Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku/Listopad/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku |
Podtytuł | Listopad |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Jeśli pragniesz wiedzieć na pewno, czyś prawdziwym chrześcijaninem, i czy należysz do liczby nie tylko wezwanych, ale i wybranych do Nieba, — porachuj się, czy jesteś miłosiernym tak, jak Pan Jezus tego żąda od uczniów Swoich. Bo miłosierdzie jest według nauki samego Pana naszego Jezusa Chrystusa niezawodną cechą jak prawdziwych chrześcijan, tak też wybranych do Nieba. Jest najprzód cechą prawdziwych chrześcijan; bo tak mówi Pan Jezus: Po tem poznają wszyscy żeście uczniami Moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu.[1] Miłosierdzie zaś jest nie czem innem, jeno miłością, a to okazywaną tym, którzy według samolubnych pojęć światowych są najmniej miłymi czyli sympatycznymi, lub godnymi naszej pomocy i ofiarności. Rozumieli to doskonale pierwsi chrześcijanie, o których tak czytamy w Dziejach Apostolskich: A mnóstwa wierzących było serce jedno i dusza jedna; ani żaden z nich to co miał swem nazywał; ale było im wszystko wspólne... i była wielka łaska nad nimi wszystkimi. Bo żadnego między nimi nie było niedostatecznego. Gdyż którzykolwiek mieli role albo domy, przedawszy przynosili zapłatę za ono co przedawali... I rozdawano każdemu ile komu było potrzeba.[2] I była ta dobroczynność chrześcijan tak powszechnie między poganami nawet znana, że zdarzały się wypadki, iż niektórzy dla wyzyskania tej dobroczynności udawali nawrócenie.
Jest to miłosierdzie chrześcijańskie też niezawodną cechą wybranych do Nieba; bo zapowiedział Pan Jezus, że gdy przyjdzie sądzić żywych i umarłych, — i już rozdzieliwszy dobrych od złych, jednych postawi po prawicy Swojej, a drugich po lewicy, tak się odezwie najprzód do dobrych: Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, otrzymajcie Królestwo zgotowane wam od założenia świata. Albowiem łaknąłem, a daliście Mi jeść; pragnąłem, a napoiliście Mię: byłem gościem, a przyjęliście Mię; byłem chorym, a nawiedziliście Mię; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Tedy Mu odpowiedzą sprawiedliwi, mówiąc: Panie, kiedyśmy Cię widzieli łaknącym, a nakarmiliśmy Cię, pragnącym, a daliśmy Ci pić? kiedyśmy też Cię widzieli gościem i przyjęliśmy Cię? albo nagim i przyodzialiśmy Cię? albo kiedyśmy Cię widzieli niemocnym, albo w ciemnicy i przyszliśmy do Ciebie? A odpowiadając Król rzecze im: Zaprawdę powiadam wam: Pókiście uczynili jednemu z tych braci Mojej najmniejszych, Mnieście uczynili.[3]
I aby nie było żadnej wątpliwości, jak koniecznie Pan nasz żąda od Swoich wyznawców i uczniów tego miłosierdzia, dalej zapowiada: Tedy rzecze i tym, którzy po lewicy będą: Idźcie ode Mnie przeklęci w ogień wieczny, który zgotowany jest dyabłu i aniołom jego. Albowiem łaknąłem, a nie daliście Mi jeść; pragnąłem, a nie daliście Mi pić: byłem gościem, a nie przyjęliście Mnie; niemocnym i w ciemnicy, a nie nawiedziliście Mnie. Tedy Mu odpowiedzą i oni: Panie, kiedyśmy Cię widzieli łaknącym, albo pragnącym, albo gościem, albo nagim, albo niemocnym, albo w ciemnicy, a nie służyliśmy Tobie? Tedy im odpowie mówiąc: Zaprawdę powiadam wam: pókiście nie uczynili jednemu z tych najmniejszych, aniście Mnie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną; a sprawiedliwi do źywota wiecznego.[4]
Tak tedy według słów samego Zbawiciela cechą wybranych jest miłosierdzie uczynne, a brak serca i miłosierdzia dla potrzebujących pomocy lub pociechy jest cechą tych, co mają być potępieni. Owszem jest to miłosierdzie, — to szerokie i hojne na potrzeby bliźnich serce, jakby jedyną rękojmią wiecznego zbawienia; bo nie tylko w powyżej przytoczonych słowach Pan Jezus nic nie wspomina o innych cnotach, ani wadach, ale i św. Jakób Apostoł wyraźnie naucza: Sąd bez miłosierdzia temu, który miłosierdzia nie czynił. A miłosierdzie przewyższa sąd. Cóż za pożytek, bracia moi, gdyby kto mówił, że ma wiarę, a uczynków by nie miał? Izali go wiara może zbawić? A jeśliby brat i siostra byli nadzy, i potrzebowaliby powszedniej żywności; a rzekłby im który z was: Idźcie w pokoju, zagrzejcie się a nasyćcie się; a nie dalibyście im, czego potrzeba ciału, cóż pomoże?[5] — A więc wiara nawet, bez której niepodobna jest spodobać się Bogu; albowiem przystępującemu do Boga, potrzeba wierzyć, iż jest, — a iż jest oddawcą tym, którzy Go szukają — sama nas nie zbawi. Również nabożeństwo bez miłosierdzia nie daje Nieba, bo jak znów czytamy w Piśmie św.: Nabożeństwo czyste i niepokalane u Boga i Ojca to jest, nawiedzać sieroty i wdowy w uciskach; a siebie zachować niezmazanym od tego wieku.[6]
Więcej jeszcze! grzechy nawet, wyjąwszy niewiarę, łatwiejsze znajdują odpuszczenie, jeśli nagradza je miłosierdzie; bo już w Starym Zakonie Prorok Daniel królowi Nabuchodonozorowi radził: grzechy twoje jałmużnami odkupuj, a nieprawości twe miłosierdziem nad ubogimi; podobno odpuści grzechy twoje.[7] I to samo potwierdza Pan Jezus, mówiąc: Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.[8] A zatem, jeśli boisz się piekła, a pragniesz dostąpić Nieba, bądź miłosiernym. Masz-li wiele, dawaj wiele; masz mało, dawaj mało; w każdym jednak razie, czy mało, czy też wiele dajesz, dawaj z miłości i z miłością, to znaczy: dawaj w tej myśli, żeby temu nieborakowi, którego słowem i uczynkiem ratujesz, było bodaj o trochę mniej źle, a bodaj o trochę lepiej, niż mu było dotychczas.
Jeśli chcesz być prawdziwie miłosiernym, w Imię Boże dopomagaj ubogim, którzy nie mają chleba powszedniego, odzienia, ani miejsca, gdzieby głowę swoją skłonili; ale nie zapominaj, że oprócz tych ubogich, pełno jest innych, mających wprawdzie dostateczne utrzymanie; a jednak bardzo biednych. Bo jak to mówi nasze przysłowie, „każdy ma swego mola, co go gryzie.“ Więc bywają nie tylko między samymi ubogimi różne powody do smutku, do zmartwienia i boleści serdecznej i inne dolegliwości, — więc o ile z nimi gdziekolwiek się spotkasz, miej serce prawdziwie życzliwe, — każdą biedę usiłuj odczuć tak, jakby ona tobie samemu dogryzała, — pomyśl, że ją też rzeczywiście Pan Bóg wcześniej lub później i na ciebie dopuścić może, — i cobyś chciał, żeby tobie w podobnem położeniu czynili ludzie, to i ty czyń bliźnim twoim, bez różnicy, dla miłości Pana Boga, który ich podobno przez ciebie poratować pragnie.
Jeśli chcesz być prawdziwie po chrześcijańsku miłosiernym, miej serce szerokie i wyrozumiałe. Niewątpliwie więcej miłosierdzia należy się ludziom dobrym i wiernie służącym Panu Bogu, — onym, jak ich Pismo św. nazywa, domownikom wiary; ale nie na darmo mówi Pan Jezus i o odwiedzaniu będących w więzieniu czyli ciemnicy. Są oni może nie najgorsi, ale z pewnością, przynajmniej wogóle mówiąc, nie należą też do najlepszych między ludźmi. Nie wykluczaj ich od twego miłosierdzia, ani od dobroczynności twojej; raczej gdyby nawet kto był złym nie tylko względem innych, ale i w szczególności złym też dla ciebie, zachowaj co każe Pan Jezus: Dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści... abyście byli synami Ojca waszego, który jest w Niebiesiech; który czyni, że słońce Jego wschodzi na dobre i złe, i spuszcza deszcz na sprawiedliwe i niesprawiedliwe.[9]
Ktokolwiek z wiernych chrześcijan powinien być czcicielem Najsłodszego Serca Jezusowego. Czcimy zaś to Najsł. Serce szczególnie dla nieprzebranego miłosierdzia Jego. Wciąż też do tego miłosierdzia w rozlicznych potrzebach naszych z ufnością się uciekamy. Najczęściej zaś prosimy, aby przebaczył nam grzechy, albo żeby nam dał to, czego pragniemy. Otóż, aby te prośby nasze były skuteczne, tak nam Pan Jezus z obfitości Serca Swego mówi: Odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczono.[10] Tem samem też pokazuje Pan Jezus, jak bardzo pragnie, abyśmy zachowali to przykazanie Jego: Tak bądźcie miłosierni, jako i Ojciec wasz jest miłosierny.[11] Słuszna tedy, żebyśmy już nie tylko dla naszego własnego pożytku, ale więcej jeszcze dla przypodobania się Najsł. Sercu Pana naszego najmilszego, starali się i modlili dla siebie i dla innych, o prawdziwe chrześcijańskie miłosierdzie.
W one dni oto ja Jan widziałem drugiego Anioła wstępującego od wschodu słońca, mającego pieczęć od Boga żywego, i zawołał głosem wielkim ku czterem Aniołom, którym dano jest szkodzić ziemi i morzu, mówiąc: Nie szkódźcie ziemi i morzu, ani drzewom, aż popieczętujemy sługi Boga naszego na czołach ich. I słyszałem liczbę pieczętowanych ze wszech pokoleń synów Izraelskich, sto i czterdzieści cztery tysiące pieczętowanych. Z pokolenia Judy dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Ruben dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Gad dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Aser dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Neftali dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Manasse dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Symeon dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Lewi dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Izachar dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Zabulon dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Józef dwanaście tysięcy pieczętowanych. Z pokolenia Benjamina dwanaście tysięcy pieczętowanych. Potem widziałam rzeszę wielką z wszystkich narodów i pokoleń i ludzi i języków: stojące przed stolicą i przed obliczem Baranka, przyobleczeni w szaty białe, a Psalmy w ręku ich, i wołali głosem wielkim mówiąc: Zbawienie Bogu naszemu, który siedzi na stolicy i Barankowi. A wszyscy Aniołowie stali koło stolicy, i starszych, i czworga zwierząt i padli na oblicze swe, i pokłon uczynili Bogu, mówiąc: Amen. Błogosławienie i chwała i mądrość i dziękczynienie, cześć i moc i siła Bogu naszemu na wieki wieków. Amen.
Onego czasu widząc Jezus rzesze, wstąpił na górę. A gdy usiadł, przystąpili ku Niemu uczniowie Jego, a otworzywszy usta swe, nauczał ich, mówiąc: Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo niebieskie. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiędą ziemię. Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni, którzy łakną i pragną, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają. Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą Synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą, i prześladować was będą, i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamając dla mnie. Radujcie się i weselcie się; albowiem zapłata wasza obfita jest w Niebiesiech.
Pielgrzymami jesteśmy na ziemi, a celem naszej pielgrzymki jest Niebo, nasza rzeczywista Ojczyzna; łatwo się jednak możemy zabłąkać na manowce, odwodzące nas od miejsca, do którego zdążamy. Nie podobna przeto obyć się bez przewodników, którzyby nam wskazywali prawdziwą drogę i oznaczali miejsca spoczynku, gdziebyśmy strudzeni mogli nabrać świeżych sił do dalszej podróży. Takiemi miejscami są Niedziele i święta; są to dni, w których skołatani troskami, pokusami i walkami powszedniego życia, zaspokoić możemy potrzeby duszy, pomyśleć o jej zbawieniu, pokrzepić ją Słowem Bożem, modlitwą i Sakramentami św. Przewodnikami naszymi w tej podróży są każdego dnia Święci Pańscy; życie bowiem nasze liczy się na dni, a ostatni dzień otwiera nam wrota wieczności. Dlatego też każdy dzień poświęcony jest pamięci świętego Sługi lub świętej Dziewicy Pańskiej. Jak drogoskaz wskazuje drogę do miasta lub wsi, tak Święci wskazują nam drogę wiodącą do Królestwa niebieskiego, gdzie Najwyższy zasiada w Swej chwale na przedwiecznym tronie, gdzie mamy znaleźć wiekuisty pokój i odpoczynek. Każdy Święty woła na nas: „Idźcie za nami, wyprzedziliśmy was bowiem i doszliśmy do celu, wstępujcie zatem w ślady nasze. Żaden dzień nie jest wolny od kłopotu; każdy przynosi nam nową troskę, nowe utrapienia, pęta duszę naszą i ciągnie ją do ziemi. Ale na straży każdego dnia stoi Święty i woła: „Synu Ojca niebieskiego, bracie Chrystusa, odkupiony krwią Jego, ubłogosławiony przez Ducha świętego! ziemia nie jest twoim ostatecznym celem i nie zaspokoi tęsknoty ducha twego, bowiem przeznaczeniem twem jest Niebo; masz być świętobliwym i zbawionym, i to świętobliwym tutaj na ziemi, a zbawionym w wieczności!“ Błogo ci, jeśli zrozumiesz ten głos i posłuchasz go; błogo ci, jeśli imiona Świętych nie będą ci czczym dźwiękiem, błogo ci, jeśli pójdziesz w ich ślady. — Ale niestety, nadaremnie głos ten odbija się o uszy wielu śmiertelników, idą oni bowiem na oślep, błąkają się i nie dochodzą do celu. — Cóż czyni tedy Kościół? Przy końcu roku, gdy nastaje jesień, gdy rolnik zwozi owoce swej pracy do gumna, Kościół woła na dzieci swoje: „Pójdźcie, pokażę wam lepszy owoc, który dojrzał w mym sadzie“, a otwierając wrota niebieskie, pokazuje nam Najświętszego ze Świętych, Syna Bożego, siedzącego po prawicy Ojca, a obok Niego Królowę Niebios, Matkę Jego, Apostołów świętych opromienionych blaskiem niebieskim, Proroków i Patryarchów, spoglądających ze czcią i uwielbieniem na Przedwiecznego, Męczenników dzierżących w ręku palmę a na głowie korony. Wyznawców w chwale wiekuistej, Dziewice z niezwiędłym wieńcem i białą szatą niewinności przyodziane. „Patrzcie — mówi Kościół — otóż owoce łaski Bożej zebrane w gumnie wiekuistem, słuchajcie ich pieni, a podziwiajcie blask ich równający się gwiazdom. Wznieście wysoko oczy i serca! I wy możecie się dostać w ich towarzystwo, Ojciec Przedwieczny was zaprasza, Syn Jego będzie waszym przewodnikiem. Duch święty doda wam siły, Święci natomiast za was się modlą. Kwapcie się do wiekuistego spoczynku, jaki dla was jest przygotowany.“
W tem znaczeniu obchodzi Kościół uroczystość Wszystkich Świętych. Celem tejże jest przypominać sercom przykutym do ziemi ich przeznaczenie i rozgrzać je tęsknotą do Nieba. I Święci byli również ludźmi, jak my, słabymi, ułomnymi, a nawet grzesznikami. Od nas tylko zależy, stać się tem, czem oni są. Jeśli zapytamy, co nam czynić należy, aby dostać się w ich towarzystwo, Ewangelia dzisiejsza podaje nam nieodzowne do tego warunki. Starajmy się o cnoty, jakich wzorem jest Zbawiciel, a będziemy szczęśliwi już tu na ziemi.
Początek tejże uroczystości przypada na czasy Papieża Bonifacego IV, który w roku 608 pogańską świątynię Panteon poświęcił na cześć Matki Boskiej i świętych Męczenników. Zbudowana przez Agryppę, ministra cesarza Augusta, nazwaną została Panteonem, gdyż w niej umieszczono posągi wszystkich bożków, a nawet tych, których Rzymianie przejęli od ujarzmionych i podbitych przez siebie narodów. Gdy religia chrześcijańska wyparła bałwochwalstwo z Rzymu, nakazał cesarz Honoryusz wspaniałą ową świątynię zachować jako pamiątkę dawnej potęgi Rzymu. Po wyznaczeniu zaś przez Papieża Bonifacego dnia konsekracyi, w wigilię powyżej już wzmiankowanej uroczystości zawieziono do owej świątyni wielką ilość relikwii Męczenników, wydobytych z katakomb rzymskich i umieszczono je w przeznaczonych na ten cel skrzynkach, poczem nastąpiło uroczyste poświęcenie. Od tego też dnia corocznie uroczystość Wszystkich Świętych w świątyni owej obchodzono, a Papież Grzegorz IV wyznaczył dla świata katolickiego na obchód tej uroczystości dzień 1 listopada.
Miał też Kościół w zaprowadzeniu owej uroczystości trojaki cel na oku: Nasamprzód jest ilość Świętych Pańskich bardzo znaczna. Liczbę Męczenników, którzy za Chrystusa śmierć ponieśli i spoczywają w grobach rzymskich, podają na 6,000,000, a na całej kuli ziemskiej do 17,000,000. Któż zliczy wszystkich Sług Bożych, którzy w przeciągu 19 wieków umarli w stanie łaski? Któż zliczy tych, którzy w ukryciu żyli w Chrystusie Panu, a których imiona zapisane są w księdze żywota? Ponieważ zaś nie tylko się godzi, ale i należy oddać im cześć powinną, nie podobna zaś dla każdego ze Świętych wyznaczyć dzień osobny; Kościół święty mądrze nakazał uczcić wszystkich razem w dniu na to przeznaczonym.
Po drugie nie wątpi żaden katolik, iż wstawienie się Świętych do Boga wielce jest skutecznem. Święci bowiem są naczyniami łaski Jego i oni też mogą wiele uczynić w sprawie naszego zbawienia. Ażebyśmy przeto za ich przyczyną otrzymali, co nam do pozyskania szczęścia wiekuistego potrzebnem jest i koniecznem, Kościół ustanowił dzień osobny, w którym katolicy błagają wszystkich Świętych Pańskich razem o ich wstawienie się do Boga, w nadziei, że Bóg prośby Swych wybrańców raczy wysłuchać.
Po trzecie pragnie Kościół święty w dniu dzisiejszym zachęcić nas, abyśmy naśladowali życie Świętych Pańskich, i starali się o te cnoty, które im usłały drogę do Nieba. O świętobliwość starać się nam potrzeba; nie dostąpi zbawienia, kto nie jest świętobliwym. Tym zaś wszystkim, którzy zapytają, jaką Święci Pańscy doszli drogą do świętobliwości i zbawienia, niech służy za odpowiedź co następuje:
1) Czuli oni w sercu serdeczne pragnienie dojścia do doskonałości. Tęsknota zaś owa i żądza naśladowania Chrystusa jest oznaką wybrańców. Święci Pańscy mieli wzrok utkwiony w tem, co jest dobrem wiekuistem i nie łudzili się nigdy zwodniczym powabem rzeczy znikomych i uciech światowych.
2) Było to też powodem, że Święci całem sercem gardzili światem i lekceważyli jego rozkosze, a nawet czuli do nich wstręt i obrzydzenie. A jakże świat nagradza zamiłowanie i pociąg do rzeczy znikomych? Troskami i utrapieniami, sporami i niezgodami, nędzą i rozczarowaniem, chorobą i śmiercią. Żaden też zwolennik uciech światowych nie czuł się zadowolonym i szczęśliwym, a śmierć jego zawsze była gorzką i opłakaną.
3) Święci nie przestawali na samem tylko pragnieniu i pożądaniu zbawienia, ale zwalczali złe skłonności, opierali się nagabywaniom, nie dawali posłuchu pokusom. Trzymali oni zmysły na wodzy, poskramiali żądze, poddawali ciało umartwieniom i nie dowierzali sobie, poczuwając się do słabości. Trudną była też ich walka, nieraz się chwiali, ale ostatecznie zwyciężali, bo nie upadli na duchu. Wiedzieli, jakie jest znaczenie słów Jezusowych o obszernej i wygodnej drodze, i ciasnej a ciernistej ścieżce. Jak dzielny żołnierz otoczony nieprzyjaciołmi, tak i oni wiedzieli, że nie pozostaje im nic innego, jak tylko zwyciężyć albo zginąć, a lubo czasem niejeden z nich pośliznął się i zbłądził, podźwignął się wkońcu przez żal i pokorę, przez co mu błąd jego wyszedł na dobre.
4) Skrupulatni i sumienni w drobnych rzeczach, pozyskali dar i łaskę wykonania większych i trudniejszych. Niejeden z tych co czyta o ich umartwieniach, pokutach, postach i srogich cierpieniach, sądzi, że naśladowanie Świętych przechodziłoby jego siły. Poczynając jednak od małego, dochodzi się wytrwałością do doskonałości i dokonania największych rzeczy. Ewangelista Łukasz św. mówi też w rozdziale 16, wierszu 10: „Kto wierny jest w najmniejszej rzeczy, i w większej wierny jest, a kto w małem niesprawiedliwy jest, i w większem niesprawiedliwy jest.“
5) We wszystkiem starali się naśladować Chrystusa Pana, biorąc sobie za wzór Jego pokorę, łagodność, zamiłowanie pokoju, miłosierdzie, czystość, cierpliwość, jaką okazywał przez cały przeciąg Swego życia, aż do strasznej śmierci na krzyżu. Wiedzieli oni bowiem, że o własnych siłach nie staną się podobnymi Zbawicielowi i poczuwali się do słabości.
6) Liczyli nadal na pomoc Boską i szukali pokrzepienia w modłach, zasilali się Sakramentami św., jakie Zbawiciel ustanowił na dobro i zbawienie ludzkości. Modły darzyły ich światłem i siłą rozpoznania dobrego, a ponieważ przystępowali do Sakramentów św., sam Chrystus był ich sprzymierzeńcem i pomógł im do zwycięstwa nad ich wrogami.
7) Wszyscy Święci mieli jak największe nabożeństwo do Przeczystej Dziewicy i Matki Zbawiciela. Czego nie uzyskali modlitwą, to wyrobiła im wstawieniem się do Swego Synaczka Najśw. Marya Panna, słusznie nazwana „Królową Świętych“; jest Ona bowiem tak mianowaną nie tylko dlatego, że wszystkich przewyższa świętobliwością, ale i dlatego, że wszyscy Święci Ją wielbili jako swą Orędowniczkę.
Rozważcie zatem kochani Czytelnicy owe siedm punktów, zapiszcie je sobie w sercach waszych, weźcie je za prawidło i wskazówkę życia, a Niebo was nie minie. Niema innego wyboru, jak tylko piekło lub Niebo: wybierajcie przeto.
Wkońcu trzeba nam jeszcze nieco nadmienić o tytułach, jakie Kościół święty nadaje tym Sługom Bożym, którzy cnotliwem życiem zasłużyli sobie na cześć i naśladowanie. Dzielą się zaś one na cztery rodzaje i to: Sługi Boże, Czcigodni, Błogosławieni i Święci.
1) Sługą Bożym nazywa Kościół tego, który umarł w stanie świętobliwości.
2) Czcigodnym jest chrześcijanin, którego świętobliwość stwierdzoną jest wyrokiem Kościoła, czyli raczej, którego proces kanonizacyjny już się rozpoczął.
3) Błogosławionym zowiemy tego, którego świętobliwość uznaną jest uroczystym wyrokiem najwyższej władzy kościelnej i na którego tymczasową cześć Papież w pewnych krajach albo zgromadzeniach zakonnych zezwala, aż do ogłoszenia uroczystej kanonizacyi.
4) Świętym wreszcie nazywamy tego, któremu uroczyście i publicznie miano to przeznaczonem zostało i którego publiczna i jawna cześć nakazaną jest w obrębie całego Kościoła katolickiego.
Wszechmogący i wieczny Boże, który nam dozwalasz zasługom Wszystkich Świętych Twoich cześć oddawać, prosimy pokornie, daj nam tem obfitszych łask dostąpić, im liczniejszych do miłosierdzia Twego wzywamy dziś pośredników. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 1-go listopada uroczystość Wszystkich Świętych, którą Papież Bonifacy IV po poświęceniu Panteonu na cześć Najśw. Matki Bożej i wszystkich św. Męczenników nakazał obchodzić corocznie w Rzymie. Później rozporządził Grzegorz IV, aby święto niniejsze, obchodzone wówczas już w wielu dyecezyach na różny sposób, święcono odtąd zawsze i ciągle w dniu tym na cześć wszystkich Świętych w całym Kościele katolickim. — W Terracinie w Kampanii męczeństwo św. Cezaryusza, Dyakona, po długiem, dręczącem więzieniu wsadzonego razem z św. Julianem, Kapłanem do miecha i wrzuconego w morze. — W Dijon śmierć męczeńska św. Benignusa, Kapłana. Święty Polikarp wysłał go do Francyi na głoszenie Ewangelii. Później, za cesarza Marka Aureliusza został przez sędziego Terencyusza oddany kilkakrotnie najokrutniejszym męczarniom na torturach. Wkońcu ściśnięto mu szyję prętem żelaznym, a ciało włócznią przebito. — Tegoż dnia męczeństwo św. Maryi, Służebnicy; na oskarżenie, iż jest chrześcijanką, obiczowano ją za cesarza Hadryana okrutnie, rozciągano na torturach i porozdzierano ciało szponami żelaznemi, aż wyzionęła ducha. — W Damaszku cierpienia św. Cezaryusza i Dacyusza z 5 towarzyszami. — W Persyi śmierć męczeńska św. Jana, Biskupa i św. Jakóba, Kapłana z czasów króla Sapora. — W Tarsie pamiątka św. Cyrenii i Julianny za cesarza Maksymiana. — W Auverni uroczystość świętego Austremoniusza, pierwszego Biskupa tegoż miasta. — W Paryżu złożenie świętego Marcela, Biskupa. — W Bajeux uroczystość św. Wigora, Biskupa z czasów króla Franków Childeberta. — W Tiwoli uroczystość św. Seweryna, Mnicha. — W prowincyi Gatinois pamiątka świętego Maturyna, Wyznawcy.
Najmilsi! Oto tajemnicę wam powiadam. Wszyscy wprawdzie zmartwychwstaniemy, ale nie wszyscy odmienieni będziemy. Prędziuchno, w mgnieniu oka, na trąbę ostateczną (albowiem zatrąbi trąba), a umarli powstaną nieskażonymi, a my będziemy przemienieni. Boć musi to skazitelne przyoblec nieskazitelność, i to śmiertelne przyoblec nieśmiertelność. A gdy to śmiertelne przyoblecze nieśmiertelność, tedy się stanie mowa, która jest napisana: Pożarta jest śmierć w zwycięstwie. Gdzie jest zwycięstwo twoje, śmierci? Gdzie jest, śmierci, oścień twój? A oścień śmierci jest grzech, a moc grzechu zakon. Lecz dzięki Bogu, który nam dał zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Wonczas mówił Jezus rzeszom żydowskim: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, żeć idzie godzina, i teraz jest, gdy umarli usłyszą głos Syna Bożego: a którzy usłyszą, ożyją. Albowiem jako Ojciec ma żywot sam w Sobie, tak dał i Synowi, aby miał żywot sam w Sobie i dał Mu władzę sąd czynić, iż jest Synem Człowieczym. Nie dziwujcie się temu: boć przychodzi godzina, w której wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos Syna Bożego, i wynijdą, którzy dobrze czynili, na zmartwychwstanie żywota, a którzy złe czynili, na zmartwychwstanie sądu.
W dniu Wszystkich Świętych zwraca Kościół wzrok wiernych ku Niebu i pokazuje nam Świętych Pańskich w chwale i wiekuistem szczęściu. W dniu następnym natomiast odzywa się do nas ze smutkiem, iż posiada jeszcze inne, drogie dziatki, które bez pociechy, pokrzepienia i spokoju w miejscu cierpień i udręczeń oczekują chwili wyswobodzenia, które tęsknią za połączeniem się z Bogiem, które jeszcze nie czują się godnemi oglądania Oblicza Pańskiego, i którym trzeba się poprzednio w ogniu oczyścić, zanim dostąpią tej łaski. Są one członkami Kościoła Chrystusowego, ale w biedzie i nędzy, bez pomocy wystawieni na wszelkie cierpienia. Mając tedy na pamięci one duszyczki, mówi do nas: „Wy dziatki, które jesteście przy życiu, możecie im pomódz, ich cierpienia skrócić, koniec im położyć i zaspokoić ich tęsknotę oglądania Oblicza Pańskiego. Wszakże to wasi bracia, siostry, przyjaciele, współwiercy! Czyżbyście chcieli zatkać uszy wasze na ich wołania, czyżbyście mieli być głuchymi na błagania dusz zostających w czyścu?“ Póki żyli na ziemi, nie zdążyli oni odpokutować win i oczyścić się ze zmazy grzechu. Nie godni oni wprawdzie wejść do Królestwa niebieskiego, ale nie zasługują też na wieczną karę, ponieważ nie są obciążeni grzechem śmiertelnym; musieli tedy zejść do miejsca oczyszczenia, aby tam pozbyć się wszelkiej zmazy. Wystawieni są tamże na dokuczliwe męki; największem jednakże udręczeniem dla nich jest rozłączenie z Bogiem, który jest dobrem najwyższem, a najdotkliwszą ich karą tęsknota oglądania Go, jako też poczuwanie się do niegodności tego szczęścia, póki nie będzie usuniętą ostatnia skaza ich duszy. Z jednej strony czują przeto niepowstrzymany pociąg połączenia się z Bogiem, z drugiej widzą się skrępowani kajdanami grzechu i winy. Jakże strasznem jest ich położenie, jak smutną ich dola! Że kiedyś dostaną się do Boga, o tem wiedzą dobrze, ale nie wiedzą o tem, kiedy ta upragniona chwila nadejdzie. Czas zasługi minął dla nich, cierpienia ich nie są zasługą, lecz słuszną karą.
Jedyną ich pomocą, pociechą, pokrzepieniem, nadzieją zbawienia jest miłość i pamięć żyjących. Zostający bowiem w czyścu nie są od nas oddzieleni, jak potępieńcy, przeciwnie, łączy ich z nami wiara, nadzieja i miłość. Możemy się za nich modlić, możemy im dopomódz dziełami miłosierdzia, udzielaniem ubogim jałmużny, ofiarą Mszy św. i dostępowaniem na ich korzyść odpustów.
Już w Starym Zakonie znanemi były ofiary i modlitwy za umarłych, bowiem w księdze Machabejskiej czytamy: „Świętą i zbawienną jest modlitwa za umarłych, aby zostali uwolnieni od winy grzechu.“ Pobożny Judasz posłał 1200 drachm srebra do Jerozolimy na ofiarę za grzechy zmarłych. Święty Chryzostom pisze: „Nie godzi się wątpić, że modły Kościoła świętego, Ofiara święta i jałmużny dawane za dusze zmarłych im pomagają.“ Papieże kilkakrotnie oświadczyli, że i odpusty są dla zmarłych wielką pociechą, pokrzepieniem, a nawet często oswobodzeniem z mąk czyścowych, byleby wyraźnie dodawano, że ich odstępujemy na korzyść zmarłych. Prosić w takim razie należy Boga aby dla zasług Pana Jezusa i Świętych Pańskich pozwolił ofiarować odpust na dobro biednych dusz zostających w czyścu. Świętą Ludwinę prowadził Anioł Stróż kilkakrotnie do czyśca, aby była świadkiem rozlicznych cierpień dusz czyścowych. Widok ten tak mocno ją przeraził, że odtąd większą część żywota swego spędziła na modłach za nich i rzewliwym płaczu. Św. Małgorzata Alacoque przestawała często z duszami zmarłych i gorąco się za nie modliła. Gdy umarła jej matka przełożona, świętej Małgorzacie polecono jej duszę, gdyż wiedziano, że zmarła dla różnych małych błędów i przewinień nie dostała się do Nieba. Po niejakim czasie objawiła jej się dusza nieboszczycy, unosząca się z czyśca ku Niebu w światłości niebieskiej z dziękczynną pieśnią na ustach i radością w obliczu. Innym razem modliła się św. Małgorzata za dwie wysoko urodzone osoby. Ale modły jej, Msze żałobne śpiewane i ciche, jakie zakupywano u kapłanów, poszły na korzyść kilku rodzin, które ucisk i zdzierstwo jednego z tych magnatów przywiodło do żebraczego chleba. Świętej Brygidzie ukazał się po śmierci jej małżonek Ulfon i błagał ją, aby sprzedała wszelkie srebro i konie, które pozostawił, a zakupiła za to Msze na jego intencyę, puhary zaś srebrne ma rozdać pomiędzy ubogie kościoły.
Otóż widzisz, kochany Czytelniku, w jaki sposób możesz duszom w czyścu dopomódz. Masz się jednak jeszcze dowiedzieć, czemu właściwie masz im być pomocnym. Zobowięzuje nas do tego:
1) Wzgląd na chwałę Boską, 2) na miłość, 3) na sprawiedliwość i 4) na własną korzyść.
1) Wzgląd na chwałę Boską. Chodzi bowiem wogóle o pomnożenie zastępu wybranych i o zwiększenie czci Trójcy świętej. Przechodzi to wprawdzie siły nasze, oddać należytą cześć Najwyższemu i przeprosić Go za zniewagi wyrządzane Mu codziennie przez grzechy i zgubę tylu dusz. Jeżeli przeto biednym duszom śpieszymy na pomoc, jeśli im wyjednamy zbawienie, wtedy one zwiększą zastęp wybranych, oddających Bogu ciągle cześć i chwałę a tem samem sprawią radość Zbawicielowi, który pragnie z niemi się połączyć.
2) Wzgląd na miłość bliźniego. Dusze czyścowe są duszami naszych współwierców, więc nie przestały być członkami jednego z nami Kościoła. Łączy je też z nami jeden i ten sam węzeł miłości, przeto Kościół poleca je codziennie miłosierdziu Bożemu w ofierze Mszy świętej. Łatwo być może, iż między niemi znajdują się nasi Duszpasterze, którzy nas ochrzcili, utrwalali w wierze i zaopatrywali pokarmem niebieskim. Nadto są przecież między niemi dusze naszych rodziców, braci, sióstr, przyjaciół, dobroczyńców i spowiedników. Cierpienia ich są wielkie, może nawet spowodowane naszą winą, iż byli zbyt pobłażliwymi na występki nasze. Wśród tych cierpień wyciągają do nas błagalne ramiona, wołając: „Zlitujcie się nad nami, choćby tylko wy przyjaciele nasi.“ Któż tedy z nas będzie głuchy na takie wołanie?
3) Wzgląd na sprawiedliwość. Zapytajmy tylko, czy też pomiędzy skazanymi na karę czyśca nie jest jedna i druga dusza, cierpiąca z naszej winy. Czy przypadkowo grzechami, słowem, przykładem i lekkomyślnością nie daliśmy zgorszenia niejednemu, którego przywiedliśmy do grzechu i tym sposobem ściągnęliśmy na niego karę? Jeśli tak jest rzeczywiście, natenczas tem większy na nas ciąży obowiązek pokwapienia się nieszczęsnemu z pomocą.
4) Wzgląd na własną korzyść. Umrzemy, a łatwo być może, iż wkrótce umrzemy. Czyż zawsze było życie nasze czystem, dusza nasza bez skazy, czy należycie odpokutowaliśmy winy nasze, abyśmy rzec mogli, iż nie mamy o zbawienie obawy? Jeśli czeka nas kara czyśca, jakąż to dla nas będzie pociechą, gdy ktoś się za nas pomodli i o duszy naszej pamiętać będzie! Święta Monika pocieszała się na łożu śmiertelnym tą myślą, że syn jej, święty Augustyn, przy ofierze Mszy świętej o niej pamiętać będzie. Jaką miarą przeto mierzysz, taką ci odmierzone będzie. Choćby o nas mieli zapomnieć żywi, dusze oswobodzone przez nas z mąk czyścowych nie zapomną o nas w Niebie; bo niewdzięczności i zapomnienia w Niebie niemasz. Pamiętajmy przeto o zmarłych, pmiętajmy, gdy się dzwony odezwą z wieży, gdy dzwonek da nam znać, że ktoś kona, pamiętajmy przy Mszy, pamiętajmy, ilekroć zwiedzać będziemy cmentarz.
Modlitwa za umarłych mówi nam, że grób nie dzieli nas całkowicie od drogich zmarłych, że możemy z nimi przestawać w duchu, lubo ich ciało gnije. Protestanci nie mają modlitwy za umarłych, gdyż nie wierzą w czyściec. My katolicy nie tylko stroimy groby zmarłych w kwiaty, lecz zasyłamy za nich błagalne modły do Niebios, a te modły wracają do czyśca i przynoszą biednym duszom pociechę, miłosierdzie i nadzieję blizkiego wyswobodzenia. Lepsze takie modły od okazałego grobowca i wspaniałego pomnika.
My biedni śmiertelni uważamy grzech powszedni za drobnostkę. Kłamstwo np. jest w oczach naszych małem uchybieniem, a Bóg karze je dotkliwie. Wielu mniema, że Bóg nie może być tak surowym, jak uczy Kościół katolicki, ale nie zapominajmy zarazem o tem, że obok tego jest świętym i sprawiedliwym. Wybacza On wprawdzie i największemu grzesznikowi, byleby czuł serdeczny żal w sercu, wszakże karać musi każde przestępstwo tych wszystkich, którzy się nie spowiadają i nie poczuwają do żalu i pokuty. Do żalu i pokuty poczuwać się winien każdy grzesznik, bo ta jest jedyna droga zadosyćuczynienia Bogu. — Unikajmy przeto grzechu, choćby najmniejszego. Świętej Małgorzacie Maryi Alacoque ukazał się wśród modlitwy zakonnik w płomieniach i zeznał przed nią, że cierpni za to, iż zanadto dbał o dobre imię, nie miłował braci zakonnych i zbytecznie się przywiązywał do rzeczy zbytecznych. Innym razem widziała też Święta mniszkę, która oświadczyła, iż zostaje w czyścu za to, że szemrała na przełożoną klasztoru, dopuszczała się obrazy bliźnich i przestępowała ślub milczenia. — Bądźmy więc baczni, boć Bóg karze i za drobne przestępstwa. Pozbywajmy się grzechu, czyńmy pokutę i nie polegajmy zbytecznie na miłosierdziu Bożem, bo nie ujrzy ten Oblicza Pańskiego, kto ma jakikolwiek grzech lub zmazę na duszy.
Stwórco i Odkupicielu wszystkich wiernych, Boże, racz odpuścić wszystkie grzechy duszom zmarłych sług i służebnic Twoich, ażeby przez pobożne błagania i modły nasze dostąpiły przebaczenia, którego zawsze pragnęły. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
ŚWięty Malachiasz zawsze litował się nad duszami w czyścu zostającemi a nawet niczego więcej nie pragnął, jak umrzeć w Dzień Zaduszny, a to z tego powodu, że w dniu tym odprawiają się liczne Msze za dusze zmarłych. Dziecięce swe lata przeżył on pod okiem pobożnych i bogobojnych rodziców. Św. Bernard, jego biograf, pisze, że Duch św. przemieszkiwał w jego sercu, kierował krokami jego i nauczył go pamiętać o wszechobecności Boga, pościć i miłować samotność. Jako chłopiec nie lubił podzielać dziecięcych zabaw, przenosząc nad nie naukę, w której rychło wielkie czynił postępy. W nabożeństwie unikał wszelkiego popisywania się, a modlitwie i pokucie oddawał się w ukryciu. Bywało, iż gdy w kościele ogarnęła go żarliwość pobożności, chronił się w kącik, aby go nikt nie widział; gdy zaś szedł z rówieśnikami na przechadzkę, przystawał nieco i pozostawał umyślnie w tyle, aby się pogrążyć w pobożnem rozmyślaniu. Tak doszedł lat młodzieńczych, a zarazem nastała chwila, w której należy się zastanowić, czy się chce należeć do świata, czy do Boga. Malachiasz postanowił zatem umrzeć dla świata.
W pobliżu katedry armachańskiej żył w ciasnej celce św. Pustelnik Imaryusz. Do niego poszedł Malachiasz, aby słuchać nauk jego i dowiedzieć się, czego potrzeba do życia świętobliwego. Wyszydzony od znajomych i przyjaciół, którzy pojąć nie mogli, jak może młodzieniec tak zacnego rodu wzgardzić życiem światowem, Malachiasz nie zachwiał się w postanowieniu i nie dbał o ich zdanie. Lepsi jednak podziwiali jego stałość a nawet przyłączyli się do niego, aby pójść za jego przykładem. Tym sposobem zebrała się gromadka pobożnych młodzieńców, których wzorem był Malachiasz, lubo sam uważał się za najniższego w tem gronie. Arcybiskup armachański Celsus upodobał go sobie i w porozumieniu z Imaryuszem postanowił go wyświęcić na księdza. Jako dyakon szedł w ślady świętego Wawrzyńca, pełnił czyny miłosierdzia i grzebał umarłych. Nie podobało się to jego siostrze, ale Malachiasz nie dbał o jej nagany i czynił to, co uważał za dobre.
Odebrawszy święcenia kapłańskie, został pomocnikiem Arcybiskupa. W urzędzie tym zdziałał wiele dobrego, usunął wiele zgorszeń i nadużyć, wykorzenił zabobony, przywrócił karność kościelną i przyzwyczaił lud do przystępowania do Sakramentów świętych. Odżyła na nowo wiara, ocknęło życie kościelne, a ziarno Ewangelii świętej bujne wydało owoce. Szczerze i gorąco przywiązany do Kościoła katolickiego, obrzędów, przepisów i ustaw Jego, chciał się gruntowniej obeznać z Jego urządzeniem i instytucyami. Za zezwoleniem przeto Arcybiskupa udał się do Lismoru, aby uzupełnić swoje studya pod sterem tamtejszego Biskupa Malchusa i zasięgnąć jego rady. Po krótkim wszakże pobycie wrócił znowu do Armachu.
Tymczasem umarła była siostra jego; gdy zapomniał za nią odbyć zwykłe trzydzieści Mszy żałobnych, ukazała mu się w nocy zgłodniała, stojąca pod drzwiami kościelnemi. Malachiasz domyślił się, jakiego jej dusza łaknie pokarmu i niezwłocznie odprawił za nią Mszę świętą. Zmarła ukazała się w progu świątyni w szacie żałobnej, ale nie śmiała wejść. Po wznoszeniu Ofiary świętej przez brata, pojawiła się w ubraniu na pół białem, ale nie zbliżyła się do ołtarza. Dopiero po usilnych i gorących modłach Malachiasza podczas następnych egzekwii (nabożeństwo za umarłych), ukazała się w bieli, wolna od zmazy, z rozpromienionem radością obliczem.
Jeszcze więcej cieszyło Malachiasza wstąpienie wuja do klasztoru w Banchorze. Gmach ów klasztorny przedstawiał tylko ruinę, a zakonnicy żyli w rozproszeniu. Malachiasz odbudował klasztor, odzyskał stracone dobra i zapełnił cele mnichami, których było wraz z jego wujem jedenastu. Licząc lat 30 został Biskupem konereckim, lecz przyjął tę godność z niechęcią tylko i wskutek usilnej namowy Celsa i Imaryusza. Dyecezyanie konerescy wiedli życie dzikich zwierząt, a pogrążeni w zdrożnościach i nieprawościach, byli tylko z imienia chrześcijanami. Nowy Biskup zamienił te wilki na łagodne baranki, odwiedzał ich, nauczał, błagał ze łzami o poprawę, modlił się całemi nocami o ich nawrócenie i znosił cierpliwie opór i zniewagi dopóty, póki mu się za pomocą gorliwych kapłanów nie udało pozyskać ten lud dla Boga. — Niezadługo zachorował Celsus i wszystko zapowiadało blizką jego śmierć. Haniebne panowały wówczas nadużycia w tejże dyecezyi. Rodzina Celsa uważała bowiem Stolicę Arcybiskupią za swą własność i obsadzała ją od dwóchset lat ludźmi swego rodu. Przyszło nawet do tego, że żonaci zarządzali Archidyecezyą i pobierali jej dochody. Umierający jednak Celsus chciał usunąć zgorszenie i zamianował Malachiasza swym następcą. Ten przyjął godność dopiero wtedy, gdy mu Bóg cudownem widzeniem objawił, że tego żąda. Zanim jednak objął zarząd Archidyecezyi, zastrzegł sobie, że po skasowaniu nadużyć i zaprowadzeniu ładu i kościelnej karności, będzie mu wolno wrócić na dawniejsze miejsce. W Armachu doznawał od familii Celsa największych przykrości. Niektórzy jej członkowie sprzysięgli się nawet na jego życie, i byliby się dopuścili na nim zabójstwa, gdyby Bóg nie był w czasie burzy spuścił gromu na herszta spisku i trzech jego towarzyszy.,/br>
Nazajutrz upokorzył się przed Malachiaszem krewny Celsa i sprawca niecnego zamachu na jego życie, oddał mu księgę Ewangelii św. Patrycego, którą sobie bezprawnie przywłaszczył i laskę, którą nazywano laską Pana Jezusa.
Zaprowadziwszy ład i porządek, jako też uiściwszy się z ciążących na sobie obowiązków, wrócił Malachiasz do swej dawniejszej dyecezyi, którą jako zbyt obszerną podzielił na dwie części, poczem wybrał się w drogę do Rzymu, aby u progów Apostolskich uzyskać zatwierdzenie tego podziału.
Przejeżdżając przez Francyę, zabawił kilka dni u św. Bernarda w klasztorze Clairvaux. Zakonne życie tak bardzo mu przypadło do smaku, że gorąco zapragnął przyjąć habit i nie wracać do Irlandyi. Ale Papież Innocenty II zamianował go swym legatem i kazał mu wracać na miejsce. W powrocie wstąpił znowu do klasztoru Clairvaux i pozostawił w nim czterech towarzyszy z nakazem, ażeby przywdziali habit i wyświęciwszy się założyli podobny klasztor w Irlandyi.
Wracającego witali Irlandczycy z uniesieniem. Błagali go o błogosławieństwo i oddawali mu cześć jakby Świętemu. Ale Malachiasz nie spoczął ani na chwilę, zwołał kilka Synodów, na których stanęły uchwały nader zbawienne, a które wprowadzone w życie, obfite przyniosły owoce. Przykład świętego Biskupa podziałał na duchowieństwo i lud. Święty Bernard pisze, że od chwili przyjęcia święceń aż do zgonu nie miał nic własnego, ani sług, ani służebnic, ani domu. Jadał byle co, odwiedzając pieszo parafie, ciągle prawił kazania, dbał o ład i porządek, a zawsze był wesół, uprzejmy i łagodny. Bóg też przez niego czynił niezliczone cuda.
Krótko przed śmiercią pojechał do Francyi, aby się rozmówić w sprawach dyecezyalnych z bawiącym tam podówczas Papieżem Eugenim III, który tymczasem jednak już był wyjechał. Malachiasz będąc już raz w tych stronach, nie mógł tego na sobie przenieść, aby nie miał zboczyć do Clairvaux i uściskać świętego Bernarda. Po kilku dniach zachorował, odprawiwszy Mszę św., przyjął Komunię świętą i umarł w Dzień Zaduszny, czego od początku życia tak serdecznie pragnął, tj. w dzień 2 listopada roku Pańskiego 1148. Pochowano go w kaplicy Matki Boskiej; przy jego pogrzebie odzyskał zdrowie młodzieniec, mający ramię sparaliżowane, skoro się tylko dotknął ciała Świętego. Papież Klemens IV zaliczył Malachiasza w poczet Świętych Pańskich i wyznaczył obchód pamiątki jego na 3 listopada.
Nie odkładajmy ostatniego namaszczenia Olejem św., lecz w razie ciężkiej niemocy sposóbmy się wcześnie na drogę wieczności, gdyż
1) Sakrament ten pomnaża łaskę uświęcającą;
2) wyjednywa nam odpuszczenie grzechów powszednich, a nawet śmiertelnych, z których chory lub umierający nie mógł lub zapomniał się wyspowiadać;
3) umarza i niweczy pozostałości grzechów już przebaczonych, przez co rozumiemy np. pewną skłonność do złego, stronienie od dobrego, ociężałość we wznoszeniu myśli do Boga, niepokój sumienia i wszystkie inne niedoskonałości i utrapienia, które pozostają w duszy i wtedy, gdy się z grzechów oczyściła;
4) pociesza i krzepi duszę chorego, dodaje mu siły do znoszenia bólów, oparcia się pokusom szatana i uwalnia go od obawy śmierci;
5) niejednokrotnie przywraca choremu zdrowie, jeżeli to wyzdrowienie z dopuszczenia Boga ma wyjść choremu na korzyść. Jeśli Ostatnie Olejem św. namaszczenie nie zawsze przywraca zdrowie, nie winien temu Sakrament, lecz małowierność chorego i niedbalstwo otaczających, którzy zwlekają przywołanie kapłana aż do ostatniej chwili.
Nie odkładajmy przeto namaszczenia Olejem świętym aż do ostatniej chwili, jeśli dbamy o własne dobro, zdrowie ciała i duszy, jako też zbawienie duszy.
Boże, któryś na prośbę świętego Malachiasza, Wyznawcy i Biskupa Twojego, cudownym wskrzeszeniem umarłej, dał jej czas przyjąć ostatnie Sakramenta święte, spraw miłościwie, abyśmy również przez jego zasługi i pośrednictwo w godzinie śmierci naszej godnie je przyjąć mogli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 3-go listopada pamiątka świętego Kartusa, Ucznia Apostolskiego. — W Cezarei w Kapadocyi męczeństwo św. Germana, Teofila, Cezarego i Witalisa, którzy w prześladowaniu za Decyusza chwalebnie tryumfowali. — W Saragossie śmierć męczeńska niezliczonych Męczenników św., co pod namiestnikiem Dacyanem życie swe ofiarowali za Chrystusa. — W Viterbo męczeństwo św. Walentyna, Kapłana i św. Hilarego, Dyakona, których dla wiary chrześcijańskiej w czasie prześladowania Dyoklecyańskiego kamieniami obciążono i do Tybru wrzucono; że jednak cudownie utrzymali się przy życiu, więc nareszcie przez miecz zdobyli sobie koronę niebieską. — W Anglii uroczystość św. Wenefrydy, Dziewicy i Męczenniczki. — W Clairvaux złożenie św. Malachiasza, Biskupa Konnory w Irlandyi, co swego czasu słynął wielu cnotami; życie jego opisał św. Bernard, Opat. — Tegoż dnia uroczystość św. Huberta, Biskupa z Tongern-Leodyum. — W Vienne wspomnienie św. Domnusa, Biskupa i Wyznawcy. — Również złożenie zwłok św. Pirminiusza, Biskupa z Meaux. — W Urgel w Hiszpanii uroczystość św. Hermengaudyusza, Biskupa. — W Rzymie uroczystość św. Sylwii, Matki św. Grzegorza, Papieża.
W roku 1538 w Aronie, miasteczku położonem nad jeziorem Lugano we Włoszech, urodził się hrabiemu Boromeuszowi drugi syn, imieniem Karol. Radość rodziców była tem większą, że wielka smuga światła, która przez dwie godziny jaśniała w komnacie matki, zapowiadała świetną przyszłość dziecięcia. Karol odznaczał się już jako chłopiec statecznością, pobożnością i sumiennością w służbie Bożej. Bogobojni rodzice niczego nie szczędzili, aby rozwinąć należycie świetne jego zdolności i dać mu jak najstaranniejsze wychowanie. Według ówczesnego zwyczaju wcześnie go przybrali w sukienkę duchowną. Po ukończeniu początkowych nauk w Medyolanie wysłali go na uniwersytet w Pawii, aby się wykształcił na prawnika. Ale Karol porzucił prawo i przeszedł na teologię. Ponieważ miał trudną wymowę i wstręt do gadatliwości, uważano go za niedołęgę. Opierając się pokusom, na jakie go wystawiało wysokie urodzenie, bogactwa i młody wiek, i idąc jedynie za radą Ewangelii, tak świetne i olbrzymie czynił postępy w naukach, że mając lat dopiero 21, w roku 1559 wrócił do domu rodzicielskiego ze stopniem doktora obojga praw.
W tym samym roku zasiadł brat jego matki na tronie Papieskim. Był to Papież Pius IV. Cała rodzina radowała się z tego wywyższenia; jeden tylko Karol nie okazał po sobie radości lecz poszedł do Spowiedzi i Komunii świętej, aby się pomodlić za wuja, namiestnika Chrystusowego.
Do Arcybiskupstwa jego należało 15 Biskupów, 3200 duchownych i 150 klasztorów. Archidyecezya Medyolańska nie była od lat 80 obsadzoną, lecz tylko zawiadywaną. Nie dziw przeto, że wkradł się nieład i wiele nadużyć. Nabożeństwo pozbawione było okazałości, kościoły zaniedbane, kapłanom brakło gorliwości, zakonnicy nie dbali o regułę, prawa Boskie i kościelne nie miały szacunku, do Sakramentów nie uczęszczano, lud podupadł moralnie, szlachta żyła rozpustnie. Wskutek odszczepieństwa Lutra, Kalwina, Zwinglina i religijnych wojen rozluźniły się obyczaje, powstały rozterki i niezgody.
Ubolewał Karol na to zdziczenie; nie mogąc zagrzać jakoś miejsca w Rzymie, pośpieszył do Medyolanu, zebrał podwładnych sobie Biskupów i dał im wskazówki dotyczące wprowadzenia w życie uchwał Soboru, zachęcenia księży do większej gorliwości, nadania większej uroczystości nabożeństwu i ulepszenia nauki katechizmu. Wkrótce potem zaprowadził reformę we własnym domu, zrzekł się wszelkich beneficyów otrzymanych od Papieża, obszerne dobra familijne oddał za małem wynagrodzeniem w ręce krewnych, zmniejszył liczbę sług i oficyalistów, ale zwiększył im za to zasługi i pensye, zaprowadził ścisły ład i porządek, czuwał nad ich moralnością, jadał z nimi przy jednym stole i modlił się społem z nimi w pałacowej kaplicy. Dopiero później, gdy zaczął pościć o chlebie, wodzie i warzywnych potrawach, siadał sam do stołu.
Własnym nakładem (na co wydał 60 tysięcy dukatów), założył w Medyolanie wielkie seminaryum dla kandydatów stanu duchownego, ufundował kilka seminaryów dla chłopców, zaprowadził większą okazałość w nabożeństwie, zakazał duchownym przyjmować po kilka probostw, zabronił chodzić do teatru i na tańce, przepisał odpowiedni stanowi duchownemu ubiór i poznosił nadużycia, jakie się wkradły do klasztoru i zgromadzeń zakonnych.
Reformy te wywołały straszliwe oburzenie. Zewsząd odezwały się szemrania i protestacye, powoływania się na prastare zwyczaje i przywileje, skargi na ucisk i tyranię, a nawet znaleźli się tacy, co nie wahali się godzić na jego życie.
Pewnego razu otrzymał list, w którym go zaklinano, aby się miał na baczności, gdyż knuje się spisek na jego życie. Pismo wrzucił w ogień, mówiąc: „Niech mnie Bóg uchowa, abym miał ostygnąć w miłości do którejkolwiek z mych owieczek.“ Zawsze zachowywał krew zimną, przytomność umysłu, pobłażliwość, nigdy nie był przykrym w naganach i łajaniu, gorliwość umiał miarkować i osłodzić łagodnością, ale gdzie widział umyślne niedbalstwo i nieporządek, tam był niezachwianym w powziętych postanowieniach i także tam nie znał obawy.
Podróże jego wizytacyjne były połączone z niesłychanym trudem. Zwiedzał parafie położone w najustronniejszych zakątkach gór, nieraz wspinał się na skały strome i spadziste z koszturem w ręku i tłomoczkiem na plecach. Gdzie się tylko ukazał, przynosił z sobą spokój i pociechę. Kazania miewał nieraz po dwa i trzy razy na dzień, słuchał spowiedzi, odwiedzał chorych, szczodrobliwie obdarzał biednych, z każdym rozmawiał uprzejmie i przyjaźnie. Katolicy szwajcarscy, których odwiedził w roku 1570, wiele mu winni wdzięczności; on spowodował rząd Rzeczypospolitej do uchwały, aby kościoły katolickie zostawały pod opieką państwa. On poradził Papieżowi Grzegorzowi XIII, aby ustanowił nuncyaturę (poselstwo Papieskie) w Szwajcaryi, sprowadził Jezuitów do Fryburga, zapobiegł odszczepieństwu kantonu Graubünden, założył w Medyolanie kolegium szwajcarskie, które miało zapobiedz niedostatkowi księży.
Gdy w roku 1571 wskutek nieurodzaju zapanował w kraju głód i drożyzna, wieśniactwo i górale zalali Medyolan, wołając chleba; nędza zwiększała się każdego dnia. Karol rozdał wszystko, co miał i nawet sam chodził od domu do domu, zbierając jałmużnę dla zgłodniałych. — Na rok 1576 przypadł jubileusz. Cieszył się dobry pasterz i duchowieństwo z obfitego żniwa, jakie zebrał wskutek swej gorliwej pracy.
Niezadługo przybył do Medyolanu któryś z Arcyksiążąt austryackich i zabawił tam niejaki czas, zanim się puścił do Hiszpanii, przeto wyprawiono na cześć jego różne uczty. Wróciły czasy dawniejszej lekkomyślności, chęć zabaw i rozrywek, tańce, widowiska i gorszące rozpasanie. Daremne były błagania, przestrogi i zakazy pobożnego Arcypasterza, daremne groźby, zapowiadające karę Bożą i zarazę. Już w sierpniu roku 1576 wybuchła zaraźliwa choroba i w straszny sposób dziesiątkować zaczęła mieszkańców Medyolanu. Namiestnik, arcyksiążę, bogata szlachta, wszystko pouciekało. Urzędnicy potracili głowy i prosili Karola, aby objął zarząd miasta. Wysłuchał ich prośby i oddał się całą duszą ludowi. Nakazał publiczne modły i procesye, w których wziął sam udział boso, z powrozem na szyi i wielkim krzyżem w ręku. Codziennie miewał kazania, wydawał mądre rozporządzenia, przywoływał do pomocy duchownych, nawet ze Szwajcaryi, we dnie i w nocy odwiedzał chorych, pocieszał umierających i upadających na duchu. Ponieważ handel i wszelka styczność z ludźmi ustała i zarobku nie było, bieda i nędza była nieopisana. Święty Arcypasterz wszystko porozdawał, pieniądze, ubiór kardynalski, sprzęty, nawet firanki z okien i obicia ze ścian, aby nagich przyodziać. Za jego przykładem poszli bogatsi, panie przysyłały swe złote łańcuchy, manele, pierścienie na zakupno chleba i odzieży. Ale jak go z jednej strony cieszyła ta ofiarność możniejszych, tak z drugiej strapieniem i goryczą przejmowała go zatwardziałość i zaślepienie innych, którzy oddawali się najwyuzdańszej rozpuście i swawoli pod pozorem, że to jest najpewniejszą ochroną od zarazy. W końcu grudnia znikła zaraza, jak św. Karol był zapowiedział, zabrawszy 25,000 osób świeckich i 150 duchownych.
Boromeusz starał się otrzeć łzy pozostałych. Założył wielki lazaret, zbudował zakład dla sierot, ufundował kilka stowarzyszeń, mających cele dobroczynne na oku i doznał jak najczarniejszej niewdzięczności od wracającego do miasta namiestnika i magnatów. W czasie rekolekcyi duchownych w roku 1594, odbywających się na górze Varalli, mocno zachorował, powrócił do Medyolanu i wyzionął ducha dnia 4 listopada, licząc lat dopiero czterdzieści i sześć. Ciało jego spoczywa we wspaniałym grobowcu słynnej na cały świat katedry Medyolańskiej, a lud czcił w nim od dawna „świętego Wybawiciela“ swego, zanim go jeszcze Papież Paweł V w roku 1610 zaliczył do Świętych. Pisma po nim pozostałe zawarte są w pięciu tomach.
Jako taką podajemy tutaj kilka myśli z pism świętego Karola Boromeusza.
„Czego trwała modlitwa nie zdoła osięgnąć? Spadająca kropla wody wydrąża i najtwardszy głaz; jakżeby nie miała przebłagać ciągła i powtarzana modlitwa Chrystusa, najłagodniejszego i najdobrotliwszego Pana? Wskutek powtarzanych uderzeń o twardą skałę na pustyni wytrysło źródło: czyżby powtarzane błagania nie miały wyprosić miłosierdzia Chrystusowego? Nie starczy jedna lub druga strzała modlitwy wymierzona w centrum łaski Bożej, im więcej strzał w nie ugodzi, tem obfitsze spłyną dary na strzelca.“
„Prawdziwą miłość Boga ma ten, kto: 1) z chęcią o Nim myśli; 2) kto chętnie w Jego domu przebywa; 3) kto często o Nim lub z Nim rozmawia; 4) kto z chęcią słucha mówiących o Bogu; 5) kto chętnie daje to, co posiada, na chwałę Boga; 6) kto chętnie w Jego Imię znosi przykrości; 7) kto chętnie słucha Jego przykazań; 8) kto lubi, co się Bogu podoba, a nienawidzi, co Mu się niepodoba; 9) kto ma wstręt do świata; 10) kto miłuje Jego namiestników i oddaje im cześć należną.“
„Jakże grubo mylą się ci, co pragnienie duszy i tęsknotę serca myślą ugasić inną wodą, jak łaską Ducha świętego i pożywaniem Boga! Dusza nasza łaknie nieskończoności; dlatego też nic innego nasycić jej nie zdoła, jak tylko Bóg nieskończony.“
Kościół Twój, Panie, niech strzeże ciągła opieka św. Karola, Wyznawcy Twojego i Biskupa, aby jak pasterska jego gorliwość chwałę niebieską mu wyjednała, tak żeby jego pośrednictwo dało nam wzrastać w miłowaniu Ciebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 4-go listopada w Medyolanie uroczystość św. Karola Boromeusza, Kardynała i Arcybiskupa tegoż miasta, który dla swych wielkich cnót i cudów okazał się godnym policzenia przez Pawła V w poczet Świętych. — W Bolonii męczeństwo świętego Witalisa i Agrykola. Pierwszy był najpierw niewolnikiem drugiego, później jego towarzyszem w cierpieniach. Prześladowca użył przeciwko niemu najwyszukańszych męczarń, tak, iż wkońcu nie było można znaleźć ani kawałka zdrowego miejsca na ciele jego. Lecz on wytrwał i modlił się aż do ostatniego tchnienia. Agrykol znalazł śmierć na krzyżu, przybity licznymi gwoździami. Przy przenoszeniu zwłok brał także udział św. Ambroży, który nam opowiada, jak zbierał gwoździe, krzyż i krew, chowając wszystko pod ołtarzem. — Tegoż dnia pamiątka św. Filologa i Patrobasa, Uczni św. Pawła, Apostoła. — W Autun pamiątka św. Prokulusa, Męczennika. — W obwodzie Vexin we Francyi męczeństwo św. Klarusa, Kapłana. — W Efezie męki św. Porfiryusza pod cesarzem Aurelianem. — W Myra w Lycyi śmierć męczeńska św. Nikandra, Biskupa i św. Hermesa, Kapłana, pod prezesem Libaniuszem. — Tegoż dnia uroczystość świętego Pieriusza, Kapłana z Aleksandryi. Będąc biegłym w Piśmie św. a życie prowadząc bez skazy, nadawał się szczególnie do pielęgnowania filozofii chrześcijańskiej. Pod cesarzami Karusem i Dyoklecyanem, podczas gdy św. Teonasz zasiadywał na stolicy Biskupiej Aleksandryjskiej, on nauczał wiernych i pisywał także różne rozprawy; po ukończeniu prześladowania pośpieszył do Rzymu, gdzie ostatki życia swego przepędził i zmarł słodko w Panu. — W Rhodes we Francyi uroczystość św. Amancyusza, Biskupa, którego życie zajaśniało świętością i znakami cudownymi. — W Bitynii pamiątka św. Joannicyusza, Opata. — Pod Stuhlweissenburgiem na Węgrzech złożenie zwłok świętego Emeryka, syna św. Stefana, Króla Węgierskiego. — W klasztorze Cerfroid pod Meaux wspomnienie św. Feliksa z Valois, współzałożyciela Zakonu Trynitarzy, którego uroczystość z rozporządzenia Innocentego XI obchodzi się 20 listopada. — W Trewirze pamiątka świętej Modesty, Dziewicy.
Z dwie godziny drogi na południe od miasta Ulm stał zamek Kirchberg, który pod koniec dwunastego wieku zamieszkał hrabia Hartmann II, pobożny Założyciel klasztoru Benedyktynów w Wiblingen i szczęśliwy ojciec św. Idy. Około roku 1197 starał się tedy o rękę tejże dziewicy, znakomitej urodą i przymiotami duszy zacny Henryk, hrabia na Toggenburgu w Szwajcaryi. Ida niechętnie tylko i z posłuszeństwa ku rodzicom oddała mu rękę i przeniosła się z nim do Toggenburga w północno-zachodniej stronie St. Gallen, leżącego na samej granicy Turgawii.
Henryk był dorodnym mężczyzną, mającym liczne dobra i zamki, dzielnym w boju, szczerym i dobrodusznym, ale porywczym i popędliwym. Przy lada sposobności unosił się gniewem, srożył się i szalał, póki go na kimkolwiek całkowicie nie wywarł. Ida, która była wcieloną dobrocią i łagodnością, unikała troskliwie wszystkiego, coby go mogło rozjątrzyć, ważyła każde słówko, miała oczy na wodzy, aby tylko hamować szalone zapędy i uniesienia męża i znosiła wszystkie dokuczliwości z anielską cierpliwością. Siły i pociechę czerpała w modlitwie i sowitej jałmużnie, którą nosiła do chat biedaków i chorych, starając wyjednać sobie u Boga łaskę, a ilekroć tylko mogła, chodziła po stromych ścieżkach do leżącego w dolinie kościoła w Fiszingen i do kaplicy Matki Boskiej Bolesnej w Au. Na wielkie jej zmartwienie odmówił jej Pan Bóg jedynej pociechy, to jest macierzyństwa.
Z pomiędzy licznej służby zamkowej był pewien Włoch, imieniem Dominik, ulubieńcem i powiernikiem jej męża. Niewinna jak gołąbek i nie podejrzywająca niegodziwca, obchodziła się z nim zarówno jak z innymi, dobrotliwie i uprzejmie, co bezecnik tak sobie tłómaczył, jakoby pobożna pani czuła w swem sercu coś więcej dla niego, aniżeli prostą przychylność. Wkrótce jednak odgadła bezczelne zamiary rozpustnika, zmieniła swe postępowanie, a zarazem odjęła mu wszelką nadzieję dopięcia zamiaru. Rozczarowanie to roznieciło jego nienawiść, wszakże nie przygasiło wszetecznej żądzy. Długo czyhał bezbożnik na pożądaną sposobność, aż nareszcie przydybał ją idącą z modlitwą na ustach przez las do kościoła. Krzyk jej i wołanie o pomoc usłyszał giermek Kunon i przybiegł w sam czas swej pani na pomoc. Ida podziękowała Bogu serdecznie za niespodziany ratunek, przebaczyła napastnikowi, który okazał żal pozorny i nakazała Kunonowi milczenie.
Niedowierzający jej i Kunonowi Dominik lękał się, aby go nie oskarżono przed Henrykiem. Chcąc ich przeto uprzedzić i korzystając z przychylności, jaką mu hrabia okazywał, wmówił w Henryka, że Ida jest dla Kunona zbyt łaskawą i uprzejmą. Łatwowierny i bezdzietny hrabia, dręczony zazdrością, zaczął się po tyrańsku obchodzić z cnotliwą małżonką, a Ida pojąć nie mogąc, skąd w postępowaniu małżonka tak nagła powstała zmiana, znosiła brutalstwa jego cierpliwie, zamykała się w swym pokoju i zalewając się łzami, zwierzała się ze swemi zmartwieniami przed Ojcem wszystkich utrapionych.
Pewnego dnia wyjęła swój ślubny strój z szafy, aby go przewietrzyć i złożyła wszystkie klejnoty, a między niemi ślubny pierścień na stole. Gdy wieczorem szaty i kosztowności chciała pochować, zdjął ją strach śmiertelny, bowiem pierścienia nie było. Jakże się tu zwierzyć porywczemu mężowi i użalić przed nim na zgubę? Uklękła przeto i ofiarowała swoje utrapienie Bogu, postanawiając zarazem straty małżonkowi nie objawiać. Przypadek zrządził, iż dnia jednego znalazł Kunon prześliczny pierścień w kruczem gnieździe. Giermek nie przeczuwając, iż to był ślubny pierścień Idy, który jej porwał kruk ze stołu, wleciawszy przez okno do komnaty, wsunął go na palec i pokazywał innym dworzanom. Dominik od razu poznał ślubną obrączkę Idy, nie zdradził się jednak ani słowem. Szatańską przejęty radością, że nareszcie nadeszła pora odwetu i zemsty, pośpieszył do hrabiego i opowiedział, czego był świadkiem, dowodząc, iż teraz podejrzenie powzięte przeciw Idzie i Kunonowi aż nadto jest uzasadnione. Hrabia kazał Kunona przywołać, obejrzał pierścień, zbladł, zadrżał, oko jego zapłonęło wściekłym gniewem i zawołał: „Skąd wziąłeś tę obrączkę?“ „Znalazłem ją w kruczem gnieździe“ — odpowiedział Kunon. „Łotrze przeklęty!“ krzyknął hrabia, a powaliwszy go uderzeniem pięści o ziemię, kazał go przywiązać do końskiego ogona i spędzić rumaka z góry zamkowej, póki biedny giermek nie wyzionął ducha. Potem wpadł jak szalony do komnaty małżonki i wrzasnął na żonę: „Gdzie podziałaś ślubną obrączkę?“ „Zgubiłam ją.“ „Ha, wszetecznico, idź za swym kochankiem!“ To rzekłszy, pochwycił Idę za włosy i rzucił ją z okna na skałę zamkową.
Anioł Boży wziął jednak niewinną pod skrzydła swej opieki. Spadłszy w przepaść mającą 400 stóp głębokości, straciła chwilowo przytomność, lecz wkrótce odzyskała ją z powrotem, nie poniósłszy żadnego szwanku na ciele. Na klęczkach złożyła Bogu serdeczne dzięki za cudowne ocalenie, błagała Go o przebaczenie dla męża i postanowiła wieść żywot pustelniczy. Znalazłszy odpowiednie miejsce, zbudowała z gałęzi i mchu szałas, nazbierała jagód, borówia i różnych korzonków na zimę, poczem z trzciny i włókna uplotła sobie szaty i dery do przykrycia. Najmocniej tęskniła za kościołem, Mszą świętą i kazaniem, pociechą kapłana i Sakramentami świętymi, ale Pan Bóg uposażył ją darem rozmyślań, a dusza jej napawała się pięknością i dobrocią Boga, którego przytomność obwieszczały jej głosy przyrodzenia, szum sosen, gra gałęzi, szmer strumyków, śpiew ptastwa, światło słoneczne, połysk księżyca, migotanie gwiazd i wędrówki obłoków na horyzoncie niebieskim. Gdy w zaciszu ciemnej nocy leśnej klęczała pod prostym krzyżem i słyszała tylko bicie własnego serca, wtedy czuła blizkość świętego Sakramentu i pałającą miłość Boga-Człowieka. Puszcza stała się ulubionem jej schronieniem, stokroć droższem od wspaniałego grodu na słonecznej skale, z każdem bowiem miejscem łączyło ją lube wspomnienie; tutaj zajaśniała w niej myśl święta, tam oparła się szczęśliwie pokusie, owdzie doznała pociechy na duszy, indziej niespodzianej łaski. Wszędzie radowała się jej dusza i wyrywał z piersi głos: „Chwała Bogu na wysokości“ i serdeczne dzięki za wewnętrzne uspokojenie.
Tak minęło lat siedmnaście; na Toggenburgu wszystkie twarze były ponure i zasępione. Służba i ubóstwo żałowało łaskawej i niewinnie zabitej pani, a Dominik czuł w sercu wyrzuty, iż stał się sprawcą podwójnego zabójstwa. Henryk doniósł do Kirchbergu, że Ida miała grzeszne stosunki z jednym z dworzan, za co oboje ponieśli słuszną karę; ale sam miał wielkie wątpliwości, a sumienie dręczyło go we dnie i w nocy. Szukał rozrywki i zapomnienia, wszakże nadaremnie. Za późno też poznał się na wartości uśmierconej małżonki i gorzko żałował swej porywczości.
Pewnego dnia poszedł pewien strzelec na polowanie do lasu, gdy wtem psy, które go wyprzedziły, głośno zaszczekały. Myśliwy poszedł z ciekawością za ich głosem, zajrzał przez otwór i ujrzał postać ludzką przybraną w płaszcz z sitowia. Po kilku szmatach z droższej materyi i po rysach twarzy poznał swoją dawniejszą panią. Powitawszy okrzykiem radości czcigodną hrabinę, pobiegł zadyszany do zamku i opowiedział Henrykowi, co widział. Hrabia uśmiechnął się z niedowierzaniem, nic jednakże nie mówiąc, towarzyszył strzelcowi do wskazanego miejsca. Na widok pustelnicy, która była jego żoną zdjął go dreszcz przerażenia, cud bowiem ocalenia od niechybnej śmierci świadczył jak najzupełniej o jej niewinności. Wołając „przebaczenia!“ padł jej do nóg. Podniosła go, ucałowała i zapewniła, że nigdy na niego nie była markotną, lecz zawsze się zań modliła i czyniła pokutę; błagała go o darowanie urazy Dominikowi, ale urzędnik nie potrzebował jej wstawienia się, gdyż na wieść, że Ida żyje, sam się powiesił.
Henryk prosił Idę ze łzami, aby wróciła do zamku. Święta jednak nie przychyliła się do jego prośby, mówiąc: „Związaną jestem uroczystym ślubem, że Bogu służyć będę w samotności; jeżeli jednak pragniesz mi wyświadczyć łaskę, wystaw mi na stare lata jaką chatkę, w której bym osieść mogła tuż przy kaplicy Matki Boskiej w Au.“ Ze smutkiem i niechęcią spełnił Henryk jej życzenie i odprowadził ją wraz z tłumem ludu do nowego mieszkania.
Ida wiodła dalej surowy i pełen umartwień żywot, rozdawała wszystko, co tylko jej ze zamku przysyłano i wychodziła z pustelni tylko na północne chóry Benedyktynów w Fischingen. W ciemnych nocach odprowadzał ją do kościoła i z powrotem jeleń z dwunastu świecami zatkniętemi na rosochatych rogach. Gdy wskutek zbytecznego zbiegowiska ludu, błagającego o jej modły, zbyt wielkiej doznawała przeszkody w swej samotności, poprosiła Benedyktynek w Fischingen o małą celkę i otrzymała ją. Żyła tam jeszcze kilka lat w wielkiej doskonałości i umarła w podeszłym wieku około połowy trzynastego stulecia. Tam obchodzono jej pamiątkę aż do roku 1848, w którym czasie
klasztor ten zniesiono Kardynał-Biskup Marek z Konstancyi założył w roku 1617 na cześć jej bractwo, któremu Papież Paweł V udzielił kościelnego zatwierdzenia.
W powyższym opisie byliśmy świadkami niepohamowanego i strasznego gniewu hrabiego Henryka, który go przyprawił o utratę szczęścia i był powodem niezliczonych jego utrapień; obok niego podziwialiśmy niewzruszoną łagodność Idy i niezamącony spokój jej serca. Święty Bazyli zaś mówi: „Pismo święte powiada, że człowiek unoszący się gniewem, hańbi się. Czemuż się hańbi? Dlatego, że zamienia szlachetną postać człowieczą na brzydką postać zwierzęcą. Spojrzyjcie tylko na rozgniewanego, jak szleje, hałasuje, miota się, wywraca oczy i cały płonie; podobny on do dzika kły ostrzącego.“ Gniew jest szóstym grzechem głównym i dwa tylko są na niego lekarstwa:
1) Pamiętajmy o własnych winach i grzechach, którymi obrażamy i gorszymy domowników i sąsiadów, którymi pobudzamy ich do gniewu i zniecierpliwienia. Pamiętajmy, że obrażając i gniewając bliźniego, obrażamy tem samem wszechobecnego Boga i ściągamy na siebie gniew Jego. Jakże nam miło, gdy obrażony przez nas bliźni wspaniale nam wybacza, urazę puszcza w niepamięć, a Bóg cierpliwy daje nam czas do żalu i pokuty! Obyśmy nigdy tego nie spuszczali z oka, aby ta myśl była dla nas hamulcem gniewu! „Jak bowiem — prawi św. Klimak — ciemności pierzchają przed słońcem, tak pierzcha przez łagodnością i przekonaniem o własnej grzeszności wielka gorycz i gaśnie płomień gniewu. Duma, wyniosłość i przecenianie siebie samego wmawiają w nas, że jesteśmy obrażeni nawet wtedy, gdzie rzeczywiście o obrazie mowy być nie może.“ Odwrotnie zaś pamięć o własnych grzechach ma ten skutek, że nie uważamy się za obrażonych nawet wtedy, gdy rzeczywiście nam ubliżono.
2) Zapatrujmy się jak najczęściej na naszego Mistrza, Jezusa Chrystusa, utajonego w Sakramencie Ołtarza. Ileż to godzin, ile dni wcale o Nim nie myślimy i nie odwiedzamy Go, jakby nie był godnym naszej pamięci i odwiedzin naszych! Ileż razy idziemy do kościoła i jesteśmy przytomni nabożeństwu z oziębłością i obojętnością, która zakrawa na rzeczywistą obrazę Boską! Ileż to razy dopuszczaliśmy się bluźnierstw i zniewag przeciw Bogu, którychby nie zniósł żaden sługa od swego pana i chlebodawcy! A jakże nam Pan Jezus za nie odpłacił? Czyż nam czynił kiedykolwiek wyrzuty, gdyśmy Go w potrzebie i utrapieniu błagali o pomoc i ratunek? Czyśmy kiedykolwiek nie dostąpili odpuszczenia, gdyśmy się szczerze wyspowiadali i czuli żal za grzechy? Czy nas kiedykolwiek Pan Jezus odepchnął od Swego stołu? Czy nam kiedykolwiek odmówił Swego miłosierdzia? Idźmy do Niego do szkoły, naśladujmy Go, a z pewnością nauczymy się hamować gniew i porywczość.
O najmiłosierniejszy Jezu! Racz serce moje natchnąć taką czystością i łagodnością, jakiej niedościgłym wzorem byłeś podczas Swego pobytu na tym padole płaczu, abym nigdy nie obraził Ojca Twego skazitelnością i nie zasmucił Go wybuchem gniewu i oburzenia. Racz serce me oświecić, abym poznał gnieżdżące się w nim węże i udziel mi siły, abym je mógł pokonać i wytępić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 5-go listopada wspomnienie świętego Zacharyasza, Kapłana i Proroka, Ojca św. Jana Chrzciciela; tak samo świętej Elżbiety, Matki jego. — W Terracynie w Kampanii męczeństwo św. Feliksa, Kapłana i Euzebiusza, Mnicha. Ostatni pochował ciała św. Męczenników Juliana i Cezaryusza, a wielu pogan nawrócił do wiary i dawał ich chrzcić kapłanowi Feliksowi, za co razem z nim schwytany, został stawiony przed sędzią. Obaj jednakże będąc wytrwałymi i nie dając się nakłonić do złożenia ofiary bożkom ścięci zostali jeszcze tej samej nocy. — W Emezie w Fenicyi cierpienia świętych Galacyona i Epistemy, Małżonków, którzy wpierw zostali biczowani i pozbawieni rąk, nóg a także języka, zanim ugodzeni mieczem, mogli dokończyć swej ofiary. — Również męczeństwo św. Domnina, Teotyma, Filoteusza, Sylwana i ich towarzyszy pod cesarzem Maksymianem. — W Medyolanie uroczystość św. Magnusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Brescyi pamiątka św. Dominatora, Biskupa. — W Trewirze wspomnienie św. Fibicyusza, który przed swem wyniesieniem do godności Biskupiej był Opatem pewnego klasztoru. — W Orleanie we Francyi uroczystość świętego Letusa, Kapłana i Wyznawcy.
Błogosławiona Salomea, córka króla polskiego Leszka Białego i Grzymisławy, księżniczki ruskiej, siostra rodzona Bolesława Wstydliwego, przyszła na świat roku Pańskiego 1202. Była tak bogobojnie wychowaną, oraz tak wcześnie rozwinął się w niej rozum dojrzały, że licząc zaledwie trzy lata, poślubiła za zezwoleniem rodziców Panu Jezusowi dozgonne dziewictwo.
Andrzej, król węgierski, z powodów politycznych, życzył sobie, aby ją pojął za żonę syn jego Koloman. Zrazu ojciec jej, król Leszek zgodzić się na to nie chciał, a gdy Andrzej groźnie się tego domagał, odpowiedział mu: „Uczynić tego nie mogę, bo jest ona Bogu ślubem czystości związana, a większa jest moc króla Niebieskiego nad moc króla węgierskiego.“ Lecz gdy z tego powodu miało przyjść do wojny z Węgrami i cały kraj na ciężką wystawić klęskę, panowie i szlachta wymogli na królu, że Salomeę zaręczył z księciem Kolomanem i gdy miała rok czwarty, odesłał ją na dwór węgierski, gdzie wraz z narzeczonym swoim, także jeszcze dzieckiem, dalsze wychowanie brała. Uczyniono to zaś z przekonania, iż tak ważne pobudki dostatecznemi były do zwolnienia od ślubu czystości Salomeę, tem bardziej, że dzieckiem będąc, takowy uczyniła. Ona jednak z Boskiego natchnienia, jakie już wtedy odebrała, nie traciła nadziei, iż Pan Bóg to sprawi, że będzie mogła pozostać Mu wierną, co też wkońcu nastąpiło.
Wzrastając tedy obok swojego przyszłego małżonka i razem z nim wychowując się jak brat z siostrą, młodziutka ta dziewica, przepełniona już duchem Bożym, starała się rozżywiać w sercu Kolomana żywą pobożność, zachęcając go szczególnie do wielkiego nabożeństwa do Matki Bożej, jako szczególnej opiekunki czystości i rozbudzała w nim coraz większą miłość tej cnoty, a zarazem w sobie i w nim przestrzegała jej najsurowiej, z roztropnością jej wiek przechodzącą. Pan Bóg też błogosławił tej wiernej Swojej oblubienicy i Koloman wykształcił się na młodzieńca pobożnego i wielce w cnocie świętej czystości ugruntowanego i rozmiłowanego.
To też, gdy doszedłszy lat właściwych i zostali uroczyście poślubieni związkiem małżeńskim, nie trudno było świętej Salomei wymódz na swoim małżonku wspólne ponowienie ślubu, którym w latach dziecinnych, przebywając jeszcze w domu rodziców, związała się była, a którego możność dochowania od tej pory bezustannie Matce Bożej polecała. Skoro tedy związek małżeński zawarli, rzekła Salomea do swego małżonka: „Kolomanie, nietrwałą jest uciecha tego świata i różne nieprzyjazne koleje w jednej chwili pozbawić jej mogą. Same tylko cnoty chrześcijańskie i życie pobożne, mogą człowiekowi zapewnić spokój sumienia, a w Niebie wieczne i nie przemijające szczęście. Rozkosze zmysłowe, rychło o niesmak przyprawiają tych, którzy się im oddają i nie mogą iść w żadne porównanie z uciechami, w jakie opływają dusze żyjące w czystości dla miłości Boga, gdyż żadna inna cnota nie jednoczy duszy naszej tak ściśle z Panem Jezusem, jak cnota dziewictwa. Jeśli więc dla miłości Jego i my jej dochowamy w stanie naszym małżeńskim, On za to tem ściślej połączy serca nasze przywiązaniem duchowem i da nam dostąpić w Niebie wieńców wiecznej nagrody, w których niepokalanemu Barankowi śpiewać będziemy hymn nieustającej chwały, będąc z najwybrańszymi duchami najbliżej Niego. Śmiało cię o tem Kolomanie upewniam, bo to sam Zbawiciel przyrzekł.“ Słowa te sam Duch święty zaniósł do serca pobożnego Kolomana, który zgodził się na poślubienie wraz z Salomeą dozgonnej czystości i oprócz tego jako wielcy wielbiciele świętego Franciszka Serafickiego zostali Tercyarzami, według podanej przez niego trzeciemu zakonowi reguły. Całą pierwszą noc po zawarciu małżeństwa a po uczynionym ślubie dziewictwa, przetrwali na gorącej modlitwie, polecając swoje zobowiązanie się szczególnie opiece Niepokalanej Najświętszej Maryi Panny, a z głębi serca powtarzali słowa Psalmu Dawidowego: Panie, wypal ogniem miłości Twojej pożądliwość w ciele naszem i w sercu. (Psalm 25, 2).
Lecz do modlitwy o zachowanie poślubionej Panu Bogu cnoty, przydawała święta Salomea i umartwienia ciała, posty, czuwania i włosienicę, wiedząc, że bez podobnych środków nad zmysłami trudno zapanować. Każdej nocy wstawała na długą modlitwę, co widząc książę jej małżonek, a obawiając się, aby zbytniem czuwaniem nie szkodziła swemu zdrowiu, upominał ją o to, mówiąc: „Kochana Salomeo, wiem, że do modlitwy budzi cię gorąca miłość Boga, i że na niej wielkiej doznajesz pociechy i wielkie łaski sobie upraszasz; obawiam się jednak, abyś już nie zanadto trapiła swoje ciało i nie opadła zupełnie na siłach.“ Lecz Święta odpowiedziała mu na to pokornie a tak przekonywająco, że jej Koloman już i tych i innych umartwień nie wzbraniał. Ona zaś szczególnie zaczęła je podwajać, gdy razu pewnego prosząc Pana Boga, aby jej dopomógł do śmierci wiernie ślub swój dochować, usłyszała głos z Nieba do niej mówiący: „Już się spełniło (Jan 19, 30), modlitwa twoja wysłuchaną przed Obliczem Pańskiem, o co prosisz wszystko otrzymasz.“ Wszakże wkrótce potem przekonała się, jak pomimo takich łask i zabezpieczeń Pan Bóg chce, abyśmy z naszej strony pilności w przestrzeganiu każdej cnoty, a szczególnie najdelikatniejszej z nich, to jest cnoty czystości nie zaniedbywali.
Święta od niejakiego czasu, a zwłaszcza od usłyszenia owego głosu z Nieba, ubierała się jak najskromniej i raczej wydawała się jak młoda, niezamożna wdowa, aniżeli żona potężnego księcia, o co nawet przymówił był jej raz Koloman, wołając: „Tak się ubierasz jak wdowa, chociaż ja jeszcze żyję.“ Otóż dnia pewnego, gdy książę wyjechał na łowy i pewien czas miał na nich zabawić, Salomei przyszła jakaś myśl płocha, przystroić się bardzo świetnie, w czem nawet niejakie upodobanie znalazła. Wtem gdy tak przybrana siedziała sama w komnacie, wszedł niespodzianie Koloman, wracający prędzej do domu, niż się spodziewała. Ujrzawszy ją, zapomniał na chwilę o uczynionym ślubie i tylko co go nie przełamał, lecz wsparty łaską Bożą, oparł się pokusie i odchodząc stamtąd, rzekł mężnie i pobożnie: „O Panie Jezu Chryste, racz-że uwzględnić, jak wiele kosztującą mnie ofiarę Ci czynię.“ Salomea zaś widząc, na jak wielkie niebezpieczeństwo wystawiła ją jej chwilowa lekkość, a z czego wyratowała ją tylko szczególna opieka Matki Najświętszej, której wtedy obrony wezwała, już odtąd jeszcze się skromniej nosiła i w obcowaniu z księciem ostrożniejszą była. Przytem jakby na ukaranie się za tę nieroztropność nosiła ciągle na przemiany trzy włosienice, jedne od drugich ostrzejsze.
Po śmierci króla Andrzeja dwaj synowie jego podzielili się państwem i Kolomanowi dostało się królestwo Halickie. Na tronie tym zasiadała z nim Salomea lat dwadzieścia pięć, przyświecając ludowi swemu najwyższemi cnotami i uszczęśliwiając uczynkami miłosierdzia chrześcijańskiego, które spełniała z hojnością królewską, a ogarniała niemi całe swoje kraje. Po śmierci zaś Kolomana, chociaż panowie i lud oddawali w jej ręce rządy królestwa, zrzekła się takowych i wróciła do Polski, ojczyzny swojej, w której panował brat jej Bolesław Wstydliwy, a miał za żonę świętą Kunegundę. Przywiózłszy z sobą wielkie skarby przez męża jej zapisane, oraz te, które były jej wianem, część z nich użyła na założenie i hojne zaopatrzenie klasztorów, a resztę rozdawszy ubogim, sama została Klaryską w klasztorze w Zawichoście, także przez nią założonym pod wezwaniem świętego Damiana. Od chwili wstąpienia do klasztoru żadnej z sióstr nie dała się przewyższyć w cnotach zakonnych i przyświecając niemi przez lat dwadzieścia ośm, jako Opatka zgromadzeniu przewodniczyła. Podczas powtórnego najazdu Tatarów na Polskę, w roku Pańskim 1260, gdy zakonnice z innymi mieszkańcami z Zawichostu uchodzić musiały, a dzicz ta zniszczyła klasztor, święta Salomea przeprowadziła swoje zgromadzenie do Kamienia pod Krakowem i tam nowy klasztor zbudowawszy, jeszcze w nim siedm lat Panu Bogu w wysokiej świętobliwości służyła.
Nakoniec w roku 1268, słuchając dnia pewnego Mszy świętej uczuła się słabą i zaraz bliską śmierć swoją zapowiedziała. Kilka dni tylko chorowała, a jak w całem życiu swojem tak i w cierpieniach, jakich wtedy doznała, niezachwianą okazywała cierpliwość. Zwołała do celi, w której leżała, wszystkie siostry, a dając im święte upomnienia, polecała im przedewszystkiem miłość wzajemną i chętne a doskonałe posłuszeństwo. „O przedłużenie zaś życia mojego, przydała, nie proście wcale, bo ja owszem pragnę, aby mnie Pan Bóg z tego padołu wyprowadzić już raczył, i mam ufność, że za przyczyną Najświętszej Matki Swojej, Chrystus Pan nie odrzuci mnie od Królestwa Swojego.“ Po przyjęciu ostatnich Sakramentów świętych już ciągle tylko modliła się i w Bogu słodko się zatapiała. Przed samem skonaniem ujrzano na twarzy jej wyraz szczególnej radości i spytano o przyczynę tego: „Widzę, odrzekła, stojącą przede mną Najświętszą Pannę, Boga Rodzicielkę“, i to mówiąc ducha w Jej ręce oddała, a w tejże chwili siostry otaczające ujrzały wychodzącą z ust jej jasną gwiazdę. Umarła dnia 17 listopada i tenże dzień miesiąca na jej uroczystą pamiątkę przeznaczył Papież Klemens X, wpisując ją w poczet Błogosławionych.
Każdy człowiek jest pasterzem nad duszą i ciałem swojem; jest pasterzem nad zmysłami i namiętnościami, które powinien ujarzmiać. Ciało powinno być posłuszne duchowi, dusza zaś ma być posłuszna prawu Ewangelii i natchnieniom Bożym, to jest, aby się zawsze kierowała nauką i wolą Bożą. Kiedy ciało, zmysły, namiętności nie czują nad sobą rządów pasterza, zostają pod cudzem kierownictwem, to jest grzechu. Człowiek staje się najemnikiem względem swej duszy i nie ma pieczy o nią, bo tak żyje, jak gdyby go własna dusza nic nie obchodziła. Staje się najemnikiem swego ciało, kiedy mu nie zadaje żadnego umartwienia, a zmysły wiedząc, że nie mają rządów nad sobą, pędzą jak rumak nieokiełznany, kędy im się spodoba. Kto nie panuje nad sobą, gdy widzi nadchodzącą pokusę, opuszcza owce, to jest nie wzbrania przystępu do swego serca namiętności, to ta znalazłszy w niem miejsce, poddaje go w niewolę grzechu. W żywocie błogosławionej Salomei jasno widzimy, iż mała tylko płochość, której się dopuściła, wykwintniejszem przystrojeniem, naraziła ją na niebezpieczeństwo przełamania ślubu czystości przez nią uczynionego. Z tego miarkujemy zarazem, czem są stroje obrażające same z siebie skromność niewieścią i jakich licznych i ciężkich grzechów stają się pobudką. Oby nam przynajmniej przykład takich Świętych, jak błogosławiona Salomea, oczy otworzył i nauczył nas, jak nam żyć przynależy.
Boże, któryś w błogosławionej Salomei wzgardę królestwa ziemskiego z kwiatem dochowanego w małżeństwie dziewictwa połączył, spraw miłościwie, abyśmy za jej przykładem, czystem i pokornem sercem Ci służąc, koronę wiecznej chwały w Niebie nabyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 6-go listopada w Tunisie w Afryce uroczystość św. Feliksa, Męczennika, który po swem pierwszem stałem wyznaniu zachowany został w więzieniu z przeznaczeniem na tortury, lecz już dnia następnego znaleziono go nieżywego, jak to podaje św. Augustyn przy wykładaniu jednego psalmu. — W Teopolis pamiątka 10 św. Męczenników, zabitych przez Saracenów. — W Barcelonie męczeństwo św. Sewera, Biskupa, któremu dla wiary katolickiej gwoździem przebito głowę. — We Frygii pamiątka św. Attyka. — Pod Bergues we Francyi złożenie zwłok św. Winoka, Opata. Wysoce szanowany dla swych cnót i cudów, mimo to wytrwale pełnił Braciom swym najniższe posługi. — W Fondo pod Rzymem wspomnienie św. Feliksa, Mnicha. — W Limoges we Francyi uroczystość świętego Leonarda, Biskupa, ucznia św. Remigiusza, Biskupa, który mimo swego znakomitego pochodzenia prowadził jako pustelnik życie takie, że sława jego cnót i cudów daleko się rozeszła. Główną jego troską było uwalnianie więźni.
Engelbert urodził się w roku 1185 i był potomkiem starożytnego rodu hrabiów Bergen i Geldern. Rosła i wysmukła postać jego, jako też szlachetne rysy twarzy znamionowały zacność jego duszy i siłę woli, a wielostronna czynność jego i ścisła sprawiedliwość i wielkoduszność świadczyły wymownie o bogactwie działającej w nim łaski Bożej.
Poświęcił się Engelbert (co po staroniemiecku znaczy dzielny chłopiec) stanowi duchownemu. Hojne fundusze, jakiemi mógł rozporządzać, nastręczały żywemu młodzianowi sposobność do występowania okazale i wystawnie, odpowiednio wysokiemu urodzeniu; Opatrzność Boża uchroniła go jednak od dumy i zarozumiałości, przeznaczając mu obszerny zakres działania i ukazując mu wzniosłe cele, do których miał zdążać. Po ukończeniu nauk mianowano go nasamprzód proboszczem katedralnym w Kolonii, a potem Biskupem monasterskim; wszakże godności Biskupiej nie przyjął, gdyż szanował prawa Kościoła i nie zaufał swej młodości, licząc lat zaledwie dwadzieścia i jeden.
W ówczesnym sporze powstałym między Filipem, księciem Szwabskim a Ottonem Saskim, który wywołał tyle niezgód, niepokoju i zamieszania, stanął on po stronie Papieża i w roku 1215 wyniesionym został na godność Arcybiskupa kolońskiego. Młody Arcybiskup nie zawiódł powziętych o sobie nadziei i okazał się wielkim mężem, jakiego wymagały okoliczności czasowe. Silną dłonią hamował i karcił gwałty i nadużycia ówczesnego rycerstwa, zmuszał ich do zwracania nieprawnie przywłaszczonych łupów i wynagradzania wyrządzonych krzywd i szkód, goił według możności zadane przez wojnę rany, jednych zjednywał sobie sumienną sprawiedliwością, drugich trzymał na wodzy ostrzem miecza, uzacniał lud ojcowską troskliwością i był najpotężniejszym i najznakomitszym Biskupem w Niemczech.
Było to też powodem, iż wybierający się na wyprawę włoską cesarz Fryderyk II mianował go w roku 1220 zawiadowcą państwa i opiekunem swego syna Henryka VIII, wybranego królem niemieckim. Engelbert sprawował obowiązki trudnego i ważnego urzędu tak mądrze i energicznie, iż zyskał szacunek swych przeciwników, a lud epokę jego rządów nazwał „złotymi czasami.“ Objeżdżał cały kraj aż do wybrzeży morza północnego, aby załatwiać spory, przywrócić bezpieczeństwo życia i własności i zaprowadzić wszędzie prawny ład i porządek. Aby cel ten osięgnąć, musiał nie tylko być prawodawcą i mądre ogłaszać rozporządzenia, ale także przywdziewać hełm i pancerz, aby zdobywać grody chciwego łupów rycerstwa, zamki burzliwej szlachty i tępić rozbójników. Był więc postrachem wszystkich złych; pewien kupiec prosił raz w jego obecności jakiegoś księcia o wolny przejazd przez jego księstwo. Książę nie śmiał mu go obiecać z obawy przed łupieżczą szlachtą, która w tej okolicy dopuszczała się różnych gwałtów i napadów, przeto Engelbert zawołał, iż go bierze pod swoją opiekę: „Bierz mą rękawicę — rzecze — a gdy cię kto w drodze napadnie, pokaż mu ją i odwołaj się na mnie; gdybyś mimo to miał ponieść jaką stratę, ja za nią odpowiadam.“ Kupiec puścił się w drogę bez obawy, i nikt go nie zaczepił. Rękawica „Pana kolońskiego" była potężniejszą od zbrojnej eskorty.
Engelbert nie tylko był mężem stanu, ale i przykładnym Biskupem, dając każdemu przystęp i posłuchanie, dla biednych i sierot miał zawsze dłoń otwartą i serce czułe na obcą niedolę; kapłanów zachęcał słowem, datkami i własnym przykładem do szerzenia moralności i pobożności, i sprowadził Dominikanów i Franciszkanów do Kolonii. Gorliwość w sprawowaniu obowiązków wysokiego urzędu, jaki piastował, przyprawiła go o śmierć przedwczesną.
Hrabia Fryderyk Izenburski, krewny jego, był syndykiem i opiekunem zakonnic w Essen; zamiast jednak bronić klasztoru, zdzierstwem i chciwością spowodował jego upadek. Postępowanie to zganił Engelbert, zaskarżył łupiezcę przed cesarzem i Papieżem, odstąpił mu nawet część swych dochodów, byleby siostry zostawił w pokoju, a gdy to wszystko nic nie pomogło, pozbawił go urzędu. Wściekłość Izenburga doszła do tego stopnia, że chciał Engelberta zamordować. Na wezwanie Arcybiskupa stawił się wprawdzie w mieście westfalskiem Soest, aby się z nim ugodzić, ale nie chciał zawrzeć wyraźnej umowy. Przestrzegano Engelberta, aby się miał na baczności, wszakże świętobliwy kapłan nie chciał wierzyć, iżby blizki krewny miał knować tak niegodziwe zamiary. Wyspowiadał się jednak z całego życia i rzekł: „Niech się stanie wola Boża.“ Przy rozstaniu udawał hrabia Izenburg żal i rozczulenie, a nawet odprowadził go kawał drogi. Tymczasem w zasadzce czyhali już na niego skrytobójcy i zamordowali świętego Arcypasterza pod Gawelsbergiem dnia 7 listopada 1225 roku. Ostatnie jego słowa były: „Boże, przebacz im.“
Później wystawiono na tem miejscu klasztor. Ciało jego spoczywa w katedrze kolońskiej, a grób zasłynął licznymi cudami; gród Izenburga zrównano natomiast z ziemią. Sam hrabia poszedł na tułaczkę i lubo się często przebierał, wkońcu jednak został poznany, a pochwyciwszy go, zadano mu śmierć kołem dnia 18 listopada 1226 roku.
Święty Engelbert umarł piękną śmiercią sprawiedliwego. Ostatnie słowa, które przy konaniu wyzionął, były: „Boże, przebacz im.“ Względem wszystkich bowiem, jak Boga, Papieża, cesarza, bliźnich, zarówno złych jak i dobrych, względem poddanych, czy to bogatych lub ubogich, prostaczków lub wykształconych, względem wszystkich przestrzegał sprawiedliwości. Czy może tedy być większa nad tę pochwała, na jaką sobie zasłużył mąż stojący na wysokim szczeblu szczęścia i skrępowany tylu obowiązkami?
1) Sprawiedliwość jest jedną z czterech cnót głównych. Oddaje ona każdemu to, co mu się słusznie należy i polega prócz tego na tem, ażeby wynagrodzić wszelkie krzywdy z umysłu bliźnim wyrządzone na własności doczesnej, zdrowiu ciała, zbawieniu duszy, honorze i dobrej sławie. Przełożony winien żądać od podwładnych tylko tego, co według praw Boskich jest słusznem, karać bez względu na osobę bezprawia, dbać o dobro powszechne i każdego z osobna. Podwładni są sprawiedliwymi, jeśli oddają nie tylko pozornie przełożonym winną cześć i szacunek, ale czują go także i w sercu; jeżeli są posłuszni prawom i rozporządzeniom prawowitej władzy, jeżeli się starają o pokój i zgodę, która jest podstawą dobra publicznego.
Panie, który sprawiedliwym jesteś w każdym czynie Swoim, racz za przyczyną sługi Swego Engelberta dać nam tę łaskę, abyśmy wobec Sądu Twego okazali się sprawiedliwymi i godnymi się stali Twego miłosierdzia i błogosławieństwa Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go listopada w Padwie złożenie zwłok pierwszego Biskupa tegoż miasta, św Prosdocyma, którego Apostoł Piotr wyświęcił i tamdotąd wysłał dla głoszenia Słowa Bożego; jaśniał on wielu cnotami i cudami dostąpiwszy błogosł. zgonu. — W Perugii śmierć męczeńska św. Herkulana, Biskupa. — Tegoż dnia uroczystość świętego Amaranta, Męczennika, który swój zwycięski żywot zakończył pod Albi, a teraz jest w posiadaniu wiecznej chwały. — W Melitinie w Armenii męczeństwo św. Hierona, Nikandra i Hezychiusza z 30 towarzyszami, którzy wszyscy ukoronowaniu zostali podczas prześladowania Dyoklecyańskiego pod prezesem Lyziaszem. — W Amfipolis w Macedonii wspomnienie św. Męczenników Auktusa, Tauriona i Tessaloniki. — W Ankyra śmierć męczeńska Melazippusa, Antoniego i Karina, którzy pod Julianem Apostatą poginęli dla wiary. — W Kolonii uroczystość św Engelberta, Arcybiskupa, który życie radośnie poświęcił dla obrony wolności Kościoła i posłuszeństwa ku Stolicy Papieskiej. — W Aleksandryi pamiątka św. Achilla, Biskupa, który wszędzie był znanym wedle swej uczoności, gorliwości wiary i świętego życia. — We Fryzyi złożenie zwłok świętego Willibrorda, Biskupa z Utrechtu, którego Papież Sergiusz święty wyświęcił na Biskupa i upoważnił do głoszenia Ewangelii we Fryzyi i Danii. — W Mecu uroczystość św. Rufusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Strasburgu uroczystość św. Florencyusza, Biskupa.
Bolesław Chrobry, pierwszy król polski, którego wielkie imię naród nasz we wdzięcznej pamięci przechowuje, sprowadził z Włoch do Polski zakonników reguły świętego Romualda i wystawił im pustelnię wśród niedostępnych lasów, w miejscu, gdzie później miasto Kaźmierz stanęło. Potrzeba było nie mało odwagi i zaparcia samego siebie, aby uroczą i bogatą ziemię włoską zamienić na naszą, wówczas jeszcze na pół dziką i barbarzyńską, pokrytą lasami i bagnami; ale gorąca miłość Zbawiciela, jaką pałały serca tych zakonników, łatwo pokonała wszelkie trudności i niebawem dwóch towarzyszów św. Romualda imieniem Jan i Benedykt przybyło około roku 1000 na ziemię polską. Nie długo czekali oni na obfite plony poświęcenia swego. Lud polski ochoczo się garnął na ich nabożeństwa; ich cnoty, niby zdrowe ziarna rzucone na płodną ziemię, przyjęły się łatwo i rozkwitły wśród narodu polskiego. Czterech nawet Polaków, mianowicie: Izaak, Mateusz, Krystyn i Barnabasz, zatęskniło do wyższej doskonałości i przyłączyło się do nich.
Tak obfitych jednak plonów wkrótce pozazdrościł im nieprzyjaciel dusz ludzkich. Do szczególniejszych wielbicieli OO. Kamedułów należał sam król Bolesław; odwiedzał on ich często, aby nacieszyć się i zbudować świętobliwem ich życiem, a razu jednego odjeżdżając zostawił im bogatą jałmużnę w złocie. Wymawiali się wprawdzie pobożni zakonnicy, że im ślub ubóstwa nie pozwala takiej jałmużny przyjmować, mimo to Bolesław zostawił pieniądze i odjechał. Uradzono tedy wysłać z pomiędzy siebie najmłodszego brata Barnabasza, któryby króla przeprosił i pieniądze oddał, ale zaledwie się posłuszny zakonnik w drogę wybrał, następnej już nocy napadli na pustelnię niektórzy ze sług królewskich, żądając od zakonników, aby im złoto wydali. Tłómaczyli się świętobliwi Ojcowie, że wszystkie pieniądze napowrót do króla odesłali, ale napróżno; złoczyńcy chciwością złota zaślepieni, przetrząsali wszystkie kąty, a nie mogąc nasycić swej chciwości, pastwili się nieludzko nad zakonnikami i wśród najokropniejszych mąk wszystkich pięciu pozabijali. Teraz dopiero przelękli się szaleńcy swej zbrodni, a chcąc się przynajmniej przed ludzkim sądem ukryć, pozanosili ciała zabitych zakonników każdego do swej celki i pustelnię podpalili. Atoli z dopuszczenia Boga ogień cudownie nie tknął drewnianych i słomą krytych chałupek; tymczasem król dowiedziawszy się o zbrodni, kazał pojmać złoczyńców i okuć w kajdany. Ciała zabitych Męczenników przeniesiono do grobu przygotowanego w katedrze gnieźnieńskiej. Tu mieli zbrodniarze za karę za swe zbrodnie w kajdany okuci, wycierpieć śmierć głodową — ale zaledwie ich tutaj przyprowadzono, opadły im z rąk i nóg kajdany. Widocznie dla zasług i modłów tych św. Męczenników, Bóg dał ich zabójcom szczery żal za grzechy i przebaczył im, a tak uwolnieni od kary, pojednawszy się z Bogiem, na ostrej pokucie życia dokonali.
Bóg nieskończenie mądry i dobry stworzył nas z niczego, stworzył na obraz i podobieństwo Swoje, z nicości wyprowadził do bytu potęgą Swej dobroci i wszechmocy. Duszę i ciało obdarzył tylu łaskami, dał nam serce, abyśmy Go kochali, dał nam życie doczesne, abyśmy Mu służyli i dał nam duszę nieśmiertelną, abyśmy kiedyś używali z Nim szczęścia wiekuistego w Niebie. Czuwa On ustawicznie nad nami z większą troskliwością, aniżeli matka czuwa nad swem ukochanem dziecięciem. Nadal ocalił nas od piekła, na któreśmy zasłużyli, oddał życie za nas wśród strasznych cierpień na krzyżu; odpuścił wiele grzechów, poświęca łaską Swoją, karmi Swem Ciałem najświętszem, oddaje ci się bez podziału.
Wszystko, czem jesteśmy, co posiadamy, od Boga otrzymaliśmy; należymy więc do Niego więcej, aniżeli owoc do drzewa, co go wydało, aniżeli niewolnik do pana, który go wykupił. I dlaczegoż nam to Bóg wszystko udzielił? Dla chwały Swojej. „Ku chwale Mojej stworzyłem go, uformowałem go i uczyniłem go“, mówi Pan przez usta Proroka.[12]
Czyż więc nie słuszna, abyśmy Mu służyli jako Panu, abyśmy Go czcili i kochali jako Ojca? Czyż rozum i serce nie wzywają nas do tego?
Jak zaś Pan Bóg za wierność w wypełnianiu obowiązków i zachowaniu ślubów się odwdzięcza, mamy dowód w owych świętych Zakonnikach.
Za trochę wzgardzonego złota dał im wieczne, nigdy nie wyczerpane skarby, za to nędzne życie, wieczność szczęśliwą. Podobna nagroda i nam jest przygotowana, jeśli wierni będziemy obowiązkom naszym, jeśli się nie będziemy przywięzywać zbytecznie do dóbr tego świata, jeśli niedostatki i ubóstwo doczesne, a nawet cierpienia i krzyże codzienne z chrześcijańską cierpliwością i uległością znosić będziemy.
Wszechmocny Boże, spraw miłościwie, abyśmy za przykładem świętych pięciu Braci Polaków obowiązki nasze ściśle wypełniając, kiedyś wraz z nimi mogli Ciebie chwalić w Niebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go listopada Oktawa uroczystości Wszystkich Świętych. — W Rzymie przy 3 kamieniu milowym drogi Lawikańskiej męczeństwo św. Klaudyusza, Nikostrata, Symforyana, Kastoryusza i Symplicyusza, najpierw uwięzionych, a potem obitych najokrutniej kolczatemi dyscyplinami; ponieważ jednak nic nie zdołało odwrócić ich od wiary, kazał ich Dyoklecyan utopić w rzece. — Również przy drodze Lawikańskiej uroczystość „czterech braci koronatów“: Sewera, Seweryana, Karpofora i Wiktoryna, których za tegoż samego cesarza ubiczowano kulkami ołowianemi na śmierć. Ponieważ imion ich, poznanych później dopiero za objawieniem, nie było można stwierdzić, rozporządzono, alby coroczną pamiątkę ich obchodzono razem z pięciu poprzednio wymienionymi Męczennikami pod określeniem „czterech koronatów“ — zwyczaj, który i później w Kościele zachowano, gdy już poznano ich imiona — W Rzymie uroczystość św. Deusdedita, Papieża, którego świętość tak wielką była, iż pocałunkiem uzdrowił trędowatego. — W Bremenie uroczystość św. Willehada, pierwszego Biskupa tamtejszego, który będąc uczniem św. Bonifacego, razem z nim głosił Ewangelię we Fryzji i Westfalii. — W Soissons we Francyi uroczystość świętego Godefryda, Biskupa Amiens, męża rzadkiej świętości. — Pod Verdun uroczystość św. Maurusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Tours uroczystość św. Klarusa, Kapłana, któremu święty Paulin ułożył napis nagrobny.
Teodor, który w Kościele Wschodnim doznawał czci osobliwej, był potomkiem zacnego rodu w Syryi. Wyrósłszy na krzepkiego i zdatnego do broni młodziana, zaciągnięty został do wojska i wstąpił do legionu w Amazei nad Pontem. W roku 306 ogłoszono ostatni dekret cesarski przeciw chrześcijanom, zostawiający im wolny wybór pomiędzy śmiercią i czcią bogów rzymskich. Strach przeto i przerażenie ogarnęło chrześcijan. Teodor był wprawdzie dopiero nowozaciężnym w służbie wojskowej, ale wytrwałym żołnierzem Chrystusowym, spojrzał śmiało niebezpieczeństwu w oczy i wcale nie taił się ze swą świętą Wiarą. Stąd poszło, że jego najprzód wezwano, aby ofiarę złożył bogom, ale nieustraszony młodzieniec oświadczył głośno i uroczyście wobec całego legionu: „Chrześcijaninem jestem, nie będę przeto bił czołem przed bożyszczami pogańskiemi.“ Sędziowie namawiali go życzliwie i łagodnie, aby zastosował się do woli cesarskiej i oddał bogom, co im się należy, ale Teodor odparł: „Nim zostałem żołnierzem cesarskim, byłem już żołnierzem Chrystusa; wielbię tylko jednego Boga i Syna Jego jednorodzonego, wasi bogowie są złymi duchami; taką jest moja wiara, za którą wszystko znieść jestem gotów; bijcie, sieczcie, krajcie, szarpcie, {palcie mnie, czyńcie z mem ciałem, co wam się żywnie podoba, ale pozwólcie mi wyznawać mego Pana i Boga.“ Podobała się sędziom ta śmiałość młodzieńca, ale uważając w tych słowach chwilowe tylko uniesienie, spodziewali się, że w drugim przesłuchu okaże się powolniejszym i rzekli: „Zostawimy cię jeszcze na wolnej stopie i damy ci kilka dni do namysłu; skorzystaj z tego czasu i wiedz, że pragniemy ci poruczyć wysoką godność kapłana matki bogów Cybeli.“
Teodor przepędził czas mu pozostawiony na modlitwie, oswoił się z myślą śmierci i spalił w nocy obraz Cybeli wraz z kapliczką, w której tenże był umieszczony. Ponieważ się zaś nie taił z podpaleniem, pociągnięto go do odpowiedzialności. W śledztwie tak się tłómaczył: „Podłożyłem ogień, aby przekonać się o potędze Cybeli, której kapłanem miałem zostać, ale wasza bogini nie wytrzymała próby ognia.“
Kazał go tedy sędzia okrutnie osmagać, grożąc większą karą, jeśli nie będzie posłusznym. Teodor odpowiedział: „W nadziei dóbr niebieskich i wiekuistej korony, mąk się nie obawiam, choćby i najsroższych; Pan i Król mój stoi przy mnie, On mnie do Siebie przyjmie, gdy mnie siły odstąpią.“
Znów sędzia popróbował zmiękczyć go pochlebstwem i obietnicami: „Jeśli będziesz posłusznym, zaręczam ci na słowo, że otrzymasz wysoki stopień w wojsku, a miasto uczyni cię kapłanem Cybeli.“ Rozśmiał się głośno Teodor i rzekł: „Wasi kapłani są nędznikami, żałuję ich mocno, gdyż są zwolennikami kłamstwa i złudy; ale jeszcze mocniej lituję się nad arcykapłanami, gdyż są pomiędzy złymi najgorsi. Żałuję i cesarzów, którzy zwodzą lud bezbożnemi prawami, i oni odgrywają rolę arcykapłanów, a wstępując na nieczyste ołtarze, stają się rzeźnikami i kucharzami, zabijając zwierzęta i nurzając ręce w ich jelitach.“
Przebrała się miara cierpliwości sędziego, który zaczął się pastwić na Teodorze torturami, rozpalonemi obcęgami i biczowaniem; ale Teodor nie upokorzył się, śpiewając na głos znany psalm: „Chwalić będę Pana każdego czasu, niech chwała Jego nie umilknie w ustach moich.“ Sędzia, któremu ta wytrwałość była niepojętą, rzekł: „Nieszczęsny, czyż to nie jest hańbą i niedorzecznością tak ślepo ufać owemu człowiekowi Chrystusowi, który Sam zginął nędzną śmiercią na krzyżu?“ Spojrzawszy rozjaśnionem obliczem w Niebiosa, odpowiedział Teodor: „Nazwij to hańbą i niedorzecznością, ale ja i wszyscy, co znają Chrystusa, z chęcią bierzemy tę hańbę na siebie.“
Odprowadzono Teodora do więzienia i odmówiono mu pokarmu; ale pojawił mu się Chrystus i posilił go. W nocy ujrzano światłość w więzieniu i śpiew wielogłosowy. Straż przybiegła i ujrzała Teodora we śnie pogrążonego.
Kilkakrotnie jeszcze usiłowano go zmusić do odstępstwa, ale wszystkie te pokuszenia obijały się o jego stałość, jak o pancerz stalowy. Bezradny sędzia zapytał go wkońcu: „Mówże co wolisz, czy zostać przy życiu, czy pójść do swego martwego Chrystusa.“ „Jestem - rzekł Teodor - byłem i będę przy Chrystusie.“ Wyrok zapadł, że ma być żywcem spalony i to bezzwłocznie. Żaden zwycięzca nie wchodził tryumfalniej do zdobytego miasta, jak Teodor kroczył do miejsca, gdzie na niego stos czekał. Przeżegnawszy głowę i piersi znakiem Krzyża świętego, polecił duszę, kraj rodzinny i wszystkich chrześcijan opiece Boskiej. Wtem spostrzegł w tłumie swego najmilszego przyjaciela Kleonika z oczami od łez zaczerwienionemi i pocieszył go temi słowy: „Miły bracie, czekam na ciebie, przyjdź szybko do mnie, rozłączeni tutaj, połączymy się z sobą na tamtym świecie!“ Płomień ogarnął świętego Męczennika, z ust jego wzniósł się ku Niebu hymn na cześć Trójcy świętej, a zgromadzeni widzieli wzbijającą się ku Niebu jego duszę w postaci płomienistej błyskawicy.
Bogobojna kobiecina Euzebia zakupiła nietknięte płomieniem ciało jego, pochowała je w mieście Euchai, skąd pochodziła, wystawiła mu okazały grobowiec, który zwiedzali liczni pielgrzymi, doznając przy nim wiele cudów. Później stanął nad jego grobem wspaniały kościół, na którego ścianach były liczne malowidła, przedstawiające sceny z życia świętego Męczennika.
„Nie obawiam się mąk, choćby i najsroższych, jeśli Bóg ode mnie tej ofiary zażąda“, powiedział Teodor św. Obyśmy jako chrześcijanie poszczycić się mogli podobnem poświęceniem! Niema wątpliwości, że chcąc rzeczywiście uchodzić za chrześcijan i rzeczywistych uczniów Pana Jezusa, powinniśmy być gotowymi do wszelkich ofiar, że łaska Boża nas uzbroi w siłę zniesienia najsroższych mąk i katuszy, gdyby Bóg miał od nas zażądać ofiary życia naszego. Ale nie lękajmy się tego, nie ujrzymy się zapewne wtem położeniu, abyśmy mieli krwią własną stwierdzić siłę wiary, w jakiej się urodziliśmy i wychowani zostaliśmy. Okażmy przeto Bogu w inny, daleko łatwiejszy sposób, gotowość swego poświęcenia. Ofiarujmy mu każdego poranku myśli, słowa i uczynki, trudy i prace, cierpienia, smutki i utrapienia nasze. Ofiarujmy Mu pobożne modły, bez których żadnego dnia nie godzi się ani rozpoczynać, ani kończyć. Ofiarujmy Mu walki i zwycięstwa nasze nad namiętnościami i żądzami, jak np. gniewem, niecierpliwością, zazdrością, nienawiścią itd. Ofiarujmy Mu wspaniałomyślne przebaczenie win i krzywd nam wyrządzonych. Ofiarujmy Mu powstrzymanie się od grzesznych, złośliwych, potwarczych rozmów, od gier, obżarstwa i opilstwa, słowem od wszystkiego, co Bogu jest wstrętnem i obmierzłem. Ofiarujmy Mu wszystkie przykrości i przeciwności, jakie tylko nas w życiu spotkać mogą i jakiemi podoba się Bogu wypróbować ofiarność naszą. Ofiarujmy Mu (jak mówi Psalmista święty), serce żalem i skruchą przejęte[13], serce gotowe Mu służyć zawsze i gorliwie.
Panie, prosimy Cię, daj nam za przyczyną Teodora świętego ową wielkoduszną miłość, któraby nas natchnęła siłą ofiarności i poświęcenia wszystkiego dla Ciebie. Ponieważ całe życie nasze ma być nieprzebranem pasmem ofiar, ofiarujemy Ci przeto wszystko, czem jesteśmy i co mamy. Racz nam dopomódz, ażebyśmy codziennie we wszystkich myślach, słowach, uczynkach i cierpieniach swych z siebie ofiarę czynili na Twą cześć i chwałę. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi Bóg po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 9-go listopada w Rzymie poświęcenie Bazyliki Zbawiciela. — W Amazei w Poncie męczeństwo św. Teodora, Żołnierza, obiczowanego okrutnie za panowania cesarza Maksymiana dla wiary chrześcijańskiej i wrzuconego potem do więzienia. Tam ukazał mu się Zbawiciel i zachęcał go tak miłościwie do wytrwałości i stałości, że nabył nowej odwagi. Krótko potem rozpięto go na torturach i tak porozdzierano szponami żelaznemi, że widać było wnętrzności. Wkońcu oddano go płomieniom stosu. Św. Grzegorz Nysseński uczcił go świetną mową pochwalną. — W Tyanie w Kapadocyi śmierć męczeńska św. Oresta za cesarza Dyoklecyana. — W Tessalonice pamiątka św. Aleksandra, Męczennika za cesarza Maksymiana. — W Bourges uroczystość św. Ursyna, Wyznawcy, co wyświęcony w Rzymie przez następców Apostołów, wysłany został jako pierwszy Biskup do tegoż miasta. — W Neapolu w Kampanii uroczystość św. Agrypina, Biskupa, co wiele cudów zdziałał. — W Konstantynopolu pamiątka św. Eustolii i Sopatry, Dziewic. Pierwsza pochodziła z Rzymu, druga była córką cesarza Maurycego. — W Beyrucie w Syryi pamiątka podobizny Zbawiciela, która ukrzyżowana przez żydów, wylała tak wielką ilość krwi, że kościoły Wschodu i Zachodu sowicie nią obdzielić było można.
Lancelot (Władysław) Awellin, urodzony 1521 roku w ziemi neapolitańskiej, już w wieku dziecięcym odznaczał się pobożnością. Jeszcze nie umiał wymawiać, a już czynił znak Krzyża świętego na czole i piersiach, jak go pobożna matka nauczyła. Ledwie mógł powtarzać za matką święte słowa, a już odmawiał Różaniec codziennie na cześć Najświętszej Panny, którą miłował jako Matkę i Orędowniczkę swoją.
Doszedłszy lat młodocianych, zwracał powszechną uwagę nadzwyczajną urodą, wysmukłym wzrostem, delikatnymi rysami twarzy, oczyma pełnemi wyrazu i ognia, wdziękiem postawy. Lancelot nienawidził pochlebstwa, a chucie cielesne poskramiał umartwieniem, gorliwą modlitwą i częstem przystępowaniem do Sakramentów świętych.
Przysposobiony należycie w naukach, otrzymał święcenia niższe. Okazywał niesłychaną gorliwość w ratowaniu dusz, zajmując się młodzieżą zaniedbaną. Rychło rano gromadził dzieci koło siebie, objaśniał im artykuły wiary, uczył zasad bogobojnego życia, prowadził do kościoła, a po Mszy wysyłał pracy. Wieczorem znów uczył i odmawiał z niemi Litanię do Matki Boskiej. W Niedzielę prawił kazanie, prowadził ich wśród modlitw i pobożnych pieni do rozmaitych kościołów. Nawet starsi brali udział w tych pobożnych zebraniach. Szatanowi nie podobało się to szerzenie chwały Bożej. Za jego sprawą ludzie źli zaczęli na niego miotać najszkaradniejsze potwarze.
Za poradą matki poświęcił się w Neapolu dalszym studyom prawa kanonicznego i teologii; otrzymał stopień doktora i wyświęcony został na księdza. Wielokrotnie kuszono się przyprawić go o utratę czystości, ale z tych pokus wyszedł zwycięsko. Ustawicznem jego staraniem było pełnić jak najsumienniej obowiązki stanu, znosić mężnie trudy i przykrości. Za podszeptem złego ducha obudziło się w nim pragnienie zaszczytów, wziętości i wygód, do czego właściwą drogą wydał mu się urząd rzecznika przy sądzie duchownym. Broniąc gorliwie przyjaciela, wypowiedział jakieś kłamstwo. Wieczorem rozczytując się w Piśmie św., napotkał w księdze Mądrości słowa następujące: Usta, które kłamią, zabijają duszę. Słowa te przeniknęły serce jego do głębi; wylękły zawołał: Cóż uczyniłem, nieszczęsny! Aby się przypodobać przyjacielowi, utraciłem łaskę Boską! Uczyniłem to bez nagrody, czegoż się nie dopuszczę dla zysku? Jakże niebezpieczne przyjaźnie światowe! Przez całą noc opłakiwał grzech popełniony, i pobiegł rano rychło do spowiednika, błagając o odpuszczenie. Złożył natychmiast urząd i udał się na pokutę.
Arcybiskup powierzył mu zarząd klasztoru żeńskiego, który z powodu zaniedbania reguły był dla wielu kamieniem obrazy. Lancelot usunął powody zgorszenia naprawił porządek domowy i upiększył własnym kosztem kościół. Gorliwość jego była atoli daremną wobec uporu kilku niepoprawnych. Opierano się jego rozporządzeniom, zwano go tyranem bez serca i knuto spisek na jego życie. Namówiono nawet dwu zbójców, którzy na niego zaczaili się w kościele, rozcięli mu policzek i przetrącili nos. Sponiewierany, schronił się do poblizkiego klasztoru Teatynów, którzy go wyleczyli tak, że ledwo było widać blizny. W klasztorze tym spodobał mu się święty spokój, cisza i woń cnót ewangelicznych, prosił więc o przyjęcie do zakonu.
W trzy lata po złożeniu ślubów zakonnych, przyczem otrzymał imię Andrzeja, zamianowała go zwierzchność klasztorna magistrem nowicyuszów. W tem urzędowaniu okazał głęboką znajomość ludzi i budującą pobożność. Ustawicznie był czynnym i wiernym zasadzie, iż trzy rzeczy najwięcej się Bogu nie podobają: oziębłość, roztargnienie duszy i lenistwo ciała. Co dzień poświęcił sześć godzin modlitwie i rozpamiętywaniu. W konfesyonale, który zawsze był oblężony przez penitentów, mających do niego szczególne zaufanie, przesiadywał po całych dniach, od rana do późnego wieczora, pracując nad zbawieniem dusz. Do chorych i konających gotów był iść każdej chwili, nie czyniąc różnicy między żebrakiem a bogaczem. Ruptura sprawiała mu wiele trudności i bólu w chodzeniu; pomimo to nie odstraszała go odległość i największa, gdy chodziło o ratunek dusz i chwałę Boską, to też kilka razy zmuszono go do przyjęcia urzędu przełożonego. Bóg taką go obdarzył oględnością a zarazem mądrością, że pod jego zarządem zakon na nowo zakwitnął i rozkrzewił się po całych Włoszech.
Święty Karol Boromeusz wysoko go cenił. Darował mu na założenie klasztoru obszerny gmach w Medyolanie i wypłacał mu na utrzymanie braci klasztornej 25 dukatów miesięcznie. Andrzej odwdzięczył się Kardynałowi za tę wspaniałomyślną szczodrobliwość największą gotowością do posług i taką bezinteresownością, że ilekroć inni dobrodzieje zaopatrzyli klasztor w chwilowe potrzeby, on św. Arcybiskupowi ofiarowane pieniądze z wdzięcznością zwracał, mówiąc: „Na teraz nie potrzebujemy wsparcia, troska o przyszłość nie obchodzi mnie, lecz Boga i Pana naszego.“
Przy niestrudzonej pracy nie był wolnym od utrapień duszy. Osobliwie dręczył go brak zaufania do siebie i powątpiewanie o skuteczności pracy. Zdawało mu się, że wszystkie zachody i starania bezowocne, gdyż Bóg nie zechce wysłuchać modłów takiego grzesznika. Pomimo tych udręczeń nie wyszło słowo skargi z ust jego, a gdy się kto nad nim litował, odpowiadał: Cierpieć muszą wszyscy; ta tylko różnica, że jeden jest cierpliwym, i o to tylko chodzi, czy chce być ukrzyżowanym po prawej, czy po lewej stronie Chrystusa.
Bóg udzielił mu daru przenikania serc ludzkich i przepowiadania przyszłości. Gdy strudzony pracą i pochylony wiekiem dnia pewnego rozpoczynał Mszę św., padł w objęcia ministranta. Trzy razy powtórzył słowa: „Przystępuję do ołtarza Pańskiego“, ale dalszych słów już wypowiedzieć nie zdołał. Zaniesiony do celi, przyjął Sakramenta święte i zasnął wieczorem dnia 10 listopada, w roku życia 88. Papież Klemens XI kazał go w roku 1712 zapisać w rejestrze Świętych Pańskich.
Święty Andrzej tak się przeraził lekkomyślnie wyrzeczonem kłamstwem, że złożył zaszczytny i donośny urząd. Nie tłómaczył się, że to uczynił dla przyjaciela, lecz natychmiast odciął sobie drogę do ponowienia grzechu, który w jego oczach był tak wstrętnym. Czemu kłamstwo jest tak szpetnem?
Duch święty zowie kłamstwo rzeczą haniebną: Zelżywość bardzo zła w człowiecze, kłamstwo. Dlaczego? Bo kłamstwo pochodzi od największego nieprzyjaciela Pana Boga, od szatana. Do Żydów powiedział Pan Jezus: Wy z ojca dyabła jesteście, ojca kłamstwa. Kłamstwo należy do natury czarta, wszystko, co mówi i czyni, jest kłamstwem. Doktorowie święci kłamców zowią z tego powodu dziećmi czartowskiemi. Jak istotą szatana jest kłamstwo, tak istotą Pana Boga prawda, więc kłamstwo sprzeciwia się najbardziej naturze Boskiej.
Dar mowy na to nam dany, by prawdę mówić, stać się Bogu podobnym. A nie tylko Bóg brzydzi się kłamstwem, o czem szeroko mówi Pismo, lecz i ludzie. Człowiek z natury swojej pragnie prawdy, więc nie może chcieć, by go ktokolwiek okłamywał. Kłamcą brzydzą się wszyscy, bo on okazuje podłe, nikczemne serce. Nawet poganie brzydzili się kłamcą. Cesarz rzymski, Marek Aurelian, kłamcę zwał bezecnikiem. Mędrzec Arystoteles przyrównuje kłamstwo do jadu żmijowego, powiada, że od kłamcy trzeba uciekać jak od węża. Rzymianie kłamcy wypalali na czole znamię żelazem. Cóż mają sądzić o kłamstwie chrześcijanie, z których każdy wyrzekł się na chrzcie ojca kłamstwa, szatana!
Duch święty kłamcy przepowiada rozmaite nieszczęścia i kary. Kłamca traci dobre imię, traci wiarę u ludzi — kto mu zawierzy? Przerażający jest przykład o owym Ananiaszu i żonie jego Safirze, którzy dla małego na oko kłamstwa śmiercią przez Piotra świętego zostali skarani.
Nie wolno kłamać, choćby się nie wiem co dobrego stać miało, bo każde kłamstwo jest grzechem, choć nie zawsze grzechem śmiertelnym. Jest kłamstwo dla żartu, jest kłamstwo dla przysłużenia się komu, wreszcie kłamstwo złośliwe. — Gdyby ludzie nie kłamali, nie byłoby potrzeba zarzekań się, przysięgania. Niestety, kłamstwo się bardzo szerzy. Osobliwie u prostego ludu wiele jest skłonności do przeinaczania, zmyślania, kłamania. Rodzice powinni dziatki swe od najpierwszej młodości oduczać kłamstwa, a nawet surowo za nie karać.
Boże, któryś serce świętego Andrzeja, Wyznawcy Twojego, przez trudny ślub codziennego w cnotach postępu, przedziwnie do Siebie prowadził, spraw łaskawie, prosimy, za jego zasługami i pośrednictwem, abyśmy podobnej-że łaski stając się uczestnikami, spełniali zawsze co jest doskonalszem, a tem samem do szczytu chwały Twojej szczęśliwie doprowadzeni zostali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go listopada w Neapolu w Kampanii uroczystość św. Andrzeja z Awellinu z zakonu Teatynów, odznaczonego tak osobistą świętobliwością, jak płomiennym zapałem o zbawienie współbliźnich. Klemens XI policzył go dla wielu cudów w poczet Świętych. — Pamiątka św. Tryfona i Respicyusza, Męczenników, oraz św. Nymfy, Dziewicy. — W obwodzie Agde męczeństwo św. Tyberyusza, Modesta i Florencyi, co za Dyoklecyana wiele mąk ponieśli. — W Antyochii pamiątka św. Demetryusza, Biskupa, św. Aniana i św. Eustozyusza z 20 towarzyszami. — W Rawennie uroczystość św. Probusa, Biskupa, obdarzonego od Boga darem czynienia cudów. — W Orleanie pamiątka św. Monitora, Biskupa-Wyznawcy. — W Anglii uroczystość świętego Justa, Biskupa, który wysłany na wyspę tę przez św. Grzegorza, Papieża razem z św. Augustynem, Mellitusem i innymi w celu głoszenia Ewangelii, zeszedł tamże z świata tego bogaty w zasługi. — W Melun we Francyi pamiątka św. Leona, Wyznawcy. — W Ikonium w Lykaonii pamiątka św. Tryfenny i Tryfozy, Niewiast, które naukami św. Pawła i przykładem św. Tekli poczyniły wielkie postępy w życiu chrześcijańskiem. — Na wyspie Paros uroczystość św. Teoktysty, Dziewicy.
Marcin święty, który tak wielkie w służbie wiary i oświaty położył zasługi, a którego imię w narodach katolickich tak wielce jest znanem, nadto którego pamięci poświęcono tyle kaplic i kościołów, a grób jego we Francyi przez 1200 lat zwiedzało tylu pielgrzymów, póki go nie zburzyli kalwiniści, urodził się około roku 316 na Węgrzech, wychowany zaś był we Włoszech. Rodzice jego żyli w pogaństwie, ojciec zaś jego był dowódcą cesarskiego legionu. W skutek zrządzenia łaski Bożej opuścił dziesięcioletni Marcin dom rodzicielski, aby się poświęcić Chrystusowi, być wychowanym przez chrześcijańskiego kapłana i za przykładem mnichów wieść żywot klasztorny. Ucieczka jednak nie ocaliła go przed prawem, które syna pułkownika zobowięzywało do służby wojskowej; zniewolił go do niej własny ojciec. Licząc zaledwie lat 15, został schwytany, spętany i zaciągnięty do jazdy, a dopiero po kilku wyprawach wojennych zwolniono go od dalszej służby.
Przywdziawszy wojenny rynsztunek, prowadził życie wstrzemięźliwe i surowe, jak mnich jaki, chociaż dopiero był nieochrzconym zwolennikiem wiary Chrystusowej. W czasie tego długiego i przykrego nowicyatu ujrzał w mieście Amiens podczas srogiej zimy żebraka w łachmanach, drżącego od zimna. Rozdawszy poprzednio szczupły swój żołd pomiędzy ubogich, dał mu połowę swego płaszcza żołnierskiego. Następnej nocy ukazał mu się w całym majestacie Pan Jezus, otoczony chórem Aniołów, okryty ową połową płaszcza i rzekł: „Marcin spragniony Mej nauki przyodział Mnie.“ Marcin przyjął tedy Chrzest święty, a zwolniony po dwóch latach od służby wojskowej, udał się do świętego Hilarego, słynnego Biskupa w Poitiers. Hilary przyjął dzielnego wojownika, jak rodzonego syna, mimo pokornego jego oporu udzielił mu niższych święceń, a ceniąc wysoko jego przywiązanie do rodziców, kazał mu wrócić do nich i pozyskać ich dla wiary Chrystusowej. W podróży napadli go rozbójnicy i chcieli pozbawić życia, ale podziwiając jego nieulękłość, skrępowali, zawiedli do swej jaskini i straż przy nim postawili. Rozbójnika, który go pilnował, tak umiał wzruszyć opisem poświęcenia i łagodności Jezusowej, że ten mu ułatwił ucieczkę i został mnichem. W Węgrzech nawrócił Marcin matkę i kilku krewnych, ale prośby i namowy jego niezdołały przełamać uporu ojca. Natomiast wiele prześladowań znosić musiał od zwolenników sekty Aryusza, którzy go rózgami osmagali i wygnali z Węgier.
Marcin chciał wrócić do Hilarego. Ponieważ jednak ten przez kacerskiego cesarza skazany został na wygnanie, zamieszkał nasz Święty na niejaki czas w jednym z klasztorów medyolańskich. Ale i tam nie zostawili go aryanie w pokoju i zmusili do ucieczki. Schronił się więc na bezludną wyspę Gallinaryę, leżącą naprzeciw Genui i żył tam jako pustelnik. Gdy święty Hilary w roku 360 wrócił tryumfalnie do Poitiers, pośpieszył Marcin do niego i pospołu z nim założył klasztor Ligüge, uchodzący za pierwszy zakład tego rodzaju we Francyi. Stanął tedy u celu swych życzeń, o którym marzył od lat młodych, gdyż został zakonnikiem. Sława cnót jego i cudów, jakie czynił, zgromadziła koło niego rzeszę uczniów, z których jeden, imieniem Sulpicyusz, tak o nim pisze: „Dusza i serce Marcina zawsze wzdychały do Nieba; nie było chwili, w którejby nie działał dla Boga, a modlitwy nigdy nie przerywał, choćby jak najwięcej zajęty. Oblicze jego jaśniało nadziemską radością, tak że zdawał nam się istotą nadprzyrodzoną. Nikt w nim nigdy nie dostrzegł namiętnych uniesień, smutku, gniewu lub niecierpliwości. Kto go widział, ten odgadywał, że chodząc tu po ziemi, przebywa już duchem w krainie pokoju i wiekuistego szczęścia.“ Po śmierci Grzegorza, Biskupa dyecezyi Tours, obrał lud Marcina swym Arcypasterzem. Skoro oświadczył, że wyboru nie przyjmuje, wydobyto go z klasztoru pod pozorem, że konający chce się przed nim wyspowiadać i z tryumfem i okrzykiem radości zaprowadzono go do siedziby Biskupiej w Tours.
Będąc Biskupem, pozostał takim, jakim był jako zakonnik, tj. pokornym, skromnym i żarliwym wielbicielem Zbawiciela. Nasamprzód przedsięwziął olbrzymią walkę przeciw niedobitkom pogaństwa we Francyi. Otoczony zakonnikami, obiegał dyecezyę, niszczył świątynie pogańskie, kruszył bałwany, głosił Ewangelię i czynił różne cuda. Krajowcy bronili wprawdzie ołtarzy mieczem i dzidą i nieraz groziło niebezpieczeństwo życiu jego, ale Święty przełamywał ich upór nieulękłością i ufnością w Bogu, który go nigdy nie opuścił.
Musiał on nieraz walczyć ze złymi duchami, które przybierały postać bożków pozbawionych ołtarzy i rzucały się na świętobliwego Biskupa pod postacią Jowisza, Merkura, Wenery lub Minerwy wśród bezecnych klątew i szalonych okrzyków, ale w Imię Chrystusa rozpędzał te strachy i wytkniętą drogą szedł dalej. Liczne działał cuda przy chorych, martwych i opętanych, a serca zjednywał sobie dostojnością swego urzędu i uprzejmością w postępowaniu.
W cesarstwie zachodniem zaszły tymczasem wielkie zmiany. Legiony brytańskie obwołały cesarzem swego naczelnego wodza Maksyma, który wyruszył do Gallii, zabił cesarza Gracyana i osiadł w Trewirze.
Wielu Biskupów biło pokłony przed przywłaszczycielem i nie wstydzili się pohańbić godności kapłańskiej podłem pochlebstwem. Dobro jednak podwładnych dyecezyan zmusiło Marcina udać się do Trewiru i prosić o ułaskawienie stronników Gracyana. Mimo to nie ubliżył w niczem swej apostolskiej godności, zaprotestował przeciw mieszaniu się władzy świeckiej w sprawy duchowne, jako też przeciw skazaniu na śmierć hiszpańskiego kacerza Pryscylliana. Zasadą bowiem św. Marcina było: „Bóg nie chce przymusowych wielbicieli; cóż bowiem znaczy wyznanie wiary wymuszone gwałtem? Boga nie należy okłamywać, lecz czcić Go w prostocie ducha, służyć Mu szczerze i uczciwie wielbić. Biada takim czasom, w których wiara w Boga opiera się na władzy ziemskiej i sile oręża; gdzie Imię Chrystusa jest tylko płaszczykiem pozoru, a Kościół swym wrogom grozi więzieniem i wygnaniem, i to Kościół, który sam liczy między swymi wyznawcami tylu wygnańców i więźniów!“
Skoro burza ucichła, Marcin doznał wiele przykrości od takich Biskupów i kapłanów, którzy pod wpływem zbytków rzymskich zupełnie zniewieścieli i szczególne upodobanie znajdowali w pięknych zaprzęgach, strojach i okazałych mieszkaniach. Serce jego tęskniło do zacisza klasztornego. Założył przeto pod miastem Tours klasztor, który przez 1400 lat głosił sławę jego imienia. Marmoutier tworzyło wtedy smutną i bezludną pustynię nad rzeką Ligerą (Loire). Marcin zamieszkał tedy szałas, wystawiony na stromej skale, a niezadługo zgromadziło się koło niego 80 mnichów, którzy zaludnili jaskinie przyległe i przyodziewali się w zwierzęce skóry. Starsi z nich zajmowali się modlitwą i rozpamiętywaniem, młodsi przepisywaniem ksiąg. Zakupno i sprzedaż była wzbronioną, jadano tylko raz około wieczora i przestrzegano ścisłe ubóstwo. Pomiędzy zakonnikami było sporo szlachty i ludzi wykształconych, którzy później dostąpili godności Biskupiej.
W nieustannej pracy doszedł Marcin 80-go roku życia i czekał na chwilę oswobodzenia duszy z więzów ciała. Jakoż rzeczywiście naraz zupełnie z sił opadł, a uczniowie jego otoczyli z płaczem łoże ukochanego ojca i prosili Boga o przedłużenie życia jego. Marcin złożył tedy ręce, przychylając się do ich życzenia i rzekł: „Panie, jeżeli się jeszcze na coś przydam, niechże się jeszcze przewlecze żywot mój. W ręce Twe oddaję życie i śmierć moją. Niech się stanie wola Twoja święta!“ Ale już nadszedł kres życia jego; leżąc tedy kilka dni w gorączce, nieustannie miał oczy i dłonie zwrócone ku Niebu. Gdy go zaś wzywano, aby zajął wygodniejsze miejsce, odpowiedział: „Mili bracia, pozwólcie mi spoglądać w Niebo, bowiem dusza opuszczająca ciało, winna mieć na oku szlak, którym ma się puścić w drogę.“ Niezadługo też wydał ostatnie tchnienie, a dwa tysiące mnichów i niezliczona moc ludu odprowadziła go do grobu.
Święty Marcin nie odwiedzał gimnazyów, ani uniwersytetów, a jednak nauka jego była miłą i powabną, bo żył i na wskroś przejęty był wiarą. Przemawiał w porównaniach i obrazach, gdyż wszystko, na co patrzał i co słyszał, pojmował w świetle prawdy Bożej i sercem wznosił się ku Bogu.
Widząc razu pewnego świeżo ostrzyżoną owcę, rzekł do mnichów: „Otóż widzicie owieczkę, która spełniła przykazanie Ewangelii świętej. Miała ona dwie sukienki, z których jedną podarowała temu, co nie miał żadnej. Tak i wy czyńcie!“ Gdy w czasie zawieruchy widział w polu pastuszka, który drżał od zimna i miał tylko kawałeczek skóry zwierzęcej na ciele, westchnął wzruszony: „Otóż widzicie Adama, wygnanego z raju i pasącego wieprze w lichym przyodziewku. Wyzujmy z siebie starego Adama i przyodziejmy nowego, abyśmy w ciemnościach piekielnych nie cierpieli wiecznie pomiędzy przeklętymi.“
Innym razem przechodził przez łąkę, której jedna część była spasioną, druga zrytą, trzecia zaś licznymi kwiatami zarosłą. Przystanąwszy, w te się odezwał słowa: „Korzystajmy z nauki, jaką nam daje ta łąka. Spasiona bowiem część nasuwa nam obraz małżeństwa: widzimy tam świeżą zieloność, ale nieurozmaiconą kwiatami. Zryta ziemia przypomina nam szpetność życia wszetecznego, a reszta łąki stawia nam przed oczy chwałę i zasługę dziewictwa.“
Pewnego razu pojawił się przed nim szatan, łając go następującemi słowy: „Zuchwale sobie poczynasz, rozgrzeszając tych, którzy ciężkimi grzechami utracili łaskę Chrztu świętego; kto bowiem raz upadł, temu Pan Bóg odmówi miłosierdzia.“ Marcin odpowiedział: „Nieszczęsny kusicielu! Jeśli przestaniesz dręczyć ludzi pokusą, i teraz, gdy nadchodzi pora sądu, żałować będziesz swego odstępstwa od Boga, wtedy nie wątpij, że w zaufaniu w miłosierdzie Boże i tobie nawet udzielę rozgrzeszenia.“
Boże, który widzisz, że nie naszą mocą istniejemy, spraw miłościwie, abyśmy za wstawieniem się świętego Marcina, Wyznawcy Twojego i Biskupa, przeciw wszelkiemu złemu ubezpieczeni byli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 11-go listopada w Tours we Francyi uroczystość św. Marcina, Biskupa i Wyznawcy, którego życie jaśniało w blasku takich cudów, że stał się godnym wskrzesić trzech umarłych. — W Cotyeum we Frygii chwalebna śmierć męczeńska św. Żołnierza Mennasa, z Egiptu. Opuścił on służbę wojskową, aby służyć Królowi niebieskiemu jako pustelnik ze szczególnym zapałem. Gdy jednak usłyszał o prześladowaniu chrześcijan za Dyoklecyana, wystąpił publicznie i przyznał się do chrześcijaństwa, poczem wydano go okrutnym męczarniom, aż wreszcie ucięto mu głowę, kiedy w modlitwie czynił dzięki Bogu. Po śmierci stało się za jego przyczyną wiele cudów. — W Rawennie cierpienia św. Walentyna, Felicyana i Wiktoryna, którzy za Dyoklecyana uzyskali koronę męczeńską. — W Mezopotamii chlubny zgon św. Atenodora, co za tegoż samego Dyoklecyana, a prezesa Eleuzyusza pochodniami i innymi przyrządami torturowymi dręczony, skazany został na ścięcie, ale wreszcie w modlitwie ducha oddał, gdyż kat mający mu zadać cios śmiertelny sam padł nieżywy i nikt inny krwawego dzieła tego dokonać nie chciał. — W Lyonie uroczystość św. Weranusa, Biskupa, czcigodnego dla gorliwości swej w wierze i cnót nadzwyczajnych. — W klasztorze Grotta ferrata pod Tivoli świętego Bartłomieja, Opata, towarzysza św. Nilusa, którego też żywot napisał. — W prowincyi Samium w Abruzzach pamiątka św. Mennasa, Pustelnika, o którego cnotach i cudach pisze św. Grzegorz, Papież.
Szczera pobożność i głęboka nauka były orężem, którym św. Marcin, Toskańczyk rodem, zyskał nieśmiertelną sławę w wielkim boju za chwałę Bożą i Kościół katolicki. Młodym jeszcze będąc kapłanem, używał takiego szacunku w Rzymie i u Teodora, Papieża, że ten go wyprawił jako posła do Konstantynopola, ażeby oświadczył się przeciw kacerstwu Monotelotów, którzy błędną głosili naukę, że Chrystus ma tylko jedną wolę, tj. Boską, a tem samem przeczyli, że stał się człowiekiem. Już kilku Biskupów i Arcybiskupów przyjęło ten dogmat, a dwóch cesarzów, Herakliusz i Konstans II nadużywało swej władzy, aby bronić tego kłamstwa.
Marcin, obrany Papieżem w lipcu roku 649, zwołał natychmiast Sobór w Rzymie, na którym wraz z 105 Biskupami ten kacerski dogmat jawnie potępił, a uporczywych jego obrońców i herszta ich, Patryarchę Konstantynopolskiego, Pawła, ekskomunikował. Cesarz Konstantyn II posłał Olympiusza jako namiestnika do Rzymu i kazał mu unieważnić uchwały Soboru. Ten dworak usiłował nasamprzód powaśnić z sobą zebranych uczestników Soboru, a gdy mu się to nie udało, pojmać samego Papieża. Lud jednakowoż stanął po stronie Ojca świętego i nie dopuścił ohydnego bezprawia. Wpadł tedy Olympiusz na szatański pomysł; postanowił bowiem przyjąć z rąk Marcina w następne święto w kościele Matki Boskiej Komunię świętą, i polecił swemu giermkowi, aby przebił mieczem namiestnika Bożego w chwili, gdy mu podawać będzie Komunię. Tymczasem stał się cud; giermek zaniewidział i z podanej sposobności nie skorzystał. Przerażony niespodzianym cudem Olympiusz, zwierzył się Papieżowi z zamierzonej i niedokonanej zbrodni, zeznał, że wina za nią spada na cesarza i pojednał się z Marcinem.
Nie uląkł się jednak Papież cesarza, sprawował wiernie urząd, okazał się prawdziwym ojcem wiernych i obracał wszystkie dochody na wykupywanie chrześcijan z niewoli Saracenów w Sycylii, Azyi, Afryce, albo na ulżenie ich smutnej doli. Sława cnót jego rozbrzmiewała po całym świecie katolickim. Tym większym gniewem ku niemu pałał Konstans II i dworzanie jego, przemyślając nad tem, jakby zgładzić namiestnika Bożego. Spotwarzono Marcina, że jest skalany zbrodnią stanu, że sprzysiągł się z Olympiuszem na życie cesarza, że posyłał Saracenom broń i pieniądze, aby czynili najazdy na ziemie cesarskie.
Konstans II wyprawił do Włoch Kalliopasa z oddziałem wojska z poleceniem, aby Papieża pojmał i odstawił do Konstantynopola. — Przewidujący blizką burzę Marcin, przyjął z przynależną czcią Kalliopasa. Łoże swe kazał jednak przenieść do Bazyliki Loretańskiej, aby korzystać z poręczonego ustawą krajową prawa bezpieczeństwa osobistego. (Nie było bowiem wolno imać choćby największego złoczyńcy, który się schronił do kościoła, póki pozostawał w obrębie murów świątyni). Mimo to w następnej nocy wtargnął Kalliopas przemocą do kościoła i odczytał rozkaz cesarski, opiewający, że wybór Marcina jest nieważnym i że należy mianować innego Papieża. Duchowieństwo obecne zaprotestowało przeciw gwałtowi i chciało bronić Marcina. Ale on oświadczył, że nie godzi się przelać zań ani kropli krwi, wzbronił oporu i pozwolił się okuć w kajdany. Zaprowadzono go natychmiast na pokład okrętu, pozwalając zabrać kilku ze służby i odzież, jaką miał na sobie.
Kapitan okrętu otrzymał rozkaz, aby przewlekał przejazd, źle Papieża karmił i starał się przełamać jego opór dokuczliwościami, złem obchodzeniem i tym sposobem skłonił do większej powolności. Przejazd trwał półtora roku; nigdzie nie było wolno Marcinowi wysieść na ląd, a wąska i pełna zaduchu kajuta była jego mieszkaniem. Odwiedzało go wprawdzie tedy owedy duchowieństwo i świeccy i przynosili mu poddostatkiem żywności, ale tę zjadała załoga okrętowa, wyszydzając pobożnych dawców i chorego Papieża. Gdy wylądowali w Konstantynopolu, porzucono na brzegu biednego starca na igraszkę i poniewierkę rozbestwionemu motłochowi, w który wmówiono, że Marcin jest zbrodniarzem stanu, skazanym na śmierć. Potem wrzucono go do ciemnicy, gdzie przeleżał dni dziewięćdziesiąt i trzy. Sam w jednym z swych listów tak o tem pisał: „Nie dają mi ani ciepłej, ani zimnej wody do mycia; drżę z zimna i osłabłem do szczętu; nadto krwawa biegunka nie daje mi spokoju i nie mogę ustać na nogach, a każdy pokarm jest mi wstrętnym. Spodziewam się, że Bóg wszechmocny mnie wkrótce od tych mąk oswobodzi. Oby tylko raczył w mych prześladowcach wzbudzić żal serdeczny!“
Ażeby swe okrucieństwo upozorować blichtrem sprawiedliwości, ustanowił cesarz trybunał, złożony z samych dworaków. Ponieważ Papież nie mógł się utrzymać na nogach, chwyciło go pod ramiona dwoje żołdaków, ażeby stojąc (tego bowiem zażądał przewodniczący trybunału), wysłuchał aktu oskarżenia, składającego się z powyżej wymienionych zarzutów. Ojciec święty bronił się tak jasno i dobitnie, że świadkowie zamilkli, ale mimo to śmierć jego była już naprzód zawyrokowaną.
Rozpoczęło się tedy straszne i ohydne widowisko. Zdjęto bowiem z namiestnika Chrystusowego pallium, stułę, odzież aż do koszuli, którą podarto w drobne kawałki. Potem objęto szyję jego obręczą żelazną, okuto nogi w ciężkie kajdany i zawleczono przez ulice miasta do więzienia; przed skazańcem zaś kroczył kat z mieczem. Znęcanie się takie nad biednym i bezbronnym starcem obudziło w pospólstwie współczucie i oburzenie, przeto władze rządowe czuły się spowodowane do odłożenia kary śmierci na później. Z ust Męczennika słychać tylko było słowa: „Dzięki i chwała Bogu w Trójcy jedynemu.“
W więzieniu porzucili go siepacze na ławie spętanego, nagiego wystawionego na srogie zimno bez posłania, bez pożywienia, póki dozorca cokolwiek nie ulżył i nie złagodził jego położenia. Jeszcze dwanaście tygodni musiał przebyć w zamknięciu, poczem kazał go cesarz wygnać do Chersonesu taurydzkiego, dokąd odstawiano największych zbrodniarzy. Tam dokonał Święty życia pełnego udręczeń dnia 16 września. Przy grobie jego odzyskało zdrowie bardzo wielu chorych, a po śmierci cesarza przeniesiono jego zwłoki do Konstantynopola, następnie zaś do Rzymu.
Konstans II srożył się przeciw katolikom i splamił się krwią własnego brata, który był dyakonem, w chwili, w której tenże udzielał mu Komunii świętej. Dręczony wyrzutami sumienia, widział ustawicznie zabitego w sutannie kapłańskiej, podającego mu kielich pełen krwi i mówiącego: „Pij-że, bracie!“ Wyjechał z Konstantynopola, a przeprawiwszy się do Rzymu, złupił wieczne miasto, dopuścił się w Sycylii niesłychanych zdzierstw i bezprawi, a szalał dopóty, póki go w łaźni sługa nie zamordował.
Jednym z dowodów Boskości katolickiego Kościoła jest jego swoboda.
Swoboda ta jest potrzebną i niezbędną. Jezus Chrystus bowiem, dzierżący wszelką władzę na ziemi i w Niebie, ustanowił w dobroci i mądrości Swojej Kościół powszechny dla wszystkich ludzi, jako powszechną instytucyę zbawienia i powołał do niego wszystkie narody, aby jedną wiarą, jedną nadzieją, i jedną miłością wielbiły Boga. Któż może być rozumniejszy od Pana Jezusa, by mógł zmienić lub poprawić naukę Jezusa? Lecz nie tylko nikt nie ma tyle rozumu, ale co najważniejsza, nie ma tego upoważnienia, krom tych, do których rzeczono, że mają klucze Królestwa niebieskiego i cokolwiek zwiążą na ziemi, będzie związane i w Niebie, a cokolwiek rozwiążą na ziemi, będzie rozwiązane i w Niebie. Ich to jest rzeczą zarządzać, ustanawiać i czuwać nad tem wszystkiem, co się odnosi do wiary, do nabożeństwa i bronić tego nie orężem, ale mieczem słowa Bożego, bronić cierpieniem, ofiarą, a nawet życiem swojem. Jest to zadaniem i obowiązkiem naszego Kościoła, który jako dom, założony na skale opiera się wszelkim burzom i nawałnościom. — który jako wojsko uszykowane ma za wodza najwyższą głowę na ziemi i najwyższego, niewidzialnego i niepokalanego hetmana w Niebie, Jezusa Chrystusa, niewidzialną głowę Kościoła powszechnego, do którego wszyscy mogą i mają przystąpić i trwać w nim, jeśli zbawienie wieczne nie jest im obojętne.
Przeto i książęta świeccy otaczają swą potężną i życzliwą opieką wiernych, ich berłu poddanych, dopomagając im w ten sposób — swobodnie, bezpiecznie zapewnić sobie szczęście doczesne, a co ważniejsza, wieczne.
Ale i wierni, zgodni z wiarą i nauką Kościoła, ochotnie i odważnie spełniają przepisy Kościoła. Przestrzegają oni Święta, unikając w nich ciężkich prac, posyłają dzieci na naukę do swych kościołów, słuchają swej władzy duchownej, pielęgnują uczucie religijne w dzieciach, w stadłach małżeńskich i w szkole, mając cześć dla władzy świeckiej, starają się legalnymi, dozwolonymi, spokojnymi sposobami o dobro duchowne, własne i Kościoła, pamiętając na słowa Chrystusa: „Kto Mnie wyzna przed ludźmi, tego i Ja wyznam przed Ojcem Moim, który jest w Niebiesiech, a kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego i Ja zaprę się przed Ojcem Moim, który jest w Niebiesiech.“[14]
Tak postępować mamy, jako lud Boży i owce pastwiska Jego.
Boże, który nas doroczną uroczystością św. Marcina, Męczennika Twojego i Papieża rozweselasz, spraw miłościwie, abyśmy, obchodząc pamiątkę jego przejścia do Nieba, jegoż pośrednictwem się cieszyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 12-go listopada uroczystość świętego Marcina, Papieża i Męczennika. Ponieważ na Synodzie w Rzymie potępił herezyą Sergiusza, Pawła i Pyrrusa, kazał go heretycki cesarz Konstans pochwycić podstępnie i przywieść do Konstantynopola; stamtąd wygnano go na półwysep krymski, gdzie po wielu dokuczliwościach poniesionych za wiarę uległ im wreszcie i po śmierci wsławionym został przez Boga wielu cudami. Święte ciało jego przeniesiono później do Rzymu i złożono w kościele św. Sylwestra i Marcina. — W Małej Azyi pamiątka św. Aureliusza i Publiusza, Biskupów i Męczenników. — W obwodzie Sens pamiątka św. Paterna, Męczennika. — W Gent w Belgii uroczystość św. Liwina, Biskupa i Męczennika. — W Polsce męczeństwo św. Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna, Pustelników. — W Witebsku śmierć męczeńska św. Jozafata z Płocka, Arcybiskupa z zakonu Bazylianów; został przez schizmatyków z nienawiści katolickiej jedności i prawdy okrutnie zamordowany i przez Papieża Piusa IX policzony między św. Męczenników. — W Awinionie uroczystość św. Rufusa, pierwszego Biskupa tegoż miasta. — W Kolonii złożenie zwłok św. Kuniberta, Arcybiskupa. — W Tarragonie w Aragonii uroczystość św. Emiliana, Kapłana, czczonego wielce dla niezliczonych dzieł cudotwórczych. Pamiętny żywot jego spisał św. Braulion, Biskup Saragossy. — W Konstantynopolu pamiątka św. Nilusa, Opata, co złożył urząd prefekta miejskiego i wstąpił do klasztoru; odznaczył się za Teodozyusza II świętością i uczonością. — Również w Konstantynopolu uroczystość św. Teodora Studity, który stanowczą walką swą przeciw obrazoburcom pozyskał sobie sławne w całym Kościele katolickim imię. — W Alkali w Hiszpanii pamiątka św. Didaka, Wyznawcy z zakonu Franciszkanów, odznaczonego szczególną pokorą; — Sykstus V ogłosił go Świętym i przełożył uroczystość jego na dzień następny.
Cóż może być piękniejszego niż młodzian cnotliwy? Lubo cnota jego nie przeszła jeszcze próby ognia, walk i doświadczeń, mimo to rozkwit łaski Bożej w młodocianej duszy, gorejące płomienie miłości ku Stwórcy, dziewicza tęsknota do niebieskiego Oblubieńca czyni na każdego wrażenie miłe i podniosłe. Wzorem i ideałem takiego młodzieńca jest św. Stanisław, urodzony w roku 1550 i pochodzący ze znakomitego i wsławionego rodu Kostków. Pobożna matka, imieniem Małgorzata, wychowała go w zasadach pobożności i miłości Jezusa i Matki Jego Najświętszej, a ziarno jej nauki nie padło na opoczystą rolę. Młody Stanisław miał tak delikatne i drażliwe uczucie moralności, że każde lekkomyślne i nieprzyzwoite słowo, jak się to często zdarzało między przebywającymi w zamku gośćmi, nieraz go o zemdlenie przyprawiało. W podobnym wypadku przerywał dalszą gawędę ojciec jego, mówiąc: „Uciszcie się, gdyż mój Staś popadnie w taki zachwyt, że go będziemy musieli podnosić z podłogi.“ W roku 1564 oddano go wraz ze starszym bratem Pawłem do konwiktu Jezuitów w Wiedniu, ale w następnym roku z powodu braku miejsca umieszczono go na stancyi w prywatnym domu protestanckim.
Smutne dni nastały dla niego. Cały czas poświęcał nauce i modlitwie, a jedyną jego rozrywkę stanowiło zwiedzanie kościoła Jezuitów. Ile razy szedł do szkoły, wstępował do świątyni, by oddać hołd Sakramentowi świętemu. Nawet zatrudnienia jego tchnęły modlitwą, gdyż w każdem wypracowaniu piśmiennem umieścił coś zmierzającego do chwały Boskiej i uczczenia Dziewicy świętej, którą gorąco miłował.
Brat jego Paweł był paniczem dumnym, miłośnikiem zbytku, rozrywek i towarzystwa. Gorszyła go więc skromność i pokora brata, jego ustawiczne modły, posty, każdotygodniowe spowiedzie i przystępowanie do Komunii świętej. Nieomal codziennie czynił mu o to gorzkie wyrzuty, drwił z niego, szydził, a nie rzadko bił go aż do krwi i kopał. Nie wiele lepiej obchodził się z nim ochmistrz jego, który uważał za swój obowiązek wyleczyć go z marzycielstwa i wychować na modnego i światowego panicza. Wygadując ciągle na niego, przymawiając mu dotkliwie, rzekł: „Ojciec twój na to cię tu przysłał, abyś się nauczył dobrego tonu i uprzejmości w obejściu, a nie na to, żebyś ze spuszczonemi oczyma chodził jak pobożniś jaki.“
Wszystkie te przymówki i dokuczliwości znosił cierpliwie świętobliwy chłopczyk, odpowiadając tylko łagodnie: „Urodziłem się nie dla świata, lecz dla wieczności. Dlatego żyję i żyć będę tak, jak się Bogu podoba.“ W każdym innym względzie, gdzie tylko nie doznawał gwałtu sumienia, okazywał jak największe posłuszeństwo i wzorową potulność; dał się nawet nakłonić do brania lekcyi tańca.
W roku 1566 wyczerpały się jego siły wskutek postów, biczowań, nocnego czuwania i poniewierek brata i zapadł w śmiertelną chorobę. Ze łzami począł błagać o Sakramenta święte, ale protestancki gospodarz, ochmistrz i brat jego Paweł zatykali uszy na jego prośbę. Opuszczony od ludzi udał się pod opiekę świętej Barbary, patronki umierających. Pojawiła mu się Święta w towarzystwie dwóch Aniołów, którzy mu dali Komunię świętą. Lubo ochmistrz zjawiska nie widział, uważał jednak, że Stanisław ukląkł na łożu i szeptał z cicha słowa sakramentalne: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł do przybytku serca mego“ itd. Potem ukazała mu się Matka Boska z Dzieciątkiem Jezus na ramieniu i pocieszała go, że jeszcze nie umrze, ale że winien wstąpić do Towarzystwa Jezusowego.
Stanisław przybył szczęśliwie do Dillingen do błogosławionego Piotra Kanizyusza, który go najprzód przyjął na próbę za służącego, a potem z dwoma młodymi Jezuitami odesłał do Rzymu i polecił ich generałowi zakonnemu, świętemu Franciszkowi Borgiaszowi. Ten przyjął Stanisława do nowicyatu dnia 28 października roku 1567. Wkrótce potem nadszedł list od ojca Kostki, pełen wyrzutów i najohydniejszych zelżywości.
Zalawszy się łzami, odpowiedział: „Kochany ojcze, byłbym niepocieszonym, gdybym na gniew i wyrzuty twoje przez to zasłużył, żem popełnił coś zdrożnego; ale tego, com uczynił, nie mogę uważać za zdrożność i pohańbienie imienia twego. Już od dawna jedynem staraniem mojem było służyć Bogu i wziąć na siebie krzyż Chrystusowy. Znalazłem w tem tyle rozkoszy, iż nie podobna mi uwierzyć, iżbyś, miłując dzieci swoje, pozbawić mnie chciał tego, czegobym nie oddał za wszystkie skarby świata.“
Pozostał przeto w nowicyacie, czuł się szczęśliwym i żył jak Anioł. Pokora jego, posłuszeństwo, pobożność, miłość Maryi i Pana Jezusa, skrupulatna jego sumienność i przebijające się w obliczu wesołe zadowolenie, jednało mu powszechne uwielbienie. Serce jego taką gorzało miłością Boga, że często chłodził pierś zimnymi okładami.
Pewnego dnia rzekł do towarzyszów: „Spodziewam się za łaską Bożą obchodzić w Niebie najbliższe święto Wniebowzięcia Matki Boskiej“ i w dziecięcej prostocie napisał list do Przeczystej Dziewicy z prośbą o śmierć szczęśliwą. Dnia 10 sierpnia przeszła go mała zimnica, którą lekarze sobie lekceważyli. Dnia 14 sierpnia przyjął Sakramenta święte i wraz z otaczającymi jego łoże towarzyszami odmawiał modlitwy za konających, póki słowa na ustach jego nie zamarły. Dnia 15 sierpnia 1568 r. z brzaskiem dnia uleciała dusza jego ku Niebu, licząc przy zgonie zaledwie 18 lat życia. Papież Benedykt XIII zaliczył go wraz ze św. Alojzym w poczet Świętych. Dziwnem zrządzeniem Bożem umarł w tym samym dniu roku 1607 brat jego Paweł, który taką goryczą w Wiedniu życie jego zaprawił. I on opamiętawszy się, pragnął zostać Jezuitą i odprawiał przez lat blizko 20 chóry na cześć Matki Boskiej.
Zwróćmy uwagę na słowa świętego Stanisława, pisane do ojca: „Już od dawna staraniem mojem było służyć Bogu i wziąć na siebie krzyż Chrystusowy“ itd. Słowa te jasny nam dają pogląd na tę czystą, dziewiczą duszę jego, z której dolatuje nas woń bogomyślności.
Jakąż jest istota bogomyślności?
1 ) Jest nią silna i żywa radość, jaką zdobi i obdarza Bóg duszę przez łaskę uświęcającą. Za pomocą i przyczyną tej łaski przestrzega i wykonywa człowiek przykazania Boskie ochoczo i rączo, a nadto jeszcze pełni takie dobre uczynki, do których nie jest ściśle zobowiązany. Bogomyślność więc polega na tem, że obdarzony nią chrześcijanin szybko i chętnie czyni to, co tylko się może przyczynić do chwały Boga, gdy tymczasem chrześcijanin zwykłej miary, który nie dosięgnął jeszcze tego stopnia doskonałości, leniwo, ociężale i jakoby od niechcenia czyni to dla Boga, czego nie może zaniechać bez ściągnięcia na siebie grzechu i bez narażenia się na przestąpienie Jego świętych Przykazań. Jak niegdyś Pan Jezus wabił do Siebie dzieci, głaskał je, pieścił i Swe błogosławione dłonie kładł na ich głowach, tak czyni i po dziś dzień. Szczodrobliwość Jego zdobi dusze dziecięce darem bogomyślności. Niechaj matki nie zaniechają starannie pielęgnować i rozwijać w swych dziatkach daru bogomyślności, aby się z nich doczekać pociechy na ziemi, i szczęścia w Królestwie niebieskiem.
2) Jakże słodkiem jest życie bogomyślne! Człowiek zamiłowany w zmysłowych i ziemskich rozkoszach potrząsa z politowaniem głową, widząc bogomyślnego oddanego postom, modlitwie, samotności, wybaczającego urazy, hamującego gniew i żądze; nie mogąc zajrzeć w tajniki serca, nie pojmuje, jak bogomyślność to wszystko osładza i ułatwia. Święty Franciszek Salezy porównuje trafnie bogomyślnych z pszczółkami, które w tymianku znajdują sok obfity, ale drętki; ale przez ssanie zamieniają go na wonny i słodki miód. Bogobojny i pobożny chrześcijanin napotyka w życiu wiele przeciwności i goryczy, ale przyjmując je ochoczo i z poddaniem się woli Bożej, zamienia je na słodycz. Stawianym na stosie i wplatanym w koło Męczennikom wydawało się, że spoczywają na posłaniu z kwiatów i że zalatuje ich woń nadziemska; święci Młodzieńcy i Dziewice, krępując się dobrowolnie ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, chwalili Boga pobożnem pieniem i Psalmami.
Boże, który pomiędzy różnymi cudami mądrości Twojej, także i młodocianemu wiekowi udzielasz łaski dojrzałej świętobliwości, spraw łaskawie, prosimy, abyśmy za przykładem świętego Stanisława, z każdej chwili czasu zbawienia korzystając, do wiecznego spokoju wejść pośpieszyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem wraz z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 13-go listopada uroczystość świętego Dydaka, Wyznawcy z zakonu Franciszkanów; dzień wczorajszy był dniem zgonu jego. — W Rawennie męczeństwo św. Walentyna, Solutora i Wiktora, którzy cierpieli za Dyoklecyana. — W Aix we Francyi pamiątka św. Mitryusza, Męczennika. — W Cezarei w Palestynie męczeństwo św. Antonina, Zebina, Germana i św. Ennaty, Dziewicy. Ostatnią ubiczowano za Galeryusza Maksymiana i spalono potem na stosie; drudzy zostali wszyscy pościnani, ponieważ otwarcie zarzucali przezesowi Firmilianowi bałwochwalstwo, gdy uczynił ofiarę bogom. — W Afryce śmierć męczeńska św. Arkadyusza, Paschazyusza, Probusa i Eutychiana z Hiszpanii. Ponieważ w prześladowaniu wandalskiem za żadną cenę nie chcieli przejść na aryanizm, kazał ich aryański król Genzeryk ogłosić banitami, potem wygnać, a wreszcie oddać najokrutniejszym męczarniom, w których na różny sposób śmierć ponieśli. Wówczas odznaczył się stałością swą Paulinus, młodszy brat świętych Paschazyusza i Eutychiana. Ponieważ nic nie zdołało skłonić go do sprzeniewierzenia się wierze katolickiej, został okrutnie rózgami obity i skazany na jak najokrutniejszą niewolę. — W Rzymie uroczystość świętego Mikołaja, Papieża, który odznaczał się prawdziwie apostolską działalnością. — W Tours uroczystość św. Brycyusza, Biskupa, ucznia św. Marcina. — W Toledo pamiątka św. Eugeniusza, Biskupa. — W Auwernii uroczystość św. Kwinkcyana, Biskupa. — W Kremonie uroczystość św. Homobona, Wyznawcy, którego Papież Innocenty III dla rozlicznych cudów policzył w poczet Świętych.
Święta ta była rodzoną siostrą świętej Mechtyldy, Benedyktynki, której pamięć święcimy dnia 10 kwietnia. Była potomkiem wysokiego rodu i urodziła się w mieście Eisleben w Saksonii. Skoro doszła lat pięciu, pobożni rodzice oddali ją na wychowanie Benedyktynkom w Rodesdorfie, gdzie też później złożyła śluby zakonne. Uposażona nadzwyczajnemi zdolnościami i posłuszna woli Bożej jak Anioł, wyuczyła się łaciny, władała płynnie tym językiem ustnie i piśmiennie, czyniła niezmierne postępy w naukach i tak dokładnie była obeznaną z Pismem świętem, że najuczeńsi mężowie zasięgali jej rady. Najchętniej jednakże rozpamiętywała Mękę Pańską, wielbiła Jezusa utajonego w Sakramencie Ołtarza i Najświętszą Jego Matkę. Ile razy mówiła o Chrystusie i Najśw. Maryi Pannie, ogarniało słuchaczy jak największe wzruszenie.
Pan Bóg rychło już udzielił jej łaski zachwyceń i objawień, i rozkazał jej takowe spisywać. Odblask ten światła Boskiego obudził w niej taką pokorę i lekceważenie własnej osoby, że całkowicie oddała się postom, czuwaniom nocnym i modłom, któremi oczyszczała duszę swoją. Mawiała niejednokrotnie: „Uważam to za jeden z największych cudów, że ja, niegodna grzesznica, chodzę po tej ziemi.“ — Wszystkie siostry lubiły ją dla skromności, pokornej uprzejmości i ścisłego przestrzegania reguły klasztornej; nie dziw przeto, że wybrano ją ksienią, lubo dopiero liczyła lat trzydzieści. W następnym roku przeniosła się wraz z siostrą do klasztoru Helfde, w którym pozostawała aż do śmierci. Obowiązki przełożonej pełniła tak sumiennie i gorliwie, że jej klasztor mógł służyć za wzór domu Bożego, w którym mieszkali Aniołowie. Zakonnice wszystkie kochały ją jak matkę, gdyż dla wszystkich była troskliwą, szczerze przywiązaną służebnicą.
Ubogim dawała hojne jałmużny, chorych wspierała, strapionych pocieszała, a lud okoliczny miał do niej szczególne zaufanie. Gdy pewnego razu zima srożyć się poczęła, tak, że wiosną nie podobna było zabierać się do uprawy roli, pokrytej lodem i śniegiem, co w następstwie groziło głodem i niezmierną drożyzną, wysłano do Gertrudy deputacyę i błagano, aby się wstawiła do Boga. Pobożna ksieni padła tedy na kolana, prosiła Oblubieńca niebieskiego o miłosierdzie i skutkiem jej modłów śniegi i lody niebawem stopniały, a spulchniała ziemia stała się przydatną do uprawy. Innym razem ustawiczne ulewy przeszkadzały żniwom i zwiezieniu zboża. Strapieni rolnicy znów błagali Gertrudę o pomoc, a wskutek jej modłów rozjaśniło się Niebo, nastała najpiękniejsza pogoda, obfite zaś plony dostały się szczęśliwie do gumien i śpichlerzy. Lubo dozór nad licznem zgromadzeniem zakonnem, pieczołowitość o biednych i chorych poza murami klasztornymi, ustawiczne niedomagania i choroby wyczerpywały jej siły, dusza jej zawsze tęskniła za połączeniem się z Panem Jezusem i Jego Najświętszą Matką, której cześć uważała za najświętszy swój obowiązek względem Jezusa, Jej Syna a Zbawiciela naszego. Serdeczną tę miłość wynagrodził jej Pan Jezus i Najświętsza Panna częstemi objawieniami według słów Ewangelii świętej: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają.“[15]
Gertruda błagała ze łzami Matkę miłosierdzia, aby jej serce tak przyozdobiła cnotami, iżby Jezus w niem mógł zamieszkać. Najświętsza Panna schyliła się do niej i zaszczepiła w jej sercu różne kwiaty cnót ewangelicznych, jak np. różę miłości, lilię dziewiczej czystości, fiołek pokory, tulipan posłuszeństwa, dając tem samem dowód, jak pohopną jest do wysłuchania prośb tych, którzy Ją proszą o pomoc.
Brewiarz Benedyktynów mówi, że Pan Jezus na świętej Gertrudzie wycisnął znamiona Swych ran.
Lat czterdzieści trwały błogie czasy jej zarządu klasztornego. W czasie choroby otoczyły siostry zakonne ze łzami łoże ukochanej matki. Ukazał się jej Pan Jezus z Najświętszą Panną, z orszakiem Aniołów i Świętych Pańskich, celkę napełniła woń przedziwna, a niewymowna radość rozjaśniła oblicze konającej. Gdy kapłan czytał jej Mękę Pańską, przy słowach: „Schylił głowę i oddał Bogu ducha“, wydała ostatnie tchnienie dnia 15 listopada roku 1334. Tysiące ludzi zbiegło się na jej pogrzeb, a liczne cuda przy jej grobie były aż nadto wymownem świadectwem, jak miłą była Panu. Relikwie jej mają się znajdować w skarbcu domowym książąt Brunświcko-Lüneburskich.
Święta Gertruda mawiała: „Dobroć Boga w tem się najwięcej pokazuje, że niedoskonałych i podległych ułomnościom dopóty wspiera, póki ich za własną zgodą nie zawiedzie na drogę doskonałości. Obym zdołała, Zbawicielu mój, zjednać Ci wszystkich ludzi! Wtedybym chętnie aż do dnia Sądu ostatecznego chodziła po świecie i każdego, w którymby Ci się podobało zamieszkać, własnemi ramiony przed Tobą złożyła. Gdyby to było podobnem, podzieliłabym nawet swe serce na tyle części, ilu jest ludzi na świecie, bylebym w nich przez to wszczepiła skłonność i chęć do posłuszeństwa świętej Twej woli.
„Byłabym bez wyrzutów sumienia popełniła wszystkie grzechy, gdyby mnie Twa laska i miłosierdzie nie było od nich ustrzegło.“
Święta Gertruda obumarłszy dla świata, stała się tem samem godną być oblubienicą Boskiego Zbawiciela. Była ona jedną z tych w świętym ogniu miłości Bożej oczyszczonych dusz, które, usunąwszy wszystkie przeszkody ziemskie, już tu na ziemi doznają w całej zupełności łask i opieki Bożej. Gdyby ludzie chcieli i umieli się oderwać od znikomości tego świata, czuliby o wiele większy pociąg do Boga i spraw niebieskich. W tem też cała bieda, że zajmujemy się w tem życiu o wiele więcej sprawami doczesnemi, aniżeli Bogiem. Błogosławiony Tomasz a Kempis słusznie powiada: „Kto się nie zdoła oderwać od rzeczy ziemskich, ten nigdy nie wzniesie się duchem do rzeczy Boskich.“ Mało tylko jest takich, co prowadzą życie odosobnione, bo nie umieją się oderwać od świata i stworzeń jego. Ileż to podejmujemy starań i zachodów w rzeczach znikomych i mających małą wartość, a o duszę, wewnętrzną istotę swoją dbamy mało, albo wcale się nad nią nie zastanawiamy!
Boże, któryś w sercu świętej Gertrudy, Dziewicy, miły dla Siebie przybytek zgotował, daj nam za jej zasługami i wstawieniem się nasze serca miłościwie z wszelkich plam oczyścić, a wkońcu wspólnie z nią w Niebie się cieszyć. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 14-go listopada w Witebsku uroczystość świętego Jozafata, Męczennika, Arcybiskupa Płockiego, którego dzień zgonu wspomniano już 12 b. m. — W Heraklei w Tracyi męczeństwo św. Klementyna, Teodota i Filomena. — W Aleksandryi śmierć męczeńska św. Serapiona, którego siepacze dręczyli tak za cesarza Decyusza, że wszystkie stawy ciała jego powychodziły z łożysk, poczem strącili go z dachu domu jego. — W Troyes we Francyi pamiątka św. Weneranda za cesarza Aureliana. — Również we Francyi pamiątka św. Wenerandy, Dziewicy, której udziałem stała się korona męczeńska za cesarza Antonina i prezesa Asklepiadesa. — W Gangrei w Paflagonii uroczystość św. Hypatyusza, będącego właśnie w powrocie z wielkiego Soboru Nicejskiego, kiedy go heretycy nowacyanie napadli i ukamienowali. — W Algierze w Afryce pamiątka świętego Serapiona, Męczennika z zakonu Mercedaryuszów, przybitego dla spełniania obowiązków zakonnych i głoszenia Wiary św. do krzyża, gdzie mu członek po członku odcinano. — W Emezie męczeństwo licznych Niewiast świętych, dręczonych i pomordowanych w straszliwy sposób przez okrutnego dowódcę Arabów Mahdiego za wiarę chrześcijańską. — W Bolonii uroczystość św. Jukunda, Biskupa i Wyznawcy. — W Irlandyi uroczystość św. Wawrzyńca, Biskupa Dublinu.
W miesiącu maju roku 1106 stał nowozaślubiony Leopold austryacki ze swą piękną małżonką Agnieszką, w oknie nowego zamku na górze Leopoldowej pod Wiedniem i radził się jej, gdzieby należało wystawić klasztor, w którymby pobożni zakonnicy w swojem i narodu imieniu we dnie i w nocy psalmami wielbili i sławili Boga; natłok bowiem zatrudnień nie dozwalał im zająć się należycie tą sprawą. Wtem powstał wiatr, zerwał zasłonę z głowy Agnieszki i daleko ją uniósł. Nadaremnie starano się odnaleźć zasłonę, a gdy po dwudziestu trzech dniach Leopold polował w lesie nad Dunajem, zaszczekały nagle psy i stanęły przed krzakiem dzikiego bzu. Margrabia spiął konia i zbliżywszy się do zarośla, znalazł zasłonę na gałęzi. Uważając w tem znak woli wyższej, iż klasztor ma stanąć na niniejszem miejscu, położył w tym samym roku kamień węgielny do słynącego po dziś dzień konwentu Kloster-Neuburg.
Leopold był synem margrabiego Leopolda III, urodził się w Melk w roku 1073 i wychowany został przez świętobliwą matkę Idę, czcigodnego Biskupa passawskiego Altmanna i tamtejszych Benedyktynów, z którymi lubił we dnie i w nocy chodzić do chóru. We wspaniałem i rosłem jego ciele przemieszkiwała zacna dusza. Wyćwiczony w rycerskiem rzemiośle i naukach, jedno tylko miał życzenie, być jednym z pierwszych w pobożności, wstrzemięźliwości, pokorze i czystości. Lubił się rozczytywać w Piśmie świętem i trwać na modlitwie.
Po zaszłej w roku 1096 śmierci ojca, objął rządy Austryi, pragnąc nadewszystko popierać troskliwie doczesne i duchowe dobro poddanych. Za najpewniejszą drogę i najpewniejszy sposób dojścia do tego wysokiego celu uważał bojaźń Boga i wykonywanie praktyk i przepisów religii katolickiej. Nie szczędził kosztów i nakładów na wykształcenie uczonych i pobożnych księży, którzyby lud obeznawali z świętemi prawdami wiary, na budowanie nowych kościołów, restaurowanie starych i nadanie większej okazałości nabożeństwu.
Z jak największą ofiarnością dbał o pomnożenie klasztorów i rozumiał, jak wielkie mają znaczenie zgromadzenia zakonne. Był fundatorem klasztoru św. Krzyża, wystawił klasztor w Sattelbachu, rozszerzył konwent w Kloster-Neuburgu i zajmuje niepoślednie miejsce między dobroczyńcami fundacyi zakonnych w Seitenstetten, Herzogenburgu, świętego Floryana, świętego Piotra w Solnogrodzie, św. Mikołaja pod Passawą itd. Wszystkie te fundacye były rozsadnikami uczonych i gorliwych duchownych, którzy rozproszeni po kraju, starali się o rzeczywiste materyalne i duchowne dobro jego poddanych. Duchownym wszędzie i zawsze oddawał cześć powinną.
Sam ze swą małżonką dawał całemu krajowi jak najpiękniejszy przykład wzorowego pożycia rodzinnego. Każdej nocy wstawali oboje na wspólną modlitwę, każdego rana z największem nabożeństwem słuchali Mszy świętej, w każdej uroczystości brali udział. Dzieci ich były wzorami pobożności, posłuszeństwa, skromności i uprzejmości.
Wszyscy poddani, nikogo nie wyjmując, mieli każdej chwili przystęp do niego, mogli się przed nim użalić, przedłożyć swe życzenia i liczyć na jego pomoc. Był ojcem ubogich, pocieszycielem wdów i sierot, opiekunem chorych, których sam odwiedzał. Nawet zbrodniarzom, których karał z bezstronną sprawiedliwością, łagodził surowość kary o tyle, że się starał o ich szczerą poprawę. — Przez lat dwadzieścia panował pokój w jego kraju, poddani jego błogosławili rządy Leopolda i wszystko zapowiadało jak najszczęśliwszą przyszłość, gdy wtem chciwi łupu i zdobyczy Węgrzy najechali Austryę. Zmuszony do pochwycenia oręża, okazał się bohaterem i dowiódł, że nie tylko umie się modlić, ale i bić dzielnie i zwyciężać. Dwa razy zadał Węgrom dotkliwą klęskę.
Tymczasem umarł cesarz Henryk V. Książęta Rzeszy obrali Leopolda następcą, ale margrabia prosił ich na klęczkach, aby go zwolnili od dźwigania tego brzemienia.
Syt lat i chwały, umarł 15 listopada roku 1136. Papież Innocenty VIII zaliczył go w roku 1485 w poczet Świętych temi słowy: „Leopold rządził w Austryi lat czterdzieści w czasach, gdzie każdy mieszkaniec w Niemczech trapiony był ustawicznemi wojnami, mordami, pożogami i spustoszeniami. Margrabiego Leopolda rządy były łagodne, sprawiedliwe i błogie. W innych krajach lała się krew obficie; w jego dzierżawach natomiast panował święty spokój.“ Austrya czci w nim swego Patrona.
Św. Leopold szczególną oddawał cześć duchownym tak świeckim jak i zakonnym i ściśle tego przestrzegał, ażeby jego poddani w niczem im nie ubliżali i wszędzie należny szacunek okazywali. Idżmy przeto za przykładem św. Leopolda i pamiętajmy, iż duchowny zasługuje na szacunek z dwóch powodów.
1) Kapłan katolicki zastępuje niejako osobę samego Chrystusa Pana, wszechpotężnego władcy Nieba i ziemi, jest on Namiestnikiem Boga. Wszakże sam Pan Jezus mówi: „Wybrałem was. Posyłam was, jak Mnie posłał Ojciec Mój. Kto was słucha, słucha Mnie; kto wami gardzi, gardzi Mną.“ Do tych słów dodaje święty Paweł następujące objaśnienie: „Niechaj każdy w nas uważa sługi Boże i szafarzów tajemnic Bożych... Jesteśmy posłannikami Bożymi.“ Z tej nadprzyrodzonej godności kapłana wynika według księgi Sirach obowiązek: „Z całej swej duszy obawiać się powinieneś Pana i szanować kapłany Jego.“ W księdze piątej Mojżesza czytamy: „Kto z pychy się wzbrania słuchać rozkazu kapłana, który równocześnie służy Bogu twemu Panu, ten winien jest śmierci.“ Sam Pan Jezus okazywał najwyższą cześć kapłanom żydowskim, nawet Annaszowi i Kaifaszowi.
2) Winniśmy kapłanowi katolickiemu okazywać po Bogu najwyższą cześć już to dlatego samego, że ksiądz w Imieniu Boga piastuje najwyższy na ziemi urząd. Na kapłanów zlał Pan Jezus zaszczytny obowiązek temi słowy: „Opowiadajcie Ewangelię każdemu stworzeniu, nauczajcie wszelkie narody. Kto uwierzy i ochrzci się, zbawion będzie, kto nie uwierzy, potępion zostanie.“ Nie Aniołom, lecz katolickim duchownym przysługuje prawo rozgrzeszania temi słowy grzeszników i zbrodniarzy wykraczających przeciw majestatowi Boskiemu: „Odpuszczam Ci w Imię Boga grzechy twoje, wybaczam ci złe, któreś popełnił, zwalniam cię od zasłużonej kary ognia wiecznego, darzę cię łaską uświęcającą i prawem spadkobierstwa zasług Jezusa i Nieba!“ Zaiste, samemu Bogu tylko i szafarzowi tajemnic Jego przysługuje ta władza.
W imię zasług świętego Leopolda, sługi Twego, błagam Cię, Boże, ażebyś mnie utwierdzić raczył nie tylko w poszanowaniu Twych świętych Przykazań, ale abym nigdy nie spuścił z oka czci należnej Kościołowi przez Ciebie założonemu i szafarzom Twych świętych Tajemnic, którzy drogą tej krótkiej pielgrzymki ziemskiej mają mnie zawieść do żywota wiecznego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi Bóg po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go listopada uroczystość świętej Gertrudy, Dziewicy, której dzień zgonu przypada na 17 b. m. — Tegoż dnia męczeństwo św. Eugeniusza, ucznia św. Dyonizego Areopagity, co w obwodzie Paryża zyskał palmę męczeńską; relikwie jego przeniesiono później do Toledo. — W Noli w Kampanii uroczystość św. Feliksa, Biskupa i Męczennika, od 15-go roku życia odznaczonego już darem cudów i męczonego z 30 towarzyszami za starosty Marcyana. — W Edessie w Syryi pamiątka św. Guryasza i Samonasa, Męczenników z czasów cesarza Dyoklecyana i starosty Antonina. — Tamże męczeństwo świętego Abibusa, Dyakona, porozdzieranego i wrzuconego w ogień na rozkaz prezesa Lyzaniasza za cesarza Licyniusza. — W Afryce pamiątka św. Sekunda, Fidencyana i Waryka, Męczenników. — W Anglii uroczystość św. Machutusa, Biskupa, świecącego od pierwszej młodości wielu cudami. — W Weronie pamiątka świętego Luperyusza, Biskupa i Wyznawcy. — W Austryi uroczystość św. Leopolda, Margrabiego, policzonego przez Innocentego VIII w poczet Świętych.
Uczony ten zakonnik, któremu słusznie nadano przydomek „Wielkiego“, urodził się w Lawingen nad Dunajem i pochodził z rodu hrabiów Bollstät w Szwabii. Matka jego, wielka czcicielka Najświętszej Panny, oddała synaczka pod opiekę Królowej Niebios i wszczepiła w młode serce dziecięcia gorącą do Niej miłość. Cieszyło rodziców posłuszeństwo i zamiłowanie samotności, ale trapiła ich jego niepojętość, lubo szczerze się starał korzystać z nauk. Gdy doszedł lat młodzieńczych, nie wiedzieli rodzice, jaki stan mu obrać, a troskliwa o jego przyszłość matka w gorących modłach błagała Matkę Zbawiciela, aby jej wskazała drogę, którą ma iść na przyszłość młody Albert. Najświętsza Panna radziła oddać syna do świeżo założonego zakonu kaznodziejskiego, tj. Dominikanów, równocześnie jednak wysłali go rodzice na uniwersytet do Padwy. Słysząc tamże prawiącego kazania słynnego Dominikanina Jordana, słowa tego kaznodziei tak potężne na nim wywarły wrażenie, że wstąpił do zakonu i z rąk tego świętego Generała w roku 1221 przyjął habit zakonny. Po roku próby mianowano go w uznaniu wielkich zalet i głębokiej nauki profesorem. Obowiązki profesora pełnił z dobrym skutkiem przez kilka lat po szkołach klasztornych w Kolonii, Hildesheimie, Fryburgu, Ratysbonie i Strasburgu. Po śmierci świętego Jordana zniewolono go do zawiadywania całym zakonem przez dwa lata, a gdy czas ten upłynął, wrócił na katedrę profesorską i uczył w Kolonii, dokąd się zbiegała młodzież z najrozmaitszych krajów. Perłą między jego uczniami był św. Tomasz z Akwinu, którego też miłował jak rodzonego syna.
W roku 1245 nakazano mu udać się do Paryża, wysłużyć sobie stopień doktorski i miewać odczyty. Z pokorą dziecka usłuchał rozkazu. Stolica Francyi podziwiała naukę uczonego mnicha. Na odczyty jego chodziło tyle młodzieży, że najobszerniejsze sale były dla niej za ciasne, a Albert musiał miewać wykłady pod gołem Niebem. Zdawało się, jakoby był obeznany z wszystkiemi tajemnicami przyrody i Objawienia. Najzawilsze zagadki rozwijał i tłómaczył jasno i zrozumiale. Najuczeńsi mężowie nie wahali się zasięgnąć rady jego. Powszechny sąd wielbił w nim największego uczonego owych czasów, dziwo mądrości. Pomiędzy współczesnymi nikt mu nie dorównał w różnorodności, rozległości i gruntowności wiedzy. W dziedzinie nauk przyrodzonych dzieła jego dotyczące geografii, botaniki, zoologii i mineralogii odznaczają się taką gruntownością i ścisłą znajomością rzeczy, że największy naturalista nowoczesny i protestant Aleksander Humboldt mówi o nich z największem uznaniem i najszczerszą pochwałą. Rozgłośna jednak sława Alberta nie znalazła oddźwięku w sercu i duszy jego; pozostał zawsze pokornym zakonnikiem. W r. 1254 wybierano prowincyała Dominikańskiego dla Niemiec, a wybór padł na Alberta. Porzucił tedy szkolną katedrę w Kolonii, dokąd powołany został z Paryża i zwiedził pieszo wszystkie porozpraszane po Niemczech klasztory, żyjąc tylko z jałmużny. Ponieważ Dominikanie należeli do zakonów żebrzących, nie tylko sam żył w największem ubóstwie, ale przestrzegał go ściśle i w innych członkach zakonu. Gdy który z braci zakonnej umarł i znalazły się po nim pieniądze, kazał zwłoki zmarłego wyjąć z grobu i złożyć na miejscu niepoświęconem.
W czasie tym powstały spory, w których wziął gorący udział uniwersytet paryski, chcący odmówić Franciszkanom i Dominikanom prawa nauczania. Ówczesny Papież Aleksander IV powołał Alberta do Rzymu i zniewolił go w roku 1260 pod groźbą wyklęcia do przyjęcia godności Biskupa ratysbońskiego. Święty lękał się bardzo, że nie podoła obowiązkom wysokiego urzędu. Tem większą jednak była radość dyecezyan, którzy sposobili się przyjąć uroczyście nowego Arcypasterza. Gdy się Albert o tych przygotowaniach dowiedział, wybrał się nocą do Ratysbony i odprawił raniutko cichą Mszę świętą. Zaledwie się rozgłosiła wieść o jego przybyciu, lud i duchowieństwo z zapałem go powitało i w uroczystym pochodzie odprowadzono go do pałacu Biskupiego.
We dnie i w nocy zajmował się sprawami dyecezyalnemi, ale trawiła go tęsknota do cichej celi i samotnych studyów. Wolne godziny od zajęć przepędzał na zamku Thumstauff, o milę od Ratysbony odległym, gdzie napisał wyborne wyjaśnienie Ewangelii świętego Łukasza, jedno z najpiękniejszych swych dzieł. Dwa lata pełnił obowiązki urzędu Biskupiego. Na ostatku nie mógł już przenieść na sobie i napisał gorącą prośbę do Papieża Urbana IV, aby mu pozwolił wrócić do klasztoru. Papież przychylił się do życzenia. Albert pośpieszył, jak więzień wypuszczony na wolność, do swej celi w Kolonii. Nie długo wszakże cieszył się upragnionem wytchnieniem, z rozkazu bowiem Papieża musiał jeździć po Niemczech i w kazaniach zachęcać do podjęcia nowej wyprawy krzyżowej, a później wziąć udział w Soborze, który się odbył w Lugdunie. Gdy gotów już do podróży siedział wraz z bracią zakonną w refektarzu przy stole, naraz wybuchnął głośnym płaczem, mówiąc: „W tej chwili umarł brat nasz Tomasz z Akwinu.“ Jakoż tak było. Zajaśniawszy na wspomnianym Soborze świetną wymową i głęboką nauką, wrócił do Kolonii. Ostatnie lata życia strawił na rozmyślaniach i badaniach naukowych. Albert przewyższał wiedzą współczesnych tak dalece, że nie tylko go powszechnie podziwiano, ale podejrzywano nawet o czarnoksięstwo.
W roku 1280 siedział ośmdziesięcioletni Albert w Kolonii na katedrze profesorskiej wobec licznego grona słuchaczów i przemawiał do uczniów z ognistą wymową, gdy wtem opuściła go pamięć. Zamilkł, słuchacze osłupieli. Wkrótce odzyskawszy przytomność, przypominał sobie słowa, które wyrzekła do niego Najśw. Panna, gdy był młodym chłopcem, i wśród przygnębienia i szczerego żalu obecnych udał się do swej celi. Tam sposobił się na godzinę zgonu, pogrążony w rozpamiętywaniach i modłach, odwiedzał codziennie grób, który kazał kopać i odmawiał przy nim modlitwy za umarłych. Słusznie powiedział jeden z jego wielbicieli, że rozpamiętywanie śmierci jest najwyższą mądrością. Gdy go siły widocznie opuszczać zaczęły, przyjął Sakramenta święte i zgasł po kilku dniach, otoczony bracią zakonną dnia 15 listopada r. 1280. Pisma jego zawarte są w 21 wielkich tomach. Pisał także poezye na cześć Najśw. Maryi Panny.
Przytaczamy tu niektóre nauki z pism świętego Alberta. Jak za fałszywą monetę nic dobrego nie kupisz, tak fałszywemi cnotami nie posiędziesz Królestwa niebieskiego.
Kto prawdziwie cierpliwym, nie żali się przed nikim na poniesienie krzywdy, choć serce w skardze i użaleniu niekiedy ulgi doznaje.
Często bywa to zbytkiem, co nam się zda być potrzebą.
Ubezpieczeniem czystości jest święte weselenie się w Bogu. To bowiem odbiera wszystkim innym rzeczom wszelką wartość w oczach naszych. Kto skosztował rozkoszy ducha, temu obmierzną rozkosze ciała.
We wszystkiem przestrzegajmy miary, byleby nie w chwale Boga i wdzięczności ku Niemu, wielkim bowiem jest Pan i godzien nadewszystko chwały. (Ps. 57, 2[16]).
Nie pytajmy o to, co inni o nas myślą, lub mówią, czy nam schlebiają, czy nas lżą; myślmy tylko o tem, co się przyczynić może do spokojności naszej.
Kto jest szczerze miłosiernym, więcej się smuci grzechem tego, co go obraził, aniżeli wyrządzoną sobie krzywdą.
Prawdziwa bojaźń Boża skłania człowieka do unikania grzechów nie tylko śmiertelnych, ale i powszednich.
Człowiek może z własnej winy upaść, ale nie może z własnej woli się podźwignąć.
Fałszywa to pokuta, którą się poprawia z jednego grzechu, a o inny nie dba.
Szczęśliwy, kto słyszał choćby raz tylko przemawiającego w swojem sercu Pana.
Prawdziwy to mędrzec, który się stara poznać dobre i złe, pierwsze gorliwie pełni, a drugiem z całego serca się brzydzi. Mądrość powinna mieć na wodzy myśli nasze, aby się nie błąkały poza Bogiem; winna rządzić skłonnościami serca, aby nie odwróciło się od Boga; winna kierować zamiarami i przedsięwzięciami naszemi, aby były czyste i nieskalane. Nawet słowa, czyny i poruszenia nasze winny być posłuszne mądrości, aby wszystko się odbywało tak, jak się należy.
Boże, któryś sługę Swego Alberta dziwnie oświecił w sprawie zbawienia wiekuistego, zechciej i nas obdarzyć łaską, abyśmy prawdy Twe święte coraz dokładniej poznawali i coraz więcej życie swoje doczesne zastosowywali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go listopada w Afryce śmierć męczeńska św. Rufina, Marka i Waleryusza z towarzyszami. — Tegoż dnia męczeństwo św. Elpidyusza z towarzyszami. Pierwszy z nich, Elpidyusz, piastujący godność senatora, zaledwie wyznał odważnie przed Julianem Odstępcą swą wiarę w Chrystusa, a już pochwycony i przywiązany został razem z towarzyszami do dzikich koni, które ich wlokły po ziemi. Wreszcie ponieśli wszyscy śmierć bohaterską w płomieniach stosu. — W Lyonie uroczystość św. Eucheryusza, Biskupa i Wyznawcy, męża przedziwnej siły wiary i uczoności. Pomimo, iż pochodził z jednej z najzacniejszych rodzin patrycyuszowskich, oddał się życiu zakonnemu i służył długi czas w samotnej grocie Chrystusowi Panu w modlitwach i postach. Na rozkaz Anioła został później wyniesiony uroczyście na stolicę Biskupią tegoż miasta. — W Padwie pamiątka św. Fidencyusza, Biskupa. — W Kanterbury w Anglii uroczystość św. Edmunda, Arcybiskupa i Wyznawcy; dla obrony praw Kościoła został wygnany i zmarł świętobliwą śmiercią w Provins w Biskupstwie Sens. Innocenty IV policzył go w poczet Świętych. — Tegoż dnia złożenie zwłok św. Otmara, Opata.
Rodzice Grzegorza byli poganinami, i on przeto wychowanym został w pogaństwie. Mimo to serce jego od młodych lat nie lgnęło do rzeczy znikomych, lecz do cnoty i prawdy. Spragniony wiedzy udał się do Cezarei na naukę. Poznał wiadomości największych filozofów ówczesnych, ale te nie zaspokoiły głodu jego ducha. Wtem doszła go wieść o słynnym mędrcu chrześcijańskim Oryginesie, który otworzył w Cezarei szkołę, zwiedzaną przez wielu uczniów. Do jego przeto zakładu wstąpił i wkrótce został ulubieńcem swego mistrza. Słysząc Oryginesa mówiącego o Ewangelii i wierze chrześcijańskiej, tak się tą Boską nauką przejął, że dawszy się ochrzcić, postanowił tylko Bogu służyć.
Gdy Orygines w roku 235 zmuszony został do opuszczenia miasta, udał się Grzegorz do Aleksandryi, aby się dalej kształcić. Tutaj panowało między uczącą się młodzieżą jak największe rozpasanie obyczajów i najwyuzdańsza rozpusta. Grzegorz stronił od kolegów, obawiając się pokalania duszy. Samotność jego była towarzyszom solą w oku, a czystość jego żywota była im gorzkim wyrzutem: spiknęli się przeto na jego zgubę, ale młodzieniec uszedł zasadzki.
Po trzech latach pobytu w Aleksandryi złączył się znowu z Oryginesem w Cezarei. Bogaty w cnoty i wiadomości, pragnął wrócić w strony rodzinne; ale mieszkańcy Cezarei puścić go nie chcieli, chcąc korzystać z jego nauki. Tymczasem Grzegorz, któremu wstrętne były wszelkie pochwały i zaszczyty, wymknął się potajemnie i wrócił do miasta, z którego pochodził. Ziomkowie jego spodziewali się, że zabłyśnie między nimi swem światłem, ale zawiedli się. Grzegorz bowiem porzucił wszystko co posiadał, i schronił się w miejsce ustronne, aby żyć tylko dla Boga i zbawienia własnej duszy.
Żył podówczas w Amazei gorliwy i pobożny Arcybiskup Fedymus. Poznawszy wysokie zdolności i zalety Grzegorza, postanowił go wyświęcić na Biskupa, nie bacząc na zbyt młode jego lata. Zaledwie się Grzegorz dowiedział o jego zamiarze, uciekł i chronił się z jednej pustyni w drugę, aby udaremnić zamysły Fedyma, gdyż nie uważał się za godnego tak wysokiego dostojeństwa. Nie mogąc wpaść na trop jego, wzniósł się Fedym myślą do Boga, w duchu włożył na młodzieńca dłonie i wyświęcił go na biskupa Nowej Cezarei. Lubo oddalony o trzy dni drogi, dowiedział się Grzegorz o postąpieniu Arcybiskupa, opuścił swe zacisze i posłuszny woli wyższej, otrzymał rzeczywiste wyświęcenie. Przed namaszczeniem jednak prosił o czas do rozważania świętych Tajemnic wiary i przysposobienia się do święcenia. W czasie zaś odosobnienia ukazał mu się czcigodny starzec w kosztownym płaszczu Biskupim. Zdziwiony Grzegorz zapytał starca, kim jest i skąd przybywa, a zapytany odpowiedział, że jest wysłańcem Niebios i wskazał mu stojącą obok siebie niewiastę o niebiańskiem obliczu. Spojrzał tedy na Nią Grzegorz, ale olśniony Jej blaskiem musiał oczy spuścić. Z rozmowy zaś przybyszów wyrozumiał, że ma przed sobą świętego Jana Ewangelistę i Matkę Boską. Święty Jan z polecenia świętej Dziewicy wytłómaczył mu tajemnicę nauki Chrystusowej i kazał mu swe wyjaśnienie spisać. Skoro to się stało, święte postacie znikły.
W Nowej Cezarei panowało jeszcze w całej sile pogaństwo, a stało się, iż udający się tamże Grzegorz w celu objęcia stolicy Biskupiej, musiał się zatrzymać w drodze, zaskoczony nocą i straszną ulewą. Schronił się przeto do leżącej poza miastem świątyni pogańskiej, w której rozgościł się był szatan i złe duchy. Grzegorz wygnał go znakiem Krzyża świętego i przebył całą noc bezsennie na modlitwach. Gdy na drugi dzień rano kapłan pogański wszedł w progi świątyni, aby spełnić zwykłą ofiarę, szatan go przywitał temi słowy: „Nie możemy tu pozostać z powodu gościa, który tu całą noc strawił.“ Doścignąwszy go, groził ów kapłan, że poda na niego zażalenie do cesarza i rady państwa. Grzegorz odparł: „Prawdziwy Bóg dał mi moc wypędzania złych duchów.“ Na co rzekł kapłan: „Jeśli tak, to pokaż, co umiesz i przywołaj te duchy napowrót.“ Święty napisał na tabliczce słowa: „Szatanie, wracaj!“ i kazał tę tabliczkę położyć na ołtarzu. Kapłan wrócił na miejsce i rozmawiał wśród ofiary ze złym duchem. Zdumiony wrócił do Biskupa i błagał, aby mu dał poznać tego wszechpotężnego Boga. Grzegorz obeznał go z prawdami religii chrześcijańskiej, ale gdy mu prawić zaczął o wcieleniu Boga i widział, że ten dogmat nie może mu się pomieścić w głowie, oświadczył, że ten artykuł wiary przechodzi rozum ludzki i tylko cudami wszechmocności Bożej stwierdzonym być może. Na te słowa rzekł kapłan: „Jeśli tak jest, natenczas każ temu głazowi przenieść się na inne miejsce!“ Grzegorz rozkazał, a głaz wzniósł się i zaczął się poruszać. Na widok tego cudu nawrócił się kapłan i poszedł za Biskupem do miasta, gdzie jeszcze większe cuda stwierdziły posłannictwo świętego Biskupa.
Gdy Grzegorz stanął na rynku, pytali go towarzysze, gdzie myśli zamieszkać; nie miał bowiem ani pieniędzy, ani miejsca, gdzieby mógł skłonić głowę. „Nie troszczcie się — odpowiedział — Bóg jest domem naszym, w którym żyjemy, istniejemy i ruszamy się, a Niebo jest pokryciem obszernem. Zbudujecie z siebie samych dom Boży przez cnoty wasze. Budowy ziemskie nie przynoszą korzyści tym, którzy swe życie urządzili na zasadach cnoty. Domu potrzebują ci, co żyją źle, aby tenże pokrył hańbę i nieprawości ich.“
Ledwie też wypowiedział te słowa, przystąpiło do niego kilku mieszkańców, ofiarując mu przytułek u siebie, przeto Biskup zamieszkał u Muzona, jednego z najmajętniejszych mieszczan. Natychmiast rozpoczął pierwsze kazanie, a wieczorem już liczył mnóstwo nawróconych. Wyleczył wielu chorych, uwolnił opętanych od złego ducha i cudami swymi pomnożył liczbę chrześcijan do tego stopnia, że wkrótce trzeba było pomyśleć o wystawieniu kościoła. Wszyscy wierni oświadczyli się z chęcią jak najżywszego poparcia jego zamiaru; bogatsi ofiarowali hojne datki, ubożsi bezpłatną pracę. Nie było tylko stosownego miejsca, na któremby mógł stanąć przybytek Pański. Grzegorz wzniósłszy ręce ku Niebu, po krótkiej modlitwie kazał się przenieść jednej górze na inne miejsce. Góra posunęła się o kilka staj dalej, chrześcijanie wzięli się rączo do dzieła i niezadługo stanął kościół, który pozostał nietkniętym mimo trzęsienia ziem, jakie później zniszczyło całą Nową Cezareę.
Sława pobożności, sprawiedliwości i mądrości Grzegorza tak się rozgłosiła po kraju, że chrześcijanie i poganie poddawali pod jego sąd swe zatargi. Dwóch braci odziedziczyło jezioro, które każdy z nich chciał wyłącznie posiadać. Przedłożyli sprawę świętemu Biskupowi, prosząc go, aby ją rozstrzygnął. Gdy nie mógł zwaśnionych pogodzić i już się chcieli chwycić gwałtu, ukląkł nad brzegiem, modlił się całą noc, a jezioro nazajutrz wyschło. Spór ustał, więc bracia podzielili się gruntem, który niezadługo wydał obfity plon. — Zdziwieni tym cudem mieszkańcy, błagali go, aby zapobiegł dalszym wylewom rzeki Lykus, która występując zimą z brzegów, niszczyła ich domy, role i topiła w swych nurtach trzody. Święty zbliżył się do jej brzegu, zatknął w ziemi pastorał i rozkazał wodzie, aby tego kresu nie przekraczała. Pastorał zapuścił korzenie w ziemi, wyrósł na rozłożyste drzewo, a ilekroć fale rzeki sięgały pnia, cofały się, jakby zaklęte do koryta.
Bliższe miasto Komana prosiło Grzegorza o Biskupa. Grzegorz zjechał przeto na wybór. Rada miejska i lud domagali się jednak męża znakomitego rodem, znaczeniem i majątkiem; nasz Święty zaś radził baczyć więcej na pobożność i mądrość przyszłego zwierzchnika dyecezyi. Wtem odezwał się jeden z radców z przekąsem: „Jeśli nie chcesz szlachcica, to bierz węglarza Aleksandra, a zgodzimy się na niego.“ Powstał pusty śmiech, a Grzegorz zapytał z powagą, kto to taki ów Aleksander, o którym wspomniano. Wtem wystąpił człowiek, odziany grubą siermięgą, z umurzoną twarzą i dłońmi. Spojrzał na niego Biskup i odgadł, że ów węglarz nie jest żadnym prostaczkiem, lecz człowiekiem wykształconym i rozumnym. Ażeby uniknąć ponęt i zasadzek świata, i służyć Bogu w samotności, wybrał on zawód węglarza. Stanąwszy przed wyborcami, odpowiadał na zapytania Grzegorza tak roztropnie, że ludowi otworzyły się oczy i głośno się domagać począł, aby Aleksandra osadzono na Stolicy Biskupiej. Napróżno Aleksander wymawiał się od dostojeństwa. Wyświęcony na Biskupa, zajaśniał taką świętobliwością i gorliwością w wierze, że Pan Bóg uczynił go godnym śmierci męczeńskiej.
Z miłosierdzia Grzegorza, które nie znało granic, korzystali często niegodni i różni oszuści. Pewnego razu zaczaiło się na niego na publicznej drodze dwóch żydów. Jeden z nich ułożył się na ziemi, drugi zbliżył się do świętego Biskupa, żaląc się i biadając, że nie ma towarzysza za co pochować. Bez namysłu rzucił Grzegorz na zmarłego swój płaszcz Biskupi i oddalił się. Uradowany oszust zbliżył się do kolegi, a podjąwszy płaszcz, woła na niego: „Powstań.“ Gdy ten się nie ruszał, poczyna go szarpać, ale leżący na ziemi był rzeczywistym trupem.
Pod rządem Decyusza cesarza wybuchło srogie prześladowanie chrześcijan. Nakazano zawiadowcom wszystkich prowincyi albo chrześcijan tępić, albo zmusić ich do odstępstwa. Namiestnik Pontu, gdzie leżała Nowa Cezarea, był zawziętym wrogiem chrześcijan; nie dziw przeto, że na Biskupie i trzodzie jego pragnął wywrzeć całą swą srogość. Grzegorz radził wiernym ucieczkę, obawiając się, że może nie są dość utwierdzeni we wierze, aby w niej wytrwać, sam zaś z dyakonem schronił się do kniei. Zaledwie się z miasta wyniósł, zbirzy poczęli go szukać. Wiedzieli, że kryje się na wysokiej górze i kazali żołdactwu przetrząsnąć jej zarośla. Inni obsadzili dolinę, aby tamtędy nie szukał ocalenia. Święty Biskup widząc wspinających się pod górę żołnierzy i zamkniętą drogę do ucieczki, rzuca się wraz z dyakonem na kolana i poczyna się modlić. Żołnierze zbliżają się, ale nie widzą klęczących, lecz w ich miejscu dwa pnie. Schodzą przeto i opowiadają, że nikogo nie widzieli. Na nowo rozpoczęto więc poszukiwania, a wysłany na zwiady żołnierz spostrzegł Biskupa z dyakonem, lecz przekonany, że stał się oczywisty cud, padł Świętemu do nóg, przyjął wiarę Chrystusową i pozostał przy Grzegorzu.
Rozjątrzeni poganie, że nie mogli dostać w swe ręce Biskupa, poczęli się znęcać nad jego trzodą, a zarazem brać i wiązać chrześcijan na tortury. Ale wskutek gorących modłów Grzegorza wszyscy wiernie i statecznie wytrwali w wierze. Święty Biskup miał cudowne widzenie, które początkowo przyprawiło go o smutek. Wkrótce atoli rozjaśniło się oblicze jego, a gdy go pytano o przyczynę tak nagłej zmiany, rzekł: „Zacny młodzieniec Troas zniósł mężnie za Chrystusa męki i katusze, i wysłużył sobie koronę niebieską.“ I rzeczywiście stało się to, co Grzegorz w duchu widział i obecnym obwieścił. Ze śmiercią Decyusza ustało w roku 251 prześladowanie, święty Biskup wrócił do dyecezyi, usunął nadużycia, jakie się wkradły i pochował ze czcią ciała zamordowanych chrześcijan, mieszcząc je po kościołach i kaplicach. Gdy pewnego razu w dzień uroczystości jakiegoś bożka zbiegło się wielu pogan do Nowej Cezarei i nie mogąc się pomieścić, błagali Jowisza, ażeby im obmyślił dogodne miejsce, Grzegorz oświadczył im, że niezadługo będą mieli zanadto miejsca. Jakoż wybuchła niebawem straszna zaraza, która tysiące ofiar zabrała. Dopiero modły Biskupa położyły jej kres, wskutek czego wielu pogan, porzuciwszy bałwochwalstwo, nawróciło się. Wśród postów, kazań i modłów dożył sędziwego wieku i zapadłszy w chorobę, przeczuł blizki zgon. Gdy przed śmiercią zapytał, ilu jeszcze jest pogan w mieście i odpowiedziano mu, że siedmnastu, rzekł: „Bogu chwała, gdym obejmował Biskupstwo, naliczyłem tylu tylko wiernych.“ Żądał wyraźnie, aby go pochowano na wspólnym cmentarzu. Umarł zaś dnia 17 listopada roku 270.
Jakkolwiek święty Grzegorz był wielkim Cudotwórcą, zawsze był pokornym i lękliwym o swe zbawienie. Wiedział dobrze, że Bóg mu na to udzielił siły czynienia cudów, aby burzył królestwo szatana, a szerzył chwałę Boską. Kto dziwił się jego cudom i chwalił go za to, zasmucał go i zawstydzał. Jak dalekim był od uważania swej osoby za świętą, widać stąd, jak mocno się obawiał Sądu Bożego. „Boga się lękajcie i sądu Jego“, wołał zawsze na wiernych. Wiedział dobrze, że Judasz Apostoł nie osięgnął zbawienia, mimo, że szatanów wypędzał z opętanych. Miał to niewzruszone przekonanie, że świętobliwość nie polega na działaniu cudów, lecz na pokorze, bojaźni Bożej, stronieniu od świata, pogardzie dóbr ziemskich, miłości Boga i bliźniego. Dlatego prawił często swym owieczkom: „Najwyższem dobrem jest trzymać się Boga, żyć z Nim, unikać grzechu. Lękajcie się Boga, zachowujcie przykazania Jego; wierzcie, że staniecie kiedyś przed sądem Jego i że każdy z was odbierze zasłużoną nagrodę lub karę.“ Czytając przeto cuda zdziałane przez Świętych Pańskich, sławmy wszechmoc Boga, w którego Imieniu ci wybrańcy cuda czynili, ale zarazem zapatrujmy się na ich cnotliwe życie, ich dobre czyny i bierzmy je sobie za wzór. Jest niezawodnie w Niebie wielka ilość Świętych, którzy nie zasłynęli cudami, lecz byli przykładem pokory, bogobojności, ubóstwa ducha, czystości serca, zamiłowania samotności i miłości Boga. O takie cnoty się starajmy, a będziemy świętobliwymi i zbawionymi bez cudów. O to się też starał św. Grzegorz, a cuda swe tak mało cenił, że pragnął przy śmierci, aby pamięć jego zupełnie zginęła na ziemi, a natomiast imię jego zapisanem zostało w księdze niebieskiej.
Spraw, prosimy, wszechmogący Boże, aby czcigodna uroczystość świętego Grzegorza, Wyznawcy Twojego i Biskupa, dała nam w pobożności wzrostu nabierać i wkońcu zbawienia wiecznego dostąpić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go listopada w Nowej Cezarei w Poncie uroczystość św. Grzegorza, Biskupa, wielce uczonego i świętobliwego męża, co dla licznych cudów spełnionych na chwałę Kościoła otrzymał nazwę „cudotwórcy.“ — W Palestynie męczeństwo św. Alfeusza i Zacheusza, ściętych po wielu męczarniach w pierwszym roku prześladowania Dyoklecyańskiego. — W Kordowie śmierć męczeńska św. Acyklusa i Wiktoryi, Rodzeństwa, co w tem samem prześladowaniu poniosło na rozkaz prezesa Dyona najokrutniejsze męczarnie i za to otrzymało od Boga palmę zwycięstwa. — W Aleksandryi uroczystość św. Dyonizego, Biskupa, męża o rzadkiej uczoności, który często wyznał wiarę swą przed sędzią i nieraz ponosił za nią różnorakie męki i utrapienia, aż wreszcie sędziwy w leciech i bogaty w zasługi zasnął spokojnie za czasów cesarzy Waleryana i Galliena. — W Orleanie uroczystość świętego Aniana, Biskupa; jak cenną w oczach Pańskich była śmierć jego, dowodzą rozliczne cuda. — W Anglii pamiątka św. Hugona, Biskupa, wyniesionego z klasztoru Kartuzów na stolicę Biskupią Lincolnu i zmarłego po wielu cudach świętobliwą śmiercią. W Tours pamiątka św. Grzegorza, Biskupa. — We Florencyi uroczystość św. Eugeniusza, Dyakona św. Zenobiusza, Biskupa tegoż miasta. — W Niemczech pamiątka świętej Gertrudy, Dziewicy z zakonu Benedyktynek, odznaczonej szczególnym darem objawień; uroczystość jej obchodzą 15-go listopada.
Na Wołyniu, który niegdyś należał do Polski, jest miasto Włodzimierz. Tam urodził się w roku 1580 św. Jozafat Kuncewicz, z rodziców rusińskiego pochodzenia. Pierwotnie było mu imię Jan. Już za młodu zadziwiał wszystkich niezmierną pobożnością. Ilekroć matka szła do cerkwi, dobrowolnie się wybierał z nią i z pobożną ciekawością przypatrywał się poumieszczanym na ołtarzach obrazom. Mając lat pięć, prosił matki, aby mu wytłómaczyła znaczenie ukrzyżowanego Chrystusa. Gdy mu opowiedziała straszne męki i okrutną śmierć Zbawiciela, chłopię z natężoną uwagą słuchało, a skoro opowiadanie skończyła, rzęsiste łzy potoczyły się z oczu jego.
Do pacierza garnął się często i ochoczo i z wielką uwagą go odmawiał. Zamiast czas marnować na czczych rozrywkach i próżnowaniu, malował sobie obrazy Świętych i składał przed niemi drobne rączęta do modlitwy.Aby zaś nie doznać w niej roztargnienia i przeszkody, szukał w domu najskrytszych zakątków. Gdy kościół był zamknięty, stawał u progu lub klęcząc, mówił pacierz.
Ponieważ ojciec Jana był człowiekiem niezamożnym, oddał go w naukę do kupca w Wilnie. Nie długo młodzieniec u niego zabawił, gdyż nie miał najmniejszej chęci do tego zawodu; natomiast zgłosił się do zakonu księży Bazylianów w Wilnie. Odtąd zaczął kupować dusze dla Nieba i tyle ich Bogu pozyskał, że nieprzyjaciele nazwali go duszołowcą.
Wstępujący do zakonu zwykli imię chrzestne zamieniać na inne zakonne, przez co dają poznać, że biorą rozbrat z światem. Jan przybrał imię Jozafata i pod tem imieniem jest znany światu katolickiemu.
Jako zakonnik wiódł żywot ostry i pełen umartwień. W modlitwie był tak gorliwym, że zrywał się w nocy z łóżka, a w zimie boso po śniegu chodził do drzwi kościelnych, aby się modlić. Resztę wolnego od zajęć czasu albo trawił przy książce, albo też pełnił posługi klasztorne. W klasztorze przysposobił się na dzielnego szermierza za wiarę i Kościół, i wkrótce tak się rozpowszechniła sława cnót jego, że wyniesiono go na godność przełożonego klasztoru księży Bazylianów. Oprócz wspomnianych wyżej cnót nie godzi się przepomnieć jego wielkiego miłosierdzia dla biednych. Co tylko miał, oddawał biedakom. Gdy go raz jakaś wdowa prosiła, aby się nad nią zmiłował i ochronił ją od prześladowań chciwego człowieka, nie będąc przy groszu, kazał jej wrócić po kilku godzinach, i począł się żarliwie modlić. Niezadługo, gdy wracał z kościoła, spotyka go jakiś młodzieniec i wręcza mu kiesę z pieniędzmi, w której było 600 dukatów. Całą tę kwotę, nie przeliczywszy jej, oddał biednej wdowie. Gdy nie miał niczego przy sobie, a zachodziła potrzeba wspierania biednych, wypraszał dla nich pomoc u innych.
W roku 1623 pojechał do Witebska, aby tam w Katedrze odprawić nabożeństwo. Nie uląkł się niebezpieczeństwa, lubo wiele mu odradzano aby nie narażał się niepotrzebnie na wybuch nienawiści ludności Witebska. Ale pomny na to, że dobry pasterz kładzie życie za owce swoje, lekceważył przestrogi i legł ofiarą swej gorliwości. Podburzony motłoch bowiem rzucił się na niego i okrutnie go zamordował. Konając, prosił Boga, aby przebaczył zabójcom, którzy w zaślepieniu nienawiści nie wiedzą, co czynią. Nawet nad martwem ciałem świętego Męczennika pastwili się okrutnie bezecni mordercy. Włóczyli je bowiem po bruku i wrzucili skrwawione i strasznie pokaleczone w rzekę Dźwinę. Nad miejscem, gdzie jego ciało leżało, ukazał się słup ognisty. Po pięciu dniach dopiero wydobyli pobożni ludzie święte Zwłoki z rzeki i przenieśli je do Połocka, gdzie wszyscy opłakiwali jego stratę. Z Połocka przewieziono później jego zwłoki do miasta Białej.
W r. 1643 Papież Urban VIII zaliczył go do rzędu Błogosławionych. Skoro otworzono grób jego, przekonano się, że ciało jego wcale nie ulegało zepsuciu, a świętość jego liczne stwierdziły cuda. Niewidomi bowiem wzrok, chorzy zdrowie odzyskiwali. Jeszcze w roku 1743 oglądał ksiądz Floryan Jaroszewicz zwłoki jego wcale nienadpsute i woń z siebie wydające.
Papież Pius IX ogłosił Jozafata Świętym, ale gdzie się zwłoki jego podziały, nikomu nie wiadomo. Jozafat jest Patronem Polaków i Rusinów.
Ponieważ żywot świętego Jozafata Kuncewicza nader był ostry i pełen umartwień, zatem przytaczamy w miejsce nauki moralnej krótką rozprawę o tejże cnocie.
Cóż to bowiem jest umartwienie?
Jest to śmierć zadana miłości własnej — śmierć odejmująca życiu miękkość, oddzielającą duszę od zmysłów, rozłączająca ją od przyjemności ciała, dająca jej życie duchowne. Jest to ofiara miłości; — dusza jest tu kapłanem, ciało ofiarą, serce ołtarzem, umartwienie nożem, miłość ogniem. Umartwienie jest to męczeństwo bez kata, nie tak okrutne jak bywa za wiarę, lecz dłuższe, przykrzejsze i więcej dobrowolne. Cóż to nadal jest umartwienie? Umartwienie jest dokonaniem Ofiary Chrystusowej, dopełniające tego, czego niedostaje Męce Jego, — według słów świętego Pawła: „I wypełniam to, czego nie dostawa utrapieniom Chrystusowym, w ciele mojem za ciało Jego, które jest Kościół.“ (Kolos. 1, 24). Umartwienie czyni ciała nasze członkami Jezusa Chrystusa, ożywia nas Boskim duchem Jego, czyni nas uczestnikami męki Jego, skarbi nam łaski i wynosi nas na stopień chwały Jego. Ach! czemuż tak mało się umartwiamy? bo nie kochamy Chrystusa; bo nie jesteśmy jednymi z członkami Jego: bo nie ożywiamy się duchem Jego, bo prowadzimy życie zmysłowe i cielesne, bo mamy w nienawiści krzyż, bo jesteśmy niewolnikami ciała swego, bo szukamy przyjemności jego, a nie smakujemy w rozkoszach ducha; jesteśmy ludźmi zwierzęcymi, ziemskimi i nieprzyjaznymi Bogu. Spraw przeto miłościwy Boże, iżbyśmy umarli śmiercią sprawiedliwych, aby potem módz żyć życiem sprawiedliwych; niech będziemy ofiarą miłości, aby potem umrzeć śmiercią miłości.
Wszechmogący, wieczny Boże, który przyozdobiwszy błogosławionego Jozafata palmą męczeńską, nowego do Ciebie przyczyńcę Kościołowi katolickiemu udzieliłeś: spraw, prosimy Cię, niech przez zasługi i pomoc jego od wszelkich nieszczęść wyzwoleni, gorliwie odtąd Imieniowi Twemu służymy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem wraz z Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go listopada w Rzymie poświęcenie Bazyliki św. Piotra i Pawła, Apostołów. Pierwszą kazał Urban VIII powiększyć i rozbudować, a konsekrował ją tegoż dnia; drugą, zniszczoną pożarem, kazał Pius IX odbudować wspanialej jak była poprzednio i poświęcił ją uroczyście dnia 10-go grudnia; jednak pamiątkę tej uroczystości przełożył na dzień dzisiejszy. — W Antyochii męczeństwo św. Romana za cesarza Galeryusza. Gdy prefekt Asklepiades uderzył na gminę chrześcijańską, aby ją zniszczyć zupełnie, zachęcał Wyznawca święty chrześcijan do stanowczego oporu; za to został obiczowany i pozbawiony języka; ale o cudo, nawet bez języka głosił donośnie chwałę Bożą. Wreszcie został uduszony w więzieniu i tak otrzymał koronę męczeńską. Przed nim cierpiało dziecię imieniem Barulas. Gdy je zapytał, czy lepiej jest chwalić jednego Boga albo kilku, odpowiedziało bez namysłu, iż należy wierzyć w tego jedynego Boga, w którego wierzą chrześcijanie. Na to kazał sędzia pogański obić chłopię rózgami i ściąć następnie. — Również w Antyochii śmierć męczeńska św. Hezychiusza, Żołnierza. Skoro usłyszał o rozkazie, że każdy, kto nie ofiaruje bogom, porzucić winien stan żołnierski, złożył natychmiast odznakę żołnierską i dlatego został wrzucony z potężnym kamieniem u prawej ręki do poblizkiej rzeki. — Tegoż dnia pamiątka św. Oriculusa, Męczennika i towarzyszów jego, którzy w wandalskiem prześladowaniu męczeni zostali za wiarę katolicką. — W Moguncyi uroczystość św. Maksyma, Wyznawcy, który za Konstantyna poniósł od aryan wiele nienawiści i prześladowań. — W Tours dzień zgonu św. Odona, Opata z Clugny. — W Antyochii pamiątka św. Tomasza, Mnicha, na którego cześć mieszkańcy Antyochii urządzali dawniej doroczną uroczystość, gdyż modlitwą swą uwolnił ich od moru. — W Lucca w Toskanii przeniesienie zwłok św. Frygdyana, Biskupa i Wyznawcy.
Elżbieta królewna miała ojca króla węgierskiego, Jędrzeja, a matkę Gertrudę. Dopiero trzy lata liczyła, gdy za Ludwika, syna księcia Turyngii, zmówiona jest, który także był jeszcze dziecięciem. W rok potem z hojnemi bogactwami i w srebrnej kolebce do Turyngii zawieziona, z wielką radością wszystkich przyjęta i tam wychowaną była. W siedmiu leciech znaki przyszłej swej świętobliwości po sobie dawała; ubiorami, światowemi rozkoszami i świecką próżnością gardzić poczynała. Święta tak święciła, iż na każde cokolwiek z ubiorów świeckich sobie ujmowała, woląc się w nabożeństwo i cnoty, niżeli w perły i drogie kamienie ubierać. Będąc w kościele, ubiory i wieńce z głowy swojej składała, i tak długo na ziemi leżała, aż się Msza święta skończyła. Strofowana o to od matki swego oblubieńca, mówiła: Nie daj Boże, aby tam głowa moja hardą i świetną takim strojem być miała, gdzie Głowa Zbawiciela mego cierniem ostrem ściśniona stoi. Widząc takie jej obyczaje, najpierw śmieszki z niej stroić, potem mniszką ją zwać, a na ostatku gardzić nią poczęli. Drudzy pochlebnicy radzili ją do Węgrów odesłać, albo za jakiego podłego dać ziemianina. To wszystko donoszono jej, lecz ona umiała w tem wielką cierpliwość zachować. Młody książę rzekł niepoczciwym doradcom: Gdyby mi tę górę złota dawano, nigdybym tego nie uczynił, abym tę świętą panienkę opuścił. Ja nie patrzę na bogactwa, ani na urodę, ani na ród, ale na wysokie cnoty jej. I zaraz jej posłał upominki, a gdy czas przyszedł, za swą małżonkę ją wziął.
W małżeństwie chęci ku Bogu i zwykłemu nabożeństwu nie umniejszyła, ale przyczyniła. Strzegła się miękkiej pościeli, ile mogła i posty częste czyniła. Mawiała z żalu, iż nie była tego godną, aby dziewictwo swoje Chrystusowi poświęcić była mogła. W piątki ciało swe rózgami siekła, a w wielkie posty służebnicom niekiedy biczować się kazała. Pod szatami stanu swego włosienicę nosiła. Mężowi swemu powiła syna Hermana i dwie córki. Syn na tron wstąpił, córkę jedną mniszką uczyniła, druga natomiast za księcia brabanckiego jest wydana. Dla ubogich wielkie miała miłosierdzie i nie wstydziła się im sama służyć. Raz gdy chorego ubogiego, brzydką chorobą zarażonego, sama strzegła, panie stare gromiły ją o to, a ona śmiejąc się, mówiła: Albo nie wiecie, komu ja to w osobie Jego czynię? Nigdy próżnować nie chcąc, robotą się bawiła około wełny i wraz ze służebnicami swemi przędła, tkała, prała i ubogim robotę swoją rozdawała. Dziatki, małe sieroty sama uczyła pacierza, ubogim chętnie matką chrzestną zostawała. Przy Mszy zawsze z wielką czcią przebywała, a wstydziła się mieć co drogiego. Ubogim i trędowatym na dzień Wielkoczwartkowy nogi umywała i całowała, a tak się rzeczą plugawą nie brzydziła. Czasu głodu w całym kraju, wszystko co po śpichrzach było, ubogim rozdała. Po powrocie męża, który był u cesarza, urzędnicy narzekali na Elżbietę iż wszystkie folwarki i skarb wyniszczyła. A on mówił: Niech siostra moja (bo ją tak zwał) rozdaje, a ubogim dobrze czyni, bo tem nigdy nie zubożejemy. Był to bowiem pan wielkiej pobożności; gdy tedy Papież ogłosił wojnę krzyżową na Turków i Saracenów, ten cnotliwy książę wyprawił się na tę wojnę zamorską. Przyjechawszy do Sycylii, tam żywota szczęśliwie dokonał, a gdy tę nowinę Elżbiecie powiedziano, płacząc rzewnie, rzekła: Gdy mi brat mój umarł (bo tak go zwała), mnie też już świat i próżność jego umrze. Rządy państwa objął następnie Henryk, brat męża jej, i ten za złą radą wygnał Elżbietę. Zaszła do miasta, a nie mając gdzie się obrócić, rano szedłszy do kościoła Franciszkanów, prosiła ich, aby śpiewali „Tr Deum laudamus“, iż ją Pan Bóg z ubogimi Swymi poczytać i Chrystus do Siebie przyrównać raczył, iż nie miała z Nim gdzie głowy skłonić. Lecz nie dosyć było na tem; dla srogości bowiem żołnierzy na zamku, zabroniono poddanym ją w dom swój przyjmować. Największą zaś żałość jej to uczyniło, iż jej dziatki z zamku na tę samą nędzę i sromotę, którą ona cierpiała, posłali. Do takiego tedy ubóstwa córka królewska przyszła, która tak wiele sierot, dziatek cudzych i ubogich żywiła, iż dziatki swe do innych z prośbą o pokarm zniewoloną była posyłać, a mimo to zostawała w wielkiej cierpliwości, dziękowaniu i duchownem weselu w Bogu. Lecz ją za to Chrystus pocieszył; dnia tego bowiem widziała na ołtarzu podczas Mszy świętej w jasności Chrystusa i zemdlona radością duchowną, ledwie do domu przyszła, a leżąc i do ściany się obracając, raz się wesoło śmiała, drugi raz płakała. Pytana od wiernej służebnicy o powód, rzekła po niejakimś czasie, obowiązując ją zarazem, aby milczała, iż widziała Niebo otworzone, a Chrystusa ku niej skłonionego, który jej mówił: Czy chcesz tak ze Mną być, jak Ja z tobą? A jam odpowiedziała: Tak mój Panie, racz być ze mną, a ja nigdy od Ciebie dzielić się nie chcę, i przy Tobie trwać będę.
Gdy potem ciało małżonka jej przywieziono, dziękowała Bogu, iż może zwłoki męża swego oglądać, który zmarł na posłudze Boskiej, gdy jej już nie było danem widzieć go żywego. Następnie wuj jej, Biskup Bamberski i inni książęta mówili z młodym księciem o jej tak nieznośnej krzywdzie. Płakał przeto książę i obiecał poprawę, a następnie wziął Elżbietę na zamek. Wszakże spowiednik jej, Konrad, radził jej, aby sobie w mieście Marburgu mieszkanie albo klasztor zbudowała. Uczyniła to też niebawem i obok zbudowała szpital, w którym ubogich żywiąc i im sama pilnie służąc, miłosierny wiodła żywot. Pokarm jej stanowiły same jarzyny, a bywało, iż nie posiadając nic innego, tylko przegotowaną wodę piła. Żywiła się z kądzieli, i to był jej chleb smaczniejszy nad królewskie potrawy. Dziwna też była jej pokora i miłość z ubogimi, sama im bowiem słała łóżka i myła chorych, żadnem się plugastwem nie brzydząc. Młodzieńca jednego świeckiego, który ją o modlitwę prosił, żeby żywot odmienił, tak swoją modlitwą skruszyła, iż na ciele uczuł mdłość i wołać musiał: Przestań, Elżbieto, przestań boć mię pali modlitwa twoja. Następnie został Franciszkaninem, żył świętobliwie i dotrwał w dobrem. Spowiednik jej obchodził się z nią bardzo surowo, a nawet okrutnie, fukał bowiem, groził i policzkował tę cichą i pokorną gołąbkę.
Czwarty dzień, nim na śmierć zachorowała, słyszała Pana Jezusa do siebie mówiącego: Pójdź wybrana Moja, otworzę ci niebieską komnatę od wieku zgotowaną. W chorobie, gdy przy niej jedna panienka siedziała, usłyszała śpiewanie jej tak piękne, iż się jej Anielskiem zdało i spytała: Co to za wesele? A ona rzekła: Iżaliś słyszała głos mój? Ptaszek z Nieba piękny, dziwnie słodkie i niebieskie pieśni śpiewał tu przede mną, przetom nie mogła być i sama bez śpiewania. Nazajutrz wyspowiadawszy się testamentem wszystko ubogim oddała, suknię tylko jedną na pogrzeb sobie zostawiając. W cichej rozmowie z Panem spuściwszy głowę, zasnęła w Bogu, roku Pańskiego 1231. Czwartego roku, gdy wielkimi cudami po śmierci sławić ją Pan Bóg począł, od Papieża Grzegorza IX kanonizowaną została.
Dziwne zaiste i doskonałe było wdowieństwo tej świętej Niewiasty. Są wdowy złe, są świeckie, są na pół Chrystusowe, są całe Chrystusowe. Złe są, które rade, że zbyły się męża i jarzma małżeńskiego, dla wolności na czynienie tego, co im się podoba; które mając dostatek i w majętności męża albo dziatek brodząc, rozkoszy, wczasów i zbytków pilnują. O takich Apostoł mówi: Wdowa, która z rozkoszy żyje, żyjąc umarła jest.
Są drugie uczciwe i czyste, ale świeckie, które znowu chętnie chcą mieć męża i w stan małżeński powtórnie wstępują; takich nie potępia Pismo święte. Są nadto jeszcze trzecie wdowy na pół Chrystusowe, które chowają wdowią czystość, ale się innych grzechów nie strzegą, jako to pychy, zazdrości, nienawiści, łakomstwa, złorzeczeństwa i innych. Są nakoniec drugie całkiem Chrystusowi oddane, z jakich była ta Elżbieta święta, które chowają czystość i do wszystkiej doskonałości cnót świętych modlitwami, postami, cierpliwością, ubóstwem, jałmużnami i innemi drogami sprawiedliwości i pobożności idą. Która przeto jest wdowa prawa i osierociała, niech w Panu Bogu ufa, a modlitwy czyni we dnie i w nocy. Do tego strzedz się ma obcowania z ludźmi wesołymi. Nie ma bywać na godach, tańcach, śmiechach i innych próżnościach nie tylko szkodliwych, ale też i zbytnich. Kościelnej służby ma pilnować, jak jej zdrowie i czas pozwala, aby Kościół Boży miał z jej modlitwy pożytek. Trudzić ma i w karności trzymać ciało swoje; usługiwać ubogim w jałmużnach, młodszych nauczać nabożeństwa, złe do dobrego przywodzić, radę dobrą innym białogłowom dawać. Nakoniec ma być wielką świata wzgardzicielką, nie dbając o sławę, o obmowy, o urąganie, pragnąc zawsze co cierpieć na tym świecie, żeby umarłszy światu i skrywszy się od świata, Bogu żyła i Jemu Samemu wiadoma być chciała, na wzór tej świętej Elżbiety.
Racz miłościwy Boże serca Twych wiernych oświecić, a za przykładem i wstawieniem się świętej Elżbiety daj nam gardzić pomyślnością tego świata i doznawać zawsze pociechy niebieskiej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go listopada w Marburgu w Niemczech złożenie zwłok św. Elżbiety, Wdowy, córki Andrzeja, króla Węgier, Tercyarki zakonu św. Franciszka. Zajęta nieustannem pełnieniem dzieł pobożnych i miłości bliźniego, postępowała wśród wielu cudów ku Niebu. — Tegoż dnia męczeństwo św. Poncyana, Papieża, wygnanego przez cesarza Aleksandra równocześnie z kapłanem Hipolitem na Sardynię i zabitego tamże uderzeniami maczug; ciało jego przeniesione zostało przez św. Fabiana, Papieża do Rzymu i złożone w katakombach Kalliksta. — W Samaryi pamiątka Abdyasza, Proroka. — W Rzymie przy Via Appia śmierć męczeńska św. Maksyma, Kapłana, co w prześladowaniu Waleryańskiem cierpiał i złożony został w kościele św. Ksysta. — W Cezarei w Kapadocyi męczeństwo św. Barlaama, który mimo małego wykształcenia zawstydził tyrana mądrością Chrystusa i nawet ogień zwyciężył swą stałością w wierze. W uroczystość jego wypowiedział św. Bazyli Wielki wspaniałą mowę pochwalną. — W mieście Ecija w Hiszpanii uroczystość św. Kryspina, Biskupa, co krwawiąc pod mieczem kata, uzyskał chwałę męczeństwa. — W Vienne cierpienia św. Seweryna, Eksuperyusza i Felicyana, których relikwie po długiem ukryciu znaleziono za objawieniem niebieskiem i podniesione przez Biskupa, duchowieństwo i lud, pogrzebane zostały z wielką uroczystością. — Tegoż dnia śmierć męczeńska św. Fausta z Aleksandryi, Dyakona, który najpierw wygnany został w prześladowaniu za cesarza Waleryana wspólnie ze św. Dyonizym, później zaś w prześladowaniu Dyoklecyana, gdy dosięgnął już sędziwego wieku mieczem ścięty uzyskał koronę zwycięską. — W Izauryi męczeństwo św. Azasa z 150 żołnierzami za cesarza Dyoklecyana i naczelnika Akwilina.
Święty Edmund urodził się przy końcu dwunastego wieku w miasteczku Abendon w Anglii, z bardzo pobożnych rodziców. Ojciec jego Edward, za zgodną żony Mabilii wstąpił do klasztoru i żył w nim do śmierci w wielkiej świętobliwości. Matka pozostawszy na świecie, najbogobojniej wychowywała dwóch swoich synów Edmunda i Roberta. Wyprawiając ich do Paryża dla pobierania tam wyższych nauk i udzieliwszy im różnych zbawiennych upomnień, zaopatrzyła ich przytem w dwie ostre włosienice, polecając, aby je dla przyskramiania w sobie zmysłowych chuci kilka razy na tydzień nosili. Edmund najgodniej odpowiedział świętobliwemu wychowaniu, jakie odebrał w domu. Był wzorem pobożnego młodzieńca, a chcąc się wyłączniej poświęcić Bogu, uczynił ślub dożywotnej czystości przed obrazem Boga Rodzicielki, i jak później mówił, miała go Marya od tej pory w Swojej szczególnej opiece, a w najcięższych pokusach przybywała mu miłościwie na pomoc.
Matka jego widząc się blizką śmierci, przyzwała go do siebie, a pobłogosławiwszy i poleciwszy mu jako najstarszemu z rodzeństwa opiekę nad innemi dziećmi, zaspokojona pożegnała się z tym światem. Siostry świętego Edmunda były nadzwyczaj nadobnej urody, więc obudziło to w nim obawę, aby polubiwszy świat, nie zgubiły duszy swojej. Nakłonił je przeto, aby zostały zakonnicami, a umieściwszy je w klasztorze, sam wrócił do Paryża dla ukończenia zawodu naukowego. Odznaczając się pomiędzy wszystkimi uczniami zdolnością i pracą, nie zaniedbywał wcale ćwiczeń pobożnych, i już wtedy jaśniał wysokiemi cnotami i nadzwyczaj pokutnem życiem. Ukończywszy nauki akademickie jako biegły matematyk, został w tejże akademii profesorem tego przedmiotu i wielce w nim zasłynął.
Razu pewnego śpiącemu objawiła się matka, i spytała co znaczą te wszystkie kreślenia geometryczne, któremi się zajmował. Edmund odpowiedział jej na to, dowodząc zarazem swą biegłość w nauce, matematyki, a matka nakreśliwszy przed nim trzy koła, nazywając jedno Bogiem Ojcem, drugie Synem Bożym, a trzecie Duchem świętym, rzekła do niego: „Porzuć synu mój te wszystkie kreślenia, któremiś się dotąd zajmował, a myśl tylko o tych.“ Święty zrozumiał co to znaczy i odtąd oddał się wyłącznie nauce teologii.
Pracując, miał zawsze przed sobą wizerunek Najświętszej Panny i od chwili do chwili wzywał pomocy tej Matki światła niebieskiego z taką gorącością ducha, iż niekiedy wpadał w zachwycenie. Ile razy brał Pismo święte do czytania, najprzód całował je z największem uszanowaniem. Ponieważ za czasów jego druk jeszcze nie był wynaleziony, przeto były książki bardzo drogie i rzadkie. Oddany naukom, wielką do książek przywięzywał wagę, jednak zdarzało się, iż je sprzedawał, aby za nie dać ubogim jałmużnę, zwłaszcza iż w miarę coraz większego ćwiczenia się w modlitwie, tem mniej potrzebował książek, gdyż sam Duch święty stawał się jego mistrzem. Nauką teologii tak zasłynął, że pomimo oporu jaki stawiła temu jego pokora, zaszczycono go stopniem doktora akademii. W rozprawach dowodził wielkiej przenikliwości umysłu, a przy każdym wykładzie teologii, na które wielka liczba słuchaczów się zbierała, miewał z katedry profesorskiej jakoby kazania, które najzbawienniej na wiernych wpływały. Wielu też z jego słuchaczów pobudzało się do pokuty, a niektórzy wskutek tego, co w ciągu jego wykładów słyszeli, opuszczali świat i do klasztorów wstępowali.
Pewnej nocy ujrzał we śnie salę, w której nauczał, całą napełnioną ogniem i z niej wychodzących siedm pochodni. Nazajutrz siedmiu z jego uczniów wstąpiło do zakonu Benedyktynów. Innym razem, kiedy miał wykładać tajemnicę o Trójcy Przenajświętszej, przyszedłszy do sali akademickiej, nikogo tamże jeszcze nie zastał; znużony tedy całonocną pracą zasnął na swojej katedrze. We śnie ujrzał zaś gołębicę zlatującą z Nieba i udzielającą mu Komunii świętej. Po takowej łasce, mówił o wzniosłej tajemnicy Przenajświętszej Trójcy z taką wymową i z tak głębokimi poglądami, że wszyscy poznali, iż go w tem nadprzyrodzone światło Boskie wspierało.
Gdy miewał kazania, słowa jego ożywione miłością Boga i pragnieniem zbawienia dusz wiernych, do najtwardszych serc trafiały. Papież zlecił mu więc ogłaszanie wojny krzyżowej, upoważniając go przytem najwyższą swoją władzą do pobierania z dochodów kościołów, w których będzie miewał nauki, ile mu się spodoba. Nigdy jednak z tego przywileju nie korzystał i żadnych, nawet dobrowolnych ofiar nie przyjmował, a za to Pan Bóg obdarzył go mocą czynienia cudów. Razu pewnego miał kazanie przed kościołem w Wigonie, wtem niespodziewanie nadeszła tak straszna chmura, że wszyscy chcieli odejść, obawiając się nawałnicy. Święty uczynił więc znak krzyża w stronę, z której szła burza i głośno z kazalnicy zawołał: „Rozkazuję ci zły duchu, abyś się stąd oddalił, a nie przeszkadzał ludowi słuchać Słowa Bożego.“ W tejże chwili chmura rozeszła się wokoło, ulewny deszcz zlał wprawdzie całą okolicę, lecz na miejsce, na którem byli słuchacze świętego Edmunda, ani kropla nie padła.
Gdy Biskupstwo kantorberyjskie długo nie miało pasterza, wysłano posłów do Papieża Innocentego IX z prośbą, aby on sam oznaczył, kogo na tę godność mają wybrać. Ojciec święty przysłał swojego legata do Anglii, aby przewodniczył temu wyborowi, w którym wszystkie głosy oddane zostały świętemu Edmundowi. Zawiadomiono więc o tem Papieża, który wybór takowy najchętniej zatwierdził, lecz nowo wybranego Biskupa nigdzie znaleźć nie mogli. Święty Edmund bowiem, skoro się dowiedział, iż w celu wyboru Biskupa na niego oczy zwracano, uszedł potajemnie i skrył się w górach. Odkryto go przecież po pewnym czasie, lecz napotkano na największy z jego strony opór w przyjęciu godności, gdyż sądził się jej niegodnym. Wszakże przyjął ją wkońcu, gdy mu przedstawiono ciężką potrzebę Kościoła kantorberyjskego od tak dawna pozbawionego pasterza, a szczególnie gdy objawiono wyraźną w tej mierze wolę Papieża.
Wyświęcony na to Biskupstwo, jako pasterz według serca Bożego, cały oddał się wysokim a mozolnym obowiązkom swojego Apostolskiego urzędu. Z niezmordowaną gorliwością Słowo Boże głosił, roznosząc je po najuboższych wioskach swojej dyecezyi, na której zwiedzaniu prawie cały czas trawił. Ojcem był biednych wdów i sierot, obrońcą wszystkich prześladowanych. Chorych ubogich, o ile mógł, sam po ich mieszkaniach nawiedzał, pocieszał, krzepił na duszy, zachęcał do cierpliwości, a w ostatnich chwilach do szczególnej ufności w opiekę Matki Bożej pobudzając, usposabiał do dobrej śmierci. Groźnie powstając przeciw wszelkim zdrożnościom, gdziebykolwiek się one pojawiły, z otwartem sercem przyjmował nawracających się grzeszników, gonił za nimi i wszelkich używał środków, aby trafić do ich serca i pozyskać ich Chrystusowi.
Takim był ten święty Biskup, zasiadając na Stolicy pasterskiej, od której się tak szczerze bronił. Lecz że właśnie dlatego wielce był Bogu miłym, potrzeba było, aby go wypróbowały, udoskonaliły i uświęciły cięższe utrapienia doczesne. Dopuścił je na niego Pan Bóg w prześladowaniu, do jakiego przeciw niemu pobudziło piekło złych ludzi. Z męstwem i stałością właściwą świętemu Pasterzowi, był Edmund nieugięty w obronie praw i przywilejów Kościoła, bez względu na potęgę tych, którzy się na nie targali. Wierne takowe obstawanie przy swoim obowiązku ściągnęło wkońcu na niego gniew króla i niektórych możniejszych panów Anglii. Co większa znalazło się i kilku Biskupów, którzy z pominięciem swoich obowiązków schlebiając nadużyciom władzy świeckiej, wystąpili przeciw Edmundowi, a co nawet uczyniła i jego własna kapituła. Sprowadziło to na niego rozliczne prześladowania, oszczerstwa i najdotkliwsze obelgi. Lecz Mąż Boży znosił wszystko z największą cierpliwością i z miłością wyrażając się zawsze o tych, którzy mu najwięcej złego uczynili, mówił tym, którzy się dziwili niezachwianej jego łagodności: „Obelgi, jakie mi zadają, są to gorzkie lekarstwa, lecz bardzo dla mnie pożądane, bowiem dodają one zdrowia duszy mojej.“
Zmuszony uczynić silne wymówki królowi, z powodu nadużyć, których się tenże względem Kościoła dopuszczał, gdy wskutek tego rozporządzeniami królewskiemi ściśnięty, ujrzał się w niemożności spełnienia swoich Biskupich obowiązków, skazał się sam na wygnanie z ojczyzny i udał się do Francyi. Kiedy wsiadał na okręt, ukazał mu się święty Tomasz, Biskup Kantorberyjski, który podobnież padł ofiarą w obronie praw swojego kościoła, a pochwaliwszy jego postępowanie, zapowiedział mu, że wkrótce otrzyma w Niebie nagrodę za swoje trudy. Osiadł tedy był ów święty Mąż w opactwie Benedyktynów w Pantynii, gdzie z wielką serca pociechą oddał się pokucie i najwyższej bogomyślności. Wkrótce zapadłszy tam ciężko na zdrowiu, z polecenia lekarzy przeniósł się do klasztoru Soessieńskiego, gdzie czując się blizkim śmierci, zażądał ostatnich Sakramentów świętych. Gdy przyniesiono mu Wiatyk, wyciągnąwszy go Niego ręce, zawołał: „W Ciebiem, Panie mój, zawsze wierzył, Ciebiem według Ewangelii Twojej ludowi mojemu opowiadał. Jak przez całe życie moje niczego na ziemi prócz Ciebie nie szukałem i jedynem pragnieniem mojem było spełnienie przenajświętszej woli Twojej, tak i teraz Ciebie jednego pragnę nad wszystko, i proszę Cię czyń ze mną, co Ci się podoba.“ Po przyjęciu ostatniego Olejem świętem namaszczenia, trzymał już prawie ciągle przy ustach Krzyż święty, a całując ranę boku Jezusowego, powtarzał słowa Pisma świętego: Będziecie czerpać wody z radością ze zdrojów Zbawicielowych. (Izaj. 12, 3). I w takich niebieskich rozpływając się uczuciach, świętą śmiercią świętobliwie zakończył życie dnia 16 listopada roku Pańskiego 1241. W cztery lata po śmierci został kanonizowany przez Papieża Innocentego IV.
Widzę Cię, Jezu, zranionego od stóp do wierzchu głowy, cierniem ukoronowanej, widzę Cię przybitego trzema gwoździami do drzewa krzyżowego, widzę Cię jak konasz w boleściach i cichy głos wydobywa się z Twych piersi i słyszę ten głos ostatniej Twojej woli: „Oto syn Twój. Oto Matka twoja.“ (Jan 19, 26–27). Ten głos utkwił głęboko w Sercu Najśw. Matki, ten głos: „Oto syn Twój“ dostaje się mnie w udziale w każdym dniu życia mojego; o ileż to razy doznałem szczególniejszej opieki Serca Macierzyńskiego Najświętszej Maryi! Słyszę ten głos: „Oto Matka twoja“, ale z zawstydzeniem wyznać muszę, że jestem niewdzięcznym synem tej Matki; ileż to raz sprzeciwiałem się natchnieniom, ileż to razy zraniłem Jej Serce prze nieposłuszeństwo Jej Synowi. O Matko, nie przestawaj na mnie wołać: Dziecię zbłąkane, dziecię nieposłuszne, Jam Matka twoja, bądź synem, bądź córką Moją! Kościół święty te słowa mędrca Pańskiego odnosi do Najświętszej Maryi Panny: „Pójdźcie sam synowie, słuchajcie Mię: bojaźni Pańskiej nauczę was.“ (Psalm 33, 12). Naucz mnie Matko Boga mojego bojaźni, abym raczej zgodził się na śmierć, aniżeli obrażać Pana Boga dobrowolnym, powszednim grzechem.
Święty Edmund, przez oddanie się w szczególną opiekę Matce Bożej, przed której ołtarzem z miłości ślub czystości był uczynił, wsparty Jej szczególną opieką do wysokiej doszedł świętobliwości. Tak bowiem zawsze ta Najświętsza Matka wszelkiej łaski Bożej odpłaca się tym, którzy dobre czyny swoje pod Jej szczególną opieką wykonywać zwykli. Staraj się i ty wszystkie zbawienne chęci twoje polecać macierzyńskiemu miłosierdziu Maryi, a Ona ci wyjedna niezbędną do ich wiernego spełnienia łaskę Bożą.
Spraw, prosimy, Wszechmogący Boże, aby uroczystość świętego Edmunda, Wyznawcy i Biskupa Twojego, którego pamiątkę dziś obchodzimy, przydała nam wzrostu w pobożności i zbawienie nasze zapewniła. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go listopada uroczystość świętego Feliksa z Valois, Wyznawcy. — W Mesynie na Sycylii pamiątka św. Ampélusa i Kajusa, Męczenników. — W Turynie męczeństwo św. Oktawiusza, Solutora i Adwentora, Żołnierzy z legii Tebańskiej, którzy zwycięską walkę swą przetrwali chwalebnie za cesarza Maksymiana. — W Cezarei w Palestynie śmierć męczeńska św. Agapiusza, porzuconego za cesarza Galeryusza dzikim zwierzętom; gdy mu te jednak nic nie uczyniły, pogrążono go z ciężarami kamiennymi u nóg w morzu. — W Persyi pamiątka św. Nersesa, Biskupa i Męczennika z towarzyszami jego. — W Sylistryi w Bułgaryi pamiątka św. Dazyusza, Biskupa, zabitego przez prezesa Bassusa, ponieważ nie chciał wziąć udziału w saturnaliach. — W Nicei w Bitynii męczeństwo św. Eustachiusza, Tespezyusza i Anatoliusza w prześladowaniu za Maksymiana. — W Heraklei w Tracyi pamiątka św. Bassusa, Dyonizego i Agapita, Męczenników z 40 towarzyszami. — W Anglii uroczystość św. Eadmunda, Króla i Męczennika. — W Konstantynopolu pamiątka św. Grzegorza. Patryarchy z prowincyi Dekapolis, co dla czci obrazów Świętych ponieść musiał wiele utrapień. — W Medyolanie uroczystość św. Benigna, Biskupa, co za czasów wędrówki ludów wiernie i sumiennie rządził powierzonym mu Kościołem. — W Chalons uroczystość św. Sylwestra, Biskupa, który w czterdziestym drugim roku swego urzędowania Biskupiego, sędziwy w leciech i bogaty w zasługi zasnął w Panu. — W Weronie uroczystość św. Symplicyusza, Biskupa i Wyznawcy.
Od początku i przed wieki jestem stworzona i aż do przyszłego wieku nie ustanę, a w mieszkaniu świętem służyłam przed Nim. I takem w Syonie jest utwierdzona, a w mieście świętem takżem odpoczywała, a w Jeruzalem władza moja. I rozkorzeniłam się w zacnym narodzie, i w dziale Boga mego dziewictwo jego, a w pełności świętych zadzierzenie moje.
Onego czasu, gdy Jezus mówił do rzeszy, podniósłszy głos, niektóra niewiasta z rzeszy, rzekła Mu: Błogosławiony żywot, który Cię nosił i piersi, któreś ssał. A On rzekł: I owszem błogosławieni, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go.
Święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny jest uroczystą pamiątką tej błogosławionej chwili, w której Marya wybrana przed wiekami od Boga za Matkę Syna Jego jednorodzonego, opuściwszy dom rodzicielski, zaofiarowała się Panu Bogu na wyłączną Jego służbę, osiadając przy świątyni Jerozolimskiej.
Było w zwyczaju Izraelitów, poświęcać na wyłączną służbę Bożą siebie samych lub dzieci swoje. Z tego powodu znajdowały się wokoło świątyni Jerozolimskiej mieszkania, z których jedne przeznaczone były dla młodych chłopczyków, drugie dla dziewczątek zaofiarowanych Bogu. Zajęciem ich była obsługa przy świętych obrzędach, ćwiczenie się w naukach tyczących się głównie religii, i roboty około ozdób świątyni. Między innemi czytamy też w Piśmie św., że Alkana zaofiarowała Panu Bogu syna, którego miała porodzić, a którym był wielki Prorok Samuel. W drugiej księdze Machabeuszów jest znowu wzmianka o dzieciach mieszkających i wychowujących się przy świątyni; a święty Łukasz w Ewangelii swojej wspominając o prorokini córce Fanuela, powiada, że ani na chwilę nie wydalała się ze świątyni.
Święty Joachim i święta Anna, rodzice Najświętszej Panny, w podeszłym wieku nie mając potomstwa, uczynili ślub Panu Bogu, że jeśli ich obdarzy dziecięciem, zaofiarują je do świątyni na służbę Jego. Zaledwie więc Marya wychodziła z niemowlęctwa, spełnili to zobowiązanie się i zaprowadzili ją do świątyni, kiedy miała dopiero lat trzy, lecz już rozum najzupełniej rozwinięty, gdyż tym obdarzoną była od najpierwszej chwili życia.
Pisarze najdawniejszych wieków Kościoła powiadają, że to zaofiarowanie się Maryi na wyłączną służbę Bożą w świątyni Jerozolimskiej, z nadzwyczajną odbyło się uroczystością, gdyż do tego pobudzeni zostali wszyscy najznakomitsi i najpobożniejsi mieszkańcy tego miasta z tajemniczego natchnienia Bożego. Utrzymują także, że kapłanem, który miał szczęście przyjmować Ją wtedy w świątyni, był błogosławiony Zacharyasz. Słusznie zaś powiada święty Ambroży, że w chwili tej spełniała się ofiara Panu Bogu najmilsza, jaką kiedy od początku świata odebrał, i że dzień poświęcenia świątyni Jerozolimskiej, w którym jak mówi Pismo, świątynia ta była napełniona chwałą Bożą, nie przyniósł Panu Bogu tyle chwały, ile dzień, w którym Marya wstąpiła do tegoż Przybytku świętego. Nie było istoty żadnej ani na ziemi ani w Niebie samem doskonalszej i świętszej jak Marya, która od pierwszej chwili Swojego Niepokalanego Poczęcia była świętszą od wszystkich Świętych razem wziętych, gdy oni już do najwyższej doszli byli doskonałości, a nawet od wszystkich Cherubinów i Serafinów, więc czyż mogła jaka inna ofiara milszą być Bogu, nad to zaofiarowanie się Maryi?
Nie masz wątpliwości, piszą Ojcowie święci, że Marya od pierwszej chwili życia poświęciła Panu Bogu Swoje dziewictwo, lecz utrzymują oraz, że uroczystym ślubem zobowiązała się do tego dopiero w chwili właśnie tego Swojego ofiarowania się w świątyni, którego dziś pamiątkę obchodzimy.
Nadzwyczajna świętobliwość objawiająca się w tej przebłogosławionej Dziecinie i najwyższe nadprzyrodzone dary,}} którymi jaśniała, sprawiły, że wszyscy patrzeli na Nią jak na największy cud łaski Bożej, i tak wzniosłe o Jej wyjątkowej świętości mieli wyobrażenie, że jak pisze święty Grzegorz, święty Herman, Biskup Carogrodu i wielu innych Ojców Kościoła, dozwolono Maryi przebywać w świątyni w miejscu zwanem Święte nad świętymi (Sancta sanctorum). Była to zaś ta część przybytku Pańskiego, w której niegdyś przechowywano Arkę Przymierza, z której Pan Bóg wydawał uroczyście Swoje wyroki, i do którego nikomu nie wolno było wchodzić prócz najwyższego kapłana, i to tylko raz na rok na krótką chwilę dla złożenia tam wonnych kadzideł, a wtedy przybierać się musiał z całą okazałością najwyższej swojej godności. W temto więc miejscu, bez wątpienia najświętszem jakie podówczas było pod słońcem, spędzała młodziutka Marya większą część dnia każdego, a niekiedy i całe noce.
Święty Hieronim opisując szczegóły pobytu Najświętszej Panny w świątyni, powiada, iż codziennie Jej zajęcia były urządzone w następujący sposób: „Od Prymy do Tercyi, to jest od świtu do godziny dziewiątej rano trwała na modlitwie. Od Tercyi do Nony, to jest od drugiej połowy poranku, do trzeciej po południu, zatrudniała się robotami ręcznemi odpowiedniemi Jej wiekowi i powołaniu. W tej porze brała skromny posiłek, który według tegoż Świętego sami Aniołowie Jej przyrządzali i podawali, usługując jak swojej Pani i Królowej. Potem uczono Ją Pisma świętego i wszystkiego, co się odnosiło do głębszej znajomości Prawa Bożego, ksiąg Starego Zakonu i wszystkich jego obrzędów. Wieczorem udawała się na modlitwę i takową długo w noc przeciągała.“
Święty Bonawentura zaś takie jeszcze podaje o tem wiadomości. „O szczegółach pobytu Najśw. Panny w świątyni, gdzie Ją rodzice w trzecim roku Jej życia oddali, dowiadujemy się — pisze ten Doktor Seraficki — z objawień jakie miała święta Elżbieta, a w których sama Matka Boża tak do niej mówiła: Gdy rodzice odprowadzili Mnie do świątyni, postanowiłam w sercu mojem Boga poczytywać za Ojca mojego i często pobożnie rozpamiętywałam, czembym mogła ściągnąć na siebie najobfitsze Jego łaski. Starałam się, aby mnie wyuczono praw Jego i z wszystkich przykazań Boskich te trzy szczególnie wzięłam do serca: Będziesz miłował Pana Boga twego z wszystkiego serca twojego i ze wszystkiej duszy i ze wszystkiej myśli twojej; i oto drugie: Będziesz miłował bliźniego twojego jako siebie samego (Mat. 22, 37. 39), i nakoniec to trzecie: Będziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela twego. (Mat. 5, 43). Nie może bowiem dusza posiadać żadnej cnoty, jeśli Boga nie miłuje z całej siły swojej a bliźniego jak siebie samego; i znowu, żadna cnota w duszy nie utrwali się, jeśli obok tej miłości nie będzie ona miała w nienawiści nieprzyjaciół swoich, którymi są tylko grzechy nasze i najmniejsze wady. Kto więc pragnie nabyć i przechowywać w sobie łaskę Bożą, powinien serce swoje ugruntować w takiej miłości i w takiej nienawiści.“
„Często wstawałam wśród nocy, mówiła dalej Marya w temże objawieniu i udawałam się przed sam ołtarz w świątyni, a tam z największą gorącością ducha, z najsilniejszem przyłożeniem woli, i z całą pobożnością na jaką tylko zdobyć się mogłam, prosiłam Pana Boga, abym te przykazania Jego i wszelkie inne prawa Religii świętej wiernie dopełniała. Prócz tego trwając tym sposobem na modlitwie, prosiłam Pana Boga o pokorę, cierpliwość, dobrotliwość, łagodność i wszystkie cnoty, któremi mogłabym stać się Mu miłą. Prosiłam także, aby mi objawił czasy, w których narodzi się ta błogosławiona Dziewica, która miała być Matką Syna Bożego, i aby dochował mi wzrok do tej pory, abym na Nią patrzeć mogła, język abym nim chwałę Jej głosiła, ręce abym niemi Jej służyła, nogi abym za Nią chodzić mogła, kolana abym padając na nie, cześć oddawała Bogu w Jej łonie zamkniętemu. Prosiłam także o łaskę doskonałego posłuszeństwa rozkazom i poleceniom Najwyższego kapłana świątyni; nakoniec błagałam Boga, aby w wiernej służbie Swojej utrwalić raczył synagogę i Swój wybrany naród.“
Usłyszawszy to wszystko — pisze święty Bonawentura — święta Elżbieta, która miała to objawienie, rzekła: „O Panno najłaskawsza! czy już i bez tego nie byłaś Ty pełną łaski i cnót wszelkich?“ A na to Matka Boża jej odpowiedziała: „Powiem ci, iż prócz łaski uświęcającej Mnie w chwili Niepokalanego Poczęcia Mojego w łonie matki Mojej, żadnego daru i żadnej łaski od Boga nie otrzymałam inaczej, jak prosząc o nie. Bo wiedz o tem, jako o rzeczy niezawodnej, że żadna łaska nie zstępuje na duszę inaczej, jak przez modlitwę i umartwienie ciała.“
Pisze to święty Bonawentura, a święty Hieronim oprócz szczegółów wyżej przez niego podanych, takie jeszcze przydaje o pobycie Maryi w świątyni: „Zawsze widziano Ją najpierwszą na wszystkich świętych obrzędach, najbieglejszą w nauce Pisma Bożego, najcudniej śpiewającą Psalmy Dawidowe, najtroskliwszą w uczynkach miłosierdzia, najniepokalańszą w straży cnoty czystości i najdoskonalszą we wszystkich cnotach. Towarzyszki Swoje przestrzegała z największą miłością, aby w niczem nie wykraczały, a pragnąc, aby nawet w pozdrowieniach, jakie sobie oddawały nawzajem przy każdem spotkaniu, nie przerywała się chwała Boża, gdy Ją kto pozdrawiał, odpowiadała: „Dzięki niech będą Bogu.“ Od Niej to więc wyszedł zwyczaj podobnego pozdrowienia, którem witali się zwykle pierwotni chrześcijanie, a które nawet później umieszczono i w pacierzach kościelnych, gdzie te słowa często się powtarzają. Wkońcu zaś pobytu Maryi w świątyni — mówi dalej święty Hieronim — widywano codziennie Anioła, który z Nią rozmawiał, przychodził po Jej rozkazy, był Jej uległy jakby dziecko matce, i usługiwał Jej z uszanowaniem jak brat starszej siostrze.“
Marya pozostała w świątyni lat jedenaście, to jest do chwili, w której poślubioną została świętemu Józefowi, aby pod Jego opieką a za sprawą Ducha świętego, stać się Matką Zbawiciela naszego.
Taką więc to wielką i świętą pamiątkę obchodzi dziś Kościół Boży, bo pamiątkę chwili, w której Ta, przez którą na cały świat miało przyjść zbawienie, zaofiarowała się Bogu, a zaofiarowała się na najwyższą służbę, jaka istotę stworzoną spotkać mogła i poświęciła się z takiem sercem i tak doskonale, że przyjmując Pan Bóg tę najmilszą z wszystkich ofiarę jakie Mu przedtem składano, tak dalece Ją względnie i łaskawie przyjąć raczył, że Sam później zstąpił w Jej łono, aby przyoblekłszy się w niem w człowieczeństwo, zaofiarować się za nas Sobie samemu. Słusznie więc utrzymuje święty Amedy, święty Epifaniusz, święty Grzegorz, święty Andrzej, święty Herman, święty Jan Damasceński i tylu innych Ojców Kościoła, że ofiarowanie się Najświętszej Panny, było pierwszym czynem religijnym jakby już Nowego Przymierza, a najmilszym Bogu, i że uroczystość dzisiejsza jest niejako wstępem do wszystkich innych uroczystości Kościoła Chrystusowego i ich początkiem.
Święto Ofiarowania od pierwszych wieków chrześcijaństwa obchodzone na Wschodzie, przyjęte i upowszechnione zostało w całym świecie katolickim znacznie później. Dopiero w roku Pańskim 1374 zatwierdził je Papież Grzegorz XI, a Sykstus V rozciągnął na cały Kościół.
Miłościwi bracia i siostry w Chrystusie Panu! W dniu dzisiejszym obchodzi się pamiątka najmilszej ofiary, jaką ludzie Panu Bogu kiedykolwiek złożyć mogli, bo pamiątka zaofiarowania się Mu istoty po Nim najświętszej i najdoskonalszej. Czyż więc dzień dzisiejszy nie przywodzi wam na pamięć nic takiego, czembyście, naśladując przykład Przeczystej Dziewicy, mogli okazać tęsknotę do utajonego w Przenajśw. Hostyi Pana i Zbawiciela waszego? Wszakżeśmy wszyscy cudem łaski Bożej ofiarowali się Bogu przy akcie Chrztu świętego, wszakżeśmy się wszyscy wychowali pod skrzydłami opieki Kościoła świętego, ustanowionego przez Chrystusa. Wszakże wszyscy wierzymy, nie jak Najśw. Panna, w obiecanego i dopiero przyjść mającego, lecz w rzeczywistego i obecnego Pana i Zbawiciela naszego. Zastanówmy się przeto, czy serce nasze jest rzeczywiście tęsknotą i ofiarnością dla Niego przejęte, czy jesteśmy Mu gotowi wszystko poświęcić, myśli mowy i uczynki nasze i czy szczerze pragniemy mieć w Najśw. Pannie Opiekunkę i Orędowniczkę naszą.
Boże, któryś Najśw. Maryę Pannę, żywy Przybytek Ducha św., w dniu dzisiejszym w świątyni Jerozolimskiej na służbę Swoją zaofiarowaną mieć chciałeś, spraw, pokornie Cię prosimy, abyśmy za Jej wstawieniem godni się stali być Ci zaofiarowanymi w świątyni wiecznej chwały Twojej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 21-go listopada w Jerozolimie uroczystość Ofiarowania Najśw. Panny i Bogarodzicy Maryi w świątyni. — Tegoż dnia pamiątka św. Rufusa, wspomnianego przez św. Pawła Apostoła w liście do Rzymian. — W Rzymie męczeństwo św. Celzusa i Klemensa. — Pod Ostyą pamiątka św. Demetryusza i Honoryusza, Męczenników. — W Reims śmierć męczeńska świętego Alberta, Biskupa z Lüttichu, co zamordowany został dla obrony praw i swobód Kościoła. — W Hiszpanii męczeństwo św. Honoryusza, Eutychiusza i Stefana. — W Pamfilii pamiątka św. Heliodora, Męczennika z czasów prześladowania za Aureliana pod starostą Etyuszem; po nim nastąpili w męczeństwie jego dręczyciele, którzy się na widok stałości jego nawrócili i za to wrzuceni zostali do morza. — W Rzymie uroczystość św. Gelazyusza, Papieża, odznaczonego świętobliwością i uczonością. — W Weronie pamiątka św. Maura, Biskupa i Wyznawcy. — W klasztorze Bobbio złożenie zwłok św. Kolumbana, Opata; założył on kilka klasztorów, był ojcem i przewodnikiem wielu mnichów i sędziwy wiekiem zeszedł bogaty w cnoty i zasługi do szczęśliwości wiecznej.
Podanie głosi, że święta Cecylia pochodziła z bardzo szlachetnego i znakomitego rodu w Rzymie i że już jako dziecko obeznaną była z tajemnicami wiary chrześcijańskiej, jako też że gorliwie się oddawała modlitwie i pobożnemu odczytywaniu Ewangelii świętej. Z miłości ku Panu Jezusowi ślubowała dozgonne panieństwo, wszakże mimo pokornej prostoty, skromności i unikania świata wielka jej uroda i zalety duszy zwróciły na nią uwagę młodzieży. Waleryan, młodzian pogański, należący do jednej z pierwszych rodzin, bogaty, wykształcony i urodziwy starał się o jej rękę. Rodzice Cecylii sprzyjali mu, a córka, stojąc jakby na rozdrożu między winnem im posłuszeństwem, a uczynionym ślubem, serdecznie błagała Boga, aby ją oświecił i po długiem wahaniu zezwoliła na zamężcie. Gdy tedy nadszedł dzień ślubu, przywdziała na włosienicę przepyszne szaty, zdobiąc nadto ramiona złotem i klejnotami, poczem wzniósłszy oczy ku Niebu, westchnęła do Boga: „Panie, racz miłościwie zachować duszę i ciało moje w niepokalanej czystości.“ Skoro zaś uroczystość weselna minęła i noc zapadła, Cecylia w te się odezwała słowa do Waleryana: „Drogi mężu, mam w sercu tajemnicę, z którą ci się zwierzyć winnam; uczynię to jednak tylko pod tym warunkiem, jeśli mi poprzysiężesz, iż zachowasz oświadczenie moje w tajemnicy.“ Waleryan uczynił zadosyć jej życzeniu, a Cecylia tak do niego przemówiła: „Wiedz, że mam przyjaciela w Aniele Bożym, który ma ścisłą straż nade mną. Jeśli mnie dotkniesz pożądliwie, ściągniesz na siebie gniew jego i podasz w niebezpieczeństwo swe życie; jeśli zaś uszanujesz dziewictwo moje, pozyskasz jego łaskę.“ Zdumiony nowożeniec rzekł: „Pokaż mi owego Anioła, abym uwierzył twym słowom i uwzględnił twe życzenie; jeśli natomiast miłujesz innego śmiertelnika, natenczas zarówno ciebie i twego kochanka śmierć z mej ręki nie minie.“ Cecylia zaś odpowiedziała: „Czystego ducha mogą tylko oglądać czyste oczy, uświęcone Chrztem świętym. Jeśli go przeto pragniesz widzieć wyrzecz się nieczystych bogów i uwierz w jednego prawdziwego Boga!“ „Któż mnie — zapytał Waleryan — tak dalece oczyścić zdoła, abym mógł oglądać twego Anioła?“ Cecylia wskazała mu drogę do Papieża Urbana I, który z powodu prześladowania chrześcijan krył się w katakombach św. Kaliksta. Ten wskutek polecenia przyjął uprzejmie Waleryana i modlił się za niego; wśród modlitwy zaś ujrzał Waleryan przy boku Papieża sędziwego starca, który mu ukazał tabliczkę z wyrytym na niej złocistym napisem: „Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich“, poczem go ów starzec zapytał: „Czy wierzysz, iż prawdą jest to wszystko?“ Gdy tedy nowożeniec głośno oświadczył, iż we wszystko, wierzy, znikło zjawisko starca, a Urban przyodział go w białe szaty chrzestne.
Waleryan odrodzony na duchu, wrócił do Cecylii, zastał ją na klęczkach pogrążoną w modlitwie, a obok niej Anioła nadprzyrodzonej piękności z promiennem obliczem, dzierżącego w rękach dwa wieńce uplecione z lilii i róż. Waleryan padł na kolana, poczem Anioł podał nowożeńcom wieńce i odezwał się do nich w te słowa: „Zachowajcie owe wieńce z czystem sercem i niepokalanem ciałem, gdyż przynoszę wam je z Raju. Kwiaty te nie stracą ani krasy, ani woni dla tych, którzy wytrwają w czystości. Ponieważ ty Waleryanie uwierzyłeś, proś o co chcesz, a Pan wysłucha prośby twojej.“ Młodzian odpowiedział: „Proszę, aby i mój miły brat również dostąpił szczęścia poznania prawdy.“ „Słowa twe — odparł Anioł — podobają się Panu, wiedz zatem, iż obaj zaszczyceni będziecie palmą męczeńską.“ Następnie widzenie znikło.
Gdy Waleryan i Cecylia sławili dobroć i miłosierdzie Boże, wszedł do komnaty brat nowożeńca Tyburcy, a przywitawszy się z młodem stadłem, zapytał ze zdziwieniem: „Skądże się bierze o tej porze roku ta woń róż i lilii, która mnie tak silnie zalatuje?“ Rzekł mu na to Waleryan: „Nosimy wieńce z kwiatów, jakie wydaje wiosna niebieska; możesz je oglądać, skoro się wyrzeczesz podobnie jak ja fałszywych bogów, którzy są złymi duchami, a natomiast uwierzysz w jednego prawdziwego Boga, i wiarę tę utwierdzisz przyjęciem chrztu.“ „Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć — odpowiedział Tyburcy.
Cecylia tedy obeznała go z głównemi zasadami religii i prawdami Ewangelii, a Tyburcy zakończył rozmowę oświadczeniem, że gotów jest przyjąć wiarę Chrystusową i dać się ochrzcić. Jakoż wkrótce dotrzymał słowa i często widywał Anioła Pańskiego, za którego przyczyną wszystko otrzymywał o co tylko prosił.
Owo nawrócenie przypadło na czasy piątego prześladowania chrześcijan, a zacni dwaj bracia stwierdzili swoją żywą wiarę, niosąc pomoc prześladowanym, dając przytułek ściganym, odwiedzając więźniów, grzebiąc zwłoki Męczenników, opiekując się nadto ich wdowami i sierotami.
Postępowaniem takiem wkrótce się zdradzili, przeto wezwano ich przed sędziego, któremu oświadczyli, iż są chrześcijaninami. Skazano ich przeto na rózgi i odstawiono do Maksyma, prefekta, który miał ich stawić przed ołtarzem bożka Jowisza i skazać na karę miecza, gdyby nie chcieli się wyrzec wiary Chrystusowej. Maksym wzruszony do żywego ich stałością, zawiódł młode stadło do więzienia i błagał je ze łzami, aby się upamiętało i uporem nie pogarszało swego losu. Ci zaś widząc, że łaska Boska skruszyła jego serce, mówili mu o nieśmiertelności duszy, miłości Chrystusa i rozkoszach niebieskich z takiem zachwyceniem, że Maksym przekonany, zawołał: „I ja gotów jestem uwierzyć w Chrystusa i złożyć życie w ofierze, byleby się dusza moja mogła dostać do Nieba.“ Następnie służba trybunału to samo oświadczyła. W nocy zamknięto Cecylię wraz z pewnym kapłanem w celi więziennej, a Panienka św. była obecną przy chrzcie nowo nawróconych. Gdy zaczęło dnieć, rzekła: „Wojownicy Chrystusa Pana, przywdziejcie rynsztunek światła niebieskiego, dobrą bowiem stoczyliście walkę, bierzcie przeto teraz wieniec życia!“
Tyburcego i Waleryana stracono, ponieważ nie chcieli przed Jowiszem uderzyć czołem, Maksyma zaś iż dał się namówić do przyjęcia chrztu, smagano dopóty rózgami z drutu, póki ducha nie wyzionął. Cecylia przewidując, iż ją również śmierć nie minie, rozdała całe swe mienie między ubogich. Jakoż wkrótce stawiono ją przed Almachiuszem, który żądał, aby majątek męża oddała w ręce rządu. Gdy zaś oświadczyła, iż ubodzy są w jego posiadaniu, zapytał w gniewie: „Coś ty za jedna?“ Cecylia: „Jestem wolną niewiastą szlacheckiego rodu.“ Almachiusz: „Pytam cię o religię.“ Cecylia: „Dziwne to przesłuchy, w których sędzia domaga się dwóch odpowiedzi na jedno pytanie.“ Almachiusz: „Cóż cię ośmiela do takiego zuchwalstwa?“ Cecylia: „Dobre sumienie i święta moja Wiara.“ Almachiusz: „Nieszczęsna, czy nie wiesz, że przysługuje mi prawo życia i śmierci?“ Cecylia: „Ty sam nie wiesz, jak daleko sięga twa władza.“ Almachiusz: „Powiedz mi więc dokąd?“ Cecylia: „Władza ludzka podobna do miecha wydętego powietrzem. Przekłuj go szpilką, a powietrze wyleci.“ Almachiusz: „Znieważasz mnie.“ Cecylia: „Przeciwnie, gdy jednak nie mam słuszności, racz mnie o tem przekonać.“ Almachiusz: „Dość tego; wyprzyj się Chrystusa, albo pożegnasz się z tym światem.“ Cecylia: „Wymagasz zatem, abym się wyparła Chrystusa i tą zbrodnią siebie uniewinniła.“ Almachiusz: „Chrześcijanką jesteś; czyń więc, co ci każę, albo umrzesz natychmiast.“ Cecylia: „Kara twoja jest mem zwycięstwem.“ Almachiusz: „Szalona, czy nie wiesz, że cesarz zlał na mnie władzę życia i śmierci?“ Cecylia: „Kłamiesz! możesz bowiem tylko żywych uśmiercić, ale nie zdołasz wskrzesić umarłych; jesteś przeto sługą śmierci, nie życia.“
Almachiusz nie posiadając się od złości, rozkazał ją tedy zaprowadzić do jej mieszkania i zamknąć w mocno napalonej komnacie łaziennej, ażeby ją upał i para zadusiły. Gdy zaś po trzech dniach znaleziono ją żywą i zdrową, skazał ją Almachiusz na ścięcie mieczem. Trzy razy wymierzył kat cios śmiertelny, ale nie mógł oddzielić głowy od tułowia. Leżąc tedy w kałuży krwi, żyła jeszcze trzy dni i prosiła odwiedzających ją chrześcijan, aby resztę jej mienia rozdali między ubogich i zamienili dom jej mieszkalny na kościół, poczem dusza jej uleciała do Nieba.
„Kto pomiędzy wami smutny, niechaj się modli; kto dobrej myśli, niechaj śpiewa“, mówi święty Jakób. Do tej rady Apostoła stosowała się ściśle święta Cecylia. Modliła się często i rozważała prawdy Ewangelii świętej. W niej znalazła tyle pokrzepienia i siły, że prostaczków mogła nauczać, oprzeć się sędziemu, pogańskiemu i położyć życie za wiarę. Z modlitwą i rozmyślaniem łączyła święte pienia i hymny, które intonowała na chwałę Boską z towarzyszeniem instrumentu muzycznego. Zamiłowanie muzyki wyniosło ją na godność patronki zwolenników tejże sztuki. Ponieważ zaś pierwsi chrześcijanie lubili śpiew, zachęcali ich nauczyciele do opiewania wszechmocności Boskiej. Śpiewali przeto Wyznawcy Chrystusowi przy pracy, w kościołach, w celi więziennej, a nawet na rusztowaniu i na stosie. Pienia ich były świętobliwe; były to pieśni dziękczynne, sławiące dobroć i wszechmocność Boską. Nigdy nie skalała ich ust piosneczka lubieżna, hulaszcza, tchnąca bezbożnością. W sercu ich gorzała miłość Boga i nieskalana czystość; brzydzili się przeto wszetecznemi i lubieżnemi śpiewkami, któremi poganie kalali swe usta. Jak daleko odbiegli od nich teraźniejsi chrześcijanie! Nieraz słychać z ich ust piosnki, okrywające słuchaczy rumieńcem wstydu, a z których nie radują się Aniołowie, lecz szatani. Serce ich pełne brudu, nie dziw przeto, że brudne są i bezecne ich piosnki. Nadto nie zna ich serce miłości niebiańskiej, lecz ziemską i nieczystą; jakże wtedy można od nich żądać śpiewu na chwałę Boską? Śpiew jest pociechą serca ludzkiego. Od wieków śpiewali ludzie, a księgi święte pełne są pieni sławiących dobroć i wszechmocność Boga. Kościół katolicki śpiewa po dziś dzień Psalmy Dawidowe, jako też od czasów Apostolskich brał on pod skrzydła swej opieki śpiew, mający na celu chwałę Boga, natomiast potępiał pienia, które nie krzepią serca ludzkiego pociechą, lecz wabią je do grzechu. Kto przeto chce być szczerym synem Kościoła niech nigdy nie kala ust śpiewem, który szerzy zgorszenie i odwodzi od Boga. Zarówno rolnik jako też rzemieślnik osładzają sobie prace śpiewem, wszakże pobożni i uczciwi ludzie zatykają sobie uszy, gdy treść tych piosneczek tchnie lubieżnością i wabi do grzechu. Ptastwo wita Stwórcę swego wesołym świegotem, a chrześcijanin używa głosu swego na Jego obrazę. Cóż tedy może być smutniejszego! Śpiewajmy zatem, ale posłuszni radzie św. Franciszka Salezego; śpiewajmy tylko pieśni niewinne, albo nabożne, tj. takie, w którychby się śpiew łączył z korną modlitwą. Cecylia święta czystem sercem i niepokalanemi usty śpiewała chwałę Boga, póki bawiła na tej ziemi, i teraz sławi śpiewem wszechmocność Jego z całym zastępem Aniołów i Świętych pańskich. Idźmy więc za jej przykładem i zanućmy hymn pochwalny na cześć Pana nad pany.
Boże, który nas rozweselasz uroczystością świętej Cecylii, Dziewicy i Męczenniczki Twojej, spraw miłościwie, abyśmy oddając jej cześć należną, za jej przykładem żyli świętobliwie. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go listopada w Rzymie uroczystość św. Cecylii, Dziewicy i Męczenniczki, która nawróciła narzeczonego swego Waleryana i brata jego Tyburcyusza, zachęciwszy ich do męczeństwa. Po śmierci ich kazał tedy starosta miejski pojmać także i Cecylię, a gdy poniosła różne męczarnie i nawet w ogniu stałą pozostała, ścięto ją mieczem za cesarza Marka Aureliusza i Sewera Aleksandra. — W Kolosei we Frygii męczeństwo św. Filemoona i Appi, Małżonków, pouczonych w wierze przez św. Pawła, Apostoła. Za cesarza Nerona wpadli poganie podczas uroczystości bogini Dyany do kościoła. Wszyscy chrześcijanie uciekli, tylko ich obojga pojmano, na rozkaz prezesa Artoklesa najpierw obito, potem zakopano aż pod piersi w ziemi i wreszcie ukamienowano. — W Rzymie śmierć męczeńska św. Maura, który przybywszy w pielgrzymce z Afryki do grobów św. Apostołów, za cesarza Numeryana i prefekta miejskiego Celeryna oddał życie swe za Chrystusa. — W Antyochii w Pizydyi pamiątka św. Marka i Stefana, Męczenników za cesarza Dyoklecyana. — W Autunie uroczystość św. Pragmacyusza, Biskupa i Wyznawcy.
Klemens był rodowitym Rzymianinem i nie pochodził z miasta macedońskiego Filippi, jak to niektórzy twierdzą. Nauczycielami jego byli święci Piotr i Paweł. Świętemu Pawłowi towarzyszył w jego Apostolskich podróżach, dzielił z nim trudy i niebezpieczeństwa, jako też nieprzerwane jego prace i starania około krzewienia Ewangelii. O nim to pisze Apostoł święty w liście do chrześcijan Filippeńskich, w rozdziale 4, wierszu 3: „A proszę pomagaj i tym, które w Ewangelii społem ze mną pracowały, z Klemensem i z innymi pomocnikami moimi, których imiona są w księgach żywota.“ Ze słów tych wynika, że odznaczał się żywą wiarą, ofiarną miłością Boga i bliźnich i nieskalaną wzniosłością charakteru. Ujmująca jego łagodność nadała mu nazwę „Klemensa“, to jest „łagodnego“, a Apostolska jego gorliwość w szerzeniu prawd Ewangelii uczyniła go w oczach św. Piotra godnym wyświęcenia na Biskupa.
Po ukrzyżowaniu księcia Apostołów w roku 67 byli za czasów Nerona następcami Piotra św. Linus (66-69) i Klet (79-9I), obaj zaś umarli śmiercią męczeńską. Nie łudząc się wcale, że i jemu przyjdzie ponieść ofiarę krwi i życia za Zbawiciela, zasiadł Klemens w roku 91 na Stolicy Piotra, aby w owych czasach tak smutnych dla Kościoła Chrystusowego paść owce i baranki Jego. Nie dość bowiem, że cesarz Domicyan nowe zapowiedział prześladowanie chrześcijan, ale na domiar złego powstały między wiernymi w Koryncie niesnaski, grożące odszczepieństwem i jak się zdaje, z powodu wyboru Biskupa. Skoro świętego Klemensa doszła o nich wiadomość, napisał do Koryntyan list, tchnący taką mądrością, czułością, żywą wiarą i siłą Apostolską, że w wielu kościołach czytywano go długo podczas nabożeństwa zaraz po pismach Apostolskich.
Miasto Rzym podzielił na siedm okręgów, w każdym zaś ustanowił notaryusza, którego obowiązkiem było spisywać sumiennie cnoty, sądowe przesłuchy i męki tych, którzy w epoce prześladowań mężnie, jawnie i po bohatersku przyznali się do wiary Chrystusa, a nadto zeznanie dobrowolną śmiercią stwierdzili. Protokóły takie nazywano aktami męczeńskiemi i odczytywano na publicznych zgromadzeniach ku nauce i zachęcaniu wiernych. Gorliwość jego o Królestwo Boże zawiodła go nawet do pałacu Domicyana, gdzie mu się udało siostrę cesarzamm Flawię Domicyllę pozyskać dla Chrystusa. Pani ta nie tylko była bardzo pobożną i z miłości ku Bogu ślubowała dozgonną czystość, ale działała zbawiennie, czyniąc hojne jałmużny i okazując wielkie względem biednych miłosierdzie.
Cesarz Trajan widział w szerzeniu chrześcijaństwa groźne dla swej arcykapłańskiej godności niebezpieczeństwo, a nawet lękał się o swą władzę świecką, przeto Papież miał paść ofiarą Jego dumy. Wezwano tedy Klemensa przed sąd, gdzie żądano od niego, aby oddał cześć bogom rzymskim, albo też był gotów na śmierć. Skrępowany namiestnik Chrystusowy nie wahał się wyznać szczerze i otwarcie, że wiernie stoi przy Zbawicielu i chętnie za Niego życie położy. Co do kary zaś jaką poniósł, różne obiegają podania. Jedni mówią, że wrzucono Klemensa do rzeki Tybru, a brewiarz opiewa, że skazany został na wygnanie do Chersonesu (Krymu). Na półwyspie tym było już przeszło 2000 chrześcijan. Pracowali oni przez resztę życia swego jako niewolnicy po kamieniołomach i kopalniach kruszcowych. Święty Klemens dzielił ich losy, ale pocieszała go ta myśl, iż mógł towarzyszów niedoli utwierdzać w cierpliwem znoszeniu przeciwności i w słodkiej nadziei szczęścia wiekuistego. Największem utrapieniem biednych skazańców był brak wody, przydatnej do picia. Trzeba ją było nosić z miejsc odległych o kilka mil i częstokroć wśród największych skwarów dokuczliwe znosić pragnienie. Wzruszony litością, błagał Klemens gorąco i rzewnie Boga o pomoc. Wtem widzi na wzgórzu baranka, który prawą nogę wzniósł do góry, jak gdyby pragnął wskazać, że tam należy szukać źródła. Niezwłocznie pobiegł święty Papież na miejsce, na którem stał baranek i dokopał się w kilku minutach krynicy, zawierającej źródło słodkiej i chłodnej wody. Wszyscy mieszkańcy krzepili się nią od tej chwili, a cud ten zjednał mu wielką sławę i powszechne zaufanie między pogańskimi krajowcami, poczęli się więc gromadzić około niego i słuchać jego kazań. Bardzo wielu z nich uwierzyło, dali się ochrzcić i zamienili świątynie na kościoły chrześcijańskie. Pogańscy kapłani widząc się zagrożonymi w swej powadze, udali się z zażaleniem do cesarza i wezwali go, aby pomścił obrazę bogów.
Trajan wysłał natychmiast swego namiestnika Aufidyusza z surowym nakazem, aby Klemensa jako sprawcę tego odszczepieństwa ukarał śmiercią, a nowonawróconych chrześcijan gwałtem zmusił do powrotu do pogaństwa. Aufidyusz okuł tedy świętego Papieża w kajdany, i osadziwszy go na okręcie, wypłynął z nim na wysokie morze, przywiązał do ciężkiej kotwicy i wrzucił go w wodę, aby ciało jego nigdy na wierzch nie wypłynęło; stało się to dnia 23 listopada roku 100. Zgromadzeni na wybrzeżu chrześcijanie błagali jednak Boga wśród rzewnego płaczu, aby nie zostawił zwłok świętych na dnie morskiem i nie pozbawił ich czci należnej.
Zaledwie się też Aufidyusz z oprawcami oddalił, morze cofnęło swe fale na 3000 kroków od brzegu, a w miejscu, w którem zatopiono świętego Klemensa, pojawiła się marmurowa kapliczka. Chrześcijanie skwapliwie się do niej zbliżyli i ujrzeli w niej kamienną trumnę ze zwłokami najlepszego ojca swego, a obok ciężką kotwicę. Chcieli natychmiast zabrać drogocenne ciało, lecz Pan Bóg objawił im Swą wolę, że tutaj ma być miejsce spoczynku świętego Papieża i że morze co rok w dniu tym na tydzień cofać się będzie, aby wierni mogli uczcić śmiertelne szczątki Klemensa. Dopiero też w dziewiątym wieku, za czasów rządów Mikołaja I, przenieśli misyonarze święci Cyryl i Metody relikwie świętego Klemensa do Rzymu i złożyli je w istniejącym po dziś dzień kościele świętego Klemensa.
Święty Klemens takich udziela Koryntyanom nauk w liście do nich pisanym: „Miłosierny pod każdym względem i dobrotliwy Bóg szczery bierze udział w losie tych, co Go się boją, prędko i chętnie rozdziela Swe łaski między tych, co z dziecięcą ufnością do Niego się zbliżają. Nie dzielmy przeto serca swego, nie wzbijajmy się w pychę z powodu szczodrobliwych i obfitych Jego darów. Niechaj nie będzie do nas zastosowane Słowo Pisma świętego: „Nieszczęsni są wahający się i wątpiący, którzy mówią: Słyszeliśmy to już od ojców, i otóż zestarzeliśmy się, a nic z tego się nie spełniło.“ O nierozsądni, porównajcie się do drzewa, bierzcie za przykład winorośl: najprzód traci liść, potem tworzy się pąkowie, z którego wyradzają się liście, kwiaty, nareszcie kwaśne, a wkońcu dojrzałe grona. Widzicie, że owoc drzewa wkrótce dojrzewa. W ten sposób spełni się wkrótce i prędko Jego wola, jak poświadcza Pismo święte następującemi słowy: „Wkrótce przyjdzie On, a zwlekać nie będzie; przyjdzie nagle do Swej świątyni, która nań czeka, Pan święty.“
„Rozważmy, mili bracia, jak nam Pan ustawicznie wskazuje przyszłe zmartwychwstanie, którego pierwowzorem uczynił Jezusa Chrystusa, Pana naszego, wskrzeszając Go z martwych. Uważajmy nasamprzód zmartwychwstanie, najmilsi, wszakże ono się ciągle ponawia w oczach naszych. Zmiana dnia i nocy jest obrazem zmartwychwstania. „Noc idzie na spoczynek, dzień powstaje, dzień znika, noc nastaje.“ Patrzmy na płody ziemne. W jaki sposób odbywają się siewy? Siewca wychodzi, rzuca ziarno w ziemię; to ziarno, suche i wybladłe, padłszy w ziemię, przechodzi w zgniliznę. Wszechmocna Opatrzność Boska wzbudza je ze zgnilizny do życia; z jednego ziarna powstaje kłos, liczący wiele ziarn... Psalmista Pański śpiewa: „Wskrzesisz mnie z martwych, a chwalić Cię będę“, a Job święty mówi: „I zbudzisz z martwych to ciało moje, które zniosło to wszystko.“ Z tą nadzieją winna dusza trzymać się Tego, który wiernie dotrzymuje Swych obietnic i sprawiedliwym jest w Swych wyrokach. On, który potępił kłamstwo, nie dopuści się Sam tej wady, gdyż dla Boga jest wszystko możebnem, oprócz kłamstwa. Niech się przeto roznieci wiara nasza w Niego, zważmy, że nic dla Niego nie jest niepodobnem. On wszystko uczynił jednem słowem Swej wszechmocności. Któż poważy się zapytać Go: Czemu stworzyłeś? Któż zdoła się oprzeć wszechmocności siły Jego? Jak i kiedy chce, tworzy wszystko, a z tego, co utworzył, nic nie ginie, wszystko odkryte przed oczyma Jego, nic Mu nie jest tajnem. Zbliżmy się przeto do Niego ze świętobliwością duszy, wznośmy ku Niemu dłonie czyste i niepokalane, miłujmy miłosiernego i dobrotliwego Ojca, który nas uczynił cząstką wybranych Swoich.“
Boże, który nas rozweselasz doroczną uroczystością św. Klemensa, Męczennika Twojego i Papieża, spraw miłościwie, abyśmy obchodząc pamiątkę jego przejścia do Nieba, cnotę mężnej jego wytrwałości w wierze naśladowali. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go listopada uroczystość świętego Klemensa, Papieża, trzeciego następcy św. Piotra, Apostoła na Stolicy Apostolskiej. W prześladowaniu za Trajana wygnany został na półwysep Krymski i zdobył tamże palmę męczeńską, gdyż pogrążono go w morzu z kotwicą u szyi. Relikwie jego przeniesiono za Papieża Mikołaja I do Rzymu i złożono w zbudowanym poprzednio już na cześć jego kościele. — W Rzymie pamiątka św. Felicyty, matki siedmiu Męczenników, ściętych po synach swych za Chrystusa na rozkaz cesarza Marka Antonina. — W Merydzie w Hiszpanii uroczystość św. Lukrecyi, Dziewicy i Męczenniczki, co w Dyoklecyańskiem prześladowaniu zmarła za wiarę za prezesa Dacyana. — W Cyzikus nad Hellespontem męczeństwo św. Syryniusza, co w temże samem prześladowaniu stracony został po wielu męczarniach. — W Ikonium w Lykaonii pamiątka świętego Amfilochiusza, Biskupa; najpierw był towarzyszem św. Bazylego i Grzegorza z Nazyanzu w samotności na puszczy, później współbratem na urzędzie Biskupim i zmarł spokojnie w Panu po wielu walkach za Wiarę św., sławny wielce z świętości i uczoności. — W Girgenti złożenie zwłok św. Grzegorza, Biskupa. — W Haspengau uroczystość św. Trudo, Kapłana i Wyznawcy. — W Mantui pamiątka błogosł. Jana Bonusa z zakonu pustelników Augustyńskich, którego cnotliwy żywot opisał św. Antoni.
Jan Yepez, syn biednego płóciennika, urodził się w roku 1542 w Hiszpanii i rychło stracił ojca. Dla lepszego utrzymania przeniosła się matka z trojgiem dziatek do Mediny del Campo. Jan odznaczał się już jako chłopiec osobliwszą skłonnością do samotności, modlitwy i zaparcia się samego siebie. W nocy sypiał na chróście, aby rychlej wstawać do modlitwy. Wielkie też czuł nabożeństwo do Matki Boskiej. Pewnego razu bawiąc się z rówieśnikami w pobliżu głębokiego dołu, wpadł weń, a przestraszeni towarzysze uciekli. Wtem ukazała mu się Najświętsza Panna i podała mu rękę. Chłopiec, cały zbłocony, lękał się jakoś dotknąć Jej ręki, więc pojawił się jakiś nieznajomy (może Anioł Stróż), podał mu długą żerdź i wyciągnął go na brzeg.
W szkole należał Jan do uczniów najpilniejszych, najlepszych i najskromniejszych, i był prawdziwą ozdobą zakładu. Biednej matce nie starczyło funduszów na dalsze wykształcenie, miał się przeto wyuczyć rzemiosła, ale okazał się niezdatnym. Przyjął go tedy administrator jednego szpitala, a widząc jego wierność, staranność około chorych, pokorę i szczerą pobożność, tak go pokochał, że pozwolił mu chodzić do szkół Ojców Jezuitów, pragnął go bowiem wykształcić na kapelana szpitalnego.
Lubo Jan mało miał czasu do zajmowania się nauką w domu, czynił jednak znaczne postępy i pragnął poświęcić się stanowi duchownemu, z pokory wszakże nie śmiał przyjąć święceń. I tak w r. 1563 wstąpił do Karmelitów, gdzie zwierzchność klasztorna zamiast go zachęcać do dostąpienia ewangelicznej doskonałości, musiała hamować jego zbytnią względem siebie surowość.
W czasie tym zajmowała się św. Teresa reformą zakonu Karmelitańskiego i przywróceniem dawnej surowości reguły. Za pozwoleniem zwierzchności klasztornej zaprowadziła już nawet tę reformę w kilku klasztorach żeńskich i myślała o zreformowaniu męskich. Bystre jej oko dostrzegło w młodym Janie męża, który silnie mógł poprzeć jej zamiary i dlatego zaszczyciła go swem zaufaniem. Otrzymawszy od przełożonych pozwolenie, osiadł Jan w nędznej jakiejś chacie chłopskiej, którą darowano św. Teresie na założenie w niej pierwszego klasztoru męskiego z pierwotną ścisłą regułą. Pokrewny mu duchem kapłan Antoni a Jesu i jeden braciszek zamieszkali tam. Odbywszy nowicyat, dali dwaj młodzi Karmelici początek zakonowi Karmelitów Bosych, zatwierdzonemu przez Papieży Piusa V i Grzegorza XIII. Jan otrzymał nazwę „Jan od Krzyża.“ Wkrótce musiano założyć dwa nowe klasztory. Jan pełnił obowiązki mistrza nowicyuszów i spowiednika zakonnic w Awilli, gdzie święta Teresa była przełożoną. Z jak największą pilnością pracował nad utwierdzeniem ducha religijnego w młodych zakładach i starał się nie tylko kazaniami, ale i własnym przykładem zachęcać nawet świeckich do prawdziwej pobożności. Często wpadał w zachwycenia, jako też miewał widzenia rzeczy niebieskich. Niezadługo wystawił go Pan Bóg na ciężką próbę, dając mu sposobność udowodnienia, że rzeczywiście zasługuje na nazwę „Jan od Krzyża.“ Na kapitule w Placencyi oskarżono Jana o nieprawne zaprowadzenie nowości w regule klasztornej i wzniecanie nieporozumień w zakonie. Przyszło nawet do tego, że świętobliwego mnicha przyaresztowano w Awilli, osadzono w Toledzie w komórce na poddaszu i co piątek tak mocno rózgami sieczono, że po wielu latach jeszcze widać było na ciele jego znaki tych biczowań. Po dziesięciu miesiącach udało mu się ratować się ucieczką. Wskutek wstawienia się króla Filipa II, pozwolił Grzegorz XIII Karmelitom Bosym utworzyć osobną prowincyę z własnymi zwierzchnikami. Jan został przeorem klasztoru na górze Kalwaryjskiej. Tutaj napisał na prośby braci zakonnej dwa dzieła: „O wstępowaniu na górę Karmel“ i „O ciemnej nocy duszy.“ W klasztorze tym panował wielki niedostatek. Pewnego dnia żalił się przed nim szafarz, że niema ani kawałka chleba na dzień następny. Jan rzekł z uśmiechem: „Ma Pan Bóg jeszcze dość czasu, aby nas zaopatrzyć.“ Nazajutrz rano ponowił szafarz swe skargi, a Jan zachęcał do modlitwy i ufności w Bogu. Wtem przychodzi człowiek jakiś, przynosi hojną jałmużnę i mówi do furtyana: „Całą noc nie mogłem oka zamknąć. Ciągle słyszałem cierpkie wyrzuty: Czy się nie wstydzisz mieć takie zapasy, gdy biedni bracia w klasztorze przymierają głodem?“
Tymczasem przyszła nowa próba na zakon. Życie klasztorne miało być życiem pokuty i modlitwy. Niektórzy zakonnicy wpadli też na pomysł, ażeby pomnożyć godziny odprawiania w chórze i nabożeństwo, za to złagodzić ścisłość samotności i ciągłej modlitwy. Na generalnej kapitule roku 1583 przemawiał Jan przeciw tym nowościom, jako też większa część zgodziła się na jego poglądy i mianowała go zastępcą prowincyała w Andaluzyi. Na tem stanowisku pełnił obowiązki z łagodnością bez chwiejności, ze ścisłością bez dokuczliwości, z energią bez uporczywości. Przejęty duchem reguły, walczył przeciw miewaniu kazań poza klasztorem, urządzaniu nadzwyczajnych uroczystości, rozbudzających ciekawość ludu, jako też przeciw zbytniej okazałości kościołów, która zakonników zmusza do uciążliwej żebraniny, a wiernych do skarg na natręctwo kwestarzy. W tem wszystkiem przyświecał sam dobrym przykładem. Gdy go Pan Jezus raz zapytał, jakiej nagrody żąda za swe prace, odpowiedział: „Pragnę cierpieć za Ciebie, Panie i być wzgardzonym.“ Pan spełnił życzenia jego.
Na generalnej kapitule roku 1588 stanęło kilka uchwał, na które się żadną miarą zgodzić nie mógł. Nie obrano go więc prowincyałem, jak się wielu spodziewało, nawet żadnego mu nie powierzono urzędu, lecz powołano go jako prostego księdza do ustronnego klasztoru Pennueli.
Cieszyło Jana to poniżenie, gdyż mógł się oddać modlitwie i umartwieniu i napisać kilka dzieł niepospolitej wartości. Miłym mu też był pobyt na tej skalistej pustyni; gdy zaś jeden z braci zakonnej temu się dziwił, odpowiedział mu Jan: „Mam daleko mniejszy rejestr grzechów przy spowiedzi, gdy bawię między skałami, aniżeli gdy przestaję z ludźmi.“ Innym razem radził mu ktoś by nie był tak surowym dla siebie, lecz on odpowiedział na to: „Szukam Jezusa, a szukając, najdę Go tylko na krzyżu.“
Nieprzyjaciele nie dawali mu spokoju. Jeden chciał potwarzą i fałszowanymi listami ściągnąć na niego proces kryminalny, inni namawiali prowincyała, by go wysłał na misyę do Indyi. Jako też Jan wybierał się już w podróż, ale Bóg zdał na niego inną misyę. Stało się tedy, iż biedny zakonnik zachorował na nogę. Ponieważ w Pennueli nie było lekarza, prowincyał pozostawił mu do woli, czy chce osiąść w Baezie czy w Ubedzie. W Baezie był przeor jego przyjacielem, w Ubedzie rządził klasztorem zawzięty nieprzyjaciel Jana, mimo to osiadł w Ubedzie i doznawał od przeora jak największych dokuczliwości. Ten zakazał go odwiedzać, a sam przychodził tylko na to, aby mu robić cierpkie wyrzuty; nadto odebrał mu tego, który go opatrywał. Gdy kto litościwy przysłał cokolwiek pożywienia lub bielizny, przeor kazał z przekąsem powiedzieć, że takie wygódki nie są stosowne dla surowego reformatora. Jan wszystkie te przymówki i utrapienia znosił cierpliwie.
Gdy prowincyała doszła wiadomość o tych dokuczliwościach, przeniósł przeora do innego klasztoru i kazał lepiej pielęgnować chorego. Ból nogi powiększył się jednak, a ciało pokryło się ropiącymi wrzodami, które napróżno przecinano i palono. Chory dziękował Bogu za te straszne cierpienia, nie puszczając krzyża z ręki. Trzy dni trwały te męczarnie, aż przyszła śmierć pożądana.
Po przyjęciu Sakramentów świętych przeprosił braci za mimowolne uchybienia, a przeora znowu za to, że mu tyle przykrości wyrządził. Tenże rozpłakał się rzewnie, prosił o darowanie i żałował swego zaślepienia. Całując krucyfiks, skonał Jan dnia 14 grudnia 1591 r. Papież Benedykt XIII zaliczył go do Świętych i kazał jego pamięć obchodzić dnia 24 listopada. Pisma jego w dwóch tomach są wymownem świadectwem jego gorącej pobożności.
Święty Jan od Krzyża mówi: „Nie postąpisz kroku naprzód, jeśli naśladować nie będziesz Chrystusa, który jest drogą, prawdą i bramą, którą wejść winieneś do Królestwa niebieskiego, gdyż duszy, która stroni od naśladowania Chrystusa, nie uważam za duszę dobrą. Staraj się, aby pierwszą myślą było pragnienie naśladowania Chrystusa.
Wyrzeknij się wszelkich przyjemności, jakie się nastręczą twym zmysłom, jeśli nie będą zmierzały do chwały Boga. Chrystus w tem życiu ziemskiem dążył jedynie do tego, aby pełnić wolę Ojca Swego. Nie bierz sobie za przykład żadnego człowieka, choćby i najświętobliwszego, gdyż szatan ci wskaże jego ułomności; naśladuj Chrystusa, ten wzór doskonałości i świętości, a nie omylisz się. Żyj na wewnątrz i na zewnątrz na krzyżu wespół z Chrystusem, a osięgniesz spokój duszy. Chrystus ukrzyżowany niech ci wystarczy, z Nim cierp, z Nim spocznij, bez Niego nie cierp i nie spoczywaj. — Staraj się pozbyć miłości własnej; kto siebie ceni, nie zaprze się siebie samego i nie idzie za Chrystusem. Nadewszystko miłuj cierpienia i nie myśl, że znosząc je, zyskasz wielką zasługę wobec Tego, który nie wahał się za ciebie umrzeć. Jeśli chcesz posieść Chrystusa, nie szukaj Go bez krzyża. Kto nie szuka krzyża, nie szuka chwały Boga. Każdy pragnie mieć udział w skarbach i rozkoszach wiekuistych Boga, ale nie wielu jest, co chcą ponosić trudy i cierpienia z miłości do Syna Bożego.“
Boże, któryś świętego Jana, Wyznawcę Twojego, uczynił przedziwnym miłośnikiem krzyża i doskonałego zaparcia się, spraw łaskawie, prosimy, abyśmy starając się go naśladować, chwały wiekuistej dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go listopada uroczystość świętego Jana od Krzyża, Wyznawcy, którego dzień zgonu przypada na 14 grudnia. — Tegoż dnia męczeństwo św. Chryzogona, co po długiem więzieniu, zniesionem z największą cierpliwością dla Wiary świętej, przywiedziony został na rozkaz Dyoklecyana do Akwilei, tamże ścięty i potem do morza wrzucony, czem zakończył żywot jako Męczennik. — W Rzymie pamiątka świętego Krescencyana, Męczennika, wspomnianego w męczeństwie św. Marcella, Papieża. — W Amelii w Umbryi męczeństwo św. Firminy, Dziewicy, po wielu innych męczarniach powieszonej w prześladowaniu Dyoklecyańskiem i palonej pochodniami, aż wreszcie ducha wyzionęła. — Pod Koryntem śmierć męczeńska św. Aleksandra, co za Juliana Apostaty i starosty Sallustyusza wyznawał wiarę swą aż do ostatniego tchnienia. — W Kordowie pamiątka św. Flory i Maryi, Dziewic i Męczenniczek, które po długiem więzieniu zabite zostały mieczem w maurytańskiem prześladowaniu chrześcijan. — W Perugii uroczystość św. Felicyssyma, Męczennika. — W Medyolanie uroczystość św. Protazego, Biskupa, co na Soborze w Sardyce bronił przed cesarzem Konstansem niewinności św. Atanazego i później po zniesieniu dla wiary i Kościoła wielu utrapień, zasnął pobożnie w Panu. — W klasztorze w Blaye pamiątka św. Romana, Kapłana, którego świętość poświadcza sława cudów jego. — W Auwernii uroczystość św. Porcyana, Opata, słynącego za króla Teodoryka z cudów swoich.
Katarzyna, co znaczy w polskim języku tyle co „czysta“, była córką Tkonstosa w Aleksandryi i jako ośmnastoletnia dziewica słynęła nie tylko z urody i z niezmiernych bogactw, ale i z niezwykłego wykształcenia. Sława jej moralności była nieskalaną, a wiele młodzieży ubiegało się o jej rękę, mimo to wszystkich z niczem odprawiała, mówiąc: „Kto mnie chce pojąć, winien być bogatszym, urodziwszym i mędrszym ode mnie.“ Wtem doniosła jej poważna jakaś matrona, że zna kogoś posiadającego te zalety i zawiodła ją do kapłana chrześcijańskiego, który obeznał ją z wiarą Chrystusową i udzielił jej Chrztu świętego. Poznawszy, że Jezus przewyższa ją bogactwem, pięknością i mądrością, przylgnęła do Niego całem sercem.
Około tego czasu objął Maksymian rządy po Dyoklecyanie, znany jako srogi prześladowca chrześcijan i nakazał na cześć bogów urządzić uroczystą ofiarę, w której mieli wziąć udział wyznawcy Chrystusa. Spostrzegłszy, że wielu chrześcijan myśli o odstępstwie, pobiegła śpiesznie do świątyni, w której naokoło cesarza zebrały się wielkie tłumy ludu. Świetne wystąpienie w licznym orszaku i znakomita jej piękność utorowały jej drogę do Maksymiana, do którego w te odezwała się słowa: „Cesarzu, sam wiedzieć powinieneś, że bogi i ofiary twe są czczą złudą i niedorzecznością; rozum przecież uczy nas, że tylko jedna być może istność najwyższa. Jeśli tego nie pojmujesz, uwierz-że przynajmniej waszym filozofom, że bogowie twoi byli tylko ludźmi, którzy odznaczyli się jakimś czynem i później dopiero lud bezmyślny począł w nich czcić wyższorzędne istoty. Cesarzu, wielb jednego Boga, który ci dał życie i koronę, który się ofiarował na krzyżu dla zbawienia naszego, który zbłąkanym obwieścił prawdę, a żałujących za grzechy łaskawie tuli do Siebie.“
Maksymian pohamowawszy gniew, kazał Katarzynie przybyć nazajutrz do pałacu. Stanąwszy przed nim, dziewica tak śmiało i odważnie piorunowała przeciw pogaństwu, i tak gorąco polecała chrześcijaństwo, że cesarz dziwił się jej rozumowi i nie wiedział, co na jej wywody odpowiedzieć. Zatrzymał ją tymczasowo u siebie i zwołał pięćdziesięciu co najprzedniejszych filozofów i mędrców na publiczną dysputę z Katarzyną.
Wobec licznego i wybranego grona słuchaczów najwymowniejsi z filozofów przedłożyli jej powody, przemawiające za czcią bogów państwowych. Katarzyna tak bystro wykazała fałszywość i nicość ich rozumowania, że mędrcy rumienili się ze wstydu, następnie zaczęła tak dobitnie i przekonywająco mówić o wszechmocności Boga, Pana Nieba i ziemi, Ojca wszystkich ludzi i o Boskim Zbawicielu, że pięćdziesięciu filozofów nie tylko przyznało się do klęski, jaką ponieśli, ale nawet śmiało wypowiedzieli gotowość przyjęcia nowej wiary.
Rozgniewany cesarz nie mógł tego przenieść i skazał wszystkich na stos. Potem starał się ująć Katarzynę pochlebstwami i przywieść ją do zaparcia się Chrystusa, lecz Katarzyna pozostała niezachwianą w wierze. Popadłszy tedy Maksymian w gniew szalony, rozkazał ją siec rózgami, zamknąć w więzieniu i nie dawać jej ani pożywienia, ani napoju. Gdy ją z sali wyprowadzono, oświadczyła, że wielu najbliższych jego osobie dworzan uwierzy w Chrystusa i wejdzie razem z nią do Nieba. Jako też wieszczba jej się spełniła, małżonka bowiem Maksymiana, podziwiając stałość dziewicy, wezwała dowódcę wojska Porfyriusza wraz z 200 żołnierzami i kazała się zawieść do więzienia. Po krótkiej z Katarzyną rozmowie uwierzyła w Chrystusa i przyjęła z Porfyriuszem i całą rotą żołnierzy Chrzest św.
Po dwunastu dniach stanęła Katarzyna powtórnie przed cesarzem, który nie mógł się nadziwić anielskiej piękności dziewicy, lubo przez dłuższy czas pokarmem sił swych nie pokrzepiła. „Oddaj cześć bogom — odezwał się do niej łagodnie — a podzielę się z tobą rządami państwa. Nie zmuszaj mnie też do chwycenia się takich środków, któreby mogły nadwerężyć piękność twoją.“ Na co Święta odpowiedziała: „Nie przeceniaj tego, co może zniszczyć choroba lub wiek podeszły; piękność przemija, prawda tylko jest wiecznotrwałą. Jestem i pozostanę chrześcijanką.“ Maksymian skazał ją tedy na karę koła; zaledwie ją wszakże do niego przywiązano, piorun rozwiązał jej pęta, druzgocąc koło i zabijając wielu pogan, a lud począł na cały głos wołać: „Wielkim jest Bóg chrześcijan!“ Sam cesarz pozostał niewzruszonym i myślał o innym rodzaju męczarni. Przypadła więc do niego cesarzowa i błagała go, aby przestał dręczyć panienkę, którą Bóg wziął widocznie pod Swą opiekę. Srogi okrutnik kazał natomiast pochwycić małżonkę i niezwłocznie ściąć jej głowę. Porfyriusz ośmielony przykładem monarchini, wraz z owymi dwustu szeregowcami również przyznał się do chrześcijaństwa, za co ich ta sama spotkała kara, poczem dopiero przyszła kolej na Katarzynę.
Ukląkłszy tedy, modliła się o wytrwałość dla chrześcijan, jako też nawrócenie niewiernych, kończąc modlitwę następującemi słowy: „Przyjmij, Panie, łaskawie duszę moją, a ciało moje, które Ci ofiaruję ukryj przed mymi nieprzyjaciołmi, aby go nie oglądali.“ Potem głowa jej potoczyła się na ziemię, ale zamiast krwi wytrysło z rany mleko i w okamgnieniu pojawili się Aniołowie, którzy dziewicze jej ciało przenieśli na górę Synai, tamże je grzebiąc. Nad grobem jej wystawiono później wspaniały kościół z klasztorem świętej Katarzyny. Zdobi zaś tę Świętą trojaka korona, jedna z lilii niewinności, druga z wawrzynu nauki, a trzecia z palm męczeństwa. Święta Katarzyna uchodzi za Patronkę nauki i filozofii.
Chwalebna walka świętej Katarzyny za Chrystusa i naukę Jego jest widocznem stwierdzeniem słów świętego Pawła w liście swoim do Rzymian w rozdz. 5, wierszu 5: „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha świętego, który nam jest dany.“
Duch święty leczy siedmiorakie złe, które kazi i szpeci życie ludzkie. Z tych pierwszem złem jest dziecinne postępowanie wielu ludzi, trawiących całe życie na zajmowaniu się rzeczami błahemi i marnościami. Zapobiega zaś temu Duch święty darem mądrości, zwracając uwagę naszą na rzeczy poważniejsze i większą mające wartość. Drugiem złem jest zapatrywanie się wielu ludzi na zewnętrzny pozór rzeczy zmysłowych i uganianie się za nim. Przeciwko temu działa Duch św., zaostrzając w nas dar wnikania w istotę rzeczy i poznawania cudów ukrytych w stworzeniach, w których Bóg przemieszkuje. Trzeciem złem jest zuchwalstwo, z jakiem się ludzie narażają na niebezpieczeństwo tego świata. Przeciwko temu uzbraja nas Duch święty darem mądrości i przezorności w wybieraniu tego, co służy ku zbawieniu duszy naszej. Czwartem złem jest ludzka słabość, brak odwagi i namyślanie się w szukaniu Królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego. Na tę ułomność darzy nas Duch święty siłą pokonywania zawad i trudności. Piątem złem złuda rozumu w rozróżnianiu złego i dobrego. Tutaj uposaża nas Duch święty darem wiedzy, która nam ułatwia poznanie prawdy i nauk Boskich i zastosowanie do nich czynów naszych. Szóstem złem jest wzgarda rzeczy świętych i niebieskich. Od tego złego chroni nas Duch święty darem pobożności, która w nas wytwarza miłość Boga i zaszczepia zamiłowanie modlitwy. Siódmem złem jest zarozumiałość, wskutek której ludzie mało się troszcząc o zbawienie, nawet w największych niebezpieczeństwach nad sobą nie czuwają. Od tego zabezpiecza nas Duch święty darem bojaźni, która wszczepia w nas wstręt do grzechu, obawę utraty łaski Bożej i szczerą pokorę.
Starajmy się przeto, abyśmy byli za przykładem świętej Katarzyny przybytkiem Ducha świętego, nie przybytkiem dyabła. Wyrzeczmy się złych popędów i skłonności, oddajmy się pod kierunek Ducha świętego, aby czyny nasze uczyniły nas godnymi nadprzyrodzonej i wiecznej nagrody.
Boże, któryś na górze Synai Mojżeszowi przykazania nadał, i na temże miejscu przez świętych Aniołów Twoich ciało świętej Katarzyny, Panny i Męczenniczki Twojej cudownie złożyć kazał, dozwól, prosimy, abyśmy za jej zasługami i wstawieniem się, do tej wyżyny, którą jest Chrystus, dostać się zasłużyli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 25-go listopada uroczystość świętej Katarzyny, Dziewicy i Męczenniczki. Dla stałości w Wierze św. wrzuconą została w Aleksandryi za cesarza Maksymiana do więzienia, potem biczowano ją długo szkorpionami, a wreszcie ścięto; relikwie jej przenieśli Anieli na górę Synai, gdzie doznają pobożnej czci licznych pielgrzymek chrześcijańskich. — W Rzymie męczeństwo św. Mojżesza, Kapłana. Gdy z kilku innymi chrześcijaninami jęczał w więzieniu, otrzymywał często listy pocieszające od św. Cypryana. Broniąc z wielką stanowczością Religii św. nie tylko przeciw poganom, ale także i schizmatyckim nowacyanom, zakończył żywot swój według świadectwa św. Korneliusza, Papieża wspaniałem męczeństwem w prześladowaniu Decyańskiem. — W Antyochii pamiątka św. Erazma, Męczennika. — W Cezarei w Kapadocyi śmierć męczeńska św. Merkuryusza, Żołnierza, co za pomocą Anioła zwyciężył barbarzyńców i przezwyciężył okrucieństwo Decyusza, aż wreszcie po wielu odważnie zniesionych męczarniach zdobył koronę męczeńską. — W prowincyi Emilia pamiątka świętej Jukundy, Dziewicy.
W roku 1876 zbiegła się do Konstancyi niezmierna liczba katolików z wszystkich stron Szwajcaryi, aby z wielu Biskupami, prałatami i licznym zastępem kapłanów przez całą oktawę obchodzić pamiątkę świętego Pasterza, który przed dziewięciuset laty był z powodu swych cnót i zasług chlubą i ozdobą Biskupiej stolicy w Konstancyi.
Konrad był synem hrabiego Henryka Altdorfa z rodu Welfów i bawarskiej hrabiny Beaty Hohenwart. Staranne wychowanie rozwinęło wielkie jego zdolności umysłowe i przymioty serca tak szczęśliwie, że rodzice jak najpiękniejsze sobie rokowali o nim nadzieje. Wykształcenie jego naukowe powierzyli Biskupowi Nottingowi w Konstancyi. Konrad przykładał się pilnie do nauk, czynił wielkie postępy w szkole i był ulubieńcem Biskupa z powodu swej pokory wobec Boga, a nieskalanej czystości obyczajów. Świat wabił go widokiem blasku i zaszczytów, ale młodzieniec, czując powołanie do stanu duchownego, pragnął się wyświęcić na kapłana. Notting spełnił jego życzenie i zatrzymał go tymczasowo przy sobie jako pomocnika i pożądaną podporę starości.
Nie zawiódł Konrad położonego w sobie zaufania. Był bowiem niestrudzonym w pracy, przywiązanym do swego pasterza, i tak obeznanym ze sprawami dyecezyalnemi, że niezadługo poruczono mu urząd Proboszcza katedralnego. Po śmierci Nottinga w roku 934, na którego pogrzeb zjechał między innymi Ulryk, Biskup augsburski, naradzało się duchowieństwo, kogo obrać następcą nieboszczyka. Ulryk nakazał trzydniowy post i publiczne modlitwy, poczem zagaił posiedzenie temi słowy: „Cnoty, jakich wymaga święty Paweł od Biskupa, posiada Konrad.“ Wzniósł się tedy powszechny okrzyk: „Tak jest, Konrad niech będzie naszym Arcypasterzem!“ Wybrany w żaden sposób wyboru przyjąć nie chciał, ale widząc w jednozgodności głosów zarówno Ulryka jako też i ludu i duchowieństwa widoczną wolę Bożą, przyjął godność Biskupią.
Jak prawdziwy pasterz i ojciec pasł owce i baranki swoje, krzepił je słowem Bożem, zachęcał do naśladowania Chrystusa i starania się o żywot wieczny. Dla ubogich założył wielki szpital, a na większą cześć i chwałę Bożą i dusz zbawienie wystawił w mieście trzy nowe kościoły: św. Maurycego, Pawła i Jana, Ewangelisty, które z dochodów swych dóbr dziedzicznych hojnie uposażył. Po wsiach również pozakładał dużo kościołów, opędzając koszta budowy ze swych oszczędności. Do Męki Pańskiej czuł tak wielkie nabożeństwo, iż trzy razy zwiedził jako pielgrzym Jerozolimę i zraszał łzami drogę krzyżową. Z św. Ulrykiem w Augsburgu łączyła go jak najserdeczniejsza przyjaźń. Obaj tworzyli jakby jedno ciało i jedną duszę i często u siebie bywali, okazując szczególną przychylność OO. Benedyktynom w Einsiedeln i corocznie odbywali tamdotąd pielgrzymkę do obrazu Matki Boskiej. Gdy w roku 948 Opat Eberhard nad grobem świętego Meinrada wystawił nową kaplicę i dokończył budowy wspaniałego kościoła, przybyli obaj razem, a Konrad miał dokonać konsekracyi kościoła, gdyż Einsiedeln leżało w obrębie jego dyecezyi. Wszedłszy w wigilię dnia 14 września około północy z kilku zakonnikami do kościoła na modlitwę, widział jak w przytomności Chrystusa i Jego Matki Aniołowie kaplicę poświęcali według rytuału używanego zwykle przez Biskupów. Nazajutrz nie chciał przystąpić do konsekracyi, ale około południa zmusiły go do tego głośne nalegania książąt i szlachty, która nie bardzo cudowi temu dowierzała. Wtem doszło zgromadzonych głośne, jakby z Nieba wołanie: „Nie trudź się, bracie, kaplicę poświęcili już Aniołowie.“
Konrad miał udział w kilku Soborach kościelnych, jak np. Augsburskim, Ingelheimskim, Mogunckim itd. Starał się nadewszystko o moralność ludu i duchowieństwa. Najmilszem jego wytchnieniem było klęczenie przed Najśw. Sakramentem. Tę głęboką cześć i uwielbienie św. Tajemnicy wynagrodził mu Bóg cudem. Gdy raz przy Podniesieniu wpadł mu jadowity pająk do kielicha, wolał raczej wypić przy Komunii Przenajświętszą Krew wraz z pająkiem, aniżeli wyjąć z kielicha obrzydłego robaka. Przy obiedzie wyszedł pająk z ust jego ku wielkiemu zdziwieniu zebranych stołowników. Gdy ulubiony uczeń jego Gebhard pewnego razu zasiadł żartem w jego krześle Biskupiem, nadszedł niespodzianie Konrad. Zawstydzony chłopiec chciał potajemnie uciec, ale Święty tak go zagadnął: „Za rychło zasiadłeś, chłopcze, na mej Stolicy. Inny po mnie ją zajmie, ale przyjdzie kolej i na ciebie. Sprawuj się tylko dobrze!“ Jakoż sprawdziły się słowa one, Gebhard bowiem był drugim jego następcą i umarł w stanie świętobliwości.
Po czterdziestodwuletnich rządach dyecezyi umarł roku Pańskiego 976, rozporządziwszy poprzednio w świętej pokorze, aby zwłok jego nie złożono w kościele, lecz poza jego murami. Nad wsławionym cudami grobem jego wzniesiono później przepiękną kaplicę.
Pomni na przyjaźń, jaka łączyła Konrada z Ulrykiem, zastanówmy się pokrótce, co się nazwać godzi prawdziwą przyjaźnią i jak ją rozróżnić od fałszywej. Najlepiej podobno będzie przytoczyć tu słowa świętego Franciszka Salezego:
„Duszo chrześcijańska, miłuj serdecznie wszystkich; ale przyjaźń, polegającą na wzajemnej skłonności i zwierzaniu dusz, zawieraj tylko z takimi, z którymi ścisła znajomość dobre tylko może mieć skutki. Rozmaite bywają przyjaźnie, odpowiednie do rozmaitości dóbr, których sobie udzielają zaprzyjaźnieni, tak jak rozmaity bywa miód stosownie do kwiatów, z jakich go tworzą pszczoły. Jeśli dobra te są tylko pozorem i próżnością, tj. jeśli przyjaźń polega tylko na rozkoszy zmysłowej, urodzie ciała, wrodzonym dowcipie, zręczności w tańcu, deklamacyi, zalotności — w takim razie przyjaźń jest fałszywą. Jeśli dobra są prawdziwe i mają wyższą moralno-religijną wartość, jeżeli zaspokajają wyższe potrzeby serca i duszy, w takim razie przyjaźń bywa prawdziwą i rzetelną. Tak i miód zbierany przez pszczoły z dobrych kwiatów, jest słodkim i zdrowym. W Heraklei, mieście położonem nad Pontem (Morzem Czarnem), jest rodzaj miodu podobny do naszego, ale zaprawiony taką trucizną, że ci, co go pożywają, popadają w szał; przyczyną tego są pszczoły, zbierające go z roślin jadowitych.“
Im więcej doskonali nas przestawanie z innymi, albo im doskonalszymi się stają przez nas znajomi nasi, tem doskonalszą jest przyjaźń. Gdzie węzłem przyjaźni jest wzajemna nauka i wykształcenie, tam i przyjaźń jest godną pochwały. Wyższy stopień doskonałości przypisać należy takiej przyjaźni, która wytwarza zamiłowanie cnót, np. mądrości, sprawiedliwości, stateczności i innych. Ale jakże błogą i świętą jest przyjaźń, która się opiera na posadach religii, miłości Boga, pobożności i chęci doskonalenia się moralnego! Drogocenną jest, bo poczyna się od Boga, prowadzi do Boga i wiecznie trwać będzie w Bogu.
„Jeśli pragniesz zawrzeć przyjaźń — mówi czcigodny Blozyusz — bądź ostrożnym w wyborze przyjaciela, wystaw go na próbę, potem dopiero zbliż się do niego, szanuj go i kochaj. Prawdziwą przyjaźń poznajesz po czterech znakach: a) zaufaniu, z jakiem powierzamy przyjacielowi tajemnicę; b) po czystości zamiarów, jeśli w przyjaźni niczego innego nie szukamy, jak Boga i zobopólnej ufności; c) po przezorności, z którą przyjaciołom szczere życzenia składamy, gdy na to zasługują, a przyganiamy im, gdy tego wymaga potrzeba; d) po cierpliwości, z którą wytrwamy w przyjaźni w rozmaitych położeniach i zmiennych kolejach życia, kochając ich zarówno, czy są biedni, czy bogaci, zdrowi czy chorzy, wysoko lub nizko postawieni.“
Trzymajmy się tych zasad i prawideł w zawieraniu przyjaźni, a nie doznamy zawodu.
Wszechmocny i jedyny Boże, któryś zaprawdę jest prawdziwym i szczerym przyjacielem ludzi, boś raczył Syna Swego Jednorodzonego zesłać, aby nas odkupił Swą srogą śmiercią na krzyżu, spraw miłościwie, abyśmy na tej ziemi starali się o takich przyjaciół, którzyby nas prowadzili drogami Twemi, a natomiast chronili od dróg takich, któreby nas przyprawić mogły o utratę zbawienia. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 26-go listopada pod Fabiano w Marchiach uroczystość św. Sylwestra, Opata, założyciela zakonu Sylwestryanów. — W Aleksandryi męczeństwo św. Piotra, Biskupa, zdobnego we wszelkie cnoty. Na rozkaz Galeryusza Maksymiana został ścięty. — W temże mieście i w tem samem prześladowaniu ponieśli śmierć męczeńską święci: Faustus, Kapłan, Didus i Ammoniusz, potem egipscy Biskupi Fileasz, Hezychiusz, Pachomiusz i Teodor z 660 towarzyszami, którym miecz prześladowczy dopomógł do osiągnięcia szczęśliwości wiecznej. — W Nikomedyi śmierć męczeńska św. Marcella, Kapłana, który za czasów cesarza Konstantyna strącony został przez aryan ze skały. — W Padwie pamiątka św. Bellinusa, Biskupa i Męczennika. — W Rzymie uroczystość św. Syrykiusza, Papieża i Wyznawcy, odznaczonego wiedzą, pobożnością i gorliwością w wierze, który potępił rozliczne herezye i wznowił karność kościelną zbawiennemi rozporządzeniami. — W Autunie uroczystość św. Amatora, Biskupa. — W Konstancyi uroczystość św. Konrada, Biskupa. — W obwodzie Reims dzień zgonu św. Bazolusa, Wyznawcy. — W Adryanopolu w Paflagonii pamiątka św. Styliana, Pustelnika, słynnego dla cudów swoich. — W Armenii pamiątka św. Nikona, Mnicha. — W Rzymie uroczystość św. Leonarda à Porto Mauritio, Wyznawcy zakonu ścisłej reguły św. Franciszka; był sławnym dalece z gorliwości duszpasterskiej i wielu misyi odprawionych we Włoszech; Papież Pius IX policzył go w poczet Świętych.
Eulogiusz wyćwiczony w naukach i spowodowany miłością Boga a nadto pragnieniem zbawienia, opuścił świat, rozdał całe prawie mienie swoje miedzy ubogich, nieco tylko grosza zostawiając. Stało się, iż pewnego razu wyszedłszy na miasto, ujrzał kalekę, który nie miał ani rąk, ani nóg. Wpatrzywszy się w niego pilnie i stojąc przy nim, tak sobie pomyślał w duchu i taki uczynił ślub: „Boże, wezmę do siebie tego kalekę, mieć będę o nim staranie, żywić go i pielęgnować będę aż do śmierci, abym mógł przez niego osięgnąć zbawienie; zechciej przeto, Chrystusie, uzbroić mnie w cierpliwość, abym wytrwał w przedsięwzięciu.“ Poczem przystąpiwszy do owego żebraka, rzekł: „Czy chcesz, abym cię wziął do swego domu, karmił i pielęgnował?“ Na co kaleka odpowiedział: „Nie godzien jestem tej łaski, ale jeśli chcesz się ulitować nad niedołęstwem mojem, z wdzięcznością ofiarę twoją przyjmuję.“
Eulogiusz zawiózł go tedy do swego mieszkania i przez lat piętnaście opatrywał wszystkie jego potrzeby, żywił go, przyodziewał, a w razie choroby pilnie go doglądał i pielęgnował jak najstaranniej. Sam go umywał, namaszczał, dźwigał go na ręku, jakby niemowlę jakie, okazując mu nadto jak największy szacunek i taką pieczołowitość, jakiej wymagało niedołęstwo jego.
Po piętnastu latach opętał owego niedołęgę czart, aby Eulogiuszowi odjąć chęć dalszego pielęgnowania i dręczył nieboraka w najstraszniejszy sposób. Kaleka odtąd zaczął łajać i lżyć swego dobroczyńcę, krzycząc na cały głos: „Precz mi z oczu, zbiegu i łotrze niegodziwy! Oszukałeś swego pana, skradłeś jego pieniądze, a teraz chcesz się obmyć przed światem z winy w obliczu Boga, dając mi przytułek w swem mieszkaniu, aby w ten sposób dostąpić zbawienia.“ Nie zniechęciły Eulogiusza miotane na siebie potwarze i obelgi, lecz wszystko znosił cierpliwie, mówiąc: „Pohamuj się w gniewie i nie lżyj mnie niewinnego! Czegoż ci bowiem brak u mnie? W czemżeż cię ukrzywdziłem? Jeśli w czemkolwiek zawiniłem względem ciebie, stało się to chyba mimo mej chęci i woli; wybacz mi!“ Łagodne te słowa nie uśmierzyły gniewu bidnego opętańca, lecz jeszcze więcej go podnieciły. Miotając się jak szalony, wołał: „Nie płaszcz się przede mną i nie pochlebiaj mi! Każ mnie stąd wynieść i porzucić na rynku, skąd mnie wziąłeś. Nie chcę twej opieki.“ „Błagam cię — mówił Eulogiusz — pozwól, abym ci dalej służył. Czegóż ci brak u mnie?“ „Nie mogę — rzekł kaleka — znieść twojego pochlebstwa i urągowiska; sknerą jesteś i skąpcem, zaniedbujesz mnie i nie dajesz mi mięsa.“ Gdy mu Eulogiusz przyniósł kawałek mięsa, opętany żądał, aby go wyniósł między ludzi. Skoro Eulogiusz oświadczył, że przywiedzie mu kilku zakonników, chory odpowiedział: „Patrzeć nie mogę na tych leniuchów, którzy tylko jedzą i próżniacze życie wiodą“, a kąsając się, dodał: „Porzuć mnie na rynku, skąd mnie wziąłeś!“ i tak się srożył i miotał, izby był ściągnął na siebie rękę, gdyby ją był posiadał.
Zakłopotany Eulogiusz radził się kilku duchownych, pytając ich, co ma począć. Gdyby go bowiem był porzucił, byłby złamał daną Bogu obietnicę, a gdyby go zatrzymał u siebie, nie miałby spokojności ani we dnie ani w nocy. Zapytani o radę księża, radzili Eulogiuszowi, aby go z sobą zabrał do św. Antoniego i temu swą biedę opowiedział. Święty Antoni w te się zaś słowa do niego odezwał: „Jeśli ty Eulogiuszu porzucisz biedaka, Bóg, który go stworzył, nie porzuci go i wzbudzi innego, lepszego od ciebie, który go będzie opatrywał.“ Poczem zwrócił się święty Antoni do ułomnego i w ten sposób łajać go począł: „Kaleko niegodny Nieba i ziemi! Przestańże raz przecież grzeszyć przeciw Bogu i drażnić ustawicznie bliźniego. Czyż nie wiesz, że sam Chrystus pełni około ciebie posługi? Czyż nie wiesz, że lżysz tym sposobem samego Chrystusa? Czyż nie dla miłości Chrystusa wziął Eulogiusz na siebie ciężar tych obowiązków?“ Złajawszy tak jednego i drugiego, kazał im nie rozłączyć się, lecz wrócić do domu, w którym tyle lat społem przebyli. Przekonał ich też, iż jest to sprawa szatana, który chciał im przegrodzić drogę do wiecznego zbawienia, wzniecając pomiędzy nimi niesnaski i nieporozumienia. „Jeśli Anioł — dodał — nie będzie widział zgody pomiędzy wami, z pewnością minie was wiekuista nagroda. Wracajcie przeto do mieszkania i posłuchajcie mej rady!“
Uczynili według rady św. Antoniego; jakoż niespełna w cztery tygodnie potem skonał Eulogiusz, a w trzy dni później przeniósł się na drugi świat ów kaleka, odpokutowawszy grzech z jak największą skruchą.
Śmierć owego żebraka dowodzi, że był, człowiekiem dobrym i uczciwym, przeto go widocznie szatan opętał. Liczne tego są przykłady, że z dopuszczenia Bożego czart opętał ciało, lubo iż dusza była zacną i uczciwą. Bóg zsyła niekiedy takie klęski na ludzi, aby ich doświadczyć. Niema nic trudniejszego, jak wytrwałość w dobrem. Zdarza się to nie rzadko, iż gdy się życie ma ku schyłkowi i blizcy jesteśmy tamtego świata, wtedy najwięcej wróg nasz odwieczny zsyła na nas pokus i nagabywań. Wonczas jedyny ratunek nasz w stateczności, o którą gorąco Boga prosić należy. I najlepszy człowiek upaść może, póki dźwiga brzemię ciała na sobie. Apostoł święty mówi: „Kto stoi, patrz aby nie upadł;“ a w innem miejscu: „Z bojaźnią i przestrachem sprawujcie zbawienie wasze!“ Zważyć bowiem trzeba, iż tacy Święci jak Dawid, Samson i Piotr upadli. Aby się uchronić od upadku, trzeba łaski Bożej, tj. daru wytrwania aż do końca. O ten dar Boga prosić należy, ażeby nas wtedy zabrał z tego świata, kiedy najwolniejsi jesteśmy od grzechu, ażeby nam dać raczył dobrą straż i ludzi, służących nam dobrą radą i dobrym przykładem, którzyby nas pobudzali do dobrego. Szczęśliwe dziatki, które w niewinności umierają! Szczęśliwy każdy śmiertelnik, który bez ciężkiego grzechu z tego świata schodzi!
Boże wszechmogący! Racz mnie zachować od pokus, póki żyję na tej ziemi, a jeśli Ci się spodoba wystawić mnie na nie, racz mnie w łasce Swej świętej natchnąć siłą do oparcia się złemu a wytrwania w dobrem. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 27-go listopada w Antyochii męczeństwo świętego Bazylego, oraz św. Auksyliusza i Saturnina. — W Persyi męczeństwo św. Jakóba Porozcinanego z czasów Teodozyusza Młodszego. Aby przypodobać się królowi Izdegardowi, odpadł początkowo od Chrystusa. Gdy jednak matka i żona jego zerwały z nim dlatego wszelkie stosunki, upamiętał się, wystąpił odważnie przed królem i wyznał, że jest chrześcijaninem. Tenże, pełen zawziętości wydał rozkaz, aby mu członek po członku odcinano i potem go dopiero ścięto, co się też stało; w tym samym czasie poniosło jeszcze wielu innych chrześcijan śmierć męczeńską. — W Sebaście w Armenii męczeństwo św. Akacyusza, Kapłana i św. Hirenarcha z 7 Niewiastami. Stałość tychże wywarła na Hirenarcha, będącego jeszcze poganinem, takie wrażenie, że uwierzył w Chrystusa i wreszcie razem z kapłanem Akacyuszem poddał się ścięciu. — W Gallicyi nad Ceą śmierć męczeńska św. Fakunda i Prymitywa, którzy cierpieli za starosty Attyka. — W Akwilei pamiątka św. Waleryana, Biskupa. — Pod Riez we Francyi uroczystość św. Maksyma, Biskupa i Wyznawcy, co zdobny od samej młodości darem cnót, najpierw jako Opat klasztoru Lerin, a potem jako Biskup z Riez celował znakami i cudy. — W Salzburgu uroczystość św. Wirgiliusza, Biskupa, Apostoła Karyntyi, którego Papież Grzegorz IX policzył w poczet Świętych. — W Paryżu złożenie zwłok św. Seweryna, Mnicha i Pustelnika.
Wiekopomny Papież Pius IX ogłosił dnia 20 maja 1860 w największej i najwspanialszej bazylice okręgu ziemskiego świętobliwość młodzieńca, który 77 lat przedtem żył w Rzymie i znanym był pod nazwą „świętego Żebraka.“ Właściwe jego nazwisko było Józef Benedykt Labre, a miejscem jego rodzinnem Amettes we Francyi. Tu przyszedł na świat w roku 1748. Był on najstarszym synem z pomiędzy piętnaściorga dzieci majętnych i pobożnych małżonków Jana Labre i żony jego Małgorzaty z domu Grandsire. Ponieważ mały Benedykt niezwykłe posiadał zdolności, przeto zajął się jego wychowaniem wuj jego, pleban w Erinie, który go kształcił w potrzebnych wiadomościach i religii. Doszedłszy jednak lat 16, stracił młody Józef ochotę do dalszych studyów. Nie pomagały ani napomnienia, ani prośby. Jedno tylko miał życzenie, tj. poświęcić się w klasztorze Bogu i modlitwie.
Trzy razy prosił Trapistów o przyjęcie, ale nie przychylono się do jego żądania, gdyż był zbyt młodym i słabowitym. Wstąpił przeto do nowicyatu Kartuzów, ale i u nich nie długo zagrzał miejsca z powodu choroby i cierpień umysłowych. Widząc, że powołanie jego klasztorne nie zgadza się z wolą Boską, odbył pielgrzymkę do Loretto, do grobu świętego Franciszka, a później do Rzymu, jako też postanowił zwiedzić wszystkie z cudów słynące miejsca.
Podróże odbywał pieszo, w lichej odzieży, zawsze samotnie, pogrążony w rozpamiętywaniach i modlitwie; sypiał zwykle na gołej ziemi. Jałmużny, jakie otrzymywał (chociaż nigdy nie żebrał), przyjmował wdzięcznie, datki pośledniejsze zatrzymywał dla siebie, a co lepszego dawał biednym. Nadprzyrodzonemi darami przez Boga uposażony, wszędzie, gdzie się tylko pojawił, czynił wiele dobrego. Tu pocieszał strapionych, owdzie leczył chorych, indziej udzielał rad zbawiennych, albo też dla dobroczyńców wypraszał u Boga szczególną łaskę.
Od roku 1770 do 1776 zwiedził wszystkie świętością słynące miejsca we Włoszech, Niemczech, Francyi, Hiszpanii i Szwajcaryi; pięć razy był w Maria-Eindiedeln. Potem na dobre osiadł w Rzymie, czyniąc tylko corocznie wycieczkę do Loretto. W Rzymie mieszkał przez lat kilka w jamie ruiny Kolosseum (dawniejszego amfiteatru), dopóki konieczność nie znagliła go do szukania przytułku w szpitalu. Życie jego był dla wszystkich, którzy go znali, wzorem żywej wiary, dziecięcej ufności w Bogu, najczystszej miłości bliźniego, najpokorniejszego posłuszeństwa, zupełnego ubóstwa, zaparcie się i niepokalanej czystości. Wszyscy podziwiali nadewszystko jego nabożeństwo do Sakramentu Ołtarza św. W kościołach, które zwiedzał podczas swych pielgrzymek, widywano go od brzasku rannego aż do wieczora, niekiedy nawet późno w noc klęczącego przed wielkim ołtarzem. W innych byłoby takie skupienie ducha i taka pobożność uderzającą, u Benedykta zaś zakrawała na rzeczywisty cud, gdyż wysechł był jak szkielet, a kolana miał opuchłe od klęczenia. Osobliwsza przeto łaska Boża i gorejąca miłość serca mogła być jedyną podporą, dodającą sił ciału jego.
W Rzymie pomimo mnóstwa kościołów nie pominął prawie ani jednego czterdziestogodzinnego nabożeństwa i przepędził na klęczkach 6 do 8 godzin dziennie. Pobożna jego postawa i zachowanie budowało obecnych, a oko jego ciągle wryte było w Hostyę Przenajświętszą, na wyblakłej zaś i wyschłej twarzy jego wykwitał rumieniec uniesienia i radości. Wielu świadków naocznych zeznawało podczas procesu kanonizacyjnego protokólarnie, że zapatrzywszy się w niego, uważali w nim więcej podobieństwa do zachwyconego Anioła, aniżeli do modlącego się człowieka.
W czasie tych długotrwałych i kornych modłów tak umiał hamować gorącość serca, iż nigdy nie zwracał na siebie uwagi obecnych głośną rozmową z Jezusem, rzewliwym płaczem, westchnieniami, całowaniem posadzki, lub innemi oznakami wewnętrznego wzruszenia. Wtedy tylko, gdy nie miał świadków, dawał folgę rozczuleniu serca, a kilku duchownych, którzy go podpatrzyli, zeznali, że szczerość jego nabożeństwa uczyniła na nich wielkie wrażenie i była dla nich jakby żywym wyrzutem ich własnej oziębłości. W ostatnich dwu latach mimo największych wysileń nie mógł już wskutek choroby i osłabienia przepędzać tylu godzin przed Najśw. Sakramentem. Wskutek cudownego przeto zrządzenia Boga widziano go w kościele klęczącego, lubo sam leżał w szpitalu bezwładny na łożu boleści. Cudowne to zjawisko stwierdziło wielu naocznych świadków przysięgą.
W Wielki Tydzień przyjął po raz ostatni Komunię świętą w kościele świętego Ignacego, z budującą pobożnością powlókł się jeszcze do kościoła Matki Boskiej dei monti, do której miał osobliwsze nabożeństwo i zemdlał. Zaniesiono go do sąsiedniego domu, gdzie mu pewien kapłan dał ostatnie Olejem św. namaszczenie. Przy słowach: „święta Maryo, módl się za niego!“ przeniosła się dusza jego do lepszego świata. Wieść, iż „Święty umarł“, gruchnęła po całem mieście lotem błyskawicy. Natłok ludu cisnącego się do jego grobu był tak niesłychany, że przy jego zwłokach, złożonych w kościele Najśw. Maryi Panny dei monti, straż wojskowa przez dwa miesiące musiała przestrzegać porządku. Liczne cuda, a mianowicie nawrócenia zatwardziałych grzeszników, spowodowały wkońcu najwyższe władze duchowne do zajęcia się jego procesem kanonizacyjnym.
Błogosławiony Józef Benedykt przystępował w każdym tygodniu dwa do trzech razy do Komunii św., stosując się jak najpunktualniej w tym względzie do wskazówek i rozkazów swego spowiednika. Sposobił się zaś do tego świętego aktu tą metodą:
Nasamprzód oczyszczał w Sakramencie Pokuty św. sumienie z wszelkiej zmazy grzechu, wzbudzał w sobie szczery żal i pragnienie coraz większej doskonałości. Potem klękał przed Najśw. Sakramentem i wystawiał sobie, że jest jednym z owych dziesięciu trędowatych, których Pan Jezus wyleczył, i dziękował obecnemu w tejże św. Hostyi Zbawicielowi za pełne miłości ustanowienie Sakramentu Pokuty, za odebraną z ust spowiednika naukę i udzielenie rozgrzeszenia. Ponowiwszy obietnicę poprawy, przyrzekł uroczyście wytrwać w powziętym zamiarze. Nie chodził zwykle do Komunii w dzień odprawionej spowiedzi, lecz dopiero nazajutrz, a czynił to dlatego, aby się tem lepiej do tego świętego Aktu przygotować. W wigilię dnia Komunii św. starał się ożywić w swem sercu pokorę i tęsknotę do Boga. Zważmy przeto, w jaki sposób nam się przysposabiać należy do godnego przyjęcia miłosiernego Zbawiciela, przed którego sądem rychlej czy później staniemy, który się do nas zniża, aby być naszym przyjacielem, lekarzem, pocieszycielem, szafarzem łask obfitych, a nawet posileniem naszem.
2) Gdy go spowiednik pytał, w jaki sposób Bogu dziękuje po Komunii za doznaną łaskę, tak mu odpowiedział: „Nasamprzód ożywiam w sobie wiarę w rzeczywistą, osobistą obecność Jezusa w udzielonym mi chlebie żywota wiecznego i wielbię Go z pokorą i czcią, na jaką tylko zdobyć się zdołam. Potem błagam Aniołów św. i Najświętszą Pannę, ażeby mi w tym akcie czci i uwielbienia pomocnymi byli. Następnie porównuję dostojność i majestat Boskiego gościa ze swoją nędzą, nicością i grzesznością i nie mogę wyjść z podziwienia, jak Pan wszechpotężny mógł się do mnie zniżyć i tak dalece mnie umiłować. — Dalej ofiaruję Mu za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, Apostołów i wszystkich Świętych duszę, serce, wszystkie siły, jako też dobre przedsięwzięcia swoje. Wreszcie błagam Go o łaskę dla siebie i całego Kościoła wojującego i cierpiącego, mówiąc: „Jezu, pozwól mi umrzeć dla siebie, a żyć w Tobie. Cokolwiek mnie spotka, to od Ciebie przyjmę. Walczyć będę z sobą, a pójdę za Tobą. Ucieknę od siebie, aby się schronić pod skrzydła Twoje. Obym tylko godnym się okazał Twej opieki! Spraw łaskawie, abym sobie nie wierzył, a Tobie zaufał; abym się lękał siebie samego, a tylko bał się Ciebie i należał do Twych wybrańców. Niechaj w niczem nie znajduję upodobania, jak tylko w Tobie, niechaj oko Twe święte rozpali w mem sercu miłość ku Tobie. Wołaj na mnie, abym Ciebie oglądał, Ciebie posiadł na wieki wieków.“
Boże, któryś błogosł. Józefa Benedykta Labre, Wyznawcę Twojego, przez ćwiczenie się w pokorze i zamiłowanie ubóstwa, z Sobą najściślej zjednoczył, daj nam za jego zasługami, abyśmy gardzili tem, co ziemskie, a zawsze to co niebieskie miłowali. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go listopada w Rzymie uroczystość św. Rufusa, który z całą rodziną dostąpił za Dyoklecyana godności męczeństwa za Chrystusa. — Pod Koryntem śmierć męczeńska św. Sostenesa, ucznia św. Pawła, Apostoła, który wspomina go też w pierwszym liście do Koryntyan. Był najpierw zwierzchnikiem bóżnicy i nawrócił się potem do wiary chrześcijańskiej. Dlatego został na rozkaz prokonsula imieniem Gallio okrutnie ubiczowany i tą wspaniałą pierwszą ofiarą rozpocząć mógł nowy swój żywot. — W Afryce męczeństwo św. Papiniana i Mansueta, Biskupów; w prześladowaniu wandalskiem za aryanina Genzeryka palono ich po całem ciele rozpalonemi blachami żelaznemi, w którem męczeństwie wydali ducha swego. W tym samym czasie wysłano także św. Biskupów: Waleryana, Urbana, Krescentego, Eustachiusza, Kreskoniusza, Krescencyana, Feliksa, Hortulana i Florencyana na wygnanie, gdzie wszyscy pomarli. — W Konstantynopolu męczeństwo św. Stefana Młodszego, oraz św. Bazyliusza, Piotra i Andrzeja z 339 Mnichami, którzy za Konstantyna Kopronyma poświadczyli krwią swoją prawdziwość wiary katolickiej, ponosząc w obronie obrazów Świętych odważnie rozmaite męczeństwa. — W Rzymie uroczystość św. Grzegorza III, Papieża, który po żywocie pełnym świętobliwości i zasług podążył do ojczyzny wiecznej. — W Neapolu złożenie zwłok św. Jakóba de Marchia, Wyznawcy z zakonu Franciszkanów, odznaczonego umartwionem życiem, apostolskim zapałem kaznodziejskim i rozlicznemi, dla wiary chrześcijańskiej podjętemi poselstwami; Papież Benedykt XIII umieścił imię jego w spisie Świętych Pańskich.
W dniu 29 czerwca, na który przypadła tysiąc ośmsetletnia rocznica śmierci męczeńskiej św. Apostołów Piotra i Pawła, w czasie obrad Soboru Watykańskiego ogłosił ś. p. Papież Pius IX za Świętych: Jozafata, Męczennika i Arcybiskupa płockiego, Piotra d’Arbues, hiszpańskiego kapłana i Męczennika, dziewiętnastu Męczenników z Gorkum, Wyznawcę Pawła od Krzyża, Neapolitankę siostrę Maryę Franciszkę od pięciu Ran, dziewicę francuską Germanę Cousin i Wyznawcę Leonarda z Porto Maurizio.
Leonard urodził się dnia 16 grudnia roku 1676 w Porto Maurizio, nadmorskiem mieście, leżącem pomiędzy Genuą a Niceą i otrzymał na Chrzcie świętym imię Pawła Hieronima. Mając lat dwa, utracił matkę, ale bogobojny ojciec jego Dominik Casanowa wynagrodził mu tę stratę i dowiódł, że i ojcowie mogą bez pomocy matki wychować dzieci w świętej niewinności i pobożności. Mały Pawełek już za młodu czuł szczególną cześć do Królowej Niebios. Często prowadził współuczniów w uroczystej procesyi do obrazu Matki Bolesnej poza miasto, i wspiąwszy się na dość wysoki mur, pouczał ich w kazaniu, jak powinni wielbić Najświętszą Pannę, prosić Ją o łaskę, i przestrzegać czystości serca. Dalsze nauki odbył pod sterem Ojców Jezuitów w Rzymie. Tam zajaśniały wielkie jego zalety blaskiem niezwykłym, a co najważniejsza, był dla wszystkich uczniów wzorem skromności, ujmującej uprzejmości i bojaźni Bożej. Gdy doszedł lat siedmnastu, zdano na niego obowiązek uczenia chłopców katechizmu i napędzania wałęsającej się w Niedzielę i święta młodzieży do kościołów na kazania. Było to zajęcie niezawodnie przykre, ale pełne zasługi.
Ukończywszy szkoły, prosił o przyjęcie do zakonu św. Franciszka ścisłej obserwancyi, i otrzymał imię Leonarda. Ścisłość jego w przestrzeganiu świętej reguły, punktualność w posłuszeństwie, gorliwość w zachowywaniu postów i zaparciu się samego siebie była tak wielką, że więcej trzeba go było hamować, aniżeli zachęcać. Najmilszem jego zajęciem była modlitwa, mianowicie do Najświętszej Maryi Panny. W krótkich chwilach wytchnienia lubił rozmawiać o sprawach budujących, a szczególniej o Maryi, pełnej łaski.
Wyświęcony na kapłana, został profesorem filozofii, ale wkrótce zapadł w ciężką niemoc. Przez lat pięć daremnie silili się lekarze przywrócić mu zdrowie. Za zezwoleniem przełożonych uczynił ślub Maryi Pannie, iż będzie się całe życie zajmował nawracaniem dusz, poczem naraz odzyskał całkowicie siły i zdrowie.
Przez czterdzieści cztery lata pracował bez przerwy na misyach, odbywających się po różnych miastach, wsiach i parafiach włoskich. Niesłychane były trudy i prace jego, ale niesłychane też były i zadziwiające owoce tychże prac. Bóg wyposażył go darem wymowy, a w kazaniach jego przebijał niesłychany zapał, wielkie natchnienie, gorąca wiara, głęboka znajomość serc ludzkich i taka siła przekonania, że najzatwardzialsi grzesznicy nie mogli się jej oprzeć. Papież Klemens XII polecił słynnemu, na posługach kaznodziejstwa osiwiałemu mówcy Barberoniemu, ażeby chodził na kazania Leonarda i zdał z nich przed nim sprawę. Sprawozdanie Barberoniego było takie: „W życiu mojem nie widziałem gorliwszego kaznodziei, wrażenia jego kazań nie podobno opisać. Słuchając ich, nie mogłem się od łez wstrzymać.“
Sam nawet wielki Papież Benedykt XIV słuchał jego kazań misyjnych w Rzymie. Leonard odbywał często te misye sam jeden. Jadał tak mało i tak licho, że jego życie było nieomal ustawicznym postem. Spoczywał tylko kilka godzin na twardej podłodze i smagał wychudłe ciało ostrą dyscypliną. Przed każdą misyą modlił się do Pana Jezusa utajonego w Przenajświętszym Sakramencie i wzywał lud, aby szedł za jego przykładem. Gdy zapowiedział misyę we Florencyi, powstała tam zaraza, bydło padało jak muchy, i zanosiło się na wielki głód. Kazania jego podziałały nader zbawiennie na serca słuchaczów i wpłynęły skutecznie na poprawienie moralności. Liczba uczestników misyjnych wzrosła wkrótce tak bardzo, że liczono ich przeszło sto tysięcy, a chociaż wielu z nich stało o kilka set kroków od kazalnicy, rozumieli każde słowo. Niezadługo ulitował się Bóg nad biednym ludem, gdyż zaraza i obawa głodu znikła.
Podziwiając błogie działanie biednego zakonnika, darował mu wielki książę Kosmas III obszerny dom, który Leonard urządził po klasztornemu dla tych, co zapragną wieść żywot samotny. Wielkie zasługi położył ten Święty przez rozkrzewienie nabożeństwa Drogi Krzyżowej i nieustannej Adoracyi Jezusa Chrystusa, utajonego w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza. On też pierwszy założył Bractwo Serca Jezusowego i rozniecił w wiernych zapał do czci Matki Boskiej.
Po takich wysileniach wybiła godzina spoczynku. Licząc lat 75, tak opadł z sił, że nieraz nie mógł się na kazalnicy utrzymać na nogach. Zdoławszy ledwie zawlec się do Rzymu, zgasł dnia 26 listopada roku 1751. Za jego też przyczyną działo się wiele cudów.
Przytaczamy tu wyjątek z kazania Leonarda o wieczności.
„Jest to artykułem wiary, że wszystkie dusze, jakie Bóg stworzył od 5 do 6 tysięcy lat, żyją po dziś dzień i są nieśmiertelne; jest to artykuł wiary, że i ja i wy po 10, 20 i 100 tysiącach lat jeszcze żyć będziecie. Ale gdzież będziemy? W domu wieczności. Mędrzec Pański mówi: „Człowiek pójdzie do domu wieczności!“ Wieczność jest owym niezmiernym krajem, do którego człowiek wejdzie, skoro pożegna się z tym światem; jest ona krajem wiekuistej kary dla tych, co umarli w grzechu. Są to artykuły wiary.“
„Zapatrzcie się teraz na wieczność, jeśli się na to odważycie. Nazwać ją można „nigdy“, które ustawicznie się zaczyna, i „zawsze“, które się nigdy nie kończy. Nie mamy na to miary. Odciągnijmy coś od jakiej ilości, a zmniejszy się, dodajmy coś do niej, a zwiększy się. Jeśli odciągniecie od wieczności sto tysięcy lat, nie zmniejszy się ona ani na jotę, dodajcie do niej milion wieków, nie przedłuży się ani o jedną minutę. Wieczność jest nieruchomą, niezmienną, niezdolną się powiększyć lub zmniejszyć.“
Pójdźcie ze mną do pustyń Egiptu, Tebaidy i Palestyny. Dotrzyjcie do strasznych ustroni tych pustyń, patrzcie ze mną na zamkniętego w jednej jaskini Hilaryona, w drugiej Makaryusza, obok niego Pachomiusza, tu Pawła, owdzie Hieronima. Idźcie w góry, oglądajcie w tej jamie Maryę Egipcyankę, w drugiej Taidę, tu Pelagię, owdzie Teodorę. Pytajcie te pokutnice, pytajcie świętych Pustelników, kto ich zawiódł do tych pustyń, kto ich przywdział w te habity, kto ich pogrzebał w tych jamach, kto ich zmusił prowadzić żywot tak anielski i używać tak dobrze czasu? Odpowiedzą wam z Dawidem: „Miałem na pamięci dni dawne, a na myśli lata wieczności.“ O wieczności, która masz moc grzebania żywych, czy nie masz mocy wskrzeszenia umarłych, owych umarłych, którzy obumarli dla łaski?“
„Jest wieczność, mili grzesznicy, istnieje wieczność! Wobec tej wieczności śmiejecie się, żartujecie i prowadzicie życie lekkomyślne z dnia na dzień? Jest wieczność, a wobec tej wieczności bawicie się wszeteczeństwem, grą i swawolną rozrywką? Jest wieczność, a wobec tej wieczności zioniecie przekleństwy i bluźnierstwem, tchniecie nienawiścią, kalacie duszę nieczystemi myślami, brudnemi żądzami, złymi uczynkami i obrazą Boską?“
Boże, któryś dla skruszenia serc upartych grzeszników przez głoszenie Ewangelii, obdarzył św. Leonarda, Wyznawcę Twego, przedziwną świętobliwością i mocą wymowy, spraw łaskawie, prosimy, gdy sami dla zatwardziałości serc naszych do doskonałej skruchy pobudzić się nie możemy, abyśmy tego za jego prośbami i zasługami dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. A.
∗ ∗
∗ |
Dnia 29-go listopada wigilia św. Andrzeja, Apostoła. — W Rzymie przy Via Salaria męczeństwo św. Saturnina, Starca i św. Syzyniusza, Dyakona za cesarza Maksymiana. Po długotrwałem więzieniu kazał go prefekt miejski oddać na tortury i na nich rozrywać, bić knutami i szkorpionami, palić pochodniami i wreszcie stracić. — W Tuluzie męczeństwo św. Saturnina, Biskupa, co za Decyusza oddał Bogu świętą duszę swoją. Poganie pojmali go na zamku miasta i strącili go z całej wysokości po wszystkich stopniach, tak że głowa roztrzaskała się i mózg wypłynął, a ciało całe wyglądało jak porozdzierane. — Również męczeństwo świętego Paramona z 375 towarzyszami za cesarza Decyusza i prezesa Akwilina. — W Ankyrze pamiątka św. Filomena, Męczennika, którego w prześladowaniu Aureliańskiem dręczono za sędziego Feliksa najpierw ogniem, potem przebito mu ręce i nogi a na ostatku i głowę gwoździami. — W Veroli pamiątka św. Błażeja i Demetryusza, Męczenników. — W Todi uroczystość św. Illuminaty, Dziewicy.
Andrzej pierwszy z uczniów Jezusowych, a rodzony brat św. Piotra, był z zawodu rybakiem i pochodził z Betsaidy nad jeziorem Genezaret; był też towarzyszem świętego Jana Chrzciciela. Gdy tedy pewnego razu Jezus przyszedł do rzeki Jordanu, wskazał Go Jan swym uczniom, rzekłszy pamiętne słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. On jest tym, który po mnie przyjdzie i był przede mną.“ Pojął Andrzej głębokie znaczenie tych słów i poszedł z drugim uczniem w milczeniu za Chrystusem. Pan obrócił się i rzekł do nich: „Czego żądacie?“ Ci odpowiedzieli, pytając nieśmiało: „Rabbi, gdzież gospoda Twoja?“ Rzekł Pan Jezus do nich uprzejmie: „Pójdźcie i patrzcie.“ Poszli z Nim i całą noc pozostali przy Nim. O błoga nocy, bawić przy Chrystusie. Rychło rano pobiegł Andrzej z wesołą wieścią do brata Szymona, mówiąc: „Znaleźliśmy Mesyasza, Pomazańca Bożego!“ i zawiódł go natychmiast do Jezusa, który go przyjął do grona Swych uczniów, dając mu imię „Piotra.“ Jeszcze wonczas nie pozostali na dobre przy Chrystusie, lecz wrócili tymczasem do swego rybackiego rzemiosła. Dopiero przy schyłku tego samego roku powrócił do nich Jezus nad jezioro Genezaret, gdy byli zajęci płukaniem sieci i wezwał ich: „Pójdźcie za Mną, uczynię was rybakami ludzi.“ I natychmiast porzucili sieci, poszli za Nim i już Go odtąd nie odstąpili.
Skoro Zbawiciel, przepędziwszy całą noc na modlitwie, później z 72 uczniów wybrał dwunastu Apostołów, Andrzej był pomiędzy nimi drugim. Zresztą Pismo święte bardzo mało o nim wspomina, tak jak o innych Apostołach. Podanie mówi o nim to tylko: Gdy po odebraniu Ducha świętego w dzień Zielonych Świątek w Jerozolimie Apostołowie się rozeszli, aby być dla wszystkich narodów zwiastunami Ewangelii, on udał się do dzikiej Scytyi, położonej wzdłuż morza Czarnego i Kaspijskiego. Zdziaławszy tam mnóstwo cudów przez uzdrowienie chorych, opętanych i wskrzeszenie zmarłych i zasiawszy ziarno Boże, przeniósł się do Kolchidy, Tracyi i Grecyi. Wszędzie błogosławił Bóg jego usiłowaniom. Zaszedł nareszcie do Patras w prowincyi Greckiej Achai, gdzie założył parafię chrześcijańską.
Gdy rzymski namiestnik Egeasz dowiedział się o przyjęciu swych podwładnych do znienawidzonej wiary Chrystusa, zapalił się wielkim gniewem i chwycił się jak najsurowszych środków, aby stanąć w obronie pogaństwa. Stroskany o dobro swej trzody Andrzej wystąpił śmiało wobec Egeasza i rzekł: „Żądasz, aby kraj w tobie uznał swego sędziego, i słuszne żądanie twoje. Czemuż jednak złudzony złym duchem wzbraniasz się uznać w Chrystusie najwyższego Sędziego całego świata?“
Egeasz: „Czy ty jesteś owym Andrzejem, który burzy świątynie bogów naszych i tumani ludzi, aby przyjęli zabobonną wiarę, przeciwko której ogłosili cesarze nasi surowe zakazy?“
Andrzej: „Cesarze ogłosili te zakazy w nieznajomości prawdy, gdyż nie znają nauki Syna Bożego, który przyszedł na świat na zbawienie ludzkości i prócz tego nie wiedzą, że ich bożyszcza nie tylko nie są bogami, ale potworami.“
Egeasz: „Co za bluźniercza mowa! Wszakże żydzi ukrzyżowali waszego Chrystusa za ogłoszone przez Niego nauki.“
Andrzej: „Ach, czemuż nie znasz i nie rozumiesz tajemnicy Krzyża, i czemu nie wierzysz, że On, Stwórca wszystkich ludzi, gwoli zbawienia naszego dobrowolnie wziął na Siebie krzyż!“
Egeasz: „Jakiem prawem twierdzisz, że Ten, który został pojmany, oskarżony, skazany na śmierć krzyżową, dobrowolnie wybrał śmierć na krzyżu?“
Andrzej: „Kto swą śmierć przepowiedział, kto ściśle rodzaj swej śmierci wywróżył, kto po śmierci z grobu powstał, kto swoją potęgę określił w tych słowach: „Mam moc oddania Swego życia, Mam także moc odzyskania życia“, tego śmierć niezawodnie jest dobrowolną i winna być artykułem wiary jako tajemnica zbawienia.“
Egeasz: „Jestże w tem choćby odrobina rozumu, gdy ktoś lgnie do Ukrzyżowanego?“
Andrzej: „Wytłómaczę ci tę tajemnicę wiary, jeśli mnie zechcesz posłuchać.“
Egeasz: „Śmierć krzyżowa nie jest tajemnicą, lecz karą.“
Andrzej: „Jest ona jednem i drugiem. Jest karą, gdyż gładzi grzechy świata; jest tajemnicą, gdyż skutkiem jej jest pojednanie Boga z grzesznym światem i zastąpienie kary łaską, potępienia wiekuistym żywotem, a to wszystko jest następstwem miłości Zbawiciela.“
Egeasz: „Popisuj się z temi bredniami wobec łatwowiernych prostaczków, ale zapowiadam ci, że jeśli nie uderzysz czołem przed naszymi bogami, każę cię osmagać rózgami i powiesić na krzyżu, do którego masz tak wielką ochotę.“
Andrzej: „Składam jednemu prawdziwemu Bogu codziennie na ołtarzu ofiarę nie z kadzideł, ani z mięsa zwierząt, ani z krwi kozłów, ale z niepokalanego Baranka; a chociaż lud spożywa ciało i pije krew Jego, ofiarowany Baranek pozostaje całym i żywym.“
Egeasz: „Jakże to być może?“
Andrzej: „Gdy będziesz mym uczniem, wyjaśnię ci tę tajemnicę.“
Egeasz: „Tortury zmuszą cię do tego!“ I kazał Apostoła osadzić w więzieniu.
Nazajutrz pogroził namiestnik więźniowi śmiercią, jeśli się nie okaże posłusznym rozkazowi. Ze spokojną łagodnością odpowiedział Andrzej: „Męki, jakiemi mi grozisz, uczynią mnie tem milszym w Obliczu Pańskiem; udręczenie moje trwać będzie krótko, a twoje końca mieć nie będzie.“ Rozdrażniony Egeasz kazał „tego wroga bogów i monarchy“ osmagać i ukrzyżować. Lud jednak oburzony przeciw namiestnikowi, groził rokoszem i zabierał się do oswobodzenia sprawiedliwego, świętobliwego i ulubionego Bogu Andrzeja. Apostoł napomniał ich, ażeby nie dawali folgi oburzeniu i prosił, aby go nie pozbawiali wieńca męczeńskiego, jako też wstępu do Królestwa niebieskiego, a prosił ich tak serdecznie że łzy wzruszenia przełamały ich opór.
Stanąwszy na rusztowaniu, wzniósł Andrzej oba ramiona błagalnie ku krzyżowi i powitał go temi słowy: „O święty, najdroższy, upragniony Krzyżu, zabierz mnie tu stąd i oddaj Panu i Mistrzowi memu, aby mnie tak przyjąć raczył, jak mnie przez ciebie zbawił;“ potem ucałował święte znamię zbawienia, złożył wierzchnią odzież i pozwolił się przywiązać. Męstwo i ochoczość jego nieopisane na zebrany lud uczyniła wrażenie. Niepojętym cudem żył jeszcze dwa dni i miał tyle sił, iż mógł się modlić i prawić ludowi nauki. Trzeciego dnia chciał go lud oswobodzić od dalszych cierpień, ale olśniewająca jasność, trwająca pół godziny, stanęła na przeszkodzie. Opromieniony tym blaskiem niebieskim wyzionął ducha dnia 30 listopada roku Pańskiego 62. Maksymilla, zacna niewiasta, odczepiła ciało od krzyża i pochowała zmarłego. Chciał temu Egeasz przeszkodzić, ale opętany szatanem skonał wśród mąk najokropniejszych. W trzysta lat później przeniesiono relikwie jego do Konstantynopola, a w roku 1354 do katedry miasta włoskiego Amalfi. Za panowania Piusa III umieszczono głowę Świętego w kościele św. Piotra w Rzymie. Książę burgundzki Filip ustanowił na cześć świętego Andrzeja rycerski order złotego runa.
Możemy sobie tu przypomnieć słowa, któremi powitał idący na śmierć Andrzej święty ów krzyż, na którym go przybić miano: „O święty, najdroższy, upragniony krzyżu!“ Słowa te są najpiękniejszym wyrazem nadziei i siły tej cnoty chrześcijańskiej, która stanowi osłodę w utrapieniach i godzinie śmierci. Dar ten nadziei otrzymaliśmy wszyscy przy Chrzcie św., jako posiłek na tę wędrówkę ziemską trwającą aż do chwili przejścia do żywota wiecznego. Jak zaostrzamy rozum myśleniem, jak zwiększamy zasób naszych wiadomości uczeniem się na pamięć, tak winniśmy doskonalić w sobie cnotę nadziei. Uskutecznić to możemy dwojakim sposobem:
1) Zapomocą modlitwy i rozmyślań starajmy się zbadać istotę nadziei chrześcijańskiej. Treść tę i istotę nadziei wyjaśnia nam sam Zbawiciel. Jan święty mówi: „Bóg zesłał na świat Syna Swego jednorodzonego, aby wszyscy, którzy w Niego uwierzą, mieli żywot wieczny.“ Straszne i udręczeń pełne są wyrzuty złego sumienia. Grzeszymy na ciele, grzeszymy na duszy, grzeszymy nadużywaniem łaski Bożej, niedotrzymywaniem uroczystych przyrzeczeń, wiarołomstwem w postanowieniach. Ale spojrzmy wespół z Pawłem św. na Kalwaryjską górę pokrzepieni nadzieją i mówmy: „Gdy się przepełniła miara grzechów, łaska jeszcze obfitszą się stała.“ Prawdą jest, że kto pragnie przebaczenia grzechów i tęskni za pokojem serca, powinien czuć żal za grzechy, wyspowiadać się z nich przed kapłanem, starać się o poprawę, wytrwać w tej poprawie i być przekonanym, że tego dokazać nie może bez łaski Bożej, ale nie mniejszą prawdą jest, co wyrzekł Ukrzyżowany: „Przyjdźcie do Mnie strapieni i obarczen, pokrzepię was.“ Prawdą jest, co mówi Paweł święty: „Wszystkiego dokażę przez Tego, który Mi doda siły.“ Po miłosierdziu Bożem wszystkiego się spodziewać możemy, co jest korzystnem w życiu doczesnem, a do wiekuistego żywota nieodbicie potrzebnem.
2) Ożywiajmy i utrzymujmy w sobie nadzieję w prześladowaniach i pokusach, w cierpieniach i udręczeniach, w chorobie i niebezpieczeństwach. Klęcząc przed wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, mówmy pospołu z Pawłem świętym: Chrystus jest mem życiem, a śmierć jest zyskiem moim; mniemam bowiem, że cierpienia tego świata nie mogą być porównane z chwałą przyszłą, która się na nas okaże;“ obejmijmy ramionami Krucyfiks święty, wołając z Psalmistą Pańskim: W Tobie, Panie, położyłem nadzieję moją i nie zostanę zawiedzionym.“ Spojrzyjmy na bolejącego w Getsemane Jezusa i módlmy się z Nim: Ojcze, jeśli podobna jest, jeśli Twa miłość i dobroć ku Mnie na to zezwala, odejmij ode Mnie ten kielich. Niech się jednak nie stanie wola Moja, lecz Twoja.“ Naśladujmy Andrzeja świętego, wznieśmy ku Niebu ramiona, tulmy się do Krzyża, ilekroć nam go podaje Zbawiciel i temi słowy do nas się odzywa: „Bierz na siebie krzyż, który mądrość i miłosierdzie Moje dla ciebie wybrało i chodź za Mną:“
Do Majestatu Twojego, Panie, pokorne prośby zanosimy, aby jak Kościoła Twojego święty Andrzej Apostoł był kaznodzieją i Pasterzem, tak aby teraz przed Tobą był na zawsze naszym pośrednikiem. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 30-go listopada w Patras w Achai męczeństwo św. Andrzeja, Apostoła, co w Tracyi i Scytyi głosił Ewangelię. Pojmany przez prokonsula Egeasza, został najpierw uwięziony, potem najokrutniej ubiczowany, a wreszcie do krzyża przygwożdżony, na którym żył jeszcze dwa dni, pouczając zeń lud zebrany. Skoro potem błagał Boga o łaskę skonania na krzyżu, otoczył go blask niebieski, który znikł wtedy dopiero, gdy Święty oddał Bogu ducha. — W Rzymie uroczystość św. Kastulusa i Euprepeta, Męczenników. — W Konstantynopolu pamiątka św. Maury, Dziewicy i Męczenniczki. — Również pamiątka św. Justyny, Dziewicy i Męczenniczki. — Pod Saintes we Francyi uroczystość św. Trojana, Biskupa, męża wielkiej świętobliwości. Wielka liczba cudów, dziejących się dziś jeszcze na ziemskim grobie jego, jest jasnym dowodem, że dusza jego przebywa w Niebie. — W Rzymie uroczystość św. Konstancyusza, Wyznawcy, który dla stanowczego występowania przeciw pelagianom, wiele wycierpiał w ich wichrzeniach, tak iż słusznie policzono go między świętych Wyznawców. — W Palestynie pamiątka św. Zozyma, Wyznawcy, poważanego wielce za cesarza Justyna dla świętobliwości i cudów.