<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rodzina
Podtytuł De la famille, par Frederic Béchard
Pochodzenie Okruszyny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt, Michał Glücksberg
Data wyd. 1876
Druk Drukiem Kornela Pillera
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


RODZINA.
DE LA FAMILLE, PAR FREDERIC BÉCHARD.
Paris. Michel Lévy fr. 1850.

Do licznego już dziś opisu dzieł, wydanych w celu obrony odwiecznych zasad, utrzymujących społeczność, zagrożoną we Francji niesłychanemi utopjami marzycieli socjalistów, należy książeczka pana Fryderyka Béchard, z której tu sprawę zdać chcemy. W roku 1843 jedna z akademij prowincjonalnych (w Gard), podała za przedmiot do nagrody, treściwą historją rodziny; rozprawa p. Béchard otrzymała naówczas pierwszeństwo przed innemi. Uznano użytecznem dziś tę pracę przedrukować. Pojęta zdrowo, wypracowana starannie, historją rodziny, jakkolwiek nazbyt się tu w drobnych przedstawia rozmiarach, daje przecież główne rysy obrazu i pojęcie całości. Dziełko rozdziela się na trzy części: w pierwszej mówi autor o rodzinie u starożytnych; w drugiej o rodzinie chrześcijańskiej; w trzeciej o czasach dzisiejszych. Ta najbliższa nas epoka z powodu budowy całej rozprawy, nazbyt obciętą, krótką i za mało rozwiniętą nam się zdaje. Autor równie jak w poprzednich, dobitniejszemi tylko malował ją rysami, ale tu wybór tego co było istotnem, i rozróżnienie drobnostek od faktów i instytucyj pełnych znaczenia, choć czasem pozornie błędnych, wymagało może więcej zastanowienia, głębszego wniknienia w naturę rzeczy.
Nie dziw zresztą, że ta część jest najsłabszą a coraz słabszą, im więcej zbliża się do końca, — najlepiej malują, najgorzej zwykle sądzą o sobie współcześni. Żaden wiek stanowczo nie potrafił zawyrokować o sobie, a szczęśliwsze w tej mierze pomysły, częściej dają natchnienie, niż wyrozumowane rzeczy pojęcie. Z wyżyn przyszłości dopiero jasno i dobitnie widzimy przebieżoną drogę, jej kierunek, przepaście, głębiny, przestanki i długość..
Pomimo zdaniem naszem, niedostatecznego zakończenia, rzut oka p. Béchard na dzieje rodziny, od czasów najdawniejszych do najnowszych, godzien jest uwagi, zwłaszcza z powodu zdrowego sądu i umiarkowania, z jakiem zdanie swe rozwiązuje; postanowiliśmy przeto podać treść jego czytelnikom naszym.
Obszerniej znajdą ciekawi, traktowany ten sam przedmiot, w szerszych rozmiarów piśmie księdza J. Gaume, (Histoire de la Société domestique chez tous les peuples anciens et modernes, ou influence du christianisme sur la famille. Paris, 1844, 2. Vol.).
„Człowiek zrodzony został dla życia społecznego, — rozpoczyna autor, — słabość jego, potrzeby codziennie się odnawiające, zmuszają go żyć w towarzystwie. Król stworzenia, jeśli go otaczają jemu podobni, osamotniony, staje się najnędzniejszą z istot. Ledwie z rąk Stwórcy wyszedłszy pierwszy człowiek, — mówi Geneza, — nazwał po imieniu wszelkie istoty zaludniające ziemię, szukając w nich towarzystwa dla siebie.“
Ta potrzeba wzajemnej pomocy, wspólna wszystkim ludziom, nie sama tylko stanowi rękojmią bytu społeczności. Pociąg niepohamowany zbliża ku sobie dwie połowy rodzaju ludzkiego, jest to potęga attrakcyjna, która wedle wdzięcznej baśni Platona, w pierwotną całość skupia dwie części jednej istoty, złączone niegdyś z sobą w innym świecie; a raczej wedle Pisma, „oddaje mężowi tę cześć jego samego, z której Bóg utworzył niewiastę.“
Potrzeba wzajemnej pomocy, sympatyczny pociąg męża i niewiasty, o których wspomina autor, nie są jeszcze zdaje się nam ostateczną przyczyną społeczności; człowiek ma w sobie sam z całego stworzenia, potężne uczucie jedności, całości, będące niejako przeczuciem losów jego przyszłych, to jest połączenia się w Bogu z wielką całością wszystkiego co jest; ma w sobie, jeśli się tak godzi wyrazić, instynkt społeczny, którego objawem, cechą jest miłość; nie miłość wzięta w rozumieniu najpospolitszem, ale miłość pojęta jak najrozleglej. Sama w nim żądza wiedzy, jest jeszcze metamorfozą tej miłości, tego pragnienia połączenia się ze wszystkiem co jest; bo wiedza nie jest-li rodzajem posiadania i połączenia? Ten instynkt społeczny, stanowi odrębną cechę człowieka; zwierzęta się gromadzą dla obrony, lub jednoczą dla odrodzenia; człowiek się wiąże tylko w społeczność i dochodzi do pojęcia całości. Co więcej, człowiek jest sobą, jest człowiekiem tylko w tym stanie; odcięty od podobnych sobie ludzi, dziczeje i zwierzęceje. Zespołecznienie podwaja jego siły, rozlewa i wyrabia myśl, uduchownia, uczłowiecza. Instynkt społeczny jest odrębną właściwością człowieka, piętnem jego przeznaczeń, proroctwem przyszłości; widzimy tego dowody na ludach w różnych stanach społecznych zostających; urządzenie się w społeczność porządną i normalną, daje im całą wielkość, stanowi czem być mają. Zasadą wszelkiej społeczności jest rodzina.
Lecz wróćmy do naszego autora.
Małżeństwo przedstawia się tu, jako pierwszy węzeł i nasienie rodziny, a potem społeczności. Z zimnego stanowiska prawników, słowy Monteskijusza mówiąc, małżeństwo ustanowionem być musiało, aby zapewnić wyżywienie i opiekę dzieciom, które z niego na świat przychodzą; małżeństwo bowiem wskazuje, kto ma na siebie przyjąć ten obowiązek. Jest więc ono zobowiązaniem się wzajemnem małżonków w obliczu społeczeństwa, którego istnienie, zależąc od spełnienia obowiązku przyjętego przez nich, zmusza społeczeństwo być stróżem umowy. Jak każde zobowiązanie się, powinno być zawarte swobodnie; bo umowa siłą narzucona, ważną być nie może. Pismo stwierdza tę zasadę, którą uznają starożytni także. Mając prawo zawrzeć umowę, małżonek jest-li w mocy ją zerwać?
I to Pismo wyraźnie bardzo rozstrzyga. Złączeni ręką Bożą małżonkowie, rozdzielonemi być nie mogą (Math, 17, 6), będą dwoje w jednem ciele (Genes. 2, 24), a raczej przestaną być dwoje i staną się jednem, (Math. 19, 6. Marc. 10. 18). Będą stanowić jedno ciało i jednę duszę, i odezwą się do siebie: „Oto kość kości moich, i ciało mego ciała“ (Genes. 2, 3). Wszystkie rozumowania przeciwko rozwodom, mogą się, jak słusznie uważa Bonald, zawrzeć w tem jednem: „Rozwód przypuszcza dwa indywidua, a w małżeństwie nie ma tylko jedno.“
Prawo natury i prawo objawione, równie są stanowcze w tym względzie. Rozwód jest zniszczeniem rodziny. Czuli to już starożytni, gdy przez usta Denysa z Helikarnasu, mówili: „Przeznaczeni na wieczne połączenie z sobą, małżonkowie przywykną wzajemnie do charakterów swoich. Wiedząc, że ich życie na zawsze zjednoczone, że konieczność nieprzełamana ich łączy, będą się z sobą obchodzić łagodnie i wyrozumiale.“
Wreszcie los dzieci, które rozwód czym sierotami jest ostatecznem jego potępieniem. Człowiek jest-li mocen zerwać umowę, która obchodzi całą społeczność? „Związek małżeński, mówi Bonald, zawarty prawnie i prawo, jest niezłomny, bo indywidua złączone w ciało społeczne, wewnętrznie związane węzłem religijnym, zewnętrznie instytucją krajową, tracą swą indywidualność, i nie mają więcej woli pojedynczej, któraby dzieliła w obliczu woli społecznej, która ich łączy.“
Cel małżeństwa jest moralny i społeczny, bo gdyby w nim tylko człowiek szukał nasycenia zmysłowego, wedle uwagi Puffendorfa, nigdy by spokoju na świecie nie było. Genesis mówi: że Dach Boży usunął się z między ludzi dla tego, że ukochali córki ludzkie dla ich piękności. (R. 6. 2. 3).
Wszystkie prawa srogo mszczą cudzołóstwo, jako wykroczenie przeciwko instytucji małżeństwa. Wszędzie też i zawsze prawie, zawarcie małżeństwa uświęcone było obrzędem religijnym, pobłogosławionym przez kapłanów w imieniu Boga.
Spójrzmy teraz jakie są prawa mężów, wedle zasad prawa naturalnego i objawionego. Mąż winien opiekę żonie. Żona posłuszeństwo mężowi. Są to dwie zasady nierozdzielne. Księgi Rodzaju głoszą, że żona nie ma służyć mężowi jako niewolnica, ale mu pomagać w pracach jego, i stać się jego wiekuistą towarzyszką, (Genes. II. 12. Eccles. 17. 5.) Pismo czyni męża władcą i panem, ale kobietę zarazem ogłasza towarzyszką nie niewolnicą. Zresztą opieka, którą winien mąż, posłuszeństwo czyni niejako koniecznością.
Słabość dziecięcia, stawi je pod władzę ojca zarównie; dzieciństwo człowieka daleko jest dłuższe i niedołężniejsze od zwierząt, które rzec można, rodzą się czem być mają, gdy człowiek staje się pracą i walką, czem być powinien. Przy kolebce dziecięcia, czuwa serce matki, oko ojca. „Kiedy go na świat wydali, powiada Platon, rodzice winni dziecię wykarmić i chować, choćby ich to najwięcej kosztować miało.“
Czyli władza rodzicielska nad dziećmi, pochodzi, jak chce Grotius, z samego ich stosunku naturalnego, czyli jak przypuszcza Puffendorf, jest niejako nagrodą prac i starań, rozwiązać nie widzimy potrzeby. Chodzi tu raczej o jej rozciągłość i trwanie.
Rodzina, uważa Hobbes, jest rodzajem monarchii, mającej swe właściwe prawa i ustawy. Władza naczelna w tej rodzącej się społeczności, spoczywa naturalnie w ręku ojca; ale władza ta jest ograniczoną. Według p. Bonald, dzieci w rodzinie mają obowiązki tylko, praw nigdy; a choćby zewnątrz rodziny i domu były pełnoletnie, w obliczu jej pozostają wiecznie dziećmi. To jednak nie rozciąga władzy rodzicielskiej do sądzenia o przewinieniach dziecka, obchodzących już społeczność całą.
Platon, obowiązki dzieci względem rodziców surowo określa, żądając po nich ofiary majętności, życia i duszy w ostatku, jako nagrody za pracę poniesioną przez rodziców przy wychowaniu. Toż prawie Pismo mówi: o obowiązkach dzieci. Prawo natury rozróżnia dzieci, jak rozróżnia małżeństwo od wszelkich innych związków nieprawych. Społeczność zyskuje na małżeństwie, traci na innych węzłach czasowych, które owoce swe rzucają bez opieki, jako ciężar, jako obowiązek zaparty; musi więc małżeństwo zachęcać, opierać się wszelkim innym połączeniom, których skutki spadają na nią.
Obowiązki ojca względem dzieci nieprawych, jasno się przedstawiają w Piśmie starego zakonu. Izaak chociaż młodszy, dziedziczy po Abrahamie błogosławieństwo Boże i godność ojca rodziny; ale Izmael staje się także naczelnikiem rodu znakomitego.
Co się tycze stosunku braci do siebie, prawo natury nie przypuszcza władzy brata starszego i praw starszeństwa, nie uznaje by mógł sam tylko dziedziczyć i przedstawiać rodzinę; ale starszy jest niejako ojca zastępcą, podporą familji, obrońcą braci, i ztąd wypływa władza i prawa, jakie mógł gdziekolwiek otrzymać. Zresztą, prawo starszeństwa pojęte jako obowiązek raczej, niżeli prawo do czegoś, wypływa z natury. Nadużyciem już było czysto ludzkiem, wyłączenie braci dla starszego, któremu majątek zagrabiony, miał niejako opłacić podjęte prace. Prawa Boże mówiące o pierwszych rodzicach, rozdzielają między nich zajęcia, łatwiejsze dając słabszemu — ale ani z miłości, ani z mienia, ani z praw jednakich, nie wydziedziczają żadnego.
„Takie są — kończy autor — o ile szybki rzut oka dozwala je przedstawić, zasady prawa objawionego i prawa natury; zasady konieczne, ścisłe, w których leżą elementa siły i wielkości społeczeństwa domowego. Filozofowie starożytni wznosząc się potęgą rozumu nad religją, obyczaje i prawa swoich czasów, oddali także hołd tym prawom odwiecznym. W obrazie prawodawców starożytnych, których skreślić mamy, ujrzymy zasady te zacierające się i niknące powoli. Historja upadku współczesnego praw rodziny i obyczajów państwa u wszystkich ludów starożytnych, doprowadzi nas do chwili, gdy wiara, rodzina i społeczność pogańska nikną w jednej razem przepaści. Abyśmy sobie zdali sprawę dokładną z reformy chrześcjańskiej, która w tej epoce nadeszła, potrzebujemy wprzód rozebrać prawa domowego życia starożytności, które według energicznego wyrazu Chateaubriand’a, zaszczepiły gangrenę w sercu pogańskiego świata.“
U ludów wschodu widzimy jeszcze błyski tej jasności, która ród ludzki oświeca w pierwszej epoce jego bytu; podanie zacierające się zepsuciem, zachowało zasadnicze prawo rodziny.
Prawa indyjskie Manu, wedle niektórych spisane na trzynaście set lat przed erą naszą, wedle innych, na ośm set lat przed przyjściem Chrystusa, tchną jeszcze tradycją pierwotną kolebki. Im głębiej tak zapuszczamy się w odległe wieki, tem czystsze znajdujemy u źródła słowo Boże; ludzie późniejsi wykrzywiają je, psują i w ostatku zastępują słowem własnem, słowem namiętności, które jest też wyrazem zniszczenia.
Prawo indyjskie ze szczególną troskliwością opiekuje się słabą kobietą: „Choćby przewiniła — powiada — nie uderzaj ją nawet kwiatkiem.“ — „Matka — dodaje — więcej jest niżeli tysiąc ojców, bo ona nosi dziecię w łonie swojem i karmi je mlekiem swojem. Wszędzie, gdzie kobieta szanowaną jest, bóstwa się radują, gdy ich nie czczą, wszelkie czyny pobożne bezpłodnemi się stają.“
Prawo u Indjan, zawarcie małżeństw czyniło zupełnie swobodnem; gwałt zadany kobiecie, nawet w celu zaślubienia, potępiało jak występek; zabraniało ojcu rozporządzania dziecięciem, zakazując mu od narzeczonego córki brać najmniejszego daru, aby dla niego przeciwko woli nie wydawał.
Obowiązki kobiety jasno też prawo określa; wiemy, że małżeństwo wiązało nie tylko w życiu, ale po śmierci nawet, i obowiązywało wdowę do palenia się na stosie męża, za co nagrodzić ją miało szczęście niewysłowione tak długie, jak czternaście panowań Indry. (Digest. of Hindu. L. 1.).
Dziecię, to odrodzenie duszy ojcowskiej w łonie niewiasty, szanowali Indjanie jako siebie samych, witając słowy: „Otoś odrodzona duszo moja, na nowy sen w ciele człowieka.“
Całe pierwotne prawodawstwo Indjan tchnie duchem niezepsutym kolebki rodu ludzkiego. Są to pierwsze niemowlęce głosy ludzkości niewinnej i instynktowo trafiającej na jedyną drogę, którą do celu zajść mogła. Późniejsze już namiętności i ludzkie wymysły, zmieniają swobodę kobiety i poszanowanie dziecięcia, w niewolą i poddaństwo obojga.
Prawa Hebrejów, potomków patryarchów, jak indyjskie pochodzą z epoki pierwszej; ale tu już człowiek wyszczerbił dzieło Boże.
U żydów, małżeństwo nie błogosławi religijny obrzęd. W księgach świętych mamy tylko jedno wspomnienie związku poświęconego przez wielkiego kapłana — związku Joasa z Josabethą. A i tu może Joad błogosławi, raczej jako ojciec przybrany, niżeli arcy-kapłan. U ludu wszakże małżeństwu towarzyszyły wystawne obrzędy weselne; Dawid malując piękność słońca, porównywa je do nowożeńca. Wesele trwało dni siedm, będąc obrazem siedmiu dni stworzenia; tak w księgach Rodzaju, Laban mówi do Jakóba: „Wypełnij tydzień dni tego złączenia.“
Hebrejowie szczególną czcią otaczali płodność, pełno tego dowodów i w księgach świętych i w tradycji dotychczas zachowanej tego ludu. Narodzenie dziecięcia obchodzono uroczyście, a imię mu nadawane było zawsze prawie wyrazem czułości i uczucia. Prawo nareszcie troskliwe o pomnożenie się ludności, urządzało nawet stosunki najtajemniejsze małżonków.
Nieszczęściem przesada w tym względzie doszła do pobłażania polygamji. W początku czcią było mieć wiele dzieci, potem zaczęto ubiegać się o żon wiele. W ostatku, gdy wielka liczba żon prawych nie starczyła, dozwolono nałożnic. Prawo jednak szanowało monogamją, przepisując, by arcy-kapłan, stróż arki świętej, nie miał nad jedne żonę; ograniczając liczbę żon panującego. (Uxores sibi non multiplicet, ne avertatur cor ejus).
Dozwalając polygamji prawo Hebrejów, karało okrutnie cudzołostwo: na oboje winnych spadała kara śmierci. „Synowie cudzołożników w zniszczeniu będą, i od złego łoża nasienie będzie wygładzone.“ (Księgi Mądrości, Roz. 3, 16). Ta surowość prawa, dochodziła do niesprawiedliwości. Świadectwo pojedyńcze, które w żadnym innym razie dostatecznem nie było, wystarczało do potępienia. Przyjmowano nawet oskarżenia krewnych i niewolników. Druga żona współrywalka obwinionej, powołaną być mogła na świadectwo.
Ale najzgubniejszą dla społeczności Hebrejów, była łatwość rozwodów. Przed Mojżeszem, nie ma przykładu repudjacji. Mojżesz pierwszy upoważnia rozwód w Deutoronomie: „Jeśli pojmie człowiek żonę, i będzie ją miał, i nie znajdzie łaski przed oczyma jego, dla jakiego plugastwa: napisze list rozwodny, i da w rękę jej, i puści ją z domu swego.“ Ze zwiększającem się zepsuciem, rozwody stały się coraz częstsze i łatwiejsze. Dwie były szkoły i dwie opinje w tym przedmiocie. Według Szammai, prawo miało stanowić o rozwodzie. Według Hillel’a, „mąż miał prawo dawać rozwód żonie, gdyby mu się z najmniejszej rzeczy nie podobała,“ „ob cibum nimio ardore coactum, ob cibos nimio sale conspersos.“ Jeden z uczniów Hillel’a, Akiba wyrzekł w ostatku, że jak skoro inna kobieta, lepiej przypadała do smaku mężowi, miał przez to prawo żonę swoję odrzucić. Była to już przesada posunięta do szału.
W Exodzie określone są obowiązki małżonka: winien on żonie pokarm, odzienie, uposażenie, lekarza w chorobie, wykap, gdyby wpadła w niewolę i t. d. Wdowa miała zamieszkiwać w domu męża i używać dóbr jego.
Mojżesz także określił prawa ojców nad dziećmi, które wprzód były nieograniczone. Pozostawił on przy ojcu prawo sprzedania dziecięcia w razie nadzwyczajnego głodu, ale pierwszy grosz nabyty winien był na wykup jego obrócić. Obowiązki rodziców określone są jak ich prawa. Ojciec, wedle rabinów, pięć rzeczy winien synowi: obrzezanie, wykup, naukę zakonu, żonę i postanowienie, (obiór stanu).
Dzieci ze swej strony winny rodzicom poszanowanie, i przekleństwo rzucono na niespełniających przykazania tego. Cześć siwym włosom, wspomina i nakazuje Deutoronom, Lewityk i Przypowieści. Matce też cześć należała; widzimy w księdze Królów, Salomona schodzącego ze swego tronu naprzeciw matki, i sadzającego ją obok siebie.
W rodzinie hebrejskiej imieniem brata oznaczano wszystkie stosunki pokrewieństwa dalszego, tak jak ojcem zwano dziada i pradziada. Prawo starszeństwa jasno się tu odznacza. Starszy u żydów przedstawia ojca i przyjmuje władzę jego; on jest opiekunem rodziny. Ruben, najstarszy z braci, zabiera głos za nich przed Józefem. Ruben zajmuje pierwsze miejsce za stołem. Prawo starszeństwa zmazywał występek: Ruben traci je za gwałt domierzony na nałożnicy ojcowskiej. Prawo to jednak istniało tylko we wnętrzu rodziny, po za jej obrębem młodsi wyżej starych wznieść się mogli: Jakób, Judas, Mojżesz byli najmłodszymi z braci.
Prawodawca Hebrejów usiłował braci powiązać węzłem solidarnym; i ztąd powstało prawo lewiracji, nakazujące pod bezczcią pozostałą po bracie wdowę zaślubić drugiemu bratu. Dziecię takiego związku nosiło nazwisko zmarłego i dziedziczyło po nim.
Rodzina hebrejska połączona była węzły najściślejszemi, nawet po śmierci, wszyscy spoczywali w grobach rodzinnych, jedni obok drugich. Simon dla brata i ojca wszystkich Machabeuszów buduje wspólny grobowiec. Jakób idący do Egiptu, pragnie spoczywać między swojemi. Jozue kładzie się w grobie ojców na górze Efraim. Aron, Eleazar, Phineusz razem leżą w Gaabath.
Prawo hebrejskie ścigało dzieci nieprawe, odmawiając im nawet obywatelstwa, udziału w dobrach ojcowskich i małżeństwa z kobietą nierównego stanu (Misna, X, 3). Do dziesiątego pokolenia potomstwo nieprawych wyjęte było od urzędów publicznych i udziału w życiu społecznem.
Takie są w ogólności prawa Hebrejów, mieszanina, jak słusznie uważa nasz autor, zasad dobrych i pomysłów szkodliwych, prawd i fałszu, myśli moralnych i zgubnych. Pobłażają one polygamji, a karzą cudzołóstwo, czczą matkę, a uciskają dziecię, przypuszczają rozwód, a usiłują powiązać z sobą braci. W zasadzie swej są to prawa Boże, zepsute przez ludzi.
Tego odblasku praw zasadniczych, jaki tu jeszcze jaśnieje i z podań przepływa, nie znajdujemy już w prawie pogan. Charakter następnych prawodawstw, które przejrzeć mamy, jeden jest niemal wszędzie: piętnem jednostajnem tu panowanie silniejszego. Prawa domowe starożytnych dają się zawrzeć w dwóch słowach: ucisk żony przez męża, ucisk dziecięcia przez ojca.
Tak już u Assyryjczyków kobieta nie mogła sobie wybrać męża; małżeństwa spełniały się w sposób najosobliwszy. Sędziowie wybrani, wszystkie dziewczęta w dniu danym wyprowadzali na rodzaj targu. Piękniejsze przysądzano więcej dającemu, a gdy przyszła kolej na brzydkie, z sum zebranych wyposażano je z kolei. Herodot, Strabo, Elien świadczą o tym dziwnym zwyczaju. Prawo u Assyryjczyków tolerowało nałożnice, upoważniało rozwody; przykład Semiramidy jak widzimy, nie był bezskuteczny. Kazirodztwo nie tylko dozwolone, lecz czcią okryte było. Jako warunek dopuszczenia do kapłaństwa, stało tu kazirodztwo najszkaradniejsze. Semiramis udzielnem nakazała je prawem. Nie dziw, że pod takiemi instytucjami zepsucie doszło niesłychanego stopnia; w epoce podbojów Aleksandrowych Assyrja zgniłą była do rdzenia. Widziano młode dziewice najwyższych klas, kobiety największych rodów nago włóczące się po ucztach publicznych, dla obudzenia w zwycięzcach zwierzęcych chuci.
Sprzedaż dziewic, o których wyżej mówiliśmy, dowodząca niewoli kobiet, dowodzi także, że władzy żadnej ojcowie nad niemi nie mieli, kiedy najważniejsze postanowienie ich losu nie od ich kierunku zależało.
W Persji przeciwnie, władza ojcowska wedle Arystotelesa (Mores), była niczem nieograniczona i tyrańska. Pięcioletnie dopiero dziecię przyjść mogło przed oblicze ojca; do lat pięciu chowało się między kobietami. Ostatek podobnego zwyczaju trwa dotąd u niektórych ludów Kaukazu. Ojciec ukazywał się zawsze synowi jak jakieś bóstwo tajemnicze i groźne, które nim mogło rozporządzać jak niewolnikiem, sprzedać, poddać, zabić.
Władza mężowska równie była bez miary i srogą. Rozwodu u Persów są ślady. Czyn Assuerus’a, który przez rozwód odbiera żonie wszystkie prawa, przedstawia się jako rzecz prosta i zwyczajna.
Polygamja była zwyczajem poświęconym, używaniem dawnem, przywyknieniem prawami. Syn Hystaspa miał sześć żon prawych (Herodot); prowincje płaciły daniny z dziewcząt panującemu. Darjus zwycięzca nakłada dań kobiet, na narody podbite sąsiednie Babylonu, na ludy Kolchidy i kraje aż do Kaukazu.
Prawodawstwo Medów przechodziło jeszcze te granice, przepisując i rozkazując nawet polygamją. Każdy winien był mieć najmniej pięć żon, i kobieta nie chciała należeć do takiego, coby tej liczby nie miał.
Prawo Persów upoważniało małżeństwa sióstr z braćmi. Kambizes zaślubia razem dwie siostry. Większe jeszcze i poczwarniejsze nakazy znajdujemy w niem, o których wspomnim tylko. Ochus, syn Artakserksesa Memnona, zrodzony z córki jego, obiecuje tej siostrze-matce swej zaślubić ją, jeśli mu dopomoże dobić się pożądanego tronu. Takie małżeństwa, według Monteskjusza, były w największem poważaniu. Stosunków braci nie określało prawo wcale; nie rozróżniało też dzieci prawych od nieprawych. Następstwo tylko do tronu, dzieciom nałożnic odmówione było; że starszy dziedziczył, mamy dowód w naukach Cyrusa umierającego.
Prawa starożytnych Egipcjan, czyste są w początku, jak ich obyczaje. Wiara małżeńska długo szanowaną tu była; najstarsze prawa egipskie, srodze karciły cudzołóstwo. Tysiącem rózg karano winnego, a twarz kobiety szarpano.
U nich także jak u Hebrejów, arcy-kapłan nie mógł mieć nad jednę żonę.
Następnie jednak prawa i obyczaje tego ludu pod wpływem religii, uległy zepsuciu; w mythologii swej znaleźli Egipcjanie przykłady zgorszenia i powody zmiany. Polygamja weszła w zwyczaj; dozwolono rozwodów, ale w ostatnich dopiero czasach. Przed rozwodem Arcinoe z Filadelfem, nie mamy ich przykładu. Naostatek kazirodztwa dozwolono, i ustanowiono małżeństwa tego rodzaju na cześć Izydy.
Władza ojcowska w Persji i Egipcie, była nieograniczoną. Ojciec mógł dziecię sprzedać, zbezcześcić i zabić. Cheops prostytuuje córkę, Rampsynit również. To też z Herodota dowiadujemy się (2. 35.), że i dziecko mogło odmówić ojcu nawet pożywienia. Między dziećmi, prawo egipskie nie stanowi żadnej różnicy; wszystkie uznaje za prawe, choćby ich matką była kupiona na targu niewolnica.
Tak pogańskie zezwierzęcenie, powolnie przechodząc w obyczaje i prawa, niszcząc zasady porządku społecznego, przygotowywało rozkład i upadek jego. U Hebrejów, Assyryjczyków, Egipcjan, ludów młodych i podrastających, rozwód jest zakazany; inne zasady opiekuńcze rodziny są w poszanowaniu. U tychże Hebrejów, Assyryjczyków, Egipcjan, ludów zgrzybiałych, podupadłych, rozwód, polygamja, kazirodztwo upoważnia prawo, nie ogranicza władzy ojcowskiej, nie ścieśnia niczem mężowskiej, jest to panowanie zwierzęcej siły tylko.
Lecz idźmy dalej za autorem naszym.
Cekrops uprawnił u Ateńczyków monogamją, od dawna będącą we zwyczaju; prawo jego wszakże straciło było władzę, gdy Solon zadał mu cios ostatni, dozwalając kobiecie bezpłodnej przenieść się w łoże, coby ją uczyniło matką. Dozwolone było utrzymywanie nałożnic; zamiast jednej, wolno było wziąć dwie żony prawe. Zdawało się prawodawcy, że położy tamę zepsuciu, gdy ogłosi bezczesnym tego, kto trzeci zawrze związek. Sokrates był jednym z pierwszych Ateńczyków, który korzystał z prawa powtórnego ożenienia. (Diogenes-Laercjusz).
W Athenach, mąż miał prawo dania rozwodu żonie; ale sądownictwo o słuszności powodów rozłączenia sądziło. Mąż przychodził przed Archonta i wykładał mu przyczyny, dla których rozwieść się pragnął; sędzia przywoływał żony, usiłował ich pogodzić, lub upoważniał do rozwodu. Rozłączenie odbywało się przy świadkach. Wkrótce pozwolenie rozwodzenia się, przeszło jak zwykle w rozpustę. Perykles oddał swą żonę obcemu, jak się wyraża naiwnie Plutarch, — bo ją nie bardzo miłował, a wielce kochał Aspazją.
Solon, nie dość że upoważnił polygamiją i rozwód, ale swobodę umów małżeńskich ścieśnił urządzeniem postanawiającem, by dziedziczka jedyna dóbr ojcowskich, lub sierota bez mienia, zaślubiły najbliższego krewnego. A że tym sposobem los paść mógł na starca niedołężnego, prawodawca przepisał, by wybór dziedziczki sieroty, padł na takiego, coby zdolen był uczynić ją matką. Prawo to niedorzeczne, niemoralne, polityczne raczej niż społeczne, nie prowadziło do czego służyć miało, wiodło tylko do większego zepsucia; kobiety nie raz cnotliwsze niż prawo, aby nie były zmuszone skalać się, udawały brzemienność i cudze przybierały dzieci.
Prawa małżonków w Athenach były niezmierne. Umierający mąż, miał prawo rozporządzać żoną jak sprzętem i pozostałością po sobie. Ojciec Demosthenesa zapisał swoją żonę i majętność Aphobusowi, który wziął pieniądze, a kobiety nie przyjął, co było powodem pięknego mówcy zwycięztwa. Demosthenes także przemawia znowu w obronie wyzwoleńca Formiona, który po umierającym swym panu, otrzymał w spadku ogromne wyposażenie, wdowę i wolność.
Władza rodzicielska nie mniej była nieograniczoną. Dochodziła ona do prawa życia i śmierci; matka nawet miała sobie udzieloną władzę zabicia tego, komu dała życie. Co się tyczy prawa sprzedaży, Solon dozwalał go tylko, gdy córka uwieść się dała. Ojciec, który miał moc sprzedać dziecię, nie miał władzy przebaczyć mu, jeśli go obraziło (Meursius). Prawo najściślej i obowiązki i należności rodzicielskie określało. Synowi obowiązany był dać rzemiosło, a jeśli tego nie uczynił, syn później mógł mu na starość odmówić pożywienia.
Dzieci musiały utrzymywać rodziców, to jest, dziada, babkę, pradziada i prababkę, gdyż i ci rodzicami się zwali. Syn przed sądem bronił ojca, a cześć tracił, kto tego nie spełnił. Wywołanie było karą za odmówienie rodzicom przyzwoitego pogrzebu.
Brat na weselu siostry zastępował ojca, i dawał na nie zezwolenie. O prawie starszeństwa w Athenach nie ma śladów, przypuścić jednak można, że starszy raczej niż młodszy, ojca zastępować musiał.
Dzieci nieprawe, srodze uciskało prawo atheńskie, nie należały one do rodziny, ani do obywatelstwa, nie były dziećmi bogów krajowych. Obce własnemu ojcu, który nad niemi władzy nie miał, dziedziczyć po nim, nawet w niedostatku innych potomków, nie mogły; niezdolne były zajmować żadnego publicznego stanowiska, i drzwi świątyń były przed niemi zamknięte. Rodzicowi swemu nic nie były winne i względem niego żadnych nie miały obowiązków.
U Atheńczyków wszakże, pomimo dziwacznych praw rządzących niemi, rodzina istnieje jeszcze; u Lacedemończyków Sparta zastępuje familją.
W większej części prawodawstw pogańskich, społeczność domowa występuje jako żywioł podrzędny, pierwszem jest państwo. Państwo zaś dla starożytnego prawodawcy, jest raczej zbiorowiskiem indywiduów, niżeli syntheza rodzin, grodów i prowincyj. Prawa usiłują wzmocnić ustawę polityczną kosztem rodzinnych. Szkodliwa ta zasada, najwidoczniejsza w prawodawstwie spartańskiem, najzgubniej wpłynęła na rozprzężenie i osłabienie ludów starożytnych.
W Sparcie małżeństwo podlegało dziwacznym warunkom. Dziewczęta zgromadzone w jedno miejsce, wybierali chłopcy po ciemku, żyli z niemi kilka czasów, i te wybranki losu, stawały się ich żonami.
Lacedemończyk mógł mieć żon kilka: król Anaksandrides miał ich dwie; Ariston współczesny mu, trzy. Później i to nie wystarczało.
Starców zmuszano do odstąpienia żon swych młodszym i silniejszym. Mężowie pożyczali swe żony. Panujący mieli prawo do żon swych poddanych. Królowe tylko wyjęte były od tego handlu obrzydliwego, chociaż Alcybiades był publicznie ulubieńcem żony Agis’a.
Kobiety więc, były prawie wspólne w Sparcie. Nim się stała własnością męża, kobieta była wprzód własnością państwa, a państwu nie chodziło o to czy była czystą, byleby była płodną.
Instytucje usiłowały wyrobić w sercach kobiet uczucia silne i przeciwne ich naturalnemu usposobieniu. Zabraniano im noszenia błyskotek i strojów, jeżdżenia w wozach ozdobnych. Dziewczęta nago pokazywać się musiały na publicznych uroczystościach, aby tem łatwiej mężów znalazły, mówi król Charilaus. Ztąd charakter kobiet stawał się gwałtowny i dziki. Męztwo, które Lacedemonkom wmówić i narzucić chciano w miejsce innych przymiotów, czyli istotnie było ich przymiotem, wielce jest wątpliwe.
Kobieta w Sparcie dzieliła często łoże przybysza obcego, nie śmiała jednak siąść z mężem do stołu. Na ucztach publicznych, na których bywały dzieci, kobiety znajdować się nie mogły. Skutkiem praw dziwnych, miasto podlegać mężom, panowały im żony w Sparcie. Plutarch dobrze to tłómaczy: Spartanie po większej części żołnierze, najczęściej od domu oddaleni, wracali czulsi dla żon, a te panując pod ich niebytność, rządów i po ich powrocie nie zrzekały się.
Władza rodzicielska równie była słabą, bo dziecię jak i niewiasta, najprzód były własnością państwa. Nowonarodzone, starsi pokolenia opatrywali, a jeśli się okazało silne, przechodziło na własność kraju; jeśli słabem było, zabijano je. Dziecię nie zawisło od ojca, ale od wszystkich. Jeśli zgromione przez kogo ze Spartan, przyszło się użalić rodzicom, winni go byli ukarać powtórnie. Siedmioletnie odbierano od matki i wychowywano, wcielając w wielką spartańską rodzinę.
W Sparcie więc właściwie nie było rodziny, prawodawstwo rozprzęgało ją umyślnie na korzyść państwa.
Spojrzmy teraz na domowe prawa Rzymian. Prawodawstwo tu dzieli się na dwie odrębne epoki: pierwsza kończy się z chrześcjaństwem, druga się z niem poczyna.
Tu, pierwszą tylko przed oczy weźmiemy:
Małżeństwa u Rzymian były dwojakie, prawe i nałożnicze, (justae nuptiae et concubinatus). Pierwsze odbywało się obrzędowo i uroczyście. Około drugiej z rana, narzeczona wychodziła z domu rodzicielskiego i szła do świątyni z nowożeńcem. Kapłan czekający na nich, zabijał białą jałówkę i rozsypywał po ołtarzu okruszyny białego pszennego chleba, który wprzód podał zaślubionym. Zwało się to confarreatio. Denys z Halikarnassu powiada, że kobieta w ten sposób związana z mężem, miała z nim odtąd wspólne bogi i mienie. Tym sposobem zaślubiona kobieta, zwała się justa uxor-mater familias.
Zamieszkanie wspólne, życie razem, stanowiło drugi rodzaj małżeństwa; żona w tym wypadku, zwała się tylko uxor lub matrona. Tu prawie wyraźnie kobietę używano jako sprzęt, jako ruchomość. „Własność nieruchomości, powiada prawo dwunastu tablic, upewnia się posiadaniem dwuletniem; wszelkiej innej rzeczy rocznem. Własność kobiety zapewnia sobie mężczyzna, jeśli przy nim przemieszkała rok nie oddalając się.“ W nałożnictwie Rzymian robili różnice: jedno zwało się injustae nuptiae et legitimae, a tem było pożycie z rzymianką rzymianina, byle nie z siostrą lub matką; drugie injustae nuptiae et illegitimae, jeśli rzymianin łączył się występnie i kazirodzko, lub z niewolnicą i cudzoziemką. Niektórzy prawnicy w małżeństwie zwanem usucapion (usu capere uxorem), widzą rodzaj nałożnictwa tylko, ale tak w istocie nie jest. Ze słów Utpiana i z prawa Digestu mamy dowód, że dziewice stanu wolnego nie mogły być brane na nałożnice, wyjąwszy gdyby się sprzedawały wprzód; a też kobiety zaślubiano jednak przez usucapion. Nałożnice też nie nabywały żadnych praw, nie miały obowiązków, gdy żony przez zamieszkanie zyskiwały je. Żony osłaniało prawo, nałożnice usuwano od ołtarzy Junony. Rozwód dozwolony był w prawie rzymskiem. Kodeks Papyrjana przypuścił go, ale ograniczył wypadki, w których prawo rozwodu zastosować się mogło, dozwalając tylko jeśliby żona struła dzieci, podrobiła klucze, lub dopuściła się cudzołostwa. W ten sposób rozwód był prawie bezprzykładny, jak te występki. Jakkolwiek bądź zasada egzystowała, a czas podjął się dokonać reszty.
Rozwodowa towarzyszył obrzęd zwany diffarcatio. Dla rozerwania małżeństwa przez zamieszkanie tylko zawartego, dostatecznem było, żeby kobieta dni trzy nie nocowała pod dachem męża.
Prawo rzymskie dozwalające nałożnictwa, srodze karało cudzołostwo. Denys z Halikarnassu wzmiankuje o prawie sądzenia i karania żony, zostawionem samemu mężowi. „Jeśli pochwycisz żonę swą na uczynku — mówi Kato — możesz ją zabić, ona zaś w podobnym przypadku, ani cię palcem dotknąć nie może.“ Ta władza absolutna męża nie długo trwała. Prawo Cornelia, de sicariis, karało śmiercią męża, któryby zabił żonę, nim winę jej osądzili sędziowie. Lex Julia, później ogłoszone przez Augusta, w podobnym przypadku skazywało męża na roboty w kopalniach, jeśli był wyzwoleniec, a wolnego karało wygnaniem.
Ale w prawie Julia, mąż przestając być sędzią, mógł być oskarżycielem. Swiekier, obcy nawet, świadczyć mogli. Prawo rozróżniało trojakie obwinienie: jure patris, jure mariti, jure extranei.
Co się tycze władzy mężowskiej, trudno dojść jakie były jej granice w pierwszej epoce Rzymu. Zdaje się jednak, z komentarzy Kajus’a, że władza ta podobną była rodzicielskiej nad dziećmi; kobieta była w dożywotniej opiece i ciągłej małoletności. Z pod rozkazów ojca przechodziła pod jarzmo mężowskie, a owdowiała podlegała obcemu.
Małżeństwo oddawało niewiastę in manu mariti, w ręce męża; czy to zawarte zostało przez confarcatio, czy przez usucapion. Kajus powiada (Instit. L. 1), że kobieta ma się uważać za dziecię, jak skoro się dostała in manu viri. Władza ojcowska była nieograniczona i rozciągała się do wnuków. Mógł je smagać, kazać im jak chciał pracować, sprzedać i zabić. Żaden naród, — powiada Justynjan — nie był tak nielitościwym w rodzicielskiej władzy wydziale. Syn na własność nie mógł posiadać co zapracował, co zaoszczędził lub nabył w jakikolwiek sposób, wszystko należało do ojca. Potrzeba było trzech sprzedaży po sobie następujących, aby nabył prawa własności i wyzwolony został z pod mocy ojca. Jest to jedyna emancypacja w prawie rzymskiem. Małżeństwo uchylało osobę syna z pod władzy ojca, ale nie mienie jego i majętność.
Ojciec rodziny, był naturalnym sędzią dziecięcia. Liczne są tego przykłady: ojciec Horacjusza woła, że uniewinnia syna, i że lud nie ma się prawa mięszać do tego. Prawo dwunastu tablic, zasadę tę uznaje. Fulvius spotyka syna udającego się do obozu Katylliny i skazuje go na śmierć. Manlius Torquatus, oskarżonego przez posłów macedońskich, sam karze. Fabius Eburnus, sądzi i skazuje swe dziecko. Titus Arrius, skazany na wygnanie przez ojca. Erixon smaga na śmierć dziecię swoje.
W prawodawstwie rzymskiem też same znajdujemy zasady, które upatrujemy w spartańskiem; Rzym przedewszystkiem chce silnych i potężnych obywateli, mężczyzna każdy żołnierzem lub rolnikiem; jeśli ręka jego niezdatna do pługa i oręża, życie jego niepotrzebne. Topiemy dzieci słabe i ułomne, powiada Seneka. Prawo Romulusa, przywiedzione przez Denysa z Halikarnassu, rozkazuje rodzicom dzieci ułomne, poczwarne, słabe, zarzynać lub topić w Tybrze.
Kodeks Papyrjana i prawo dwunastu tablic, żadnej nie przypuszczają różnicy między prawemi dziećmi. Justynian, wyznaje, że w starych prawach nic o tem nie znalazł. Prawo starszeństwa nie egzystowało. Dzieci nieprawe, dzieliły się na cztery klasy: na urodzone z nałożnicy, z nierządnej, z cudzołostwa, z kazirodnego związku. Wszystkie zwały się imieniem jednem, które oznaczono dwoma głoskami S. P. (sine patre).
Pierwsze były przypuszczane do urzędów i zajęć publicznych, participes erant, omnium honorum juriumque capaces, pisze Heineccius, przywodząc stary napis grobowy wzmiankujący, iż zmarły był kwestorem, edilem, pretorem, duumwirem. Jednakże syn nawet nałożnicy, który mógł dojść najwyższych w państwie urzędów, w rodzinie nie miał praw żadnych. Nie mógł nawet gdyby znał ojca, nosić imienia jego; ojciec też prawa nie miał żadnego nad nieprawem dziecięciem. Dzieci pozostałych trzech kategoryj, niżej jeszcze stały; synowie nierządnic nie będąc bezcześni, nie mieli jednak znaczenia, reszta czci pozbawioną była.
Cesarze chrześcijańscy, pierwsi ściśle usiłowali prawa tyczące się dzieci nieprawych określić.
Do Konstantyna, ojcowie nie mogli inaczej dzieci takich uprawnić, tylko przez adrogatio.
Tu autor zadaje sobie wcale próżne pytanie, czy rozprzężenie familijnych związków, jest skutkiem zepsucia powszechnego; czy zepsucie powszechne pochodzi z rozprzężenia rodzinnych węzłów? Rodzina stanowi państwo i z niej zarówno wychodzi nasienie zepsucia, jak do jej rozprzężenia przykłada się ogół. To pewna, że brak cnót domowych, zepsucie powszechne i upadek państw, są wszędzie fenomenami współczesnemi.
U Hebrejów, Assyryjczyków, Persów, Medów, Egipcjan i Greków, jak skoro rodzina zachwianą została w swym bycie, drży i chwieje się państwo w posadach swoich. Rzym wzrasta dopóty, dopóki w rodzinie szanuje małżeństwo, ściga cudzołostwo i nie dozwala rozwodów; ale z kolei i tu zwierzęce chuci opanowują wszystko aż do instytucyj, które po swojej woli naginają, i ten sam Rzym wylany na rozpustę, chyli się do upadku. Zniewieściali Rzymianie Kommoda i Heliogabala, tak samo zginąć musieli, jak ludy rozwięzłe Sardanapala i Daryjusza.
Mówiliśmy o nałożnictwie uprawnionem, o władzy ojców, o nieograniczonej sile męża nad żoną; ziarna te nie zaraz owoc wydały; obyczaje opierały się prawom. Ale nowe coraz zwycięztwa, wnosiły zarody zepsucia i zacierały ślady cnót starych rzymian. Rozwód wszedł powolnie we zwyczaj i zachwiał rodziną. Pierwszy niejaki Carvilius Ruga odrzucił żonę swą z powodu niepłodności. Kobiety wyzwalać się zaczęły za przykładem mężów, posłuszne namiętnościom tylko. Katon żonę swą brzemienną, ustępuje Hortensjuszowi i odbiera ją napowrót, gdy po nim odziedziczyła. Ciceron rozwodzi się z Terencją i zaślubia Publią.
Za czasów Augusta, rozwody stają się już tak częste, że je prawo usiłuje utrudnić, ale napróżno. Przykład najznaczniejszych w narodzie, więcej ważył, niż senatus-konsulty i ogłaszane wyroki.
Wkrótce najznakomitsze rzymskie niewiasty, wedle słów Seneki, poczynają liczyć lata, mężami których miały. Rozwodzą się by iść za mąż, idą za mąż, by się rozwodzić; życie ich staje się pasmem rozpusty.
Nałożnictwo z drugiej strony, mnoży się i wchodzi na miejsce małżeństw. Napróżno cenzorowie ze szczególną bacznością usiłują prześladowaniem niemal bezżennych, zmuszać ich do zawarcia małżeńskich związków. As uxorium, rodzaj pieniężnej kary, pobieranej z bezżennych za czasów Augusta, już nie pomagał wcale, i prawo Julia de maritandis ordinibus, ustanowiło nowe, surowsze przeciwko bezżenności przepisy, nagradzając małżeństwa zawarte. Prawo to, już siły mieć nie mogło, przy zepsuciu powszechnem. Młodzież oparła mu się i August spełnienie jego na lat pięć zawiesić musiał. Wniesione na lat 17 przed erą naszą, weszło w użycie 13 roku po Chrystusie, a i naówczas jeszcze broniono spełnienia jego.
Zasadą szkodliwszą jeszcze społeczności rzymskiej, było to zupełne poddaństwo kobiety, sankcjonowane prawem. Przywiedziona do stanu spodlenia zupełnego, w jakiem zostawała w Grecji, Persji, Egipcie i u Assyryjczyków, kobieta rzymianka utraciła wiarę w godność swoję.
Samuel Klarke (komentar. Odyssei), zachował nam wszystkie ustępy poezyj greckich, zawierające obelgi i potwarze przeciw kobietom; jest to zbiór nie dający się czytać bez obrzydzenia i wstrętu. Poeci latyńscy równie się okazali niesprawiedliwi i okrutni dla kobiet. Wspomnijmy tylko Horacjusza i jego satyry, Owidyjusza, Juvenala, Publius’a Syra. Toż samo na teatrze. Bohaterki dramatu starożytnego, mają w sobie coś odrażającego; Dejanira Fedra, nie pociąga ku sobie, nie budzi zajęcia, ale wstręt. W całym teatrze starożytnych, nie ma pięknego, wielkiego, kompletnego charakteru niewiasty. „W Athenach zarówno i w Rzymie, pisze słusznie Nisard, kobieta nie jest na równi z mężczyzną. Nieszczęście jej każde mniej ma w sobie powagi, boleść jej nie obudzą sympatji, łzy jej mniejszej są ceny. Dramat kruszy te biedne istoty, bez litości nad niemi. Zawsze narzędzia tylko, w ręku bogów, w rękach ludzi, płakać nawet swobodnie nie mają prawa. Wiecznie idąc za losami drugich, ciągną się nie prowadzą...“
„W Rzymie smutniejsze jeszcze niż w Athenach położenie kobiety. Prawo powiada, że mąż łez jej nawet nie winien po śmierci, i żałoby po stracie. (Vir non luget uxorem, nullam debet uxori religionem luctus — Digest. 1. 3).“
Poszanowania samej siebie, kobieta bezkarnie utracić nie mogła. Ze wzgardą wstydu własnego, z poniewierką godności swojej, Rzym ujrzał ją, oddającą się wszystkim i wszelakiej rozpuście.
Historja upadku Rzymian, jest wymownem usprawiedliwieniem słów Tacyta: „Neque amissa pudicitia, caetera flagitia abnuerit mulier.“ „Rzadkie są kobiety, — woła Owidjusz — co by matkami być pragnęły, któreby dla zachowania piękności, w łonie swem nie zabijały dzieci. Potrafiliśmy sztukę zabijania przed narodzeniem człowieka.“ Straszniejszy, jeśli być może, jest obraz, który przedstawia Petronijusz: „woń łachmanów je pociąga, nie pojmują rozkoszy, jeno z niewolnikiem, lub kuso odzianym drabem.... Gonią za woźnicą cyrku okrytym kurzawą, za gladjatorem, za kuglarzem przedanym wszystkim..“
W ostatnich czasach pogaństwa, córki Lukrecyi i Wirginii, przeszły wszystkie stopnie rozpusty i występku. Jedyną ich zabawką słuchać lubieżnych atellan i poklaskiwać woźnicom cyrku. Pozbywając się codziennie cech i przymiotów płci właściwych, przybierają wady mężczyzn, ich nałogi, i mówiąc słowy Seneki, wyzuwają się całkiem z natury kobiecej.
Rodziny nie ma już w Rzymie.
Widzieliśmy wyżej przykłady najcnotliwszych Rzymian, z których jeden odstępuje żony obcemu w nadziei dziedzictwa, drugi rozwodzi się dla zaślubiania młodszej. Z dwóch bohaterów Rzymu, jeden zabija syna, drugi ojca. „Prawie wszystkie rodziny, pisze Plutarch, przedstawiają liczne przykłady zabójstw dzieci, matek, kobiet, a braci zabijają bez zgryzoty i wahania, bo jest to rządowem prawidłem, uważanem za konieczność nieuchronną, jak zasada geometryczna, że panujący dla bezpieczeństwa swego winien pozbyć się braci.“
Zepsucie idzie i powiększa się w sposób zastraszający. Nic już w świecie wstrzymać go nie może. Ani Tytus, ani Antonin, ani Marek Aurelijusz, stanu tego rzeczy zmienić nie są w stanie. Przyczyną występku i zepsucia była tu przedewszystkiem cześć fałszywych bogów, których przykład zbrodniczy do zbrodni wszelkiej upoważniał.
Człowiek podnosząc oczy ku niebu, znajdował w niem wzory rozpusty. W Egipcie kazirodztwo uniewinnia się czcią Ozyrysa, indziej Jupiter jest cudzołożnikiem, Saturn dzieci zabójcą, surowa Pallas i czysta Dianna zapominają się nieraz, a sama cześć Wenery, zmusza do złamania wiary małżeńskiej.
Wpływ wiary fałszywej był niezmierny ni obyczaje. Wiemy o prostytucjach na cześć Wenery w Babylonie, o obrzędach czci Adonisa w Byblis, o dziewicach Cypru, o świątyni w Koryncie... nie wspominając już ani o tajemnicach Priapa i Adonisa, ani o Izydy i Cybelli mysterjach.
Taki był upadek obyczajów w Rzymie, którego wielkości pierwotne, surowe założyły cnoty. Ale loika zasad jest nieubłaganą, z pewnych nasion muszą zawsze wyrosnąć owoce konieczne.
Gdy Rzym podbił panowaniu swemu ludy, któremu bezbronnemi na pastwę dawało ich zepsucie; gdy Egipt, Assyrja, Grecja złożyły z nim jedno wielkie państwo; zwyczaje przesądne i rozpustne wschodu, wytworne i rozwiązłe Athen, zmięszały się i zlały z żywotem zwycięzców, i w grodzie tym, w którym wszystko nosiło piętno wielkości, występek także doszedł rozmiarów olbrzymich.
Długo wszakże twarda powłoka Rzymian, opierała się zaszczepieniu choroby. Dopiero z Cezarem, rozwiązłość przybiera charakter powszechny i zastanawiający poczwarnością swoją. August przechodzi Cezara, świadkiem list Antonjusza, zachowany w Swetonjuszu. August pierwszy daje te uczty kalające gmach Cezarów, które się później olbrzymiąc powiększają. Czytamy u Swetonjusza opis takiej biesiady dwunastu, z Apolinem Cezarem, oddających się naśladowaniu mythologicznej bogów Olimpu rozpusty.
Za Kaliguli postępy nowe; Neron je posuwa dalej jeszcze, zepsucie przychodzi do poczwarnej ostateczności. Są to, słowy Juvenala mówiąc, szkarady, na których widok, przerażone bledną gwiazdy. Najdziksza wyobraźnia nie wymyśli, co ci olbrzymi rozpusty, spełniają w szale bezrozumnym. Na tych ucztach poczwarnych występują wśród tłumów niewolnika i błaznów, potomkowie starych Rzymian, dziedzice wielkich imion, których jedyną sławą, że nie widzieli nigdy wschodu i zachodu słońca, że mogą w dwudziestu dwóch przemianach stołu, zmienić tyleż nierządnic, z któremi się tarzają w rozpustnym uścisku. Satyrykon Petronijusza, wierny przedstawia obraz tej zgrzybiałej i zgniłej społeczności.
Ten, co na kobiety i dziecię narzucił jarzmo siły i przemocy dzikiej, godzien był pierwszy wykrzyknąć srogie i nielitościwe hasło: Vae victis! W tym razie maluje się z całą siłą szkarady swej, materjalizm pogański. Niewola w Rzymie nie miała granic, serce jej nawet nie ulżyło, bo je stwardniła rozpusta. Niewolnik pracując dniem i nocą, skuty za nogi, żywił się trochą wody, soli i chleba. Chorego dobijano. Często wyższej ceny było zwierzę nad niego, a ciałem nieszczęśliwych karmiono mureny. Wieśniak coby się śmiał bronić napaści zwierza przeznaczonego do cyrku, skazany był na srogą karę. Na znak pana, szedł niewolnik walczyć z dziką bestją; a czułe kochanki Propercjusa i Tybulla, owe Lesbije i Lydje, złorzeczyły mu, jeśli nie upadł z wdziękiem. Dla zabawy Klandjusza i Agrypiny, dziewiętnaście tysięcy ludu walczyć raz musiało, a Rzymianie krwawej poklaskiwali walce.
Boje, walki, szały rozpustne, wzruszenie które dawały igrzyska, zastępowały uciechy domowe i uczucia rodzinne, których doznawać nie umiano. W lupanarach i cyrku, upływa życie zdziczałego dobrowolnie ludu; siła opuszcza żołnierza, przytomność wodza, sumienie prawodawcę.
Użyjemy tu słów własnych autora na odmalowanie obrazu schyłku i przeistoczenia Rzymu.
„Chwila się zbliża, w której cesarstwo na wagę złota zmuszone będzie bezsilnych kupić obrońców. Gdy Rzym, co dzień bardziej wycieńczony zbytkami, usypia w upojeniu i rozpuście, wielki ruch wstrząsa północą i wschodem Europy. Gońcy przybyli od północnych krajów państwa, dziwne przynoszą wieści. Ludy nowe i nieznane, dzikich obyczajów, niezwalczonej odwagi, popycha ręka niewidzialna od górnych płaszczyzn Azji i Skandynawji ku nieśmiertelnemu grodowi. Na koniach łuską żelazną okrytych, lub chudych i mizernych szkapach, pędzą przybylcy jak orły, ludzie drobni, wychudli, ogorzali, i olbrzymy z oczyma zielonemi i z włosem jasnym rozczochranym. Barbarzyńcy zbierają się jak sępy na ścierw, ku konającemu Rzymowi. Hunnowie, Swewy, Alanie, Goci, Wandale, zbliżają się gnając jedni drugich, pędzeni fatalnością jakąś, wszyscy w jedną drogę.
Inny wróg jeszcze grozi Rzymowi. Sto dwadzieścia miljonów niewolnika, które rychło pomścić się mogą na dwóch miljonach ciemiężców. Chwila była stanowczą, Rzym, Gallia, całe państwo zagrożone zostało. Wojska liczne jak ziarna piasku na brzegach morza, ludzie, gniewu Bożego posłańce, co się zwali biczem Bożym, obozowali pod murami Rzymu. Żaden opór nie wstrzymywał barbarzyńców, którzy śmierć przyjmowali z uśmiechem. Już na zbliżenie się najstraszniejszego i najkrwawszego z wodzów, stolica świata chwiała się i chyliła, gdy nagle, barbarzyńca stanął w pędzie straszliwym i ukląkł przed człowiekiem, który wyszedł przeciwko niemu z krzyżem w ręku. Tym człowiekiem był Leon I. W tejże chwili, młoda dziewica gallijska, imieniem Genowefa ocaliła kraj swój, wzywając nowego Boga. Niewolnicy wreszcie, których świat obawiał się powstania i straszliwej zemsty, padali na kolana przed narzędziem swej kary i cześć mu oddawali.“
Przychodzim do wielkiej i radykalnej społeczeństwa zmiany, którą wprowadziło chrześcjaństwo.
„Prawo Chrystusa, powiada autor, z prawem objawionem i prawem natury wyraża myśl jedną: wiekuistą prawdę, która przeżyła wieki, niekiedy zapoznana ale zawsze żywa. Chrystus nie ustanawia nowego porządku, syn Boży przychodzi dopełnić dzieło pierwotne Ojca swego. Światło, które oświeca świat, błysnęło mu już w pierwszych dniach rodu ludzkiego. Z ewangelją nową, odradzają się zasady wszystkie, opiekuńcze rodziny.“
W miejscu prawa mocniejszego, chrystyjanizm stawi poszanowanie słabszych. Chrystus całem swem życiem przedstawia naukę swoją. Bogiem będąc, przychodzi na świat z niewiasty; dzieckiem czczą go królowie i starcy; umiera śmiercią niewolników. Urodzeniem, życiem, śmiercią podnosi uciśnionych przez pogan, — kobietę, dziecko i niewolnika.
Niewiasty zdają się też przeczuwać w nim pierwsze odkupiciela swego; one mu towarzyszą ciągle, aż do stóp krzyża jego. Z poszanowaniem siebie samej, kobieta odzyskuje wstyd i godność. W tym samym cyrku gdzie nierządnice rzymskie, blade rozpustą nocną, poklaskiwały zapaśnikom szarpanym przez lwy Numidyi, lub wołały na zakończenie igrzyska o krew chrześcjanina, ujrzano Perpetuy pod zębem dzikiego zwierza, troszczące się tylko, by podarte ich suknie nie obnażyły skrwawionego ciała; Potamjeny umierające, które konając, prosiły tylko, by je okryte suknią we wrzątek wrzucono. Perpetua Blaudyna, siedem dziewic Ancyrskich, wyższe są nad najwznioślejsze heroiny starożytności. Matka Grachów nawet, w obliczu matek chrześcjanek jest pospolitą kobietą, dopełniającą tylko obowiązku swego. Zabawy, widowiska, nocne schadzki zapełniały życie poganek, a barbarzyńcy, mówi św. Jan Chryzostom, widząc je tak biegające od cyrków do teatrów, w upojeniu zbytku i rozkoszy, pytali czy „nie miały dzieci?“ Matka chrześcjańska, swobodna i czysta, pozostała przy kolebce dziecka, czuwa i modli się.
Jak niewiasta i niewolnik, dziecię też podnosi się z upadku. Wczoraj zaledwie przyszło na świat, już chrztem obmyte, oblekło się przy uroczystem wnijściu w społeczność, która je przyjęła i otoczyła, ręcząc Bogu za nowego członka — godnością i znaczeniem. Chrystjanizm od kolebki okrąża je czcią, wita je człowiekiem i uczy go szanować w sobie duszę, którą Bóg złożył w nim, jak w świątnicy swojej.
Wszystkie zasady stanowiące rodzinę, przywrócone zostają z kolei do życia.
Swobodę związków, prawo nowe zastrzega równie jak prawo natury i objawione. Kobieta u Assyryjczyków sprzedaje się, w Sparcie prawo oddaje ją w ręce wybranego losem męża, w Athenach skazana na zaślubienie najbliższego z krewnych. U chrześcjan, — powiada św. Paweł, — niech wybierze małżonka wedle serca swego, jeśli ten jest miły Bogu. Ale małżeństwo swobodnie zawarte, rozerwanem być nie może. — „Mojżesz — powiada Chrystus do żydów, — dla twardości serca waszego, dopuścił wam opuszczać żony wasze; lecz od początku nie było tak.“ Rozdzielenie się małżonków, które ewangelja upoważnia, nie ma charakteru rozwodu u pogan; nie rozrywano węzłów małżeńskich, ani dozwalano zawierać nowych ślubów. „Wszelki który opuszcza żonę swą a drugą pojmuje, cudzołoży; a kto od męża opuszczoną pojmie, cudzołoży.“ Kobieta nie może należeć do drugiego, dopóki pierwszy nie umrze; albowiem co Bóg związał, tego człowiek rozerwać nie może. Poświęcenie małżeństwa przez kapłana w kościele, jest piętnem właściwie chrześcjańskiem. „Kościół — pisze Tertulljan — umowę małżeńską sporządza, ofiara ją potwierdza, błogosławieństwo staje się jej pieczęcią, aniołowie niosą ją przed tron Ojca niebieskiego, a ten ją zawiera ostatecznie.“
Poganie widzieli w małżeństwie połączenie dwóch tylko osób, i szukali w niem nasycenia zmysłowego. Ztąd nałożnictwo uprawnione było, ztąd rozwody i polygamja. Jak prawo natury, prawo objawione, chrystyjanizm widzi w niem też połączenie dusz. „Zaślubiamy się mówi św. Justyn, dla wychowania dzieci swoich w wierze Pańskiej; jeśli się wstrzymujemy od małżeństwa, zachowujemy wstrzemięźliwość zupełną.“ „Dwoje wiernych — woła Tertulljan — noszą wespół jedno jarzmo, są jednem ciałem i jednym duchem, modlą się razem, razem upadają przed obrazem Chrystusa ukrzyżowanego. Zabawiają się razem, uczą się i wzajemnie kierują i razem idą do kościoła i do stołu Bożego, w pociechach i prześladowaniu. Nie ma tajemnic między niemi, nic skrytego, żadnej kłótni; każde swych chorych swobodnie odwiedza, wspomaga swych ubogich, uczęszcza na świętą ofiarę bez bojaźni i niepokoju. Szczęśliwi, śpiewając wespół psalmy i hymny Pańskie, wzmacniają i pobudzają do kochania i chwalenia Boga.“
Rozpusta pogan, ich szały poczwarne, ich rozkosze wyuzdane, zapomniane zostały; Apostoł nie chce by je nawet z imienia znali chrześcjanie. (św. Paweł do Efezów).
Władza mężowska ogranicza się prawem chrześcijańskiem w szrankach, jakie jej wskazały prawo natury i objawione. Kobieta należy do męża, a mąż należy do żony, (św. Paweł do Koryntjan). Mąż jest względem niewiasty, czem Bóg Ojciec względem Boga Syna. W obojgu małżonkach jedna władza, jedno prawa, równość zupełna. Tylko w tej całości, którą tworzy małżeństwo, mąż jest osobą pierwszą, jak w Trójcy świętej, pierwszym jest Bóg Ojciec.
Równie jak władza męża, prawo ojca w ścisłych opisuje się granicach, które i rozum ludzki oznaczył. Dziecię, czcić będzie ojca i matkę swoję, będzie im posłusznem, ale ojciec nie będzie go doprowadzał do rozjątrzenia niesłusznem karaniem: „a wy ojcowie, powiada św. Paweł, nie pobudzajcie ku gniewowi synów waszych.“ Zresztą, władza ojcowska umiarkowaną została miłością macierzyńską, wpływem matki, nieznanym prawie u pogan, nie mającym czci prawdziwej dla kobiety.
Wszystkie te zasady nie są nowe, jest to wedle samych słów Chrystusa, dopełnienie, wyjaśnienie, przywrócenie starego zakonu Bożego, pierwszych czasów. Łańcuch tradycyj przerwany na chwilę w żywocie ludzkości, wiąże się na nowo. Chrześcjaństwo łączy rodzinę nową z rodziną pierwotną. Pod wpływem tych prawd odwiecznych, z gruzów starego świata pogan, nowy świat wykwita, nowa się rodzi społeczność.
Prawo nowe głoszone przez apostołów, objaśniane przez ojców kościoła, codziennie rośnie w powagę; wpływ jego czuć się już daje w niektórych wyrokach cezarów-pogan, prześladujących jeszcze chrześcjan, ale umiejących już czuć wyższość ich nauki.
Zadanie pierwszych cezarów-chrześcjan było wielkie. Rozpoczynali walkę nietylko z nadużyciami odwiecznemi, z potęgą zwyczaju i wspomnień; lecz w tym lesie prawodawstwa starego, senatus-konsultach, plebiscytach, edyktach cezarów, stanowiących zbiór praw Rzymu, wszystko się przeciwko nim zwracało. W początkach, nie dotykając zasad, potrzeba było wykładem zmieniać prawa, i nie naruszając ustawy, skutek jej przerobić. Stała wola, piecza ciągła prawodawców, mogła sama wprowadzić w prawodawstwo rzymskie zasady nowe, odrodzone chrześcjaństwem. Pierwsze reformy nieśmiałe i powolne. Konstantyn, naprzykład nie zniwecza praw, ale je poprawia tylko. Następcy naśladują go. Najważniejsze punkta, odnoszące się do moralności chrześcjańskiej, ulegają pierwsze zmianom. W miarę jak chrześcjaństwo wstępowało w obyczaje, prawodawca wcielał ideje jego w księgę prawa. Justynjan nareszcie, wedle wskazówki poprzednich cezarów-chrześcjan, przetwarzając całkiem ustawodawstwo, odrodził je w duchu chrześcjańskim.
Nałożnictwo uprawnione i rozwód, dwie instytucje zupełnie chrześcjaństwu przeciwne, najprzód zwróciły uwagę ustawodawców. Konstantyn usiłując zapobiedz temu, postanowił aby nikt się nie ważył brać za żonę tej, z którą żył jako z nałożnicą; zabronił zapisów na rzecz nałożnic i dzieci nieprawych. Nakoniec novella 91, zniosła zupełnie nałożnictwo. Odtąd i bezżeństwo przestało być uważanem za szkodliwe państwu, zaczęto je szanować jako stan święty, przywiązując doń wyobrażenie czystości.
Następcy Kostantyna pracowali nad ukróceniem rozwodów; i nie mogąc zrazu zniszczyć ich całkowicie, skutkom przynajmniej zapobiegli. Dla zmniejszenia rozwodów, Theodozjusz i Justynijan opisali wypadki, w których miejsce mieć mogły; powodowały je tylko występki: cudzołóstwo, trucizna, obraza majestatu, fałszerstwo, zgwałcenie grobu. Justynjan rozkazuje przytem, aby mąż oddzielający się od żony bez przyczyny, choćby żonę wziął bez posagu i bez zapisu, wynagrodził ją czwartą częścią swej majętności. Toż stosowało się i do kobiety. Takiemi utrudzeniami starano się powolnie zmniejszyć przynajmniej liczbę rozwodów.
W prawach przeciwko cudzołóstwu zwłaszcza, objawia się już dobitniej duch chrześcjański. Kara śmierci wyznaczona na przestępcę; ale Konstantyn znosi oskarżenie obcych (jure extranei). Obcy nie ma już prawa odsłaniać tajemnic rodziny: sam mąż jest tu sędzią. Jeśli przebacza, prawo milczy, sprawiedliwość nie sięga dalej. Miał władzę zatrzymać żonę występną i przywołać ją nawet, choćby sądownie skazaną została. W dawnem prawie rzymskiem przeciwnie, władza prawa wyjmowała ją już z pod władzy męża. Mąż sam winien był występku lenocinium, jeżeli winę okrywał.
Justynjan wprowadza także ważną zmianę w tę część prawodawstwa rzymskiego; kara śmierci stosuje się tylko do mężczyzny; żona ma być osmaganą i zamkniętą w klasztorze. Jeśli w przeciągu dwóch lat, mąż jej nie odbierze, postrzyżoną zostaje i resztę życia spędzi w zamknięciu.
Ustawy te pełne są ducha, nowego prawa Chrystusowego; mąż ma prawo przebaczenia, on jako silniejszy srożej karanym zostaje, kobieta jako słabsza z politowaniem i miłosierdziem. Prawo także chce mieć małżeństwo poświęconem przez kościół, dla wzmocnienia jego węzła. (3. prawo kodeksu Theodozjusza. Novella 74, rozdz. 4 i 1 paragraf.).
Chrześcjaństwo wpływa także zbawiennie na stosunek ojca do dzieci. Wpływ ten dawał się już czuć przed Konstantynem, za cezarów-pogan. Trajan ograniczył władzę ojca, nakazując emancypacją syna pokrzywdzonego przezeń. Aleksander Severus odjął głowie rodziny moc domierzania kary i sądu; pozostawił mu władzę dyktowania wyroku sędziom tylko. Dyjoklecjan zabronił sprzedaży dzieci z jakiegokolwiekbądż powodu. Wszystkie te reformy dyktowało przeczucie chrześcjaństwa. Prawo Boże już było w umysłach, nim weszło w ustawy i życie społeczne. Adrjan wznosił świątynię na cześć Jezusowi, Aleksander Severus obraz jego mieścił pomiędzy swojemi półbogi.
Za pierwszego więc z cezarów-chrześcjan, ojciec nie miał prawa zabić, ni sprzedać dziecięcia.
Dziecię w pogaństwie było własnością rodzica; nie posiadało nic przez się, nic nabyć nie mogło, a pracy jego owoce, należały do ojca. Prawodawca chrześcjański począł od nadania własności dziecku, przyznając mu prawo nabycia w wojsku majętności i rozporządzania nią. Następnie prawo inne dozwoliło mu posiadać coby nabył jako obrońca, jako urzędnik, jako sługa książęcy, i t. p. Konstantyn przyznał synowi dziedzictwo po matce, dożywocie tylko zostawując przy ojcu. Rozciągniono później to rozporządzenie do wszelkiej majętności, ze spadku po przybocznych, lub daru pochodzącej. Nakoniec cesarz Justynjan wszelkie mienie dorobkowe przyznał własnością wyłączną syna, który już zyskanem, zdobytem, oszczędzonem, swobodnie mógł rozrządzać.
Zabezpieczywszy życie, swobodę i mienie dziecka, prawo nowe pomyślało o ułatwieniu jego emancypacji. Kapłaństwo już wyzwalało z pod władzy rodzicielskiej. Do godności patrycjusza Justynjan podobny przywilej przywiązał; urząd konsula i inne później też same swobody zyskały.
Trzy sprzedaże zmyślone, potrzebne wprzód były do emancypacji dziecięcia. Cesarz Anastazy nowy ustanowił rodzaj emancypacji przez reskrypt panującego. Nakoniec Justynjan zawyrokował, że samo objawienie ojca przed urzędem, iż syna wyzwala, dostatecznem być odtąd miało.
Zaszły też znaczące zmiany w prawach urządzających stosunek ojca do dziecięcia nieprawego. Dawne prawo nie troszczyło się o nie wcale. Przed Konstantynem przez adrogację tylko można było przyznać. Konstantyn dozwolił uprawnić dziecię przez ślub z matką. Po nim Teodozjusz młodszy i Justynjan ułatwiają jeszcze przyznania; ostatni ustanawia legitymację przez reskrypt panującego.
Zepsucie obyczajów i nędza, straszliwe w starem społeczeństwie wywołały skutki; matki, wedle słów Owidjusza, częściej zabijały, niżeli na świat wydawały dzieci. Najlitościwsze jeszcze rzucały je w ulice, w perystyle świątyń i rynki; place ich pełne były codziennie. Dla odjęcia rodzicom wszelkiego pretekstu pozbywania się dzieci, Konstantyn dozwolił im sprzedawać je w razie głodu z warunkiem, by pierwszy grosz uzbierany, na okup ich służył. Jest to prawo Mojżeszowe. Sprzedaż ta upoważniona przez Justynjana, była rodzajem zastawu raczej i chroniła dziecię od głodu i śmierci. Wkrótce potem jednak zakazano i sprzedaży, i podrzucania dzieci, matka miała prawo stać z dzieckiem u drzwi kościołów i prosić jałmużny. Jest to pierwsze prawne uznanie miłosierdzia chrześcjańskiego, pierwsze na niem oparcie się; uczucie to całkiem było starożytnym nieznane, a na niem oparł się świat nowy. Valens i Walentynjan powtarzają zakaz podrzucania dzieci.
To są pierwsze skutki powoli krzewiącego się chrześcjaństwa, które społeczność całkowicie przetworzyć miało; jakkolwiek powolnie przychodzące i stopniowe, widzimy już jak prawa te były całkiem nowych i obfitych w skutki zasad, zapoznanych długo, dziś odradzających rodzinę.
W pierwszych walkach chrześcjaństwa kapłan, który nawracał, który oświecał, apostołował, cierpiał i za wiarę umiera, naturalnie uzyskał przewagę i władzę nad otaczającym go ludem. Oświata spoczywała szczególniej w tym stanie wybranym. Lud przywykł widzieć w nich doradców, ojców i sędziów, posłuszni słowom św. Pawła chrześcjanie udawali się do kapłanów we wszystkich sprawach swoich. Ztąd powstało prawo kanoniczne.
W oczach prawodawcy kapłana małżeństwo jest zarazem umową i sakramentem. „Uważać należy — pisze św. Tomasz — trzy cele w małżeństwie: pomnażanie się rodzaju ludzkiego, pomnażanie państwa i kościoła, cel społeczny, polityczny i religijny.“ — Pod tym ostatnim względem małżeństwo musi naturalnie zależeć od kanonów i ustaw kościelnych. „Sobor trydencki rzuca anatema na tych, coby w małżeństwie nie uznawali sakramentu i łaski.“
Małżeństwo chrześcjańskie będące przedewszystkiem połączeniem dusz, zawiera się swobodnie, ale rozerwanem być nie może. Zupełną wolność zostawiono narzeczonym, zaręczonym, zerwania umowy przed ostatecznem jej pobłogosławieniem, u ołtarza nawet; koncyljum lateraneńskie za Innocentego III. ustanawia dla wywołania przeszkód, dla wczesnego zapobieżenia zawarciu nieprawego małżeństwa, trzykrotne niedzielne zapowiedzi. Dla upewnienia się większego jeszcze, że małżeństwo zawarte zostało swobodnie i bez przymusu, naznaczeni są świadkowie. Św. Tomasz loicznie i silnie dowodzi kościołowi prawa wyrzeczenia o przeszkodach do małżeństwa. Przeszkody rozwiązujące są w liczbie czternastu, zakazujące w liczbie pięciu. Każda z tych przeszkód chroni jakiejś zasady, na której się ważność związku opiera. Przeszkody: omyłki stanu, różnica wiary, bezsilność, ustanowione zostały dla zapobieżenia rozrodom. Mógłżeby spokój panować w domu, gdyby małżonkowie wyrzucali sobie nieustannie oszukaństwo lub dręczyli się nieustanną bezpłodnością? Co się tycze różnicy wiary, pojmujemy jak ważnem jest dla zgody rodziców, dla wychowania dzieci, jedność w tak świętem przekonaniu.
Przeszkody gwałtu, porwania, niebytności świadków lub proboszcza, ustanowione zostały dla zapewnienia swobody związkom. Przeszkody pokrewieństwa, blizkości, przyzwoitości, występku, związku i ślubu zakonnego, mają na celu uczynić małżeństwo czystem i nieskalanem.
Justynian zakazał już małżeństw między krewnemi w linji prostej; słów jego używa Mikołaj I. papież, w odpowiedzi swej Bułgarom. Teodozjusz zabrania łączyć się stryjecznym. Arkadjusz znosi to prawo, a Honorjusz pozostawia je na zachodzie. Św. Grzegorz wielki ogranicza pokrewieństwa przeszkadzające do małżeństw do ósmego stopnia, wedle rachuby cywilnej. Karol Wielki w kapitularzach zakreśla podobneż granice. Czwarty sobór lateraneński, pod Innocentym III., dozwala żenić się krewnym po za stopniem czwartym, wedle rachuby kanonicznej.
Nie będziemy się tu rozszerzać nad wykładem przyczyn, dla których ustanowione zostały przez kościół przeszkody do małżeństw; wszystkie się one istotną potrzebą zachowania porządku społecznego, lub dostojności związków tych tłumaczą. Prawo przewidziało także wypadki, w którychby po zawarciu małżeństwa, rozerwanie jego było nieuchronnem, to jest: rozdział osób lub majętności.
W tym celu postanowiona została separacja (quoad mensam et habitationem), majętności. Rozdzielenie majętności, nie pociąga za sobą rozdziału osób. Separacja zaś małżonków, w ważnych tylko mogła mieć miejsce wypadkach, gdy groziło niebezpieczeństwo zbawienia, życia, gdy obejście którego z członków było nie do zniesienia i t. p. „Zresztą, pisze jeden z najznakomitszych mowców, uważać należy, że separacja nigdy się nie stawała rozwodem wiekuistym, ale trwała dopóty, dopóki przyczyny, co ją spowodowały; jak tylko te ustały, małżonkowie obowiązani byli połączyć się znowu. Między rozwodem u pogan a separacją chrześcjan, wielka i stanowcza jest charakteru różnica. Starożytni nie wierzyli w możność i powściągnienia się i dozwalali po rozwodzie zaślubić nową żonę; tu przeciwnie instytucja wskazuje, aby osamotniony w cierpliwości i modlitwie czekał chwili połączenia się z tą, którą opuścił.“
Prawo opiekujące się małżeństwem, nie mogło pobłażać cudzołóstwu. Konstantyn i jego następcy naznaczyli zań karę śmierci. Kapitularze Karola Wielkiego toż samo powtarzają. W prawie kanonicznem nie było kary cielesnej, kapłan groził kaźnią wiekuistą: ale prawo świeckie różnych krajów, najsromotniejszemi i wymyślnemi środkami karciło to pogwałcenie węzła, na którym się opierała społeczność. Mąż miał prawo oskarżenia o cudzołóstwo żony, ale jeśli przebaczył, prawo milczało; nikt inny obwiniać jej nie mógł.
Pierwsi cesarze chrześcjańscy, zmienili wielce prawodawstwo co do władzy rodzicielskiej; jednakże stare ustawy pogańskiego Rzymu, czuć się tu jeszcze dawały. W średnich wiekach, walczą jeszcze z sobą dwa przeciwne systematy. W krajach gdzie prawo pisane rządziło wyłącznie, władza rodzicielska z zasad na których spoczywała i ich wynikłości, czerpała coś ostrego, dzikiego, przypominającego swe pochodzenie; u ludów rządzących się zwyczajami, w których chrześcjaństwo nie miało prawa rzymskiego do walczenia z niem, duch chrześcjański swobodniej i silniej mógł się rozwinąć.
Tak w pierwszych, długo dozwolonem było sprzedawać dzieci w razach przynaglającej potrzeby. We Francji, dopiero za królów drugiej dynastji zwyczaj ten zniesiony został. Rodzice mogli do stanu zakonnego przeznaczać swych synów od dzieciństwa. Oprócz nabytku pracą zyskanego, majętność wszelka należała do ojca, aż do emancypacji, a emancypacja zawisła od niego tylko. Wreszcie, syn nieemancypowany, nawet za zgodą ojca świadczyć przed prawem nie mógł.
Prawodawstwo zwyczajowe na innych rozwijało się zasadach; dość jest przejrzeć zwyczaje różnych prowincyj, by się o tem przekonać. W większej części z nich, syn miał prawo posiadania dóbr, a ojcu sprzedawać ich nie było wolno.
Prawo starszeństwa, na które słusznie zresztą tyle w XVIII. wieku krzyczano, nigdy nie było prawem rodziny tyczącem, ale miało wszędzie charakter polityczny tylko; rodzina tu podlegając mu, ofiarowała się dla państwa. W pewnych epokach, gdy chodziło o ustalenie majętności w rękach klasy, którą dla potrzeb kraju wzmocnić chciano; musiano prawem starszeństwa obwarować rozdrabnianie się majątków i przechodzenie ich w ręce, w których interes polityczny mieć ich nie chciał. W prawie starszeństwa, ustawie przedewszystkiem politycznej, widzieć potrzeba nie korzyść pierworodnego, ale pożytki kraju i społeczności. Nie myślemy i nie możemy zresztą prawa tego uniewinniać w zasadzie, ale chwilowa jego egzystencja, interesem kraju, ogółu, w wyższym na rzeczy poglądzie, tłómaczyć się daje.
„W średnich wiekach, — powiada autor, — społeczność ledwie z ruin powstaje; barbarzyńcy zawładnęli podbitemi ziemiami i podzielili je między siebie. Prawa straciły siłę, węzeł społeczny zwolniał, jeśli się nie zerwał; ojczyznę, rzec można, na nowo odbudowywać potrzeba. To odbudowanie musi począć się od jednostek, od rodziny, od grodów, i dopiero objąć państwo całe. Pierwszem więc dziełem prawodawcy jest, by wzmocnił rodzinę, by ją wcielił w człowieka na jej czele stojącego, i zapewnił mu znaczenie potężne, dziedziczne. Wśród nieładu powszechnego, w pośród zamięszania, rodzina musi jak państwo mieć siłę oporu skupioną, widoczną. Ztąd u ludów, które rodziły się do nowego życia, i władza monarchiczna i prawo starszeństwa były koniecznemu“ Zresztą, jakeśmy to powiedzieli wyżej, nie wchodząc w nadużycia, bo te muszą być wszędzie, to prawo było raczej obowiązkiem, ciężarem, niżeli przywilejem. Że się ten zwyczaj nie opierał na prawie pierworodztwa właściwie, ale miał na celu tylko zapobiedz rozdrobnieniu majętności i rozpierzchnieniu rodziny, dowodem to, iż w Bretanii naprzykład i w Litwie pogańskiej, dziedziczyli najmłodsi nie najstarsi.
Prawo to, że nie było koniecznem, ale zależało w dochowaniu od głów rodziny, dowodzi list u Markulfa. Ojciec mógł się do niego stosować lub nie, wedle potrzeby.
Co się tyczy dzieci nieprawych, ustawa kościoła wkładała na ojca obowiązek wychowywania ich i dania im sposobu do życia.
Autor nasz, nim przystąpił do obrazu ośmnastego wieku, kreśli tu jeszcze obyczaje rodziny w średnich wiekach; ale nie powtórzymy wizerunku tego, bośmy sami jeszcze tak blizko czasu, w którym to życie panowało u nas, że dla nas nic tu nowego nie znaleźć. Po starych dworcach, po starych księgach naszych, rzewniejsze mamy tej przeszłości bliżej nas dotykającej obrazy. Żywe nawet jeszcze tych obyczajów świątobliwych, tego poczciwego życia próbki, stoją przed oczyma naszemu.
Obraz XVIII. wieku, u p. Béchard, dalekim jest od pełności, zarysem tylko niekiedy dość trafnym, ale zawsze dla treściwości samej niewykończonym. Wahaliśmy się czy go tu powtórzyć mamy, ale życzenie zaokrąglenia tego rzutu oka zmusza nas. byśmy poszli za autorem.
Pamiętniki margrabiego Lafare, doskonałe dają wyobrażenie zmiany, jakiej uległy obyczaje za panowania wielkiego króla. Gdy Filip Orleański objął regencją, umysły już były w pogotowiu do filozoficznych bojów. Na ustroni swej księżna du Maine, gromadziła dokoła siebie, wśród wrzawy zabaw i dźwięku balów, najśmielszych, najzłośliwszych literatów owego czasu: Lamotte-Houdard, młody Arouet, Lagrange-Chancel, stary margrabia Saint-Aulaire i Chaulieu, otaczali księżnę i dwór jej stanowili.
Przy sławnej Ninonie, kupią się ciż sami, Saint-Aulaire i Chaulieu z Fontenellem, czcicielem rozkoszy, a nieprzyjacielem namiętności, człowiekiem zmysłowym a bez serca, któremu śmierć przyjaciela, nawet objadu przerwać nie mogła. W kawiarni Prokopa, zbierają się także literaci, pragnący swobody znudzeni dworakowaniem. Regent sam nareszcie, wśród Saint-Simon’ów, Brancas’ów, Biron’ów, głośno wywołuje swoją maksymę z zadziwiającą bezczelnością. Poczciwym jest, kto umie ukryć niepoczciwość swoją.
Sceptycyzm, ta plaga naszego czasu, otrzymana w spadku po XVIII. wieku, pierwsze słowa wybełkotał na wieczorach rozpustnych regenta. A jakby Bóg rozsiewaczy i krzewicieli sceptycyzmu, własnemi ich rękami chciał skarać, oni pierwsi głoszą zasady, które życiem przypłacić mają sami, lub w synach swoich.
Pisma pseudo-filozoficzne, wyrastają jak grzyby. J. C. Rousseau wypuszcza w świat Moisade, na scenie poklaskuje sławnemu wierszowi przeciwko księżom. Ukazują się listy Perskie.
Dzieło Monteskijusza doskonale wyrażało wiek, w którym wyszło; w formie lekkiej i dowcipnej, targało się na najważniejsze zagadnienia społeczne. Usbeck wyśmiewa z kolei wszystkie zasady rodziny, zawadza mu małżeństwo, smakują rozwody, wzdycha za tyrańską władzą rodziców (księga 5 rozdział 7). Zresztą, jest to jego osobiste zdanie, którego klika filozoficzna nie podzielała. Diderot, D’Alembert, Voltaire, całkiem przeciwnie, ostatek władzy rodzicielskiej odjąć im chcieli. Zarówno oni, jak Monteskijusz błądzili, środek mijając.
Duch materjalistowski wieku, nigdzie silniej nie objawił się, jak w encyklopedji, tym potężnym miocie, który był dla nowego społeczeństwa chrześcjańskiego tem, czem wpływ barbarzyńców na Rzym. Dosyć jest zajrzeć do tego warsztatu zniszczenia, gdzie mowa o małżeństwie i o innych zasadach społecznych. Voltaire jakby mu najpilniej było burzyć i wywracać, na wpół serjo, wpół żartobliwie, dotykając każdej kwestji pojedyńczo, porusza wszystkie, okruchami rozwalin miota na strony; wewnątrz pali go chętka dopełnienia tego posłannictwa niewiary, z którem na świat przyszedł, nie omija zręczności, wyszukuje jej, zaczepia najróżnorodniejsze zagadnienia, i jeśli nie może rozumowaniem, rozcina je szyderstwem. Mówiąc o władzy rodzicielskiej, mówi razem o potopie, o inkwizycji, o papieżu, o jezuitach, o królu Klotarjuszu i procesie Kalasa, Jest-to żywy przecznik, który nigdy nie pragnie nic stworzyć, prócz zwątpienia, i z zapałem bohatera bojuje przeciwko wszystkiemu co spotka. Nie będziemy tu powtarzać co mówi o małżeństwie, władzy ojca, rozwodzie, polygamii; naturalnie musi on z powołania swego wywracać instytucje chrześcjańskie. Helvetius, Holbach, d’Argens, Diderot i Jan Jakób Rousseau z Monteskijuszem i Voltairem, są to wyznawcy poganizmu, apostołowie materji.
Jaki wpływ pisma ich straszliwie rozszerzone wywrzeć musiały, na chciwą, chwytającą je i zepsuciem usposobioną do ich przyjęcia społeczność, która w filozofii tej znajdowała potwierdzenie żywota swego, wyłuszczać nie potrzebujemy. Pod formą jeszcze chrześcijańską, kształtuje się już nowy żywot pogan, których obyczaje nie ustępują ani rozpustnej rozwiązłości Rzymu, ani wytwornej cielesności Grecji. Już za regencji, klasy wyższe zwłaszcza, zapominają wszystkich cnót domowych; w średniej i ludowej klasie, chroni się ich ostatek. Ludwika XV. panowanie rozszerza i uogólnia zepsucie, które i średniego stanu dotyka, i w nim się rozchodzi. Głowa domu na grze i pijatyce spędza nocy; matki biegną w drugą stronę, dzieci jeśli nie towarzyszą rodzicom, szukają sobie uciech podobnych. Minęły czasy, w których przed krzyżem Zbawiciela, wieczorna modlitwa panów i sługi gromadziła; uśmiech niedowiarstwa spotyka wiary ostatek.
Jednakże, powiada nasz autor, w tem zepsuciu nawet XVIII. wieku, są ślady przejścia chrystjanizmu. Nie jest to rozpusta ostatnich lat Rzymu bezwstydna, wyuzdana i ohydna; jakiś ostatek wstydu, jakaś przyzwoitość jeszcze okrywa wytworną zgniliznę tego społeczeństwa, mimowolnie trochę zachowującego sromu. Zwierzęce instynkta materjalizmu, zdobią się w kwiaty, otaczają wonią, stroją, barwią, by mniej brzydkiemi pokazać; sentymentalizm chorobliwy staje w ich obronie z pieśnią na ustach i uśmiechem w łzawem oku.
Małżeństwo w owych czasach, było związkiem ułożonym zwykle intrygą, obojętnem zbliżeniem się osób, które łączył interes, wiedzących z góry, że z sobą żyć nie będą. Pani domu tworzyła sobie swoje towarzystwo, mąż swoje. Cały czas upływał na zabawie, o obowiązkach ani słychu? Do koła młodej mężatki cisnęli się dowcipnisie i galanci, mianując ją bóstwem i gwiazdą. Poufalsi, przypuszczani byli do jej toalety, i szczebiocząc zabawiali, wielbiąc wdzięki które przy nich przyprawiano. Trzy lub cztery godziny trwało ubieranie. Wieczorem ktoś z przyjaciół, szczęśliwie wybrany, towarzyszył na operę lub komedję, na bal lub dowcipną rozmowę. Mąż tymczasem oddzielony całkiem od żony, osobnych mając ludzi, osobnych przyjaciół, osobne znajomości, odegrywał ze swojej strony drugą rolę podobną, kończąc dzień w odosobnionym domku na przedmieściu, wśród aktorek, kart i wina.
Małżonkowie, widzieli się ledwie raz w kilka miesięcy. Znana jest odpowiedź księżnej de Chaulnes, umierającej. — Ksiądz przyszedł z Sakramentem. — Niech się chwilkę wstrzyma. — Książe de Chaulnes chciałby się widzieć. — Jest tu? — Jest. — Niech poczeka, wejdzie z sakramentem razem.
Dzieci, powierzone jakiemu labusiowi, wybranemu przez matkę, w piętnastu latach oddawano do służby wojskowej, nosili broń lat kilka, a potem naśladowali życie ojców. Dziewczęta zamknięte w klasztorze, oczekiwały na małżeństwo jak na oswobodzenie. W średniej klasie zepsucie było podobne, ale nie okrywały go formy wytworne; naga tu i smutna barbarzyńska objawiała się zgnilizna.
Chrześcijaństwo ogłosiło obowiązki człowieka, nowa filozofja mówiła tylko o jego prawach. Chrystus wyrzekł: „ucz się cierpieć,“ filozofowie wołać poczęli: — „używaj.“ Wyzwali oni zwierzęce namiętności, i szałem który stawili przed oczy, zawładli. W klasach niższych, zwłaszcza po miastach, przykład wyższego towarzystwa rozsiewał zepsucie, które gotowało wybuch społeczny i wszystkie okropności rewolucji.
Sądy i procesy niesłychane, codziennie odkrywały nowe rany społeczne, wykazując rozprzężenie, do jakiego doszły obyczaje. Ojcowie z dziećmi, żony z mężami, mężowie z żonami stawali przed kratki, wyrzucając sobie z bezwstydem ohydnym najszkaradniejsze występki.
Wśród tego zniszczenia, prawa tylko jeszcze walczyły z obyczajami, antagonizm ten we wszystkich sławniejszych procesach jest widoczny; trzeba było odmienić społeczność lub zreformować dla niej prawa, któremi się kierować nie mogła. Niestety! łatwiej było narzekać na nie, niżeli je poprawić; a żaden z filozofów nie był zdolny wskazać lekarstwa na chorobę, którą codziennie nowemi symptomatami wskazywał.
Jak wszystkie niemal rewolucje, (francuzka) poczynać się miała od swobód, kończąc się nieuchronnie na despotyzmie. Oklaskiem powitano reformy zgromadzenia konstytucyjnego, nim poczęto przeklinać krwawe ustawy konwencji.
Prawa tych czasów, zadały zgubne ciosy rodzinie. Ustanowiono najprzód rozwody (1792. 20.-25. grudnia). Zgromadzenie prawodawcze dozwoliło ich nie tylko za zgodą wzajemną małżonków, ale na żądanie jednej strony objawiającej, że charaktery i humory są niezgodne. 1792, 25. septembra, zakazano separacji, i prano zmusiło małżonków do rozwodów, nawet w razach, w którychby ona wystarczyć mogła. Uświęcenie małżeństwa przez kościół, jego sakramentalny charakter, zmazany został nareszcie; zgromadzenie prawodawcze wyrokuje, ażeby municypalności spisywały akta małżeństw, urodzenia i śmierci, zakazując utrzymywać metryk duchownym (1792).
Wyrok 8. sierpnia 1792, uchylił już pełnoletnich z pod władzy ojcowskiej; zostawało jeszcze rozporządzenie majątkiem, którym ojcowie mogli dzieci swe utrzymać w posłuszeństwie; dekret 11. marca 1795, ostateczny cios zadając władzy rodzicielskiej, przypuszcza do równego działu majętności wszystkie dzieci. Ojciec nie ma już prawa rozrządzać częścią nawet swej własności. U rzymian wszystko należało do ojca, tu na odwrót, wszystko należy do syna.
Konwencja unieważnia z kolei prawo starszeństwa, i dzieci prawe porównywa z nieprawemi, dopuszczając pierwsze do podziału ojczystego majątku, 1794 roku, wsteczne skutki prawu temu naznaczając. Ustawa ta, jest pogańskiego nałożnictwa rehabilitacją i skalaniem rodziny, do której pierwiastek haniebny przypuszcza. Wszelki związek nieprawy, staje tu obok małżeństwa, i mierzy się z niem.
Konwencja w ostatku, usiłując do reszty rozerwać węzły wiążące z sobą rodziny, obwołuje wolność zmiany imienia, które z przeszłością łączyło teraźniejszość, i spajało w gromadki wspomnieniami związane, członków jednego rodu. Rodzina nareszcie nie egzystuje we Francji legalnie. Szczęściem prawodawstwo rewolucyjne nie zdołało przerobić towarzystwa, i obyczaje oparły się ustawom.
Oto obraz, który kreśli autor, malując czasy ostatka XVIII. wieku we Francji.
Anarchia najstraszniejsza zawładnęła umysłami. Ołtarze powywracano, tron pochłonęły fale; instytucje polityczne, religijne, domowe, stanowiące społeczność, zniszczone, zburzone, zdają się grozić społeczności zupełną, ostateczną zgubą.
Nic stałego. Codziennie nowe siły walczą z temi, które wczoraj władły. Gilotyna jedna stoi ciągle na rynkach i kat nie ustaje. Tam załogi bezbronne poddają się i wyrznięte zostają; dalej motłoch wiesza najpoczciwszych na latarni, pod wpływem szału, często nie wiedząc kogo i dla czego; dzikie hordy przebiegają ulice, niosąc na dzidach serca i głowy wyrzniętych więźniów; taki widok przedstawia Francja, której obyczaje, dowcip, światło, niedawno zdumiewały Europę. Duch materjalizmu przenikając ostatnie warstwy społeczności, tego dzieła dokonał.
Jak gdyby czuł wiek ten związek swój i powinowactwo z pogańskiemi czasy, przywdziewa śmieszne błyskotki ich, i stroi się na wzór Rzymu, który małpować usiłuje. Lada krzykacz uliczny, wywołuje: Brutusy i Scevole. W każdej budzie szewskiej, w każdym kramiku perukarza, znajdziesz Regulów i Cincinnatów. Społeczność francuzka cierpi za swe skalanie, w szałach Robespierra i Marat’a jak pogańska społeczność cierpiała w krwawych orgjach i wściekłych zapamiętaniach Kaliguli i Kommoda. Podobieństwo uderzające, niczego tu nie brakuje, nawet apotozy krwi chciwych pół-bogów konwencji. Wszakże po śmierci Marat’a, w jednej z Chrystusem łączą go modlitwie!
To co autor mówi o XIX. wieku, nie widzimy potrzeby powtarzać za nim, dla wielu przyczyn. Nie możemy z naszego stanowiska wyrzec sumiennego sądu, o czasie w którym żyjemy; możemy go malować, nie potrafimy osądzić. Dzieje to wreszcie nieskończone, nić ich nie przerwana, wnikłości nie zupełne, zakończenie zakryte. Każdy z nas zna dobrze historją swojego czasu, i jest dobrym aktorem w tym sturamiennym dramacie. Autor też, obyczajem francuzkim całkiem, pisząc o XVIII. i XIX. wieku, swój tylko kraj, niby jądro cywilizacji i ognisko historji, szczególniej ma na celu, nie zastanawia się nad innemi, i tu chcąc jego pracę uzupełnić, wypadałoby nowemi zbogacić ją poszukiwaniami. Począwszy od XVIII. wieku, Anglja, Niemcy, północo-wschód Europy, do dziejów społeczeństwa i rodziny, dostarczyłyby ciekawych materjałów. Mniej tu może głośnych wypadków, ale w obyczajach i prawodawstwie, w formach pełno znaczących faktów. Rewolucja francuzka, na nowym gruncie przesadzona, nowemi barwami się odznacza, każdy lud po swojemu ją przerabia. Ciekawe zaprawdę studjum! Oddziaływanie przeciwko ekscessom rewolucji francuzkiej, nowe ideje, które posunięcie zasad jej do ostateczności wywołało, wszystko to zajmujący tworzy obraz. W ostatku najbliższe nas lata z miljonem utopij, ze swą gorączkową żądzą zreformowania świata, w jednej godzinie, podług wymarzonego wzoru, dzisiejszy okres, w którym Francja oddziaływa we wnętrznościach swych, przeciwko wczorajszym marzeniom, usiłując wnijść na drogę powolnego i stopniowego postępu; mogłyby same dostarczyć obfitego materjału, na wielkie i ciekawe dzieło. Autor zaledwie mógł dotknąć z daleka wszystko, co się tu nastręczało.
Wystawia on najprzód Napoleona, jako wskrzesiciela społeczeństwa we Francji; przywodzi prawa jego tyczące się budowy rodziny, małżeństwa, rozwodów, separacji, władzy rodziców i obowiązków wzajemnych ich i dzieci; zastanawia się nad kodeksem jego i ustawami, które wynikły z rewolucji, ale w granicach słusznej reformy utrzymane zostały. Następnie wytyka, co uczyniła na tem polu restauracja, która skasowała rozwody, i jak pozostałe szczątki wolterystów, usiłowały działać przeciwko duchowi nowego rządu, najprzód w formie dawnej, następnie przedzierzgnąwszy się stosownie do smaku wieku, w nowe całkiem szaty. Socjalizm i komunizm, rodzą się z zasady materjalistowskiej, przybierając tylko nowej filozofii szatę; zamiast naśladownictwa pogan i społeczności ich, tworzą społeczność całkiem nową.
W głębi tych utopij, tkwi pierwiastek XVIII. wieku, Fourier całkiem się rozbraca z przeszłością i tworzy świat nowy, nieszczęściem z idealnego człowieka, jak wszyscy utopiści; wszystko złe chce użyć i usprawiedliwić, wszystko stare wywrócić, puszcza się w najdziwaczniejsze marzenie, jakie chora wyobraźnia kiedykolwiek wydać mogła. Fourier niszczy najprzód element główny, społeczny, rodzinę, i chce się bez niej obejść, zawiązując węzeł towarzyski bez jej pośrednictwa, namiętnościami tylko, potrzebą, roskoszą. Fourier pod nową firmą, jest synem XVIII. wieku; osią jego systemu materja, celem nasycenie, środkiem namiętności; śmielej tylko mówi w myśli i nie waha się nawet w najpoczwarniejszych wymysłach. Jak społeczność Chrystusowa opiera się na miłości duchownej, tak dziki świat utopisty, wiąże się li tylko materjalnemi popędy, które w sobie żadnej siły spójności nie mają. Nic bardziej upokarzającego, nad ten obraz zeźwierzęcenia i niewoli, który przedstawia Fourier. Saint-Simon i on, z jednego wychodzą założenia, budując wszystko na emancypacji namiętności. Z tej zasady wychodząc, która jest wbrew przeciwna chrześcjańskiej, naturalnie musieli stworzyć społeczność, zupełnie bytującej przeciwną. Małżeństwo, własność, rodzina, dziedzictwo, nikną, — społeczność ma się stać wielką idealną rodziną, despotycznie rządzoną tyranją oburzającego prawa, prawa sięgającego do głębi człowieka, ograniczającego każdy krok jego, każdy ruch, każdą myśl. Na dnie tych utopij, wszędzie spoczywa despotyzm nad wszelkie straszniejszy pojęcie, przechodzący co w tym rodzaju znamy w dziejach najdzikszego.
Szkoda że autor zastanawiając się krótko nad utopistami Francji, ani wpływu niemieckiej filozofii na nich, ani historji rozwoju socjalizmu w Niemczech nie dotknął. W ten sposób pozbawił się wielkiego światła razem i stał się niekompletniejszym jeszcze. Tu także filozofia materjalistowska XVIII. wieku, połączona z nowszą wiele rozprawiającą o duchu, ale sprowadzającą życie, do zupełnie nieduchowych formuł, doszły do najdziwniejszych ostateczności i ledwie pojętych marzeń; tu jeszcze perjod szału trwa dotąd i wyzwolenie się z tych pęt przez dumę i miłość własną narzuconych, nie rychło nastąpić może. Tymczasem ludzkość, której te wszystkie próby potrzebne, konieczne, i w ostatku zbawienne być muszą, bo ją o fałszu przekonują, i prawdę nowem jej doświadczeniem wskażą; ludzkość boleje i cierpi. Pocieszajmy się tą nadzieją, że wszystkie wielkie zdobycze ofiarami odkupione być muszą, i formułę więc prawdziwego postępu, nie inaczej jak eksperymentalnem zbadaniem, co niem nie jest, otrzymać musiemy. Każdy fałsz posunięty do ostateczności, dopiero naturę swoję odkrywa najlepiej i prawdę przeciwną wyświeca. Zasady więc najzgubniejsze i najszaleńsze, to będą miały w sobie dobrego, że utwierdzą nas w pojęciu prawdziwych i odwiecznych.

Hubin, d. 29. Lipca 1851 r.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.