[140]
НАЙМИЧКА
|
|
Przełożył
|
|
|
LEONARD SOWIŃSKI
Wstęp (ww. 1—56) przełożył Bohdan Łepki.
|
NAJEMNICA
POEMAT
Wczesnym rankiem w niedzielę
Mgła po polu się ściele;
Na mogile, śród pola,
Niby wiotka topola,
Mołodyca schylona.
5
Coś przygarnia do łona
I się skarży i gwarzy:
„Ach tumanie, mgło siwa,
Losie mój nieszczęśliwy!
Czemu ty mię nie skryjesz
Wśród szerokiej niwy?
Czemu mię nie pochłoniesz,
10
Nie zagrzebiesz w ziemi
Razem z moją niedolą,
Ze łzami mojemi?
15
Nie, nie gub mię, tumanie!
Tylko schowaj w polu,
Aby się nikt nie naśmiewał
Nad moją niedolą!
Nie samotna ja w świecie —
20
Mam rodziców w chacie...
I mam przecie, tumanie,
Tumanie, mój bracie,
Dzieciąteczko...
[141]
Mój synu
25
Niechrzczony, mój synu!
Nie ja ciebie chrzcić będę,
Inni to uczynią,
Ja nie dowiem się nawet
Twojego imienia...
30
To okropne... Mój synu...
Byłam nie uboga...
Przebaczże mi... Ja łzami
U Boga na niebie
Dobrą dolę wybłagam
35
I poślę do ciebie!”
Tak przez pole szła łkając,
We mgle się chowała
I, łzy lejąc, cichutko
O wdowie śpiewała,
40
Jak to wdowa swych synów
W Dunaju chowała:
„Tam na polu mogiła,
Do niej wdowa chodziła,
Do niej wdowa biegała,
45
Ziół trujących szukała.
Ziół trujących nie było,
Lecz dwóch synków przybyło.
W kitajeczkę spowiła
I na Dunaj puściła:
50
— Cichy, cichy Dunaju!
Niechaj sobie pływają.
A wy, złote piaseczki,
Nahodujcie dziateczki
I wykąpcie, wymyjcie,
55
Do snu oczy nakryjcie!”
[142]
Był sobie dziad i baba.
Od dawiendawna w gaju ponad stawem,
Ustronnie w futorku mieszkali,
Jak dziatek dwoje, —
60
Wszędzie oboje.
W dzieciństwie razem jagnięta pasali,
A potem pobrali się,
Dobytku doczekali się,
Kupili futor, staw i młyn,
65
Ogródek w gaju założyli,
Pasiekę sporą zgromadzili, —
Wszystkiego mieli wbród.
Lecz Bóg nie obdarzył dziatkami,
A tutaj śmierć za plecami.
70
Któż na starość ich przygarnie
Pocieszy, usłuży?
Kto zapłacze, kto pochowa,
Kto wspomni o duszy?
Kto poczciwie odziedziczy
75
Dobro przysporzone?
Kto ich wspomni słowem wdzięcznem,
Jak dziecko rodzone?
Ciężko dzieci pielęgnować
W ubożuchnych chatach,
80
Ale stokroć gorzej starzeć
W bogatych komnatach,
Starzeć, starzeć i umierać,
I porzucić mienie
Ludziom obcym, obcym dzieciom,
85
Na śmiech i strwonienie.
I dziad, i baba raz w niedzielę
W koszulach bialutkich, aż miło.
Na przyźbie oboje siedzieli.
[143]
Słoneczko na niebie świeciło
90
I ani jednej chmurki, — cicho
I lubo jak w raju,
Schowało się gdzieś w sercu licho,
Jak zwierz w ciemnym gaju.
W raju takim czemuż starym
95
Serce posmutniało?
Czy się dawne jakie licho
W chacie odezwało?
Czy wczorajsze, zadławione,
Znów się poruszyło?
100
Czy zaledwie wykluwa się —
I raj zachmurzyło?
Nie wiem ja, o czem dumają
Starzy, chyląc sędziwe skronie.
Może się już wybierają
105
Do Pana Boga
I myślą: daleka droga?
Kto to im dobrze zaprzęże konie?
„Kto nam, Naściu, zamknie oczy?
Kto to nas pochowa?”
110
— „I ja nie wiem... Dawno to już
Waży moja głowa,
Aż mi smutno: sami jedni
Co dzień starzejemy,
A nie wiemy jeszcze, komu
115
Dobro przekażemy”.
— „Posłuchajno!... czekaj!... słyszysz?...
Coś tam za wrotami
Jak dzieciątko płacze!... słyszysz?
Biegnijmy!...” — „Bóg z nami!”
120
— „Wszak mówiłem, że coś będzie".
Razem się zerwali,
[144]
Biegną do wrót — i w milczeniu
Nagle postawali.
Patrzą; tuż koło przełazu
125
Leciutko spowite
Dziecko leży, nowiuteńką
Świteczką okryte.
Ach, to matka spowijała
I matka okryła
130
Na dzień letni świtką lnianą!...
Patrząc się modliła
Para siwa. A serdeczne,
Jakgdyby błagało,
Z upowicia ku obojgu
135
Rączki wyciągało
Drobniuteńkie... i zamilkło,
I już tylko kwili,
A nie płacze.
„A co, Naściu,
140
Cośmy to mówili?
Ot i szczęście, ot i dola!
Widzisz, Bóg łaskawy!...
Bierz go prędzej, bierz, spowijaj!
Widzisz, jaki żwawy!
145
Nieś do chaty, ja zaś na koń,
Zwinę się z kumami
W Horodyszczach...”
Dziwnie jakoś
Dzieje się tu z nami!
150
Jeden syna rodzonego
Wypędza, przeklina,
Inny świeczkę za grosz krwawy
Kupuje, chudzina,
I stawia ją przed obrazem
155
Z modlitwą i łzami —
Nie ma dziatek!... Dziwnie jakoś
[145]
Dzieje się tu z nami!
Aż trzy pary kumów starzy
Z radości zwołali
160
I ochrzcili, nie zwlekając,
I Markiem nazwali.
Rośnie Marko. Ci nie wiedzą,
Jak i gdzie go sadzać,
Co z nim robić, gdzie położyć
165
I jak mu dogadzać.
Rośnie Marko. Rok już mija...
W rozkoszy opływa
Krówka dojna, karmicielka.
Wtem, raz, czarnobrewa,
170
Białolica, młoda, hoża,
Przyszła mołodyca
Na futorek ten szczęśliwy
Jako najemnica.
„Cóż? weźmiemy, Naściu? dobrze?”
175
Pyta starowina.
— „A weźmiemy... starzyśmy już,
Słabi; a dziecina,
Choćto ono i podrosło,
Ale zawsze trzeba
180
Tupcać jeszcze koło niego”.
— „I ja wiem, że trzeba,
Bo ja także część roboty
Miałem, chwała Bogu...
Poddeptałem się. Więc dobrze:
185
Cóż weźmiesz, niebogo?
Na rok, czy jak?”
— „Tak co dacie?”
— Nie! ty licz, gdy płacą;
Trzeba, doniu, liczyć pieniądz
190
Zarobiony pracą.
[146]
Bo jak ludzie powiadają:
Nie licząc, nie mamy.
A więc może tak, niebogo:
My ciebie nie znamy,
195
Ani ty nas. A pomieszkasz,
Rozpatrzysz się w chacie,
Rozpoznamy i my ciebie; —
Wtedy o zapłacie
Pomówimy! Czy tak?”
200
— „Dobrze.”
— „Więc rozgość się w chacie.”
Zgodzili się. Mołodyca
Rada i wesoła,
Jakby pana poślubiła,
205
Zakupiła sioła.
Czy to w chacie, czy na dworze,
Czy koło bydlątka —
I wieczorem, i do świtu;
A koło dzieciątka
210
Tak i ślęczy niby matka —
I zawsze jej mało:
To go czesze, myje, tańczy,
To koszulkę białą
Co dzień Boży chłopcu wkłada;
215
Śpiewa mu, swywoli,
Wózki robi, a w niedzielę
Z rąk wziąć nie pozwoli.
Dziwują się staruszkowie,
Błogosławią Boga,
220
A bezsenna najemnica
Co wieczór, nieboga,
Dolę ciężką swą przeklina,
Gorzko, gorzko płacze;
Lecz nikt tego nie posłyszy.
225
Nikt łez nie zobaczy
[147]
Oprócz Marka maleńkiego;
Lecz on nie wie tego,
Dlaczego to najemnica
Łzami zlewa jego;
230
Nie wie, za co go tak Hanna
Pieści w każdej chwili, —
Sama nie zje, nie wypije,
A jego posili.
Nie wie Marko, jak w kołysce,
235
Nieraz o północy,
Gdy on ocknie się, poruszy, —
Ta zaraz jak z procy
Przyskoczyła, przeżegnała,
Ukrywa, kołysze;
240
Z drugiej izby słyszy ona,
Jak dzieciątko dysze.
Zrana Marko do swej niani
Rączkami się zrywa,
Niestrudzoną najemnicę
245
Mamą już nazywa...
Nie wie Marko... rośnie sobie,
Dziecina szczęśliwa.
Niemało wody upłynęło,
Niemało i lat już minęło;
250
I na futor licho zajrzało,
I łez kosztowało niemało.
Babusię Naścię pochowano
I ledwie, ledwie odchuchano
Trochima dziada. Przeminęła
255
Jednakże bieda — i zasnęła.
I łaska błogosławieństwa Bożego
Powróciła z poza gaju ciemnego
I w dziadowskiej chacie znów odpoczęła.
[148]
Ot już Marko czumakuje
260
I w jesieni nie nocuje
Ani w chacie, ni u chaty...
A więc pora i za swaty.
„Kogożby to?” — stary duma
I u Hanny prosi
265
Rady dobrej. Najemnica
Tak Marka wynosi,
Że chciałaby dlań eonaj mniej
Dziecka królewskiego.
„Marka możeby rozpytać?”
270
— „Więc spytajmy jego”.
Rozpytali... Zwinęli się
I ze starostami...
Niezadługo powrócili
Ludzie z ręcznikami,
275
Z chlebem świętym zamienionym,
I pannę w żupanie
Taką śliczną wyswatali,
Że w samym hetmanie
Krewby wrzała... Takiego to
280
Dziwa dokazali.
„Bóg zapłać wam!“ — mówi stary
Lecz ja kończyć lubię
Rzecz zaczętą; teraz trzeba
Pomyśleć o ślubie
285
I weselu. Ale ot co:
Matki my nie mamy!
Nie dożyła moja Naścia!...”
I zalał się łzami.
A u progu najemnica,
290
Chwyciwszy rękami
Za odźwierek, obumarła.
I ucichła chatka;
[149]
Najemnica tylko szepce:
„Matka... matka... matka!...”
295
Po tygodniu mołodyce
Korowaj miesiły
Na futorze. Stary ojciec
Hula co ma siły,
Tańczy dziaduch z kumoszkami,
300
Podwórze wymiata;
Kto mu tylko się nawinie —
Całuje się, brata,
Warenuchą go częstuje...
Na pozór — jak młodzi,
305
Biega, zwija się, zaprasza,
A zaledwie chodzi.
Wszędzie hałas, rwetes, śmiechy,
W chacie i na dworze.
Wytoczono żłoby gościom,
310
Co stały w komorze.
Pieką, smażą... ale obcy,
Czeladź nie domowa.
A przecież Hanna? Na pielgrzymkę
Poszła do Kijowa.
315
Nadaremnie stary prosił,
A Marko aż płakał,
Ażeby mu matką była.
„Nie, Marku, to zakał
Byłby dla was... wy bogaci...
320
Trzeba ludzi bać się —
Matką — prosta najemnica!...
Będą z ciebie śmiać się.
Niechże wam Bóg dopomaga!
Pójdę się pokłonię
325
Świętym Pańskim, a z Kijowa,
Skoro Bóg ochroni,
[150]
Wrócę do was, jak przyjmiecie.
Dopóki jest siła,
Służyć będę.”
330
Czystem sercem
Pobłogosławiła
Marka swego... Zapłakała
I wyszła za wrota.
Rozigrało się wesele.
335
I grajkom robota,
I podkówkom. Płynie struga
Po stołach miodowa.
A tymczasem najemnica
Zdąża do Kijowa.
340
Przyszła — nawet nie spoczęła —
Pieniędzy nie stało
Na akafist u Barbary, —
I choć to sił mało,
Najęła się wodę nosić,
345
Nosiła, nosiła —
I z ośmiu kóp zarobionych
Markowi kupiła
Tuż w pieczarach kaptureczek
Iwana świętego,
350
Aby głowa nie bolała
U Marka młodego;
I pierścionek u Barbary
Dla Kachny dostała,
I oddawszy świętym pokłon,
355
Do domu wracała.
Powróciła. Katarzyna
I Marko spotkali
Za wrotami; potem w chacie
Serdecznie witali
360
[151]
I u stołu posadzili,
O Kijów pytali.
Ona im opowiadała,
Ci ją częstowali.
Przyrządziła Katarzyna
365
Pościel jej w komnacie,
Aby sobie odpoczęła
Po podróży w chacie.
Za co oni mię kochają?
Za co poważają?
370
O, Boże mój miłosierny!
Czy się domyślają?
Być nie może!... Jam mu nigdy
I poznać nie dała...
To z dobroci...”
375
I biedaczka
Ciężko zapłakała.
Trzykroć już kra zamarzała,
Po trzykroć topniała,
Trzykroć Hannę do Kijowa
380
Kachna wyprawiała,
Jak rodzoną. Po raz czwarty
Żegnała niebogę
Aż na polu u mogiły
I prosiła Boga,
385
Aby prędzej powracała,
Bez niej bowiem w chacie
Tęskno jakoś i samotnie,
Jak po matki stracie.
Jakoś po Wniebowzięciu, w niedzielę,
390
Trochim w koszuli bialutkiej,
Czując słoneczko na ciele,
Usiadł na przyzbie czyściutkiej
[152]
I cieszył się dziad wnuczętami.
Tuż przy nim wnuk bawił się z psami,
395
A wnuczka w spódniczce matczynej
Szła niby do dziada w gościnę.
Stary za boki się chwytał, —
Powstał i wnuczkę powitał,
Niby naprawdę jak mołodycę:
400
„A gdzie to podziałaś palanicę?
Czy w domu ją zapomniałaś?
Czy może wcale nie miałaś?
Czy wilcy odjęli ci w borze?...
A, wstydź się, wstydź się, pani-matko!”
405
Aż zerk: najemnica przed chatką.
Pobiegli ją witać na dworze
I stary dziad, i wnuczęta.
„A Marko czy w drodze?”
Zapytuje dziada Hanna.
410
„Dotąd jeszcze w drodze”.
— „A ja ledwie się dowlokłam
Do chaty... Bóg z nimi!
Nie chciało się umrzeć samej
Pomiędzy obcymi.
415
Byle Marka się doczekać...
Coś w piersiach mię boli”.
I wnuczętom z kobiałeczki
Wyjmuje powoli
Medaliki i krzyżyki.
420
Jarynce sznureczek
Pacioreczków i czerwony
Z folgi obrazeczek,
A Karpowi ptaszę złote
I koników parę,
425
Katarzynie pierścioneczek
Od świętej Barbary
(Czwarty to już), a dziadowi
[153]
Z wosku święconego
Troje świeczek; sobie tylko
430
I dla Marka swego
Nie przyniosła nic... już na to
Pieniędzy nie stało,
A zarobić sił nie miała.
„Ot jeszcze zostało
435
Pół placuszka!”
I dziateczkom
Po cząstce rozdała.
Weszła w chatę. Katarzyna
Jej nogi umyła,
440
Postawiła podwieczorek.
Nie jadła, nie piła
Stara Hanna.
„Katarzyno!”
Cicho, cicho mówi:
445
Dziś niedziela?”
„Piątek, Hanno!”
— „Niech tam kto zamówi
U świętego Mikołaja
Akafist, — a może
450
Co tam Marka zatrzymało,
Lub chory, broń Boże!”
I łza po łzie z oczu starych,
Przygasłych spływała.
Ledwie — ledwie, jak rozbita,
455
Od stołu powstała:
„Nie ta już ja, Katarzyno,
Co dawniej bywała:
Zleniwiałam, sił już nie mam...
Daremnie trzymacie.
460
Ciężko, ciężko jest umierać
W cudzej ciepłej chacie!
[154]
Rozniemogła się nieboga,
Chleb Pański przyjęła
I ostatnie pomazanie, —
465
Lecz się nie podjęła.
Stary Trochim po podwórzu
Jak zabity chodzi;
Katarzyna od cierpiącej
Oczu nie odwodzi;
470
Całe przy niej dni przepędza,
Przy niej i nocuje.
A tymczasem puszczyk w nocy
Złe coś prorokuje
Na komorze. Coraz częściej,
475
Z każdym dniem, godziną
Chora pyta — ledwie słychać:
„Doniu, Katarzyno!
Nie przyjechał jeszcze Marko?
Gdybym ja wiedziała,
480
Że doczekam, że zobaczę,
Tobym poczekała”.
Idzie Marko z czumakami,
Idąc wyśpiewuje,
Nie pośpiesza do gospody —
485
Wolików żałuje.
Wiezie Marko Katarzynie
Sukna cieniutkiego,
A staremu pas bogaty
Z jedwabiu kraśnego;
490
Najemnicy na oczepek
Wiezie złotej lamy
I czerwoną chustkę dużą
Z całemi haftami.
Dla dziateczek ma trzewiczki,
495
Fig i winogradu,
[155]
A dla wszystkich — czerwonego
Wina z Carogradu
Wiader ze trzy w beczułeczce
I kawioru z Donu, —
500
Wszystko wiezie, nie wie tylko,
Co się dzieje w domu.
Idzie Marko, nie dba o nic.
Przyszedł — „Sława Bogu!”
I otwiera butnie wrota,
505
I modli się Bogu.
„Czy słyszysz ty, Katarzyno?
Biegnij na spotkanie.
Przyszedł! przyszedł!... biegnij prędzej
Niech tu zaraz stanie!
510
Chwała Tobie, Chryste Jezu!
Ledwiem doczekała!”
I Ojcze nasz cicho, cicho
Jak przez sen szeptała.
Stary głaszcze woły siwe
515
I jarzma zdejmuje
Wyrzynane, a Katrusia
W Marka się wpatruje.
„A cóż Hanna, Katarzyno?
Gdzież to moja głowa?
520
Czy nie żyje?”
— „Żyje jeszcze,
Lecz bardzo niezdrowa.
Prędzej, Marku, chodź do chaty,
Póki się turbuje
525
Dziad z wołami... Ona dawno
Ciebie oczekuje”.
Wchodzi Marko mój do chaty
I stanął u proga...
Aż się przeląkł. Hanna szepce:
530
[156]
Chwała... chwała Bogu!
Chodźno bliżej, nie lękaj się...
Mam ci coś powiedzieć.
535
Wyjdź, Katrusiu: ja Markowi
Mam coś opowiedzieć”.
Wyszła z chaty Katarzyna.
Marko się nachyla
U wezgłowia najemnicy...
Chora się wysila.
„Spojrzyj na mnie! Widzisz, Marku,
540
Jakem ja zmarniała?
Ja nie Hanna — najemnica...
Ja...”
I oniemiała...
Marko płacze. Zwolna oczy
545
Znów się otworzyły:
Pilnie, pilnie popatrzała,
Łzy się potoczyły,
Przebacz, Marku!... W cudzej chacie
Cała służba moja —
550
To pokuta... Przebacz, synu!...
Ja... ja matka twoja”.
I zamilkła...
Padł mój Marko,
Aż ziemia zadrżała —
555
Zemdlał. Ocknął się... do matki —
Lecz matka już spała.
1845.XI.13.
Perejasław.