Wacio w zaczarowanej krainie

>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Wacio w zaczarowanej krainie
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 33
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Nakładowej
Data wyd. 1929
Druk W. Kucharski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
WACIO
w zaczarowanej krainie.
Baśń fantastyczna
przez ELWIRĘ K.
Z ILUSTRACJAMI
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI NAKŁADOWEJ W WARSZAWIE
ul. Marszałkowska № 114.
Druk. W. Kucharski i S-ka., Warszawa, Chłodna 27






Było piękne pogodne lato. Naraz od kilku dni chmury zawisły nad ziemią i rzęsisty deszcz dni i noce całe zalewał ulice, zaciemniał pokoje i do rozpaczy doprowadzał spragnione spaceru dzieci.
Przy jednem z okien stał chłopczyk i smutnym wzrokiem ogarniał płaczące niebiosa.
Długie blond włosy spadały na ramiona wysmukłego dziewięcioletniego dziecka. Błękitne marzące oczy skierowane były wdal, z nadzieją ujrzenia jaśniejszego obłoczka.
Biedny Wacio miał iść dzisiaj na zabawę w krokieta. Zaprosił go jeden ze szkolnych kolegów i gdyby nie ten deszcz okropny, ubawiliby się znakomicie.
Stoi więc przy oknie stroskany i trochę na pogodę gniewny i myśli:
— Nie znoszę takiego brzydkiego dnia! Niema nic okropniejszego nad siedzenie w domu, gdy się ma lat dziewięć i chęć do zabawy na dworze... Jakżeż zazdroszczę tym, co mieszkają w krajach, gdzie zawsze świeci słońce, gdzie nigdy deszcz nie pada... O, jakżebym tam mieszkać pragnął!..
Zaledwie wymówił w myśli te słowa, spadła duża kropla deszczu na blachę okienną. Kropla ta stała się okrągłą i wzdętą jak bańka mydlana.

Naraz pękła, a z pośrodka niej wyskoczyła prześliczna mała wróżka. Ubrana była w niebieską suknię, srebrną koronę miała na maleńkiej swej główce, skrzydełka u ramion, a srebrny dzwoneczek w ręku.
— Pragniesz iść tam, gdzie deszcz nigdy nie pada? — spytała wróżka.

— O, tak! chciałbym ten kraj wilgotny i ponury opuścić, tak mi się już uprzykrzyły te ciągłe deszcze... — skarżył się Wacio.
Słysząc to mała wróżka, zadzwoniła leciutko dzwoneczkiem i natychmiast spuścił się do Wacia obłoczek. Obłoczek ten przeistoczył się w bardzo dużego białego ptaka, trzymającego na sobie olbrzymią złotą klatkę z drzwiczkami otwartemi wprost okna, przy którem stał nasz chłopiec.
— Wejdź — szepnęła wróżka, — Co do mnie, to nie mam czasu aby ci towarzyszyć, ale jak tylko zapragniesz do siebie powrócić, zadzwoń tym dzwoneczkiem, który ci pozostawię, a natychmiast się znajdziesz w swym pokoiku.
Wacio wszedł do klatki i ułożył się w niej wygodnie, wróżka zatrzasnęła drzwiczki i natychmiast ptak uniósł się wysoko w powietrze, szybując wraz z Waciem ponad dachami domów, lasami i wysokiemi górami.
Kołysany niezwykle szybką jazdą w powietrzu, odurzony powiewem wiatru i wonią kwiatów i drzew, Wacio usnął wkrótce, zbudziwszy się dopiero wtedy, gdy olbrzymi ptak, zsunął z siebie klatkę i wypuścił go na swobodę.
Wacio ujrzał przed sobą kraty żelazne i wznoszący się żelazny parkan. Pobiegł ku niemu, w tejże chwili czarodziejski ptak odfrunął od niego i wdal poszybował.
W miarę tego jak chłopiec zbliżał się do parkanu, obłok gęsty zakrywał naszego podróżnika a błyskawice i grzmoty odstraszały go od dojścia do otworu.
— Kim jesteś i jak śmiesz się dobijać? — zapytał głos jakiś surowy i groźny. Czyż nie wiesz, że kto chce wejść do tej krainy ciepła i słońca, musi przynieść pierścień zdjęty z palca olbrzyma.
— Nie wiedziałem o tem — rzekł Wacio — nie uprzedzała mnie o tem wróżka. Ale mogę iść zaraz i przynieść ów pierścień, pragnę bowiem bardzo ujrzeć waszą cudną krainę... Nie boję się olbrzymów i napewno zdobędę to, co mi będzie do wejścia potrzebnem.
— Idź więc tą ścieżką, a ujrzysz wkrótce zamek. Poznasz tam owego olbrzyma i postarasz się o zdjęcie mu pierścienia.
Wacio poszedł ścieżką i wkrótce zobaczył wspaniały zamek z wysokiemi wieżami. Usiadł nad brzegiem rzeki i odpoczywał.
Naraz ujrzał łasicę, która doganiała już biedną i przerażoną myszkę, aby ją rozszarpać. Uderzył łasicę trzymaną w ręku laską i w ten sposób uratował małe stworzonko. Myszka usiadła przy Waciu i odezwała się doń ludzkim głosem, zapytując dokądby szedł?
Gdy Wacio opowiedział o celu swojej podróży, wybiegła na chwilę i przyprowadziła ze sobą: niedźwiedzia, lwa i wilka.
— Możemy ci pomódz — rzekły zwierzęta — ale pod warunkiem, że gdy będziesz wracał z pierścieniem, zajdziesz do nas, aby nim dotknąć... Za dotknięciem bowiem pierścienia zamienimy się znów w chłopców i dziewczęta. Jest nas tu zaczarowanych dużo, wyratujesz więc wielu nieszczęśliwych.
— Ależ, naturalnie — odparł Wacio — tylko mi dopomóżcie... Powiedźcie, jak mam przejść za ten parkan żelazny...
— Uderz lekko trzy razy — rzekł lew — a wejdziesz.
— Pamiętaj nie rwać czerwonego kwiatu, bo straszna czarownica weźmie cię do służby, a po roku zamieni w zwierzę — radził niedźwiedź.
— Ostrzegam cię — rzekł wilk — abyś w drodze nie usnął, bo ci się zdobycie pierścienia nie uda, przemóż sen...
— I ja ci chcę coś poradzić — rzekła myszka — idąc stąd nalewo, ujrzysz dąb, a na nim miecz złoty, weź go i przypasz do boku, a będziesz niezwalczony...
— Dziękuję wam za rady, postaram się do nich zastosować i wrócić — odpowiedział Wacio i pobiegł szybkim krokiem nalewo.
Zaledwie uderzył w parkan trzy razy, kawał kraty urwał się i opadł. Wyszedł więc szczęśliwie, a zapomniawszy o przestrodze niedźwiedzia, urwał cudny kwiat czerwony tuż przy ścieżce rosnący.
Tejże chwili straszny potwór z czerwonemi skrzydłami ukazał się przerażonemu Waciowi, wyciągając szpony i zęby, aby go poszarpać w kawały. Nieszczęśliwy chłopiec padł na ziemię przerażony i upuścił kwiat czarodziejski.
Potwór uciekł sycząc i wyjąc naprzemiany, nic bowiem zrobić temu nie mógł, kto w ręku swem już kwiatu nie trzymał.
Wacio pobiegł pędem ku zamkowi olbrzymów, a napotkawszy na drodze dużo żmij syczących i węży, mieczem podniesionym do góry rozpędził całą zgraję i wpadł do olbrzymich komnat zamkowych.
Na jednem z łóżek w najobszerniejszym z pokojów leżał wielkolud. Chrapał tak głośno, że przerażony chłopiec, sądząc iż to grzmoty biją, chciał usunąć się od okien, aby go nie dosięgnął piorun, zrozumiawszy jednak wkrótce, że chrapanie olbrzyma nie zaś grzmoty były tak wielce donośne, podszedł do głęboko uśpionego i zobaczył na palcu jego obrączkę.
Była ona tak dużą, że z trudem przyszłoby ją zdjąć i porwać ze sobą. Poruszył już, aby zsunąć, ale naraz olbrzym podniósł głowę i rozglądać się począł na wszystkie strony.
Wacio schował się pod łóżko i siedział tam dopóty, dopóki olbrzym nie usnął. Zaczął wnet powtarzać słowa, wyrzeczone przez spotkanego lisa, mianowicie: „Śpij olbrzymie przez dzień i noc jeszcze!“
Przybliżył się potem do łóżka i z wielkim trudem ściągnąwszy złotą obrączkę z palca olbrzyma, zaczął z nią uciekać. Postąpił z nią tak jak z obręczą, posuwając przed sobą i biegnąc.
W drodze spotkał zwierzęta, które mu dały tak zbawienne wskazówki, a dotknąwszy ich pierścieniem, przywrócił ludzką postać. Tak robił przez całą drogę, wzbudzając tem okrzyki radości i szczęścia tych, których od czaru wyzwolił.
Myszka zamieniła się w śliczną malutką dziewczynkę i podeszła do Wacia z uśmiechem.
Wacio wziął ją pod rękę i powiedział: — Czy pójdziesz ze mną do tego cudnego kraju, gdzie nigdy deszcze nie padają?
— O, z największą chęcią — odpowiedziała dzieweczka. Nazywam się Dedeta, a ty, śliczny chłopczyku?
— Wacio — odrzekł i puścili się w drogę.
Przyszedłszy pod mur, zastali go zamkniętym, zapukali więc, a natychmiast głos z wnętrza zapytał: Kto tam i poco przychodzi?
— Jestem Wacio a moja towarzyszka nazywa się Dedeta, przynosimy pierścień olbrzyma i prosimy, aby nas pani wpuściła.
Bramę natychmiast otwarto, dzieci przeszły i stanęły zdumione.
Przed niemi rozciągał się ogród prześliczny pełen zabawek. Na drzewach, krzakach i murze zwieszały się przeróżne cacka.
Pośrodku ogrodu stał dziwny domek. Cały zbudowany był z ciastek, pierników i cukierków. Dzieci były bardzo głodne, ale nie tknęły niczego, lecz weszły czemprędzej do wnętrza, aby zapoznać się z tymi, co ten domek zamieszkiwali.
Było tam dużo łóżek i łóżeczek, na każdem z nich spoczywały główki dziecięce. Jedna z dziewczątek posłyszawszy szmer, podniosła upstrzoną wstążkami głowę i zrzuciwszy z siebie mnóstwo jedwabnych sukienek, podbiegła do dzieci ustrojona w zieloną bluzę, kapelusik w formie bucika i pantofle mające wygląd słomkowych kapeluszy. Umywszy twarz piaskiem, spojrzała z uśmiechem na Wacia i Dedetę i spytała:
— Czyście przyszły mnie oglądać?.. Pójdźcie, pokażę wam mój ogródek...
Ogród, który im ta dziwna osóbka ukazała, był pełen niespodzianek. Zamiast kwiatów rosły tam prześliczne zabawki, zasiane ręką pokazującej te dziwy dziewczynki. Powoziki, pociągi, statki, okręty, konie mniejsze i większe, wszystko to stało lub leżało do wzięcia.
— Ach! jakżeż tu pięknie! — zawołały dzieci z zachwytem... — Jak tu dobrze i miło!
— Zapewne stąd dostajemy zabawki na choinkę — wtrąciła Dedeta... Przynosi je nam Ojciec Mikołaj.
— Jaki ojciec Mikołaj? — spytała dziewczynka — powiedzcie mi jak wygląda...
— Staruszek miły i dobry... przynosi nam zawsze na Boże Narodzenie choinkę i dużo zabawek. Dostałem w tym roku prześliczną lokomotywę i strzelbę. Ma długą brodę białą i pelerynę. Czyś go widziała?
— O tak, teraz wiem kto to taki... Przychodzi do nas z workiem i napełnia go przeróżnemi zabawkami. Znam go oddawna i lubię... Za zabawki daje każdemu z nas po kwiatku...
— Po kwiatku? — zapytał mocno zdziwiony Wacio. Nie chciałbym takiej zamiany. Stokroć wolę zabawki.
— Co do mnie, to wolę kwiatek! — odpowiedziała dziwna istotka. Zabawki mam zawsze... Kwiecie przynosi nam szczęście, jeśli żyje przez rok cały... Gdyśmy dobrzy, kwiatek wznosi główkę do góry i darzy nas swoją wonią i swym wyglądem, jeśliśmy niegrzeczni, kwiat usycha i więdnie...
— Ale chodźcie czemprędzej! moja matka chciałaby was poznać...
Dzieci ujrzały przed sobą dziwacznie ubraną osobę, która na powitanie pociągnęła Wacia za jedno ucho, potem za drugie, tożsamo zrobiła z Dedetą.
Poczem zasiedli wszyscy do stołu i zajadali pierniki i ciastka z domku, który służył im za pokarm przez cały tydzień, poczem budowano nowy.
Po zjedzeniu obiadu dzieci miały pozwolonem zrywanie zabawek. Naraz wbiegła Dedeta, niosąc w rączce gałęź z jagódką...
— Patrz, patrz Waciu! — wołała — i w tym kraju są rośliny!
Ujrzały to mieszkanki dziwnego domku i z krzykiem rozpaczy i złości otoczyły Dedetę.
Matka dziewczynki rzuciła się z pięściami na niewinne dziecko i bić je poczęła bez litości. Bronił Wacio, ale nic to nie pomogło, grożono i jej i jemu okrutnemi karami, wreszcie zagwizdano przeciągle. W tejże chwili zjawiła się gromada straszliwych niedźwiedzi, złapała Dedetę i pomimo jej rozpaczliwych krzyków i próśb o przebaczenie, wsadzono do wysoko na drągu umieszczonej klatki.
— Nieszczęście nam sprowadziłaś, niedobra istoto, — rzekły niedźwiedzie — wraz z zerwaniem bowiem tego kwiatu spadać na nas zaczną różne klęski i rozwielmożni się niedostatek, cierp więc teraz, dopóki cię śmierć z głodu nie zechce wyzwolić...
Wacio szarpał za kudły zwierzęta, wyrywał im z łap biedną Dedetę, ale to nie pomogło. Uwiązano go u sąsiedniego drzewa, a Dedetę zapakowano do klatki i drzwiczki za nią zamknięto.
Słońce paliło okrutnie, żar był nie do zniesienia, biedactwu usychały usta z gorąca, pragnienie i głód o małoże nie doprowadziły do utraty przytomności, wyglądała jednak ratunku od dzielnego chłopca, który starał się z pęt wyswobodzić i dlatego wszelką mocą zapanowywała nad omdleniem.
Naraz Wacio tak mocno się szarpnął, że więzy opadły i oto mógł ratować biedną uwięzioną przez zwierzęta dziewczynkę.
Bał się podcinać podstawę klatki, gdyż była tak niepomiernie wysoką, że Dedeta mogłaby się zabić, tembardziej, że grunt tu był skalisty, trawki ani odrobiny, nie tak, jak w tym kraju, z którego uciekł.
Przypomniał sobie jednak, że przechodząc koło jakiegoś budynku widział coś w rodzaju siana. Puścił się czemprędzej i powrócił wkrótce z masą czegoś puszystego i miękkiego.
— Wszak to nie siano — powiedziała dziewczynka z płaczem, widząc dobrego Wacia przychodzącego do niej.
— Nie siano, ale puszek bardzo delikatny i miękki, który w zupełności zastąpi nam suchą trawę...
I przyniósłszy jeszcze parę razy owego puchu, rzucał go pod belkę z klatką, potem zaczął małą piłą podcinać podstawę. Trwało to bardzo długo, piła owa bowiem była tylko do zabawy dzieci zrobiona; po długiej jednak pracy, klatka chwiać się poczęła, wreszcie spadła na puch, nie sprawiając żadnego hałasu.
— Czyś się nie uderzyła Dedeto? — pytał troskliwie Wacio, widząc, że dziewczynka leży nieprzytomna i nic nie mówi do zmęczonego trudem chłopca.

Po chwili podniosła się żywo, śmiejąc się, że nic się jej nie stało, tylko puszek zasypał jej oczy i usta, mówić więc nie była w możności.

Wacio przepiłował wkrótce drzwiczki klatki i w ten sposób uwolnił od śmierci Dedetę.
— Biegnijmy teraz, co sił starczy! — zawołały dzieci i pędem pobiegły do żelaznej zapory, prosząc, aby im otworzono.
— Kim jesteście i czego chcecie o tej porze? — zagrzmiał głos jakiś za niemi.
Dzieci obejrzały się z przestrachem i ujrzały postać dużą o długich czarnych włosach, otoczoną płomieniami sięgającemi ramion.
Dzieci przeprosiły grzecznie za obudzenie królowej nocy, ale ta nie dawała się przeprosić i dotknęła ich żarem płomieni, aby miały za swe zuchwalstwo karę.
Poczem ujrzawszy u boku Wacia miecz złocisty, kazała mu go oddać, obiecując wzamian za to, puścić ich do domu spokojnie.
Wacio złożył miecz u żelaznych podwoi i został wraz z Dedetą puszczony za wrota.
Zadzwonił wtedy dzwoneczkiem wybranym z pośród zabawek, tamten bowiem dany przez wróżkę zabrał mu ktoś, gdy leżał uśpiony na trawie.
Na głos dzwonka spuścił się na ziemię ptak biały wielkości dużego strusia i usadowiwszy Wacia i Dedetę nachyleniem się ku dzieciom, odleciał pędem szybkim w przestworze.
Przebiegały dzieci góry, lasy, morza i ogromne miasta i zdawało się, że końca nie będzie ich podróży. W reszcie usnęły znużone...
Gdy Wacio się zbudził, spostrzegł, że przed nim na krzesełku siedzi mała dziewczynka z główką w lokach i o dużych błękitnych oczach. Dziewczynka ta roześmiała się głośno, wołając: — Obudźże się raz, śpiochu, chyba masz już tego dosyć... A to pięknie! Przyjeżdżam do niego, a ten śpi jak zabity...
— Co to? czyśmy już powrócili do domu, Dedeto? — spytał przecierając oczy Wacio. A więc na grzbiecie ptaka przyjechaliśmy tak szybko...
Dziewczynka głośno śmiać się poczęła... — Coo? na grzbiecie dużego ptaka?.. śnisz jeszcze, mój drogi... Przyjechałam pociągiem na tydzień, aby się z tobą bawić i odetchnąć świeżem powietrzem. Jestem twoją kuzynką, spieszczają moje imię, nazywając mnie Dedetą.
Ach! więc to sen tylko? jak to dobrze! I to mówiąc, spojrzał w okno, za którem stali koledzy, zapraszając do gry w krokieta. Pogoda była piękna. Dedeta poszła również się bawić. Minęło dużo lat, ale Wacio do tej pory snu swego nie zapomniał.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.