Najemnica (Szewczenko, 1936)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Taras Szewczenko
Tytuł Najemnica
Pochodzenie Poezje
Wydawca Ukraiński Instytut Naukowy
Data wyd. 1936
Druk Druk B-ci Drapczyńskich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leonard Sowiński
Bohdan Łepki
Ilustrator Taras Szewczenko
Tytuł orygin. Наймичка
Źródło Skany na Commons
Inne Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

НАЙМИЧКА
Przełożył
LEONARD SOWIŃSKI
Wstęp (ww. 1—56) przełożył Bohdan Łepki.


NAJEMNICA
POEMAT

Wczesnym rankiem w niedzielę
Mgła po polu się ściele;
Na mogile, śród pola,
Niby wiotka topola,

Mołodyca schylona.

Coś przygarnia do łona
I się skarży i gwarzy:
„Ach tumanie, mgło siwa,
Losie mój nieszczęśliwy!
Czemu ty mię nie skryjesz
Wśród szerokiej niwy?

Czemu mię nie pochłoniesz,
10 

Nie zagrzebiesz w ziemi
Razem z moją niedolą,

Ze łzami mojemi?
15 

Nie, nie gub mię, tumanie!
Tylko schowaj w polu,
Aby się nikt nie naśmiewał
Nad moją niedolą!

Nie samotna ja w świecie —
20 

Mam rodziców w chacie...
I mam przecie, tumanie,
Tumanie, mój bracie,
Dzieciąteczko...

Mój synu
25 

Niechrzczony, mój synu!
Nie ja ciebie chrzcić będę,
Inni to uczynią,
Ja nie dowiem się nawet

Twojego imienia...
30 

To okropne... Mój synu...
Byłam nie uboga...
Przebaczże mi... Ja łzami
U Boga na niebie

Dobrą dolę wybłagam
35 

I poślę do ciebie!”

Tak przez pole szła łkając,
We mgle się chowała
I, łzy lejąc, cichutko

O wdowie śpiewała,
40 

Jak to wdowa swych synów
W Dunaju chowała:
„Tam na polu mogiła,
Do niej wdowa chodziła,

Do niej wdowa biegała,
45 

Ziół trujących szukała.
Ziół trujących nie było,
Lecz dwóch synków przybyło.
W kitajeczkę spowiła

I na Dunaj puściła:
50 

— Cichy, cichy Dunaju!
Niechaj sobie pływają.
A wy, złote piaseczki,
Nahodujcie dziateczki

I wykąpcie, wymyjcie,
55 

Do snu oczy nakryjcie!”




Był sobie dziad i baba.
Od dawiendawna w gaju ponad stawem,
Ustronnie w futorku mieszkali,

Jak dziatek dwoje, —
60 

Wszędzie oboje.
W dzieciństwie razem jagnięta pasali,
A potem pobrali się,
Dobytku doczekali się,

Kupili futor, staw i młyn,
65 

Ogródek w gaju założyli,
Pasiekę sporą zgromadzili, —
Wszystkiego mieli wbród.
Lecz Bóg nie obdarzył dziatkami,

A tutaj śmierć za plecami.
70 


Któż na starość ich przygarnie
Pocieszy, usłuży?
Kto zapłacze, kto pochowa,
Kto wspomni o duszy?

Kto poczciwie odziedziczy
75 

Dobro przysporzone?
Kto ich wspomni słowem wdzięcznem,
Jak dziecko rodzone?
Ciężko dzieci pielęgnować

W ubożuchnych chatach,
80 

Ale stokroć gorzej starzeć
W bogatych komnatach,
Starzeć, starzeć i umierać,
I porzucić mienie

Ludziom obcym, obcym dzieciom,
85 

Na śmiech i strwonienie.
I dziad, i baba raz w niedzielę
W koszulach bialutkich, aż miło.
Na przyźbie oboje siedzieli.

Słoneczko na niebie świeciło
90 

I ani jednej chmurki, — cicho
I lubo jak w raju,
Schowało się gdzieś w sercu licho,
Jak zwierz w ciemnym gaju.

W raju takim czemuż starym
95 

Serce posmutniało?
Czy się dawne jakie licho
W chacie odezwało?
Czy wczorajsze, zadławione,

Znów się poruszyło?
100 

Czy zaledwie wykluwa się —
I raj zachmurzyło?
Nie wiem ja, o czem dumają
Starzy, chyląc sędziwe skronie.

Może się już wybierają
105 

Do Pana Boga
I myślą: daleka droga?
Kto to im dobrze zaprzęże konie?
„Kto nam, Naściu, zamknie oczy?

Kto to nas pochowa?”
110 

— „I ja nie wiem... Dawno to już
Waży moja głowa,
Aż mi smutno: sami jedni
Co dzień starzejemy,

A nie wiemy jeszcze, komu
115 

Dobro przekażemy”.
— „Posłuchajno!... czekaj!... słyszysz?...
Coś tam za wrotami
Jak dzieciątko płacze!... słyszysz?

Biegnijmy!...” — „Bóg z nami!”
120 

— „Wszak mówiłem, że coś będzie".
Razem się zerwali,

Biegną do wrót — i w milczeniu
Nagle postawali.

Patrzą; tuż koło przełazu
125 

Leciutko spowite
Dziecko leży, nowiuteńką
Świteczką okryte.
Ach, to matka spowijała

I matka okryła
130 

Na dzień letni świtką lnianą!...
Patrząc się modliła
Para siwa. A serdeczne,
Jakgdyby błagało,

Z upowicia ku obojgu
135 

Rączki wyciągało
Drobniuteńkie... i zamilkło,
I już tylko kwili,
A nie płacze.

„A co, Naściu,
140 

Cośmy to mówili?
Ot i szczęście, ot i dola!
Widzisz, Bóg łaskawy!...
Bierz go prędzej, bierz, spowijaj!

Widzisz, jaki żwawy!
145 

Nieś do chaty, ja zaś na koń,
Zwinę się z kumami
W Horodyszczach...”
Dziwnie jakoś

Dzieje się tu z nami!
150 

Jeden syna rodzonego
Wypędza, przeklina,
Inny świeczkę za grosz krwawy
Kupuje, chudzina,

I stawia ją przed obrazem
155 

Z modlitwą i łzami —
Nie ma dziatek!... Dziwnie jakoś

Dzieje się tu z nami!
Aż trzy pary kumów starzy

Z radości zwołali
160 

I ochrzcili, nie zwlekając,
I Markiem nazwali.
Rośnie Marko. Ci nie wiedzą,
Jak i gdzie go sadzać,

Co z nim robić, gdzie położyć
165 

I jak mu dogadzać.
Rośnie Marko. Rok już mija...
W rozkoszy opływa
Krówka dojna, karmicielka.

Wtem, raz, czarnobrewa,
170 

Białolica, młoda, hoża,
Przyszła mołodyca
Na futorek ten szczęśliwy
Jako najemnica.

„Cóż? weźmiemy, Naściu? dobrze?”
175 

Pyta starowina.
— „A weźmiemy... starzyśmy już,
Słabi; a dziecina,
Choćto ono i podrosło,

Ale zawsze trzeba
180 

Tupcać jeszcze koło niego”.
— „I ja wiem, że trzeba,
Bo ja także część roboty
Miałem, chwała Bogu...

Poddeptałem się. Więc dobrze:
185 

Cóż weźmiesz, niebogo?
Na rok, czy jak?”
— „Tak co dacie?”
— Nie! ty licz, gdy płacą;

Trzeba, doniu, liczyć pieniądz
190 

Zarobiony pracą.

Bo jak ludzie powiadają:
Nie licząc, nie mamy.
A więc może tak, niebogo:

My ciebie nie znamy,
195 

Ani ty nas. A pomieszkasz,
Rozpatrzysz się w chacie,
Rozpoznamy i my ciebie; —
Wtedy o zapłacie

Pomówimy! Czy tak?”
200 

— „Dobrze.”
— „Więc rozgość się w chacie.”
Zgodzili się. Mołodyca
Rada i wesoła,

Jakby pana poślubiła,
205 

Zakupiła sioła.
Czy to w chacie, czy na dworze,
Czy koło bydlątka —
I wieczorem, i do świtu;

A koło dzieciątka
210 

Tak i ślęczy niby matka —
I zawsze jej mało:
To go czesze, myje, tańczy,
To koszulkę białą

Co dzień Boży chłopcu wkłada;
215 

Śpiewa mu, swywoli,
Wózki robi, a w niedzielę
Z rąk wziąć nie pozwoli.
Dziwują się staruszkowie,

Błogosławią Boga,
220 

A bezsenna najemnica
Co wieczór, nieboga,
Dolę ciężką swą przeklina,
Gorzko, gorzko płacze;

Lecz nikt tego nie posłyszy.
225 

Nikt łez nie zobaczy

Oprócz Marka maleńkiego;
Lecz on nie wie tego,
Dlaczego to najemnica

Łzami zlewa jego;
230 

Nie wie, za co go tak Hanna
Pieści w każdej chwili, —
Sama nie zje, nie wypije,
A jego posili.

Nie wie Marko, jak w kołysce,
235 

Nieraz o północy,
Gdy on ocknie się, poruszy, —
Ta zaraz jak z procy
Przyskoczyła, przeżegnała,

Ukrywa, kołysze;
240 

Z drugiej izby słyszy ona,
Jak dzieciątko dysze.
Zrana Marko do swej niani
Rączkami się zrywa,

Niestrudzoną najemnicę
245 

Mamą już nazywa...
Nie wie Marko... rośnie sobie,
Dziecina szczęśliwa.

Niemało wody upłynęło,

Niemało i lat już minęło;
250 

I na futor licho zajrzało,
I łez kosztowało niemało.
Babusię Naścię pochowano
I ledwie, ledwie odchuchano

Trochima dziada. Przeminęła
255 

Jednakże bieda — i zasnęła.
I łaska błogosławieństwa Bożego
Powróciła z poza gaju ciemnego
I w dziadowskiej chacie znów odpoczęła.




Ot już Marko czumakuje
260 

I w jesieni nie nocuje
Ani w chacie, ni u chaty...
A więc pora i za swaty.
„Kogożby to?” — stary duma

I u Hanny prosi
265 

Rady dobrej. Najemnica
Tak Marka wynosi,
Że chciałaby dlań eonaj mniej
Dziecka królewskiego.

„Marka możeby rozpytać?”
270 

— „Więc spytajmy jego”.
Rozpytali... Zwinęli się
I ze starostami...
Niezadługo powrócili

Ludzie z ręcznikami,
275 

Z chlebem świętym zamienionym,
I pannę w żupanie
Taką śliczną wyswatali,
Że w samym hetmanie

Krewby wrzała... Takiego to
280 

Dziwa dokazali.
„Bóg zapłać wam!“ — mówi stary
Lecz ja kończyć lubię
Rzecz zaczętą; teraz trzeba

Pomyśleć o ślubie
285 

I weselu. Ale ot co:
Matki my nie mamy!
Nie dożyła moja Naścia!...”
I zalał się łzami.

A u progu najemnica,
290 

Chwyciwszy rękami
Za odźwierek, obumarła.
I ucichła chatka;

Najemnica tylko szepce:

„Matka... matka... matka!...”
295 


Po tygodniu mołodyce
Korowaj miesiły
Na futorze. Stary ojciec
Hula co ma siły,

Tańczy dziaduch z kumoszkami,
300 

Podwórze wymiata;
Kto mu tylko się nawinie —
Całuje się, brata,
Warenuchą go częstuje...

Na pozór — jak młodzi,
305 

Biega, zwija się, zaprasza,
A zaledwie chodzi.
Wszędzie hałas, rwetes, śmiechy,
W chacie i na dworze.

Wytoczono żłoby gościom,
310 

Co stały w komorze.
Pieką, smażą... ale obcy,
Czeladź nie domowa.
A przecież Hanna? Na pielgrzymkę

Poszła do Kijowa.
315 

Nadaremnie stary prosił,
A Marko aż płakał,
Ażeby mu matką była.
„Nie, Marku, to zakał

Byłby dla was... wy bogaci...
320 

Trzeba ludzi bać się —
Matką — prosta najemnica!...
Będą z ciebie śmiać się.
Niechże wam Bóg dopomaga!

Pójdę się pokłonię
325 

Świętym Pańskim, a z Kijowa,
Skoro Bóg ochroni,

Wrócę do was, jak przyjmiecie.
Dopóki jest siła,

Służyć będę.”
330 

Czystem sercem
Pobłogosławiła
Marka swego... Zapłakała
I wyszła za wrota.

Rozigrało się wesele.
335 

I grajkom robota,
I podkówkom. Płynie struga
Po stołach miodowa.
A tymczasem najemnica

Zdąża do Kijowa.
340 

Przyszła — nawet nie spoczęła —
Pieniędzy nie stało
Na akafist u Barbary, —
I choć to sił mało,

Najęła się wodę nosić,
345 

Nosiła, nosiła —
I z ośmiu kóp zarobionych
Markowi kupiła
Tuż w pieczarach kaptureczek

Iwana świętego,
350 

Aby głowa nie bolała
U Marka młodego;
I pierścionek u Barbary
Dla Kachny dostała,

I oddawszy świętym pokłon,
355 

Do domu wracała.

Powróciła. Katarzyna
I Marko spotkali
Za wrotami; potem w chacie

Serdecznie witali
360 

I u stołu posadzili,
O Kijów pytali.
Ona im opowiadała,
Ci ją częstowali.

Przyrządziła Katarzyna
365 

Pościel jej w komnacie,
Aby sobie odpoczęła
Po podróży w chacie.
Za co oni mię kochają?

Za co poważają?
370 

O, Boże mój miłosierny!
Czy się domyślają?
Być nie może!... Jam mu nigdy
I poznać nie dała...

To z dobroci...”
375 

I biedaczka
Ciężko zapłakała.


Trzykroć już kra zamarzała,
Po trzykroć topniała,

Trzykroć Hannę do Kijowa
380 

Kachna wyprawiała,
Jak rodzoną. Po raz czwarty
Żegnała niebogę
Aż na polu u mogiły

I prosiła Boga,
385 

Aby prędzej powracała,
Bez niej bowiem w chacie
Tęskno jakoś i samotnie,
Jak po matki stracie.


Jakoś po Wniebowzięciu, w niedzielę,
390 

Trochim w koszuli bialutkiej,
Czując słoneczko na ciele,
Usiadł na przyzbie czyściutkiej

I cieszył się dziad wnuczętami.

Tuż przy nim wnuk bawił się z psami,
395 

A wnuczka w spódniczce matczynej
Szła niby do dziada w gościnę.
Stary za boki się chwytał, —
Powstał i wnuczkę powitał,

Niby naprawdę jak mołodycę:
400 

„A gdzie to podziałaś palanicę?
Czy w domu ją zapomniałaś?
Czy może wcale nie miałaś?
Czy wilcy odjęli ci w borze?...

A, wstydź się, wstydź się, pani-matko!”
405 

Aż zerk: najemnica przed chatką.
Pobiegli ją witać na dworze
I stary dziad, i wnuczęta.
„A Marko czy w drodze?”

Zapytuje dziada Hanna.
410 

„Dotąd jeszcze w drodze”.
— „A ja ledwie się dowlokłam
Do chaty... Bóg z nimi!
Nie chciało się umrzeć samej

Pomiędzy obcymi.
415 

Byle Marka się doczekać...
Coś w piersiach mię boli”.
I wnuczętom z kobiałeczki
Wyjmuje powoli

Medaliki i krzyżyki.
420 

Jarynce sznureczek
Pacioreczków i czerwony
Z folgi obrazeczek,
A Karpowi ptaszę złote

I koników parę,
425 

Katarzynie pierścioneczek
Od świętej Barbary
(Czwarty to już), a dziadowi

Z wosku święconego

Troje świeczek; sobie tylko
430 

I dla Marka swego
Nie przyniosła nic... już na to
Pieniędzy nie stało,
A zarobić sił nie miała.

„Ot jeszcze zostało
435 

Pół placuszka!”
I dziateczkom
Po cząstce rozdała.

Weszła w chatę. Katarzyna

Jej nogi umyła,
440 

Postawiła podwieczorek.
Nie jadła, nie piła
Stara Hanna.
„Katarzyno!”

Cicho, cicho mówi:
445 

Dziś niedziela?”
„Piątek, Hanno!”
— „Niech tam kto zamówi
U świętego Mikołaja

Akafist, — a może
450 

Co tam Marka zatrzymało,
Lub chory, broń Boże!”
I łza po łzie z oczu starych,
Przygasłych spływała.

Ledwie — ledwie, jak rozbita,
455 

Od stołu powstała:
„Nie ta już ja, Katarzyno,
Co dawniej bywała:
Zleniwiałam, sił już nie mam...

Daremnie trzymacie.
460 

Ciężko, ciężko jest umierać
W cudzej ciepłej chacie!

Rozniemogła się nieboga,
Chleb Pański przyjęła

I ostatnie pomazanie, —
465 

Lecz się nie podjęła.
Stary Trochim po podwórzu
Jak zabity chodzi;
Katarzyna od cierpiącej

Oczu nie odwodzi;
470 

Całe przy niej dni przepędza,
Przy niej i nocuje.
A tymczasem puszczyk w nocy
Złe coś prorokuje

Na komorze. Coraz częściej,
475 

Z każdym dniem, godziną
Chora pyta — ledwie słychać:
„Doniu, Katarzyno!
Nie przyjechał jeszcze Marko?

Gdybym ja wiedziała,
480 

Że doczekam, że zobaczę,
Tobym poczekała”.


Idzie Marko z czumakami,
Idąc wyśpiewuje,

Nie pośpiesza do gospody —
485 

Wolików żałuje.
Wiezie Marko Katarzynie
Sukna cieniutkiego,
A staremu pas bogaty

Z jedwabiu kraśnego;
490 

Najemnicy na oczepek
Wiezie złotej lamy
I czerwoną chustkę dużą
Z całemi haftami.

Dla dziateczek ma trzewiczki,
495 

Fig i winogradu,

A dla wszystkich — czerwonego
Wina z Carogradu
Wiader ze trzy w beczułeczce

I kawioru z Donu, —
500 

Wszystko wiezie, nie wie tylko,
Co się dzieje w domu.

Idzie Marko, nie dba o nic.
Przyszedł — „Sława Bogu!”

I otwiera butnie wrota,
505 

I modli się Bogu.
„Czy słyszysz ty, Katarzyno?
Biegnij na spotkanie.
Przyszedł! przyszedł!... biegnij prędzej

Niech tu zaraz stanie!
510 

Chwała Tobie, Chryste Jezu!
Ledwiem doczekała!”
I Ojcze nasz cicho, cicho
Jak przez sen szeptała.

Stary głaszcze woły siwe
515 

I jarzma zdejmuje
Wyrzynane, a Katrusia
W Marka się wpatruje.
„A cóż Hanna, Katarzyno?

Gdzież to moja głowa?
520 

Czy nie żyje?”
— „Żyje jeszcze,
Lecz bardzo niezdrowa.
Prędzej, Marku, chodź do chaty,

Póki się turbuje
525 

Dziad z wołami... Ona dawno
Ciebie oczekuje”.
Wchodzi Marko mój do chaty
I stanął u proga...

Aż się przeląkł. Hanna szepce:
530 

Chwała... chwała Bogu!
Chodźno bliżej, nie lękaj się...

Mam ci coś powiedzieć.
535 

Wyjdź, Katrusiu: ja Markowi
Mam coś opowiedzieć”.
Wyszła z chaty Katarzyna.
Marko się nachyla
U wezgłowia najemnicy...
Chora się wysila.

„Spojrzyj na mnie! Widzisz, Marku,
540 

Jakem ja zmarniała?
Ja nie Hanna — najemnica...
Ja...”
I oniemiała...

Marko płacze. Zwolna oczy
545 

Znów się otworzyły:
Pilnie, pilnie popatrzała,
Łzy się potoczyły,
Przebacz, Marku!... W cudzej chacie

Cała służba moja —
550 

To pokuta... Przebacz, synu!...
Ja... ja matka twoja”.
I zamilkła...
Padł mój Marko,

Aż ziemia zadrżała —
555 

Zemdlał. Ocknął się... do matki —
Lecz matka już spała.

1845.XI.13.
Perejasław.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Taras Szewczenko i tłumaczy: Bohdan Łepki, Leonard Sowiński.