Ulubione baśnie/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Ulubione baśnie
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1931
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Nr. 2 MOJE KSIĄŻECZKI Nr. 2





OR - OT

ULUBIONE BAŚNIE

KOPCIUSZEKKOT W BUTACH
O CZTERECH MUZYKANTACH







WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE



Drukarnia
Zakładów
Wydawniczych
M. ARCT, S. A.
w Warszawie.



KOPCIUSZEK



Była sobie raz sierotka,
Złą macochę miała;
Pracowała jak służąca
I w kuchence spała.

Na cmentarzu pod mogiłą
Spoczęła jej mama,
I sierotka na tym świecie
Pozostała sama.

Smutno było niebożątku
Na szerokim świecie,
Boć pieszczoty macierzyńskiej
Potrzebuje dziecię.

Nikt biedactwa nie uściska,
Ani nie przytuli,
Jak mamusia, co swą córkę
Kochała najczulej.

Dwie macocha miała córki,
Brzydkie i złośliwe;

Obie one za nic miały
Dziewczę nieszczęśliwe.

Nigdy jej nie całowały,
Nie wzięły w objęcia,
I Kopciuszkiem ją nazwały,
I drwiły z dziewczęcia.

Gdy macocha ją wybiła
Lub nadokuczała,
Do mogiły swojej matki
Dziewczynka biegała.

Tam modliła się do Boga
I z płaczem prosiła,
By ją zabrał do niebiosów,
Gdzie jej mama miła.

Tamby sobie z aniołkami
Po niebie latała
I szczęśliwie dni pędziła
Sieroteńka mała.

Wtedy srebrny gołąbeczek
Przelatywał z góry
I trzepotał nad Kopciuszkiem
Śnieżystemi pióry.


Na pobliskiem siadał drzewku,
Skarg dziewczęcia słuchał;
A gdy ujrzał łzy sieroty,
To żałośnie gruchał.

Ten gołąbek był duszyczką
Jej matki rodzonej,
Co leciała na głos dziecka
Do tej ziemskiej strony.

Opuszczała jasne niebo
I aniołów roje,
By zobaczyć i pocieszyć
Drogie dziecko swoje.

Raz na ucztę król zaprosił
Macochę z córkami.
Wszystkie zaraz się zajęły
Pięknemi strojami.

Ubrały się, jak królewne,
W suknie atłasowe,
A na szyi zawiesiły
Sznury brylantowe.

Do karety pysznej wsiadły,
Na bal pojechały.

A sierotce samej jednej
Zostać się kazały.

— Siedź, kopciuchu, — tak mówiły —
Tutaj przy kominie
I zielony groch ten łuskaj,
Zanim noc przeminie.

Gdy roboty tej nie zrobisz,
Nim z balu wrócimy,
To się z tobą, ty niecnoto,
Pięknie rozprawimy!

Gdy z macochą pojazd zniknął,
Smutek zdjął ją srogi.
Poszło dziewczę zapłakane
Na grób matki drogiej.

I tak mówi: — Mamo miła,
Jak mi źle na świecie!
Czemuż zwiędnąć tak nie mogę
Jak to polne kwiecie?

Albo zgasnąć jak gwiazdeczka
Na błękitnem niebie?
Wtedy smutna moja dusza
Poszłaby do ciebie!


A wtem leci gołąbeczek,
Na drzewinie siada,
Do płaczącej sieroteńki
Ludzkim głosem gada:

— Nie płacz, dziecię, dola twoja
Wkrótce się odmieni,
Bo syn pana tego kraju
Z tobą się ożeni.

Zaraz wybierz się na zamek,
Na złote pokoje;
Ja dostarczę ci wszystkiego,
Dam wspaniałe stroje.

Będziesz jaśniej promieniała
Od słonka jasnego,
Będziesz, Zosiu, królowała,
Boś ty warta tego.

I na ziemię spada z drzewa
Sznur diamentów wielki,
Cudna suknia promienista,
Śliczne pantofelki.

Kapelusik z białem piórem
I welon powiewny,

Słowem, wszystko, czego trzeba
Do stroju królewny.

A gdy tylko się dzieweczka
W owy strój ubrała,
Już kareta w cztery konie
Na Zosię czekała.

Dzielne siwki parskające
Biły kopytami,
A na koźle krakus siedział
W magierce z piórkami.

Szybko konie popędziły,
Ot, już zamek pana.
A na zamku przy kapeli
Drużyna zebrana.

Tańczą wszyscy, bankietują,
Grajki tną mazura;
Lecą, lecą dziarskie pary,
Jak tęczowa chmura.

Wszedł Kopciuszek do komnaty,
Jasność od niej bije.
Obie siostry i macocha
Wyciągają szyje,


Patrzą na nią z podziwieniem
I dwór patrzy cały.
Lecz Kopciuszka przebranego
Wcale nie poznały.

A wtem patrzą... młodzian dziarski
Zbliża się i kłania.
Suknia na nim lśni od złota,
Zboku miecz podzwania.

Do mazura ją zaprasza,
Ochoczo wywija;
A Kopciuszek się uśmiecha,
Śliczny jak lilija.

Ten młodzieniec to był właśnie
Tej ziemi królewicz,
Który sobie narzeczonej
Szukał pośród dziewic.

Kiedy spojrzał na Kopciuszka,
To poznał w tej chwili,
Że z nią całe swoje życie
Przeżyłby najmilej.

Już dwunasta na zegarze
Oddawna wybiła.

Już do domu wracać
Musi sieroteńka miła.

Lecz po schodach szybko biegnąc,
Potknęła się trochę,
Gdyż pragnęła rozgniewaną
Wyprzedzić macochę.

Wtedy spadł z jej drobnej nóżki
Pantofelek mały,
Złotą nicią i perłami
Haftowany cały.

Sam królewicz wnet go podniósł.
A nazajutrz rano
W cztery strony tego kraju
Dworzan rozesłano.

I królewicz sam pojechał,
By szukać dziewuszki,
Co ma liczko tak czarowne
I tak małe nóżki!

Jedzie dzionek, jedzie drugi,
Do drzwi wszystkich puka,
Ale ślicznej swej tancerki
Nadaremno szuka.


Już przejechał pół królestwa,
Przejrzał dwory, chaty,
Lecz nie znalazł tej dziewicy,
Piękniejszej nad kwiaty.

Wreszcie trafił na ów dworek,
Gdzie żyła sierota.
Swego konia arabskiego
Uwiązał u płota.

Do pokoju wchodzi dumnie,
Boć to on królewicz!
O trzewiczka przymierzenie
Prosi pięknych dziewic.

Mierzy jedna, mierzy druga,
Na nic się nie zdało.
Żadna z nich się nie pochlubi
Taką nóżką małą.

A wtem wchodzi nasz Kopciuszek,
Na krzesełku siada
I bez trudu pantofelek
Na swą nogę wkłada.

Zadziwiły się złe siostry,
Macocha zazdrości,

I tak krew się w nich wzburzyła,
Że pękły ze złości.

Lecz królewicz się ucieszył,
Prosi o jej rączkę.
Na paluszek wsuwa zaraz
Złocistą obrączkę.

Na konika bierze swego
I do zamku jedzie.
A dwa białe gołąbeczki
Fruwają na przedzie.

Te gołąbki to duszyczki
Rodziców sieroty,
Co zawiodły swą córeczkę
Na dwór króla złoty.

Wnet na dworze wyprawiono
Takie sute gody,
Że strugami ciekły wina,
A rzekami miody.

I ja byłem na weselu,
Miód i wino piłem,
Potem całą tę historję
Wierszem nakreśliłem.



KOT W BUTACH



Żył raz sobie stary młynarz.
Miał trzech synów, jak dębczaki;
Byli zdrowi, pracowici,
Przytem chwaty i junaki.

Lecz najlepszy, najweselszy
I różowy jak poranek
Był młynarza syn najmłodszy,
Co na imię zwał się Janek.

Stary młynarz zachorował
I zakończył życie swoje.
Nad dobrego ojca trumną
Dzieci łez wylały zdroje.

A gdy żal ich ustał nieco,
To się spadkiem podzielili.
Brat najstarszy młyn wziął z chatką,
Gdzie od dzieci wszyscy żyli.


Średni dostał osła Burka,
Co na mlewo nosił zboże.
Jak cierpliwie kłapouszek
Brał na grzbiet swój wór po worze!

A najmłodszy, dobry Janek,
Co go zwali Jaś-sierota,
W całym spadku dostał tylko,
No! zgadnijcie!... Dostał — kota!

Kot był duży, ładny, biały,
Łowił w młynie myszy, szczury;
Bardzo mądre miał spojrzenie,
Ostre zęby i pazury.

Biedny Janek siadł na progu
I tak smutnie myśli sobie:
— Na szerokim Bożym świecie
Co ja z kotem moim zrobię?...

Stach młyn dostał, Wawrzek osła,
Toć zarobią, ile trzeba;
A mnie zawsze braknąć będzie
Choćby nawet kęsa chleba!

Gdy tak Janek duma sobie,
Kot go w nogę trącił nosem,

Biały łebek wzniósł do góry
I przemawia ludzkim głosem:

— Nic się nie bój, miły panie,
I miej zawsze w przyszłość wiarę;
Kup mi tylko mocny worek
I wygodnych butów parę.

Spojrzyj śmiało i wesoło,
Chmurną troskę spędź z oblicza;
Gdy usłuchasz mojej rady,
Zrobię z ciebie królewicza!

Jaś-sierota razem z kotem
Do miasteczka zaraz śpieszy.
Kupił buty, kupił torbę.
Strój go kotka wielce śmieszy.

Jeszcze dodał mu kapelusz,
By miał cały strój prawdziwy.
W tem ubraniu nasz Białasek
Tak wyglądał, jak myśliwy.

— Dowidzenia — kotek rzecze, —
Dowidzenia, miły panie!
Wiem, że blisko są zajączki,
Muszę iść na polowanie.


I na łąkę poszedł bujną,
W torbę włożył liść kapusty.
Sam czatuje za kamieniem...
A tu zając skacze tłusty.

Patrzy, wącha, włazi w worek
I kapustę smacznie chrupie.
A kot worek cap czem prędzej
I już złapał zwierzę głupie.

Potem torbę wziął na plecy,
Idzie żwawo do stolicy.
Na królewski wchodzi zamek,
Gdzie król siedzi w swej świetlicy.

— Królu — rzeknie — wielki królu!
Hołd swój śle ci książę Janek
I zajączka ci przysyła,
Co go złowił w ten poranek.

Król zajączki bardzo lubił,
Więc uprzejmie podziękował.
— Radbym — powie — z twoim panem
W jego zamku poucztował.

Jutro z rana go odwiedzę,
Razem z córką mą, królewną;

O wizycie go zawiadom,
I niech czeka mnie na pewno.

Ledwo błysnął złoty ranek,
Szóstka siwków pędzi żwawo.
Na rumakach droga uprząż
W blaskach słońca lśni jaskrawo.

A w karocy król z królewną,
W złotej szacie i w koronie!
Wtem się rozległ krzyk Białaska:
— Gwałtu! ludzie! pan mój tonie.

Zbóje w drodze go napadli
I do naga zrabowali!
Do tej rzeki go rzucili
I uciekli znowu dalej.

Król posyła odzież księciu.
— Niechaj przyjmie miłość wasza!
Dobrotliwie się uśmiecha,
Do karety go zaprasza.

A królewska piękna córa,
Gdy spojrzała na sierotę,
Co miał oczy takie modre,
Co miał włosy, jak len, złote,


Zaraz się w nim zakochała,
Szczerze Janka polubiła,
Grzecznie rączkę mu podała
I uprzejmie z nim mówiła.

Kot tymczasem biegnie naprzód,
Wszystkich z pola wnet zwołuje:
— Moi dobrzy, pamiętajcie,
Co mój pan wam nakazuje:

— Gdy karoca tu przystanie
I ktokolwiek was zapyta:
— Czyj ten bór jest, czyja łąka,
Łan pszenicy, albo żyta,

Niechaj każdy z was odpowie,
Że to wszystko księcia Jana,
Bo inaczej wnet go spotka
Sroga kara króla pana.

Jakoż wkrótce król nadjeżdża.
— Czyj ten piękny kawał ziemi? —
— Księcia Jana! — wszyscy kmiecie
Rzekną głosy wnet zgodnemi.

— Czyje lasy? — król zapyta —
I ta rola zaorana?

Znów wieśniacy odpowiedzą:
— To jest wszystko księcia Jana!

— O, mój książę — władca rzeknie —
To masz, widzę, powiat cały.
Przy ogromnych takich dobrach
Musisz zamek mieć wspaniały?

Kot tymczasem wpadł do zamku
Straszliwego czarownika,
Co na obiad i śniadanie,
Jak kot myszy, ludzi łyka.

— Czy to prawda, mości panie —
Do olbrzyma rzeknie śmiało
— Że się sztuką czarodziejską
Możesz zmienić w myszkę małą?

— Cha! cha! — zaśmiał się czarownik —
Czy ja mogę? ot, pytanie!
I maleńka szara myszka
Wnet biegała tuż przy ścianie.

Kot się szybko rzucił na nią,
Schrupał myszkę do kosteczki.
Potem witał miłych gości,
Uchyliwszy swej czapeczki.


Uczta była już gotowa.
Król z królewną siadł za stołem.
Przy królewnie książę Janek
Obiadował z nimi społem.

A po uczcie król tak rzecze:
— Lubię ciebie, książę Janie!
Swą ci córkę dam za żonę,
Z nią królestwa pół we wianie.

Wnet odbyło się wesele.
Suto na niem jedli, pili.
A mądrego kota w butach
Wszyscy bardzo polubili.

Jaś od króla pół królestwa,
Jako posag, zaraz dostał.
Tak, jak Białas przepowiedział,
Królewiczem Janek został.



O CZTERECH
MUZYKANTACH



Żył raz brytan stary,
Wiernuś się nazywał.
Dosyć się już strudził,
Teraz odpoczywał.

Dawniej z swoim panem
Wybiegał na łowy
I gonił zające
Wśród szumnej dąbrowy.

Pilnował mu domu
I dzionkiem i nocą,
I gospodarzowi
Wierną był pomocą.

Lecz się już zestarzał,
Nogi mu nie służą,
Szerść powyłaziła,
Zębów ma niedużo.


Już po całych nocach
Stróżować nie może
I woli spać w sieni,
Niżeli na dworze.

Raz usłyszał Wiernuś,
Jak gospodarz gada:
— Chyba już brytana
Pozbyć się wypada!...

Zestarzał się bardzo,
Już darmozjad z niego,
Trzeba będzie kupić
Brytana innego.

Gdy to pies usłyszał,
To pomyślał sobie:
— Niema tu co czekać,
Już ja wiem, co zrobię.

Pójdę w świat szeroki
Poszukać schronienia,
Gdy mi tu żałują
Kąta i jedzenia.

Idzie Wiernuś drogą.
Już dom z oczu znika.

Idzie; wtem na drodze
Osła napotyka.

— A! dzieńdobry, kumie!
Jak się waćpan miewa?...
I usiedli w cieniu,
Bo słonko dogrzewa.

Gawędzą przyjaźnie,
Pies się osłu żali.
A pan Buruś na to:
— Pójdę z tobą dalej.

Póki byłem silny,
Ciężko pracowałem;
Wory pełne zboża
Do młyna dźwigałem.

Lecz gdym się postarzał,
Mój pan mnie wyrzucił
I zagroził kijem,
Gdybym kiedy wrócił.

Podróżują razem
Psisko i oślina.
Patrzą... aż tu drogą
Wlecze się kocina.


Przez wytartą skórę
Kości wyglądają.
— Gdzie to waszeć dąży? —
Wędrowcy pytają.

— Idę w świat szeroki,
Gdzie poniosą oczy...
I z przygasłych ślepków
Łza mu się potoczy.

— Myszek ani szczurów
Łowić już nie mogę.
Niewdzięczni mnie ludzie
Wygnali na drogę.

— A to chodź-że z nami,
Kolego kochany!...
I wędrują razem
Przez łąki i łany.

Gwarzą sobie w drodze,
Na świat narzekają.
Aż tu kogucika
W drodze spotykają.

— Moi państwo mili!
A gdzież to idziecie?

Może też ze sobą
I mnie zabierzecie?

Zabić mnie dziś chciała
Niedobra kucharka,
Na rosół dla pana
Wpakować do garnka.

Więc uciekłem z domu,
Idę w świat daleki;
Użyczcie mi swojej
Przezacnej opieki!

Zgodzili się chętnie
Osieł, kot i psina.
I wędruje razem,
Tułacza drużyna.

Noc ich zaszła w lesie,
Spać zmęczeni legli.
A wtem w oddaleniu
Światełko spostrzegli.

Zbliżają się cicho,
W okno spoglądają.
A tam straszni zbóje
Siedzą całą zgrają.


Przy sutej wieczerzy
Zapijają wino;
Każdy wzrok ma krwawy,
Twarz czerwono-siną.

Osieł na okienku
Oparł przednie nogi.
Brytan wlazł na niego;
Na psa kot ubogi.

Kogut na grzbiet Mruczka
Frunął cichuteńko,
Tak że zasłonili
Calutkie okienko.

Dopieroż się wtedy
Rozległa muzyka!
Kot miauczy, pies wyje,
Osiełek poryka.

Kogut „kukuryku“
Wrzeszczy, ile mocy,
Jakby całe piekło
Zbudziło się w nocy.

Porwali się zbóje
Wielce wystraszeni,

Z oświetlonej izby
Uciekli do sieni,

A z sieni do lasu
Cwałem popędzili.
A dzielni muzycy
Do domku wkroczyli.

Podjedli obficie
I popili winem.
Potem kot legł sobie
W kuchni pod kominem.

Pies na samym progu
Położył się w sieni,
A osieł na dworze
Wśród bujnej zieleni.

A tymczasem zbóje
Wysłali jednego.
Idzie pocichutku
Do domku swojego;

Potknął się o Burka,
A ten buch! go nogą.
Zbój do sieni biegnie,
Pies go ugryzł srogo.


W kuchni kot czatował:
Wnet na zbója skoczy;
Skrwawił mu pazurem
Czoło, nos i oczy.

A kogut na grzędzie
W mig narobił krzyku:
— Hej! łapać złodzieja!
Łapać! kukuryku!

Wraca zbój do lasu,
Dziwy opowiada:
— Dom nasz zamieszkała
Złych duchów gromada.

Jeden pchnął mnie nożem,
Drugi dał mi kije,
Trzeci tak podrapał,
Że już ledwo żyję.

A czwarty wciąż wołał,
Żeby mnie trzymali.
Niema tu co robić,
Chodźmy, bracia, dalej.

Poszli wszyscy zbóje
Dom zbudować nowy.

A czwórka skoczyła
Po rozum do głowy.

Zostali się w domku,
Suto jedli, pili,
Tak im dobrze było,
Że do stu lat żyli.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.