Zemsta (Fredro)/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Zemsta | |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom V | |
Wydawca | Gebethner i Wolff | |
Data wyd. | 1880 | |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom V | |
| ||
Indeks stron |
And. Max. Fredro.
CZEŚNIK RAPTUSIEWICZ. | ||
KLARA, jego synowica. | ||
REJENT MILCZEK. | ||
WACŁAW, syn Rejenta. | ||
PODSTOLINA. | ||
PAPKIN. | ||
DYNDALSKI, Marszałek | Cześnika. | |
ŚMIGALSKI, Dworzanin | ||
PEREŁKA, kuchmistrz |
Scena na wsi.
Piękne dobra w każdym względzie
Lasy — gleba wyśmienita —
Dobrą żoną pewnie będzie —
Co za czynsze! — To kobiéta!...
Trzy folwarki. —
Miła wdowa.
Arcy miła, ani słowa — (kładzie papiery)
Cóż, polewki dziś nie dacie? (Dyndalski wychodzi)
Długoż na czczo będę czekać?
Nie — nie trzeba rzeczy zwlekać —
Qua opiekun i qua krewny
Miałbym z Klarą sukces pewny;
Ale Klara młoda, płocha,
Chociaż dzisiaj i pokocha,
Któż za jutro mi zaręczy!
Nikt rozumny, Jaśnie Panie;
Rzecz to ślizka.
Tu sęk właśnie!
Natożbym się, Mocium Panie,
Kawalerstwa dziś wyrzekał,
By kto... (uderzając w stół) Niech go piorun trzaśnie!
Długo będzie na to czekał.
Ma dochody wprawdzie znaczne
Podstolina ma znaczniejsze:
Z wdówką zatém działać zacznę.
Bawi z nami — w domu Klary,
Bo krewniaczka jej daleka,
Ale mnie się wszystko zdaje...
Ona czegoś więcej czeka.
Ona czegoś... więcej... czeka...
A bodajże cię, Dyndalu,
Z tym konceptem! — Czegoś czeka! (śmieje się)
Tfy!... jakżem się uśmiał szczerze.
Czeka! — bardzo temu wierzę.
Jeszczeć młoda jest i ona,
Ależ wdowa — doświadczona —
Zna proporcją, Mocium Panie,
I nie każe fircykować,
Po kulikach balansować.
No — nie sekret, żem nie młody,
Alem także i nie stary.
Co?
Tać...
Możeś młodszy?
Miary
Z mego wieku...
Dam dowody.
Tylko że to, Jaśnie Panie —
Hę?
W małżeńskim ciężko stanie;
Pan zaś, mówiąc między nami,
Masz podagrę.
Ej, czasami.
Kurcz żołądka.
Po przepiciu.
Rumatyzmy jakieś łupią.
Ot, co powiesz, wszystko głupio. —
Ten mankament nic nie znaczy;
Wszak i u niej, co w ukryciu,
Bóg to tylko wiedzieć raczy;
I nikt pewnie się nie spyta,
Byle tylko w dalszém życiu
Między nami była kwita.
Bóg z Waszmością, mój Cześniku.
Pędząc czwałem na rozkazy,
Zamęczyłem szkap bez liku,
Wywróciłem ze sto razy,
Tak, że z nowej mej kolaski
Gdzieś po drodze tylko trzaski.
A ja za to ręczyć mogę,
Że mój Papkin tu piechotą
Przewędrował całą drogę;
A na podróż dane złoto
Gdzieś zostawił przy labecie.
Patrz Cześniku — poznasz przecie —
Cóż mam poznać?
Wystrzelony,
Wypalony.
Gdzieś na wrony.
Gdzie, do kogo, milczeć muszę,
Lecz nie karty są przyczyną,
Żem się w drodze spóźnił nieco.
Ani ziewnął! na mą duszę!
Tak, z mej ręki wszyscy giną!
Wszystkie.
Wszystkie?
Ćmy, komary.
Waszmość nigdy nie dasz wiary.
Bom niegłupi, Mocium Panie.
Ach, co widzę! tu śniadanie.
Ha, śniadanie.
Ach Cześniku!
Już to sześć dni i sześć nocy
Nic nie miałem na języku.
Jedz i słuchaj.
Tak się stanie.
(siada po drugiej stronie stołu)
(jak do siebie)
Strzelam gracko, rzecz to znana.
Rzecz to znana, iż w mej mocy
Kazać zamknąć Waszmość pana
Za wiadome dawne sprawki.
Zamknąć! po co?
Dla zabawki.
Czyż nie znajdziesz lepszej sobie?
Cicho! ciszej! Ja to mówię,
By odświeżyć w twej pamięci,
Nim powierzę moje chęci,
Coś mnie winien, a ja tobie.
Ach, co każesz wszystko zrobię. —
Byłbym zaraz dopadł konia...
Bom jest jeździec doskonały:
Niechaj będzie wzięty z błonia,
Dzik to dziki, lew to śmiały —
W mojém ręku jak owieczka,
Bom jest jeździec doskonały.
A bodajżeś!...
Tylko pozwól:
Kładłem nawet w strzemię nogę,
Kiedy nagle wielka sprzeczka
Przedsięwziętą spóźnia drogę,
A ta była w tym sposobie:
Słuchaj...
Zaraz. Szedłem sobie,
Mina tęga, włos w pierścienie,
Głowa w górę — a wejrzenie!
Niech truchleje płeć zdradziecka!
Słuchaj!...
Zaraz. — Idę sobie,
A wtém jakaś księżna grecka,
Anioł! bóstwo — zerk z karety —
Giną za mną te kobiety! —
Zerk więc na mnie — zerk ja na nią —
Koniec końcem, pokochała,
Zawołała, et caetera —
Książę, tygrys ludzi zbiera...
Ależ cicho.
Nadtoś żywy.
A bezbożny ty języku!
I tyrkotny i kłamliwy.
Nadtoś żywy, mój Cześniku.
Gdybym także, równie tobie,
Namiętności nie brał w ryzy,
Ostrze mojej Artemizy...
Proszę mówić.
Ojciec Klary
Kupił ze wsią zamek stary...
Fiu! — mój ojciec miał ich dziesięć.
Tu mieszkamy jakby sowy;
Lecz co gorsza, że połowy
Drugiej zamku — czart dziedzicem.
Czy inaczej: Rejent Milczek —
Słodki, cichy, z korném licem,
Ale z diabłem, z diabłem w duszy.
Jednak zgodnie jak sąsiady...
Jeśli nie ja memi psoty,
Nikt go ztąd już nie wyruszy.
Nie ma dnia bez sprzeczki, zwady —
Lecz potrzebne i układy.
Pisać? — nie chcę do niecnoty —
Iść tam? — ślizko, Mocium Panie:
Mógłby otruć, zabić skrycie,
A mnie jeszcze miłe życie.
Więc dla tegom wybrał ciebie:
Będziesz posłem tam w potrzebie.
Za ten honor ściskam nogi;
Wielki czynisz swemu słudze;
Ale nazbyt jestem srogi:
Zamiast zgody, wojnę wzbudzę.
Bo do rycerskiego dzieła
Matka w łonie mnie poczęła;
A z powicia ślub uniosłem,
Nigdy w życiu nie być posłem.
Czém ja zechcę, Papkin będzie;
Bo mnie Papkin słuchać musi.
Lecz porywczy w każdym względzie,
Jak sąsiada Papkin zdusi?
Jak mu kulą łeb przewierci,
Jak na bigos go posieka,
Któż natenczas sprawcą śmierci?
Kogoż za to kara czeka?
Biorę wszystko na sumienie.
Chciej rozważyć.
Już się stało. —
Teraz inne dam zlecenie;
Mości Papkin — ja się żenię.
Ba!
Cożto: ba!
Tak się cieszę;
I w tę sprawę chętnie śpieszę.
Powiedz gdzie mam błysnąć chwałą? —
Mamże zostać dziewosłębem?
Mamże zmusić zbyt zuchwałą?
Mamże skłonić zbyt nieśmiałą?
Mamże, jeśli cudzą żoną,
Jej tyrana przeszyć łono...
Cóż u diabła za szaleństwo!
Znasz, Cześniku, moje męstwo.
Słuchaj — mówiąc między nami,
Bez mej chluby, twej urazy,
Więcej niż ty, mój Papkinie,
Mam rozumu tysiąc razy.
Lecz rozprawiać z niewiastami,
Owe jakieś bałamutnie
Afektowe świegotanie;
Niech mi zaraz łeb kto utnie;
Nie potrafię, Mocium Panie.
Ty więc musisz swą wymową...
Już jest twoją — daję słowo —
Chcesz, przysięgnę — masz już żonę,
Bo ja szczęście mam szalone:
Tylko spojrzę, każda moja,
A na każdą spojrzeć umiem.
Idę.
Dokąd?
Prawda, nie wiem.
Podstolina...
Już rozumiem.
Tu ją czekaj.
Ani słowa!
Za godzinę jest gotowa.
Ja potrafię ci odwdzięczyć.
Za Cześnika można ręczyć.
Cześnik wulkan — aż nie miło —
Gdybym krótko go nie trzymał,
Nie wiem coby z światem było.
Lecz nie będę ja tu drzemał,
I w podziele tak się zwinę:
Jemu oddam Podstolinę,
Malowidło nieco stare;
Sobie wezmę śliczną Klarą.
Już oddawna mam nadzieję,
Że jej serce mnie się śmieje,
Jużby para z nas dobrana
Zaludniała Papkinami,
Gdyby Cześnik, jakby ściana,
Nie stał zawsze między nami.
(po chwili) Znak dać muszę, że tu jestem:
Niechaj lubym śpiew szelestem
W lube, drogie uszko wpadnie —
Ach, jak anioł śpiewam ładnie!
Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie szepce?
Pani matko dobrodziejko, kotek mleko chlepce;
Oj kot, pani matko, kot, kot,
Narobił mi w pokoiku łoskot.
Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie stuka?
Pani matko dobrodziejko, kotek myszki szuka;
Oj kot, pani matko, kot, kot,
Narobił mi w pokoiku łoskot.
Córuś moja, dziecię moje, czy ma ten kot nogi?
Pani matko dobrodziejko, i srebrne ostrogi;
Oj kot, pani matko, kot, kot,
Narobił mi w pokoiku łoskot.[1]
Wszak mówiłam — albo koty,
Albo Papkin nam się zjawił.
Żartobliwej pełna weny,
Podstolino! pół anioła!
Kolosalny wzorze cnoty
Pośród hemisfernej sceny,
Strojny w miłość, lubość, wdzięki!
Pozwól ugiąć kornie czoła,
I na śniegu twojej ręki
Złożyć ustek wyciśnienie. (całuje w rękę)
Sługa, służka uniżony. —
Cóż sprowadza w nasze strony?
Miłe wszystkim nam zdarzenie.
Tém zdarzeniem?
Twe zamęście.
Moje?
Właśnie miałem szczęście
Mieć u siebie na wieczerzy
Lorda Pembrok, kilku panów,
Cały tuzin szambelanów,
Dam niewiele, ale jakich!
Któż z kim swata?...
Szmer się szerzy:
Za mąż idzie piękna Hanna.
Ten zapewnia, ów nie wierzy,
Ale każdy z ócz mych czyta.
Wtém Miledi, Bóg-kobieta,
Lecz w zazdrości diablik mały,
Wciąż mnie szczypiąc pod serwetą,
Napół z płaczem dwakroć pyta:
„Zkąd masz styczność z Hanny losem?“
Ach, spokojną bądź w tej mierze —
Szepnę w uszko wdzięcznym głosem —
Przyjaciela Hanna bierze.
Ależ kogo? powiedz, kogo?
Wszyscy wybór chwalą zgodnie...
Bo nie chwalić jakże mogą!
Ha! rozumiem.
Człowiek grzeczny,
I majętny, i stateczny.
Od Cześnika ma zlecenie,
I zachodzi tak zdaleka
Tam, gdzie go się dawno czeka.
Głupi mędrek.
Tam do licha!
Ona zerka, ona wzdycha —
Czy nie myli się w osobie?
Może we mnie... dałżem sobie!
A to plaga, boska kara,
Do mnie młoda, do mnie stara.
Jeszcze zerka... czy szalona!
Tu żartować niema czego —
Zjadłbym śledzia z rąk patrona,
A mnie po co, na co tego!
To już dłużej trwać nie może.
(do Podstoliny) Pozwól Pani: Cześnikowi
Gratulacją niechaj złożę.
Więc to jego mam być żoną?
Jakież czynisz zapytanie?
Bajkęż by to rozgłoszono?
Bajkę dotąd.
Lecz się stanie
Wkrótce prawdą. — Czy się mylę?
Ciekawości zkądże tyle?
Gdyby Cześnik rozogniony,
Wskróś przejęty twemi wdzięki,
Drgnął miłością i rzucony
Do nóg twoich, błagał ręki?
Cieszyłby się z odpowiedzi.
(odchodzi we drzwi prawe)
A że w każdej diablik siedzi,
Co pustoty rozpoczyna,
Jeno wspomnisz zapowiedzi!
Bo kto mądry niech mi powie:
Po kaduka Podstolina
Daje rękę Cześnikowi?
Cóż u czarta! ty spokojny,
Kiedy Rejent mnie napada
I otwartej żąda wojny!
Lecz godnego ma sąsiada!
Dalej żwawo! — Niech kto żyje
Biegnie, pędzi, zgania, bije!
Cóż się stało?
Mur naprawia,
Mur graniczny, trzech mularzy!
On rozkazał! on się waży!
Mur graniczny! — Trzech na murze!
Trzech wybiję, a mur zburzę,
Zburzę, zniszczę aż do ziemi. —
Zburzę, zniszczę...
Dajesz słowo? —
Zbierz więc ludzi — ruszaj z niemi!
I jeżeli nie namową,
To przemocą spędź z roboty —
Ty się trzęsiesz?
To z ochoty.
Ale czekaj — słuchaj wprzódy
Mojej szczytnej, pięknej ody.
Co!
Tak, ody do pokoju —
A jeżeli żądza boju
Nie umilknie na głos muzy...
Zostań — Ale! (odchodzi)
Pewne guzy! —
Bliskie nasze pomieszkania,
Bliższe serca — ach, a przecie
Tak daleko na tym świecie.
Jakież nowe dziś żądania
Chmurzą jasność twego czoła?
Nigdyż granic, nigdyż miary —
Nicże wstrzymać cię nie zdoła,
Nawet miłość twojej Klary?
Widzieć ciebie jednę chwilę,
Potem spędzić godzin tyle
Bez twych oczów, twego głosu,
I mam chwalić hojność losu!
Wspomnij, wspomnij mój kochanku,
Jakie były twe wyrazy,
Gdy zaledwie parę razy
Zeszliśmy się na krużganku.
„Pozwól, droga, kochać siebie,
O nic więcej łzy nie proszą;
Z mą miłością stanę w niebie —
Bogiem, będę żył roskoszą!“
Co mówiłem, nie wiedziałem.
Kochaj — rzekłam — ja nie bronię;
Ale wkrótce, gdyś z zapałem
Cisnął w swoich moje dłonie:
„Kochasz ty mnie, droga Klaro?“
Zawsześ mnie się, zawsze pytał,
Choćeś w oczach dobrze czytał.
Któżby nie chciał dać pół życia,
By mógł wyssać, do upicia,
Wyssać duszą z ust twych słowa,
Które jeszcze uśmiech chowa!
Niech tak będzie — rzekłam w końcu: —
Kocham — bom też i kochała.
„Co za szczęście, rozkosz, radość!
Dzięki niebu, ziemi, słońcu!“...
Tym życzeniom czyniąc zadość,
Już natura zubożała
Więcej dla cię nic nie miała.
Prawda, wyznać się nie boję,
Dopełniła wtenczas miary;
Lecz gdy zwiększa miłość moję,
Czyż nie winna zwiększać dary?
Za dni parę rzekłeś luby:
„Ach, to okno, ach, ta krata
Będą źródłem mojej zguby.
Patrz jak rószczka rószczkę splata,
Jak ku sobie kwiat się skłania,
Któż nam, Klaro, tego wzbrania?“
Miałżem w myśli mych zamęcie
Zimną kratę brać w objęcie?
Usłuchałam cię, Wacławie:
Dzień w dzień schodzim się w altanie,
Lecz i razem, codzień prawie,
Nowe od cię mam żądanie. —
Tobiem szczęście życia winna,
Ty nawzajem — chętnie wierzę —
Czemuż twoja miłość inna,
Coraz nową postać bierze? —
Kiedy roskosz być przy tobie
Aż przepełnia serce moje,
Ty, niewdzięczny, w tejże dobie
Tłumisz tylko niepokoje.
Ach, obecność mnie zastrasza,
Bo tak dotąd czynim mało,
By zapewnić przyszłość całą —
A przyszłością miłość nasza.
Z twoim stryjem, ojca mego
Ciągłe sprawy, sprzeczki, kłótnie,
Nic nie wróżą nam dobrego;
Raczej mówią, iż okrutnie
Będziem kiedyś rozdzieleni,
Jeśli —
Dokończ — pokaż drogę;
Ty, czy ja tu pomódz mogę.
Tylko twoja wola zmieni,
Co się zdaje nie do zmiany.
Mówże, słucham.
Żem kochany,
Że cię kocham nad te nieba,
Że przy sobie żyć pragniemy,
To oboje dobrze wiemy;
Nie oboje, czego trzeba
Aby zniszczyć to ukrycie,
W którém pełza nasze życie,
I nie truchleć, czy dzień szczęścia
Nie poprzedza dnia żałoby.
Czegóż trzeba? mów.
Zamęścia.
O szalony! gdzież sposoby?
W twojej woli.
W woli stryja,
W woli ojca, powiedz raczej.
Co zawadza, to się mija,
Gdy nie może być inaczej.
A, rozumiem — nie, Wacławie,
Gdzie mnie zechcesz, znajdziesz wszędzie —
Zawsze twoją — prócz w niesławie.
Ależ, Klaro, moją żoną...
Któżto, powiedz, wiedzieć będzie,
Czy zaślubił wykradzioną...
Co za hałas! — słyszę kroki!
Coraz bliżej!... idź bez zwłoki.
Jedno słowo.
Już ci dane.
Jak nie zmienisz, żyć przestanę.
Przestaniemy — jeśli zechcesz.
Pomyśl tylko, Klaro droga...
Ale idźże, idź, dla Boga!
(przechodzi scenę)
Rejent i Cześnik (w oknach).
Panie majster, proszę Waści
Przyzwoicie, grzecznie, ładnie,
Nie murować tu z napaści,
Bo mu na grzbiet co upadnie.
Wy zaś drudzy, dobrzy ludzie,
Którzy młotki, piony, kielnie,
W niepotrzebnym dzisiaj trudzie
Używacie arcy dzielnie;
Idźcie wszyscy precz do czarta!
Będzie widzę rzecz uparta!
Ta hołota, jakby głucha,
Mego słowa ani słucha. —
No, Śmigalski! nie trać czasu —
Ściągnij za kark! weź narzędzie!
Grzecznie, ładnie, bez hałasu,
Niech wszystkiemu koniec będzie.
Nic się nie bój — ja za tobą.
Precz! precz!
Stójcie! co to znaczy?
Cześnik, pan mój, kazać raczy,
Aby muru nie kończono.
Tak jest, każę, bo mam prawo.
Dalej naprzód! dalej żwawo!
Jakie prawo?
Jak kupiono
Mur graniczny, tak zostanie.
Ależ luby, miły Panie,
To szaleństwo z waszej strony —
I mur będzie naprawiony.
Wprzódy trupem go zaścielę.
Kończcie śmiało przyjaciele,
Gardźcie ze mną próżnym krzykiem.
Chcesz więc bójki?
Mój Cześniku,
Mój sąsiedzie luby, miły,
Przestań też być rozbójnikiem.
Co! jak! — Żwawo! bij co siły!
Panie majster — ja w obronie —
Nic się nie bój! — niechaj bije,
Kiedy go tam swędzą dłonie.
Dobrze! dobrze! — po czuprynie —
O tak — lepiej! — co się wlezie! —
Nic się nie bój! — tego trzeba —
Niechaj bije! świat nie zginie!
Ja Cześnika za to skryję
Gdzie nie widać ziemi, nieba!
Hej! Serwacy! daj gwintówkę!
Niechaj strącę tę makówkę —
Prędko!
Ha ha! fugas chrustas! —
No, Śmigalski, dosyć będzie,
Daj półzłotka, albo złoty,
Baserunku dla hołoty,
Ale zabierz im narzędzie.
Dosyć, dosyć na dziś będzie.
(zamyka okno).
Ha! hultaje, precz mi z drogi,
Bo na miazgę was rozgniotę —
Nie zostanie jednej nogi —
A mam diablą dziś ochotę!
Wielu was tam? chodź tu który!
Nie wylezie żaden z dziury?
O wy łotry! O wy tchórze!
Jutro cały zamek zburzę.
Jutro?
Mamże wracać w progi,
Które pewnie, z przyszłą dobą,
Zrówna z ziemią wyrok srogi?
Wolę jeńcem iść za tobą.
Pardon mówisz?
Pardon, Panie.
Znasz me męstwo?
Jak zły szeląg.
Boisz mnie się?
Niesłychanie!
Pójdziesz za mną?
Pójdę, Panie.
Któż ty jesteś?
Jestem, Panie.
Lecz czém jesteś?
Czém ja jestem? —
Jestem... jestem...
Cóż to znaczy?
Komisarzem mego pana.
Co? Rejenta?
Nie inaczej.
Czy to, proszę, rzecz słychana!
Ledwie szlachcic na wioszczynę
Z pękiem długów się wydrapie —
Już mieć musi komisarza!
Dziw się potém, gdy się zdarza,
Że wołają „sto tysięcy!
Kto da więcej!“
A jak krzykną po raz trzeci,
Jakby z procy szlachcic leci,
I do swego komisarza
Idzie w służbę za szafarza.
Ale chodźmy. (na stronie) Cześnikowi
Wielką radość jeńcem sprawię,
I zapewne do mnie powie,
Gdy mu zdobycz mą przedstawię:
Niechaj Klara twą zostanie. —
Chodź mój jeńcze.
Idę Panie.
A, bierz licho takie znoje!
Ledwie idę , ledwie stoję —
Ależbo to było żwawo!
Diablem gromił w lewo, w prawo —
Ledwie żyję. — Każ dać wina!
A starego. — Wyschła ślina,
Pot strugami ciecze z czoła —
Któż me dzieła pojąć zdoła!
Ja, bom widział.
Ha! widziałeś? —
Gracko?
Gracko z tyłu stałeś.
Z tyłu, z przodu, nic nie znaczy,
Dobry rycerz wszędzie straszny.
Ta bezczelność...
Nie inaczej,
Bezczelności trzeba było,
Aby walczyć z taką siłą.
Waszeć kłamiesz, Mocium Panie....
Tylko słuchaj, słuchać warto:
Chciałem zdobyć rusztowanie,
Lecz skoczyłem tak zażarto,
Żem się znalazł z drugiej strony
Przyciśnięty, otoczony
Mularzami, pachołkami,
Hajdukami, pajukami.
A — kroć kroci! jak się zwinę!
Jak dwóch chwycę za czuprynę!
Dalej żwawo młynka z niemi —
Jak cepami wkoło młócę;
Ile razy się obrócę,
Po dziesięciu ich na ziemi.
Tak mi rosła wciąż mogiła,
A gdy z murem równa była,
Otworzyłem obie dłonie
I stanąłem na tej stronie.
Lecz co jeszcze...
Tfy! do czarta!...
Podziwienia rzecz jest warta,
Że uniosłem z sobą jeńca —
Teraz, Panie, czekam wieńca.
Cóż to znaczy?
Komisarza
Pana Milczka w jassyr wziąłem.
A to po co? — jakiém czołem?
Ja zabieram co się zdarza.
Waszeć z Bogiem ruszaj sobie,
I uwiadom swego pana,
Że, jak w jakimbądź sposobie
Mnie zaczepka będzie dana,
To mu taką fimfę zrobię,
Iż, nim rzuci wkoło okiem,
Wytnie kozła pod obłokiem. —
Waść się wynoś szybkim krokiem.
Poświęć się tu czyjej sprawie!
Walcz jak Achil — radź jak Kato,
Pozazdroszczą twojej sławie,
I sto czartów dadzą za to.
Przebacz, Panie, słów niewiele,
Które wyrzec się ośmielę:
Jesteś gniewny na sąsiada,
Że ci czasem na zawadzie...
Czasem? — zawsze.
On powiada...
Niech nie słyszę o tym gadzie.
Czy nie byłoby sposobu,
Ustąpiwszy ze stron obu,
Zapomniawszy przeszłe szkody,
Do sąsiedzkiej wrócić zgody?
Ja, z nim w zgodzie? — Mocium panie,
Wprzódy słońce w miejscu stanie,
Wprzódy w morzu wyschnie woda,
Nim tu u nas będzie zgoda.
Dzisiaj umysł niespokojny
Za porywczo sąd wyrzeka...
Od powietrza, ognia, wojny,
I do tego, od człowieka,
Co się wszystkim nizko kłania,
Niech nas zawsze Bóg obrania.
Lepiej nizko, niż nic wcale.
Brednia!
Ale...
Niema: ale.
Nie broń Panie mieć nadziei...
Bronie do kroć sto tysięcy!
I niech o nim nie wiem więcej,
Ni o jego (ironicznie, zmierzając do Wacława) kaznodziei,
Bo się obu, Mocium Panie,
Jakem szlachcic, co dostanie.
(odchodzi we drzwi środkowe)
Diabeł pali w tym Cześniku.
Chcieć ich zbliżyć, czasu szkoda.
Mało zysku, dużo krzyku.
Tych dwóch ludzi — ogień, woda.
Cóż, paniczu, będzie z nami?
Ha! zostanę tu w niewoli.
Brałem jeńców tysiącami,
Co zawiśli od mej woli;
Bom lat dziesięć toczył boje,
Gdzie się lały krwawe zdroje,
Tak, że wkoło na mil cztery,
Jak czerwone było morze. —
Tam zyskałem i ordery,
I tytuły, i honory;
Ale tego być nie może;
Zbyt to szczytne dla nas wzory;
Dziś utarczka jest igraszką,
A twa wolność będzie fraszką.
Ja w niewoli tu zostanę.
Prawo wstrzymać jest mi dane,
Alem zawsze był wspaniały,
Przyjmę zatém okup mały.
Ja w niewoli zostać muszę.
Znaj więc wielką moję duszą:
Jesteś wolny — idź do diaska —
A za wolność dasz co łaska.
Ja zostanę tu w niewoli.
Ale Cześnik nie pozwoli.
Kto mnie ujął, niech mnie trzyma;
Ale, bratku, sensu niema;
Nie daj grosza, a idź sobie.
I pół kroku ztąd nie zrobię.
Idź, bom gotów użyć broni.
A ja tylko własnej dłoni.
Cóż za człowiek, u kaduka!
Samochcący guza szuka,
I mnie jeszcze go nagoni.
(do Wacława) Bój się Boga — idź do czarta.
Nie, nie pójdę — tu zostanę.
A to jakaś ćma uparta!
Ale patrzno bratku, co to?
Brzęknij tylko.
Złoto?
Złoto.
Będzie twojém.
Niech Pan siada.
Ale darmo nikt nie daje.
Wielka prawda. — Cóż wypada
Abym zrobił? Gdyż zostaję
W położeniu arcy ciasném:
Za procentem moim własnym
Trzeba jeździć jak w konkury,
A w kieszeni, panie bracie,
Albo pustki, albo dziury.
Kocham Klarę.
Otóż macie!
I chcę zostać tu przy Klarze.
To źle.
Czy źle?
Niekoniecznie.
Ale Cześnik w tym zamiarze
Będzie pewnie działać sprzecznie.
Niechaj nie wie.
Jak się dowie?
Niech mnie przyjmie.
Trudno będzie.
Tu początek, koniec w głowie.
A jak Cześnik na mnie siędzie?
Nic nie znaczy.
Ba! jak komu.
(wzruszając głową)
I dla Klary — komisarza. —
Jestem Wacław.
Syn Rejenta!
O dla Boga! i w tym domu!
Waszmość obu nas naraża,
Oba idziem na praszczęta. (Wacław brzęknął sakiewką)
Brzęczy pięknie —
Miej za dane,
Jeśli w służbie tu zostanę.
Ha! srpóbuję. (chce wziąść sakiewkę)
Później nieco. —
Lecz pamiętaj, że z mej wieży
Szybko kulki na dół lecą —
Fiut z wiatrówki — Papkin leży...
Gdyby zdradzić chęć go jęła.
W skrytym toku tego dzieła
Tak postąpię, jak należy,
Niezważając na przymówkę.
Ale Waciu, jak mnie kochasz,
Dzisiaj jeszcze spal wiatrówkę.
Nie trać czasu.
Idę, idę.
(na stronie)
Diabeł nadał tryumf taki!
Coraz głębiej włażę w biedę.
W moim jeńcu mam rywala —
Przykro zblizka — gorzej zdala —
Tamten zamknie, ten zastrzeli —
A bodaj cię diabli wzięli!
(wracając odedrzwi)
A sakiewka?
Zostać może.
W samej rzeczy?
Nie inaczej.
Co wyrabiasz, o mój Boże!
Trzebaby mi być w rozpaczy,
Gdybym tylko czasu miała.
Cóż się stało? co się dzieje?
Jeszcze mi się w oczy śmieje!
Ja wiem wszystko, bom słuchała —
Chcesz tu zostać.
Cóż w tém złego?
Miej rozsądek.
Cóż mi z niego?
Kiedy już jest dowiedzione,
Że rozsądku zwykłą drogą
Niezawodnie połączone
Losy nasze być nie mogą,
Pocóż w dawnej trwać kolei? —
Dalej żwawo manowcami,
Gdzie zadnieje brzask nadziei,
Gdzie mniej ciemno jest przed nami! —
Nie rzucajmy na bok okiem,
Bo przepaści pewnie wkoło,
Śmiałym naprzód idźmy krokiem.
A jeżeli stałość będzie
Towarzyszyć w naszym pedzie,
Mimo sporu — przeszkód wielu,
Dojdziem przecie kiedyś celu.
Dobrze mówisz, idźmy śmiało;
Prostą drogą zyszczem mało,
Przekonałeś przyjacielu;
Lepiej mówisz niż dziś rano,
Gdyś ucieczkę z sobą radził.
Ale nużby cię poznano?
Nużby Papkin ufność zdradził?
Nie patrz w przepaść, moja droga,
Tu do serca nachyl skronie;
Prędko zniknie każda trwoga,
Gdy w miłości wzrok utonie.
Zostań zatém w imie Boże,
Masz odemnie pozwolenie.
Twoje, Klaro, nie pomoże,
Lubo z życiem równie cenię.
I do stryja trafim może,
A to wolą Podstoliny.
Bo wiedz, iż w tej właśnie chwili
Miłość sobie oświadczyli —
Ona skromna, raczka spiekła,
Ale rączkę mu przyrzekła.
Ująć ci ją łatwo będzie,
Pochlebiając w każdym względzie;
Chwal bez miary rozum, cnoty,
Piękność, kształtność jej osoby;
A czém zechcesz, w naszym domu
Tej zostaniesz jeszcze doby.
Z komisarza na pisarza!
Zły coś pozór ztąd wynika;
Ależ znowu, wszak się zważa
Honor służby u Cześnika.
Biegnę, powiem Podstolinie,
Że ktoś z prośbą tu ją czeka. —
(podając mu rękę)
Miej nadzieję — złe przeminie —
Chwila szczęścia niedaleka.
(odchodzi we drzwi prawe)
Przed godziną z trwogi mdleje,
Za godzinę wzorem męstwa,
To nie widzi podobieństwa,
To ma więcej niż nadzieję. —
O płci piękna, luba, droga!
Twoja radość, twoje żale,
To jeziora lekkie fale:
Jedna drugą ciągle ściga,
Ta się schyla, ta się dźwiga,
Ale zawsze w blasku słońca,
Zawsze czysta i bez końca! —
A my, dumni władcy świata,
Mimo siebie pochwyceni
Za tym cieniem co ulata,
Całe życie, z chwili w chwilę
Przepędzamy jak motyle.
Gdzież suplikant? — O cóż prosi?
Tu jest natręt.
Ty młodzianie?
Zbyt się winnym może stanie,
Iż tak śmiało wzrok podnosi...
Ha!...
Co widzę.
Anna!
Wacław!
Nie wiem wprawdzie...
To spotkanie!...
Ty więc jesteś Podstoliną?
Nie wiedziałżeś?
Przed godziną...
(na stronie) Co tu mówić! — w jakiej roli —
Nie wiedziałżeś, że Podstoli
Czepiersiński, mój mąż trzeci,
Niech nad duszą Bóg mu świeci,
Zaślubiwszy mnie na wiosnę,
Już w jesieni leżał w grobie?
Tak, tak, przypominam sobie.
Oddał ducha na mém łonie.
Oddał? — tak, tak, oddał pewnie.
Zapłakałam z razu rzewnie;
Nie mieć męża mocno boli,
Lecz i smutek w czasie tonie.
Więc utonął pan Podstoli.
Któż powiada?
Nie powiada?
Dobrze. — Zatém odejść muszę.
Co on myśli, co on gada! —
Ty szalejesz, na mą duszę!
To być może.
Ja cię zwiążę,
Ja cię zamknę, drogi książe.
Ach, nie powtórz tego słowa!
Patrz jak wstydem cały płonę
Za studenckie przewinienia.
Ni tytułu, ni imienia
Wacław dalej nie zachowa,
Bo te były —
Cóż?
Zmyślone.
.Wszystko?
Wszystko, co do joty.
I nie księciem?...
Ani trochę.
Cóż za powód?
Myśli płoche,
Szał młodości — chęć pustoty —
Jedném słowem, coś bez celu,
Jakto każde głupstwo prawie.
Ależ miłość twa, Wacławie?
Siedźże teraz w wilczym dole!
Ten rumieniec na twém czole
Jak tłómaczyć? — Ja czekałam,
W całej Litwie cię szukałam,
Lecz o księciu Rodosławie
Nikt nie wiedział, nie mógł wiedzieć.
Byłem... młody...
Byłem młody? —
Ale biegły w swojej sztuce.
Tego nie wiem.
Są dowody.
A to jakie?
Twoja zdrada.
Żem się zmienił, być to może;
Trudnoż kochać nieustannie!
Lecz gdy karcić mnie wypada,
Czyż przystoi zmiennej Annie? —
Nie szukałaś zbyt daleko,
Nie czekałaś czas zbyt długi —
Podstolemu spadło wieko,
Jużci Cześnik na usługi,
I niech dzisiaj Cześnik ziewnie,
Jutro Krajczy będzie pewnie.
Ja wyrzutów ci nie robię,
Owszem, owszem, szczęść ci Boże;
Lecz co czynić wolno tobie,
Niechże każdy czynić może. —
Gdym więc zmieniał czucia moje,
Szedłem tylko w twoje ślady;
I zdradzaliśmy oboje,
Lub też wcale niema zdrady.
Jestem wdową, mój Wacławie.
Ja żonaty jestem prawie.
Któż ty jesteś, ty zbyt znany?
Wacław Milczek.
Syn Rejenta!
Tu w tym domu...
Zabłąkany.
Jestem trwogą wskróś przejęta —
W oczach ciemno — serce bije —
Jak cię Cześnik tu odkryje!
Jak rywala pozna w tobie!
Ach nie znajdzie go już we mnie.
Nie zapieraj się daremnie;
Wszak błagałeś Podstolinę,
By do ciebie wyjść raczyła.
Czegoż żądasz?
Niechaj zginę,
Jeśli sam wiem. — Bywaj zdrowa!
Zawsze jeszcze dawna głowa.
Stój, nie odchodź.
Ach Papkinie,
Wziąłeś, wziąłeś mnie w niewolę.
Tyś kochany był jedynie;
Nad sto książąt ciebie wolę. —
Do mych komnat chodź w ukrycie,
Tam bezpieczny będziesz luby,
Bo cię broni moje życie,
Bo z obrony szuka chluby.
Ach!
I cóż?
To jest... —
Nic niema... —
Czegoż żąda?
Co powiedzieć!
Dobrze idzie — już z nim trzyma.
(głośno) Nie powinnam może wiedzieć?
O, dlaczego!
Wielkiej wagi
Jest interes Jegomości,
Działać trudno bez rozwagi. —
Zatém, proszę, nie mów słowa,
Że o jego wiesz bytności —
Później całą rzecz wyłuszczę.
Ja odejdę.
Ja nie puszczę.
(głośno) Proszę z sobą Waszmość Pana!
Jego sprawa zawikłana,
Muszę przejrzeć dokumenta.
A Klarunia niech pamięta
Nie powiadać nic nikomu.
Nikt się w tym nie dowie domu...
Bo nad miarę nam zaszkodzi;
Później powiem o co chodzi.
Śmieszniejszego cóż być może,
Jak gdy zwodzić chce zwiedziony!
Ach, jak Wacław w swej pokorze
Zdał się wzywać jej obrony!
Ledwiem, ledwie śmiech wstrzymała.
Ale hola, hola panno!
Do tryumfu nie masz prawa;
Choć początek dobry miała,
Niewygrana przeto sprawa.
Jak w dezertej Arabii
Złotosiejny wzrok Febowy
Niesie skwarem śmierć lilii,
Aż nakłoni białej głowy;
A zebrana na błękicie
Płodorodna kropla rosy
Wraca zwiędłej nowe życie,
I unosi pod niebiosy —
Równo-władna, równo-czynna
Prezencya twoja miła,
Starościanko miodopłynna,
(z ukłonem) Dla twojego sługi była. —
Jużem blizki był zwiędnienia,
Gdy twe oko wszystko zmienia.
Oby kiedyś dały Bogi,
Abym niosąc odwet drogi,
Nim czas raźniej machnie kosą,
Był twym żarem, był twą rosą. (ukłon głęboki)
Równie z rytmu jak z oręża
Tak sławnego dostać męża,
Jest zaszczytem białogłowy;
Ale każdy dziś młodzieniec
Miłośnemi czczemi słowy
Zwykł przeplatać ślubny wieniec,
Trudnoż zawsze dawać wiarę.
Cóż nie wierzyć, wielkie Nieba!
Że się kocha piękną Klarę,
Czyliż na to przysiąg trzeba?
Że się kocha — nie potrzeba;
A że zawsze równie będzie,
I przysięga nic nie znaczy.
Ach, na serca mego grzędzie
Niech twe ziarnko bujać raczy;
A zadatek ten twój mały
Puści korzeń wieczno-trwały.
W dawnych czasach rycerz prawy,
Lubo zdobion wieńcem sławy,
Lubo staczał krwawe boje,
Nim oświadczył miłość swoję —
Ku czci drogiej swej kochanki
W turniejowe wjeżdżał szranki.
Tam na kopją dzielnic gonił,
Po dziesięciu zsadzał z koni,
I dopiero gdy się skłonił
Wziąść nagrodę z lubej dłoni,
Błagał aby sercu miła
Kochać mu się pozwoliła —
By mu wolno pod jej barwą
Kruszyć kopje, miecze ścierać,
Dla niej tylko żyć, umierać.
Z tego stroju i z tej broni
Marsowego znać piastuna,
Co w rycerskiej zbiegł pogoni
Od bieguna do bieguna.
Oby moja Artemiza,
Światu groźne to żelazo,
Krwią jak gąbka napęcniałe,
Przemówiło choć tą razą
Wam na wiarę, mnie na chwałę —
Gdzie na skale gród kamienny,
Gdzie działami mur brzemienny,
Gdzie bagnetów ostre wały,
Gdzie sklepienie z dzid i szabli,
Tam był Papkin — lew zuchwały!
Strzelec boski! — rębacz diabli!
Jęk, szczęk, krzyk, ryk, śmierć dokoła,
Tu bezbronny pardon woła,
Tu dziewica ręce łamie,
Matka płacze — dziecię kwili —
Ale spada moje ramie:
Ci co żywi — już nie żyli. —
Przebacz zapał zgrozo-krwawy
Rycerskiego uniesienia,
Ale widzisz: dość mam sławy,
Brak mi tylko pozwolenia,
Bym w fortunnych stanął rzędzie,
Których celem Klara będzie.
Więc zezwalam.
Przyjmij śluby...
Hola! teraz laty próby,
W nich dowody posłuszeństwa
Wytrwałości i śmiałości.
O królowo wszech-piękności!
Ornamencie człowieczeństwa!
Powiedz: w ogień skocz Papkinie —
A twój Papkin w ogniu zginie. (wstaje)
Nie tak srogie me żądanie.
Klejnot rycerskiego stanu
Pastwą ognia nie zostanie. —
Lecz powtarzam Waszmość Panu:
Posłuszeństwa, wytrwałości
I śmiałości żądam próby.
W każdej znajdę powód chluby.
Posłuszeństwa chcąc dać miarę,
Milczeć trzeba sześć miesiecy.
Nic nie gadać?
Tak — nic więcej.
Wytrwałości zaś dam wiarę,
Gdy o chlebie i o wodzie...
Tylko, przebóg, nie zbyt długo.
Rok i dni sześć.
Jestem w grobie...
(z ukłonem) Ale zawsze twoim sługą.
Zaś śmiałości, w tym sposobie
Da mi dowód, kto dać zechce.
W oddalonej ztąd krainie
Jadowity potwór słynie,
Najmężniejszym trwogą bywa,
Krokodylem się nazywa.
Niech go schwyci i przystawi,
Moje oko nim zabawi,
Bom ciekawa jest nad miarę
Widzieć żywą tę poczwarę.
To jest wolą niewzruszoną —
A kto spełni co ja każę,
Ten powiedzie przed ołtarze,
Tego tylko będę żoną. (ukłoniwszy się, odchodzi we drzwi prawe)
Krrrokodyla! (ironicznie) Tylko tyle! —
Co za koncept, u kaduka!
Pannom w głowie krokodyle,
Bo dziś każda zgrozy szuka;
To dziś modne, wdzięczne, ładne,
Co zabójcze, co szkaradne. —
Dawniej młoda panieneczka
Mile rzekła kochankowi:
Daj mi, luby, kanareczka. —
A dziś każda swemu powie:
Jeśli nie chcesz mojej zguby,
Krrrokodyla daj mi luby. —
Post, milczenie wszystko fraszka,
Straży przy mnie nie postawi —
Ale potwór nie igraszka,
Czart nie Papkin go przystawi.
Ha!
Co?
Nic.
Masz — milcz, bo wiesz!
Wiem.
(po krótkiém milczeniu)
Wiem — nic nie wiem. — Czy zostaje,
Czy odchodzi, za co daje,
Nie wiem wcale. — Wiem, że złoto,
Wiem, ze dając zrobił ładnie,
Ale nie wiem: od Cześnika
Czy mi na kark co nic spadnie. —
Wiem: jak zdradzę zalotnika,
Że z wiatrówki dmuchnąć gotów;
Ale nie wiem, nie wiem wcale,
Czy na końcu z tych obrotów
Od Cześnika łeb ocalę. —
Wiem i nie wiem — sprawa diabla,
Tutaj kulka, a tu szabla —
Jednak dobrze rzekł pan Benet:
(podrzucając sakiewkę)
Beatus qui tenet.
Winszuj Waszmość mi sukcessu!
Dzisiaj moje zrękowiny:
Już finalnie, bez regressu
Słowom dostał Podstoliny.
Ja wiem, jak to przyszło drogo:
Wszakci moją to robotą.
O! — Waściną! — Patrzcieno go!
Mnie się Waszeć pytaj o to. — (oglądnąwszy się)
Tak mi się tam w dobrą chwilę
Nawinęła snadnie, mile,
Dała zezek, umizg taki,
Żem posunął w koperczaki. —
Ona dalej w ceregiele —
Ni siak, ni tak, tędy, siędy,
A ja sobie coraz bliżej,
Śród chychotek, śród gawędy,
Bliżej... bliżej... Cmok! nareszcie —...
(dobrodusznie) A! zrobiłem wstyd niewieście;
Jak alkiermes wskróś spłonęła —
Mnie konfuzja ogarnęła —
Tak, że wziąwszy za pas nogi,
Chciałem drapnąć za trzy progi. —
Wtedy ona, Mocium Panie,
Zawołała: stój Macieju —
Niech się twoja wola stanie,
Ja przyjmuję ją w pokorze —
Masz ten pierścień — szczęść nam Boże.
Daj go kaci! wielka sztuka!
Z rewerencją, u kaduka,
Bo... (wskazuje drzwi)
A zawsześ w gniewie skory. —
Jakieby to były spory,
Gdybym nie miał krwi zimniejszej. —
Ale mówmy o ważniejszej
Teraz rzeczy.
Ja tak radzę.
Ow młodzieniec od Rejenta —
Co mnie długo popamięta!
Bardzo prosi, czy nie może
Przy Waszmości zostać dworze.
Zdatny, zwinny, wierny będzie,
Lecz co z tego? (tajemnie) mówią wszędzie,
Że za kołnierz nie wyleje.
Nie wyleje, czy wyleje —
Miejsca u mnie nie zagrzeje:
Bo nie będę z ziemi zbierał,
Co Milczkowi z nosa spadnie...
Chyba, gdyby się opierał,
Chciał zatrzymać samowładnie,
Wtedy przyjmę na przekorę.
Będziesz mógł to poznać snadnie,
Bo imprezę inną biorę:
Za dzisiejszą mą swawolę,
I że w murze tam gdzieś dziura,
Gotów pieniać mnie szlachciura —
Więc krzyżową skończyć wolę.
Pójdziesz wyzwać, Mocium Panie:
Circa quartam niech mi stanie
U trzech kopców, w czarnym lesie.
(do siebie) Jak mu utnę jedno ucho,
A czy z drugiém się wyniesie!
Lepiej pisać.
A, broń Boże!
Tam objaśnień, tam namowy,
Tam potrzeba tęgiej głowy.
Muszę przyznać się Waszmości:
Od ostatniej mej słabości
Tak zgłupiałem!
To być może.
Zatém...
Wykręt nie pomoże. —
Miejże, człeku, Boga w duszy,
Nie wysyłaj nieboraka;
Nim mu w lesie utniesz uszy,
Mnie tam spotka hańba jaka. —
Wszakżeś mówił dzisiaj rano:
Miłe mi jest jeszcze życie,
Gotów otruć, zabić skrycie.
Skrycie — nie na boskim świecie.
Ej tam, co tam!
Tać ci przecie
Mnie pod nosem łba nie utnie.
Diabeł nie śpi.
Bałamutnie!
A nużby mnie.
Niech spróbuje!
Takąbym mu kurtę skroił!
Diabliż mi tam po tej kurcie,
Jak zadyndam gdzie na furcie.
Wiesz co, Papciu, — spraw się ładnie,
A w kieszonkę grubo wpadnie.
Mój majstruniu, mówcie śmiało,
Opiszemy sprawę całą;
Na te ciężkie nasze czasy,
Boskim darem takie basy. —
Każdy kułak spieniężymy:
Że was bito, wszyscy wiemy.
Niekoniecznie.
Bili przecie,
Mój majstruniu.
Niewyraźnie.
Czegoż jeszcze wam nie stało?
Bo machano dosyć raźnie.
Ot, szturchnięto tam coś mało.
Któż tam za to skarżyć zechce!
Lecz kto szturcha, ten nie łechce?
Ha! zapewne.
A więc bije?
Oczywiście.
Komu kije
Porachują kości w grzbiecie,
Ten jest bity — wszak to wiecie?
A kto bity, ten jest zbity?
Co?
Ha! dobrze Pan powiada,
Ten jest zbity.
Więc was zbili,
To rzecz jasna, moi mili.
Ta, już jakoś tak wypada.
Skaleczyli?
A, broń Boże!
Nie, serdeńko?
Ach, nie.
Przecie:
Znak, drapnięcie?
Znajdziem może.
A drapnięcie, pewnie wiecie,
Mała ranka, nic innego.
Tać, tak niby.
Mała, wielka,
Jedném słowem, rana wszelka
Zkąd pochodzi?
Niby... Z tego...
Z skaleczenia.
Nieinaczej.
Mieć więc ranę, tyle znaczy,
Co mieć ciało skaleczone;
Że zaś raną jest drapniecie,
Więc zapewnić możem święcie,
Że jesteście skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni.
O! to znowu...
Pozbawiony
Jesteś, bratku, i z przyczyny,
Że ci nie dam okruszyny — (pisze)
Zatém, zatém skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni:
Z matką — żoną — czworgiem dzieci.
Nie mam dzieci.
Nie mam żony.
Co? nic macie? — nic nie szkodzi —
Mieć możecie — tacy młodzi.
Ha!
Tać prawda.
Akt skończony.
Teraz jeszcze zaświadczycie,
Że nastawał na me życie
Stary Cześnik — jęty szałem,
Strzelał do mnie.
Nie widziałem.
Wolał strzelby.
Nie słyszałem.
Wołał wprawdzie: daj gwintówki!
Lecz chciał strzelać do makówki.
Do makówki... do makówki...
No, no, dosyć tego będzie —
Świadków na to znajdę wszędzie —
Nie brak świadków na tym świecie.
Teraz chodźcie — bliżej! bliżej! —
Znakiem krzyża podpiszecie. —
Michał Kafar — trochę niżej —
Tak, tak — Maciej Miętuz — pięknie! —
Za ten krzyżyk będą grosze,
A Cześniczek z żółci pęknie.
Najpokorniej teraz proszę,
Coś z dawnego nam przypadnie.
Cześnik wszystko będzie płacił.
Jakoś, Panie, to nieładnie...
Byleś Wasze nic nie stracił.
Tum pracował...
Idźże z Bogiem,
Bo się poznasz z moim progiem.
Tu zapłata, każdy powie...
Idź serdeńko, bo cię trzepnę.
Ależ przecie...
Bądźcie zdrowi,
Dobrzy ludzie, bądźcie zdrowi!
(wracając) Czapkę przedam, pas zastawię,
A Cześnika ztąd wykurzę;
Będzie potém o tej sprawie
Na wołowej pisał skórze. —
Lecz tajemne moje wieści,
Jeśli wszystkie z prawdą zgodne,
Tém, czém teraz serce pieści,
Najboleśniej go ubodnę.
W czas przychodzisz, drogi synu,
Pomówimy słówek parę. —
Z niejednego twego czynu
Niezachwianą wziąłem wiarę,
Iż wstępując w moje ślady,
Pobożności kroczysz drogą;
Że złe myśli, podłe rady
Nigdy zwieść cię z niej nie mogą.
Rade temu serce moje,
Quandoquidem już przy grobie,
Żyję tylko jeszcze w tobie. (ociera łzy)
Sekatury — gorzkie znoje,
W nieustannej alternacie,
Składam kornie ciebie gwoli
Przy najwyższym Majestacie.
Bo ja tylko, moje dziecię,
Do fortunnej twojej doli
Aspiruję jeszcze w świecie.
Łaski Ojca Dobrodzieja,
Acz nie częsty, dowód drogi.
W tobie jedna ma nadzieja,
Lecz zazdroszczą mi jej wrogi;
Syna z ojcem chcą rozdzielić,
Chcą się smutkiem mym weselić.
Złego ducha pną mamidła,
Twej młodości stawią sidła.
Nie rozumiem.
Nie rozumiesz?
Starościanka...
Cna dziewica,
Tę ubóstwiać...
Skrycie umiesz...
Jeśli była tajemnica,
To dla tego, żem chciał wprzódy
Do sąsiedzkiej skłonić zgody.
Mnie z Cześnikiem? — O mój Boże!
Któż jej więcej pragnąć może,
Niż ja, człowiek bogobojny.
Zezwól zatém, abym z Klarą...
Być nie może żadną miarą;
Cześnik burda, ja spokojny.
Lecz cóż Klara temu winna,
Że czasami stryj szalony?
Czy tam winna, czy niewinna,
Innej Waści trzeba żony;
I serdeńko, będzie inna.
Ach, mój Ojcze, wyrok srogi...
Nieodmienny, synku drogi.
Moja dola, rzekłeś przecie,
Jednym celem na tym świecie.
Bóg to widzi i ocenia.
Ja ją kocham.
To się zdaje.
Nie przeżyję rozłączenia.
Ja się tego nie przestraszę.
I przysięgam...
Zamilcz Wasze!
(ze słodyczą) Co los spuści, przyjąć trzeba;
Niech się dzieje wola nieba. —
Lecz serdeńko, gdyś tak stały,
Gdzież dawniejsze twe zapały?
Milczysz — jakże? (ironicznie) Nie do wiary,
Jak o wszystkiém wie ten stary!
Młodość... może...
Podstolina
Była quondam: ta jedyna!
Ta wybrana! ta kochana! —
Teraz bawi u Cześnika.
Zaręczona Cześnikowi.
Póty temu nie uwierzę,
Póki sama nie odpowie.
Nie odpowie? Podstolina?
Zapytałem ją w tej mierze;
A jeżeli Bóg dozwoli,
Przyjmie rękę mego syna.
Lecz nie przyjmie syn jej ręki.
Syn posłuszny, Bogu dzięki —
Intercyzę przyłączyłem,
Gdzie dokładnie wyraziłem:
Która zerwać zechce strona,
Ta zapłaci sto tysięcy.
Moje szczęście warte więcej.
Szczęściem będzie taka żona.
Wprzód mogiła mnie przykryje...
Lecz i Cześnik jeszcze żyje,
On nas spali w pierwszym pędzie.
Ha! — To Cześnik wisieć będzie.
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Ojcze!
Synu!
Ostre noże
Topisz w sercu syna twego.
Niema złego bez dobrego.
Zmień twój rozkaz.
Być nie może.
Ach, litości!
Tę zyskałeś!
Patrz, ja płaczę.
Mieć nadzieję? —
Nie, serdeńko, być nie może.
Ja z rozpaczy oszaleję.
Patrz, ja płaczę... ani słowa! —
Cnota, synu, jest budowa,
Jestto ziarno, którą sieję...
(po krótkiém milczeniu)
Jeszcze diable młoda głowa.
Co skłoniło Podstolinę,
Wdówkę tantną, wdówkę gładką,
Za takową iść gadzinę,
To dotychczas jest zagadką;
Ale wątpić nie wypada,
Iż zamienić będzie rada.
(prostując się) Acz i starość bywa żwawa,
Wżdy wiek młody ma swe prawa.
Ale Cześnik gdy postrzeże,
Iż na dudka wystrychnięty,
Może.... może.... strach mnie bierze,
Apopleksją będzie tknięty....
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Wolnoż wstąpić?
Bardzo proszę.
Pana domu i Rejenta
Widzieć w godnej tej osobie,
Chluba wielka, niepojęta,
Spada na mnie w tejże dobie,
Jak nie mylnie, pewnie wnoszę.
Tak jest — sługa uniżony.
Wolnoż mi się w odwet spytać,
Kogom zyskał honor witać?
Hm! pokorna coś szlachciurka,
Z każdém słowem daje nurka —
Niepotrzebne miałem względy. —
(śmielej) Jestem Papkin.
Jak uważam,
Skończę wszystko bez pomocy.
Jestem Papkin — lew północy.
Rotmistrz sławny i kawaler —
Tak, siak, tędy i owędy.
Mądry w radzie, dzielny w boju,
Dusza wojny, wróg pokoju. —
Znają Szwedy, Muzułmany,
Sasy, Włochy i Hiszpany
Artemizy ostrze sławne,
I niem władać ramie wprawne. —
Jedném słowem krótko mówiąc,
Kula ziemska zna Papkina —
Teraz, bratku, daj mi wina.
Nemo sapiens, nisi patiens.
O! — Brat szlachcic tchórzem podszyt —
Po zleceniu od Cześnika,
Może sobie udrę łyka. (nakrywa głowę)
(pije) Cienkusz! (pije) deresz! (pije)
Nadto śmiało.
Istna lura, Panie bracie,
Cóż, lepszego tu nie macie?
Wybacz Waszmość, lecz nie stało.
Otóż to jest szlachta nasza!
(ze wzgardą) Siedzi na wsi — sieje, wieje —
Zrzędzi, nudzi, gdéra, łaje,
A dać wina — to nie staje
Albo jeśli przyjdzie flasza,
Samą maścią już przestrasza;
Potem prosi: jeśli łaska —
Nie proś, nie nudź hreczkosieju,
A lepszego daj, u diaska!
Ależ Mości Dobrodzieju...
Mętne, kwaśne nad pojęcie —
Istna lura, mój Rejencie! —
Cierpliwości wiele trzeba;
Niech się dzieje wola nieba.
Zwiedź piwnice wszystkie moje,
Gdzie z pół świata masz napoje,
Gdzie sto beczek stoi rzędem;
Jeśli znajdziesz co takiego,
Dam ci, bratku, konia z rzędem.
Pozwól spytać, Panie drogi,
Gdyż nieznana mi przyczyna,
Co w nikczemne moje progi
Marsowego wiedzie syna?
Co? — Chcesz wiedzieć?
Proszę o to.
Więc staję tu, wiedz niecnoto,
Z strony Jaśnie Wielmożnego
Cześnika Raptusiewicza,
Co go ranka dzisiejszego
Twych służalców sprośna dzicza,
Godna jednak pryncypała,
W jego zamku napaść śmiała.
Mówże, Waszmość, trochę ciszej,
Jego sługa dobrze słyszy.
Mówię zawsze podług woli.
Ależ bo mnie głowa boli.
Że tam komu w uszach strzyka,
Albo że tam czyj łeb chory,
Przez to nigdy w pieśń słowika
Nie odmienią głos stentory.
Ależ bo ja mam i ludzi,
Każę oknem cię wyrzucić,
A tam dobry kawał z góry.
O, nie trzeba.
Jest tam który!
Hola!
Niech się Pan nie trudzi.
Pan jak piórko ztąd wyjedzie.
(do służących) Czekać w czterech tam za drzwiami!
Ale nacóż to, sąsiedzie,
Tej parady między nami?
Teraz słucham Waszmość Pana.
Bardzo proszę — bardzo proszę —
Jakaż czynność jest mu dana?
Jesteś trochę nadto żywy;
Nie wiedziałem, Bóg mi świadkiem,
Że tak bardzo masz słuch tkliwy —
Przestrzeż, proszę, gdy przypadkiem
Jakie słówko głośniej powiem.
Czy się prędko rzeczy dowiem?
Zaraz — Cześnik bardzo prosi...
Hę?
Czy głośniej?
Cześnik prosi...
To jest.. raczej, Cześnik wnosi,
Że, by skończyć w jednej chwili
Kontrowers’ją co... zrobili...
Dobrze mówię... co zrobili...
Kontrowersją... jak rzecz znana...
Że tak... to jest... że... sprzy... sprzyja...
A to jakiś wzrok szatana,
Cały język w trąbkę zwija.
Ja nie jestem pojąć w stanie —
Waszmość prawisz zbyt zawiło.
Bo to... bo te... wybacz Panie,
Wino trochę mocne było.
A nie jestem zbyt wymowny...
(ciszej) Czy tych czterech jeszcze stoi?
Jedném słowem — mój szanowny,
Dobry sąsiad czego żąda?
Lecz się poseł trochę —
Boi.
Bądź, serdeńko, bez obawy.
Więc Cześnika prośba niesie,
Abyś Waszmość circa quartam,
U trzech kopców w czarnym lesie
Stanął z szablą do rozprawy.
Stary Cześnik jeszcze żwawy!
Ba! — To wszyscy wiedzą przecie,
Że niemylne jego ciosy —
Wszakże w całym już powiecie
Pokarbował szlachcie nosy,
Tylko jeszcze...
Ciszej, proszę.
Prawda, ciszej. — Cicho zatém
Jego grzeczną prośbę wnoszę,
I dołączam moję własną
O odpowiedź krótką, jasną.
Tę listownie mu udzielę.
Ale jakże to się zgadza,
Wszakci jutro ma wesele.
Tamto temu nie przeszkadza:
Rano pierścień — w pół dnia szabla —
Wieczór kielich — w nocy...
Cicho.
Prawda cicho. — (na stronie) Sprawa diabla,
Ani mrumru. — Czy mnie licho
Tu przyniosło w takie szpony!
Wielki affekt przyszłej żony?
Fiu fiu fiu! — Tak, że z miłości
Trzykroć na dzień wpada w mdłości —
Cześnik także rozogniony,
Jak gromnica ku niej pała —
Będzie para doskonała.
A że wierna w każdej sprawie,
Ręce, nogi w zakład stawię.
Otóż jestem na wezwanie
W twoim domu, mój Rejencie,
Co dowodem niech się stanie,
Żem zmieniła przedsiewzięcie.
Nie straciłam na namyśle
Niepotrzebnym czasu wiele —
Bo ja rzadko kiedy myślę,
Alem za to chyża w dziele —
I nie mówiąc Cześnikowi:
Mój staruszku, bądźcie zdrowi,
Milsze od was są sąsiady, —
Podpisuję twe układy
I w minucie tutaj staję. —
Waszmość Panu jeden daję,
Drugi odpis u mnie będzie —
Gdy więc pewność w każdym względzie,
I wzajemnie dane słowa,
Witam ciebie jak synowa.
Wielki splendor na mnie spływa,
Moja Pani miłościwa,
I fortuna w złotej nawie
Żagiel dla mnie swój rozpięła,
Gdyś chętliwie i łaskawie
W twoje skarbne serce wzięła
Najkorniejsze prośby moje.
Tak jest, Pani miłościwa,
Wielki splendor na mnie spływa;
A na szczepu mego trzaski
Jeszcze większy spłynąć może,
Bo chcesz, z arcy wielkiej łaski,
Mego syna dzielić łoże.
Niechże mi tu wolno będzie
Na tej lichej, własnej grzędzie,
Polecając Waszmość Pani
Trwałej przychylności zdroje
I powolne służby moje,
Do maluczkich upaść nóżek,
Jako sługa i podnóżek. — (całuje ją w rękę)
Co ja słyszę! Co, u kata!
Zdmuchnął żonę Cześnikowi,
I z nią syna swego swata!
Wszakci Cześnik gdy się dowie,
Jak szczupaka go rozpłata.
Nie myśl jednak, mój Rejencie,
Że to z gustu do odmiany
Wzięłam inne przedsiewzięcie;
Syn twój, Wacław, był mi znany,
Bardzo znany — jedném słowem,
Nacóż mam się kryć w tej mierze:
Był kochany — kochał szczerze.
Tędy droga!
Cóż to znaczy?
Papkin tu?
Tak, Papkin czeka,
Aż go Alma zoczyć raczy.
Waszmość cierpisz tego człeka?
(do Papkina) Precz mi z oczu!
Idę.
Czekaj
Wasze!
Czekam.
Odpis przecie.
Onto zdradną swą wymową
Mnie, zbyt słabej, mnie kobiecie
Opłakane wyrwał słowo.
Ja?
I gdyby nie ta zmiana,
Szłabym biedna w moc tyrana.
Dzień feralny.
Wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Ale teraz moje zdanie,
Że gdy Cześnik nie wie jeszcze
O, nam chlubnie zaszłej, zmianie,
Lubo w piśmie rzecz umieszczę,
Dobrze będzie gdy z twej strony
Papkin weźmie zapewnienie,
I powtórzy to co w liście. —
Chce mnie zgubić oczywiście!
Daj mu Pani twe zlecenie,
A ja skreślę słówek parę. (odchodzi)
Podstolino! mam dać wiarę?
Co to znaczy? gdzie sumienie?
Proszę, ciszej.
Prawda, ciszej.
(na stronie)
I przez mury czart ten słyszy.
Ach, co robisz Podstolino?
Z twej przyczyny wszyscy zginą —
Czyliż Cześnik ci nieznany?
On nie zniesie tego sromu,
On pochodnią i żelazem
Śmierć wyrzuci w wasze ściany,
Gruz zostawi z tego domu:
Bój się Boga, chodźmy razem.
Ach, ty nie wiesz gdzieś przybyła...
W jakiej strasznej jesteś toni...
Cicho!... Gdyby nie w tej dłoni
Artemizy groźna siła,
Jużby... sza!... niech Bóg nas broni..
Dalej we drzwi i na schody.
Wolna droga.
Niekoniecznie.
Czterech stoi.
Lecz weź przódy
Pożegnanie dla Cześnika:
Kłaniaj mu się bardzo grzecznie,
Powiedz oraz jak mą duszę
Zbyt boleśnie żal przenika,
Że się tak z nim rozstać muszę —
Niech porywczo mnie nie gani...
Banialuki, moja Pani,
Tych odemnie nie usłyszy.
Ciszej, z łaski.
Prawda, ciszej.
Oto jest list do sąsiada.
Ambasada diable ślizka!
Żegnam.
Papkin nóżki ściska,
Za przyjęcie dzięki składa.
(ułony i ceremonie aż do końca sceny)
Niema za co.
O, i owszem.
Sługa, sługa uniżony.
Proszę wrócić.
Nie wypada.
Suplikuję.
Tylko z góry.
Nie pozwolę.
Jest tam który!
O, bez wszelkich ceremonji.
Panu temu wskazać drogę.
Ściskam nóżki — trafić mogę.
Wziąść pod ręce — nie bez laski —
Schody ciemne — macać trzeba —
Ściskam nóżki — zbytek łaski —
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba!
No Śmigalski! czas przyspiesza,
Dalej, dalej na deresza;
Inwitacją nieś piorunem
I spełń gładko me rozkazy. —
Powtórz wszystkim po trzy razy,
Że na jutro ja, pan młody,
Na weselne proszę gody.
Rozumiesz? no! ruszaj z Bogiem — (Śmigalski odchodzi)
Hej, Perełka! — Waść mi jutro
Nie zaglądnij do blaszanki,
Bo bym Waści przypiekł grzanki.
Jutro sztukę pokaż światu:
Nie żałować, Mocium Panie,
Cynamonu i muszkatu,
I wszelkiego aromatu,
Aby było jak należy.
Masz do ryby szafran świeży
I bakalji podostatku, —
Niechże będzie dobrze, bratku.
Jakaż cyfra, Jaśnie Panie,
Na pośrodku stołu stanie?
M. H. — M. H. — Maciej. Hanna.
W górze serca, w dole vivat —
A z konceptem wszystko wszędzie.
Jaśnie Panie, dobrze będzie.
Długo Papkin coś nie wraca,
Rejent siedzi jak lis w jamie,
Ztąd wykurzyć ciężka praca;
Lecz wyciągnie moje ramie,
Jeśli jakie, Mocium Panie,
Korowody robić zechce.
Ba! — bo ktobądź, nie uroku,
Z Jaśnie Panem w szranki stanie,
Tego wcześnie coś w nos łechce.
A łechtliwej diable skóry
Ci z palestry Ichmościowie;
Nie dotrzyma żaden kroku,
Chociaż wyjdzie czasem który.
Ba!
He he he! Pani Barska!
Pod Słonimem, Podhajcami,
Berdyczowem, Łomazami
Dobrze mi się wysłużyła.
Inna też to sprawa była!
Młódź acz dzielna, w boju dziarska,
Prym dawała starszym w radzie,
Tak, jak w poczet Bóg nas kładzie.
Ale teraz to się staje,
Że od kury mędrsze jaje.
Tęga głownia, Mocium Panie —
Lecz demeszkę przecie wolę.
Ej, to śmiga! — jakby wrosła —
Nie jednego ona posła
Wykrzesała z kandydata:
Nie jednemu pro memoria
Gdzieś przy uchu napisała.
(machając) „Jak się wznosi, ledwie błyśnie —
Oddaj się Bogu jak świśnie!“
Jesteś przecie...
Z suchém gardłem —
Pozwól kapkę. To mi sprawa!
Toż mu pieprzu w nos natarłem,
Aż mu urosł na trzy piędzie.
Toż to teraz pływać będzie!
Lecz ten Rejent sztuczka żwawa
I szatańska przytém postać;
Omal, omal, żem nie musiał
Artemizy z pochew dostać;
Lecz się bałem, mówiąc szczerze,
Bo jak zwącha moje ramie,
Czart ją chyba zdzierży w mierze.
Jak ten nequam ostro kłamie!
Lecz cóż Rejent? — będęż wiedzieć?
Przyjął grzecznie — prosił siedzieć —
Dodał wina, zieleniaka —
Otruł pewnie.
Jakto? co to?
Nie, nie.
Ale...
I cóż dalej?
Otruł, mówisz?
Z tą niecnotą
Niema żartu, Mocium Panie.
Mnie bez tego... coś tu pali.
Jakże przyjął me wyzwanie?
Cóż? (milczenie) A tam co? głuchoniemy.
Aha! z listu się dowiemy.
(czyta) Co, co, co, co! (prędko) co, co, co, co!
Co! co! co! co!
To, to, to to.
Podstolina...
Nam skrewiła.
Do Rejenta...
Zabłądziła.
Do Rejenta... do Rejenta?...
I chce... chce pójść...
Za Wacława.
I tyś milczał, ćmo przeklęta!...
Ale krótka będzie sprawa...
O płci zdradna! czci niewarta!
Obyś była jak ta karta
W mojém ręku teraz cała,
(mnąc list) Tak, tu...
Zpyszna by się miała!
Utarłbym cię w proch z kretesem —
Ale czasu nie chcę tracić.
Do weselnej sarabandy
Muszę skrzypka im zapłacić —
Niech im zagra; a od ucha,
Aż się Rejent w kółko zwinie!
Pozna szlachcic po festynie,
Jak się panu w kaszę dmucha!
Hola ciury! Hej dworzanie!
Dalej za mną, Mocium Panie!
(wychodzi środkowemi drzwiami)
(po długiém milczeniu krzywi się, potém macając się po brzuchu)
Tu coś boli. — O! Aj! piecze —
Ach, to wino! takie męty!
O zbrodniarzu! O przeklęty!
Taką piękną niszczysz różę!
Ach Dyndalsiu! cny człowiecze!
Ach, powiedzcie, czy być może?
Co, czy może?
Że ta żmija,
Ten w Rejenta czart wcielony,
Dziś trucizną mnie zabija?
Ej, gdzie znowu!
Nie wierzycie?
Ktoby się tam i łakomił
Na Waszmości nędzne życie!
Nic nie będzie zatém złego?
Ej, nie.
Cześnik mówił przecie...
Ha, to znowu co innego.
Jaśnie Panu wszystko w świecie
Tak jest znane, jakby komu,
Mój paniczu, w własnym domu.
Otruł! — proszę — co za psota!
Jakaż wasza teraz rada?
Robić, począć co wypada?
Ha! (zażywa) Po księdza posłać trzeba —
Proszę, proszę, to niecnota!
Umrzeć, umrzeć, wielkie nieba!
Lecz gdzież była moja głowa!
Jam go beształ, mieszał z błotem,
On traktament miał dać potem;
I ten pośpiech jego wielki,
Z jakim wziął się do butelki,
Z jakim nalał lampkę całą,
Jeszcze że mi było mało! —
Tak, połknąłem, mam truciznę,
Już się z tego nie wyśliznę,
Więc testament mój ułożę —
Potem pogrzeb swój zapłacę —
Potém — Requiescat in pace.
Hola, hola, nie tak zrobię —
Wszystko to są z mydła bańki —
Lepszą zemstę przysposobię —
Ale trzeba zażyć z mańki. —
Bylem syna dostał w siatkę,
Mam na niego dobrą klatkę;
A tatulem się nie straszę,
Potém o tém — (do Papkina)
Puszczaj Wasze.
Ja testament teraz piszę.
Niechże o tém już nie słyszę,
Bo do czubków odwieść każę.
Czy tak? — (do siebie) Zaraz legat zmażę.
Siadaj Waść tu — zmaczaj pióro,
Będziesz pisał po mém słowie.
Stawiam tytle nie zbyt skoro.
Właśnie babskiej trzeba ręki —
Życie w zakład, gaszka złowię —
Dobrze będzie.
(usiadłszy bokiem do widzów naprzeciwko Cześnika i wkładając okulary).
Bogu dzięki!
Teraz trzeba pisać właśnie,
Jakby Klara do Wacława.
O! o!
No cóż: O, o — ?
Jaśnie
Panie, wszak to despekt dla niej.
Co się Waszeć o to pyta.
Maczaj pióro — pisz i kwita.
Tylko że to, Mocium Panie,
Aby udać, trzeba sztuki,
Owe brednie, banialuki,
To miłośne świergotanie — (myśli)
Jak tu zacząć, Mocium Panie.
Cnym afektem ulubiony...
O... o... o... o!... Jak od żony —
A tu trzeba pół, ćwierć słowa,
Ni tak, ni siak — niby owa:
„I chciałabym i boję się“
O! — już wiesz — no! — na tém sztuka...
Lecz nie Waści w tém nauka.
Pisz Waść: (nuci)) zaraz, (nuci)
(dyktując) Bardzo proszę. —
Co to jest?
(podnosząc się — jak to za każdą razą kiedy mówi do Cześnika).
B.
To?
B duże —
A capite, Jaśnie Panie.
B? — to, kreska — gdzież dwa brzuszki?
Jeden w spodzie, drugi w górze.
Cóż u czarta! (bierze papier)
Tać jest — duże —
Czy go!...
Ta, bo!...
B, B duże.
Kto pomyśli, może zgadnie.
No, no — pisz Waść — a dokładnie.
(dyktuje) Bardzo proszę... Mocium Panie...
Mocium Panie... me wezwanie...
Mocium Panie... wziąść w sposobie,
Mocium Panie, wziąść w sposobie,
Jako ufność ku osobie...
Mocium Panie, Waszmość Pana;
Która lubo mało znana,
Która lubo mało znana...
(pokazując palcem) Cóż to jest?
Żyd, Jaśnie Panie,
Lecz w literę go przerobię.
Jak mi jeszcze kropla skapie,
To cię trzepnę tak po łapie,
Aż proformę wspomnisz sobie. —
Czytaj Waść —
No! Jak tam było?
Bardzo proszę Mocium Panie
Mocium Panie me wezwanie
Mocium Panie wziąść w sposobie
Mocium...
Niech cię czarci chwycą
Z taką pustą mózgownicą!
„Mocium Panie“ cymbał pisze!
Jaśnie Pana własne słowo.
Milcz Waść! — Przepisz to de novo.
„Mocium Panie“ opuść wszędzie.
Z tych kawałków trudno będzie.
Pisz de novo — pisz, powiadam, —
Mozgu we łbie za trzy grosze!
Siadaj! — siadaj mówię. —
Siadam.
I powtarzaj. (dyktuje) Bardzo proszę,
Moć... (zatyka sobie usta reką)
Moć.
Co, Moć? cóż Moć znaczy? —
Z tym hebesem nie pomoże;
Trzeba zrobić to inaczej. —
Nawet lepiej będzie może,
Gdy wyprawię doń pachole
Z ustną prośbą. — Tak, tak wolę, —
Słuchaj. — Idź mi... Ależ, ale!
Rejentowicz od nikogo
Nie jest u mnie znany wcale.
Wszyscy go tu poznać mogą —
Wszak był rano.
Co? ów młody?
Komisarzem co się mienił?
Nieinaczej.
Na me szkody
W me komnaty ćwik się wkrada,
A ten milczy! nie powiada!
Abym milczał, dał to złoto.
O dla Boga! Ty niecnoto!
Kto już na pół w grobie stoi,
Twego gniewu się nie boi. —
Cóż ten kruszec w takiej porze!
Milcz mi Wasze!
Któż go ceni!
Na cóż mi się przydać może?
Chyba tylko do kieszeni.
Cicho, cicho, bez hałasu,
Teraz na to niema czasu —
Ale jakem szlachcic prawy,
Zdasz mi poczet z twojej sprawy. —
Wasze idź mi — wypraw Rózię,
Niech do Milczka wkraść się stara,
Niech młodemu Wacławowi,
Paniczowi — no, wiesz? — powie,
Że go prosi panna Klara,
By nie mówiąc nic nikomu,
Chciał na chwilę przyjść łaskawie —
Aby nie był wżdy w obawie,
Bo Cześnika niema w domu.
No, rozumiesz?
Dokumentnie.
Sam tymczasem zwiń się skrzętnie:
Kilku ludzi u wyłomu
Postaw w krzakach. — Jeno nogą
Gaszek będzie za granicą,
Łapes capes — niech go chwycą;
A pójść nie chce — związać mogą. —
Ależ despekt, Jaśnie Panie,
Tak postąpić jakby z ciurą.
Wasze byłeś, jesteś rurą. —
Jak rozkażę, tak się stanie. — (chce odejść)
Cześniku.
Cóż?
Jako świadek.
Idź do kata! (odchodzi z Dyndalskim we drzwi środkowe)
Idź do kata —
Wdzięczność ludzi, wielkość świata —
Każdy siebie ma na względzie,
A drugiego za narzędzie. —
Póki dobre — cacko, złoto;
Jak zepsute — ruszaj w błoto.
O mych myśli ty Bogini!
O ty jedna litościwa!
Pasmo życia jad przerywa,
Ale serce jakby w skrzyni
Miłość ktobie zawsze kryje.
Cóż się stało?
Już nie żyję. —
Byłbym przywiózł krokodyla, —
Byłbym zyskał twoją rękę;
Lecz ostatnia przyszła chwila,
Dziś rycerską kończę mekę.
Stracił zmysły do ostatka.
Ten testament wręczę tobie:
Racz posłuchać jakby matka
I zapłakać na mym grobie.
„Ja Józef Papkin syn mego ojca Jana Papkina...
(czule) Jana, Jana — Jan mu było.
(czyta) „Będąc zupełnie zdrów na ciele i umyśle, ale nie mogąc wiedzieć kiedy umrę...
Oczywiście.
„bo jestem otruty przez Rejenta Milczka w lampce wina...
W lampce wina.
„Robię ten testament czyli ostatnie rozporządzenie mojego ruchomego i nieruchomego majątku.
„Nieruchomym rozporządzić nie mogę, bo żadnego nie mam...
Nie mogę.
„Ruchomości zaś, tak rozdaję. — Tej, którąm zawsze
kochał, czcił, szanował i ubóstwiał, JW-ej Klarze Raptusiewiczównie, Starościance Zakroczymskiej daruję angielską gitarę i rzadką kollekcyą motyli, będącą teraz w zastawie. — Artemizę“...
Cześnikowi dać ją chciałem,
Ale teraz przemazałem.
„Artemizę dostanie najdzielniejszy rycerz w Europie, pod warunkiem, aby pomnik postawił na mym grobie. — Z resztą ruchomości chcę być pochowany. — (ociera łzy) „JW. Cześnika zaś i JW. Starościankę, jako egzekutorów testamentu suplikuję, aby moich wszystkich długów, jakie się tylko pokażą, nie płacili gdyż chcę przez to braciom moim różnego stanu i wyznania zostawić po sobie pamiątkę. — Józef Papkin.“
Józef Papkin incognito —
Na tytuły miejsca niema —
Weź więc — i co tu wyryto,
Niech twa pamięć wiecznie trzyma.
Klaro, Klaro, co się dzieje!
Los nas ściga nazbyt srogo —
Wszystkie drogie nam nadzieje
W jednej chwili przepaść mogą.
Mów ostrożnie.
Zapłacony. —
Podstolina w naszym domu —
Bo plan Ojca niewzruszony
Ją zaślubić mnie przymusza.
Przebóg!
A ta podła dusza,
Bez litości i bez sromu,
Niezważając me wyznania,
Jego woli ucho skłania.
Ach Wacławie, nie mam władzy
Mówić, radzić w tej potrzebie,
Bo truchleję tu o ciebie. —
Ach, ty nie znasz mego stryja!
W porywczości nie ma granic.
Nie lękaj się nadaremnie:
Komisarza wszak zna we mnie.
O, komisarz teraz za nic.
Więc zdradziłeś?...
Powiedziałem.
A niegodny!...
O mój drogi,
Nie powiększaj mojej trwogi.
Niech przynajmniej go ukarzę.
Śmierć zadajesz twojej Klarze.
Kto już w grobie jedną nogą,
Na tym groźby nic nie mogą.
Co on mówi?
Próżna zwada —
Uchodź, uchodź, nie trać chwili.
O, i moja taka rada,
Bo się właśnie Cześnik sili
Zwabić cię tu w swoje szpony —
Poczt hajduków rozstawiony
Chwyci, zwiąże cię w potrzebie.
Jeszcze mało to dla ciebie!
Lecz jak będzie?
Dziś napiszę.
Dziś wieczorem...
Hałas słyszę...
To com mówił...
Potém, potém.
Idę teraz, lecz z powrotem.
(z różnych stron).
Hola! hola! Mocium Panie! —
Objechałem jak bartnika.
I cóż złego mi się stanie?
Widzę dużo przeciwnika,
Lecz nie myślcie, że się boję. —
(do Cześnika) Jeśliś zbójca — masz mnie, stoję,
Ale jeśliś człowiek prawy,
Jaką taką daj szablinę —
W Bogu wiara, że nie zginę.
Lubię chłopcze, żeś mi żwawy —
Lecz nie o tém teraz mowa,
Daj więc baczność na me słowa.
Rejent wykradł narzeczonę
I chce tobie dać za żonę;
Miałby tryumf w tym sposobie,
Lecz ja umiem radzić sobie —
Lub do turmy pójdziesz na dno,
Gdzie, że siedzisz ciężko zgadną,
Albo — rękę oddasz Klarze. —
A jeżeli Starościanka
Pójść nie zechce do ołtarza,
Jest tu druga jej bratanka,
Tej za ciebie pójść rozkażę. —
Tobie żonka jakby Nimfa,
Podstolinie grochowianka,
Rejentowi tęga fimfa,
A mnie zemsta doskonała —
Tak się skończy sprawa cała.
Ale...
Tutaj niema: ale.
Zaraz...
Zaraz, albo wcale.
Mamyż wierzyć?
Ha, to wierzmy —
(do Cześnika)
Ślub brać dziś?
Dziś.
Ha, więc bierzmy.
Zatém rękę daj dziewicy —
Nie od tego widzę ona. —
Pleban czeka już w kaplicy —
Dalej żwawo. (na stronie) Rejent skona.
O fortuno tygrysico!
I trucizna, i wesele —
To za wiele! to za wiele!
(odchodzi do kaplicy)
Jak co sobie ubrda w głowie,
To i klinem nie wybije.
Żebym pisał co się zowie,
Jak już długo z Bogiem żyję,
Tegom jeszcze nie powiedział;
Grzechem prezumpcya taka —
Ale jednak radbym wiedział,
Czemum dzisiaj zszedł na żaka. —
Co on sobie — tylko proszę —
Mógł do tego B upatrzyć?
Co nie staje tej literze?
Czy brak w kształcie, czy brak w mierze?
Ot, krzyż Pański, a ja znoszę.
(Rejent wchodzi oglądając się na wszystkie strony)
(kładąc rękę na ramieniu Dyndalskiego, który go nie widział).
Dobry wieczór Panie bracie.
Cóż to, dżumę w zamku macie?
Żywej duszy. — Niema komu
Odpowiedzieć: pan czy w domu.
Jest do usług.
Rzecz ciekawa:
Cześnik wyzwał mnie na rękę:
Acz nie moja to zabawa,
Rzekłem jednak: wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
I wyszedłem, i czekałem;
Tak, czekałem nadaremnie.
Może wróżył zbyt zuchwale,
Że mu Rejent nie dotrzyma;
Ale Rejent był na dziale,
Zucha tylko jeszcze niema.
Ej, łaskawy mój Rejencie,
Nie wyzywaj go na cięcie,
Bo jak machnie po pętlicach,
Zdywiduje, jak Bóg Bogiem.
Wiwat! wiwat! państwo młodzi!
Któż wesele tu obchodzi
Rejentowicz.
Być nie może!
Hej Dyndalski! tam do czarta!
Okulbaczyć mi dzianeta!
(wychodząc) Już kaducznie przeszła czwarta.
Nie wodź mnie na pokuszenie,
Ojców moich wielki Boże!
Wszak gdy wstąpił w progi moje,
Włos mu z głowy spaść nie może. —
Czegoż żądasz?
Mego syna.
Ha! ha! roskosz mi jedyna!
Będziesz zadość miał z tej strony —
Ale z żoną, czy bez żony?
To... za wiele...
Co za wiele? —
Tyś mi ukradł moję wdowę,
By ją zmienić na synowę —
Jam zatrzymał twego syna,
By mu sprawić tu wesele —
Masz więc byka za indyka.
Ach mój Ojcze!
Ach mój Stryju,
Niech się skończy ta zawiłość!
Przebacz Ojcze i wzajemną
Pobłogosław naszę miłość.
Wstań serdeńko i chodź ze mną.
Mamże wierzyć co się dzieje!
Wacław z Klarą —
Oszaleję!
Tak jest, wierzę, już się stało —
Więc wam powiem — i niemało.
Chciałam za mąż pójść czém prędzej,
By nie zostać całkiem w nędzy —
Ów majątek zapisany,
Na czas tylko był mi dany;
A w istotnym wiecznym darze,
Dziś przypada szczęsnej Klarze.
Dwa majątki — kąsek gładki —
Coś stryjowi żal tej gratki.
Zamieniał stryjek
Na siekierkę kijek.
Ale przez to dziś nie tracę;
U Rejenta sto tysięcy.
Nie — ja z mego te zapłacę.
(do Rejenta) Nie opieraj się już więcej,
Swego gniewu zwalcz ostatki,
Pobłogosław twoje dziatki. —
Niech się dzieje wola nieba,
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Mogę przestać na twém słowie?
Ręczysz pewnie za me zdrowie?
(do Cześnika)
Teraz wzywam Waszmość Pana!
Każ nam przynieść roztruchana,
Niech nam zagrzmią i fanfary,
Wypijemy pierwszej pary!
Niechże będzie dziś wesele,
Równie w sercach jak i w dziele —
Mocium Panie, z nami zgoda.
Zgoda! zgoda!
Tak jest, zgoda,
A Bóg wtedy rękę poda.