Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część druga/Księga druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Magna testantur voce per umbras.[1]

Powstał z siedzenia Danton i żwawo odsunął swe krzesło.
— Słuchajcie! — wołał. — Jedna jest tylko rzecz pilna, Rzeczpospolita zagrożona. Dla mnie nic niema innego, nad uwolnienie Francyi od nieprzyjaciół. Do tego celu wszystkie środki dobre. Wszystkie! wszystkie! wszystkie! Gdy mam do czynienia z niebezpieczeństwami różnorodnemi, uciekam się do wszelkich sposobów, a gdy się obawiam wszystkiego, stawiam też czoło wszystkiemu. Myśl moja jest lwicą. Precz z półśrodkami. W czasach rewolucyi nie trzeba się wstydzić niczego. Nemesis, bogini zemsty, nie jest świętoszką. Przerażajmy, a będziemy pożyteczni. Alboż to słoń patrzy, gdzie nogę stawia? Zdepczmy nieprzyjaciela!
Robespier odpowiedział łagodnie:
— Zgoda na to.
I dodał:
— Idzie tylko o to, gdzie jest nieprzyjaciel.
— Jest zewnątrz i ja to go przepędziłem — rzekł Danton.
— Jest wewnątrz, a ja go pilnuję — rzekł Robespier.
— I jeszcze będę go ścigał — dodał Danton.
— Nie można wypędzić nieprzyjaciela wewnętrznego.
— Jakżeż się więc z nim poczyna?
— Wyplenia się go.
— Zgoda na to — rzekł z kolei Danton.
I dodał:
— Mówię ci, Robespierze, że on jest zewnątrz.
— A ja ci, Dantonie, powiadam, że wewnątrz.
— On jest na granicy, Robespierze.
— On jest w Wandei, Dantonie.
— Uspokójcie się — wtrącił głos trzeci — on jest wszędzie; zgubieni jesteście.
To Marat mówił.
Robespier popatrzył na Marata i odparł spokojnie:
— Dosyć już ogólników. Streszczam. Oto są fakta.
— Pedant! — mruknął Marat.
Robespier położył rękę na papierach przed nim leżących i ciągnął dalej:
— Przeczytałem depesze Prieur’a z Mamy[2], udzieliłem wam wiadomości z doniesień tego Gelambre’a. Słuchaj, Dantonie, niczem jest wojna zagraniczna, a wojna domowa wszystkiem. Wojna zagraniczna, to jakbyś sobie starł skórę na łokciu; wojna domowa, to jak wrzód pożerający ci wątrobę. Z tego wszystkiego, com przeczytał, to oto wynika. Wandea, dotąd rozproszona pod wieloma naczelnikami, ma się zjednoczyć wkrótce. Będzie miała teraz jednego dowódcę....
— Głównego rozbójnika — mruknął Danton.
— Jest to człowiek — mówił dalej Robespier — który wylądował przy Pontorson dnia 2-go czerwca. Słyszeliście, co on za jeden. A zważcie, że to jego wylądowanie, jak raz zdarza się w chwili aresztowania wysianych reprezentantów, Prieur’a z Côte-d’Or i Romme’a w Bayeux, przez ten zdradziecki okręg Calvados i tego samego dnia 2 czerwca[3].
— I przewiezienia ich do zamku Caen — rzekł Danton.
Robespier ciągnął swoje:
— Streszczam dalej depesze: — Wojna w lasach urządza się na wielką skalę. Równocześnie Anglicy blizcy wylądowania. Wandejczycy i Anglicy, toż to Bretania z Brytanią; Huronowie z Finistere tej samej używają mowy, co Topinambury z Kornwalii[4]. Przedstawiłem wam przejęty list Puisaye’a, który donosi, że „dwadzieścia tysięcy czerwonych mundurów, rozdanych powstańcom, zgromadzi ich pewno sto tysięcy.“ A gdy powstanie chłopskie będzie zupełne, łatwo Anglicy wylądują. Oto plan, rozważcie go według mapy.
— Anglicy mogą wybierać miejsce wylądowania pomiędzy Cancale a Paimpol. Admirał Craig wolałby to uczynić w zatoce Saint-Brieuc, Kornwalis[5] w zatoce Saint-Cast. Ale to na jedno wyjdzie. Zbuntowana armia wandejska strzeże lewego brzegu Loary; co zaś do dwudziestu ośmiu mil kraju odkrytego między Ancenis i Pontorson, czterdzieści parafij normandzkich obiecało tam poparcie powstaniu. Wylądowanie nastąpi w trzech miejscach: Plerin, Iffiniac i Pleneuf; z Plerin pójdą do Saint-Brieuc, a z Pleneuf do Lamballe. Na drugi dzień będą w Dinan, gdzie jest dziewięćset Anglików w niewoli, i zajmą zarazem Saint-Jouan i Saint-Méen; tam zestawią jazdę; trzeciego dnia jedna kolumna pójdzie z Jouan na Bédée, druga z Dinan na Becherel, które jest twierdzą naturalną i gdzie mają urządzić dwie baterye; na czwarty dzień będą w Rennes, a Rennes, to główne miejsce w Bretanii. Kto Rennes posiądzie, wszystkiem owładnie. Po wzięciu Rennes wezmą Châteauneuf i Saint-Malo. W Rennes jest milion ładunków i pięćdziesiąt dział polowych...
— Któreby capnęli — szepnął Danton.
Robespier mówił dalej:
— Zaraz skończę. Z Rennes rzucą się trzy kolumny: jedna na Fougères, druga na Vitré, trzecia na Redon. Mosty są zniszczone, ale nieprzyjaciel zaopatrzy się, wyraźnie to powiedziano, w pontony i budulec, a znajdzie też przewodników, którzy wskażą miejsca, gdzie jazda wbród przejdzie. Z Fougères pociągną do Avranches, z Redon do Ancenis, z Vitré do Laval. Nantes się podda i Brest się podda. Redon oddaje w moc ich cały bieg Vilaine’y, Fougères otwiera drogę do Normandyi, z Vitré droga wiedzie do Paryża. W dwa tygodnie złoży się armia trzykroćstotysięczna rozbójników, a cała Bretania wpadnie w moc króla francuskiego.
— Raczej angielskiego — rzekł Danton.
— Nie, francuzkiego, a to gorsze, bo cudzoziemca można się pozbyć w parę tygodni.
Danton usiadł, oparł łokieć na stole, głowę objął rękami i zatonął w myślach.
— Widzicie niebezpieczeństwo — rzekł Robespier — Vitré wyda Anglikom drogę do Paryża.
Danton podniósł głowę i swoje grube dłonie, w pięść zaciśnięte, opuścił na mapę, jakoby młoty na kowadło.
— Robespier! alboż to Prusacy nie mieli drogi z Verdun do Paryża?
— Więc cóż?
— Więc się przepędzi Anglików, jak się Prusaków przepędziło.
I Danton powstał z siedzenia. Na jego pięści zgorączkowanej Robespierre położył zimną dłoń swoją.
— Słuchaj, Dantonie: Szampania nie sprzyjała Prusakom, a Bretania jest za Anglikami. Odebrać Verdun, było to prowadzić wojnę zagraniczną; żeby zaś Vitré odebrać, na to wojnę domową wieść trzeba.
I Robespier mruczał dalej tonem zimnym a głębokim:
— Ważna to różnica.
A dalej mówił:
— Siądź-no, Dantonie, i przypatrz się mapie, zamiast tłuc po niej pięścią.
Ale Danton tonął w myślach.
— Nie rozumiem — zawołał — jak można widzieć katastrofę na zachodzie, kiedy ona od wschodu idzie! Przyznaję ci, Robespierze, że Anglia zarysowywa się na oceanie; ale Hiszpania rysuje się w Pireneach, ale Włochy rysują się w Alpach, ale Niemcy rysują się nad Renem. A w dali stoi Rosya. Koło to jest niebezpieczeństwem, a my jesteśmy wewnątrz niego. Zewnątrz koalicya, a wewnątrz zdrada. Serwan[6] od południa uchyla bramę do Francyi królowi hiszpańskiemu. Na północy Dumouriez przechodzi do nieprzyjaciela[7]. Zagrażał on wreszcie więcej Paryżowi niż Holandyi; Nerwinden zaciera Valmy i Jemappes. Filozof Rabaut Sain-Etienne, zdrajca, bo protestant, znosi się z dworakiem Monteskiuszem. Armia jest zdziesiątkowana. Żaden batalion nie ma więcej nad czterystu żołnierzy. Z dzielnego pułku Dwóch Mostów zostało już tylko stu pięćdziesięciu ludzi; obóz w Pamars wydany został; w Givet jest zaledwie sto pięćdziesiąt worków mąki; ustępujemy na Landau; Wurmser naciska Klebera; Moguncya upadla zaszczytnie, Condé nikczemnie, to samo Valenciennes. Niemniej przeto Chancel, broniący Valenciennes, i stary Féraud broniący Condé, są tak dobrze bohaterami, jak Meunier, który Moguncyi bronił. Ale wszyscy inni są zdrajcy. Dharville zdradza w Akwizgranie, Mouton — w Brukselli, Valence — w Breda, Neuilly — w Limburgu, Miranda — w Mastrychcie; Stengel zdrajca, Lanoue zdrajca, Ligonnier zdrajca, Menon zdrajca, Dillon zdrajca; znać, że wyszli z pod obrzydłego stempla Dumouriez’a. Trzeba przykładu. Podejrzane mi są kontrmarsze Custine’a; przypuszczam, że myśli wziąć Frankfurt bogaty, zamiast Koblencyi pożytecznej. Frankfurt może zapłacić cztery miliony kontrybucyi wojennej, dobrze; ale co to znaczy w porównaniu ze zmiażdżeniem koblenckiego gniazda emigracyi?[8] Zdrada, powiadam. Meunier umarł 13-go czerwca, i oto Kleber został sam. Tymczasem Brunświk wzmacnia się i posuwa naprzód. Zatyka chorągiew niemiecką we wszystkich miastach francuskich, które bierze; margraf brandeburski[9] jest dziś wyrocznią dla Europy, zabiera nasze prowincye i Belgię sobie przywłaszczy, zobaczycie! Powiedziałby kto, że pracujemy dla Berlina. Jeśli tak pójdzie dalej, jeśli temu nie zapobiegniemy, to rewolucya francuska obróci się na korzyść Poczdamu; jedynym jej skutkiem będzie powiększenie małego kraiku Fryderyka II-go.
I straszliwy Danton wybuchnął śmiechem.
Śmiech Dantona zbudził uśmiech Marata.
— Każdy z was jeździ na swym koniku; ty, Dantonie, masz Prusy, ty Robespierze Wandeę. I ja też powiem swoje zdanie. Nie widzicie właściwego niebezpieczeństwa, a oto ono: kawiarnie i tym podobne dziury. Kawiarnia Choiseul jest jakobińska, kawiarnia Patui rojalistowska, kawiarnia Rendez-Vous napada na gwardyę narodową, broni jej kawiarnia w rogatce św. Marcina; kawiarnia Regencyi nastaje na Brissota[10], kawiarnia Coratza jest za nim; kawiarnia Prokopa przysięga na Diderota, kawiarnia w Teatrze Francuskim na Voltaire’a; w Rotundzie drą asygnaty, kawiarnie na przedmieściu Saint-Marceau zieją wściekłością, kawiarnia Manouri roztrząsa kwestyę mączną, w kawiarni Foy wrzawa i kłótnie, w Perron szumią szerszenie finansowa. To właśnie jest groźne.
Danton już się nie śmiał. Marat uśmiechał się ciągle. Uśmiech karła, to gorsze niż śmiech olbrzyma.
— Czy ty, Maracie, sobie kpisz? — zagrzmiał Danton.
Marata napadło właściwe mu i znane konwulsyjne drganie nogi.
Uśmiech jego zniknął.
— A! poznaję cię, obywatelu Dantonie. Przecie to ty nazwałeś mnie w Konwencyi „jakimś tam Maratem.“ Słuchajże. Wybaczam ci. Głupie mamy czasy. A! więc ja sobie kpię? Zaprawdę, cóż ja jestem za jeden? Denuncyowałem Chazot’a, oskarżyłem Pétiona, Kerseint’a, Moreton’a, Dufriche-Valazé’a, Ligonnier’a, Menoua, Banheville’a, Gensonne’a, Birona, Lidon’a i Chambon’a; czy nie miałem racyi? Ja węszę zdradę w zdrajcy i uważam za właściwe wykazać zbrodniarza, zanim spełni zbrodnię. Mam zwyczaj mówić dzień wprzód to, co wy powiadacie dzień potem. Ja jestem ten, który przełożył Zgromadzeniu zupełny plan prawodawstwa kryminalnego, i cóżem zrobił aż do tej chwili? domagałem się objaśnienia Sekcyi, żeby mogły wziąć udział w rewolucyi; kazałem zdjąć pieczęcie z trzydziestu dwóch tek królewskich; żądałem zwrotu dyamentów, znajdujących się w ręku Rolanda; doniosłem, że Brissotynowie dali Komitetowi Bezpieczeństwa powszechnego blankiety z rozkazami uwięzienia; wskazałem opuszczenia, jakie poczynił Siudet w wykazie zbrodni Capet’a; głosowałem za ukaraniem winnych w ciągu dwudziestu czterech godzin; broniłem batalionów „Meauconseil“ i „Republicain“; przeszkodziłem wydaniu listu Narbonne’a do Malouet’a; postawiłem wniosek na korzyść rannych żołnierzy; sprawiłem, że komisya „sześciu“ zniesioną została; przeczułem z bitwy pod Mours zdradę Dumouriez’a; żądałem, aby wzięto sto tysięcy krewnych emigracyi jako zakładników za komisarzy wydanych nieprzyjacielowi; proponowałem, żeby obwołać zdrajcą każdego posła, który wyjdzie za rogatki; wykryłem intrygi partyi Rolanda w zaburzeniach marsylskich; nalegałem, aby nałożono cenę na głowę Egalité syna; broniłem Bouchotte’a; żądałem głosowania imiennego, żeby spędzić Isuarda z krzesła prezydyalnego; wywołałem deklaracyę, że Paryżanie dobrze się zasłużyli ojczyźnie. Dlatego to Louvet ma mnie za chorągiewkę na dachu, departament Finistère żąda, żeby mnie wypędzono, miasto Lugdun życzy sobie, abym poszedł na wygnanie, miasto Amiens chce mnie widzieć w kagańcu, Coburg[11] chce, żeby mnie więziono, a Lecointe-Puiraveau proponuje Konwencjo, żeby mnie uznała za waryata! No! obywatelu Dantonie, pocóżeś mnie wezwał na tę radę, jeśli nie dla posłyszenia mego zdania? Pragnąłżem należeć do niej? bynajmniej. Nie lubię schadzek z takimi kontrrewolucyonistami, jak Robespier i ty. Co prawda, powinienem się był tego spodziewać. Nie zrozumieliście mnie; ty nie więcej od Robespiera, Robespier nie więcej od ciebie. Więc tu się nie znajdzie mąż stanu? Trzeba z wami dopiero sylabizować politykę, trzeba wam kłaść kropki nad i? To com powiedział, miało znaczyć: mylicie się oba. Nie w Londynie jest niebezpieczeństwo, jak myśli Robespier, nie w Berlinie, jak mniema Danton; ono jest w Paryżu. Leży ono w braku jedności, w uprawnieniu każdego do ciągnięcia na swoją stronę, a to od was dwóch począwszy; w rozbiciu się umysłów na pyłki, w anarchii, w jaką wszelka wola popadła...
— W anarchii! — przerwał Danton; — a któż jej: narobił, jeśli nie ty?
Marat nie przerywał sobie.
— Powtarzam wam, niebezpieczeństwo jest w tym steku kawiarń, steku szulerni, steku klubów. Klub Czarnych, klub Federalistów, klub Dam, klub, który wymyśli! ksiądz Klaudyusz Fauchet, jako kółko towarzyskie, a założył Clermont-Tonnere, by służył dla monarchistów w r. 1790, a potem dla bezstronnych; klub Czarek wełnianych, założony przez gazeciarza Prudhomme’a, „et caetera,“ że już pominę twój klub Jakobinów, Robespierze, i twój klub Franciszkańców, Dantonie. Ażyotery i chciwcy — oto niebezpieczeństwo. Na co się zdało zatykać na ratuszu chorągiew czarną? co pomoże uwięzienie barona Treneka?[12] Trzeba skręcić kark temu staremu intrygantowi więzień. Czyż wam wystarcza, że prezes Konwencyi włoży wieniec obywatelski na głowę Lamberteche’a, który dostał czterdzieści jeden ran pałaszowych pod Jemappes i którego Chenier[13] stał się kornakiem? Komedye i hece. Ach! wy nie dbacie o Paryż, szukacie niebezpieczeństwa daleko, kiedy ono tuż przy was! Na cóż ci się zdała twoja policya, Robespierze? Bo masz przecie szpiegów; Payan w Komunie, Coffinhal w Trybunale rewolucyjnym, Dawid w Komitecie Bezpieczeństwa powszechnego, Conthon w Komitecie Ocalenia publicznego. Widzisz, że mi to wszystko wiadomo. Wiedzcież tedy, że nad głowami waszemi wisi niebezpieczeństwo i że już po niem kroczycie. Spiskują w Paryżu ci, co byli czemś dawniej; patryoci chodzą boso; uwolniono już arystokratów połapanych 9-go marca; konie zbytkowe, któreby należało zaprządz do armat na granicy, obryzgują nas błotem; cztery funty chleba płaci się trzy franki i dwadzieścia soldów; w teatrach dają sztuki bezecne, a Robespier rozkazuje gilotynować Dantona.
— No, no! — rzekł Danton.
Robespier bacznie się przyglądał mapie.
— Trzeba nam dyktatora — zawołał nagle Marat. — Robespier, ty wiesz, że ja chcę dyktatora!
Robespier podniósł głowę.
— Wiem; ty lub ja.
— Ja lub ty — odparł Marat.
Danton wycedził przez zęby:
— Dyktator. Spróbujcie!
Marat dostrzegł zmarszczenie brwi Dantona.
— Słuchajcie! — zawołał — jeszcze jedno wysilenie.
Zgódźmy się na jedno. Położenie warte jest tego. Wszakżeśmy się już raz porozumieli co do 31 maja. Sprawa jedności ważniejsza jest niż żyrondynizm, który szczegółem jest tylko. W tem, co mówicie, jest racya; ale prawda, prawda cała, prawdziwa prawda jest w tem, co ja mówię.
Na południu federalizm; na zachodzie rojalizm; w Paryżu pojedynek Konwencyi z Komuną; na granicach cofanie się Custine’a i zdrada Dumouriez’a. Co z tego wszystkiego wyniknie? Rozbiór. Czego nam potrzeba? Jedności. W tem jest zbawienie; śpieszmy się jednak. Paryż powinien ująć wodze rewolucyi. Jeśli godzinę stracimy daremnie, Wandejczycy mogą być jutro w Orleanie, a Prusacy w Paryżu. Przyznaję wam to, Dantonie, Robespierze. Zgoda. A więc wynika z tego dyktatura. Weźmy ją dla siebie, bo my trzej przedstawiamy rewolucyę. Jesteśmy trzema głowami Cerbera. Jedna z naszych trzech głów mówi, to twoja, Robespierze; druga ryczy, to twoja, Dantonie...
— Trzecia gryzie, to twoja, Maracie — rzekł Danton.
— Wszystkie trzy gryzą — rzekł Robespier.
Nastąpiło milczenie. I znów zaczęła się rozmowa, pełna ponurych wstrząśnień. Robespier zaczął.
— Słuchaj, Maracie, zanim się zaślubimy, powinniśmy się poznać. Jakim sposobem dowiedziałeś się, com mówił wczoraj do Saint-Just’a?
— To do mnie należy, Robespierze.
— Marat!
— Obowiązkiem jest moim wiedzieć i do mnie też należy dowiadywać się.
— Marat!
— Lubię wiedzieć.
— Marat!
— Tak, wiem, co mówisz do Saint-Just’a, jak wiem, co Danton mówi do Lacroix; jak wiem, co się dzieje u Teatynów, w pałacu Labriffe, w tej jaskini, do której się zbierają nimfy emigracyi; jak wiem, co się dzieje w domu des Thilles, w pobliżu Gonesse w Valmerange, u dawniejszego administratora poczt, gdzie bywali niegdyś Maury i Cazales, gdzie bywali potem Sieyès i Vergniaud, i gdzie teraz odbywają się schadzki raz na tydzień.
— Wymawiając się, Marat patrzył na Dantona.
Danton zawołał:
— Gdybym miał tylko za grosz władzy, straszne działyby się rzeczy.
Marat mówił dalej:
— Tak, wiem, co ty mówisz, Robespierze, jak wiem, co się działo w Temple, gdzie więźnie przez jesień tylko zjedli ośmdziesiąt sześć koszów brzoskwiń. A lud tymczasem cierpi głód. Wiem wszystko tak dobrze, jak i to, że Roland ukrywał się w pewnym domu przy ulicy la Harpe, w mieszkaniu od podwórza; że sześćset pik na dzień 14-go lipca zrobił Faure, ślusarz księcia orleańskiego; wiem, co robią u tej Saint-Hilaire’y, kochanki Sillery’ego; w dni balowe stary Sillery sam wycierał posadzkę w żółtym salonie przy ulicy Neuve-des-Marthurins; obradowali tam Buzot i Kersaint. Saladin był tam na obiedzie 27-go i z kimże, zgadnij Robespierze? Z twoim przyjacielem Lasource.
— Gadanina — mruczał Robespier. — Lasource nie jest moim przyjacielem.
I dodał zamyślony:
— Tymczasem w Londynie jest ośmnaście fabryk fałszywych asygnatów.
Marat mówił dalej spokojnie, ale lekkie drżenie jego głosu było przerażające.
Stanowicie frakcyę ważną. Tak, ja wiem wszystko, mimo tego, co Saint-Just nazywa milczeniem Stanu.
Marat z naciskiem wymówił te wyrazy i ciągnął dalej:
— Wiem, co się mówi przy waszym stole, gdy Lebas zaprosi Dawid’a na spożycie tego, co jego narzeczona, Elżbieta Duplay, a twoja przyszła bratowa, Robespierze, przyrządziła. Jestem okiem ogromnem ludu i z głębi mej piwnicy patrzę. Tak, ja widzę, tak, ja słyszę, tak, ja wiem! Wam wystarczają drobiazgi. Podziwiacie się wzajem. Robespier rad, że mu się przygląda pani Chalabre, córka owego markiza de Chalabre, co to grał w wista z Ludwikiem XV-ym wieczorem po wykonaniu wyroku na Damiensie[14]. Oho! wysoko sięgamy. Saint-Just zanurzony w krawacie, jakby w nim mieszkał. Legrande[15] bardzo dba o siebie; surducik nowy, biała kamizeleczka i żaboty, żeby tem łatwiej o fartuchu jego zapomniano. Robespierowi się zdaje, że historya uwieczni ten jego surdut oliwkowy, w którym uczęszczał do Konstytuanty, i ubiór bleu-ciel, w którym przychodził do Konwencyi. Portrety własne ma na każdej ścianie swego pokoju...
Robespier przerwał głosem spokojniejszym jeszcze od głosu Marata:
— A twój portret, Maracie, jaśnieje w każdej kloace.
Rozmowa toczyła się dalej niby pogadanka, której powolność uwydatniała jeszcze gwałtowne odpowiedzi i odcinania się i dodawała ironię do groźby.
— Robespierze, tych, którzy chcieli znieść federalizm nazwałeś „Donkiszotami rodu ludzkiego.“
— A ty, Maracie, po 4-ym sierpnia w numerze 559 twego „Przyjaciela ludu“ — widzisz, zapamiętałem tę cyfrę, bo to przydać się może — żądałeś, żeby szlachcie przywrócono jej tytuły. Powiedziałeś: „Książę jest zawsze księciem.“
— A ty na posiedzeniu dnia 7-go grudnia broniłeś żony Rolanda przeciw Viardowi.
— Tak samo, jak brat mój bronił ciebie, Maracie, napadniętego u Jakobinów. I cóż to znaczy? Nic!
— Znany jest gabinet w Tuileryach, w którym ty, Robespierze, wyrzekłeś do Garata: „Dosyć mam już tej rewolucyi.“
— Wszak to w tej tu szynkowni, ty, Maracie, uściskałeś Barbaroux’a dnia 29-go października.
— A ty, Robespierze, powiedziałeś do Buzota: Co to jest ta rzeczpospolita?“
— A ty, Maracie, do tego samego szynku zaprosiłeś na śniadanie po trzech Marsylczyków z każdej kompanii[16].
— Ty, Robespierze, kazałeś się eskortować uzbrojonemu w kij stróżowi.
— A ty, Maracie, w przeddzień 10-go sierpnia żądałeś od Buzota, żeby ci pomógł umknąć do Marsylii, przebranemu za żokeja.
— Schowałeś się, Robespierze, kiedy się spełniały we wrześniu czyny sprawiedliwości.[17]
— A ty, Maracie, właśnie wówczas z ukrycia wyszedłeś.
— Rzuciłeś czerwoną czapkę o ziemię, Robespierze.
— Rzuciłem ją, kiedy ją zdrajca w górę podnosił. Co Dumouriez’a zdobi, kala Robespiera.
Wdał się pomiędzy nich Danton, ale było dolać oliwę na ogień.
— Uspokójcie się — rzekł — Robespierze i ty, Maracie.
Marat nie lubił, żeby go drugiego r. kolei wymieniano, i zawołał:
— Do czego się ten Danton miesza?
Zerwał się Danton.
— Do czego ja się mieszam? oto do tego, że nie potrzeba bratobójstwa; że dwaj ludzie służący ludowi, nie powinni walczyć z sobą; że dosyć już wojny zewnętrznej, że dosyć już wojny wewnętrznej i że byłoby to za wiele prowadzić jeszcze wojnę w domu; że ponieważ ja to zrobiłem rewolucyę, nie chcę, aby ją odrabiano. Oto, do czego ja się mieszam.
Marat, nie podnosząc głosu, odpowiedział:
— Lepiej pomyśl o zdaniu rachunków.
— Rachunków! — wrzasnął Danton. — Niech ci je zdadzą wąwozy Argońskie, Szampania oswobodzona, Belgia podbita, armie, przy których cztery razy pierś mą na kule wystawiałem; niech ci je zda plac Rewolucyi, rusztowanie dla zbrodniarzy i gilotyna owdowiała...
Przerwał mu Marat:
— Gilotyna pozostała dziewicą; nie zapładnia jej, kto się kładzie na niej.
— Co ty tam wiesz? — odparł Danton — zobaczysz, że ją zapłodnię!
— Zobaczymy — rzekł Marat.
Tu uśmiechnął się.
Danton widział ten uśmiech.
— Ty, Maracie — zawołał — jesteś człowiekiem kryjówek, jam człowiekiem przestrzeni i nieba jasnego. Nienawidzę życia, które pełza. Nie umiem być stonogą. Ty żyjesz w podziemiach — ja na ulicy. Ty się nikomu nie udzielasz, do mnie każdy przechodzeń może przystąpić i mówić ze mną.
— Piękny chłopcze, nie zechcesz zajrzeć do mnie? — pomruknął głucho Marat.
I przestając się uśmiechać, rzekł ze stanowczością w głosie:
— Dantonie, zdaj liczbę z trzydziestu trzech tysięcy talarów, które ci Montmorin gotówką wypłacił w imieniu króla pod pozorem wynagrodzenia cię za pełnienie czynności w Chatelet[18].
— Należałem do 14-go lipca — rzekł Danton wyniośle[19].
— A skarbiec, a dyamenty korony?
— Należałem do 6-go października[20].
— A kradzieże tego „alter ego“ Lacroix w Belgii[21].
— Należałem do 20-go czerwca[22].
— A pożyczki, dane pannie Montansier?
— Podżegałem lud po powrocie króla z Varennes[23].
— A sala opery, którą za dostarczone przez ciebie pieniądze zbudowano?
— Uzbroiłem Sekcye paryzkie.
— A sto tysięcy liwrów z tajnych funduszów ministeryum Sprawiedliwości?
— Dzień 10-ty sierpnia mojem był dziełem.
— A dwa miliony z tajemnych funduszów Zgromadzenia Narodowego, których część czwartą zagarnąłeś?
— Powstrzymałem pochód nieprzyjaciela i zamknąłem drogę królom skoalizowanym.
— Jesteś nierządnicą! — rzekł Marat.
Danton wyprostował się, straszliwy.
— Tak, jestem nierządnicą; sprzedałem swoje łono, by świat ocalić.
Robespier zaczął przygryzać paznogcie po swojemu. Co do niego, nie umiał ani się śmiać, ani uśmiechać. Brakło mu śmiechu, tej błyskawicy Dantona i uśmiechu tego żądlą Marata.
Danton mówił dalej:
— Jestem jak ocean, mam swój przypływ i odpływ; gdy morze opadnie, widać dno moje, gdy przybiera, widać moje fale.
— Twoją pianę — rzekł Marat.
— Moją burzę! — krzyknął Danton.
Podniósł się Danton i w tej samej chwili wstał i Marat. I on także wybuchnął. Jaszczurka zamieniła się w smoka.
— Ach! — zawołał — nie chcecie mnie słuchać, ani ty, Robespierze, ani ty, Dantonie! A więc zapowiadam wam, że będziecie zgubieni. Wasza polityka uniemożliwia posunięcie się dalej jeszcze; niema dla was wyjścia; to, co robicie, zamyka wam wszystkie wrota, wyjąwszy grobu.
— W tem nasza wielkość — — rzekł Danton.
I wzruszył ramionami.
Marat ciągnął swoje:
— Strzeż się, Dantonie! Vergniaud także ma usta szerokie, grube wargi i brwi gniewne; a Vergniaud taki jest wiotki, jak Mirabeau i jak ty; nie przeszkodziło to 31-mu maja[24]. Ach! ty wzruszasz ramionami. Wzruszanie ramionami pociąga za sobą niekiedy spadnięcie głowy. Mówię ci, Dantonie, że twój głos gruby, twój krawat rozpięty, twoje miękkie buty, twoje małe bankieciki wieczorne, twoje kieszenie wielkie — wszystko to patrzy na Ludwichnę.
Tak po przyjacielsku Marat nazywał gilotynę.
I mówił dalej:
— Co zaś do ciebie, Robespierze, jesteś wprawdzie umiarkowany, ale to ci nie przyda się na nic. Pudruj się, fryzuj, szczotkuj, udawaj gładysza, noś bieliznę, bądź wystrzyżony, wyfryzowany, wyświeżony, a i tak pójdziesz na plac Gréve[25]; choć się wczytujesz w deklaracyę Brunświka[26], spotka cię los królobójcy Damiensa, będziesz rozdarty na ćwierci[27].
— Echo Koblencyi[28] — wycedził Robespier przez zęby.
— Ja niczyjem echem nie jestem, jestem okrzykiem wszystkich i wszystkiego. Ach! młodzi jesteście oba. Ile masz lat, Dantonie? trzydzieści cztery, ile masz lat, Robespierze? trzydzieści trzy. A ja? ja żyłem zawsze, bo jestem starą niedolą ludu. Mam lat sześć tysięcy.
— To prawda — odparł Danton — od sześciu tysięcy lat Kain przechował się w nienawiści, jak ropucha w kamieniu. Kamień się rozpadł, Kain wyskoczył między ludzi i zrobił się Marat.
— Dantonie! — wykrzyknął Marat — a oczy jego sinem zabłysły światłem.
— Albo co? — rzekł Danton.
Tak mówili ci trzej groźni ludzie.
Tak kłócą się gromy.





  1. Wielkim się klęli na cienie głosem — to jest na zmarłych. Aluzya do sędziów: Minosa, Eaka i Radamanta.
  2. Jeden z najgwałtowniejszych człoków Konwencyi; bywał wysyłany do wojsk, broniących Francyi od północnej strony.
  3. Dzień uwięzienia Żyrondystów, przewiezionych do Caen (gdzie ich poznała Karolina Corday) i początek terroryzmu.
  4. Huronowie i Topinambury, plemiona czerwonoskórych Indyan amerykańskich — Kornwalia, prowincya Anglii.
  5. Minister wojny angielski.
  6. Dowodził armią zachodnio-pirenejską. Robespier nie ufał mu.
  7. Przegrawszy bitwę pod Nerwinden, zwalił winę tego na komisarzy cywilnych przy wojska. Wezwany do tlomaczenia się, namawiał daremnie wojsko, aby z nim do nieprzyjaciela przeszło i zbiegł sam do niego.
  8. Emigracya francuska składała się z książąt krwi, szlachty, duchownych, urzędników i wojskowych i walczyła przeciw Rzeczypospolitej rewolucyjnej.
  9. Król pruski.
  10. Przywódca stronnictwa Żyrondystów, zwanych też Brissotynami. Uległ razem z nimi pod gwałtem „Góry“ i padł ofiarą nienawiści Robespiera.
  11. General austryacki, dowodził wówczas w Holandyi przeciw Francuzom. On to pobił Dumouriez’a pod Nerwindem.
  12. Awanturnik pochodzenia pruskiego, skazany na śmierć za terroryzmu.
  13. Poeta, zginął na rusztowaniu w 1793 r.
  14. Damiens rzucił się z nożem na Ludwika XV-go w Wersalu roku 1757; wzięto go na tortury, ale żadnego wspólnika nie wskazał. Został rozćwiertowany d. 28-go marca t. r.
  15. Był jednym z najzagorzalszych rewolucyonistów. Poprzednio był rzeźnikiem.
  16. Marsylczycy, sprowadzeni przez Barbaroux’a, uderzyli d. 10 sierpnia na Tuilerye z pomocą ludu.
  17. Mordowanie więźniów przez najęty motłoch.
  18. Trybunał.
  19. Dnia tego w 1789 r. miało miejsce pierwsze powstanie ludności paryzkiej podczas wielkiej rewolucyi i Bastylia wzięta została. Rocznicę jego obchodzono w r. 1790 i 1792.
  20. Data napadu pospólstwa na Wersal w 1789 r. Sprowadzenie króla Ludwika XVI-go do Paryża.
  21. Danton i Lacroix dostali 4 miliony franków na prowadzenie wojny w Belgii.
  22. Napaść pospólstwa paryzkiego pod wodzą Santerre’a, Panis’a, Legendre’a, Sergenfa i innych i za tajemną zgodą Petion’a, wówczas mera Paryża, na Tuilerye r. 1792.
  23. Uciekający z rodziną Ludwik XVI-ty w Varennes poznany został przez pocztmistrza i sprowadzony do Paryża.
  24. Rok 1793. W tym dniu pospólstwo paryzkie pod wodzą Henriota napadło Konwencyę, zmusiło ją do zagłosowania uwolnienia Heberta (najnikczemniejszego z demagogów ówczesnych i wydawcę pisma ludowego „Pére Duchesne“) i rozwiązania komisyi „dwunastu.“ ustanowionej przez Żyrondystów dla walczenia z Komuną. — Mirabeau, obrońca konserwatyzmu i królewskości w początkach rewolucyi; Vergniaud przywódca Żyrondystów, należeli do najznakomitszych mówców swego czasu.
  25. Gdzie tracono skazanych na śmierć.
  26. Książe brunświcki wydał odezwę do ludu francuskiego w imieniu monarchów.
  27. Wiktor Hugo używa tu gry wyrazów niepodobnej do przełożenia: „tu es tire à quatre épingles en attendant que tu sois tiré à quatre cheveaux.“
  28. Kwatera główna ks. Brunświckiego i miejsce pobytu wychodźców francuskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.