[11]ROBERT BROWNING ❀ ❀ ❀
NA BALKONIE [12] [13]
OSOBY:
NORBERT. KONSTANCYA.
KRÓLOWA.
| [14] [15]NORBERT. KONSTANCYA.
NORBERT. Teraz!
KONSTANCYA. Nie teraz!
NORBERT. Podaj mi znów ręce — Złóż je na czole — patrz, jak ono bije! Do ócz przyciśnij — jaki żar z nich tryska! O ty najsroższa! ty najdroższa w świecie! Królowa musi spełnić, o co proszę. Jakżeż cię posiąść, nie prosząc królowej? Czekając na mnie, stoi — tam, ty — tutaj; Raz trzeba prosić, dziś nadeszła pora, Dzisiaj uzyskam, o co ją poproszę: O luba, pozwól ją prosić!
KONSTANCYA. Idź, zgub nas!
NORBERT. Nie! teraz, luba! Ma dusza złamana! Jak ja cię kocham! Ustąp mej miłości! Człek jedno życie ma i skon li jeden,
[16]
Jedno ma niebo i jedno ma piekło! Niechaj się spełni los mój, daj mi niebo! Niech widzę dzisiaj i czuję, żeś moją! Na skroni twojej wycisnę me imię — Pragnę cię posiąść i potem, jeżeli Bóg tak dopuści, chcę umrzeć w tem szczęściu!
KONSTANCYA. Czylim nie twoja? Gdzież twój spokój? powiedz! Nie jestem jego, ja, co weń się zmieniam, Ja, której serce jego bije sercem, Ja, co mu daję te ręce, te oczy, Te moje włosy — wszystko, co posiadam —, Tak, że ten duch mój, zmienion w jego ducha, Zwraca się dzisiaj przeciw mnie, kobiecie, I nie pozwala, by on się potykał O lada słomkę, nie chcę, aby światu Było wiadome, jak on ją ukochał, A ona jak go uwielbia! Ty masz ją, Ale dotychczas nie masz świata. Naprzód, Idź, mówię, naprzód, nie wstrzymuj się dla mnie, Nie troszcz się o to, czego ja nie pragnę, O los wspaniały i o głośne imię. Imię to ciężyć ci będzie, dla pustej Dobre parady, więcej dla niczego; Dobre li na to, by się świat wyśliznął Z rąk twych i aby zawołał: „O, setki Koron jest godzien ten człowiek, a nie ma Wcale odwagi sięgnąć choć po jednę!”
[17]
NORBERT. Świat!
KONSTANCYA. Ty go kochasz! kochaj mnie tak samo! O to mi jedno nie daj próżno błagać! Cóż cię obchodzi, co świat wie i myśli?
NORBERT. Błagasz napróżno — o co?
KONSTANCYA. O Norbercie, Jak ja cię kocham, serce mego serca! Ale posłuchaj — albo dłoń tę cofnę — Mówisz: „nie! teraz!“ Chcesz iść do królowej, Sześć może kroków iść chcesz i powiedzieć, Jakeś ukochał mnie! — Tak, Bogu dzięki!
NORBERT. Bogu niech będą dzięki!
KONSTANCYA. Tak, Norbercie! Radbyś swą wyznać miłość i o moją Prosić ją potem rękę — Weź tę różę, Popatrz się na nią i posłuchaj! Pierwszym Jesteś królowej ulubieńcem, jesteś Pierwszym jej sługą, i nie bez przyczyny. Ta noc dzisiejsza wieńczy twoje dzieło, Na cześć twej pracy jest ta uroczystość Dzisiaj w pałacu, noc to przepamiętna Świetnym jej życia tryumfem, albowiem Dwie dziś na skroń swą włożyła korony, O czem od wieków dom jej próżno marzył:
[18]
Że to marzenie stało się dziś prawdą, Stwierdzić ma noc ta! Czyjaż to zasługa? Czyj-że to geniusz, czyjaż to wytrwałość, Czyj to wysiłek zdobył tyle mózgów, Nagiął serc tyle? Tyś jest przeznaczeniem, Tyś jest tą chwilą niebieską. A teraz Przychodzi kolej na królowę. „Powiedz, Jaką nagrodę chcesz?“ Zatrzymaj mocą Przeszłość i więzy włóż na przyszłość; ramię Wyciągnij w górę ku słońcu i pełnię Tych jego blasków sprowadź na swą ziemię. Zawładnij całem jej życiem — na jedno Ona się tylko nie zgodzi, to jedno, O co ją prosić będziesz, zmieni szale I unicestwi twe dzieło — najwyżej Ona-ć przebaczy to, jeżeli może. Mniemasz, że zgodzę się, abyś królowę Prosił o rękę jej kuzynki?
NORBERT. Pozwól — Czy wierzysz nadal, że jest wielkoduszną, Nie! — sprawiedliwą?
KONSTANCYA. Dziwna rzecz! Mężczyźni Umieją w sobie rozkochać kobiety, A serca kobiet znają mniej, niż — — — Słuchaj, Wspaniałomyślny jesteś, sprawiedliwy — Wejdź w położenie królowej! Naprzykład:
[19]
Ja-ć się pozwalam całować, w twej dłoni Dłoń ma spoczywa — a czy wiesz, dlaczego? Ja ci to powiem: wolno ci całować, Ponieważ imię masz na dworze, wolno Brać ci tę rękę i tę, byś — gdy zechcesz — Mógł na nie wkładać klejnoty. To straszne? Stosuj to wszystko do królowej, pomyśl, Żem ja królową, do której przemawiasz: „Człek bezimienny byłem, tobie, Pani, Potrzebną była ma pomoc; dla czego-ć Jam ofiarował swe usługi? Piękna Przy twoim boku stała kuzyneczka. Dlaczegom sprawę twą uczynił swoją? Nie uzyskałbym inaczej jej ręki. Trudom mym zbytnie oddajesz pochwały? — Owszem — me trudy stały się zabawką Z chwilą, gdy na nie spojrzały jej oczy. Jakież te trudy nagrodzi twa wdzięczność? Daj mi jej rękę!“
NORBERT. Pytam: czy królowa Jest sprawiedliwą? Jest wspaniałomyślną?
KONSTANCYA. Owszem, jest! Kochasz różę, nic w tem złego: Lecz czy dla róży, czy z miłości dla mnie Tulisz do piersi kwiat ten? Dla mnie, rzekłeś, I zawsze powiesz tak, nie chcący kłamać. Rzekłeś królowej, że dla niej li służysz,
[20]
Teraz utraci wiarę i pomyśli, Żeś tylko służył dla siebie. Ja znam ją! Tu stąd sześć kroków, w sali, ze dwadzieścia Wisi obrazów; życie tam bujniejsze, Niż życie samo, przecież to nie życie! W takim to, pomyśl, czarodziejskim domu Urodziła się królowa; tu ona Świat cały widzi, jego dzieje, czyny, Walki olbrzymów i biesiady bogów, Mędrców w senacie i piękno w kąpieli, Bitwy i łowy, wszelką rozkosz ziemi, Widoki morza, krajobrazy, kwiaty — Widzi to wszystko w piękniejszej postaci, Niżby zobaczyć mogła poza ścianą Swego dworzyszcza. Lecz niech kto przywiedzie Do tej milczącej galeryi stworzenie Ze krwi i ciała, obok malowidła Niech lwa postawi żywego, czyż ona Pozna się na nim od razu i powie: „Oto towarzysz lwa, tego z myśliwskiej Sceny, któregom tylekroć sławiła!“ Nie! jej znajomość naszej ziemi, naszych Trwóg i nadziei, gniewów i sympatyj Zbyt jest pośrednia, zbyt nierzeczywista, Dla nas istnieje rzeczywistość, nigdy Dla niej; jej życie zamknięte w tych ścianach. Miała i ojca i matkę, a jednak Nie miała ojca ni matki; przyjaciół
[21]
I zalotników miała co niemiara, I mąż się zjawił w odpowiednim czasie, A jednak wszystko kłam to był i złuda! Piękne obrazy — malował je Rubens —, Gdzie widać dobroć i przyjaźń i miłość, Wszystko to razem wspanialsze od życia, A przecież nic to! nie życie! To maski I suknie barwne, które tam podziwiasz! Jakżeż to ona odczuje, tak, ona, Co lat pięćdziesiąt była w tej galeryi Samotnym widzem? Jakżeż to odczuje, Kiedy jej naraz przywiedziesz przed oczy Tę ogniem życia buchającą miłość? Mniemasz, że przyjmie ją spokojnie? Prawdą Nasza jest miłość, czyż ona tę prawdę Pozna na pierwszy rzut oka, odróżni Od malowanej wierności? Jedynie Mógłbyś przemówić do niej tak: „My, ludzie, Na to stworzeni — rzecz ma dużo nazwisk, Lecz jedno tylko jest prawdziwe; teraz Bądź sprawiedliwą, królowo!“ Twe życie Wstecz się potoczy; rzekłszy to, utracisz Swoją królowę, a i mnie nie zyszczesz. Ona nie pojmie tego! Mój Norbercie, Czy nie rozumiesz?
NORBERT. Królowa królową. Ja zasię jestem ja! Nie żaden obraz,
[22]
Lecz żywy człowiek w kaźdem ścięgnie, w każdym Nerwie, stojący nad ciżbą ulicy W oknie pałacu tego, tak jak ona Przebywa teraz śród swych malowideł. Przedrogi jest nam obojgu skarb życia. Ona nie umie kochać. Cóż mi władza? Kiedym przed rokiem ujrzał po raz pierwszy Twoje oblicze, ujrzałem skarb życia; Głos brzmiał mi w duszy: Życie nic nie warte Bez tej kobiety! Wszystkie bole świata Gotówem dźwigać, wszystką jego rozkosz Zgarnąć i kopnąć, byle tylko posiąść Ją — tę jedyną! Jakżeż to uczynić? Byłaś kuzynką królowej — słyszałem, Więc by cię zdobyć, poszedłem w jej służbę. Innej nie było drogi. Jeśli była, Jeśli modłami do jakowejś gwiazdy, Ciałem i duszą jej oddany, mogłem Pozyskać ciebie — mów, czyż trzeba było Modlić się do niej, do tej gwiazdy białej, Czy nie?... Służyłem królowej, więc innej Nie było drogi. Spełniałem, co inni Spełniać się tutaj lenili. Swojegom Celu nie zdradzał, ona nie pytała. Żniwo mych działań dla niej, a zaś dla mnie Wynagrodzenie, tem wynagrodzeniem Ty, a nikt inny! Jeśli śniła kiedy, Że to nie może być, więc niech się zbudzi!
[23]
Czyżby myślała, że bodźcem mi będzie Pragnienie władzy, sława, przywiązanie Do królewskiego jej tronu? Jeżeli Jej urojeniem było, że dla takich Pustych majaków poświęcamy życie, To urojeniem mojem: Pracowałem, Bom cię pożądał wszystką moją duszą, Więc też poproszę o twą rękę... Pozwól!...
KONSTANCYA. Gdybym od pierwszej nie kochała chwili, Nie była twoją, gdybyśmy się chytrze Tak nie czaili, tak podstępnie, czelnie, Rozumiałabym niecierpliwość twoją. Cóż nas obchodzą — tamci? Gdzież ty teraz? Zanurzon w aktach — — gdzież ja teraz jestem? Zajęta strojem świątecznym... W uściskach! Myśmy wzajemnych, nad nami dłoń śmierci! Cóż ci za powód kazał przerwać radę? By się na chwilę spotkać w kurytarzu. Potem te sztuczki, wybiegi tajemne, Skryte umowy, zagadkowe znaki, Długo, głęboko obmyślane plany Schadzek, gra spojrzeń: „wie czy nie wie o tem?“ Dobrze, czy źle jest wszystko — co? Rok cały Takich kradzionych rozkoszy — dziś na nic?! Chcesz go zamienić na bity, odwieczny Gościniec świata, na którym się bije Albo sprzedaje żony? Tak cię wabi
[24]
To jawne jego szczęście, że się wstydzisz Szczęścia naszego? Cóż zyskasz? To tylko, ZeŻe się królowa zgodzi, że ci odda Swoją krewniaczkę, że się tak pozbędzie I mnie i ciebie i żyć nam pozwoli, Jak żyje naszych pięciuset przyjaciół. SwiatŚwiat skrzętną ręką wskaże nam sypialnię I straż postawi tam, gdzieśmy tak nieraz Umieli tropy jej zmylić. Tak, słuchaj Porady świata, spętaj-że sokoła, Niech obowiązek będzie odtąd rączy, Jak rączą była dotychczas natura. Czyż nam, sokołom, wolno li polować Z ręki? Mężczyzny myśl to, nie kobiety!
NORBERT. Tak, myśl mężczyzny — więcej! myśl to moja, Który-m jest po to, by cię kochać! Niechże Wie to świat cały! Godne-m spełnił dzieło Dzięki miłości, choć ją tamowały Groble zastrzeżeń, form, choć przymusowa Wzrok jej ślepiła tajemniczość! Puść-że Wolno mą miłość, a ujrzysz, co będzie Z mojego życia, co za czyn się zrodzi! Z innych powodów spełnia świat swe dzieła — Pragnienie władzy, sława — oto cele! Owszem; lecz dzisiaj mój poziomy powód Niechaj ich górne zawstydzi przyczyny! Prawda jest siłą! Niechże będzie prawdą
[25]
ZycieŻycie człowieka! Mą prawdą jest miłość. Czas to niech stwierdzi! Pragnę, by twe imię Na mojej wszystkiej widniało istocie, Przypieczętować chcę je do mej skroni, Do mojej piersi, do klingi mej szpady, Do mojej wstęgi, aby świat cię widział We mnie, by miłość wątła umierała W obliczu mojej miłości — ze wstydu! Zgódź się, Konstancyo! Tak długo się miłość Wżerała w wnętrze, ujarzmiona we mnie, Że teraz jest już całkiem mną i musi Znaleźć już ujście! Wspomnij na me dzieło, Na ten wir intryg, na trwogi, nadzieje, Na niespodzianki i zwłoki, na długi, Cierpliwy trud mój, który dzisiaj z drżeniem Dotarł nareszcie do celu — czyż teraz Miałby się cofnąć? Zda się, że po śmierci Przyszedłem znowu do życia — gdyż życiem Jest to po długich, bezmiłosnych chwilach Pracy —, że zdążam swobodnie ku Pięknu, Gnan wielką żądzą świata, która nieraz, Spełniając we mnie swe dzieło, pod własnem Padała jarzmem. Dziś nadszedł ten wieczór — Patrzaj — ta pierwsza gwiazda — drży tak blizko, Że tylko ręką ją ściągnąć; snać płonie Pomiędzy ziemią, która się podnosi, A między niebem, kłoniącem się ku niej; Przyroda w sobie zamknięta, krzew każdy
[26]
I kwiat wszelaki zagłębia się w własnej, Cichej zadumie — nigdzie wstydu, pychy, Nigdzie zwycięstwa ani też porażki, Wszystko, pod władzą Boga, własną miarą Żywot swój mierzy. Naokół posągi Stoją w właściwych odstępach: jest siła W sile i słabość znalazła swój wyraz W tem, co przedstawia słabość. Muza lirę, Nimfa ma łanię, a Milczenie różę; Stwórca spogląda na wszechświat — posłuchaj: Żyjmy, jak wszystko, w zgodzie z prawdą, wierni Swym własnym wnętrzom! Krok uczyńmy pierwszy, A w trop się zjawi i drugi — mym pierwszym Jest posiąść ciebie!... Zagrała muzyka, Zagrała marsza. — Naprzód! do królowej! Ciebie zażądam od niej — niech wie o tem Świat, niech podziwia i bije oklaski! ZyciaŻycia naszego pęka kwiat, więc dalej!...
KONSTANCYA. Więc mamy zginąć oboje! Norbercie, Do szpiku kości znam ją, ty jej nie znasz; Nazbyt dalekoś od niej się urodził, Byś czuł, co ona widzi, a zaś czego Widzieć nie może... Jest wspaniałomyślną Mimo twojego uśmiechu, — tak samo Wspaniałomyślną, jak i ty; w tej wątłej, Troską i bólem strawionej postaci Rozrzutna żyła dusza i umarła
[27]
Z braku żyznego pożywienia. Spojrzyj, Z litością spojrzyj na nią, nim rozpoczniesz — Zwyczajem mężczyzn —, ufny w swoje prawo, Żądać nagrody za przeszłość... Zobaczysz, Jaką-ć wymierzy sprawiedliwość! Słuchaj: Tak my, kobiety, nie lubim być dłużne, Jak wy, mężczyźni, nie lubicie darów. Przypuść, że jakąś jest nauczycielką, Zmuszoną w letnich miesiącach doglądać Zabaw swych uczniów, choć sama się czuje Wyższą nad płochość dziecinną, gdy z pychą Wychowawczyni spogląda tak z krzesła Na życie, słońce, śmiechy, na tę młodość, Można-ć się dziwić, że będzie z ukosa Patrzeć i na nas? Nie budź w niej uczucia — Trud to daremny, nie ma czego budzić! — Lecz wzbudź w niej wiarę, że jej sprawiedliwość Powinna przybrać pozory uczucia, A wnet zobaczysz, jak ta dusza chłodna Będzie starała się rozgrzać! Czy sądzisz, Że ona kocha mnie? Bynajmniej! Jednak, Myśląc, iż rzeczą będzie sprawiedliwą Przygarnąć krewną, wzięła mnie do siebie I stokroć więcej uczyniła dla mnie Z tej jednej, marnej przyczyny, niż miłość Z ważniejszych może uczynić powodów. Ja jej tym samym nie odpłacę chłodem, Miłość jej daję, nie mam nic ponadto.
[28]
Czując, że winnam jej pomódz, chcę pomódz! Ze względu na nią i ciebie powtarzam: Tak, my, kobiety, nie lubim być dłużne, Jak wy, mężczyźni, nie lubicie darów. Jabym w twem miejscu zyskała jej względy — Na karb miłości złożyłabym wszystko; Wcale fałszywym nie będąc dworakiem, Rzekłabym: „czynów moich powodzenie To ma nagroda!“ I czyż to nieprawda? Potem, rozkuwszy jej wspaniałomyślność, Takbym ją, będąc tobą, skierowała Niepostrzeżenie, że wzięłabym tylko To, co mi sama raczyła w nagrodę Oddać — to znaczy, rękę jej krewniaczki, Najbliższej tronu, będącą niejako Cząstką niej samej — boć przecie królowej Nikt się nie waży kochać wprost, a temu, Kto mieć nie może imienia czy rzeczy, Echo wystarczy albo cień... Wstążeczki Jakiejś poszukaj, którą na swych piersiach Kiedyś nosiła, na dowód, jak drogi Jest ci jej oddech... Powiedz, żem ci blizka, Że ci się zdaję cząstką jej istoty, Poproś o rękę moją — wszak rozumiesz? Ona-ć łaskawie zgodzi się... Lecz jeśli Zechcesz wymusić od niej, wtedy — — — Pomnij, Jeżeli w przepaść zepchniesz mnie i siebie, Tak o niewdzięczność oskarżaj królowę...
[29]
NORBERT. Jeśli wybiorę drogę tę, czyż zgoda? To nie ma droga! Więcej prawdzie ufam! A jeśli nie chcesz prawdy, juścić chyba I to, co powiem, zbytnim nie jest fałszem. Zostaniesz tutaj?...
KONSTANCYA. O serce najdroższe! Jakżeż ja ciebie kochałam! Więc teraz Moją wybierasz drogę? Jesteś moim Teraz ministrem, jak jej byłeś przedtem, Myśl wykonujesz moją, plan mój słaby W dzieło przemieniasz silne i skuteczne? Pomnij: zawdzięczam tej zwiędłej kobiecie Wszystko — me życie, szczęście, ciebie! Pomóż, Bym się jej mogła odpłacić! Na swojem Chcesz się opierać prawie i zabierasz Z sobą mą różę, me ręce, me serce? Twe prawo mojem, moje li masz prawo!
NORBERT. Pozostań tutaj... Jak ty znasz mnie!
KONSTANCYA. Przecież — —
(Norbert wyrywa się z jej objęć; ona pozostaje. Z wnętrza dolatują dźwięki muzyki tanecznej. Wchodzi KRÓLOWA.)
KRÓLOWA. Konstancyo! Tutaj — tak, jak on powiedział... Mów, czy to prawda? Powiedz bez ogródki!
KONSTANCYA. Prawda.
[30]
KRÓLOWA. O dzięki! Matko, łaski pełna!...
KONSTANCYA. Pani!...
KRÓLOWA. Konstancyo! Kocham z całej duszy! Kocham cię — powiedz: prawda to? tak prawda, Jak ja tu mówię z tobą?
KONSTANCYA. Czemu wątpisz?
KRÓLOWA. A! czemu wątpię? daj mi się w tem wszystkiem Naprzód rozeznać... Takiemi ty na to Patrzysz oczyma? Nikt się sam nie widzi, Inni go widzą lepiej... Czemu wątpisz? Tak ty się pytasz? Wszakże widzisz jego I mnie... Najświętsza Matka łask posiada Tyle, że — gdyby nie zbrakło nam wiary, Której nie mamy — miałby człowiek wszystko, Czego pożąda; lecz nasze wybryki Płodzą w nas rozpacz, tamują nam wolę — I, tak żyjący, sami się od siebie Odprzysięgamy — — Jam się odprzysięgła Dawno, Konstancyo, od wszelkiej miłości I od nadziei wszelkiej, jak ta palma, Co z tego miejsca tu nie ujrzy nigdy Łanów egipskich...
KONSTANCYA. Nieba!
[31]
KRÓLOWA. Tak to było, O tak, Konstancyo! Oto ludzie mówią — Może nie ludzie, nie, a tylko mary: — „Ku zachodowi kłoni się twe życie, Już posiwiałaś — stój! ni kroku dalej! — Już to za późno dla ciebie, dziewczętom Pozostaw miłość, zostaw ją Konstancyi, Ty bądź — królową!“ Człek zna tę wskazówkę — W połowie drogi chwyta ją, jak dziecko, Wstyd go ogarnia, jeśli się w nim zbudzi Jakowy opór... — „Miłość!... O miłości Przestań już myśleć! Królową-ci jestem, Rządy mi dzierżyć, nie kochać, zaprawdę!“ I tak te lica stają się takiemi, Jak są, tak włosy bieleją, tak ręce Więdną, jak moje — wtem — — o nie! Nie taki Ma być mój koniec — — dzięki Bogu!
KONSTANCYA. Pani — — Ja nie rozumiem — — —
KRÓLOWA. Ty — szczęśliwa!... Nie wiem, Jak jest dla mężczyzn, ale dla nas, kobiet — Konstancyo, jestem, tak jak ty, kobietą — Jedyny tylko skarb jest w życiu: miłość! — Wszystko, co skarbem się wydaje, będzie Jedynie cieniem miłości; pozłotę I wszelką wartość daje mu li miłość.
[32]
Ze mnie bierz przykład, nigdy nie łudź siebie, Miłości żądaj, miłością obdarzaj, Bo wszystko inne jest fałszem. Konstancyo, Jak ja cię kocham!...
KONSTANCYA. I ja ciebie kocham!
KRÓLOWA. Wiem, za twą sprawą tak się wszystko stało... Pragnęłam serce swe ogrzać, gdy wszystkie Ślady miłości zamierać się zdały, I wnet do serca przytuliłam ciebie... Twa młodość świeża — taką miałam wiarę — To starzejące rozgrzeje mi serce. O, stara jestem — — nie?! O nie, to prawda I prawdą musi pozostać!...
KONSTANCYA. Opowiedz, Niech ja rozsądzę, prawda to czy kłamstwo.
KRÓLOWA. Lękam się ciebie! Powiedz, patrząc na mnie: „Stara, bez wdzięku, mężczyznom potrzeba Wdzięku!“ To klątwa moja! Ja-ć to czuję!
KONSTANCYA. O bądź spokojna! — — — teraz, mówisz Pani, Nie jesteś pewna?...
KRÓLOWA. Zbliżył się, Konstancyo — Cóż w tem dziwnego? — — czyliż nie widziałam, Jak się mężczyźni zbliżali, by odejść? Przelotne k’niemu rzuciłam spojrzenie Z mojego tronu, gdziem jak marmur stała.
[33]
„Jeden młodzieniec więcej! Juścić pewnie Pokochał jaką dziewczynę — — nie dla mnie! Na cóż mu moja godność marmurowa?“ Lecz teraz — czułam — coś jest straszniejszego. On, jak Bóg jaki, piękniejszy i młodszy, Ja coraz starsza. — Dwa to przeciwieństwa, Co wzajemnego szukały zetknięcia. Jeszcze mi gorzej było, gdy nasamprzód Roztrząsać począł sprawy państwa — myślę: Zwykła to droga — dla własnych korzyści. Ach! żyć tak ciągle w kole serc tysiąca, Tych ócz, tak czujnych, tych rąk, tak gotowych Na twe usługi, tych warg które głoszą, Że li dla ciebie żyją, że li tobie Spieszą z pomocą, że ciebie kochają, Ciebie, co jesteś jak posąg z marmuru, Który czczą, wielbią ponad własne życie, — I równocześnie widzieć, jak cię każdy Dla pierwszej lepszej porzuca twarzyczki, Dla pierwszej lepszej tancerki, śpiewaczki, Albo piękności ulicznej!... O Boże! Jakżeż ja, biedna — zaciskałam zęby, Słysząc mężczyzn, szepczących, by moich Nie razić uszu zbyt głośną rozmową, Tłumiących kroki, by mi nie przeszkadzać, Mrużących oczy z wielkiego szacunku, Z gotową zawsze ręką, aby bronić Takiego skarbu królewskiego — przecież
[34]
Nikt nie poskoczył ku mnie, nie przemówił, Nikt miłosnego nie napisał listu, Nie pocałował ręki jako ręki! Ach, były chwile, że chciałam, ażeby Żołnierz, stojący na warcie, nie składał Swej halabardy na me powitanie, Na powitanie królowej — pragnęłam, Aby ją rzucił precz i do mych kolan Przypadł. — O, wierzaj, byłabym stanęła I całowała!...
KONSTANCYA. Któżby to mogł przeczuć?!
KRÓLOWA. Ah! Któżby przeczuł, kto?... Nie ty, Konstancyo, Nie ja, — nikt inny na świecie, on tylko! A może to już za późno? — Mów prawdę!
KONSTANCYA. Czekam —
KRÓLOWA. Tak, przyszedł, zgasił wszystkich, dzieło Spełnił przedziwne w tym roku, równego Nikt nie dokonał — — wiesz, nie mówię-ć sama, Wszyscy to mówią... I — ból w tem jest drugi, Jeszcze straszniejszy. — Widziałam, że spełnił Nie tylko wielki czyn, lecz i dlaczego. Nikt dla samego dzieła nie dokonał Dzieła takiego — inny cel go nęcił! Czułam, widziałam, że kochał — lecz kogo?
[35]
Czasem, Konstancyo, tak mi się zdawało, Że kocha ciebie!
KONSTANCYA. Mnie, pani?
KRÓLOWA. Widziałam, Tak mi się zdało, że szuka twojego Wzroku. Bo kogóż mógłby tak ukochać, Jeśli nie ciebie? Ty, tak mi się zdało, Wiesz, że cię kocha, że się odwzajemniasz, Że między wami jest porozumienie. Gdyś do ogrodu szła lub na ten balkon, Byłam zmuszona uwierzyć w tę prawdę. Tak mi to słusznem, pięknem się zdawało I tak obojga godnem, iż swe dzieło Spełnił nie w gminnej nadziei nagrody, Ale że kiedyś, nocą, tak jak dzisiaj, Stanie przede mną i powie: „Zapłaty Żądam, królowo, oddaj mi jej rękę!“ I ja — Konstancyo, powinnaś mnie kochać — Ja, przytłumiwszy wszelką gorycz w sobie, Rzeknę: „Tak stań się! Uczynię szczęśliwym Ten kwiat młodości mojej, tę kobietę, Co kobiecością jest moją, co we mnie Powinna była być szczęśliwą — niechże Dziś się radują! Ja zostanę sama“. Tak, tak!...
KONSTANCYA. O dzięki!
[36]
KRÓLOWA. Drżało już na wargach Moich to słowo, gdy stanął przede mną. Jużem mniemała, że będzie spokojnej Żądał zapłaty za swój czyn, gdy — nieba! Jakżeż tu wyznać!... Chmura przysłoniła Wzrok mój na pierwsze jego słowo — piorun Uderzył w uszy moje: czynił wszystko Z miłości ku mnie! Mnie on jedną kochał, Kochał od pierwszej do ostatniej chwili!
KONSTANCYA. Dobrze słyszałaś, pani? O miłości Mówił do ciebie? Może to pomyłka?
KRÓLOWA. Nie, nie pomyłka! Ha! Tu być nie może Żadnej pomyłki! On nie miał odwagi Wyznać, co czuje! Ty — tak mówił do mnie — Jesteś odbiciem mojem — jakżeż ja to Dobrze pojęłam! — ty jesteś tą wstęgą, Którą nosiłem na piersiach... I ręce Całował moje, spoglądał mi w oczy — I — miłość, miłość — oto jego słowa Treść! — I — z miłości wielkie poszło dzieło! Reszta żadnego nie wymaga trudu! Konstancyo, jestem twoją! W tobie złożę Wszystko me życie, ale ty mię naucz — Chcę się nauczyć, — jakże mi zatrzymać To, com zdobyła! Czyż jestem tak stara? Wcześnie posiwiał włos mój, ale szczęście
[37]
Nieraz wróciło włosom dawną ciemność, Obliczu dawną krasę — ja to czuję! Śpiewać umiałam niegdyś, w dawnych latach; Mówiono nieraz, gdy mnie malowano, Że jestem piękna — powtórzył to kiedyś Malarz francuski!... Wiem, że to pochlebstwo — Ale tyś szczera — wierzę ci! O jakże Ja cię kochałam od razu! Zapewne Żadna królowa nie wzięłaby sobie Takiej krewniaczki, któraby jej kradła Źrenice wszystkich. Dobrze ja to czułam, ZeŻe z ciebie spłynie wszelkie na mnie dobro. Wspaniałomyślna nie jestem bynajmniej Jak ty, jak Norbert... Lecz on cię nie kocha, On nie na ciebie patrzał... Czyś ty za nim Strzelała okiem? Płonnieś tłómaczyła Jego spojrzenia i słowa... On mówił, Że jesteś mojem odbiciem. A zresztą — Juścić on nie jest jedynym li wzorem I ostatecznym dla ciebie i wielu Innych niewiastek młodych, które mogą Wybierać z pośród tysiąca Norbertów. Powiedz mi prawdę! Jegoś mi nazwiska Nie wymieniła nigdy — wiesz to i wiesz równie, ZeŻe go się wyrzec nie umiem — ach Boże! — Nawet dla ciebie!...
KONSTANCYA. Uspokój się pani!
[38]
KRÓLOWA. Spojrzyj: jam stara! o dziewczę szczęśliwe, Ja nie chcę sama siebie okłamywać — Wszystko minęło! Przyłóż swe policzki Do mojej twarzy — ach! jakąż ten księżyc Widzi różnicę! Lecz ja życie swoje Rzucam na szalę, na ostatnią szalę, Lecz i najlepszą! Czyliż w grze tej ginie Ta moja dusza? może ja? Kobiety Wszystkie kochają wielkich ludzi, młode Albo i stare: tak jest w opowieściach. Młode piękności kochają się w starych, Siwych poetach, czemużby on nie miał Kochać poezyi mej duszy? Miłości Namiętnej, wiary stałej, poświęcenia? Do stóp mu rzucę to wszystko! A któżby Dociekał kształtów prawdziwych fontanny I gdzie ten tryton, pytał, gdzie ta nimfa, Rozpieniająca wodę w cudne tęcze? Nie będziesz pustej konchy wielbicielką — Lecz ja rozleję strumienie miłości. Sama się skrywszy; jakżeż ja go będę Kochać! Mężczyzna czyż nie umiłuje Miłości? Powiedz, nie byłoż królowej, Która kochała poetę-kalekę, Karła? Kobiety zdolne są do tego! Lecz i mężczyźni — przynajmniej tak twierdzą. Młodzi, niejedną kochają kobietę, Gdy postarzeją, kochają się również
[39]
W tych, którym mogą się podobać; przedsię Mówią najlepsi z nich, iże nie piękność Nadaje trwałość miłości — co dzisiaj Słodkie, to jutro ckliwe: duszę, mówią, Warto miłować, wyobraźnię, wreszcie Kochają nowość... Trzeba wyznać prawdę, Chociażby była straszliwem przekleństwem — Oni kochają królowę, kochają I chcą ją kochać — — On czyżby nie kochał?
KONSTANCYA. Jakże on kochać może — zaślubioną Komu innemu? Prawda, czczy to związek, A jednak wiąże... Pomnij-że na własną Godność, na godność jego! W jakiż sposób Ten wielkoduszny człowiek — a nie myślę Przeczyć twej wierze, iż jest wielkoduszny — Mógłby pozostać twoim faworytem Na wstyd i hańbę wszystkich? —
KRÓLOWA. O, słuchajcie, Co ona mówi!? Umiałażby kochać Tak, jak ja kocham? Czyż to ja mówiłam O krasolicej młodości? Popatrzcie, Co to być może! Jak to młodość kocha! Powiedz-że jeszcze, że nigdybyś tego Nie uczyniła, co ja chcę uczynić — Że ci to nie jest wrodzonem! Chcę z drogi Wszystkie usunąć przeszkody, jak miesiąc
[40]
Mgły te rozpędza; chcę użyć mych blasków, By wyswobodzić chwalebnie swą młodość Z narzuconego nieszczęścia, rozwiązać Wstrętne małżeństwo i jego własnością Stać się w obliczu Boga i przed ludźmi!
KONSTANCYA. Chcesz to uczynić? Masz odwagę? — Pani, Przestań! co mówisz!?...
KRÓLOWA. Słuchajcie ją tylko! Dzięki ci, lubko, za tę niespodziankę! Ty piękne liczko masz, a ja mam duszę! Silną mam duszę! Zaraz cię pouczę: Dość nacierpiałam się i dosyć długo I dość cierpliwie. — Świat mi to poświadczy — By już, bez hańby, własną dążyć drogą! Jakżeż się cieszę, że to niespodziane Szczęście przecina ten węzeł! Najlepsza Droga naprawy właśnie ta — wypadek Sam Bóg mi zesłał: i gdyby to było Chociażby tylko szczęściem dla poddanych, Lepszego środka nie znajdę! Milcząca Jestem i wdzięczna, pokorna i zgodna — Dłoń błogosławi boża, gdyż inaczej Lękałabym się takim gładkim torem Zmierzać do celu. Jakżeż drwię ja z przeszkód, Jakże urągam losom! Jakże jestem Silna! Dlaczegoż nie ma tu Norberta!
[41]
KONSTANCYA. Rozważę sobie... Zbyt to wszystko dziwne!
KRÓLOWA. Ucz się ode mnie, Konstancyo! Postępu Jak ja; wszak jesteś młoda, piękna! Dziewczę Moje jedyne! Wielu starających Będziesz ty miała, pokochasz jednego — O jasnych włosach, nie jak włos Norberta, Okazalszego, niźli on, boś sama Jest okazała! Jak mnie, tak go kochaj! Nigdy o sobie nie myśl, rzuć swą dumę, Nadzieję, trwogę, rzuć swe wszystkie skarby, A tylko jego kochaj dlań samego! Pamiętaj o tem, że ja — cóż ja, dziewczę, Jestem dla ciebie? — oddałabym wszystko, I tron i życie za tę jego miłość — — Tak, on mnie kocha!...
KONSTANCYA. On cię będzie kochał!
KRÓLOWA. Do mego serca głębi wejdź, swe serce Daj mi, bądź jednem sercem z mojem sercem! Pragnę twej rady: To mi on powiedział I to uczynił; jak to sobie cenić? Ileż w bieżącej waży to monecie? Czy to całunku warte? Czy mu uledz? O tobie innym pomówimy razem, O twej miłości, godnej twej urody, Bo posiąść winnaś miłość, jasną, złotą — Kogo wybierzesz? Wybieraj dowoli!
[42]
Teraz, Konstancyo, żegnaj! Przed chwileczką Zdawało mi się, że mi umrzeć trzeba, Albo się zwierzyć takim, jak twe, uszom. Chciałabym teraz spojrzeć w lice świata W mem nowem życiu i w nowej koronie. Pójdę po sali przejść się, potem wrócę, By ci powiedzieć, co czuję. Jak prędko Może świat zmienić uśmiech Boga! Jakże Myśmy stworzeni do szczęścia, jak praca Staje się miłą zabawką, przeciwność Zwycięskim bojem! Tyle lat straciłam! Coś mi zostało; Bóg jest dobrotliwy! Czekaj tu na mnie! Tak to niepodobne Do snu, do szczęścia, które sobie tylko Umie w spokoju marzyć nasza dusza, Jak niepodobne są do krwi i ciała Wszystkie te wokół posągi! O boski, Drogi księżycu, jakżeś mnie pocieszył!
(Odchodzi, pozostawiwszy Konstancyę. Z wewnątrz taneczną słychać muzykę. Wchodzi Norbert.)
NORBERT. Jedna nam tylko pozostaje chwila I jedno słowo!...
KONSTANCYA. Norbercie, jam twoja!
NORBERT. Moja!
KONSTANCYA. Nie byłam dotąd... Tyś był moim — Teraz oddaję ci siebie!
[43]
NORBERT. Konstancyo!
KONSTANCYA. Jam cała twoja!... Znam-ci może skąpszą Drogę dawania, ale rozsądniejszą: Z myślą, że daję cały skarb, mogłabym Grosz ci po groszu rzucać — jakby każdy Grosz był już wszystkiem i jakby ta hojność, Coraz to większa, mogła wszelką tłumić Rozpacz — i zmusić ciebie, byś przyjmował, Póki się nasze nie wyczerpią role — Moja dająca i twoja biorąca, Póki nie zamrze nasza zobopólna Radość... Czyż droga ta jest rozsądniejsza? Wybieram prostszą, dając ci od razu Wszystko. A teraz wiedz, czemu masz ufać! Używaj skarbu tego, nadużywaj, Lecz nie myśl potem: „gdybym to był wiedział, Jak mnie kochała i jaki posiadłem Wielki dobytek, byłbym był szczęśliwy!“ To twe bogactwo. Daję ci się cała —
NORBERT. Biorę-ć i Bogu dziękuję...
KONSTANCYA. Zwróć oczy W przyszłość. Nie będzie nigdy dnia całunków! Takich, jak dzisiaj, lub ziemia przestanie Być ziemią.
NORBERT. Z żarem tego dnia przejdziemy Przez lata chłodu.
[44]
KONSTANCYA. Tak. Chciałabym spojrzeć W te lata przyszłe — myślę, że je widzę: Szybko ty dążysz przedsię, nowe budząc Żary; spoglądasz wstecz i wszystkie ognie Temu pierwszemu poświęcasz żarowi; Nie spoczniesz chwili, myśląc nieustannie O dniu dzisiejszym, aż zbieleje skrawy Popiół i miłość zagaśnie: Tak, miłość Żywa jest tylko w swych czynach, i moja, Żyjąca własną pełnią życia, pragnie Żyć tylko w tobie.
NORBERT. Słusznie. Znam cię teraz I biorę całą. Przede mną twa dusza Tak odsłonięta, jak twe serce. Znam cię! Nie skąp mi czasu! Niechaj moja duma Pomyśli sobie, że i jam ci znany. Mniej lotna dusza jest moja; całego Trzeba mi życia, ażeby ogarnąć To, co ty chwytasz w minucie; ja muszę Całe zataczać koło w okrąg ciebie, Chcąc sprawiedliwość ci wymierzyć, patrzeć Na całe, długie życie, by roztrząsnąć Tę jedną chwilę i zbadać jej wartość. Długi ciąg iskier pokaże ci w końcu, Jaki w tym głazie, krzesanym przez ciebie, Skrywał się ogień: jakżebyś go mogła Znać, gdyby leżał niewypróbowany
[45]
Żadnem krzesiwem, tak, jak teraz moje Leży przed tobą serce? Jest-li zimny, Żar twój pochłonie jego chłody.
KONSTANCYA. Powiedz Jak wypróbować?
NORBERT. W mojem życiu — pytasz?
KONSTANCYA. Prędko, Norbercie, — jak to czynić? Powiedz.
NORBERT. Łatwo powiedzieć. Materyą jest dla mnie Życie, na której próbujemy duszę, Aby pokazać, że się jest mężczyzną. Wszystko do celu swojego nagina, Kto ma przed sobą cel. Rzucając lancę Lub też gromadząc kamienie, próbujesz Siły, tak ja też chcę pokazać wszystką Tęgość mej duszy, byś ją uwieńczyła Jako swą własność i by życie nasze Miało swe prawo...
KONSTANCYA. Gdybyś umiał pisać Książki lub tworzyć malowidła! W biedzie Tworzy poeta czy malarz i patrzy Z wielką litością na bogaczy!
NORBERT. Kocha Obraz czy księgę, nie kocha kobiety! Wierzaj, najlepiej tak, jak jest — że myśmy
[46]
Tem, czem jesteśmy. Żyjemy, a oni Tylko badają życie, ci poeci I ci malarze, którzy na bieg rzeczy Patrzą z wyżyny. Lepiej nam pozostać Tem, na co patrzą tamci! Powiedz: poco, Komu opiewać miałbym czy malować Twoje oblicze? Powietrznych okręgów Blada władczyni poco z swym posępnym Żywi uśmiechem ziemską krwią swą widmu Podobną postać dla piękna Żywota, Którem pogardza? Tyś moja! Ty dla mnie Jesteś stworzona, dla nikogo więcej! I nie dla tego, cobym nazwał sztuką, Chłodną, spokojną potęgą patrzenia Na twoją piękność... Ty i ja — jesteśmy! Niech nas maluje Rubens!
KONSTANCYA. Tak, najdroższy! Znam twoją duszę! Żyjesz, kochasz życie, Czyn, powodzenie, siłę!
NORBERT. Droga prosta; Czas nazbyt krótki, bym zmieniał rzemiosło, W którę-m się wprawił w mych latach dziecięcych: Niechaj mi teraz służy! Tutaj ludzie Miejsce mi dali, ażebym ujarzmił, Użyźnił ugór życia, zebrał owoc, Nasamprzód dla nich, potem i dla siebie Wziął dziesięcinę: zadanie mężczyzny,
[47]
Którego ludzie wezwali do dzieła. Nie jestem twórcą, na mem czole żadna Nie świeci gwiazda, coby im wlewała Wiarę w mą siłę; jestem tutaj na to, Ażeby skupić i popchnąć ich wolę. Takem rozpoczął, a noc ta pokaże, Jaki mój będzie koniec. Cóż, gdy ujrzę Ten żar i miłość moją i ten serca Mojego poryw, co kieruje głową!? Cóż, gdy lud dzisiaj nareszcie zobaczy Ten świt mej drugiej natury, gdy nowy Stanie przed nimi człek, którego wolę Chcą stawić w miejscu swojej woli? Człowiek, Który, posiadłszy ich ufność, ma nową Ku wyżom wskazać im drogę, dotychczas Widną li jego oczom? Dziś tom uczuł Przy tym całunku. Patrzaj: ta królowa, Ten lud — ta masa, jak ją nazywamy — Patrz, jak ta masa poddaje się biernie Tej mojej ręce, jak ta ręka moja Staje się twórczą, a ty jak ustalasz Moje muskuły!... Tak! Koniec uwieńczy To moje dzieło!... Moim lud ten będzie! Widzę, jak garncarz pora się z swą gliną, Widzę wysiłek, patrzę na zmaganie, Ale i skutek widzę: wyrób ducha, Czarę, zrobioną dla ust bożych, czarę, Naokół której — widok to dla ludzi
[48]
Lichszych przepiękny! — szumne tańczą gracje, Z serdecznym śmiechem oklaskując dzieło Tak się mój tryumf będzie wciąż odnawiał, Coraz to wyżej cel mój zmierzać będzie, Coraz to szybciej — — —
KONSTANCYA. I z moją pomocą?
NORBERT. Tak!...
(Uścisk wzajemny. Podczas tego wchodzi królowa.)
KONSTANCYA. Sza! królowa!... Skończyłam swą rolę! Widzisz więc waszmość, jak wielce na miejscu Jest twoja wdzięczność! Co prawda, to widzisz Nieco za późno. Zacznij więc i skończ waść Jako najprędzej! Co jest pocałunek?
NORBERT. Konstancyo!
KONSTANCYA. Mamże uczyć was na nowo? SwiadkówŚwiadków wam trzeba dla waszej tępości? Cóżem wam rzekła temu dziesięć minut? A więc powtórzę: Pewien młody człowiek, Który wielkiego, tak, jak waść, dokonał Dzieła, miłością spłonął ku kobiecie, Tak beznadziejnie wysoko stojącej Nad nim, że sama o tem myśl, jak mówi, Zdolna o szał go przyprawić; lecz, mądry, Umiał-ci w pewnej, jak ja, pospolitej,
[49]
Lecz dobrej duszy znaleźć przyjaciółkę I powiernicę, niby taran jakiś, Co go zasłania przed tą, w której oczy Nawet i spojrzeć nie śmie; a gdy wreszcie Cel swój osiągnął — waszmość to rozumie? — Gdy ta wybrana, w której oczy nawet I spojrzeć nie śmiał — jak się okazuje — Umiłowała go pierwsza — nieprawda-ż, Mościa Królowo? — gdy swój najzuchwalszy Urzeczywistnion widzi sen, gdy wszyscy Godzą się na to, przedsię przyjaciółka, Której się zwierzył, a która to dzieło Doprowadziła do końca — w tej chwili Wielkiej radości, mniemam, że prawdziwy Nie zechce szlachcic tak od razu kopnąć Swego tarana, nie zechce mu szorstko Powiedzieć: „Odejdź! Mam już dosyć ciebie!“ Nie! nie odwróci się od niego w sposób, Męża niegodny, lecz, jak na szlachetne Przystało serce, powie: „Przebyliśmy Bolesne chwile nadziei, śród lęku I drżenia serca długośmy czekali Na swą zapłatę; powiernica moja, Konstancya, nie źle służyła! A chociaż Wnet ją zapomnę, jak każe rozsądek, Jak ona sama — dziś, gdy jej usługa Wydała owoc — domaga się tego, Jej przecież pierwsza należy się dzięka,
[50]
Pierwszą zapłatę godzi się dobremu Oddać narzędziu — niech ma ten dziś pierwszy, Lecz i ostatni pocałunek“...
NORBERT. Sen to? A! ty się śmiejesz, Konstancyo!
KONSTANCYA. Szczęśliwie Skończyła jego się rola... Królowo! Teraz się zwracam do ciebie i kończę, Jako przystało, i moją. Tak, pani! On kochał ciebie zacnie i od dawna; Nie miał odwagi, aby ci to wyznać — Ja mu ozwarłam przystęp do twej duszy; Ja myśli jego, chodzące drogami Czarnej rozpaczy, zwodziłam na tory, Któremi kroczy miłość do swych celów. Dosyć! ma rola skończona! Ty, pani, Wyszłaś naprzeciw nas i po królewsku — Godne to ciebie — rozwiałaś w tej chwili Wszelaką trwogę. On ci wdzięczny za to, A i ja również... Bierz go — całem sercem! Koniec me dzieło chwali... Tak, szczęśliwi Bądźcie oboje! Ty jedna na świecie Możesz uczynić dlań wszystko, o, więcej, Niż jakieś serce, które, mimo swego Ciepła, mniej warte znacznie od jedwabnej Sukni królowej. Spraw, iżby w jej fałdach
[51]
Było mu dobrze i miękko... On zasię, On wie, co czynić. —
NORBERT. Skończyłaś? Rozumiem Żart twój. Czy teraz kolei na mnie? Twój to, Konstancyo, dziewczę szalone, był zakład? Czy tylko tyś go podjęła? Ej! dobrze! Zda mi się, przegrasz!
KONSTANCYA. Pani! Teraz kolej Przyszła na ciebie. Powstrzymaj go chwilę, Niechaj nie mówi, aż się nie uczuje Pewniejszym siebie i szczęśliwszym! Pani! Zlituj się nad nim! On się jeszcze lęka! Opanujże się, Norbercie! Jać wszelkie Do ciebie prawa oddaję królowej! Przy niej dokonuj swoich czynów wielkich, Pospieszaj drogą, która w innym razie Będzie dla ciebie zamknięta. Bądź wszystkiem, Czem tylko możesz być przez nią! Spójrz na nią! Na miłość Boga! Pani! Racz otwarcie Rzec mu, że kochasz, inaczej on nigdy W to nie uwierzy. Daleko trwożliwszy, Niżeli mniemasz; znam tego mężczyznę.
NORBERT. A ja co nieco znam-ci tę kobietę! Myślałem przecież, że umie żartować Troszeczkę lepiej; zaczyna w swej roli
[52]
Nazbyt przesadzać. Czekam twojej łaski... Gdzież ma nagroda, królowo?
KRÓLOWA. Norbercie! To dziewczę dzikie — ledwie je poznaję, Widząc ten wybuch szału, tę wrażliwość I te przeskoki, słysząc te dziwaczne Słowa — nie mądre jest i zbyt zuchwałe — Chociaż to wszystko dziwnie odpowiada Dziwom tej nocy — lecz ma słuszność... Teraz I ja przemówię, w rzeczywistość zmienię To, co mi snem się wydało. Norbercie, Ta cześć i miłość dla mnie, którąś wyznał, Nowego we mnie nie wzbudza uczucia, Potwierdza tylko dawne moje żary! Mówię: kochałam cię od pierwszej chwili — I, rzecz to dziwna, silniejszą się czuję, Rzekłszy to wszystko. Podporą dla mojej Jest twa odwaga: Dobrześ to uczynił, Żeś mi powiedział to dzisiejszej nocy, Wieńczącej trud twój dwunastomiesięczny: Lecz mnie nie trzeba było aż tak długo Czekać, by poznać twą duszę. O, wierzaj, Od pierwszej chwili jasnem było dla mnie Źródło twojego zapału, nim jeszcze Prawdę mi twoje objawiły słowa! Dziwne to wszystko, lecz szczęście się kończy Miłością twoją, która się spotyka
[53]
Z moją. Niech będzie! jeśliś ty mnie wybrał, I ja wybieram ciebie...
NORBERT. Wasza miłość Wybierze godnie — nie chcę być niegodnym Twojego, pani, szacunku. Poznawszy Twój sposób, pani, idę mu na rękę. Masz prawo, pani, do takiego kroku, Lecz na tę próbę ten li się zdobędzie, Kto ma szlachetne serce i kto wierzy W moją szlachetność... Raduję się wielce, Żeś doświadczała mnie, nim zezwoliłaś, Bym w swe ramiona wziął najszlachetniejszą I najpiękniejszą z kobiet: ona, pani, Równa jest tobie. Tak, by znów powrócić Do słów mej roli, najgłębszy szacunek Żywię dla ciebie, miłościwa pani, Ale nie wzbudzasz we mnie tej miłości, Co ma Konstancya. Lub — że dam swym słowom Dramatyczniejszy wyraz — nie ta pyszna, Wonna magnolia wabi lichy owad — To znaczy, mnie — lecz ta przyziemna, Skromna stokrótka... Tę wybieram damę...
KONSTANCYA. Stój! — tę zasadzkę nie ona — — — Norbercie, Stój! - najstraszniejsza byłaby omyłka — — Jaki on chytry, pani!... Ja Norbercie — Ja — —
[54]
NORBERT Ty, Konstancyo?... Gdyby nie ta chwila Tak przewspaniała, niebiańska, co dzisiaj Daje mi ciebie, nie umiałbym nigdy Przebaczyć tego!... Królowa — należę Do niej — zna tylko mózg mój, więc jej wolno Było doświadczać mego serca, sam jej W tem pomagałem... Ale ty, najsłodsza, Co mnie tak dawno znasz, co tyle razy Liczyłaś bicie mego serca, w białych Trzymałaś rękach me życie — — nie dobre, O, to nie dobrze!
KONSTANCYA. Sza! Czyż nie mówiłam — Dla niej to życie jego, dla niej serce — —
NORBERT. Dosyć!... Rumieni się ma twarz!... Od ciebie Wyszła ta próba? Najlichszej kobiety, Którejbym nigdy nie umiał pokochać, Nie obraziłbym — gdyby, mnie kochając, Pragnęła moją wypróbować miłość, — Jak ty obrażasz dzisiaj mnie! Jeżeli Byłoby trzeba, mógłbym ci powiedzieć: „Zabierz swą duszę, ja zatrzymam swoją!“ Ale tak — nigdy: „Duszę, która jeszcze Drży w twoich ręku, duszę, już mi zbędną, Oddaj któremuś z wesołych przyjaciół Za jakąś — nie wiem, za jaką zapłatę!“ Miałbym-ż tak igrać z kobietą, ażeby
[55]
Zabawić kogoś z mężczyzn, by się śmiało Dwóch z tego serca, jeśliby uległo? Póki się Boga boję, póki żyję Pod jego niebem, nigdybym w ten sposób Nie mógł obrazić kobiety, chociażby Najlichszą była na świecie, a człowiek, Któremu taką świadczyłbym przysługę, Wart był dziesięciu cesarzy!
KONSTANCYA. Norbercie!...
NORBERT. Raz li kochałem i raz tylko żyłem! Cóż o tem myśleć i cóż mówić o tem? Ja ciebie kocham! Na cóżby się zdało, Gdyby krok taki zabił miłość we mnie? Skończoną byłaby twa gra: rachunek Trzebaby zdawać li przed Bogiem — prawda? A zaś co do mnie — czyż może zmartwychwstać Zamordowana miłość i dla twojej Klękać uciechy przed tą, którąś dla niej Raczyła wybrać? To nazbyt straszliwe! To ci, Konstancyo, nie było wiadome, Lecz teraz wiesz już, że dusza i ciało Jedno li mają życie, tylko jedno! — U stóp twych leży moja miłość żywa!...
KONSTANCYA. Patrz na królowę! To ostatnie słowo — Jeżeliś żarty uważał za prawdę, Jeśliś mnie kochał tak naprawdę — —
[56]
NORBERT. Tutaj Niema już żartu! Gdzież śmiech się ten podział, Którym żart przywykł wybuchać? — a! jakiż! Dreszcz wstrząsa tobą, miłościwa pani — Czemu się chwytasz balkonu? Źlem zrobił? Czyż nie mówiłem prawdy? Czyliż mogłem Mówić inaczej? Nie byłaż to twoja, O pani, próba, aby się przekonać, Czem miłość moja ku Konstancyi? Pani! Wszak przedewszystkiem twa królewska dusza Zgadza się z moim wyborem? ZebrakaŻebraka Tak się pytamy, czy sprzeda swe dziecko, I potem radzi jesteśmy z wybuchu Gniewnego śmiechu, bo jest nam świadectwem, ZeŻe i w łachmanach kryje się szlachetność. Powiedz, Konstancyo, jam jest taki żebrak! Cóż się mierzycie wzrokiem, jak pantery? Świat się zapada, Konstancyo, ty jedna Stoisz przede mną!... W tym nocy dzisiejszej Strasznym zamęcie wszak mnie nie sprzedałaś — Mnie, dusze duszy twojej?... O nie! nie! Tak łatwo Wierzyć jest w ciebie. Zaliż twoja miłość Chciała tą próbą szaloną prześcignąć W swem poświęceniu moją miłość? Mógłbym Przeklinać ciebie — ale ja cię kocham! Miłością jestem i już się nie zmienię — Oto u stóp twych sama miłość leży...
(Królowa odchodzi.)
[57]
KONSTANCYA. Czuj moje serce!... Niech umrze przy twojem!
NORBERT. Przy mojem!... Zarzuć zasłonę na wszystko! U szczytu życia jesteśmy!...
KONSTANCYA. Jam twoja! Twoja, o, twoja!
NORBERT. Ty i ja — cóż badać, Jakiemi tutaj przyszliśmy drogami W sam labiryntu środek? Ludzie marli, Próbując znaleźć miejsce, które myśmy Dzisiaj znaleźli.
KONSTANCYA. Znaleźli! Znaleźli!...
NORBERT. Jej się nie lękaj, luba! Po za wszelkim Myśmy już bólem dziś — —
KONSTANCYA. Na łonie Boga!... I ja cię chciałam, jakbyś był człowiekiem, Koroną kusić wzorem innych ludzi!
NORBERT. Skończyć się musi tutaj — — zbyt to szczytne!...
KONSTANCYA. Zmilkła muzyka — jakież to się ku nam Zbliżają kroki miarowe?... Płomienie We mnie i wokół mnie!
NORBERT. Ponad tą jaśnią Śmierć nagle dłoń swą podnosi. — Wybawi Nas od wszystkiego...
[58]
KONSTANCYA. I dobrze się stanie... Drzwi się rozwarły!
NORBERT. Wkracza straż...
KONSTANCYA. Pocałuj!
ZASŁONA.
|