Targowisko próżności/Tom III/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Dalszy ciąg poprzedzającego
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Dalszy ciąg poprzedzającego.

Becky jeszcze nie miała czasu wypocząć po owej burzliwej nocy kiedy odgłos dzwonów kościelnych rozbudził ją zupełnie. Wyszedłszy z łóżka pociągnęła za sznurek od dzwonka, by zawołać służącą Francuskę, którąśmy przed kilkoma godzinami czytelnikowi już przedstawili.
Napróżno mistress Rawdon coraz głośniej dzwoniła, nikt nie przychodził; sznurek się urwał nakoniec, ale panna Fifin nie pokazała się wcale. Becky w nocnym kaftaniku, z kawałkiem urwanego sznurka w ręku, z rozrzuconemi włosami, wyszła na schody i wołać zaczęła, ale panny Fifin jak nie ma tak nie ma.
Fifina przyjść nie mogła, bo od kilku godzin już jej w domu nie było. Ułożywszy wszystkie rzeczy w swoim pokoju, obwiązała je mocno sznurkami, zniosła je sama na dół i zawołała dorożkarza. Fifina nie prosiła o pomoc żadnego ze służących, bo tak była nienawidzoną, że niktby jej nie usłuchał. Powynosiła więc sama wszystkie pakunki do powozu, i wyjechała z domu bez pożegnania.
Panna Fifina powzięła to przekonanie że nie było co robić w domu, gdzie stosunek samych państwa jest zupełnie rozprzężony. Nie jeden w podobnej okoliczności spakowałby swoje rzeczy i wyjechałby jak panna Fifina, ale nie każdy potrafiłby jak ona znaleść na razie pewne miejsce do złożenia swoich własnych ruchomości, a nawet niektórych rzeczy swojej pani, jeżeli można powiedzieć że jej pani miała cokolwiekbądź własnego.
Panna Fifina uniosła z sobą nie tylko klejnociki i błyskotki, o których wspominaliśmy, ale nadto suknie, na które już dawno chciwie patrzyła; cztery wspaniałe kandelabry z czasów Ludwika XIV, cześć albumów bogato oprawnych ze złoconemi brzegami; złotą tabakierkę należącą kiedyś do pani Dubarry; piękny pugilares perełkami ozdobiony, i nakoniec — serwis srebrny przygotowany do kolacji, której Rawdon tak nie w porę przeszkodził. Wszystko to zniknęło razem z Fifiną, która zostawiła to tylko, co nie łatwo dawało się przenosić, jak łopatka i szczypce do kominka, lustra i fortepian z różanego drzewa.
Niedługo potem w nowo-założonym magazynie mód przy ulicy Helder w Paryżu widać było kobietę nadzwyczajnie do Fifiny podobną. Magazyn jej miał najliczniejszą klijentelę i był pod protekcją lorda Steyne. Modniarka, o której mowa, wyrażała się zawsze o Anglji jako o kraju szachrajów i oszustów: nieraz opowiadała swoim pannom magazynowym i innym osobom jak niegodziwie była tam okradzioną i jak wielkie straty ponieść musiała. Zapewne to współczucie dla niedoli skłoniło margrabiego Steyne’a do otoczenia skrzydłem opiekuńczem pani Sainte Amaranthe: życzymy tej damie powodzenia na jakie cnoty jej zasługują.
Mistress Crawley oburzona niedbalstwem sług, którzy na odgłos dzwonka nie przychodzili, narzuciła na siebie ranny szlafroczek, i poszła sama na górę do salonu, zkąd się niezwykły hałas po całym domu rozlegał.
Kucharka zasmolona od dymu rozsiadła się wygodnie obok mistress Raggles, na pięknej sofie perską materją pokrytej, i nalewała sąsiadce kieliszek maraskinu. Groom, który zwykłe siedział za powozem swojej pani, albo roznosił po mieście jej czułe korespondencje, zanurzył palce w tej chwili w półmisek kremu, przygotowany do kolacji. Lokaj rozmawiał z panem Raggles, na którego twarzy malowało się coś nakształt rozpaczy. Chociaż drzwi były otwarte i Becky z całej siły krzyczała, nikt jednak z przytomnych nie raczył zwracać uwagi na jej wywołanie.
— No, mitress Raggles, jeszcze jeden kieliszeczek likieru, to nie zaszkodzi, stuknijmy — mówiła kucharka w chwili, kiedy Becky ukazała się we drzwiach w kaszmirowym szlafroczku, na ramiona niedbale narzuconym.
— Simpson! Trotter! — wolała pani domu w najwyższem oburzeniu — stoicie sobie z założonemi rękami, kiedy ja tak dawno wołam? A cóż to znowu za śmiałość zasiadać przy mnie na mojej sofie? Gdzie jest panna pokojowa?
Groom przestraszony tem wystąpieniem nieprzewidzianem, wyjął z ust palce zmaczane w kremie; ale kucharka wychyliła do dna kieliszek maraskinu przez mistress Raggles odmówiony, i lornetując niby swoją panią przez szkło kieliszka, mierzyła ją wyzywającem i zuchwałem spojrzeniem.
— Na mojej sofie! — powtórzyła przedrzyźniając słowa swej pani. — Na mojej sofie! Hm! To chyba na sofie mistress Raggles; bo przecież to sofa milorda i mistress Raggles, rozumiesz pani? Oni to dobrze zapłacili gotóweczką; oj! zapłacili drogo za to wszystko co tu jest! A siedzę tu, bo mi się podoba czekać aż mi zapłacą moją pensję i będę siedzieć; i któż mi co zrobi? Ho! ho!
To powiedziawszy nalała sobie znowu kieliszek i jednym tchem wychyliła.
— Trotter! Simpson! — wyrzucić mi tę pijaczkę za drzwi! — wołała mistress Crawley.
— To niech ją pani sama wyrzuca! — odpowiedział lokaj. — Ja tylko chcę swoją pensję odebrać, potem niech pani i mnie wyrzuci; nie będziemy się bardzo bronić!
— Cóż to wy sobie myślicie wszyscy że jesteście tu na to tylko żeby mnie znieważać! — zawołała Becky ze złością. — Niech tylko pułkownik Crawley wróci, to ja wam!...
Ta groźba zamiast przestraszyć buntowników, głośne śmiechy wywołała. Raggles pogrążony w smutne rozmyślania nie mieszał się do tych zatargów.
— Oj nie powróci on już tu, co nie to nie! — odrzekł pan Trotter. — Już przysyłał po swoje rzeczy; ale ja nic nie wydałem, chociaż pan Raggles sam pozwalał. Taki on pułkownik jak i ja, albo to nieprawda? A teraz, kiedy on zemknął, to i ona chciałaby to samo zrobić. Oj! to para dobrana, nie ma co mówić, oboje człowieka obdarliby ze skóry, a rodzonego brata by oszukali. Oho, nic z tego nie będzie! Zapłaćcie nam pierwej naszą pensję, oddajcie nam naszą pensję!
Chwiejąca się postawa Trottera i niezręczne obracanie językiem jasno dowodziło że szukał odwagi i natchnienia na samem dnie butelki.
— Panie Raggles — zawołała rozpaczliwie Becky, czy pan pozwolisz na to, żeby ten opój śmiał mnie tak maltretować?
— Daj pokój Trotter, ciszej, dosyć już tego! — powiedział mały Simpson.
Simpson cierpiał nad upokorzeniem swojej pani i tem przemówieniem zażegnał nowe obelgi, któreby jej ściągnęło przezwisko opoja dane lokajowi.
— Ach pani! — mówił Raggles — byłbym prędzej spodziewał się śmierci, aniżeli takiego nieszczęścia! Znam od urodzenia familję Crawley’ów, służyłem trzydzieści lat u św. pamięci miss Crawley, a nigdyby mi nie przyszło na myśl że jeden z członków tej rodziny do nędzy mnie przyprowadzi. (Mówiąc to, nieborak miał pełne oczy łez). Cztery lata już jak państwo tu mieszkacie, któż przez ten czas dostarczał wam wszystkiego do kuchni i spiżarni? Kto wam dał wszystkie naczynia i bieliznę? Kto wam kupował jaja na wasze omlety? Kto dostarczał mleka waszemu wyżełkowi? Ja, zawsze ja. Za samą śmietankę, mleko i masło należy mi się od was około dwiestu funtów. A czy możecie za to wszystko oddać mi choć szyling?
— A do tego jeszcze — odezwała się znowu kucharka — czy ona choćby pomyślała kiedy o dziecku czy ono chce jeść albo czy jemu czego niepotrzeba? Gdzie tam — żeby nie ja jużby sto razy to biedactwo umarło z głodu.
— Ot, wychowa się to jakoś z miłosierdzia, powiedział Trotter walcząc z czkawką.
Poczciwy Raggles wyliczał tonem płaczliwym wszystkie swoje pretensje. W gruncie miał on słuszność utrzymując że Becky i Rawdon zrujnowali go zupełnie. W następnym tygodniu miał znaczne wypłaty, a w kasie ani grosza nie było. Łatwo więc można było przewidzieć że go ogłoszą bankrutem, wypędzą z magazynu, zabiorą i sprzedadzą wszystko, może i z domu wypędzą, a to wszystko dlatego że miał słabość zaufać słowu jednego z Crawley’ów. Łzy i narzekania Raggles’a dodały trochę śmiałości Rebece.
— A to wyraźnie spisek przeciwko mnie! zawołała Becky. Cóż wy sobie myślicie? jeżeli wam dziś nie płacę, to jutro wszystko co do grosza zapłacone będzie. Byłam pewna że pan pułkownik z wami się obrachował i każdemu co się należy zapłacił; ale możecie mi wierzyć że jutro to zrobi. Ręczę was honorem że dziś rano wyszedł zabrawszy z sobą przeszło półtora tysiąc funtów, nic a nic mi nie zostawił. Idźcie przed nim swoje żale rozwodzić. Dajcie mi tylko szal i kapelusz, a natychmiast pójdę do niego żeby się z nim rozmówić. Dziś rano posprzeczaliśmy się trochę; zresztą, wy — zdaje mi się — wiecie o tem wszystkiem tak dobrze jak i ja; ale przysięgam wam najsolenniej że każdy z was odbierze co do grosza wszystko co mu się należy. Mój mąż dostał teraz bardzo korzystne miejsce, poczekajcie tylko tyle żebym ja się z nim zobaczyć mogła.
Zadziwiająco zimna krew Rebeki wprawiła wszystkich w osłupienie; patrzyli na siebie nie wiedząc co o tem myśleć. Becky tymczasem poszła ubierać się do swego pokoju, obchodząc się doskonale bez służącej. Potem poszła do pokoju Rawdona, gdzie znalazła rzeczy w porządku ułożone, z poleceniem, ołówkiem napisanem, żeby wydać pakunki kiedy się po nie przyszłe. Ztamtąd przeszła na strych do pokoju służącej: rabunek był tu widoczny, bo w szufladach komody i stolika nic już nie było. Becky przypomniała sobie natychmiast klejnoty na podłodze porozrzucane, i nie wątpiła ani na chwilę że ta kobieta wszystko z sobą zabrała.
— O! mój Boże! zawołała, czy też kto kiedykolwiek doznał podobnego nieszczęścia jak ja teraz? Stracić wszystko wtenczas właśnie kiedy było wszystko do wygrania! Więc wszystko już dla mnie stracone? O! nie, nic! Jest jeszcze ostatnia nadzieja ratunku.
Skończywszy się ubierać wyszła z domu, a przebiegłszy piechotą ulice Londynu — bo na dorożkę nie miała pieniądze — zatrzymała się przed mieszkaniem baroneta Crawley. Nim weszła zapytała czy lady Joanna była w domu, i z zadowoleniem dowiedziała się że poszła do kościoła. Sir Pitt zamknięty w swoim gabinecie rozkazał służbie nie przyjmować nikogo. Ale Rebekę nic powstrzymać nie mogło: pomimo oporu galonowego cerbera Becky wtargnęła do gabinetu tak nagle, że baronet przez kilka chwil nie mógł wyjść z podziwienia i zrozumieć co się stało. Pitt poczerwieniał cofnął się i spoglądał na bratowę wzrokiem, w którym malowała się bojaźń, połączona ze wstrętem.
— Ach! nie patrz tak na mnie Pitt, w imię dawnej naszej przyjaźni. Nie, ja winną nie jestem przed Bogiem; gdyby mnie nawet ludzie potępili, Bóg zna moją niewinność. Tak, pomimo silnych przeciwko mnie pozorów, pomimo nieszczęśliwego dla mnie zbiegu okoliczności, jestem niewinną; a w chwili kiedy moje nadzieje miały być pożądanym uwieńczone skutkiem... wszystko runęło.
— Więc to jest prawdą co czytałem w gazecie? zapytał sir Pitt zainteresowany artykułem, który mu wpadł w oko tego samego dnia po wyjściu Rawdona.
— Najzupełniejszą prawdą. Lord Steyne już mu o tem powiedział w piątek wieczór, na tym balu nieszczęsnej pamięci. Od sześciu miesięcy uwodzono go obietnicami, aż nakoniec kilka dni temu pan Martyr, sekretarz jeneralny kolonji, oznajmił mu że nominacja już jest podpisana. Trzebaż było tego nieszczęśliwego aresztu, a potem tej bójki! Cała moja wina w tem że za nadto byłam Rawdonowi oddaną i jego tylko dobro, bez względu na nic, miałam na widoku. Prawda że lord Steyne był ze sto razy u mnie sam jeden i że przyjmowałam go, chociaż nie było nikogo więcej u mnie. Co zaś do tych pieniędzy, to również prawda że trzymałam je w schowaniu bez wiedzy Rawdona, ale nie śmiałam mu ich powierzać, znając jego rozrzutność.
Utrzymując się ciągle z zadziwiającą zręcznością, w tonie skruszonej otwartości, Becky opowiedziała baronetowi nowo-ułożoną przez siebie historję, którą sir Pitt był do żywego wzruszony. Oto treść jej opowiadania podana w skróceniu: Becky spostrzegła tkliwe uczucia, jakiemi lorda natchnęła, (tu powiemy nawiasem że to wyznanie oblało rumieńcem twarz baroneta) i postanowiła od razu zużytkować tę słabość lorda Steyne na korzyść męża i jego rodziny, strzegąc przytem swej cnoty jako najdroższego w rodzinie skarbu.
— Tak więc — mówiła — widziałam już naszego kochanego baroneta członkiem Izby lordów (tu sir Pitt znowu mocno się zarumienił), mówiliśmy już nawet o tem z lordem Steyne kilka razy, i mogę powiedzieć że z jednej strony osobiste zasługi i nie pospolite zdolności, z drugiej zaś szczere zainteresowanie się szlachetnego lorda tą sprawą, nie pozwalały wątpić o pomyślnym jej skutku, kiedy okropny cios zniweczył wszystkie moje nadzieje. A jednak mam odwagę wyznać że głównym celem moich zabiegów było zapewnić spokój memu drogiemu mężowi, którego kochałam, pomimo jego podejrzeń i surowości dla mnie. Mój Boże! czegożbym nie poświęciła dla niego, byleby odwrócić upadek i nędzę wiszącą nad naszemi głowami! Znając uczucia lorda Steyne dla mnie — mówiła dalej spuszczajac oczy — wyznaję że nie zaniedbałam nic żeby mu się podobać i wpływy sobie u niego zapewnić, ale zawsze w ścisłych granicach, uczciwością kobiecie zakreślonych. W piątek rano przyszła wiadomość o śmierci gubernatora w Cowentry Island, i milord zaraz to miejsce dla mego męża przeznaczył. Chciałam żeby się dowiedział o tem z dzienników dzisiejszych, ale w chwili, kiedy przygotowywałam mu tę niespodziankę, a milord oświadczył gotowość ułagodzenia wierzycieli i wejścia z nimi w układy, Rawdon zaślepiony niesłusznemi podejrzeniami, rzucił się ze zwykłą sobie porywczością na lorda Steyne, i... wiemy co zaszło. O! Boże, mój Boże! bracie kochany, ty tylko jeden możesz mnie z mężem pojednać.
Becky upadłszy na kolana głośno szlochać zaczęła, po chwili zaś uchwyciła rękę baroneta i gorącemi obsypała ją pocałunkami.
W takiej to patetycznej sytuacji lady Joanna zastała męża i bratowę po powrocie z kościoła, kiedy dowiedziawszy się że mistress Rawdon jest w gabinecie baroneta, spiesznie tam nadbiegła. Blada i drżąca z oburzenia i gniewu zawołała:
— A! to mnie dziwi że ta kobieta ma jeszcze śmiałość przestąpić próg tego domu.
Lady Joanna zaraz po śniadaniu wysłała była swoją pannę służącą na Curzon Street, żeby ta dowiedziała się przez Raggles’a i służbę domową co się tam stało. Zapytani opowiedzieli nie tylko to, co im było wiadome, ale i więcej jeszcze.
— Mistress Crawley — rzekła znów lady Joanna — zapewne pani przez pomyłkę do tego domu weszłaś, bo pod tym dachem mieszka uczciwa rodzina.
Sir Pitt zadrżał wstrząśnięty energicznem wystąpieniem żony. Becky zawsze na klęczkach coraz silniej rękę baroneta ściskała.
— Powiedz jej — mówiła zwracając się do niego — opowiedz wszystko co wiesz, ach! powiedz jej mój bracie, że ja jestem niewinna.
— Wierz mi, moja kochana Joanno, że jesteś niesprawiedliwą względem mistress Crawley.
Na te słowa Rebeka odetchnęła swobodniej.
— W samej rzeczy, sądzę, że...
— Co mówisz, Pitt? — zawołała lady Joanna z najwyższem oburzeniem. — Bronisz kobiety godnej największej pogardy; kobiety, która jest matką bez serca, żoną bez czci i wiary! Nigdy w niej serce nie odezwało się do dziecka, które się nieraz przedemną żaliło na złe obejście się i brak czułości ze strony matki. Ta kobieta nie weszła nigdy do domu bez zatrucia spokoju rodzinie, w której starała się zawsze rozerwać najświętsze węzły, sponiewierać najświętsze uczucia swoją układną obłudą i bezczelnem kłamstwem. Oszukiwała męża tak jak oszukiwała wszystkich bez wyjątku; jest to natura spodlona próżnością, rospustą i najczarniejszemi zbrodniami. Widok jej strachem mnie przejmuje. Chciałabym żeby dzieci moje jak najdalej od niej były...
— Ależ... doprawdy, Joanno — zawołał sir Pitt wstając — podobna mowa to już...
— Sir Pitt — przerwała mu żona tonem stanowczym — wypełniłam święcie względem ciebie obowiązki żony; nie złamałam nigdy wykonanej przysięgi, byłam ci wierną i posłuszną tak jak każda uczciwa kobieta powinna być dla męża; ale i uległość obowiązkowa ma swoje granice; wyraźnie ci oświadczam że nie ścierpię żeby ta kobieta znajdowała się pod jednym ze mną dachem. Jeżeli ona ma tu dłużej zostać, to ja natychmiast z dziećmi ztąd wyjeżdżam. Ona nie jest godną tego żeby się względem niej rządzić miłością chrześcijańską. Zostawiam ci wolny wybór między nią a mną.
Po tem energicznem przemówieniu lady Joanna wyszła czując że siły ją opuszczają, i zostawiła męża i Rebekę zdumionych tak niezwykłym objawem nieugiętości w kobiecie cichego i słodkiego charakteru. Becky była bardzo rada temu, co się stało w ostatniej chwili.
— Przyczyną tego wszystkiego jest broszka brylantowa, dana mi przez brata w upominku — rzekła Becky do baroneta.
Wkrótce potem lady Joanna stojąc w oknie swego pokoju ujrzała wychodzącą z domu Rebekę, która potrafiła jednak wymódz na baronecie przyrzeczenie że pójdzie do brata i będzie się starał nakłonić go do pojednania się z żoną.
Kiedy Rawdon wszedł do sali jadalnej, zastał już wszystkich młodych oficerów przy stole. Nie długo dawał się namawiać żeby podzielić z nimi wodę salcerską i kurczęta, przeznaczone na zasilenie żołądka młodych wojowników. Rozmowa toczyła się gwarnie, jak zwykle w pośród żwawej młodzieży. Mówiono o wypadkach bieżących; o przyszłym konkursie w strzelnicy, o zakładach; o pannie Arjannie z opery francuskiej, o znakomitych bokserach Boucher i Broaicott. Młody Tyndeman, siedmastoletni bohater, który za pomocą pomady i fiksatora miał nadzieję wyhodować piękne wąsy, był świadkiem walki, i szeroko rozwodził się nad zwinnością i muskularną siłą walczących. Przed rokiem jeszcze ten doświadczony w sztuce boksowania bohater jadł kaszkę na śniadanie i brał dyscypliną w szkole w Eton.
Rozmowa zeszła później na inny przedmiot: mówiono o baletnicach, boginiach piękności i o kolacyjkach dobrem winem skropionych, aż do wmieszania się kapitana Macmurdo do konwersacji. Ten widocznie zapomniał o przysłowiu łacińskiem, nakazującem szanować niewinność młodzieńczą, i zaczął opowiadać najmniej budujące historje. Żadne względy nie krępowały jego swobody; ani młode uszy słuchaczów, ani własny włos siwy nie hamował rozpuszczonego języka. Mac znany był swoich opowiadań; ale talentu jego nie śmielibyśmy zalecać damom lub młodym osobom. Wolny od chęci wyniesienia się, przestawał na małem i zawsze gotów był służyć towarzyszom, którzy jego pomocy wzywali.
Nim Mac zdołał swój apetyt zaspokoić już młodzi jego koledzy powstawali od stołu. Lord Wainas palił z ogromnej fajki piankowej, kapitan Hugues forsował sobie płuca żeby rozpalić uparte cygara, a mały Tandyman, trzymając swego psa między kolanami, grał w karty z kapitanem Deuceace. Dzielny młodzieniec nie mógł chwili przepędzić żeby coś od kogo nie wygrać lub nie przegrać do kogo. Mac i Rawdon wyszli niepostrzenie do klubu, ale nikt nie domyślał się czem byli obecnie zajęci, bo w rozmowie, żartach i śmiechach dosyć czynny udział brali. I dla czegożby miało być inaczej? Nie jestże to zwykły w świecie porządek że śmiechy, zabawy i orgje mieszają się z najsmutniejszemi wypadkami ludzkiego życia?
Wszyscy wychodzili z kościoła w chwili kiedy Rawdon i jego towarzysz przeszedłszy Saint James Street weszli do klubu.
Podżyli brodacze, którzy się zwykle szykują na balkonie żeby ztamtąd lornetować przechodniów i krzywić się właściwym sobie sposobem, jeszcze nie zajmowali swego stanowiska przy poręczach balkonu aksamitem pokrytych. W czytelni również nie było jeszcze nikogo wyjąwszy trzech ludzi, z których jeden nieznajomy, drugi wierzyciel Rawdona na niewielką kwotę w whista przegraną; (pułkownik nie spieszył się zawiązać z nim rozmowy); a trzeci czytał Rojalistę, dziennik dosyć złośliwy, ale znany z swego przywiązania do króla i kościoła. Spojrzawszy na pułkownika, położył gazetę na stole rzekł z wyrazem szczerej życzliwości: A! Crawley, przyjm odemnie serdeczne powinszowania.
— Jakto? Co chcesz powiedzieć? zapytał pułkownik zdziwiony.
— Przecież nie tylko w Rojaliście, ale i w innych czytałem dziennikach.
— O czem? — zawołał Rawdon czerwieniejąc się na samą myśl że dzienniki głoszą już o jego zajściu z lordem Steyne.
Smith spojrzał z zadziwieniem na przerażoną postać pułkownika, który pochwycił gazetę i zaczął chciwie czytać wskazany mu ustęp. Właśnie na kilka minut przed jego przyjściem Smith rozmawiał o Rawdonie z panem Brown, któremu pułkownik nie oddał był dotąd kartowego dłużku.
— To mu bardzo w porę przychodzi — przemówił Smith — bo zdaje mi się że biedny Crawley nie ma już ani szeląga w kieszeni.
— O! zapewne! Jest to rosa ożywcza, która na wszystkich swój dobroczynny wpływ wywrzećby powinna, bo i ja mam nadzieję że się z swego długu i mnie uiścić zechce.
— Ile wynosić będzie pensja roczna? zapytał Smith.
— Dwa czy trzy tysiące funtów, odrzekł Brown, ale długo się tem cieszyć nie można, bo w tym klimacie nikt długo nie wytrzyma. Liverseege umarł w półtora roku, a poprzednik jego uwinął się w sześć tygodni.
— Powiadają że brat pułkownika ma być niezmiernie zręczny człowiek; dla mnie on jest nieznośny... próżny... sobą tylko zajęty; mówią jednak że to on bratu miejsce tam wyrobił.
— On! powtórzył Brown śmiejąc się, ale gdzież tam, to lord Steyne wszystko to zrobił.
— A ta jakim sposobem?
— Cnotliwa żona jest to najdroższy skarb, jakim niebo łaskawe śmiertelnika obdarzyć może, odpowiedział dwuznacznie Brown, poczem znowu zaczął czytać gazety.
Ale wróćmy do Rawdona, czytającego z zadziwieniem co następuje:

Prowincja Coventry-Island.

„Yellow Yack“ statek marynarki królewskiej przyniósł nam wiadomość o śmierci sir Tomasza Liverseege, który padł ofiarą gorączki panującej w Swamptown. Strata tego człowieka budzi żal powszechny w mieszkańcach tej wzrastającej osady, której ster został powierzony, jak się dowiadujemy, pułkownikowi Rawdonowi Crawley, kawalerowi orderu, jednemu z najdystyngowańszych oficerów naszej armji. Interesa i pomyślność naszych oddalonych posiadłości wymagają ludzi którzyby łączyli w swojej osobie wypróbowaną dzielność ze zdolnościami administracyjnemi; nie mylimy się twierdząc że wybór zrobiony przez sekretarza stanu w ministerstwie zarządu kolonji jest najzupełniej szczęśliwym, bo pułkownik Crawley posiada wszystkie przymioty, potrzebne do zajęcia godnie posady, opróżnionej po śmierci nieodżałowanego sir Miverseege.
— Coventry Island! A gdzie to jest? Któż to cię tam naznaczył? Słuchajno, ale ty mnie musisz tam wziąć z sobą, jako sekretarza, mój stary, nieprawdaż? powiedział kapitan Macmurdo śmiejąc się.
Podczas kiedy Crawley z swoim dzielnym towarzyszem łamali sobie głowę nad rozwiązaniem owej zagadki, służący podał pułkownikowi kartę wizytową pana Wenham, który chciał się z nim widzieć. Crawley i Macmurdo przeszli do osobnego pokoju, żeby swobodniej pomówić z sekundantem lorda Steyne, sądzili bowiem obadwa — i sądzić tak należało, że Wenham w tym charakterze przychodzi.
— Ah! kochany pułkowniku, jakże mi przyjemnie że cię widzę! Jakże się miewasz? — powiedział Wenham ze słodziutkim uśmiechem, ściskając rękę Rawdona.
— Przychodzisz pan zapewne w imieniu...
— Właśnie, pułkowniku — rzekł Wenham.
— W takim razie oto jest mój przyjaciel, kapitan Macmurdo.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana kapitana Macmurdo — odpowiedział Wenham, wyciągając znowu rękę z ujmującym uśmiechem, na co kapitan Mac odpowiedział podaniem palca przez łosiową rękawiczkę i ukłonem tak sztywnym, że ani kołnierzyk, ani krawatka nic nie ucierpiały. Mac znajdował że lord Steyne mógł był przysłać sekundanta w stopniu co najmniej pułkownika, traktowanie zaś sprawy honorowej z cywilnym frantem, było według niego niemal ubliżającem.
— Macmurdo ma zupełne prawo działania w mojem imieniu — rzekł uroczyście Crawley — on zna doskonale moje chęci; usuwam się przeto, żebyście panowie mogli swobodnie tę sprawę załatwić.
— Bardzo dobrze — powiedział Mac.
— Ale pocóż się usuwać, szanowny pułkowniku, kiedy właśnie z tobą samym chciałbym mieć szczęście pomówić; obecność kapitana Macmurdo więcej jeszcze doda powabu tej rozmowie, która, wbrew oczekiwaniom pułkownika, skończy się, jak mniemam, przyjacielskiem uściśnieniem ręki.
— Hm! — mruknął kapitan Macmurdo — zawsze ta sama historja z tymi frantami cywilnymi. — Niech ich djabli wezmą z ich przyjacielskiemi układami i z ich głupią retoryką.
Wenham zasiadł w fotelu, nie czekając żeby go prosili, wyjął kawałek papieru z kieszeni i tak dalej mówił:
— Zapewne czytałeś, pułkowniku, co wszystkie dzisiejsze dzienniki powtórzyły. Rządowi przybędzie człowiek sumienny, na którego liczyć można, a pułkownik przyjmując tę posadę — w czem wahać się nie można — będziesz miał piękne utrzymanie. Trzy tysiące funtów rocznie, klimat rozkoszny, pałac wspaniały, władza monarsza w prowincji i pewność prędkiego awansu. Rzeczywiście można panu powinszować, czego też szczerze teraz dopełniam. Wiadome jest panom zapewne imie potężnego protektora, któremu mój zacny przyjaciel Crawley zawdzięcza to wszystko co go dziś spotyka?
— Niech mnie djabli porwą jeżeli wiem, powiedział kapitan.
Rawdon poczerwieniał jak gdyby apopleksją tknięty.
— Któż inny mógłby to zrobić jeżeli nie najszlachetniejszy człowiek na kuli ziemskiej, jeden z najwięcej wpływowych obywateli w naszym kraju, którego przyjaźnią się chlubić mogę; któż inny jak nie margrabia Steyne?
— Nim przyjmę od niego posadę, musimy pierwej zaglądnąć sobie w oczy o piętnaście kroków odległości, mruknął Rawdon, dodając energiczne wyrazy przekleństwa.
— Masz pan widocznie jakąś urazę do mego dostojnego przyjaciela, odrzekł Wenham spokojnie; ależ w imię sprawiedliwości i zdrowego rozsądku zaklinam pana, powiedz mi przecie za co?
— Za co! zawołał Rawdon zdumiony.
— Za co! powtórzył kapitan, stukając laską o podłogę.
— Prawdziwie, moi panowie — rzekł Wenham z najsłodszym uśmiechem, zastanówcie się jako ludzie honoru, i powiedźcie sami czy wina nie jest po stronie pułkownika? Po krótkiej niebytności w domu, pułkownik wraca do siebie i zastaje... kogo? lorda Steyne na kolacji u mistress Crawley. Cóż w tem jest tak nadzwyczajnego, żeby tyle robić hałasu? Przecież to już ze sto razy się powtarzało. Honorem i sumieniem zaręczyć mogę, przysiądz nawet, (tu Wenham przyłożył uroczyście rękę do serca), że podejrzenia pułkownika nie mają żadnej podstawy, a nawet powiem że są nierozsądne i ubliżające czcigodnemu lordowi, który dał tyle dowodów swej przychylności, a co gorsza podejrzenia te znieważają najczystszą i najniewinniejszą żonę.
— A więc, według pana, Crawley byłby w błędzie? zapytał Macmurdo.
— Co do mnie — mówił Wenham z podwójną energją — wierzę święcie w cnotę mistress Crawley, tak jak wierzę w cnotę mistress Wenham. Myślę że zaślepiony straszną zazdrością przyjaciel nasz dał się unieść szalonej gwałtowności względem człowieka, którego wiek i położenie towarzyskie nakazują uszanowanie, i który tę rodzinę swemi dobrodziejstwami obsypywał. Nie dosyć na tem, pułkownik swoim postępkiem skompromitował honor żony, ten skarb najdroższy dla męża, splamił imię, które syn nosić będzie, nakoniec zepsuł przyszłość swoją... Bo ja chcę żebyście znali tę historję — dodał Wenham tragicznie. — Dziś rano lord Steyne wezwał mnie do siebie. W jak opłakanym stanie go znalazłem, łatwo sobie wyobrazić, bo cóż to jest walczyć i mocować się dla człowieka w tym wieku i tak wątłych sił z takim przeciwnikiem jak pułkownik Crawley. Nie dosyć na tem, do cierpień fizycznych dołączyły się jeszcze moralne katusze stokroć dotkliwsze dla szlachetnej duszy lorda. Wyobraźcie sobie, moi panowie, że człowiek obsypany przez was dobrodziejstwami, człowiek, dla którego wasza przyjaźń, wasze poświęcenie granic nie miało, ten człowiek powiadam, w pszystępie jakiegoś szału traktuje was z najniewdzięczniejszem brutalstwem! Czy nominacja w dziennikach ogłoszona nie jest nowym dowodem dobroci i życzliwości lorda? A dziś rano, kiedy go zastałem w takim stanie że serce ściskało się patrząc na jego cierpienia, niczego więcej nie pragnął jak zmyć krwią niesłusznie wyrządzoną mu zniewagę. Bo pułkownik wiesz zapewne że lord dał już nie raz dowody swojej odwagi!
— Eh, któżby mu odmówił że celnie strzela! — odpowiedział pułkownik.
— W pierwszej chwili słusznego oburzenia kazał mi iść natychmiast z wyzwaniem, Po takiej obeldze — mówił — jeden z nas zginąć musi!
Crawley skinąwszy głową na znak że się z tem zgadza, rzekł:
— Nareszcie przystępujemy do rzeczy!
— Robiłem co mogłem żeby ułagodzić uniesienie lorda Steyne — mówił Wenham. — Mój Boże! milordzie, jakże sobie wyrzuca, rzekłem do niego, że nie korzystałem z moją żoną z uprzejmego zaproszenia mistress Crawley.
— To i państwo byliście zaproszeni na wieczór? przerwał kapitan Macmurdo.
— Naturalnie; mieliśmy zejść się u niej wszyscy, wyszedłszy z teatru. Zaraz pokażę wam zaproszenie... Nie... to jeszcze nie to... to także co innego... zdawało mi się jednak że miałem je w kieszeni. No, ale zresztą to wszystko jedno, bo mogę wam dać na to słowo honoru. Gdyby nie ta nieszczęśliwa migrena, do której mistress Wenham tak jest skłonną, bylibyśmy się udali na wieczór do mistress Crawley, i nie byłoby ani kłótni, ani zniewag, ani podejrzeń. Oto co nędzna migrena zrobić może! Dwóch ludzi najzacniejszych, nieskalanego honoru, będą się zabijać, a dwie najpierwsze i najdawniejsze rodziny w Anglji będą pogrążone w boleści i żałobie.
Macmurdo spojrzał na swego przyjaciela z miną człowieka, który sam nie wie co ma myśleć, a radby jednak przyjść do jakiegoś przekonania. Rawdon zaciskał pięści ze złości na samą myśl że zdobycz, którą miał w ręku, wymknąć mu się może. Nie wierzył on ani trochę całej tej bajce z zimną krwią i bezszczelnością ułożonej, ale nie miał żadnego sposobu żeby to kłamstwo na jaw wyprowadzić.
Wenham tak dalej mówił:
— Siedziałem całą prawie godzinę przy łóżku milorda, błagałem go żeby zaniechał wszelkiej myśli pojedynku. Przedstawiłem mu że nic więcej nie obudzi i nie wzmocni podejrzeń jak pojedynek w obecnem położeniu; mówiłem mu że każdy na miejscu pułkownika dałby się był w błąd wprowadzić; że człowiek, miotany zazdrością, nie jest panem siebie i jak obłąkany, nie ma szaleństwa, któregoby się dopuścić nie mógł. Dowiodłem mu że ten pojedynek byłby największem dla rodzin waszych nieszczęściem; bo w chwili, kiedy zgubne teorje rewolucyjne i demagogiczne toczą naszą społeczność, należy bacznie wszelkich unikać skandalów, by nie rozniecać pożaru wrzących namiętności. Zresztą — dodałem — pomimo że lord nic nie zawinił w tej sprawie, ale opinja publiczna uzna go winnym, a tem samem najniesprawiedliwiej zacną i niewinną kobietę potępi. Zakląłem go na wszystko, co ma najdroższego w świecie, żeby wyzwania nie posyłał.
— Nie ma tu w tem ani słowa prawdy; wszystko, co pan mówisz, jest bezczelnem kłamstwem, zawołał Rawdon zgrzytając zębami; podobało się panu wmieszać do całej tej komedji, dobrze... ale uprzedzam pana że jeżeli lord Steyne będzie tyle podłym że mi wyzwania nie przyszle, to sam je z moich rąk otrzyma.
Wenham zbladł jak śmierć i zaczął spoglądać ku drzwiom. Wówczas kapitan Macmurdo podniósł się, wypuszczając z ust dym cygara z głośnem zaklęciem i strofując ostro przyjaciela swego za niepowściągliwość w mowie, dodał cokolwiek Wenhamowi odwagi.
— Powierzyłeś mi raz tę sprawę — zawołał; to pozwolisz że ją będę prowadził według mego zdania i mieszać się do tego nie będziesz. Nie masz żadnego prawa ubliżać panu Wenham’owi i winieneś go za to przeprosić. Co zaś do twego wyznania, to szukaj kogo innego coby je lordowi Steyne zaniósł, bo ja się tego nie podejmuję. Jeżeli będąc tak ciężko obrażonym, milord woli pozostać w spokoju, dlaczegoż mu ten spokój zakłócać? Co zaś do mistress Crawley, to nic a nic nie dowodzi jej winy, i w mojem przekonaniu żona twoja jest niewinna jak to pan Wenham słusznie utrzymuje. Nakoniec zrobisz największe głupstwo jeżeli odrzucisz ofiarowane ci miejsce i jeżeli nie będziesz siedzieć cicho i spokojnie.
Słowa te przywróciły Wenhamowi całą jego energję; śmiało więc wykrzyknął:
— Kapitanie Macmurdo! mówisz jak człowiek rozumu. Oświadczam więc że puszczam w niepamięć niewłaściwe wyrażenia, jakich pułkownik użył w chwili uniesienia.
— Byłem tego pewny, powiedział Rawdon z pogardą.
— Czy zamilczysz nakoniec, stary koźle uparty? rzekł kapitan łagodniejszym tonem. Pan Wenham przecie nie jest blagierem, a co mówi, bardzo dobrze mówi.
— Niech więc to wszystko zostanie najgłębszą tajemnicą pokryte — odezwał się adwokat lorda Steyne — i niech ani jedno słowo, z tego cośmy tu powiedzieli, za obręb tych ścian nie wyjdzie. Oto proszę tak w interesie mego zacnego przyjaciela, jak również w interesie pułkownika Crawley, który najniesprawiedliwiej zawsze mnie jak swego nieprzyjaciela traktuje.
— Sądzę że lord Steyne nie ma zamiaru rozgłaszać tego co się stało — rzekł kapitan Macmurdo — co do nas, to nie mamy w tem podobnież najmniejszego interesu. Jest to w każdym razie sprawa bardzo nieprzyjemna, a im mniej o tem mówić się będzie, tem lepiej. Ponieważ jesteście stroną obrażoną, jak tylko oświadczacie że nie macie żadnej pretensji, to nie widzę dla czego mybyśmy szukać jej mieli?
Tu pan Wenham wziął pośpiesznie za kapelusz, a kapitan Macmurdo odprowadził go na korytarz, zostawiając Rawdona w najwyższym przystępie tłumionej złości. Gdy się znaleźli sami, kapitan zmierzył pogardliwym wzrokiem posła margrabiego Steyne’a i rzekł:
— Pan jesteś bardzo zręczny w zmyślaniu bajeczek, panie Wenham.
— Pochlebiasz mi, panie Kapitanie — odpowiedział Wenham z uśmiechem — honorem i sumieniem zaręczam panu że mistress Crawley prosiła nas do siebie na wieczerzę po teatrze.
— Widzisz pan jak migrena mistress Wenham nie w porę wypadła i wszystko popsuła... Ale, ale... mam do oddania panu — za jego pokwitowaniem — bilet na tysiąc funtów zawarty w tej oto kopercie, zaadresowanej do lorda Steyne. Powiedz mu pan żeby się uspokoił zupełnie, bo bić się nie będzie, co zaś do jego pieniędzy, to my ich wcale nie chcemy...
— W całej tej sprawie — kochany panie — jest tylko nieporozumienie i nic więcej, wierz mi pan — powiedział Wenham przybierając minę niewiniątka.
Kapitan Macmurdo pożegnał ostatecznie Wenham’a na dole w chwili kiedy sir Pitt Crawley wstępował na schody. Ci panowie znali się już trochę. Kapitan wprowadził baroneta do pokoju, gdzie się Rawdon znajdował a po drodze powiedział mu że sprawę z lordem Steyne ukończył w sposób zupełnie zadowalniający.
Baronet przyjął tę wiadomość z wielkiem zadowoleniem, winszował bratu spokojnego załatwienia sprawy i dodał kilka okolicznościowych uwag co do niemoralnej strony pojedynku i smutnych skutków, jakie za sobą zwykle pociąga.
Po tem kazaniu sir Pitt użył wszelkich zasobów swojej wymowy ażeby brata z żoną pogodzić. Przedstawił rzecz całą w takiem świetle, w jakiem Becky mu wszystko przedstawić chciała, popierał prawdziwość jej argumentów i oświadczył że wierzy najmocniej w niewinność bratowej. Rawdon nie chciał tego ani słuchać.
— Oto już dziesięć lat — odpowiedział — jak zbiera tajemnie pieniądze. Wczoraj jeszcze przysięgała mi uroczyście że nie miała pieniędzy i nic od lorda Steyne nie wzięła. Myślała że nie znajdę jej skarbu. Nie, Pitt, nie broń jej. Przyznaj sam że gdyby nawet występną nie była, to sam już egoizm jest nie do darowania; nie, nie chcę jej widzieć, wszystko między nami zerwane, to pewna że już jej nigdy nie zobaczę.
To mówiąc Rawdon zwiesił głowę na piersi i zostawał tak przez kilka chwil jakby przywalony ciężarem boleści.
— Biedny człowiek! szepnął sam do siebie Macmurdo potrząsając smutnie głową.
Rawdon Crawley wzdrygał się z początku na samą myśl przyjęcia posady, którąby zawdzięczać musiał nienawistnemu projektorowi. Chciał on nawet syna odebrać ze szkoły otworzonej mu kredytem lorda Steyne. Po długich naleganiach ze strony brata i kapitana ledwie dał się nakłonić do tego żeby się żadnych nie zrzekać korzyści. Macmurdo odniósł nad pułkownikiem ostateczne zwycięstwo przedstawiając wściekły gniew lorda Steyne na tę myśl że sam się głównie do wyniesienia swego nieprzyjaciela przyczynił.
Wkrótce potem, kiedy lord Steyne zaczął po swoim nieszczęśliwym wypadku przyjmować, sekretarz jeneralny wydziału kolonji przyszedł dziękować lordowi za uposażenie administracji tak zdolnym urzędnikiem, który nie jedną krajowi usługę odda.
Trudno sobie wyobrazić ile te powinszowania sprawiły przyjemności lordowi!
Wniosek Wenhama utrzymał się bez żadnej poprawki, i całą tę historję głębokiem pokryto milczeniem, co nie przeszkodziło że tego samego wieczora opowiadano już w kilkudziesięciu domach londyńskich całą awanturę, która przez miesiąc prawie obiegała wszystkie salony i służyła za osnowę wielu dowcipnych konwersacji. Dzięki połączonym staraniom panów Wagga i Wenhama zagraniczne dzienniki ani słowa o tem nie wspomniały.
Komisarze rządowi zabrali wszystko, co było w domu biednego Raggles’a, przy Curzon Street. Cóż się stało z boginią tej świątyni? Kto miał o niej staranie? Kto o jej los się troszczył? Kto dochodził czy była winną lub nie? Wiadomo zresztą że ludzie zawsze są skłonni do uwierzenia temu, co jest wątpliwe. Jedni mówili, że Rebeka pojechała do Neapolu goniąc za lordem Steyne, który dowiedziawszy się o jej przybyciu schronił się do Palermo; inni że udała się do Boulogne, a byli tacy, którzy upewiali że jest w jakiejś pensji w Cheltenham.
Rawdon zapewnił jej stały i dostateczny dochód, a wiemy już z doświadczenia że mając nie wiele nawet umiała żyć dobrze. Rawdon byłby chętnie przed wyjazdem z Anglji długi jej popłacił, gdyby towarzystwo ubezpieczeń na życie zgodziło się było skapitalizować część rocznych jego przychodów, ale klimat na wyspie Coventry złej używał reputacji, co zamykało drogę do wszelkich układów.
Pomimo to Rawdon przesyłał regularnie część swoich dochodów na ręce brata, i przy każdej sposobności pisywał do syna. Kapitanowi Macmurdo dosyłał cygara i pieprzne przyprawy; bratowej zaś konfitury, owoce suszone i inne kolonjane produkta. Bratu wyprawiał Gazetę Swamptowńską, wynoszącą pod niebiosa szumnemi pochwałami nowego gubernatora, gdy przeciwnie Dziennik Swamptowński nazywał Jego ekscelencję tyranem, obok którego Neron byłby dobroczyńcą ludzkości. Prawda że Rawdon nie zaprosił żony głównego redaktora na przyjęcia do gubernatorskiego pałacu! Mały Rawdy był uszczęśliwiony ile razy mógł coś o Jego ekscelencji w gazecie przeczytać.
Matka nie starała się nigdy obaczyć małego Raw dona, przepędzającego niedziele i święta u swojej stryjenki. Nie było ani jednego gniazdeczka w parku w Crawley, któregoby nie znał doskonale. Często wyjeżdżał konno z całą psiarnią sir Huddleston’a która w czasie pierwszej jego bytności w Hampshire wprawiła go w najwyższe zachwycenie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.