Tajemniczy wróg/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Zbrodnia.

Zbyteczne jest dodawać, jak przykry nastrój zapanował w domu po ucieczce Dżoka, czy też podstępnym uprowadzeniu go i zabiciu. Baron zgnębiony stratą najdroższego ulubieńca zamknął się w swoim gabinecie, dosłownie nie wpuszczając tam nikogo. Kiedym dyskretnie zastukał do drzwi, początkowo nie odezwał się wcale, a później posłyszałem zniecierpliwiony głos.
— Proszę pozostawić mnie w spokoju!
Nie nalegałem i nie wiedząc dobrze, co z sobą zrobić, począłem się błąkać po domu i parku. Ale nie udało mi się napotkać tej, którą najbardziej pragnąłem zobaczyć. Lili, zapewne zniecierpliwiona posądzeniami, jakie ją spotkały, siedziała u siebie na górze i wydało mi się, kiedym spacerował po ogrodzie, że przez okno widzę jej jasną sukienkę. Tylko Jan był jedyną osobą, na którą się natknąłem. I on przeszedł się, niby zaprzątnięty jakąś sprawą po ogrodzie, ale zobaczywszy mnie, szybko powrócił do pałacu. Nie usiłował nawiązywać rozmowy, ani też tłumaczyć zniknięcia Dżoka.
W jego wzroku wyczytałem jedynie zdziwienie, że jeszcze tu się znajduję, a spojrzenie rzucone w mym kierunku, wyraźnie mówiło:
— Mimo wszystko, jesteś? Nie słuchasz ostrzeżeń? Pożałujesz, chłopcze!
Powtarzam, nie miałem ochoty wracać do mojego pokoju, wobec czego w pustym parku przesiedziałem parę godzin. Siedziałem, wciąż spodziewając się, że może Lili tu zejdzie, co jednak ku mojemu rozczarowaniu nie nastąpiło. Rozmyślałem o najbliższej przyszłości, wypadkach oczekujących w nocy i o tym, w jaki sposób uda mi się mój plan niepostrzeżenie wykonać.
Dopiero, gdy poczęło się zmierzchać, powróciłem do pałacu, postanawiając raz jeszcze zastukać do drzwi barona.
Tym razem byłem szczęśliwszy.
— Kto tam? — zapytał zaraz, ale dość opryskliwie.
— Ja, panie baronie!
Otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
— Czego chcesz?
— Niespokojny byłem o pana barona i pragnąłem zapytać...
— O co?
— Pan baron wspominał o jakichś przygotowaniach, Nadmieniał, że zabezpieczy się przed wrogami.
Wymieniając te słowa, rozglądałem się po gabinecie, ale nie spostrzegłem żadnej zmiany. Na otomanie leżała resztka łańcucha, z którego miał rzekomo zerwać się Dżoko. Drzwi do sąsiedniej sypialni były otwarte i zauważyłem, że na jej środku stoi duży kufer. Gerc jakby się zmieszał, spostrzegłszy kierunek mego wzroku i szybko drzwi zamknął... Dlaczego? Czyżby zawód oczekiwał „szefa“ i podejrzliwy baron tam właśnie schował przyniesione z banku pieniądze, a nie w skrytce, umieszczonej w salonie? W takim razie?
Tymczasem Gerc, przymknąwszy drzwi, zbliżył się do mnie...
— Ciekaw jesteś, czy przedsięwezmę na dzisiejszą noc jakieś specjalnie środki ostrożności?
— Tak jest!
— Więc dowiedz się, że żadnych! Plan, o którym ci wspominałem, jeszcze nie dojrzał i muszę go odłożyć do jutra! Zbyt długo byłoby ci opowiadać o wszystkim.
Z trudem ukryłem rozczarowanie. Sądziłem, że czegoś więcej się dowiem.
— A nie obawia się pan baron? — starałem się wyciągnąć go na słówka.
— Nie! — potrząsnął głową. — Przypuszczam że moim prześladowcom porwanie i zabicie Dżoka na dzisiaj wystarczy. O, łotry! Wiedzieli, jaką sprawią mi przykrość! — głos mu drgnął, a w oczach zaszkliły się łzy. — Biedny, biedny Dżoko... Łajdaki...
Tak, ten oschły i z gruntu zły człowiek był tylko przywiązany do małpy. Pod wpływem bólu, spowodowanego utratą najdroższego szympansa, nie zapytywał nawet w jaki sposób jego syn przyjął wiadomość, że mu odmawia pomocy. Ręczę, że przywiązanie do ohydnej bestii było silniejsze, niźli starcza namiętność do pięknej Lili.
— Napewno, zabili, łajdaki! — powtórzył. — Choć może Dżoko zerwał się sam!
— Zerwał się sam?
— Był niezwykle obraźliwy! Wczoraj przy tobie nawet uderzyłem go kijem! Od tej chwili dąsał się na mnie!! Dziś rano warczał... Nie wiem... w głowę zachodzę... Taki mocny łańcuch?
Podszedł do łańcucha i oglądał go uważnie. I ja przybliżyłem się. Istotnie, łańcuch wyglądał raczej na zerwany, niż przepiłowany. Hm... I takie mogło być rozwiązanie zagadki. Ale małpie obyczaje w tej chwili obchodziły mnie mało. Wolałem powrócić do przerwanego tematu.
— Więc pan baron nie przedsięweźmie żadnych szczególnych środków ostrożności? Nie ma dla mnie zleceń?
— Nie, mój drogi! — odrzekł, klepiąc mnie po ramieniu. — Zamknę się tylko dobrze na klucz i nikogo nie wpuszczę. Jestem znużony i udam się na spoczynek...
W rzeczy samej był już ubrany w swój ekscentryczny szlafrok, tylko łysą czaszkę zdobiła mu inna czapeczka, zamiast przestrzelonej. W jego twarzy przebijało wyraźnie zmęczenie.
— Tu nie dostaną się! — wskazał na zakratowane okno. — Drzwi również nie wysadzą, bo ty jesteś w domu. Czuwaj! Obudź mnie, gdybyś zauważył coś podejrzanego! Również mnie obudź, gdyby przypadkiem powrócił i zaskrobał Dżoko... Tylko, wątpię, czy powróci! Napewno nie żyje!
Znów łzy pokazały się w oczach barona. Tak był przejęty tą stratą, że zapomniał o własnym niebezpieczeństwie. Chociaż w gruncie miał rację. Drzwi nie ośmielonoby się wyważyć, póki ja byłem w domu. Poczynałem pojmować, czemu mój pobyt w pałacu zawadzał niektórym osobom.
— Idź już! — wymówił, wyciągając do mnie rękę na pożegnanie. — Jestem tak zirytowany, że nie będę nawet jadł kolacji. Zaraz położę się do łóżka... Spożyj wieczerzę w twoim pokoju, a później staraj się zasnąć.
Wyszedłem z gabinetu barona, drzwi zatrzasnęły się za mną i usłyszałem zgrzyt przekręcanego klucza w zamku oraz hałas zasuw. Widocznie Gerc naprawdę nie miał zamiaru opuszczać swoich pokojów i zabezpieczał się na noc. Było mi to nadzwyczaj na rękę, gdyż w tych warunkach mogłem o północy wpuścić bez przeszkód „szefa“.
Udałem się do mojej sypialni i zadzwoniłem na Jana. Ten, snać uprzedzony, zjawił się wnet, niosąc na tacy kolację, składającą się z zimnych zakąsek.
Gdy w milczeniu stawiał talerzyki na stole, tym samym, na którym z rana leżało tajemnicze ostrzeżenie, zadałem mu podstępne pytanie:
— Cóż, chyba dzisiejsza noc upłynie spokojnie!
— Chyba... — mruknął.
— Pan baron udał się na spoczynek i miejmy nadzieję, nikt mu tego spoczynku nie zakłóci?
— Pewnie! — nie patrzył mi w oczy. — Zaryglował się dobrze, a żyjemy przecież w spokojnym mieście, gdzie bandyci szturmem nie zdobywają domów.
Wymówił to zdanie odwrócony plecami i nie wiem czemu, wydało mi się, że w jego głosie brzmi znowu ironia.. Miałem zagrać w otwarte karty z tym niemiłym, ospowatym drabem? Na pewno nie doprowadziłoby to do niczego.
Zamilkłem. Jan też rychło ukończył swą czynność.
— I ja udaję się na spoczynek! — oświadczył. — Chyba nie będę potrzebny panu?
— Nie! Dziękuję!
— W takim razie dobrej nocy życzę! Tak, dobrej nocy!
Umyślnie położył nacisk na ostatnie słowo — i zniknął.
Pozostałem sam. Wzruszyłem ramionami. Naprawdę zaczynały mnie bawić te wszystkie niedomówienia i pogróżki. Co właściwie zajść mogło? Czym mnie tak straszono? Wszak sam Jan najlepiej określił sytuację. Żyliśmy w Warszawie, kulturalnym mieście, gdzie wszelki napad zbrojny był wykluczony. Zamordować barona? Mnie? Bom im przeszkadzał i był niedogodnym świadkiem? Nie, to byłaby za ordynarna zbrodnia i ci, którzy prowadzili swą grę, aż nadto przejrzyście, ryzykowaliby za wiele. Co innego z za węgła, podstępnie w ogrodzie, jak wczoraj. Ale, przecież Gerc nie miał dziś zamiaru opuszczać swej sypialni.
— Et głupstwa! Jakieś bezsensowne pogróżki, mające na celu jak najszybsze usunięcie mnie z domu.
Hm... Nawet, nie spodziewają się tego, że rychło zrobię im tę przyjemność i za kilka godzin zniknę wraz z „szefem“. Pocóż nadal miałbym tu pozostać... Tylko... Tylko... Lili...
Znów drgnęło moje serce i znów przyłapałem się na myśli, jak chętnie pomówiłbym z tą dziwną dziewczyną. Odszukać ją? Pójść na górę i zastukać do drzwi jej pokoju? Ale, czy zechce mnie przyjąć?
Czy nie odprawi szorstkim frazesem? Nie miałem odwagi zdecydować się na ten krok. Zresztą, cóż Lili? Nasze drogi rozejdą się wnet i zapewne nie spotkamy się więcej w życiu!
— Nie spotkamy się w życiu!
Dziwną przykrość robiła mi ta myśl, postarałem się opanować. Należało pamiętać teraz o sprawach poważnych, a nie bawić się w sentymenty.
Mimowoli wypiłem kilka łyków herbaty, która całkiem wystygła w czasie moich długich rozmyślań. Na butersznyty, choć wyglądały apetycznie, nie miałem ochoty i dzięki wewnętrznemu podnieceniu, nie czułem głodu.
Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się jedenasta. Blisko dwie godziny siedziałem zatopiony w rozmyślaniach. Rychło miał przybyć „szef“.
— Tedy, do roboty!
Przede wszystkim należało sprawdzić, czy życie zamarło w domu. Podniosłem się z krzesła i ostrożnie uchyliłem drzwi. Wszędzie panowała grobowa cisza. Byłem na to przygotowany.
Cicho wyślizgnąłem się z mego pokoju i przez jadalnię, znajomą drogą, wyszedłem do ogrodu. O to, że Gerc śpi, byłem całkowicie spokojny. Chodziło mi tylko o Lili i Jana. Lecz ani na piętrze, ani w suterynach nie zauważyłem światła.
— Doskonale!
Lili zasnęła, ospowaty drab też udał się na spoczynek, zapomniawszy o pogróżkach. Jego obawiałem się najwięcej.
Zabezpieczywszy sobie tyły, postanowiłem przystąpić do bezpośredniego wykonania mego zadania. Wpół do dwunastej! Wszedłem z powrotem do domu i skierowałem się do przedsionka, aby oczekiwać na sygnał „szefa“.
Wszak umówiliśmy się, że przybędzie przed północą. W przedsionku zbliżyłem się do wejściowych drzwi, cicho odsunąłem rygle i zdjąłem łańcuch. Przez chwilę obawiałem się, że może Jan wyjął na noc klucz z zamku. Lecz nie! Znajdował się na miejscu i przekręcił się bez zgrzytu. Gdy „szef“ zastuka, wystarczało otworzyć drzwi, co było dziecinną zabawką. Tedy wszystko udało się znakomicie!
Porządnie biło mi serce, kiedy zaczajony w przedpokoju, oczekiwałem przez kilkanaście minut na przybycie „szefa“. Był to mój pierwszy debiut w roli włamywacza i czułem, że do tego fachu nie nadaję się wcale. Oto znajdzie czytelnik wytłumaczenie, czemu nie odszukałem skrytki przed przybyciem „szefa“.
Przede wszystkim w dużym salonie, znajdującym się tuż za przedpokojem wisiało kilkanaście obrazów i nie wiedziałem dobrze, za którym owo schowanko się mieści. Powtóre, gdybym nawet je odnalazł, nie miałem należytych „przyrządów“, mogących otworzyć skrytkę. Dlatego musiałem cierpliwie czekać na „szefa“. Właściwie, powinienem był się cieszyć. Wszak zbliżał się moment, na który tyle czasu oczekiwałem.
Wreszcie, posłyszałem delikatne chrobotanie. Był to umówiony sygnał.
Uchyliłem drzwi bez szelestu.
— Ty? — posłyszałem szept.
— Tak, to ja! — odrzekłem przytłumionym głosem. — Może pan wejść bez obawy. Cały dom śpi!
Wślizgnął się i równie cicho zamknąłem drzwi za nim.
— Pewny jesteś, że nikt nie czuwa? Gerc? Jan?
— Gercowi — wyjaśniłem — w międzyczasie uciekła małpa, czy też ktoś ją zabił przez złośliwość! Tak go złamał ten cios, że już o dziewiątej był w łóżku, zaryglowawszy się należycie. Co zaś innych domowników się tyczy, to sprawdzałem przed chwilą. Wszędzie światła pogaszone.
— Więc wszystko w porządku! Ucieczka małpy jest nam na rękę. Chciałbym bardzo, żebyśmy wykonawszy zadanie, znikli niepostrzeżenie z domu. Czy napisałeś list, że dobrowolnie opuszczasz pałac?
— Nie! — zaprzeczyłem, zapomniawszy istotnie o tym zleceniu. — Ale bez tego się obejdzie. Podobny list mogę wysłać i jutro!
W rzeczy samej zamierzałem wystosować taki list do Gerca, ale poczyniwszy w nim niektóre zupełnie osobiste dodatki.
— Nie traćmy czasu!
„Szef“ musiał posiadać dokładny plan pałacyku i orientował się w rozkładzie pokojów nie gorzej ode mnie.
Po cichu, lecz pewnie skierował się z przedpokoju do salonu. Postępowałem w ślad za nim. Wnet zabłysło przytłumione światło ślepej latarki. Pobiegło po obrazach i zatrzymało się na jednym z nich. Przedstawiał on wykwintną markizę, w białej peruce z osiemnastego wieku.
— Za tą damulką! — mruknął. — Tam mieści się skrytka! Potrzymaj...
Wręczył mi latarkę i podczas, gdy oświetlałem ścianę, on zdejmował portret. Ścisłe miał informacje. Skoro tylko usunął obraz ze ściany, wnet za nim ukazało się schowanko. Zbyt mało jednak było na to czasu, abym miał się wypytywać, skąd posiadał równie dokładny wywiad. A nawet gdybym go się zapytał, na pewno zbyłby mnie milczeniem.
— Skrytka! — zawołałem uradowany.
— Cs... Ciszej... — skarcił mnie. — Zaraz ją otworzymy, zabierzemy co zawiera, a później na ulicy będziesz mógł się cieszyć do woli.
Wyciągnął jakieś przyrządy z kieszeni i począł nimi majstrować koło zamku schowanka. Była to jakby wmurowana w ścianę kasa, mogąca na pozór stawić dłuższy opór włamywaczom. Lecz „szef“ szybko sobie z nią dał radę. Po upływie kilku minut zgrzytnął zamek i drzwi skrytki odskoczyły od ściany.
— Gotowe! Poświeć lepiej.
Zbliżyłem się z latarką, podczas gdy on zaglądał do wnętrza. Z początku nic nie mogłem rozróżnić, ale wnet wykrzyknik „szefa“ zorientował mnie co do rezultatu naszych wysiłków.
— Cholera! Pusta!
W rzeczy samej, schowanko było całkowicie puste. Czułem jak zimne krople potu poczynają rosić mi czoło. Jeśli nawet przewidywałem, że Gerc mógł zamknąć pieniądze i biżuterję do kufra, jaki zauważyłem w sypialni, spodziewałem się, że tu choć pozostawi papiery. Dokumenty, na których mi tak zależało... Tymczasem...
— Rozumiem! — szepnąłem rozczarowany! — Zabrał wszystko do swej sypialni, aby czuć się pewniejszy!
— Psia krew! — klął prawie głośno „szef“, nie zważając na to, że swymi wykrzyknikami może kogo zbudzić. — Psia krew, taka jego mać.. Do sypialni, powiadasz, zabrał? A możeby zaryzykować i tam się włamać?
Przez chwilę się zastanawiał i widać było, jak walczy w nim chciwość z resztkami ostrożności...
Włamanie do sypialni, to już była poważniejsza „robota“. Nawet, gdyby się nie zbudził żaden z domowników, nie sposób było tam przeniknąć, nie usuwając Gerca z jego świata.
— Co robić? — powtórzył.
Nie wiadomo, jak wypadłaby ostatecznie decyzja „szefa“ i czy zdecydowałby się na niebezpieczne przedsięwzięcie, gdyby wtem nie nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda.
Tuż za nami rozległ się drwiący głos:
— To zaufany sekretarz barona zajmuje się po nocy wyłamywaniem kasy?
Odwróciłem się gwałtownie. Na progu salonu stała Lili, prawie niewidoczna wśród ciemności. Nadeszła tak cicho, żeśmy nie posłyszeli jej kroków.
— Pięknie! Bardzo pięknie! — dodała.
Doznałem wrażenia, że ziemia usuwa mi się z pod stóp. Nie tylko nie osiągnąłem zamierzonego celu, ale jeszcze w oczach tej, na której mi zależało, stałem się przestępcą.
— Panno Lili... — począłem bełkotać. — Proszę posłuchać. Wszystko wytłumaczę...
— Co pan zamierza wytłumaczyć? — odparła złośliwie. — Że bardzo panu przykro, iż kasa jest pusta! Słyszałam wasze wykrzykniki! Byliście zajęci „pracą“ i nie zauważyliście nawet, że od dłuższego czasu was obserwuję... Więc kasa pusta?... Biedny, pan obrońca barona Gerca... Zawiódł się srogo... Niedobry baron wszystko schował w sypialni.
— Zapewniam...
— Nie wykręci się pan z tej sytuacji! Zastałam go przy otwartym schowanku w towarzystwie jakiegoś podejrzanego osobnika — wskazała ma „szefa“. — Również ze wszystkiego należałoby wnosić, że tylko dla tego wślizgnął się pan w zaufanie Gerca, by później móc ograbić go przy pomocy drugiego opryszka...
— Ależ... — bąknąłem, chcąc odpowiedzieć, że i jej zachowanie się w tym domu było dość dziwne.
W tejże chwili jednak, „szef“, który w milczeniu przysłuchiwał się całej rozmowie, nagle warknął zniecierpliwiony:
— Co tu tyle czasu gadać z dziewczyną! Sama przylazła na swe nieszczęście! Wetknąć gałgan w usta, a później...
Wykonał ruch, jakby zamierzając wykonać pogróżkę. Zasłoniłem Lili moją osobą.
— Nie pozwolę!
Zdumienie odbiło się na twarzy „szefa“. Zmierzył mnie pełnym gniewu wzrokiem.
— Toś ty taki? Amory w głowie?
Sądziłem przez chwilę, że rzuci się na mnie. Wnet jednak, mimo całej chęci rozprawienia się ze mną, zreflektował się, że nie wolno mu ryzykować walki, bez względu na jej wynik, gdyż jej odgłosy mogły postawić cały dom na nogi.
— Czort cię bierz razem z dziewuchą! — syknął. — Spotkamy się jeszcze.
Zawrócił i rzucił się do wyjścia. Nie wiadomo, czy Lili pozwoliłaby mu uciec bez przeszkód, gdyby wtem z głębi pałacu nie rozległ się przeraźliwy krzyk:
— Ra...a...tunku!
— Gerca mordują! — zawołałem, poznając głos barona.
Spostrzegłem, że Lili zbladła. Czyżby była na to przygotowana i podczas, gdy mi tu czyniła wyrzuty, jej wspólnicy mieli ostatecznie załatwić porachunki ze znienawidzonym opiekunem?
— Ratunku! — powtórzył się ten sam krzyk.
— Ach, więc pani... — począłem.
W tejże chwili zmienił się wyraz jej twarzy i zrozumiałem, że moje przypuszczenia były niesłuszne.
— Cokolwiek tu zaszło — zawołała, zwracając się do mnie — tam rozgrywa się po stokroć gorsza tragedia! Jeśli w panu pozostała resztka uczuć ludzkich, pędźmy nieszczęsnemu z pomocą!
— Słuchaj, chłopcze! — „szef“ krzyknął do mnie. — Byłeś przed chwilą draniem, ale żal mi cię! Uciekaj razem ze mną, bo dostaniesz się w paskudną historię. Co cię obchodzi, kto morduje barona? Nie chcę się mieszać do tych spraw!
Zapewne, nie tyle nim kierowała troska o moje losy, co obawa, że o ile zostanę pochwycony, łatwo mogę i jego zasypać. Dawał gwałtowne znaki ręką, abym natychmiast podążył w ślad za nim.
Nie usłuchałem tych wezwań. Przemogła we mnie ciekawość i chęć pośpieszenia Gercowi z pomocą.
— Biegnę...
Rzuciłem się w stronę gabinetu. Za mną podążała Lili. Posłyszałem trzask wejściowych drzwi. To „szef“ przezornie zniknął z pałacu.
Rychło znalazłem się przed drzwiami i nacisnąłem klamkę. Były zamknięte. Z głębi zaś, z sypialni, która jak wiemy, znajdowała się za gabinetem Gerca, dobiegł mnie przytłumiony tym razem krzyk:
— Ludzie... Pomóżcie.. Och...
Sprawiało to wrażenie, że baron walczy rozpaczliwie z napastnikami i że ci, chcąc tłumić jego krzyki duszą go za gardło.
— Otworzyć! — wrzasnąłem. — Otworzyć natychmiast!
Oczywiście, nikt nie zastosował się do mego żądania, tylko z wewnątrz dolatywały coraz słabsze jęki.
— Co robić?
— Wysadzić drzwi! — posłyszałem głos Lili, która znalazła się obok mnie. — Niema chwili do stracenia!
Wysadzić? Nie łatwo...
— Prędzej! Prędzej! Słyszy pan?
W rzeczy samej znów zabrzmiał śmiertelnie przerażony głos Gerca, któremu udało się zapewne wyrwać na chwilę z rąk oprawców.
— Ulitujcie się nademną! Ulitujcie! A... a... a... wszyscy przeciwko mnie... Jan... Siwowłosa kobieta... Jerzy... mój syn... Jerzy...
— Co? — powtórzyłem. — Jan? Siwowłosa kobieta? Jerzy?
— Panie! — rączka Lili ścisnęła mnie gwałtownie za ramię. — Przecież to straszne! Oni zaraz z nim skończą! Niech pan wyważy drzwi.
W tejże chwili zamilkły okrzyki Gerca. Posłyszałem tylko głuche charczenie, a potem odgłosy uderzeń.
— A... a... Ach... Jan...
— Boże! Znów go duszą, czy też biją...
Gniew podwoił moje siły. Być biernym świadkiem podobnej zbrodni? Słyszeć, jak mordują nieszczęsnego i nie móc temu przeszkodzić?
— Łotry...
Uniosłem masywny fotel do góry i grzmotnąłem nim w drzwi. Uderzenie powtórzyłem po raz drugi i trzeci.
Rozległ się potężny trzask. Drzwi z hałasem runęły na podłogę, a z moich rąk wypadł połamany fotel.
— Zbóje! — wykrzyknąłem, wskakując do gabinetu. — Zaraz się z wami rozprawię!
— Oby nie za późno! — z tyłu wymówiła Lili.
Szybko wyciągnąłem z kieszeni browning, który stale nosiłem przy sobie i rozejrzałem się po pokoju. Gabinet był pusty. Spodziewałem się tego, gdyż pełne nieludzkiej męki okrzyki dobiegały niedawno z sypialni. Drzwi do niej znajdowały się teraz przymknięte. Bez namysłu szarpnąłem nimi i rozwarły się szeroko. Ale wtedy dopiero ogarnęło mnie zdumienie. Sypialnia była jasno oświetlona, ale również pusta.
— Nie ma nikogo!
Tylko poprzewracane krzesła i nieład, panujący w pokoju świadczyły o niedawnej walce. W kącie leżała słynna nocna czapeczka barona, a na podłodze pełno było papierów, widocznie śpiesznie powyrzucanych ze stojącego na środku, otwartego kufra. Śród papierów migały banknoty. Lecz Gerca i napastników brakło.
— Nie rozumiem...
— Tam... tam... — wykrzyknęła Lili, wskazując małe drzwiczki, znajdujące się w pobliżu łóżka. — Tamtędy go wywlekli... O... Nawet ślady krwi...
Znała, oczywiście, lepiej odemnie rozkład pałacu, gdyż ja po raz pierwszy znalazłem się w sypialni. Drzwiczki stały otworem. Koło nich istotnie widniały krwawe plamy.
— To boczne wyjście na taras, do ogrodu... — wyjaśniła szybko. — Tylko Gerc korzystał z niego... Tędy dostali się mordercy... Śpieszmy! Choć, zdaje się jest już za późno...
Nie zważając na możliwą, grożącą nam zasadzkę, wpadliśmy do korytarzyka, znajdującego się za drzwiami — ja pierwszy, za mną Lili. Lecz w korytarzyku nie było nikogo. Również drugie drzwi, znajdujące się na jego końcu, stały otwarte i wionęło z nich ciepłe powietrze, dobiegające z ogrodu.
Przystanęliśmy na tarasie, rozglądając się dokoła. W ogrodzie panowała niezmącona cisza, jak gdyby przed chwilą nic nie zaszło.
— Za późno! — okrzyk rozpaczy wyrwał się z piersi Lili. — Wynieśli go, podczas gdy pan wyłamywał drzwi! Żywego, lub umarłego... Biegnijmy do furtki... Tylko tą drogą mogli uciec...
W tejże sekundzie zdala rozległ się warkot motoru. Jakiś samochód oddalał się pośpiesznie od wejścia do parku. Nie ulegało wątpliwości. To zbrodniarze, spełniwszy zadanie, uciekali teraz bezkarnie, niezatrzymywani przez nikogo.
— Za późno... Za późno... Porwali Gerca, lub gdzieś po drodze wyrzucą jego zwłoki... A może... tu w ogrodzie...
Zrozpaczeni, biegliśmy w stronę furtki, pojmując dobrze, że bezcelowa jest ta pogoń. Ale, kiedy zbliżyliśmy się do furtki, tuż przy niej raptem z mroku wyrosła jakaś postać.
Był to Jan. Trzymał się ręką za głowę i popatrzył na nas dziwnym wzrokiem.
— Janie! — zawołałem wzburzony, gdyż byłem przekonany, że wypuściwszy morderców, teraz zamierzał najbezczelniej powrócić do pałacu. — Zachowanie Jana wydaje mi się bardzo podejrzane!
— Pilnuj pan sam siebie! — warknął, ocierając krew spływającą z czoła. — Nie wiem, kto z nas tu więcej podejrzany!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.