Powieści (Krasicki, 1830)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Powieści
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Powieści.
KADUR.

Był w mieście Damaszku człowiek, który przy moście przechodzących prosił o jałmużnę, a zwał się Kadur. Każdy z przechodzących dawał mu ją ochotnie, był albowiem, można rzec, zbiorem nieszczęścia. Mały i ślepy na jedno oko, garb miał na plecach, a na jednę nogę tak chromał, iż z ciężkością wielką przychodziło mu z miejsca jednego pójść na inne. W chorobie ciężkiej wszystkie mu były zęby wypadły, a tak się jąkał, iż go ledwo zrozumieć można było. Żebrząc przez czas niemały, zebrał był dosyć znaczne pieniądze, tą myślą, iż gdy do zamierzonego kresu kwotę pieniężną przyprowadzi, kupi sobie dóm i pole, i resztę życia jakożkolwiek wygodnie i uczciwie przepędzi.
Niedaleko mostu, przy którym żebrał, był cmentarz : tam w jednym kącie pod drzewem pieniądze składał, sam zaś szedł na spoczynek do domu, blizkiego owego cmentarza. Jednego razu gdy się już zmierzchało, szedł ku cmentarzowi, chcąc przyzbierane przez dni kilka pieniądze do dawniej zakopanych przyłożyć, ale gdy przyszedł ku miejscu zbiorów swoich znalazł ruszoną ziemię i pieniądze zabrane. Pełen żalu i rozpaczy rwał włosy, i suknie swoje darł, rzewliwie płacząc. Usłyszeli jęczenie i płacz sąsiedzi, a wszedłszy do cmentarza, znaleźli Kadura ledwo żywego. Orzeźwili i pocieszyli, jak mogli, i dawszy jałmużnę odeszli. On zaś nie mogąc znieść rozpaczy i żalu, biegł ku rzece, żeby się w niej utopił. Przyszedłszy nad brzeg siadł, a rozmyślając o swojej nieszczęśliwej przygodzie, porwał się razem chcąc w rzekę skoczyć : ale w tem porwaniu, ile kulawy, padł na ziemię, a w tem ujrzał przy sobie poważnego starca, który pytając go o przyczynę frasunku, dał naprzód sowitą jałmużnę, a potem wszedłszy z nim w rozmowę, tak dalece gruntownemi dowodami przekonał go, iż odmienił myśl odjęcia sobie życia, i postanowił iść w świat.
Pożegnawszy więc starca, szedł ku Bagdatowi. Pomału szedł, ile kulawy, wszędzie się zaś po drodze jałmużną żywił. Już był większą połowę drogi odprawił, gdy potkał karawanę kupców, którzy tak jak on, zmierzali ku Bagdatowi. Spytali go, gdzie idzie? chciał natychmiast odpowiedzieć, ale jąkanie jego uczyniło, iż go zrozumieć nie mogli : śmieli się wszyscy, a on gdy się przecież na odpowiedź zdobył, zmiłowali się nad nim i pozwolili mu wsiąść na jednego wielbłąda. Podziękował, jak mógł, za tę uczynność, i jechał z nimi. Po kilku dniach postrzegli tuman prochu i pyłu naprzeciw siebie, natychmiast ile w stepie strwożyli się ludzie karawany, nie bez przyczyny : liczna albowiem zbójców gromada ich napadła, i lubo się bronili mężnie, jedni zginęli, drugich w niewolą wzięto; a między tymi Kadura. Zaczęli więc rozbójnicy trząść i obnażać jeńców, a zabrawszy kto co miał, zabijali. Przyszła kolej i na Kadura, ale ten co go trząsł i obnażał, postrzegłszy, iż i odzież jego była nikczemna, i że żadnych przy sobie nie miał pieniędzy, rzekł do współtowarzyszów : darujmy życiem tego żebraka, i zezwolili wszyscy.
Jeden z nich ślepy na jedno oko i kulawy, przybliżywszy się ku Kadurowi, gdy postrzegł, iż i z twarzy podobni sobie byli, śmiać się niezmiernie począł, a zawoławszy innych rzekł : dziękuję wam wielce, żeście tego żebraka od śmierci uwolnili, nie widziałem w życiu mojem nic do mnie podobniejszego, jak on jest : i gdybym nie był o tem przekonanym, że brata nie mam, rozumiałbym, żeśmy bliźnięta. Przystąpił zatem do Kadura, i uderzywszy go po ramieniu, rzekł : bracie! w dalekąś drogę szedł, a lekkoś się wybrał, weź moję delią i turban, a idź, gdzie ci się podoba. Włożył mu zatem turban swój i okrył go delią. Patrząc na to naśmiali się do woli zbójcy, i każdy dał mu jałmużnę, dość iż niemałą kwotę pieniędzy zebrał. Podzielili się rozbójnicy karawaną, i każdy z zdobyczą swoją odjechał : Kadur zaś szedł ku Bagdatowi. Wstępując do najbliższego ku stolicy miasta, gdy w bramę wchodził, przełożony nad strażnikami skoczył ku niemu i zawołał, oto jest Gumlach! trzymajcie go. Wypadli zatem strażnicy i wraz z przełożonym swoim poprowadzili go do Kadego. Gdy przed Kadym był postawionym Kadur, rzekł przełożony strażników : oto jest ów Gumlach, który przed kilką dniami brata mojego zabił, delią jeszcze jego i turban ma na sobie. Kazano zawołać świadków, a wszyscy znający owego Gumlacha, widząc tęż samę postać, a do tego, iż był ślepy i kulawy, stwierdzili przysięgą, iż to Gumlach. Nie bawiąc wskazał Kady na śmierć Kadura.
Odwoływał się Kadur do sądów bożych, zaklinał i sędziego i świadki; próżne były i prośby i zaklęcia. Stanął kat i gdy z klęczącego na piasku Kadura delią zrzucił, porwał za rękę kata, już się zamierzającego z mieczem, przełożony strażników, i obróciwszy się do Kadego rzekł : Sędzio wiernych! odwoływam to, com powiedział. Powierzchowność i mnie i przytomnych świadków złudziła. Gumlach, którego znam, prosty i kształtny jest, a u tego człowieka, widzę garb, którego pod obszerną delią rozeznać nie było można. Toż samo stwierdzili świadkowie, a natychmiast Kady odstąpić kazał katowi, i opatrzywszy z przytomnemi Kadura jałmużną, wolnym go być uznał. Dziękując więc panu Bogu, w dalszą podróż ku Bagdatowi wyszedł.
Wkrótce spotkał człowieka niosącego sakwy na plecach, przywitali się wspólnie, a że i tamtem szedł do Bagdatu, postanowili wspołem tę podróż odprawić. Po kilku dniach, gdy wychodzili z lasu, a słońce niezmiernie dopiekało : rzekł towarzysz do Kadura : usiądźmy w cieniu krzaczków, póki gorącość nie przejdzie, i odpocznijmy sobie. Siedli więc, a tamten położywszy przy sobie sakwy, układł się i zasnął. Gdy się przebudził, postrzegł na krzaczkach owoc w łupinie, nakształt orzecha, wstał zatem, i kilka ich zerwał : toż uczynił i Kadur, ale włożywszy w usta, że zębów nie miał, a łupina była twarda, rzucił precz od siebie z gniewem orzechy. Śmiał się patrząc na to jego towarzysz i rzekł: a widzisz niebożę, jakto dobrze mieć zęby, było swoich lepiej pilnować, byłbyś teraz gryzł orzechy. To gdy mówił, wziął jeden, zgryzł, zjadł, i padł na ziemię : skoczył ku niemu Kadur, ale już był bez duszy. Usiadł więc przy umarłym i rzewnie płakał.
Po niejakiej chwili, postrzegł jadącego na dzielnym koniu człowieka, a zanim kilku innych jechało. Ten gdy postrzegł płaczącego Kadura, a przy nim umarłego towarzysza, zsiadł z konia, i wypytywał się o przyczynę śmierci tego, którego ciało leżące przed sobą widział. Opowiedział rzecz, jak się działa Kadur, i pokazał owoc, który zjadłszy towarzysz jego, umarł. Dziękuj Bogu, żeś i ty nic* zginął, rzekł ów człowiek, ten owoc trucizną jest najzjadliwszą : skoro go kto połknie, w tym prawie momencie umierać musi. Kazał zatem sługom, aby zwłoki pogrzebli, na jednego zaś konia, na którym sługa jechał, pozwoliwszy siąść Kadurowi, wziął go z sobą. Przyjechali wkrótce przed dóm wspaniały, i wjechali na dziedziniec obszerny. Zsiedli z koni, a ten który z sobą zabrał Kadura, pan domu owego, wziął go za rękę i z sobą prowadził.
Weszli w gmachy ozdobione ze wszystkich stron rzeźbą wyborną i malowaniem : przyszedłszy nakoniec do jednej galeryi, z której się bardzo piękny widok ukazywał, usiedli na wygodnych sofach, a gospodarz domu tak mówić zaczął :
Łaska to jest Boża, kiedy raczy zdarzyć sposób, jakby ucieszyć, posilić, i wspomódz bliźniego naszego. Dowiedziałem się od ciebie o twojej przygodzie : proszę, opowiedz mi wszystkie okoliczności twojego życia. Zaczął zatem opowiadać Kadur wszystko, co mu się kiedy zdarzyło, osobliwie od owej ostatniej okoliczności, gdy mu cały zbiór jego na cmentarzu zachowany ukradziono. Zastawiono dalej stół, i gdy wieczerza skończyła się, odprowadził pan domu Kadura do pokojów jemu wyznaczonych. Nazajutrz gdy wyszedł Kadur z izby, gdzie spał, znalazł w przedpokoju wyznaczonego dla siebie sługę, i szaty nowe, w które się oblókł. Wkrótce przyszedł pan domu, i bawili się rozmowami aż do czasu obiadu, po którym wyjechali razem na koniach dzielnych, a po odprawionej przechadzce weszli do ogrodu. Zaprowadził go do bardzo pięknego kiosku gospodarz, z którego widok był na jezioro, pod sam ogród podstępujące. Przyniesiono sorbety, a gdy się niemi zasilili i ochłodzili, rozmaite się między nimi rozmowy wszczęły. A że Kadur miał rozum bystry, wszystko co mówił, zdało się wielce podobać gospodarzowi. Przez niedziel dwie przebywał w domu owym Kadur, codzień rozmaite, a bardzo wdzięczne rozrywki nastawały : zgoła nie znawszy przedtem żadnej słodyczy, mniemał się być w miejscu owem, które prorok duszom uwielbionym po śmierci oznacza. Jednego razu gdy się zabierało ku zmroku, przechodzili się nad jeziorem : zwrócił się nieco gospodarz, i zawoławszy Kadura, prowadził go krętemi ścieżkami przez gaj, zasadzony wyniosłemi drzewy, pomiędzy które szumiąc przebiegały strumyki. Noc była pogodna, a blask xiężyca, gdy się pomiędzy rozłożyste gałęzie przebijał, sprawił miłą posępność, wabiącą ku myśleniu. Po krótkiej chwili uderzył w oczy Kadura wielki blask i ujrzał znagła gmach wspaniały, z którego okien pochodziło to światło. W pierwsztm zadziwieniu krzyknął : ah! jużcito widzę ów raj, który prorok obiecał. Rozśmiał się na takowy okrzyk gospodarz, a w tem weszli na schody, drzwi otworzono sali, złotem i marmurami ozdobionej, niezliczonem światłem błyszczącej, i odezwała się wyborna muzyka.
Odchodził prawie od siebie Kadur, wtem obróciwszy się ku niemu gospodarz rzekł : W twojej jest mocy być tego wszystkiego panem : klasnął zatem w ręce; drzwi się poboczne otworzyły, i wyszło sześć Murzynek, a za niemi mała jakowaś osoba przykryta gazą złocistą, garbata i chroma. Przybliżywszy się stanęły murzynki z obu stron sofy, a osoba mała skłoniła się. To jest moja córka rzekł gospodarz : dziedziczka jedyna wszystkiego co mam, dam ci ją za żonę, jeśli twoje zezwolenie nastąpi. Chciał do nóg paść Kadur gospodarzowi, ale ten, porwawszy się z sofy przystąpił do córki, zdjął gazę pozłocistą, która ją zakrywała, i natychmiast ujrzał Kadur, lubo była w pierwszej młodości, twarz jej pełną zmarszczek, ślepa była na jedno oko, a zęby jako kły z obu stron wychodziły jej poza usta. Wzdrygnął się, przezwyciężając jednak wstręt, oświadczył gospodarzowi, iż z ochotą córkę jego weźmie za żonę. Natychmiast ze wszystkich stron odezwały się brzmienia i odgłosy wybornej muzyki; weszli do drugiej sali, gdzie stół wspaniały zastawiony znaleźli. Posadzony był Kadur koło swojej oblubienicy, i udawał się być w największej radości. Gdy się wieczerza skończyła, wziął za rękę Kadura gospodarz, i do gabinetu zaprowadził : tam usiedli na bogatych węzgłowiach, a gospodarz tak mówić począł:
Los nie chciał mnie mieć zupełnie szczęśliwym, widziałeś moję córkę. Co jednak ujął jej urodzie, nagrodził w przymiotach. Wielu było starających się o nię, ale mimo zwyczaj krajów naszych, córkę moję ukazywałem każdemu, i lubom namienił o jej rzadkich przymiotach, natychmiast z domu mojego wyjeżdżali. Spotkawszy ciebie tak niemal upośledzonego, jak ona, przyszło mi na myśl, iż może będziesz tym, którego wyroki Bozkie do uszczęśliwienia córki mojej wyznaczyły. Ale iż to, co teraz czynisz, może jest dla ciebie zbyt przykrą ofiarą, otwórz myśl : nie będę miał za złe, gdy powiesz, iż córki mojej nie chcesz. Oświadczył natychmiast Kadur, iż się na powierzchownościach nie zasadza, a gdy jeszcze o szacownych przymiotach upewniony, przekłada je nad powierzchowność, choćby i najwdzięczniejszą była.
Ucieszyło wielce to oświadczenie gospodarza; wstawszy więc wesoły do córki poszedł; że zaś były drzwi gabinetu otwarte, wyszedł przez nie Kadur do ogrodu, a rozmyślając o tem, co się z nim działo, usiadł nad brzegiem kanału, który był niedaleko gmachu owego. Zamyślenie jego trwało dość długo; w tem wstrzęsło się gwałtownie miejsce, na którem siedział, grzmot dał się słyszeć, padł Kadur twarzą na ziemię, a gdy z przestrachu ocucony wzniósł głowę i oczy otworzył, postrzegł przed sobą stojącą tęż samę osobę, którą był widział, gdy chciał w rzekę wskoczyć. Starzec ów zbliżywszy się, tak mówił do niego :
Los, słowo czcze: co Bóg przeznaczył, to jest dla ludzi wyrokiem. Wtenczas gdy dla straconych pieniędzy chciałeś się w rzece topić, pamiętasz, żem cię od tej myśli bezbożnej odwiódł; i to pamiętać masz, iż dla tego żeś był kulawym, skok twój ku rzece był przyczyną upadku, a ten upadek wybawił cię od utonienia. Wzruszony tem, com ci naówczas powiedział, przestałeś rozpaczać; jąkanie twoje rozśmieszyło kupców, i zyskałeś niem towarzystwo karawany, a dla tego żeś nic nie miał, uszedłeś śmierci. Garb twój wybawił cię, gdy już wzniesiony miecz katowski nad sobą widziałeś; żeś zębów nie miał, uszedłeś trucizny w orzechach; nakoniec żeś ślepy garbaty i kulawy, czeka cię los szczęśliwszy, niżbyś się spodziewać mógł. Uderz czołem, a wiedz, iż częstokroć, co wy ludzie nazywacie nieszczęściem, darem jest Bożym. Dotknął się zatem ów starzec Kadura; garb zginął, zęby się przywróciły, jąkanie ustało, noga się wyprostowała, a starzec zniknął.
Padł na twarz Kadur dziękując Bogu; a gdy kończył modlitwę, ujrzał bieżącego ku sobie gospodarza, z oznajmieniem, iż wszystkie kalectwa córki zleczone razem ustały. Widząc równie Kadura odmienionego, prowadził go do oblubienicy : tej nie poznał Kadur, wzrost albowiem i kształt należyty zyskała : a gdy zdjął zasłonę z twarzy ojciec, pokazała się piękność jej twarzy nadzwyczajna : z niewymowną więc radością obchodzili dzień tak szczęśliwy. Kadur cnotliwą, piękną i bogatą żonę dostawszy, żył z nią do ostatniej starości, a teść jego poczciwy i czuły, dzieci wnucząt swoich przed śmiercią oglądał.



SEGED.
PRZEŁOŻENIE Z FRANCUZKIEGO.

Monarcha udzielny wielu narodów, pan źródeł Nilu Seged, po siedemnastym roku panowania swojego, tak do siebie mówił : Skończone są prace twoje o Segedzie! zgnębiłeś nieprzyjaciół, podbiłeś pod moc i jarzmo twoje sąsiedzkie narody, uskromiłeś buntowników, zbogaciłeś poddanych, opasałeś twierdzami granice, wspaniałemi gmachy ozdobiłeś miasta, drżą na imie twoje sąsiedzi, kochają cię poddani twoi : użyj szczęścia, i po tylu pracach odpocznij rozkosznie. Postanowił zatem odłożyć dziesięć dni w roku na to tylko jedynie, aby odrzuciwszy wszystkie sprawy, jak najprzyjemniejszych używał zabaw. Kazał więc w całem państwie swojem szukać miejsca najrozkoszniejszego, gdzieby mógł owe dziesięć dni przepędzać. Znaleziono na jeziorze Dumbia wyspę, która zawierała w sobie to wszystko, na co się przyrodzenie zdobyć może. Uwiadomiony o tem Seged, zwołał Architektów, i kazał im, aby się do tej wyspy udali, wystawili pałac jak najwspanialszy, zasadzili ogrody wyborne; zgoła udziałali wszystko z jak najwytworniejszym kształtem i wspaniałością. Dano niezmierne skarby, nie kazał bowiem żadnego czynić oszczędzenia. Chcąc tym większe mieć ukontentowanie, postanowił u siebie dopiero wtenczas owę rozkoszną wyspę odwiedzić, kiedy wszystkie i gmachy i kształcenia gotowe będą; więc za przybyciem miał mieć użycie i zadziwienie. Gdy wszystko już było w gotowości, dano o tem znać Segedowi : on zaś chcąc powiększyć ukontentowanie, wyznaczył na podróż z sobą najrozumniejsze, najgrzeczniejsze i najkształtniejsze osoby płci obojej. Wyjechał zatem, a rozżarzona imaginacya tak dalece ukształcała mu owo miejsce rozkoszne, iż gdy do wyspy przybył, nietakie jej były wdzięki, jak on mniemał; gmachów wspaniałość, nietaka jak chciał; ogrody nietakie, jak o nich trzymał. Kazał więc przywołać Architektów, zgromił ich, iż zadosyć woli jego nie uczynili: a że go to w zły humor wprowadziło, nie przypuścił do siebie nikogo, i tak się zakończył dzień pierwszy.
Nazajutrz obudził się z bólem głowy, całą noc albowiem o tem myślał, od czego zabawy zacząć; a że wszystko, czegokolwiek pragnąć mógł, było na pogotowiu, gdy się do jednych zabaw nakłaniał, drugie opuszczać żal mu było. W tej więc około południa zostając niespokojności, zwołał radę : zdania były rozmaite, rada zaś tak długo trwała, iż gdy chciał wyjść z pałacu, postrzegł, że słońce zachodziło : wrócił się więc z gniewem, i tak się zakończył dzień drugi.
Kiedy się obudził trzeciego dnia, deszcz padał, a właśnie ułożył był dawać illuminacyą : złorzeczył więc i słońcu i dniowi i chmurom : a że i chmury po tym gniewie pańskim nie zeszły, i słońce po tym gniewie pańskim nie zajaśniało, i mimo gniew pański deszcz coraz rzęsistszy padał; kazał powiedzieć, iż się na pokojach nie pokaże, i tak się skończył dzień trzeci.
Nazajutrz po przebudzeniu postrzegł Seged, iż dzień był jasny, pogodny : kazał więc zaprosić towarzyszów podróży na pokoje; a gdy się zeszli, wyszedł z wesołą twarzą i rzekł : Przyjaciele! dziś się będziemy cieszyć do sytości; bawmy się więc, śmiejmy się, żartujmy, niech ten dzień będzie najmilszym życia naszego. Przyrzekli zatem wszyscy, iż się będą sowicie cieszyć; ale jak na nieszczęście i przed obiadem i przy obiedzie i po obiedzie, im więcej zalecał Seged, żeby się bawili, tym bardziej jakowaś nudność wszystkich opanowała. Jaki taki odezwał się, iż coś śmiesznego powie : powiedział, i nikt się nie śmiał. Damy wachlarzami, chustkami kawalerowie zasłaniali ziewania : do tego nakoniec przyszło, iż ledwo nie z płaczem poszedł spać Seged, i lak się skończył dzień czwarty.
Wyznaczona była piątego przechadzka na jeziorze, a po niej wspaniały fajerwerk. Wsiedli więc po obiedzie w łodzie wspaniałe i kształtne, ale zdało się Segedowi, że nie dosyć były obszerne. Niektóre z dam, mniej przyzwyczajone do żeglugi, ckliwość uczuły, jednej się zdało, iż postrzegła krokodyla, i zaczęła mdleć; trzeba więc było przybijać do lądu przed czasem wyznaczonym; a że Seged rozkazał, iż skoro się wróci, miano zapalić fajerwerk; że był jeszcze dzień, źle się wydały ognie, zatem szedł do siebie i tak się skończył dzień piąty.
Już była połowa szóstego dnia przeszła, a Seged dziwował się, iż mimo tyle starań, wydatków i usiłowania, przecież się nie bawił. Postanowił więc u siebie ten dzień z jak największą okazałością przepędzić. Oblókł się więc w kosztowne szaty, i zasiadłszy na tronie, przypuścił wszystkich do oglądania oblicza swojego, i rzekł : dziś ja chcę, iżbyście poznali i dobroć i szczodrobliwość moję. Zaprowadzeni do gmachu wspaniałego towarzysze podróży Segeda, zastali na stołach rozsławione wspaniałe dary, nad każdym wyrażone było nazwisko tego, który je brać miał. Przyszli potem na pokoje monarchy, ale marszałek wielki nieco ponury : zdało mu się albowiem, iż roztruchan złoty, który się podskarbiemu dostał, był nieco ważniejszym, niż jego. Ochmistrzynią królewny obchodziły rubinowe zausznice, dane żonie wielkiego Łowczego, a jej tylko były szmaragdowe, i nie o trzech gruszkach. Kanclerz wielki wziąłci prawda pugilares w dyamentach; sekretarza wielkiego, lubo nie tak bogaty, był z portretem królewskim. Chociaż się więc wszyscy, gdy zeszli na pokoje, przymuszali do radości, poznał Seged, iż byli urażeni; porzucił zatem zgromadzenie, i tak się skończył dzień szósty.
Po przebudzeniu, dnia następującego myślał Seged, jakby się lepiej bawić, niż przed tem, i zdało mu się, iż dla tego źle przeszedł dzień wczorajszy, iż używając wspaniałości monarszej, zraził współtowarzyszów, i odjął im śmiałość. Postanowił więc przez ten dzień cały pospolitować się ze wszystkimi, tak jakby był im rówien. Ucieszyła go wielce ta myśl, i kazał ogłosić, iż przez ten dzień będzie wszystkim wolny do niego przystęp. Skoro więc ukazał się na pokojach, zastał ścisk wielki, a widząc, iż się mało kto na niego patrzał, nie w smak mu to poszło. Gdy pora obiadowa przyszła, obrał sobie ostatnie miejsce u trzeciego stołu; a tak dalece zachowali łaskę monarchy stołownicy, iż mu się prawie nic jeść nie dostało. Po długo przeciągnionym obiedzie poszli wszyscy do ogrodów : rozmaite muzyki grały, przysmaków, win jak najwyborniejszych obficie dodawano. Rozgrzani trunkiem, cieszyli się wszyscy i tańce zaczęło, ale gdy zmierzchać zaczynało, owa rozhukana zgraja, stała się niespokojną i swarliwą, przyszło do bitwy, a tak dobrze, iż z pobitem okiem Seged się wymknął, i tak się skończył dzień siódmy.
Po wczorajszych trudach odpocząwszy Seged, postanowił się bawić dowcipnie i rozumnemi zabawami : zwołano mędrców. Gdy przyszli, zaniemieli, jak gdyby im kto usta zawiązał. Przypisując monarcha milczenie skromności, rzekł : odłóżcie bojaźń na stronę, a użyczcie mi skarbów mądrości waszej. Zaczął zatem prezydent akademji oracyą, i gdy po trzech kwadransach, przyszedł do probacyi drugiego paragrafu pierwszej części, a jeszcze dwie części zostawały, dano znać do obiadu. Odetchnął Seged; jedli mędrcy żwawo, a gdy wielbiciele wstrzemięźliwości zaczęli wypróżniać puhary i czasze, rzekł w sobie : wino ich wymowniejszymi uczyni; i uczyniło. Zaczęła się dysputa, każdy zdanie swoje utrzymywał żwawo, po argumentach nastąpiły przymówki, po przymówkach złorzeczenia, po złorzeczeniach byłoby jeszcze do czegoś gorszego przyszło, gdyby Seged nie kazał mędrcom pójść precz, i tak się skończył dzień ósmy.
Gdy się nazajutrz przebudził Seged, przyszedł do niego ten, który zawiadywał teatrami, oznajmując, iż czekają i muzykanci i aktorowie i tanecznicy, rychło im się popisywać każe. Ucieszyło to Segeda, ile że już wcale nie wiedział, jak się bawić. Kazał więc, żeby zaraz po obiedzie grano jak najwyborniejsze koncerta, i ażeby cokolwiek było muzykantów, wszyscy stawili się do grania. Komedya żeby była nowa, a bardzo ucieszna, balety i przyozdobienia teatru, jakich jeszcze nie widziano.
Po obiedzie gdy otworzono drzwi pobliższej sali, dał się słyszeć grzmotny odgłos kilkaset muzykantów. Zaczęli się więc słuchacze po cichu skarżyć na zbytnią przeraźliwość. Postrzegł to Seged, kazał skończyć koncert, i szedł na komedyą. Autorowi sprzyjał podskarbi wielki, a koniuszy nieprzyjaciel podskarbiego, namówił swoich partyzantów, iż gdy podskarbińscy zaczną aplaudować i w ręce klaskać, oni natenczas będą nogami tupać. Podskarbi był stary, koniuszy młody, poszły damy za koniuszym, król za wielością głosów, i nie dokończono komedyi. W balecie przestraszyły błyskawice młodszą królewnę; kazał król żeby była pogoda; musiał więc Pluton z Prozerpiną i z furyami skakać na polach Elizejskich, a gdy to rozśmieszyło patrzących, rozgniewało Segeda, i tak się skończył dzień dziewiąty.
Już tylko dzień jeden zostawał do zabawy. Najmilsza Segedowi, a dawno ukochana Amida znajdowała się w jego towarzystwie. Umyślił więc cały ten dzień jej oddać. Jakoż przygotowania były uczynione na obiad wyborny, koncert, illuminacye, fajerwerk i bal w pałacu ogrodowym. Zajaśniał ten dzień, i na gotowalni zastała Amida niezmierną moc klejnotów, między innemi niezwyczajnej wielkości dyamenty otaczały noszenie, wśród którego był portret Segeda. Gdy więc przyszedł, zastał ją w blasku darów swoich. W oczach jego ucałowała portret, mówiąc : iż reszta zdawała się jej być prostemi kamieniami. Rozrzewniony takowem oświadczeniem, posadził ją u stołu na pierwszem miejscu. Cyfry Amidy ukazywały się wszędzie, w koncercie jej pochwały śpiewano i grano, w fajerwerku jej się imie paliło, taniec pierwszy z nią zaczął. Gdy już było późno w noc, wyszła Amida do najrozkoszniejszego z pałacyków ogrodowych, postrzegł jej wyjście Seged i skrytemi ścieżkami szedł tam, gdzie ją znaleźć mniemał. Bieżąc z niecierpliwością usłyszał głos, stanął natychmiast i poznawszy, iż był Amidy, te słowa słyszeć mu przyszło : najukochańszy Zelmirze! (byłto odźwierny) ach czemuż los nie uczynił Segeda odźwiernym, a Zelmira monarchą. Zdrętwiał na te wyrazy, i porzuciwszy ogród wyszedł w pole pełen żalu i rozpaczy. Błądząc po nocy spotkał Safara, niegdyś swojego nauczyciela który korzystając z chłodu przechadzał się nad brzegiem strumyka. Wynurzył przed nim przyczynę dolegliwości swojej, opowiedział, jak chcąc się bawić, znudził się, a Safar rzekł : miłościwy panie! nie można zabawom rozkazywać, żeby przyszły, a gdy przyjść zechcą, trzeba umieć ich użyć.



HAZAD.

Był niedaleko miasta sławnego Damaszku, w okolicach jego mieszkający na ojczystej majętności starzec, zwany Hazad, ten miał trzech synów, którym wedle stanu swego dał jak najlepsze wychowanie. Gdy doszli lat, będąc chorobą ciężko złożonym, kazał im przyjść do siebie, i gdy przyszli rzekł : Duch niebios Azar szczególnym familji naszej jest protektorem; ten mi się dnia dzisiejszego pokazał widocznie i oznajmił, iż ty mój synu najstarszy Ibrahimie masz być żołnierzem, ty średni Osmanie prawnikiem, ty najmłodszy Juzupie kupcem. Przepowiedział, iż wszystkim wam trzem będzie się powodziło. Dał mi zatem trzy srebrne puszki, które przed wami widzicie postawione, a dał je z rozkazem, abym każdemu z was jednę z nich oddał. Dał każdemu zatem jednę z tych puszek, mówiąc : gdy ty Ibrahimie, który masz być żołnierzem, zostaniesz wodzem półku, otworzysz swoję. Ty Osmanie, który masz być prawnikiem, gdy sędzią zostaniesz, toż samo uczynisz z twoją. Ty zaś Juzupie, który masz być kupcem, otworzysz także swoję puszkę; ale wtenczas, gdy się w handlu dziesięć kies dorobisz. Starajcie się miłe dziatki wszelkiemi sposobami każdy dojść do tego stanu, a wtenczas... to mówiąc skonał.
Pogrzebłszy z niezmiernym żalem ojca, polecili się duchowi niebieskiemu Azarowi, i jął się każdy z nich w swoim stanie do zadosyć uczynienia obowiązkom swoim. Jakoż pracując statecznie, do tego zczasem przyszli, iż najstarszy dostał półk, młodszy sęstwo, trzeci dziesięć kies. Zeszli się więc, a gdy pierwszy Ibrahim otworzył puszkę, znalazł kartkę z tym napisem: tak kończ jakeś zaczął, a możesz być i wezyrem. Drugi Osmam znalazł na swojej : tak kończ, jakeś zaczął, a możesz być i muftym. Trzeci Juzup wyczytał : tak kończ, jakeś zaczął, a możesz mieć i tysiąc kies.



IBRAHIM.

Wychowany był w ścisłem zadość czynieniu przepisom Alkoranu Ibrahim, syn bogatego wielce kupca w Kairze. Gdy przyszedł do lat sposobnych ku działaniu, uczęszczał do miejsc, gdzie mógł z derwiszami lub najuczeńszymi i Santonami przestawać, dla tego, aby i z mów ich doskonałych i z świętego przykładu coraz większy postęp w cnocie brać mógł. Koran z ustawicznego czytania umiał prawie na pamięć, a czytając z jak największą uwagą i rozmyślaniem tłumaczów tej xięgi, do takiego stopnia wiadomości przyszedł, iż wyrównywał mistrzom w nauce tej najbieglejszym. Brakło mu tylko tego, iż jeszcze był nie odwiedził świętych miejsc Mekki i Medyny; pierwsze Kaabą lub domem bożym, drugie grobem proroka wsławionych.
Przeszło lat kilka w tem żądaniu, gdy śmiercią rodziców został, ile jedynak, panem całego ich a wielce dostatniego majątku. Oddawszy i obchodom zeszłych rodzicowi żałobie wymierzony zwyczajem powszechnym czas, udał się do uregulowania i poznania rozmaitych części swojego handlu, aby tym sposobem mógł poznać doskonalej stan majątku swojego. Zabrało i to czasu niemało, nim się rozpatrzył w gospodarstwie, i poznał handlu swojego istotę. Ułatwiwszy się w tem wszystkiem gotował się do podróży.
Corocznie w wyznaczonym czasie idzie z Kairu karawana do Mekki. Wpisał się Ibrahim w liczbę pielgrzymów i rozrządziwszy dóm, przysposobiwszy się w to wszystko, czego w pielgrzymowaniu owem potrzeba, puścił się w podróż świętą. Kraj Egiptu ku morzu czerwonemu piaszczysty jest, tym bardziej się zaś piaski powiększają, gdy się wchodzi w Arabią. Gdy wiec ku jej granicom pielgrzymi karawany dochodzą, opatrywają się w to wszystko, co potrzebne do wygód, tak ludzi, jako i bydląt, które z sobą a osobliwie wielbłądy prowadzić muszą. Po dość długim w stepach piaszczystych przechodzie, upałem niezmiernym strudzone pielgrzymy, znalazły studnią niezmiernej głębokości marmurem opasaną, i koło niej zasadzone drzewa palmowe, w których cieniu spoczęli, ochłodziwszy się wprzód z niewymównem uczuciem wodą czystą owej studni, z której obficie czerpali; w naczynia, które tylko mieli, nabrali wody, ile że jej nie można było dostać o dwa dni dalszej podróży.
W tem zakrzątnieniu gdy byli, nastąpił czas przykazany umywania się, rzucili się więc wszyscy ku studni. Żarliwy w zachowaniu obrządków Ibrahim był z najpierwszych, i gdy odbywał powinności, postrzegł, iż starzec nie daleko studni siedzący, dał wszystkim czas do umycia, a sam się nie kwapił. Odszedł więc zgorszony wielce. Przyszła karawana do Mekki, a po odprawionych obrządkach zastał w Bazarze owego starca, którego przy studni widział. Przybliżywszy się więc do jednego z mieszkańców Mekki, u którego stał gospodą, pytał, wskazując na starca, cobyto był za człowiek. Jestto, odpowiedział ów Mekki mieszkaniec, najszacowniejszy obywatel Arabji. Jak go tak śmiesz zwać, rzekł Ibrahim, przed kilką dniami w stepie u studni nie mył się z nami, a była właśnie godzina umywania. Nie chybił on obrządku zapewne, rzekł ów mieszkaniec, mył się pewnie, lub pierwej, lub później: on albowiem z niezmiernym kosztem, kazał wykopać i sporządzić tę studnią, abyście się w niej posilali i myli.



JUZUP.

W Basorze mieście wielce handlowem, był obywatel nazwiskiem Juzup. Miał on rodziców ubogich, sam też będąc do handlu zdatnym, tyle tylko zyskał ze wstrzemięźliwego życia, iż mógł się obchodzić tem co miał, i dać dzieciom uczciwe wychowanie : zgoła był w stanie mierności uczciwej. Stryj jego Rachib był kupcem, a że w kunszcie swoim był z pracowitością obrotny, a szczęście mu służyło, przyszedł do znacznych zbiorów przy schyłku wieku swojego. Czując się być coraz słabszym, uczynił testament takowy: Schodzę z tego świata bezdzietny, synowiec mój Juzup wszystkie moje majętności odziedziczy, że zaś nie chcę tego, iżby mój majątek podzielony był, ten nań obowiązek wkładam, iżby to wszystko, co po mnie weźmie, jednemu którego wybierze, z synów swoich oddał.
Testament czyniący Juzupa dziedzicem, jawny był : Kodycyl, gdzie zakazane było majątku rozdzielenie, zatrzymał przy sobie Rachib, a czując się być blizkim śmierci, kazał przyzwać do siebie synowca swojego Juzupa; ten gdy przyszedł, tak do niego mówił : Miły synowcze! gdy mi Bóg dzieci dać nie raczył, z słodyczą zapatrywałem się na ciebie, jak na mojego syna, takeś twojemi dobremi obyczajami i powolnością umiał skarbić przychylność moję ku tobie. Wiesz, jaki jest mój testament, w którym wszystkiego mojego majątku czynię cię panem, i pewen jestem, iż zbiorów moich będziesz umiał dobrze użyć. Teraz objawiam ci rzecz, o której dotąd nie wiedziałeś: nie mogłem i nie mogę tego na sobie przewieść, żeby mój majątek miał być na części podzielony. Ty takowy ogarnąwszy po mojej śmierci, będziesz możnym. Masz trzech synów; rozdzielony uczyniłby trzech miernie mających się, a ja chcę, żeby i po tobie jeden tylko z mojej pracy dostatnie korzystał. Pokazał więc Juzupowi kodycyl, dodatek testamentu swojego, a był takowy : ów którego zdatnym do osiągnienia po mnie dziedzictwa osądzi Juzup, mój synowiec, ten jedynie wszystko to, co zostawiam, osiągnąć ma. Wyłuszczywszy więc Juzupowi myśl swoję i obowiązawszy do sekretu, wkrótce życia dokonał.
Po śmierci majętnego stryja, stał się wielce bogatym Juzup, i dzierżąc przez długi czas roztropnie i miernie majątek swój, starał się ile możności, w trzech synach poznać, komuby z nich miał oddać dziedzictwo stryja swego. Najstarzy z tych trzech synów Mustafa udał się na dworszczyznę, i był marszałkiem dworu baszy w Alepie; średni Abul udał się do szkół prawa, i tak dalece w naukach postąpił, iż mistrzowie twierdzili o nim, że wkrótce może im wyrównać. Najmłodszy Achmet został w domu, i siedząc w sklepie ojca zastępował jego czynności. Tkwiło to zawsze w myśli Juzupa, komuby z synów majątek po stryju spadły oddał; wtem przyszła nań choroba, a gdy mimo najusilniejsze starania lekarzów, coraz się bardziej słabszym czuł, przyzwał synów do siebie. Ci gdy przed nim stanęli, tak do nich, mówił :
Już dzieci miłe! duch śmierci poprzednik kołacze w drzwi moje; wyrok przyrodzenia, wyrok boży, każe mi was opuścić. Pewen jestem o waszem do mnie przywiązaniu. Powiedźcie teraz dla mojej pociechy, miłe dzieci, jak to wasze przywiązanie ku mnie po mojej śmierci będziecie chcieli oświadczyć? Ja, rzekł najstarzy Mustafa; czcząc twoje cnoty, wystawię ci taki nagrobek, jakiego jeszcze w Bassorze nie widziano. Ja, powiedział drugi Abul, sprowadzę najuczeńszych mistrzów, żeby prozą i wierszem pochwały twoje światu ogłosili. Gdy przyszła kolej mówienia na najmłodszego, od płaczu słowa przemówić nie mógł. Kazał im więc od siebie odejść ojciec, a przyzwawszy Kadego testament uczynił, i umarł nazajutrz.
Gdy po obrządkach pogrzebowych przy zwierchności otworzono testament, taki był: Co było moje z rodziców i dorobku, to między moich trzech synów równie podzielone być ma. Co mi zapisał stryj mój Rachib z obowiązkiem, abym to wszystko jednemu z synów zostawił, niech to weźmie najmłodszy Achmet, co nie umiał powiedzieć, jak mnie kocha.



AZEM.
Rzecz przełożona z Angielskiego pisma Goldsmitha.

W tych krajach, gdzie Taurus wznosi wierzchołek swój nad obłoki gromów przywódcę, i patrzącym przychodniom stawia zadziwiające widowisko skał wzniosłych, z których wierzchołków spadają spienione i szumem straszne potoki, wspaniałe zdziczałego przyrodzenia obrazy; tam ludzkiego towarzystwa nieprzyjaciel, obrał sobie siedlisko Azem. Przepędził on słodką porę młodości, wpośród tych, których potem nienawidził, był ich mniemanych korzyści uczestnikiem, i największą się ku nim czułością uniósł. Skarby jego szły na wsparcie potrzebnych. Żaden go nędzny bez skutku nie wezwał, przechodzień w jego domu miał skronienie, dostarczał Azem wszystkim tak dalece, iż i jemu zabrakło. W tym nieprzewidzianym przez dobroć stanie, mniemał, iż ci go wspomogą, których wspierał, i uczuł się być natrętem : ze wszystkich albowiem czułości najkrótsza litość. Spojrzał zatem Azem na rodzaj ludzki nie tym sposobem i kształtem, jak go dotąd uważał, odkrył niezmierność występków, o których nawet i nie miał myśli; i choć silił się, złe na dobre przeistaczać, albo przynajmniej zmniejszać; gdziekolwiek rzucił okiem, znalazł podejście, niewdzięczność, zdradę, i zdrętwiał poczciwy na takie widoki; uciekł więc na dzikie wierzchołki Tauru; żeby tylko z jednym żył w świecie poczciwym człowiekiem — z sobą.
Dzika pieczara była mu domem, owoce pokarmem, napojem zdrój.
Pod dziką skałą w której pieczarze spoczywał rozciągało się wspaniałe widowisko ledwie okiem przejrzane jezioro, odbijające się w niem skały nadbrzeżne, nadawały dzikiemu temu miejscu wspaniałą posępność.
Wstępował niekiedy pod te nadbrzeża Azem, i powodził nad niemi smutny swój wzrok. Przerywał zamyślenie tym wyrazem : O jak przedziwny widok przyrodzenia! jak jest piękne, jak jest wdzięczne nawet w dzikości swojej! Co za niezmierny spór między słodyczą spokojną i stałą wód które oglądam, i najeżonemi skałami, co je otaczają! ale w porównaniu rzeczy, piękność, którą się oczy łudzą, jakże jest mniejsza od istoty! Stad owe zdroje, co nas rzeźwią, i osady plennemi czynią. Wszystko w świecie piękne, sprawiedliwe, zdatne, oprócz człowieka. On (jeźli się mówić godzi), on błędem przyrodzenia. Wichry mogą być zdatne, ale zły człowiek i niewdzięcznik, plamą jest stałej piękności. Pocożem w tym rodzaju wziął istność, który zdaje się być jakowąś odezwą uwłaczającą i dzielności i dobroci tego, co go zdziałał? Gdyby te istności, co on zdziałał były wszystkie jednostajne w czuciu i w użyciu, i w myśleniu, wszystkoby poszło jak trzeba. Pocóż są źli? pocóż doskonałego sprawcy nie jest rzecz doskonała? Alla! istności! ty patrzysz, a ja mam być w ciemnościach, w wątpliwości, i w rozpaczy.
Gdy to mówił, podniósł się, żeby z wierzchołka skały w jezioro skoczył. Wtem postrzegł coś więcej niż ludzką postać mającego, zbliżającego się ku sobie, i te słyszał słowa : Synu Adama! nie daj się uwieść rozpaczy. Ojciec świata widział twoję dobroć, i twoję niedolą. Daj mi rękę i idź za mną : ja jestem u podnóżka jego, na to użyty, żebym z błędów wyprowadzał tych, co błądzą, nie przez zuchwałe rzeczy szperanie, ale przez prawe myśli, idź za mną.
Usłuchał Azem, i szli po wodzie : gdy na środek jeziora przyszli, wpadli w głębią niezmierną : Azem zdrętwiały, odszedł prawie od siebie, ale przewodca wsparł go; z wielkiem zadziwieniem postrzegł takież same, jakie nas oświeca słońce, niebiosa naszym podobne, i wdzięczną zieloność pod swojemi nogami.
Widzisz rzecz z zadziwieniem, rzekł mu duch który go prowadził, ale zadziwienie twoje zatrzymaj. Bóg rzeczy zrządził, a gdy jeden z najulubieńszych sług jego też same miał myśli, co i ty, i których skutki mogłyby być nieszczęśliwe, zaradzając dobrocią swoją, zdarzył, iżbym cię spotkał.
Mieszkańców ziemi tyś chciał według twoich myśli zdziałać, żeby byli bez złego, i nic złego uczynić nie mogli : tacy są ci, których teraz obaczysz. Jeżeli więc będziesz przeświadczonym, iż w tej ziemi ze wszystkiem takiejże, jak ta z której przychodzisz, lepiej jest; w twojej to jest mocy, żebyś tu został. Nim jednak zostaniesz, poznaj i rzecz, i miejsce i towarzyszów. Świat bez występków, istności prane! krzyknął Azem! rządco istot! dziękuję ci, żeś mnie wysłuchać raczył : tu radość, tu spokojność, tu szczęście.
Nie krzycz tak żwawo, rzekł duch prowadziciel, patrz około siebie, uważ, co obaczysz, i to co będziesz uważał, powiedz mi. Ale idźmy dalej w tym nowym świecie, który przed sobą widzisz, ja ci to opowiem i wytłumaczę, co będziesz chciał. Szli więc, Azem był w podziwieniu, ale z zbytniego, ile rzeczy nadzwyczajnych, widoku niejako ostygły, zaczął uważać, iż role lubo podobne do tych, które niegdyś w kraju swoim widział, miały jakowąś dzikość, nie było w nich znać uprawy, zgoła takie się być wydawały, jak w pierwszym rzeczy początku. Rzekł zatem do swego przywodcy : ja tu widzę zwierzęta i ptaki żarłoczne i insze, które się zdają na to tylko zrządzone, iżby tamtym na łup poszły. Toż samo jest i u nas. Żebym ja mógł był dać radę temu, który to zdziałał, nie byłoby tych żarłoków, którzy się innemi żyjącemi pasą. Uśmiechnął się duch i rzekł: podoba mi się twoja dobroć nad zwierzętami, ale co się tycze zwierząt rozumem nieobdarzonych ten świat jest zupełnie twojemu podobny. Wyżywia ziemia żywiołami swemi zwierzęta, ale dla tego, iż w mnóztwie swojem jedne drugie jedzą. Tym sposobem istności rozmaite sobą się pasące, nie zmniejszają się, i owszem tak się płodzą i wzrastają, jak się tylko płodzić i wzrastać mogą. Pójdźmy dalej do ziem mieszkalnych : rzekł duch, i obacz, jaką stąd naukę wziąć możesz. Wyszli żalem z boru gęstego, i dały się widzieć poła uprawne, a zatem siedliska mieszkańców : Azem opływał w radość, iż pozna przecie ludzi w pierwiastkowem przyrodzeniu.
Uszli byli niejaki przeciąg, gdy postrzegli człowieka w pędzie przestraszonego, tego niezmierna moc wiewiórek goniła. Krzyknął Azem : pocóż on z tak wielkim strachem ucieka? Możnaż się bać zwierząt tak nikczemnych ? Gdy to mówił dwa psy ścigały człowieka niezmiernie przestraszonego. To mi się zdaje rzeczą nadzwyczajną, co ja widzę rzekł do swego przywodcy. Odpowiedział przywodca : każdy rodzaj zwierząt, stał się tu nader mocnym, potężnym i mnożnym; a to dla tego, iż ludzie tu mieszkający uznali i osądzili, iż nie trzeba nic niszczyć. Trzeba było powstać przeciw tym zwierzętom, rzekł Azem, wszak widzisz jakie są teraz skutki takowej niebaczności? To skutek twojej przychylności, coś miał i do zwierząt; rzekł śmiejąc się przywodca do Azema. Zapomniałeś podobno o twoich w tej mierze prawidłach. Powinienem przyznać, rzekł Azem, iż musimy być tyranami względem zwierząt, które rozumu nie mają, a to dla naszej spokojności. Ale się nad tem nie zastanawiajmy, co od ludzi należy zwierzętom, roztrząśmy raczej zobopólne między nami i niemi względy.
Szli dalej, Azem niezmiernie był zadziwiony iż nie widział tym kraju, ani pięknych domów, ani miast, ani też jakiegokolwiek znaku przemysłu. Czuły na jego zadziwienie przywódca, powiedział mu : iż obywatele tego kraju przestawali na pierwszej swojej istocie : każdy z nich miał więc szałasz, który go z przypłodkiem i żoną od dżdżu, słot i nawałności zasłaniał; nie dbają więc o domy wygodne i okazałe, bo te mogłyby wniecić zazdrość tych, coby na nie patrzyli, a stawiających wznosiłyby do pychy i wyniosłości, rzecz więc czynią ku potrzebie, nie dla okazałości. Więc rzekł Azem : Oni nie mają Architektów, Malarzów, Snycerzów; obchodzą się bez kunsztów wymyślnych i próżnych. Proszę więc teraz, żebyś mnie raczył wprowadzić w zgromadzenie tych ludzi rozmyślnych i mądrych, bo mądrość nad wszystko przekładam, i nie masz nic w życiu pożądańszego nad towarzystwo takich, co istotne prawidła rzeczy czują.
Mądrość, o której mówisz, rzekł duch przywodca, jest rzecz śmiechu godna, nie masz jej tu, i wcale jest niepotrzebna. Prawdziwa, a więc nie taka, jaką ją być mienicie, jest poznanie stosunków i obowiązków względem nas. A do czegoby tu ta mądrość była zdatna? Każdy tu w szczególności czyni, co jemu pożyteczne, o innych nie dba. Jeźli przez to, co ty mądrością zowiesz, rozumiesz płochą ciekawość, uwagi w zbyt rozżarzonej imaginacyi zapędzone, i te uczucia wnętrzne, co z dumy lub zysku pochodzą, nadto tu dobrze ludziom, żeby w to weszli. Może to dobrze, rzekł Azem, ale mi się zdaje, iż tu szczególności powab nadto powszechny. Każda familia odgradza się, od drugich, i chce być samotną. I tak jest, rzekł duch, nie masz tu społeczeństwa i być nie może. Towarzystwa ludzi działane są przyjaźnią, lub strachem. Tu lud nie zna jednego i drugiego czucia : a gdy wszyscy jednakowi, żaden nie jest taki, żeby względy szczególne pozyskał.
Dobrze to jest, rzekł Azem, ale iż ja mam resztę osnowy życia mego wśród tego ludu przebyć, jeźli w pośród nich nie znajdę, ani kunsztów, ani mądrości przyjaźni, chciałbym przecież znaleźć kogoś, któremubym myśli moich powierzył, i któryby mi równie podał to, co myśli. A dla czegobyś to chciał? rzekł duch : pochlebstwa i ciekawości tu nie znają, a nauk niepotrzeba.
Ale przecież, rzekł Azem, są tu szczęśliwi tem co mają dostatni, nie trudzą się o więcej : a zatem mają i żądzę i porę mniej mających zapomódz.
Gdy to mówił Azem, obiły się o jego uszy krzyki i płacze; nędznik w pobliżu jęczał. Azem wzruszony przypadł ku niemu i rozrzewiony rzekł : Jakże to u wspólnych ojca pierwszego synów, jakto u tych, u których sądziłem, że nie masz występku, może się znaleźć nieszczęśliwy bez wsparcia?
Nie dziwuj się temu, rzekł nędzarz umierający. Byłobyto największą niesprawiedliwością, gdyby istności, które nic więcej nie mają, nad to, co im koniecznie potrzeba, użyczyły mi tego, bez czego się obejść same nie mogą. I jakby mogli to zrobić, rzekł Azem, kiedyby sobie od gęby musieli ująć? Niejest więc u tych ludzi niecnotą być niewdzięcznym, ponieważ u nich dobroczynności nie masz. Ale musi być przecie w czułości coś innego, miłość ojczyzny musi być w ich sercu. Milcz, rzekł naówczas duch przywodca. Pobudka szczególna, która w was przenosi swój zysk nad innych, taż pobudka każe kochać kraj swój nad inne. Ale wszystko jest mniejsze nad dobroczynność powszechną.
Cóżto za dobroczynność? rzekł Azem, i w jakimże ja to świecie teraz jestem?
Skoro to rzekł, obaczył się nad brzegiem jeziora, i z nogą już podniesioną, gdy miał weń wskoczyć. Wyszedł z dzikiej pustyni, wszedł między ludzi : pracował, zyskiwał, wdawał się, poznawał, znosił, przebaczał, i był szczęśliwym.



HAMID.

Napadł na xiążkę Saadego Hamid, syn kupca bogatego w Alepie, i pasterskie życie tak mu się spodobało, iż kupiwszy sobie tajstrę, a do kija przywiązawszy fontazik, szedł paść owce na górach Anti-Libanu : znalazł tam wielu pasterzów, i u jednego z najbogatszych służbę przyjął, kontent, iż znalazł wiek złoty. Serwatka, którą pił zdawała mu się nektarem, a gdy owce pędził w rozległe doliny pomiędzy góry i skały, każdy strumyk coś wdzięcznego mruczał, każdy liść od wiatru powiany, szelestem swoim mówił do serca. Jagnięta oznaczały niewinność, owce czułość, baranki radość uprzejmą; zgoła Hamid był szczęśliwym i wielbił Saadego, wielbił i pana, u którego służył, ponieważ starzec poważny miał siwą brodę po pas, i zdał mu się patryarchą.
Jednego razu zanurzony w słodyczach szczęścia swojego, rozrzewniony strumykiem, mruczeniem wód, szelestem gałęzi, odgłosem echa, chciał też z przyjemno-ponurej xiężyca światłości korzystać, ile że dzień pogodny, obiecywał noc jasną. Zszedł xiężyc, przebijała się srebrzysta jego światłość pomiędzy rozłożyste cedrów gałęzie, wydawała się na skałach, kształciła doliny; strumyki mruczały jeszcze wdzięczniej, gałązki chwiały się jeszcze milej, liście szeleściały jeszcze raźniej, echa odpowiadały w dwójnasób : zgoła już zachodził xiężyc, gdy się Hamid z zachwycenia swego ocucił. Szedł więc do trzody, ale już się była wróciła do domu : udał się za nią, a gdy ku owczarni zmierzał, zastał u wrót pana, który go innym pasterzom kazawszy ująć i skrępować, za to iż kilka owiec nie dostawało, zbił okrutnie, i ledwo czołgać się mogącego kazał wywlec za wrota, z tem patryarchalnem ostrzeżeniem, iż jeźli by się śmiał wrócić, dwakroć tyle, co już wziął odbierze.
Nie miał i czasu i sposobności do uwag porzucony na drodze Hamid : jęczał w boleści złorzecząc zepsutemu wiekowi : zwlókł się jak mógł, gdy słońce zeszło, i odrzekł się pasterskiego życia, mruczenia strumyków, szelestu gałęzi, odgłosu echa, nawet i ponuro przyjemnej światłości srebrzystego xiężyca. Szedł więc z kijem bez fontazia prosto do Alepu, i łatwo ojca przebłagał. Że miał chęć wielką do czytania, a poety mu się nie nadały, siedząc w sklepie postrzegł xięgę, i gdy ją wziął, znalazł, iż była o rolnictwie, i zawierała w sobie przepisy, jakto gospodarować należy. Zanurzył się natychmiast w niej, a rozważając słodycz wiejskiego życia, i najpierwsze w rolnictwie człowieka rzemiosło, zysk zaś obfity i pewny, zebrawszy pieniądze z handlu, mając też i od ojca wsparcie, kupił sobie niedaleko Alepu folwarczek, i osiadł na nim. Wziął z sobą xiążkę, a zapomniał o inwentarzu. Trzeba było na uprawę roli najmować i woły i konie i poganiaczów. Zaczął uprawiać rolą, z politowaniem patrząc na sąsiadów, którzy że nie mieli xięgi, nie tak czynili, jak on. Rzekł więc sam w sobie : próżno tych prostaków uczyć, ja ich uporu nie przeprę, ale doświadczenie nada im rozum, kiedy na przyszły rok obaczą, co u mnie będzie, a co u nich.
Nie żałował więc siarki, saletry, i innych przypraw, gnoił ziemię raz wraz, zasłaniał od ulewy, strzegł od upałów. Lato przyszło, wszędzie była plenność, a u niego chwast. Że zaś trzeba było inwentarz sprawić, od najmu zapłacić, czeladź żywić, a siarka, saletra, i inne przyprawy zbyt wiele kosztowały, dłużnicy objęli folwarczek, a Hamid z xiążką wrócił do domu. Dziwiło go to wielce, iż nic nie czytający zebrali, a on i czytający i więcej pracujący nic nie wskórał. Przełożył więc ojcu to swoje zadziwienie, a starzec śmiejąc się rzekł : pilnuj tego, do czegoś się urodził, w czemeś wzrosł, i masz wiadomość, a kiedy sam niedobrze rzeczy znasz, znających się nie poprawiaj.
Pomyślił zatem Hamid, dobrze ojciec mówi, takto to jest podobno w istocie, i znowu w sklepie osiadł. Gust wielki do czytania nadarzył mu wkrótce xięgę historyczną. Byłyto opisania dzieł Mahometa, Alego, Abubekra, Omara, Ibrahima, Bajazeta, Solimana, i tak dalece wzbudziły w nim chęć do sławy, iż niczego bardziej nie pragnął, jak tego iżby się mógł stać, ile możności, ich naśladowcą. Właśnie naówczas wszczęła się była wojna z Persami; gdy więc pułki z Alepu wychodzić miały, nie opowiedziawszy się ojcu, złączył się z niemi, i szedł bohatyr tchnący zapalczywością służyć wierze i ojczyźnie, i zarobić na sławę; pełen słodkiej nadziei, iż będzie z uszanowaniem czciła jego pamięć najdalsza potomność, a wdzięczny monarcha uwieńczy przyzwoitą nagrodą zasługi tak wielkie i użyteczne.
Przebywając piaszczyste stepy przed Eufratem, wiele ucierpiało wojsko dla niedostatku wody i upałów nieznośnych : wielbłąd Hamida zdechł, trzeba było iść piechotą, ale choć przykro było iść pieszo w piasku, miłość ojczyzny i sławy rzeźwiła Hamida. Po przykrym bardzo całodziennym marszu, roztasowali się na spoczynek : napadło w tem nagle na obóz wojsko nieprzyjacielskie. W powszechnym zgiełku, zatrwożeniu, wśród nocnych ciemności porwał się nagle przebudzony Hamid, szabli znaleźć nie mógł, sahajdak upuścił, nie mogąc nic rozeznać, wypadł z namiotu, i dostał w tumulcie pałaszem w łeb, strzałą w ramie, dzidą w udo. Co miał, wzięto, którzy byli nieranni rozproszyli się, rannych Persowie dobijali, lub brali w niewolą : reszta, gdy Persy odeszli, została na pobojowisku, a między nimi Hamid. Odkrył dzień skutki klęski okropnej. Ranny, opuszczony jęczał, i czekał w boleściach końca losu swojego. Już zmrok się zaczynał, gdy usłyszał głos rozmawiających między sobą. Odezwał się natychmiast jękliwym głosem żebrząc miłosierdzia, i ujrzał przed sobą starca z młodzieńcem.
Starzec był ślepy na jedno oko, miał tylko pół lewego ucha, dwie krysy przez nos, i chromał na prawą nogę. Nie pytając skąd, kto jest, i jak się nazywa, kazał młodzieńcowi wsadzić go na wielbłąda, dopomógł jak najwygodniej umieścić, i gdy się puścili w drogę, po niejakim czasie stanęli przed domem, gdzie Hamid złożony, podejmowany, leczony, wkrótce do pierwszej czerstwości powrócił. Nim przyszedł do tego stanu, gdy raz starzec przy łóżku jego siedział, a postrzegł, iż mu się Hamid pilnie przypatrywa, rzekł z uśmiechem : domyślam się, co ty teraz myślisz. Oto chciałbyś wiedzieć, dla czego ślepy jestem na jedno oko, mam tylko pół lewego ucha, dwie krysy przez nos, i chromy jestem na prawą nogę. Służąc pod owym sławnym wezyrem Kuprolim w Kandyi, którąśmy zdobyli, straciłem oko, dostałem krysy przez nos niedaleko Temeswaru, pozbyłem pół ucha pod Oczakowem, a dostałem szwanku, dla którego chromam, w Belgradzie. To też pewnie rzekł Hamid nagrodzone były sowicie twoje szwanki, a dzieje państwa głoszą twoję waleczność. U nas dzieł nie piszą, jak sam wiesz, rzekł starzec : a kiedy i piszą, nie tych chwalą co zasłużyli, ale tych, którzy nibyto przewodnikami będąc mniej częstokroć warci chwały nad tych, którym przodkowali. Na szwankach jeszczem stracił, bom z swojej kieszeni musiał zapłacić temu, który mi oka nie przywrócił, nos źle zszył, połowy ucha nie nadstawił, a może uczynił więcej chromym, niżbym był, gdybym się nie dał leczyć. Straciłem służąc połowę majątku, a widząc, iż po lat trzydziestu prac, trudów i niebezpieczeństw, niczegom się dosłużyć nie mógł, wróciłem się do domu, jak widzisz, bez jednego oka, z połową ucha, z dwiema krysami przez nos i z chromą nogą. Odszedł starzec, a Hamid macając łeb, gdzie go cięto, patrząc na ramie przeszyte strzałą, na udo przebite dzidą, postanowił wrócić się do domu.
Przyjął go ojciec z radością i pochwaliwszy żarliwość i męztwo, z którego widocznemi dowodami powrócił, rzekł : patrz ty na pieprz, imbier i gałki muszkatowe, które tu są w sklepie, to i mnie i dziada i pradziada twojego uczciwie żywiło, chociażeśmy nie czytali xiążek. Obiecał Hamid, patrzyć na pieprz, imbier, i gałki muszkatowe, ale skoro po kilku czasach postrzegł xiążkę, porzucił pieprz, imbier i gałki muszkatowe. Xięga ta napisana była od jednego z najsławniejszych Derwiszów o marnościach świata tego. Zniewoliła tak dalece umysł Hamida, iż został zupełnie przekonanym, iż wszystko próżność: porzucił więc sklep i wszystkie marności świata. Niedaleko od Alepu sławne było siedlisko Derwiszów, udał się tam, a padłszy do nóg starszemu, przełożył chęć swoję do bogomyślności, i prosił, żeby był przyjęty do zgromadzenia. Dał się użyć przełożony, i zawoławszy jednego z derwiszów, oddał mu Hamida przykazując, aby go sposobił do obowiązków stanu bogomyślnego.
Najistotniejszy z tych obowiązków był, aby się obracać w koło, jak zagrają na piszczałce, i zabębnią w bębenek; a to na pamiątkę Mewlany, który z nabożeństwa kręcił się w koło przez dni czternaście, kiedy mu przyjaciel jego Hamzo grał na piszczałce, i bił w bębenek. Jużci lepiej, mówił sam w sobie Hamid, dojść doskonałości kręcąc się, jak Mewlana, niż sławy szukając wziąć pałaszem w łeb, strzałą w ramie, dzidą w udo. Zaczął się więc kręcić, i tak dalece postąpił, iż w krótkim czasie pozwolono mu się kręcić w meczecie. Gdy więc zaczęto grać na piszczałce bić w bębenek, zapalony Hamid żarliwością wyszedł z koła, a gdy mu się zupełnie głowa zawróciła, wywrócił przełożonego : ten lecąc trafił na gzyms i głowę sobie zranił. Hamida zaś bez zmysłów leżącego z wywichnioną nogą wyniesiono z meczetu. Zgorszyła zgromadzenie popędliwość nowicyusza, a że był przyczyną, iż pierwszy raz przełożony w tańcu upadł, wyrzucono go ze społeczeństwa Derwiszów, i o kuli wrócił się do Alepu.
Często potem zapadał na zawrót głowy, a ojciec przyganiając zbytnią a nierozważną jego porywczość, znowu go w sklepie osadził, radząc i przykazując tak jak pierwej, aby się swego rzemiosła trzymał. Jakoż uroczyście obiecał Hamid tak uczynić, i osiadł w sklepie : ale że mu zbywało niekiedy czasu, znowu się udał do czytelnictwa, a napadłszy xięgę o miłości ojczyzny i obowiązkach, jak jej użytecznym być trzeba, rzekł : jakąż ja przysługę i państwu i panu uczynię trawiąc życie na podłym handlu? Mam chęć do nauk, pojętność : kto wie, czyli w cywilnych urzędach nie będę zdatnym; a gdy mi się uda, i kraj wesprę, i ojca wspomogę i na sławę zarobię. Przełożył więc tę myśl ojcu, i lubo się on sprzeciwiał, tyle na nim powtórzonemi prośbami wymógł, iż pozwolił mu udać się do Stambułu, i sam z nim pojechał, chcąc go u dworu Sułtana pomieścić.
Po wielu staraniach został Hamid odźwiernym, za co ojciec musiał wiele zapłacić starszemu nad odźwiernymi, bo ten się przyznał w sekrecie, iż trzy części z tego należały bostandzemu, a bostandzi z tego powinien był dać połowę kislar-adze; a gdyby to doszło wezyra, trzebaby dać dwoje tyle. Jakoż doszło to wezyra, bo w kilka dni przyszedł starszy nad odźwiernymi do ojca Hamidowego, i tak go umiał przestraszyć, iż i pieniądze w dwójnasób musiał dać, i oprócz tego sowite podarunki i starszemu nad odźwiernymi i bostandzemu i kislar-adze i wezyrowi. Wyjeżdżając ze Stambułu ojciec bez pieniędzy mówił Hamidowi : otoż skutek twojej rozżarzonej imaginacyi! a Hamid rzekł : miej cierpliwość ojcze, obaczysz mnie wkrótce inaczej. Szedł zatem do bramy, czekając rychło zostanie przełożonym, bostandzim, albo baszą, a może i wezyrem. Miał zatem honor odebrać ryż cesarski : przypatrywał się wspaniałym wjazdom na dywan wezyra, kadyleskierów i baszów. Podobały mu się te wspaniałe wjazdy, a coraz gdy je widział, powtarzał sobie, niechno i ja poczekam, będę i ja tem, czem i oni.
Jednego razu gdy przyszedł rano do bramy, zastał leżące niedaleko proga trzy piękne pokrowce, pytał się więc starszego, cobyto było w tych pokrowcach? to co bywa zwyczajnie, kiedy tu leżą, odpowiedział — a cóż tu zwyczajnie bywa? — głowy — a jakie? już ci nie cukru, rzekł śmiejąc się odźwierny starszy. Jedna z nich bostandziego, druga kislaragi, a trzecia wezyra. Zadrżał na taką ponieść Hamid i nic nikomu nie mówiąc wymknął się ze Stambułu. Widząc go powracającego do domu ojciec, rzekł : a takto prędko zostałeś bostandzim? Niech nim tam będzie kto chce, odpowiedział Hamid, poglądając za siebie : ja nie lubię pokrowców. Opowiedział zatem ojcu, co widział, a uznając, iż on prawdę mówił, wrócił się do pieprzu, imbieru, i gałek muszkatowych, i choć nie został bostandzim, baszą, ani wezyrem, więcej zyskał : bo przestał na małem, a pewen był tego, na czem przestał.



IBRAHIM I OSMAN.

Dwóch było braci mieszkańców w Kairze, jeden się zwał Ibrahim, drugi Osman. Majętni byli obadwa, a że się dobrze rządzili, znacznie się powiększył ich majątek, tak dalece, iż byli wzięci za najbogatszych kupców tego wielkiego miasta. Że nad zwyczaj innych braci, żyli z sobą w nieprzerwanej zgodzie, schodzili się wespół prawie codzień, skoro im co czasu od zabaw ich zostać mogło. Jednego razu gdy się przechadzali, ponad rozkosznemi brzegami Nilu, rzekł Ibrahim do Osmana : miły bracie! Pan Bóg nam pobłogosławił przez przyczynę namiestnika swojego naszego proroka, jakim też sposobem oświadczymy mu dalej naszę wdzięczność za jego dary? Ja czynię, co mogę, rzekł Osman : Ramazan obchodzę ściśle, do meczetów uczęszczam, pięciu umywań nie zaniedbywam, a jak wiesz, nawiedziłem Mekkę i grób proroka w Medynie. Jamci go nie nawiedził, rzekł z westchnieniem Ibrahim, lubom miał szczerą wolą. Jużem się wybrał na to święte pielgrzymstwo, ale zaszła okoliczność, która mi przeszkodziła użyć tego szczęścia, jednego z największych, jakie mieć może w tem życiu człowiek prawowierny. Jakaż była ta okoliczność? rzekł Osman : umilkł Ibrahim i mimo nalegania brata nie powiedział jej. Urażony takowem milczeniem Osman, odszedł i zasmucił Ibrahima swojem odejściem. Gdy się więc tą myślą trapił, usiadł w cieniu drzew palmowych i nieznacznie sen go ujął; a wtem ujrzał przed sobą osobę poważną, która mu te słowa rzekła : nawiedzić grób proroka zasługą jest wielką, ale większą, gdyś dla tego nie nawiedził, żeś został przy schorzałym stryju twoim Hazanie, którego dla pielgrzymstwa brat twój opuszczał. Na szali bożej zawieszone było pielgrzymstwo jego, i było czcze : twoje niebycie ważyło w dwójnasób : a teraz dziesięćkroć więcej waży, żeś przez skromność nie powiedział, dla czegoś nie poszedł.



SERYF.

Było w Bagdacie dwóch braci bogatych kupców, jeden się znał Ali-Hamid, drugi Eben-Azraf. Prawie w jednym czasie urodziły im żony każdemu syna, a odtąd żaden z nich innego potomstwa nie miał. Gdy już nadchodził czas dania im edukacyi, rozmawiali o tem z sobą bracia, a starszy z nich Ali-Hamid, tak mówił bratu swojemu młodszemu Eben-Azrafowi. Dobre wychowanie największym jest skarbem, który możemy dać dzieciom naszym ułożyłem więc sobie, żeby mój syn tak był ćwiczony, iżby wszystkie nauki posiadał. Jak przyjdzie do tego stanu, oddam go do ludzi prawnych, a jeżeli będzie miał chęć do żołnierstwa, oddam go naówczas do służby wojennej; czyli w tym lub innym stanie, gdy więcej będzie umiał, niż jego współtowarzysze, pewnie najwyższych stopniów dosięże.
Gdy skończył Ali-Hamid, Eben-Azraf rzekł : a ja mojego syna nie każę niczego uczyć, i będę trzymał w domu; dość mu to wiedzieć, co ja umiem, a gdy to będzie wiedział, co i ja, będzie mógł żyć na świecie tak, jakeśmy obadwa żyli, i przy łasce bożej żyć będziemy. Że byli zdań przeciwnych owi bracia, długo się z sobą sprzeczali, nakoniec jeden drugiego gdy nie mógł przeprzeć, postanowili i ułożyli między sobą, ażeby każdy z nich takie dał wychowanie, jakieby według zdania swojego za najlepsze osądził. Oddał więc Ali-Hamid syna Elima do szkoły Abula, najsławniejszego z Imanów : młodszy brat Eben-Azraf swojego syna Seryfa przy sobie zatrzymał. Elim że był pojęcia bystrego, i pamięci nadzwyczajnej, tak dobrze z nauk mistrza swojego korzystał, iż w dość krótkim czasie stał się w biegłości równym najcelniejszym Imanom.
Po lat kilku nauki mistrz jego Abul przyszedł do Ali-Hamida, opowiadając, jako syn jego już posiadał to wszystko, czego się tylko w szkołach nauczyć można : tego tylko (dodał) potrzebuje teraz, iżby świat i ludzi poznać mógł; dał zatem radę, iżby go do cudzych krajów wyprawić, dla poznania praw, zwyczajów, sposobów obchodzenia się rozmaitych narodów, i nauczenia się tego, czegoby mu może do zupełnej doskonałości nie dostawało. Dał się łatwo nakłonić Ali-Hamid, i {{pp|posta|nowił} postanowił natychmiast pójść do brata, żeby mu o tem przedsięwzięciu swojem dał wiadomość. Czas który przepędził syn Ali-Hamida w szkołach, syn Eben-Azrafa strawił przy ojcu. Dopomagał mu do przedawania towarów, ułożenia sklepu, pisania rachunków : co zaś zbywało od domowego zatrudnienia, obracał ten czas ojciec na rozmowy z synem albo go też wiódł do przyjaciół swoich, z których posiedzenia uczciwego, brał przy zabawie oświecenie.
Gdy przyszedł Ali-Hamid do brata, opowiedział mu myśl swoję, jak syna chciał wyprawić do cudzych państw, za radą Imanów; że zaś (rzekł) i twojemu może to być ku pożytkowi, wyprawmy ich razem. Przestał na tem z ochotą Eben-Azraf, i postanowili bracia czynić przygotowania do podróży dzieci swoich. Lubo sposób wychowania braci stryjecznych wcale był odmienny, żyli w przyjaźni. Elim wiele trzymając o swojej nauce zawsze przegadał Seryfa : on słuchał cierpliwie, ale gdy się odezwał, tak mówił, iż gdyby się zaraz Elim do xiąg nie udawał, wyrazy uczonemi, a przeto niewiadomemi bratu, mowy nie pstrzył : niełatwo przychodziłoby mu odpowiadać na jego zagadnienia.
Gdy już wszystko gotowe było do podróży, udał się Elim do mistrza swego Abula, i ten przez kilka dni dawał mu przestrogi i nauki. Seryf tymczasem układał towary, które miał według rozkazu ojca, po różnych miejscach przedawać. Zgromadzili się przyjaciele i krewni w dzień wyjazdu. Po uczcie, gdy zaczynały się pożegnania, wziął na stronę syna swego Serifa Eben-Azraf, i błogosławiąc mu, rzekł : synu mój, miej to odemnie za naukę, co w tej karteczce napisanego znajdziesz : oddał mu więc karteczkę, rozkazując, żeby ją w czasie sposobnym pilnie i uważnie przeczytał. Wsiedli zatem młodzieńcy na wielbłądy, i ze znaczną liczbą sług i niewolników puścili się w drogę. Po niejakim czasie dobył xięgi Elim z zanadrza i zaczął czytać. Że droga była nierówna, rzekł Seryf, bracie, dość będzie czasu do czytania, jak staniemy na nocleg. Zmarszczył się Elim; a nie spuszczając oka z xięgi, tylko prostak tak gadać może, odpowiedział : pilnuj siebie, a mędrszych rozumu nie ucz. Zmieszała takowa odpowiedź Seryfa, i począł się usprawiedliwiać, ale im więcej mówił, tym bardziej pobudzał Elima do gniewu : do tego nakoniec przyszło, iż zamknąwszy xięgę krzyknął, idź mi precz z oczu, cierpieć towarzystwa twojego nie mogę. Kazał zatem sługom swoim iść drogą poprzeczną, i sam się za niemi udał.
Myślał Seryf, czyli iść za bratem : ale bojąc się większego rozjątrzenia, postanowił osobno podróż odprawić, jechał więc drogą prostą. Gdy się już zbliżało ku zmrokowi, widząc piękną dolinę, kazał namioty rozbić. Zabierał się więc do wczasu, a zdejmując suknie postrzegł kartkę owę, którą od ojca miał : porwał ją z ziemi, rozwinął skwapliwie, i to w niej znalazł :« Radź
« jak najmniej, dogadzaj ile możności, więcej słuchaj,
niż mów, » Zastanowiwszy się nieco, a roztrząsając napomnienie ojcowskie, rzekł sam do siebie : Gdybym ja był bratu mojemu Elimowi nie radził, aby xięgę schował, nie byłby się na mnie zmarszczył : postrzegłszy, iż się gniewa, gdybym chciał dogodzić chęci, którą miał do czytania, nie byłby mnie ofuknął; gdybym był zamilkł, a z usprawiedliwieniem się mojem nie rozszerzał, nie byłbym go nakoniec do tego przywiódł, iż mnie porzucił. Winiąc się więc, iż zaraz, jak powinien, owej kartki nie czytał, a przeświadczony o zdatności ojcowskich przestróg, postanowił jak najściślej trzymać się tych przepisów. Ucałowawszy więc z rozrzewnieniem karteczkę, zaszył ją w rękawie swej sukni, żeby nie zginęła. Puścił się potem w dalszą podróż; a po różnych miastach, które były na trakcie, większą część towarów z znacznym zyskiem przedawszy, zastanowił się w Smirnie, i wziąwszy od ojca pozwolenie, tam sklep założył.
Po niejakim czasie widząc, iż inni kupcy nadto drogo towary swoje przedawali, spojrzawszy na kartkę zaszytą w rękawie, rzekł : kazał ojciec dogadzać, ile możności; tak ja więc będę przedawał to, co mam, iżby kupujący nie byli zdarci kupnem, i jam miał korzyść. Przedawał zatem taniej od drugich, i przedawał więcej. Stratę mniejszej ceny, wielokrotnie nagrodziła mnogość odbytu, wszedł zatem w wziętość, wszyscy się do niego udawali : i wkrótce ów przychodzień zrównał się z najbogatszymi. Zapozwali go więc do Radego i oskarżyli, iż umyślnie towary swoje tanio przedawał dla tego, aby cały handel do siebie przeciągnął. Nastawał czas sądów : Seryf wiedząc zarzuty gotował się na odpowiedź, i napisał kilka arkuszy. Gdy przyszło stanąć przed Kadym, strona przeciwna podała zaskarżenia, czytane były, przyszła potem kolej na obżałowanego. Wyjął więc obszerne pismo swoje, a w tem wyjmowaniu spojrzawszy na rękaw przypomniał sobie owę ojca naukę : « Więcej słuchaj, niż mów. » Schował więc arkusze, i usprawiedliwienie swoje w krótkości skromnie zawarł. Ta wstrzymałość tak się podobała sędziemu, iż zgromiwszy oskarżycielów, niewinnym go uznał, i na obiad zaprosił.
Sędzia ów roztropny, biegły i sprawiedliwy w wielkiem był zachowaniu z rządcą miasta, i chwalił przed nim Seryfa, ilekroć zdarzała się do tego pora. Odebrał wkrótce rządca Smirny rozkaz od sułtana, aby ile możności handel miasta upadający wskrzesił i wzmógł. Zwołał więc kupców na radę, Seryf przypominając sobie naukę ojcowską : « radź jak najmniej » wyjechał z miasta, żeby się w owem zgromadzeniu towarzyszów swoich nie znajdował. Zeszli się kupcy i po długiem namawianiu na to się zgodzili, iż do wspomożenia i rozszerzenia handlu, tego było potrzeba, aby monarcha znaczną liczbę okrętów kosztem swoim zbudować kazał, a opatrzywszy żołnierzami i rysztunkami, wysyłał je rozmaitemi naładowane towary do innych krajów : kupcy zaś za to ubezpieczone przewożenie towarów swoich, znaczną summę corocznie płacić się obowiązali. Podpisali się na to wszyscy, summę jaka miała być corocznie płacona, oznaczyli, i to pismo posłał rządca miasta do stolicy.
Znalazło stwierdzenie od władzy najwyższej. Sporządzono znaczną liczbę okrętów, i gdy już były gotowe do wyjścia, przyszli kupcy do rządcy miasta i rzekli już wszystko jest na pogotowiu i towary na okrętach, ale że jeden z nas nazwiskiem Seryf, nie wchodził w radę, i nie podpisał się z nami, słuszna rzecz, aby do składki towarów, które wysyłamy, nie należał. Lubo rządca sprzyjał Seryfowi, zezwolić jednak na żądanie kupców musiał; więc Seryf wyłączony od innych, nie bez żalu, towary swoje już na okrętach złożone, musiał nazad wziąć do domu. Po kilku miesiącach, gdy siedział ku wieczorowi przed domem, usłyszał u sąsiada swojego płacz i narzekanie. Wzruszyło go to, i ujrzawszy wychodzącego stamtąd człowieka, pytał się, coby za przyczyna była takiego płaczu i narzekania? Jak nie płakać, rzekł ów, kiedy pan mój wszystko razem stracił. Jakim sposobem? rzekł Seryf. Oto okręty, które wyszły z towarami, odpowiedział sługa, jedne były zabrane przez rozbojników, drugie się rozbiły na skałach, a te co przecież ocalały, tak były skołatane przez szturm i burze, iż wszystko co w nich było, musiano wrzucić w morze : zgoła wszyscy kupcy tutejsi niezmierną szkodę ponieśli, a niektórzy, jak mój pan, stracili wszystko. Spojrzał na rękaw Seryf, i dziękował Bogu, iż uszedł nieszczęścia.
Nie skończyła się jeszcze na tem kupców klęska. Dowiedziawszy się sułtan o stanie okrętów, dał rozkaz, aby wszystkich kupców, którzy owę radę podpisali, wziąć do więzienia, i póty trzymać, pókiby nie wrócili tego, co okręty kosztowały, i wyprawa ich. Wzięto natychmiast do więzienia kupców, a gdy każdy co miał w gotowiznie i wexlach, oddał, nie dostawało jeszcze do zupełnego zapłacenia kilkadziesiąt tysięcy lewów. Wzruszony niedolą współtowarzyszów swoich Seryf, a pamiętając na to, iż ojciec kazał dogadzać innym, ile możności, wziął z sobą tę kwotę pieniędzy, i przyszedłszy do baszy rzekł : współbracia moi zubożeli świeżem nieprzewidzianem nieszczęściem, nie są w stanie zapłacenia reszty. Pobłogosławił mi Pan Bóg, z chęcią część zysków moich ofiaruję na dopłacenie tego, co się panu naszemu należy. Zdziwiony takowym postępkiem rządca, pieniądze odebrał, kupców zas kazał wypuścić z więzienia.
W kilka czasów potem zawołany był Seryf do baszy; skoro wszedł, włożono na niego kaftan złotogłowy, a basza rzekł : rządca najwyższy wiernych czci cnotę, i daje ci namiestnictwo rządów miasta Alepu. Wybrał się natychmiast Seryf do Alepu, i obowiązek urzędu swego chwalebnie piastował. Zasiadając raz na dywanie, ujrzał przed sobą człowieka, którego wielu oskarżało, przeto iż był przyczyną straty wielkiej którą poniosła karawana z Damaszku wyprawiona do Mekki. Ci którzy go przywiedli, rzekli : sędzio wiernych! oto jest człowiek, który wielomówstwem, uporem i hardością swoją, zabałamucił Emira naszego, iż mu zdał rządy karawany. Swoim się domysłem rządząc, słuchać nas nie chciał, a samemu sobie tylko dowierzał. Gdyśmy już byli nie daleko Arabji, i stanęli na spoczynek, zwołał nas i rzekł : dotąd szła karawana drogą ku zachodowi, ja was wschodnią poprowadzę, a tak oszczędzimy sobie dziesięć dni podróży. Odpowiedzielismy iż droga wschodnia, lubo krótsza, dla piaszczystych jednak stepów i hord Arabskich tak niebezpieczna, iż się nią żadna karawana nie udaje. Strząsł na to głową, a uśmiechając się ze wzgardą rzekł : iż ojcowie byli prostacy, należy synom i następcom ich głupstwo proprawić. To rzekłszy mimo nasze prośby i nalegania, puścił się drogą wschodnią.
Cośmy przepowiedzili, ziściło się : w dzikich stepach konie i wielbłądy nasze pozdychały; myśmy ledwo nie poumierali z pragnienia, Arabowie nas ze wszystkiego odarli, a gdy życiem nas przecie darowali, związawszy zdrajcę, który wszystkiego nieszczęścia naszego jest przyczyną, przyprowadzamy go do ciebie, żeby nam szkodę nagrodził i karę odebrał. Oczy ku ziemi spuszczone mając, milczał oskarżony : kazał mu Seryf odpowiedzieć, a gdy głowę podniosł, poznał Seryf brata swego Elima. Wzruszył go niezmiernie ten widok, ale się wstrzymał gwałtownie, chcąc słuchać usprawiedliwienia oskarżonego, ten zaś tak mówić począł. Cokolwiek powiedzieli przeciw mnie oskarżyciele, sędzio wiernych! istotną prawdą jest. Wykroczyłem nieludzkością, uporem, i zbytniem zasadzeniem się na własnem zdaniu. Chciałbym krzywdę nagrodzić, ale ciż Arabowie i ich i mnie ze wszystkiego ogołocili. Żądam względu, politowania i miłosierdzia. Otrzymasz je, rzekł Seryf, a gdy pytał oskarżających wiele utracili, a oni mu na piśmie rzecz całą podali, rzekł : darujecież mu winę, jeżeli szkoda zostanie nagrodzona? Odpowiedzieli : z ochotą. Obrócił się więc ku Elimowi i rzekł : słuszna rzecz, żeby brat brata zastąpił, a w tem przyskoczył ku niemu, i ściskając serdecznie rzekł z płaczem ja jestem Seryf, twój brat i podróży towarzysz; jam poczęści przyczyną nieszczęścia twojego, żem cię uraził niewczesną radą, niedogadzaniem, wielomówstwem. Też same, widzę, przywary przywiodły cię do stanu, w którym teraz zostajesz; a mnie, żem się ich potem strzegł, to uczyniło szczęśliwym.
Chciał paść do nóg rozrzewniony Elim, ale go Seryf wstrzymał, a kazawszy odliczyć kupcom, co im się należało, wziął brata do domu, i gdy dali o sobie znać rodzicom, przenieśli się ci natychmiast do Alepu, i byli uczestnikami szczęścia Seryfa, któremu za to Pan Bóg pobłogosławił, iż umiał szacować przestrogi ojca swojego.



DZIEKAN w BADAJOZ.

Xiądz dziekan katedralny w Badajoz, mędrszy był od wszystkich doktorów Akademji w Salamance, a podobno i od Koimbryceńskich, i tych co są w Alkali. Umiał języki, i te któremi teraz gadają, i te któremi przedtem gadano; posiadał wszystkie nauki, to go tylko trapiło, iż czarnoxięztwa nie umiał. W tej zostawał troskliwości, gdy się dowiedział, iż wmieście Toledzie był sławny czarnoxiężnik nazwiskiem Don-Toribio. Skoro go ta wieść pożądana doszła, zaraz kazał osiodłać swoję mulicę, i nie opowiedziawszy się nikomu jechał do Toledu.
Gdy przybył, wypytywał się, gdzie mieszka Don Toribio, pokazano dóm dość mizerny; wszedłszy rzekł : mości panie Don Toribio! ja jestem Don Fernandez-Diegos-Katalya-Folderon i Menezes i Parataios, dziekan katedralny w Badajoz. Mędrcy zowią mnie mistrzem, a ja chcę być waszmości uczniem. Don Toribio, lubo czarnoxiężnik, nie był grzeczny, rzekł : mości xięże dziekanie katedralny w Badajoz, Don Fernandez-Diegos-Katalya-Folderon i Menezes i Parataios, pójdźcie sobie waszmość precz. Sprzykrzyło mi się to rzemiosło, gdziem nic więcej nie zyskał od podobnych waszmości, nad niewdzięczność. Jakto niewdzięczność? krzyknął dziekan : mogłyż się na świecie znaleźć takowe monstra, a choćby się i znalazły, czyż mnie waszmość w ich liczbę kłaść możesz? Zaczął więc dyssertacyą o wdzięczności tak mądrze, tak zwięzle, tak żwawo, iż przekonany Don Toribio, obiecał użyczyć mu nauki swojej; zawołał zatem gospodynią i rzekł jej : Małgorzato! upiecz dwie kuropatwy, xiądz dziekan będzie jadł tu wieczerzą.
Odeszła Małgorzata, a Don Toribio zaprowadziwszy do gabinetu xiędza dziekana, dotknął się jego czoła, i rzekł te słowa (które proszę pamiętać). Ortobolan, Pestrafrier, Onagryef: zaczął zatem naukę. Słuchał uczeń z niewymowną ciekawością. Wtem otworzyły się drzwi, weszła Małgorzata, a za nią kuryer, służący stryja xiędza dziekana biskupa w Badajoz, oznajmując, iż po wyjeździe jego w kilka godzin xiądz biskup paraliżem ruszony został : odprawił natychmiast kuryera z listem i wrócił się do nauki, jak gdyby na świecie nie było, ani stryjów, ani paraliżu.
Po kilku dniach przyjechał xiądz kantor katedralny, z nim dwóch kanoników donosząc, iż Imć xiądz biskup dokonał przykładnego życia swego. Osierocona po śmierci pasterza kapituła jednostajnemi głosy obrawszy Jmci xiędza dziekana, zaprasza przez delegatów na objęcie katedry. Słysząc to Don Toribio, gdy prałaci odeszli, powinszował nowego stopnia nominałowi, i namienił, iż miał syna jedynaka Don Antonio, który że się nie zdał do czarnoxięztwa, oddał go do seminarium. Prosił zatem o wakującą dziekanią. Ah! kochany przyjacielu! krzyknął nominat, coż ja ci odmówić mogę? Całem życiem ja się tobie z wdzięczności nie wypłacę, patrz jednak sam, w jakim ja teraz stanie zostaję. Oto mam rodzonego wuja xiędza, który się dotąd miejsca w katedrze doczekać nie mógł sam zważ, coby na to mówiła cała moja familia, gdybym ja go na pierwszym wstępie pominął. A co większa, skąpiec bogaty i stary, a sukcessya na mnie spada. Ale jedź zemną do Badajoz : dziekania fraszka dla Don Antonio, lepiej ja mu usłużę. Dał się namówić Don Toribio, i pojechali do Badajoz.
Trwały i tam nauki wciąż. Po niejakim czasie, tak się rozeszła po kraju sława biskupa w Badajoz, iż dostał nominacją arcybiskupstwa w Kompostelli, i z tem od dworu przyrzeczeniem, iż ten będzie jego następcą, którego on wyznaczy. Nie zaspał tak dobrej pory Don Toribio, i prosił o biskupstwo dla Don Antonio, albo przynajmniej, gdyby się miało dostać wujowi, o dziekanią w Badajoz, zamawiając zawczasu jakowe dobre miejsce i w Kompostelli. Z duszy całej rzekł nominat arcybiskup, ale co tu ja mam czynić, kiedy Don Rodrigeuz de Lara gubernator Kastylji nie daje mi pokoju, żebym koniecznie jego synowca Don Bartholomeo na biskupstwo nominował, a wiesz dobrze, najukochańszy mistrzu, w jakim on kredycie u dworu; a kiedy mam ci się przyznać, jemu winieniem arcybiskupstwo. Zbudował się z lakowej wdzięczności Don Toribio : i dobrze tuszył dla Don Antonio.
Wyjechali do Kompostelli, umieszczony w wielce wspaniałym pałacu arcybiskupim Don Toribio, używał dobrych czasów, i czekał na to, co się dalej zdarzy. Zdarzyło się nadspodziwanie : kuryer z Rzymu przywiózł arcybiskupowi nominacyą na kardynalstwo, i breve wzywające na mieszkanie tamże z pozwoleniem dworu, z nominacyą na poselstwo, i pozwoleniem wyznaczyć następcę w Kompostelli. Po dni kilku powinszowań jak zwyczaj oddanych, znalazł porę Don Toribio przypomnieć syna, jeźli nie na arcybiskupstwo Kompostelli,które mógł wziąć wuj, przynajmniej na wakującą dziekanią w Badajoz. Ah czemużeś mi tego prędzej nie powiedział, rzekł z jąkaniem eminentissimus. Chyba, że po arcybiskupie teraźnejszym Kompostelli; albo już jest nowy? rzekł Don Toribio. Od dwóch dni odpowiedział kardynał, a któż matce odmówić może? Znasz archidyakona w Badajoz Don Diegoz i Palos i Bermudez : przed lat trzydzieści pięć był spowiednikiem mojej matki, pisała za nim i już kuryer z nominacyą do dworu wyprawiony. Jedź zemną do Rzymu najszacowniejszy w życiu przyjacielu, niech jedzie i Don Antonio, tam infuły lecą jak grad.
Do największego przyszedł kardynał kredytu; po dość długiem bawieniu, kilka bogatych biskupstw razem zawakowało, namienił Don Toribio o synu. Masz przyczynę skarżyć się na mnie, rzekł kardynał, i wymawiać mi możesz niewdzięczność, lubo nie masz w święcie wdzięczniejszego człowieka, ale staw się w mojej sytuacyi. Cudzoziemiec powołany do tak wielkich stopniów, czyżbym nie zasłużył na sprawiedliwą naganę, gdybym szafunek łask zaczynał od rodaków i domowników moich? zostawmy rzecz czasowi, infuła Don Antonio nie minie, a kto wie czy nie kapelusz; powtarzam kochany Don Toribio, zostawmy rzecz czasowi, i tak dobrze zostawili że o Don Antonio przez lat kilka i wzmianki nie było.
Umarł papież, weszli kardynałowie do conclave, i nadspodziewanie wszystkich ów niegdyś dziekan w Badajoz papieżem został. Po wszystkich obrządkach przypuszczony był Don Toribio do audyencyi sekretnej, zapłakał z radości u nóg ojca świętego i w rozrzewnieniu przypominał ów kapelusz dla Don Antonio. Zastanowił się nieco ojciec święty, potem tak mówić począł : Dowiedzieliśmy się z niezmierną boleścią serca naszego, iż pod pretextem jakowychsiś skrytych nauk, wdaliście się w przemierzłe rzemiosło czarnosięztwa : napominamy zatem was, ażebyście takową szkaradność jak najrychlej porzucili; nadto rozkazujemy wam, ażebyście w czasie trzech dni z państw się naszych wynieśli : inaczej na stos wskazani zostaniecie.
Porwał się natychmiast z ziemi Don Toribio, a wymieniwszy wspak owe trzy słowa, otworzył okno pokoju audyencyalnego z i zawołał : Małgorzato! dość jednej kuropatwy. W tym punkcie znikło biskupstwo w Badajoz, arcybiskupstwo w Kompostelli, kardynalstwo i papieztwo; xiądz dziekan widząc się być w gabinecie z Don Toribio, cicho wyszedł, a zastawszy uwiązaną przy drzwiach mulicę, siadł na nię, i wrócił się do Badajoz.



O ALEXANDRZE I FILOZOFIE INDYJSKIM.
Powieść Arabska.

Gdy Alexander opanował państwo Persów, wybrał się do Indyi; aby tam zostające narody równie miał pod władzą swoją. Na wieść wyprawy jego jeden z tamtejszych królów zwany Kobad, wysłał do niego posłów z wielkiemi dary łagodząc, ile możności, zbliżającego się już ku granicom państwa, które posiadał. Sprawujący poselstwo był mędrzec zawołany, który wiele rzeczy użytecznych odkrył, i podał do wiadomości; doszła już była wieść sławy jego Alexandra, przyjął go więc wdzięcznie, a chcąc być przeświadczonym o jego doskonałości, posłał mu naczynie pełne oliwy tak dalece, iż wlać w nie więcej żadnym sposobem nie można było : wpuścił natychmiast w owe naczynie oliwy pełne, tysiąc igieł poseł, jednę po drugiej kładąc, i odesłał je nazad Alexandrowi. Gdy przyniesiono naczynie, wylać oliwę kazał Alexander, z igieł znalezionych gałkę jak najokrąglejszą ulać kazawszy, odesłał ją posłowi : ten owę gałkę tak subtelnie rozciągnął i spłaszczył, iż stała się zwierciadłem stalowem i w tym stanie odniesiona była na odwrót Alexandrowi. Odesłał nazad owo zwierciadło w pełnem wody naczyniu, które poseł na kubek przeistoczył i wodą go napełniwszy Alexandrowi posłał. Alexander wylawszy wodę, nasypał weń ziemi, i tak kazał odnieść posłowi. Zapłakał na ów widok mędrzec Indyjski, iż z ziemią kubek nietykany ujrzał przed sobą. Alexander kazał przywołać posła, i gdy ten przed nim stanął, pytał go czyli dociekł tego, co przez zewnętrzne znaki chciał mu dawać do zrozumienia. Wielki królu! rzekł mędrzec Indyjski, naczynie oliwy pełne tak, iż w niego kropla nawet wlać się nie mogła, oznaczało wiadomości twoje z nauki i doświadczenia powzięte, o których mniemasz, iż wszystkie posiadasz : tysiąc igieł wpuszczonych w oliwę bez jej rozlania, powinny ci były dać poznać, iż mimo mniemanie nasze, że wszystko wiemy, nierównie więcej zostaje się takowych rzeczy, o których nie mamy wiadomości. Te igły rzekł Alexander, ile ze stali najwyborniejszej, kazałem zlać na gałkę : pocoś z niej zrobił zwierciadło?
Gałka, rzekł filozof, twardością i wagą oznaczała umysł wzniesiony, stały, ale nieużyty; przerobiłem ją na zwierciadło, w którem się każdy przejrzeć może, i to być powinno tobie wzorem i nauką, iż dla innych, nie dla siebie tylko użytecznym być powinieneś. Odesłałem ci zwierciadło, w naczyniu wody pełnem, mówił dalej Alexander : po coś go na kubek przerobił, i tąż samą napełniwszy odesłał do mnie? Woda, w której było zatopione zwierciadło, oznaczała zbliżenie się wieczności, w której się wszystko nakoniec nurzy. Kubek który wodą napełniłem, tej prawdy był wzorem i dowodem, iż umysł, gdy z jego udziału, tak jak powinniśmy, umiemy korzystać, wiele rzeczy w sobie zawierać i umieścić może. Zapłakałem patrząc na owę ziemię, którąś kubek napełnił, pomniąc na to, iż ona i mnie i ciebie, mimo twoję wielkość, pokona.



MIRZA.
Powieść z dziejów perskich.
Podobało się najwyższemu monarchji Persów rządcy Abbasowi przełożyć nad powincyą Tauru Mirzę. Ten zasłużył na względy cnotą, która po większej części od względów oddala. Umysł jego był wzniesiony i wspaniały, obyczaje nienaganne, przymioty wielkie; a co rzadka, posiadał skromność. Nie ulegał namiętnościom monarchy, dumie faworytów nie dogadzał; chciał mieć Abbas męża ludu, nie czeladnika ministrów. Przyjął urząd Mirza z uszanowaniem winnem panu, ale więcej zastraszony ciężarem, niż ujęty blaskiem, który go otaczać począł. Uznał się być odtąd sprawcą szczęścia obywalelów Tauru : i na tem zasadził usilność swoję, aby słodkiem sprawowaniem obowiązków, zmniejszał ciężar zwierzchności, a przeto słodził ile możności, los ludu sobie powierzonego.

Wzięły skutek cnotliwe zamiary : szczęście i spokojność założyły u niego siedlisko : skoro się gdzie ukazał, nic innego nie słyszał, nad odgłos radości i dziękczynienia przenosili ojcowie w modłach trwałość jego nad szczęście własnych dzieci. Ztemwszystkiem nie znać było po nim, iżby szczęście posiadał, twarz jego częstokroć była ponura, w ustawicznem zostawał zamyśleniu, i skoro się tylko mógł od zgiełku uwolnić, zamykał się na osobności, i tam resztę czasu swobodnego przepędzał. Ciężyć mu nakoniec zaczęły tak dalece trudy i obowiązki, iż postanowił złożyć urząd, który piastował.
Otrzymał pozwolenie stawić się przed tronem, i gdy go Abbas o przyczynę przyjścia zapytał, tak mówić począł. Daruj panie słudze wiernemu, że to coś mu z szczodrobliwej dobroci użyczył, u nóg twoich ośmiela się złożyć. Dałeś mi rząd kraju tak żyżnego, jak kwitnące są okolice ogrodów Damaszku; rząd miasta, które wszystkie inne państw twoich oprócz stolicy, w której jaśniejesz, przechodzi; ale życie choć najdłuższe, ledwo do przygotowania się na śmierć wystarczyć może. Wszystkie inne zabiegi do mrówczej pracy podobne, którą lada przychodzień jednem stąpieniem rozrzuca i niszczy; użycie życia naszego czcze, jak blask tęczy, gdy się po burzy pokaże. Pozwól więc panie, iżbym się na przyjście zbliżającej wieczności całem natężeniem duszy mojej gotując, zapomniał o świecie, i od niego był zapomnianym, dotąd, póki, mnie zmrok przyszłości zupełnie nie ogarnie.
Zadrżał na takie słowa ten, przed którym wszyscy drżeli, osiadła bladość na licach jego, a gdy niespokojnem okiem rzucił na przytomnych, wszystkie twarze posępne, i żalem wskróś przeniknione postrzegł. Po niejakim czasie w milczeniu przepędzonym, tak mówić począł : Mirzo! słowa twoje przejęły bojażnią i wątpliwością umysł mój, strach mnie ogarnął, i tak wskróś przeraża; jak gdybym stał na brzegu bezdennej otchłani, i czuł, iż mnie moc jakaś nie przeparta w nię wpycha koniecznie : nie wiem sam, czy mój strach mi się marzy, czyli jest prawdziwą istotą. Tak jako i ty; czemże ja jestem, jeźli nie lichym robakiem, który się po ziemi czołga? Życie moje moment trwa, a wieczność tuż przedemną, w której zawarciu lata i wieki niczem, i ledwo mi tyle czasu zostaje, iżbym się do niej gotował. Ale któż wierne moje poddane rządzić będzie, jeżeli je porzucę? czyli ci, co się sądów wiecznych nie boją? Ciż niemi mają zawiadywać, którzy w rozkoszy zatopieni zapomnieli, iż umrzeć mają? Czyliż Derwiszów tylko izdebka drzwiami ma być do nieba? Być wszystkim ludziom derwiszami niepodobna; nie jest więc każdego z ludzi obowiązkiem, derwiszem zostać. Idź Mirzo do domu twego, zastanowię ja się z uwagą nad twojem żądaniem : niech ten, który ma wzgląd na pokorę, da mi uznać prawdę iżbym mógł rzecz należycie rozsądzić.
Wyszedł Mirza z pałacu, i po trzech dniach stanął przed tronem z wesołą twarzą, a wyjąwszy z zanadrza list, podał go królowi, mówiąc: Panie, od Imana Kozru, którego przed sobą widzisz, napisany jest ten list do mnie : uczy jak życia użyć, i jak się do zgonu przygotowywać należy. Śmiem teraz bez trwogi na to, co przeszło, patrzeć; z nadzieją na to, co przyjdzie, czekać. Z radością w Taurze pod cieniem powagi twojej, podejmuję się piastować namiestnictwo, któregom się przed trzema dniami zrzekał. Niezmiernie z takowej odmiany ucieszył się Abbas, i oddawszy list przytomnemu tamże Imanowi Kozru, kazał mu go czytać : był zaś takowy :
« Mirza! Kiedym się dowiedział, iż Taur, który uszczęśliwiałeś, porzucać chcesz, żal opanował serce moje, i wydał się łzami, któremi oczy moje napełnione zostały. Powiem ci przypadki młodości mojej, boś ty mi je na pamięć przywiódł.
« Byłem w szkole sławnego lekarza Aluzara, i dość znaczny uczyniłem postęp. Byłem pomocą schorzałym, ale smutne bolu i śmierci widoki, które mi w oczach ustawicznie stawały, zwróciły wzrok na mój stan własny, i postrzegłem to, na czem się zwroty ludzkie kończą, grób który mnie czekał. Co więc po nim następuje, to wziąłem za cel myśli i starania mojego, i wzgardziłem rzeczami, które rad nierad każdy opuścić musi. Oddałem skarby ziemi, i zarzekając się społeczeństwa, poszedłem na puszczą. Pomiędzy dzikiemi skałami znalazłem pieczarę, tam ustanowiłem siedlisko moje. Posilałem się owocem i korzonkami : zdrój, który blizko wytryskał, chłodził mnie w pragnieniu.
« W takowym zostając stanie, dni i nocy trawiłem na modłach i rozmyślaniu, czekając co mi ku większemu wydoskonaleniu wola najwyższa oznaczy. Jednego czasu, gdym w najwyższem natężeniu modlenia zostawał, mimo wszelką usilność moję zasnąłem smaczno, i sen miałem takowy :
« Zdało mi się, iż siedząc przy mojej pieczarze, przy gasnących już zorzach, przypatrywałem się wspaniałemu wschodzeniu słońca; gdy już się ukazało zupełnie, coś nakształt ciemnego obłoku zasłoniło w oczach moich i krąg jego. Postrzegłem niby do mnie zmierzający lot owego obłoku, i gdy się coraz zwiększał, poznałem, iż to był niezmiernej wielkości orzeł. Przypatrując mu się pilnie, obaczyłem, iż niezbyt daleko się spuścił, gdzie też lisa obaczyłem, który przednie nogi złamane mając, leżał. Rzucił przed niego kawał mięsa z sarny, którą miał w szponach orzeł, i odleciał. Obudziłem się natychmiast, i padłszy na kolana, dziękowałem bożemu prorokowi za daną mi naukę. Roztrząsając zaś to com widział, rzekłem do siebie : Dobrześ uczynił, żeś świat z dzieły jego, chciwość i chęć wzniesienia się porzucił; jednej ci jeszcze rzeczy brakuje. Starasz się o pożywienie i odzież, zakrzątasz się zmyślnością: niezupełna więc jest ufność twoja w Opatrzności. Zważ, co ci wśród snu twojego obwieszczono, a poznasz, iż dotąd zostawałeś jeszcze w błędzie. Widziałeś zstępującego na ziemię orła, aby skaleczonego lisa żywił, czyliż ręka boża i tobie zgłodniałemu niema zesłać pożywienia? zwłaszcza; gdy przez to zostaniesz głodnym, iż jedynie przestawać będziesz na modłach i rozmyślaniu.
« Takem się więc odtąd na wsparciu górnem zabezpieczył, iż pewny cudu, postanowiłem nie wynijść z pieczary dla szukania posiłku i ochłodzenia. Nastąpił więc głód, i coraz wzmagająca się potrzeba ugaszenia pragnienia, które mi dokuczało. Nie uważałem ja na to, i wszelkiemi sposobami usiłowałem zwyciężyć coraz bardziej naglące potrzeby przyrodzenia : do tego nakoniec przyszło, iż coraz bardziej słabiejąc, wzrok tracić poczynałem : a gdym chciał podnieść się z ziemi, nogi drżące znieść ciała ciężaru nie mogły. Leżałem więc wpółobumarły, i czekałem, rychło duch ciało porzuci, gdy obił się o uszy moje głos takowy.
« Jam jest strażnik, którego Istność najwyższa do czucia nad dziełmi i myślami twojemi przeznaczyła, jej imieniem ganię i potępiam postępki twoje. Chciałeś zuchwale wznieść nad miarę zdolności człowieczej doskonałość twoję, głupstwo twoje sprowadziło cię z toru, któregoś się tak ty, jak każdy z prawowiernych trzymać był powinien; zważ, czyli jesteś tak, jak owa liszka w zupełnej niesposobności pożywienia i ochłody, ty, który orła uczynnego naśladować powinieneś. Wstań i niech cię przykład zwierzęcia uczy, iż usługiwać innym należy; lekarzem jesteś, roznoś dar zdrowia, i wzmagaj żądających ratunku twojego. Cnotę nie w gnuśnym spoczynku, ale w staraniu i pracy znajdziesz. Jeżeli chcesz dać poznać Bogu, iż go kochasz; czyń dobrze stworzeniom, które on kocha; wtenczas dopiero wzniesiesz umysł twój, a serce twoje w przyszłem nagrody oczekiwaniu czując słodycz, niewypowiedzianą uszczęśliwi cię pociechą.
« Jak gdyby piorun padł przed nogami mojemi, takem zamartwiał na owe słowa. Padłem na twarz, a grzebiąc się w znikomości mojej, uznałem płochość i dumę zamysłu przeszłego; wróciłem się natychmiast do miasta, wydobyłem zakopane w ziemi pieniądze, otworzyły się na dobroczynność ręce moje, i stałem się możniejszym i bogatszym, niż byłem przedtem. Biegłość w leczeniu chorób ciała, zwróciła niekiedy usilność moję do przywar umysłu, stałem się przeto w dwójnasób zdatniejszym. Powołany nakoniec do dworu monarchy zostałem, i więcej znajduję dla siebie względów, niżelim godzien.
« Nie urażaj się o Mirza tem, co ci szczerze opowiadam. Podobien pyłom tumanów, które się w dzikich stepach wznoszą, nic z siebie nie jestem : jedynie w tem, co znam i pojmuję, dzielność wszech rzeczy sprawcy i dobroć jego uznaję. Wierz, co usta proroka głoszą, iż płocha jest takowa wytworność, która się w sobie zaślepia, i cnota nie jest cnotą, gdy do użytku innych nie zmierza. Wiadomość rzeczy nie z samych tylko uwag pochodzi, ani pustynia siedliskiem mądrości.
« W oczekiwaniu dnia tego, który ostateczna szczęśliwość nada, idź za orła, któregoś widział, przykładem. Bądź dla drugich; a bardziej będziesz dla siebie, niż gdybyś wszystko to posiadał, co ci daremne zamarzenia twoje za cel zabiegów najusilniejszych kładły. Bądź zdrów, niech wzrok słodki Stwórcy na ciebie pada, a w xiędze przedwiecznych wyroków jego niech szczęśliwość losowi twemu towarzyszy.
Skończył czytanie listu swego Iman Kozru, a bojaźń, i wątpliwość, jak mrok promieńmi zorzy, gasła i niknęła w umyśle monarchy i namiestnika jego.
Rzucił Abbas łagodnym i pełnym szacunku wzrokiem na okaziciela prawdy : cnotliwego Mirzę do Tauru odesłał, i kazał rzecz tak, jak się działa, dla wiecznej pamiątki i nauki następców swoich, w xięgę dziejów krajowych napisać.



DEPOZYT.

Kupiec jeden wybierając się w daleką podróż, prosił jednego z sąsiadów, w którym miał zaufanie, aby sto funtów żelaza, które zostawiał, do jego powrotu przechował w szpichlerzu; a gdy właściciel odjechał, skusił ów towar przechowacza, iż go sobie przywłaszczył, i schował gdzieindziej; myślał zaś, jakimby sposobem rzecz udać, iżby ukrył kradzież swoję. Wrócił tymczasem do domu podróżny, i gdy się o żelazo upominał : niewiem bracie, rzekł, co się stało z twojem żelazem : jabym sam temu nie uwierzył, co ci powiem, gdybym się własnemi mojemi oczami twojej szkodzie nie przypatrzył. Oto szczur niezmiernej wielkości zakradł się do mego szpichlerza, i zjadł twoje żelazo. Widząc albowiem, iż go codzień ubywało, szpiegowałem pilnie, skąd to pochodzić mogło, i nakoniec zszedłem szczura, gdy już ostatnią sztabę dogryzał.
Po tak jawnym i bezwstydnym fałszu, łatwo się domyślił kupiec niewierności sąsiada; udał jednak, jakby bajce uwierzył, i poszedł do siebie. W kilka dni potem ujrzał na ulicy igrające dzieci, a między innemi syna sąsiadowego : zwabiwszy więc go do siebie, skrył go na tyle. Rodzice widząc, iż dziecka niemasz, szukali go wielce strapieni; i gdy przez noc całą znaleźć nie mogli, przybiegł zrana ów sąsiad do kupca, opowiadając mu nieszczęśliwą przygodę swoję, i pytał oraz, jeżeliby jakim sposobem nie wiedział, gdzie się dziecko podziało. Może go jastrząb porwał, rzekł kupiec, właśnie albowiem wczoraj w wieczór widziałem, jak leciał po nad mój dóm, trzymając w szponach dziecie. Wcale niewczesne twoje żarty, rzekł ojciec stroskany, jakby albowiem ptak mały, mógł unieść tak wielki ciężar? W mieście, panie sąsiedzie, odpowiedział kupiec, gdzie jeden szczur może zjeść sto funtów żelaza, czemużby nie mógł się znaleźć jastrząb taki, któryby uniósł dziecko na powietrze? Jam zmyślił, rzekł sąsiad, odbierz żelazo : i ja prawdy nie powiedziałem, rzekł kupiec, a twoje dziecko jest u mnie.



TESTAMENT.

Assan Ben Agib bogaty i bezdzietny obywatel miasta Bassory, widząc się być już na schyłku wieku, zwłaszcza iż poznał nieuleczoną chorobę, w której zostawał, kazał do siebie wezwać Kadego, aby mu swój testament oddał. Gdy się do niego zeszli przyjaciele, wyznał przed nimi, iż przed urzędnikiem sądowym tegoż dnia majątku swojego rozrządzenie ostateczne miał uczynić. Jeden z ich liczby Agib, skoro sie dowiedział o zamyśle Hassana, powstał przeciw takiej, jak mówił niewczesnej troskliwości, zwłaszcza, iż nie zdawało mu się, iżby w takowym był stanie, który tych ostatecznych urządzeń wyciąga; z tem wszystkiem, gdy drudzy odeszli w tych słowach rzecz zamknął.
Widzę kochany i najmilszy Hassanie, co cię do tego kroku pobudza, i nieśmiem się sprzeciwiać przykładnemu postępkowi twojemu : chcesz wcześnie rozrządzić tem, co z łaski bożej za twojem pilnem staraniem posiadasz; boisz się słusznie i świątobliwie, iżby w ręce niegodne i marnotrawne twoja poczciwa praca nie wpadła. Dosyć ci to namienić, który doskonale sobie we wszystkiem poczynasz; ażebym ci więc dał dowód przywiązania mego, sam Kadego do ciebie przyprowadzę. Wyszedł zatem ocierając oczy z łez, które nie płynęły, w półgodziny stanął z Kadym. Gdy się to stało, wyjął z zanadrza chory papier pieczęcią własną obwarowany, i oddając go w ręce urzędnikowi rzekł : Wierny prawa wykonawco! oświecicielu żądających sprawiedliwości, w ręce twoje, których datek nie skaził, składam ostateczne tego, co posiadam, rozrządzenie. Skoro duch niebios, co śmiercią włada, uwolni duszę moje z więzów ciała, w przytomności krewnych moich i przyjaciół, a mianowicie najmilszego Agiba otwórz, coć daję; i testament mój przeczytaj.
Umarł w dni kilka polem Hassan, i skoro mu oczy zawarto, pobiegł natychmiast Agib do Kadego, i sprowadził wszystkich, którzy mieli być przytomni. Ukazał Kady papier z pieczęcią, jak odebrał, nienaruszoną, i gdy oddał otwarty pisarzowi swojemu; ten co następuje, wyraźnym głosem czytać począł.
« W imie Boga sprawiedliwego i miłosiernego : nim
« z gospody świata tego wynijdę, gdziem noc jednę,
« krótką i niewygodną przepędził, ja Hassan, syn Agiba,
« takowe dóbr i zbiorów mniemanych moich czynię
« rozrządzenie:
« Synowcom moim nieuważnym, utratnym i marno-
« trawnym, wymawiałem nieraz ich płochość i nieuwa-
« gę : pogroziłem, iż jeźli się nie ustatkują, i obyczajów,
« które mi się nie podobały, i podobać nie mogły,
« nie odmienią, albo mało co im zostawię, albo zupeł-
« nie ich wydziedziczę. Mimo to wszystko, iż się nie
« poprawili, a przynajmniej nie zupełnie, i nie stało się
« tak, jakem chciał, we wszystkiem zadosyć woli mojej,
« dotrzymuję teraz słowa, które im dałem, i wcale
« się inaczej stanie, niż się spodziewają. Młodzi są,
« lekkomyślni, na fraszkach czas trawią, nie chcieli
« mnie słuchać; przeto jednak nie przestali być wnu-
« kami ojca mego i dziećmi brata, który mnie kochał;
« niechże dziedziczą na tem, co przodkowie nam zosta-
« wili, i com ja zebrał, z tym jednak na siebie włożonym
« obowiązkiem, iż wiernie wykonają, co niżej wyrażam i
« rozrządzam.
« Niewolników wszystkich, których miałem w dzier-
« żeniu mojem uwalniam, godni są tego daru, bo choć
« wiedzieli, iż go po zejściu mojem mieć będą, ile mo-
« głem z ich postępków miarkować, nie życzyli mi
« śmierci. Tym, którzy pracą rąk wyżywić się nie mogą,
« wyznaczam, mianując z nich każdego, roczne strawne.
« Ci zaś, którzy będąc w czerstwości zdrowia i wieku,
« zarobić sobie na chleb mogą rzemiosłami, w których
« są wyćwiczeni, każdemu na początek własnego gospo-
« darstwa, po trzysta lewów naznaczam.
« Bibliotekę daję filozofowi Amru, przyjacielowi mo-
« jemu, sam ją albowiem dla mnie zebrał i ułożył. A że
« mu łatwiej napisać xiążkę, niż kupić, niech raczy
« przyjąć tysiąc lewów, których po tylekroć ofiarowa-
« nych sobie, pomimo prośby i nalegania moje, przyjąć
« dawniej nie chciał.
« Rozumiem, iż łatwiej się da użyć mój kochany przy-
« jaciel Agib, jakoż przyznać muszę, iż mu wiele winien
« jestem. On ani proszony, ani przymuszany, ani obie-
« tnicami przywabiony, na schyłku wieku mojego,
« raczył się do mnie serdecznie, czule i trwale przywią-
« zać. On dał mi poznać wiele we mnie bardzo dobrych
« rzeczy, których przedtem sam się nawet nie domyśla
« łem. On stróżem będąc czułym, pilnym i nieodstę-
« pnym, najlepiej dostrzegał zdrożności i występków sy-
« nowców moich, i krewnych, zgoła tych wszystkich,
« którzy mnie otaczali, i o tem wszystkiem uwiadomił
« mnie, i ostrzegał ustawicznie. Czemże mu się za tak
« znamienite, uprzejme, trwałe i nieustanne usługi
« i dobroczynności wypłacę? Oto tem, iż mu dam,
« dobrą radę. Najukochańszy Agibie, lepiej wybie-
« raj, niżeś mnie obrał, jeżeli ci się jakiego starego
« bogacza złudzić i oszukać zechce : a wtenczas ci się
« uda.
« Dan w Bassorze roku Hegiry 332 szóstego dnia miesiąca Regeb. »


BAJRACH.
Szczęśliwy kraj Azyi umieszczał ludzi prawych, którzy cnoty miłością ujęci, przenosili słodkie jej użycie nad wszystkie inne korzyści. Z tych liczby był Bajrach mieszkaniec nadbrzeża sławnej rzeki Gangesu. Był on z pierwszego pokolenia Braminów, ale umysł jego wzniosły przypadkowi oddawał, co było jego własne; zwłaszcza iż nie wiedział, ani czuł w sobie nic takowego, coby go różniło od innych. Miał wysokości pięć stóp i calów półósma: jego sługa Dahar, choć był z czwartego pokolenia, a więc pośledniejszy od niego trzema stopniami, miał stóp sześć i dwa cale, a lepiej i smaczniej zjadł niż on, i co większa na niestrawność nie narzekał. Potwierdzało go to w sposobie jego myślenia o mniemanych różnicach, a stąd pochodziło, iż o rzece, na której nadbrzeżu miał siedlisko, nie tak sądził jak drudzy, i powiadał, iż nic innego nad inne rzeki nie miała chyba to, że one w nię wpadały, a ta wraz z innemi; szła do morza.

Człowiek ten ściśle dobry, uczył się w sławnej akademji miasta Benarez; a mistrz jego Dabul był człowiek wielki. Naprzód dla tego był wielkim, iż był mistrzem, a więc małych uczył; powtóre, iż umiał być mistrzem, bo wziął kubek złoty od Tamerlana za to, iż napisał panegiryk o jego dobroci, i więcej jeszcze było przyczyn jego wielkości, ale się dla skrócenia opuszczają. Ten wielki człowiek raz wraz powtarzał : iż kto ma naukę, ma wszystko. Bajrach, który chciał mieć wszystko, jak zaczął się uczyć, tak się uczył ciągle, pilnie, ochoczo, upornie i zapalczywie, iż napisał jedenaście xiążek o nauce rządowej. — O wojnie cztery. — o kunszcie budowniczym siedem.— Dwanaście o genealogiach Indyjskich, gdzie Braminów na pierwszem miejscu położył. — Dwadzieścia o dziejach krajowych. — O rolnictwie trzy, i jednę o regułach muzycznych.
Chociaż tyle xiążek napisał, postrzegł z podziwieniem, iż mimo słowa mistrza swojego, nic nie miał. Przestał więc pisać, przedał xiążki, kupił niedaleko miasta małą wioskę, i udał się do rolnictwa. Choć nie miał, i nie chciał mieć xiążek, kalendarze jednak corok kupował, a że w kalendarzach Indyjskich, tak jako i w naszych, przeplatają kartami próżnemi nader potrzebne nauki: kiedy się w drogę wybierać, kiedy się żenić, i t. d.; on owe karty zapisywał, a kalendarze chował, bo wszystko chował.
Jak umarł, między innymi ruchomościami znalazły się kalendarze : ten zbiór pozostała żona darowała swojej siostrze, ta swojemu bratankowi, ten kuśnierzowi w Smirnie, ten gronostaje niemi obwinął, te dostały się żydowi : ten je mnie przedał, a kiedy mnie te grzeją, niech z obwinięcia, kto chce, korzysta.
« Jakem osiadł na wsi, a nigdy przedtem w niej nie mieszkałem, i o wiejskiem życiu z xiążek tylko wiedziałem, jak jest zabawne i słodkie; rozumiałem, iż każdy strumyk będzie mruczał, i po kamyczkach spadał, iż wszystkie drzewa cień rozkoszny będą mi dawać rozłożystością gałęzi swoich, iż pasterki przybrane w wieńce, będą śpiewać pieśni Saadego. Nie znalazłem strumyków krętych; Tamerlana żołnierze nie tylko gałęzi, ale i drzew nie zostawili. Pasterki zamiast różanych wieńców, ledwie miały suknie, a o Saadym i jego pieśniach, nikt nawet w całej okolicy nie wiedział. Zasmuciło mnie to zrazu, ale z czasem i pracą odkryłem zdroje, i znalazły się strumyki : szczepiłem drzewa, i doczekałem się cienia, a zapomogłszy rolników, widzę pasterki w wieńcach : nie śpiewają one uczonych pieśni, ale skaczą raźnie, a co im radość do ust niesie, milsze to moim uszom, niż pieśni Saadego.
« Był u mnie wczoraj syn naszego Kadego najstarszy, który powrócił z nauki : na wszystko do razu odpowiada. Znać że głupi.
« Wszedłem raz będąc w Benarez do świątyni, i gdym się dziwował niezmierności posągu Bramy bożyszcza, rzekł do mnie staruszek Achar, który w przysionku siedział : posągi i ludzie, gdy są wzniesieni, wcale się przeciwnie wydają. Posągi im bliżej przystąpisz, większe obaczysz : do ludzi im bardziej się zbliżysz, tym i mniejszych znajdziesz.
« Będąc w szkołach napisałem wiersze na pochwałę mistrza Tajuba gdym mu je przyniósł, przeczytał, uśmiechnął się, podziękował, i pytał : czym pisał kiedy podobne dzieła? rzekłem: iż to trzecie. A drugie dwa dla kogo były? jedno dla rządcy miasta, drugie dla tego kolegi Hatyba. Zmarszczył się na to i odszedł, a gdy go się wkrótce moja matka pytała, jaki czyniłem w naukach postęp? radził, aby mnie oddała w rzemiosło.
« Żeby zyskać, jedni mówią trzeba cnoty; drudzy : trzeba rozumu; a doświadczenie: nieczułości na nieszczęście : podobno prawdę powiada.
« Kiedym się zaczął wsławiać; czułem jednakże moję niedostateczność. Jakem wszystkich przeszedł, poznałem, że nic nie umiem.
« Pytał mnie mój sąsiad Duchar przypatrując się ryżowi, który u mnie bujno wschodził, a u niego ledwo się źdźbła pokazywały, skąd ta różnica? Stąd odpowiedziałem : że ty wstajesz o godzinie siódmej a ja o piątej.
« Nie mogłem mojej żony odzwyczaić od wierzenia w sny : zdało się jej, iż widziała ogień, i zaraz przyszła do mnie powiadając, iż będzie trzeba przydać do stołu kilka półmisków, bo goście przyjadą. Oczekiwaliśmy godzinę jednę i drugą, nakoniec aż do wieczora, i nie przyjechali, a jam się śmiał. Rozumiałem zatem, iż przestanie snom wierzyć. Nie stało się tak, owszem sam słyszałem, jako powiadała sąsiadce, iż jechali goście, alem ja ich umyślnie zwrócił.
« Gdy przyszedł czas starszemu synowi memu obmyślić stan, długo namyśliwałem się, czy oddać go do szkół? Oddałem do introligatora : lepiej xięgi oprawiać, niż pisać.
« Gdybyśmy te tylko dni w liczbie wieku naszego kładli, w których byliśmy zupełnie kontenci, nie wiem, czyby choć i najstarszy roku doszedł.
« Wiadomości nasze podobne są do wzgórków, na te gdy wstępujemy, rozumiemy, iż wyższych nie masz; gdyśmy na nich, postrzegamy wyższe, na które znowu piąć się trzeba.
« Śmiech mię czasem bierze, kiedy sobie przypominam, żem pisał o gospodarstwie, nie postawszy na wsi; teraz gdy na niej siedzę, a roztrząsam, com dawniej pisał, przyznać muszę, iż więcej warta ćwiartka doświadczenia, niż arkusz spekulacyi. Toż samo trzymać należy o moich xięgach nauki rządu; potrzeba znać ludzi, żeby dawać prawidła, jak nimi powodować, ludzie zawarci w bibliotekach cale niezdatnymi są do tego.
« Że się u mnie bardzo smaczna marchew rodziła; posłałem ją do miasta mojemu przyjacielowi; gdym go potem odwiedził, powiedziałem, iż dla tego mu ją posłałem, żem sam nigdy tak smacznej nie jadł. Zaprosił mnie na obiad, i gdy przyniesiono marchew znalazłem tak, jak zawsze smak w niej przedziwny, i pytałem gospodarza, jeźli mi tego nie przyzna? dziękuje rzekł, iż i moję chwalisz; i natychmiast znalazłem, iż nie miała smaku. Nie z marchwi widzę on pochodził, ale z tego podobno, iż dowiedziałem się, że nie była moją.
« Kiedym był w mieście, mało gdzie wychodziłem; więcej obuwia potrzebowałem, niż teraz na wsi, a jednak nierównie więcej chodzę : zdało mi się to być osobliwością, ale być przestało, gdym sobie przypomniał, iż w mieście obuwie było ozdobą, na wsi potrzebą.
« Z tej uwagi przyszła druga : gdzie człowiek nieswój, tam wszystko na pozor : gdzie sam z sobą, tam dopiero poznaje różnicę między sobą, a tem, co go otacza.
« Znalazłem na wsi dóm z trzciny, i zazdrościłem sąsiadowi, iż miał z kamienia; przyszło owe pamiętne trzęsienie ziemi, o jakiem i wieści dawniej nie było : gdy uciekał z swego domu kamiennego Benar, od opadłej kolumny zgruchotane miał nogi, jam się zdrów z pod mojej chróścianej ściany wydobył.
« Nigdym więcej bluźnierstw nie słyszał, jak na wsi, żadnemu jeszcze z gospodarzy opatrzność nie dogodziła : kiedy sucho, wszystko się pali; kiedy deszcz, boją się potopu : zboże tanie, nie będą mieli za co odzienia kupić; zboże drogie, wszyscy z głodu poumierają. Zboże buja, tym gorzej, nie będzie ziarna; zboże nizkie, zdechnie bydło bez słomy; zgoła, czy sucho, czy mokro, czy zimno, czy gorąco, wszystko źle. Choćby się wysiliło w darach swoich przyrodzenie, tak iżby im zamknęło usta, będą mruczyć pocichu. Dla czego? bo się raz wprawili narzekać, i bez tego obejść się nie mogą.
« Za moich czasów wielu królów w Indyach panowało : rozumieliśmy, że każdemu z nich na niczem nie brakowało, a przecie wszyscy byli ubodzy; kłócili się albowiem i wojowali z sobą nieustannie, dla tego iż każdemu z nich było tego potrzeba, co miał drugi.
« Powiadał mi mój stary przyjaciel Dawlud, iż za jego czasów trawa nawet była zieleńsza : mój przyjacielu rzekłem, trawa jest taką jak była, ale twój wiek był zieleńszy.
« Ma wieś swoje wdzięki, ale też ma swoje niewygody, troski niepoślednie. Zły sąsiad, choć ze trzech stron byli dobrzy, czwarty mi spokojność zepsuł. Pozwał mię do sądu o to, żem mu wodę do moich rowów zabrał. Stanęłem u sądu, pokazałem dowody jawne mojego usprawiedliwienia, zyskałem dekret. Powołał wyżej, i tam wygrałem : jak zaczął coraz wyżej powoływać : najwyżej, bo miał pieniądze i żonę piękną, wygrał.
« Nawiedził mię z miasta przybyły mój przyjaciel Hamid, bo mu powiedziano, że mnie złodzieje okradli, i przyniósł trzos z pieniędzmi : podziękowałem za chęć jego poczciwą. Po różnych rozmowach, pytał, co robię na wsi? Rzekłem rano wstaję, chodzę w pole, roli dozieram : gdy wschodzi ryż, na wzrost jego patrzę; gdy dojrzewa, zbieram; gdy zbiorę, część przedaję, drugą ku wyżywieniu mnie i moich ludzi chowam; toż samo, mówiłem, czynię z drzewami owocowemi, toż samo w każdej części gospodarstwa. To się nudzisz odpowiedział, gdy raz wraz toż samo pow tarzasz. A ty co robisz w mieście? pytałem nawzajem Hamida; ja rzekł, wstaję według zamiaru, który sobie na dzień cały założyłem : gdy wstanę, idę do mojego sklepu, przedaję, idę potem na targ, kupuję, zamieniam, oglądam : wróciwszy do domu, jem obiad, po obiedzie spoczywam, po spoczynku idę do sklepu : gdy ten zamknę, odwiedzam przyjaciół, przechadzam się i wracam do siebie. To się nudzisz, rzekłem : raz w raz jedno czyniąc. Zgodziliśmy się nakoniec, i przystaliśmy na to, iż nie rzeczy, ale my nieumiejący rzeczy użyć, przyczyną jesteśmy nudności naszych.
« Doświadczenie dobrą jest rzeczą : ale cóż po niem, gdy wtenczas przychodzi, kiedy go już nie potrzeba.
« Za sułtana Abdula ryżu było dostatkiem, pod synem jego Mahmudem ledwo go było można dostać; a wszyscy powiadali, że Mahmud był wielki człowiek, i sławny monarcha, bo razwraz wojował, i ojciec jego nikczemny, bo cicho siedział. Mnie się zdaje, że ten był lepszy, pod którym ryżu było dostatkiem.



RUSTAN.

Rustan sułtan Alepu zatopiony w zbytkach, spuścił się ze wszystkiem na swego wezyra. Największe jego upodobanie było w okazałości i klejnotach : tak zaś poważał jubilerów, iż gdy mu się syn urodził, jednemu z nich oddał go na wychowanie i naukę. Zwał się ów jubiler Sady, i jak był biegłym w swoim kunszcie, tak zupełnie niezdatnym do wychowania, zwłaszcza następcy tronu. Co gorsza, był to człowiek fałszywy, kłamca, pochlebnik, nieuczynny, jedynie tylko ku temu zmierzał, jakby łakomstwu swojemu dogodzić mógł. Łatwo się więc domyślić było można, czego się królewic w takiej szkole nauczy. Jakoż przejął wszystkie nieprawości mistrza, i za jego pobudką, na wzór ojca, o to się najbardziej starał, skądby drogich kamieni dostać. Baczny mistrz na zarobek, wzmagał te żądze, a przeto za jednym razem i zarobił na towarze i serce ucznia zyskał.
Przyjechał był do Alepu kupiec bogaty z dalekich krajów; skoro się dowiedział królewic, iż miał wielce drogie klejnoty, przyzwał go do siebie : gdy się o cenę kamieni owych zgodzić nie mogli, zabrał mu je, a gdy kupiec chciał iść na skargę do sułtana, tak się z nim nielitościwie sługom swoim obejść rozkazał, iż mu życie odjęli.
Dowiedziawszy się o tem zabójstwie sułtan, natychmiast syna wśród puszczy na zamku osadził, polowania mu tylko w lasach owych niekiedy dozwalając : mistrza zaś z miasta wypędzić kazał. Szedł Sady nie wiedząc wcale gdzie się miał udać, i gdy już ku zmrokowi las niedaleki od miasta przebywał, wpadł w jamę, i z niezmiernym przestrachem zastał w niej lwa, małpę, i węża, którzy tam byli przed nim wpadli.
Nieszczęście łagodzi : lew się nań nie obruszył, małpa siedziała cicho, wąż się krył w kącie. Opłonąwszy ze strachu Sady siedział spokojnie. Wtem zdało mu się słyszeć głos człowieczy, wołał więc o ratunek, i usłyszał odpowiedź przechodzącego, który się nad jamą zastanowił; powtórzył zatem wołanie prosząc, ażeby, jeżeli ma przy sobie powróz, spuścił i wyciągnął go do góry. Uczynił to podróżny, ale gdy powróz dna dochodził, ujęła się go małpa i chyżym skokiem, a zwykłą sprawnością windowała się ku górze. Zdziwił się podróżny, gdy ją przyciągnął, i ledwo powrozu nie upuścił, ale małpa rzekła : w ręku twoich moje ocalenie, daj mi życie, kto wie, czy i ja się tobie nie przydam, a pewniej może niż ten, który od ciebie ratunku czeka. Wyciągnął ją więc i w las uciekła. Puścił zatem znowu powróz, i gdy go nazad ciągnął, uczuł ciężar nadzwyczajny i zdrętwiał z bojaźni, gdy ujrzał lwa; ten rzekł: nie bój się, zyskasz przyjaciela; lepiej zwierz, niż człowiek dotrzyma słowa, poznasz ze mnie, jak wdzięczny jestem i obaczysz różnicę od tobie podobnych, kiedy uznasz jak ci ten, którego wybawisz, nagrodzi. Wyciągnął więc lwa na brzeg jamy; oswobodzony wstrząsnął grzywą wspaniale, mówiąc : łożysko moje niedaleko, bądź zdrów, mam nadzieję, iż się obaczymy. Jeszcze raz spuszczony powróz ukazał węża, ten rzekł : wężów podziałem roztropność, tej ci radzę na dowód wdzięczności, iżbyś tego, który w jamie siedzi, nie wyciągał. Ile sądzić mogę, i z postaci jego miarkuję, złem ci za dobre odda. Sunął się zatem w trawę i zniknął.
Zastanowił się podróżny nad węża przestrogą, ale czułość poczciwemu sercu wrodzona, nie kazała źle trzymać o podobnym sobie, i wyciągnął Sadego : ten padł mu do nóg i wzywał, płacząc, nieba i ziemi na świadectwo i rękojmią nieśmiertelnej wdzięczności. Spytany ktoby był? zaczął odpowiedź od kłamstwa, mieniąc się być najszczerszym, a zatem najnieszczęśliwszym od wszystkich ludzi. Byłem rzekł w najwyższych stopniach, cnota mnie moja wygnała od dworu : nienawistny dworakom i monarsze, tułam się teraz po świecie, mieszkam na przedmieściu, bo w mieście być mi nie wolno; pytaj się tam o mnie, znajdziesz na wszystkie skinienia gotowego.
Rozstał się zatem podróżny z Sadym, a przyszedłszy do miasta portowego, płynął z towarami. W rok gdy z wielką korzyścią powrócił i tenże las przebywał, obskoczyli go zbójcy, a obrawszy ze wszystkiego, przywiązali do drzewa, i odeszli. Płacząc wołał ratunku przez długi czas nadaremnie; już się zabierało ku zmrokowi, gdy nadbiegła małpa, a poznawszy wybawiciela, przegryzła i rozerwała więzy jego, i zaprowadziła do swojej jamy, tam zastał wiele owoców; i gdy się niemi zasilił, zabrał się do spoczynku, a małpa prosząc, iżby zaczekał do jej powrotu, chyżym skokiem biegła w las. Nad świtaniem wróciła dźwigając znaczny w worze ciężar, rzuciła pod nogi jego, i ujrzał swój trzos złota, który mu byli zbójcy wzięli. Opowiedziała zatem, iż wiedząc gdzie były ich kryjówki, tam biegła, a zastawszy śpiących odkradła nazad, co byli wzięli.
Dziwiąc się wdzięczności czułego źwierza, gdy z jamy wychodził, postrzegł lwa, ten rzekł : przestrzeżony od małpy, gdy szła twój zbiór odzyskać, jam cię tu strzegł : idź do miasta, jest tu wąż na pogotowiu który cię wiadomemi sobie ścieżkami bezpiecznie z lasu wyprowadzi, i tam zastanowi, gdzie się jeszcze ze mną obaczysz.
Stało się tak, i gdy się już miasto ukazywało, zastanowili się, a wkrótce nadszedł lew, i przyniósł turban ze wszystkich stron drogiemi kamieńmi lskniący, i tak mówił : przyjm odemnie ten mały dowód obowiązanego serca, im więcej ci będę mógł usłużyć, tym szczęśliwszym zostanę.
Podziękowawszy wdzięcznym zwierzętom, szedł do miasta, i pytał się na przedmieściu o dóm Sadego : ukazano go, i był przyjęty z wielkiemi oświadczeniami, ale i z przeproszeniem, iż tak, jakby należało, podejmowanym być nie mógł. Przyniesiono zatem chleb i wiadro wody, zdziwił się, ile że dóm nie okazywał ubóztwa. Zaczął opowiadać przygody swoje, a gdy pokazał turban, prosił Sady, iżby mu pozwolił wyjść z domu dla skupienia żywności na wieczerzę. Biegi zatem prosto do zamku, dając znać sułtanowi, iż zabójcę syna jego ma w ręku. Od dni kilku bowiem przyszła wiadomość, iż był zginął na puszczy, a turban był właśnie jego. Posłano więc z Sadym wartę, który powracając do domu z temi się słowy odezwał do gościa. Niech będą dzięki Bogu i prorokowi jego, iż wysłuchał niegodnych modlitw moich, i dał mi dostać zabójcę syna najdobrotliwszego pana mojego. Tymczasem małpa wpadła do miasta, i dowiedziawszy się o przypadku wybawiciela swego, biegła w puszczą dając o tem znać współtowarzyszom swoim.
Oczekiwał podróżny wyroku śmierci, gdy postrzegł, iż pomiędzy żelazne kraty wąż się do niego ciśnie, który położył przed nim ziółko i rzekł : najzjadliwsze rany w momencie uzdrawia : powiedz stróżowi, jak ci będzie mówił o skaleczeniu małżonki sułtana, iż ty ją pewnie uleczysz. Wyszedł wąż, a gdy przyszedł czas, w którym stróż do więzienia przynosił obiad, stawiając go, rzekł : wyszedł wyrok sułtana takowy, iż ktoby małżonkę jego skaleczoną od węża uleczył, coby tylko chciał pozyska. Powiedz sułtanowi odpowiedział podróżny, iż ja to uczynię. Pobiegł stróż na zamek, i zaraz tam zaprowadzono podróżnego, który skoro tylko ziółko przyłożył do rany, w momencie sułtanowa odzyskała zdrowie. Stał się okrzyk podziwienia, sułtan radością zdjęty, nie tylko dał mu życie i wolność, ale rozkazał, iżby opowiedział, czegoby tylko żądać mógł : tego pragnę, rzekł podróżny, abym był wysłuchany. Umilkli wszyscy, on zatem powiadać zaczął wszystko, co mu się stało, a nakoniec, jak się z nim Sady obszedł. Pokazało się naówczas, iż zwierzęta powiedziały prawdę, a Sady wskazany na śmierć, gdy na plac prowadzonym był, wpadł lew między tłum prowadzących, i zdrajcę rozszarpał. Daj to Boże podobnym jemu.



POWIEŚĆ ARABSKA.

Człowiek jeden dobroczynny chcąc sługę swego uszczęśliwić, obdarzył go wolnością, dał mu okręt, a w nim towary, któremiby handel mógł prowadzić. Puścił się ów sługa na morze, i wkrótce taka powstała burza, iż zapędzony na skały okręt się rozbił. Utonęły towary, i ledwo się sam na ląd dostał. Opłakiwał swój stan nędzny, siedząc na brzegu, gdy zaś wszedł na wzgórek, postrzegł zdaleka miasto, i zaraz się tam udał. Jeszcze był pół drogi nie uszedł, gdy spotkał wielki tłum ludzi, którzy go z radośnemi okrzykami królem swoim głosząc, przybrali w kosztowne szaty, i z czcią wielką ku miastu wiedli. Tam wprowadzony do zamku, osadzony na tronie został, i zacząwszy od przedniejszych, wszyscy przysięgli mu na posłuszeństwo i wierność. Rozumiał zrazu, iż to sen : ale gdy po uroczystych obrządkach nastąpiła uczta, i za ustąpieniem innych, w pośrodku sług swoich i dworzan się obaczył, i potem na wspaniałem łożu odpoczął, postanowił o nic się nie badać i w cichości korzystać z szczęścia, którego nie pojmował. Co Poznał w dalszym czasie, iż wszystko było na jawie; niecierpliwością jednak, a bardziej roztropną uwagą wzruszony, gdy upatrzył w wezyrze swoim roztropność niepospolitą, ośmielił się go pytać, coby to znaczyło? co się z nim dzieje? skąd to przyszło? i jakie tego dalsze skutki być mogą? Wiedz o tem miłościwy panie, rzekł wezyr, iż tutejsi mieszkańcy są płodem geniuszów : innego więc przyrodzenia, niż ludzie; uprosili zaś sobie od władz niebieskich, iżby zawsze jeden z synów Adamowych niemi władał. Jakoż corok jeden z nich, tak jak ty teraz, zesłany bywa, przyjmują go za pana, tak jak ciebie przyjęli, a gdy rok się kończy, zrzucają go z tronu, odzierają z niego królewskie szaty, i z zelżywością zaprowadziwszy na brzeg morski, wrzucają na okręt, a ten go bez wsparcia i pożywienia na dziką wyspę przewozi, gdzie ogołocony ze wszystkiego, nędzne życie prowadzić musi. Przybywa natychmiast nowy rządca, i po wyszłym roku toż samo się z nim dzieje, co i z pierwszym.
A byli oni przestrzeżeni wprzód o tem, tak jak ja teraz? pytał król. Byli, mówił wezyr, ale każdy z nich zbyt ujęty słodyczą stanu swojego, nie dał sobie czasu zastanowić się nad tem, czego dalej doznać miał.
Wskroś te słowa przejęły króla, tak więc dalej do wezyra mówił. Otworzyłeś mi oczy powieścią twoją: proszę teraz daj mi radę co mam czynić, gdy ta kolej na mnie przyjdzie, abym jeźli odwrócić nie mogę, przynajmniej ulżył srogości przyszłego losu mego. Pamiętaj rzekł wezyr, jakeś tu wszedł, i wiedz, że tak wynijdziesz. Jeden ci tylko sposób do zapobieżenia złemu zostaje. Póki masz jeszcze sposobność, przesyłaj na tę dziką wyspę, gdzie cię zawiozą, żywności dostatkiem, i tyle, ile będziesz mógł dostać rzemieślników, i pomagaczów, ci tobie tymczasem i dóm zbudują, i żywność opatrzą i grunt uprawią, a naówczas gdy tam przyjdziesz, wszystko nie tylko co do potrzeby, ale do wygody i dostatku znajdziesz.
Stało się tak, a gdy wszystko w wyspie było na pogotowiu, ów król zamiast, iżby się końca panowania swego lękał, czekał niecierpliwie na ów czas, który go w dzierżeniu stałem przygotowanych dostatków umieści. Powieść takowem się obwieszczeniem kończy.
Dobroczyńcą, jest Bóg; sługą, człowiek; okręt, żywot macierzyński; rozbicie, urodzenie; wyspa, świat; przestrzegacz, rozum; rok panowania, życie; wyspa dzika, przyszłość wcześnie usposobiona; żywność i sługi, dobre uczynki.



LIZYMACH.
Powieść z Montesquieu.

Zwyciężywszy Persów Alexander, chciał, aby był uznany synem Jowisza. Sarkali na to Macedonowie, iż się zdał wstydzić ojca swego Filipa : więcej jednak to ich obchodziło, gdy widzieli, iż perską odzież przyodział i przejął sposób zwyciężonego narodu; mieli więc to sobie za złe, iż tyle zdziałali dla króla, który nimi gardzić poczynał. Czułość takowa była powszechną, ale żaden z nich nie ośmielał się wyjawić żalu i obwieścić go przed Alexandrem.
Bawił się wówczas na dworze Kalisten filozof : ten gdy czasu jednego wchodząc na pałac, greckim zwyczajem Alexandra pozdrowił, rzekł ten z poruszeniem : czemu mi bożej czci nie oddajesz? Panie, rzekł na to Kalisten : jesteś rządcą dwóch narodów, jeden z dawna do jarzma przywykły, zwyciężony teraz trwa w swojej podłości; wolny drugi, przedtem jeszcze nim ci dał nieprzyjacioły zwyciężyć, po zwycięztwie swobody swojej nie stracił. Greczyn jestem, a to nazwisko takeś wzniósł i wsławił, iż ktoby go spodlił, tobieby samemu krzywdę uczynił.
Jak cnoty tak występki Alexandra nie znały granic : w zapalczywości był niepohamowanym, i ta go niekiedy czyniła bezwzględnym i okrutnym. Kazał natychmiast oprawcom uciąć nogi, uszy i nos oderżnąć Kalistenowi, i w tym stanie, na wzór dzikiego zwierza, w klatce zamknąć i wieźć za wojskiem.
Byłem jego przyjacielem, za namową albowiem i przykładem tego prawego męża jąłem się cnoty. Szedłem więc do niego i zbliżywszy się ku klatce, w której zamknięty siedział : Pozdrawiam cię cnotliwy, a nieszczęśliwy Kalistenie, nad którym pastwią się przeto, iżeś sam z całego wojska śmiał się prawym mężem okazać. Lizymachu! odpowiedział : gdy jestem w tej porze, która męztwa i wspaniałości umysłu wyciąga, jestem w stanie właściwym sposobowi myślenia mojego. Gdyby mnie bogowie w pieszczotach rozkoszy trzymać byli chcieli, nadaremnie miałbym wspaniałą duszę. Korzystać z tego, co zmysły dają, gdyby było celem człowieka, bogowie doskonalsze w nim nad swój zamiar wydaliby dzieło. Nie przeto ja tak mówię, iżbym był nieczułym, gdyś przyszedł: uradowało się serce moje z mężnego twojego postępku, ale zaklinam cię na miłość bogów, zaprzestań mnie odwiedzać; niech ja sam z przeciwnym losem walczę, nie chciej być dla mnie okrutnym, iżbyś go twojem nieszczęściem powiększył. Codzień będę ciebie odwiedzał, rzekłem : gdyby cię cnotliwi opuścili, rozumiałby Alexander, iż jesteś winowajcą; może on się i zwać i być w innych rzeczach wszystko mogącym, ale nie dokaże tego, iżbym ja dla bojaźni opuścił przyjaciela.
Gdym potem przyszedł do niego, rzekł : słuchaj, coć powiem : Bogowie raczyli mnie pocieszyć i odtąd czuję, iż okropność stanu mojego jest zmniejszona. Widziałem we śnie rządcę bogów, stałeś przy nim w koronie, mając berło w ręku, wskazał na cię, i rzekł do mnie : ten będzie szczęścia twojego sprawcą. Wzruszony takowym widokiem porwałem się ze snu, i wzniósłszy do nieba ręce, które mi zostawiono, zawołałem : Jowiszu! jeźli Lizymach ma być królem, niech z nim panuje sprawiedliwość. Będziesz królem Lizymachu; wierz miłemu bogom, bo cierpi dla cnoty. Dowiedział się Alexander o tem, żem ja Kalistena odwiedzał, i dawszy się uwieść niepohamowanej zapalczywości swojej, gdym zawołany stanął przed nim, rzekł: walcz ze lwy, kiedy ci miło z dzikiemi zwierzęty przestawać. Wyrok ten nie był zaraz dopełniony, dniem więc przedtem, nim lwy na mnie puszczać miano, te słowa pisałem do Kalistena : kończę życie, nadzieje przyszłego wzniesienia spełzły, tego mi tylko żal, iż dolegliwościom twoim ulgi dać nie mogę. Prexaspes, pod którego strażą zostawałem, takową mi przyniósł odpowiedź; Lizymachu! nieba przeznaczyły tobie panowanie, Alexander wziąć nie zdoła. Nie jest w mocy ludzkiej sprzeciwić się wyrokom bożym. Odpowiedź takowa wzmogła mnie, wiedząc, iż ręka boża i w szczęściu i w złym razie prawego człowieka wspiera; postanowiłem u siebie, gdy będę lwu stawiony na pożarcie, mężnie się bronić. Przyszedł dzień, lud niezliczony miał być świadkiem trwogi, lub nieustraszenie mojego; pokonałem lwa. Wzięła rozżarzenie i wzniosła się na takowy widok zawarta w wielkim umyśle Alexandra wspaniałość, podał mi rękę i rzekł: Lizymachu! wracam ci moję przyjaźń, twojej mi nie broń. Zapalczywość moja przywiodła cię do takiego czynu, na jakim Alexandrowi zbywa. Obdarzył mnie zatem łaskami i względy; póki żył, ścisłej przyjaźni jego doznawałem, a gdy życia dokonał, my namiestnicy jego, podzieliliśmy między siebie państwa; ja mam Azyą w dzierżeniu mojem. Teraz więc gdy wszystko mam, potrzebą jest moją Kalisten. Twarz jego wypogodzona nagrodą dla mnie, bo widzę z niej, żem nie zbłądził : zmarszczenie każe być lepszym. Szczęśliwy jestem, iż czują szczęście poddani moi. On szczęśliwy, iż tę szczęśliwość i w nich i we mnie zdziałał.



UCZTA MĘDRCÓW Z PLUTARCHA.

Dyokles. Odległość czasu zwiększa pospolicie, albo umniejsza dawne powieści; a nawet to, co było za naszych czasów, ma teraz rozmaite wykłady. Niech będzie za przykład owa uczta, którą Peryander mędrcom sprawił. Nie tylko tam znajdowali się owi siedmiu zawołani, byłem i ja, i przywiodłem Talesa; jeźli więc żądasz, co się tam działo, opowiem.
Gdyśmy się zbliżali do miejsca uczty, zdybaliśmy Niloxena Naukraczyka, który powracając z Egiptu, miał list od Amaza tamtejszego króla do Bijasa; miało to być zagadnienie, na które jeźliby odpowiedzi nie dał, innym mędrcom powinien go był ukazać. Jeźli zagadka, rzekł Tales, zgadnie ją, jak i pierwszą. Jakaż była pytałem? oto skazał był do niego Amazys, aby wykroił z barana, którego mu posłał, rzecz najlepszą, i razem najgorszą, odesłał język.
Czci go, rzekł Dyokles, król Egiptu, niemniej i ciebie, chociaż o przyjaźń królów nie dbasz. Stąd zaś o tobie mniemanie powziął, żeś królów obraził powieściami twojemi, gdyś mówił : iż najosobliwszą jest rzeczą długowieczność tyrana : także i to, jakoby najdziksze z drapieżnych zwierząt był tyran, najzjadliwsze z swojskich pochlebca. Prawda, iż król Egiptu nie kładzie się w tej liczbie, jednakże mu takowe powieści nie miłe.
Pierwsza odpowiedź, rzekł Tales, nie moja, do drugiej się przyznaję, alem naówczas o złym sterniku mówił; choć to jednak inaczej udano, ja tak powiem, jak ów, co chcąc psa uderzyć, potrącił macochę, i rzekł : nie straciłem na zamachu. Peryander następcą jest tyrana i tak go zowią, ale co innego nazwisko, co innego rzecz. Zmniejsza on ohydę nazwiska, gdy dobrych rad szuka, i pełni je : ale zapominamy, iż idziemy na ucztę, trzebaby się przygotować. Sabarytowie, jak wieść niesie, dla tej przyczyny na rok zamawiają biesiadników : ja rozumiem, iż dla przysposobienia umysłów w rzeczy przyzwoite, ten zamiar niedługi, ale gotować się jeść, to niegodne człowieka, i dla tego zaproszony z nami Chilon, chciał się wprzód dowiedzieć, z kim będzie obcował.
Gdyśmy przyszli na miejsce uczty, były łaźnie na pogotowiu, ale tam Tales nie poszedł: przypatrywał się igrzyskom, nie żeby jak mówił, miał w tem upodobanie, ale żeby pokazał, iż dobrą ochotą gospodarza nie wzgardza. Powracając zastaliśmy w przysionku Anacharsysa Scytę, a panienka mu włosy trefiła, jam się zdziwił, a Tales rzekł do owej panienki : dobrze czynisz, gdy zdobisz w dzikiej zwierzchnie postaci, najprzyjemniejszego z ludzi. Córka to była Peryandra, o której dał pytającemu świadectwo Tales : iż pod kształtną postacią, kryła wielki rozsądek, a starając się korzystać z nauki, której nabierała z rozmowy ludzi znamienitych, słodziła skromną radą ostre niekiedy ojca swego działania.
Wchodząc do izby stołowej spotkaliśmy Alexydama, syn to był tyrana Trazybula; znać było z twarzy jego gniew, opłonął nieco, gdy postrzegł Talesa, i rzekł : zniewagę mi czyni Peryander, gdy lada kogo przedemną do stołu sadowi, a więc ja wychodzę. Alboż rozumiesz, rzekł Tales, iż miejsce człowieka zniża? a ludzie są jak gwiazdy u Egipcyan, o których oni mówią, że im się wyżej obracają, tym jaśniej błyszczą? Moja rada z Lacedemonami trzymać : z tych jeden na ostatniej ławie osadzony, rzekł sadowiącemu : jak widzę i temu miejscu znalazłeś zaszczyt. Nie powinno nas to obchodzić, gdzie siedzim, o to starać się należy, abyśmy tym, z którymi siedzimy, przykrymi nie byli. Pokazać zaś, iż nas nizkie miejsce nie obchodzi, jest dać poznać towarzyszom rozsądek, gospodarzowi powolność i grzeczność.
Dobrze to mówić, rzekł Alexydam : ale i mędrcy pierwsze miejsce lubią : to powiedziawszy wyszedł. Myśmy weszli do izby stołowej, a Tales opowiedziawszy Peryandrowi rozmowę z Alexydamem, pytał o miejsce, które go było obraziło, i tam wraz z nami usiadł nie daleko Ezopa, który naigrawając się z dumy owego tyranowicza, rzekł : Muł rosły, a kształtny, chciał biedz w zawody z koniem; wspomniał na ojca, i ustał.
Żem siedział obok Bijasa, mówił mi Tales, abym mu powiedział, iż Niloxen z Egiptu świeżo przybyły miał od króla Amaza niektóre do niego zlecenia; już mnie o tem ostrzeżono, rzekł Bijas, ale ja czekam aż Bachus, według przysłowia, usta otworzy.
Te i podobne rozmowy przymilały ucztę, która jednak była bez zbytku, a to czynił gospodarz przez wzgląd na znamienitych i cnotliwych stołowników swoich.
Gdy zebrano potrawy, rozdano wieńce, bogom lano ofiary, i odezwała się muzyka. Z tej okoliczności pytał Ardalus Anacharsysa, czy u Scytów brakuje na muzykantach? Tak jak i na winnicach, rzekł Anacharsys; ale najmilsza bogom muzyka, głosy poczciwych ludzi.
Uciszyli się stołownicy, a Peryander rzekł : pierwsza przed swojemi odezwa cudzoziemcom się należy. Zdaje mi się rzeczą przyzwoitą, zapytać Niloxena, jakie ma zlecenie od króla Egiptu do Bijasa.
Gdzież lepiej, odezwał się Bijas, na te pytania odpowiadać, jak i tu, i z tymi? Wiem albowiem, iż to ma w poruczeniu przysłany, iż gdyby moja odpowiedź nie zdawała się dostateczną, udać się naówczas do innych, którzy teraz znajdują się z nami. Powstał natychmiast z miejsca swego Niloxen, i oddał Bijasowi list króla Egiptu : był takowy :

Amazys Król Egiptu Bijasowi.

» Od dawnego czasu posyłamy sobie, ja i król Etyopji, zagadnienia. Dotąd pokonany, zagadnął mnie teraz osobliwym sposobem, ażebym morze wypił. Jeżeli przyzwoicie odpowiem, ofiaruje kilka powiatów : jeźli nie, mam mu dać ziemię Elefantydy. Obmyśl sposób wybawienia mnie, i przeszlij przez Niloxena, a bądź pewnym o wdzięczności.
Cóż się wszystkim zdaje, rzekł Bijas, czy ma król Egiptu morze wypić, żeby kawał ziemi niepłodnej od sąsiada zyskał?
Ale choćby i chciał, rzeki Niloxen, jakże może podołać temu, iżby morze wypił? Może, odpowiedział Bijas, ale samo; żeby zaś to zdziałał, niech pierwej król Etyopów rzeki, które weń wpadają zatka.
Wszyscy jednostajnym odgłosem uwielbili bystrość dowcipu Bijasa. Niloxen porwał się z miejsca, i uściskał go; a gdy wzruszenie poczynało się uśmierzać, Chilon tak mówił do Niloxena : Nim Amazys wypije morze, powiedz mu od nas, ażeby mniej stał o ten napój, a raczej poddanych słodyczą rządów swoich zasilał. Przestał z ochotą na tem Niloxen, i żądał, iżby dane były rady królowi, jak się na tronie sprawować należy : najpierwszy, dodał, Solon jako prawodawca kraju swego, daćby ją powinien.
Zamilkli wszyscy, i Solon trwał nieco w milczeniu, przerywając go nakoniec rzekł : każdy panujący, temby na największą sławę zarobił, gdyby lud uczynił wolnym.
Bijas rzekł : największa sława, pełnić prawo ustanowione.
Tales. Ten z królów prawdziwie szczęśliwy, który się ostatniej starości doczeka.
Anacharsys. Być mędrszym niż rządzeni, to zaszczyt rządzącego.
Kleobul. Nie spuszczać się, ani wierzyć tym, którzy otaczają.
Pittakus. Niech się poddaui króla nie boją, ale się boją o króla.
Nakoniec rzekł Chilon : niech się każdy monarcha na przyszłość ogląda.
Gdy proszono Peryandra, aby dał swoje zdanie, rzekł : mnie się zdaje : iż to com słyszał, zamiast nauki i wsparcia tronu, odrazę od niego czyni.
Taką rzeczą, rzekł Ezop, ci którzy mieli dawać radę panującym, byli raczej ich oskarżycielami. Uśmiechnął się na to Solon, i rzekł : dla tegoż ja radziłem, żeby się zrzec pierwszeństwa, niżli, albo cierpieć, albo być przyczyną cierpienia. A jednak rzekł Ezop, mamy takowy wyrok bogów; szczęśliwe miasto, które głosu iednego słucha. A ten niesłucha, odpowiedział Solon, kto mówiącemu głos przerywa : i dla tego, gdy już rady zakończone, przynależy wysłuchać, co nam jeszcze Niloxen imieniem króla Egiptu powiedzieć ma.
Królowi Etyopji takowe ze strony swojej zagadnienia Amazys posłał : co jest najstarsze, najpiękniejsze, największe, najdoskonalsze, i razem najpowszechniejsze?
Drugie zagadnienie było takowe : co jest najpotrzebniejsze i najszkodliwsze, najtrudniejsze i najłatwiejsze?
I odpowiedział dostateczenie? spytał się Peryander. Takowe, rzekł Niloxen, przyszły od króla Etyopów odpowiedzi : Najstarszy czas — najpiękniejsze światło — największy świat — najdoskonalsza prawda—najpowszechniejsza śmierć — najpożyteczniejszy Bóg — najszkodliwszy duch zły — najmocniejsza fortuna — najłatwiejsza rozkosz.
Po niejakiem milczeniu, spytał Tales : czyli przestał na takowych odpowiedziach Amazys? Niektóre zdały mu się być dobre, rzekł Niloxen, niektóre odrzucił : mnie się zdają niedostateczne, mówił Tales.
A naprzód, jak czas ma być najstarszym, będąc podzielonym na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość? Ostatnia z nich od pierwszej i drugiej, druga od pierwszej pośledniejszą, zaczem młodszą jest. Mówić, iż prawda jest doskonałością, jestto mówić, iż światło jest wzrokiem. Jeźli światło jest pięknością, czemu nie słońce, z którego światło pochodzi? To co dalej mówi, o Bogu i duchu złym, mniej uważnie powiedziane jest. Jeźli fortuna ma być najmocniejszą, czemuż tak niestateczna i płocha? Nakoniec i śmierć nie jest najpowszechniejszą rzeczą, gdyż się między żyjącymi nie znajduje.
Żeby jednak nie mniemano o nas, iż przyganiać umiemy to, czego sami zgadnąć nie możemy, starajmy się dać takowym zagadnieniom przyzwoite tłumaczenie. Jeźli się to zda, i przytomnym i Niloxenowi, ja pierwszy odpowiadać zacznę.
Co jest najdawniejsze? Bóg — ponieważ stworzonym nie jest.
Co najpiękniejsze? świat — wszystek się bowiem kształt w nim zawiera.
Co największe? miejsce — ponieważ wszystko w sobie obejmuje.
Co najdoskonalsze? czas — bo wszystko odkrył, albo odkryje.
Co najpowszechniejsze? nadzieja — bo i ci się nią cieszą, którzy nic nie mają.
Co najużyteczniejsze? cnota — bo ze wszystkiego korzysta.
Co najszkodliwsze? występek — bo wszystko zaraża i niszczy.
Co najmocniejsze? potrzeba — bo jest nieprzezwyciężona.
Co najłatwiejsze? iść za przyrodzeniem — bo i rozkosz niekiedy znudzi.
Przestali na zdaniach Talesa wszyscy, a w tem Peryander tak mówić zaczął : i nasi ziomkowie zadawali sobie niegdyś pytania, czego są dowody w powieściach i pismach.
Dla tej więc przyczyny, odezwał się Mnezyfil, obywatel Ateński, gdy się królom dały rady, nie zawadziłoby nam tu swobodnym posłuchać, co najbardziej przystoi rzeczompospolitym, a zatem, co je wzmaga, utrzymuje, i od upadku broni? Niech mój ziomek Solon głos pierwszy zabierze, gdyż jemu o tem najprzyzwoiciej mówić należy.
Tak więc Solon mówić począł : Wiesz miły Mnezyfilu, a z tobą Aleńczycy, co ja sądzę o rządzie powszechnym. Ale jeźli potrzeba w treści zamknąć, co ja najpożyteczniejszem wolnemu krajowi uznawam, nie co innego jest nad to, iżby wszyscy obywatele czuwali na to, aby przestępstwo ukarane zostało, i mieli to za własną krzywdę, co tylko się współziomków tycze.
Bijas rzekł : ta najlepsza rzeczpospolita, gdzie się tak prawa boją, jak gdzieindziej króla.
Tales. Gdzie obywatele ani zbyt możni, ani zbyt ubodzy.
Anacharsys : Gdzie równość zupełna we wszystkiem i u wszystkich, a cnota tylko różnicę czyni.
Kleobulus : Gdzie się bardziej boją nagany, niż prawa.
Piltakus : Gdzie dobrzy bez społeczeństwa ze złymi rządzą. Chilon : Gdzie prawa słuchają, a nie krasomowców.
Peryander podobnie się odezwał, jak i pierwej, gdy szło o króle, i zdało mu się, jakoby wyrzeczone prawidła zmierzały ku połączeniu arystokracyi z demokracją.
Ja żalem namieniłem, iżby przepisawszy już prawa monarchiom i rzeczompospolitym, wnijść w szczególne domów urządzenie, a o tem, dodałem, powie Anacharsys, co domu nie ma, i na wzór słońca na wozie z miejsca się na miejsce przewozi.
I dla tego, rzekł Anacharsys, słońce prawdziwie wolne za swoją skłonnością idzie, od nikogo wzruszone nie jest, a wszystko wzrusza. Ty Ezopie naprzykład, mniemasz, iż drzewo, wapno, i cegła czynią dóm, i zowiesz żółwia skoropą, a nie zwierzem. Zapomniałeś podobno, coś powiedział o lisie i lamparcie, gdy szło o pierwszeństwo. Mówił lis wówczas, nie idzie tu o pstrociznę, ale o rozum. Przez dóm, nie to co okrywa, ale okryci rozumieć się mają : byleby byli dobrymi, mniejsza o to, czy nad nimi kruszec, czy słoma. Teraz wróćmy się do wszczętej mowy, niech Solon zaczyna.
Rzekł Solon : ten dóm najlepszy, gdzie poczciwie nabytego majątku bez trwogi strzegą, udzielają bez wstrętu.
Bijas : Gdzie przez wzgląd na siebie, sam takim jest gospodarz, jakim się być dla drugich, przez wzgląd na prawo, okazuje.
Tales : Dóm taki najlepszy, który najmniej daje zatrudnienia.
Kleobulus : Gdzie pana bardziej kochają, niźli się boją.
Pittakus : Gdzie jest dość zawsze ku potrzebie, a nie masz żądzy do zbytkowania.
Chilon: Tam rząd najlepszy, gdzie najpodobniejszy do monarchji rządnej.
Gdy wyszła z biesiady małżonka i córka Peryandra, przyniesiono czarę : zakosztowawszy z niej gospodarz podał Chilonowi, ten Bijasowi, który Solonowi oddał. Gdy stała przed nim nietykana, rzekł Ardelus do Ezopa: ci mędrcy jeden drugiemu odsyłają napój, i póty go w zobopólnem uczczeniu będą trzymać, iż nakoniec czara do nas nie przyjdzie.
Pytał się Pittakus Mnezyfila, dla czego Solon nie pije, który jednak napisał :

Kiedy lat już dojrzałych następuje chwila,
Wenus, Muzy i Bachus, to mędrce zasila.

Może ty sam jesteś przyczyną wstrętu, rzekł Anacharsys, coś tak ostre przeciw pijakom ustanowił prawo; aleś ty na nie mniej baczny, rzekł Pittakus, który jako prawy Scyta, domagałeś się niedawno o pierwszeństwo u kufla. Śmieli się więc wszyscy z Anacharsysa, a Ezop powiedział bajkę.
Znalazł wilk pasterzów, co jedli barana, i rzekł : jakibyto był hałas, gdybyto ja!
Rzekł potem Chilon : przytoczono tu wiersz Solona, iż Wenus, Muzy i Bachus zasila mędrce: nie odzywa on się na zarzut, ale ja myśli jego świadom tak wyraz tłumaczę. Prawe i mierne rzeczy użycie, które działać cnotliwie można, nie zaś zbytnie zaleca; dzielność Wenery nie na lubieżności, Bachusa nie na pijaństwie zasadza: tym więc sposobem Wenera, Muzy i Bachus starce i mędrce bawią.
Mówiło się o rządzie, rzekł Cherysas : terazby się należało powiedzieć, czego potrzeba, żeby pewną miarę zachować w nabywaniu majątku?
Tak na to odpowiedział Kleobul : Dobrym prawo miarę wyznacza, i jej się ściśle trzymają; ale co do złych, przychodzi mi na myśl powieść: iż razu jednego prosił xiężyc matki, żeby mu kazała suknie sprawić, ale żeby były dogodne; a jak dogodne być mogą, rzekła matka, gdy się ty codzień odmieniasz?
Jednak i między mędrcami nierówny podział majątku bywa, ozwał się Kleodem lekarz; odpowiem ci po twojemu rzekł Kleobul: i wy lekarstwo mierzycie podług potrzeby, jednemu go więcej, drugiemu mniej dajecie, a równo zdatnie.
Miara w każdej rzeczy jest przyzwoita, ale nią przesadzać nie należy, jak Epimenides, który żył samemi tylko kołaczykami. Ale nie kazał wszystkim jeść same tylko kołacze, rzeki Peryander. Jemu to było dosyć, swoim zaś przykładem wstrzemięźliwość tylko zaleca.
Nie tak jego przykład, jak sama oczywistość daje nam poznać, rzekł Solon : iż drugą z najlepszych w życiu rzeczy byłaby ta, gdybyśmy się jak najlepszym pokarmem nasycić mogli: pierwszą albowiem kładę, gdyby się bez pokarmu obeszło.
A ja przeciw temu powstaję, rzekł Kleodem, osobliwie gdy się u stołu siedzi, u tego ołtarza, że tak rzekę, ludzkości, upadłby on, a z nim przyjemność towarzyska. Gdyby pożywienie nie było natury darem, ustałoby szacowne rolnictwo, i przemysł handlu, a ziemia ponura i dzika, czyniłaby okropny widok. Ubiegać się za zbytkami, niegodziwością jest, ale zrzekać się tego, co nas połącza i bawi, jestto nie być człowiekiem. Nieprzeczę ja temu, iż umysł nad zmyślność się wznieść może; ale trzeba i zmysłom ulgi i pociechy, a najniewinniejszą jest mierne z gustem pożywienie. Inne choć i godziwe, skrytość lubią : ta zawsze jawna, im więcej używających zgromadza, tym słodszą się staje. Niechże mi więc nie mają za złe, że mówię za brzuchem, rzekł nakoniec Kleodem, zabaczymy, kto się przeciw nam ośmieli.
A choćby i ja, rzekł Solon z uśmiechem, jeść, jestto zabiegać zniszczeniu, skutkiem więc jest niedołężności, a myśmy z tego zrobili rozkosz. Długoż trwa? póki jemy; dalej trawienie niedołężne i przykre. Gdybyśmy więc szczęśliwiej od przestępnych Danaid, napełnili raz nazawsze kadź naszę niewstrzymałą, a pożerczą; naówczas jak z ciężkiego jarzma oswobodzeni wyzwoleńcy, zyskalibyśmy prawdziwą wolność. Dusza, która się teraz pokrowca swego łataniem podli, uczułaby się tem, czem jest, a wzbijając się w lot naturze swojej przyzwoity, żyłaby sobie i prawdzie.
Zmierzchać się już poczynało, a zatem kończąc rozmowę, Solon rzekł : nadaliśmy prawa królom, państwom i każdemu człowiekowi z osobna. Mają swoje i biesiady, iżby je zbyt nie przedłużać : uczyniwszy więc bogom ofiary, rozeszliśmy się do domów.


PRAWDZIWA POWIEŚĆ.
o kamienicy narożnej w mieście Kukurowcach przez Błażeja bakałarza tamże[1].
§ I. Jako, kiedy, i od kogo kamienica narożna założona była.

Dawneto już bardzo czasy, jak postawiona była kamienica narożna w mieście Kukurowcach. Rozmaite przygody, ba i ognie to sprawiły, iż w aktach miejskich niczego się o tem dowiedzieć nie można. Co więc z powieści ludzkiej mogło się powziąć, tu się kładzie.
Z razu, przy pierwszem założeniu, musiałato być lepianka, a ten pierwszy, który ją stawił i lepił, musiał być przychodzień, bo tameczni jeszcze i lepianek nie znali. Kto on był ten przychodzień? skąd był? i kiedy przyszedł? różnie o tem powiadają, a niewiedzieć komu dać wiarę: a zatem jak się prawdy dowiedzieć? To najpewniej, iż tę lepiankę, budkę, a może i szałasz, musiał ktoś postawić, bo się sama postawić nie mogła.
Naówczas tak tam, jako i w okolicach nie umiano ani czytać, ani pisać; żyli więc mieszkańcy poprostu, dla siebie tylko, a nie dbali o to, co o nich potem ludzie mówić będą. W dalszych czasiech, mówili o tem różni różnie, każdy po swojemu, a jak się to zazwyczaj trafia, jedni uwłoczyli, bo sąsiedzi, a drudzy przechwalali, bo swoi. Skoro się więc ci nauczyli jakoż takoż pisać, i czytać, chcąc uszlachcić pierwiastki swoje, podali pismem, jako pierwszy budownik (już kamienicy naówczas) byłto człowiek zacny, możny, zabiegły. Według tejże ich powieści, (bo najciężej zacząć) nim przyszedł do Kukurowic, miał być przedtem wójtem czyli burmistrzem gdzieindziej; przyprowadził z sobą niemało czeladzi, i gdy mu się dawni mieszkańcy nie dali rozpostrzeć, on tyle dokazał, czyto mocą, czy przemysłem, iż musieli mu nakoniec ustąpić najlepszego placu na rogu, i odtąd kamienica zaczęła się zwać narożną.

§ II. Jacy potem byli panowie i dziedzice kamienicy narożnej.

Jak o pierwszym budowniku, tak o następcach pewności nie masz, a bajek aż nadto. Ale poco bajki prawić, kiedy się ma powieść prawdziwą pisać? Jak tylko był dóm, a więc miał stawiacza, musiał mieć dzierżycielów. Czyli syny i dalsi potomkowie byli pierwszego, czyli od następców inni nabyli prawa, czyli (jak się to czasem dzieje) gwałtem od nich wzięto, nikt o tem ani wie, ani wiedzieć nie może; bo jak się już powiedziało, wówczas nie umiano ani czytać, ani pisać.
Powszechna wieść taka jest: iż ów dóm dostał się przypadkiem zagrodnikowi z przedmieścia, a jego potomstwo długo się trzymało w dzierżeniu. Jeden z nich plebanią jednę i drugą założył, i dobrze nadał: drugi rozszerzył dóm znacznie, i mówią, iż tak go obszernym udziałał, iż wychodził na cztery ulice, i on znaki tam na pamiątkę owego rozszerzenia postawił. Powiadają i to, iż burmistrz blizkiego miasta przyjechawszy jednego razu na kiermasz do Kukurowic, zrobił go wójtem; ale co miał za prawo burmistrz skądinąd robić wójta u sąsiadów? którzy, gdyby im się było podobało, mogliby sobie sami zrobić takiego wójta jak i on. Bajkito więc, które podobno owi sąsiedzi wymyślili i podali innym do wiadomości; bo pierwej od Kukurowczanów umieli pisać i czytać.
Jakim sposobem odpadły i budynki i place od owego naówczas czworograniastego domu, byłoby o tem wiele mówić, a na niewieleby się to podobno przydało; bo kto co wziął, to jego, a do tego żeby odzyskać, pismo niewiele nada. Jednakże pisma stare (co to jeszcze za łaską bożą nie ze wszystkiem zbutwiały), zaczynają napomykać, iż się dzieci po rodzicach zaczęły dzielić, a zatem swarzyć; a że się swarzyły między sobą, jedni potracili co mieli, na swarach, drugim, co mieli mniejsze kawałki, ci co mieli większe, wydarli : jak się to trafiło i trafia tak po miastach, jak i po wsiach : bo wszędzie ludzie są ludźmi, a zatem jestto i bywało, z tą może tylko różnicą, iż teraz nibyto grzeczniej.

§ III. Jacy byli dalsi dzierżyciele, i jak się gruntowniej kamienica murować zaczęła.

Następcy, o których była mowa, jedni byli rozrzutni, drudzy leniwi, albo niegospodarze, zgoła jakto panicze, rozumieli, iż co łatwo przyjdzie, samo się dzierży. Jeden z nich powadził się z plebanem i do czegoś gorszego przyszło, tak że musiał uciekać : krótko mówiąc, niedołężnością dziedziców dóm się zmniejszył i spustoszał. Szczęściem nadarzył mu się dziedzicznym spadkiem za dzierżyciela, jużto ostatni potomek owego zagrodnika, o którym się wyżej namieniło.
Rzadkito był człowiek ten dzierżyciel. Skoro rodzic pomarł, a on dóm objął, poznał on zaraz, że źle około domu; i niedość to było, że się poznał, i że chciał aby go naprawić, ale jął się zaraz do roboty, a niezasadzając się na swoim rozumie (co rzecz u panów rzadka) sprowadził skądinąd cieśli i mularzów, ażeby oni zobaczyli i zmiarkowali, czego domowi brakuje. Osądzili ci, po należytem przejrzeniu i rozpatrzeniu się, iż podwaliny dawnego domu drewnianego były zbótwiałe, ściany spaczone, krokwie nadgniłe, a w niektórych miejscach spróchniałe; zgoła iż wszystko było złe. Radzili zatem tak owi, jako i swoi, każdy podług swojego sposobu myślenia i sądzenia; jedni więc chcieli, żeby dać podpory, drudzy żeby podwaliny jedne odmienić, drugie zmocnić : byli tacy, którzy mniemali, iżby dóm zostawić jak był, a ściany i dach zewnątrz i wewnątrz pozalepiać. On to wszystko biorąc na uwagę, postanowił u siebie nakoniec zrzucić stare graty, a wystawić kamienicę murowaną. Jakoż zaraz, aby trwalsza była, głęboko fundamenta kopać zaczęto.

§ IV. Jak była skończona kamienica, i co się pod owe czasy działo.

Po śmierci nieboszczykowskiej siostrzanek jego osiadł w kamienicy narożnej, i wziął ją na siebie, ale niedługo w niej siedział, że bowiem był skądinąd, mieszkał też gdzieindziej, a rządy i handlu i domu i gospodarstwa spuścił na czeladź. Tak jakto zwyczajnie, czeladź źle gospodarowała, a udawając przed panem, iż była pilna i starowna, wymagała na nim co chciała. Co przedtem każdy z nich u siebie musiał mieszkać, a na robotę to wspołem, to kolejno, chodzić : oni udawając, iż to im było bardzo ciężko, a pracy przeszkadzało, a zatem mniejszą panu przynosiło korzyść; wyrobili sobie, iż im dano mieszkanie w kamienicy, zrazu razem, dalej po kilku, a nakoniec każdy dla siebie osobną izbę zyskał. Szło to z początku za najem, albo było z zasług i najmu potrącono, dalej dawano mieszkanie darmo do woli pańskiej, dalej do życia, potem zamiast jednej, dwie, trzy izby, a gdy się to zczasem wdrożyło; co było z razu łaską, stało się potem obowiązkiem. A że szczodrobliwość panów w owych nadawaniach coraz się powiększała, do tego przyszło nakoniec, iż większa połowa domu poszła na czeladź.
Gdy się to działo, kamienica wznosiła się coraz, ale pomału. Zostawił był ów starowny, baczny dawniejszy pan wiele i dobrych materyałów, narzędzia dostatkiem : używała ich więc czeladź ku dokończeniu budowli, ale że pan nie dozierał, a panowie namiestnicy niewiele dbali, znać było, iż sprawcy niebyło, a zatem nie tak szły rzeczy, jak pod nieboszczykiem panem : nawet chybiano miary, a mury nie tak były dostatnie, jak fundament oznaczał.

§ V. Jako czeladź, pańską córkę wydała za mąż, i co się potem stało.

Skoro pan ów, który gdzieindziej siedział, umarł, czeladź domyśliła się córkę jego wybrać sobie za panią, i sprowadziwszy do kamienicy wzięła ją w opiekę. Trwało to dopóki panna nie doszła lat dojrzałych; więc choć jej się był skądinąd czeladnik młody i raźny upodobał, musiała (bo tak oni chcieli), pójść za sąsiada, ani młodego, ani raźnego, który wpodle mieszkał; ale się miał dobrze. A że jego przodkowie wadzili się i o grunta i o budynki, które były wpodle; rozumieli, iż najlepszy sposób będzie rzeczy pogodzić, gdy się zjednoczą, jednego dzierżyciela zostawszy własnością. Dóm, który miał ów sąsiad, był wprawdzie drewniany i niewzniosły, ale stały i obszerny. Obchodziło to innych mieszkańców w sąsiedztwie, że jeden dzierżyciel zyskał dwa majątki, ale gdy się już stało, nie było co mówić.
Nowy pan miał też czeladź swoję i bardzo mu było trudno zgodzić ją z żoniną : a powiedziawszy też tak, jak się rzeczy miały, i on był temu poniekąd winien, bo bardziej swoim dawnym sprzyjał, niż nowym którzy mu się dostali po żonie.
Zaczepili go byli przychodnie, co się pod pozorem odpustu, a więc nabożeństwa, tak dalece w gospodarstwo miejsc nabożnych wmięszali, iż się już trzeba było bać, żeby się było na co gorszego nie zaniosło. Powiodło mu się, że temu zaradził, a zczasem wyszło na dobre dla jego następców.
Byłto dobry pan, ale nadto powolny i lada bajkom i plotkom wierzył : stąd też rządził nim, kto chciał był niepokój w domu, a czeladź jedna i druga coraz bardziej górę brała. Miał jednak staranie o kamienicy co brakło do zupełności murów i dachów, jak mógł, dokonywał. Co też uczynił i ze szkołą parafiańską, dawniej od pierwszego budownika kamienicy murowane zaczętą, do której bakałarzów zdatnych sprowadził, płacę im zwiększył. Przez czas długi posiadał razem dóm i kamienicę, a następcy jego, równie jak on starowni, bieglejsi jednak w budowli, tak ją wewnątrz i zewnątrz ozdobili, iż stała się wielce okazałą. Ow dóm drewniany, który był około niej, w mur wznieśli, i uczynili kamienicy podobnym, tak iż było prawdziwie na co patrzyć.

§ VI. Jako ostatni sąsiada owego potomek i dóm złączył i czeladź pogodził.

Już to się powiedziało, jako dwojaka czeladź pod jednym panem nie mogła się między sobą zgodzić. Jedni powiadali, my dawniejsi, drudzy mówili na to : tacy my dobrzy, jak i wy, i każdy z nich rozumiał, że jemu pierwszość i władza, drugim następstwo i wykonywanie tego, co nakaże, przystoi. Po wielu sprzeczkach i kłopotach, do tego przyszło, iż ostatni pan i dziedzic dwóch owych kamienic, nie miał ani czasu, ani sposobności wstrzymywać je tak, jakby należało. Myśląc więc, jakimby sposobem gmach w całości utrzymać, a widząc, iż się już ściany gdzieniegdzie poczynały rysować, spostrzegł, iż rynna między dwóma dachami, na którą się wody z obudwu zlewały, niedostarczała takiemu spadkowi : postanowił przeto na obudwóch kamienicach dać jeden dach, ile że były sobie równe, a staraniem dawniejszych dzierżycielów facyata jednakowa.
Wiele trzeba było koło tego i starań, i prośb, i pogróżek, i obietnic, ba i datków, żeby przywieźć czeladź do imania się takowej roboty, a to dla tego, iż się już byli na dobrym bycie (jakto mówią) rozbrykali : każdy zdawna do mieszkania swojego przyzwyczajony i wprawny, połączenia takowego w jedno niechciał, osobliwie owi, co się to byli następnie złączyli. Musiał więc pan, żeby ich ująć, dać im więcej jeszcze do mieszkania, niżliby byli pierwej na jego przodkach wytargowali; wybrali sobie więc, co chcieli.
Przecież przyszedł czas nakoniec, iż po wielu krzykach, hałasach i zwłokach, stanął na obudwu domach jeden dach. Dalej pomału i na to się dali przywieźć i nakłonić, iż drzwi z jednej kamienicy do drugiej wybito, a czeladź już złączona w mieszkaniu, mając je takie, jak tylko chciała, zapomniawszy i o panu i o budowli, zaczęła używać dobrych czasów.

§ VII. Jako ostatni dziedzic umarł, i komu się dostała kamienica.

Umarł ostatni dziedzic, a czeladź choćby się już i sama rządzić mogła, bacząc, iż lepiej pod jednym i składniej rzeczy idą, wezwyczajona też do tego sposobu rządu, wezwała ku pierwszeństwu przychodnia : wiele obiecywał, nic nie uiścił; jak przyszedł, tak i uciekł, i niebardzo go też ścigano. Oddała zatem czeladź siostrę nieboszczyka pana za wójta ze wsi. Dobryto był gospodarz ten wójt, ale się na nim nie znano : choć więc czeladź była krnąbrna, zgoła ladaco, jeżeli mamy prawdę rzec, opierał się jej, i radzi i nieradzi szanowali go, a zwłaszcza iż był sobie dobrał szafarza, który swoje robił, a pogróżek się nie bardzo bał.
Jeden sąsiad zarwał był nieco kamienicy za dawnego nieładu, on to odzyskał, i byłby może i owego sąsiada z własnego domu wypędził : jakoż się już do prawdy na to zanosiło, ale go zbałamuciły mnichy. Żałowałci on potem tego, ale już było po czasie.

§ VIII. Jako po wójcie przychodzień zdaleka dóm objął.

Z zamorza on aż przywędrował ten nowy pan, krewny ostatniego dziedzica, i dano mu dóm w dzierżenie. Nie był on ani rozrzutnym, ani skąpym : ani żołnierz, ani spokojny; ani gospodarz, ani handlarz; niby teżto rządził czeladzią, częściej jednak czeladź nim, a nawet i bakałarze. Miał własny majątek, ale go stracił, a ledwo go jednego razu i z tego co mu było dano, czeladź nie wypędziła.
Po nim starszy z synów osiadł w domu choć niedozorny, dość był szczęśliwym, kamienica jednak pomału starzała się i psuła.
Nastał po starszym bracie młodszy, i zaczął się krzątać, ale trudno już było złemu zabieżeć. I czeladzi rady dać nie mógł, i od napaści sąsiadów być wolnym : przyszło do tego, iż go wygnano z domu. Wrócił się wkrótce, ale i kamienicę i gospodarstwo w większym jeszcze, niż przedtem, nieporządku zastał. Właśnie jakoś w złą chwilę się urodził, nawet go zagrodnicy z przedmieścia wypędzili z domu. Zmierził sobie nakoniec kamienicę i poszedł w świat.

§ IX. Jako jeden z czeladzi został panem, a po nim zaś drugi.

Dotąd kamienica miała, albo panów dziedzicznych, albo wybranych dzierżycielów. Jak ostatni poszedł w świat, puściła czeladź dóm na tandetę i wygrał ją jeden z nich.
Zdziwiła ta czeladzi igraszka sąsiady, osobliwie, iż ów czeladnik, co wygrał, niezdatny był do rządu : chcieli go więc jego niegdyś spółtowarzysze wypędzić, ale się nie udało, bo się sami między sobą podług dawnego zwyczaju, gwarzyli i gryźli, a tymczasem dość już zepsuta uszczupliła się jeszcze kamienica, i nawet kazali z niej czynsz płacić. Umarł w tem ów posiadacz niewczesny, i nikt go nieboraka nie żałował.
Po nim nastał czeladnik drugi, bardziej przemysłem i ledwo nie mocą, niż przypadkiem i losem. Wszedł wkrótce w zatargę z owym sąsiadem, co był uszczuplił dóm, i którego jeszcze czeladnikiem będąc, dobrze już był nastraszył. Chciał więc z dobrej pory korzystać i odebrać dawniej wzięty szpichlerz i drzwi żelazne z tyłu. Ale nie mógł odzyskać, co było raz wzięte.
Przez cały prawie czas rządu wadził się z czeladzią, i zgryzł się nakoniec. Chciał był dzieciom dóm po sobie zapewnić, ale się i tego nie doczekał. Były też nie bardzo gospodarne i mniej sposobne do rządu; a co ojciec nazbierał, poszło to wszystko po jego śmierci niewiedzieć gdzie i jak.

§ X. Jak po śmierci drugiego spółtowarzysza czeladź wybrała pobocznego gospodarza, i co się potem stało.

Poboczny ów gospodarz był z inszej parafji, ale ją porzucił, gdy szło z kamienicę. Miał dóm swój z ciosowego kamienia, ale że wązki, kamienica z cegły choć nadpsuta, że obszerna, wysoka i kształtna, skusiła go. Skoro wszedł do niej, jął się krzątać, i tak dobrze mu się udało, że i szpichlerza i drzwiowych żelaznych dostał; ale z drugim sąsiadem nie nadało mu się. Zaczepiony, zaczepnikowi tak się oparł, iż go z kamienicy wypędził, i osadził w niej jednego z tamtejszej czeladzi : ale ten musiał ustąpić, gdy dawny pan wzmógłszy się do domu wrócił : siedział w nim więc spokojnie, i odtąd szynkiem tylko zatrudniony, mniej dbał o to, co się dalej i z budynkami i samymże domem stać mogło.
Syn po nim nastał, miał sprzeczkę z razu o dóm z tymże czeladnikiem, który go już raz miał, ale się przecież utrzymał, a tamtemu na dobre wyszło. Dość długo w kamienicy siedział, aż też umarł. Szczęściem za jego czasów nie było gwałtownych ani wiatrów, ani deszczów : powiększały się więc nieznacznie rysy w murach, ale przecież stał jako tako.

§ XI. Jak znowu czeladnik dóm zyskał, i co się stało.

Po śmierci owego sąsiadowego syna, wybrała czeladź na jego miejsce jednego z pośród siebie. Osiadł więc w kamienicy..... I gdy —

Reszte wydarto.





ROBOTY I DNI Z HEZYODA
CZĘŚĆ I.

O Muzy Pieryjskie których głos słodki świat rozwesela, śpiewajcie bóztwa pochwały, uwielbiajcie Jowisza, od którego wszystko pochodzi; szlachetni i podli, wielcy i nikczemni, wszyscy są płodem woli jego, ponieważ według upodobania swojego, podnosi i zniża : niszczyć znamienitych, wieńczyć zgnębionych, igrzyskiem jest u niego. Ten, który grżmi ponad obłoki, umie wznieść schylonego ku ziemi, zetrzeć na proch gardzącego schylonym. A ty Perseuszu bracie mój kochany, posłuchaj coć powiem, miej pilną baczność na moje pieśni, zbawienną radę z nich wyczerpasz.
Dwa są sposoby wzmożenia się : jeden szacownym w oczach wszystkich, drugi godzien nagany, i ten ludzi rozdwaja, zdziera on z własności sąsiady, wznieca wojny i mnoży niezgodę. Nienawidzą ludzie rozboju, ale stosując się do bożego wyroku, muszą zbójcom ulegać. Pierwszy zaś a prawy sposób wzmożenia się, z przemysłu pochodzi, a płodem będąc mocy i czucia zowie się pracą. Najwyższy z bogów położył ją przy korzeniach ziemi, aby się stała ludziom pomocną. Wzbudza leniwych, bo gnuśny, widząc skrzętnego robotę, i zysk z rolnictwa, pragnie go naśladować : taki sposób wzmożenia się godziwy jest.
Przesadza się rzemieślnik nad rzemieślnika, oracz nad oracza, ubogi nad ubogiego : miej to w pamięci o Perseuszu, coć za pierwszą naukę kładę. Nie udawaj się do niegodziwego pieniactwa, żebyś się zapomógł : nie tym sposobem człowiek poczciwy sposobi się na przyszłość i mnoży w zbieraniu dar plenny Cerery : bezbożny chleb, gdy z cudzych ziarnek. Bracie! niech nas Jowisz rozsądzi; niedawno podzieliliśmy się ojczystym majątkiem, a tyś już go nadwerężył przekupując sędziów. Szaleni! nie wiedzieli, iż połowa dla mnie jest większą, niż dla nich całość : zbogaci się ten łatwo, kto się skromnie obchodzi.
Ukryli to przed ludźmi bogowie; jak mało im ku strawie potrzeba; jedenby może dzień pracy na roczne wyżywienie wystarczył; i czas życia trawiliby w gnuśności, spoczywałby pług na gnoju, i woły zleniwiałyby bez pracy, ale Jowisz w układzie mądrości swojej tai, co nam ze szkodą. Odtąd jak go podszedł Prometeusz, troski i smutek dla ludzi chowa. Zakrył był przed nami ogień święty, ale przemyślny Japet zdobył go dla dobra ludzi, i ukrył w ciemnej pieczarze oszukując piorunującego : naówczas rozgniewany, tak się do niego odezwał : O najprzemyślniejszy z ludzi Japecie! cieszysz się z tego, żeś mnie podszedł, ale na złe ta kradzież wyjdzie i tobie i twoim potomkom; bo zamiast ognia, któryś mi wziął, dam ci nieszczęście, do którego ludzie przylgną, bo w nim rozkosz obaczą : mówił to, i śmiał się.
Rozkazał natychmiast Wulkanowi, synowi swojemu, aby glinę ulepił i wodą podlał, dał jej głos, siłę i postać takową, jaką się boginie szczycą: zdziałał zgoła najwdzięczniejszą z dziewic. Z jego woli Minerwa wyuczyła ją kunsztów. Wenera dała jej powaby, i tchnęła w serce żądz niespokojność i nużące zawody miłości. Fałsz i przewrotność wpoił w nię Merkuryusz : i gdy taką przed Jowiszem stanęła, dała jej błękitnooka Wenus łudzące przepasanie swoje, i okryła ją drogiemi szaty : Gracye zawiesiły na jej piersiach kosztowne od złota noszenia : oznaczycielki godzin uwieńczyły ją kwieciem; Minerwa tknąwszy się jej ubioru dodała wdzięków, a roznosiciel wyroków nieba Merkuryusz, napełnił jej serce przewrotnością, zdradliwem przypodobaniem, wykrętnemi podstępy, bo mu tak był gromowładzca rozkazał : dał jej nakoniec wymowę. Nazwano ją Pandorą, ponieważ się był każdy z niebian zdobył dla niej na takie dary, któreby zapowietrzyły ciekawych ludzi.
Postał ją zatem Jowisz do Epimeteusza; na jej widok i zapomniał on o Prometea brata swego przestrodze, który mu był zakazał, brać dary z Olimpu; postrzegł wkrótce błąd swój : zdjęła Pandora wierzch czaszy, którą z sobą przyniosła, a natychmiast wszystko się złe wysypało na ziemię, sama nadzieja została na dnie; nie kazał jej albowiem wypuszczać Jowisz. Co przedtem żyli bez trosków, pracy i bolu, odtąd z kalectwem i chorobami ociężała zgrzybiałość przywlekła się na ludzi : choroby ścigają niewstrzemięźliwość, i osiadają w cichości, bo ich Jowisz głosu pozbawił. Niepodobna już rzecz woli się nieba sprzeciwić.
Jeżeli chcesz, drugą ci rzecz użyteczną powiem : do ciebie należy z niej korzystać. Wówczas, gdy ludzie i, bogi nastawali, mieszkańcy niebios zdarzyli wiek złoty, a Saturn niebiosami władał : w pokoju na wzór niebian pędzili ludzie wiek swój bez kłopotu i cierpienia : nie było wówczas starości, nogi i ręce nie słabiały z wiekiem, a czas schodził na biesiadach i szczęściu stałem. Śmierć przychodziła jak sen, gdy człowieka zmorzy; wszystkiego było dostatkiem, ziemia bez uprawy wydawała owoce, dary jej wdzięczne użyte były w pokoju. Kiedy ci pierwsi mieszkańcy oddawali ziemi zwłoki swoje, Jowisz je w dobroczynne bóztwa przemieniał, a oni są dotąd stróżami naszemi, i mają baczność na dobre i złe uczynki nasze : skryci w obłokach, unoszą się nad ziemią i obdarzają ją płodnemi dary.
Przyszedł ze zrządzenia bogów wiek drugi srebrny pośledniejszy od pierwszego, nie miał albowiem, ani tego przyrodzenia, ani tej wytworności. Człowiek był stoletniem dzieckiem, które czuła matka w domu swoim karmiła, a gdy przychodził do młodzieństwa żył czas niejaki : ale podległy chorobom, które sam sobie niebacznością swoją nadarzał; w tym albowiem czasie nie umieli ludzie urazy znosić, i bóztwa nie czcili tak, jak ich przodki; gdy więc schodzili ze świata, rozgniewany Jowisz we wnętrznościach je ziemi osadzał. Oddawano im jednakże cześć niejaką po śmierci.
Ojciec bogów trzeci rodzaj mieszkańców ziemi wydarzył, a ten rodzaj i wiek był daleko różnym od pierwszego i drugiego, skąd nazwano go miedzianym. Stali, mocni i zapalczywi, jedynie do dzieł marsowych zdatni, gardzili darami ziemi; serca ich były, jak głazy, ręce do boju wprawne groziły nadal. Miedziana ich broń była, miedziane przyłbice, miedziane domy, bo żelaza jeszcze nie znano : sami się własnemi rękami zapamiętale pozabijali, a nie zostawiwszy po sobie sławy, szli w otchłań ciemnomroczną; znękała śmierć ich potężność, i przestali używać wdzięcznej jasności słońca.
Gdy ziemia ten trzeci rodzaj pożarła, Jowisz litościwy rozplenił na niej rodzaj znamienity zacnych bohatyrów, których nazwiskiem półbogów chrzczono; ale jedni z nich zginęli w wojnie: drudzy w oblężeniu siedmiobramnych Tebów polegli na ziemi Kadma, gdy szło o państwo Edyppa; wielu z nich pogrążyło morze, gdy się na oblężenie Troi ku wyzwoleniu pięknej Heleny wybrali; wielu nakoniec w temże oblężeniu stracili życie. Jowisz je w osobnej części świata po ich śmierci osadził, obdarzając je sowicie, a ziemia dla nich szczodrobliwa trzykrotnych na rok udziela im owoców.
O! jakby był mój los pożądany, gdybym się w piątem świata tego pokoleniu nie znajdował, gdybym wprzód zniknął, lub gdyby mi się rodzić dopiero przyszło! ale przeznaczony byłem na ten wiek ze stali; dzień pracą cierpienia przydaje, noc płodzi bezprawie, a bogi gotują karę : z tem wszystkiem ich dolegliwości znajdą niekiedy ulżenie. Skończą dni swoje ci ludzie, którzy tyle języków posiadają; władca bogów sprzątnie je, skoro włos siwy okryje ich skronie; nie wstąpią w ślady ojców dzieci, ustanie miła uprzejmość, nie uzna brat brata, przyjaciel przyjaciela : dzieci ujmą względów zgrzybiałym rodzicom; będą je zasmucać zniewagą; bezbożni zapomną o tem, iż Bóg na nie ma oko. Nie osiedzi się dziedzic na swojej własności : bez względu na przystojność, sprawiedliwość i ludzkość, do tego się udawać będą, tego czcić i wielbić, który bezprawiem przywdzieje na siebie wziętość i powagę. Zejdzie czas cnoty i wstydu; natrząsać się będzie zdrajca z cnotliwego, kłamstwo względy pozyska, a krzywoprzysiężca zostanie uczczonym. Wybladła zazdrość jad swój rozpostrze, a nakoniec wstyd i Nemezis przyjazne cnocie bóztwa, przyodziane w właściwe sobie świetną białością ozdobne szaty, nieśmiertelne piękności, porzuciwszy niegodnych, wrócą się w swoje święte siedliska, a zostawią na miejscu swojem żal niewczesny, i ból srogi, któremu zabieżeć już nie będzie można.
Mocarze ziemscy posłuchajcie, co wam powiem : Jastrząb ujął szponami wdzięcznego w śpiewaniu słowika, niósł go w obłoki : a ten przejęty srogiemi pazury płakał rzewnie; niewzruszony płaczem pożerca rzekł: nędzny! na co się zda twój płacz, usiłowanie i pisk przeraźliwy? znękała moc słabość twoję, musisz tam być, gdzie cię niosę. Na woli mojej i połknąć cię : i dać ci wolność; targać się na mocnego słabemu, szaleństwem jest : zwycięztwem się nie ucieszy, a nędzę przymnoży.
O Perseuszu, bracie kochany! idź drogą sprawiedliwych, nie czyń krzywdy nikomu, podobnemu tobie zaszkodzisz; człowiek albowiem prawy, słaby dając odpor, upada przywalony ciężarem prześladowania; nakoniec sprawiedliwość bezprawie zwycięża. Mimo gwałt, który jej czynią nienasyceni ludzie, mimo niezbożne złych sędziów wyroki, zrywa więzy włożone na się, i wzniosłym lotem unosząc się ponad miasta swoje, stawia je w świetnej porze, i naród szczęśliwy używa słodkiego pokoju; Jowisz zaś, którego oko wszystko wskroś przenika, strzeże ich od cudzej napaści. Niegnieździ się głód w pośrodku cnotliwych, ani chwile boleśne, owszem obfitość szczęśliwym ich ucztom towarzyszy. Wysila się ziemia dla ludzi poczciwych; szczyty gór dają im owoce, średnia spadzistość roi pszczoły, a owce w dolinach się pasą. Rodzą matki podobne ojcom dzieci : bogactwa jak ze źródła płyną; nie znają żeglugi, przestając na rolnictwie, które ich umiarkowanym potrzebom obficie dostarcza : ale ci, którzy na złe czuwają odbierają z rąk bożych chłostę, której się nieprawy ustrzedz nie może. Częstokroć naród cały za jednego przestępcę cierpi, i szczególna nieprawość karę powszechną sprowadza. Giną ludzie, niewiasty stają się niepłodne, zbrojni idą w rozsypkę, płód ziemi robactwo toczy, a morze okręty pożera.
Królowie! wam najszczególniej chować i czynić sprawiedliwość należy. Bogowie albowiem, choć niewidoczni, schodzą na ziemię, odkrywając podstępy, które niewinnych gnębią, i opieszałość ku swemu uwielbieniu. Niezliczona jest mnogość zesłanych z nieba strażników naszych : nie widzą ich oczy nasze, bo ich mgła nieprzejrzana okrywa. Dziewicą jest sprawiedliwość, płód Jowisza. Bogi ją nawet szanują : gdy jej kto nie uczci, obrazi, znieważy, pełna ufności udaje się do ojca i skarży; prosi go naówczas, aby karał tych osobliwie, którym staranie o innych jest poruczone. Dajcie się ująć i przestawajcie na mojej radzie, rządcy ludu! poprawiajcie coście skazili, a niech odtąd umysł wasz zaniecha złych wyroków, które ważyliście się wydawać. Wraca się krzywda do krzywdzącego, a wyrok nieprawy potępia sędzię. Wzrok sprawiedliwości, który wszystko obejmuje i zważa, postrzega nieprawość, i żadna się tajemnica przed wskróś przenikającą bystrością jego ukryć nie może. Na co się zda być prawym wpośród bezbożnych! ponieważ w tych czasiech cnota jest występkiem. Przyjdzie czas jednak, ale kto wie kiedy! iż Jowisz złemu zaradzi.
O Perseuszu! korzystaj z napomnienia mojego : imaj się sprawiedliwości, brzydź się gwałtem, bo najwyższy z bogów prawym być każe. Niech się ryby, dzikie zwierze, zjadłe ptastwo, pożerają, gdyż im sprawiedliwości ujęto; ale my, którym ją dały nieba, czcijmy ją ściśle : ten który zna jej szacunek, i głosi drugim jej zaszczyt, będzie błogosławiony. Łatwa rzecz jest udać się za przestępstwem, spadek położysty, rzecz na podoręczu; ala pot czoła położyli bogowie przed cnotą, i droga, która do niej prowadzi, długa i przykra : jednakże najciężej pierwsze wzgórki przebyć, gładzi się droga ku wierzchołkowi.
Najdoskonalszy człowiek ten jest, którego mądrość prowadzi w każdem działaniu i kroku, który wprzód uważa, niż działa, i wie, co rozpocząć, a co na czas dalszy odłożyć należy. Daje się dobrej radzie powodować mąż prawy, ale ten, który i działać nie umie, i dobrej rady słuchać nie chce, niepotrzebnym jest ziemi ciężarem. Ty więc Perseuszu, na mój wzór i napomnienie miej baczność, a tak pracuj, iżby cię głód i nie nawiedził, a Ceres napełniła dostatkami gumna twoje : głód albowiem wiernym jest towarzyszem człowieka gnuśnego; obmierzłym on jest niebu i ziemi, a na wzór podłego trutnia, który żądła niema, tuczy się pracą roboczych pszczółek. Człowiek pracowity widzi coraz mnożące się stada swoje i obfitość nieustającą w domu. Ma wzgląd Bóg na jego staranie, a ludzie go kochają. Wzbudza gnuśnych do naśladowania pomyślności jego; mnożą się dostatki, sława i wziętość, staje się podobnym niebianom : zazdrości nie zna, od nikogo wsparcia nie potrzebuje. Towarzyszy wstyd ubogiemu, złe on i dobre może mieć skutki; dobre, jeżeli ku pracy wiedzie; złe, jeżeli do gwałtu, na złupienie majętniejszego przywodzi. Karze najwyższa sprawiedliwość gwałtowników, i nie długo z kradzieży swojej korzystają; bezprawie to równa się największym występkom, które człowiek popełnić może.
Strzeż się go Perseuszu, a czyń skruszonem i czystem od zmazy sercem bóztwom ofiary; ponawiaj je, gdy się do snu zabierasz, zacząwszy wielbić od pierwszego zorza. Wzywaj na ucztę przyjaciół i sąsiady, a takich najbardziej, których uprzejmości i prędkości w usłudze doznajesz. Skarbem jest najszacowniejszym cnotliwy sąsiad, zły rówien powietrzu. Jeżeli cię cudza uczynność cieszy, ciesz twoją cudzego : a gdy idzie o zawdzięczenie, przebierz miarę naówczas.
Strzeż się nieprawych zarobków; zczasem na nich stracisz : kochaj tych, co cię kochają, wzmagaj wzmagających, daj tym co ci dają; prawo to przyrodzenia. Dar cnoty jest działaniem; kto sam z siebie z dobroci daje, w radosnem uczuciu bierze sam, ten co bierze sam karze się wewnętrznym niepokojem. Pomału mnożąc przyjdziesz do wiela. Co w domu osiędzie prędzej się znajdzie : co za domem, bardziej stracie podlega.
I to coć powiem, miej w pamięci : gdy pełną masz beczkę napoju, z początku się nasyć, nasyć się i przy końcu, ale tego co we środku, używaj jak najmierniej. Zbyt nikomu nie dowierzaj, i z bratem ostróżnym być nie wadzi. Strzeż się podstępów lubieżności, bezczelne niewiasty gorsze od łotrów. Jeżeli się twój syn iść za bydłem nie wstydzi, pommoży się dobre mienie i twoje i jego. A nakoniec jeżeli chcesz być majętnym, pamiętaj na to, iż nie dosyć jest pracować, ale ustawicznie pracować potrzeba.

CZĘŚĆ II.

Kiedy ubóztwione Atlasa córki Plejady ukażą się na niebie, zaczynaj żąć; a gdy schodzić zaczną bierz się do pługa : przez czterdzieści dni i nocy widzieć się one nie dają, dopiero wtenczas się ukazują, kiedy żeńcy zaostrzają sierpy. Taki jest rozmiar czasu obywatelów nadbrzeżnych morza i dolin krętnych mieszkańców. Zdejm szaty gdy siejesz, orzesz i kosisz. Trzeba w czasie przyzwoitym dać ziemi ziarno, aby kiedy potrzeba, weszło żniwo, i oracz zawiedziony tak, jak ty nie dawno Perseuszu, cudzego wsparcia ku wyżywieniu nie potrzebował. Pracuj bracie, a nie będziesz w potrzebie. Zapomoże żebrzącego uprzejmy sąsiad, ale za kilkakrotnem żebraniny powtórzeniem postrzeże, iż z gnuśności pochodzi, i odwróci twarz od próżniaka. Masz dom, siedź w nim; masz pole, doglądaj go; masz wołu, używaj go do pracy; miej służebnicę niezamężną, żeby dobytek twój pasła : narzędzia gospodarskie utrzymuj w całości, żebyś się bez cudzych obszedł. Nie odkładaj do jutra, co dziś zdziałać możesz; człowiek leniwy nie napełni stodoły. Odwlec, jestto do pracy przydać niespokojność : kto odkłada, sam się dobrowolnie kaleczy. Kiedy dopiekającego słońca upały mgłą i deszczem zmniejszać się poczną na jesień, a mdłe członki człowieka dotkliwiej czuć zaczną powietrza odmiany; ustające ciepła naówczas stają się szkodliwemi, noc zaś powiększa się, dla przedłużenia snu człowieczego, gdy nakoniec liść zwiędniały z gałęzi spadać i ziemię okrywać pocznie, natenczas do lasu udawać się potrzeba na ścinanie drzewa na opał, i następne prace wiosenne. Sporządź sobie na trzy stopy szeroki moździerz i tłuczek sposobny do bicia weń, zdobądź się na młot i sposób się do robienia pługa : miej ich dwa na pogotowiu, iżby gdy się jeden zepsuje, drugi go zastąpił. Najszacowniejsze to są Cerery narzędzia.
Miej parę wołów równych w wzroście i jednego wieku, a to dla tego, iżby pług równo ciągnęły; inaczej gdy jeden słabszy, drugi mocniejszy, naprost skiba nie pójdzie, a pług skruszyć się może. Niech poganiacz będzie w dojrzałym wieku, a taki, któryby na cztery tylko sztuki rozdarłszy, połknął bochen w podwieczorek. Mocnego do pługa potrzeba mieć pracownika. Młody nigdy się składnie do rzeczy nie przyłoży; lata myśl u niego za żądzą; a praca całego człowieka potrzebuje. Do siania nie zda się : gotów całą garścią sypać nasienie : a nie tylko oszczędnym w tej mierze być należy, ale umieć, i jak i gdzie rzucić ziarnem, aby się mnóztwem nie zgłuszyło, a prawe wzrosło.
Patrz niekiedy w tę stronę, którędy corok powracają żórawie, i krzykliwemi wrzaski żegnają lato : porato jest pracy rolniczej, poprzedniczka zimy, a więc deszczów, które ją zaczynają, pora trosków i zakrzątania, gdzie już woły znużone pracą, odpoczynek brać mają w oborze. Gdy przejdą deszcze, praca się zmniejsza, jednak pracować należy : robotą wozów, pługów, radeł, bron, soch i innych gospodarskich narzędzi rolnik naówczas zaprzątać się powinien, ażeby miał i do użycia, i na zapas, gdy się stare zepsują.
Kiedy czas orania przychodzi, idź w pole z wiernemi a pracowitemi twojemi parobki, a uprzedzając świtanie, rżnij lemieszem ciepłą wilgocią ożywioną ziemię; powtarzaj to i w lecie : zasiewaj wzmogłą przeszło rocznym odłogiem rolą, jej owocem oprzesz się niedołężności, jej owocem ukarmisz dzieci twoje. Wznieś naówczas w niebo oczy, a gdy będziesz prosił o plenność, niech ręce twoje imają się pługa, a parobek za tobą postępując z motyką, niech rozbija wzniesione lemieszem skiby, iżby ziarna rzucane na nie równo padły, a razem straszył ptastwo, iżby je nie pożerało. Jak bowiem przemysł wznosi i ożywia, tak gnuśność osłabia i niszczy : tym sposobem ujrzysz korzyść pracy twojej, schylone ciężarem plenności ku ziemi kłosy, i jeżeli nieba starowność twoję uwieńczą, nie doznasz szkodliwego robactwa, a ujrzysz z weselem mnogie snopy, gdy je do stodoł twoich zwozić będą.
Przywitasz naówczas niegłodny wiosnę, i zamiast cudzego wsparcia, będziesz w stanie być użytecznym sąsiadom, jeżeli ich nagła potrzeba do szukania twojej pomocy przyniewoli. Ale jeżeli nie zasiejesz żyżnej i obfitej z siebie roli, aż wówczas gdy słońce zmniejszonym biegiem dni skracać zacznie, naówczas zawiedziesz nadzieje twoje : zamiast korca ćwiartką mierzyć będziesz, i ujdziesz poniekąd zazdrości, ale nie szkody. Jest jeszcze sposób i późnemu sianiu zaradzić : jeżeli wówczas, gdy się pierwszy raz kukułka odzywać zaczyna, trzydniowy deszcz orzeźwi ziemię, dogoni późny zasiew te, co go poprzedziły.
Gdy zima się zbliża, uprzedź ją schronieniem, i gotuj wcześnie opał domu, żeby ci zimno nie dokuczało w ostrej dla człowieka chwili. Co tylko do zmniejszenia przykrości służy, użyte jak najpilniej być powinno, i na głód i na mroźne powietrze opatrzyć się w czasie należy. Ale gnuśny nie mając baczności na to, gdy się płonną nadzieją łudzi, dobrowolną męczarnią dla siebie gotuje. Wpośród lata powtarzaj twojej czeladzi, iż nie zawsze trwać będzie, i na wzór ptastwa każdy ma słać swoje gniazdo. W Lipcu więc trzeba myślić o Styczniu, i nam i bydłu nieprzyjaznym, o szronach jego mrożących, które na strzechach domów osiadają, o śnieżnych burzach, które Boreasz wzruszający góry i doliny Tracyi, zamroźnym tchem swoim, gwałtownie gdy miota, wzrusza dębów korzenie, sosny zdruzgotane z szczytów gór w doliny miota, a łoskotem swoim i świstem przerażającym napełnia okolice, w których się gnieździ : tulą się w pieczarach zimnem przejęte zwierzęta; ani je gęsta sierć od uczucia zimna wskróś przejmującego ochronić może : twarda skóra nie wyłącza z powszechnej niedoli lóźne woły; jagnięta się pod matki tulą, i znajdują ochronę, a te je grzeją i karmią.
Odbija się próżno blask promieni słonecznych o śniegi i lody, gdy tymczasem szczęśliwe południowe kraje korzystają z ożywiających własności jego. Mieszkańce lasów, drapieżne i dzikie zwierza, szczękając zębami, szukają w gęstwinach schronienia, i uciekają zamrożone śnieżnice. W takowej porze odzież na odzież kłaść należy, ażeby przerażającą moc zimna, ile możności od ciał oddalić; przywdziej na nogi dobrze opatrzone obuwia, i ażeby ci lepiej dogrzewały, obróć sierć wewnątrz ; okryj plecy baranim kożuchem, od zimna razem i od wilgoci zostaniesz wolnym : wygodnie sporządzoną czapką przykrywaj głowę, niech zachodzi na uszy, żebyś się wilgotnego powietrza ustrzegł; przeraża bowiem mroźnym oddechem przy wschodzie słońca Boreasz, a mgły ranne nader szkodliwe są, zaraźliwą wilgocią swoją.
Są prace, których i w zimie ustrzedz się nie można : gdy je odbędziesz, wracaj się co rychlej do domu, i tam się ile możesz zasklepiaj : bydłu wówczas połowa zwyczajnej strawy wystarcza, ale człowiek większej niż w lecie potrzebuje. Trzymaj się statecznie tego prawidła, przyrodzenie go nadało, trzymaj się go ciągle, dopóki dobroczynna karmicielka nasza i matka ziemia, nie rozpocznie nanowo obdarzać nas obfitemi swojemi dary.
W sześćdziesiąt dni po takowym słońca wzroście, gdy zima się kończy, świetny Arkturus wydobywszy się z pienistych bałwanów Oceanu, zaczyna się pokazywać. Córka Pandyona, skwierkliwa jaskółka wraz z wiosną wówczas nas wita : przed jej wyjściem obcinać winne latorośle, a gdy nosiciel własnego domu żółw leniwy z kryjówek swoich wynijdzie, i piąć się na drzewka będzie, chroniąc się przed Plejadami, już nie czas wtedy kopać winnice, ale ostrzyć sierpy należy : niech cię dóm naowczas jak najmniej trzyma, wstawaj z zorzą podczas żniwa, śpiesz się z pracą, żebyś co rychlej zwiózł zboże do stodoły. Zorze budzić cię powinny; zorze drogę oświecać, zorze początkowi pracy towarzyszyć, nim słońce wschodem swoim świat uwdzięczy i rozweseli. Gdy chwast kwitnie, a koniki zawieszone po drzewach rozpościerając świetne skrzydełka swoje, przeraźliwym skwierkiem wydają odgłosy; w czasie w którym kozy są spasłe, wino dojrzewa, a ludzie dla zbytecznych upałów słabieją, szukaj w pieczarach lub cienistej dolinie schronienia, używaj darów świeżo tłoczonego wina. Masz ser świeży na pogotowiu, mięso młodych koźlątek : usiadłszy w cieniu czerpaj ze zdroju przezroczystego po winie wodę; a naówczas gdy dawać będziesz czeladzi rozkazy, wcześnie im zapowiedz, iżby, gdy świetny Oryon pokazywać się zacznie, imali się młocki w miejscu, gdzie dobrze ziemia ubita, a wiatr przelotny na obie strony. Gdy omłócone już zboże przemierzysz, umieszczaj w naczynia do tego sposobne, niech je ma czeladź bezżenna w straży, ale psa czułego na złodzieja mieć w domu nie zawadzi : nie skąp mu strawy, żeby czujniej pilnował. Słomą i sianem napełniaj gumna, żebyś miał czem żywić w obfitości dobytek : jak czeladzi, tak też i tym pracy ich towarzyszom i wygody i spoczynku potrzeba.
Kiedy Oryon i Syryusz w pośrodku niebios ukażą się : a różowoświetne zorze naprzeciw Arkturowi staną, zbieraj Perseuszu, z giętkich latorośli dojrzałe grona : przez dziesięć dni susz je na słońcu, a potem pięć dni i nocy niech w cieniu zostaną : szóstego rozlej z czaszy ofiarę na cześć Bacha, co świat rozwesela; ale gdy już Plejady, Hyady, i Oryon pokazywać się ustaną, pomnij naówczas, iż znowu do pierwiastkowego orania wrócić się należy, i myślić o przyszłorocznej robocie.
Jeżeli w czasie dżdżystym Plejad chcesz puszczać się na morze, wiatry cię srogie miotać na wszystkie strony będą. Nim się puścisz, uważaj, czyli bałwany nie czernieją, poprzednikiem to bywa następnej burzy : wyciągaj wtenczas łódź na brzeg, i obładuj kamieniami, żeby ją wiatry na wodę nie spędziły : opatrz żywicą, ażeby jej wilgoć nie szkodziła; maszt i żagle w suchem złoż miejscu, rudel zawieś przy ognisku, a gdy czasy wygodne nastaną, sposób się wtenczas do zyskownej żeglugi. Tak czynił nasz ojciec Perseuszu, gdy porzuciwszy ojczyste siedlisko Kumów w Eolidzie, gdzie mu przykre ubóztwo dokuczało, osiadł w Askrze niedaleko Helikonu, tam gdzie zima ciężka, a lato niemiłe.
Jeżeli w żegludze zakładasz nadzieję korzyści, posłuchaj rady mojej, jak się masz oprzeć gwałtownej burzy, i łódź bezpiecznie doprowadzić. Raz mi się tylko zdarzyło puszczać na morze, gdym płynął do Eubei z Aulidy, gdzie niegdyś zatrzymała burza Greków okręty, kiedy płynęli ku brzegom Trojańskim. Wstąpiłem potem do Chalcydium, gdzie miałem spór o pierwszeństwo na pogrzebie Amfidamasa. Wiersze moje naówczas zostały uwieńczone, i dostałem w upominku stolik złoty trzynożny, który poświęciłem Muzom na Helikonie. Choć morza niewielem świadom, możesz mi zaufać, gdy ci to objawię, czem mnie przyjazne natchnęły Muzy. W dni pięćdziesiąt po zwrocie słońca, gdy lato na schyłku, a czasy chłodniejsze nastają, pora jest najdogodniejsza do żeglugi; bezpiecznie wówczas na morze puszczać się można, i jeżeli Neptun wałów, pomimo raz ułożone rozrządzenie, nie wzruszy, albo rządca bogów przeciwnego żeglującym wyroku nie da; i płynący, i okręt na morze wychodzić może : strzeż się jednak powierzać cały majątek zdradnemu żywiołowi. Jeżeli cię chęć zysku nagli, poświęciwszy część, zostaw nierównie większą w domu : sroga rzecz utracić wszystko. Miarkuj więc żądze twoje, korzystając z dobrej pory roztropnie.
Gdy będziesz miał żonę pojąć, nie śpiesz się do trzydziestego wieku twego : bierz ją w dojrzałej porze, w stanie panieńskim, abyś ją w czystości zachował : nie zapędzaj się daleko po nią, najlepiej uczynisz, gdy ją poznaną dobrze w sąsiedztwie wybierzesz. Nie masz droższego skarbu nad żonę poczciwą : nierządna najsurowszem jest utrapieniem; zniszczy ona jak płomień pożerający męża swego, i wprawi przed czasem w zgrzybiałość.
Miej przed oczami nieśmiertelne bogi, i na nich się ustawicznie zapatruj; nie obchodź się podstępnie z przyjacielem, tak jak zemną bratem uczyniłeś : jeżeli on ciebie pokrzywdzi słowy lub uczynkiem, miej nań dwie kary : niech błąd uzna, a ty mu go odpuść. Zły przyjaciel srodze szkodzi, nie daj poznać zwierzchnem twarzy wzruszeniem, żeś mu winę odpuścił.
Nie wab w dóm gości, ale gdy przyjdą, przyjmuj wdzięcznie : nie zabieraj ze złymi towarzystwa, cnotliwych zaś od siebie nie odstręczaj. Nie wymawiaj nędznemu ubóztwa jego, zsyłają je bogowie podług upodobania. Język wstrzemięźliwy drogim jest skarbem : milczeniem poznają się ludzie : lżąc innych, sam zelżonym zostać możesz.
Uczęszczaj na uczty publiczne, kiedy je rząd daje : jestto uczczenie, a bez wydatku, Podnoś czyste od skazy w każdy poranek do Jowisza i bogów nieśmiertelnych ręce, inaczej cię nie wysłuchają. We wszystkich, choćby w najpotoczniejszych działaniach, zachowaj przystojność.
Kiedy dóm stawiasz, tak czyń, iżbyś go dokonał, ażeby w nim zczasem wrony i sroki nie osiadły. Trzymaj naczynia domowe ochędóżnie, żeby i tobie i innym w używaniu nie były odrazą. W obrządkach i powierzchownością czcij bogi, a nie wyjawiaj, co wiedzieć będziesz. Złe imie iestto ciężar, łatwo go można podnieść, ciężko nosić, a pozbyć się niepodobna. Wieść powszechna nigdy zginąć nie może, roznoszą ją narody, bóztwem jest, a więc i nieśmiertelną.
Miarkując dni po obrotach nieba, opowiadaj czeladzi, iż trzydziestego każdego miesiąca zdatny czas do oglądania i podziału roli, weń sądzić rozprawy ludu starsi zasiadają. Wszystkie dni z urządzenia przedwiecznej mądrości Jowisza pochodzą, pierwszy czwarty, i siódmy jemu są poświęcone. W ostatnim Latona wydała na świat Apollina; ósmy i dziewiąty pracom ludzkim są oddane; jedenasty, dwunasty szczęśliwe : użyte być mogą pierwszy do strzyżenia owiec, drugi do zbierania z pola; w ostatnim Arachna przędzę swoję subtelną rozpościera, a mrówka się na zimę krząta : imać wówczas wrzeciona powinny niewiasty. Niedobry jest do siejby dzień trzynasty, ale sadzić i szczepić weń można; w ósmym dniu koźlęta i woły tuczone na rzeź dać należy; dziesiąty służy płodności. Strzeż się dni, które miesiąc kończą; piąty równie nieszczęśliwy, gdyż jak wieść niesie, wówczas furye wychodzą z piekła na ukaranie krzywoprzysiężców. W siódmym czyń ofiary Cererze, i obróć go na ścinanie drzewa : początek dziesiątego zdatny koniom, mułom i żegludze. Czwartego tłocz wino, dwudziesty pod zorze najszczęśliwszy; zły nader, gdy słońce zachodzi.
Te są dni przedziały i zdatności, które każdemu wiedzieć trzeba : inne oprócz wyrażonych są obojętne, albo wieści o ich zdatności lub szkodzie niepewne. Życie nasze nawzajem jest matką i macochą : szczęśliwy tysiąckroć szczęśliwy ten, który je w pracy przepędza, posłuszny bogom strzeże się złego, i wiek pędzi bez zakału, miłym bóztwu stając się widokiem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.
  1. Domyślić się każdy potrafi że powieść ta jest allegoryą historyi polskiej. Przyp. Wyd.