Zemsta (Fredro)/Akt III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta |
Rozdział | Akt III |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom V |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom V |
Indeks stron |
Mój majstruniu, mówcie śmiało,
Opiszemy sprawę całą;
Na te ciężkie nasze czasy,
Boskim darem takie basy. —
Każdy kułak spieniężymy:
Że was bito, wszyscy wiemy.
Niekoniecznie.
Bili przecie,
Mój majstruniu.
Niewyraźnie.
Czegoż jeszcze wam nie stało?
Bo machano dosyć raźnie.
Ot, szturchnięto tam coś mało.
Któż tam za to skarżyć zechce!
Lecz kto szturcha, ten nie łechce?
Ha! zapewne.
A więc bije?
Oczywiście.
Komu kije
Porachują kości w grzbiecie,
Ten jest bity — wszak to wiecie?
A kto bity, ten jest zbity?
Co?
Ha! dobrze Pan powiada,
Ten jest zbity.
Więc was zbili,
To rzecz jasna, moi mili.
Ta, już jakoś tak wypada.
Skaleczyli?
A, broń Boże!
Nie, serdeńko?
Ach, nie.
Przecie:
Znak, drapnięcie?
Znajdziem może.
A drapnięcie, pewnie wiecie,
Mała ranka, nic innego.
Tać, tak niby.
Mała, wielka,
Jedném słowem, rana wszelka
Zkąd pochodzi?
Niby... Z tego...
Z skaleczenia.
Nieinaczej.
Mieć więc ranę, tyle znaczy,
Co mieć ciało skaleczone;
Że zaś raną jest drapniecie,
Więc zapewnić możem święcie,
Że jesteście skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni.
O! to znowu...
Pozbawiony
Jesteś, bratku, i z przyczyny,
Że ci nie dam okruszyny — (pisze)
Zatém, zatém skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni:
Z matką — żoną — czworgiem dzieci.
Nie mam dzieci.
Nie mam żony.
Co? nic macie? — nic nie szkodzi —
Mieć możecie — tacy młodzi.
Ha!
Tać prawda.
Akt skończony.
Teraz jeszcze zaświadczycie,
Że nastawał na me życie
Stary Cześnik — jęty szałem,
Strzelał do mnie.
Nie widziałem.
Wolał strzelby.
Nie słyszałem.
Wołał wprawdzie: daj gwintówki!
Lecz chciał strzelać do makówki.
Do makówki... do makówki...
No, no, dosyć tego będzie —
Świadków na to znajdę wszędzie —
Nie brak świadków na tym świecie.
Teraz chodźcie — bliżej! bliżej! —
Znakiem krzyża podpiszecie. —
Michał Kafar — trochę niżej —
Tak, tak — Maciej Miętuz — pięknie! —
Za ten krzyżyk będą grosze,
A Cześniczek z żółci pęknie.
Najpokorniej teraz proszę,
Coś z dawnego nam przypadnie.
Cześnik wszystko będzie płacił.
Jakoś, Panie, to nieładnie...
Byleś Wasze nic nie stracił.
Tum pracował...
Idźże z Bogiem,
Bo się poznasz z moim progiem.
Tu zapłata, każdy powie...
Idź serdeńko, bo cię trzepnę.
Ależ przecie...
Bądźcie zdrowi,
Dobrzy ludzie, bądźcie zdrowi!
(wracając) Czapkę przedam, pas zastawię,
A Cześnika ztąd wykurzę;
Będzie potém o tej sprawie
Na wołowej pisał skórze. —
Lecz tajemne moje wieści,
Jeśli wszystkie z prawdą zgodne,
Tém, czém teraz serce pieści,
Najboleśniej go ubodnę.
W czas przychodzisz, drogi synu,
Pomówimy słówek parę. —
Z niejednego twego czynu
Niezachwianą wziąłem wiarę,
Iż wstępując w moje ślady,
Pobożności kroczysz drogą;
Że złe myśli, podłe rady
Nigdy zwieść cię z niej nie mogą.
Rade temu serce moje,
Quandoquidem już przy grobie,
Żyję tylko jeszcze w tobie. (ociera łzy)
Sekatury — gorzkie znoje,
W nieustannej alternacie,
Składam kornie ciebie gwoli
Przy najwyższym Majestacie.
Bo ja tylko, moje dziecię,
Do fortunnej twojej doli
Aspiruję jeszcze w świecie.
Łaski Ojca Dobrodzieja,
Acz nie częsty, dowód drogi.
W tobie jedna ma nadzieja,
Lecz zazdroszczą mi jej wrogi;
Syna z ojcem chcą rozdzielić,
Chcą się smutkiem mym weselić.
Złego ducha pną mamidła,
Twej młodości stawią sidła.
Nie rozumiem.
Nie rozumiesz?
Starościanka...
Cna dziewica,
Tę ubóstwiać...
Skrycie umiesz...
Jeśli była tajemnica,
To dla tego, żem chciał wprzódy
Do sąsiedzkiej skłonić zgody.
Mnie z Cześnikiem? — O mój Boże!
Któż jej więcej pragnąć może,
Niż ja, człowiek bogobojny.
Zezwól zatém, abym z Klarą...
Być nie może żadną miarą;
Cześnik burda, ja spokojny.
Lecz cóż Klara temu winna,
Że czasami stryj szalony?
Czy tam winna, czy niewinna,
Innej Waści trzeba żony;
I serdeńko, będzie inna.
Ach, mój Ojcze, wyrok srogi...
Nieodmienny, synku drogi.
Moja dola, rzekłeś przecie,
Jednym celem na tym świecie.
Bóg to widzi i ocenia.
Ja ją kocham.
To się zdaje.
Nie przeżyję rozłączenia.
Ja się tego nie przestraszę.
I przysięgam...
Zamilcz Wasze!
(ze słodyczą) Co los spuści, przyjąć trzeba;
Niech się dzieje wola nieba. —
Lecz serdeńko, gdyś tak stały,
Gdzież dawniejsze twe zapały?
Milczysz — jakże? (ironicznie) Nie do wiary,
Jak o wszystkiém wie ten stary!
Młodość... może...
Podstolina
Była quondam: ta jedyna!
Ta wybrana! ta kochana! —
Teraz bawi u Cześnika.
Zaręczona Cześnikowi.
Póty temu nie uwierzę,
Póki sama nie odpowie.
Nie odpowie? Podstolina?
Zapytałem ją w tej mierze;
A jeżeli Bóg dozwoli,
Przyjmie rękę mego syna.
Lecz nie przyjmie syn jej ręki.
Syn posłuszny, Bogu dzięki —
Intercyzę przyłączyłem,
Gdzie dokładnie wyraziłem:
Która zerwać zechce strona,
Ta zapłaci sto tysięcy.
Moje szczęście warte więcej.
Szczęściem będzie taka żona.
Wprzód mogiła mnie przykryje...
Lecz i Cześnik jeszcze żyje,
On nas spali w pierwszym pędzie.
Ha! — To Cześnik wisieć będzie.
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Ojcze!
Synu!
Ostre noże
Topisz w sercu syna twego.
Niema złego bez dobrego.
Zmień twój rozkaz.
Być nie może.
Ach, litości!
Tę zyskałeś!
Patrz, ja płaczę.
Mieć nadzieję? —
Nie, serdeńko, być nie może.
Ja z rozpaczy oszaleję.
Patrz, ja płaczę... ani słowa! —
Cnota, synu, jest budowa,
Jestto ziarno, którą sieję...
(po krótkiém milczeniu)
Jeszcze diable młoda głowa.
Co skłoniło Podstolinę,
Wdówkę tantną, wdówkę gładką,
Za takową iść gadzinę,
To dotychczas jest zagadką;
Ale wątpić nie wypada,
Iż zamienić będzie rada.
(prostując się) Acz i starość bywa żwawa,
Wżdy wiek młody ma swe prawa.
Ale Cześnik gdy postrzeże,
Iż na dudka wystrychnięty,
Może.... może.... strach mnie bierze,
Apopleksją będzie tknięty....
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Wolnoż wstąpić?
Bardzo proszę.
Pana domu i Rejenta
Widzieć w godnej tej osobie,
Chluba wielka, niepojęta,
Spada na mnie w tejże dobie,
Jak nie mylnie, pewnie wnoszę.
Tak jest — sługa uniżony.
Wolnoż mi się w odwet spytać,
Kogom zyskał honor witać?
Hm! pokorna coś szlachciurka,
Z każdém słowem daje nurka —
Niepotrzebne miałem względy. —
(śmielej) Jestem Papkin.
Jak uważam,
Skończę wszystko bez pomocy.
Jestem Papkin — lew północy.
Rotmistrz sławny i kawaler —
Tak, siak, tędy i owędy.
Mądry w radzie, dzielny w boju,
Dusza wojny, wróg pokoju. —
Znają Szwedy, Muzułmany,
Sasy, Włochy i Hiszpany
Artemizy ostrze sławne,
I niem władać ramie wprawne. —
Jedném słowem krótko mówiąc,
Kula ziemska zna Papkina —
Teraz, bratku, daj mi wina.
Nemo sapiens, nisi patiens.
O! — Brat szlachcic tchórzem podszyt —
Po zleceniu od Cześnika,
Może sobie udrę łyka. (nakrywa głowę)
(pije) Cienkusz! (pije) deresz! (pije)
Nadto śmiało.
Istna lura, Panie bracie,
Cóż, lepszego tu nie macie?
Wybacz Waszmość, lecz nie stało.
Otóż to jest szlachta nasza!
(ze wzgardą) Siedzi na wsi — sieje, wieje —
Zrzędzi, nudzi, gdéra, łaje,
A dać wina — to nie staje
Albo jeśli przyjdzie flasza,
Samą maścią już przestrasza;
Potem prosi: jeśli łaska —
Nie proś, nie nudź hreczkosieju,
A lepszego daj, u diaska!
Ależ Mości Dobrodzieju...
Mętne, kwaśne nad pojęcie —
Istna lura, mój Rejencie! —
Cierpliwości wiele trzeba;
Niech się dzieje wola nieba.
Zwiedź piwnice wszystkie moje,
Gdzie z pół świata masz napoje,
Gdzie sto beczek stoi rzędem;
Jeśli znajdziesz co takiego,
Dam ci, bratku, konia z rzędem.
Pozwól spytać, Panie drogi,
Gdyż nieznana mi przyczyna,
Co w nikczemne moje progi
Marsowego wiedzie syna?
Co? — Chcesz wiedzieć?
Proszę o to.
Więc staję tu, wiedz niecnoto,
Z strony Jaśnie Wielmożnego
Cześnika Raptusiewicza,
Co go ranka dzisiejszego
Twych służalców sprośna dzicza,
Godna jednak pryncypała,
W jego zamku napaść śmiała.
Mówże, Waszmość, trochę ciszej,
Jego sługa dobrze słyszy.
Mówię zawsze podług woli.
Ależ bo mnie głowa boli.
Że tam komu w uszach strzyka,
Albo że tam czyj łeb chory,
Przez to nigdy w pieśń słowika
Nie odmienią głos stentory.
Ależ bo ja mam i ludzi,
Każę oknem cię wyrzucić,
A tam dobry kawał z góry.
O, nie trzeba.
Jest tam który!
Hola!
Niech się Pan nie trudzi.
Pan jak piórko ztąd wyjedzie.
(do służących) Czekać w czterech tam za drzwiami!
Ale nacóż to, sąsiedzie,
Tej parady między nami?
Teraz słucham Waszmość Pana.
Bardzo proszę — bardzo proszę —
Jakaż czynność jest mu dana?
Jesteś trochę nadto żywy;
Nie wiedziałem, Bóg mi świadkiem,
Że tak bardzo masz słuch tkliwy —
Przestrzeż, proszę, gdy przypadkiem
Jakie słówko głośniej powiem.
Czy się prędko rzeczy dowiem?
Zaraz — Cześnik bardzo prosi...
Hę?
Czy głośniej?
Cześnik prosi...
To jest.. raczej, Cześnik wnosi,
Że, by skończyć w jednej chwili
Kontrowers’ją co... zrobili...
Dobrze mówię... co zrobili...
Kontrowersją... jak rzecz znana...
Że tak... to jest... że... sprzy... sprzyja...
A to jakiś wzrok szatana,
Cały język w trąbkę zwija.
Ja nie jestem pojąć w stanie —
Waszmość prawisz zbyt zawiło.
Bo to... bo te... wybacz Panie,
Wino trochę mocne było.
A nie jestem zbyt wymowny...
(ciszej) Czy tych czterech jeszcze stoi?
Jedném słowem — mój szanowny,
Dobry sąsiad czego żąda?
Lecz się poseł trochę —
Boi.
Bądź, serdeńko, bez obawy.
Więc Cześnika prośba niesie,
Abyś Waszmość circa quartam,
U trzech kopców w czarnym lesie
Stanął z szablą do rozprawy.
Stary Cześnik jeszcze żwawy!
Ba! — To wszyscy wiedzą przecie,
Że niemylne jego ciosy —
Wszakże w całym już powiecie
Pokarbował szlachcie nosy,
Tylko jeszcze...
Ciszej, proszę.
Prawda, ciszej. — Cicho zatém
Jego grzeczną prośbę wnoszę,
I dołączam moję własną
O odpowiedź krótką, jasną.
Tę listownie mu udzielę.
Ale jakże to się zgadza,
Wszakci jutro ma wesele.
Tamto temu nie przeszkadza:
Rano pierścień — w pół dnia szabla —
Wieczór kielich — w nocy...
Cicho.
Prawda cicho. — (na stronie) Sprawa diabla,
Ani mrumru. — Czy mnie licho
Tu przyniosło w takie szpony!
Wielki affekt przyszłej żony?
Fiu fiu fiu! — Tak, że z miłości
Trzykroć na dzień wpada w mdłości —
Cześnik także rozogniony,
Jak gromnica ku niej pała —
Będzie para doskonała.
A że wierna w każdej sprawie,
Ręce, nogi w zakład stawię.
Otóż jestem na wezwanie
W twoim domu, mój Rejencie,
Co dowodem niech się stanie,
Żem zmieniła przedsiewzięcie.
Nie straciłam na namyśle
Niepotrzebnym czasu wiele —
Bo ja rzadko kiedy myślę,
Alem za to chyża w dziele —
I nie mówiąc Cześnikowi:
Mój staruszku, bądźcie zdrowi,
Milsze od was są sąsiady, —
Podpisuję twe układy
I w minucie tutaj staję. —
Waszmość Panu jeden daję,
Drugi odpis u mnie będzie —
Gdy więc pewność w każdym względzie,
I wzajemnie dane słowa,
Witam ciebie jak synowa.
Wielki splendor na mnie spływa,
Moja Pani miłościwa,
I fortuna w złotej nawie
Żagiel dla mnie swój rozpięła,
Gdyś chętliwie i łaskawie
W twoje skarbne serce wzięła
Najkorniejsze prośby moje.
Tak jest, Pani miłościwa,
Wielki splendor na mnie spływa;
A na szczepu mego trzaski
Jeszcze większy spłynąć może,
Bo chcesz, z arcy wielkiej łaski,
Mego syna dzielić łoże.
Niechże mi tu wolno będzie
Na tej lichej, własnej grzędzie,
Polecając Waszmość Pani
Trwałej przychylności zdroje
I powolne służby moje,
Do maluczkich upaść nóżek,
Jako sługa i podnóżek. — (całuje ją w rękę)
Co ja słyszę! Co, u kata!
Zdmuchnął żonę Cześnikowi,
I z nią syna swego swata!
Wszakci Cześnik gdy się dowie,
Jak szczupaka go rozpłata.
Nie myśl jednak, mój Rejencie,
Że to z gustu do odmiany
Wzięłam inne przedsiewzięcie;
Syn twój, Wacław, był mi znany,
Bardzo znany — jedném słowem,
Nacóż mam się kryć w tej mierze:
Był kochany — kochał szczerze.
Tędy droga!
Cóż to znaczy?
Papkin tu?
Tak, Papkin czeka,
Aż go Alma zoczyć raczy.
Waszmość cierpisz tego człeka?
(do Papkina) Precz mi z oczu!
Idę.
Czekaj
Wasze!
Czekam.
Odpis przecie.
Onto zdradną swą wymową
Mnie, zbyt słabej, mnie kobiecie
Opłakane wyrwał słowo.
Ja?
I gdyby nie ta zmiana,
Szłabym biedna w moc tyrana.
Dzień feralny.
Wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Ale teraz moje zdanie,
Że gdy Cześnik nie wie jeszcze
O, nam chlubnie zaszłej, zmianie,
Lubo w piśmie rzecz umieszczę,
Dobrze będzie gdy z twej strony
Papkin weźmie zapewnienie,
I powtórzy to co w liście. —
Chce mnie zgubić oczywiście!
Daj mu Pani twe zlecenie,
A ja skreślę słówek parę. (odchodzi)
Podstolino! mam dać wiarę?
Co to znaczy? gdzie sumienie?
Proszę, ciszej.
Prawda, ciszej.
(na stronie)
I przez mury czart ten słyszy.
Ach, co robisz Podstolino?
Z twej przyczyny wszyscy zginą —
Czyliż Cześnik ci nieznany?
On nie zniesie tego sromu,
On pochodnią i żelazem
Śmierć wyrzuci w wasze ściany,
Gruz zostawi z tego domu:
Bój się Boga, chodźmy razem.
Ach, ty nie wiesz gdzieś przybyła...
W jakiej strasznej jesteś toni...
Cicho!... Gdyby nie w tej dłoni
Artemizy groźna siła,
Jużby... sza!... niech Bóg nas broni..
Dalej we drzwi i na schody.
Wolna droga.
Niekoniecznie.
Czterech stoi.
Lecz weź przódy
Pożegnanie dla Cześnika:
Kłaniaj mu się bardzo grzecznie,
Powiedz oraz jak mą duszę
Zbyt boleśnie żal przenika,
Że się tak z nim rozstać muszę —
Niech porywczo mnie nie gani...
Banialuki, moja Pani,
Tych odemnie nie usłyszy.
Ciszej, z łaski.
Prawda, ciszej.
Oto jest list do sąsiada.
Ambasada diable ślizka!
Żegnam.
Papkin nóżki ściska,
Za przyjęcie dzięki składa.
(ułony i ceremonie aż do końca sceny)
Niema za co.
O, i owszem.
Sługa, sługa uniżony.
Proszę wrócić.
Nie wypada.
Suplikuję.
Tylko z góry.
Nie pozwolę.
Jest tam który!
O, bez wszelkich ceremonji.
Panu temu wskazać drogę.
Ściskam nóżki — trafić mogę.
Wziąść pod ręce — nie bez laski —
Schody ciemne — macać trzeba —
Ściskam nóżki — zbytek łaski —
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba!