<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Para czerwona
Wydawca Wydawnictwo „Nowej Reformy”
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia Literacka pod zarządem L.K. Górskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz po tych odwiedzinach, które bystremu umysłowi Jadwigi po samej fizyognomii towarzystwa dały przeczuć jego charakter, żadna już dla niej nie pozostała nadzieja, aby coś dla Karola przez wpływ tych ludzi uzyskać mogła. Powiedziała więc sobie, że trzeba innych szukać środków, innemi drogami starać się o jego uwolnienie. Jedną z najgłówniejszych, którą wskazywało doświadczenie, była przedajność moskali. W krajach ucywilizowanych najuboższy urzędnik czuje swą godność i wielkie obowiązki jakie nań wkłada społeczność, która mu dozór porządku i prawa powierza, przekupstwo jest tam rzadkie i przypadkowe, gdy w Rosyi wszelki urząd ceni się tylko wedle dochodu jaki daje, a pierwszym celem mianowanego nań, jest wszelkiemi możliwemi środkami wyłudzenie sobie grosza. Władza, jaką urzędnik posiada, służy mu tylko do ucisku i wytargowania nim z podwładnych co tylko z nich wyciągnąć można. Patryotyzm rosyjski nigdy do kieszeni nie dochodzi, kieszeni nie panuje ani cesarz ani sumienie, kieszeń jest neutralną, kosmopolityczną, niezawisłą; nigdy moskal nie wyrzecze się dochodu przez miłość ojczyzny. To też w bardzo ważnych sprawach nie ma wątpliwości, czy się przekupić dadzą, jest tylko trudność w sposobie przekupienia, tak, aby wedle wyrażenia rosyjskiego, końce wpadły w wodę i co do wysokości ceny. Moskal bowiem ma w przekupstwie pewien punkt honoru, nie weźmie mało, znajdując, że to uwłacza jego randze, a raz zobowiązawszy się, stara się dotrzymać słowa.
Panna Jadwiga choć nie bardzo wtajemniczona w te sprawy, czytała przecież Custina i przekłady Herzena, czytała Dołgorukiego gorzką prawdę o Rosyi, wiedziała, iż pieniądzmi niemal wszystko zrobić można, ale przy najlepszej chęci ofiarowania ich, nie mogła dojść ani przez kogo, ani komu skutecznie dać by je należało. Postanowiła wszakże zbadać te ciemne drogi, i choć ze wstrętem, użyć sposobu, który się jej zdawał jedynym. Rozmyślała tylko jak to rozpocząć, gdy przy wieczornej herbacie służący dał jej znać, że w sieni czekał żołnierz Tomaszek.
— Mój Boże — zawołała do siebie — jest Opatrzność, ona mi sama go zsyła, nie przywiązywałam żadnego znaczenia do przyjścia tego biednego człowieka, teraz jasno widzę, że w tem było przeznaczenie, łaska Boża, która mi daje narzędzie do oswobodzenia go. Wszakże nie ma przypadków na świecie, wszystko jest tak urządzonem, tak, aby coś oznaczało i do czegoś służyło.
Chwytając się tej myśli, kazała natychmiast prosić żołnierza do salonu, przygotowała dla niego herbatę i wyprawiła służącego, aby swobodniej rozmówić się z nim mogła.
Tomaszek mizerniejszy był jeszcze jak pierwszym razem, skarżył się na chorobę, ale zarazem przyznał się, że ona go od służby uwalniała i że był tylko do niektórych wewnętrznych posług w cytadeli używany.
— Więc ty widujesz tych biednych więźniów, co są tam zamknięci? — spytała panna Jadwiga.
— Eh — nie bardzo — bo to tam nie puszczają samego, dopóki człeka nie wypróbują, a mnie oni i tak nie bardzo wierzą. To się tam tylko roznosi jedzenie po korytarzach albo wodę. Niekiedy czasem, to i do której celi puszczą, ale gadać do nikogo nie wolno, ani się też człowiek ma czas bardzo tym biedakom przypatrzeć. Zawahał się chwilkę, a potem oglądając, dodał ciszej: czy się ono mnie przydało, ale jakiem ja tam chodził raz, tobym przysiągł, że widziałem zamkniętego jednego pana, który tu był pierwszym razem u panienki i grzecznie bardzo ze mną rozmawiał. Taki słuszny, ciemnych włosów, ale biedaczyna teraz i pobladł i posmutniał, a pewnie mnie nie zobaczył, bo i oczów nie podniósł.
Jadwidze mocno serce uderzyło, silniej teraz jeszcze widziała w tem opatrzność Bożą.
— A! — nie mylisz się — rzekła — mój kochany — bardzo to poczciwe i dobre panisko. — Ale pamiętaszże gdzie on siedzi i poznaszże go drugi raz?
— O! — już to — nie chwaląc się — mnie Pan Bóg taką dał pamięć, że abym ino raz człowieka zobaczył, to go całe życie będę pamiętał, a i numer wiem, bom go sobie zapatrzył, a idąc tu, pomyślałem, coby panience powiedzieć. Bardzo mi się tego człowieka żal zrobiło, bo oni wszystkich takich młodych, to albo na Syberyę, albo szlą w sołdaty, a już ta żołnierska dola dla delikatnego człowieka, to ja wiem, co ona jest. I westchnął biedaczysko.
— Tylko miłościwa pani — rzekł ciszej — nie wydajcie mnie! nie wydajcie! com wam mówił, bo oni by mnie, jak Bóg Bogiem, jak palcem kiwnął, rozstrzelali.
— O! mój drogo — odpowiedziała uradowana Jadwiga — nigdym ja w życiu nie zdradziła nikogo, a tak ci wdzięczną jestem za twe dobre serce, że ci chyba wypowiedzieć tego nie potrafię.
— Jakby panienka chciała, żebym ja jemu dobre słowo zaniósł, to ono by się mogło może tak jemu odpowiedzieć, że niktby mnie nie złapał, bo co pisania, ani innych rzeczy, to ani myśleć posyłać, człeka rewidują, a chowaj Boże, by znaleźli, to śmierć.
— Jednakże — szepnęła Jadwiga — ja wiem, że tam nieraz papierki dochodzą...
— Chyba jużciż bardzo maleńkie — rzekł Tomaszek, kiwając głową.
Tak rozpoczęta rozmowa, ciągnęła się bardzo długo, bo Jadwiga rozpytywała się z najdrobniejszymi szczegółami o tę cytadelę, z której, wedle jej przekonania, nie była niepodobieństwem ucieczka. Kierowała jednak tak swojem badaniem, aby żołnierz celu jego domyśleć się nie mógł.
Tyle cudownych uwolnień czytała w książkach, a świeżo stała jej w myśli ucieczka, którą w swych pamiętnikach opisał Orsini, że cytadela nie zdawała się jej owem piekłem, z którego wynijść już nie można.
Tomaszek odpowiadał bardzo roztropnie, a z całego toku jego użalań i mowy czuć było takie znużenie, taką tęsknotę do wiejskiego życia, iż Jadwiga domyślała się, że obietnicą uwolnienia z żołnierskiej niewoli i osadzenia za granicami kraju na kupionym mu kawałku gruntu, do największych ofiar pobudzić go będzie można.
Na ten raz jednak nie wyspowiadała mu się ze swej myśli; starała się tylko bliżej go poznać i wzbudzić w nim zaufanie.
Tomaszek tak się ożywił i ośmielił, że kilka słów, skreślonych ołówkiem na małym zrzynku papieru, wziął z sobą na próbę, dla oddania ich Karolowi, a pierwszego wolnego dnia przyrzekł przyjść i przynieść i jakąś o nim wiadomość.
Wynagrodzony sowicie, napojony i nakarmiony, gdy już miał odchodzić, Jadwiga zatrzymała go jeszcze.
— Słuchaj — rzekła — nie nad całą ziemią Moskal panuje; dużo naszych braci żyje pod Niemcami. Nie bardzo tam lepiej, ale trochę swobodniej. Kto wie, gdybyś się potrafił wyrwać tylko... Są ludzie coby dopomogli ci ujść za granicę, a tam znalazłby się może kawałek ziemi, chata i pokój święty.
Tomaszkowi aż oczy się zaiskrzyły.
— O, moja złota panienko! — rzekł — coby to człowiek nie zrobił, aby tego szczęścia zakosztować, ale Moskale jak dezertera złapią, to go nie rozstrzeliwają, ale go tak w śmierć biją rózgami, że nim człek umrze, to piekielne męki znieść musi... Mięso kawałkami z żywego odpada...
— Przecież — odpowiedziała Jadwiga — dużo ucieka, a mało kogo łapią... Są dobrzy ludzie co w takim razie ratują...
— Ono to aż straszno gadać — rzekł Tomaszek — ale jak się człekowi taka nadzieja uśmiechnie, to mu już spokoju nie da, wciąż ino na myśli ta chatynka, ten ogródek, jakby się ono żyło tam po Bożemu, gdyby tę moskiewską zrzucić obrożę.
— Otóż — szepnęła Jadwiga — myślcie to sobie, a kto wie, może i wyśnicie na prawdę.
— Aby nas kto tylko nie słyszał — rzekł Tomaszek.
Z tem się oboje rozeszli w nadziejach.
Tomaszek powróciwszy do cytadeli, inaczej się w niej począł rozpatrywać; najważniejsza teraz rzecz oka jego nie uszła, a że się łatwo domyślał, iż chodziło głównie o pomoc temu więźniowi, znalazł sposób i oddania mu kartki i przyniesienia papieru z ołówkiem i zabrania odpowiedzi. Nie zawsze wprawdzie mógł wyjść na miasto i dowiedzieć się do panny Jadwigi, bo częstsze wycieczki podejrzenia obudzićby mogły. Szczęściem oficerowie będący na straży, potrzebowali mnóstwo rzeczy z miasta, które nie każdy żołnierz umiał kupić zręcznie i tanio.
Tomaszek, spowiadając się ze wszystkiego pannie Jadwidze, napomnął jej i o tem. Dała mu ona pieniędzy, aby mógł, dokładając, nieco taniej i lepiej robić sprawunki. Z tego powodu, nie obudzając podejrzeń, Tomaszek był głównie do przesyłek używany, a przy każdej sposobności pobiegł do swej pani, aby jej coś o więźniu powiedzieć. Tymczasem innemi także drogami starano się dość bezskutecznie o uwolnienie Karola, a czyniąc te starania, dowiedziano się, iż na niego szczególnie zwróconą była uwaga, że go miano za bardzo niebezpiecznego człowieka i oswobodzenie przyszłoby z wielką trudnością. Tem bardziej więc potrzeba było obmyśleć środki inne, nimby go na wygnanie skazano i wywieziono.
Jako krewna, z ciotką Karola, poczciwą kobieciną, żoną małego urzędnika przy magazynach solnych, przedsięwzięła panna Jadwiga odwiedzić więźnia. Napróżno ciotka, widząc w tem straszliwą kompromitacyę, starała się ją od tego odciągnąć.
— Duszo moja — wołała ręce łamiąc. — Co świat powie! Co świat powie! Będą gadali, że ty się w nim kochasz! Rozplotą, oczernią!
— Moja ciociu kochana — odpowiedziała Jadwiga — jeśli powiedzą, że go kocham, bynajmniej nie skłamią. Ani chcę, ani myślę się z tem taić. Zresztą wszyscy ci panowie, co się dobijają mojej ręki i mego posagu, gdybym nawet wprzód kochała dziesięciu i była najstraszliwiej skompromitowaną, są, z pozwoleniem tak podli, że na wszystkoby oczy zamknęli, byle im za to zapłacić. — Uśmiechnęła się gorzko i dodała: — O tem doprawdy i myśleć nie warto. Zamąż iść nie myślę, a gdyby mi fantazya przyszła, wybiorę którego zechcę i każdy się ze mną ożeni.
— Ale cię zniesławią — mówiła ciotka.
— Pocieszę się cichem świadectwem mojego sumienia.
Nie można było żadną miarą odciągnąć ja od raz powziętej myśli odwiedzenia Karola. Wogóle przystęp do więźniów, zamkniętych w cytadeli, zawsze był i jest dosyć trudny. Nie każdego dnia wpuszczają, nie zawsze upragnione pozwolenie otrzymać można, a mając je nawet, tyle przykrych formalności przechodzić potrzeba, aby na chwilę przy świadku zobaczyć twarz wybladłą, posłyszeć wyraz obojętny, że ta radość i drogo jest okupioną i na wpół staje się męczarnią.
Poczciwa ciotka Karola, choć siostrzeńca bardzo kochała, miała w domu tyle do czynienia z sześciorgiem własnych dzieci, ze swem ubóstwem i z dosyć nie ciekawym mężem, że w jej sercu mało było miejsca dla dalszej rodziny, a w życiu mało czasu na opiekowanie się nią. Jadwiga musiała jej pomagać, zachęcać, chodzić i posyłać, dopóki to pozwolenie wyrobili. Z tą kobieciną, która pod naciskiem troski codziennej tylko o swym mężu, dzieciach i kłopotach mówić umiała, pojechała skromnie ubrana Jadwiga do cytadeli, którą dotąd tylko zdala widywała.
Serce jej się jej ścisnęło, gdy wjeżdżała w te mury, między którymi nigdy litościwe słowo, o które tyle miłosierdzia żebrzących napróżno obiło się głosów. Wszystko, na co patrzała, dozwalało jej się domyślać, że to, co było skryte i niewidoczne, straszliwem być musiało. Nie tyle jednak mury, co twarze ludzi mówiły: każda z nich nosiła na sobie piętno nikczemnego służalstwa i zezwierzęcenia. Po długiem oczekiwaniu, po przecierpianych bolesnych wejrzeniach tej tłuszczy, która umie we wzroku zamknąć obelgę, wprowadzono ją nareszcie do sali, do której nie rychło wszedł biedny Karol z żołnierzami. Starszy oficer, jak zwykle, przytomnym był rozmowie. Ciotka, która nie widząc Karola, dość stoicznie cierpienie jego znosiła, na widok jego bladej twarzy, pierwsza się rozpłakała. Jadwiga, choć drżąca i zmieszana, udawała spokój, a nawet trochę wesela, aby mu swym smutkiem nie powiększyć tego, jaki miał w duszy.
Karol choć blady, bo i ludzie i kwiaty blednieją w zamknięciu, miał postać mężną i czoło wypogodzone; usta się jego uśmiechały, a Jadwiga znalazła go stokroć piękniejszym niż kiedykolwiek. Gdy go wyprowadzono z więzienia, nie domyślał się wcale tego szczęścia, które go spotkać miało. Widok Jadwigi przejął go nadzwyczajnie, ale musiał hamować uczucie, ażeby jej nie zdradził. Znając położenie i stosunki, potrafił ocenić ofiarę, jaką dla niego uczyniła. Domyślił się trudności, jakie zwalczyć musiała. Na chwilę zapomniał, że jest więźniem i zdawało mu się, że to piekło w raj się przeistoczyło.
Tyle też tylko pociechy, ile jej oczy dać mogą, ile spojrzenie w serca wleje. Wzrok swobodny mówi niezrozumiałym dla zbirów językiem, gdy z ust mogą tylko popłynąć wyrazy obojętne i omijające prawdę. Wobec urzędnika każdy więzień musi się wyznawać prawie szczęśliwym, być zadowolonym ze wszystkiego, oczyma tylko wolno mu się poskarżyć i wejrzeniem przeklinać. Odwiedziny te w cytadeli, których długość ściśle była obrachowaną, bo iluż to biednych czekało na taką chwilę rozmowy, wydały się Jadwidze mgnieniem oka, wyszła z nich smutniejszą, pogrążoną w myślach, jak gdyby cały zapas męstwa i spokoju oddała więźniowi, który powrócił do swej celi w istocie pokrzepiony i weselszy niż z niej wyszedł. Komu innemu może ten krok kobiety, byłby zuchwałe poddał nadzieje, Karol czując żywą wdzięczność, nadto był może dumny, aby myślą sięgnął w ten świat, nad który czuł się wyższym, choć on go nie pojmował. Ale ocenił serce Jadwigi i zrozumiał lepiej tę kobietę, która nie w słowach tylko, ale czynem uczucia dowieść umiała, i powiedział sobie, że jeśli żyć będzie, nigdy serce jego dla innej nie uderzy, że oddalony pozostanie jej wiernym do zgonu.
Ciotka z niezmierną niecierpliwością, modląc się, oczekiwała powrotu wychowanki, a gdy Jadwiga weszła zarumieniona, wzruszona, rozgorączkowana tem wszystkiem, co widziała, ciotka ściskała ją jakby z najdłuższej wróciła podróży.
Nazajutrz Tomaszek, przyniósł karteczkę tak rzewnie wdzięczną, tak widocznie sercem pisaną, że Jadwiga zawstydziła się prawie, iż tak małą ofiarą, mogła takie obudzić uczucie. Ucałowawszy tę kartkę, razem z innemi, złożyła je na sercu i o niczem już nie roiła, tylko o oswobodzeniu Karola.
Tomaszek, przed którym ukryć nie mogła wrażenia, jakie na niej każde jego przybycie czyniło, domyślał się już, jaki tajemniczy węzeł wiązał biedną panienkę z tym smutnym więźniem, który się doń z takim uśmiechem dobrotliwym za każdem przyjściem jego obracał.
— A wie panienka — rzekł — że ja panią w cytadeli widziałem, anom, z początku nie poznał, dopierom się już na pewno domyślił, jakem się dowiedział, że panicza do sali poprowadzili.
— Gdzieżeś ty mnie widział? — spytała Jadwiga.
— Ale na dziedzińcu — szedłem z tacą i imbryczkami, com się prawie o panienkę otarł, tylkom się nie kłaniał, bo niechże Bóg zachowa, żeby się oni dowiedzieli o moich znajomościach w mieście!
— A boisz ty się ich bardzo? — spytała zamyślona Jadwiga.
— Bogać, by się ich kto nie bał — rzekł Tomaszek, spuszczając głowę — srogieć to bestye, jak by Boga nad niemi nie było, ale jak się człek z nimi obędzie, to tak i widzi, że to ledwie okrzesane niedźwiedzie. Ludzkim rozumem, a z pomocą Bożą, to sobie człowiek zawsze z nimi da radę.
— A nie słyszałeś też — z obawą i bijącem sercem, podrzuciła Jadwiga — czy też kto z tych biedaków, co ich tam tylu trzymają, nigdy z tego więzienia nie uciekł?
Tomaszek, nie odpowiadając nic, pochwycił się za głowę, spojrzał na panienkę przestraszony i nie rychło wybąknął.
— Jeszcze pono nigdy tej praktyki nie było, boć to człeku i na myśl nie przyjdzie z pod tylu ryglów się wydostać.
Panna Jadwiga, tym razem nie nalegała nań bardzo, ale żegnając go, powiedziała mu tylko:
— Pamiętajcie — mój Tomaszku — że jak mi temu panu dobrze służyć będziecie, to już ja w tem, że wam chatę i kawał ziemi w spokojnym kącie, gdzie moskiewskie nie dojdzie oko, przygotuję, i będziecie tam siedzieć resztę życia, jak u Boga za piecem.
Tomaszek w rękę ją pocałował, rozczulony.
— A! moja złota panienko — rzekł — gdybyć to prawda była! ale się to człeku we łbie nie mieści takowe szczęście. A gdzieżby to dostać takiej chaty i gruntu, żeby za nie nic nie płacić i z nich nic nie robić?
— Już ja ci taką wynajdę, tylko mi posłużcie mój Tomaszku.
Gdy w kilka dni później, żołnierz nadszedł znowu, zdumiała się panna Jadwiga, jego zamyślonej twarzy, widać było po nim, że mocno brał na rozum i nad przełamaniem wielkiej jakiejś trudności pracował. Gdy wszyscy odeszli, a w salonie została ciotka, nad robotą w kątku, a Tomaszek z Jadwigą, żołnierz po cichu sam rozpoczął rozmowę.
— Od tej pory, jak mi panienka powiedziała o tej chacie, we dnie, w nocy, chodzi mi po głowie, a takem sobie już ją zbudował, że wszyściutkie znam kąty, a serce mi się do niej tłucze, aż człek głupieje. Z przeproszeniem panienki, pokusa straszna, jak szatańska. Radaby dusza do raju, ale grzechy nie puszczają. Już ja się domyślam, o co tu sprawa chodzi, ale kiej do dyabła trudno!
Jadwidze znowu serce bić mocno zaczęło. Trochę nadziei błyskało w jej oczach, ale jak się tu było spuścić na takiego Tomaszka, którego roztropność w tak trudnej sprawie starczyć nie mogła? Nieznajomość miejsca i warunków nie dozwalała mu dopomódz i wskazać środki, trzeba było, zdając się na opatrzność, zaufać niesłychanemu szczęściu i tej zarozumiałości moskali, która im nawet domyślić się nie dopuszczała, że ktoś może powziąć zamiar ratować się z cytadeli ucieczką.
— Ja to już, proszę panienki — rzekł po chwili Tomaszek — troszka se namotałem, jakby to ono zrobić się mogło, ale gdyby się człek i odważył na tę sprawę, to tak i straszecznie ciężko. Niechno tylko panienka uważnie posłucha, co ja powiem. W tym samym pułku co i ja, służy moskal, het z głębokiej moskiewszczyzny, i choć moskal, ale to niby nie ich wiary człowiek, ale z tych, co to ich starowierami nazywają. Może panna słyszała, a może i nie słyszała, co oni mają swoich księży i swoje cerkwie, osobne w lasach i inne nabożeństwo, a jak moskale pospolici i ich nie lubią, tak oni się też niemi brzydzą. To tak, jak u nas unitów, proszę panienki, tak ich tam gwałtem do tej cesarskiej cerkwi nawracają. Ale choć ich niby nawrócą zawsze, tak i oni swoją wiarę trzymają. Ot, choćby i ten, o którym mówię, to niby taki moskal jak i drudzy, ale już woli nas katolików, jak tę syzmę. To my się z nim bardzo poprzyjaźnili. I on mnie powiadał, że jakoby gdzieś pod Prusakiem, za granicą, są całe wioski jego braci i tak mnie macał, że to ja tutejszy, czyby my razem nie drapnęli. Otóż — dodał Tomaszek — (to tylko bieda, że ja muszę bardzo długo gadać, ale inaczej, to panienka nie zrozumiałaby), ten moskal, Nikifor, jest bardzo rozumny człowiek, bez niego ja w tej sprawie nic nie poradziłbym, a jak on się w nią wda, to chyba wszystko się dobrze zrobi...
Jadwiga, zamyśliła się nad tem bardzo, czy bezpiecznie było tylu ludzi do tajemnicy przypuszczać, obawiała się zdrady, umyślnej lub przez samą niezgrabność, mogącej wydać wszystko. Nie odrzucając więc ofiary Tomaszka, zażądała widzieć tego Nikifora, który mógł być wybawcą Karola. Ale potrzeba było, nie mówiąc mu nic, sprowadzić go pod jakimś innym pozorem.
Tomaszek wziął to na siebie i następującej niedzieli przyszedł z niemłodym już mężczyzną, którego uderzająca fizyonomia pełna powagi i surowości przypominała, mimo ochydnego munduru, pustelników i ascetów. Jakiś głęboki smutek, którym piętnuje niewola, oblewał jego lica, a na czole wisiała, jak chmura, troska, która się na niem głębokiemi marszczkami wyryła.
Tomaszek, prowadząc Nikifora, musiał mu wprzódy nagadać o swoich paniach, o ich stosunkach i przemożności, zapewnić go, że one jedne ucieczkę im obu ułatwić mogą, a nigdy w świecie by ich nie zdradziły.
Nikifor długo się wahał, ale przywiązany do swej wiary i mnóstwa ze starego zakonu wziętych jej obrzędów, taki miał wstręt i obrzydzenie do otaczającego żołnierstwa, tak pragnął się wydobyć i połączyć ze starowiercami, którzy pod panowaniem pruskiem szukać musieli swobody sumienia, że wiedziony nadzieją, poszedł z Tomaszkiem do jego pani.
Rozmowa ze starym żołnierzem była nadzwyczaj trudną dla panny Jadwigi, nie umiała ona po rosyjsku, żołnierz ani słowa po polsku, Tomaszek zaś, który za tłómacza służył, prócz służbowego języka, nie wiele moskiewszczyzny posiadał. Jednakże szło to choć kulawo i wziąwszy Boga na pomoc, Jadwiga musiała wyrzec wielkie słowo, że szło o ucieczkę więźnia z cytadeli i że okupem jego miało być nietylko bezpieczne przeprowadzenie starowierca za granicę pruską, ale dosyć znaczna suma pieniężna.
Moskal się na to uśmiechnął.
— Wyście przywykli — rzekł — do tych co pieniądze biorą, ale myśmy nie z takich. Mam ja swoich dosyć pieniędzy od moich braci, ale co mi po nich, kiedy swobody nie mam, kiedy się na plugawe życie tych pogan patrzyć muszę? Pieniędzy — dodał — za duszę ludzką ja nie wezmę, ale za swobodę dacie mi swobodę.
Wyrzekł to z taką powagą, z takiem uczuciem, że panna Jadwiga uczuła dlań poszanowanie i powzięła w nim ufność. Już następnie łatwiej się było o resztę układać, ale i staremu Nikiforowi przedsięwzięcie wydało się bardzo trudnem. Znał on dobrze cytadelę, wszystkie jej przejścia i wchody, warty i straże i według niego jeden był tylko środek wyjścia: przebranie w mundur żołnierski. Należało jednak urządzić się tak, aby nie rychło spostrzeżono ucieczkę. Wybrać godzinę stosowną, okoliczności sprzyjające, a wykonać szybko i odważnie.
Żołnierz także utrzymywał, że na jeden raz ucieczka w ten sposób udać się mogła i obiecywał pokierować wszystkiem. Nie stanęła jednak umowa ani o dzień, ani o szczegóły, gdyż wiele wprzód przygotowań poczynić musiano. A naprzód uwiadomić i przysposobić Karola. Dostać pasporta, rozstawić konie, zamówić kryjówki dla uciekających w razie gwałtownej pogoni. Wszystko to spadło na jedną Jadwigę, która natychmiast po przyjaciela Karola, odprawiwszy obu żołnierzy, posłała.
Mimo obawy, gdyż w razie pochwycenia i żołnierze i więzień i ci, co do tego pomagali, życiem to opłacić mogli, Jadwiga miała jakąś otuchę, że się to wszystko udać musi. Wieczorem nadszedł zawołany Młot. Było kilka jeszcze osób w salonie, ale go zręcznie panna Jadwiga pod pozorem jakich książek, na drugi koniec salonu odprowadziła. Zdumiało ją to, że na twarzy młodego chłopca spostrzegła niby cień jakiegoś chłodu i nieufności.
Młot, jak wielu jemu podobnych, zawsze bogatszych i stosunkami związanych z arystokracyą, posądzał. A że świeżo rozeszła się była wieść o bytności panny Jadwigi w Brühlowskim pałacu, nieufnem okiem spoglądał na pannę Jadwigę. Nie domyślając się tego wcale, wprost przystąpiła do rzeczy.
— Kazałam pana prosić — bo mi jest jego pomoc potrzebną w bardzo ważnej sprawie.
Młot ledwie na ustach mógł powstrzymać pytanie: czy nie myślała być pośredniczką między stronnictwem ruchu a Wielopolszczykami; ukąsił się jednak w wargi i milczał, ale jakiś ironiczny uśmieszek igrał mu na twarzy.
— Boję się, aby nas nie podsłuchano — mówiła Jadwiga. — Udawaj pan, że ciekawie przepatrujesz książki, ja tymczasem mówić będę. Wiesz pan, że jestem przyjaciółką Karola, że kocham go jak brata. Karol jest wam wszystkim potrzebny, nieprawdaż?
Młot jeszcze nie dowierzając, nie domyślając się do czego to zmierza, skłonił tylko głową potakująco.
— Trzeba uwolnić Karola — mówiła Jadwiga. — Nie śmiej się pan... Jam wprawdzie słaba kobieta, ale mam wrodzoną przebiegłość córek Ewy. Otóż jeszcze raz proszę, nie śmiej się pan. Zyskałam już sobie dwóch żołnierzy z załogi w cytadeli, którzy mi do tego dopomódz mają i ucieczkę ułatwić. Rzecz jest niesłychanie trudna, ale przez to samo nikt nawet na myśl tego projektu wpaść nie może. Obu żołnierzy w nagrodę tego poświęcenia, potrzeba wykraść za granicę. Jednemu z nich przyobiecałam gospodarstwo gdzieś na Polskiej ziemi, ale nie pod moskiewskiem panowaniem; drugi Moskal, starowierzec, chce się dostać do Prus do swobodniejszych swoich braci...
Mówiła to szybko, patrząc niby w jakąś książkę, jakby rzecz najobojętniejszą. Młot ledwie uszom swym wierzył, stał przed nią zdumiony i zawstydzony, tak, że z początku odpowiedzieć nawet nie umiał, krew oblała mu twarz, chciałby był módz paść do nóg tej kobiecie, którą tak niesłusznie posądzał. Łzami nabrzmiały mu powieki, pochwycił jej rękę i począł ją całować, a Jadwiga spadającą na nią łzę poczuła. Po chwili dopiero podniósł głowę, spojrzał, rozśmiał się i rzekł:
— Pani jesteś świętą... słów mi braknie... Mów, rozkazuj, a choćby życia dla ciebie nie pożałujemy.
— Ale naprzód uwolnijmy Karola — rzekła żywo.
— Wszystko się to ułoży — rzekł Młot, o jedną tylko rzecz proszę, więcej o tem słowa nikomu. Żołnierzy choćby do Chin, bezpiecznie przetransportujemy. Nie wątpię ja bynajmniej o ich dobrej woli, ale radbym się przekonać, czy roztropność odpowiada chęciom, chciałbym ich zobaczyć.
— Miarkujesz pan — odpowiedziała Jadwiga, iż oni się obawiają i także by z jak najmniejszą liczbą do czynienia mieć chcieli; ale ponieważ się pan na mnie zupełnie spuścić nie chcesz, gdy tu przyjdą w niedzielę, bądź gdziekolwiek ukryty, abyś rozmowę wysłuchał.
— Dziwny to jednak skład okoliczności — rzekł po chwili młody człowiek, bo właśnie odebraliśmy z cytadeli pewną wiadomość, że biednemu Karolowi co najmniej to wygnanie na Sybir zagraża. Niewiem zkąd nabrano tego przekonania, że wpływ Karola był bardzo znaczny. Mają go za wielce niebezpiecznego i choć żadnej jeszcze winy nie znaleźli, za samych kilka książek, które zabrali u niego, mają go sądzić albo w sołdaty lub co najmniej na osiedlenie w oddalonych guberniach.
Jadwidze rumieniec niepokoju wystąpił na lica.
— Trzeba więc przyspieszyć — rzekła — jeśli macie jakie środki, starajcie się naprzód ułożyć z nim, czy się na ucieczkę zgodzi.
Młot wziął wszystko na siebie i wybiegł uszczęśliwiony, Jadwiga cały ten wieczór tak znacznie była weselszą, że i ciotka, która powodu dobrego humoru odgadnąć nie umiała i hr. Albert uradowali się tą niespodzianą zmianą. Posądzono biedną o jakąś skrytą zmianę w uczuciach, którym tylko płoche serca ulegają.
W kilka dni potem, stary żołnierz stawił się sam bez tłómacza, a Młot mógł być przytomny w rozmowie, udając brata Jadwigi. Przez ten czas, który ubiegł od ostatniego widzenia się, Nikifor osnuł już cały plan ucieczki, dnia tylko nie było można oznaczyć, gdyż wybór jego zależał od tego, jaki pułk i jaki batalion miał być na straży w cytadeli. Krótko zabawiwszy żołnierz odszedł, a Młot opowiedział Jadwidze, że Karol o projekcie był już uwiadomiony, ale mimo znużenia więzieniem, jakoś się wzdragał od tego niebezpiecznego kroku, sądząc, że i tak powinien by być wolnym. Namowy przyjaciół i odkryty mu dekret, jaki go czekał, skłoniły nareszcie, że ucieczkę przyjął.
W chwili, gdy już tak wszystko składać się zdawało najpomyślniej, w umyśle Jadwigi, zrodziła się wątpliwość i srogi jakiś niepokój. Teraz dopiero ochłonąwszy z pierwszej gorączki, chwyciła ją za serce obawa, ażeby rzucając się na niebezpieczne przedsięwzięcie, nie naraziła Karola na los daleko straszniejszy, niżeli ten jaki go mógł spotkać, gdy sprawa szła drogą zwyczajną. Któż wie, myślała, a nuż go pochwycą? nuż złapią? cóż mi pozostanie w razie nieszczęścia, które zgotuję mu własnemi rękami?
Jednego dnia te obawy, tak się stały dokuczliwemi Jadwidze, że chciała już posłać po Młota i wyrzec się wszystkiego. Wszakże uspokoiła się nieco, gdy wieczorem przybyły przyjaciel Karola, zapewnił ją najuroczyściej, że przez swe stosunki w cytadeli, zbadał jak najściślej cały plan i może być prawie spokojnym, że się to udać musi. Przestrzegł zarazem Jadwigę, że po ucieczce nastąpi jak najściślejsze poszukiwanie jej sprawców, że i w domu Jadwigi może być rewizya i badanie, że każdy jej krok śledzony będzie.
O to się ona jednak jak najmniej troszczyła i uśmiechnęła się, gdy Młot sądził, że się ulęknie.
— Bądź pan spokojny — rzekła — cierpieć potrafię i milczeć potrafię. Gdybym w więzieniu jednego z tych, co czynni być mogą, zastąpić mogła, jakże bym była szczęśliwa. Ale niestety! nas nawet do więzienia nie biorą!!
Nie przewidywała, mówiąc to, że świętokradzkie zuchwalstwo moskiewskie targnie się na święte niewiasty nasze, że i one pójdą okute w łańcuchy z pogolonemi głowami w Sybirskie stepy, że matki rozdzielają od córek, żony od mężów, że łącząc bezecne obelgi do ohydnych czynów, Moskwa się splami nieposzanowaniem kobiety, jak się zbezcześciła splugawieniem kościołów!
Nie przeczuwała, że stała u progu tej strasznej chwili, której podobnej nie mają dzieje, że wkrótce roztoczyć się miały przed oczyma ludzi owe obrazy wyuzdanego szaleństwa dziczy, którym przyszłe lata wiary dać nie zechcą. Nic jeszcze naówczas nie znamionowało tego rozpasania bezwstydnego, z którym Moskwa rzucić się miała na nieszczęśliwy kraj nasz, jak gdyby sama chciała między sobą a Polską wykopać przepaść pełną krwi, trupów, i popiołów, której nigdy nic zapełnić nie potrafi.
Dziwna rzecz, wieść o śmierci Mikołaja napełniła wszystkich jakąś radością, jakby z tą chwilą rozpocząć się miała era nowa, sam on podobno prorokował niedołężnemu synowi, że po jego tyranii łaskawym będzie mógł okazać się dla znękanych ludów; ale czem-że jest owo panowanie cara Mikołaja, owe nieśmiałe jego okrucieństwa obok tego systematycznego prześladowania, którego sprawcą już nie jeden Car, ale cały naród zepsuty i zezwierzęcany despotyzmem? Któż naówczas mógł przewidzieć krwawą zorzę, która tej nocy świtała w Polsce?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.