Targowisko próżności/Tom II/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Poświęcenie Josa Sedley dla siostry
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXI.
Poświęcenie Josa Sedley dla siostry.

Kiedy każdy z oficerów miał zająć na polu bitwy naznaczone miejsce, Jos Sedley pozostał w Brukselli na czele małej kolonji naszych znajomych. Żeby sobie wynagrodzić wrażenie, jakie na nim wywarło zwierzenie Dobbina i wypadki tego poranku, przedłużył jeszcze przyjemności drzemki o kilka godzin, a nie spodziewając się tak przyjemnie spać dłużej jak przedtem — rozpoczął, leząc wygodnie, zastanawiać się nad bieżącemi okolicznościami. Słońce już rozsyłało wszystkie promienie, już pułk przemaszerował kilka mil — a czcigodny urzędnik jeszcze się nie ukazał przy śniadaniu w swoim kwiecistym szlafroku.
Jakoś znacznie raźniej zdawało się Josowi Sedley w nieobecności Jerzego. Może nawet w głębi serca nie bardzo się martwił z powodu wyjazdu Osborna, bo przy nim odgrywał w domu role podrzędną — a Jerzy bez najmniejszej ceremonji drwił i lekceważył tego opasłego i tłustego jegomości. Emmy przeciwnie zawsze się okazywała bardzo uprzedzającą dla byłego poborcy — ona to dbała o jego wygody, przyrządzała mu rozmaite łakocie i towarzyszyła na przejażdżkach w powozie.
Słodkim swoim uśmiechem zawsze zdołała go udobruchać. Jos zapominał przy niej o pogardliwym tonie szwagra. Ileż to lękliwych uwag w tej mierze ośmieliła się nie raz szepnąć Jerzemu, który stanowczo zwykł jej odpowiadać:
— Mam charakter szczery i otwarty; co myślę to mówię, i każdy uczciwy człowiek powinien tak samo postępować. Czy sądzisz iż mam wdziewać biały krawat i rękawiczki żeby rozmawiać z takim cymbałem jak twój braciszek?
Nic więc dziwnego że bardzo się cieszył Jos pozbywszy się Jerzego. Patrząc na cywilny kapelusz i na rękawiczki kapitana leżące na komodzie, z przyjemnością pomyślał iż właściciel tych przedmiotów znajduje się już daleko; czcigodny Jos zadrżał radośnie.
— Przynajmniej dzisiaj — pomyślał — nie będzie mi dokuczał nieznośną impertynencką fanfaronadą.
Następnie zawołał zwracając się do służącego:
— Izydorze! kapelusz kapitana do przedpokoju!
— Może już go kapitan nie będzie więcej potrzebował — odrzekł lokaj, niecierpiący Jerzego, którego niegrzeczność i brutalstwo usprawiedliwiały najzupełniej opinję na stałym lądzie o złem wychowaniu Anglików.
— Idź i powiedz pani że śniadanie już na stole, dodał pan Sedley z majestatyczną powagą, nie chcąc zwierzać się służącemu ze wstrętu do Jerzego.
Nie zawsze jednak okazywał się tak dyskretnym, i nieraz w obecności pana Izydora nie taił się ze złym humorem i niechęcią do szwagra.
Pani Jerzowa niestety nie mogła przyjść na śniadanie i nakrajać panu Josowi cienkich kromek chleba z masłem, jakie lubił. Biedna kobieta zanadto cierpiała. Służąca jej mówiła że od czasu odjazdu męża ciągle się znajdowała w największem rozdrażnieniu. Brat na dowód głębokiego współczucia dla siostry nalał jej i posłał olbrzymią filiżankę herbaty — każdy we właściwy sposób wyraża współczucie. Jos wyraził je po swojemu. Nie przystając na przesłaniu śniadania, Jos pomyślał jeszcze o łakotkach, jakieby jej mogły sprawić przyjemność przy objedzie.
Pan Izydor niechętnie przyglądał się służącemu Osborna, pakującemu pańskie rzeczy. Żywił najprzód wielką nienawiść do pana Osborne za pogardliwe z nim obchodzenie się, jakiego nie znoszą służący na stałym lądzie. Powtóre zżymał się że tyle kosztownych rzeczy przejdzie w razie klęski Anglików w czyje inne, a nie w jego ręce.
Belgowie mniemali wówczas że klęska sprzymierzonych nieunikniona. Według powszechnie robionych przypuszczeń, cesarz zdruzgotawszy Prusaków i Anglików, za trzy dni wkroczy zapewne do Brukseli. Z tego to powodu pan Izydor przywłaszczał sobie już w myśli garderobę i sprzęty swoich panów, którzy zmuszeni będą uciekać lub dostać się do niewoli.
Wierny ten służący czyszcząc codzień rzeczy i pomagając Josowi w ubraniu — rachował w miarę jak przedmiot jaki trzymał w ręku, co za korzyść będzie mógł zeń wyciągnąć potem dla siebie. Srebrne flakoniki wraz z innemi przyborami tegoż rodzaju, przeznaczał w myśli dla jednej młodej panienki, dla której żywił nader tkliwe uczucia. Brzytwy angielskie i pyszną szpilkę rubinową przysądzał wyłącznie sobie. Już się widział w czamarce z potrzebami, którą można było łatwo na niego przerobić, w kapeluszu z galonami, w świetnej bieliźnie z żabotami, jak wsparty na lasce ze złotą gałką po kapitanie, przechadzał się po ulicach Brukseli. Czyż panna Regina zdoła się oprzeć wtedy wdziękom nowego tego Adonisa?
— Te podwójne spinki także mi się przydadzą — myślał, zwracając spojrzenie na spinki błyszczące u olbrzymich mankietów swego pana. Kiedy wdzieję jeszcze palone buty po kapitanie z mosiężnemi ostrogami — dopieroż będą mi się przyglądać w aleach!
Pan Izydor śmiałą dłonią uchwyciwszy koniec nosa swojego pana, kiedy mu golił niższą część twarzy, widział się już w wyobraźni — jak przechadza się majestatycznie po aleach w czamarce z potrzebami, pod rękę z panną Reginą — i jak zasiada z nią przed dzbankiem farota[1] w karczmie na drodze do Laecken[2].
Pan Jos Sedley nie domyślał się, dzięki Bogu, ani trochę tej działalności umysłowej, odbywającej się w mózgu jego służącego — tak my wszyscy nie domyślamy się po największej części tego, co o nas mniemają w przedpokoju. Biedny Jos tyle miał pojęcia o straszliwych zamiarach, knutych przeciwko niemu — ile kurczęta, na karcie restauratora zapisane, mają przeczucia o smutnem swojem przeznaczeniu.
Służąca Amelji daleką była od takich wyrachowanych a chciwych widoków. Snać już przeznaczenie chciało żeby wszyscy — nawet najpodrzędniejsi, mający styczność z tem miłem i łagodnem stworzeniem, przywiązywali się do niej i lubili ją. Paulina, kucharka, usiłowała przez ten długi poranek pocieszać o ile mogła, młodą swoją panię. Widząc że Amelja po godzinach całych milcząca i nieruchoma siedziała w oknie, zkąd widziała jak zniknął ostatni bagnet odchodzącego pułku, poczciwa ta kobieta wziąwszy ją za rękę, zawołała z współczuciem:
— A ja — proszę pani — czyż także nie mam męża w wojsku?
Rozpłakała się potem biedaczka, Amelja rzuciła się jej na szyję, płakały razem i w tem wspólnem ubolewaniu boleść nieco się złagodziła.
W przeciągu dnia pan Izydor wybiegał kilkakrotnie na miasto dla wzięcia nowinek. Zatrzymywał się u bram hoteli w pobliżu parku, mieszał się w tłumy służących i przeróżnej gawiedzi, chwytał w powietrzu każdą wiadomość i natychmiast przynosił panu bulletyn chwili. Wszyscy Belgowie w głębi serca stronnikami byli cesarza — nie wątpili iż zwycięży i kampanja się zakończy. Mnóstwo takich jak następna odezw rozrzucono w Brukselli.

Odezwa.
Avesnes 14 czerwca 1815.

Żołnierze!
Dzisiaj wypada rocznica Marengo i Friedland’u, które to bitwy już dwukrotnie rozstrzygnęły losy Europy. Wtedy, jak następnie po Austerlitz i po Wagram; byliśmy za nadto wspaniałomyślni, zawierzyliśmy przyrzeczeniom i przysięgom monarchów, których pozostawiliśmy na tronie. Obecnie ciż sami monarchowie sprzymierzywszy się, zagrażają niepodległości i najświętszym prawom Francji. Przedsiębiorą najniesłuszniejszy napad — dążmy na ich spotkanie!
Żołnierze! Pod Jena wobec tych samych Prusaków, dzisiaj tak butnych, byliście jeden przeciwko trzem; pod Montmirail jeden przeciwko sześciu!
Ci z pomiędzy was, co znajdowali się w niewoli angielskiej, niech wam opowiedzą okrucieństwa pontonów i straszliwe męczarnie, jakie tam znosili.
Sasi, Belgowie, Hanowerczycy, żołnierze Związku Reńskiego ubolewają że zmuszeni są posługiwać sprawie monarchów, wrogów sprawiedliwości i praw ludowych. Wiedzą, że ta koalicja jest nienasycona; pożarłszy dwanaście miljonów Polaków, dwanaście miljonów Włochów, miljon Sasów, sześć miljonów Belgów — pragnie i musi pożreć niemieckie drugorzędne państwa. Szaleńcy — olśniła ich tylko jedna chwila powodzenia; ale nie w ich mocy poniżenie i ucisk francuskiego ludu. Jeżeli wkroczą do Francji, grób tam znajdą dla siebie gotowy.
Żołnierze! Mamy odbywać forsowne marsze, bitwy staczać, czekają nas groźne niebezpieczeństwa — wytrwajmy tylko a zwyciężym! Prawa człowieka i szczęście ojczyzny musimy odzyskać. Dla każdego Francuza, mającego serce, nastała chwila zwyciężyć lub zginąć.

Podpisano: Napoleon.

Stronnicy cesarza dalej szli jeszcze. Według ich mniemania wszystkich wrogów miano wytępić. Z pomiędzy Anglików i Prusaków wszystko, coby uszło śmierci, miało być nieochybnie wzięte do niewoli i pędzone w tylnej straży za wojskiem zwycięskiem.
Wszystkie te pogłoski z najskrupulatniejszą dokładnością donoszono panu Sedlejowi. Nieomieszkano dodać nadto że książe Wellington, zdoławszy zebrać swoją przednią straż, poprzedniej nocy zupełnie pobitą, rozpoczął się cofać.
— Zupełnie pobitą? Co znowu u licha? zawołał Jos, który wstając od stołu, zawsze bywał odważny. Książe się cofa? Nieprawda — Książe maszeruje żeby pobić cesarza, tak jak już pobił jego jenerałów.
— Kazał popalić wszystkie swoje papiery, wysłał bagaże — a kwaterę, którą zajmował przygotowują dla księcia Dalmacji — odparł mu skwapliwie pan Izydor. Wszystko mi to powiedział kuchmistrz księcia. Ludzie milorda księcia Richmond pakują się na gwałt i właśnie już zapakowali wszystkie srebra; sam zaś książe wymknął się przedtem i pojechał do króla francuskiego do Ostendy.
— Król francuski znajduje się w Gandawie, nie w Ostendzie — odrzekł Jos z uśmiechem sceptycznym i drwiącym.
— Wczoraj król francuski uciekł do Bruges, dzisiaj odpłynie z Ostendy. — Książe Berry dostał się do niewoli. Kto dba o swoją skórę niech co najprędzej zmyka! Jutro zerwą tamy i będzie za późno myśleć o ucieczce, kiedy cały kraj zostanie zalany.
— Bajki, mój bracie — bajki oczewiste. Jesteśmy trzej przeciwko jednemu — rozumiesz? Bonaparte nie może nam podołać. — Austryjacy i Rosjanie maszerują i wkrótce przybędą, musimy zgnieść Korsykanina — odrzekł Jos potężnie w stół pięścią uderzając.
— Pod Jena było trzech Prusaków przeciwko jednemu — i cóż? Z tydzień armja ich została pobita i królestwo całe zdobyte. Było ich sześciu przeciwko jednemu pod Montmirail — mimo tego rozpędzono ich jak trzodę owiec. Wojska austrjackie maszerują — ale z królem rzymskim i cesarzową na czele; Rosjanie postanowili zrejterować się; co zaś do Anglików — dla tych nie ma litości, niech się ostro trzymają póki mogą. Patrz pan z łaski swojej, przeczytaj pan, jak ci to dzielnie napisana ta siarczysta odezwa cesarza i króla.
Mówiąc to — pan Izydor wydostał z kieszeni rzeczoną odezwę i pod nos swemu panu z szyderczym uśmiechem podstawił. Zdawało mu się że już może rękę położyć na czamarce z potrzebami i na innych przedmiotach, na które czyhał.
Jos, jak powiedzieliśmy, wstawał od objadu i wszystkie te powiastki, chociaż nieco zachwiały jego zaufanie jeszcze go zbyt żywo nie przeraziły.
— Podaj mi wasan surdut, kapelusz i chodź za mną — zawołał. — Sam pójdę na miasto wywiedzieć się i osądzić prawdziwość tych pogłosek.
Izydor wściekał się, bo Jos wdział na siebie czamarkę z potrzebami.
— Milord zdaje mi się lepiejby zrobił żeby wziął inną suknię, która nie ma takiego wojskowego kroju. Francuzi poprzysięgli wytępić co do nogi wszystkich żołnierzy angielskich.
— Cicho i precz z temi uwagami — odrzekł rezolutnie Jos z bohaterską nieustraszonością, biorąc na siebie czamarkę.
W tej chwili właśnie weszła pani Rawdon. Zastawszy drzwi otwarte, nie zadzwoniła przy wejściu.
Rebeka wyglądała nie mniej pięknie i elegancko jak zwykle. Odpocząwszy wygodnie i długo po odjeździe Rawdona, odzyskała znowu dawną świeżość cery — aż przyjemnie było patrzeć na jej tważyczkę różową i uśmiechniętą — pośród fizjonomji bladych i niespokojnych, jakie się co krok w mieście spotykało. Nie mogła się wstrzymać od śmiechu na widok Josa, usiłującego co najprędzej wdziać swoją czamarkę.
— Czy pan myślisz udać się do armji, panie Jos? zagadnęła. — Któż zostanie w Brukselli żeby się opiekować nami, biednemi kobietami?
Wdziawszy nareszcie czamarę, uwodziciel nasz zbliżył się zarumieniony, wybełkotał kilka słów przeproszenia do pięknej odwiedzicielki, zapytując jak zniosła trudy balowe i wypadki dzisiejszego poranku?
Pan Izydor tymczasem poszedł schować kraciasty szlafrok.
— Jak to grzecznie z pańskiej strony że raczysz się łaskawie troszczyć o moje zdrowie — rzekła ściskając w obu dłoniach rękę Josa. — Chwała Bogu, pan przynajmniej jesteś spokojny i zachowałeś krew zimną, tymczasem inni wszyscy wyglądają jakby nie swoi. A nasza Emmy? Strasznie musiała się zmartwić z powodu rozstania.
— Przerażająco! — wtrącił Jos.
— Wy wszyscy mężczyźni to macie kamienne serca; rozstanie, niebezpieczeństwa, nic panów nie wzrusza. Pan udajesz się do wojska, prawda? Chcesz więc pan oddać nas na pastwę naszemu smutnemu losowi? Wiedziałam to dobrze... odgadłam... Miałam jakby nieomylne przeczucie. Sama myśl że możesz pan nas porzucić przerażała mnie, bo nie raz będąc samą myślałam o panu, panie Jos, to też przybiegłam i zaklinam pana porzuć swój zamiar, nie opuszczaj nas!
W następujący sposób można było przeinaczyć jej słowa:
— Szanowny panie! W razie, gdyby wojsko nasze poniosło klęskę i zmuszone zostało cofać się, masz wyborny powóz, gdziebym chętnie chciała mieć wygodne miejsce dla siebie.
Czy przenikliwość Josa zdołała odgadnąć to znaczenie ukryte? Nie możemy za to zaręczyć. Jos zkądinąd żywił dla niej głęboką urazę za obojętność z jaką go traktowała podczas pobytu w Brukseli. Czyż go przedstawiała kiedy jaśnie wielmożnym znajomym Rawdona? Zaledwie go raczyła zaprosić na kilka wieczorków. Trzeba tu dodać że niezmiernie był lękliwym w grze i nigdy grubo nie stawiał na kartę. Jerzy i Rawdon cierpieć go nie mogli; może nie chcieli mieć w nim świadka ulubionych rozrywek.
— Tak — pomyślał Jos — przychodzi do mnie kiedy mnie potrzebuje. Wtedy dopiero przypomina sobie o starym Sedleju, kiedy jej nikt inny nie kręci się przed oczyma.
Jednakże bardzo mu pochlebiało wysokie wyobrażenie o jego odwadze. Zaczerwienił się, nadął i odparł poważnie.
— Wprawdzie, chciałbym raz widzieć regularną bitwę, chęć taka da się zupełnie usprawiedliwić u każdego człowieka z sercem w mojem położeniu. Przyglądałem się już w Indjach walkom w minjaturze; pragnąłbym widzieć teraz wielką strategję, na polu bitwy rozwiniętą.
— Panowie gotowiście wszystko poświęcić dla przyjemnostki jednej, odrzekła Rebeka tym samym tonem. Kapitan Crawley rozstał się dzisiaj ze mną w tak wesołym humorze, jakby się wybierał na polowanie. Co go obchodziły, co pana obchodzą cierpienia i męczarnie kobiety, którą porzucisz? Przychodzę, szanowny panie Sedley, do pana szukać opieki i pociechy. Spędziłam ranek cały we łzach i modlitwach, drżąc na myśl o niebezpieczeństwach, grożących naszym mężom, wojsku naszemu, i sprzymierzonym. Przybywam tutaj spodziewając się, że znajdę przytułek i opiekę u jedynego przyjaciela, jedynego obrońcy, jaki mi pozostał wśród tych strasznych i krwawych scen. Czyż mogłam przeczuwać że i pan także wkrótce odjedziesz?
— Najłaskawsza pani! — zawołał Jos, zapominając dawne urazy. Nie trzeba się tak martwić. Powiadam tylko że chciałbym bardzo bitwę zobaczyć. Każdy Anglik na mojem miejscu powiedziałby pani to samo. Obowiązek święty przykuwa mnie jednak do Brukseli, nie mogę zostawić biednej siostry, zamkniętej tam w pokoju!
Mówiąc to, wskazał palcem na drzwi Amelji.
— Poczciwy brat z pana i szlachetne masz serce, wtrąciła Rebeka, podnosząc do oczu chustkę, od której biły pachnidła. Jakże niesłusznie pana oceniałam że nie masz zupełnie serca!
— Wierzaj mi pani, że mam serce, rzekł Jos, kładąc rękę na piersi. Niesprawiedliwą okazałaś się pani względem mnie, szanowna pani Rawdon, bardzo niesprawiedliwą.
— Trzeba być chyba ślepą żeby zaprzeczyć pańskiemu przywiązaniu i poświęceniu dla siostry; przyznaj pan jednak że temu lat parę obszedłeś się ze mną bardzo podstępnie i zdradliwie. To powiedziawszy Rebeka popatrzywszy nań przez chwilę znacząco zbliżyła się do okna.
Jos zaczerwienił się aż po uszy. Organ ten, to jest serce, którego brak zarzucała mu przed chwilą Rebeka, rozpoczął skakać przeraźliwie. Przypomniał sobie nagły odjazd, przejażdżki powozem, zielony, jedwabny woreczek, owe chwile a zwłaszcza też kiedy rozkochany, pożerał oczyma białe jej ramiona i ogniste oczy.
— Wiem, że pan mnie masz za niewdzięczną, zawołała Rebeka, która odwróciwszy się od okna zaczęła znów nań spoglądać. Potem dodała głosem drżącym i wzruszonym:
— Pańska oziębłość, lekcewążące spojrzenia, słowem wszystko przekonało mnie, kiedyśmy się ostatni raz widzieli, o zapomnieniu i obojętności zupełnej. Co zaś do mnie, czy nie miałam powodów unikać pana? Znajdź pan w sercu własnem odpowiedź. Czy pan mniemasz żeby mój mąż chętnie widział pana u mnie? Kapitan Crawley nader jest grzeczny, winnam mu oddać tę słuszność, jedyne jednak słowa nieco przykre usłyszałam od niego z powodu pana. Jakąż ranę odświeżyły mi w sercu!
— Wielki Boże... sprawiedliwe nieba! Cóż zrobiłem żeby... aby... wołał Jos w uniesieniu radości.
— Wierzaj mi pan, dodała Rebeka, że zazdrość, to straszliwa namiętność! Z powodu pana ucierpiałam wiele. Mimo tylu przykrych wspomnień serce moje nie wypiera się przeszłości i całe do pana należy, chociaż pan wiesz aż nadto dobrze, panie Sedley, że jestem niewinną, zupełnie niewinną.
Krew paliła Josa w żyłach, pożerał oczyma ofiarę, która uległa pod urokiem wdzięków jego osoby. Zręczne słówka, czułe spojrzenia, rozpłomieniały w mgnieniu oka przygasłe zapały, zapomniał o podejrzeniach i zwątpieniu. Ludzie najrozumniejsi, niewyjmując nawet samego Salomona, dali się zawsze uwodzić umizgom sprytnych niewiastek.
— Wrazie klęski — pomyślała Bekky — mam zabezpieczony odwrót. Mogę teraz liczyć na pewno na najwygodniejsze miejsce w jego powozie.
Nie można przewidzieć jakich żywych uniesień i ognistych wyznań dopuściłby się pan Jos, gdyby nagle nie był nadszedł pan Izydor. O mało co nieudusiło Jusa stłumienie gwałtownego wzruszenia — Rebeka zaś osądziła że nic jej nie pozostawało obecnie — jak pójść pocieszyć kochaną Amelkę.
— Do widzenia — rzekła — robiąc panu Józefowi ręką giest najprzyjaźniejszy — i stukając z lekka do drzwi pani Osborne.
Kiedy już drzwi się przymknęły, Jos padł na krzesło w sposób najtragiczniejszy — zaczął wzdychać i sapać jak miech kowalski.
— Surdut ten widać za ciasny dla pana — ośmielił się wtrącić Izydor, zwracając chciwe spojrzenie na czamarkę Josa.
Pan jego nic jednak nie słyszał; gdzież mu o surducie teraz było myśleć? Przesuwała mu się po głowie ułudna postać czarodziejki, na wspomnienie której tonął w szalonym zachwycie i dręczyły go zarazem wyrzuty sumienia, spostrzegał w oddali zazdrosnego Rawdona, z wąsami do góry ostro zakręconemi, pociągającego za cyngel straszliwych pistoletów pojedynkowych.
Na widok Rebeki zadrżało z obawy serce Emmy, aż się cofnęła mimowoli. Wczorajszy wieczór stanął jej w pamięci. Zapomniała o nim w nawale cierpień i zmartwienia; zapomniała o Rebece i o zazdrości w obec odjazdu Jerzego i niebezpieczeństw mu grożących. My sami nie chcieliśmy przerywać tajemnicy jej łez i boleści aż do chwili, kiedy bezczelna kokietka przerwała urok i otworzyła klamkę. Któż zdoła wypowiedzieć męczarnie długich samotnych godzin, jakie to biedne stworzenie spędziło w niemej modlitwie i gorzkich rozpamiętywaniach? Opowiadacze bitew, śpiewacy tryumfów wojennych — rzadko wspominają o przykrych takich szczegółach. Wśród hymnów zwycięstwa — zdobywcy nie chcą słyszeć jęku wdów i krwawego płaczu matek! Nigdy jednak słuszniejszej i boleśniejszej protestacji nie zaniesiono przeciw ponurej, krwią zbroczonej radości zwycięzców, jak niema to rozpacz młodej kochającej małżonki.
Na widok jasno zielonych, błyszczących oczu, wykwintnego stroju, zdającego się żartować z ogólnej obawy, na widok rąk, wyciągniętych do niej z kłamliwej przyjaźni współczuciem — mimowolny wstręt przejął Amelję. Słusznym gniewem zadrgało jej serce, krew uderzyła do lica, przedtem bladego jak śmierć — rzuciła na Rebekę ostre i zimne spojrzenie, aż jej rywalka wstrzymała się zadziwiona i zmieszana.
Chwilowa ta jednak niepewność trwała króciuteczko. Zbliżając się nagle do swojej ofiary, zawołała pieszczotliwie:
— Droga Amelko! wyglądasz bardzo cierpiąca. — Zmiłuj się — dla mojej spokojności powiedz co ci jest?
Amelja znowu się cofnęła. Pierwszy raz w życiu serce jej szczere i ufne nie chciało wierzyć oświadczeniu życzliwości i przyjaźni. Dreszcz przebiegł ją od stóp do głów.
— Rebeko, ty tutaj u mnie? — rzekła zimno i z godnością.
Spojrzenie i tych parę słów zaniepokoiły nieco Rebekę.
— Dostrzegła niezawodnie jak mi na balu wsadził liścik w bukiet — pomyślała. — Droga Amelko! — dodała głośno, spuszczając oczy — uspokój się, przyszłam... dowiedzieć się jak się masz, czy ci lepiej — kochanie?
— A ty, jak się masz? — odparła Amelja. — Zapewne jak najlepiej, bo ty nie kochasz swojego męża. Czyż przyszłabyś tutaj? Z twego powodu cierpiałam okropnie, a czy nie obchodziłam się zawsze z tobą jak z prawdziwą przyjaciółką?
— Prawda, prawda Ameljo — odrzekła Rebeka nie podnosząc czoła.
— W nieszczęściu czy nie znalazłaś we mnie siostry? Czy nie pierwsza podałam ci rękę kiedy nie miałaś rodziców, krewnych i przyjaciół, kiedy byłaś sierotą? Wspomnienia te, zamiast cię skłonić do współczucia, do szanowania przynajmniej mojego szczęścia domowego, skłoniły do szkodzenia mi, do podkopywania szczęścia mojego. Stanęłaś pomiędzy moją miłością a nim! Czemże ty jesteś że chcesz rozłączać to, co Bóg złączył? że chcesz mi wydrzeć serce męża? Czy sądzisz żeś go zdolna kochać tak prawdziwą i czystą miłością jak ja? Przywiązanie jego było dla mnie szczęściem całem, życiem całem, widziałaś o tem dobrze i usiłowałaś mi je wydrzeć. Wstyd i hańba tobie, Rebeko! Masz serce złe i zepsute! Wstyd ci przyjaciółko fałszywa, wiarołomna żono!
— Ameljo! biorę Boga na świadka że nie mam sobie nic do wyrzucenia względem mojego męża, jestem niewinną!
— Ach, Rebeko, zapytaj się własnego sumienia, a przekonasz się, że ci tej niewinności względem mnie nie przyzna! Jeżeli ci się nie udało, to musisz przyznać żeś usiłowała aby ci się udało.
— O niczem nie wie — pomyślała Rebeka nieco spokojniejsza.
— Jakiś głos tajemny szeptał mi w sercu że on przecież ujdzie twoich sideł, podstępów i zabiegów i wróci do mnie. Pewna byłam szlachetności jego serca, wierzyłam w jego miłość i odzyskałam ją...
Biedactwo wymówiło te słowa tak żywo i namiętnie że Rebeka nigdy jej przedtem w takiem uniesieniu nie widziała; oniemiała z zadziwienia.
Amelja mówiła dalej rzewnym głosem:
— Cóżem ci kiedy złego zrobiła żeś mi chciała koniecznie uwieść tego, którego kocham? Zaledwie do mnie od sześciu tygodni należy. Powinnaś była przynajmniej przez sam wstyd uszanować pierwsze dni naszego małżeństwa — a ty przeciwnie spieszyłaś się, żeby gwałtem zniweczyć moje szczęście! Teraz przyszłaś zapewne pastwić się nad moją boleścią. Dwa tygodnie najokropniejszych męczarni powinnyby mi były oszczędzić takiej ostatniej zniewagi!
— Ależ mój Boże! — zawołała Rebeka, w najniezręczniejszy sposób. — Czy tu kiedy u was moja noga postała?
— Nigdy, prawda; aleś mi męża za to oderwała od domu! Czy chcesz mi go jeszcze zabrać? Już go tu nie ma teraz już on daleko... Siedział właśnie na tej sofie, gdzie po raz ostatni rozmawialiśmy z sobą... Trzymał mnie na kolanach... Głowę oparłam na jego głowie... Modliliśmy się oboje... Tak — tutaj siedział i zabrano mi go... Teraz już on tak daleko, ale mi przyrzekł że wróci!...
— Wróci, kochana Emmy! — odparła Rebeka, ulegając mimowolnemu wzruszeniu.
— Patrz — zawołała Amelja — to jego szarfa! Prawda że ładnego koloru?
Zaczęła szarfę całować, opasała się nią i stanęła nagle nieruchoma jakby posąg marmurowy. Nie myślała już o gniewie, o zazdrości, ani nawet o obecności swojej rywalki. Wreszcie uśmiechnąwszy się na wpół, pogłaskała poduszkę, na której Jerzy przy niej w nocy spoczywał.
Rebeka nie mówiąc ani słowa wyszła z pokoju.
— Jak się ma Amelja? — zapytał Jos — sapiąc jeszcze w fotelu.
— Zastałam ją bardzo cierpiącą — odrzekła Rebeka — trzeba żeby ktoś ciągle czuwał nad nią.
Wyszła potem zamyślona, i mimo najczulszych próśb Josa nie przyjęła zaproszenia na objad. Opuszczając Amelję pani Crawley spotkała majorowę O’Dowd, w której duszę kazania dziekana nie zdołały wlać spokoju. Nienawykła do objawów grzeczności ze strony pani Crawley, bardzo się zdziwiła kiedy się Rebeka zbliżyła mówiąc że biedna, kochana pani Osborne niebezpiecznie zachorowała, że prawie szaleje ze zmartwienia, że zresztą byłby to dobry uczynek ze strony pani O’Dowd gdyby ją poszła pocieszyć.
— Mam dosyć własnych zmartwień — odparła poważnie majorowa — a biedna Amelka nie musi bardzo pragnąć niczyich odwiedzin. Jednakże — jeśli jest tak niebezpiecznie chorą, jak pani powiadasz, i jeżeli pani zajęcia, mimo tylu zapewnień że ją tak kochasz serdecznie, nie dozwalają zostać jej przy niej — zobaczę co będę mogła uczynić. Najniższa sługa pani mojej.
Po tych słowach dama w turbanie z lekka skinąwszy głową — oddała ukłon pani Crawley, której towarzystwa wcale sobie nie życzyła.
Bekky z uśmiechem na ustach — zatrzymała się spoglądając na obchodzącą majestatyczną majorowę. Nareszcie nie mogła wytrzymać i rozśmiała się na głos, gdy majorowa cisnęła na nią z boku jakby strzałę Parta, ostatnie, przeszywające spojrzenie.
— Wesoła, nader wesoła to osóbka — mruczała Peggy. Od zmartwienia i płaczu nie będą jej nigdy bolały oczy — to — pewna.
Weszła szybko do mieszkania pani Osborne.
Biedna Amelja jeszcze stała przy łóżku — tak jak ją zostawiła Rebeka. — W obłędzie cierpienia nie usiadła. Pani majorowa, energiczniejszego i silniejszego ustroju usiłowała, o ile potrafiła, pocieszyć młodą przyjaciółkę.
— Moje dziecko, moja Amelko, nieco odwagi! — odezwała się łagodnie. — Nie trzeba żeby cię zastał tak cierpiącą gdy powróci po zwycięstwie naszych. Nie ty jedna, moje dziecko, znajdujesz się dzisiaj w Brukseli, której los w ręku Boga!
— Niestety! — odparła Amelja — brak mi już sił i odwagi!
Miała świadomość swojej słabości; obecność jednakże energiczniejszej kobiety pokrzepiła ją znacznie. Wstrzymywała się od płaczu, nie chcąc wobec swojej przyjaciółki odgrywać roli zmartwionej. Poczciwe te dwie kobiety przez cały przeciąg czasu, z sobą spędzonego, sercami ciągle towarzyszyły pułkowi, i marząc o krwawym dalekim boju, niepokoiły się ciągle. Obawa, modlitwy, życzenia, niespokój — oto dola kobiet podczas bitwy! Wojna nie wybiera, wymaga podatku od obu płci: od mężczyzn żąda krwi, od kobiet łez.
O w pół do trzeciej zaszedł wypadek wielkiej wagi dla pana Józefa, gdyż tyczył się objadu. Śmierć mogła o kilka mil krwawe żniwo sprzątać, on jednak nie tracił ani jednego kąska. Udał się sam do Amelji w nadziei że ją skłoni aby raczyła zasiąść do objadu. Użył wszelkich zasobów gastronomicznej wymowy.
— Chodź, moja droga, chodź! Zupa wyśmienita! Chodź Emmy! Cóż u licha, nieco odwagi!
Pocałował ją w rękę.
Od wielu lat, nie wyjmując nawet dnia ślubu, nigdy się dla niej nie okazał tak czułym.
— Dziękuję ci za twoją poczciwość, kochany Józiu — odparła — wszyscy dziś są niesłychanie łaskawi na mnie, i niesłychanie ci wdzięczną jestem za twoje poczciwe serce. Dzisiaj jednak nie mogę wyjść z pokoju.
Zapach zupy tak przyjemnie połechtał powonienie pani majorowej O’Dowd, że ofiarowała się natychmiast służyć za współbiesiadniczkę panu Józefowi. Zasiedli oboje do stołu.
— Dzięki Bogu wszechmocnemu że nas raczył, obdarzyć wybornym rosołem — odezwała się uroczyście majorowa.
Myślała wtedy o swoim zacnym małżonku, nacierającym na czele dzielnych wojowników.
— Biedne dzieciaki, nie będą dziś jedli dobrego obiadu! dodała z westchnieniem; następnie zjadła talerz zupy z rezygnacją nader filozoficzną.
Odwaga Josa rosła w miarę ilości mięsa, jaką pożerał. Przy końcu objadu, pragnąc wypić za zdrowie pułku, kazał przynieść szampana.
— Łaskawa pani O’Dowd — odezwał się z grzecznym ukłonem — pozwól pani że każę Izydorowi napełnić szklankę pani majorowej. Wypijmy za zdrowie majora i dzielnego pułku!
Nagle Izydor zadrżał, majorowa opuściła nóż i widelec. Przez otwarte okno dały się słyszeć jakby dalekie grzmoty, ciągle się powtarzające.
— Co to znów, cymbale! — zagadnął Jos — Nalewaj nam prędzej! — Czy pan nie słyszy? — odpowiedział Izydor biegnąc do okna.
— Boże zmiłuj się nad nami! — zawołała pani O’Dowd — to armaty! — i pobiegła za Izydorem do okna.
W sieniach i oknach wszystkich domów ukazywały się blade i niespokojne twarze, a po ulicach miasta snuły się tłumy milczące i posępne.






  1. Piwo brukselskie.
  2. Przedmieście, rezydencja królewska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.