hola! ostrożniej, panie przewodniczący. Zechciej pan miarkować swój zapał: nie mówiłem o tem ani słowa.
— Pan zaprzeczasz, żeś był u Renégo w celu czynienia zaklęć?
— Zaprzeczam. Zaklęcie było uczynione przypadkiem, lecz nie z umysłu.
— Lecz zawsze miało miejsce?
— Nie mogę zaprzeczyć, że się robiło coś, co miało podobieństwo do uroku.
— Pisarzu! pisz, iż oskarżony przyznaje, że u Renégo uczyniony był urok przeciw życiu króla.
— Jakto! przeciw życiu króla! To podłe kłamstwo! Nigdy nie czyniono uroków przeciw życiu króla.
— Widzicie, panowie — odezwał się La Mole.
— Milczeć!... — zawołał przewodniczący.
Potem, obracając się do pisarza, powiedział:
— Przeciw życiu króla. Napisałeś?
— Ale nie, nie — rzekł Coconnas. — Zresztą, statuetka ta nie wyobraża mężczyzny lecz kobietę.
— A cóż wam mówiłem, panowie?... — przemówił La Mole.
— Panie de La Mole!... — rzekł przewodniczący — odpowiadaj pan, kiedy pytamy, lecz nie przeszkadzaj przy badania drugich.
— Więc pan mówisz, że to jest kobieta?
— Tak.
— Dlaczegóż ma ona koronę i królewski płaszcz?
— Kroćset dyabłów!... — powiedział Coconnas — to bardzo proste; ponieważ to była...
La Mole wstał i położył palec na ustach.
— Prawda — rzekł Coconnas — na co ja mam to mówić, jakby to obchodziło tych panów?
— Pan ciągle utrzymujesz, że statuetka wyobraża kobietę?
— Tak, utrzymuję.
— I nie chcesz pan powiedzieć, co to za kobieta?
— To moja rodaczka — rzekł La Mole — którą kochałem i od której chciałem być kochanym.
— To nie pana pytają — zawołał przewodniczący.
— Milcz więc pan, albo panu zakneblują usta.
— Zakneblują usta!... — krzyknął Coconnas. — Jakeś to pan powiedział, panie sędzio? Zakneblują usta! memu przyjacielowi, szlachcicowi? A to pięknie!
— Wprowadzić Renégo — rzekł generalny prokurator Laguesle.
— Tak, wprowadźcie Renégo, wprowadźcie!... — powiedział Coconnas — zobaczymy, kto ma z nas słuszność, czy was trzech, czy nas dwóch.
Wszedł René, blady, zestarzały prawie, nasi dwaj przyjaciele ledwie go mogli poznać.
Ciężar występku, który miał spełnić, dręczył go bardziej, niż wszystkie dotąd popełnione.
— Panie René!... — powiedział sędzia — czy poznajesz tu obecnych dwóch oskarżonych?
— Poznaję, panie — odrzekł René głosem, zdradzającym wzruszenie.
— Gdzieś pan ich widział?
— W rozmaitych miejscach, a także u siebie.
— Ile razy byli oni u pana?
— Raz tylko.
W miarę, tego, jak mówił René, twarz Coconnasa wypogadzała się.
Przeciwnie, La Mole stawał się posępniejszym, jakby przewidując złe jakieś.
— W jakim celu byli u pana?
René zawahał się przez chwilę.
— Aby mi kazać zrobić figurę woskową.
— Wybacz, panie René — rzekł Coconnas — ale się mylisz.
— Milcz pan!... — powiedział przewodniczący.
Potem, obracając się do Renégo, zapytał:
— Czy ta figurka wyobraża mężczyznę czy też kobietę.
— Mężczyznę — odpowiedział René.
Coconnas drgnął jak od elektrycznej iskry.
— Mężczyznę!... — zawołał.
— Mężczyznę!... — powtórzył René, lecz głosem tak słabym, że przewodniczący zaledwie go mógł dosłyszeć.
— A dlaczego statuetka ma na ramionach płaszcz a na głowie koronę?
— Ponieważ statuetka ta wyobraża króla — rzekł René.
— Podły kłamca!... — krzyknął zrozpaczony Coconnas.
— Milcz, Coconnas, milcz!... — przerwał La Mole — niech mówi: każdy jest mocen gubić swą duszę.
— Lecz nie cudze ciała, kroćset dyabłów!
— A co znaczy stalowa igła, wetknięta w serce i litera M, napisana na karteczce?
— Igła oznacza szpadę lub sztylet; litera oznacza wyraz: Mort.
Coconnas chciał się rzucić na Renégo, aby go zdusić; czterech żołnierzy wstrzymało go.
— Dobrze!... — rzekł prokurator Laguesle. — Sąd już wie dosyć. Odprowadźcie więźniów do drugiego pokoju.
— Lecz podobnych oskarżeń nie można słuchać bez protestowania!... — zawołał Coconnas.
— Protestuj pan, nikt ci nie przeszkadza. Żołnierze, słyszeliście.
Straż wyprowadziła więźniów, La Mola jednemi, Coconnasa drugiemi drzwiami.
Potem prokurator dał znak człowiekowi, którego Coconnas spostrzegł w cieniu, i rzekł:
— Nie oddalaj się, będziesz potrzebny tej nocy.
— Od którego zacznę?... — zapytał człowiek, z uszanowaniem zdejmując czapkę.
— Od tego — odrzekł prezydent, wskazując na La Mola, którego można jeszcze było widzieć postępującego, jak cień pomiędzy dwoma, żołnierzami.
Następnie, zbliżywszy się do Renégo, stojącego i oczekującego ze drżeniem, aż go z kolei odprowadzą do Chatelet, gdzie był zamknięty — powiedział:
— Bądź pan spokojny. Król i królowa dowiedzą się, że panu są winni wykrycie prawdy.
René, któremu obietnica ta powinna była powrócić siły, jeszcze bardziej stracił na duchu i odpowiedział tylko głębokiem westchnieniem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.