<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Powojenni
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1929
Druk Ludwik Kapela
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W pociągu pośpiesznym Bukareszt — Warszawa, w osobnym przedziale pierwszej klasy, leżał na kanapie Roman Pobóg, pogrążony w głębokim śnie. Miał gorączkę. Ogniste wypieki na wychudzonych policzkach, oczy zapadłe i szybki, nierówny oddech wzbudzały straszny lęk w pochylonej nad nim kobiecie. Olga księżniczka Czhangirani, siedząc na przeciwległej kanapie wpatrywała się uparcie w twarz chorego, suchą i zmizerowaną. Przez okno otwarte wlewał się do przedziału zapach rzeźwy wczesnego poranku. Wesoły promień słońca wniknął do wewnątrz i zaigrał czerwonym refleksem na pluszu obicia, nad głową Romana, ukłuł go w zamknięte powieki. Zadrgały lekko. Chory poruszył się gwałtownie, coś zamruczał niezrozumiałego. Olga powstała i opuściła storę w oknie. Pledem okryła Romana i ostrożnie wlała mu do ust jakąś miksturę. Uspokoił się i znowu zasnął. Olga westchnęła z ulgą. Po całonocnej, silnej gorączce i malignie Romana czuła się śmiertelnie znużoną. Ale znużenie jej było nietylko fizyczne lecz i duchowe. »
Od czasu opuszczenia Gruzji, miłość jej dla Poboga przekształciła się w niewysłowioną mękę duszy. Pobóg okazywał jej dużo serdeczności, ale płomień jego zgasł. Olga wyczuwała, że on już całym sobą jest w Polsce, że tam dąży i żyje tylko nadzieją ujrzenia żony. Podczas podróży morzem do Konstantynopola, Roman był bardzo wycieńczony i zdenerwowany. Stosunek ich był pozornie dobry. Przed ludźmi byli kolegami w niedoli i wybornie grali swoją rolę. Ale w istocie wśród nich obojga zmieniło się wszystko zasadniczo. Olga pragnęła Romana zjednać sobie, przykuć go do siebie. Ale jednocześnie odczuwała, że Roman widzi mękę jej duszy, że to go wobec niej krępuje i niejednokrotnie wzrusza. Widziała więcej, bo walkę jego z własną namiętnością dla niej, którą w sobie tłumił i pod wpływem tego nakazu silnej woli, namiętność jego gasła. Stan zdrowia Poboga nie był pocieszający. W czasie podróży konno przez granicę, rana, zadana przez Borysa, odnowiła się, nerwowe zaś podniecenie Romana nie wpływało dodatnio, przeciwnie, jątrzyło ranę i wzmagało ogólne osłabienie. Pobóg zwalczał mężnie chorobę, oczekując przyjazdu do Konstantynopola, by stamtąd wyruszyć przez Bałkany do Polski. Między nim i Olgą wytworzyła się sytuacja szczególna. O powrocie do rodziny nie było nigdy mowy, chociaż Olga doskonale już wiedziała, że zatrzymać go przy sobie nie zdoła. Nie miał dla niej uczuć głębszych i niechciał jej łudzić. Gdy raz napomknęła mu, że mogliby płynąć do Sycylji lub Neapolu, gdzie zdrowie jego poprawiłoby się prędzej, Roman spojrzał na nią zdziwiony. Odrzekł jej wtedy dość sucho.
— Zanim dojadę do Neapolu, będę w domu.
Od tej chwili zaczęła się między nimi milcząca walka. W duszy księżniczki zerwał się bunt i gniew, podburzany skutecznie przez obrażoną miłość własną i przez miłość dla Poboga. Serce jej zamierało na myśl o rozstaniu. Nie mogła się z tą koniecznością pogodzić. A moment fatalny zbliżał się, gdy dopływali do Turcji.
Olga teraz, na samo to wspomnienie wstrząsnęła się ze zgrozy. Spojrzała na Romana z żalem. On był jej ofiarą, ona jego. Oczami wyobraźni widziała na nowo Bosfor i wspaniałą sylwetę Konstantynopola, pdzie losy jej rozegrały się ostatecznie. Ze drżeniem i lękiem patrzyła wtedy na zmęczoną twarz Poboga, na której malowało się stanowcze postanowienie. W oczach jego była wola. Olga wiedziała, że jej nie przełamie, więc oprócz bólu, zrodził się w niej upór nagły i dzika zaciętość. A potem te straszne chwile, gdy Pobóg wyraził jej swoją decyzję bezzwłocznego powrotu do Polski, Wyraził ją w formie bardzo łagodnej i serdecznej a po męsku, bez żadnej argumentacji, z siłą stawiania kwestji, która nie może być nawet komentowaną. Zachował się wogóle wobec niej tak szlachetnie, z taką wdzięcznością dla niej, że Olga mogła być tylko ujętą, gdyby nie szalony poryw zazdrości i gwałtowności jej krwi. Nie zdołała powstrzymać wybuchu i półprzytomna jęła mu wyrzucać jego obojętność. Czyniła mu gorzkie wymówki, rzucała mu w oczy niesłuszne zarzuty. Wreszcie nastąpiła chwila najokropniejsza, gdy Pobóg wyprowadzony z równowagi, wyznał jej szczerze, że nie kochał jej nigdy. Prawda wypowiedziana przez jego usta była dla niej ciosem. Olga targnęła się na własne życie. Gdy w najwyższem podnieceniu wybiegła z pokoju do siebie, Pobóg jakby wiedziony przeczuciem pobiegł w ślad za nią i... zdążył wyrwać jej kindżał z ręki w ostatniej, chwili, ale sam wzburzony jej furją, nie władając już nerwami, doprowadzony do ostatnich granic, zerwał na sobie bandaże. Krew go zalała i padł bez czucia.
Na te ostatnie wspomnienie księżniczka Czhangirani cała drżąca wychyliła się z okna wagonu, poddając twarz rozpaloną chłodzącym powiewom poranku. Oczy Olgi osnute mgłą przerażających wspomnień błądziły po polskich łanach rozfalowanych zbożami, pełnych zieleni i bladego złota, radosnych latem i spokojem. I do duszy Olgi zaczął wpływać spokój dobroczynny, jakby źródłem jego była nie tylko ofiara uczyniona z jej strony, ale jakby spokój ten szedł do niej z owych pól młodą nadzieją rozpromienionych, z pól ojczystych Poboga.
Okrutna scena w Konstantynopolu była ostatnią burzą — orkanem w duszy Olgi. Gdy ujrzała Romana zalanego krwią na podłodze, na którą runął niemal bez życia, wówczas odrazu nastąpił w niej przełom gwałtowny. Usłyszała w sobie głos wuja Bagrata, wypowiedziany jakby głośno, na jawie: „bądź Gruzinką nie tylko z zapałów krwi.“ Zgasła w niej obraza, gniew i zazdrość ustąpiły miejsca rozpaczy, że zabiła Romana. Wszystkie jej uczucia przeistoczyły się wtedy w energję, by go ratować. Jedno jedyne słowo, które Pobóg wypowiedział, w krótkiej sekundzie odzyskanej przytomności, że chce umrzeć w Ojczyźnie, stało się dla Olgi odrazu wolą jej serca. Przebrnąwszy wszystkie trudności i przeszkody wyjechała z Konstantynopola do Warszawy, wioząc Poboga stale prawie nieprzytomnego. Jechał z nimi lekarz, polak, wracający również do kraju, oraz Izmaił jako strzelec Olgi. Chazmara została w Konstantynopolu wraz z bagażami zabranemi z Ałchalczyku. Lekarz robił nadzieje, że Roman odzyska zdrowie, ale nie taił, że niebezpieczeństwo jest duże i że trzeba chorego strzec od silniejszych wrażeń. Olga wyzbyła się wszelkiego egoizmu. Wiedziała, że Roman dla niej stracony, ale chciała widzieć go uratowanym i to było już jej celem głównym. Przeżyte cierpienia nie zniszczyły w niej miłości dla Romana, lecz zahartowały ją. Olga rozważyła całą tę sprawę inaczej i ujrzała ją w innem świetle niż dotąd, bo przedewszystkiem w świetle sprawiedliwości. Analizując swój stosunek z Romanem od początku, stwierdziła, że nie mogła mieć do niego żalu, bo powinna była odczuć odrazu, że kierowały nim tylko zmysły. W zaślepieniu swego szału, łudząc się, że i z jego strony jest uczucie, nad tem właśnie cierpiała niezmiernie, że nie potrafiła odróżnić jego zapałów krwi od miłości, co było tak zdaje się łatwe. Niewypowiedziana trapiła ją męka, że on zostanie z żoną, ona zaś odejdzie jako osoba obca i już nic nie znacząca w jego życiu. Wszelkie długi wdzięczności między nimi były wypłacone. Ona ocaliła go od śmierci w czerezwyczajce Borysa i zorganizowała ucieczkę, Roman czuwał nad nią podczas ich ucieczki i ocalił ją w Ałchalczyku od Borysa. I w Konstantynopolu, ratując ją od zamachu na siebie, własne życie naraził przez nią. Wiedziała doskonale, że zrobił to z rozpaczy, iż ona utrudnia mu powrót do żony. To ją bolało bezgranicznie, rodząc ciągle nowy bunt, z którym już teraz potrafiła walczyć skutecznie. Ale czy zdoła się opanować w momencie rozstania? Zadawała sobie to pytanie w śmiertelnej trwodze na myśl spotkania z Teresą Pobożyną. Postanowiła nie dbała wcale, szło jej tylko o niego. Co będzie? Co będzie, by odwiedzając Romana, nie spotykać jego żony? O swoje zagadkowe stanowisko wobec rodziny Poboga nie dbała wcale, szło jej tylko o niego. Co będzie? Co się stanie? Trwoga jej rosła. Nierówny, ciężki oddech Romana nasuwał ponure myśli.
Z głębokiej zadumy zbudził ją szelest. Obejrzała się, Izmaił stał w odsuniętych drzwiach przedziału i uśmiechał się ze szczerą uciechą w twarzy.
— Za godzinę będziemy w Warszawie.
— Już?!
Olga odsunęła się od okna.
— Już? — powtórzyła zdławionym głosem.
— Doktór pyta, czy może zająć się atamanem?
— Niech wejdzie.
Podczas, gdy lekarz z Izmaiłem zajęli się chorym, Olga ubrana już w kostjum podróżny chodziła po korytarzu nerwowym krokiem. Co będzie, co będzie?... powtarzała pytanie, czując zamęt w głowie.
— Jaki stan? — spytała doktora.
— Bez zmiany, nic na lepsze. Nadałem depeszę z poprzedniej stacji do Warszawy, do lecznicy. Przyślą karetkę na dworzec.
— To dobrze.
Olga odetchnęła. Prawda! zapomniała, że przecie rodzina Poboga dotąd nie zawiadomiona, i że wobec tego nie spotka się zaraz z Teresą. Jednakże Olga taiła przed sobą, że chciałaby widzieć Teresę choć z daleka. Zdawało się jej, że to zdecyduje o jej losie. Sama się obawiała owych obłędnych myśli i marzeń nawiedzających ją bezwiednie. Rozmawiając z lekarzem, patrzyła na Poboga, który spał ciągle.
— Czy przytomny?
— Chwilami tak, ale jest jakby odurzony i ogromnie osłabiony.
— Czy wie, że zbliżamy się do Warszawy?
— Mówiłem mu to. Przyjął tę wiadomość biernie. Pytałem o adres rodziny. Podał go i znowu zapadł w ten bezwład duchowy. Mam wrażenie, że dopiero widok i obecność osób drogich wpłynie dodatnio na jego stan psychiczny. Teraz niech będzie takim jak jest, zyska na tem gojenie się rany a to najważniejsze.
„Widok i obecność osób drogich wpłynie dodatnio na jego stan“ — powtarzała sobie Olga z bolesnem drżeniem serca. I do duszy jej wkradło się posądzenie, że może Roman rozmyślnie przed nią udaje taki stan, by z nią nie rozmawiać i by go nie dręczyła. Ale lekarz jakby odgadując jej myśli, krzywdzące chorego, rzekł, patrząc na pacjenta troskliwie.
— Stan Pana Poboga wymaga, abyśmy działali jaknajostrożniej. Ja odwiozę go do lecznicy i oddam w ręce tamtych lekarzy, bo sam muszę jechać do rodziny na prowincję. Pani zdaje się zostaje w Warszawie dłużej, przeto pani powierzam tę sprawę, aby spotkanie jego z rodziną nie wywołało zbyt silnego wstrząśnienia.
— To znaczy? Jakże ja to załatwię?
— Poprostu pani przygotuje pana Poboga do odwiedzin głównie żony, aby nagłe ujrzenie jej nie pogorszyło jego stanu.
Olga zacięła usta. Domyśliła się, że Roman musiał coś nadmienić doktorowi o żonie swojej, skoro ten lęka się wrażeń tak silnych. Już miała wypowiedzieć coś opryskliwego, że żony Poboga widzieć nie chce, lecz wstrzymała nieopatrzne słowo, mogące lekarza naprowadzić na niepożądane wnioski. Zapewniła go więc, z udanym spokojem, że załatwi wszystko w myśl jego zleceń.
Gdy pociąg zatrzymał się na dworcu, Olga w każdej młodej kobiecie upatrywała Teresę. Rozdraźnienie jej wzrosło. Lekarz z chorym i z Izmaiłem odjechali karetką pogotowia, za nimi Olga autem. W lecznicy, w osobnym pokoju złożono Poboga i po opatrunku i auskultacji, lekarz wysłał depeszę do Uchań. Jakkolwiek Izmaił zajął już w Bristolu pokój dla Olgi, ona nie mogła oderwać się od Romana. Nie zważając na nic i na nikogo, czuwała przy nim uparcie resztę dnia, wyzywając niebezpieczeństwo, którego lękała się. Sprowadziła ogromny pęk czerwonych róż i złożyła je na kołdrze Romana. Usta drżące przytuliła do jego czoła z szeptem, w którym były łzy.
— Może cię więcej nie zobaczę, jeśli zdołam.
Oderwała się przemocą i opuściła lecznicę zostawiając przy łożu Izmaiła, z poleceniem czuwania nad chorym. Tatar ubóstwiający Poboga zapewnił ją, że nie odstąpi od niego i że go sam przygotuje do miłej wiadomości, że jest w kraju.
O żonie Poboga Izmaił nie wiedział. Był przekonany, że Pobóg jest zawsze narzeczonym księżniczki.
Przed północą Pobóg ocknął się. Spojrzał nieco przytomniej na Izmaiła i ściągnął brwi, zbierając myśli. Tatar z uśmiechem radosnym podsunął pod oczy Romana czerwone róże od Olgi. Oczy chorego rozszerzyły się, wąchał róże i nagle jakby uderzony jakąś myślą błyskawiczną, rozejrzał się po pokoju.
— Tereniu! — zawołał głucho.
Izmaił nie zrozumiał, ale się domyślił, że słowo to oznacza w każdym razie wołanie Olgi. Zaczął uspokajać Romana, że księżniczka była tu cały dzień, że go tu przywiozła z Turcji i że jest w hotelu, gdyż zmęczona podróżą. Zapewniał Romana, że rano księżniczka przyjdzie, żeby był cierpliwy, bo teraz ona odpoczywa.
Pobóg w miarę słuchania tych słów mienił się na twarzy. Uprzytomnił sobie wreszcie, że Olga czuwa nad nim w dalszym ciągu. Wspomnienie zajścia w Konstantynopolu poruszyło go. Odsunął niechętnie róże od siebie i spytał Izmaiła, gdzie się znajduje. Dowiedziawszy się, że w Warszawie, w lecznicy, zapłonął jakoś i zażądał natychmiastowego widzenia się z lekarzem dyżurnym. Gdy lekarz nadszedł, Pobóg zadał mu szereg pytań gorączkowych i prosił by zadepeszować do Uchań. Nie wierzył, gdy go lekarz zapewnił, że depesza już wysłana. Pobóg pod wrażeniem tej wieści doznał wstrząsu nerwowego, osłabł bardzo. Nad ranem, wycieńczony, zasnął kamiennym snem. Spał długo, zbudził go szept i ciche łkanie. Wydało mu się w majaczeniu sennem, że jest w Uchaniach i że Terenia płacze, ale dlaczego ona płacze? Chciał ją o to zapytać i nie miał sił, tak jakby mu kto zamykał usta. Chciał na nią spojrzeć i nie mógł otworzyć oczów. A jednak byłby przysiągł, że się znajduje w Uchaniach. Nareszcie borykając się z niemocą usłyszał najwyraźniej przyciszony głos Tereni i jej słowa.
— Gdzież ona jest, abym mogła jej podziękować?
Pobóg zadrżał całem ciałem, zerwał się w sobie, usiłując siąść na łóżku, ale czyjeś mocne ręce zatrzymały go na pościeli.
— Tereniu! — krzyknął.
— Jestem! jestem przy tobie, najdroższy! tylko bądź spokojny, tylko... o Boże, Boże! Romku mój!
Objęły go słodkie ramiona Tereni, uczuł na twarzy, na czole jej pocałunki. Jej łzy padały mu na twarz. Widział jej oczy ukochane, słyszał jej głos, jej słowa i oprzytomniał zupełnie. Terenia klęczała przy nim, ręce jego okrywając pocałunkami. Roman ujął w dłonie głowę żony i długo patrzył w jej oczy dobre i promienne pomimo łez, które z nich spływały. Patrzał ze wzruszeniem i nie mógł się napatrzyć. Czuł w sobie słodycz niepojętą i ciszę i spokój dawno zapomniany i błogie nad wszelki wyraz uczucie szczęścia odzyskanego. Głaskał drżącą dłonią włosy Tereni i usta wtulał w ich ciemną wonną masę i pieścił jej główkę przysuwając ją do swej zbolałej piersi. Teresa chciała go objąć w jednym uścisku i w jednym uścisku wyrazić mu to wszystko czem serce jej było przepełnione. Oboje zatopieni oczami w swoich oczach nie usłyszeli otwierających się cicho drzwi, nie spostrzegli strojnej postaci, która ukazała się w nich, Ale ujrzał ją pan Paweł Pobóg, stojący na boku i oczekujący swojej kolei by powitać syna. Niechciał przerywać powitania jego z żoną. Sam nazbyt wzruszony starał się przez ten czas uspokoić. Zobaczywszy w drzwiach postać pięknej kobiety i zauważywszy odrazu wyraz jej twarzy i oczów, zdumiał się, nie wiedział jak postąpić.
Strojna nieznajoma gwałtownie cofnęła się i zamknęła drzwi. Pan Paweł instynktownie zamilczał o tem zjawisku.
Księżniczka Czhangirani wybiegła z lecznicy jakgdyby uciekała przed kimś. Cały dzień była jak w obłędzie. Kazała się wieźć autem za miasto, a gdy wróciła po kilku godzinach, biegała po ulicach i parkach, wreszcie w pokoju swoim w hotelu ciskała się jak zraniony ptaki w klatce. W oczach jej pozostał obraz ich grupy i twarz Poboga taka, jakiej nigdy przedtem nie ukazywał. Było coś w jego rysach, w jego oczach, utkwionych w główce klęczącej przy łóżku kobiety, czego Olga nie widziała w Romanie nigdy, nawet w momentach największej ekstazy ich szałów w Tataryjsku. Było coś takiego w jego spojrzeniu, co zmizerowaną twarz Romana upiększało dziwnie, ale nadewszystko wyraz jego był taki właśnie o jakim Olga podświadomie marzyła zawsze, by ujrzeć go w oczach Poboga dla siebie. I ujrzała, ale dla jego żony. Rozpacz, zazdrość, zawiść jęły dręczyć ją na nowo. Przeklinała siebie, że targana niepokojem o Romana podążyła do lecznicy, nie zbadawszy, czy jest sam, czy też przybył kto z rodziny. Trafiła najgorzej jak mogła trafić. Zobaczyła jego powitanie z żoną. Tereni nie mogła się przyjrzeć, gdyż cała jej uwaga przez tę chwilę skupiła się na Romanie. Jego tylko widziała! Sylwetkę klęczącej kobiety obrzuciła wzrokiem przelotnie, by stwierdzić, że była przy Romanie i że to jego żona. Burza rozpętała się w duszy Olgi. Ogarniała ją głucha nienawiść do Tereni i jakby do Romana. Dławiło ją uczucie wstydu i upokorzenia. Męka była w niej. Parokrotnie chciała natychmiast opuszczać Warszawę. Izmaił tracił głowę, bo projekt za projektem gonił. Lecz na wyjazd istotny, pomimo, że czuła, iż byłoby to najrozsądniejsze, zdobyć się nie potrafiła.
Izmaił chodził co dzień po parę razy do lecznicy, dowiadywać się o zdrowie Poboga, a gdy wracał z wieścią że „ataman“ zdrowieje, Olga szalała.
Ona go uzdrawia, jej obecność, jej widok, jej opieka! Gdyby był dłużej zemną zginąłby z samej tęsknoty za nią. Księżniczka męczyła się.
Izmaił wiedział już także wszystko. Dowiadując się o zdrowie Poboga, widywał Terenię, która go zdziwiła i zachwyciła jednocześnie, zadawał sobie pytanie, kim ona jest dla Romana? Zdumiał go również fakt, że Pobóg z każdym dniem czuł się lepiei i że było w nim coś odmiennego co nawet Tatara uświadomiło, że to wpływ obecnej jego opiekunki. Izmaił wreszcie spytał lekarza kim jest dla Poboga owa „piękna i anielska pani“. Dowiedziawszy się, że to jego żona, stropił się wielce i pomimo niemego uwielbienia dla Tereni, czuł żal do niej że jest żoną „atamana“ i żal do Poboga za księżniczkę. Bo już teraz odgadł co było powodem dramatu w Konstantynopolu, zrozumiał co oznaczało niepojęte usposobienie Olgi. Izmaił już nie widywał się z Pobogiem. Zaczął nieśmiało namawiać księżniczkę do wyjazdu z Warszawy. Olga odkładała z dnia na dzień swój wyjazd. Chciała jeszcze raz zobaczyć Poboga, by się z nim pożegnać. Parokrotnie krążyła w bliskości lecznicy niezdecydowana, ale zawsze obawa o to, czy zdoła zapanować nad sobą, wstrzymywała ją od ostatecznej decyzji.
Pobyt księżniczki Czhangirani w Bristolu wywołał sensację. Jej piękność, jej wyraźny smutek a przytem jej kapryśne usposobienie wywoływały ciekawość nadzwyczajną. Obserwowano księżniczkę gdziekolwiek się ruszyła. Izmaił był ciągle zarzucany pytaniami, ale zbywał je tłomaczeniem na migi, że nie rozumie czego od niego chcą. Z Olgą rozmawiał zawsze w języku khartlów, co tem bardziej intrygowało. Do portjera mówił po rosyjsku. Wiedziano już, że Olga jest księżniczką gruzińską, uciekającą przed okupacją Sowietów. Wkrótce nie wiadomo skąd i jak, dowiedziano się, że przywiozła do Warszawy chorego oficera o znanem nazwisku i że jest z nim zaręczoną. Inni twierdzili, że jest jego kochanką. Ciekawość wzrosła. Olga była przedmiotem ogólnego podziwu. Spostrzegła to bardzo prędko, lecz nie robiła sobie nic z tego.
Pewnego dnia, podczas obiadu w restauracji hotelu Bristol, obok jej stolika usiadło dwóch panów, których tu nie widywała dotąd. Mówili po polsku, lecz gdy kelnerzy zaczęli ich obsługiwać z wyjątkowem ugrzecznieniem, panowie zmienili język na angielski. Jeden z nich młody, bardzo wykwintny i niezwykle przystojny, patrzył na Olgę dyskretnie ale ciekawie. Poznać można było odrazu, że go wyjątkowo zainteresowała.
Starszy pan siwy, o wyblakłych, wesołych oczach rzucał także na nią spojrzenia zaintrygowane, w których był zachwyt niedwuznaczny. Po chwili panowie przemówili do siebie szeptem, poczem młodszy dodał głośniej z ożywieniem.
— Napewno nie, ja się na tem znam! Bardzo dystyngowana.
— Znamy się i na dystyngowanych.
Olga patrzyła na nich śmiało, ale wyzywająco i bez kokieterji. Rozmowę ich, chociaż niezbyt głośną słyszała wybornie. Starszy pan mówił:
— Bardzo mi się twoja narzeczona podoba, i szczerze ci War winszuję. Takiej właśnie żony dla ciebie potrzeba. Jakże załatwiłeś z Krongoldówną? Nic nie mówisz.
— Hm, z Krongoldówną? Panna Róża zerwała ze mną, odesłała mi pierścionek, zwróciła słowo i sprawa skończona. Papo ciskał się podobno na mnie, i odgrażał wielce. No, ale ostatecznie wyjechali zagranicę.
— Oczywiście zerwanie wywołane przez ciebie.
— Noo, o tem, się wuju nie mówi.
— Po gentlemańsku tak, ale wszyscy to rozumieją. Dobrze zrobiłeś! Lękam się tylko, że między tobą i Dadą zachodzą już pewne dysonanse. To źle! Ona mogłaby na ciebie wywierać wpływ zbawienny, gdybyś chciał. Ale ty masz, War, rozmiłowanie się w swoich wadach. Czasem odnoszę wrażenie bardzo smutne, że żałujesz podświadomie miljonów byłej narzeczonej. Gdyby Dada spostrzegła to samo, będzie katastrofa.
— Nie żałuję niczego, tylko nie wierzę w przyszłość naszą.
— A to z jakiego powodu?
— Z tego, że Dada to druga Terenia, ale ja niestety nie jestem taki jak Pobóg.
Olga drgnęła i już teraz zaczęła słuchać celowo.
— Dobrze War, że sam to rozumiesz — mówił starszy pan. Ale toś trafnie powiedział, że Dada to druga Terenia. Opatrzność łaskawa, że Pobóg wrócił, gdyby zginął, jak to już głośno przypuszczano ona chyba nie przeżyłaby takiego ciosu, pomimo że ma dzieci, i że jest tak samo idealną matką jak i żoną. Teraz gdy się na ich szczęście patrzy, serce rośnie w człowieku.
— On wygląda jakby na drugi dzień po ślubie. Jakoś i ta choroba w oczach ginie i ucieka od niego. Doktór mówił, że przywieziono go do Warszawy nieprzytomnego. Podobno przechodził różne tarapaty. Był w niewoli bolszewickiej, z której uciekł z jakąś księżniczką Gruzinką. Potem w Gruzji był gościem owych książąt i wreszcie, podczas zajmowania Gruzji przez Sowiety, w jakiejś potyczce z bolszewikami został ranny. Potem przeszli granicę Małej Azji i z Trapezundu odpłynęli do Konstantynopola. W podróży rana mu się odnowiła, a że chciał umierać w Ojczyźnie, więc go ta księżniczka przywiozła do Warszawy.
— Skąd wuj to wszystko wie?
— Mówił mi doktór w lecznicy a trochę sam Pobóg. Ale on jakoś bardzo pobieżnie i krótko.
— A jakaż to księżniczka?
— Doktór mówił mi nazwisko, lecz nie zapamiętałem. Podobno bardzo piękna, mieszka zdaje się tu w Bristolu.
— W Bristolu? Czyż możliwe?
— Ha! gdyby nie to, żeś wczoraj wieczorem przyjechał do Warszawy, już byś ją znał. Co? O War, jesteś niepoprawny!
Zebrzydowski rzucił znowu mimowolne spojrzenie na Olgę, która z niezmierną uwagą mięszała łyżeczką w filiżance kawy.
— Trzeba się jednak będzie dowiedzieć — rzekł Zebrzydowski.
— Właśnie — odrzekł hrabia August. — Warto byłoby ją zobaczyć. Gruzinki bywają prześliczne. I wiesz co mi w głowie świta?
— Naprzykład?
— Że tam coś między nią a Pobogiem musiało być.
— Przecież on zakochany w żonie.
— Nie udawaj naiwnego, bo ci z tem nie do twarzy. Pobóg żonę kocha i w takiej Tereni może być nawet ustawicznie zakochany. Ale gdy był prawie rok w niewoli, daleko od żony i obcował z piękną księżniczką, mieszkał z nią, gościł u nich, ach mój drogi! Taki Pobóg! Nie dowierzam cnocie ich obojga! Na niego zawsze kobiety leciały, a owa księżniczka, jeśli piękna, to i on nie anioł.
— Hm..., może być! Tak, to byłoby ciekawe!
— Powiedz sam; ona przywozi go do Warszawy, pielęgnuje, obsypuje ponsowemi różami, a gdy przyjechała żona, już księżniczka się nie zjawia w lecznicy. Przysyła tylko swego strzelca, Tatara, w stroju czerkieskim. On także robi sensację, pewno najwięcej tem, że jest właśnie w takiem ubraniu. Bo chociaż w Gruzji jest to strój narodowy i nic z rosjanami nie mający wspólnego, ani z kozakami, ale tu przypomina Rosjan, którzy niewiem z jakiej dobrej racji zaczynają u nas wchodzić w modę, począwszy od sztuk teatralnych i kinematografów. Chyba z powodu tego, że już przestali być aktualnymi, więc, się ich pamięć odświeża.
— Cóż pani Terenia mówi o tej księżniczce?
— Nie wiem, gorzej to, że Pobóg się o niej nie rozwodzi. Ta jego powściągliwość, a nawet pewna niechęć mówienia o swoich przeżyciach i jeszcze dodam, wyraźny kult dla owych książąt i dla Gruzji, daje mi wiele do myślenia. To sprawa tajemnicza, ale Pobóg gentleman, od niego sam djabeł nic nie wydobędzie.
— Djabeł nie, ale może pani Teresa?
— A, to już ich osobista sprawa! W każdym razie, gdyby jej nawet wyznał swoje grzechy ona mu i to wybaczy wspaniałomyślnie. To kobieta w wielkim stylu, rozumna, dobra nad wszelką miarę i kochająca go nad życie. Ona dla Romana i zazdrość stłumi w sobie, bo egoizmu niema ani krzty.
— Co tam było, to było, ale, że Pobóg przy pani Teresie zapomni o swej księżniczce na amen, za to ja ręczę — rzekł Zebrzydowski.
— Widzisz co to jest taka żona! Twoja Dada to obraz Tereni, powtarzam.
— Zachęta dla mnie, gdybym się też zaawanturował. Czy tak?
— No, musiałaby ciebie tak samo kochać jak Terenia męża i ty musiałbyś się pod pewnymi względami upodobnić trochę do Poboga.
— Że zaś nie jestem podobny i nigdy nie będę... Nie wie wuj, czy ta księżniczka już wyjechała?
— Coś ona ciebie zaczyna intrygować za nadto? Niewiem tego czy wyjechała. Łatwo się dowiedzieć. Doktór mówi, że jeszcze przebywa w Warszawie. Może ją uniosą stąd smutne wieści z Gruzji. Aż strach co tam rozstrzeliwań, mordów, tak samo jak w Rosji. Ona ma pewno w Gruzji rodzinę, może rodziców, braci.
Olga usłyszawszy ostatnie słowa hrabiego Mohyńskiego zadrżała i zbladła. Odruchowo powstawszy z miejsca, podeszła żywo do obu panów.
Oni zerwali się z krzeseł.
Eleganckim ruchem podała im rękę.
— Olga Czhangirani.
— Mohyński.
— Zebrzydowski.
— Jestem księżniczką gruzińską, o której panowie mówiliście przed chwilą — rzekła po angielsku poważnie i bez uśmiechu.
Panowie skłonili się powtórnie, głęboko. Zebrzydowski skwapliwie podsunął jej krzesło. Mohyński zmieszał się wyraźnie. Olga usiadła i zwróciła się do Mohyńskiego.
— Pan mówił o smutnych wieściach z Gruzji? Jakie to wieści?
— Pani zapewne czytała o rozstrzelaniach i represjach w Gruzji, dokonywanych przez okupantów.
— Nie, nie czytałam! Kogo rozstrzelali?
— Nie potrafię pani wymienić nazwisk, ale były ofiary dość liczne, zwłaszcza wśród oficerów armji gruzińskiej, wśród osób należących do sfer rządowych a także i wśród arystokracji.
— Gdzie pan to czytał?
Mohyński wymienił pismo zagraniczne.
— Były tam nazwiska i umieszczone podobizny niektórych ofiar. Ostatni numer.
Olga powstała.
— Dziękuję panu. Zdobędę to pismo.
— Mógłbym je pani dostarczyć, gdyż mam je u siebie, lecz, lękam się być zwiastunem jakiej złej wieści.
— Proszę niech pan przyśle. W dzisiejszych czasach jest się przygotowanym na wszystko. Nie mam już rodziców, ale mam krewnych w Gruzji. Zatem czekam na to pismo i dziękuję za uprzejmość pana.
Podała im znowu rękę i odeszła prędko, wytworna, wyniosła, pewna siebie.
— Wspaniała! — rzekł Edward siadając z powrotem. Cóż za uroda!
Oczy mu błyszczały. Ale spojrzawszy na hrabiego, roześmiał się.
— A to wuj wpadł! No, winszuję! Sytuacja... moje uszanowanie! jak mawia stary Pobóg.
— Co ja tam o niej nagadałem? — spytał hrabia z zakłopotaną miną.
— O niej samej to jeszcze nic, ale o niej i o Pobogu, to gorzej.
— O, jak Boga kocham! I przecie mogliśmy się domyślić, bo wyjątkowo piękna i typ nie tutejszy. Ty także jesteś nieuważny, War. Zjadałeś ją oczami a nie mogłeś mnie przestrzec?
— Wujaszek również połykał ją wzrokiem aż miło. Trzeba jej to pismo dostarczyć.
— Prawda! Prawda! A tom się złapał. Ale ona jaka dystyngowana, nawet poznać po sobie nie dała nic, ani cienia. „Jestem księżniczką o której panowie rozmawialiście przed chwilą“. Więcej nic, nawet uśmiechu. O, przykład, że milczenie jest złotem a mowa srebrem, to za mało! mowa jest rozbitym cymbałem. Ten kto te przysłowia wymyślił jeszcze się zapewne mniej skompromitował niż ja. Idziemy!
Hrabia, zanim odesłał obiecane pismo do pokoju Olgi, przejrzał je z Warem, lecz nazwiska księżniczki nie znaleźli.
— Jest tu dwóch książąt ale nie Czhangirani. Czhangirani?... Nie, tu żadnego takiego niema, Są podobne, kto ich rozróżni. Zresztą krewni mogą mieć inne nazwiska.
— Może wypadałoby, abym jej to pismo zaniósł? — rzekł War niepewnie.
— A potem cucił, gdyby pod wpływem jakiej wieści dostała spazmów lub zasłabła. Ej, War! Znają ciebie! Siedź, uważasz i nie angażuj się. Ooo! ale Pobóg ma gust! Ma wyborny! Teraz nie wątpię, że tarapaty jego miały ciekawe momenty. No, mój drogi, z taką kobietą przebywać w warunkach tak sprzyjających i żeby nie tego... owego... trzebaby limfy pierwszej klasy! To nie na Poboga patrzy. Ho, ho! Tembardziej, że i on ją wiidocznie porwał skoro aż do Warszawy dojechała. Tu musi oczywiście kapitulować.
Hrabia odesłał pismo do pokoju księżniczki i obaj z Warem zastanawiali się, czy złożyć jej wizytę, czy nie? Doszli do przekonania, że w każdym razie nie dziś jeszcze, ale obaj mieli do tego rzetelną ochotę.
Olga oczekiwała niecierpliwie pisma i już chciała posyłać Izmaiła. Gdy więc lokaj wręczył jej opakowany zeszyt zaczęła przerzucać go z gorączkowym niepokojem. Nagle głuchy okrzyk wypadł z jej piersi.
— Wuj Bagrat!!
Załamała ręce nad głową i upadła na kolana ze łkaniem.
— Rozstrzelany! Rozstrzelany! — powtarzała z jękiem żałosnym zalana łzami, patrząc uparcie na podobiznę szlachetnej twarzy księcia Bagrata Czarawdżadze, pomieszczoną w szeregu innych ofiar.
— Nie chciałeś z nami uciekać, nie chciałeś! Czemu pozwoliłam na to byś został w tem piekle! Arczyłła niema w spisie? Może i on, może i on? Jeśli i Arczyłł zginie, zostanę sama na świecie.
Znalazła jeszcze paru znajomych wśród wymienionych ofiar ale młodego księcia Czarawdżadze nie było.
Księżniczka cierpiała bardzo nad stratą wuja. Wspomnienie przynosiło jej ciągle słowa jego, któremi ją pożegnał: „bądź Gruzinką nie tylko z zapałów krwi.“ Pod wpływem bólu i żałoby w sercu, Olga jęła robić z sobą rachunek sumienia. Słowa księcia Bagrata były czynnikiem oskarżającym ją wobec niej samej. Zaczęła poważnie rozsądzać obecność swoją w Warszawie, teraz gdy już nic ją z Pobogiem łączyć nie powinno. Zasłyszana rozmowa obu panów w restauracji o Pobogu i jego stosunku do żony, była także światłem, które w połączeniu z dostrzeżonem przez nią samą powitaniem Poboga z Terenią olśniło ją jaskrawą prawdą faktu, że wszystko skończone i że słowa wuja Bagrata były proroczemi. Pobóg jej nie kochał, nie zatrzymała go przy sobie. Szał krwi zgasł, serce jego było przy żonie.
„Bądź Gruzinką nie tylko z zapałów krwi“ powtarzała sobie Olga z uporem, bo oto w tym momencie postradała już wszystko. Ostatnią złudę w miłość człowieka bezmiernie kochanego, który od niej odszedł, i opiekuna, prawie ojca, którego jej zabrali.
— Arczyłł! Arczyłł! jeśli i ty stracony?!
Pustka otwierała się przed Olgą i bezdeń potworna. Ani rodziny, ani ojczyzny, ani domu, ani miłości. Nic! nic!
Została sama!
Zostały w jej pamięci upojne wspomnienia, ale czuła, że to za mało, że one nie wypełnią pustki w jej duszy bez treści życia. Olga łamała się w sobie, w tej depresji duchowej trwając całe godziny, pogrążona w odmęcie myśli ponurych. Przeraziła ją zupełna martwota serca, jakby zanik wszystkiego co było w niej przedtem takie bardzo żywotne. W stanie obezwładnienia duchowego przebyła do późnej nocy, sama w pokoju nad rozwartem pismem z portretem zamordowanego księcia Bagrata.
Izmaił nie mogąc się doczekać znaku życia od swej pani, zaniepokojony zastukał wreszcie i zajrzał do pokoju, bez pozwolenia. Przerażony widokiem księżniczki wszedł prędko. Olga wskazała mu w milczeniu fotografję księcia. Tatar domyślił się odrazu. Zawył jakimś rozdzierającym jękiem i rzucił się do rąk księżniczki.
— Jedźmy stąd do księcia Arczyłła. Jego ratować trzeba! Ty kniażna zostaniesz z Chazmarą w Konstatynopolu a ja pojadę do Ałchalczyka, do Tataryjska i dalej i wszędzie gdzie potrzeba, szukać młodego księcia. Ja jego znajdę choćby w więzieniu a taki znajdę! Pomogę mu uciec. Ja jego ubłagam, żeby do ciebie jechał sieroteńki! Ty kniażna nie płacz, a jedź stąd czemprędzej! Co tu po tobie? Dla ciebie teraz kniaź Arczyłł został, druh i brat jedyny. Ja jego chcę ratować, ja tu już nie wysiedzę!
Zastanowił się chwilę ocierając wilgotne oczy. Poczem rzekł łamiąc ręce z egzaltacją.
— Ataman już przepadł, on już nie nasz! Ma swoich! A ty kniażna sierota i do swoich także tobie trzeba iść. Nic tu po tobie, nikomu i nic!
Olga powstała.
— Masz rację! Jutro jedziemy!
Izmaił bijąc pokłony wyszedł z pokoju z rozjaśnioną twarzą. Na drugi dzień Olga ubrana czarno, wykwintna i spokojna, lecz jakby marmurowa, z pękiem róż szkarłatnych w ręku, wyjechała z Bristolu do lecznicy, gdzie leżał Roman. Izmaił pośpieszył za nią. W lecznicy księżniczka nie opowiadając się nikomu, zastukała śmiało do pokoju Romana. Weszła i stanęła na progu.
Pobóg był sam, siedział już w fotelu ubrany. Na widok Olgi zbladł i dźwignął się chcąc powstać. Ale ona podbiegła prędko i zatrzymała go na miejscu. Była także blada z płomieniem szczególnym w oczach. Róże szkarłatne złożyła na jego kolanach. Pobóg ucałował jej rękę serdecznie.
Załkało w piersiach Olgi, ale się opanowała.
— Chciałam.... pana pożegnać. Dziś wyjeżdżam. Widzę, że pan zdrowszy ale jeszcze osłabiony.
— Tak, z trudem powracam do sił.
Wskazał jej krzesło obok. Olga nie usiadła. Spojrzeli sobie w oczy głęboko. Ona zamrugała powiekami i rzekła podając Romanowi obie ręce.
— Dowidzenia... drogi... Zapewne już na całe życie... Pobóg ucałował jej ręce z rozrzewnieniem. Mimowoli przysunął ją do siebie. Ona trzęsła się cała, głos jej zdławiony drżał. Pobóg spojrzał mocno w jej źrenice i rzekł głucho.
— Zapomnij wszystko, Olga... jeśli... możesz.
A ona pochyliła się ku niemu i skroń oparła o jego czoło.
— Dałeś mi szczęście i choć było złudą, nie zapomnę naszych cudownych... chwil.
— Dziękuję ci za wszystko, za życie, któreś mi powróciła i za to, żeś jest taką jaką cię przeczuwałem.
— To nie moja zasługa, to wpływ świętej pamięci wuja Bagrata.
Pobóg cofnął się gwałtownie w tył.
— Co się stało?
— Rozstrzelany!
Pobóg zasłonił sobie oczy drżącą dłonią.
— I on kochał ciebie, Rom, i przepowiedział mi wszystko.
Usłyszeli za drzwiami lekkie kroki. Olga odsunęła się z falą krwi na twarzy.
Weszła Teresa.
Była jasno ubrana, wytworna, radosna. W ręku miała kwiaty. Dwie kobiety stanęły naprzeciw siebie. Obie milczały. Wybitna piękność Olgi wprawiła Teresę w osłupienie, Oldze zaś Pobożyna wydała się uosobieniem promiennego szczęścia i wdzięku. Twarz Tereni zgasła. Spojrzała na męża i opamiętała się.
Pobóg ujął jej rękę.
— Moja żona — rzekł miękko.
Terenia z ożywieniem wyciągnęła dłoń do Olgi.
— Księżniczka Czhangirani? domyślam się.
Krótki nerwowy uścisk Olgi.
— Tak! Przyszłam pożegnać pana — odrzekła niby spokojnie ale niższym niż zwykle głosem, zdradzającym wyraźne wzburzenie.
— Pani spocznie? Proszę.
— Dziękuję. Już wychodzę.
— Niewypowiedzianie bolesną przyniosła mi pani wiadomość o śmierci księcia Bagrata Czarawdżadze... Zostało mi po nim wspomnienie jasne. Dla pani ciężką jest strata wuja, dla mnie drogiego towarzysza przeżyć naszych w Ałchalczyku — rzekł Pobóg ze szczerem uczuciem.
— Tak, jestem osierocona bardzo.
— A młody książę Czarawdżadze?
— Arczyłł? niewiem. W spisie ofiar niema go dotąd.
Tyle było bólu i męki w twarzy Olgi, taki płomień w oczach, że Terenia przypisując to żałobnej wieści wyciągnęła do księżniczki obie ręce z właściwą sobie serdecznością.
— Proszę niech się pani uspokoi i... proszę przyjąć moją gorącą wdzięczność za ocalenie mego męża od grozy śmierci i wyrwanie go z tych strasznych rąk. Nigdy, nigdy nie zapomnę co pani jestem winną. Nie zdołam tego wyrazić ani...
Wtem Terenia zacięła się, zauważyła popłoch, prawie przerażenie w oczach Olgi. Jakiś szyderczy, hamowany uśmiech na jej ustach. Błyskawicznie spojrzała na męża. Pobóg miał oczy przysłonięte rzęsami, brwi surowo zmarszczone, usta zwarte mocno i jakiś dziwny wyraz na twarzy.
Ten wyraz!!
Teresa umilkła. Ręce jej w dłoniach Olgi zadrżały. Poczerwieniała silnie i dokończyła prędko, bezbarwnie.
—... ani panią zapewnić o tem nie zdołam. Dziękuję z duszy.
Ręce obu kobiet rozpadły się.
— Niech mi pani nie dziękuje! Ocalając pana Poboga ratowałam siebie jednocześnie — rzekła Olga porywczo lecz z głębokim smutkiem.
Podniosła głowę śmiało i opanowując histeryczne drżenie ust, dodała patrząc na Teresę roziskrzonym wzrokiem.
— Powtarzam, ratując pani męża ratowałam i siebie. Ale on ocalił nas od Borysa, czem naraził własne życie, pomimo, że całą mocą ducha dążył do powrotu, do ojczyzny. Jego rana to moja wina i gorzki wyrzut mój! To odwet okrutny! Jako bohater i człowiek zyskał cześć najwyższą i pozostawił wdzięczność niezapomnianą w Ałchalczyku, gdzie walczył z przemocą i krew swoją przelał. Tam u nas biją dla niego serca bardzo gorąco.
Prędko, gorączkowo podała rękę Tereni, potem Romanowi, który ją ucałował z szacunkiem. Spojrzała rozpacznie, wnikliwie w jego pociemniałe oczy i wybiegła z pokoju panując nad sobą resztą sił.
Po chwili wszedł do pokoju Izmaił. Żegnał Poboga hałaśliwie, bił pokłony, nazywając go „bagadyrem“ i zbawcą Ałchalczyka. Ale dawnej serdeczności Roman w nim nie odczuł, przeciwnie Tatar był teraz nieco sztuczny w swojej egzaltacji.
Gdy wyszedł, między Teresą i Romanem zaległa cisza, długa, męcząca. Pobóg blady, wyczerpany patrzył z pod przymkniętych powiek na żonę z uczuciem. Pobożyna stała w oknie otwartem, cicha, wciąż jakby zgaszona. Patrzyła tępo na ogród, lękając, się odwrócić w stronę męża. Brakło jej tchu.
— Tereniu, chodź do mnie.
Głos jego poderwał ją z miejsca. Podbiegła i upadła na jego piersi. Oddychała prędko.
Pobóg odczuł drżenie jej postaci i przyśpieszone bicie serca. Milczeli. Roman przytulił ją mocniej do piersi, głaskał dłonią jej włosy. W pewnej chwili ona zacisnęła ręce dokoła jego szyi i szepnęła zmienionym głosem:
— Nigdy nie myślałam, że ona taka piękna.
A po chwili jeszcze ciszej.
— Ona ciebie kocha.
Pobóg milczał.
— Romku, czy będziesz ze mną szczery?
— Tak.
Objął ją silniej. Ona przylgnęła gorącą twarzą do jego twarzy i cała drżąca szepnęła:
— Romku ona była twoją... to jest, to jest... należała do ciebie, posiadałeś ją?
— Tak.
— I... kochałeś ją?
— Nie.
— Nie??
— Dziecino moja!
— Pożądałeś jej?
— Tak.
— Baaardzo?
— Teruś!
— Bałam się tej księżniczki! Gdy ją zobaczyłam taką piękną... i te jej oczy na tobie, i twój wyraz twarzy, gdym jej dziękowała za ciebie, zrozumiałam wszystko. Wiem już dlaczego zerwałeś bandaże. Ona ciebie chciała zatrzymać przy sobie? Czy tak?
— Tak.
— Romku, czy ty ją jeszcze kochasz?
— Nie kochałem jej. To było co innego.
— A czy ty jeszcze pożądasz jej?
— Nie, dziecko! Szał minął. Jestem twój!
Zaległo milczenie.
Roman z ustami we włosach Tereni po długiej chwili zapytał.
— Tereniu, czy mi wybaczysz?
Milczała, tylko serce jej biło mocno na jego piersi.
— Tereniu moja, czy możesz mi wybaczyć?
— Tak.
— Czy mi ufasz?
Przymknęła powieki, wstrząsały nią dreszcze, z pod rzęs spłynęły dwie ciężkie łzy.
— Tak — szepnęła cicho.
Pobóg zapłonął.
— Czy mnie dobrze rozumiesz, Tereniu, czy ty mi ufasz i czy nie zachowasz żalu do mnie?
Teresa łamała się w sobie. Krótka lecz bolesna była jej męka. Spojrzała prosto w oczy męża i one ją przekonały.
— Nie, Romku, za silnie cię kocham, za silnie! Ty wróciłeś! Wróciłeś do mnie i do naszych dzieci... i to dla mnie jest wszystkiem.
Wzruszenie zdławiło pierś Romana.
— Teruś moja, jedyna! niechże już nigdy najmniejszy niepokój z tej przyczyny nie zamąci twego spokoju, nie rani ci serca i nie zakłóci pogody szczęścia naszego. Czy mogę w to wierzyć?
— Tak, Romku mój.
— Dziecko umiłowane, moje najmiłościwsze!
Pobóg podniósł główkę żony i odnalazł jej rozpalone usta. Długo trzymał je pod władzą swoich ust. Spojrzał głęboko, poważnie w oddane sobie oczy żony, omglone łzami i odczuł prawdę jej wyznania. Z rozkoszą odnajdywał w nich cud swego szczęścia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.