<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXV.
Wyjaśnienie.

Otóż jak następowały wypadki nieznane nam od czasu odjazdu albo raczéj ucieczki Agenora po zajściu w ogrodzie Bordeaux.
Don Pedro otrzymał od księcia Gallii protekcye, jakiéj potrzebował aby wejść do Hiszpanii; pewny posiłków z ludzi i pieniędzy, udał się zaraz w drogę z Mothirilem, opatrzony listem bezpieczeństwa Księcia, który mu dał władzę i pewność wpośród hord Angielskich.
Mały orszak zmierzał ku granicy, gdzie jakeśmy powiedzieli, waleczny Hugo de Caverley rozciągnął swoje trudne do uniknięcia sieci.
Przecież, jakkolwiek była wielka przezorność naczelnika i zdalność żołnierza, prawdopodobnie i dzięki znajomości miejsc, Król don Pedro byłby przeszedł wzdłuż Arragonii i dostał się do Nowéj Kastylii bez żadnego przypadku, gdyby mu się nie trafiły następujące zdarzenia:
Pewnego wieczora, kiedy Król z Mothrilem, na wielkiej mapie przedstawiającej całą Hiszpanię, śledził drogę, którą chciał się udać, firanki lektyki otworzyły się z lekka, i głowa Aissy ukazała się pomiędzy niemi.
Jedném spojrzeniem młoda Maurytanka dała znak niewolnikowi leżącemu przy jéj lektyce, aby się zbliżył.
— Niewolniku, zapytała, z jakiego jesteś kraju?
— Urodziłem się z tamtéj strony morzą, rzekł, na brzegu, co patrzy na Grenadę nie zazdroszcząc jéj wcale.
— I chciałbyś zapewne: odwiedzić swój kraj.
— Chciałbym powtórzył niewolnik z głębokiem westchnieniem.
— Jutro, jeżeli chcesz, będziesz wolnym.
— Ztąd jest daleko do jeziora Lavudiach, rzecze, a zbieg umrze z głodu nim lam przybędzie.
— Nie troszcz się, weźmiesz z sobą ten naszyjnik z pereł, z których jedna będzie ci dostateczną na wyżywienie w całéj drodze.
Aissa odpięła swój naszyjnik i oddala go w ręce niewolnika.
— Cłż mam uczynić, aby odzyskać wolność, i zarobić ten naszyjnik z pereł? zapytał niewolnik drżąc, z radości.
— Widzisz tę szarą linię, która przerzyna widnokrąg? rzekła Aissa, jest to obóz chrześciański. Wiele potrzeba czasu aby tam zajść.
— Nim słowik skończy swój śpiew, już tam będę, odpowiedział niewolnik.
— Dobrze, słuchaj więc co ci powiem i niech każde me słowo utkwi głęboko w twojej pamięci.
Niewolnik słuchał z wielkiem zajęciem.
— Weź ten bilet mówiła, udaj się do obozu, a gdy tam przybędziesz, zapytasz się o szlachetnego dowódzcę rycerza francuzkiego, nazwiskiem Hrabia z Mauléonu, niech cię zaprowadzą do niego, oddasz mu ten pakiecik, a w zamian odbierzesz sto sztuk złota.
Niewolnik uchwycił torebkę, schował ją za swą grubą suknię, wybrał chwilę kiedy jedna z mulic uciekała do pobliskiego lasu, i udając iż za mą goni, aby ją przyprowadzić, znikł w lesie, i pobiegł szybko jak strzała.
Nikt nie spostrzegł zniknienia niewolnika wyjąwszy Aissy, która patrzył prawie pozbawiona tchu, ciągle drżąca i dopóki niewolnik nie znikł zupełnie z jéj oczów.
Ziściło się co przewidziała Maurytanka. Niewolnik wkrótce spotkał na brzegu lasu jednego z drapieżnych ptaków z dziobem stalowym, pokrytego na głowie piórami. Był on na skale, która panowała nad krzewami, gdzie się znajdował aby patrzeć z daleka.
Niewolnik wpadł w zasadzkę szyldwacha, który zmierzył do niego z kuszy.
Tego właśnie pragnął niewolnik, dał znak, iż chce mówić, szyldwach zbliżył się nie przestając mierzyć do niego.
— Niewolnik powiedział mu, iż idzie do obozu chrześciańskiego, i że żąda być zaprowadzonym przed Mauléona.
To imię, tak wiele znaczące dla Aissy, grało wielką rolę pomiędzy bandami, od czasu umowy Agenora z Caverleyem, a nadewszystko od chwili, kiedy wiedziano, że wspólnie działa z Konetablem.
Żołnierz rozśmiał się żartobliwie, ujął niewolnika za rękę, i zaprowadził do placówki stojącej o dwieście kroków od niego. Ten zaprowadził niewolnika, do ostatniej widety, za którą pan Caverley w środku swéj bandy jak pająk w pajęczynie siedział w swym, Spostrzegłszy pewne poruszenia, i usłyszawszy chałas jaki go dochodził, pewny iż cóś nowego się przytrafiło, ukazał się na progu swego namiotu.
Przyprowadzono przed niego niewolnika.
Ten wymienił imię nieprawego syna z Mauléonu. Aż dotąd było to hasłem przejścia.
— Kto cię przesyła? zapytał Caverley niewolnika, chcącego uniknąć tłómaczenia.
— Czy pan jesteś Hrabią z Mauléonu? zapytał tenże.
— Jestem jego przyjacielem, odpowiedział Caverlev, a nawet serdecznym przyjacielem.
— To dla mnie nie dosyć, rzekł niewolnik, mam rozkaz oddać tylko jemu samemu list, który niosę.
— Słuchaj, rzekł Caverley. Hrabia z Mauléonu jest walecznym rycerzem chrześciańskim, i ma wiele nieprzyjaciół pomiędzy Maurami i Arabami, pragnącemi go zamordować. My zaś przysięgliśmy na to, iż nie przepuściemy nikogo, dopóki nie będziemy wiedziéć, z jakiem poselstwem przybywa.
— Dobrze, rzekł niewolnik, wodząc iż wszelki opór był daremnym, i że zamiary kapitana były dobrémi.
— Jestem więc przysłany od Aissy.
— Co to jest Aissa? zapytał Caverley.
— Córka pana Mothrila.
— A h! ah! rzecze Kapitan, córka radzcy don Pedra
— Tal jest.
— Widzisz, że rzecz staje się coraz ciemniejszą, i poselstwo obejmuje jakieś czarno księstwo.
— Aissa wcale nie jest czarodziejką, odrzekł niewolnik wstrząsając głową.
— Mniejsza o to, ale chcę list czytać.
Niewolnik rzucił szybko okiem naokoło siebie, aby dojrzeć czyby nie mógł ratować się ucieczką; lecz już był otoczony awanturnikami. Wydobył z poza swych piersi torebkę Aissy, i podał ją kapitanowi.
— Czytaj, rzecze, znajdziesz tu cóś, co mnie dotyczy?
Twarde sumienie Caverleya nie potrzebowało tego zaproszenia. Otworzył torebkę uperfumowaną ambrą i benzoesem, wydobył z niéj czworobok z białego jedwabiu, na którym przy pomocy zgęszczonego atramentu, ręka Aissy tak napisała po hiszpańsku.
„Drogi panie, piszę do ciebie według przyrzeczenia. Król don Pedro i mój ojciec są blizcy wraz ze mną przebycia wąwozu prowadzącego do Aragonii. Jednym rzutem możesz zapewnić nasze wieczne szczęście, i pozyskać chwałę. Zabierz ich wraz ze mną w niewolę, będę twoją najmilszą niewolnicą; jeżeli będziesz żądał od nich okupu, zbyt są bogaci aby nie zadowolnili twojéj dumy; jeżeli przekładasz chwałę nad piéniądze, i gdy im powrócisz wolność, za bardzo są dumni, aby głosili twoją wspaniałość. Lecz jeżeli ich oswobodzisz a mnie zatrzymasz mój wielki panie, mam szkatułę pełną rubinów i szmaragdów, które nie zawstydzą Królewskiéj korony.
„Słuchaj i pamiętaj. Téj nocy udamy się w drogę. Rozstaw twoich żołnierzy w wąwozach, abyśmy mogli przejść nie będąc widziani. Nasza eskorta jest nie wielką w téj chwili, lecz co moment może być silniejszą, bowiem sześć set ludzi uzbrojonych, których Król oczekiwał w Bordeaux, może się jeszcze z niemi połączyć, mimo ich spiesznego marszu.
„Otóż jakim sposobem, mój Agenorze, Aissa wkrótce będzie twoją, i nikt nie zdoła ci jéj odebrać, bowiem ty ją zdobędziesz siłą twojéj walecznej broni.
„Jeden ze znanych niewolników niesie ci to poselstwo. Obiecałam mu, że go puścisz na wolność i wyliczysz mu sto sztuk złota: wypełnij moje życzenie.

„Twoja Aissa“

„Ho! ho! pomyślał Caverley, kiedy silne wzruszenie wydobywało pot z jego czoła. Król!.. Lecz cóż uczyniłem ud niejakiego czasu że szczęście takie mi gratki nasuwa?.. Król!... Trzeba, do djabła o tém pomyślić! Ale wprzódy uwolnijmy się od tego głupca.“
— A więc, rzekł mu, rycerz z Mauléonu winien ci wolność.
— Tak Kapitanie, i sto sztuk złota.
Hugo Caverley nie zastanowił się wcale nad tą odpowiedzią tylko przywołał swego pachołka. — Hola! rzecze mu, weź konia, i odprowadź tego człowieka o dwie mil za obóz, i zostaw go tam. Jeżeli żądać będzie od ciebie pieniędzy, a masz ich za wiele, to mu daj. Ale uprzedzam cię, że to będzie nie potrzebna hojność z twéj strony. — Idź mój przyjacielu, rzekł do niewolnika, twoje polecenie jest wypełnione. To ja jestem panem de Mauléon.
Niewolnik pokłonił się do ziemi.
— A sto sztuk złota? rzecze.
— Oto mój skarbnik, ma on polecenie wypłacenia ich, rzekł Hugo, wskazując mu pachołka.
Niewolnik powstał i spojrzał radośnie na wskazanego.
Zaledwie oddalił się ze sto kroków od namiotu, Kapitan wysłał oddział swych ludzi w góry, i nie spuszczając się na nich sam rozstawił w wąwozie warty, tak że nikt nie mógłby przejść, aby nie był widziany, i zaleciwszy aby żadnego gwałtu niepopełniano na jeńcach, sam oczekiwał wypadku.
Widziano go w tem oczekiwaniu. Wszystko sprzyjało jego życzeniom. Król niecierpliwy w swém przedsięwzięciu, chciał nie czekając dłużéj udać się w drogę.
— Zagłębili się więc w wąwozy, z wielką radością Aissy, oczekującéj niecierpliwie napadu, sądząc iż ten będzie dowodzony przez rycerza z Mauléonu. — Zresztą, przygotowania były tak dobrze zarządzone przez Caverleya, i liczba Anglików była tak znaczną, że ani jeden z ludzi don Podrą nie mógł się obronić.
Ale Aissa spodziewająca się ujrzeć rycerza z Mauléonu na czele téj zasadzki, zaczęła się niepokoić jego nieobecnością, myślała jednak, że to uczynił przez roztropność, i zresztą widząc przedsięwzięcie idące pomyślne, nie widziała powodu rozpaczy.
Teraz nie zadziwiamy się, że awanturnik łatwo poznał don Pedra.
Co do Mothrila i Aissy, których całą historyję zgadywał swoją zadziwiającą przenikliwością, zbyt mało obawiał się gniewu, jakiby sprawiło odkrycie Mauléonowi tajemnicy, lecz prawie w tym samym czasie odetchnął, myśląc iż mu łatwo będzie całą zdradę spędzić na niewolnika, i że nawet tym sposobem mógł zjednać sobie u Agenora tytuł do zaufania i wdzięczności, albowiem nakazując sobie zapłacić okup Królowi i Mothrilowi, zamierzał nic nie żądając oddać Aissę młodzieńcowi, co uważał za rzadką wspaniałomyślność i zupełnie nowy pomysł.
Widzieliśmy, jak list bezpieczeństwa Księcia Gallii, zaprodukowany przez don Pedrę, zmienił całą postać sprawy, i zniszczył śmiałe i rozumne plany zaimprowizowane przez Caverleya.
Don Pedro po wyjściu Roberta, zajęty był opowiadaniem wodzową Awanturników przymierza zawartego w Bordeaux, gdy wielki hałas dał się słyszeć Był to tentent kuni, chrzęst zbroi, i szczęk mieczy wojowników.
Poczem zasłona namiotu uchyliła się nagłe i ujrzano posiać bladą Henryka de Transtamare, któremu promień złowrogiéj radości jaśniał na twarzy.
Mauléon poza Księciem na próżno kogoś szukał, ujrzał lektykę i nie spuszczał z niéj oczu.
Za przybyciem Henryka, don Pedro cofnął się niemniéj blady jak jego brat, szukając przy boku odebranego miecza. Uspokoił się, kiedy cofnąwszy się pod filar namiotu, na którym wisiało zupełne uzbrojenie, poczuł pod palcem zimne żelazo topora.
Wszyscy spojrzeli na siebie w milczeniu wzrokiem groźnym, zapowiadającym burzę.
Henryk pierwszy przerwał milczenie:
— Ja sądzę, rzecze z ponurym uśmiechem, że wojna skończyła się przed jéj zaczęciem.
— Czy tak sądzisz? ozwał się don Pedro szyderczo.
— Nie inaczéj, rzecze Henryk, zapylam zaraz tego szlachetnego rycerza Caverleya, jakiego okupu żąda za tak ważnego jeńca, albowiem gdyby zdobył dwadzieścia miast i wygrał sto bitew, nie miałby jednak tyle prawa do naszej wdzięczności, jak za to jedno postąpienie.
— Pochlebnem jest dla mnie, rzekł don Pedro igrając z rękojeścią topora, tak wiele być ocenionym, dla tego też grzeczność za grzeczność. Wieleż naprzykład, jeżeliby był w mojem położeniu Henryku, oceniłbyś moją osobę?
— Zdaje mi się że jeszcze żartuje, rzecze Henryk przejęty wściekłością wybijającą się z pod radości, jak lody północy pod pierwszym promieniem słońca.
— Popatrzmy jak się.to skończy, mówił cicho Caverley, siadając aby nie stracić najmniejszego widoku, jako lubownik, artysta, a nie chciwy spekulant.
Henryk odwrócił się, widziano iż zabierał się odpowiedzieć bratu don Pedro.
— Dobrze! niech tak będzie, rzekł, ciskając na Pedra najnienawistniejsze wejrzenie; za tego człowieka, niegdyś Króla, który dziś nawet nie ma na głowie odbłysku złota swéj korony, dałbym ci albo dwakroć sto tysięcy talarów złotem, albo dwa dobre miasta do twego wyboru.
— Ale, rzecze Caverley, głaszcząc ręką zapinkę i patrząc na don Pedra przez spuszczoną przyłbicę zdaje mi się, że ofiara jest do przyjęcia, chociaż...
Ten odpowiedział mu gestem, i rzutem oka mającym znaczy: „Kapitanie, mój brat Henryk nie jest wspaniały. Ja postąpię cenę.
— Co znowu?... rzekł Henryk. Co chcesz mówić Kapitanie?
Mauléon nie mógł dłużéj powstrzymać swojéj ciekawéj żądzy.

— Kapitan chce zapewne powiedzieć, iż z Królem don Pedro zabrał i innych jeńców, i że ich chce ocenić.

— Na honor! otóż co się nazywa czytać w cudzych myślach, zawołał Caverley. Jesteś śmiałym rycerzem, panie Agenor, o tak na moją duszę! zabrałem innych jeńców, a nawet bardzo znakomitych, ale...
To zamilczenie zdradziło Caverleya.
— Zapłacę ci za nich, rzecze Mauléon trawiony niespokojnością. Gdzież oni są? w téj lektyce zapewne?
I Henryk wsparł rękę na ramieniu młodzieńca, i łagodnie go powściągnął.
— Czy zgadzasz się na to Kapitanie? dodał Henryk.
— Do mnie odpowiedź należy! zawołał don Pedro.
— Hola! nie udawaj tu pana, don Pedra, gdyż nie jesteś Królem, rzekł Henryk z pogardą, i czekaj aż do ciebie przemówię zanim nie odpowiesz...
Don Pedro uśmiechnął się, odwrócił się do Caverleya i rzekł:
— Wytłumacz mu Kapitanie, że wcale na to nie przystajesz.
Caverley znowu przesunął rękę po przyłbicy, jak gdyby żelazo było jego czołem. Wziął Agenora na stronę i rzekł mu:
— Mój kochany przyjacielu! pomiędzy dobremi jak my przyjaciółmi powinna być szczerość.
Agenor spojrzał na niego z podziwieniem.
— I cóż? mówił daléj Kapitan, jeżeli nie wierzysz, wyjdź małemi drzwiami namiotu, które są za toby, a jeżeli przytem masz dobrego konia, biegnij co tylko sił starczy.
— Jesteśmy zdradzeni! zawołał Mauléon, poznawszy się na tem. Do broni Książe! do broni!
Henryk spojrzał na Mauléona, i machinalnie dotknął rękojeści miecza.
— W imieniu Księciu Gallii, rzecze don Pedro, wyciągając rękę z oznaką rozkazu, widząc że komedya była bliska końca, Caverleyu, rozkazuję ci przytrzymać Księcia Henryka de Transtamare.
Jeszcze tych słów nie skończył, a Henryk stał z bronią w ręku; lecz Caverley odchylił sobie na chwilę przyłbicę, zbliżył trąbkę do ust; na głos któréj dwudziestu awanturników rzuciło się na Księcia i natychmiast go rozbroiło.
— Stało się, rzecze Caverley do don Pedra. Teraz jeżeli mi wierzysz N. Panie, oddal się, gdyż wkrótce razy rzęsisto spadną, za to ci ręczę.
— Jak to? spytał Król.
— Ten Francuz, który wyszedł małemi drzwiami, nie pozwoli zabrać swego Księcia, póki dla swéj sławy nie odetnie kilku rak, lub nie rozłupie głów parę.
Don Pedro nachylił się ku otworowi, i ujrzał Agenora wsiadającego na konia zapewne dla postarania się o pomoc.
Król pochwycił łuk, naciągnął go, założył strzałę i wycelował do rycerza.
— Dobrze, rzekł, Dawid zabił Goliata kamieniem, pięknie byłoby widzieć, że Goliat nie zabił Dawida z łuku.
— Chwilę! zawołał Caverley, chwilę, co u djabła! Królu panie. Zaledwie tu przybyłeś, już mi wszystko mięszać zaczynasz; co powie Konetabl, jeżeli dozwolę zabić mu przyjaciela?
I odsunął rękę od łuku w tej saméj chwili, gdy don Pedro dotykał palcem cięciwy. Strzała wyleciała w powietrze.
— Konetabl, rzecze don Pedro tupając nogą. Czy warto dla podobnéj obawy najpiękniejszy strzał zepsuć. Załóż twoje sidła myśliwcze na wielkiego dzika, pochwyć go, to polowanie skończy się od razu. Pod tym warunkiem przebaczam ci.
— Mówisz Królu jak ci dogodniéj wziąć Konetabla! Sprobój tylko wziąć Konetabla! o dobry Boże! dodał wznosząc ramiona, co to za gaduły ci Hiszpanie!
— Panie Caverley!
— Przebóg! prawdę mówisz Wziąć Konetabla... Nie jestem ciekawmy Królu, na honor, patrzałbym na to z wielkiém zajęciem.
— Otóż tymczasem mamy jednego, rzeki don Pedro, wskazując na Agenora, którego przyprowadzono jako jeńca.
W chwili największego biegu jego konia, jeden z awanturników podciął podkolanek rumakowi, który padł powalając go pod siebie.
Aissa, o ile sądziła, że jéj kochanek mógł znajdować się wolny od walki i niebezpieczeństwa, nie odzywała się wcale, ani téż nie czyniła najmniejszego poruszenia, rzekłbyś, że wszystko to co się działo w około niéj, nie zajmowało jéj wcale; lecz na przybliżenie się Mauléona rozbrojonego i w rękach nieprzyjaciół, ujrzano odsłaniające się firanki lektyki, i ukazującą się twarz młodéj dziewicy bledszą cienkiéj białéj wełnianéj osłony, okrywającéj kobiéty Wschodu.
Agenor krzyknął. Aissa wyskoczyła z lektyki, i pobiegła naprzeciw niego.
— Oh! oh! rzekł Mothril marszcząc brwi.
— Co to ma znaczyć? spytał Król.
— Oto wyjaśnienie zagrażające, mówił cicho Caverley.
Henryk rzucił na Agenora pochmurne i niedowierzające spojrzenie, które ten zupełnie zrozumiał.
— Chcesz pani ze mną mówić? rzekł do Aissy. Mów prędko i głośno, bowiem od czasu, w którym jesteśmy waszemi jeńcami, aż do naszéj śmierci, nie będzie zapewne czasu do stracenia, nawet dla najbardziéj zakochanych.
— Nąszemi jeńcami! zawołała Aissa. Oh! ja tego wcale nie żądałam, mój wielki panie, ja co innego pragnęłam.
Caverley okazał się bardzo pomięszany. Ten żelazny człowiek drżał prawie przed oskarżeniem dwojga młodych ludzi, których trzymał w swoich rękach.
— Mój list? spytała Aissa młodzieńca. Czy nie odebrałeś mego listu?
— Jakiego listu?
— Dosyć! dosyć! rzekł Mothril, któremu ta scena zaczynała łamać wszystkie zamiary. Kapitanie, Król rozkazuje, abyś zaprowadził Księcia Transtamare do jego mieszkania, a tego młodzieńca do mnie.
— Jesteś nikczemny Caverleyu, rzekł Agenor rumieniąc się ze złości, i usiłując oswobodzić się od nieprzyjemnych rękawic.
— Mówiłem ci abyś się schronił, nie chciałeś tego, albo schroniłeś się zapóźno, co na jedno wychodzi; odrzekł Kapitan. Dalibóg, że to twoja wina. Zresztą, cóż ci to szkodzi, wszakże będziesz z nią mieszkać.
— Spieszmy się panowie, rzecze Król, i niechaj rada zbierze się téj nocy jeszcze, aby osądzić tego bękarta zowiącego się mym bratem, i tego wichrzyciela, co się mieni moim Królem. Caverleyu, on ci ofiarował dwa miasta, ja więc jestem wspaniałomyślniejszy od niego: zdaję ci całą prowincyę. — Mothrilu, każ być gotowym moim ludziom, potrzeba abyśmy za godzinę byli w bezpieczeństwie jakiego zamku.
Mothril nachylił się i wyszedł; ale nie zrobił jeszcze dziesięciu kroków z namiotu, kiedy szybko się zwrócił, dając ręką znak, który we wszystkich narodach i wszystkich językach nakazuje milczenie.
— Cóż tam znowu’? spytał Caverley z niespokojnością źle ukrytą.
— Mów dobry Mothrilu, rzekł don Pedro.
— Słuchajcie, odezwał się Maur.
Wszystkie zmysły obecnych zdawały się zbierać w słuch, i w jednéj chwili namiot naczelnika Angielskiego przedstawił widok galeryi posągów.
— Czy słyszycie? mówił dalej Maur, nachylając się coraz bardziéj ku ziemi.
Istotnie można było słyszeć jak gdyby bicie grzmotów, albo jak coraz bardziéj wzmagający się pęd orszaku jeźdźców.
— Najświętsza Panno Guesclińska! krzyknął nagłe głos silny i złowrogi.
— Ah! ah! to Konetabl, mówił cicho Caverley, który poznał krzyki wojenne walecznego Bretończyka.
— Ah! ah! to Konetabl, rzekł z swéj strony Pedro, marszcząc brwi.
Bo chociaż go nigdy nie słyszał, znał przecież straszny krzyk jego.
Jeńcy spojrzeli na siebie, i uśmiech nadziei przesunął się po ich ustach.
Mothril przybliżył się do córki, któréj kibić coraz bardziej ściskał.
— N. Panie! rzekł Caverley z wyrazem żartobliwym, którego nigdy nie zaniedbywał nawet w chwili niebezpieczeństwa. Chciałeś ująć dzika, otóż on ci oszczędzi pracy.
Don Pedro dał znak zbrojnym, którzy za nim stanęli. Caverley postanowiwszy być neutralnym pomiędzy swoim dawnym towarzyszem i nowym naczelnikiem, odszedł na stronę.
Nowy szereg straży potroił łańcuch żelazny otaczający Księcia i Mauléona.
— Cóż ty robisz Caverleyu? zapytał don Pedro.
— Ustępuję miejsca jako mojemu Królowi i wodzowi, rzekł Kapitan.
— Dobrze, odrzekł. Niech mi więc będą posłuszni.
Zatrzymano konie, i słychać było chrzęst zbroi, i silne stąpanie człowieka obciążonego bronią.
W téjże chwili Bertrand Duguesclin wszedł do namiotu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.