Tajemniczy wróg/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Wśród wrogów.

Następnego dnia obudziłem się późno zmęczony wypadkami ubiegłej nocy. Ubrałem się pośpiesznie i wyszedłem z mojego pokoju. Drzwi gabinetu Gerca były otwarte. Zdala zauważyłem jego postać. Skierowałem się w tę stronę.
— Wstał pan już? — zawołał. — Bardzo dobrze! Niech pan wejdzie!
Po gabinecie kręcił się Jan, pilnie porządkując rzeczy. Na mój widok drgnął i niby przypomniawszy sobie, że ma coś do załatwienia, szybko opuścił pokój. Czyżby nie miłe mu było spotkanie ze mną i wspomnienia poprzedniej nocy? Podszedłem do biurka i zauważyłem, że na kanapie leżał skulony Dżoko. Miał założoną na szyję stalową obrożę i był przywiązany łańcuchem do ściany. Również i jego opiekun, pan baron prezentował się zgoła inaczej, niż zazwyczaj. Nie miał na sobie wzorzystego, czerwonego szlafroka.
Postać jego opinał wcale dobrze skrojony garnitur wizytowy. Wybierał się widocznie na miasto. Możliwe, że doszedł do przekonania, iż najlepiej będzie zawiadomić o wszystkim policję? Zaniepokoiłem się. Pokrzyżowałoby to moje zamiary.
— Okropna noc! — zacząłem, pragnąc go wybadać.
— Okropna! — powtórzył i cień przerażenia przemknął w jego oczach.
— W dalszym ciągu nie domyśla się pan, kto mógł strzelać?
— A jakie jest twoje zdanie, młody przyjacielu?
Czyż miałem mu wszystko powiedzieć szczerze? Mogła strzelić Lili, doprowadzona do ostateczności, a później doręczyć browning Janowi, który, jak wiedziałem, był jej oddanym przyjacielem. Równie dobrze mógł to uczynić Jan. Dlatego pewnie tak pośpiesznie uciekł z miejsca zamachu. Wreszcie strzelić mogła siwowłosa kobieta, nie tająca wcale swej nienawiści do Gerca. To przypuszczenie wydało mi się najbardziej prawdopodobne.
— Przypuszczam, że owa tajemnicza nieznajoma, która w równie niepojęty sposób znalazła się w ogrodzie, jak z niego znikła!
— I ja tak myślę! Nawet mogę ci wyjaśnić, w jaki sposób znalazła się tam, a później uciekła. Miała dorobiony klucz od furtki ogrodu. Tylko... Ktoś musiał jej w tym dopomóc!
— Ktoś z domowników?
— Nie wiem! Nie chcę rzucać żadnych podejrzeń. W każdym razie cała ta sprawa jest bardzo dziwna!
— Czy pan baron zna tę siwowłosą kobietę?
Gniew, połączony z niepokojem odbił się na twarzy Gerca.
— Czy ją znam? Aż nadto dobrze! To mój zacięty wróg! Chce się mścić, sama nie wie za co, choć w gruncie rzeczy nie zrobiłem jej nic złego. A o tyle niebezpieczniejsza od innych, że jest obłąkana! Kilkakrotnie już zamierzałem złożyć skargę do władz, aby ją umieszczono w domu zdrowia, ale...
— Teraz pan baron powinien to uczynić!
Spostrzegłem, Gerc się zmieszał.
— Skargę do władz? Hm... Nie wiem... Sam zastanawiam się nad tym. Zresztą nie mam pewności... Może inaczej damy sobie radę.
Zrozumiałem, że Gerc w żadnym wypadku nie miał zamiaru zwracać się po obronę do policji. Po tym, co już wiedziałem o nim, było to całkowicie jasne.
Choć władze bezpieczeństwa pośpieszyłyby mu natychmiast z pomocą, rewelacje tych, na kogo wskazałby, jako na domniemanych sprawców zamachu, tyczące się jego przeszłości i poprzednich sprawek, mogłyby być w najwyższym stopniu niemiłe, a nawet groźne. Dlatego Gerc wolał milczeć i tolerował w swym domu Jana, którego się lękał i którego nienawidził. Również obawiał się wystąpić przeciwko siwowłosej kobiecie. Mało tego. Nawet obecnie unikał szczerej rozmowy i zauważyłem, że wcale nie miał zamiaru udzielenia mi bliższych informacyj o tajemniczej nieznajomej.
— Inaczej sobie poradzę! — powtórzył. — Zwracać się do władz byłoby bezcelowe...
— Co pan baron zamierza uczynić?
Rzucił mi chytre spojrzenie.
— Obmyśliłem pewien plan... Znakomity plan... Nareszcie przetnie się to wszystko i nie zrobią mi żadnej krzywdy. Nie należy się łudzić... Powtórzą się nowe zamachy... Naprzód grozili, teraz strzelają... Muszę się należycie zabezpieczyć.
— Jaki plan?
— Czekaj, jeszcze się dowiesz! Wynalazłem sposób, naprawdę znakomity. Widzisz, że ubrałem się do wyjścia na miasto. A kiedy powrócę, wszystko ci powiem... Dziś wieczór rozegrają się decydujące wypadki...
— Sądzi pan?
— O tak! Dziś nastąpi rozwiązanie, dłużej nie zniósłbym podobnej sytuacji! Przygotujemy się do walnej bitwy.
W dalszym ciągu był tajemniczy. Nie nalegałem, wiedząc z góry, że i tak musi mi wszystko za kilka godzin wytłumaczyć.
— Pan baron wychodzi? Na długo?
— Zapewne będę zajęty do wieczora. Przed siódmą nie powrócę. Jeśli chcesz, możesz również wyjść, a nawet spożyć obiad na mieście, bo rozumiem, że niezbyt miła atmosfera panuje w tym domu... Mam dla ciebie nawet zlecenie, które będziesz musiał załatwić, skoroś został moim sekretarzem.
— Zlecenie? Najchętniej!
— Oddasz list! — oświadczył, zbliżając się do biurka.
Wziął stamtąd kopertę i wyciągnął ją w moją stronę.
Mimowolnie spojrzałem na adres: Jerzy Gerc, Krucza 14.
— Do syna pana barona? —
— Tak! —
— Czy będzie odpowiedź?
W oczach Gerca zamigotały złośliwe błyski.
— Odpowiedź? Hm... Wątpię... Wystarczy, gdy oddasz ten list!
Znów nie nalegałem, rad, że poznam bezpośredniego spadkobiercę Gerca i może od niego coś nie coś ciekawego się dowiem.
Wsunąłem list do kieszeni i wyszedłem, do mojego pokoju. Przyznaję, że miałem zamiar opuścić natychmiast ponury pałacyk, by wśród ludzi i ruchu otrząsnąć się z przeżytych wrażeń. Chciałem zabrać tylko kapelusz i laskę i wnet udać się dalej.
Leżały one w sypialni na stole, ten zaś stał przy oknie. Okno to było teraz otwarte i widniały przez nie zalane potokami słońca kwietniki parku oraz dobiegał wesoły świergot ptasząt. Ale nie ten wesoły obraz, tak odmienny od wczorajszego ponurego widoku, zwrócił moją uwagę. Tuż obok mojego kapelusza leżała kartka, położona umyślnie na widocznym miejscu. Szybko pochwyciłem ją. Była napisana maszynowym pismem, jak poprzednie ostrzeżenia, adresowane do Gerca i widniał na niej następujący frazes:

„Jego nie uratujesz, a sam zginiesz! Jest to ostatnie ostrzeżenie, jakiego ci udziela ktoś, kto ci naprawdę dobrze życzy!“

Tam do licha! Kartka nie tak dawno musiała być położona, gdyż przecież zaledwie przed pół godziną udałem się do Gerca. Zbliżyłem się do okna i wyjrzałem przez nie.
A wtedy...
Zdala spostrzegłem postać Lili. Szła w głąb parku. Nie wiem, dlaczego doznałem wrażenia, że to ona wsunęła tę kartkę przez otwarte okno, i że właśnie oddala się teraz.
W takim razie... Nie! Tę zagadkę należało wyświetlić do końca.
Rzuciłem się w stronę ogrodu. Szybko pędziłem w kierunku migocącej wśród drzew białej sukienki i zdala już zawołałem:
— Panno Lili!
Odwróciła się, jakby zdumiona tą pogonią.
— Pan? Czy mój ojczym przysyła pana do mnie w jakiej sprawie?
— Nie! — wypaliłem gwałtownie! — To nie baron Gerc. Chciałbym porozmawiać z panią zupełnie szczerze!
— Szczerze? O czym?
Piękna jej twarzyczka nosiła wyraz całkowitej obojętności i traktowała mnie tak, jak się traktuje niepożądanego intruza. Nie dałem jednak za wygraną.
— Czy to pani położyła kartkę?
— Jaką kartkę?
— Kartkę, która leżała u mnie na stole! — wskazałem na bilet, zawierający ostrzeżenie. — Sądziłem tak, gdyż pani oddalała się właśnie od strony mojego okna...
— Ja? Nie... — odparła szybko i pochyliła główkę, odczytując kartkę. Doznałem wrażenia, że lekko się czerwieni. Kiedy jednak wyprostowała się, była zupełnie spokojna. — Nie! — powtórzyła.
— Skoro nie pani — wyrzekłem — to bardzo przepraszam. W każdym razie, może z jej ust, jako osoby, znającej daleko lepiej ode mnie stosunki, panujące w tym domu, posłyszę, co to oznacza i kogo mam się wystrzegać?
— Pan o to mnie pyta? Pan, sekretarz Gerca?
Postanowiłem zagrać w otwarte karty.
— Panno Lili! — zawołałem. — Jeśli zostałem sekretarzem Gerca, to tylko dlatego, że zmusiła mnie konieczność! O posadę nie tak łatwo — pozorowałem, jak mogłem mój pobyt w pałacyku — i każda dobra, byle nie umrzeć z głodu! Ale proszę mi szczerze wierzyć, nie jestem jego przyjacielem, ani zaufanym człowiekiem... Przeciwnie, choć pobyt mój trwa krótko, wiele rzeczy mnie razi i...
— I lituje się pan nade mną! — przerwała z nagłym podnieceniem. — Dziękuję! Pańska litość jest mi niepotrzebna!
— Ależ! Nie to chciałem powiedzieć... Wcale nie to... — mówiłem nieco zmieszany. — Tylko... Tylko sądziłem, że w tym dziwnym splocie intryg, w jaki zupełnie niechcący się dostałem, mogę pani stać się naprawdę pomocny i gdyby pani zechciała...
— Nie! — znów z jej ust padł szorstki frazes. — Doskonale dam sobie radę i niczyjej nie pragnę pomocy!
Odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić.
— Panno Lili — zawołałem zrozpaczony, widząc, że wszystkie moje wysiłki pozostały bezskuteczne. — Skoro pani nie chce być ze mną szczera i wciąż podejrzewa we mnie szpiega Gerca, trudno, nie mogę mego serca otworzyć i przekonać jej... Ale, niechaj mi pani chociaż powie, co znaczyło to ostrzeżenie... Przysięgam, że o ile nawet pani nie położyła kartki w moim pokoju, to doskonale wie, od kogo ona pochodzi?
Raptem stała się rzecz nieoczekiwana. Lili nie przystając, zwróciła do mnie swą główkę i wtedy po raz pierwszy coś cieplejszego zamigotało w jej wzroku.
— Niech pan nie nalega! — szepnęła tonem zupełnie odmiennym, niż poprzednio. — Sam pan powinien zrozumieć, że jest wiele rzeczy, o których mówić nie sposób! Ale pańskie miejsce, naprawdę, nie jest w tym domu.
Nie przypominała teraz w niczym owej wyniosłej dziewczyny, która tak ozięble rozmawiała ze mną przed chwilą.
W jej głosie i twarzyczce przebijała słodycz, kobiecość i była prześliczna. Ale moment ten trwał chwilkę tylko, wnet nowa chmura zasępiła jej czoło i wydawało się, że żałuje swej przelotnej słabości.
— To, co powiedziałam — znów twardo zabrzmiały wyrazy — powinno panu całkowicie wystarczyć!
Zaczęła oddalać się szybko. Tym razem nie śmiałem nalegać i nie podążyłem za nią. Rozumiałem, że zaufanie Lili należy zdobywać powoli i że moja natarczywość może ją tylko zrazić.
Dlaczego za wszelką cenę pragnie usunąć mnie z pałacyku? Czyżbym im przeszkadzał w zamordowaniu Gerca? Niemożliwe? Wprost w głowie pomieścić mi się nie mogło, by podobnie słodkie stworzenie, jak Lili, choć oddawna maltretowana przez ojczyma, mogła względem niego żywić zbrodnicze zamiary, lub w podobnych zamiarach dopomagać innym. Chociaż? Może przemawiał przeze mnie tylko sentyment, nakładający różowe okulary, gdyż czułem, że Lili poczyna interesować mnie zanadto... Wszak nie znałem jej wcale, a kobieta do wielu rzeczy może się posunąć pod wpływem nienawiści.
Mimo słów Lili, na chwilę w mej głowie nie powstała myśl, aby opuścić pałacyk. Obydwie strony szykowały się do decydującej batalii, mającej rozegrać się dziś jeszcze, o czym wyraźnie Gerc wspomniał. Tu, dopiero, zaczynała się moja rola!
Tak rozmyślałem, opuściwszy pałacyk i kierując się w stronę ulicy Kruczej, aby doręczyć list zgodnie ze zleceniem barona. Po tej wizycie, zamierzałem odwiedzić „szefa“ i opowiedzieć mu o splocie niezwykłych intryg, w jakie się dostałem. On najlepiej w tych powikłaniach mógł posłużyć mi radą.
Kiedy zadzwoniłem do mieszkania Gerca, dochodziła pierwsza. Otworzył mi sam i wnet spostrzegłem, iż mimo tej godziny, był nieogolony, w płaszczu kąpielowym i niedawno podniósł się z posłania.
— Pan w jakiej sprawie? — zapytał, mierząc mnie zdziwionym wzrokiem.
— Jestem sekretarzem pańskiego ojca — odrzekłem — z jego polecenia przynoszę ten list!
— Ach, tak... — mruknął. — Nie wiedziałem... Pan sekretarzem? Chyba, niedawno... Czy ojciec, prócz listu, nie przysłał nic innego?
— Tylko list...
Powiódł mnie do niewielkiego gabineciku. Mieszkanie młodego Gerca było małe, ale urządzone luksusowo i wnet zauważyłem, że zamieszkiwał w nim nie sam, a z jakąś przyjaciółką, bo pełno znajdowało się tam kobiecych fatałaszków i drobiazgów. Nawet w gabinecie, na krytej skórą kanapie, leżała niewieścia sukienka, świadcząca o tym, że jej właścicielka zrzuciła ją w pośpiechu i zapomniała zamknąć do szafy.
— Niech pan siada! — wskazał mi fotel... — Zaraz przeczytam list i powiem panu, czy potrzebna będzie odpowiedź.
Choć z góry wiedziałem, że tej odpowiedzi nie będzie, siadłem, chcąc bliżej się zapoznać z synem mego ekscentrycznego „pracodawcy“.
Gdy rozerwał kopertę i czytał list, mogłem dokładnie mu się przyjrzeć. Bezwzględnie był podobny do starego Gerca i w jego obliczu mogłem wyczytać te same niskie i poziome instynkty. Tylko twarz miał, choć znacznie młodszą, ale zniszczoną pijaństwem i rozpustą, bo przecież wiedziałem, że Jerzy był wielkim hulaką i kobieciarzem i na tle niepomiernych jego wydatków, oraz wyrzucania pieniędzy garściami, wynikały stale awantury z ojcem, które doprowadziły do tego, że ten prawie wyrzucił go z domu, wyznaczając na utrzymanie niewielką tylko miesięczną pensję. Domyśliłem się, że przy przyzwyczajeniach młodego Gerca, pensja ta nie mogła mu wystarczać i że wciąż zwracał się o nowe zapomogi do ojca, który ich odmawiał i że zapewne w tej sprawie został napisany list, jaki przyniosłem.
Przypuszczenia moje okazały się słuszne, bo wnet spostrzegłem, że na twarzy Jerzego zarysowało się wielkie rozczarowanie. Z pasją zmiął list, który trzymał w ręku i nie krępując się wcale moją obecnością, zawołał z gniewem:
— A bydlę przeklęte!
Oczywiście, milczałem.
— Skąpiec przebrzydły! — powtórzył, zrywając się z fotela. — Mnie odmawiać właśnie w takiej chwili, kiedy... Sam teraz nie wiem, co zrobię... Lolu!
Na te słowa wbiegła do gabinetu, młoda, trzydziestoletnia kobieta. Typowe „luksusowe zwierzątko“, o jasno utlenionych włosach i silnie podczernionych oczach. I ona również niedawno musiała się zbudzić, gdyż na bosych stopach miała tylko czerwone pantofelki, a za strój jej służyła piękna, jedwabna piżama.
— Nie przysłał stary pieniędzy? — zapytała, ledwie skinąwszy głową na powitanie.
— Nie!
— A, drań! — z ust uroczego stworzenia wyrwało się ordynarne przekleństwo. — Że też na takiego niema śmierci! Wczoraj...
Zamilkła, gdyż w tejże chwili Jerzy rzucił jej piorunujące spojrzenie. Mnie jednak ta chwila wystarczyła całkowicie. Więc panna Lola wiedziała, że wczoraj w nocy zaszły w pałacu niezwykłe wypadki i że stary dziwak cudem tylko uniknął śmierci?
— Ach, to pani wie — wypaliłem obcesowo — że na pana barona dokonano zamachu?
Utleniona osóbka, zapewne pod wpływem wzroku Jerzego, zdążyła się całkowicie opanować. Na jej twarzy miast poprzedniego gniewu, zarysowało się zdziwienie, złączone jakby ze świetnie udanym współczuciem. Nie zapytywała nawet kim jestem, bo przecież wiedziałem doskonale, że poprzednio z za drzwi podsłuchiwała naszą rozmowę.
— Zamachu? — powtórzyła, prawie jednocześnie z Jerzym. — Jakiego? — Jakiś dziwny instynkt mówił mi, że byli doskonale poinformowani o wszystkim, a może nawet wczoraj w nocy znajdowali się w parku. Z konieczności jednak i ja musiałem grać komedię i powtórzyłem w krótkich słowach, co zaszło. Słuchali w pełnym napięcia skupieniu, a kiedym skończył, z ich piersi wyrwało się, niby westchnienie ulgi.
— Choć ojciec nas nienawidzi — wymówiła panna Lola, wchodząc w swą rolę „prawowitej“ małżonki — naprawdę byłoby mi bardzo przykro, gdyby coś złego mu się stało...
— O, tak! — potwierdził Jerzy, nie patrząc mi w oczy. — Niestety, bardzo obawiam się o niego. Tylu ma wrogów... Przecież Lili nie cierpi go z całej duszy... A tu wspomina pan jeszcze o jakiejś siwowłosej kobiecie... Doprawdy, w głowę zachodzę, kto mógł strzelać? Jakie jest pańskie zdanie?
Umyślnie rzucali różne podejrzenia, wspominając o Lili i chcąc mnie wysondować. Miało to zatrzeć pierwsze wrażenie i niefortunny wykrzyknik Loli. Lecz nie miałem zamiaru wdawać się w dłuższą rozmowę.
— Trudno mi cośkolwiek wywnioskować! — odrzekłem, powstając z miejsca. — Zaledwie od wczoraj jestem sekretarzem pana barona i nie orientuję się jeszcze w stosunkach, panujących w domu! Więc na list, jaki przyniosłem, nie będzie odpowiedzi?
— Nie! — wymówił Jerzy. — Zechce pan tylko powtórzyć ojcu, że, pomimo, iż postępuje ze mną naprawdę nieładnie, współczuję mu z całej duszy w jego nieszczęściach i gdyby tylko zechciał, pośpieszyłbym natychmiast z pomocą!
Było to naprawdę pięknie powiedziane! Niestety Jerzy wymawiając te słowa, nie patrzył mi w oczy, a w jego tonie dźwięczały fałszywie nuty. Musiał mnie poczytywać za mocno naiwnego i sądził zapewne, że swą rolę odgrywa znakomicie.
— Nie omieszkam powtórzyć! — skłoniłem się powtórnie.
Wyszedłem do przedpokoju i zapewne bez przeszkód opuściłbym apartamencik młodego Gerca, gdyby... Oto, w ślad za mną wyszła panna Lola i udając uprzejmą gospodynię, pomagała mi drzwi otwierać. Była to aż za daleko posunięta uprzejmość. Korzystając z tego, że Jerzy pozostał w gabinecie, przywarła raptem do mnie całym ciałem, tak, że wyczułem znakomicie prężne piersi po przez piżamę, a z ust pobiegł cichy szept:
— Chłopaku, podobasz mi się. Bądź w tych wszystkich historiach po mojej stronie, a nie pożałujesz tego!
Gorące, zmysłowe wargi dotknęły mego policzka i znalazłem się za drzwiami. Naprawdę, zbyt wiele przygód spotkało mnie ze wszystkich stron i nie wiedziałem, w czym mam być pomocny pannie Loli! Czyżby domyśliła się, że podchwyciłem jej wykrzyknik i ich również podejrzewam?
Ukończywszy tę moją oficjalną misję, postanowiłem, jak już nadmieniłem, odszukać „szefa“. Wiedziałem, że przebywa on stale o tej porze w jednej z cukierenek w pobliżu Dworca Głównego i że tam go spotkam.
Skierowałem się w tę stronę.
Nie zawiodły mnie przewidywania. W głębi ciemnej i dość brudnej salki, siedział szef sam przy stoliku. W cukierni, w której zazwyczaj zbierali się podejrzani pośrednicy oraz różne szumowiny wielkomiejskie, obecnie było pusto i mogłem podejść do niego, nie zwracając niczyjej uwagi.
— Cóż się stało, żeś tak prędko przybiegł?
— Szefie! Wypadki w pałacyku Gerca toczą się w takim tempie, że aż mąci się w głowie! — począłem sprawozdanie z przeżytych przygód.
Powtórzyłem mu i o perypetiach ubiegłej nocy, w czasie których o mały włos nie zastrzelono barona i o mojej wizycie u jego godnego synka.
— Co sądzić o tym wszystkim? — zakończyłem pytaniem moją opowieść.
Parokrotnie potarł czoło, jakby głęboko zastanawiając się nad czymś.
— Hm... — wreszcie mruknął. — Że wielu ludzi poluje na jego skórę, wcale się nie dziwię. Całe życie był łajdakiem i robił świństwa. A i teraz nie lepszy... Powiadasz, maltretuje pannę Lilę? Lokaj Jan nie cierpi go i może stanąć w jej obronie? Rozumiem! Ale ta siwowłosa kobieta? Chyba najgroźniejsza i jej najbardziej obawia się... Syn też podejrzany? Wraz z kochanką? Bardzo proste... Młody baronek nawypuszczał, słyszałem, fałszywych czeków na prawo i na lewo i teraz nietylko dalej pożyczać mu nie chcą, ale grożą prokuratorem. Nic też dziwnego, że gdy papa zamknął swą kasę, pójdzie na wszystko. Et, do diabła — krzyknął nagle — co nas to obchodzi?
— Jakto, co nas obchodzi?
Wyraz wesołości rozjaśnił sępią twarz „szefa“.
— Przejąłeś się — prychnął — tak swą rolą sekretarza Gerca, że już się martwisz, co się z nim stanie i kto z niego skórę ściągnie! A niech go tam zakatrupi, kto chce. Przecież nasz plan zupełnie inny i do czego innego dążymy.
Istotnie, miał rację. Co mnie obchodziły losy Gerca, bylem dopiął tego, do czego zmierzałem, tylko, tylko... na dnie serca drgnęło coś... A Lili?
— Tylko — mówił „szef“ — nie mamy czasu do stracenia. Oni twierdzą, że dziś się rozegra decydująca batalia, my również dziś wykonamy wszystko. Rad nawet jestem, żeś tu przyszedł, gdyż nie wiedziałem, jak z tobą porozumieć się...
— Czy i w naszych planach zaszło coś nowego?
— O tak! — mruknął i pochylił się przez stół ku mnie. — Czy ty wiesz, że Gerc podjął znaczną sumę pieniędzy z banku?
Zrozumiałem teraz cel wyjazdu barona do miasta.
— Podjął? — powtórzyłem.
— Dziwię się nawet, że chce trzymać tyle pieniędzy w domu, skoro wie, że mu grozi niebezpieczeństwo. Ale ci, którzy czyhają na niego, pragną jego życia, a nie pieniędzy. Podjął przeszło sto tysięcy i zawiózł do pałacu. Dobrze go śledzę...
— Niemożliwe...
— Powtarzam, wiem o każdym jego kroku! Dlatego postanowiłem przyśpieszyć działanie i znakomicie się stało, żeś się tu znalazł. Po co mamy się uganiać za biżuterią, skoro pieniądze nam wystarczą.
— Rozumiem!
— Dlatego też, dziś w nocy wpuścisz mnie do pałacu. Za wielki z ciebie fajtłapa, żebyś sam wynalazł skrytkę. Wiem, że znajduje się ona nie w gabinecie, a właśnie w salonie, za jednym z obrazów dla niepoznaki. Ponieważ Gerc rzadko tam wchodzi wynajdziemy ją bez przeszkód, a później znikniemy i niech inni go sobie mordują!... Tym lepiej, gdyż to odsunie od nas wszelkie podejrzenia!
— Hm... tak.
— Całe twe zadanie polegać będzie na tym, abyś mnie zręcznie wpuścił do środka. Nie jest to zbyt trudne, bo łatwo otworzysz wejściowe drzwi i odsuniesz zasuwy. Przybędę około północy, gdyż jak mówisz, już o jedenastej cały dom udaje się na spoczynek. Gerc będzie siedział zaryglowany ze strachu w swej sypialni i nic nie posłyszy. Wystrzegaj się tylko Jana. Lecz nie sądzę, by ze względu na stosunki, jakie u was panują, zechciał się szwędać po domu. Ta atmosfera niepokoju i zbrodni jest nam właśnie na rękę i myślę, że wszystko pójdzie gładko. A jutro dowiemy się z gazet, czy Gerca zabito, czy też żyje. O ile zabito, przyślemy piękny wieniec na grób, oczywiście za jego własne pieniądze! Nic się nie martw! Wszytko idzie doskonale! I twoje zniknięcie upozorujemy należycie, aby cię później nie szukała policja. Ot, możesz już dziś wieczorem napisać list, że zrażony stosunkami, panującemi w pałacu i lękając się o własne życie, opuszczasz dobrowolnie progi Gerca! Wszak pokazywałeś mi jakieś idiotyczne ostrzeżenie? Prawda?
Istotnie „szef“ miał całkowicie rację i choć niezbyt podobało mi się wszystko, musiałem się zgodzić na jego plany.
To też raz jeszcze omówiwszy szczegóły, w jaki sposób o północy wpuszczę go zręcznie do domu, uścisnąłem jego dłoń i wyszedłem z cukierni.
Oczywiście podążyłem do barona.
Czytelnicy! Tu zrobić wam muszę jedno wyznanie! Nie jestem bynajmniej takim, za jakiego mnie przyjmujecie! Jeśli należałem do bandy „szefa“ i zgodziłem się ograbić Gerca, to nie pieniądze i nie biżuterię miałem na widoku! Coś daleko poważniejszego kierowało mną — i trudno nawet w tym wypadku było mnie nazwać złodziejem! Dlatego też, obawiałem się, że zanim zdobędę to, co pragnąłem pozyskać, a co bezwzględnie znajdowało się w skrytce, „szef“ pochwyci pieniądze — a ja znów pozostanę z niczym, lecz nie uprzedzajmy wypadków.
Kiedy wstępowałem na schody, prowadzące do pałacyku, już zdala, z za drzwi posłyszałem podniecone głosy.
Czyżby w czasie mej nieobecności zaszło coś niezwykłego?
Rychło otrzymałem rozwiązanie zagadki. Ledwie znalazłem się w przedsionku, na moje spotkanie wybiegł baron niezwykle wzburzony.
— A łajdaki! — krzyczał. — Dopięli swego! Zabili Dżoka!
— Zabito Dżoka? — powtórzyłem.
— Przesadza pan baron! — zabrzmiał głos Jana, którego barczysta postać wyrosła za Gercem. — Pan baron przywiązał go na łańcuchu w sypialni, ale drzwi nie zamknął na klucz i sam wyszedł z domu. Szympansowi znudziło się oczekiwanie, może zatęsknił za panem, zerwał łańcuch i uciekł. Niedługo napewno wróci.
— Kłamstwo! — wrzasnął Gerc. — Małpa nie mogła zerwać łańcucha! To wyście go przepiłowali, uprzednio uśmierciwszy Dżoka, aby usunąć podejrzenia. Łotry! Wiedzieliście, czym mi dokuczyć. Toć to był mój jedyny, prawdziwy obrońca! Ano, zemściła się Lili za swojego pieska!
Choć nie miałem pewności, że uczyniła to Lili i mnie ta cała historia wydała się mocno podejrzana.
Niezwykle silny szympans był w rzeczy samej groźnym obrońcą barona i ci, którzy pragnęli załatwić swe porachunki z Gercem, sprytnie uczynili usuwając niebezpieczne zwierzę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.