Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom III/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
W KTÓRYM BĘDZIE WZMIANKA O PRZEDNIM ZĘBIE WYRWANYM PRAWIE ZDRADZIECKO HENRYKOWI.

Z łaski Henryka, wszyscy w Villi byli szczęśliwsi. Nąjpierwéj, to pożycie we troje, było dla niego nowością, a roztargnienie zabawą, dla dwojga kochanków. Gdyby się nawet kochało jak najszczerzéj, jak najgoręcéj, są przecie chwile, w których usta jeżeli nie serce, zmordują się powtarzać jedno; w takiem położeniu i w takich chwilach trzecią osobą nie pogardza się, bo bez niéj upłynęłoby wiele godzin niemo i cicho, po których kochankowie wymawiali by sobie zobopólnie, iż przez tak długi czas żadne z nich nie powiedziało drugiemu słowa miłosnego. Zresztą, Henryka przyszła już do zbyt wielkiego stopnia zażyłości z Tristanem, aby ten dla niéj mógł być z tém jak pierwszych dni nadskakiwaniem, i nie gniewała się wcale, że miała kogoś jeszcze który jéj także był winien swoje zmartwychwstanie, otaczał ją grzecznościami, uprzejmością i pochwałami, które kobiety mimo swéj skromności wysoko cenią. Prócz tego jeszcze, uczyła się fechtować od niego, jak już o tém, wiemy, Henryk doskonale także strzelał, więc i ona z nim do celu strzelała, jeździła z nim konno, gdy Tristan wymawiał się znużeniem albo pracą i pozostawał w Villi, zadziwiała go Henryka jak pierwéj zadziwiała kochanka, a zawsze, chociaż Henryk doskonale na koniu jeździł, przyznawał jéj pierwszeństwo, bo pokonywała go zręcznością z siłą połączoną.
Tristan także był szczęśliwym ze swojéj strony, bo kiedy chciał o czém inném nie o miłości pomówić, miał Henryka z którym zapuszczał się w głębokie zaciemnione i dalekie dropi, nie racząc nawet przypominać sobie że Henryka żyje na świecie. Gdy znów przeciwnie, chciał użyć z kochanką tych długich miłosnych gawędek, do których mimowolnie się powraca, zamykał się z nią, bez troski co się z Henrykiem dzieje. Jeżeli wreszcie pragnął sam z sobą pomówić, to jest rozmyślać, pozostawał samotny nie troszcząc się ani o Henrykę ani o Henryka. Tym sposobem życie mniéj jednotonnie płynęło. Nareszcie miał komu powierzać miłość swoją z młodą kobietą; ten ktoś mógł mu codzień powiedziéć że jego kochanka piękna, zajmująca, i tym sposobem obudzać miłość jego, miłością własną. Co do Henryka, ten czém bardziéj oddalał się od epoki w któréj go wykradli z jego zamku, tém więcéj uważał to za sen. Zdawało mu się, że w tém ustępie życia swego był waryatem: a rozważając swoje przeszłe boleści których doznał przez zamknięcie się i oddalenie od świata, nie mógł wstrzymać się od śmiechu, a szczególniéj oddając się życia przyjemnemu, które lubo mogłoby być dla innych życiem regularném i właściwém, jemu jednak przedstawiało różne niespodzianki. Kilka razy wracał do zamku Engherą, ale teraz było dla niego takiém niepodobieństwem życie w nim przepędzać, jak przed kilką dniami zdawało mu się niepodobném aby go mógł porzucić.
Myśl, jest dziwną rzeczą; tyle wpływa na powietrzne przedmioty nawet przyrody, że podług fantazyi tworzy niebo jasne lub pochmurne; pola martwe albo przemawiające życiem; a widnokrąg smutny lub wesoły. Więc téż i Henryk kiedy pierwszy raz odwiedził swój zamek, roztworzył okno które tylko co dni piętnaście miał otwierać, i zdało mu się że cała powierzchowność obrazu zmieniła się: skupione chmury na niebie, któreby były zasmuciły myślącego samotnika, gdyby je był postrzegł w dniu w którym dał sobie prawo patrzéć na nie, teraz uważał za zmianę jednostajności mniéj zajmującéj, od czasu jak miał prawo otwierać okno w każdéj dnia porze, nawet i w nocy. Ci ludzie, których mowy nie chciał tylko z daleka słuchać, a przemawiać do nich raz w rok tylko, byli dla niego zajmującymi i teraz rozmawiał z niemi, znajdował w nich serca dobre a rozmowę przyjemną, pociągającą nawet. A to wszystko przez to się tylko zmieniło, że Henryce przeszło przez myśl dać mu kilka kropel czegoś usypiającego. Henryk znalazł starego sługę drżącego przed nim: skoczył do niego, i rzucił mu się na szyję, zamiast go przeklinać jak mu to był zapowiedział. Znalazł grób swój wykopany, i narzucał w niego kamieni, spodziewając się że nie prędko dostanie się do niego. Przeczytał swoje rękopisma, znalazł je śmieszném i rzucił w ogień; pootwierał okna, zapraszając słońce aby wszystkie kąty mieszkania obejrzało, oświetliło i wilgoć z niego wyciągnęło; wrócił po tém wszystkiém do Villi, aby z Henryką bronią robić z rana, przejeżdżać się konno przed południem, a wieczorem wozić się łodzią po jeziorze.
Tristan opowiedział Henrykowi wszystkie okoliczności, które go sprowadziły nad brzegi jeziora większego, a Henryk dziękował niebu za ten zbieg okoliczności, bo to połączyło go z jedynym może człowiekiem zdolnym zrozumieć go, i dało im byt wspólny.
Jednakże czas upływał, i Henryk zwolna przyzwyczajał się do nowego życia, były nawet chwile, w których dnie zdawały mu się długie. Niestety! tak to bywa, gdy człowiek jest słaby i skazany na post i samotność; kiedy zaczyna przychodzić do zdrowia, zdaje mu się, że nie znajdzie dosyć chleba na ziemi ani wystarczających promieni słonecznych dla siebie samego, i że to wszystko co go otacza pochłonie swemi zmysłami. Rzeczywiście, wstaje, zje trochę, idzie do okna, i spożywa to tylko, co Bóg, największy lekarz w wiecznéj umiejętności swojéj, pozwala nam spożyć; natenczas zdarza się, że człowiek podziwia iż powrócił do swego przeszłego, zwyczajnego życia i że go nie znajduje ani lepszém ani przyjemniejszém jak pierwéj. To się właśnie przytrafiało Henrykowi w godzinach nieczynności; nie wiedział co począć, co robić, i dla tego najczęściéj wychodził na przechadzki samotne. Lecz choć czas walczył, Henryk jednak nie pozwalał łatwo zabijać się, tak, że często zdawało się biednemu Henrykowi, iż znajdował tak jak Henryka mówiła: wodę pożądaną i dobrą w puszczy; ale potrzebującą dużo wina, aby się znośną zdała w mieście.
Otóż winem do téj wody, wdziękiem życia tego, stałaby się jaka nowa miłość. Nieszczęściem, wszystkie serca zdobyte już były w Villi. Gdy mówimy wszystkie serca, mylimy się, bo tam było jedno tylko serce Henryki. Nie chcemy mówić o sercach panien służacych, które Henryk byłby znalazł niegodnemi swojéj miłości, a które jednak byłyby pięknemu gdyby zamiast tego że były służącemi, los je był potworzył paniami.
Biedny Henryk, którego Tristan zostawiał z Henryką chcąc sam myśléć o Ludwice, a którego Henryka pozostawiała z Tristanem w czasie toalety, ten biedny mówię Henryk, był powiernikiem dwóch zakochanych, i skończył na tém, że zesmutniał widząc innych szczęśliwemi, tém szczęściem, które wiecznie od niego uciekało. Szczególniéj wieczorem, w rozmowach tajemnych, czuł czczość w sercu swojém. Kiedy się przechadzał pod niebem okryłem swiecącemi gwiazdami, kiedy widział jak Tristan nachylał się do do ucha Henryki, aby jej powiedziéć jakie słowo które się tylko cicho wymówić może, ogarniała go jakaś zazdrość, i w ten czas prawie nienawidził swego przyjaciela. Czasem Henryk, przepędzał także całe godziny z Henryką i w cieniu przyjemnym słuchał jéj zwierzeń miłosnych dla Tristana. Otóż słowa miłości mają taką władzę upajania że były chwile, w których Henryk myślał że zwierzenia te ściągały się do niego, a kiedy mu przyszło spadać z górnych marzeń do pozioméj rzeczywistości, wtenczas był smutnym, szczególniéj kiedy rozmyślając przy swojém chińskiém oknie, widział dwa cienie, które nikły, aby w oddaleniu zanurzyć się w szczęściu swojém.
Wówczas pozostawał tam godziny całe; a że w teraźniejszości nie miał swego cieniu aby mu się ukazał, wzywał pamięcią cieni Fanny, Karoliny, lub Nathalii, które go dawniéj kochał, a którego teraz pewnie już zapomniały, albo jeżeli go sobie w téj chwili przywodziły na pamięć, to z uśmiechem na ustach a bez żalu w sercu. Więc biedny Henryk stworzony z duszą skłonną do kochania, nie znał téj najpierwszéj miłości która otacza kolebkę i przy któréj dziecię wzrasta, ani téj która pozłaca życie i rozpromienia człowieka.
Imię które było nie jego, nie obudzało w umysłach tych, kobiet, dla których byłby chętnie życie poświęcił jak tylko wspomnienia śmieszne i pocieszne okoliczności, a biedne serce jego codzień się bardziéj ściskało; takie bywały jak się domyślają czytelniczki i czytelnicy po większéj części myśli Henryka nadewszystko wieczorami kiedy się czuł samym na święcie, po dniach przepędzonych obok najbardziéj zachwycającéj na tym padole kobiety, jabłka rajskiego, którego strzegł szczęśliwy Tristan. Nie raz więc sobie powtarzał:
— Pomyśléć sobie tylko, jak mało było potrzeba abym ja był wynalazł Henrykę: gdybym zamiast wieszać się po cichu jak głupiec, był tak jak Tristan strzelił z łoskotem do siebie o pięćdziesiąt kroków daléj, byłaby mnie znalazła; ale gdyby szukając nie była znalazła Tristana, któremu krew uchodząca upoetyzowałego w jéj oczach, była by mnie powieszonego spotkała, to jest w śmiesznym i odrażającém położeniu, zatém kto wie, czy zamiast odcięcia powrozu, nie byłaby się może śmiała z mojéj śmierci, jak inni śmieli się z mego życia. Teraz ja byłbym na miejscu które Tristan zajmuje, a on byłby może na mojém. Ach! dla czegóż nie przyjąłem ofiarowanego mi pistoletu? w ogóle myślał sobie: Henryka jest przecudną istotą, mógłbym ją tak kochać jak inni, ją którą będę kiedyś zmuszony opuścić, z téj saméj przyczyny że Tristan jest moim przyjacielem. Ach! możebym i dobrze był zrobił, gdybym był natychmiast powrócił do zamku Enghera, a może lepiéj jeszcze będzie jeżeli tam jak najspieszniej wrócę.
Potém następowało jutro, w tém jutrze słońce świeciło i uzdrawiało nowe i ponure myśli Henryka.
Otóż jednego dnia, kiedy Henryka z Tristanem pozostawali razem i rozmawiali o różnych rzeczach, wypadła rozmowa o Henryku.
— Jak on się prędko przyzwyczaił do życia, którego jak się zdawało nie chciał przyjąć, wymówiła Henryka.
— To podług wiecznych praw sprzeczności, odpowiedział Tristan. Gdybyśmy zamiast tego jakeśmy sobie postąpili, byli dawali mu rady, byłby nas nigdy nie usłuchał, a nawet tém bardziéj się uparł w swojém postanowieniu. Zaś budząc się tutaj, zrozumiał i pojął od razu, że my uczyniliśmy jak ludzie obdarzeni rozumem a on tylko jak bezrozumny działał. I dla tego poddał się, zdaje mi się nawet że odtąd poddanie to jest mu mitem.
— Biedny chłopiec, musiał wiele cierpiéć.
— Prawdziwych boleści nie doznał, ale cierpiał udręczenia i przykrości przypadkowe, które są okrutniejsze czasem od rzetelnych cierpień, bo podobne do ukłucia szpilki, i dla tego boleśniejsze od pchnięcia, szpadą którego się nie spodziewa, bo nie pielęgnuje się rany nie wielkiéj, zaniedbuje ją się, aż częstokroć przychodzi umierać z niéj: jak pewien stary żołnierz, którego znałem a który odbył wszystkie kampanie i znaczniejsze bitwy za czasów Cesarstwa, pokryty był cały bliznami, naszpikowany powiedziéć można kulami i lancami, żył jednak zdrowo póki nie umarł z zakłucia się igłą w palec.
— Cóż chcesz! już to my kobiety tak stworzone jesteśmy. Przebaczyłybyśmy prawie człowiekowi oszukującemu i zdradzającemu nas czasem, a nie przebaczamy mu śmieszności. Wnoszę sobie z tego, że gdyby Henryk niewiedziéć jak kochał się i miłość swoją chciał ofiarować kobiecie, nigdy nic będzie przyjętym.
— Dla czego?
— Bo ma okropną w sobie wadę.
— Jaką? Czyż, jéj nie uważałeś?
— Nie.
— To się jednak daje spostrzegać bardzo, gdy się śmieje. Ma fałszywe zęby.
— Cóż to szkodzi.
— Co szkodzi? kiedyż bo to bardzo brzydko; gdyby to było z boku, toby jeszcze można przebaczyć, ale to właśnie na samym przedzie, to strasznie! To mu nie powinno przeszkadzać wcale przy jego najlepszym sercu i przy dowcipie, ale kobieta która nie wie o tych dwóch wielkich przymiotach, a choćby nawet i wiedziała o nich, czyż nie widzi na pierwszy rzut oka dwóch kawałków kości hipopotama, zastępujących przednie jego zęby.
— Ah! żebyś wiedziała co było przyczyną wstawienia tych dwóch zębów!
— Powiedz że mi.
— To smutna i posępna historya.
— Doprawdy?
— Przysięgam ci.
— Mówisz mi to takim tonem, jak gdybyś chciał żebym przeciwnie, o tém myślała.
— Bo trudno jest nadać smutne brzmienia rzeczy, która rzeczywiście sama w sobie jest śmieszną.
— No więc powiedz mi tę przygodę, jeżeli jest patetyczną, tkliwą, to będę nad nią płakała, ale pod warunkiem że jeżeli jest bufonadą to będę miała prawo śmiać się także.
— Ale naprzód nie będziesz się śmiała?
— Nie.
— Proszę cię o to moja Henryko! bo zapewniam cię, że nie wiem aby mogła być boleść większa nad tę o któréj ci mówić będę.
— Słucham cię.
— Kobieta którą uwielbiał wybiła sobie ząb na przedzie, to może się trafić każdemu na świecie.
— Oh bardzo, wielka prawda, odpowiedziała Henryka z miną głębokiego przekonania, która zdawała się obiecywać Tristanowi uwagę jakiéj od Henryki żądał.
— Henryk przybywszy do niéj, znalazł ją całą we łzach.
— O było dla czego płakać!
— Postanowił stanowczo poświęcić się dla niéj bez jéj wiedzy; namówił ją żeby sobie dała wprawić ząb świeżo komu wyrwany na miejsce wybitego, dał jéj adres do swego dentysty, a wyprzedziwszy ją, udał się do niego mówiąc: Panie, przybędzie tu pewna dama z wybitym zębem, proszę cię, wyrwiesz mi ząb taki sam jakiego u niéj brakuje i wstawisz go jéj, nie mówiąc ani słowa że ten ząb jest mojém.
— A to dobrze!
— Widzisz że to czyn prześliczny.
— To czyn wzniosły, rzadki!
— Słuchaj daléj.
— Słucham.
— W kilka minut po zapowiedzeniu o tém dentyście, ktoś dzwoni. Dentysta odzywa się do Henryka: „To ona“’ a mój biedny przyjaciel chroni się do osobnego gabinetu, gdzie chce ponieść operacyą. Rzeczywiście dentysta mu ząb wyrywa, idzie z nim do przybyłéj Pani, potém wraca do Henryka z oznajmieniem że ząb doskonale pasował do jéj zębów, i że obsadzenie go pomyślnie się udało!
— No i cóż?
— To tylko, że ta Pani nie była znaną Henrykowi, bo szczególnym przypadkiem, tego samego dnia przybyła jakaś inna z wybitym także na przedzie zębem; Otóż mój przyjaciel poświęcił się całkowicie, i za przybyciem swojéj kochanki kazał sobie drugi ząb wyrwać.
— Ah!... czy nie znasz téj drugiéj, téj na ten czas nieznajoméj Henrykowi damy? zapytała Henryka.
Zupełnie nie znam, bo i on jéj nie zną.
— A czy przypadkiem nie mówił ci Henryk co dentysta powiedział, wprawiając jéj świeżo ząb wyrwany?
Powiedział jéj: że mały Sabaudczyk mając prześliczne zęby, postanowił je sprzedać.
— Ah! Boże! w jakim to czasie być mogło?
— Rok temu.
— Ah! to właśnie tak! odpowiedziała Henryka, i upadła na krzesło z konwulsyjném śmiechem.
— Cóż ci jest? czego się śmiejesz? zapytał Tristan.
Młoda kobieta chciała przemówić, odpowiedziéć, lecz nie mogła, dla nadzwyczajnego śmiechu; tak szczerze i serdecznie się śmiała, że Tristan tym przykładem pociągniony, mimo woli śmiał się także, a potém się odezwał:
— Ależ to strasznie, to okrutnie tak się śmiać z biednego chłopca.
— Cóż chcesz! odpowiadała czasami Henryka. kiedy to takie śmieszne, takie ciekawe.
— Cóż tak ciekawego?
— To, co mi się zdarzyło.
— Ależ cóż ci się wydarzyło.
Odpowiedź była niepodobną, bo ile razy dla wytłomaczenia się Henryka usta utworzyła, tyle razy śmiech ją napadał.
— Słuchaj! rzekła przycisnąwszy rękę do serca, słuchaj! ale nie powiesz tego Henrykowi?
— Nie.
— No otóż, ta kobieta to...
— Tą kobietą?
— Byłam ja.
I na to słowo ja wybuchnął znów uśmiech serdeczny.
— Ty? odezwał się Tristan.
— Ja.
— Lecz jakimże to sposobem?
— Czyż ci nie powiedziałam, że fechtując się miałam przypadek?
— No tak jest.
— Otóż, tém przypadkiem było właśnie wybicie zęba, a że chciałam żeby nikt o tém nie wiedział, więc sama jedna udałam się do dentysty.
— Doprawdy?
— Oto patrzaj, to ten ząb.
I pokazała Tristanowi ząb perłowéj białości.
— I on przyrósł?
— Doskonale.
— Więc ty masz ząb Henryka?
— Tak, ale nie mam ochoty mu go oddać.
— Ależ to straszne!
— Cóż chcesz? ja nic w tém poradzić nie mogę. To doskonały ząb.
I jak gdyby za długo już wstrzymywała wesołość, zaczęła znów śmiać się okropnie.
W téj chwili, Henryk ukazał się we drzwiach pokoju w którym się Tristan z Henryką znajdowali. Henryka postrzegłszy go, bez opamiętania śmiać się poczęła. Henrykowi zdało się, słyszéć odgłos śmiechu Fanny w owym dniu kiedy miał chorągiewki w łydkach; spojrzał się z obłąkaniem w koło siebie, Henryka podniosła się i ociekła śmiech swój unosząc, którego echo oddalało się w ogrodzie i nareszcie ucichło ze wszystkiém.
Na-ten-czas zbliżył się do Tristana; ale i ten mimo litości i współczucia nad tą bolesną przygodą, także ze śmiechem oddalił się.
— A! no! wymówił do siebie pobladły Henryk, siadając na krześle, zdaje się że już nadto byłem szczęśliwy. Jeżeli tylko wszyscy powrócą do śmiechu, to ja powrócę do płaczu.
Długo pozostał na miejscu, na którém usiadł, nie pojmując co znaczy to wszystko wkoło niego, pomyślał sobie, że te śmiechy których przyczyny mu nie wytłumaczyli, musiały być z niego. Podobna wesołość okazywana tyle razy w przeszłości na jego widok, tak wielką i okropną grała rolę, w życiu Henryka, że gdy ujrzał w Henryce i Tristanie, jedynych istotach z któremi żył teraz, natychmiast ogarnęły go przykre i dziwne uczucia. Są chwile, w których dusza spokojna, czysta, przezroczysta na pozór, jedném słowem się zamąci, jak woda ustała zmąci się rzuconém w nią kamykiem. Biedny Henryk siedział cały pogrążony w bolesnych pamiątkach, i przewidując już ponurą przyszłość, żałował, że się rzucił w ten świat, jeżeli nie zupełnie zły, przynajmniéj szyderczy.
Postanowił zatém nie kusić dłużéj opatrzności, poznał w tém niby ostrzeżenie, i przewidywał już że ten śmiech, był przygotowaniem do strasznych i okrutnych dla niego wypadków. Chciał więc usłuchać pierwszéj przestrogi którą mu przypadek nastręczył, i jakby umyślnie nasłał; postanowił porzucić ten dom, i powrócić do życia smutnego i samotnego. Wyszedł z pokoju w którym się znajdował, i udał się do swego mieszkania, a tam wziąwszy papier i pióro, zaczął pisać do Henryki, list pożegnalny.
W początku téj powieści, widzieliśmy co Tristan pisał do Ludwiki. Niech więc czytelnicy wiedzą, że list Henryka do Henryki był bardziéj smutny i rozpaczliwy niż pierwszy. Jeszcze więcéj czuć można było tę niemożność bycia szczęśliwym, pod którą uginał się Henryk, i czuł się zmuszonym opuścić teraz Ville, jak dawniéj opuścił Londyn, Paryż i Neapol. Łatwo pojąć męczarnie tego biednego serca, dopiero co zrodzonego do nadziei, a umierającego nie doznawszy ani jednéj rzetelnéj pociechy, ani nawet jednéj chwili szczęścia. I ktokolwiek byłby ten list czytał, pomimo że powodem do niego była śmieszność i prawie bufonada, byłby zapłakał duszą i oczami. Henryk więc płacząc, pisał, a czasem przerywał pisanie dla nabrania tchu i sił, bo istotnie boleść jego była duszącą. Potém znów pisał. Słowa i wyrazy w nim tak były słodkie, że powiedziano-by iż to jest list brata do siostry. Nie oskarżał ani Henryki ani Tristana o swoją nową boleść, którą mu jednakże bardzo niewinnie sami sprowadzili; skarżył się tylko na fatalność, że gdy mu ich tylko dwoje na święcie zostało, trzebaż aby i oni byli echem śmiechu, któren jak głos Boga do żyda wiecznego tułacza, powtarzał mu nieustannie: Mówił, że się trochę ogrzał ich szczęściem, dziękował im że weszli w życie jego, a przepraszał że on wstąpił w ich byt; mówił, że dotąd nie był dla nikogo tylko dla siebie, nieszczęście przynoszącym, lecz że przeznaczenie zawsze go prześladujące, mogłoby zrządzić, iż stałby się fatalnym dla drugich, naprzód więc przepraszał ich za złe któregoby na przyszłość doznać mogli, uznając się przedwcześnie przyczyną wszystkiego złego.
Nigdy żaden list w święcie nie był pisany z taką boleścią, kończył go oznajmiając swój wyjazd, nie do zamku Enghera, z którego mogli by go drugi raz wyrwać, ale wyjazd w świat cały; chciał zawsze iść przed siebie aż dopóki ziemia nie otworzy się, dla przyjęcia ciała a niebo dla wzięcia duszy jego.
Prosił Henryki aby się z niego bardzo nie śmiała, ale by go żałowała jeżeli go kiedy przypomni, bo żal kobiety jest modlitwą do Boga.
Skończywszy list, odczytywał, a po złożeniu go gdy wstał, spostrzegł Henrykę za niém stojącą z łzawemi oczyma.
— Co to robisz Henryku?
Piérwszy to raz tak go mianowała, nie dodawszy tego ceremonialnego i zimnego słowa; Panie.
— Pisałem.
— Mogęż wiedziéć do kogo?
— Do pani.
— W takim razie oddaj mi pan list.
I zbliżyła się do stołu chcąc list wziąść, ale Henryk ręką go przyłożył.
— Późniéj trochę, odrzekł:
— Dla czego nie teraz zaraz?
— Wtenczas on pani dojdzie kiedy ja odjadę.
— Pan wyjeżdżasz? z zadziwieniem zapytała Henryka.
— Tak jest pani.
— I jedziesz pan?...
— Gdzie mnie Bóg poprowadzi.
— Henryku! przysuwając się do niego rzekła, przebacz!
— Cóż ja mam pani przebaczyć?
— Przebacz mi tę wesołość dzisiejszą która cię zasmuciła. Ach! żebyś wiedział ile ją sobie wyrzucam! no przebacz mi!
I wzięła ręce Henryka w swoje ściskając je.
— Oddaj mi ten list, wymówiła najpowabniéj i z prośbą.
— Weź go pani; lecz jeżeli masz się śmiać z niego, niech to nie będzie w mojéj przytomności.
— Oh! to źle, gubiąc łzę, wymówiła Henryka, to bardzo złośliwie z twojéj strony to coś mi dopiero powiedział; teraz na ciebie koléj przepraszać bom ja nie tyle co ty zgrzeszyła; — jeżelim ci przyczyniła boleści, to przyznać przynajmniéj musisz że to było bez mojéj wiedzy, ale ty rozmyślnie i dobrowolnie mi je robisz. To bardzo źle.
Zalotnica, nie gniewała się że mogła przemienić rolę i że zamiast pokutnicy przyjęła na się postać obrażonéj. Henryk przysunął się do niéj i wymówił:
— Przebacz mi pani! wiesz przecie że ranię wszystkich zbliżających się do mnie, — jestem przeklęty!
— No! no! przyjdź usiąść przy mnie, wymówiła list roztwierając przebaczmy sobie oboje.
Henryk usiadł, a Henryka list czytała.
Co raz to zwracała z westchnieniem wzrok na niego wymawiając:
— Biedny przyjacielu!
Potém wracała do swego czytania, kiedy niekiedy łzy obcierając i ściskając rękę Henryka który jeszcze i teraz nawet był w śmieszném położeniu, bo w położeniu żałowanego człowieka. Lecz tym razem Henryce bardzo o to chodziło, żeby pokazała że ma dobre setce, bo wiemy ile kobiety cieszą się gdy mogą żałować mężczyzn i pokazać dobroć swoją.
Złożyła list i zbliżyła się do niego mówiąc:
— Czy to wszystko prawda?
— Wszystko.
— I jużeś tyle cierpiał?
— Tyle niestety! i pewnie jeszcze cierpiéć będę.
— Miéj nadzieję!
— Pani! to słowo przezemnie już zapomniane!
— Sceptyku zawołała! który nawet w nadzieję wiary nie masz! czyż myślisz że przyszłość powinna być dla ciebie smutną, dlatego że przeszłość taką była? Zobaczymy dodała (bo jeżeli kobiety lubią, żartować, lubią także i pocieszać). Zobaczymy! Będziemy się kochać. Zostań z nami: zobaczysz że nigdy nie będziesz miał przyczyny zrobienia mi najmniejszego wyrzutu. Czyż mogłam przewidziéć, że dla pustoty, któréj nie byłeś mi przyczyną ani przedmiotem, zechcesz ztąd wyjechać? Skoro mnie Tristan wyłajał, przybiegłam z całym żalem i wyrzutami do ciebie; teraz już wszystko przeszło, nieprawdaż? Daj mi rękę, pójdź ze mną do ogrodu. Co do listu twego, ten zachowam nazawsze, często go odczytywać będę, abym przez to została roztropniejszą na przyszłość i przypominała sobie boleść, którą ci zadałam.
Wszystko to powiedziane było, tonem niby to kapryśnym, niby dziecinnym, któren kobiety doskonale umieją przybierać, gdy chcą coś otrzymać, i dlatego to Henryce udało się wyprowadzić Henryka do ogrodu. Lecz w ogrodzie już nie było mowy o tém co zaszło; Henryka przestała na tém, że co chwilę ściskała nieznacznie rękę Henryka, pewnie dla powiedzenia mu:
— Chociaż do ciebie nie przemawiam, myślę jednak o tobie. Przebaczasz mi nieprawdaż?
Wreszcie pewnie chciała dokazać, aby Henryk zapomniał że go w dniu tym obraziła, bo złączywszy się w ogrodzie z Tristanem, ledwie raczyła spojrzéć na kochanka; zawsze miała smętne spojrzenie zwrócone na przyjaciela, ten zaś gdyby choć najmniejszą mógł miéć dozę zarozumienia, byłby w tém wejrzeniu postrzegł co innego niż przyjaźń.
To téż wieczorem, po długiéj przechadzce w ogrodzie, Henryk oddalając się od Henryki, mówił do siebie:
— To najdziwniejsze! Nathalja która mi często powtarzała, że mnie kocha, nigdy dla mnie tak tkliwą i czuwającą nie była, jak Henryka która mi nie mówi wcale o miłości.
I był zamyślonym.
— Zdaje mi się, mówił do siebie Tristan, że Henryka cały dzień dzisiejszy była jakby czémsić zajęta. Co jéj u djabła mogło wleść w głowę?
I był zmartwionym.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.