Sztuka i czary miłości/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka i czary miłości |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Więc od legendy zaczynam...
W Tralles, w Azji, za panowania cesarza Adrjana, pewna piękna dziewica z arystokratycznego rodu, nazwiskiem Philinjum pokochała młodziana — Machatesa.
Philinjum była bogata, Machates zaś nie posiadał nic prócz zgrabnej postaci, lat dwudziestu kilku, wielu nadzieji na przyszłość i umiejętności pięknego rymowania wierszy.
Ciąg dalszy wiadomy...
Gdy poprosili rodzice uprzejmie poetę, by raz na zawsze poniechał zamiarów na ich córkę, gdyż związek między niemi uważają kiedykolwiek za niemożliwy — rozkochana dziewczyna, nie zważając na mogące z tego wyniknąć następstwa jęła, kochanka odwiedzać potajemnie. Nie długo trwało to szczęście, bo wkrótce dowiedzieli się dzięki usłużnym sąsiadom rodzice o postępowaniu córki i oburzeni do najwyższego stopnia, zamknęli niczem w więzieniu, w komnacie, nie wypuszczając jej ztamtąd na chwilę.
— Matko! — łkała nieszczęsna — umrę, jeśli mnie rozłączycie z nim!
— Wolę cię widzieć martwą, niżli żoną hołysza — brzmiała odpowiedź. — Zresztą z miłości się nie umiera....
A jednak.... Biedna Philinjum tęskniła, schła, odmawiała przyjmowania pokarmów,... aż dnia pewnego, wbrew zapewnieniom matki — z tęsknoty miłosnej umarła. Rodzice przerazili się nie na żarty. Toć poza boleścią utraty jedynej córki, pozostawał wyrzut straszliwy, iż to z ich przyczyny się stało, iż — gdyby nie ich nieprzejednany upór, żyłaby jeszcze.
Philinjum przybrano w najpiękniejsze szaty i złożono w trumnie w jednym z pokojów pałacu — zaś sam fakt tragicznego zgonu utrzymywano w tajemnicy, w obawie rozgłosu i z tem związanych złośliwych dociekań i plotek.
To też biedny Machates nic nie wiedział o śmierci ukochanej a nie mając od niej, z powodu jej uwięzienia przez rodziców, żadnej wiadomości, błąkał się jeno dokoła patrycjuszowskiego pałacu, sądząc, iż żyje.
Jakąż jest jego radość i zdumienie, gdy następnej nocy po zgonie Philinjum — nagle otwierają się drzwi od skromnej jego izdebki a w drzwiach staje... ona. Jest niezwykłe bogato ubrana, — szaty nosi białe i na nich szereg drogocennych ozdób — lecz jakaś zmieniona. Stoi blada, z napół przymkniętemi oczami, gdyby kamienna statua.
— Jesteś.... nareszcie! — woła uszczęśliwiony kochanek. — Więc rodzice się zgadzają?
Philinjum milczy.
— Czemu nie odpowiadasz? Czemuś taka zmieniona? Co znaczą te szaty?
Zasypuje ją szeregiem bezładnych pytań. Lecz ona milczy nadal a jeno powolnie, zbliża się do łoża... poczyna rozbierać....
Noc spędzają wspólnie... a nad ranem, gdy Machates był pogrążony we śnie — Philinjum znikła.
Philinjum miała starą niańkę, nader do niej przywiązaną, która za życia ułatwiała jej stosunek z kochankiem. Otóż ta niańka wysuwa się z domu cichaczem i następnego wieczoru śpieszy do Machatesa, aby go o tragicznej śmierci swej pani powiadomić. Skrada się, pragnąc pozostać niezauważoną, — widzi w oknach młodzieńca światło... i nie chcąc napotkać kogoś niepożądanego — zagląda przez okno do wewnątrz, — nim zapuka....
Zagląda — i drętwieje z przerażenia.
Tam, w pokoju wraz Machatesem siedzi Philinjum ta sama, którą ona układała na łożu śmiertelnem, — siedzi, rzekłbyś żywa a jednak zmieniona.
— Czary.... — szepcze stara i co tchu pędzi do pałacu rodziców.
Matka z początku nie chce wierzyć, sądzi, że kobiecina uległa jakiemuś omanieniu zmysłów, lecz gdy ta zaklina się, iż mówi prawdę i nalega, — wraz z nią spieszy przed dom Machatesa. Światła tam już pogaszono, wszystko uśpione a gdy puka — nikt na stuk się nie odzywa. Zagląda przez okno. Kaganek wprawdzie nie płonie, lecz w izdebce jasno od księżycowej poświaty i łacno rozróżnić każdy przedmiot. Nie... niema wątpliwości... Na stołku widać szaty Philinjum, zaś w łożu zarysowywują się kształty dwojga postaci...
— Tak... ona... Philinjum....
Przerażona powraca — a strach jej jest tak wielki, iż nie śmie zajść natychmiast w nocy do komnaty, w której spoczywają — a raczej spoczywać miały zwłoki. Lecz nazajutrz, z samego rana idzie wraz z mężem do Machatesa i zapytuje go wprost czy córka jej odwiedziła go ostatniej nocy.
— Tak, pani! — mówi zmięszany kochanek, nie wiedząc czy na swą korzyść czy niekorzyść tłómaczyć niespodziane odwiedziny — zgódźcie się wreszcie na nasze małżeństwo! Toć ona do nikogo innego oprócz mnie należeć nie będzie! Dziś już wasz gniew nic nie poradzi! Wcześniej, później, weźmiemy ślub potajemnie!
— Nieszczęsny! — woła zrozpaczona matka. — Dowiedz się, że twoja Philinjum umarła i od trzech dni leży na marach! Nie moja córka to nocą cię odwiedza, lecz larwa, strzyga czy inny duch piekielny! Zgiń zato — żeś zhańbił uczciwą rodzinę!
— Kłamstwo!
— Kłamstwo? Zapytaj starej niańki, pytaj domowników....
Machates zbladł. Gdy stara skinieniem głowy potwierdziła słowa swej pani, nadal nie mógł wątpić. Sam nie wiedział, co przeraziło go bardziej — czy niespodziana wieść o śmierci ukochanej czy wiadomość — w czyjem towarzystwie ostatnie noce przepędzał. Sam mniemał się być igraszką jakiegoś złośliwego demona. Błaga więc rodziców, aby przybyli doń wieczorem. Ukryje ich za kotarą i uprzedzi znakiem, gdy larwa znowu przybędzie.
A kiedy nadszedł wieczór, ukrywszy starannie rodziców, Machates kładzie się w ubraniu do łóżka. Udaje, że śpi. Mijają powoli godziny, wreszcie około północy drzwi rozchylają się zlekka i staje w nich... Philinjum.
Wchodzi, rozbiera się, wyciąga obok kochanka.
Machates zlekka kaszle — to umówiony znak!
Wchodzą rodzice, za niemi służba, blask pochodni rozwidnia izdebkę. Podchodzą bliżej do łoża i widzą, iż najmniejszej niema wątpliwości — przed niemi istotnie znajduje się ich córka.
Philinjum wolno podnosi się z posłania.
— Rodzice! — woła straszliwym głosem — czyż wasza zemsta sięgać musi aż poza grób? Czyż i teraz w szczęściu musieliście mi przeszkodzić? Wiedźcie, iż miłość moja przezwyciężyła śmierć, że z woli wyższej, potęga śmierci wstrzymaną została! Jeszcze trzy dni, trzy dni jeszcze a powróciłabym do krainy żywych! Lecz wasza ciekawość udaremniła cud! Odbieracie mi życie poraz wtóry!
Z temi słowy opadła na łoże, jej rysy uległy gwałtownej zmianie — i po chwili były to jeno sztywne zwłoki, o twarzy zapadłej, zniekształconej poczynającym się trupim rozkładem.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Taką jest legenda o Philinjum, która dała tylu poetom natchnienie do pięknych opowieści o tem, jak miłość przezwyciężyła śmierć!
Legenda o Philinjum, w rzeczy samej nie jest legendą, to fakt bezsporny przez licznych świadków stwierdzony — zmartwychwstanie Philinjum istotnie miało miejsce, tylko je nieco inaczej pojmować należy.
Otóż cały szereg uczonych, którzy badali ten przypadek i na zasadzie rozlicznych współczesnych świadectw dowiedli, iż miał on bezspornie miejsce, tłomaczy go w następujący sposób.
Philinjum prawdopodobnie wcale nie umarła, lecz zapadła w sen letargiczny połączony ze snem somnambulicznym. W tym to stanie odwiedzała ona Machatesa a rodzice przez swe niewczesne wystąpienie, budząc ją niespodzianie a przedwcześnie — spowodowali jej istotną śmierć. Resztę, jako to ostatnie przemówienie rzekomo zmarłej oraz inne szczegóły złożyć należy na karb fantazji, — gdyż i w tym wypadku, jak i w podobnych — stugębna fama i plotka ile mogły przesądziły fakty, jakie w rzeczy samej miały miejsce.
Takiem jest naukowe wytłomaczenie legendy o Philinjum i rozpatrując ją w ten sposób nic cudownego w niej nie odnajdziemy. Lecz jeśli nawet cudowności i niema, to odnajdziemy prześlicznie wyrażoną myśl i jedną z najpiękniejszych zasad wysokiej magji — ów tryumf wielkiego uczucia nad śmiercią. W legendzie o Philinjum wprawdzie ów tryumf nie zachodzi, jest raczej usiłowanie odniesienia zwycięstwa, zakończone niepomyślnie, zakończone katastrofą.
Lecz jeśli zwrócimy się do innych legend, uwiecznionych w pomnikach literatury, odnajdziemy tą samą myśl, myśl walki magji miłości ze śmiercią, walki tym razem zakończonej — na korzyść uczucia.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Więc, w hinduskim poemacie „Mahabharata” — bohaterka Savitri, mimo przestrogi, że narzeczony wnet po ślubie umrzeć musi, nie cofa danego słowa — lecz postanawia miłością śmierć przezwyciężyć.
Gdy bóg śmierci — Jama — zjawia się, aby posiąść duszę zmarłego małżonka — Satyawany — Savitri idzie za nim w ślad.
Bóg śmierci wyprawia ją do domu, dla dokonania obrzędów pogrzebowych, lecz żona wierna nie ustępuje.
Wówczas Jama wzruszony jej miłością oświadcza.
— Spełnię każdą twą prośbę, za wyjątkiem wskrzeszenia małżonka!
— Słucham, panie! — mówi Savitri, zgadzając się pozornie i prosi, aby bożek przywrócił wzrok ojcu Satyjavany.
— Dobrze... lecz teraz odejdź...
Życzenie zostaje spełnione, ale Savitri odejść nie myśli. Znów kroczy tuż za bożkiem. I znów ten, aby się jej pozbyć, proponuje różne dary. I to skwapliwie przyjmuje przebiegła a wytrwała niewiasta lecz, jak szła za Jamą, tak idzie.
Zwyciężony wreszcie stałością Savitri — król śmierci — przyrzeka spełnić każde jej życzenie — bez wyjątku.
Wówczas ona prosi błagalnie:
Satyjawanowi wróć życie — tej łaski błagam od ciebie
Bez niego szczęścia nie pragnę — chociażby nawet i w niebie
Niech będzie! — rzecze bóg śmierci — Czcią wierna przejmuje mnie żona!
To mówiąc rozwiązał sznurek i dusza z ciałem złączona!
(„Mahabharata“ tłom. J. A. Święcickiego)
Równą ofiarę spełniają ochoczo: córka królewska Dajamanti dla pana swych myśli Nala, Sita dla Ramy i tysiące innych. Dajamanti, widząc uratowanego dzięki jej zabiegom, kochanka, mówi:
„Bez ciebie mogłabym żyć? Bez ciebie, panie, chwila jest mi wiecznością! Pozbawiona wzroku twojego na wiór bym wyschła! Piękność lica twojego, o mój władco, piję rzęsami powiek moich dniem i nocą! Tyś moją duszą, istotą, tchnieniem, tyś mojem ciałem prawdziwem! Tyś wzrokiem moim, siłą i życiem, tyś najwyższem bogactwem mojem! Czy śnię, czy czuwam, myśl moja zawsze jest przy tobie i zawsze widzę podobne do lotusu stopy twoje! Nie mogłabym wyżyć ani chwili, o mój władco, gdybyś ty nie żył!
Ot, co znaczy prawdziwa magja miłości!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Lecz jeśli wszystkie te legendy tyczą się zasad najwyższej magji miłości wyrażonej w poetycznej formie — wnet, jako kontrast, będziemy mieli do czynienia z nizinami — czarownictwem, oraz histerją wybujałą na erotycznem tle.
Wierzono więc święcie w średniowieczu w t. zw. succubizm i incubizm, wierzono, że może szatan celem uwiedzenia wiernych przybrać na siebie postać pięknej kobiety, lub równie pięknego chłopca, aby zdeprawować żyjących i posiąść ich duszę. W ten to sposób przedstawiano sobie sceny uwodzenia świętych np. świętego Antoniego, przed którym, gdy ten przebywa na pustkowiu, djablice w postaci uroczych bakchantek tańczą kusząco sarabandy.
Mało tego, zastanawiali się współcześni prawnicy, czy ze stosunku z czartem powstać może potomstwo. Odpowiedź na to niepokojące pytanie, wypadła twierdząco — acz nieco kazuistycznie.
— Tak — powiadano — może! Ale djabła, demona, za prawdziwego ojca poczytywać nie wolno! Będzie nim ten, któremu czart rogi przyprawił czyli prawowity mąż!
Twierdzili współcześni, że z takiego to właśnie stosunku zrodzić się miał słynny filozof czyniący cuda — Apolonius z Tyany... oraz Marcin Luter.
Niektóre niewiasty nawet oskarżały się same.
Pewnego razu oświadczyła ksieni Magdalena z Cordowy, iż jest kochanką anioła upadłego, który już od lat dwunastu ją noc w noc odwiedza. Dotychczas cieszyła się ona sławą najwyższej świętobliwości — mimo to na skutek owego zeznania o mało nie została pozbawioną wszystkich swych duchownych godności i spaloną na stosie.
Zacytowałem przypadek świętobliwej niewiasty, jako specjalnie charakterystyczny — do czego zabobon, ciemnota i histerja doprowadzić może.
A ile to rzekomych czarownic za owo szatańskie miłowanie — śmierć poniosło!
Toć inna czarownica, Joanna Hervillier, spalona na stosie w 1578 w Ribemont, utrzymywała, iż już jako dwunastoletnie dziecko, miewała stosunki z czartem i że ten ostatni odwiedzając klasztor wybierał stale najmłodsze dziewczęta.
Więcej przykładów cytować nie mam zamiaru, bo sam temat jest wstrętny, dość znany i niema potrzeby zagłębiać się weń zbytecznie.
Lecz samo przez się pytanie się nasuwa co w tych opowieściach jest prawdy — wszak kobiety napastowane przez złego ducha, przysięgały, że istotnie przybywa, że je dręczy dniem i nocą.
Histerja? Tak, lecz w jakiej postaci?
Rozróżniać tu należy dwa wypadki — 1) Jeśli o podobny stosunek oskarżała siebie niewiasta niewinna, niewiasta, która bynajmniej z czartem nie pragnęła mieć żadnej łączności — była to typowa histerja połączona z halucynacjami o treści powstałej na tle ciemnoty współczesnych; 2) Lecz równie dobrze twierdzić to mogła i kobieta czarownica, która pragnęła nawiązać kontakt z czartem. Taka kobieta, gwoli tem łatwiejszego z książęciem piekieł stosunku — nacierała się odpowiedniemu maściami, zawierającemi silne środki narkotyczne lub też używała odpowiednich oszałamiających napojów. Pod ich wpływem śniła, że buja gdzieś w przestworzach, asystuje na sabatach, a rozbudzona ze snu, przyjmując swe wywołane narkotykiem wizje za rzeczywistość — prawiła o swym djabelskim kochanku... Wreszcie, aby nieco rozweselić te satanistyczne tematy przytoczę jeszcze jedną opowieść, w której stosunek z zaświatowym amantem, mieć już będzie zgoła naturalne rozwiązanie — opowieść podaną przez opata benedyktyńskiego zakonu XVII w. — Dom Calmet’a — o zmarłym mężu odwiedzającym żonę.
Opowiada więc Dom Calmet, iż w połowie XVI w. we Francji, jął nocami przybywać do pewnej wdowy jej niedawno zmarły mąż. Pełnił w dalszym ciągu obowiązki małżeńskie a wielce dbały o żonę, z zaświatów przynosił podarunki przeróżne — odzież, obuwie, pieniądze ect.
Członkowie rodziny owej wdowy również słyszeli tajemnicze odwiedziny, słyszeli hałasy i szmery, odgłos pocałunków w sypialni. Wdowa święcie przekonana, iż to nieboszczyk ją odwiedza, szczerze tym odwiedzinom była rada — raz, że męża naprawdę kochała, po drugie — iż przynosił jej piękne upominki. Jedna rzecz ją tylko dziwiła nieco — wykazywał tak niezwykłą gwałtowność w swych afektach miłosnych, do jakiej nie była za życia zmarłego przywykła.
Natomiast krewni, bynajmniej nie zachwyceni temi nocnemi odwiedzinami, o wszystkiem opowiedzieli proboszczowi, prosząc o wypędzenie złego ducha.
Zacny proboszcz odparł początkowo, iż wdowa zapewnie ulega halucynacjom i że całej tej historji nie należy brać poważnie — lecz gdy krewni jęli nalegać a na dowód swych twierdzeń, przynieśli upominki pozostawione przez ducha — musiał zmienić swe zdanie.
Zagroził tedy wdowie, iż jeśli nie przerwie swego z nieboszczykiem grzesznego stosunku — podda ją karom kościelnym.
Wystraszona niewiasta zapytuje kumoszek, co czynić?
Te, rada w radę, mówią — do miski włożyć rozżarzonych węgli, pod ręką zaś mieć konopie! Gdy nieboszczyk się pojawi — gryźć konopie i rzucać je na rozżarzone węgle: jeśli się zapyta, co to ma oznaczać, odpowiedzieć:
— Wszy mnie gryzą!
Jednocześnie w kościele odprawiono nabożeństwo a gdy w nocy, jak zwykle zjawił się zmarły, w pokoju panowała nietylko ciemność nieprzenikniona, ale jednocześnie zaduch i dym z rozżarzonych węgli.
Duch jął żonie złorzeczyć za brak zaufania, groził, że wszystkie podarunki odbierze. W uniesieniu chciał ją uderzyć nawet — lecz ona ze strachu omdlała, a gdy odzyskała zmysły — śladu nie było z otrzymanych upominków.
Wszakże, gdy niesamowity gość odchodził słyszeli domownicy, jak zawadziwszy snać w pośpiechu o jakiś sprzęt zaczepił o gwóźdź i rozdarł na sobie ubranie, co całkiem już dziwnie świadczyło o szacie zaświatowego kochanka. Nazajutrz nawet odnaleziono na tym gwoździu kawałek materji, pozostawiony przez zjawę.
To już stanowczo było zbyt dziwnem! Nie tylko dziwnem — ale dopomogło do wytropienia rzekomego nieboszczyka.
Okazało się, że jeden z kupców oddawna wzdychał do wdowy.
Wczas jakiś po śmierci męża zapukał o zmroku w jej okno — ta, będąc rozespaną i pod ciągłem wrażeniem śmierci małżonka — przekonana że to umarły puka — przestraszyła się i poczęła krzyczeć, wzywając pomocy.
Krzyk jej obudził rodzinę, której oświadczyła, że duch męża do niej przybył i stukał w okno — a nazajutrz w całem mieście o niczem innem mowy nie było, jak o odwiedzinach z zaświata.
Kupiec postanowił tą okoliczność wykorzystać i gdy przybył nocy następnej, jął odgrywać rolę nieboszczyka i prosić, by zechciała wdowa wpuścić go do wnętrza. Na dowód swej pamięci o żonie nawet w zagrobowych krainach podawał przez okno — piękną sztukę jedwabnej materji.
Wdowa uległa.
Będąc pod wrażeniem swej halucynacji, przyjęła kupca za męża, co tem łacniej stać się mogło, iż istniało między niemi podobieństwo — i odtąd rozpoczęły się stałe odwiedziny, dopóki w sprawę całą nie wdała się rodzina.
Historja wyjaśniła się głównie, dzięki zazdrosnej żonie kupca, która słysząc w mieście o tem, jak rzekomy duch pozostawił część ubrania na gwoździu, a spostrzegłszy na mężu ubranie rozdarte — przez zemstę oskarżyła go przed władzami.
Kupiec ukarany został chłostą i ze wstydem wypędzony z miasta.
Jak widzimy wypadek ten jest raczej zabawny i wykazuje, jak łatwo przypisywano współudział siłom zaświata, gdy ich nawet nie było.
Lecz przejdźmy do przykładów poważniejszych.
Ewokacje prawdziwego maga muszą mieć stale cel szlachetny na widoku, jeśli niemi powoduje ciekawość lub złość, zamieniają się w czarownictwo — czarną magję.
Celem szlachetnym ewokacji może być albo dążenie do poznania, lub też gorąca miłość, chęć ujrzenia ukochanego zmarłego.
Ewokacje miłości tem różnią się od innych — że nie wymagają skomplikowanych magicznych przyrządów, a ścisły opis postępowania w czasie podobnych ceremonji podał nam słynny okultysta francuski — Eliphas Levi.
Powiada:
Należy zebrać starannie pamiątki po zmarłej osobie, więc jej rzeczy, drobiazgi, ulubione sprzęty — i meblować niemi pokój w którym za życia zamieszkiwała lub w identyczny sposób inne pomieszczenie. W pokoju ustawić portret zmarłej czy zmarłego, przesłonięty białą gazą, pośród ulubionych przezeń kwiatów — a kwiaty winny być co dnia odnawiane.
Następnie wybrać dzień, wiążący się z pamięcią zmarłego — czy to dzień imienin czy innego ważniejszego życiowego zdarzenia — dzień taki, kiedy można przypuszczać, że dusza tego, co odszedł, jakkolwiek szczęśliwą w zaświatach się czuje — nie zatraciła w swej pamięci. Ten dzień będzie dniem ewokacji — a do ceremonji należy się przygotowywać przez dni czternaście.
Więc wystrzegać się przez ten czas dawania komukolwiek tych samych dowodów miłości, które zmarły czy zmarła za życia od nas otrzymywał, żyć w całkowitej czystości, najlepiej w odosobnieniu, nie widywać się z nikim, mało przyjmować pokarmów — zadawalniać się skromnym obiadem i równie niewyszukaną wieczerzą.
Codziennie wieczór należy się zamknąć samotnie w pokoju nieboszczyka, oświetlonym słabem światłem, więc małą lampą czy świecą i przed zasłonionym wizerunkiem spędzić godzinę na rozmyślaniach i modlitwie.
Dnia czternastego — t. j. dnia wyznaczonego na ewokację ubrać — szaty odświętne, spędzić dzień możliwie unikając ludzi, obiad zaś spożyć w pokoju zmarłego. Winny być dwa zakrycia, jak gdyby żywy gość miał przybyć — a posiłek składać się ma z owoców, chleba i wina jedynie.
Wreszcie, wieczorem o zmierzchu nastąpi moment najważniejszy. Należy zamknąć się w pokoju, rozpalić ogień na kominku, lub w specjalnym piecyku — możliwie z cyprysowego drzewa a nań rzucać listki myrthy.
Dalej, zgasić światło, pozostając w skupieniu — a gdy ogień na kominku wygaśnie — rozpocząć modły gorące, stosownie do religji, do której zmarły czy zmarła należała.
Modląc trzeba jakby utożsamić się z nieboszczykiem — modlić się tak, jak on miał zwyczaj się modlić, wyobrażać sobie, iż się jest nim samym.
Później, czas jakiś, po ukończonej modlitwie, rozmyślać o ukochanym, co odszedł w zaświaty, błagać, by zechciał się ukazać a wreszcie zacisnąwszy rękoma silnie oczy — głośno trzykrotnie wymówić jego imię.
Gdybyśmy — dodaje Eliphas Levi — po odjęciu od oczu rąk widma nie ujrzeli — doświadczenie ponowić — a bezwzględnie za następnym razem się ukaże widmo.
Z mej strony dorzucę następujące wyjaśnienie.
Wierzę, że osoby szczególniej nerwowe, wywołane w ten sposób zjawisko — ujrzą; nie będzie to, rzecz prosta — duch, lecz widziadło, wytworzone przez wyobraźnię, gdyż długa droga przygotowań do ewokacji niema innego celu, niżli stopniowe zaprawianie, osoby pragnącej uczynić opisany eksperyment — do samohypnozy.
Więcej jeszcze — święcie wierzę, że osoby nadwrażliwe, skłonne do halucynacji — nie czekając dni czternastu — w pierwszych już dniach samotnego przebywania w pokoju nieboszczyka, szczególniej wnet po jego śmierci, zjawę zobaczą, lub wydawać im się będzie, że ją widziały.
Jest tu jednak małe „ale“!
Mimo całej szlachetności celu — nie polecam tego sposobu nikomu, gdyż musi on spowodować rozstrój nerwowy — a sprowadzając osoby chorowite i nadwrażliwe na niebezpieczne tory samohypnozy i halucynacji — bezwzględnie szkodliwie na zdrowiu ich odbić się może — prowadząc je prostą drogą do obłędu. —
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedyśmy pokrótce przebiegli ową magję miłosną, która polega na stosunku istot cielesnych z zaświatowemi istotami, kiedy wskazaliśmy nawet sposób wywołania ukochanego zmarłego, podany przez Eliphasa Levi — na zakończenie opiszmy poczerpnięte z hinduskiej historji słynne małżeństwa bożków ze śmiertelnikami — będące najlepszym dowodem, jak w zasadzie myśl piękna, przerodzić się może w czarownictwo i zmysłowe wyuzdanie.
Pragnę mówić o tak potężnie swego czasu rozpowszechnionej w Indjach sekcie — „Tantr”.
Kiedy z biegiem czasu kult duchów nie mógł zadowolnić pragnień serc, zwracających się z bezmierną miłością ku bożkom, — miłość skierowano do nich zmysłowo, materjalnie, pożądając i wzajemności nawzajem.
Wielbiono, całowano martwe obrazy i posągi, lecz jak przedmiot martwy miał czuć i przemawiać? Czciciel spodziewał się tego, ponieważ zanim oddał kult obrazowi, przypisywał mu ciało duchowe i obraz, zgodnie z zasadami swej wiary. Jakże więc zmuszał ów obraz do mówienia?
Zmuszał magnetyzmem własnym!
Hindus siadał samotnie i przez godzin szereg wpatrywał się wzrokiem płomiennym w twarz wizerunku, ogniskując w nim duszę całą. Jakoż w chwilach takiej ekstazy religijnej, skoncentrowania miłości i wiary w jej najwyższem natężeniu, widział przed sobą obraz inny, stokroć piękniejszy, niebiański, który stał pomiędzy nim a gliną, bałwankiem, który mówił do niego, jak tylko przemawiać może dusza do duszy.
Te doświadczenia spożytkowane zostały w sensie medjalnym a kult religijny przejawiać się począł w formie nabożeństw — sadhana — nabożeństw medjumicznych.
Więc!
Wyznawcy zbierają się około północy bądź przy łagodnem świetle księżyca dla samej tylko ekstazy, bądź też, jeśli chodziło o zdobycie sił nadnaturalnych, podczas nocy ciemnej na cmentarzu, lub obok trupa osoby, zmarłej śmiercią gwałtowną.
Każdy z mężczyzn przychodzi z kobietą, jako symbolem sukti t. j. miłości niebieskiej, dla wytworzenia „koła“. Po wybraniu jednej z niewiast na przodowniczkę, siadają na trawie i nalewają wina do czarek, jakie każdy uczestnik przynosi z sobą. Gdy poczynając od przewodniczki, wszyscy wypróżnią swój kieliszek, — dla skoncentrowania myśli — posiedzenie rozpoczyna się od pociągnięć magnetycznych t. j. „pas“ mesmerycznych, znanych w Indjach na setki lat przed Mesmerem. Owe pociągnięcia, w liczbie od 5 do 12, wykonywane wzdłuż ciała od głowy do nóg, powodowały oderwanie się jednostki od rzeczy zewnętrznych, wytwarzając w nim potęgę jasnowidzącą.
W przekonaniu, że człowiek może obcować z duchami ziemskiemi i astralnemi, jeśli posiada umiejętność wywoływania ich i przyciągania, wytworzyli pewne warunki tajemnicze i pewne obrzędy, które składały się na całość nabożeństwa zwanego Ladhama.
Do warunków głównych należą:
Harmonja miejsca
Skoncentrowanie myśli
Potęga zaklęć
Kobieta, przez której usta duch mówi.
Po wypiciu wina przez przewodniczkę koła, wybranej jako medjum, szeptano jej najprzód do ucha owe zaklęcia tajemnicze a następnie rozpoczynano pociągnięcia po głowie i ramionach.
Gdy wreszcie nozdrza medjum okadzono dymem wonności, wzrok zamagnetyzowanej w ten sposób niewiasty stawał się błędny i dziki a łagodny uśmiech jej ust przechodził w śmiech głośny. Zaczynała się rzucać konwulsywnie na swem siedzeniu lub wstawała gwałtownie z włosami rozpuszczonemi — wtedy wlewano jej w usta nową miarkę wina, wkładając do ręki szablę a czciciele bóstwa składali u jej stóp kwiaty, wieńce, wonności i słodycze.
Później następował moment kulminacyjny. Medjum wchodziło w stosunek z duchem i odpowiadało na pytania.
Podczas oczekiwania na te objawy uczestnicy przez szereg godzin milczeli grobowo, skupiając swe myśli, lub też śpiewali razem.
Te to obrzędy określano jako religję „Tantr“. Polegała ona, jak widzieliśmy, w czasowem, wedle ich mniemania, wcielaniu się bogini, w kipiącą życiem kobietę, jako w emblemat miłości, wdzięku i harmonji na ziemi.
Z czasem ów kult niewiasty, zwyrodniał do potworności najskrajniejszych;, sama zaś inkarnowana bogini przerodziła... się w samicę.
Owe nabożeństwa medjumiczne, śród nocy ciemnej, przy winie i podnieceniu zmysłowem bardzo łatwo przeszły w wyuzdanie występne, praktyki najdziksze, czyniące z „Tantry” — sektę najpotworniejszą. To tez światli hindusi odwracali się od niej z obrzydzeniem. Dzieła, znane jako „Tantras‘“ — pisze — Dutt — pochodzące z okresu zwyrodnienia hindusów pod panowaniem obcem, wytworzyły kult ciemny, okrutny i plugawy ku zdobyciu sił nadnaturalnych”. Porównaćby je w okresie późniejszym jedynie można z orgjami manichejczyków, sabatem średniowiecza i „czarną mszą“ satanistów.