Targowisko próżności/Tom III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Jerzy wyrasta na wielkiego człowieka
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X.
Jerzy wyrasta na wielkiego człowieka.

Młody Osborne prowadził życie książęce w domu swego dziadka w Russel Square. Przyszły spadkobierca znacznego majątku zajmował dawny pokój swego ojca. Powierzchowność Żorza, pańska postawa, skłonność do elegancji zjednały mu sympatje dziadka. Pan Osborne z dumą spoglądał na wnuka, jak niegdyś patrzał na syna.
Jerzy rósł otoczony zbytkiem, o jakim rodzice jego nigdy nie mieli nawet wyobrażenia. Interesa handlowe pana Osborn’a coraz świetniejsze przynosiły zyski, a stąd znaczenie jego i kredyt w City wzrastał z każdym rokiem. Z początku był bardzo kontent że mógł umieścić wnuka w jednym z lepszych Zakładów, dziś już to mu nie wystarczało i kupił dla młodego Żorza stopień wojskowy. Ale główną myślą staruszka, marzeniem, do któregoby wzdychał, było widzieć wnuka prawdziwym dżentelmenem. Tworząc projekta, sięgające w przyszłość Zorza, widział go już nieraz wpływowym członkiem parlamentu, kto wie... baronem może. Widzieć wnuka, jeszcze przed śmiercią, na drodze zaszczytów, było najgorętszem pana Osborn’a życzeniem.
Przed kilku laty jeszcze często odzywał się z pogardą o tych gryzipiórach i molach książkowych, o tych pedantach, ogłupiających młodzież greką i łaciną, o tych pseudo-mędrcach, których pierwszy lepszy kupiec angielski mógłby zakupić tuzinami; dziś już zupełnie inaczej mówił; wychwalał szumnie studja klasyczne i patetycznie utyskiwał na brak starannego wychowania, jakie za jego czasów młodzieży dawano.
Przy objedzie dziadek zwykle zapytywał wnuka oto, co w ciągu dnia uczył się lub czytał. Żywo się zajmował wszystkiem, cokolwiek malec prawił mu o naukach, starał sie zawsze okazać że nic mu obcem nie było, i zdradzał się nieraz grubą niewiadomością, co w oczach wnuka nie dodawało dziadkowi powagi i nie podnosiło szacunku dziecka dla niego. — Z przenikliwością dzieciom właściwą Żorż prędko osądził, że dziadunio jest wielkim osłem; ujeździł go też łatwo tak że robił z nim co mu się podobało, i nie miał dla niego zbyt wiele szacunku; bo jakkolwiek skromne było pierwotne wychowanie Żorża, rozwinęło ono w nim pewność siebie i pogardliwe lekceważenie drugich, daleko więcej aniżeli tego dokazaćby mogły marzenia i plany jego dziadka. Bo czyż nie był on wychowany przez czułą i kochającą matkę, której całe życie było zaparciem się samej siebie, poświęceniem wszystkiego egoistycznym zachciankom syna?
Jeżeli łatwo było dziecku zawładnąć matką, obdarzoną z natury słodkim charakterem i dla wszystkich uległą, tem snadniej mu poszło z ociężałym dorobkowiczem, którego próżność tylko głupocie jego dorównać mogła. Żorż prędko zrozumiał że może tu despotycznie panować i wszystkiem rządzić, bo gdyby się był nawet na tronie urodził, to nie umianoby mu więcej pochlebiać i staranniej zarozumiałości w nim rozwijać.
Podczas kiedy biedna matka tęskniła i opłakiwała ciężkie rozłączenie z dzieckiem, malec wśród rozrywek i przyjemności nie czuł bynajmniej braku matki. Jeśli się wam kiedykolwiek zdarzy widzieć płaczące dzieci, przy oddawaniu ich do szkół, nie przypisujcie tych łez jakiemuś smutkowi i tkliwej tęsknocie, moji łaskawi czytelnicy, ale raczej obawie nudów i pracy.
Tak więc mały Źorż upojony był zbytkiem i przyjemnościami, jakich mu duma i pieniądze pana Osborn’a dostarczać nie przestawały. Stangret miał rozkaz kupienia dla panicza najpiękniejszego kucyka, nie zważając zupełnie na cenę. Żorż prędko nauczył się jeździć konno, a kiedy był pewny siebie, trzymał się mocno na siodle i umiał śmiało sadzić przez rowy i barjery, harcował w Regent’s-Parku i Hyde Parku, mając za sobą grooma Marcina. Stary Osborne coraz rzadziej bywał w City; zostawiając kierownictwo interesów młodszym swoim wspólnikom, wyjeżdżał często z córką tam, gdzie cały świat modny używa świeżego powietrza a wskazując na Żorża, który z miną dżentelmena kłusował obok powozu, mówił do córki:
— Patrz no, proszę cię!
Potem uśmiechał się, czerwieniał z zadowolenia i wychylał rękę przez okno powozu żeby przyklaskiwać zręczności małego jeźdźca. Mistress Fryderyk Bullok, druga ciotka Żorża, wyjeżdżała tam codzień swoim powozem z malowanemi na drzwiczkach herbami. Z okien powozu wyglądały trzy jakby kauczukowe główki małych Bullocków, najeżone mnóstwem piór i wstążek, w głębi siedziała matka rzucając pełne nienawiści spojrzenia na synowca, obok nich przejeżdżającego w kapeluszu na bakier, z miną pyszną jak gdyby już był członkiem parlamentu.
Żorż miał zaledwie jedenaście lat a już nosił buty z wykładanemi cholewami jak dorosły mężczyzna. Ostrogi miał pozłacane, szpicrutę z takąż rękojeścią, szalik przypięty djamentową szpilką i kozłowe rękawiczki z najlepszej fabryki londyńskiej pochodzące. Matka dała mu dwa gustowne szaliki na szyję i poszyła mu bardzo ładnie koszule jego cyfrą oznaczone; ale kiedy nasz mały elegant przyszedł odwidzić biedną wdowę, miał na sobie o wiele cieńsze od tamtych i piękniejsze koszule, z dużemi brylantowemi spinkami na przodzie. Żeby się pozbyć co prędzej skromnego upominku matki, miss Osborne darowała go stajennemu chłopakowi. Amelja usiłowała wmówić w siebie że ta zamiana była jej przyjemną, ale jakże mogło być inaczej? Czyż Żorżowi nie było z tem lepiej?
Amelja miała małą sylwetkę syna, za szylinga zrobioną, którą powiesiła nad swojem łóżkiem obok znanego już nam portretu. Pewnego dnia, kiedy tentent galopującego konia zaciekawił mieszkańców ulicy Brompton, podziwiających kostjum i postawę jeźdźca, Żorż, dumny sprawionem przez siebie wrażeniem, wszedł do mieszkania matki, wyjął z kieszeni piękne safjanowe pudełko i położył przed nią.
— Ja sam kupiłem to za swoje pieniądze, kochana mamo — powiedział — bo myślałem że ci to zrobi przyjemność.
Amelja otworzyła pudełko i wydała okrzyk podziwu i radości. Objęła głowę syna obu rękami i obsypała go czułemi pocałunkami. Była to misternie wykonana miniatura Zorża, która jednakże w przekonaniu matki o wiele gorszą była od oryginału. Dziadek chciał koniecznie mieć portret wnuka swego, zrobiony pędzlem artysty, którego wystawione u kupca obrazy zwróciły jego uwagę. Zorż mając zawsze pełne kieszenie poniędzy, zapytał malarza o cenę drugiego portretu na upominek dla matki, za coby własnemi zapłacił pieniądzmi. Artysta, ujęty szlachetną myślą dziecka, zrobił mu kopję za bardzo przystępną cenę. Stary Osborne dowiedziawszy się o tem, był w takiem uniesieniu dla wnuczka, że dał mu dwa razy tyle pieniędzy co minjatura kosztowała.
Ale to uniesienie dziadka było niczem w porównaniu z szczęściem Amelji. Ten dowód przywiązania synowskiego napełnił ją przekonaniem że nie ma dziecka któreby dobrocią serca synowi jej dorównać mogło. Już myśl ta sama dała jej kilka tygodni szczęścia. Wieczorem zasypiała kładąc minjaturę pod poduszkę; a któż policzy łzy, któremi ją codzień skrapiała, modlitwy i westchnienia, które do nieba zasyłała trzymając ukochany wizerunek w ręku. Jakże mało było potrzeba do obudzenia w jej sercu wdzięczności dla tych, których kochała! Od chwili rozłączenia się z synem nigdy jeszcze Amelja nie doznawała takiego szczęścia, tak żywej radości!
W krótkim przeciągu czasu Zorż nabrał manjer prawdziwego dżentelmena: przy objedzie nalewał wina swoim sąsiadkom, a sam wychylał kieliszki szampana z takim animuszem, że dziadek był w zachwyceniu patrząc na niego.
— Czy widziałeś pan kiedy podobnego chłopca? — mówił stary trącając łokciem swego sąsiada. — Na honor nie brak mu nic więcej jak brzytwy i faworytów; wszakże to skończony dżentelmen.
Przyjaciele pana Osborne nie byli może tak jak on zachwyceni sprytem i przymiotami chłopca. Pan Coffin me bardzo był kontent z nagłego przerywania mu opowiadań w najefektowniejszych miejscach przez małego Żorża. Pułkownik Fogny, rozmarzony winem i chwiejący się na nogach, nie znajdował żadnej przyjemności kiedy Żorż potrącał go silnie i zmuszał do chwytanią się za stoły lub inne sprzęty. Mistress Toffy nie była również zbyt wdzięczną małemu, kiedy trącając ją w łokieć wylewał cały kieliszek czerwonego wina na żółtą atłasową suknię, i zanosił się potem od śmiechu na widok plam jakie wystąpiły na atłasie. Najwięcej darować mu nie mogła że obił jej trzeciego synka, rokiem od siebie starszego, który w dzień jakiegoś święta przyszedł z matką do Russel-Square. Pan Osborne przeciwnie, był bardzo dumny z tego zwycięstwa; dał nawet dwie gwineje wnukowi, obiecując mu tyleż za każde obicie starszego od siebie przeciwnika. Nie potrafilibyśmy określić dokładnie co pan Osborne widział tak chlubnego w tych walkach na kułaki, zdawało mu się jednak — sam dobrze nie wiedział dla czego — że dzieci nabierają tym sposobem śmiałości, i że jednym z głównych celów wychowania jest nauczyć młodzieńca zmuszać drugich do uległości i do poddania się jego woli. W takim to duchu — ze smutkiem wyznać potrzeba — wychowywano zawsze młodzież w Anglji.
Zachęcony pochwałami po zwycięstwie odniesionem nad małym Toffy, Żorż starał się częściej o nowe trofea. Razu jednego chłopiec piekarza wyśmiewał się z niego kiedy wystrojony podług ostatniej mody przechadzał się z widoczną chęcią zwrócenia na siebie powszechnej uwagi. Nasz mały elegant zdejmuje z siebie natychmiast piękne ubranie, oddaje je synowi pana Todd, jednego ze wspólników Osborn’a i występuje do walki. Na nieszczęście los mu tym razem nie dopisał wcale, bo dostał okropne cięgi, i wrócił do domu z podbitem okiem, z nosem zakrwawionym i w całkiem podartej koszuli. Potem powiedział dziadkowi że walczył z olbrzymem, a biedną matkę strasznie przeraził przesadnem opowiadaniem szczegółów tej bitwy.
Młody Todd był wielkim przyjacielem Żorża, dla którego przejęty był głębokiem uwielbieniem. Obadwa mieli jednakowe upodobania w przewracaniu koziołków, w figlach, łakociach; niezmiernie lubili przy tem chodzić do teatru z Rawsonem, służącym pana Żorża, a ztamtąd wstępować na lody do pobliskiej cukierni.
Wszystkie teatra londyńskie a nawet imiona aktorek znali doskonale; na drugi dzień po każdem teatralnem przedstawieniu powtarzali toż samo widowisko swoim towarzyszom. Często się zdarzało że Rawson, człowiek wzniosłej duszy, częstował swoich paniczów po teatrze kilkoma tuzinami ostryg i kieliszkiem jakiegoś likieru, żeby panicze lepiej spali. Wprawdzie Rawson nie tylko nic na tem nie tracił, ale nawet zyskiwał cokolwiek, dzięki wspaniałomyślności swego młodego pana.
Najpierwszy krawiec, używany przez całą arystokratyczną młodzież, miał zaszczyt ubierania od stóp do głów pana Jerzego; pan Osborne mógł sam przestawać na tych miejskich partaczach — jak ich nazywał — ale nie chciał ich dla swego wnuka używać. Oświadczono zatem wielkiemu krawcowi żeby nie zważał na cenę, byleby wszystko było w najlepszym gatunku i doskonale zrobione. W jednej chwili napełniły się szafy garderobą pana Jerzego; nic tam nie brakowało: białe kamizelki pikowe i kaszmirowe na bale i wieczory, czarne aksamitne na objady, szlafrok kaszmirowy na rano etc. Żorż przychodził codzień na objad wystrojony jak prawdziwy dżentelmen, według wyrażenia pana Osborn’a. Służący, wyłącznie jemu oddany, pomagał mu ubierać się, leciał spiesznie na każdy odgłos dzwonka, i przynosił mu listy na srebrnej tacy.
Po śniadaniu Żorż leżał więcej niż siedział w fotelu w jadalnej sali i czytał Morning Posta jak człowiek zupełnie skończony.
— Ależ co klnie to klnie; jak rąbnie to jakby siekierą; mówili słudzy do siebie, podziwiając tak wcześnie nabytą wprawę młodego panicza.
Ci, którzy pamiętali ojca jego, mówili że zupełnie był do niego podobny. Żywy i lubiący rozkazywać, młody Żorż trząsł całym domem.
Wychowanie młodego Osborn’a było powierzone pedantowi, utrzymującemu w pobliżu „Zakład gdzie młodzież z szlacheckich rodzin przygotowywano do uniwersytetów, do parlamentu i innych wyższych zawodów; gdzie kary cielesne, poniżające naturę ludzką i używane jeszcze w Zakładach wychowawczych według dawnego systemu urządzonych, były zupełnie zniesione; oprócz tego młodzi ludzie znajdowali w rzeczonym Zakładzie troskliwą opiekę, jaką tylko w rodzinie znaleść można.“ Oto był system, według którego wielebny Lawrerce Veal Bloomsbury, kapelan hrabiego Bereacres, wspólnie z swoją małżonką, wychowywali młodzież ich pieczy powierzoną.
Po wielu zabiegach i ogłoszeniach, kapelan i jego dostojna połowica znaleźli jednego czy dwóch uczniów; cena pensji była bardzo wysoka, wszyscy więc przypuszczali że wygody, jakiemi ich otaczano, były odpowiednie. Był tam młody Indjanin miedzianej cery z kędziorami podobniejszemi do kądzieli jak do włosów, zawsze starannie ubrany, chociaż nikt nie przychodził nigdy go odwidzać. Moglibyśmy także wymienić dwudziesto trzy letniego niedźwiadka, zaniedbanego zupełnie, powierzonego państwu Veal do okrzesania dostatecznego, ażeby mógł wejść na salony wielkiego świata. Byli tam jeszcze dwaj synowie pułkownika Rangles, zostającego w służbie czynnej w Indjach. Taki był skład młodzieży zostającej w Zakładzie pana, Veal kiedy Żorż powiększył to szczupłe grono.
Młody Osborne przepędzał dzień tylko na pensji. Rano przychodził pod eskortą swego przyjaciela Rawsona, po południu zaś — jeżeli była pogoda — groom przyprowadzał mu konia wierzchowego. Dziadek Żorża był uważany na pensji jakby drugi Krezus; posądzano go o posiadanie olbrzymiej fortuny, Pan Veal nie opuszczał żadnej zręcznyści żeby o tem często nie nadmieniać Żorżowi, który — jak mówił — jest przeznaczony do zajęcia wysokiego w świecie stanowiska, a tem samem powinien uległością i posłuszeństwem sposobić się do pełnienia w przyszłości ciężkich obowiązków względem społeczeństwa. Posłuszeństwo bowiem w młodości — mówił pan Veal najlepiej może uzdolnić człowieka do rozkazywania w wieku dojrzalszym, dla tego właśnie pan Veal prosił na wszystko Żorża żeby nie przynosił już więcej na pensję pierników, działających szkodliwie na żołądki braci Rangles, którzy mają dostateczne pożywienie przy stole mistress Veal, w zdrowe pokarmy obfitującym.
Pod względem naukowym, Tarcza Minerwy (pan Veal tak nazwał swój Zakład), był najdoskolnalszą kombinacją zabawy i pożytku. Wszystkie nauki były tam wykładane z najgłębszemi poglądami wyczerpującemi całą skarbnicę wiedzy ludzkiej. Pan Veal miał demonstracyjny przyrząd do uzmysłowienia ruchu ciał niebieskich, wieżę do robienia spostrzeżeń astronomicznych, machinę elektryczną, laboratorjum chemiczne, bibljotekę złożoną z najlepszych dzieł starożytnych autorów, oprócz tego teatr i inne zabawy, urządzone dla młodych ludzi kształcących się w Zakładzie, Pan Veal prowadził często młodzież do British Muzeum, gdzie przy zabytkach starożytności lub przy okazach historji naturalnej wysypywał taki zasób wiadomości naukowych, że cała publiczność ciekawie gromadziła się — jak mówił — około niego, a w samym Bloomsbury uważano go za niewyczerpane źródło mądrości.
Kiedy mówił, co się panu Veal bardzo często zdarzało — używał najwyszukańszych wyrażeń, których nie każdy nawet dykcjonarz dostarczyć może. Bo pan Veal trzymał się tej zasady że dźwięczne, wspaniałe i szumne epitety nie kosztują więcej jak najpospolitsze i zużyte wyrazy.
Kiedy Żorż z domu na pensję przychodził, pan Veal przemawiał do niego temi słowy naprzykład:
— Uważałem wracając do mego domowego ogniska z konferencji, na której starałem się skierować władze intuicyjne mojej inteligencji do exegezy scjentyficznej u mego dostojnego przyjaciela doktora Rokail, znakomitego archeologa, uważałem — powiadam — że z okien pomieszkania czcigodnego dziadka pańskiego tryskały świateł strumienie, zdradzające uroczystość dnia świątecznego. Czy wolno mi, nie oddalając się od prawdy wnosić z tych objawów że pan Osborne dnia wczorajszego zgromadził, pod wspaniałem sklepieniem swoich salonów, najprzedniejsze kwiaty genjalnych umysłów naszej epoki?
Żorż umiejąc dosyć zręcznie naśladować sposób mówienia pana Veal, odpowiedział że przenikliwość strumieni światła, jakiem pan Veal był od natury obdarzony nie pozwalała mu nigdy oddalać się od prawdy.
— Pewny jestem że zaproszeni, którzy mieli zaszczyt łamać chleb gościnności przy stole pana Osborn’a byli nasyceni obfitością, wykwintem i przewybornym smakiem mile łechtającego podniebienie jadła. Ja mam prawo mówić o tem, ja, który również podobnego dostąpiłem raz honoru. Jednakże, panie Osborne, pan przybywasz dziś cokolwiek za późno, i to już nie pierwszy raz naraziłeś się pan na tę wymówkę. Otóż powiedziałem, moi panowie, że pan Osborne nie osądził mnie niegodnym uczestniczenia we wspaniałej uczcie, jakkolwiek w gronie amfitrjonów miałem szczęście zbliżyć się do najszlachetniejszych mężów kuli ziemskiej. Mógłbym w tej liczbie wymienić mego przyjaciela i pana czcigodnego Jerzego, hrabiego Bareacres, a otwarcie wyznać mogę że uginające się od srebra, jadła i napojów stoły angielskiego kupca niemniej świetny przedstawiały widok dla oka, jak bogato zastawione stoły najszlachetniejszego z lordów, bo nic nie może wyrównać sutemu przyjęciu i nieograniczonej gościnności szanownego dziadka pańskiego. Panie Bluck, chciej pan objaśniać dalej ustęp Futropjusza, którego tłumaczenie zostało przerwane przybyciem wielmożnego Osborn’a.
Oto ów wielki człowiek, któremu powierzono wychowanie młodego Żorża. Amelja nie rozumiała ani słowa z górnolotnych jego frazesów, ale miała wysokie wyobrażenie o jego rozumie i nauce. Biedna wdowa starała się zaprzyjaźnić jak najprędzej z panią Veal; nie było dla niej większego szczęścia jak być na pensji kiedy Zorż przychodził, albo odebrać mały różowy bilecik z napisem Athene, zapraszający uczniów, rodziców i przyjaciół na tak zwane conversazioni mistress Veal, które raz na miesiąc odbywały się przy cienkiej i jasnej herbacie, obok głębokich i ciemnym poglądów naukowych światłej prelegentki.
Amelja skwapliwie korzystała z każdego różowego biletu, nie zważając nigdy na deszcz i słotę, bo widok syna wszystko jej sowicie wynagradzał. Nieraz wychodząc od mistress Veal rzucała się jej na szyję ze łzami w oczach, tak była przejęta wdzięcznością za chwilę pełnego szczęścia w domu pani Veal spędzone. Kiedy już młody Żorż znikł pod skrzydłami swego stróża Rawsona, biedna wdowa udawała się dopiero aż do swego oddalonego domku w Brompton.
Pod kierunkiem tak wszechstronnie uczonego człowieka umysł Żorża musiał się szybko rozwijać i potężnieć, jeżeli sądzić mamy z zaświadczeń tygodniowych, regularnie panu Osborn’owi udzielanych. Przy każdym z dwudziestu szumnie nazwanych odłamów wiedzy ludzkiej, oznaczony był stopień ucznia na wymienionem przez nas świadectwie. Z greckiego naprzykład Jerzy był wykazany aristos, z łaciny optimus, z francuskiego trés bien; i tak dalej w innych przedmiotach. Przy końcu roku szkolnego Jerzy otrzymywał w nagrodę pilności i postępu w naukach książeczkę ze złoconemi brzegami i sakramentalnym wyrazem Athene na okładce i z napisem łacińskim kompozycji profesora. Wprawdzie tego zaszczytu dostąpił każdy z kolegów Żorża, zacząwszy od młodego Szwartz’a, kreola z wełniastą czupryną, i szwagra szanownego pana Mac Mull, aż do niezdolnego Bluck’a, a nawet wyżej wspomnianego ucznia imieniem Todd.
Ojciec Todd był niejako wasalem rodziny Osborn’ów. Dawniej komisant, później wspólnik pana Osborna, słusznie za kreaturę tego ostatniego był uważany. Stary Osborne trzymał do chrztu małego Todd, który przyjął później nazwisko Osborne Todd i zasłynął jako lew modnych salonów. Miss Osborne była matką chrzestną Marji Todd, której dawała co roku książki do nabożeństwa, broszury, wiersze pobożne i inne równie szacowne upominki. Od czasu do czasu miss Osborne zabierała do swego powozu dzieci Todd i wywoziła je na spacer, a kiedy były chore, to posyłała im z Russel-Square galarety, konfitury i inne łakocie. Mistress Todd posiadała piękny talent wycinania papierowych ozdób, rodzaju frendzli do obwijania kości w kotletach lub w baraniej pieczeni, umiała przytem wyrzynać różności z marchwi, brukwi i buraków róże i inne kwiaty, mile bawiące oko. Tak uposażona od natury pani Todd poświęcała swoje zdolności na usługi miss Osborne w dni wielkich proszonych objadów, ale nigdy do głowy jej nawet nie przyszło upomnieć się o miejsce przy festynowym stole. Jeżeli zdarzyło się czasem że ktoś z zaproszonych nie przyszedł i było miejsce próżne, to już w ostatniej chwili pan Todd służył na pewno do zapełnienia tej luki.
Wieczorem mistress Todd i córka jej Marja, ubrane o ile mogły najstrojniej, zwykle czekały już w salonie ukazania się miss Osborne na czele żeńskiego legionu, poczem Marja Todd siadała do fortepianu i bawiła część towarzystwa aż do powrotu panów z sali jadalnej. Biedna Marja Todd! Ile trudów, ile mozolnej pracy kosztowały ją owe sonaty i warjacje, nim przed publicznością popisywać się niemi mogła!
Zdawało się że Żorż wszystkich ujarzmił, bo krewni, przyjaciele i słudzy ulegali ślepo woli małego tyrana. Rola nie przykrzyła się dziecku tak jak nie dolega i wielu starszym osobom: Żorż lubił bardzo rozkazywać; ale któż wiedzieć może czy to nie była wada dziedziczna?
W Russel-Square każdy był najniższym sługą pana Osborn’a, a pan Osborne był najniższym sługą Żorża. Swobodne manjery chłopca, pewność siebie w sądzeniu dzieł naukowej treści, podobieństwo uderzające do ojca, to wszystko jednem słowem przejmowało dziadka jakiemś wypowiedzianem uczuciem strachu a wnuczkowi zapewniało samowładne panowanie nad całym domem. Starzec uczuł nieraz zimny dreszcz wywołany bądź ruchem, bądź tonem Żorża, który mu się wydawał żywym obrazem syna. Pobłażliwość dla wnuka zatarła w nim zupełnie nieubłaganą surowość dla syna. Nie było rzeczy którejby Żorż z łatwością od dziadka nie otrzymał. Pan Osborne wylewał swoją żółć na na biedną córkę, która już weszła niezaprzeczenie w stadjum starej panny: dla Żorża, przeciwnie miał zawsze uśmiech na ustach, nawet kiedy się chłopiec na śniadanie spóźnił.
Z ciotką Żorż nie miał również żadnej trudności; czy mu chodziło o wydobycie słoika konfitur z szafy szczelnie zamkniętej, czy o posiadanie jakiejś farby trzymanej w pudełku — za pomocą której miss Osborne zachować chciała taką samą świeżość jak za owych czasów kiedy brała lekcje malarstwa u pana Smee — Żorż umiał sobie zawsze poradzić, a jak tylko raz miał żądamy przedmiot w ręku, nie myślał więcej o ciotce.
Z przyjaciół Żorż miał dawnego przełożonego pensji, który mu dosyć pochlebiał i kolegę starszego od siebie, ale któremu można było ciosać kołki na głowie. Mistress Todd zostawiała go zawsze samego z piękną ośmioletnią córeczką, Różą Jemima i mawiała często:
— Oni są dla siebie stworzeni, bo to byłaby śliczna para! A kto wie co jeszcze z tego być może?
Te uwagi pogrążały w głębokie marzenia zapobiegliwą matkę, o tyle przytem ostrożną, że nigdy z niczem podobnem nie odezwała się w Russel-Square.
Drugi dziadek Żorża, ojciec jego matki, starzec nieszczęściami złamany, poddawał się podobnie despotyzmowi wnuczka; bo jakże tu nie uszanować młodego dżentelmana tak pięknie wystrojonego i mającego groom’a na swoje rozkazy. Zresztą ucho Żorża było już dobrze oswojone z najzjadliwszemi sarkazmami miotanemi przez p. Osborn’a na John’a Sedleja, którego tamten był zawziętym nieprzyjacielem. Pan Osborne mówiąc o Sedleju nazywał go bankrutem, starym obdartusem, kominiarzem; nie można zatem dziwić się że młody Żorż nie miał szacunku dla człowieka, o którym w tak pogardliwy sposób przy nim się odzywano. W kilka miesięcy po zamieszkaniu Żorża w domu ojczystego dziadka, mistress Sedley umarła. Stosunek pomiędzy babką i wnukiem nie był nigdy zbyt czuły, strata więc ta nie dotknęła młodego chłopca. Ubrany w nowe żałobne suknie, przyszedł do matki żaląc się że nie może być w teatrze, dokądby z wielką poszedł ochotą.
Amelja jak zwykle tak i w ostatniej chorobie matki dawała dowody zapomnienia o sobie — poświęcenia dla drugich. Potrzeba być kobietą żeby w całej pełni zrozumieć z jakich boleści i z jakich poświęceń składa się życie kobiety! Przy naszej mniemanej wyższości umysłowej my mężczyźni nie wytrzymalibyśmy setnej części ciężkich prób, przez jakie te anioły z rezygnacją przechodzą. Uległość ciągła i wyrzeczenie się siebie bez oczekiwania nagrody, dobroć i łagodność niezachwiana w obec nieugiętej surowości, cierpliwość, przywiązanie i troskliwe starania około tych, przez których najwięcej cierpią — oto są ciche przymioty, które grubą niewdzięcznością tym nieszczęśliwym istotom najczęściej dopłacamy. Ileż to razy spokój pozorny, a nawet uśmiech wymuszony, pokrywa serce krwawą boleścią rozdarte!
Przez cały czas choroby matki Amelja nie odstępowała jej chyba tylko dla zobaczenia Żorża; ale i te krótkie chwile nieobecności gorżko chora wyrzucała jej. Biedna staruszka była za dni szczęśliwych czułą i wyrozumiałą matką; dziś niedostatek i nieszczęścia zmieniły jej usposobienie; ale ani zły humor, ani cierpkość i niecierpliwość nie zmniejszały przywiązania i poświęcenia Amelji. Przykrości, doznawane od chorej matki, odrywały niejako myśl Amelji od innych cierpień które jej dolegały. Na wszystkie skargi lub niecierpliwe narzekania chorej Amelja miała zawsze słowo pociechy, które tylko w czystem i kochającem sercu znaleść można. Co chwila podnosiła matkę, poprawiała poduszki zawsze źle dla chorej ułożone, i przyjmowała niezasłużone wymówki z niczem niezrównaną słodyczą. Nakoniec zamknęła matce oczy które przez tyle lat z taką czułością na nią patrzyły.
Teraz biedna Amelja przelała swoje najtkliwsze u czucia na osieroconego ojca, który już został sam jeden na świecie. Żona, dobre imię, majątek — wszystko było już dla niego bezpowrotnie stracone, Jedyną podporą upadającego na duchu i siłach starca, była córka, która otaczając go najczulszemi staraniami, ani na chwilę nie odstępowała. Zbytecznem sądzimy opisywać jej troskliwość i poświęcenie: ci, co kochać umieją, zapełnią w wyobraźni niedostatki naszego obrazu.
Pewnego dnia, kiedy uczniowie pana Veal znajdowali się w klasie, a kapelan hr. Bereacres gubił się w zawikłanych okresach swojej wymowy, piękny powóz zatrzymał się przed bramą obok znanego nam posągu Athene. Posługacz miejski opuścił stopień i otworzył drzwiczki powozu, z którego dwóch panów wysiadło. Bracia Rangles poskoczyli do okna, myśląc że może pana z Bombay przyjechał; dwudziesto kilko letni uczeń — który się właśnie pocił nad ustępem Eutropiusza — pobiegł przyłożyć nos swój do jednej z szyb w oknie mówiąc do kolegi:
— Patrz no, patrz; jeden tłusty a drugi chudy.
Młotek ruchomy do drzwi przytwierdzony wstrząsł ścianami domu, wydając huk do grzmotu podobny. Nowoprzybyli wzniecili ogromną ciekawość w całej klasie; nawet kapelan starał się odgadnąć czyby to nie byli ojcowie nowych uczniów; co zaś do naszego Żorża, ten był uszczęśliwiony że miał jakikolwiek pretekst do zamknięcia książki.
Służący szkolny miał rozkaz nie otwierania drzwi inaczej jak w liberji; kilka minut zatem minęło nim przywdział wytarty surdut z mosiężnemi czerwonego koloru guzikami, i wszedł do klasy oznajmując że jacyś panowie chcą widzieć pana Osborna. Profesor był od rana zagniewany na Żorża, którego strofował za strzelanie w klasie pukawkami z prochem, ale niespodziewana wizyta nieznajomych gości wróciła mu dobry humor i pogodny wyraz twarzy.
— Panie Osborne — powiedział uroczyście — pozwalam panu wyjść do tych panów, którzy przyjechali tu powozem. Oświadczysz pan im wyrazy głębokiego uszanowania odemnie jak również od mistress Veal.
Żorż wyszedł do pokoju, w którym przyjmowano gości, i swoim zwyczajem zmierzył nowoprzybyłych od stóp do głów, nie czując się bynajmniej zmieszanym. Jeden z nich był otyły i nosił sumiaste wąsy; drugi chudy i wysoki, z twarzą ogorzałą od słońca i szpakowatemi włosami, miał na sobie błękitne ubranie.
— Co za uderzające podobieństwo! powiedział ostatni z zadziwieniem. No, Jerzy, czy poznajesz nas?
Chłopiec poczerwieniał, a oczy jego ożywiły się i nabrały blasku: widocznie był wzruszony.
— Nie znam tamtego — powiedział — ale pana poznaję; zdaje mi się że to major Dobbin.
Rzeczywiście był to on. Uradowany że go chłopiec poznał, przycisnął go szczerze do piersi.
— To mama ci mówiła czasem o mnie? zapytał.
— O! nawet bardzo często! odpowiedział Żorż.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.