Złotowłosy sfinks/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złotowłosy sfinks |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“ |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Turski, z trudem otworzył oczy, w pierwszej chwili, nie pojmując, co się stało.
Leżał wyciągnięty na otomanie, w mieszkaniu paliło się światło. Z trudem zbierał myśli, a raptem na jego twarzy zajaśniał uśmiech zadowolenia. Kolacja... Wino... Te, oszałamiające pocałunki Krysi, lecz czemu, później zrobiło mu się tak słabo?
— Krysiu! — zawołał cicho, sądząc, że żona znajduje się w jadalni i wnet na jego wołanie pośpieszy, a może znów obdarzy nową pieszczotą. — Krysiu, przyjdź do mnie!
Ale, ze stołowego pokoju nie odpowiedział nikt i w mieszkaniu panowało głuche milczenie.
— Krysiu! — powtórzył głośniej, unosząc się nieco na łokciu — Gdzie jesteś? Czy, również, zasnęłaś?
Znów, ta sama cisza.
Zdziwiony, zerwał się ze swego posłania i rozejrzał się dokoła. Łóżko żony było puste. Choć kręciło mu się w głowie i chwiał się trochę na nogach, pośpieszył do stołowego pokoju.
Dojrzał tam ślady niedawnej uczty, opróżnioną butelkę wina, kieliszki i talerze, z resztkami zakąsek, niesprzątnięte i porozstawiane w nieładzie. Ale, Krysi nie było.
Nie było jej również w kuchence, a gdy powróciwszy do sypialni, rzucił okiem na wieszak, na którym zwykle znajdowało się jej palto — pojął wszystko. Musiała wyjść natychmiast potem, gdy tylko zasnął.
— Więc tyle są warte, twoje obietnice Krysiu? — pomyślał z goryczą — Kłamiesz, udajesz czułą, by skorzystawszy z mego uśpienia, wymknąć się na nocną, tajemniczą wycieczkę?
Spojrzał na zegarek. Minęła północ. O ile pamiętał, dziwna niemoc ogarnęła go około dziesiątej. Przed dwoma tedy godzinami, Krysia opuściła mieszkanie.
Aczkolwiek, niedomyślał się jeszcze Turski, iż „żona“ dała mu zażyć proszek nasenny, którego działanie minęło wcześniej, niźli się tego należało spodziewać, owładnęło nim silne rozdrażnienie. Mimo zaklęć i obietnic, te same zagadkowe postępki.
Przeszedł się kilka razy po pokoju i zapewne długo łamałby sobie głowę, co ten nowy wybryk oznaczał i niespokojnie oczekiwałby na powrót żony, gdyby jego wzrok nie padł nagle na kartkę, pozostawioną przez Krysię, a znajdującą się na widocznem miejscu, na biurku.
— Kartka? — bąknął, zdumiony, ujmując papier do ręki — Pismo Krysi? Cóż to być może?
Przeczytał i zbladł. A później przeczytał list powtórnie.
— Nie wróci! — wyszeptał z rozpaczą — Skończyła się ta zagadkowa komedja, która łatwo mogła zamienić się dla mnie w tragedję! Jeśli się nie przerodziła? Skończyła się! Może i lepiej się stało, choć... Czemuż ona pisze, tak niezrozumiale...
— Nie byłabym nigdy dla ciebie dobrą żoną — powtarzał zdławionym przez boleść głosem — więc odejdę! Zachowam... miłe wspomnienie i wiele zachowam wdzięczności... A ty... jeśli możesz... przebacz i zapomnij... Ta, którą znałeś, jako Krysię...
Pochwycił się oburącz za głowę.
— Przebaczyć to ci wszystko, przebaczę — wyszeptał, — lecz czy w stanie będę zapomnieć? Ale, kim ty byłaś w istocie, ty, która sama wyznajesz, że znałem cię tylko, jako Krysię?
Raptem, z niezwykłą wyrazistością, w jego wspomnieniu odbiły się wypadki ubiegłej nocy. Ta tajemnicza wycieczka Krysi, ten stary pałacyk i lokaj i to powitanie: „to pani, hrabianko Kiro?“ Byłabyż więc ta, która uchodziła za jego żonę, hrabianką Kirą, wnuczką księcia Ostrogskiego? Ale, przeczył temu przecież jego zwierzchnik, baron Traub i pocóż panna z tak arystokratycznego rodu, wychodziłaby za niego, skromnego urzędniczka, za mąż?
— Oszaleć można! — wymówił — Tak, można doprawdy oszaleć!
Siedział długo nieruchomo, wpatrzony bezmyślnie w jeden punkt, daremnie walcząc z rozpaczliwemi myślami i daremnie starając się rozwiązać straszliwą zagadkę. Sam nie wiedział teraz, ani co przedsięwziąć, ani co postanowić. Szukać Krysi? skoro odeszła, byłoby to bezcelowe. Zwrócić się do władz z zawiadomieniem, że zaginęła żona, również nie miało sensu. Starać się ją odnaleźć, nie zaraz, lecz jutro, lub za parę dni? W jaki sposób? Gdzie jest, czy wogóle nie wyjechała z Warszawy?
— Ach! — jęknął cicho i poczuł nagle osłabienie takie, iż wydało mu się, że za chwilę runie z krzesełka na podłogę.
Z trudem powstał i powoli zaczął się rozbierać, zamierzając położyć się do łóżka. Zdjął marynarkę i wyjmował, składając na nocnym stoliku, przedmioty z kieszeni. Jedynem jego marzeniem było teraz wyciągnąć się i zasnąć. Ale, choć wyjmował różne drobiazgi, napełniające kieszenie zupełnie machinalnie, myśląc o czem innem, raptem w świadomości Turskiego zadźwięczało przypomnienie:
— Klucze Trauba?
Kluczy nie było.
Powrócił do kanapy, na której poprzednio leżał i rozpoczął poszukiwania. Zapewne, wysunęły mu się z kieszeni, gdy spał, ogarnięty dziwną niemocą. Ale, wysiłki pozostały daremne. Choć szukał i śród poduszek i pod kanapą, zguby nie znalazł.
— Gdzież się podziały?
Pod wpływem przestrachu, że zaginął drogocenny depozyt, pozostawiony jego pieczy przez Trauba, minęło oszołomienie. Zapomniał nawet, na chwilę, o ucieczce żony. Wytężał myśli, aby sobie przypomnieć, co się stało z kluczami.
— Czyżbym je zgubił, kiedy wychodziłem za interesami na miasto?
Niemożliwe!
Pamiętał najdokładniej, że miał klucze w kieszeni, po powrocie do domu. Pamiętał, że dotykał ich parokrotnie, włożywszy tam przypadkowo rękę.
— Cóż się z niemi stało?
Nagle zbladł, zagryzł usta — a w głowie zrodziło się straszliwe podejrzenie.
— Ona?
Zamigotały w wyobraźni dziwne słowa listu, na jakie dotychczas nie zwrócił uwagi: „nie sądź, że jestem potworem... wybacz mi, gdy się dowiesz o prawdziwej mojej roli....“
— Ona? Po co? Na co? Sądziła, że w kasie Trauba znajdują się pieniądze?
— Krysia złodziejką?
Bo, o cóż innego mogło jej chodzić, gdy zabierała mu klucze z kieszeni, korzystając z jego uśpienia, niźli o pieniądze? Pragnęła uciec, a ucieczka bez pieniędzy jest niemożliwa. Wiedziała, że on znaczniejszej sumy nie posiada, więc postanowiła dobrać się do kasy Trauba, mniemając, że tam skarby odnajdzie.
Uderzył się ręką w czoło. Wszystko poczynał pojmować. I ta butelka wina i to nagłe oszołomienie.
— Co za perfidja! — wyszeptał — Uśpiła mnie umyślnie, by pochwycić klucze i ograbić cudzą kasę!
Nie, należy temu, za wszelką cenę przeszkodzić? Ale, czy zdąży? Bo, Krysia opuściła dom, najmniej dwie godziny temu.
Teraz gorączkowo ubierał się zpowrotem, zaczerwieniony z gniewu. Choć, zgóry domyślał się, że Traub nie pozostawił, zgodnie z zapowiedzią, znaczniejszej sumy w kasie, chciał przewrotną ukarać za tyle przykrości i cierpienia i przychwycić na gorącym uczynku przestępstwa.
Czy zdąży?
Po upływie zaledwie kilku minut, już był na ulicy i wskoczywszy do taksówki, pędził w stronę domu, w którym zamieszkiwał Traub.
Przed domem wyskoczył i spojrzał uważnie na okna mieszkania.
— Zgadza się, do licha! — wyszeptał z gniewem.
W rzeczy samej, choć okna parterowe apartamentu barona były zasłonięte okiennicami, przez szpary sączyło się światło.
Więc Krysia znajdowała się tam jeszcze? Widocznie, nie znalazłszy w szafie pieniędzy, czyniła dalsze poszukiwania.
Ale, prócz tej szpary, świadczącej o obecności Krysi, drugi szczegół uderzył Turskiego.
Nieco, opodal kamienicy, stał jakiś mężczyzna, jakby obserwując z wielką uwagą apartament Trauba i starając się przeniknąć, co wewnątrz się tam działo.
Stał — a dopiero widząc, że Turski zbliża się w jego stronę, drgnął i jął oddalać się prędko.
Turskiemu wydało się, że poznaje tajemniczego mężczyznę.
— Kowalec! — zawołał.
Nieznajomy nie zatrzymał się. Przeciwnie przyspieszył kroku.
— Kowalec! Co tu robisz? — powtórzył, lecz i ten okrzyk pozostał bez odpowiedzi, a sylwetka nieznajomego znikła w ciemnościach nocy.
Turski przypomniał sobie o dziwnej rozmowie, jaką z nim miał niedawno i pokiwał głową. Czyż i ten zamierzał się dobrać do skarbca Trauba? Ale, nie było teraz czasu na długie refleksje i zatrzymywanie Kowalca.
W mieszkaniu Trauba znajdowała się Krysia! Bo, któż inny mógł się tam dostać i zaświecić elektryczność, kiedy baron był nieobecny. Zadzwonił do bramy.
— Muszę koniecznie z mieszkania pana barona zabrać ważne papiery!... — jął pośpiesznie tłumaczyć dozorcy, gdy ten mu otworzył, zamierzając całą sprawę z Krysią załatwić bez skandalu — Są mi potrzebne.
Rad, iż w ten sposób usprawiedliwił swą niezwykłą nocną wizytę, minął dozorcę, nie zauważywszy dość niezwykłego spojrzenia, jakiem go ten obrzucił.
Zbliżywszy się do drzwi, poruszył klamką. Uczynił to prawie odruchowo i wnet się zastanowił. Co dalej robić? Przybiegł tu pod wpływem oburzenia, lecz jak dostać się do mieszkania Trauba? Toć drugich kluczy nie posiada, a Krysia nie otworzy dobrowolnie. Przecież nie może wyłamywać drzwi, ani wzywać policji, chcąc uniknąć rozgłosu. Beznadziejna sytuacja! Chyba...
— Krysiu! — wymówił i mocniej zastukał klamką.
Sądził, że nie otrzyma odpowiedzi. Tymczasem, ku jemu wielkiemu zdumieniu, z głębi mieszkania wnet rozległy się głośne kroki. Raczej męskie, nie kobiece — i drzwi rozwarły się szeroko.
— Pan baron? — wybełkotał zdziwiony.
Przed nim stał Traub, który sam drzwi otworzył.
— Ja — odrzekł tamten, nieco ironicznym wzrokiem mierząc swego sekretarza — Rozmyśliłem się i nie wyjechałem! A zbyt późno było, by zawiadamiać pana! Proszę, niech pan wejdzie...
Turski, niczem zahypnotyzowany wszedł do przedpokoju. Nic nie rozumiał.
— Cóż pana sprowadza o tak późnej porze? — zapytał baron, zamykając drzwi za nim.
— Bo... bo... — jął bąkać, nie wiedząc teraz ani co mówić, ani jak upozorować swą obecność.
— Zaszło coś niezwykłego?
— Właściwie...
— Co? Właściwie? — powtórzył Traub, niby bawiąc się zmieszaniem Turskiego.
Ten pojął, że musi dać jakieś logiczne wytłomaczenie swej niezwykłej wizyty.
— Byłem niespokojny, że jakiś złodziej zakradł się do mieszkania pana barona! Bo, przechodząc przypadkowo, przez szczeliny w okiennicach, spostrzegłem światło...
Uśmiech przebiegł po twarzy Trauba.
— Bardzo panu jestem wdzięczny — odrzekł — za tę gorliwość! Światło jest zapalone, gdyż jeszcze nie śpię. Tembardziej, że spotkały mnie nieoczekiwane, a miłe odwiedziny.
— Odwiedziny?
Traub nie spuszczał oczu ze swego sekretarza.
— Tak! — powtórzył — Odwiedziła mnie pańska żona! Była na tyle łaskawa, że odniosła klucze od kasy, które pozostawiłem u pana!
— Moja żona? Klucze?
Turski poczuł, niby silne ukłucie w serce, a jego twarz stała się kredowa. Czy Traub kpił, czy mówił serjo? Znęcał się, prawdopodobnie, nad nim w wyrafinowany sposób, bo przychwyciwszy Krysię na usiłowaniu kradzieży, zatrzymał ją w swem mieszkaniu.
— Zaraz, wyjaśnię... — począł powoli, nie wiedząc na co się zdecydować, czy na wyznanie szczerej prawdy zwierzchnikowi, poświęcając w ten sposób całkowicie Krysię, czy też na jakie kłamstwo, by ją wybawić z straszliwego położenia — Bo, to ja...
Twarz Trauba nie zdradzała oburzenia, ani gniewu.
— Nie wiem — wymówił — z czego chce pan się wytłomaczyć!... Przejdźmy raczej do gabinetu. Tam spędzałem czas na miłej pogawędce z pańską żoną.
Turski, całkowicie oszołomiony, zamilkł i podążył w ślad za swoim zwierzchnikiem. W rzeczy samej, w gabinecie znajdowała się Krysia. Uderzyło go odrazu, że nie siedziała, a stała wsparta o biurko i policzki miała silnie zaczerwienione, jak ktoś, kto niedawno wiódł podnieconą rozmowę.
Główkę opuściła nisko na piersi — i gdy Turski wszedł nie podniosła nań oczów.
— Widzi pani — z lekką ironją w głosie zwrócił się do niej baron — jak wszyscy się spotykamy! Pani mąż również raczył nieoczekiwanie do mnie zawitać!
Milczała.
Podczas kiedy Traub, przesadnie uprzejmym gestem zapraszał obecnych, aby zajęli miejsca, Turski nie wytrzymał. Zbliżył się do żony i gwałtownie zawołał:
— Krysiu! Co to wszystko znaczy? Skąd tu się wzięłaś?
Lekko poruszyły się jej wargi, lecz z za nich nie padła odpowiedź. Natomiast, Traub wyrzekł szybko:
— Wszak raz już powiedziałem, że pani była na tyle łaskawa, iż odniosła klucze!
— Odniosłaś klucze! — wykrzyknął — W jakim celu? Po tej scenie?... Tam... u nas... w domu?
Nareszcie, posłyszał jej głos. Nadal nie patrząc na męża, wybąknęła:
— Widocznie, było konieczne!
— Konieczne? — oburzył się — W nocy? Kto cię o to prosił? Krysiu, sama doskonale wiesz, co mam na myśli! I twój list...
Uczyniła nieokreślony ruch ręką.
Turski podniecony mówił:
— Nie będziemy przy panu baronie roztrząsali naszych osobistych spraw! Ale, sama chyba rozumiesz, że niezbędne jest wyjaśnienie! Skoro więc odniosłaś klucze, które... — nie chciał dodawać, że samowolnie wyjęła mu je z kieszeni — gdyż taka była twoja fantazja, pożegnaj pana barona i chodźmy...
Poruszyła się z miejsca, jakgdyby pragnąc zastosować się do życzenia męża.
— Chodźmy! — powtórzył, ucieszony tą niespodziewaną uległością.
Już mniemał, że wszystko zakończy się jaknajlepiej i że na ulicy wyjaśni ten nowy wybryk żony i zdoła ją nakłonić do powrotu do domu, gdy wtem przykuły go do miejsca, zimne słowa barona:
— Pani nie odejdzie!
— Nie odejdzie! — mało nie jęknął, przeczuwając, że dotychczasowe postępowanie Trauba było tylko komedją — Czemu?
— Przynajmniej nie odejdzie wraz z panem! — wycedził tamten — I nie powróci więcej do pana! Musi pan się z tem pogodzić!
— Jakto? Jakto?
— Bo jest moją narzeczoną.
Turskiemu wydało się, iż zawirował z nim gabinet. Był przygotowany na najgorsze. Nawet, na to, że Traub oświadczy mu, iż przyłapawszy Krysię na usiłowaniu okradzenia jego kasy, zamierza ją oddać w ręce władz. Ale, przenigdy, nie na podobne wyznanie.
— Narzeczoną? — wybełkotał — Moja żona pańską narzeczoną? Ależ, to szaleństwo!
— A jednak tak jest! — uciął krótko Traub — Zresztą sama to potwierdzi!
Teraz Turski wpił się z całej mocy wzrokiem w Krysię, Stała wciąż, nieruchomo, wsparta o biurko, a tylko jej rzęsy poruszały się gwałtownie, niczem spłoszone motyle. W piersi brakło mu tchu, kiedy wyrzucił z siebie zduszone zapytanie:
— Krysiu, powiedz? Prawdaż to, czy potworny żart?
Wydawało się, że toczy ciężką walkę ze sobą. Uczucia gniewu i przestrachu przebiegały na zmianę po jej twarzyczce, a złota główka pochylała się coraz niżej. Wreszcie, ledwie poruszyły się usta, a za nich wybiegł cichy, lecz stanowczy szept:
— Tak!
Turski pochwycił się za głowę i niby pijany, zatoczył o parę kroków do tyłu. W tymże samym czasie baron, który również nie spuszczał oczów z Krysi, odetchnął z ulgą.
— Słyszał, pan? — wymówił w stronę Turskiego triumfującym tonem.
— Słyszałem... — tamten powtórzył nieprzytomnie — Słyszałem...
Nagle w jego piersi wezbrał potężny gniew. Zasłona spadła z oczów. To mówił ten sam Traub, który zrana jeszcze się zapierał, że nie zna jego żony? Bezwzględnie, oddawna jakaś tajemnicza nić musiała łączyć tę parę. Przypomniał sobie nagle i prośbę zwierzchnika pokazania mu fotografji Krysi i jej zmieszanie, gdy Traub przybył do ich mieszkanka.
— Wy... wy... oboje — jął mówić z podnieceniem. Ale Traub ruchem dłoni, wzniesionej do góry, przerwał ten wybuch.
— W rzeczy samej — wyrzekł spokojnie — nie byłem z panem całkowicie szczery! Kiedy zapytywał mnie pan, czy pańska żona, a właściwie pseudo-żona jest hrabianką Kirą, odparłem przecząco! Tymczasem jest nią, naprawdę!
— Co?
— Tak! Wnuczką księcia Ostrogskiego!
Twarz Turskiego stawała się purpurowa.
— W takim razie ten cały nasz ślub... — to fałszerstwo!
— Niezupełnie! — odparł swobodnie Traub, zachowując się tak, jakgdyby prowadził zwykłą towarzyską pogawędkę — Niezupełnie! Bo hrabianka Kira, wyszła za pana zamąż, na zasadzie prawdziwych papierów i pod własnem imieniem i nazwiskiem....
— Jakto? Kira? Krysia?
— Hrabianka ma na imię Krystyna, dziadek zaś przezwał ją zdrobniale Kirą! Oto, wytłomaczenie! Co zaś nazwiska się tyczy, opuściła tylko swój tytuł! Żadnego w tem niema przestępstwa, gdyż tytuły są w Polsce zniesione. Pan zaś, nie znając dobrze rodów arystokratycznych, w tem się nie zorjentował! Pojmuje pan teraz, panie Turski?
— Pojmuję! — wykrzyknął — Ale również pojmuję, że Krysia, przepraszam Kira, jest moją legalną żoną!
Po kamiennej twarzy Trauba, przebiegł złośliwy uśmiech.
— O, pardon! — zaprotestował — Właśnie o to chodzi, że nie jest pańską żoną i żadnych właściwie praw rościć sobie pan nie może! Sam mi pan się przyznał, że wasze małżeństwo było tylko komedją i że byliście jeno z imienia mężem i żoną! A podobny związek rozerwać bardzo łatwo! Podejmie się to uczynić mój adwokat, w krótkim przeciągu czasu....
A gdy Turski uczynił ruch, aby zaprzeczyć, dobił go bezlitosnym frazesem.
— Zresztą, hrabianka Kira pana nie kocha i miała zamiar go opuścić! Trudno, by zatrzymywał ją pan siłą!
O ile przedtem w duszy Turskiego wrzał gniew przeciw przewrotnej dziewczynie i zwierzchnikowi, to gniew ten ustąpił pod wpływem posłyszanych słów. Zaiste, jakież prawa miał do tej Kiry? Czy nie pozostawiła listu, w którym oznajmiła, że odchodzi. Wezbrała w nim gorycz.
— Kiro! — zawołał, zwracając się do swej „żony“, która wciąż stała nieruchomo, ani razu nie podniósłszy oczów — Na co ci była ta cała komedja?
Silnie drgnęła i wydawało się, że chce coś odpowiedzieć, lecz Traub znów niedopuścił jej do słowa.
— Panie Turski! — rzekł — Próżne tu będą niektóre zapytania! Może kiedyś dowie się pan wszystkiego. Teraz niech panu wystarczy... takie wyjaśnienie... — uczynił pauzę, poczem mówił. — Hrabianka Kira, z którą dawniej byłem zaręczony, poróżniła się ze mną... Mniejsza, o co... A mając charakter, że się wyrażę, dość fantastyczny, mnie na złość, wyszła za mąż, właśnie za pana... Mego urzędnika, o czem wiedziała, by mi tem więcej dokuczyć. Ale wnet pojęła, jak postąpiła nierozsądnie.... Ma pan tajemnicę teraz jej postępowania — nadal kłamał. — Pogodziliśmy się, a reszty domyśli pan się łatwo! Naprawdę mi przykro, że padł pan ofiarą naszych nieporozumień...
Turski nie spuszczał wzroku z Kiry. Niby pragnął ją przeniknąć, wyczytać co w głębi jej duszy się działo.
Później, zbliżył się do niej powoli i głosem pełnym bólu, wyrzekł:
— Bawiłaś się mną! Byłem dla ciebie pionkiem w jakiejś niezrozumiałej grze! Powiedz, czy tak postępować wolno? Wszak wiedziałaś, że cię kocham naprawdę! Czy wolno, dla jakichś ukrytych celów łamać drugiemu życie?
Jeśli wymawiał te słowa, to tylko dlatego, że szczerze wyrwały się z głębi jego serca i nie mógł ich powstrzymać — lecz nie spodziewał się, że otrzyma na nie odpowiedź. Sądził, że Kira i nadal będzie milczała.
Ale, nagle stała się rzecz nieoczekiwana. Głowa Kiry się podniosła i wtedy dopiero zauważył, że ma oczy pełne łez. Prócz tego, na jej twarzyczce malował się wyraz takiego bezmiernego cierpienia, że nie mógł być udany.
— Nie czyń mi wyrzutów! — ledwie szeptała głosem przerywanym przez łkania — I tak nic nie zrozumiesz... A jam nieszczęśliwsza... od ciebie....
Turski, w swem podnieceniu, nie dosłyszał tego cichutkiego szeptu, lecz ujrzał łzy, świecące w jej oczach.
— Kiro! — powtórzył — Płaczesz? Więc żałujesz swego postępowania? Kiro! Tak piękna istota, jak ty, nie może być zepsuta do gruntu! Mów, co to wszystko znaczy?
Złotowłosa główka Kiry podniosła się znowu i wydawało się, że z jej ust wybiegną teraz głośniejsze słowa. Ale, nagle jej wzrok spotkał się ze wzrokiem barona i Turski posłyszał krótką odpowiedź:
— Nic...
— Nic, nie znaczy? — wykrzyknął, wiedziony jakąś dziwną intuicją. — A mnie się wydaje, że ten pan — tu wskazał na Trauba, nie tytułując go już baronem — posiadł jakąś dziwną władzę nad tobą! Czemu z takim lękiem nań się patrzysz? Może w podstępny sposób cię trzyma w swej mocy? Może...
Nie dokończył Turski następnego zdania, bo w gabinecie rozległo się uderzenie dłoni Trauba o biurko.
— Dość, panie! — zabrzmiał suchy ostry głos. — Nikogo nie trzymam w podstępny sposób, ani nikomu nie zadaję gwałtu! Hrabianka Kira działa dobrowolnie! A ponieważ aż nadto długo przeciąga się ta śmieszna scena, która hrabiankę zdenerwowała i doprowadziła do łez, aby to zakończyć, jeszcze raz panią proszę, by zechciała panu dać stanowczą odpowiedź!
Rzekłbyś, hypnotyzował wzrokiem swą ofiarę, niczem magnetyzer medjum. A pod wpływem tego wzroku twarz Kiry kamieniała, nabierając jakiegoś twardego wyrazu.
— Mów! — naglił Turski, coraz więcej zbliżając się do Kiry i nie zwracając uwagi na Trauba. Kira raptem wyprostowała się, a oczy, niedawno pełne łez, stały się, jak za najgorszych dni ich pożycia, zimne i bezlitosne.
— Panie! — rzekła do Turskiego, nie nazywając go już poufale, po imieniu — próżno pan nalega i męczy! Wszystko, co powiedział baron Traub jest prawdą! Wszak pozostawiłam w domu list, w którym zawiadamiam pana, że opuszczam go na zawsze.
Zbladł i pojął, że próżne będą dalsze nalegania. Tymczasem, Traub obawiając się, że Kira znów się załamie, jął szybko przemawiać:
— Dalsze wyjaśnienia są chyba zbyteczne! Rzecz oczywista, że po tem, co zaszło, pracować pan u mnie nie może! Byłoby to dla nas obu zbyt przykre! Ponieważ jednak, przyznaję, został pan mocno pokrzywdzony, jako odszkodowanie, dam panu znaczniejszą sumę! Czy dziesięć tysięcy wystarczy? Oczywiście, o ile nie będzie pan czynił żadnych przeszkód przy rozwodzie.
Turskiego, niby ktoś chlasnął biczem.
— Ach, odszkodowanie! Dziesięć tysięcy! — syknął. — Wcale ładny kawał grosza, panie baronie! Za to, żebym milczał, nie rościł sobie żadnych praw i nie skarżył się na wasze postępowanie? Niestety, pomylił się pan. Wolę nie przyjąć tych pieniędzy, a panu rzucić w twarz jedno słowo: „Łajdak!“
Odwrócił się gwałtownie i wypadł z pokoju, nie obdarzywszy Kiry nawet jednem spojrzeniem. Wkrótce dobiegł ich odgłos z siłą zatrzaśniętych wejściowych drzwi.
W gabinecie zaległa cisza.
Traub, pod wpływem obelżywego słowa, rzuconego na odchodnem, przez jego byłego sekretarza, w pierwszej chwili zbladł, uczynił ruch, jakgdyby chciał rzucić się za nim, lecz wnet się powstrzymał.
— Dureń! — mruknął, wzruszając ramionami. — Skoro nie chce, niech nie bierze pieniędzy!
Spojrzał na Kirę. Osunęła się na otomanę i siedziała, zakrywszy twarzyczkę rękami. Tylko jej piersi falowały silnie, jak u kogoś, kto jest poruszony do głębi, lub też z całej siły tłumi płacz.
— Cóż? — rzekł, zwracając się do niej. — Uczyniliśmy pierwszy krok.
Oderwała ręce, a na jej twarzyczce zarysował się gniew.
— Jest pan mocniejszy ode mnie, — zawołała — i musiałam się zgodzić na wszystkie pańskie warunki! Samochcąc wpadłam w zastawioną pułapkę! Zgadzam się w obawie skandalu i na to, że zostanę pańską żoną i na podpisanie, ułożonego przez pana oświadczenia! Ale, pocóż było tu wprowadzać tego biedaka? By dręczyć mnie i jego?
Skrzywił się ironicznie.
— Chciałem, aby sam się przekonał, jak rzeczy stoją, i że chce pani złączyć się ze mną dobrowolnie! — mocno podkreślił ten ostatni wyraz. — Ta bomba prędzej, czy później musiała wybuchnąć.
— Po tem wszystkiem?... Obecnie?... To była podłość, to było znęcanie się nade mną!
— Och! — zaprzeczył, napozór szczerze — Wcale nie miałem zamiaru się znęcać! Zresztą, pomówimy o tem kiedyindziej, obecnie jest pani zdenerwowana, zmęczona... Czas udać się na spoczynek! Odwiozę panią do dziadka, tylko przedtem zechce mi pani podpisać zobowiązanie...
Wskazał na leżący przed nim arkusz papieru na biurku, oraz na skreślone tam słowa, napisane widocznie, przed nadejściem Turskiego.
— Niech pan jeszcze raz przeczyta! — wyrzekła, zrezygnowana, starając się nie wybuchnąć powtórnie.
Ujął papier i powoli czytał:
— Ja niżej podpisana, oświadczam, że zgadzam się zostać żoną barona Trauba, gdy tylko rozwiązane zostanie moje fikcyjne małżeństwo. Mój pozorny związek z Turskim, był wielką pomyłką, gdyż stale pragnęłam należeć do Trauba. Aby to silniej podkreślić, zaznaczam, że niniejsze oświadczenie napisałam własnoręcznie w mieszkaniu barona Trauba o godzinie pierwszej w nocy...
— Zechce pani to przepisać i podpisać! — rzekł, posuwając w jej stronę arkusz papieru.
— Ależ panie! — zawołała oburzona. — Na cóż ten dodatek, że byłam u pana o pierwszej w nocy! Przecież to kompromitujące! Gdyby pan to komu pokazał, mógłby z tego wysnuć najfantastyczniejsze i najbardziej dwuznaczne wnioski!
W gabinecie rozległ się złośliwy chichot Trauba.
— Tak się pani tego boi? — wycedził — Właśnie o to chodziło! A może miałem napisać, że zastałem panią przy otwartej kasie?
Palce Kiry szarpały nerwowo chusteczkę. O, z jakąż rozkoszą zagłębiłaby paznokcie w bezczelnej twarzy Trauba. Ale, niestety, nie wolno jej było powtórnie dać folgi uniesieniu. Czuła się pokonana.
— Podpisze pani? — znów zapytał.
— Podpiszę! — odrzekła, powstając z otomany, podczas, gdy jej wargi żuły słowo „łotr“. — Podpiszę!
Ustąpił jej miejsca za biurkiem i uprzejmie podsunął kałamarz i pióro. A gdy pisała, uważnie patrzył przez jej ramię, jakby podejrzewając, czy w tej jej uległości, nie kryje się nowy podstęp. Lecz Kira nie myślała teraz o podstępie. Nie mogąc uczynić inaczej, przepisała żądane oświadczenie, a później skreśliła pod nim swe imię i nazwisko.
— Zadowolony pan? — wybiegło z jej ust, gdy ukończyła, zapytanie, w którem drżała tajona wściekłość. — Chyba pan teraz zadowolony?
Złożył arkusz we czworo i schował go do kieszeni.
— Najzupełniej! — rzekł.
— Więc mogę już odejść? — podniosła się ze swego miejsca.
Obecnie, gdy pewny już był zwycięstwa, spadła z niego maska. Znów w oczach zagrały ogniki opanowywanej dotychczas namiętności.
— Kiro! — wymówił zgoła innym tonem. — Wiem, że nie cierpisz mnie za moje postępowanie! Zrozum, że nie mogłem inaczej! Sam cię muszę bronić przed twemi kaprysami i w przyszłości będziesz mi za to wdzięczna!
Chciał ją ująć za rękę, lecz ona odsunęła się gwałtownie.
— Chodźmy już! — powtórzyła.
— Dobrze! — odparł, pojmując, że próżne będą teraz wysiłki nawiązania z nią serdecznej rozmowy. — Odwiozę cię autem! A jutro zjawię się u twego dziadka, by oficjalnie prosić o twoją rękę!... Oczywiście, nie wspomnę mu o „małżeństwie“ z Turskim...
Wyszedł do sąsiedniego pokoju, by ubrać się w palto.
Kira przeprowadziła go wzrokiem.
— Czyżbym była bezpowrotnie zgubiona? — przebiegła w jej główce rozpaczliwa myśl. — Och, jak ja nienawidzę tego łajdaka. Ale, jak się wydostać z matni? Ma w kieszeni fatalny papier, a jutro będzie u dziadka...