<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Ostatnia miłość
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia J. J. Okońskiego
Data wyd. 1868
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IV.


Dzień był gorący; słońce zalewało balkon Reginy, która szybkiemi krokami przechadzała się po saloniku swoim. Przy stole, z książką w ręku siedział p. Henryk i chwilami podnosił wzrok na zamyśloną twarz siostry.
— Regino, ozwał się po chwili, o czemżeś się tak zadumała?.. No, rozpogódź czoło siostrzyczko, i pójdź do mnie.
A gdy stanęła przed nim ujął jej rękę i dodał.
— Czemuż niemamy dziś kwiatka we włosach? a ładnie ci z nim było, Reginko.
— Dobry jesteś Henryku, rzekła Regina całując czoło brata. Powiedz mi mój drogi, czyś dawno widział pana Rawickiego?
— Byłem u niego wczoraj.
— Dla czego on od dwóch już dni nie był u nas?
— Niewiem, pewno zajęty.
— Henryku, pójdź dziś do niego i poproś go aby nas odwiedził.
— I owszem Regino, bo i sam radbym jak najczęściej być ze Stefanem.
Znów oboje umilkli, Regina zaczęła znów chodzić po pokoju, a Henryk spuścił wzrok na książkę, niekiedy tylko z lekkim uśmiechem spoglądając na siostrę.
Nagle z hukiem otworzyły się drzwi i szeleszcząca jedwabiami, uśmiechnięta, woniejąca, wbiegła pani Izabella.
— Pardonnez madame, wołała ujmując rękę Reginy — że tak niespodzianie ją nachodzę. Mais je suis extrémement pressée — mnóstwo wizyt muszę oddać, a panią chciałam koniecznie widzieć, tembardziej iż mam do niej zlecenie od hrabiny. Bonjour monsieur — dodała podając końce paluszków Henrykowi i orzucając go zalotnem spojrzeniem.
Usiedli wszyscy, a pani Izabella umieściła się tak, aby w najkorzystniejszem świetle ukazać oczom Henryka białe i niezmiernie piękne ramiona zaledwie osłonione leciuchną, przezroczą koronką. Z pod malutkiego, białego jej kapelusika, wymykały się ogromne zwoje złocistych włosów i ocieniały ozdobioną sznurem wielkich pereł szyję. Całą postać rozkosznie wsparła na miękkiej poduszce, i zalotnie nieco w tył odrzuciwszy głowę, przez długą chwilę czarne, i z pod trochę przymkniętych powiek błyszczące oczy, zatrzymała na panu Tarnowskim.
Dwie równie piękne i młode siedzące obok siebie kobiety, wielką stanowiły sprzeczność. Były one podobne do dwóch promieni — z których jeden płynąc od jasnej tarczy słonecznej oświeca i ogrzewa, drugi zapalony w sztucznym fajerwerku rozpryskuje się na tysiąc iskierek i gaśnie zostawiając po sobie tylko ciemność i niemiłą woń siarki.
— Figurez-vous Madame, mówiła pani Izabella z pełnym przymilenia uśmiechem — hrabina tak się w pani rozkochała że bez niej żyć niemoże. Właśnie przyseła pani przezemnie wymówkę, że się tak rzadko ukazujesz u niej — et pour vous aussi Mr Tarnowski, niosę tę samą wymówkę. Żyjecie państwo jak pustelnicy.
— Chciej pani podziękować hrabinie za jej grzeczną o mnie pamięć, odrzekła Regina z obojętną grzecznością, która jej nigdy nieopuszczała. Przyjechałam do D*** z powodu lekkiej słabości; piję wody i niemogę korzystać często z tutejszych towarzystw.
— Qu‘a ça ne tient — zawołała pani Izabella; wiem że państwo bywają często u pani marszałkowej Z.
To mówiąc, spojrzała z żartobliwą ironją na Henryka.
— W istocie pani — odrzekł z surową nieco powagą młody człowiek — towarzystwo pani Z. sprawia mnie i mojej siostrze wielką przyjemność.
— Pani Z. ma ładne wnuczki? rozśmiała się pani Izabella.
Na tę wzmiankę cień niezadowolenia przemknął po twarzy Henryka.
— Panny S. są rzeczywiście bardzo ładne i miłe, a przedewszystkiem ukształcone i dobre — odrzekł sucho.
— Hrabina poleciła mi najusilniej prosić państwa abyście byli dziś u niej na herbacie. Il y aura je crois beaucoup de monde — i wielką krzywdę wyrządzicie państwo całemu towarzystwu, jeśli nie zechcecie przybyć. Czekamy więc państwa, mówiła powtarzając i żegnając Reginę — a jeżeli pani nie przybędzie, będę chyba myślała, que vous vous clôitrez, ou bien que vous portez un deuil de coeur. Adieu méchant — dodała z uśmiechem, dotykając dłonią rękę Henryka.
— Czemże zasłużyłem na ten epitet? z ironją spytał młody człowiek.
— Vous étes cruel! szepnęła już u drzwi pani Izabella, i raz jeszcze zapraszając do hrabiny Reginę, wyszła.
Brat i siostra spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się oboje.
— Pojedziesz do Hrabiny? — zapytał Henryk.
— Sama nie wiem, nie mam wcale do tego ochoty.
— Co to szkodzi? rozerwiesz się i napatrzysz na różnych ludzi. Ja pójdę zaraz do Stefana i namówię go, żeby też był dzisiaj na tej herbacie; hrabina oddawna go zapraszała do siebie przez doktora K. Cóż? czy pojedziesz?
— Może wreszcie i pojadę — z lekkim jeszcze namysłem odrzekła Regina.
Henryk uścisnął jej rękę i wychodził.
— Henryku — rzekła zatrzymując go i patrząc na twarz jego z żartobliwym uśmiechem; czy nigdzie po drodze nie zajdziesz?
— Niewiem — odpowiedział też z uśmiechem Henryk; chyba do pani Z.
W kilka godzin potem, około zachodu słońca, w dużym salonie o szerokich otwartych na ogród oknach, siedziała hrabina ustrojona w suknię srebrnego koloru, odkrywającą ramiona i ręce — w lśniących bransoletach i pierścieniach, kokardzie z pajęczej koronki, jak motylek wzlatającej nad jej włosami. Na twarzy starożytnej piękności spoczywała warstwa pudru i różu, a szare jej oczki żywo biegały z przedmiotu na przedmiot.
Wkoło niej siedząc i chodząc, gwarzyło zebrane towarzystwo kobiet i mężczyzn. Między pierwszemi, z bardzo białą twarzą i zawsze czarną choć piękną suknią, wyróżniała się Regina Różyńska. W oczach wszystkich otaczających ją kobiet były wesołe i zalotne blaski, usta ich otwierały się swobodnym śmiechem. W jej tylko oczach nie było wabności, a usta miała blade, lekko tylko zaróżowane, i cały wyraz twarzy łagodny, poważny i nacechowany lekkim, spokojnym smutkiem. Obok niej cała w białych koronkach, złocie i niebieskich wstęgach siedziała pani Izabella, strzelając co chwila ognistemi spojrzeniami ku panu Tarnowskiemu. Z drugiej strony Reginy oparty o komodę stał hrabia August, i o czemś opowiadał jej z majestatycznym gestem. Inne kobiety zasiadły na miękkich kozetkach, rozmawiając niedbale z otaczającymi je młodymi ludźmi, i powiewając wachlarzami. Pan Wiewiórski bawił się u okna z papugą hrabiny, z cicha ją ucząc wymawiać imię: Regina — a pan Janusz siedział samotnie w kącie pokoju, łzy miał w oczach i patrzył to w sufit to na panią Rożyńską. Henryk nieco na ustroniu rozmawiał z młodym człowiekiem, miłej i myślącej powierzchowności.
— Comtesse! zkąd hrabina ma ten nabytek? — z cicha rzekł do pani domu p. Wiewiórski, który porzucił papugę i stanąwszy za krzesłem jej właścicielki, wskazywał rozmawiającego z Tarnowskim młodego człowieka.
— Mon Dieu! — odrzekła hrabina, to jest pan Witold Szlachecki; a-t-il le désavantage de sous déplaire?
— Nie znam go wcale, ale widzę że zawiązuje sobie krawat bien drôlement, ma foi!
Que voulez-vous? c’est un pauvre diable! Mais je connais un peu sa mère, która jest z domu pani R. — familjantka, zatem i jego przyjmuję niekiedy.
Więc pan mieszkasz blisko Wilna? — pytał w tej chwili p. Tarnowski młodego człowieka, którego krawat lubo nic szczególnego nie przedstawiający, brakiem dostatecznej elegancji uderzył Frycia.
— Tak panie — odrzekł. Samo już moje imię dowodzi, że mieszkam w pobliżu miasta starożytnych Witoldów. Zwykłem mojem zajęciem jest sianie lnu i konopi — a do D*** przyjechałem dla towarzyszenia niemłodej bardzo i cierpiącej nieco mojej matce.
— Więc możemy sobie podać ręce, rzekł Tarnowski; jesteśmy obadwa gospodarze — bo jak pan len i konopie, tak ja sieję złotą pszenicę.
— Chciej mi pan powiedzieć — mówił po chwili wskazując Reginę — kto jest ta pani w czarnej sukni? Patrzę już na nią długo i uderza mię szczególniej piękny i niepospolity wyraz jej twarzy.
— To moja siostra — z uśmiechem odrzekł Henryk.
— W istocie, teraz dopiero spostrzegam, że państwo podobni do siebie — rzekł młody człowiek spojrzawszy na pana Henryka i przenosząc wzrok na twarz jego siostry.
Przybyły w tej chwili doktór przywitał Tarnowskiego.
— Je ne sais vraiment, co państwo znajdują tak bardzo pięknego w pani Różyńskiej — mówiła w drugiej stronie salonu pani Klementyna do Wiewiórskiego, który od hrabiny przeszedł znowu do innego kółka.
— Blada i nieożywiona — dorzuciła pani Konstancja.
— Si mesdames! — zawołał Frycio; pani Różyńska jest bardzo piękną i niezmiernie dystyngowaną osobą. Dziwi mię tylko że się zawsze czarno ubiera — a choć jej suknie piękne, naprzykład ta którą ma na sobie, bardzo nawet kosztowne, toć przecie nierozumiem dla czego zawsze czarne.
— Coś niedobrego kryje się pod tem, zadecydowała pani Klementyna.
Gdy tak gwarzono w różnych kątkach salonu, otworzyły się drzwi i ukazał się w nich słuszny, z poważną prostotą i wytwornym smakiem ubrany pan Stefan Rawicki.
Są ludzie, których powierzchowność nosi na sobie wyrytą cechę wysokiej wewnętrznej wartości. Szlachetność, rozum, energija w połączeniu z poczuciem piękna, niezbędnem prawdziwie i wszechstronnie wykształconemu człowiekowi — wlewają w każdy rys ich twarzy, w każdy ruch ich postaci pełno prostoty i godności, powagę i wdzięk. Tacy niewiedząc i niemyśląc o tem, wyróżniają się z tłumów; i ci nawet, którzy ich ocenić ni pojąć nie są zdolni, mimowoli, instynktowie powstają przed nimi i schylają czoła.
Jednym z takich wydatnych ludzi był p. Rawicki. Zanadto poważny aby myśleć o tem jak ma wejść, ukłonić się i powitać obecnych, — najpewniej nigdy nawet nie pomyślał jak się wyda jego powierzchowność; wszakże wewnętrze światło mimo jego wiedzy oblewało mu całą postać — tak że gdy wchodził w tłum nieznajomych, każde usta zapytywały: Kto jest ten człowiek?
Tak było i u hrabiny. Gdy wszedł, wszystkie oczy zwróciły się ku drzwiom; wielka pani sama powstała lekko na jego przywitanie. Nieznające go kobiety szepnęły: Kto to jest? — a mężczyzni zbliżali się do niego z uściskiem ręki i pełnem szacunku powitaniem. Nawet hrabia August podał mu dłoń, zakreśliwszy wprzódy niezbędne półkole; a p. Wiewiórski ukłonił się z gracją i rzekł: Jakże nam miło powitać tu pana!
Kiedy hrabia August powstał aby powitać inżyniera, p. Janusz widząc niezajęte obok Reginy miejsce powstał także i dążył ku niemu. Ale zaledwie przeszedł połowę salonu, krzesło na którem siedział hrabia, zajął doktór, a pan Kwiliński z piersią pełną westchnień wrócił do swego zakątka.
Wrażenie jakie wejście do salonu pana Rawickiego sprawiło na całem towarzystwie, nie uszło baczności Reginy. Wkoło siebie usłyszała kilka cichych szeptów: jaka uderzająca fizjonomia! quels manières distinguées! — już niemłody, a jednak przystojny! — Któż to jest? dites-donc! — Inżynier? Doprawdy inżynier? Mon Dieu! et il a l’air d’un prince!.... i t. d.
Regina z rodzajem dumy i nieopisanego zadowolenia spojrzała na człowieka, którego piękna dusza tak wspaniałem piętnem cechowała zewnętrzne formy, że ci nawet, którzy o całe światy byli od niego dalecy, dojrzeli i ocenili światło uderzające z jego postaci.
— Régardez Constance, szepnęła pani Klementyna do ucha swojej sąsiadki — jak się pani Różyńska, ożywiła przy wejściu tego inżyniera.
W istocie na twarzy Reginy ukazał się lekki, ledwie dojrzany rumieniec; usta jej otworzyły się uśmiechem i odpowiadając rozmawiającemu z nią doktorowi, okiem biegła w stronę, w której Rawicki stał otoczony kołem mężczyzn.
— Zdaje ci się, odrzekła pani Konstancja pani Klementynie; il n’est plus jenne ce Mr. Rawicki.
— Qu’a ça ne tient, bo przecież jeszcze przystojny!
Rozmawiające panie nie znały innych dodatnich i ujemnych stron mężczyzny, jak młodość lub starość — piękność lub szpetność.
Zaczęto roznosić herbatę i owoce — goście jedli i pili chodząc i siedząc. Rawicki, Tarnowski, pan Witold i doktór, składali oddzielną gruppę, do której niekiedy przyłączali się i inni pociągani żywością toczącej się między tamtymi rozmowy.
Regina ciągle była otoczona młodymi ludźmi i chcącemi ją zbadać kobietami. Pan Stefan ani razu nie zbliżył się do niej i kiedy spotykała się z jego spojrzeniem, było ono zawsze obojętne, poważne i spokojne.
Pani Izabella umieściła się jak najbliżej Henryka, i błyskając co chwila pięknemi i obnażonemi rękami, szczebiotała głośno, aby koniecznie zwrócić na siebie uwagę młodego człowieka.
Tymczasem zmrok zapadał, salony oświeciły się rzęsiście i pod oknami zabrzmiała muzyka.
— Może państwo potańczą? messieurs et mesdames, spytała hrabina —i zwracając się do Reginy rzekła — pani pewno lubi tańce?
Od kilku lat nie tańczę wcale — odpowiedziała pani Różyńska.
— Est-ce possible! mon Dieu! zawołała hrabina; w pani wieku!
— Pani nie tańczy! czy podobna? posypały się ze wszech stron wykrzykniki. Hrabia August najmajestatyczniej prosił, aby na ten raz chciała zmienić kilkoletni zwyczaj; p. Frycio najwdzięczniej się kłaniał błagając choćby o jeden tour polki; Janusz trzy razy westchnął, cicho nadmieniając, że jeśli pani Różyńska tańczyć nie zechce, zabawa będzie jak kwiat bez słońca, jak niebo bez gwiazdy. — A gdy Regina pokazała się nieubłaganą, ze wszech stron zaczęto ją pytać: czemu nie tańczy?
— Taniec szkodzi mojemu zdrowiu — odpowiedziała, jakby chcąc się pozbyć natrętnych pytań.
Gdy opór pięknej kobiety pokazał się nieprzełamanym, towarzystwo się zrezygnowało i po długich jeszcze zatargach i prośbach rozpoczęło pospolite ruszenie do kontredansa. Zmartwiony p. Wiewiórski prowadził do tańca panią Klementynę; niemniej kwaśny hrabia August podał rękę pani Konstancji, a pan Janusz wybrał najbledszą i najbardziej wiotkiej postaci pannę.
Pani Izabella zbliżyła się do Henryka.
— Pan nie tańczy monsieur Tarnowski? spytała lekko dotykając wachlarzem jego ręki.
— Owszem pani, odpowiedział; ale nie jestem przedstawiony żadnej z obecnych pań.
— Eh bien! możesz pan tańczyć ze mną, dodała z uśmiechem.
Rozpoczął się kontredans; blisko miejsca gdzie siedziała Regina, tańczył jej brat z panią Izabellą.
Piękna kobieta schylała się co chwilę ku panu Tarnowskiemu, mówiła do niego zasłaniając się wachlarzem, błyskała przed nim białemi i jakby dłutem urobionemi rękami — niby poprawiając perły na szyi, lub różę we włosach.
Jak wszystkie prawie cnoty i wady ludzkie tak i zalotność kobieca ma swoje stopnie i rodzaje. Pragnące hołdów i zasiadania na tryumfalnym rydwanie kobiety, dążą ku zamierzonym celom rozlicznemi sposoby.
Jedne używają za powab i sztuczny wdzięk udanego, choćby fizycznego cierpienia; takie, malowniczo drapują się w szale, w pełnych rozrzewniającej boleści pozach układają się na miękkich kozetkach i podając pożądanym widzom dłoń jakby od cierpienia drżącą, podnoszą zamglone i maleńką łezką zaszłe oczy. Przyciągają one do siebie ludzi sentymentalnych, słabych, którzy sami nerwowi i załzawieni, wierzą w śmieszne słowo Micheleta: la femme est une malade — kobieta, to chora — czują pociąg do słabości i łez.
Inne owijają się nabożeństwem, anielską dobrocią, wreszcie rozumem. Takie klękają przed ołtarzami, wznoszą oczy ku niebu, przesuwają paciorki różańca; albo gdy mniemają że są widziane, kładą pieniądz na dłoń żebraka. Albo w potrzebie, w pełnej skupienia postawie siadają nad książką i w rozmowie rzucają brzmiące słowa, pochwycone i zasłyszane mimochodem. Takie wabią nabożnych, filantropów, literatów.
Inne jeszcze jako broń nieodpartą wystawiają wdzięki ciała; rzucają ogniste spojrzenia, uśmiechają się wabnie, ukazują ramiona, i całe układają się w najrozkoszniejsze i najpowabniej ukazujące ich kształty postawy. Takie zaprzęgają do swoich rydwanów młodych ludzi ognistych, namiętnych, niedoświadczonych; albo przedwczesnych starców, którzy z czary życia wysączywszy do kropli zdrowy napój, szukają jak narkotyku, chorobliwych, drażniących wrażeń.
Do rzędu ostatnich, w Donkiszotowskiej wyprawie swej po świecie rachujących głównie i jedynie na wdzięki ciała kobiet, należała pani Izabella. Ale że z ogniem bezkarnie igrać nie można — sama zapalała się niekiedy przy własnym fajerwerku i różnie ludzie o niej mówili. — Wszystkie jednak ciche ploteczki nie szkodziły bynajmniej dobrej renomie i towarzyskiemu położeniu pani Izabelli. Bo co innego jest, jeśli kobieta głośny skandal popełni otwarcie wyznając swe uczucie, a jeszcze broń Boże! zechce rozerwać swe związki małżeńskie; wtedyto zgroza, występek, oburzenie ogólne! wtedy rzucajcie kamieniem, kto zdoła największym! Ale jeżeli wszystko odbywa się cicho i w porządku, to ten, komu Opatrzność zdała opiekę nad kobietą, zadowolony i spokojny, bez troski i podejrzeń, jada codziennie obiad, gospodaruje, grywa w karty i usypia snem błogosławionych. Jeśli dzieci zdrowo się hodują, i domowy porządek nie cierpi uszczerbku, to któżby zważał na jakieś tam zboczenia i usterki? Zasady społeczne nie cierpią przez nie — i rzeczy dzieją się ku zadowoleniu wszystkich! Któś inaczej może niż wszyscy pojmujący zasady społeczne, szepce po cichu — ale cóż z tego?...
Więc kłamstwo, fałsz, udawanie każdej chwili, całego życia!...
Ale i któż znowu tak bardzo troszczy się o prawdę i o prawe a szczere ukazywanie się ludzi w obec świata?
Zasady społeczne, to główna rzecz! — a sąż one na prawdzie i prawości osnute?
Owego lata pani Izabella nudziła się trochę w D*** Hrabia August, p. Wiewiórski, a nawet i zapłakany p. Janusz przeszli już oddawna przez ogień jej baterji; na innych nie warto nawet było je wystawiać. Tarnowski miał oczy i twarz południowem tryskające gorącem, żywotną Ukraińską naturą; doskonałych kształtów jego postać pełna była godności i wdzięku. Pani Izabella oceniła te przymioty wtedy jeszcze, gdy z ganku hrabiny pierwszy raz zobaczyła go w ogrodzie, oświeconego falą słonecznych promieni. Co było w głębi sympatji, jaką powzięła dla młodego człowieka? Czy próżność sama? czy bezwiedny, instynktowy pociąg? czy jedno i drugie połączone z jaką kropelką szlachetniejszego uczucia, głębszego wzruszenia?... Ona pewno sama nie rozumiała siebie; bo ciągle badając tajemnice zewnętrznych swoich wdzięków, nie nauczyła się zaglądać w głąb swojego ducha.
Cokolwiekbądź, Regina z niejakim niepokojem patrzyła na attaki pięknej kobiety wymierzone przeciw jej bratu. Znała ona wprawdzie poważną i szlachetną stronę Henryka; wiedziała, iż przedewszystkiem cenił on wewnętrzną wartość każdej ludzkiej istoty. Ale może myślała, iż często człowiek mimowoli ulega zgubnym uniesieniom; że pani Izabella bardzo piękna, a brat jej młody... Obawa o ukochanego brata zdjęła ją i dla tego może, iż podobno wiedziała jak bezmiernem nieszczęściem dla poważnego i myślącego człowieka jest ukochać formę bezduszną, i siebie samego ujrzeć w upadku i upokorzeniu.
Jedwabna suknia pani Izabelli z szelestem przesuwała się po lśniącej posadzce; róże w jej włosach jaśniały żywą purpurą, perły osunięte aż na piersi drgały lekko od przyśpieszonego oddechu. Z oczu jej tryskały co chwila błyskawice promieni i iskier, usta pół otwierały się rozkosznym uśmiechem i cichemi słowy.
Regina spojrzała na brata, a oko jej badawcze i znające go do głębi, dostrzegło na twarzy młodego człowieka lekki odcień wzruszenia, osłoniętego jakby przymuszonym spokojem.
Skończył się kontredans, zaszumiał lekki, półtęskny walec. Kilka par razem lub z osobna przemykało się po salonie i śród nich Regina dojrzała swego brata trzymającego w objęciu panią Izabellę, i unoszącego ją, miękko pochyloną na jego ramieniu, szybkim wirem tańca.
Po chwili piękna kusicielka opuściwszy ramię swego tancerza, przechodziła zwolna salon; hrabia August zbliżył się do niej.
— Czy uważa pani, rzekł, jak towarzystwo dzisiejsze jest w szczególny sposób mięszane?
— Dla czego? spytała w roztargnieniu.
— Kogóż tu dziś niema? inżynier, doktór i jakiś szlachetka.
Pani Izabella nie słuchała słów hrabiego; oczy i uwaga jej były gdzieindziej.
— Czem pani tak roztargniona dzisiaj? szepnął znowu hrabia August. Niesłyszy pani nawet co mówię. Dawniej inaczej bywało, dodał jeszcze ciszej.
— Dajże mi pokój hrabio, z twemi wspomnieniami przeszłości — odpowiedziała niecierpliwie, i przechodząc obok Henryka rzekła.
— Vôtre bras, monsieur Tarnowski; mam ochotę przejść się po ogrodzie — tu tak gorąco!...
Podał jej ramię Henryk i oboje zniknęli z salonu.
Noc była cicha, pogodna, pełna księżycowych promieni, gorących powiewów. Piękna i młoda para przeszła w milczeniu obok kwiatowych klombów. Pani Izabella jedną ręką podnosiła z wdziękiem suknię chroniąc ją od rosy, a drugą, drżącą z lekka, złożyła na ramieniu towarzysza. Henryk nie patrzył na nią; czuł tylko blisko twarzy swojej gorący jej oddech połączony z tchnieniem letniej nocy, i widział jej rękę śnieżną, błyskającą pod promieniami księżyca. Szli powoli i milcząc — i weszli do cienistej alei. Przez gęste zwoje liści przemykały się gdzieniegdzie blade promyki, i słały im pod stopy sieć srebrnych nitek. Młodego człowieka coraz bardziej ogarniało wpół przykre, wpół roskoszne, ale gorące wzruszenie. Noc cicha i ciepła, wonie, blaski, z oddali dochodzące dźwięki muzyki i drżąca ręka kobiety złożona na jego ramieniu — wszystko to razem owiewało go upajającą, odurzającą niby opium atmosferą. W duchu nierad był z siebie i z tej dziwacznej, samotnej przechadzki — a jednak nie chciał wrócić i szedł dalej milcząc.
— Panie Tarnowski, odezwała się kobieta, jakto szczęśliwie żeś pan przyjechał tutaj. Pan ztąd nieprędko odjedziesz, nieprawdaż?
— Owszem pani, odrzekł żywo i jakby zmuszając się do mówienia Henryk, odjadę jak będę mógł najprędzej.
— Mój Boże, jakiś pan niedobry! szepnęła kobieta i ręka jej silnie zadrżała. Czyż pan niczego tu nie pożałujesz? czy pan o nikim wspomnienia ztąd nie wywieziesz?
Gdy to mówiła, sztucznem — a kto wie? może i prawdziwem wzruszeniem głos jej drżał; Henrykowi zdawało się że poczuł palący ogień jej ręki.
Po raz pierwszy po wyjściu z salonu spojrzał na nią; szła obok niego powoli, z twarzą podniesioną ku niemu, z oczami wpatrzonemi w jego twarz z wyrazem wpół namiętnym, wpół smutnym; a wązki promyczek księżyca tworzył nad jej złocistemi włosami srebrną aureolę, i czoło zalewał posępną bladością. Stanęli i patrzyli na siebie. Nagle, gwałtownym, jakby bezwiednym ruchem, Henryk pochwycił jej rękę, uścisnął silnie w obu dłoniach i lekko pociągnął ku sobie. Kobieta westchnęła głęboko, podniosła głowę i nie usuwając ręki z jego dłoni, wygięła nieco postać jakby się chciała od niego odsunąć. I w tej lekko odpornej postawie, z tem westchnieniem pierś podnoszącem, stokroć jeszcze powabniejszą była; młody człowiek z gorejącemi oczami, z pałającą twarzą silniej jeszcze przyciągnął ją do siebie i patrzył na nią.
Nagle i mimowoli oczy jego przeniosły się na kwitnący obok krzak białych róż; świeże kwiaty błyszczały przeczystą bielą pod promieniem księżyca.
Dziwny niekiedy związek zachodzi na ziemi między odległemi nawet od siebie przedmiotami! Młody człowiek na widok róż białych, przypomniał sobie bladą i słodką twarzyczkę Wandzi. Jakby na promieniu księżyca zawieszona, zadrżała ona przed nim łzą i uśmiechem, i zasłoniła sobą lice stojącej obok niego kusicielki. Cofnął się o krok jeden i wypuszczając z dłoni swych ręce pani Izabelli, wyrzekł zimno, choć nieco jeszcze wzruszonym głosem.
— Chciej pani wrócić do salonu, nie jest bardzo ciepło — możesz się pani przeziębić.
Pani Izabella nic nie odpowiedziała, przygryzła lekko usta, staranniej uniosła wypuszczoną z dłoni suknię i w milczeniu skierowała się z Henrykiem ku domowi.
A Wandzia co robiła w owej chwili upojenia i szału młodego człowieka, dla którego pierwszego uderzyło jej serce?
Ona czysta i uśmiechnięta mimo cierpienia, spała cichym, dziecięcym snem — a marzenia jej senne niby gołąbki białe, niepokalane wzlatywały od niej ku niebu. Może to jedno z tych sennych westchnień jej duszy odtrąciło Henryka od wabiącej i namiętnej kobiety?
Bywają w życiu niektórych ludzi uczucia, które jak anioły stróże wypędzają z ich piersi popędy grzeszne i chronią od pokuszenia.
Kiedy pani Izabella i Henryk wrócili do salonu, tańczono polkę. Kobieta uśmiechnięta i pewna siebie jakby nic nigdy nie zaszło, wionęła swobodnie w taniec; młody człowiek zamyślony i chmurny stanął w drzwiach salonu obok doktora K.
Pomiędzy tańczącymi, zapałem i wytrwałością w tańcu odznaczał się p. Wiewiórski. Lubił on niezmiernie tańczyć i nikt go w tym względzie prześcignąć nie mógł; a tym razem chcąc ukazać się pani Różyńskiej w całym blasku swojej gracji, pozował i polkował. Pomimo pulchnej i znacznie zaokrąglonej swojej figury, unosił się w żwawych podskokach tak lekko i nadpowietrznie, że niepodobnaby usłyszeć najmniejszego odgłosu jego tańca. Rozpromienioną wyrazem nieskończonej szczęśliwości twarz, podnosił wdzięcznie i w przerwach tańca chusteczką z różowego batystu, ocierał kroplisty pot z zarumienionego czoła.
Stojący we drzwiach doktór K. z uśmiechem nieopisanej ironji patrzył na drgającą i jakby unoszącą się w nadpowietrzne szlaki, mimo znacznej jej objętości, postać Wiewiórskiego.
— Czy uważasz pan, szepnął do Henryka, jak ten Wiewiórski w szczególniejszy sposób podobny jest do swojego wiedeńskiego kocza, którym się ciągle chwali.
— A to jak? z lekkim uśmiechem nie rozchmurzając jednak czoła, spytał p. Tarnowski.
— Jak kocz tak i jego właściciel lekki jest, a pakowny. Zobaczysz pan, że walcować nie będzie, bo szybki prąd powietrza unoszący się zwykle około walcujących, robi mu raważe na głowie i rozrzucając włosy ukazuje niepotrzebne rzeczy. Smiesznato karykatura — a podobnych mu choć w innym rodzaju ludzi, jest tu jeszcze kilku. Wszakże, mówił dalej doktór, myliłbyś się pan bardzo, gdybyś z podobnych wzorów brał miarę o całej spółeczności tutejszych stron. Sąto postacie wybitne i uderzające dla tego właśnie, iż są rzadkie. Oprócz nich mamy w towarzystwie naszem ludzi rozsądnych i zacnych, którzy z rozmaitym stopniem wyższego i mierniejszego ukształcenia, przedstawiają przecież typy istotnie ludzkie. Nawet tutaj, w salonie hrabiny, jakkolwiek zapełniającym się najczęściej próżnością i błyskotkami, znajdziesz pan takich, którym z prawdziwym szacunkiem prawy i rozumny człowiek dłoń podać może.
— Oto np., mówił wskazując dwóch mężczyzn średnich lat, siedzących nieco na ustroniu; ci dwaj panowie, obywatele ziemscy z tutejszych okolic, posiadacze znacznych majątków, są ludźmi w pełnem znaczeniu tego wyrazu. Jeden z nich przyjechał tu dla własnego zdrowia, drugi przywiózł chorą żonę. Obudwu ich znam oddawna i bywam w ich domach na wsi. W domach tych znajdziesz pan dawną, serdeczną gościnność, połączoną ze światłem i rozumną ogładą cywilizacji. Rozmawiając z nimi zapomnisz, że znajdujesz się w głębokiej prowincji — tak im znane jest wszystko, co się na dalszym świecie dzieje — tak z zakątka swego potrafili iść razem z postępowymi i nie zostali niżej od najoświeceńszych ludzi mieszkających u samych źródlisk oświaty. Gospodarstwa swoje prowadzą postępowo i korzystnie dla siebie i ogółu; wioski ich porządne, zamożne, dowodzą iż właściciele ich nie ciągną z włościan korzyści jak z kapitału uruchomionego, ale mają ich za podobnych sobie ludzi i wspólników w rolnej pracy. Tam znowu rozmawiający przy oknie trzej młodzi ludzie, sąto w tym roku właśnie przybyli z uniwersytetów obywatelscy synowie. Z otwartych i szlachetnych ich twarzy poznasz pan łatwo jakimi są. Pokończyli kursa i przywieźli do domu specjalne wiadomości, z których pewno dobry potrafią zrobić użytek — bo z młodzieńczym zapałem i rozumnym sądem pojmują obowiązki człowieka względem społeczności. Przybyli oni do D*** zapewne w celu zabawienia się tylko; ale nie widzę w tem nic złego i młodość ma swoje prawa, i nie dziw jeśli się lubi bawić. Źle mi się nawet wydaje młodzież stroniąca od zabawy, bo jestto znak przesytu lub bezmyślnej apatii — a rozumny człowiek z zabawy nawet, w skutek zetknięcia się z ludźmi, potrafi wysnuć dla siebie moralną korzyść. Między kobietami nie wszystkie też podobne są do kilku wystrojonych lalek, błyszczących tu za pomocą tylko jubilerskich wyrobów i zalotnych uśmiechów. Oto np. te dwie panie, które w tej chwili obok nas przeszły, są z niedalekich też ztąd stron przybyłe i majętne obywatelki. Młode, przystojne i starannie wykształcone, uosobiają w sobie wdzięk kobiecy, z powagą i godnością człowieczą połączony. Lubią się wprawdzie bawić — ale zabawy nie odrywają ich od wzorowego, rodzinnego życia. Przyjechały tu na parę tygodni w towarzystwie zacnych i rozumnych swoich mężów, aby potańczyć trochę — popatrzyć na ludzi — i piękną tutejszą naturę, a potem wrócą do swoich domów, do dzieci, i książek tak spokojne, czyste i miłe jak były wprzódy.
— Ani na chwilę nie przypuściłem, odpowiedział Henryk, ażeby kilku śmiesznych ludzi jakich poznałem tutaj miało być przedstawicielami całej okolicy. Podróżowałem wiele po swoim kraju i po obcych; znam więc różne społeczności, i wiem, że jak żadna z nich nie jest całkiem złożona z ludzi doskonałych i kandydatów do kanonizacji, tak też w żadnej niema bezwzględnego zepsucia i całkowitej bezmyślności. Skrzywione zaś i zkarykaturowane typy jakie się dają wszędzie spotykać, sądzę, że należy przypisać skutkom złego wychowania i nierozsądnych kastowych przesądów.
— Niezawodnie rzekł doktór. Źródło wszelkiego dobrego i złego w ludziach leży w sposobie ich wychowania. Ziarno światła i prawdy rzucone na rolę młodego umysłu, wyrasta z czasem w piękny owoc rozumu i czynu. Przeciwnie, człowiek nałamywany od dzieciństwa w stronę przeciwną rozumowi i prawdzie, musi wzrość karłowato i krzywo. Ten np, pan Wiewiórski, był jedynakiem i dziedzicem znacznego majątku. Ojciec odumarł go wcześnie, a czuła mamunia mdlała i spazmowała na samą myśl oddania go do szkół, a zatem rozstania się z ukochanym pieszczoszkiem. Czując jednak potrzebę dania edukacji synowi, wzięła dla niego dwie guwernantki, Francuzkę i Angielkę, które popołowie prowadziły wychowanie dziecka. W najwcześniejszych więc swoich latach dzisiejszy p. Frycio zamiast katedry professorskiej, widział szafę z sukniami mamuni — zamiast twardej a kształcącej szkoły koleżeństwa, miał towarzystwo dwóch romansowych guwernantek i kilku figlarnych subretek — a w miejsce geografji, historji, arytmetyki i geometrji, uczył się francuzkiego i angielskiego języka, grania na fortepianie — i gracji w ukłonach. Była to pierwsza połowa edukacji — po której mamunia obdarzywszy go tysiącem pocałunków i znaczną summą pieniędzy, wyprawiła syna zagranicę. Tam w miejscach gdzie inni czerpią naukę i światło, on przechodził kursa salonowo-zakulisowych nauk i wrócił całkiem już ukształconym młodzieńcem, biegły w sztuce zawiązywania węzłów krawata, podniesionej na wyżyny wyrozumowanej umiejętności, z niezrównaną erudycją toaletowo-modniarską, i z najpełniejszą gracji manierą. I jakże pan chcesz aby z tak wychowanego młodzieńca, mógł się kiedykolwiek wyrobić poważny i użyteczny dla społeczności człowiek?
— To prawda, rzekł Henryk; to też historje podobne nasuwają myśl, jak bardzo potrzebnem jest wyższe kształcenie kobiet, mających spełniać tak nieskończonej wagi powołanie matek, i mogących w miarę własnej wartości zbawiennie albo zgubnie wpłynąć na rozwój i przyszłość dzieci.
— Kwestja ta, odpowiedział doktór, jest mojem zdaniem najważniejsza ze wszystkich nowoczesnych społecznych zadań. Kobieta matka, to w spółeczeństwie kapłanka najwyższa: z piersi jej płynie w pierś dziecka pierwszy zdrój dobrych albo złych skłonności, dobrych lub złych zarodów; z myśli jej w głowę dziecięcą przechodzi pierwszy promień światła i wiedzy — z jej serca w serce nieznające jeszcze siebie tryska zdrój słodyczy i przyszłej zacności. Słowa matki brzmią w głębi duszy człowieka przez całe, choćby najdłuższe i najburzliwsze jego życie; głos jej, to nigdy niezapomniana harmonja. Sam panie, miałem matkę dobrą i rozumną, i wiem czem jest wspomnienie takie i taki głos dochodzący nas zdala, jak wieczna przestroga i rada. Ale ażeby kobieta godnie spełniła to kapłaństwo swoje, ażeby dzieci odrywające się od jej łona wchodziły w świat istotnymi ludźmi — trzeba aby ona sama była człowiekiem, aby sama wysoko stanęła w hierarchji cnotliwych i światłych. A dopóki kobiety nie wzniosą się myślą po nad błyskotki i próżność, póki będą stały w społeczności jak lalki, dzieci, bóstwa albo kwiatki a nie jak ludzie — póty w życiu społecznem brakować będzie pierwszej podstawy dobrego, póty po świecie błądzić będą Frycie Wiewiórscy i im podobni.
Podczas tej rozmowy przestano tańczyć; towarzystwo rozhulane nie mogło jednak tak zaraz poprzestać na samej rozmowie, i jęło zapraszać panią Różyńską do fortepianu — bo już wieść o jej pięknym talencie, roznieśli panowie: Frycio, August i Janusz. Regina nie dała się długo prosić, i po chwili głos jej czysty i silny rozległ się po salonie. Śpiewała nową wówczas i ogólnie ulubioną pieśń o Kalinie — a im dłużej śpiewała, tem więcej głos jej wznosił się i potęgował — tem wyraźniej drżało nim głębokie uczucie. Pan Rawicki stał naprzeciw niej zamyślony i wsłuchany w śpiew; ale z wyrazu jego twarzy niktby myśli jego odgadnąć nie potrafił.
Regina po Kalinie śpiewała inne jeszcze pieśni, śpiewała długo; zdawało się, że czuła potrzebę wypowiedzenia w śpiewie tego co stanowiło treść jej wewnętrzną, a starannie się kryło przed wszelkiem okiem.
Gdy powstała, rozległy się ze wszech stron pochwały i podziękowania.
— Charmant! délicieux! — wołały kobiety.
— Mon Dieu! vous chantez comme un ange! — mówiła z głębi swego fotelu hrabina.
Czy kto kiedy słyszy w eleganckim salonie, coś innego nad takie ogólniki i wykrzykniki, po muzyce której się domagają wszyscy, jakby jej najpilniej potrzebowali, jakby ją rozumieli i czuli? Zachwycająca ta sztuka, jest takim powszednim słuchaczom jedną więcej zmysłową przyjemnością. Co mówią słowa poety, co tony muzyka — co rozpiera pierś grającej lub śpiewającej osoby, to im obojętne. Dla tego też smutna czy wesoła piosenka, dobrze lub licho wykonana — zawsze to będzie charmant, délicieux — i nic więcej.
— Veuillez prendre mon bras, majestatycznie prosił hrabia August, podając rękę Reginie, aby ją przeprowadzić do opuszczonego przez nią miejsca.
— Czy można podać pani szklankę limonady, to dobrze po śpiewie — z wdziękiem pytał pan Frycio.
— Niech pani przyjmie ten kwiat! — łzawo szepnął pan Janusz, podając pani Rożyńskiej lilję, którą wyszukał w ogrodzie przy świetle księżyca.
— Bardzo dziękuję panom — wszystkim odrazu odpowiedziała Regina, i lekko skinąwszy głową młodym ludziom, skierowała się z uśmiechem ku panu Rawickiemu.
— Muszę panu uczynić wymówkę — rzekła podchodząc do inżyniera i podając mu rękę; przez dwa dni nie odwiedziłeś pan nas wcale.
— Zajęty byłem — odpowiedział; wkrótce mam opuścić te strony — muszę więc zdwajać usilność, aby ukończyć rozpoczęte prace. Jak widzę — dodał, pani niewiele przyjmuje udziału w wesołej zabawie dzisiejszej.
— Tak, nie tańczę już oddawna — rzekła Regina.
— Jestże to kaprys, postanowienie, czy... smutek? — spytał pan Stefan kładąc nacisk na ostatni wyraz.
— Kaprysów nie miewam — z uśmiechem odrzekła kobieta, postanowienie czynić w tak małych rzeczach wydaje mi się niepotrzebnem; ot tak, po prostu, nie mam do tańca stosownego nastroju. Sądzę — mówiła dalej, że aby tańczyć, trzeba mieć na to zupełną swobodę i spokój myśli; a te mogą towarzyszyć tylko albo bardzo młodym — albo bardzo lekko zapatrującym się na życie — albo... bardzo szczęśliwym.
— Szczęśliwym — powtórzył p. Stefan; szczęście, to niezmiernie szeroki wyraz. Co pani rozumiesz pod nim?
— W ogólnem, czy w wyłącznem, odnoszącem się tylko do mnie znaczeniu?
— W wyłącznem odnoszącem się tylko do pani.
— Wyłącznie, dla siebie, pod wyrazem szczęście rozumiem ciepłe, serdeczne i czynne życie rodzinne.
— Ależ takie życie dla każdej zda się kobiety jest otwarte — odpowiedział p. Rawicki.
— Niezawsze — odrzekła krótko Regina.
Podczas tej rozmowy patrzyła Regina na twarz p. Rawickiego tak, jakby chciała coś z niej wyczytać — ale nie znalazła w niej nic oprócz zwyczajnej, zawsze ją cechującej powagi i życzliwości. Wzajemnie p. Stefan badawczo patrzył na Reginę; dojrzał w niej odblask jaki twarze kobiece mają wtedy tylko, gdy w ich sercach odzywa się głos żywego uczucia.
W tej chwili Henryk zbliżył się do siostry, pytając czy chce powrócić do domu; zaczęli więc oboje żegnać się z obecnemi.
Pani Izabella lekko skinęła głową kłaniającemu się jej zdala Henrykowi, i zacisnąwszy nieco usta, przeprowadziła go wzrokiem aż do drzwi.
U samych już drzwi p. Rawicki raz jeszcze podał rękę Reginie i rzekł: do jutra!..
Po wyjściu Tarnowskich zabawa u hrabiny jakoś nie szła. Pani Izabella i cała prawie młodzież straciła humor; nawet p. Frycio zmęczony popisem odbytym przed Reginą i zasmucony jej wczesnem odejściem, zamiast bawić panie, zaczął sam bawić się ulubioną papugą. Powoli więc większa część towarzystwa pożegnała hrabinę. Ale że było jeszcze dość wcześnie, kilka osób pozostało i obsiadło dwa bliskie siebie stoliczki. Przy jednym z nich siedziała hrabina, pani Izabella, trzy inne panie i hrabia August; przy drugim rozmawiali panowie: Rawicki, Witold, doktór i dwóch obywateli, których medyk wskazywał był Tarnowskiemu, jako myślących i zacnych ludzi.
Między mężczyznami rozmowa toczyła się żywo; pan Witold opowiadał o nadwilejskiem gospodarstwie, a p. Rawicki przedstawiał wszystkie korzyści, jakie ono odniesie z mającej się budować linji kolei żelaznej.
Nagle zwróciły ich uwagę podnoszące się głosy rozmawiających przy drugim stoliczku osób; imię pani Różyńskiej kilka razy powtórzone, przerwało mowę p. Stefana.
— Nie tańczy, zawsze w czerni! to cóś nienaturalnego! mówiła pani Klementyna.
— Ubiera się czarno, bo wie że jej z tem do twarzy — bronił niby hr. August.
— Ale gdzie tam! coś tam niedobrego kryje się pod tem, ręczę zato — mówiła z naciskiem jego interlokutorka.
— Dieu sait, kto ona jest ta pani Różyńska, jakie jej towarzyskie położenie i jaka przeszłość — ozwała się druga.
— Je parie, że tam nic niema arcy-dobrego — dodała trzecia, i niewiem z czego się ona wszystkim może tak podobać.
— Convenez — zabrała głos hrabina, która miała tę dobrą stronę, że o kobietach bywających w jej domu nielubiła źle mówić — convenez, że pani Różyńska nie wygląda bynajmniej na awanturnicę, i że owszem w towarzystwie jest tout-à-fait bien.
— Ale nareszcie któż ona jest? chórem zawołały tamte kobiety.
— Ja państwu powiadam, wtrącił p. Frycio, który na odgłos rozmowy o Reginie opuścił papugę, że pani Różyńska jest rozwódką. Tytułuje się: pani — więc snać była mężatką — a nie jest już nią, bo nie nosi ślubnej obrączki.
— To niczego jeszcze nie dowodzi! obrączkę zdjąć można w każdym razie. Ja sądzę że musiał ją mąż opuścić i wstydzi się o tem mówić! zachychotała złośliwie p. Klementyna.
— Albo może ona sama męża porzuciła pour courir le monde!
— Mon Dieu! to w istocie rzecz ciekawa, quel est le passé de cette femme! rzekła znowu hrabina.
— Je suis d’avis qu’il n’est pas très beau, syknęła milcząca dotąd pani Izabella; bo niech hrabina powie, czy uczciwa kobieta może taić swoją przeszłość?
I położyła nacisk na wyraz uczciwa.
— Czy słyszysz, kto mówi o uczciwości? szepnęła na ucho pani Klementyna przyjaciółce swojej, pani Konstancji.
Pan Rawicki słuchał zrazu rozmowy z lekką ironiją — potem twarz jego coraz bardziej surowy przybierała wyraz — nareszcie powstał i zbliżył się do rozmawiających. Kiedy z ust pani Izabelli wyszedł z zabójczym naciskiem wymówiony wyraz: uczciwa, lekki rumieniec pokrył mu czoło, szyderczy uśmiech narysował się na ustach.
— Pozwoli pani powiedzieć sobie, rzekł grzecznie ale surowem wejrzeniem mierząc kobietę do której mówił — pozwoli pani sobie powiedzieć, że gdy mowa jest o pani Różyńskiej, pytanie: czy uczciwa? miejsca w żaden sposób mieć nie powinno, — tak bardzo ona nad to pytanie stoi wyżej.
Całe towarzystwo zwróciło oczy na mówiącego.
Głos jego poważny, surowe spojrzenie, i postać, lubo grzeczna ale zimna i pełna godności wzbudziły rodzaj mimowolnego poszanowania i jakby nakazały milczenie.
— Mon Dieu! ozwała się wreszcie hrabina, czy pan dobrze zna panią Różyńską? Chciejże nam pan powiedzieć cokolwiek o jej przeszłości!...
— Panią Różyńską znam od dziesięciu dni ledwie — odpowiedział inżynier, i o przeszłości jej niewięcej wiem od państwa. Ale taką kobietę jaką jest ona nie trzeba znać długo i o przeszłości jej wiedzieć nie trzeba, aby poznać i ocenić jej wysoką wartość moralną.
— Dla czegóż więc ukrywa swoją przeszłość? syknęła raz jeszcze pani Izabella.
— Tajemnice każdego są osobistą jego własnością w którą wdzierać się nie należy. Są ludzie którzy nietylko w przeszłości, ale i w teraźniejszości wiele do ukrycia mają — powoli wypowiedział p. Stefan surowo i poważnie patrząc na kobietę, którą widział przed chwilą bezwstydnie wabiącą Tarnowskiego.
Gdyby stający w obronie Reginy był człowiekiem młodym i takim jakich na każdym kroku spotykać można — mowa jego nie obroniłaby obmawianej kobiety. Owszem dorzuciłaby nowego materjału do ognia. Ale p. Rawicki był człowiekiem poważnym, a całe obecne towarzystwo instynktowo czuło jego niezmierną wyższość i przejęte było mimo woli wpływem jego powagi.
Umilkli więc wszyscy, a hrabina z wysoką swoją znajomością świata, wyszła z trudności rozpoczynając rozmowę o innym przedmiocie.
Po bardzo krótkiej chwili p. Rawicki pożegnał ją a wraz za nim wyszedł p. Witold, doktór, i dwaj obywatele.
W godzinę potem p. Stefan w cichem mieszkaniu swojem, kończył przed dwoma dniami rozpoczęty list.
„To pismo do ciebie, Zygmuncie, przeleżało na biórku mojem dwa dni, bom niechciał wydać ci się szaleńcem lub marzycielem, posyłając je wtedy jeszcze, gdy sam przed sobą własnych usposobień dokładnie określić nie mogłem. Tak, stary mój przyjacielu, bywają na świecie rzeczy które nam tak plączą myśl, tak gwałtownie obalają wszystko cośmy sobie niby za budowę całego życia wystawili — iż mimo doświadczenia i rozumu, człowiek musi długo badać siebie do głębi, aby orzec co się w nim nowego zrodziło.“
„Przez dwa dni ostatnie nie widziałem pani Różyńskiej, a przepędziłem je w głębokiem skupieniu ducha i w rozważaniu znaczenia i rodzaju uczucia jakie dla niej powziąłem.“
„Nie widziałem jej zaś tak długo, mimo że przestrzeń zaledwie kilkudziesięciu kroków nas rozdziela, a brat jej cochwilowym prawie jest moim gościem, dla tego, żem chciał pozostać z samym sobą i otrząsnąwszy się z wrażenia, jakie widok tej kobiety na mnie wywiera, swobodniej i zimniej zanalizować gościa, co się tak niespodzianie u mnie pojawił. Może też i dla tego jeszcze nie byłem przez te dwa dni u niej, że czuję nieprzezwyciężony wstręt okazania czemkolwiek że staję w rzędzie jej konkurentów — coby przez wzgląd na wiek mój i sposób myślenia, musiało być koniecznie śmieszne w moich własnych oczach.“
„Cokolwiekbądź, w tej głębokiej i poważnej spowiedzi mego ducha uznałem stanowczo, że pani Różyńska jest właśnie kobietą, którą można gorąco ukochać; że mogłaby być rozumną towarzyszką myślącego i poważnego człowieka; że zatem moje dla niej uczucie nie jest uniesieniem, ani prostym pociągiem zmysłów, ale attrakcją, jaką dwie dobre natury muszą wywierać na siebie — rozumnem uznaniem swej wewnętrznej wartości.“
„Spytasz mię pewnie, jak mogłem w tak krótkim przeciągu czasu poznać ją i upewnić się o jej istocie? Na to odpowiem ci, iż nie jestem młodzieńcem zaledwie wchodzącym w świat i zaczynającym dopiero badać serca ludzi. Widziałem już wiele, a z natury badający i skłonny do analizowania mój umysł, podstrzegał różne objawy usposobień ludzkich; wiem zatem jak się dusza człowiecza objawia na zewnątrz i błędne pozory omylić nie mogą mego wprawnego oka. Wyraz twarzy, spójrzenie, ruch niekiedy jeden, zdołają objaśnić mi więcej niż liczne słowa i długa znajomość. Zresztą pani Różyńska nie jest jedną z tych kobiet, które spuszczaniem oczu i rumieńcem odpowiadają na pytania, na które otwarcie i z prawdą odpowiedzieć nie chcą. Mówi ona o wszystkiem śmiało i poważnie — przekonania swoje wypowiada jak kobieta dojrzała i rozumna.“
„Jedna w niej tylko strona zostaje dla mnie ciemną i nieznaną — jej przeszłość. Z trudnością uwierzysz gdy ci powiem, że niewiem dotąd kim ona jest, mężatką, wdową czy rozwódką? wolną czy związaną?“
„Niewiem... ale patrząc na czystość jej oblicza i na zacność a powagę całej jej postaci, pewny jestem jak swego życia, że przeszłość ta jej niekala, i że jeśli i jest w niej cień jaki, znika on w obec skarbów światła, które spoczywają w jej duszy“.
„A jednak gdybym znał tę tajemniczą kartę jej życia, byłbym pewniejszy mojej przyszłej drogi, przyszłość zakreślałaby się przedemną wyraźniej, jaśniej. Przeczuwam, pewny nawet jestem, iż się dowiem... Czekam chwili“.
„Jest tu w D*** hrabina X.. którą znałeś w Paryżu. Naturalnie, po przyjeździe tutaj moim nie przyszła mi nawet myśl odwiedzenia tej kobiety, której nie szanuję. Dziś byłem u niej, bo wiedziałem, że spotkam tam panią Różyńską i chciałem zobaczyć ją wśród licznego zebrania. Jak widzisz, analiza i rozwaga nie opuszczają mię — chcę ją widzieć we wszelkich objawach jej życia“.
„Przedziwnie była poważną i piękną wśród tłumu błyszczącego sztucznem tylko światłem próżności. Nie tańczyła, bo też taniec źleby się godził z jej twarzą napiętnowaną przebytem cierpieniem“.
„Śpiewała. Zygmuncie, jak ona śpiewa! W głosie jej są skarby niezgłębionych uczuć. Ta kobieta musiała wiele cierpieć“!
„Gdy śpiewała, miałem nieopisaną chęć zbliżyć się do niej i powiedzieć: pójdź ku mnie i bądź szczęśliwa! Ale rozum krzyknął mi nad uchem: milcz — i kazałem milczeć nawet moim oczom“.
„Dla czego rozum milczeć mi każe? Zygmuncie, ja niewiem czy ona jest wolną, a spokojem jej wstrząsać nie chcę. A jeżeli i jest wolną?.. Przyjacielu, przed oczami mojemi błyska cyfra moich lat“.
„Czy powinienem z tą cyfrą ciążącą mi nad czołem pociągać ku sobie kobietę młodą“?..
„Myślałem długo nad tem pytaniem i rozum mój odpowiedział: tak!.. Co znaczą lata gdy one nie złamały mię ni fizycznie ni moralnie? Czuję sie silnym i młodym Zygmuncie, czuje że mogę dać szczęście kobiecie takiej, jak ona“....
„Kto ona jest“?

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

W chwili gdy p. Stefan pisał list do przyjaciela swego, Regina siedziała na balkonie, z rękami wspartemi o żelazne otoczenie, z czołem ukrytem w dłoniach.
Siedziała zamyślona; wiatr podnosił lekko zwoje jej włosów, a usta jej otwierały się niekiedy szeptem cichym — tak cichym że nie usłyszałyby go nawet liście bluszczowe, które osrebrzone promieniem księżyca ze słupów balkonu spadały na jej głowę i ręce.
Niech najbieglejszy psycholog zbada i rozwikła tę misterną sieć złotych nici, która oplata umysł kobiety wtedy, gdy w jej sercu zrodziło się uczucie żywe; a ona zatopiona w rozważaniu siebie i drugiej jeszcze istoty, spodziewa się, wątpi, i trwożną a pragnącą myślą snuje nadzieje...
Niech przybędzie taki biegły psycholog i opowie myśli Reginy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.