Targowisko próżności/Tom II/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Trzeba się rozstać, bądź zdrowa, aniele!
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXX.
Trzeba się rozstać, bądź zdrowa, aniele!

Nie jesteśmy tak zarozumiałymi żebyśmy chcieli się zaliczyć do rzędu historjografów wojny. Miejsce, jakie zająć pragniemy, istnieje zdala od takich krwawych starć — jednak dbamy o to miejsce. Podczas wrzawy bitwy zejdziemy na spód okrętu, wyczekując po bohatersku zakończenia walki. Po co mamy ni z tąd ni z owąd wtrącać się w ruchy wojenne, jakie nad naszą głową wykonywają jacyś poczciwi ludziska?
Odprowadziwszy jednych do bram miasta, wracamy do majora i jego szanownej połowicy. Wypada przedtem nadmienić że ponieważ major i majorowa nie zostali zaproszeni na bal, na którym świetnieli inni nasi przyjaciele — więc major i majorowa mieli bezporównania więcej czasu do użycia słodyczy puchowych poduszek i miękkiej pościeli niż inni, co postanowili spędzić noc pomiędzy powinnością a przyjemnością.
— Peggy, kochana Peggy — mówił major, nasuwając szlafmicę na uszy — dajno pokój! Za dwa lub trzy dni rozpoczniemy taniec, o jakim się jeszcze nikomu nie śniło.
Wygodny spoczynek, po wychyleniu uczciwego kieliszka jałowcówki, stokroć mu się lepszym wydawał niż nudy i trudy zebrania wielkiego świata.
Co zaś do Peggy — żałowała ta szanowna dama że nie mogła okazać oczom ludzkim, przy blasku jarzących świateł, swojego turbanu i rajskiego ptaka. — Nagle — zastanowiły ją głęboko następujące słowa małżonka.
— Obudź mnie, proszę cię, na godzinę przed pobudką, około wpół do drugiej, kochana Peggy i nie zapomnij popakować mi rzeczy, bo nie wrócę na śniadanie.
Dawszy jej w ten sposób do zrozumienia, że pułk miał nazajutrz wymaszerować, major przestał mówić i zasnął.
Majorowa wstała — nie zdejmując kaftanika i papilotów, zrozumiała że trzeba zabrać się do dzieła mimo skłonności do snu.
— Będę miała czas wyspać się do woli kiedy Mik odjedzie — pomyślała sobie.
Co najrychlej upakowała walizę, wyczyściła mundur i kapelusz stosowany — ułożyła resztę bagaży pochodowych, tak żeby mąż jej mógł z łatwością znaleść pod ręką wszystko w porządku. Wsadziła do kieszeni od płaszcza nieco wiktuałów i oplataną flaszkę, zawierającą prawie sporą kwartę wybornego koniaku który bardzo smakował jej i majorowi. Kiedy skazówka jej repetjera, który według jej zdania mógł współubiegać się w dzwonieniu z zegarem katedry, zatrzymała się na fatalnej godzinie i wydzwoniła ją ponuro jakby na pogrzeb — majorowa obudziła swojego małżonka.
Dała mu filiżankę kawy gorącej ze śmietanką, najlepszej pewno, jaką o tej porze ugotowano w Brukseli. Delikatna a chętna usłużność poczciwej tej małżonki czy nie powinnaby mieć w oczach wszystkich więcej zasługi niż potoki łez i ataki nerwowe, jakiemi uczuciowe kobiety objawiać zwykły czułość swoją. Czyż ta kawa, jaką razem pożywali, przy odgłosie trąb i bębnów, grzmiących w rozmaitych częściach miasta; nie była właściwszą od czczego żalu i boleści nie zawsze prawdziwie uczutych? Przynajmniej major pokazał się na paradzie świeży, wesoły, z czerstwemi policzkami i starannie ogoloną brodą; marsowa mina jego na koniu obudzała zaufanie i wywoływała dobry humor a wszystkich żołnierzy.
Wszyscy oficerowie skłonili się majorowej, kiedy pułk maszerował koło balkonu, gdzie to poczciwe kobiecisko wyszło umyślnie. Jeżeli nie towarzyszyła pułkowi na pole bitwy, to z pewnością nie dla braku odwagi, ale przez delikatność i skromność niewieścią; za to najserdeczniejsze życzenia słała za dzielnymi żołnierzami. W ważnych okolicznościach pani O’Dowd zwykła była czytywać jak najpilniej kilka kartek olbrzymiego zbioru kazań, wydanego przez jej wuja dziekana. Kiedy wracając z Indji zachodnich podczas okropnej burzy o mało co okręt się nie rozbił, czerpała z tej książki energję i siły nowe. Wyszukała kilka ustępów rozmyślań pobożnych, ale może nie dobrze rozumiała co czytała: umysł jej z trudnością odrywał się od zmartwień tak dotkliwych; napróżno położyła przy sobie na poduszce szlafmycę poczciwego Mika, sen nie kleił jej oczu.
Tak to świat idzie! Piotr czy Jakób biegną na pole chwały, z tornistrem na plecach, nucąc wesoło: Trzeba się rozstać, bądź zdrowa aniele! i zostawiając po za sobą kochającą istotę, która się dręczy w niepewności o przyszłość, w gorzkich przypomnieniach przeszłości. Przekonana o zupełnej nieużyteczności zabaw które nas jeszcze nieszczęśliwszymi czynią, Rebeka postanowiła obyć się bez tych wzruszeń zbytecznych i męczących. Wytrzymała scenę rozstania z mężem z bohaterstwem godnem Spartanki. Przy pożegnaniu kapitan Rawdon bez porównania więcej był wzruszony od tej energicznej i zdecydowanej istotki. Kochał, ubóstwiał żonę. Kilka miesięcy, jakie z nią po ślubie przeżył, wydawały mu się najpiękniejszemi chwilami z całego życia. Wyścigi, służba w pułku, polowanie, gra, itrygi z modniarkami i baletniczkami — na jakich mu przedtem nie zbywało — wszystkie te łatwe tryumfy, słowem przeszłość jego cała wydawała mu się czczą i niedorzeczną w poruwnaniu z nowemi rozkoszami, jakie znalazł w prawym związku małżeńskim. Należy przyznać że Rebeka z niepospolitym talentem owładnęła krzepkiego swego adonisa; rozrywki tak się ciągle urozmaicały, że wreszcie dom własny stał mu się stokroć milszym uroczym, niż wszystkie miejsca rozrywek, gdzie dawniej tak ochoczo uczęszczał.
W chwili, kiedy gotował się iść na pole walki, gdzie może miał zostać kaleką dla chwały, przypomniał sobie wszystkie przeszłe szaleństwa i zaczął ubolewać nad straszliwą sforą wierzycieli, coby mogli kiedyś rzucić się na jego żonę, jakby na pastwę. — Często podczas zwierzeń małżeńskich w sypialni, patetyczne lamentacje w tym przedmiocie wynurzał przed Rebeką — on, co przed ożenieniem nigdy się nie troszczył o takie fraszki.
— Do stu piorunów! mówił może nieraz energicznie — przed ożenieniem co ja tam dbałem o weksle, na których kładłem podpis. Skoro tylko Juda chciał poczekać nieco, a Lewi zezwolił na odnowienie wekslu, żyłem sobie szczęśliwy i bez trosk — ale odkąd się ożeniłem — anim dotknął tych lichwiarskich weksli, chyba żeby otrzymać przedłużenie terminu.
Rebeka umiała go zawsze powstrzymać na tej melancholicznej pochyłości.
— Cicho bądź, stary hulako, mówiła z zimną krwią — jeszcze nie wszystko stracone u ciotki. Jeżeli nam pryśnie w ręku, to pozostaje nam jeszcze — jako ostateczna ucieczka ostatnia kolumna w gazecie. Niech no tylko szanowny wujaszek Bute złoży szanowne kości swoje w ziemi — wierzaj mi, mam niezłą myśl (tu palcem dotknęła czoła). Procent należy prawnie do młodszego brata, przedasz wtedy rangę kapitańską i zostaniesz księdzem.
Na tę myśl pocieszną — Rawdon parsknął głośnym śmiechem, aż o północy w całym hotelu słyszano rozgłośny śmiech naszego dragona, aż doszedł on do uszu jenerała Tufto, przed którym nazajutrz Rebeka, przy śniadaniu, przedstawiła pierwsze kazanie, jakie miał prawić przewielebny Rawdon pastor Crawley... Wynalazczym dowcipem swoim umiała w ten sposób Rebeka urozmaicać i ożywiać każdą chwilę. Kiedy nareszcie rozeszła się stanowczo wiadomość, od której zadrżała cała Bruksela, kiedy się dowiedziano że kroki nieprzyjacielskie już rozpoczęte i że wojska maszerowały, Rawdon spoważniał nagle, a Becky obsypała go mnóstwem epigramantów, z powodu których kawalerzysta czuł się poniekąd obrażonym.
— Ach! Becky — mówił drżącym głosem: Nie sądź przynajmniej żebym się obawiał — ale widzisz, gdyby mnie kula trafiła zostawiłbym ciebie i dziecię, które może będziemy mieli, w bardzo smutnem położeniu, bez zabezpieczonej przyszłości — i to ja wtrąciłbym was w przepaść. Nie takie to śmieszne rzeczy — jak się pani zdaje, pani Crawley.
Rebeka za pomocą pieszczot mnóstwa i słodkich słówek usiłowała koić ranę, którą otworzyła. Swobodne i wesołe jej usposobienie mogło ją skłonić czasem do uwag satyrycznych i szyderczych, ale wkrótce przemagając ten wrodzony humor, zdołała nadać twarzy swojej wyraz poważny i zamyślony.
— Najdroższy aniołku — mówiła do Rawdona — czy przypuszczasz że mam serce kamienne. Wszakże i ja potrafię czuć i kochać głęboko.
Jednocześnie zdawała się — jakby cichaczem łzę ocierała i zarazem z uroczym uśmiechem spoglądała na męża.
Wymowa ta nigdy nie chybiała celu.
— Jeślibym zginął — mówił Rawdon — obrachujmy co ci zostanie. W ostatnich czasach szczęście mi w grze dosyć służyło — mam wszytkiego dwieści trzydzieści funtów. Zachowuję dla siebie dziesięć napoleonów, starczy mi to aż nadto, gdyż jenerał, jak wiesz, płaci po książęcemu. Zresztą jeśli mnie kula trafi, nie będę niczego więcej potrzebował. Nie głupim także brać którego konia mojego, stokroć oszczędniej jeździć na koniach jenerała; jużem wspominał mu że mój wierzchowiec ochwacił się. Jeśli zginę możesz sprzedać konie — będzie i za to nieco pieniędzy. Dawano mi już za jednego dziewięćdziesiąt funtów nim te przeklęte nowiny nadeszły. Możesz go jeszcze sprzedać ze stratą dziesięciu na sto. Ogierek mój ma wartość, radzę ci tylko sprzedać go tutaj. Interesa moje z hadlarzami koni w Anglji tak są pokrzyżowane, że mógłby który z nich przy tym targu dopomnieć się o jaką należność; lepiej więc sprzedać zdala od ich szponów. Klaczka gniada, którą ci podarował jenerał, także coś warta, a tutaj nie potrzebujesz się obawiać jak w Londynie opozycji wierzycieli.
Przy tej ostatniej uwadze Rawdon uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Otóż jeszcze toaletka; która męża pani dobrodziejki kosztuje dwieście funtów — a raczej nie męża tylko kupca, bo mu jeszcze nie zapłaciłem. Flakoniki szczerozłote z zatyczkami syzelowanemi warte od trzydziestu do czterdziesta funtów. Trzeba będzie wyciągnąć co można najwięcej ze wszystkiego tego, jak również z moich spinek, z zegarka, łańcuszka i innych klejnotów. Zaręczam pani mojej że z tego jeszcze może się zebrać okrągłą sumka. Miss Crawley wiem że zapłaciła sto funtów sterlingów za łańcuszek i repetjer. Jakże teraz żałuję, jak mi sumienie wyrzuca, żem nie słuchał kupca, którego kupiłem flakoniki, i nie dopełniłem sobie toalety miednicą srebrną, wyzłacaną, kubkiem, kruczkami do butów złotemi i t. p. — Ale moja droga Bekky, na wojnie — wykręcaj się jak potrafisz najlepiej.
Kapitan Crawley, którym do chwili poddania się jarzmu miłości zwycięskiej, powodowała tylko dbałość o własną swoją osobę, zaczął dbać teraz o przyszły dobrobyt żony — w razie gdyby już nie mógł czuwać nad nią.
Doznawał żywej przyjemności obecnie robiąc inwentarz ruchomości, za pomocą których przypuszczał że wdowa po nim nieco pieniędzy sobie zbierze. Otóż jeszcze kilka przedmiotów z tego katalogu:
— Dubeltówka wartości 40 gwinei; płaszcz podszyty futrem 50 funtów; pistolety pojedynkowe w szkatułce z drzewa różanego, któremi zabiłem w pojedynku kapitana Market, 20 funtów sterlingów; siodło wojskowe z czaprakiem haftowanym; siodło spacerowe itd.
Rebeka powinna teraz zbyć te przedmioty w najkorzystniejszy sposób. Wierny więc zasadzie oszczędności, jaką pierwszy raz w życiu zrozumiał, Rawdon wziął z sobą najbardziej wytarty mundur i szlify. Nowe rzeczy zostawił żonie; kto wie? może wdowie. Przed odjazdem przycisnął Rebekę do serca, którego bicie o mało co mu piersi nie rozrywało, długo ją trzymał w objęciu — a krew mu uderzała do głowy i łzami brzemienne były powieki — nakoniec posadził ją na krześle i odszedł. Przez kilka chwil kłusował milcząc z cygarem w ustach obok jenerała, aż kiedy złączyli się z głównym korpusem, przestał kręcić wąsy i zdawał się być mniej ponurym.
Rebeka postanowiła, jak powiedzieliśmy, nie poddawać się przy rozstaniu nierozsądnym uniesieniom sentymentalności jałowej i zbytecznej. Kiwnęła mu jeszcze kilka razy ręką z okna na pożegnanie, potem przez kilka minut odetchnęła świeżem powietrzem poranku. Wieże katedry i dziwaczne dachy starych domostw brukselskich zaczęły błyskać od pierwszych promieni słońca. Nie spała zupełnie. Toaleta jej balowa którą jeszcze miała na sobie, piękne loki rozpuszczone, spływające na szyję, znaki sine pod oczyma świadczyły że przepędziła noc bezsenną.
— Szkaradnie wyglądam, jak straszydło — rzekła przeglądając się w lustrze — w tej różowej sukni blada jestem jak trup.
Natychmiast rozsznurowała suknię. Bilecik wypadł z pod gorsetu; podniosła go z uśmiechem i zamknęła w szufladce toalety. Włożywszy bukiet balowy, w wazonik porcelanowy, rzuciła się na łóżko i zasnęła twardym snem. Cisza głęboka panowała w mieście kiedy pani Crawley zbudziła się koło dziesiątej z rana; zasiadła do kawy, z wielką przyjemnością wypiła parę filiżanek, które ją znacznie wzmocniły po trudach nocy i wzruszeniach poranku.
Po śniadaniu zaczęła się zastanawiać nad tem co jej Crawley poprzedniej nocy obrachowywał — i zamyśliła się znowu nad swojem położeniem. Bądź co bądź, w najgorszym nawet razie, położenie jej nie było jeszcze rozpaczliwem. Oprócz rzeczy jakie jej mąż zostawił, posiadała jeszcze własne brylanty i klejnoty z wyprawy. O wspaniałomyślności Rawdona w chwili ożenienia wspominaliśmy już z właściwemi pochwałami w ciągu tej powieści.
Nadto jenerał, wielbiciel stały jej wdzięków, dał jej mnóstwo świetnych podarunków: szale kaszemirowe, kupione na licytacjach za pół ceny; klejnoty nabyte od jubilerów a świadczące zarówno o dobrym guście jak o majątku dawcy. Co zaś do repetjerów, uderzenia ich słychać było po wszystkich pokojach apartamentu. Jednego wieczora Rebeka użalała się przed Rawdonem że jej podarował zegarek, który źle szedł i pochodził nadto z fabryki angielskiej. Dostała nazajutrz cudne pieścidełko w pudełeczku szyldkretowem, ozdobionem turkusami. Zegarek (z firmą Bregueta,) dochodził najwyżej wielkości pół korony, i był wysadzany kosztownemi perłami. Jenerał Tufto i Jerzy Osborne ofiarowali jej podarunki podobnej wartości. Pani Osborne nie miała zegarka, chociaż za najlżejszą oznaką jej życzenia, mąż byłby z pewnością podarował zegarek.
Szanowna jenerałowa Tufto, przebywająca wówczas w Anglji, nosiła u boku stare zegarzysko odziedziczone po ciotecznej babce. Olbrzymia ta rzepa mogłaby wybornie zastąpić miedniczkę srebrną, o której wspominał Rawdon powyżej.
Obrachowawszy wszystko Rebeka z wielkiem zadowoleniem, przekonała się że mogła rozporządzać 600 do 700 funtami. Zajęła się przez cały ranek uporządkowaniem swojego budżetu; przy tem zatrudnieniu, chwała Bogu, nie nudziła się ani chwili. Pomiędzy papierami w pularesie Rawdona znajdował się weksel na dwadzieścia funtów z podpisem Osborna. Rebeka spojrzawszy nań przypomniała sobie panią Osborne.
— Pójdę naprzód zmienić weksel — pomyślała sobie — potem odwiedzę biedną Emmę.
Jeżeli w powieści naszej brakuje bohatera, istnieje przynajmniej za to bohaterka. W całych szeregach armji angielskiej nie znalazłoby się, nie wyjmując nawet księcia Wellingtona, istoty tak pewnej siebie, tak spokojnej w przeddzień bitwy, jak nieustraszona żoneczka adjutanta.
Mamy jeszcze jedną znajomą osobę, która chociaż nie należy do rzędu działaczy krwawego dramatu, mającego się odbyć o kilka godzin od Brukseli, nie może się jednak wyłamać z pod naszego zwierzchnictwa tem bardziej, że posiadamy nieprzedawnione prawa autorskie do jego wzruszeń. Mówimy właśnie o naszym przyjacielu, byłym poborcy z Bogley Vollat, który spiąc smacznie zbudził się nagle, tak jak wszyscy przy odgłosie trąbek grających pobudkę. Przyjaciel nasz był niesłychanie wielkim przyjacielem łóżka. Może mimo bębnów, trąb i piszczałek całej armji angielskiej byłby chrapał aż do zwykłej godziny wstawania, gdyby mu nagle nie przerwano miłego spoczynku. Jerzy zajmował do spółki mieszkanie ze szwagrem, pakując się na gwałt i bolejąc nad rozstaniem z żoną, nie miał czasu pomyśleć o panu Jos, głęboko zakopanym w pościeli. Głównym winowajcą wszakże był kapitan Dobbin, który zbliżywszy się do łóżka, silnie go ścisnął za rękę, mówiąc że nie mógł się z nim rozstać bez pożegnania.
— Bardzo panu za to dziękuję — odparł Jos ziewając przeraźliwie i pragnąc w duszy żeby się kapitan wyniósł do wszystkich stu par djabłów.
— Bo to... widzisz pan... chciałem, wychodząc pożegnać się z panem — szepnął Dobbin, którego pomieszanie wyraźnie świadczyło o roztargnieniu i zamyśleniu zarazem — bo to widzisz pan, nie jeden z pomiędzy nas może nie wrócić... to też pragnąłbym żebyście wszyscy mieli się jak najlepiej podczas mojej nieobecności, a zresztą... właśnie... pojmujesz mnie pan?...
— Nie pojmuję — odparł Jos przecierając oczy. Kapitan jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na opasłego jegomości w szlafmycy, dla którego okazywał tyle współczucia. Hipokryzja kierowała całą duszą jego, pragnął się dostać do apartamentów Jerzego w nadziei iż posłyszy choćby tylko szmer jaki, ujrzy jaki cień pierzchliwy. Przechadzał się w szerz i wzdłuż po pokoju Jos’a, przesuwał krzesła, bębnił po szybach, gryzł paznogcie — słowem widać było na nim wielkie wzburzenie wewnętrzne. Jos, który nigdy nie miał wielkiego wyobrażenia o rozumie kapitana, zaczął obecnie powątpiewać o jego odwadze.
— Co pan rozkaże, kapitanie Dobbin? — zapytał drwiącym tonem.
— Natychmiast panu odpowiem — odparł kapitan zbliżając się do łóżka. — Pułk nasz, panie Sedley, wychodzi za godzinę, Bóg wie jaki los przeznaczony Jerzemu i mnie. Zechciej pan zrozumieć że dopóty nie możesz opuścić Brukseli, dopóki nie będziesz zawiadomiony dokładnie o prawdziwym stanie rzeczy. Nie powinieneś pan opuścić ani na chwilę siostry, panie Jos, winieneś pan nad nią czuwać, dodawać jej odwagi i chronić przed niebezpieczeństwem. Gdyby nieszczęście jakie przytrafiło się Jerzemu, pańskiem obowiązkiem będzie bronić siostry, pomiarkuj pan że w razie klęski naszej armji, musisz odwieść siostrę do Anglji.
Daj mi pan słowo że pan jej nie opuścisz. Ale nie potrzebuję żądać od pana tego przyrzeczenia. Co do pieniędzy — ponieważ wiem że pan swojej kasy bynajmniej nie oszczędzasz, jeślibyś pan potrzebował, proszę bardzo, rozporządzaj moją — powiedz pan otwarcie czy starczyłoby panu na powrót do Anglji w razie klęski?
— Panie! — odparł Jos majestatycznie — kiedy mi potrzeba pieniędzy, wiem gdzie się o nie postarać. Co zaś do mojej siostry, niepotrzebnie mi pan przypominasz moje obowiązki dla niej.
— Mówisz jak człowiek serca, panie Jos — odparł poczciwy Dobbin — i niesłychanie się cieszę że Jerzy zostawił żonę w tak dobrem ręku. Mogę więc w pańskiem imieniu zaręczyć mu słowem honoru że zawsze znajdzie u pana poparcie i opiekę gdyby jej groziło jakie niebezpieczeństwo.
— Zapewne, zapewne — odparł pan Jos.
Dobbin zresztą wiedział dobrze że ofiary pieniężne nie będą straszne dla brata Amelji.
— W razie przegranej — wywiózłbyś ją pan z Brukseli w bezpieczne miejsce?
— Przegranej? Co, u licha, panie — to niepodobna! Napróżno usiłujesz mnie pan przerażać — zawołał bohater, wygodnie opierając głowę na poduszce.
Kapitan znacznie się uspokoił po tej tak rezolutnej odpowiedzi Josa.
— Przynajmniej rejterada zabezpieczona — pomyślał, w razie gdyby rzeczy zły obrót wzięły.
Jeżeli kapitan Dobbin spodziewał się przed odjazdem nabrać na widok Amelji odwagi, poczerpnąć ostatnią pociechę — to — egoistyczna ta nadzieja odniosła karę w samem zadowoleniu pragnienia, jakie ją natchnęło. Wspólny salon przedzielał pokój Josa od pokoju Amelji. W tym to salonie ordynans Jerzego pakował rzeczy — jakie mu pan co chwila przynosił. Przez uchylone drzwi Dobbin mógł przyjrzeć się jeszcze raz rysom Amelji, na których teraz malowała się — niestety — sama bladość rozpacz i znużenie. Wspomnienie to dręczyło długo duszę Dobbina: obraz ten okazywał mu się często jak wyrzut sumienia — wśród bolesnych cierpień tkliwego i niespokojnego uczucia.
Zarzuciła pospiesznie na ramiona suknię poranną, włosy jej spadały w nieładzie, wielkie oczy smutno i osłupiało spoglądały. Chcąc niby także dopomódz przy pakowaniu i pokazać że w tak trudnych okolicznościach i ona potrafi być użyteczną — wyjęła z komody szarfę Jerzego i trzymając ją w ręku, postępowała krok w krok za mężem — milcząca. Weszła do salonu i wsparłszy się o ścianę, przycisnęła do serca tę szarfę karmazynową, wijącą się po jej sukni i po podłodze jakby długa krwawa struga. Na ten bolesny widok poczciwy nasz kapitanisko usłyszał głos jakiś w sumieniu, bolesny i oskarżający. — Mój Boże — pomyślał — nie potrafiłem uszanować tajemnicy takiego prawdziwego żalu.
Bo też to była żałość bez granic — jakiej słowa żadne nie zdołają ukoić i ułagodzić.
Rzewnem współczuciem przejęty — zatrzymał się na chwilę, spoglądając na tę kobietę z czułością matki, patrzącej na cierpienia dziecięcia.
Wreszcie Jerzy uchwycił rękę Emmy, odprowadził ją do pokoju sypialnego — i natychmiast potem wyszedł — sam jeden tylko. Pożegnali się po raz ostatni.
— Dzięki Bogu — myślał Jerzy schodząc ze schodów — najstraszliwszą chwilę przeszedłem przecie.
Co najspieszniej udał się na zborny punkt, dokąd tłum żołnierzy i oficerów podążał. Puls bił mu silnie, policzki paliły — rozpoczynała się wielka gra bitew — a on miał udział w tej wielkiej grze.
Co najprędzej wyrwał się z objęcia żony na pierwszy dźwięk trąbki wojennej, żeby się oderwać od myśli, coby mogły osłabić jego męstwo. Wstydził się prawie tej słabości serca... objawu czułości. Niestety, rzadko dotychczas robił sobie takie wyrzuty.
Cały pułk zresztą zostawał pod wpływem niepewności i egzaltacji — zacząwszy od czcigodnego majora, mającego na czele swoich ludzi ścierać się z wrogiem — a skończywszy na chorążym Stubble, który dnia tego dźwigał chorągiew.
Słońce zaledwie się okazywało na horyzoncie kiedy pułk już zaczął maszerować. Brzmiał marsz wojenny i aż rozkosz była patrzeć na marsowe postacie wszystkich żołnierzy. Major jadący na czele, pysznie wyglądał na Pyramie, na swoim koniu wojennym; następnie maszerowali grenadjerzy pod dowództwem swego kapitana — w środku chorągiew i straż chorężna, dalej Jerzy na czele kompanji. Przechodząc pod oknami Amelji podniósł oczy, uśmiechnął się — i wkrótce zniknął wraz z pułkiem — nawet dźwięk muzyki zamilkł w oddali.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.