Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku/Październik/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku |
Podtytuł | Październik |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Mikołów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Dwie szczególnie cnoty potrzebne są każdemu człowiekowi, co chce naprawdę służyć Panu Bogu i dobić się Nieba: zaparcie się siebie i miłość Pana Boga. O pierwszej mówi sam Pan Jezus: Jeśli kto chce za Mną iść, niech sam siebie zaprze. A o miłości naucza św. Jan Ewangelista: Kto nie miłuje, trwa w śmierci; a dobitniej jeszcze św. Paweł: Jeśli kto nie miłuje Pana naszego Jezusa Chrystusa, niech będzie przeklęctwem. Z tych dwóch zaś cnót, miłości Boga i zaparcia się siebie wyrasta jedna z najpiękniejszych, ale niestety też bardzo rzadkich cnót: wielkoduszność, czyli wspaniałomyślność chrześcijańska. Mówię, że to rzadka jest cnota, ale nie między Świętymi, którzy nam liczne jej przykłady pozostawili. Niektóre z nich tu przytoczę; dopomogą one za łaską Bożą do zrozumienia istoty tej cnoty i do szczerego starania się o nią.
Tak między innemi czytamy w życiu św. Jana Gwalberta, że był to rycerz waleczny i bogaty. Zdarzyło się, że w najniesprawiedliwszy sposób zamordowano mu jedynego brata; św. Gwalbertowi przyznano według ówczesnych zwyczajów prawo zabicia mordercy, gdziekolwiekby go spotkał. W sam Wielki Piątek, otoczony licznym orszakiem zbrojnych ludzi spotkał się z mordercą swego brata na drodze. Ten nie mogąc bronić się ani ratować ucieczką, pewny już śmierci, padł na kolana i polecając duszę swoją Bogu, rozciągnął ręce na krzyż. I oto przez cześć dla krzyża i z miłości dla Pana Jezusa ukrzyżowanego Gwalbert darował winowajcy życie, a nadto przybrał go za brata w miejsce zabitego. Kiedy bezpośrednio potem przybył do kościoła i tam klęknął przed wizerunkiem Pana Jezusa ukrzyżowanego, Pan Jezus cudownym sposobem z wizerunku owego skłonił do niego głowę i wyciągnął ręce. Za cóż tak wielka nagroda i łaska nadzwyczajna? Nie za co innego, jeno za to, że Gwalbert wielkodusznie zaparł się żądzy zemsty i dla miłości Pana Jezusa przebaczył temu, co przeciw bratu jego i niemu zawinił.
Rozważ, czybyś nie mógł i ty zasłużyć sobie na podobną, jeśli nie taką samą łaskę? Nikt ci wprawdzie brata nie zabił; ale nieraz ludzie w różny sposób przeciw tobie zawinili, tak że serce twoje zawrzało gniewem i zemstą; i nieraz jeszcze to ci się przytrafi. Umiej dla miłości Pana Jezusa tak odpuszczać, jak pragniesz, żeby Pan Bóg i tobie odpuścił, umiej za złe odpłacać dobrem; a jak św. Gwalbertowi to jedno przebaczenie stało się początkiem życia, odtąd już zupełnie Bogu oddanego, tak i ty jednym takim dobrodusznym aktem, przebaczeniem krzywdy sobie wyrządzonej, więcej uzyskasz u Pana Boga niż śmiesz się spodziewać.
Wiedz o tem, że żywić żal do kogokolwiek, mścić się za krzywdy, a gorzej jeszcze za lada drobne przykrostki nam wyrządzone, wygadywać na tych, których nie lubimy, albo którzy nam jakkolwiek wchodzą w drogę, tak samo jak inne tym podobne grzechy, to niezawodna cecha ludzi ciasnego serca, nizkiego umysłu i samolubnego jeśli nie podłego charakteru. Przeciwnie, prawdziwy chrześcijanin, mający w sobie bodaj szczyptę wielkoduszności, o tyle tylko myśli o bliźnich swoich bliższych i dalszych, ile potrzeba, żeby im ze szczerego serca dobrze życzyć albo dobrze czynić. Pomyśl, czy ty należysz do chrześcijan wielkodusznych, czy też do tych ludzi ciasnego serca, nizkiego umysłu i lichego charakteru? Do których wolałbyś, żeby cię zaliczano? Za jakiego pragniesz, by miał cię Pan Bóg, przenikający serce i wnętrzności człowieka, skoro się zjawisz na sądzie Jego?
Błogosławiony Ignacy Azewedo zebrał kilkudziesięciu młodych kleryków i braciszków z Zakonu Jezusowego, którzy wszyscy ofiarowali się opuścić kraj rodzinny, a pójść do Brazylii, wówczas całkiem jeszcze dzikiej, by poganom opowiadać Ewangelię. Błogosławiony wsiadł z 39 towarzyszami w Lizbonie na okręt. Kiedy już wypłynęli daleko na morze, opadli ich korsarze, którzy byli zaciętymi heretykami i wszystkich katolików, zwłaszcza księży, a najwięcej zaś Jezuitów nienawidzili. Korsarze ci zdobywszy okręt, zagrozili śmiercią błogo Ignacemu i towarzyszom jego, jeśliby natychmiast nie wyparli się św. Wiary katolickiej. Ani na chwilę nie zawahał się Błogosławiony, a do towarzyszów swoich odezwał się w te krótkie słowa: „Nie odradzajmy się od wspaniałych myśli synów Bożych.“ I wszyscy czterdziestu ponieśli chwalebną śmierć męczeńską. W tejże chwili św. Teresa miała objawienie, w którem widziała, jak dusze tych 40 Męczenników z wielką chwałą wstępowały do Nieba.
Nie będę ci tu mówił, jak wielkiej duszy i dzielnego serca potrzeba tym, co dosłownie spełniając radę Boskiego naszego Zbawiciela, opuszczają ojca, matkę, braci i wszystko, żeby biednym, ciemnym poganom głosić Imię Pana Jezusowe, a nawet dlatego z narażeniem własnego zdrowia i życia gdzieś na odludnych miejscach zamykają się z trędowatymi, byle tylko przychylić im Nieba. Potrzeba na to większej duszy i większej odwagi, niż żeby dla bojaźni przed biedą w domu, lub dla dorobienia się majątku pojechać za morze. Te ludzkie zabiegi, dla tego samego tylko, że są ludzkie i doczesne, koniecznie muszą być bardzo drobiazgowe; i cóż ostatecznie znaczą wobec Boga i wieczności? Św. Alojzy powiedziałby o nich: „Cóż mi po tem wszystkiem w wieczności?“
O to głównie chodzi, żebyśmy wszyscy dobrze zrozumieli, jak wspaniała to wobec Boga i ludzi rzecz, być tak usposobionym, że wolę zginąć na miejscu, wolę głowę pod topór położyć, niż zaprzeć się Pana Boga mojego. A do tego mamy prawie co chwila sposobność. Bo chociaż w naszych czasach, chyba w Chinach zdarza się sposobność do śmierci męczeńskiej (którą Kościół święty nazywa „skróconą drogą do Nieba“), przecież i dziś, na własnej naszej ziemi nie rzadko zdarzają się wypadki, że ludzie niedowarzeni, albo poczytujący niedowiarstwo za szczyt nowoczesnej oświaty, już to w kółku znajomych, już też publicznie natrząsają się z pobożności, z prawych obyczajów, albo nawet z Kościoła katolickiego i całej wiary jego. Jeśli jesteś małodusznym, zamilkniesz w takich wypadkach i stchórzysz, a może nawet zachwiejesz się w swoich zasadach; ale jeśli nie odrodziłeś się od wspaniałomyślności synów Bożych tj. prawdziwych chrześcijan, nie będziesz się krył ze swoją wiarą, ale jak ów ojciec Machabejczyków Matatyasz śmiało się odezwiesz: Choć wszystkie narody słuchają Antyocha króla, aby każdy odstąpił od nabożeństwa zakonu... ja i synowie i bracia moi będziemy posłuszni zakonowi ojców naszych. Niech nam Bóg będzie miłościw; nie jest nam pożyteczno odstąpić zakonu naszego i sprawiedliwości jego. A nie tylko tak się odezwiesz, ale też w czynach twoich będziesz twardo stał przy prawdzie i sprawiedliwości Bożej.
Częściej jeszcze zdarzy się, że świat, ciało lub czart będą cię pokusami swemi odwodzili od Pana Boga, a pociągali do pożądania rzeczy ziemskich nie twoich, do używania rozkoszy zakazanych, do pychy i kłamstwa. Wtenczas nie upadaj na duchu; nie wdawaj się też w małoduszne z pokusą targi, ale od razu zwróć się do Pana Boga, a kusicielowi wdzierającemu się do serca powiedz z Panem Jezusem: Pójdź precz szatanie; albowiem napisano jest: Panu Bogu twemu kłaniać się będziesz, a Jemu samemu służyć będziesz.
Czytamy w Ewangelii u świętego Marka: A siedząc Jezus przeciw skarbnicy, patrzał jak rzesza kładła pieniądze do skarbu; a wiele bogaczów wiele kładli. A przyszedłszy jedna wdowa uboga, włożyła dwa drobne pieniądze. A zwoławszy uczniów Swych, rzekł im: Zaprawdę powiadam wam, iż ta uboga wdowa więcej włożyła, niźli wszyscy, którzy kładli do skarbu. Albowiem wszyscy z tego, co im zbywało, rzucali, a ta z niedostatku swego wszystko co miała wrzuciła, wszystką żywność swoją. Dawać czy to na kościoły, czy na ubogich, czy wreszcie na dobre cele z tego co zbywa, ścisłym jest każdego obowiązkiem; ale ograniczać swoje potrzeby aż do ujmowania sobie od ust: to rzecz wielka i godna prawdziwego chrześcijanina.
Radbym więcej jeszcze ci mówić o tej wielkoduszności chrześcijańskiej, bo to cnota tak piękna, tak wzniosła, a przedewszystkiem Panu Bogu naszemu tak dziwnie miła, że nie wiem, czy która inna jej dorówna. Wszystkim innym cnotom ona dodaje krasy i wartości; bo lepiej niż inne wszystkie społem odsłania nam tajniki Najsłodszego Serca Jezusowego, które w wielkoduszności Swojej sprawiło, że Pan Jezus za nas umarł na krzyżu, Siebie nam daje w Przenajśw. Sakramencie i uczynił nas współdziedzicami Królestwa Swojego. Ale nie śmiem, bo boję się, żebym rozwodząc się dłużej o tej tak uroczej cnocie siebie i ciebie nie rozmarzył, — i nie sprawił tego, abyśmy snując piękne myśli o szlachetnem usposobieniu i wielkiem sercu, że ponieważ mamy jakiekolwiek pojęcie o wielkoduszności, to też tem samem jesteśmy rzeczywiście wielkodusznymi, albo gorzej jeszcze, że poczęlibyśmy wiele mówić o wielkich poświęceniach i wspaniałomyślnych ofiarach, — i że chcielibyśmy przed ludźmi uchodzić za takich, co każdej chwili gotowi się poświęcić dla każdej dobrej i wielkiej sprawy, a w rzeczywistości czyny i całe życie nasze byłoby ogołocone nie tylko z chrześcijańskiej wielkoduszności, ale i z wszelkiej szczerej szlachetności, a nawet z najprostszej rzetelności i uczciwości.
Wolę tedy poprzestać na tem com napisał, a dodać tę jedną tylko radę: Dla miłości Najsłodszego Serca Jezusowego spróbuj przynajmniej raz na miesiąc, w pierwszy piątek miesiąca, zdobyć się na cokolwiek, co się Panu Jezusowi podoba, np. żeby od razu przebaczyć obmowy, słowa obraźliwe i inne przykrości, jakie ci ktokolwiek wyrządził, — żeby oddać rzetelną przysługę, zwłaszcza takim, których nie lubisz, — żeby ująć sobie czy to grosza, czy przyjemności, czy wygody, aby poratować bliźniego, oddać mu przysługę i tym podobne: ale cokolwiek takiego uczynisz, uczyń to tak, żebyś za to nie pragnął, ani żądał żadnego w tem życiu wynagrodzenia lub wdzięczności od Pana Boga, a tem mniej od ludzi: jedyną twoją nagrodą niech będzie to, żeś bodaj raz cokolwiek uczynił wyłącznie dla Pana i Boga twego. Tym sposobem stopniowo coraz lepiej poznasz, na czem polega wielkoduszność chrześcijańska, i co ważniejsza jeszcze, do niej się powoli zaprawisz.
Pan Mnie posiągł na początku dróg Swoich, pierwej, niźli co uczynił z początku. Od wiekum jest zrządzona, i ze starodawna pierwej, niźli się ziemia stała. Jeszcze nie było przepaści, a Jam już poczęta była. — Teraz tedy synowie słuchajcie Mię. Błogosławieni, którzy strzegą dróg Moich. Słuchajcie ćwiczenia, a bądźcie mądrymi, a nie odrzucajcie go. Błogosławiony człowiek, który Mię słucha i który czuwa u drzwi Moich na każdy dzień i pilnuje u podwojów drzwi Moich. Kto Mię najdzie, najdzie żywot, i wyczerpie zbawienie od Pana.
Onego dnia posłany jest Anioł Gabryel od Boga do miasta Galilejskiego, któremu imię Nazaret, do Panny poślubionej mężowi, któremu imię Józef (z domu Dawidowego), a imię Panny Marya. I wszedłszy Anioł do Niej, rzekł: Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami. Która gdy to usłyszała, zatrwożyła się na mowę jego i myśliła, jakieby to było pozdrowienie. I rzekł Jej Anioł: Nie bój się Marya, albowiem znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz w żywocie, i porodzisz syna, a nazwiesz imię Jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem Najwyższego, i da mu Pan Bóg stolicę Dawida, Ojca Jego i będzie królował na wieki: a królestwu Jago nie będzie końca. A Marya rzekła do Anioła: Jakoż to się stanie, gdy męża nie znam? A Anioł odpowiadając, rzekł Jej: Duch święty zstąpi na Cię, a moc Najwyższego zaćmi Tobie: przetoż i co się z Ciebie narodzi święte, będzie nazwane Synem Bożym. A oto Elżbieta, krewna Twoja, i ona poczęła syna w starości swojej, a ten miesiąc szósty jest onej, którą zowią niepłodną. Bo u Boga nie będzie żadne słowo niepodobne. I rzekła Marya: Oto Ja służebnica Pańska, niechaj Mi się stanie według słowa twojego!
Prawie żadne z nowszych Świąt Matki Boskiej nie zawdzięcza swego istnienia tak ważnemu a radosnemu wydarzeniu, jak uroczystość Różańca świętego, bowiem przypomina nam ona ważne wypadki, a między innymi zwycięstwo odniesione pod opieką Królowej Nieba, które dało powód do zaprowadzenia tej uroczystości. Od piętnastego do siedemnastego wieku chrześcijaństwo nie miało groźniejszych nieprzyjaciół nad Turków. Dzicy ci wojownicy nienawidząc strasznie wszystko co chrześcijańskie, zastępowali wszędzie krzyż swój półksiężycem, a zdobywszy w roku 1453 Konstantynopol, posuwali się stąd pod dowództwem swych potężnych cesarzy i hetmanów coraz dalej w głąb Europy. Lecz zamiast stawienia im wspólnie czoła, książęta europejscy, mianowicie na Zachodzie, sami pomiędzy sobą nie byli jednomyślni, przeto napróżno napominali ich Papieże do zgody i wspólnej obrony przeciw zewnętrznemu nieprzyjacielowi. Jedyna Polska wstrzymywała Turków i staczała z nimi bitwy, broniąc całego Zachodu od nawału pogaństwa, stąd zowie się też „przedmurzem chrześcijaństwa“. Gdy król polski, Władysław Warneńczyk, stoczywszy roku 1444 bitwę pod Warną, sam w niej poległ, Turcy czuli się ośmieleni, a Europa zadrżała.
W czasie tedy, gdy Selim II zdobył wyspę Cypr, udało się wreszcie Papieżowi Piusowi V przeciw Turkom przyprowadzić do skutku przymierze pomiędzy Hiszpanią, Wenecyą i niektóremi państwami włoskiemi, a sam Papież dostawił wojska i okrętów. Było to w sam dzień Niedzielny, dnia 7 października 1571 roku, kiedy obie floty spotkały się pod Lepanto. Chrześcijanie mieli 200 galarów, Turcy również tyle, a do tego 70 fregat. Gdy zaś obie floty stanęły w szyku bojowym, wtedy chrześcijanie zatknęli na statku dowódcy chorągiew darowaną przez Papieża, a kapłani wezwali wojsko do modlitwy, które też rzuciwszy się na kolana, prosiło Boga i Najświętszą Pannę o zwycięstwo. Turcy tymczasem kazali grać muzyce i ze straszliwym wrzaskiem rzucili się do bitwy. Walka trwała pięć godzin, ale wtedy też nastąpiło świetne zwycięstwo chrześcijan nad przewagą pogan. Straty Turków były niezmierne; 130 ich okrętów stały się zdobyczą chrześcijan, 90 innych zatonęło, a około 30,000 Turków poległo.
Podczas gdy z Turkami staczano tak zaciętą walkę, Bractwa Różańca świętego w Europie wszędzie odprawiały swe nabożeństwa, a w Rzymie było ustawiczne wystawienie Najświętszego Sakramentu, sam zaś Ojciec święty przebywał bezustannie klęcząco na modlitwie. Nagle podnosi się, bieży do okna, otwiera je i kilka chwil stoi nieruchomy, wpatrując się w dal, a na twarzy jego widzieć można było wielkie wzruszenie. Następnie odwraca się do obecnych, wołając radośnie: „Śpieszcie do kościoła dziękować Bogu, Pan dał nam wielkie zwycięstwo!“ Była to właśnie chwila zwycięstwa pod Lepanto, a radość w chrześcijaństwie była z tego wydarzenia bardzo wielka; wszędzie zaś przypisywano tak korzystny obrót sprawy przyczynieniu się Najświętszej Panny. Z tego powodu Papież rozporządził, aby dorocznie w 1-szą Niedzielę października odprawiano w czasie nabożeństwa pamiątkę: „Maryi Zwycięskiej.“
Papież Grzegorz XIII rozporządził później, aby w tych kościołach, w których istnieje Bractwo Różańca świętego, corocznie obchodzono uroczystość na cześć Królowej Różańca świętego, jako uroczystość dziękczynną. Nowe zwycięstwa, które zawdzięczano Maryi, były powodem, że tę uroczystość rozszerzono na wszystkie kościoły. Turcy bowiem niedługo się podnieśli i hordy ich stały się znowu zachodnim chrześcijanom groźnemi. Wiosną też roku 1683 wyruszyli znowu ze straszliwą siłą na zawojowanie Zachodu. Mieli 200,000 ludzi, 300 armat, 2,000 wielbłądów, 10,000 wozów. Na czele tak silnej armii mógł się sułtan przechwalać, że „niezadługo Katedrę świętego Piotra w Rzymie obróci na stajnię dla swych koni.“ Najprzód wyruszyło wojsko pod Wiedeń i 14 lipca rozbito tam swe namioty w liczbie 25,000. Półkołem oblężony Wiedeń był ustawicznie ostrzeliwanym i musiał ciągle straszliwe odpierać szturmy. Chrześcijanie bronili się walecznie, ale prócz walki z Turkami mieli jeszcze w mieście groźnego nieprzyjaciela, to jest cholerę. Cesarz Leopold I uciekł z miasta, gdyż nie spodziewał się już obrony. Wonczas istotnie nie tylko Niemcy, ale całe chrześcijaństwo było zagrożonem.
Ale był kraj, który nie pozwolił na upadek chrześcijaństwa, a tym krajem była Polska. Król Jan III Sobieski bowiem zgromadziwszy rycerstwo, udał się na odsiecz Wiednia. Przejeżdżając przez Górny Śląsk, modlił się w kościele w Piekarach, polecając siebie i swe wojsko Najświętszej Maryi Pannie. Kiedy się Turcy dowiedzieli, że groźny Sobieski jest pod Wiedniem i obejmuje dowództwo nad wojskami chrześcijańskiemi, przelękli się wielce, a sam ich dowódca wykrzyknął rozpaczliwie: „O królu polski, cóżeś ty mi narobił!“ Sobieski przed bitwą nie tylko sam przyjął Komunię świętą, ale i wojsko spowiadało się i komunikowało, poczem z pieśnią na ustach: „Bogarodzica, Dziewica“, wystąpiło do bitwy. Było to 12 września 1683. Podczas gdy w Wiedniu i po chrześcijaństwie modlono się do Najśw. Panny o pomoc, zawrzała straszliwa walka, która skończyła się świetnem zwycięstwem chrześcijan, a Turcy musieli szukać ocalenia w ucieczce. Cesarz Leopold I chcąc się Matce Boskiej za Jej pomoc wywdzięczyć, prosił Papieża Innocentego XII, aby w całym Kościele zaprowadził uroczystość Różańca świętego. Papież zaskoczony śmiercią nie mógł wprawdzie sam tej prośbie zadosyć uczynić, lecz rozporządził to następny Papież Klemens XI, a to tem chętniej, że w tym samym czasie, gdy się w Rzymie modlono publicznie o poniżenie nieprzyjaciół, odniesiono nad Turkami nowe zwycięstwa na Węgrzech i przy wyspie Korfu. Bullą z dnia 3 października 1716 wyszedł rozkaz na cały Kościół, aby w każdą pierwszą Niedzielę października obchodzono uroczyście święto Różańca świętego.
Taka to jest historya święta dzisiejszego, lecz samo Nabożeństwo różańcowe dawniejszych sięga czasów, gdyż zostało ono zaprowadzone jeszcze na początku XIII wieku przez św. Dominika, który przed 600 laty prawił kazania przeciw kacerskim naukom Albigeńczyków. Ci zagorzalcy byli zaciętymi wrogami czci Świętych Pańskich, a mianowicie Matki Boskiej; burzyli kościoły, palili domy i ołtarze, bezcześcili święte Relikwie, słowem: dopuszczali się wszelkich bezeceństw, jakich przykłady podaje nam historya kacerzy. Według wiarogodnych podań Matka Boża sama wezwała świętego Dominika, aby zaprowadził Różaniec i pouczyła go, w jaki sposób ma to uczynić. Różaniec miał być węzłem łączącym wszystkich chrześcijan, którzy pragnęli się modlić o odwrócenie błędnych i heretyckich nauk.
Modlitwa ta wkrótce taką wziętość pozyskała, iż niezadługo rozpowszechniła się po całym świecie katolickim a Różaniec stał się niejako oznaką i znamieniem chrześcijanina-katolika. Łatwy stąd wniosek, że modlitwa musiała mieć wewnętrzną wartość, jednającą jej zwolenników i że zaprawdę nie godzi się jej wyśmiewać, jak to czynią wrogowie Kościoła, a nawet niejeden zarozumiały i mędrkowaty katolik.
Jakoż rzeczywiście Różaniec jest jak najcenniejszą i najpożyteczniejszą modlitwą. 1) Ze znaku Krzyża świętego. 2) Ze Składu Apostolskiego. 3) Ze słów: Chwała Ojcu itd. 4) Z „Ojcze nasz.“ 5) Z Pozdrowienia Anielskiego. 6) Z piętnastu tajemnic, tj. z piętnastu najważniejszych zdarzeń życia i śmierci Zbawiciela, które chrześcijanin podczas modlitwy rozpamiętywać powinien. 7) Z modlitwy o pomnożenie wiary, nadziei i miłości.
Wielkich zaiste pozbawilibyśmy się pożytków dla duszy, gdybyśmy nie odmawiali pobożnie i przynajmniej niekiedy Różańca do Matki Bożej, albo gdybyśmy nie mając ku temu przeszkody, do tego świętego Bractwa nie należeli. Widzieliśmy, jakie cudowne pomoce niebieskie nabożeństwo to upraszało u Boga w ciężkich potrzebach Kościoła. Niech i nas to pobudzi do uciekania się do Niego z wielką ufnością, ile razy dobrodziejstwo jakie od Boga pragniemy otrzymać.
Bo czyż może być wogóle czcigodniejsza i pobożniejsza jaka modlitwa? Wszystko w niej tchnie duchem Biblii, wszystko jest Apostolskiem. Zuchwalstwem trąciłoby czynić jakieś zarzuty jednej lub drugiej części, a niedorzecznością grzeszyłby, ktoby chciał zaprzeczyć porządkowi i ładowi w Różańcu zaprowadzonemu. Modlitwa jest rzeczywiście wieńcem różanym, ofiarowanym Najśw. Pannie, którą Litania nazywa „Różą Duchowną.“ Jest to wieniec w chwalebnej tajemnicy cudownie kwitnących i woniejących róż; w tym wieńcu bolesne tajemnice stanowią kolce, a radosne zielony liść, pnący się naokoło róż.
Modlitwa ta nie tylko jest cenną, ale rówwnież i korzystną.
Korzystną i płodną czynią ją:
1) Składowe części. Modlitwa Pańska z pewnością wysłuchaną zostanie; Pozdrowienie Anielskie jest Panu miłe; westchnienia Kościoła dosięgną Panny świętej; cześć Bogu okazana będzie Mu przyjemną; pobożne rozpamiętywanie świętych Tajemnic wpłynie skutecznie na życie nasze, wywoła w niem korzystną zmianę i zachęci nas do naśladowania przykładu Chrystusa Pana i Matki Boskiej.
2) Połączenie się w modlitwie wszystkich chrześcijan, wspólnie zasyłających prośby i westchnienia do Niebios.
3) Odpusty kościelne, przywiązane do Różańca, których można dostąpić tak na korzyść żywych, jako i umarłych.
Tak więc Różaniec święty jest łańcuchem łączącym żywych z umarłymi; węzłem spajającym Kościół wojujący, cierpiący i tryumfujący.
Zarzuty czynione nabożeństwu Różańcowemu nie mają najmniejszej podstawy. Mówią np.: 1) Że jedno „Ojcze nasz“, zmówione pobożnie więcej warte, aniżeli bezmyślna paplanina stu modlitw Pańskich. — Słusznie, ale trudno zaprzeczyć, że Ojcze nasz dziesięć razy nabożnie ponowione więcej warte od jednorazowego odmówienia. Różaniec trzeba pobożnie mówić, nie paplać.
2) Inni twierdzą, że częstsze powtarzanie nie jest stosownem. Bóg wie, czego nam potrzeba. Aleć od pierwszych czasów chrześcijaństwa było zwyczajem powtarzać „Ojcze nasz“ i „Zdrowaś“, liczyć modlitwy i do liczenia używać kulek lub kamyczków, jak o tem się przekonano przy otwieraniu dawnych grobów chrześcijańskich. Potem weszły w zwyczaj takie powtarzania, a nikomu nie przyszło na myśl nazwać je niestosownemi. Tak np. Dawid powtarza w 136-tym Psalmie 26 razy słowa: „Wyznawajcie Panu, bo na wieki miłosierdzie Jego.“ Trzej młodzieńcy w piecu ognistym wznoszą pieśń, w której trzydzieści jeden razy powtarzają się słowa: „Błogosławcie Panu: chwalcie i wywyższajcie Go na wieki.“ — Cherubinowie i Serafinowie śpiewają przed tronem Bożym: „Święty, Święty, Święty!“ a żywe istoty śpiewają to samo w Objawieniu bez odpoczynku. Stąd wynika, że i częstszem powtarzaniem tej samej modlitwy można oddać cześć Bogu.
Mówią dalej:
3) Takie ustawiczne powtarzanie ma ten skutek, że nie ma mowy o nabożnej modlitwie, a myśl buja gdzie indziej. Jest to fałsz zupełny; z początku uwaga zwykle nie jest skupioną, dopiero rozpamiętywanie modlitwy budzi ducha pobożności, a im bardziej się zatapiamy w rozmyślaniu, tem szczerszemi stają się modły nasze. Dalszy zarzut jest ten:
4) Można ciągle szeptać modlitwy, a o czem innem myśleć. Ale można i w książkę patrzeć, a nie wiedzieć co się czyta. Kto rzeczy lekko bierze, ten jest roztargnionym we wszystkiem, cokolwiek czyni.
Boże, którego Syn Jednorodzony Swojem życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem zapewnił nam nagrodę wieczną, spraw, prosimy, niech czcząc tajemnice Różańca Najśw. Maryi Panny, naśladujemy to, co wyrażają i otrzymamy to, co nam przyobiecują. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
ŚWięty Remigiusz, którego pamiątkę obchodzi dzisiaj Kościół katolicki, był przez lat 74 wśród najtrudniejszych okoliczności prawdziwą ozdobą i zaszczytem stolicy Biskupiej w mieście francuskiem Reims. Urodzony w Lyonie około roku 436 z pobożnej rodziny szlacheckiej, otrzymał w zamku ojcowskim jak najstaranniejsze wychowanie i pobierał tamże początki nauk. Od dzieciństwa przestrzegał ściśle czystości obyczajów, a w wymowie nie miał równego sobie.
Gdy przyszło do wyboru Biskupa dyecezyi Reims, wszystkie głosy dziwnym zbiegiem okoliczności padły na Remigiusza, liczącego podówczas dopiero 22 lata wieku. Wystąpiwszy przed wyborcami, zaprotestował silnie przeciw mianowaniu, ale gdy uniesiony natchnieniem dowodził, że nie zasługuje na taki zaszczyt, padły promienia słoneczne na głowę jego i okoliły ją nadziemskim blaskiem. Wszyscy widzieli w tem oznakę woli Bożej, a wybrany poddał się jej z pokorą.
Młody Biskup pełnił obowiązki pasterskie
z niesłychaną gorliwością. Dzień i noc używał swych wysokich zdolności, dóbr doczesnych i wziętości, jaką miał u monarchy i magnatów, aby lud pouczać, grzeszników naprawiać, biednych i chorych wspomagać. Silna ufność w Bogu pokonywała wszelkie trudności, a nadzwyczajne dary umysłu przyczyniały się do zjednania mu powszechnej wziętości.
Największą jego zasługą wobec Kościoła i kraju ojczystego było nawrócenie i chrzest frankońskiego króla Klodoweusza I, jako też przystąpienie przeważnej części jego poddanych do wiary Chrystusowej. Remigiusz dokonał obrzędu Chrztu świętego z jak największą okazałością, aby silnie wpłynąć na uczucie i wyobraźnię nieokrzesanego narodu i okazać mu w całej pełni wzniosłość i wysoką godność religii chrześcijańskiej. W czasie Wielkanocnym roku 496 przybrało miasto Reims szaty świąteczne; domy pokryły się kobiercami, ulice kwiatami i zielonością, kościół zaś Matki Bożej kosztownymi kobiercami. Tysiące świec zajaśniało w świątyni, ku Niebiosom wznosiły się kłęby kadzideł, nadto rozległy się pobożne pienia i Hymny, a wielki krucyfiks jaśniał olśniewającem światłem.
Króla prowadził Remigiusz i kilkunastu innych Biskupów, za małżonkiem szła królowa w świetnym orszaku dworzan i wysokich dygnitarzy. Gdy monarcha wstąpił w progi kościelne, zapytał Biskupa: „Ojcze świętobliwy, czy to jest Królestwo niebieskie, o którem wspominałeś?“ „Nie — odrzekł Remigiusz — jest to początek drogi wiodącej do niego.“ Podczas uroczystej przemowy wyprzedzającej świętą ceremonię, nadprzyrodzone światło zajaśniało w świątyni i odezwał się głos z Niebios: „Pokój wam.“ Potem zawiódł Biskup króla do Kaplicy, stawił go przed chrzcielnicą i kazał mu uklęknąć, mówiąc: „Uchyl głowy, dumny sygambrze, spal, coś dotąd wielbił, wielb, coś dotychczas palił.“ Następnie ochrzcił go, zanurzając trzykrotnie głowę jego w święconej wodzie. Tego samego dnia przyjęło jeszcze przeszło trzy tysiące Franków ten sam Sakrament. Gdy Biskup chciał nadto udzielić Klodoweuszowi Sakramentu Bierzmowania i dla wielkiego natłoku nie można mu było podać świętego Krzyżma, przyleciał bielutki jak śnieg gołąbek z flaszeczką zawierającą krzyżmo o przedziwnej woni. Ampułkę tę przechowywano w Reims aż do roku 1792 i używano jej przy każdej koronacyi, ostatni raz po wstąpieniu na tron Ludwika XVI. W czasie rewolucyi strzaskał ją jeden z zagorzalców w drobne kawałki.
Klodoweusz I był gorliwym opiekunem i obrońcą Kościoła, przeto szczerze pomagał Remigiuszowi w krzewieniu wiary. Dawał mu także znaczne kwoty pieniężne na budowanie kościołów i dobroczynnych zakładów, wspierał go przy obsadzaniu katedr dzielnymi i pobożnymi kapłanami i wysyłał go w okolice Francyi, zamieszkane przez bałwochwalczych Franków i zwolenników Aryusza, aby pomiędzy nimi zaszczepiał wiarę katolicką.
Zdarzyło się, iż obawiając się w następnym roku nieurodzaju, zaczął Remigiusz stawiać we wsi doń należącej mnóstwo stogów, aby mieć czem posilić głodnych. Złośliwi niektórzy ludzie gorszyli się tem, mówiąc: „Cóż to ma znaczyć? Na cóż ten starzec postawił takie mnóstwo stogów? Czyż myśli żyć wiecznie, albo może zamierza kupczyć zbożem i sprzedawać je za cenę lichwiarską?“ Rozgrzani zaś winem i uniesieni gniewem pobiegli i popodpalali stogi. Uwiadomiony o tem Biskup, pobiegł w pole, ale przybył za późno, gdyż nie podobna było ugasić pożaru. Z najzimniejszą krwią wyciągnął dłonie ku płonącemu zbożu i rzekł żartobliwie: „Chleb przepadł do szczętu, rozgrzejmy przynajmniej ręce, gdyż noc jest chłodna.“
Po 74 latach rządów Biskupich, licząc 96 lat wieku, na wezwanie Boga przeniósł się wierny pracownik do wieczności dnia 13 stycznia roku 532, czy też 533. Pamiątkę jego obchodzi Kościół dnia 1 października. W dniu tym bowiem przeniesiono zwłoki jego do kościoła świętego Eustachego. Płody pióra jego oprócz czterech listów wszystkie zaginęły.
Któżby nie podziwiał gorliwości z jaką święty Remigiusz używał swych talentów, czasu i władzy swego urzędu do pozyskiwania Niebu dusz, zwiększenia zastępów duchów niebieskich i mnożenia chwały Boskiej! Czyż może być coś piękniejszego nad takie działanie? I na nas ciąży obowiązek pozyskiwania dusz Niebu, a to z dwóch powodów:
1) Z miłości ku Bogu. Wiemy przecież z katechizmu, jak drogie są Bogu dusze ludzkie, jak wysoko je ceni, co dla nich uczynił i co dzień czyni za pośrednictwem Kościoła. Stąd wynika, że nie możemy Bogu uczynić większej przysługi, jak wstrzymując bliźnich od grzechu, polecać im żal i pokutę i zachęcać ich do umiłowania nadewszystko Boga. „Mniejszą ma zasługę — mówi Chryzostom święty — kto chłoszcze ciało, aniżeli ten, kto Bogu duszę pozyska; korzystniejsze działanie tego, co ocala bliźnich, niż tego, co czyni cuda.“ Świętą prawdę zamykają w sobie słowa świętego Grzegorza Wielkiego: „Żadna ofiara nie jest milszą Bogu od gorliwości w pozyskiwaniu dusz.“
2) Miłość bliźniego wkłada na nas ten sam obowiązek. Pismo święte mówi: „Bóg nakazał każdemu troszczyć się o bliźniego.“ Troska ta powinna daleko więcej dotyczyć duszy, aniżeli ciała i dóbr doczesnych, gdyż wartość duszy jest nieskończenie wyższą od wartości ciała. Gdybyśmy bydlę sąsiada w jakikolwiek sposób uszkodzili, bylibyśmy zobowiązani szkodę wynagrodzić. Czyż mniejszą będzie wina nasza, jeżeli obojętnie na to patrzeć będziemy, gdy bliźni nasz ciężkiego dopuszcza się grzechu? Gdy podróżny zabłądzi, każdy poczuje się do obowiązku przestrzeżenia go i wskazania mu właściwej drogi. Czemuż tedy milczymy, gdy bliźni dopuści się czegoś, co wykracza przeciw moralności i czci powinnej Bogu? Słusznie żali się Bernard święty, pisząc: „Gdy upadnie osioł, znajdzie się ktoś, co go podźwignie. Gdy upadnie brat nasz w Chrystusie, nikt mu nie poda ręki, aby mógł powstać.“ A przecież nie brak sposobności ratowania bliźnich. Módlmy się za nich rano i wieczorem, wstawajmy rychlej, aby pójść na Mszę świętą, przyjmujmy Komunię świętą na intencyę bliźnich; bądźmy oszczędniejsi w wydatkach, aby odłożyć jeden grosz i drugi na misye, a słodką nam będzie wdzięczność dusz, do których ocalenia przyczyniliśmy się w jakikolwiek sposób.
Spraw, prosimy, wszechmogący Boże, aby czcigodna uroczystość św. Remigiusza, Wyznawcy Twojego i Biskupa, przydała nam wzrostu w cnotach chrześcijańskich i zbawienie nasze zapewniła. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 1-go października w Reims we Francyi uroczystość św. Remigiusza, Biskupa i Wyznawcy, który Franków nawrócił do chrześcijaństwa, a króla ich Klodoweusza ochrzcił i pouczał w tajemnicach wiary. Po długoletniem zasiadaniu na stolicy Biskupiej, bogaty w zasługi i wysoce sławny cudami zmarł spokojnie dnia 13 stycznia; uroczystość jego obchodzi się jednakże dzisiaj jako w dniu przeniesienia jego relikwii. — W Rzymie męczeństwo św. Aretasa z 504 towarzyszami. — W Tomi nad morzem Czarnem pamiątka św. Męczenników Pryskusa, Krescensa i Ewagryusza. — W Lizbonie w Portugalii śmierć męczeńska w prześladowaniu Dyoklecyańskiem św. Werysymy, Maksymy i Julii, Rodzeństwa. — W Tournay uroczystość św. Piatona, Męczennika, który z św. Kwinktynem i jego towarzyszami udał się z Rzymu do Francyi jako posłannik wiary, a później w prześladowaniu Maksymiańskiem przez śmierć męczeńską podążył do ojczyzny niebieskiej. — W Tessalonice za tego samego Maksymiana męczeństwo św. Domina. — W Gencie uroczystość św. Bawona, Wyznawcy. — W Orwieto uroczystość św. Sewera, Kapłana i Wyznawcy.
Święty ten był najpierw kanclerzem w Anglii, a potem Biskupem. Czystość panieńską zachował przez całe życie nienaruszoną. Zanim został Biskupem, stronił, o ile stosunki pozwalały, od towarzystwa i rozmowy z niewiastami, a nawet z najbliższem pokrewieństwem. Słysząc czasem dwuznaczne żarciki, z których się inni śmiali, on w tych rzeczach był, jak dziecię, niewinny i pytał się, z czegoby się tak śmiano, a jeżeli zrozumiał, surowo karcił. Gdy go raz pytano, czemuby bratanka, którego dawniej kochał, teraz trzymał od siebie z daleka, rzekł: Dziś młodzież już nie tyle skromna, jak dawniej. Gdyby za młodości mojej na mnie niewiasta jaka patrzała, tobym się był rumienił, byłbym odwrócił oczy, by jej nic widzieć; ale teraz młodzież już nie taka.
Jadał i pijał tak mało, że trudno pojąć, jak mógł żyć. Gdy go się raz przy stole pytano, czemu tak mało jada i czy mu nie smakuje, Tomasz wskazując na dużą sztukę chleba, rzekł: Mógłbym to zjeść z dobrym apetytem. Innym razem mówił, że od 30 lat wstaje od stołu z takąż ochotą do jadła, z jaką zasiada. Z lepszych potraw brał maluteńko, resztę posyłając chorym. W piątki żywił się tylko chlebem i jarzyną; podobnież we wigilie świąt Matki Boskiej. Zdarzyło się, że miał u siebie gośćmi osoby wysoko postawione, więc przyzwoitość wymagała, żeby z niemi pił wino lub piwo; Biskup przykładał zatem kubek do ust, jakby pił, choć nie pił, mówiąc, że tak czynić to nie grzech. Na gołem ciele nosił ustawicznie grubą włosienicę, która go do krwi raniła, a skóra płatami odpadała. Często sypiał na gołej ziemi, nawet się z szat nie rozbierając i większą część nocy przepędzając na czytaniu i modlitwie.
Świętość nie zasadza się jedynie na powściąganiu zmysłowości lub na umartwieniach ciała; potrzeba, by i dusza oddaną była Bogu zupełnie i niepodzielnie. Odprawiając Mszę świętą, tak był skruszony i tyle łez wylewał, jak gdyby stał rzeczywiście na górze Kalwaryjskiej i patrzał na śmierć Jezusową. Z tejże też przyczyny do Mszy świętej sposobił się długiemi godzinami. Z wielką pilnością i uwagą odprawiał codziennie Brewiarz, a chociaż do tego potrzebował więcej, niż dwóch godzin, odmawiał jeszcze Psalmy pokutne i nabożeństwo za umarłych.
Może to być, że ktoś umartwia swą zmysłowość i wiele nabożności okazuje, a jednak dusza nie będzie prawdziwie świętą. Do świętości należy koniecznie pokora i miłość. O wielkiej pokorze jego świadczy już to jedno, że złożył wysoki urząd kanclerski dla oddania się nauce Boskiej i przyjęcia stanu kapłańskiego, a gdy go Biskupem mieć chciano, przyjął tę godność po wielkim oporze i płaczu. I tenże Święty doznał niejednej krzywdy i zniewagi tak ze strony przełożonych, jak i ze strony pospolitego ludu; ale żadna nie zdołała przemódz jego cierpliwości i łagodności i do gniewu pobudzić. Oprócz jałmużn, które hojnie rozdawał, opatrywał codziennie we własnym domu czterech ubogich. Ogólnie zaś zwykł on ubogich zwać swą bracią i czeladzi również przykazał ich tak, a nie inaczej nazywać. Gdy się dowiedział, że kto z wyższego stanu nieszczęsnym jakim wypadkiem podupadł, wspierał go potajemnie, by go nie zawstydzać. Będąc jeszcze zwyczajnym plebanem, rozdawał ubogim parafianom odzienie. W Paryżu będąc na naukach, studentowi oddanemu grze i pijaństwu kazał zrobić piękny
i drogi płaszcz, za co ten musiał mu przyrzec, iż przez cały rok nie pójdzie do oberży i nie tknie kostek do grania. W inny jeszcze sposób okazywał miłość swą ku ubogim; ilekroć razy bowiem wiele ludzi zbiegło się do spowiedzi, on najpierw ubogich słuchał, a potem bogatszych.
Wartość człowieka wobec Pana Boga zawisła wreszcie od tego, jak wypełnia obowiązki swego stanu. Piastując jeszcze urząd kanclerski, w mowie był prawdziwy, w radzie oględny, wierny w obowiązkach, w każdej sprawie mając rękę czystą od przekupstwa. Karcił też zbytki bogaczy, od prawdy na krok nie ustępował, a każdemu ubogiemu dawał chętny posłuch. Sprawiedliwość jego, bojaźń Boska i miłosierdzie okazało się w pięknem świetle na jednej radzie królewskiej. Za poradą innych umyślił król ochrzconemu żydowi dać moc karania, nawet skazywania na śmierć każdego, coby pieniądze obrzynał lub fałszował. Tomasz św. wstał, oświadczając królowi, że to nieprzystojna rzecz, by ten, co do niedawna był żydem, miał taką władzę nad chrześcijaninami i żadną miarą zgodzić się nie chciał; prosił też króla o zwolnienie go z urzędu. Ale król wolał cofnąć swe postanowienie, aniżeli pozbawić się dobrej rady tak świętego Męża.
Jako Biskup często miewał kazania i słuchał spowiedzi, przyczem tak mało zważał na stany wyższe, że publicznie wyklął jednego znacznego pana za grzech nieczystości, i nie prędzej go przyjął do Kościoła, aż należytą odprawił pokutę. Inny pan poprzednika jego uwięził, chcąc go złupić. Ten chcąc się potem pojednać, przyniósł mu znaczną sumę pieniędzy, prosząc, by byt zwolniony od publicznej pokuty. Tomasz święty nie przyjął pieniędzy, żądając koniecznie, by według ówczesnego zwyczaju jawnie w szacie pokutnej przed kościołem winę swą i niesprawiedliwość wyznawał. Żadnej sprawy ważniejszej nie podjął bez poradzenia się swego najbliższego otoczenia. Miał on do przezwyciężenia wiele trudności, nieraz nawet z wielkiem niebezpieczeństwem, w odzyskaniu praw kościelnych, wydartych przez możnych panów. Musiał się nawet w Rzymie bronić wobec nadużyć Arcybiskupa swojego.
Od wielu lat cierpiał na ból w żołądku. W powrocie z Rzymu napadła go znowu zastarzała choroba, i czuł, że koniec się zbliża. Opatrzony Sakramentami świętymi, skonał, modląc się: W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mojego.
Rozmaite są dobre uczynki i doskonałości, które widzimy u Świętych: ale one nie dla każdego koniecznie potrzebne do zbawienia i do podobania się Panu Bogu. W żywocie świętego Tomasza widać, co każdemu chrześcijaninowi nieodzownie potrzeba. Potrzebna czystość, wstrzemięźliwość, umartwienie zmysłowości, szczera pobożność, która ponad wszystko Boga szuka; dalej pokora, miłość, cierpliwość, łaskawość. Na ostatku potrzeba, by każdy obowiązki stanu swego doskonale i sumiennie spełniał. Jak w ciele niektóre części koniecznie są potrzebne do zachowania życia, np. serce, krew, mózg, tak i o onych cnotach się mówi, że każda z nich potrzebna do wiekuistego żywota. Komu więc przy śmierci niedostawać będzie choć jednej z nich, nie może dostać się do Nieba.
Boże i Panie mój, spraw łaskawie, abyśmy w wypełnianiu swych obowiązków postępowali według wzoru świętego Biskupa Tomasza. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 2-go października uroczystość
św. Aniołów Stróży. — W Nikomedyi męczeństwo św. Eleuteryusza, Żołnierza z bardzo wielu towarzyszami. Oskarżono wówczas fałszywie chrześcijan, jakoby oni byli podpalaczami pałacu cesarza Dyoklecyana. Rozgniewany tyran kazał ich przeto całemi gromadami pomordować; jednych ścięto, drugich spalono, innych do morza powrzucano. Na czele tych wszystkich stał św. Eleuteryusz, który, przechodząc wiele męczarń, coraz silniejszym się stawał, aż wkońcu jak złoto w ogniu oczyszczony, zakończył swój zwycięski żywot. — W obwodzie Arras śmierć męczeńska św. Leodegaryusza, Biskupa z Autun, którego Ebroin, marszałek dworu króla Teodoryka, w zapłacie za jego wierną służbę prześladował w sposób najniesłuszniejszy i nareszcie przez podstępnych morderców zgładził ze świata. — Również męczeństwo świętego Gerina, brata świętego Leodegaryusza, tamże ukamienowanego. W Antyochii pamiątka św. Prymusa, Cyrylla i Sekunda, Męczenników. — W Konstantynopolu uroczystość św. Teofila, Mnicha, który dla czci obrazów Świętych został za czasów Leona Izauryjczyka biczowany i posłany na wygnanie, gdzie spokojnie zmarł. — W Herfordzie w Anglii św. Tomasza, Biskupa i Wyznawcy.
W roku 57 po Chrystusie przybył święty Paweł Apostoł do Aten, jednego z najludniejszych miast greckich. Starodawne prawo opiewało, że Ateńskie spory religijne miał rozstrzygać najwyższy trybunał, zwany Areopagiem. Gdy Apostoł święty zaczął głosić Ewangelię, zapozwany został przed ten sąd jako krzewiciel nowej wiary. Lubo surowość wyroków owego trybunału znaną była każdemu, święty Paweł stanął przed nim i śmiało wygłosił zasadnicze prawdy wiary chrześcijańskiej, a mianowicie o Sądzie Ostatecznym i zmartwychwstaniu. Mówił gorąco i z wielką siłą, co sędziów wprawiało w zdumienie, gdyż z ust swych mędrców nic podobnego jeszcze nigdy nie słyszeli. Osobliwie nauka o zmartwychwstaniu zdała im się niepodobną do wiary. Na niektórych tylko słuchaczów nauka ta tak głębokie uczyniła wrażenie, że nazajutrz jeszcze raz słuchać go chcieli. Ci zaś, którzy szczerze pragnęli prawdy i nie zatykali uszu na głos łaski Bożej, prosili Apostoła o gruntowne wyjaśnienie rzeczy. Był między nimi Dyonizy, członek trybunału, obywatel mający wielkie znaczenie u ziomków. Był to mąż uczony, o którym powiadają, iż gdy w czasie śmierci Pana Jezusa, rozpiętego na krzyżu, słońce się zaćmiło i zaćmienie to w Atenach było widziane, on miał się odezwać: „Albo Bóg cierpi, albo świat się chwieje w swych posadach.“
Oświadczywszy przed Pawłem gotowość przyjęcia wiary Chrystusowej, i wyuczywszy się prawd jej świętych, odebrał od niego święcenia kapłańskie i mianowany został pierwszym Biskupem Ateńskim. Na tym urzędzie starał się o jak największe rozkrzewienie wiary. Poszedł do Jerozolimy, jużto aby poznać Najśw. Matkę Zbawiciela, jużto, aby zwiedzić miejsca pobytu Jego na ziemi. Opowiadają, że gdy zobaczył Najświętszą Pannę, tak olśniony został Jej łagodnością i pięknością, że zawołał: „Gdybym nie wiedział, iż Pan Jezus jest Bogiem, Ciebie uważałbym za Bóstwo, Przeczysta Dziewico.“ Poganie znienawidzili i prześladowali go dla jego gorliwości, i kazali go spalić w roku 117.
Inny Biskup tegoż nazwiska jest przedmiotem osobliwszej czci we Francyi. Jest on jednym z głosicieli wiary, którzy od zastępców świętego Piotra wyprawieni zostali do Gallii (Francyi). Zapuścił się śmiało w głąb kraju i dotarłszy do Paryża, osiadł w tem mieście. Stąd roznosił wraz z kilku wiernymi towarzyszami światło wiary i po odleglejszych okolicach. Założył pierwszy kościół w Paryżu na cześć świętej Trójcy i nawrócił mnóstwo pogan do religii Chrystusowej. Oburzeni tem kapłani pogańscy, oskarżyli go przed wielkorządcą jako wroga bogów i uwodziciela ludu. Ten kazał go związać i stawić przed siebie. Gdy Dyonizy nie chciał pokłonić się bałwanom, wielkorządca kazał siepaczom bić go rózgami, i na wolnym ogniu opiekać. Męczennik zniósł jednakże wszystkie te katusze. Potem kazał go wrzucić do smrodliwego lochu, a po kilku dniach rzucić na pożarcie dzikim bestyom. Gdy zwierzęta z klatek wypuszczono, Dyonizy uczynił znak Krzyża świętego, a lwy pokładły się u nóg jego. Tedy skazano go na karę miecza. Starodawne podanie niesie, że po wykonaniu wyroku Dyonizy wziął głowę w ręce i zaniósł ją do odległego o dwie mile od Paryża miasta Sto Denis. Nawrócona przez Dyonizego matrona Katulla wyszła na jego spotkanie, odebrała od niego głowę i pochowała ją uczciwie wraz z ciałem. Nad jego grobem wystawili wierni drewnianą kaplicę. Za staraniem świętej Genowefy zbudowano w miejsce kaplicy kościół, zwiedzany przez licznych pielgrzymów. W podziemnych gankach tej świątyni chowano zmarłych królów francuskich.
Dawni Rzymianie i Grecy wierzyli w nieśmiertelność duszy, ale nie w zmartwychwstanie ciała. Pan Jezus jest rękojmią odkupienia rodzaju ludzkiego, tak jak Adam przedstawicielem upadku człowieka. Jak z winy Adama stali się wszyscy łupem śmierci, tak przez zasługę Chrystusa odzyskali życie wiekuiste. Chrystus śmiercią i zmartwychwstaniem Swojem odniósł zwycięstwo nad śmiercią. Jeśli Chrystus, który jest głową, zmartwychwstał, zmartwychwstaną i wierni. „Gdyby to nie było prawdą — mówi Paweł Apostoł — wiara nasza byłaby próżną.“ Dlatego też Apostołowie i głosiciele wiary w pierwszych wiekach uważali naukę o zmartwychwstaniu Chrystusa Pana i wszystkich zmarłych za jedną z najważniejszych prawd wiary. Nauka ta przyczyniła się do szybkiego rozkrzewienia chrześcijaństwa. Natchnęła Męczenników męstwem i cierpliwością w znoszeniu mąk najsroższych. Pierwsi chrześcijanie uważali śmierć za sen, a groby nazywali miejscami spoczynku. W grobach śpią ciała aż do dnia, w którym je słowo wszechmocnego Boga obudzi. Ten, który nas stworzył z niczego, mocen będzie przywrócić ciało w proch obrócone i ożywić duszą.
Ciało to musi zmartwychwstać, gdyż człowiek ma na Sądzie ostatecznym odebrać karę lub nagrodę za swe czyny. Dusza zaś za pomocą ciała, w ciele i przez ciało może czynić dobrze, lub źle. Słuszna więc, aby ciało, jako narzędzie duszy, miało udział w jej nagrodzie lub karze. Pomyślmy teraz, jak strasznem będzie przebudzenie tych, co ciała używali w celach grzesznych, co nie poskramiali pożądliwości jego, pobłażali żądzom jego. Z jakąż zaś radością połączy się dusza z ciałem, które jej służyło na chwałę Boga, które trzymało się w karności, i które pozostało aż do zgonu czystem i niepokalanem.
Boski Zbawicielu Jezusie Chrystusie, któryś nas przez śmierć Swoją uszczęśliwił pociechą i nadzieją zmartwychwstania, daj nam tę łaskę, abyśmy nigdy nie splamili ciała swego grzechem, lecz przestrzegali czystości jego aż do śmierci, a tem samem mogli zostać zaliczonymi do tych, którym wolno będzie po wieki wieków oglądać Przenajświętsze Oblicze Twoje. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 3-go października w Rzymie przy posągu Ursus pileatus męczeństwo świętego Kandyda. — Tegoż dnia śmierć męczeńska św. Dyonizego, Fausta, Kajusa, Piotra i Pawła z 4 towarzyszami, którzy już za Decyusza wiele cierpieli, a potem w prześladowaniu Waleryańskiem pod namiestnikiem Emilianem jeszcze więcej, aż wkońcu umierając sięgnęli po palmę zwycięstwa. — W Westfalii w starej Saksonii uroczystość obu św. Braci i Kapłanów Ewaldów. Gdy poczęli w owym kraju głosić Ewangelię, wnet ich poganie ujęli i pozabijali; cudowne światło, ukazujące się co noc przez długi czas przyprowadziło do odkrycia ich św. zwłok i zarazem wyjawiło światu ich zasługi przed Bogiem. — W Afryce pamiątka św. Maksymiana z Bagaya, Biskupa, co od donatystów gorzkiego prześladowania doznawał, a wkońcu strącony został z wysokiej wieży tak, że na wpół zabity legł na ziemi; nareszcie zasnął spokojnie w Panu, ozdobiony chwałą Wyznawcy. — W Palestynie pamiątka św. Hezychiusza, Wyznawcy, ucznia św. Hilaryona i jego towarzysza na wędrówkach. — Pod Namurem w Belgii uroczystość świętego Gerarda, Opata.
Pan Jezus w Ewangelii św. Marka, w rozdziale 8, wierszu 2—3 mówi jak następuje: „Żal Mi ludu, iż oto już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają, coby jedli. A jeśli ich opuszczę głodnych do domów ich, ustaną na drodze.“ Słowa te zastosować można do św. Franciszka, żyjącego na początku XIII wieku. Smutne to były czasy, wyższe stany szerzyły zgorszenie zbytkiem i rozpustą, Biskupi żyli jak książęta świeccy, a niższe duchowieństwo pod względem moralności całkowicie prawie było podupadło. Lud pogrążony był w niewiadomości i obojętności religijnej, a szatan tryumfował, widząc, jak bujnie wzrasta rozsiane przez niego ziarno przesądów, kacerstwa i niezgody. — Takie było położenie Włoch, gdy kupcowi Bernadoniemu w Assyżu narodził się w roku 1182 synek Jan, którego ojciec później z niewiadomych przyczyn przezwał Franciszkiem. Chłopczyna ten miał zostać narzędziem miłosierdzia Bożego. Zdolny i hojnie od Boga uposażony miał z woli rodziców zostać kupcem. Wstąpiwszy przeto do handlu, począł wieść życie hulaszcze, znajdował upodobanie w winie i piosnkach, nie przekraczając jednak granic przyzwoitości, a zawsze uprzejmy i grzeczny dla każdego, gotów być wyzuć się z wszystkiego, byle drugim dopomódz. Gdy liczył lat 23, zapadł w ciężką niemoc. Sprzykrzywszy sobie dotychczasowe życie i przekonawszy się o marności rzeczy ludzkich spoważniał nagle, porzucił wszelkie zabawy i postanowił wstąpić jako żołnierz do armii Papieskiej. Spowodował go do tego sen, w którym ujrzał wielką zbrojownię i słyszał głos, wzywający go, aby ten zapas broni podzielił między siebie i swych towarzyszów. Spodobało mu się rzemiosło wojenne, ale w mieście Spoleto miał drugie widzenie, które mu nakazało nasamprzód wieść bój z sobą samym. Powrócił przeto, a jego towarzysze uczcili powrót jego solenną ucztą. Wszakże ani żarty, ani figle nie zdołały rozjaśnić zasępionego oblicza jego, ani rozpędzić chmur zalegających jego czoło. Wołano na niego: „Precz z troskami, uwieńcz czoło różami. Skoro kwiat młodości przekwitnie i złoty wiek minie, wtedy dość będzie czasu myśleć o śmierci i drugim świecie.“ Inni mówili żartem: „Pewnie cię jaka śliczna twarzyczka oczarowała!“ Na to odpowiedział Franciszek: „Tak jest, mam narzeczoną piękniejszą od wszystkich, jakie kiedykolwiek widzieliście:“ Miał zaś na myśli ubóstwo Jezusowe, za którem w głębi duszy tęsknił i do którego wzdychał.
Niezadługo uczynił rozbrat ze światem, dawał hojne jałmużny, pielęgnował chorych i modlił się na osobności. Następnie wybrał się do Rzymu, rozdał zabrane na podróż pieniądze, dał swą kosztowną odzież ubogiemu, przywdział jego łachmany i zaczął w kruchcie kościoła żebrać po francusku, aby się nie wydało, że jest krajowcem. Takie były jego pierwsze kroki w trudnym zawodzie poniżenia i upokorzenia samego siebie. W Assyżu ciężka go czekała walka; ojciec jego bowiem sarkać począł na jego pobożność, przyjemności świata kusiły młodzieńca, a niekiedy płakał na brak odwagi. Gdy się pewnego razu modlił w grożącym ruiną kościele świętego Damiana, odezwał się trzykrotnie głos z krucyfiksu: „Franciszku, powstań i odbuduj dom Mój.“ Rozumiejąc to dosłownie, wrócił do domu, wziął ojcu kilka postawów sukna, sprzedał je i zaniósł pieniądze Proboszczowi na reparacyę kościoła. Ksiądz jednak pieniędzy nie przyjął.
Rozgniewany ojciec obił go i zaskarżył przed Biskupem o kradzież, przeto Franciszek nie tylko ojcu oddał pieniądze, ale całą swą garderobę i wszystko, co miał; wyrzekł się spadku i ciesząc się z ubóstwa, puścił się na wędrówkę. Najprzód służył w pewnym klasztorze jako kuchcik; wszakże liche pożywienie i dziurawy przyodziewek znagliły go jednak do udania się do miasteczka Gubbio, gdzie mu dano przetarty habit pustelniczy. Tu poświęcił czas cały modlitwie, opatrywaniu chorych, zalecaniu pokuty i zbieraniu jałmużny, którą chciał obrócić na odnowienie kościołów św. Damiana i św. Piotra. Benedyktyni w Assyżu odstąpili mu kościółka Porcyunkuli pod wezwaniem „Maryi Panny Anielskiej.“ Kapliczkę tę odnowił, a ponieważ czuł wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej i pociąg do samotności, zamieszkał w tem miejscu r. 1208. Tu pod opieką Najśw. Panny odezwało się w nim głośno powołanie „zdobycia świata swą pokorą i ubóstwem.“ Dnia 24 lutego 1209 usłyszał Franciszek podczas Mszy św. następujące słowa Ewangelii: „Nie miejcie złota, ani srebra, ani pieniędzy w trzosach waszych. Ani taistry w drodze, ani dwu sukien, ani butów, ani laski.“ (Mat. 10, 9). Przejęty radością, zawołał: „Za tem właśnie tęsknię, tego pragnę calem sercem!“ I natychmiast odrzucił obuwie, laskę i torbę, przywdział gruby, szary habit, przewiązał się powrozem, później dodał pelerynę i kaptur, jaki nosili biedni pastuszkowie.
Wtedy dopiero zaczął kazania pokutne. Pojawienie się jego na ambonie, pozdrowienie jego: „Pokój z wami“, mowy jego pełne jędrności i natchnienia wzruszały wszystkich do łez. Treść dotyczyła zwykle Męki Pańskiej, o której mówił z jak największem przejęciem i namaszczeniem; począł nawet słynąć z cudotwórstwa, daru wieszczego i głębokiej nauki. Wkrótce wzrosła ilość uczniów jego, dzielących z nim ubóstwo, do jedenastu. Ustanowił regułę i przedłożył ją w roku 1209 do zatwierdzenia Papieżowi Innocentemu III. Ten z niechęcią i tylko ustnie na nią zezwolił, gdyż wydała mu się zbyt ostrą, ale upoważnił tychże zakonników do miewania wszędzie kazań.
Po krótkim pobycie w Rivotorto wrócił z braćmi do Porcyunkuli. Tam żyli w dotkliwem ubóstwie i wychodzili po dwóch w różne okolice, ażeby zachęcać do pokuty nie tyle żywem słowem, jak własnym przykładem. Przeszedł całą krainę Sabinów jako dyakon — kapłańskich bowiem święceń nigdy przyjąć nie chciał — i dokonał wiele cudownych nawróceń. Miewał kazania do zwierząt, ptastwa, roślin i kwiatów, wzywając te stworzenia do chwały Boga; odwdzięczały one mu się według możności, i to owce bekiem, zajączki i króliki zaś tuliły się do niego. Ptastwo siadało mu na głowie i ramionach, jaskółki przestawały świegotać na jego rozkaz. Tę miłość skierowaną ku jednemu dobru, tj. Panu Bogu, wszczepiał w brać zakonną, której liczba wzrosła w roku 1212 aż do stu. Żądał zupełnego zaparcia się przez posłuszeństwo i ubóstwo, gdyż posłuszni są bogaci w zwycięstwo, a biedni — w skarby niebieskie.
W roku 1212 założył drugi zakon i dał świętej Klarze regułę dla klasztorów „ubogich niewiast.“ Potem wybrał się do Syryi, aby jednać dusze dla Chrystusa i ponieść śmierć męczeńską. Nawałnica jednak zmusiła go do powrotu. W krótkim czasie zaludnił Włochy klasztorami franciszkańskimi. W roku 1214 chciał się przeprawić do Afryki, ale zachorowawszy i założywszy tam kilka klasztorów, wrócił śpiesznie na kapitułę do Porcyunkuli (1219 czy też 1223), na której stanęło 5000 zakonników i 500 nowicyuszów.
Gdy Franciszek według zwyczaju dla westchnienia schronił się na górę Alverno i pogrążył się w modlitwie, zstąpił dnia 14 września z Nieba Anioł Serafin o sześciu skrzydłach, pomiędzy któremi jaśniał krzyż Zbawiciela i wycisnął na jego nogach, rękach i bokach stygmata ran Chrystusowych. Cud ten nie ulega wątpliwości, a Zakon obchodzi ową uroczystość od czasów Pawła V. Odtąd nazywają świętego Franciszka i jego zakon „Serafickim.“ Żył jeszcze lat dwa, cierpiał strasznie, wychudł jak szkielet, utracił wzrok, a ponieważ dla ran w nogach nie mógł chodzić, dosiadał osiełka i jadąc od miejsca do miejsca miewał kazania. Leżąc na gołej ziemi z głową przysypaną popiołem i śpiewając pieśni nabożne, umarł w nocy dnia 3 października roku Pańskiego 1226. Liczył przy zgonie lat 45.
W dwa lata później, tj. w dniu 16 lipca roku Pańskiego 1228 wyniósł go Papież Grzegorz IX do godności Świętego. Mieszkańcy Assyżu wybudowali na jego cześć wspaniały kościół. Gdy do tej świątyni przewożono święte jego zwłoki, Assyżanie obstąpili karawan, zanieśli ciało do kościoła i pochowali je przy drzwiach zamkniętych z obawy, aby im kto drogiego skarbu nie wydarł. Przez 600 lat nie wiedziano, gdzie zwłoki jego spoczywają. Dopiero Pius VII nakazał poszukiwania i znaleziono szczątki jego pod wielkim ołtarzem w roku 1818. Cuda poświadczyły ich prawdziwość, a pisma i listy św. Franciszka są świadectwem jego ewangelicznej prostoty i głębokiej znajomości życia ludzkiego; pieśni zaś i Hymny tchną dziwną siłą, rzewnością i gorącą miłością Boga.
Miejsce tu i pora pomówić o III Zakonie świętego Franciszka.
1) Nasamprzód spytajmy: „Kto założył zakon Tercyarski?“ Na to odpowiadamy: „Sam lud katolicki.“ Przykład i kazania, jakie prawił święty Franciszek i bracia jego roznieciły w tysiącach serc ducha pokuty i żądzę naśladowania ubóstwa Chrystusowego przez zaprzanie się świata i własnej osoby. Ponieważ niepodobno było wszystkim wstąpić do klasztoru ze względu na to, że bardzo wielu z nich miało żonę i dzieci, a nadto pracowało w jakimś zawodzie lub rzemiośle, przeto św. Franciszek utworzył regułę, która świeckim wszelkich stanów pozwalała nie porzucać rodziny i zajęcia, a jednak ułatwiała im nabycie zasług życia klasztornego. Zatwierdziło też ową regułę kilku Papieży i w ten sposób powstał Zakon Tercyarski, rozkrzewił się po całem chrześcijaństwie i liczy pomiędzy swymi członkami wielu świętych: Papieży, Kardynałów, Biskupów, cesarzy, cesarzowych, królów i królowych, bogaczów i biednych, żonatych i bezżennych.
2) Czego żąda Zakon od swych członków? a) Zwrotu cudzej jako też nieprawnie nabytej własności, przytem pojednania się z bliźnimi i zobowiązania się do posłuszeństwa przykazaniom Bożym i kościelnym; b) każdy członek zobowięzuje się nosić szkaplerz i pasek, unikać rażącego ubioru, biesiad, tańców i hucznych zabaw, odmawiać codziennie modlitwy do Matki Boskiej, chodzić jak najczęściej na Mszę świętą, spowiadać się i komunikować przynajmniej trzy razy na rok, w pewne dni pościć, pełnić dzieła miłosierdzia, zajmować się chorymi, modlić się za umarłych, mianowicie za braci i siostry Tercyarskie i dążyć do życia chrześcijańskiego.
3) Natomiast uczestniczy każdy Tercyarz: a) we wszystkich zasługach i dobrych czynach trzech Zakonów, tj. (Franciszkanów, Klarysek i Tercyarzy), gdyż te trzy Zakony tworzą pod względem zasług jedną nierozerwaną i solidarną całość; b) wolno mu w wielu przez Kościół oznaczonych dniach dostąpić zupełnego lub częściowego odpustu i ofiarować go na korzyść zmarłych; c) pozostaje w styczności i pod dozorem braci i sióstr Tercyarskich, którzy mają o nim staranie, chronią go od moralnych niebezpieczeństw, wzywają go na posiedzenia itd.; d) w obietnicach wymienionych pod nr. 2 wymieniliśmy skuteczne dla Tercyarzy środki wytrwania przy dobrem.
Boże, który w Kościele Twoim zasługami świętego Ojca Franciszka nowe pokolenie sług Twoich rozmnażasz, daj nam, naśladując Jego zamiłowanie ubóstwa, od tego, co ziemskie, oderwać się i darów niebieskich udziałem cieszyć się na zawsze. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 4-go października w Assyżu uroczystość św. Franciszk a, Wyznawcy i Założyciela Zakonu Franciszkanów, którego święte i cudowne życie opisał św. Bonawentura. — W Koryncie pamiątka św. Kryspa i Kajusa, o których wspomina Apostoł Paweł św. w liście I do Koryntyan. W Egipcie męczeństwo św. Marka i Marcyana, Braci, jak również niezliczonego mnóstwa wiernych różnego wieku i płci. Jedni po nieludzkich męczarniach poginęli w ogniu, drudzy w morzu, inni zostali ścięci, wielu śmiercią głodową pomarło, innych ukrzyżowano, a znowu innych za nogi powieszono. I tak wszyscy zdobyli sobie uświęcającą koronę zwycięstwa. — W Damaszku śmierć męczeńska świętego Piotra, Biskupa. Oskarżono go przed księcią Agarenów, że naucza wiary chrześcijańskiej; za to pozbawiono go języka, rąk i nóg a wkońcu do krzyża przybito, gdzie wyzionął ducha swego. — W Aleksandryi męczeństwo Kapłanów i Dyakonów św. Kajusa, Fausta, Euzebiusza, Cheremona, Lucyusza i ich towarzyszy; kilku z nich padło ofiarą już w początkach prześladowania Waleryańskiego; inni czynili wprzód różne posługi Męczennikom, a dopiero potem dostąpili sami palmy męczeństwa. — W Atenach uroczystość św. Hieroteusza. Ucznia św. Pawła, Apostoła. — W Bolonii uroczystość św. Petroniusza, Biskupa i Wyznawcy, odznaczonego uczonością, świętością i darem cudów. — W Paryżu uroczystość świętej Aurei, Dziewicy.
Zaledwie Benedykt św. dokonawszy lat próby i nauki w jaskini w Subiaco, zasłynął szeroko z cudów i wysokich zalet, wielu młodzieńców i dojrzałych mężów zapragnęło pójść w jego ślady i uświęcić swe dusze pod jego sterem i zarządem. Najzacniejsze i najznakomitsze rodziny Rzymu i innych miast włoskich powierzały mu swych synów, aby ich nauczył żyć w Bogu i dla Boga.
Jednym z pierwszych, którzy w świętym Benedykcie położyli całe zaufanie, był patrycyusz Anicyusz Tertullus, właściciel doliny, na której Benedykt założył osadę klasztorną. Był blizkim krewnym Benedykta, może nawet stryjem. W roku 522 oddał mu swego siedmioletniego syna Placyda na wychowanie, aby go utwierdził w zasadach i prawdach religijnych, przyczem darował świętemu Zakonodawcy całą okolicę przyległą klasztorowi. O tym samym czasie przywiózł szlachetny Rzymianin Ekwicyusz swego dwunastoletniego syna Maura i prosił Świętego, aby się nim zajął.
Samotność, milczenie, modlitwa i okazałość nabożeństwa podziałały skutecznie na duszę młodziuchnego Placyda. Z jak największą więc ochotą i skwapliwością pełnił wszystkie obowiązki i posługi, jakie mu nakazywało posłuszeństwo, każdemu starał się przysłużyć, każdego zobowiązać serdeczną życzliwością i uprzejmością.
Pewnego dnia wysłano go do poblizkiego jeziora po wodę. Przy czerpaniu wyśliznęła mu się z rąk konewka; schylił się przeto, aby ją pochwycić, ale straciwszy równowagę wpadł w wodę. Spostrzegł to Benedykt z okien swej celi i wysłał mu na pomoc Maura. Posłuszny Maur brnął przez wodę, jakby miał stały ląd pod nogami i wyciągnął Placyda na brzeg. Ocalony zaklinał się, że widział ponad sobą komżę św. Opata w chwili, gdy go Maur z wody wyciągał.
Z przyrostem lat przejmował się Placyd coraz więcej duchem swego nauczyciela, przewyższał wszystkich łagodnością, pokorą, umiarkowaniem i powagą, trawił całe noce bezsennie na rozpamiętywaniu Tajemnic św., pościł bardzo surowo, a w czasie czterdziestodniowego postu jadał w Niedziele, wtorki i czwartki tylko kawałeczek chleba z kilku korzonkami. Benedykt wysoko go cenił, a gdy wyniósł się z Subiaco, aby uniknąć swarów ze zrzędnym i kłótliwym kapłanem Florencyuszem, zabrał z sobą do Montekassyno Placyda i kilku wypróbowanych uczniów. Pilne ręce tych zakonników zamieniły w kilku latach Kassyno na słynący wokoło przybytek błogosławieństwa Bożego.
Ojciec Placyda, imieniem Tertullus, który lubił przebywać w klasztorze Montekassyńskim, a w roku 536 nawet w nim życie zakończył, przekazał dokumentem sądowym z roku 532 klasztorowi czternaście wielkich folwarków w Sycylii na wieczystą własność. Darowizna ta dała powód do założenia w Sycylii klasztoru Benedyktyńskiego.
Benedykt wysłał dwudziestopięcioletniego Placyda z kilku towarzyszami (pomiędzy którymi był podobno Donat, Gordyan i Wiktoryn) do Sycylii, aby się zajął zarządem tych dóbr i założeniem klasztoru. W Messynie, gdzie dogodne miejsce do wylądowania należało do darowanej całości dóbr, wybudował Placyd klasztor i kościół pod wezwaniem „świętego Jana Chrzciciela.“ W roku 534 położono kamień węgielny, po czterech latach stanął gmach gotowy, a zarazem rozpoczęto w kilku innych miejscach stawiać klasztory. W owym czasie miał młody Opat już 30 zakonników pod swym zarządem i tutaj też Zakon Benedyktyński po raz pierwszy przeszedł chrzest krwawy.
Wkrótce zakwitła młoda osada, a w niej panował duch modlitwy, zaparcia się siebie i wzajemnej miłości. Razu pewnego, gdy zakonnicy o północy w chórze śpiewali Psalmy, a rodzeństwo Placyda, Eustachiusz i Flawia, bawiło w Messynie, afrykańscy rozbójnicy morscy napadli na klasztor, okuli w kajdany Opata i zakonników i zażądali od nich pod grozą śmierci, aby się wyparli wiary, lecz wszyscy jednomyślnie wybrali śmierć. Donata zatem niezwłocznie ścięto, innych sieczono aż do krwi i biczowano, a potem powieszono głową na dół za nogi, naniecono pod nimi ognia a wkońcu pościnano im głowy. Jeden tylko Gordyan zdołał się ocalić ucieczką i pochować później ciała Męczenników, lecz mogiłę pomordowanych odnaleziono dopiero w roku 1588. Papież Sykstus V wyznaczył na ich cześć święto i pozwolił im oddawać cześć publiczną, a żeglarze Sycylijscy obrali sobie Placyda za Patrona.
Na pytanie, co św. Placydowi zjednało wieniec męczeński i oznakę świętości, jedyna tylko będzie odpowiedź: posłuszeństwo. Już bowiem jako siedmioletni chłopiec dostał się pod troskliwy dozór i mądry kierunek świętego Benedykta i nauczył się wcześnie wyprzeć swej woli, a czynić tylko to, co mu duchowny przełożony jego radził, nakazał i do czego go zachęcał. Posłuszeństwo jest najpewniejszą drogą wiodącą do świętobliwości.
Zważmy przeto:
1) Jak łatwem jest posłuszeństwo. Sternikiem duszy naszej jest mąż pobożny, oświecony łaską Bożą, znający dokładnie i gruntownie święte prawdy wiary, słowem, mąż zasługujący najzupełniej na szacunek i zaufanie nasze. Rozkazy i rady jakie nam daje, nie są natchnione chwilowym kaprysem lub urojeniem, czuje on całą odpowiedzialność ciążącą na sobie: wie dobrze, że będzie kiedyś musiał zdać za naszą duszę ciężki przed Bogiem rachunek. Gdyby stanął sam Pan Jezus przed nami, każąc to czynić lub owego się chronić, czyżbyśmy Go z rozkoszą nie słuchali? Słuchając zaś rad duchownego przewodnika lub przełożonego, słuchamy samego Chrystusa. Wszakże Paweł święty pisze: „Cokolwiek czynicie, z serca czyńcie jako Panu, a nie ludziom, wiedząc, iż od Pana weźmiecie odpłatę dziedzictwa.“ (Kol. 3, 23). — Prócz tego wiemy, jakiem udręczeniem są niepokojące nas częstokroć skrupuły i wątpliwości, czy w tym lub w owym razie postąpiliśmy sobie tak, jak każe sumienie i wiara, czyśmy nie zgrzeszyli, czyśmy nie wykroczyli przeciw Bogu. Któż nam te skrupuły rozwiąże, kto te wątpliwości usunie, jeśli nie duchowny nasz przewodnik i doradca naszego sumienia, którego światłą radą winniśmy się kierować, a którego rozkazu słuchać, wiedząc, że rady jego i rozkazy są zastosowane do woli Bożej. Pewność taka czyni nam posłuszeństwo łatwem.
2) W posłuszeństwie jest zawartą i zasługa. Choćbyśmy czynili jak najhojniejsze jałmużny, dajemy tylko martwy kruszec i rzeczy doczesne, choćbyśmy z miłości ku Bogu jak najwięcej umartwień nakładali na ciało nasze, zawsze tylko ofiarę Mu składamy ze zmysłowych rozkoszy i przemijających bólów; ale jeśli chętnie i skwapliwie rozkazów słuchamy z miłości ku Bogu, wtedy czynimy Mu ofiarę z woli i ducha naszego, tj. tego, co nam i Jemu jest najcenniejszem. Chrystus Pan i Matka Jego Najśw. są pierwowzorem posłuszeństwa. Najświętsza Marya Panna rzekła: „Oto służebnica Pańska, niechaj Mi się stanie według słowa twego.“ (Łuk. 1, 38). Chwała Pana Jezusa i Najśw. Panny w niebiesiech jest nagrodą ich posłuszeństwa na ziemi, jak tego dowodzi Pismo święte. Tylko to, co jest skutkiem i wypływem posłuszeństwa, może sobie rościć prawo do zasługi; wszystko inne, co nie pochodzi z tego źródła, jest podejrzane i ma wartość wątpliwą.
Boski Zbawicielu mój, Jezu Chryste, wiesz, jak słabemi i nieudolnemi jesteśmy stworzeniami i jakie pokusy nam grożą. Z nieprzebranego skarbu Twego Boskiego Serca racz nam udzielić daru czystości dziewiczej, jako też daj nam tę łaskę, abyśmy tę czystość cenili nadewszystko i unikali wszystkiego, co ją zdoła pokalać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 5-go października w Messynie na Sycylii męczeństwo św. Placyda, ucznia św. Benedykta, Opata, ich braci Eutychiusza i Wiktoryna i dziewiczej siostry Flawii, a dalej św. Donata, Firmata, Fausta i jeszcze 30 innych Mnichów, których dla wiary chrześcijańskiej zamordować kazał rozbójnik Manucha. — Również dnia tego pamiątka św. Trazeasza, Biskupa z Eumenii, który w Smyrnie dokonał męczeństwa swego. — W Trewirze śmierć męczeńska św. Palmaryusza i jego towarzyszy, którzy swą wiarę krwią poświadczyli w prześladowaniu Dyoklecyańskiem a pod prezesem Rykcyowarem. — Tegoż dnia męczeństwo św. Charytyny, Dziewicy, za Dyoklecyana. Konsularz Domicyusz kazał ją najpierw dręczyć ogniem, a potem do morza wrzucić. Gdy jednak bez szkody znowu na ląd się dostała, wtedy poucinano jej ręce i nogi i wybito zęby, poczem skonała w modlitwie. — W Auxerre złożenie zwłok św. Firmata, Dyakona i jego siostry Flawiany. — W Rawennie uroczystość św. Marcelina, Biskupa i Wyznawcy. — W Walencyi we Francyi uroczystość św. Apolinarego, Biskupa, za życia wysoce czczonego dla swych cnót, a po śmierci wielu cudami i znakami wsławionego. — Tegoż dnia pamiątka św. Attilana, Biskupa z Zamory, policzonego między Świętych przez Urbana II. — W Leonie w Hiszpanii uroczystość świętego Froilanusa, Biskupa, który odznaczył się wielką gorliwością około rozszerzania życia zakonnego, wielką ofiarnością względem ubogich, jak również innemi cnotami i cudami. — W Rzymie uroczystość św. Galli, Wdowy, córki konsula Symmacha, która po śmierci swego męża lat kilka przy kościele św. Piotra pędziła życie na modlitwie, miłości bliźniego, pokucie i innych dziełach Bożych. Jej święty zgon opisał Papież Grzegorz.
Brunon urodził się około roku Pańskiego 1032 w Kolonii i był potomkiem znakomitego rodu. Już jako drobne dziecię odznaczał się statecznością i powagą. Pod troskliwą opieką i nadzorem bogobojnych rodziców rozwinęły się jego nadzwyczajne zdolności tak pięknie, że współuczniowie nazywali go „Poetą, Filozofem i Teologiem“, a sława nauki i rozgłos mądrości jego rozszedł się po wszystkich krajach europejskich. Wyższe swoje studya odbył z odznaczeniem w miastach Tours, Paryżu i Reims. Już jako młody kapłan został powołany na Kanonika katedralnego w Reims, gdzie jako nauczyciel i naczelnik wszystkich wyższych zakładów naukowych błogie rozwinął działanie. Bogobojne życie, jasny i natchniony wykład, jako też żarliwość w wyjaśnianiu prawd odwiecznych tak potężnie działała na młodociane serca jego słuchaczy, że wielu z nich pozyskało sławę ze swej pobożności i głębokiej nauki i stało się ozdobą Kościoła katolickiego.
W roku 1069 pozyskał pewien kapłan, imieniem Manasses, drogą intryg i przekupstwa godność Arcybiskupią w Reims, pełnił z początku obowiązki urzędowania swego dość gorliwie i roztropnie, zamianował kanclerzem zasłużonego Brunona i umiał sobie pozyskać najdzielniejszych mężów. Mniemając wkońcu, że już dostatecznie ustalił swą wziętość, zrzucił teraz maskę i począł przywłaszczać sobie dobra i majątki kościelne i klasztorne, a otoczywszy się żołdactwem i pasożytami, obchodził się pogardliwie z duchowieństwem. Brunon starał się w łagodny sposób zapobiedz zgorszeniu i bronić dobra Kościoła, ale daremne były jego usiłowania. Złośliwość i nienawiść zwierzchnika dyecezyi doszła do tego stopnia, że sumiennego i świętobliwego doradcę wypędził z miasta. Skazany na wygnanie Brunon widział w tem palec Boży i postanowił wykonać powzięty od dawna zamiar poszukania sobie zakątka, gdzieby mógł się oddać modłom, pokucie i rozpamiętywaniom.
Około tego czasu — roku 1082 — był Brunon podobno świadkiem okropnego i przerażającego wydarzenia w Paryżu. Umarł tam był nagle sławny i ceniony z nieposzlakowanego żywota profesor, a przyjaciel Brunona. Gdy przed pogrzebem kapłani i klerycy przy otwartej trumnie kościelne
śpiewali egzekwie, a w czwartej części pacierzy za zmarłych śpiewano te słowa „Responde mihi“, „Odpowiedz mi“, zmarły, podniósłszy się w trumnie, zawołał głosem donośnym: „Stawiony jestem na straszny Sąd Boży.“ Przeraziło to wszystkich i odłożono z tego powodu nabożeństwo na dzień następny, w którym zgromadziło się jeszcze więcej osób, a gdy znowu powyższe słowa pacierzy odczytano, umarły jeszcze głośniej i jeszcze żałośniej się odezwał: „Sądzony jestem strasznym Sądem Bożym.“ Przestrach był nadzwyczajny, więc postanowiono i tą razą nie robić pogrzebu. Trzeciego dnia katedra już tłumu ludzi pomieścić nie zdołała, a zmarły po raz trzeci po tychże słowach lekcyi brewiarzowej „odpowiedz mi“ przeraźliwym głosem zawołał: „Potępiony jestem na wieki sprawiedliwym Sądem Bożym i żadne modlitwy już mi nie pomogą.“ Jakie to wrażenie na wszystkich wywarło, łatwo sobie wystawić.
W towarzystwie sześciu towarzyszów, pokrewnych duchem, udał się Brunon do słynącego ze świętobliwości Opata Roberta z Molesmes, a za jego poradą pojechał do świętego Hugona, Biskupa Gracyanopolitańskiego (Grenoble), który mu podarował leżącą w górach dolinę Chartreuse i wybudował w niej kościółek, oświadczając, że miejsce to jest przydatne na pustelnię. Osiedli tu też jako pierwsi Kartuzi i wystawili sobie chatki; w każdej z tych chatek mieszkało po dwóch eremitów, trawiąc czas na ciągłej modlitwie, milczeniu, ręcznej pracy i przepisywaniu ksiąg; do chóru chodzili około północy i po południu na Nieszpór, a w Niedzielę zbierali się w refektarzu. Życie ich było jak najprostsze; bez wszystkiego się obywali, przestawając na tem, co jest niezbędne. Mimo tak nadzwyczajnej surowości reguły szybko jednak wzrastała liczba tych eremitów, rozszerzano budowle i potrzebne pomieszczenia i tym sposobem powstał pierwszy klasztor Kartuzów. Spisano regułę dopiero w daleko późniejszym czasie, a Papież Innocenty XI zatwierdził ją w roku 1688.
Zaledwie stanęła ta pierwsza pustelnia, aliści Papież Urban, dawniejszy uczeń Brunona z czasów jego pobytu w Reims, polecił mu, aby jak najśpieszniej przybył do Rzymu i pod jego okiem poświęcił swe siły Kościołowi. Bolesnem było dla Brunona i dla braci klasztornej rozstanie się z ulubioną pustelnią, ale poniósł tę ofiarę, mówiąc: „Trzeba iść: jakąż bowiem wartość miałyby umartwienia i pozór pokory, gdybym miał uporczywie odmawiać posłuszeństwa namiestnikowi Chrystusa?“ Papież przyjął go uprzejmie i zaszczycał jak najzupełniejszem zaufaniem we wszystkich sprawach dotyczących Kościoła. Zgiełkliwe jednak życie dworskie nie przypadało do smaku cichego zakonnika, nadto towarzysze jego utyskiwali przed nim, że w mieście nie mogą tak ściśle przestrzegać przepisanej reguły, jak na osobności i zdala od ludzi. Papież jednak, nie chcąc ich puścić, wziął się na inny sposób i zamianował Brunona Arcybiskupem w Reggio; ale św. Brunon w żaden sposób nie mógł zdecydować się do przyjęcia tej wysokiej godności. Po długich dopiero korowodach i prośbach pozwolono mu założyć pustelnię w okrytej lasami Kalabryi. Sycylijski hrabia Roger darował mu niedostępną puszczę la Torre, wystawił mu kościół i potrzebną ilość cel i zaopatrzył go w niezbędne potrzeby. Brunon odwdzięczył się za tę szczodrobliwość cudem.
Gdy bowiem Lombardowie niesłusznie w Kapui uwięzili Ryszarda, księcia Awersy, będącego blizkim krewnym hrabiego, zebrał Roger wojsko i ruszył ku miastu, aby jeńca oswobodzić. Setnik jego Sergiusz, dowodzący dwustu Grekami, przekupiony przez Lombardów, zobowiązał się w czasie zgiełku bitwy przejść na ich stronę. W nocy jednak przed dniem stanowczym ukazał się Rogerowi Brunon i rzekł: „Powstań, pochwyć oręż i ocal swoje i swych żołnierzy życie.“ Hrabia usłuchał rozkazu. zwołał dowódców i kazał im stanąć pod bronią, aby się przekonać, czy sen nie był marnem złudzeniem. Sergiusz, przerażony tak niespodziewanie wydanym rozkazem, uciekł, a zdumiony Roger przekonał się dowodnie o zamierzonej zdradzie.
Klasztor la Torre wzrósł szybko i zakwitnął pod mądrym sterem Brunona, który wszędzie był pierwszym i ostatnim, wszędzie ojcem i sługą, a nawet i w Sycylii duszą tego wielkiego zakładu. Prowadził piśmienną korespondencyę z najpierwszymi mężami swego czasu i popierał potężnie dobro Kościoła siłą swej nauki i powagi. Ojciec niebieski ulżył mu ciężaru, powołując go do Swej chwały w dniu 6 października 1101. Leon X zaliczył go w roku 1514 do Świętych, a zwłoki jego wydobyte w roku 1515 były całkiem świeże i nietknięte.
Czytając powyżej opisany straszny wypadek, który Brunona spowodował do oddania się samotności i dozgonnej pokucie, zapyta może ten i ów: „Któż jest ten, co po śmierci zapozwie nas przed Sąd Boży?“ Na to odpowiadamy:
1) Pierwszym oskarżycielem naszym jest szatan, którego Jan święty nazywa oskarżycielem braci naszych, który ich dzień i noc oskarża przed Bogiem.“ Augustyn św. mówi: „Szatan powtórzy przed trybunałem Chrystusa słowa obietnic naszych. Z urąganiem mówić będzie, żeśmy się wprawdzie wyrzekli szatana i pychy i czynów jego, aleśmy jednak przysięgi dotrzymali na korzyść jego. On nas kusił, a myśmy szli za jego pokusą i więcej złego broili, niż on żądał. On nas pobudzał do gniewu, a my bluźniliśmy Bogu i świętemu Sakramentowi. On nas zachęcał do nienawiści przeciw krzywdzicielom, a my szkodziliśmy im nawet czynnie. On nas kusił do nieczystych myśli, a myśmy się posuwali do wszetecznych słów i czynów. Szatan powie: ja nie stałem się człowiekiem, nie obiecałem wam Królestwa niebieskiego, nie cierpiałem dla was, jak Chrystus, a wyście mi się dobrowolnie oddali w niewolę i mnie uznaliście swym panem. Czyż więc sprawiedliwy Sędzia, jakim jest Bóg, nie przyzna, że jesteście moją własnością?“
2) Drugim oskarżycielem naszym będą bliźni, których dręczyliśmy, którym szkodziliśmy na sławie, zdrowiu, majątku. Duch święty mówi w Księdze Mądrości: „Sprawiedliwi staną wtedy naprzeciw tym, którzy ich dręczyli przestrachem i pozbawiali ich owocu pracy.“ Robotnik żalić się będzie na tego, który go skrzywdził w zapłacie, żona na męża, który ją martwił, poniewierał i przedwcześnie do grobu zapędził, dzieci na ojca, który je zaniedbał i swym złym przykładem gorszył, znajomi i przyjaciele na tego, który ich namawiał do złego i wydrwiwał wiarę i cnotę. Czyż sędzia przedwieczny głuchym będzie na głos tych oskarżycieli?
3) Trzecim wreszcie oskarżycielem naszym będzie nasz Anioł Stróż. Aniołowie opiekuńczy, mówią Ojcowie Kościoła, będą obecni przy procedurze sądowej i stawią ich przed sędzią. Oni przypomną nam swe troski i starania względem nas podejmowane, swe zachęty i przestrogi, któremiśmy gardzili, oni przywiodą nam na pamięć tajne, zapomniane i zamilczane grzechy nasze, oni nam wyrzucać będą niewdzięczność, wzgardę i lekceważenie im okazywane. A głos takich oskarżycieli zaważy zaiste przed Bogiem. Zastanówmy się więc, czy wobec tylu i takich oskarżycieli będziemy się mogli uniewinnić przed trybunałem Boga?
Niech nas wspomaga, prosimy Cię, Panie, pośrednictwo świętego Brunona, Wyznawcy Twojego, a gdyśmy Majestat Twój najwyższy ciężko grzechami naszymi obrazili, niech nam jego wstawienie się i jego zasługi wyjednają przebaczenie wszystkich win naszych. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 6-go października w Kalabryi uroczystość św. Brunona, Wyznawcy i Założyciela Zakonu Kartuzów. — W Laodycyi pamiątka św. Sagara, Biskupa i Męczennika, Ucznia św. Pawła, Apostoła. — W Kapui męczeństwo św. Marcella, Kastusa, Emiliusza i Saturnina. — W Agen we Francyi śmierć męczeńska św. Fides, Dziewicy, której wytrwałość taką odwagą napełniła św. Kaprazyusza, że i on walki swej za wiarę szczęśliwie dokończył. — Również uroczystość św. Erotis, Męczenniczki, co zapalona miłością ku Chrystusowi, zwycięsko w płomieniach dokonała żywota swego. — W Trewirze męczeństwo niezliczonego prawie mnóstwa Męczenników, rozmaitymi sposobami zabitych za wiarę Chrystusową podczas prześladowania Dyoklecyańskiego pod prezesem Rykcyowarem. — W Auxerre uroczystość św. Romana, Biskupa i Męczennika. W Oderco pamiątka św. Magnusa, Biskupa, którego ciało spoczywa w Wenecyi. — W Neapolu złożenie zwłok świętej Maryi Franciszki od 5 ran Chrystusowych, Tercyarki zakonu Alkantaryjskiego; wysoce czczoną dla swych cnót i cudów została przez Piusa IX policzoną w poczet Dziewic świętych.
Święty ten Zakonodawca urodził się w roku 1694 w Ovade (w górnych Włoszech) i otrzymał na Chrzcie świętym imiona Paweł-Franciszek. Bogaci rodzice starali się rychło wszczepić ziarno pobożności w serce uzdolnionego chłopięcia i w tym celu opowiadali mu historye z życia dawnych pustelników. Franciszek zapłonął taką żądzą modlitwy, że często w nocy wymykał się do stodoły, kładł się na klepisku i drżąc od zimna, zatapiał się w tajemnicach wiary. Każdej wolnej chwili biegł do kościoła służyć do Mszy, albo krzyżem leżeć przed utajonym w Sakramencie Ołtarza Panem Jezusem; codziennie też odmawiał Różaniec. Matka Boska ukazała mu się raz z Dzieciątkiem Jezus na ręku, innym razem uratowała od śmierci, gdy się kąpał w rzece. Co piątek biczował się aż do krwi, jadł tylko chleb, a pijał ocet z przymieszaną żółcią.
Nauki początkowe pobierał w niedalekiem Kremolino, w których czynił szybkie postępy i był ulubieńcem współuczniów. Z kilkoma z nich zawarł ścisłą przyjaźń, rozniecił w ich sercach gorącą miłość Boga i nabożeństwo do Męki Pańskiej. Wstąpiwszy z nimi do bractwa świętego Antoniego, mianowany został ich przełożonym. W tym urzędzie dawał im często nauki, któremi się budował lud pospolity, dość licznie na zgromadzenia te się zbiegający.
Wujem jego był kapłan zamożny, który pragnął go namówić do małżeństwa i obiecał uczynić go swym spadkobiercą. Ale Paweł zrzekł się wszystkiego, mówiąc: „Ukrzyżowany Zbawicielu, zaklinam się, że Ty jeden mi wystarczasz i jesteś mem najwyższem dobrem.“ Zwycięstwo to nad sobą wynagrodził mu Bóg pragnieniem cierpienia. Zrazu chciał wstąpić do wojska i bić się z Wenecyanami przeciw Turkom w obronie czci Chrystusowej, ale w modlitwie miał widzenie, że powołanym jest do założenia stowarzyszenia mężczyzn i do pracy misyonarskiej. Paweł zwierzył się z tym zamiarem Biskupowi Aleksandryi, który go pochwalił, a wręczywszy mu dnia 22 listopada czarny habit z białym krzyżem na piersiach i napisem Jezus, nadał mu imię „Pawła od Krzyża.“ Prócz tego upoważnił go do miewania przed ludem kazań.
Paweł chodził z krzyżem w ręku po ulicach miasta i zachęcał lud do słuchania prawd wiecznych. Wrażenie przemówień jego było niesłychane; rozważanie Męki Chrystusa napełniło łzami oczy słuchaczów, dawni nieprzyjaciele godzili się, rozpusty ustały. Żyjąc tylko o chlebie i wodzie, spisał regułę zakonną, odbył pielgrzymkę do Rzymu i schronił się ze swym bratem Janem na górę Argentano. Sława świętobliwości życia dwóch pustelników spowodowała Biskupa Troi do powołania ich do siebie, wyświęcenia na kapłanów i wyrobienia im u Benedykta XIII pozwolenia na przyjmowanie nowicyuszów.
Po kilku latach błogiego działania wrócili bracia do Argentano, aby położyć podwaliny nowego Zakonu, a z nimi połączyło się kilku uczniów. Miasto Orbitello wystawiło im przestronny klasztor, a w roku 1737 osiadł w nim Paweł z ośmiu towarzyszami, aby stamtąd rozpocząć błogie dla ludzi i świata działanie. Głównym celem Zakonu jest odprawianie Misyi między ludem. Zakonnicy oprócz trzech zwyczajnych ślubów składali czwarty, którym się zobowięzywali krzewić nabożeństwo do Męki Pańskiej. Papież Benedykt XIV zatwierdził ten Zakon w roku 1741 temi słowy: „Dziwna rzecz, Zakon ten przyszedł na świat na ostatku, chociażby powinien był, jak się zdaje, pojawić się na samym początku.“
Rozpoczęła się tedy ogromna dla założyciela praca. Nie podobna podać liczby Misyi, które odprawił po wsiach i po miastach, ani też oznaczyć mnóstwa grzeszników, których uratował. Kazania jego czyniły cuda i nawracały najzatwardzialszych grzeszników. Twarz jego płonęła, gdy z kazalnicy wzywał lud do ufności i wiary w Boga, utajonego w Sakramencie Ołtarza, gdy zachęcał do gorącego brania udziału w łaskach ofiary bezkrwawej, albo gdy polecał nabożeństwo do Matki Boskiej Bolesnej.
Sześciu Papieży, których czasy Paweł przeżył, okazywało mu szczególny szacunek, a Klemens XIV darował mu klasztor świętego Jana na wzgórzu Celijskiem, gdzie się odbyła ostatnia jego Misya. Zachorowawszy śmiertelnie, opuszczony od lekarzy, prosił Piusa VI o Apostolskie błogosławieństwo na godzinę śmierci. Ojciec św., jakby oświecony Duchem świętym, rzekł: „Nie chcę, aby Wasz generał już teraz umarł; powiedzcie mu, ażeby mnie po trzech dniach odwiedził.“ Gdy to Pawłowi powiedziano, ująwszy krucyfiks, westchnął: „Zbawicielu ukrzyżowany, cóż mam począć? Trzeba słuchać namiestnika Twego.“ Niebezpieczeństwo znikło; po trzech dniach wstał z łoża i przedstawił się Papieżowi, który go powitał z radością. Żył jeszcze lat trzy, ale niedomagał, ofiarując swe cierpienia Panu Jezusowi i Maryi Pannie. Zgasł dnia 18 października roku 1775 w 81 roku życia. Zakon jego rozszerzył się we Włoszech, Bułgaryi, Belgii, Anglii, Ameryce i Australii.
Zakon świętego Pawła powstał w czasach, w których masonerya rozpanoszyła się w Europie i utorowała drogę krwawej rewolucyi francuskiej i nie mniej zgubnemu Józefinizmowi w Niemczech. W tak smutnym stanie rzeczy spoglądanie na krzyż i zwrócenie uwagi na Mękę Pańską było najskuteczniejszym środkiem ożywienia wiary. O wielkim zaś skutku rozpamiętywania Męki Pańskiej możesz się łatwo przekonać, jeżeli rozważasz dzieje i obrządki Kościoła.
1) Rzućmy zatem okiem na Dzieje Kościoła. Szymon Piotr był gorliwym Apostołem, świadkiem nauk i cudów Chrystusa. Jego przemienienia na górze Tabor, a jednak osłabł, a nawet wyparł się swego Mistrza. Skoro jednak spojrzał na Jego oblicze, oszpecone uderzeniami, krwią i plwocinami, ocknął się z uśpienia, zapłakał i nawrócił się. Łotr Dyzmas zestarzał się w nieprawościach, dopiero widok cierpień Jezusa przeniknął duszę jego promieniem łaski Bożej, rozrzewnił serce jego i spowodował go do odezwania się temi słowy: „Panie, pamiętaj o mnie, gdy wejdziesz do Królestwa Swego.“ Pan Jezus pocieszył go zaręczeniem, mówiąc: „Jeszcze dziś będziesz ze Mną w Raju.“ Również i setnika rzymskiego nie wzruszyły cierpienia Zbawiciela, chociaż był świadkiem Jego nauk i cudów i przekonanym był o Jego niewinności. Dopiero, gdy Go ujrzał na krzyżu, uderzył się w piersi i publicznie przyznał, mówiąc: „Zaiste, tenci jest Synem Bożym.“ Rany Chrystusowe natchnęły Męczenników świętych bohaterstwem, męstwem i wytrwałością w znoszeniu mąk i katuszy, a widok krzyża dodał siły pokutnikom do oparcia się pokusom i pozostania na stromej drodze cnoty.
2) Kościół przypomina nam ciągle Mękę Pańską w Ofierze Ołtarza świętego i obowięzuje pod grzechem wiernych, aby przynajmniej co Niedzielę i co święto słuchali nabożnie Mszy świętej. W Wielki Czwartek zaś i Wielki Piątek zarządził on osobne na tę pamiątkę nabożeństwa, gromadzi jak najczęściej wiernych przed Hostyą Przenajśw. wystawioną w monstrancyi, proteguje stowarzyszenia mające na celu uwielbienie cierpiącego Chrystusa, popiera przez Zakon świętego Franciszka nabożeństwa stacyjne, przywięzuje do nich rozliczne odpusty, opatruje przywilejami słynące z cudów miejsca pielgrzymek, słowem wszystko czyni, co tylko zdoła się przyczynić do rozkrzewienia czci, jaka się należy pamiątce Męki Pańskiej. Pytamy się teraz, czy katolicy korzystają w całej rozciągłości z tych łask przez Kościół udzielanych? Niestety, bardzo o tem wątpić należy.
Panie Jezu Chryste, któryś do opowiadania tajemnicy Krzyża, świętego Pawła szczególną obdarzył miłością i przez niego nowe Zgromadzenie zakonne w Kościele wskrzesić raczył, prosimy Cię, spraw za jego pośrednictwem, abyśmy Mękę Twoją pobożnie rozmyślając na ziemi, owoców Jej dostąpili w Niebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 7-go października w Rzymie przy Via Ardeatina złożenie zwłok św. Marka, Papieża i Wyznawcy. — W prowincyi Augusta Eufratesia męczeństwo 2 szlachetnych Rzymian, św. Sergiusza i Bachusa za cesarza Maksymiana. Bachus był długo bity surowemi żyłami, aż całkiem poszarpany wyzionął ducha; Sergiuszowi dano sandały na nogi, przez które poprzebijano ostre gwoździe; pozostając mimo to jeszcze stałym w wierze, został wreszcie ścięty. Do miejsca zwanego Sergiopolis, gdzie zwłoki jego spoczywają, pielgrzymują liczni chrześcijanie dla cudów, jakie tam się dzieją. — W Rzymie śmierć św. Marcella i Apuleja. Byli dawniej uczniami czarnoksiężnika Symona; lecz na widok cudów działanych za pomocą Bożą przez św. Piotra, Apostoła, opuścili swego nauczyciela, a natomiast w wierze Chrystusowej kazali się pouczać; po męczeństwie Apostołów zdobyli sobie i oni koronę męczeństwa i zostali pochowani w blizkości miasta. — Również w prowincyi Augusta Eufratesia pamiątka św. Julii, Dziewicy, która pod prezesem Marcyanem życie swe położyła za Wiarę św. — W Padwie męczeństwo świętej Justyny. Dziewicy, która ochrzcona przez św. Prosdocyma, ucznia św. Piotra, Apostoła, została dla swej stałości w wierze ścięta pod namiestnikiem Maksymem. — Pod Bourges uroczystość świętego Augusta, Kapłana i Wyznawcy. — W obwodzie Reims uroczystość św. Helana, Kapłana. — Tegoż dnia uroczystość pamiątkowa „Maryi Zwycięskiej“, którą ustanowił Papież Pius V z powodu zwycięstwa, jakie za pomocą Maryi odniosła flota chrześcijańska nad Turkami pod Lepanto; Grzegorz XIII dla tej samej przyczyny zarządził obchód uroczystości Różańca św. w pierwszą Niedzielę tego miesiąca.
W dniu dzisiejszym obchodzi Kościół święty pamiątkę chrześcijańskiej niewiasty, której głowa potrójnym jaśnieje blaskiem, tj. dziewicy, małżonki i wdowy. Była ona najmłodszą córką szlacheckich rodziców i urodziła się w roku 1302 pod Upsalą w Szwecyi. Nadzwyczajne okoliczności jej urodzenia były zapowiedzią przyszłej jej sławy. Przez pierwsze trzy lata była zupełnie niemą, potem naraz odzyskała mowę i nie tylko mówiła płynnie, ale i rozsądnie, jak osoba dorosła. Straciwszy wcześnie matkę, otrzymała wychowanie od jednej ze swych ciotek. Dziecię było podobniejsze do Anioła, niż do człowieka i przyciągało do siebie skromnością, pokorą i wrodzonym wdziękiem.
W siódmym roku życia miała widzenie Matki Boskiej, która jej kładła na skronie drogocenną koronę; do Niej też miała Brygida szczególne nabożeństwo. Słuchając w dziesiątym roku kazania o Męce Pańskiej, rozrzewniła się do łez. Następnej nocy pojawił jej się Pan Jezus pełen krwawych ran. „Miły Jezu — rzekła łkając — któż Cię tak okrwawił?“ „Ci — rzekł Pan — którzy przestępują Moje przykazania i gardzą Moją miłością.“ Odtąd rozpamiętywała co dzień Mękę Pańską, wylewając zdroje łez; niejednokrotnie zrywała się w nocy z łóżka, aby przed krucyfiksem pogrążyć się w modlitwie. Mimo surowego sposobu życia i ciągłych umartwień ciała wyrosła Brygida na krzepką dziewicę, której uroda i kształtna postać powszechny podziw wywoływała. Ulfon, książę Norycyi, pobożny młodzian ośmnastoletni, starał się o jej rękę. Czternastoletnia Brygida musiała go z rozkazu ojca poślubić, lubo jej przykrą była ta ofiara. Bóg pobłogosławił to małżeństwo czworgiem synów i tyluż córkami; wszystkie te dzieci wychowywała w bojaźni Bożej i zasłużyła sobie na pochwałę, wypowiedzianą w Piśmie świętem: „Nie jadła chleba swego w gnuśności.“ Dwóch jej synów umarło w wieku dziecięcym, dwóch w wieku dojrzalszym, ale już zasłynęli z wielkich zalet serca i umysłu. Dwie najstarsze córki jaśniały na dworze książęcym jako wzory doskonałości chrześcijańskiej, trzecia wstąpiła do Zakonu, czwartą Katarzynę czci Kościół jako Świętą.
Unikała Brygida ułud świata, ale nie mogła się całkowicie uchylić od zaszczytów, jakie ją spotykały i musiała przyjąć godność ochmistrzyni przy dworze młodej królowej w Sztokholmie. Powietrze jednak dworskie nie przypadało jej do smaku, i wkrótce poznała, że tam nie jest jej właściwe pole działania. Po kilku przeto latach prosiła o zwolnienie z urzędu, aby oddać się całkowicie Bogu i rodzinie. Namówiła także męża, aby złożył wszystkie swe dostojeństwa i godności i brał udział w jej modlitwach i duchownych ćwiczeniach.
Odtąd oboje często odbywali pielgrzymki do miejsc cudami słynących i to po największej części pieszo. W roku 1340 wybrali się nawet do grobu świętego Jakóba w Kompostelli (w Hiszpanii). Wyrzekłszy się praw ziemskich, i czując nieprzeparty pociąg do rzeczy niebieskich, powzięli stanowczy zamiar strawić po powrocie resztę życia w klasztornem odosobnieniu. Ulfon udał się do klasztoru Cystersów w Alwastrze, gdzie umarł dnia 12 lutego 1344 roku z odznaką świętości nie doszedłszy 50 lat wieku. Brygida zamieszkała także przy tym samym klasztorze, chodziła w lichej odzieży, podczas najtęższych mrozów sypiała na gołej ziemi; trzymała zmysły na uwięzi, aby tem gorliwiej poświęcić się modlitwie i chwale Bożej. Tu miewała często nadprzyrodzone i cudowne widzenia, tu w niej uznał pewnego razu Chrystus Swoją narzeczoną, tu też za natchnieniem Bożem postanowiła założyć podwójny klasztor na cześć Męki Pańskiej pod wezwaniem: „Zakon Najświętszego Zbawiciela i Najświętszej Maryi Panny.“
W roku 1369 wykonała powzięty zamiar. Każdy z tych klasztorów składał się z dwóch ściśle odgrodzonych konwentów z 60 niewiastami i 25 braćmi, miał wogóle zostawać pod zarządem ksieni i być obrazem Kościoła katolickiego. Jak Marya po wniebowstąpieniu Syna była głową młodego Kościoła Apostolskiego, tak każdy z tych podwójnych klasztorów miał być zarządzanym przez ksienię. Z pomiędzy 25 braci miało być 13 kapłanami i wyobrażać kolegium Apostolskie (z włączeniem świętego Pawła). Z pomiędzy 12 braci miało być 4 dyakonami na pamiątkę czterech wielkich Doktorów Kościoła, tj. Ambrożego, Augustyna, Grzegorza i Hieronima.
Dwunastu braciszków i sześćdziesiąt sióstr miały przedstawiać 12 uczniów Chrystusowych. Pierwszy klasztor założyła za zezwoleniem Papieskiem w Wastaja. Zakon rozpowszechnił się we Flandryi, Prusiech, Rosyi i Anglii, ale stłumiła go reformacya. W Bawaryi przywrócono go w nowych czasach przez założenie klasztoru Brygidek w Altomünster.
W roku 1346 odbyła Brygida pielgrzymkę do Rzymu i osiadła tam na surowej pokucie, pełniąc dzieła miłosierdzia. Z rozkazu Pana Jezusa nalegała na Papieży, aby przenieśli stolicę z Awinionu do Rzymu w interesie lepszego zarządu Kościoła. Nie szczędziła surowych przestróg i wieszczych pogróżek dygnitarzom, co na nią ściągnęło potwarze i prześladowania, w których ją pocieszał Pan Jezus.
Licząc lat siedmdziesiąt, przedsięwzięła jeszcze pielgrzymkę do Jerozolimy, lubo już złamana na siłach. Długa ta i mozolna podróż strawiła resztę jej sił żywotnych. Wróciwszy w roku 1373, z tęsknotą oczekiwała zgonu, jaki jej przepowiedział Chrystus. Córka jej Katarzyna sprowadziła ciało matki do Szwecyi i złożyła je w klasztorze Wastajskim, gdzie wielu cieleśnie i umysłowo chorych doznało cudownego wyzdrowienia. Bonifacy IX uznał jej świętość dnia 7 października 1391.
Liczne jej objawienia, spisane częścią przez nią samą, częścią zebrane przez Piotra, zakonnika z Alwastry, zatwierdzone zostały przez Sobór Bazylejski, który oświadczył, że nic w nich niema, coby się sprzeciwiało nauce Kościoła katolickiego.
Święty Tomasz z Akwinu wylicza cztery rodzaje miłości, do jakiej człowiek względem Pana Jezusa winien się poczuwać, tj. miłość upodobania, życzliwość, cześć i tęsknota. W św. Brygidzie przedstawiają się jak najwyraźniej dwa pierwsze tejże miłości odcienia.
1) Miłość upodobania okazuje ten, kto żywą czuje radość, że Chrystus jest tak wielkim i wzniosłym w Swej doskonałości. Udowodnił Pan Jezus tę doskonałość ofiarą Swego życia za nas i bolesną śmiercią na krzyżu, za co, jak pisze święty Paweł: „Bóg Go wywyższył i dał Mu Imię ponad wszystkie imiona, aby wszystko w Niebie, na ziemi i pod ziemią przed Nim zginało kolana.“ Święta Brygida już od dziecka łzami podziwu i wdzięczności okazywała Mu serdeczne upodobanie za to, że się dobrowolnie poniżył i umarł między dwoma łotrami, za co Go Bóg posadził po prawicy Swojej. Pamiętajmy więc o tem i spodziewajmy się tem więcej pomocy i pociechy od Niego, im większą jest Jego potęga i im lepiej zna potrzeby nasze.
2) Miłość życzliwości okażemy Panu Jezusowi, jeśli nas żywo obchodzić będzie Jego cześć i chwała, i jeżeli o to dbać będziemy, aby liczba wielbicieli Jego wzrastała z dniem każdym. Jak bowiem Zbawiciel, bawiąc na tej ziemi, z każdym dniem nowe dawał dowody, iż pragnie cierpieć i umierać dla dobra ludzkości, jak w niebiesiech wstawia się za nami do Ojca niebieskiego, aby za łaską Jego nakłonić grzeszników do pokuty, dobrych utwierdzić w cnocie, a wszystkich uświęcić, tak i my z obowiązku wdzięczności winniśmy starać się o zwiększenie chwały Jego, unikać zgorszeń, działać w interesie krzewienia Ewangelii świętej i zachowywania Jego nauk i przykazań. Niestrudzoną była w tej mierze zabiegliwość świętej Brygidy, aby i w gronie własnej rodziny, i w stolicy na dworze królewskim przyczynić się do Jego chwały i życzliwą miłość ku Jezusowi czynem stwierdzić. Ukrzyżowany woła na nas słowami świętego Bernarda: „Czyż nie dość ran odniósłem dla ciebie, człowiecze? Czyż nie dość się nacierpiałem z powodu twych nieprawości? Czemuż Mi sprawiasz nowe boleści? Rany twych grzechów więcej Mi dolegają od ran ciała Mego.“ Nie bądźmy głuchymi i nieczułymi na te słowa Zbawiciela. Rzućmy się do nóg Ukrzyżowanego, prośmy Go o przebaczenie win, i przyrzeknijmy Mu, iż Go więcej obrażać nie będziemy.
Boże i Panie nasz, któryś świętej Brygidzie przez jednorodzonego Syna Twojego niebieskie tajemnice objawił, daj nam sługom Twoim za jej litościwem wstawieniem się w objawieniu wiekuistej chwały Twojej radośnie się weselić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 8-go października uroczystość św. Brygidy, Wdowy, która po zwiedzeniu wielu świętych Miejsc za natchnieniem Ducha św. do Rzymu przybyła, gdzie 23 lipca zmarła. Jej święte ciało przeniesiono 7 października do Szwecyi. — Tegoż dnia pamiątka św. Symeona, Starca, który był godzien, według podania Ewangelii, wziąć w ręce swe Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa. — W Cezarei w Palestynie męczeństwo św. Reparaty, Dziewicy, co za cesarza Decyusza z powodu że bogom fałszywym ofiary złożyć nie chciała, była różnorakimi sposobami dręczoną a wreszcie ściętą; duszę jej widziano w postaci gołębicy unoszącą się ku Niebu. — W Tessalonice śmierć męczeńska św. Demetryusza, prokonsula, którego cesarz Maksymian dzidą kazał przebić dlatego, że wielu pogan zyskał wierze chrześcijańskiej. — Tamże pamiątka św. Nestora, Męczennika. — W Sewilli w Hiszpanii uroczystość św. Piotra, Męczennika. — W Laodycei męczeństwo św. Artemona, który pod Dyoklecyanem przez ogień zaszedł do wiecznej chwały. — W okręgu Lyonu uroczystość św. Benedykty, Dziewicy i Męczennicy. — W Ankonie pamiątka św. Palatyi i Wawrzyniany, co za Dyoklecyana przez prezesa Diona posłane na wygnanie, tamże poginęły z trudów i nędzy. — W Rouen uroczystość św. Ewodyusza, Biskupa i Wyznawcy. W Jerozolimie pamiątka św. Pelagii, Pokutnicy.
Ludwik urodził się dnia 1 stycznia roku 1526. Był synem pisarza miejskiego Jana Ludwika Bertranda w mieście Walencyi, położonem w Hiszpanii. Już jako małe dziecię oddawał gorącą cześć Panu Jezusowi, utajonemu w Przenajświętszym Sakramencie. Gdy rzewnie płaczącego niesiono do kościoła, osychały z łez oczy, twarz jaśniała radością, a rączki składały przez się do modlitwy. Nie mając jeszcze lat pięciu, modlił się przez większą część nocy, póki go sen nie zmorzył. Kładł się na twardej ławie albo na gołej podłodze. Wstrzemięźliwy w pokarmach, skromny w odzieniu, trzymając na wodzy oczy i uszy, przestrzegał przyzwoitości w obcowaniu z ludźmi, a lubo był żywy, tak powściągliwym był w słowie, że nigdy się nie unosił gniewem lub niecierpliwością. Widząc w domu gniew ojca, matki, lub kogo z rodzeństwa, albo brał książkę i czytywał stosowne miejsca, albo dopóty ich błagał, póki nie osięgnął celu swej prośby.
Wcześnie poczuł w sobie powołanie do Zakonu świętego Dominika, lecz długo trwało, zanim ojciec na to zezwolił. Z ochotą wstąpił Ludwik w ślady swego krewnego, świętego Wincentego i przysposabiał się do zawodu pilnością w naukach, gorliwością w modlitwie, punktualnością w posłuszeństwie i surowością w umartwieniu ciała. W modlitwie wpadał często w zachwycenie, a nie wiedząc, gdzie jest, w Niebie czy na ziemi, zapytał przeora O. Jana Mikona, co to znaczy. Przełożony odpowiedział: „„Podziękuj Bogu, tą łaską nie wszyscy się mogą poszczycić.“ Gdy otrzymał święcenia kapłańskie, zwierzchność klasztorna zamianowała go magistrem nowicyuszów. Ludwik
odpowiedział godnie zaufaniu przełożonych. Żądał od uczniów, by wszyscy mieli zwrócone oczy na krucyfiks i codziennie rozpamiętywali Mękę i śmierć Pana Jezusa. Tymczasem umarł mu ojciec; wdzięczny syn przez ośm lat oddawał się jak najsurowszej pokucie, aby wyzwolić duszę jego z czyśca. Gdy wybuchła zaraza w Walencyi, on najgorliwiej biegł na pomoc chorym, wspierając ich i sposobiąc na drogę wieczności.
W roku 1562 wybrał się do Ameryki na opowiadanie dzikim ludom prawdy Ewangelii świętej. Bóg go przy tej sposobności natchnął darem języków, że dzicy każde jego słowo dokładnie rozumieli. Tysiące Karaibów przyjęły chrzest, straszne jednakowoż były cierpienia i walki, jakie musiał staczać z piekłem. Nieraz umierał prawie z głodu, nieraz strzały dzikich widział w swą pierś wymierzone, nieraz miotano na niego najbezecniejsze potwarze. Najwięcej przeszkód doznawał od urzędników hiszpańskich, którzy chciwością i zdzierstwem dawali się srodze we znaki biednym Indyanom. Nogi jego ciągle pokryte były jątrzącemi się ranami z powodu złych dróg, wszystko znosił cierpliwie, wpatrując się w krzyż. Urzędników królewskich upominał surowo, aby przestali gnębić lud. Po siedmiu latach odwołany został do Europy, gdzie powierzono mu urząd przeora i kaznodziei. Lubo zawsze marzył o męczeńskiej koronie w Ameryce, wrócił na rozkaz i pracował gorliwie na nowym urzędzie. Chcąc sobie uprosić błogosławieństwo Boże w nowym zakresie działania, podwoił dzieła pokuty, posty i modlitwy. Gromił surowo nieprawości i zgorszenia osób wysoko postawionych i najwyżze godności piastujących, nie lękając się pogróżek i gniewu.
W ostatnich dwóch latach życia poczęły go trapić rozmaite dolegliwości i choroby. Wśród tych cierpień pozostała pogodną twarz jego, a usta powtarzały słowa świętego Augustyna: „Tu mnie, Panie, siecz, tu trap, byleś przepuścił w wieczności.“ Mimo słabości nie opuszczał Mszy świętej. Gdy go sługa prosił, aby się, ochraniał i modlitwy w łóżku odmawiał, odpowiedział z uśmiechem: „Nie bój się, bracie, Sakrament święty nikogo jeszcze nie uśmiercił.“
W godzinę śmierci kazał sobie odczytać Ewangelię świętego Jana i przepisane przez Kościół modlitwy za umierających, a gdy odmawiano słowa: „Wolna od więzów ciała niech dusza jego wejdzie do chwały niebieskiej“, wyzionął ducha dnia 9 października roku Pańskiego 1550. Świadkowie zgonu jego ujrzeli blask oświecający całą celę. Papież Paweł V zaliczył go roku Pańskiego 1608 do szeregu „Błogosławionych“, a Papież Klemens X roku Pańskiego 1671 w poczet „Świętych.“
W skład gorliwości chrześcijańskiej wchodzą dwa, że tak powiem, czynniki, czyli siły; tj. miłość Boga i wstręt przed obrazą Jego. Gorliwość jest obowiązkiem każdego katolika, i obowięzuje ona go z dwóch szczególnie powodów:
1) Jesteśmy dziećmi Adama. Chrzest święty oczyścił nas z grzechu i uwolnił nas od wszelkiej winy i kary do tego stopnia, iż kto zaraz po chrzcie umiera, staje się natychmiast uczestnikiem szczęścia wiekuistego. Mimo to nie jesteśmy wolni od niektórych skutków i następstw grzechu pierworodnego, jakiemi są np. pociąg do zmysłowości, podleganie rozmaitym cierpieniom i chorobom i konieczności śmierci. Te trzy ułomności zrównoważył jednak Zbawiciel trzema cnotami Boskiemi: wiarą, nadzieją i miłością, ułatwieniem przystępu do Sakramentów świętych i potęgą modlitwy. Wspomniane powyżej dozgonne następstwa grzechu pierworodnego nakładają na nas obowiązek zwalczania pociągu do zmysłowości zapomocą łask Boskich, znoszenia trudów i mozołów powołania naszego na większą cześć i chwałę Boga i chętnego poniesienia ofiary życia, jakiej nam dał przykład sam Pan Jezus. Zdrożności i zbrodnie, jakie się dzieją na świecie, winny nam być bodźcem do zwiększenia naszej gorliwości w unikaniu grzechu i wyrzeczeniu się szatana i wszelkich spraw jego.
2) Jesteśmy dziećmi Boga. Chrzest św. udzielił nam łaski uświęcającej, wycisnął na nas piętno dzieci Boskich i uprawnił nas do spadkobierstwa po Jezusie Chrystusie. Wzamian za to wielkie dobrodziejstwo ciąży na nas obowiązek, abyśmy się starali poznać trój-jednego Boga z Jego objawień i z trzydziestotrzyletniego żywota Pana Jezusa na ziemi i umiłować Trójcę świętą z całej duszy i wszystkich sił naszych. Prawda, że i najdłuższy przeciąg żywota nie starczy na to, aby dokładnie poznać 12 artykułów wiary, 7 Sakramentów świętych i przykazania Boże, ale przekonanie to winno nam przynajmniej służyć za przestrogę i naukę, jak bardzo, mianując się dziećmi Boga, zobowiązani jesteśmy do chrześcijańskiej gorliwości. Nie zaniechajmy przeto wejrzeć w głąb duszy naszej, czy posiadamy potrzebny zapas tej gorliwości, jeśli pragniemy z Ludwikiem św. wejść do chwały wiekuistej.
Boże Wszechmocny, racz łaskawie sprawić za przyczyną sługi Twego, Ludwika świętego, abyśmy nigdy nie ostygli w gorliwości, do jakiej nas obowięzuje Wiara święta i aby każda myśl, każde słowo, każdy czyn, całe życie nasze miało na oku cześć i chwałę Twoją. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 9-go października w Paryżu dzień zgonu św. Dyonizego Areopagity, Biskupa, św. Rustyka, Kapłana i św. Eleuteryusza, Dyakona. Dyonizy otrzymał Chrzest św. od św. Pawła, Apostoła i został wyświęcony na pierwszego Biskupa Aten. Później przybył do Rzymu, skąd Papież Klemens wysłał go do Francyi celem głoszenia Ewangelii; przybywszy do Paryża, zawiadował powierzony mu urząd kilka lat z zapałem i wiernością, aż go prefekt Fescennin kazał schwytać, męczyć i wreszcie razem z towarzyszami stracić. — Tegoż dnia pamiątka św. Abrahama, Patryarchy, ojca wszystkich wiernych. — Pod Julia w obwodzie Parma przy Via Claudia śmierć męczeńska św. Domnina za cesarza Maksymiana. Chciał uniknąć panującego prześladowania, został jednak przez goniących za nim siepaczy doścignięty i przebity mieczem. — Pod Cassino uroczystość św. Deusdedita, Opata, którego tyran Sikard wrzucić kazał do więzienia, gdzie Wyznawcę głodem i innemi utrapieniami wyniszczono. — W Hennegau uroczystość św. Gislena, Biskupa i Wyznawcy, co Biskupstwo swe opuścił i jako mnich wiódł bardzo bogobojny żywot w zbudowanym przez siebie klasztorze. — W Walencyi w Hiszpanii uroczystość św. Ludwika Bertranda z zakonu Dominikanów, który z apostolskim zapałem głosił Ewangelię w Ameryce Południowej, a nauki swe stwierdzał życiem świętobliwem i wielu cudami. — W Jerozolimie pamiątka św. Małżonków Andronika i Atanazyi. — W Antyochii pamiątka św. Publii, Ksieni; gdy Julian Apostata przejeżdżał obok domu jej, śpiewała z Dziewicami swemi właśnie słowa Psalmu: „Bogami pogan jest srebro i złoto“, oraz „im równać się winni ci, co je czynią!“ Za to ukarano ją na rozkaz cesarza policzkowaniem, odgrażając się srodze.
Franciszek Borgiasz urodził się w Walencyi, mieście hiszpańskiem. Był pierworodnym synem księcia Gandyi, odebrał staranne wychowanie w religii i naukach, i już jako niedorostek lubił się w kaplicy pałacowej zatapiać w modlitwie.
Licząc lat dziesięć, utracił w roku 1520 ukochaną matkę, a doznawszy zmartwienia z powodu buntu wszczętego przeciw ojcu, dostał się pod opiekę wuja, Arcybiskupa Saragossy, który troskliwie dbał o gruntowne jego wykształcenie. Doszedłszy do wieku młodzieńczego, byłby chętnie zamienił wspaniałe komnaty pałacowe na celę klasztorną, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Walladolid. Tu zaledwie nie uległ pod brzemieniem szczęścia; świetny dwór cesarski wielbił jego skromność, rycerskość i uprzejmość, cesarz odznaczał go oddaniem mu najwyższych godności i dochodowych urzędów. Cesarzowa Izabela połączyła go ze swą ulubienicą Eleonorą de Castro, dziewicą słynącą nie tylko z wdzięków i piękności, ale i z niezwykłej zacności duszy. Wszystko mu się uśmiechało: mimo to znał znikomość szczęścia i przywdziawszy ostrą włosiennicę, starał się przez częste słuchanie Mszy świętej, przystępowanie do Spowiedzi i Komunii, jako też nieustanną pracę zabezpieczyć się przeciw jego zmianom. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, tedy owedy myśliwstwem, nigdą grą w karty i kostki, „gdyż“ mawiał, „tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy, tj. czas, pieniądze i sumienie.“
W roku 1539 zebrał się sejm w mieście Toledo, gdzie trwały nieustanne uroczystości, bale, gry rycerskie. Wtem nagła śmierć przerywa huczne zabawy; zmarła bowiem niespodzianie młoda cesarzowa Izabela. Uchodziła ona za najpiękniejszą z niewiast swego czasu, liczyła wtenczas lat 36, a wszyscy ją wielbili z powodu jej dobroci i popularności.
Franciszek towarzyszył z urzędu jej zwłokom do grobu w Grenadzie. Przed spuszczeniem ciała do podziemia otworzono jeszcze trumnę, aby się przekonać o jego prawdziwości. Lecz cudowna piękność oblicza znikła już, a rozkład ciała szerzył woń cuchnącą. Przejęty dreszczem i smutkiem zawołał Franciszek: „Tyżeśto, Izabelo? Czyż to głowa mej cesarzowej i władczyni? O Boże, ślubuję Ci nie służyć odtąd panu, któregoby mi śmierć wydrzeć zdołała.“ W tej też chwili postanowił wstąpić do zakonu, skoroby miał przeżyć małżonkę, a nieraz wspominał później, że śmierć cesarzowej powołała go do życia.
Pośpieszył niebawem do Toledo, aby poprosić o zwolnienie go z urzędu. Cesarz jednak nie chciał się pozbyć usług jednego ze swych najwierniejszych poddanych i zamianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek usłuchał rozkazu, rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał Różaniec, spowiadał się, komunikował co Niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę.
Po śmierci ojca roku 1543 zrzekł się Franciszek godności wicekróla, wyjechał wśród płaczu powszechnego z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandyi. Tu starał się usilnie o podniesienie dobrobytu poddanych jako też o ich moralną i naukową oświatę. Swym przykładem tyle dokazał, że nikt w Gandyi nie zaniechał przynajmniej raz na miesiąc przystąpić do Stołu Pańskiego.
W roku 1548 wydarła mu śmierć drogą małżonkę, liczącą dopiero 35 lat wieku. Nie namyślając się więc ani chwili, wstąpił potajemnie do Zakonu Jezuitów, którym w Gandyi założył kolegium wraz z akademią; mimo to musiał do odrośnienia dzieci jeszcze zarządzać majątkiem. W jesieni roku 1550 pojechał do Rzymu i został przez świętego Ignacego przyjęty do Zakonu. Ponieważ Papież Juliusz III chciał mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł pokryjomu z Rzymu, oddał księstwo najstarszemu synowi, wyświęcił się na kapłana i odprawił prymicye w zamku Lojola, na które się zbiegły niezliczone tłumy ludu. — W małej celce kolegium w Ognate przebył Franciszek następne lata na modlitwie, pokucie i rozpamiętywaniach, pełniąc najniższe posługi. Prócz tego działał w okolicy jako misyonarz, a krocie ludzi zbierały się zewsząd, aby usłyszeć Słowo Boże z ust świętobliwego księcia i zaczerpnąć u niego pociechy. Z rozkazu świętego Ignacego był przez lat dwa nadwornym kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim i cieszył się zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Potem wrócił do Hiszpanii, aby objąć kłopotliwy urząd generalnego komisarza prowincyi zakonnej półwyspu pyrenejskiego i Indyi. Pięć razy ofiarował mu Papież godność kardynalską, za każdym razem jednak odpowiedział: Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać Arcykapłańską purpurę.“ Zaszczyty zasmucały go, prześladowania i strapienia znosił mężnie i z ochotą.
W roku 1565 wybrano go na generała Zakonu. Przyjął godność ofiarowaną, mówiąc: „Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim, jak ten, nie myślałem.“ Z dziwną zręcznością, wprawą i mądrością zawiadował sprawami zakonu, który liczył już 130 domów, 3,500 członków i wymagał częstych i utrudzających podróży. W Rzymie powiększył „kolegium niemieckie“, gdzie się po dziś dzień kształcą dzielni kapłani i znakomici nauczyciele, nadto pozakładał w Ameryce i w Niemczech sporo misyi, które katolickiemu Kościołowi hojne przynosiły żniwo. Sam miewał kazania w Rzymie, uczył dzieci, zwiedzał szpitale i czynił nadzwyczajne posługi w czasie zarazy 1566 roku.
Z polecenia Papieża Piusa V towarzyszył chory Franciszek Kardynałowi Alessandryniemu do dworów hiszpańskiego i francuskiego, aby państwa te spowodować do wyprawy przeciw Turkom. W Hiszpanii witano go wszędzie, gdzie nie mógł zataić swego przybycia, z najwyższą radością i uniesieniem, a lud całował rąbek jego szaty i prosił go o błogosławieństwo. W powrocie z Francyi zapadł bardzo na zdrowiu i prawie konający przybył do Rzymu. Po dwóch dniach zasnął snem wiecznym dnia 1 października roku Pańskiego 1572 w 62-gim roku życia.
Zwłoki tego wielkiego Świętego sprowadził wnuk jego, Kardynał i pierwszy minister króla Filipa III w roku 1618 do Madrytu i pochował je w kościele Jezuickim. W roku 1624 umieścił go Papież Urban III między Błogosławionych, a Klemens X policzył go roku Pańskiego 1671 w poczet Świętych.
1) W dodatku wspomnieć jeszcze należy kilka wydarzeń z życia św. Franciszka Borgiasza, świadczących o jego głębokiej pobożności. Będąc bowiem jeszcze księciem Gandyi, ilekroć słyszał dzwonek towarzyszący kapłanowi do umierającego, zrywał się wraz z dziećmi, czy to w nocy, czy we dnie i odprowadził księdza idącego z Ciałem Pańskiem aż na oznaczone miejsce. Pewnego razu był wraz z synami na polowaniu w lesie odległym o dwie mile od Gandyi. Naraz stanął i wytężywszy słuch, rzecze: „Ksiądz idzie do chorego, dochodzi mnie głos dzwonka.“ Spiąwszy następnie konia ostrogami, cwałem popędził do miasta, i przybył z młodymi książętami w sam czas, aby Ciału Pańskiemu towarzyszyć do domu, w którym konający sposobił się na drogę wieczności. Papieże Paweł V, Innocenty XI i Innocenty XII nadali tym, którzy towarzyszą kapłanowi idącemu do chorego i przytem odmawiają pewne modlitwy, rozmaite odpusty.
2) Gdy mu umierała żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, błagał Boga o jej zdrowie i życie. Wtem usłyszał głos: „Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja; ale wiedz, że to nie wyjdzie na jej dobro.“ „Panie — rzecze z płaczem przelękły Franciszek — jakżebym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam; rozporządzaj tem według upodobania.“ Godzi się tu zapytać, ilu mamy takich chrześcijan, coby wyrównali św. Franciszkowi w pokorze i zdaniu się na wolę Najwyższego?
3) Za pomocą łaski Bożej, wskutek zastanawiania się nad sobą i codziennego badania swego sumienia, jako też rozważania doskonałości Boskiej, wyrobił sobie tak dokładną znajomość siebie samego i tak szczerą i głęboką pokorę, iż uważał się za największego w świecie grzesznika. Listy swoje podpisywał zazwyczaj: „Franciszek grzesznik.“ Błogo tym, którzy poczuwają się choćby tylko do tysiącznej części tej pokory, jaką jaśniał Franciszek Borgiasz. — Stało się też, iż w ostatnich chwilach przed jego zgonem sprowadzili Zakonnicy malarza, aby przeniósł na płótno jego rysy. Pragnęli bowiem mieć jego obraz w sali klasztornej i chować go jako drogą po zmarłym pamiątkę. Święty ujrzawszy jednak artystę, odwrócił się twarzą do ściany i oddał Bogu ducha.
Prosimy Cię, Panie Jezu Chryste, wzorze i nagrodo prawdziwej pokory, abyś uczyniwszy świętego Franciszka przez wzgardę zaszczytów ziemskich Twoim świetnym naśladowcą, i nam dać raczył przez jego naśladowanie nadzieję zostania uczestnikami chwały wiekuistej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 10-go października w Rzymie uroczystość świętego Franciszka Borgiasza, Generała Towarzystwa Jezusowego, odznaczonego ostrym sposobem życia, darem modlitwy, złożeniem świeckich, a odrzucaniem kościelnych godności. — Na Krecie pamiątka św. Pinytusa, wielce znakomitego Biskupa. Rządził Kościołem Bożym w Gnossus za Marka Antoniusza Verusa i Lucyusza Aureliusza Commodusa, zostawiając w pismach swych jakby w zwierciadle żywy obraz swego świętobliwego życia. — W Kolonii męczeństwo św. Gereona z 318 towarzyszami, co w prześladowaniu za Maksymiana radośnie poddali za wiarę kark swój pod miecz katowski. — W tem samem mieście śmierć męczeńska św. Wiktora z towarzyszami jego. — W Bononii w Niemczech męczeństwo św. Kasyusza i Florencyusza z bardzo wielu innymi Męczennikami. — W Nikomedyi pamiątka św. Rodzeństwa Eulampiusza i Eulampii. Gdy ta dowiedziała się o męczeniu brata swego, przybiegła do niego, przedzierając się środkiem tłumu, objęła go uściskiem i przyłączyła się doń jako towarzyszka w męczeństwie. Po tem wrzucono ich obojga do wrzącej oliwy, ale nie ulegli najmniejszemu poparzeniu. Wreszcie kazał ich sędzia wspólnie z 200 innymi, którzy się na widok cudu tego nawrócili, ściąć mieczem. — W Yorku w Anglii uroczystość świętego Paulina. Był uczniem św. Grzegorza, Papieża i został przezeń z kilku innymi wysłany tamdotąd na głoszenie Ewangelii. I rzeczywiście udało mu się pozyskać dla wiary chrześcijańskiej króla Edwina northumberlandzkiego z całym ludem. — W Piombino w Toskanii uroczystość św. Cerboniusza, Biskupa i Wyznawcy, który według świadectwa św. Grzegorza wsławiony został cudami za życia i po śmierci. — Również w Weronie pamiątka jednego z św. Biskupów, imieniem Cerboniusz. — W Kapua uroczystość św. Paulina, Biskupa. — W Rzymie uroczystość błog. Jana Leonardi, Wyznawcy, założyciela zakonu Kleryków regularnych Matki Bożej, znanego dalece z prac apostolskich i cudów, za pobudką którego zaprowadzono misye w celu rozszerzania wiary.
Błogosławiony Wincenty urodził się w roku Pańskim 1161 z bogobojnych rodziców, ojca Boguchwała Kadłubka, ze starej szlacheckiej rodziny przydomku Poraj herbu Róża, a z matki Bogny. Przyszedł na świat w ich dziedzicznej wsi Karłów w województwie sandomierskiem, dziś gubernii radomskiej, blizko miasta Opatowa położonej. Nie schodziło Wincentemu od lat najmłodszych w rodzinnym domu i na przykładach cnót chrześcijańskich i na pobożnem wychowaniu, gdyż rodzice jego przedewszystkiem starali się od kolebki wszczepiać w sercu jego zasady Wiary świętej. W początkowych naukach wykształcony w domu, gdy lat młodzieńczych doszedł, wysłany został za granicę do akademii dla słuchania wyższych wykładów. Zdolny i pilny w pracy, przewyższał Wincenty w postępie w naukach wszystkich swoich współuczniów, nie ostygając wcale w duchu pobożności, jaki wyniósł z pierwotnego wychowania. Unikał płochych rozrywek jakim się oddawała młodzież, a czas, który jego towarzysze na to obracali, on spędzał po kościołach, starając się jak najczęściej do świętych Sakramentów przystępować. Ukończywszy akademię, na której głównie oddawał się teologii, otrzymał stopień magistra, powrócił do ojczyzny i wstąpiwszy do stanu duchownego, wkrótce na kapłana wyświęcony został.
Pełka, ówczesny Biskup Krakowski, zwrócił zaraz na niego uwagę, a widząc w nim wysoką świętobliwość jako też i znakomite w naukach teologicznych wykształcenie, używał go do rady i do załatwiania najważniejszych spraw swojej dyecezyi. Po niejakim czasie uczynił go proboszczem przy kościele Najświętszej Maryi Panny w kolegiacie sandomierskiej. Przyświecał na tym obowiązku Wincenty życiem wzorowego kapłana i gorliwego plebana, kiedy król Leszek Biały wybrał go na posła, aby Salomeę księżniczkę, córkę jego, zaręczoną z królewiczem węgierskim Kolomanem, odwiózł do ojca jego Beli, króla Węgierskiego. Przebywając czas niejaki na owym dworze, zbudował wszystkich swą świętobliwością. Wkrótce potem zmarł Biskup Pełka, a katedralna kapituła krakowska jednogłośnie wybrała Wincentego na Biskupa. Był zaś tak powszechnie i szczególnie poważanym, że chociaż nie należał do grona kanoników, wszyscy temu wyborowi przyklasnęli.
Skoro też na Biskupiej stolicy zasiadł, przekonano się, że Pan Bóg obdarzył krakowską dyecezyę pasterzem według serca swojego. Posiadając niepospolity dar wymowy, a pełen ducha Bożego, w gorliwych kazaniach i naukach, zasilał Słowem Bożem powierzoną mu owczarnię. Skażone obyczaje gdziekolwiek się pojawiły, gromił i wykorzeniał. Sam w życiu pobożnem wysoko ćwiczony, przygasłą w ludzie pobożność rozżywiał i utrwalał, a przywilejów Kościoła niezachwianie bronił. Był przytem ojcem wszystkich ubogich wdów i sierot. Znaczne dochody Biskupstwa obracał całkowicie na miłosierne uczynki, gdyż na skromne, owszem ubogie jego własne utrzymanie, dziedziczny majątek jaki po rodzicach otrzymał, aż nadto wystarczał, a i z tego jeszcze znaczne włości różnym klasztorom pozapisywał, a mianowicie wioski: Czerników i Sojezów Cystersom w Jędrzejowie, a Niekiściołkę i Karłów Cystersom Koprzywnickim. Ktokolwiek z prośbą o wsparcie do niego się udawał, znajdował w każdej dnia porze przystęp, a prócz tego chorych ubogich po mieszkaniach sam nawiedzał i hojnie wspierał.
Lecz święty ten Pasterz o ile dbałym był w zaspokajaniu potrzeb dusz mu powierzonych, tych żywych przybytków Ducha świętego, tak podobnież i o stan materyalny przybytków Pańskich, to jest kościołów, pilne miał staranie. Kościołowi Najśw. Maryi Panny w Kielcach nadał bogaty fundusz na wieczyste utrzymanie przy nim dziesięciu kapłanów prebendarzy. Gdy wskutek piorunu, który uderzył był w skarbiec katedralny na Wawelu, spłonęło bardzo wiele najbogatszych sprzętów kościelnych, Wincenty sprawił swoim kosztem nowe, a także tejże katedrze na światło i wino do Mszy świętych i na lampy do Przenajświętszego Sakramentu, znaczne dochody ze stołu Biskupiego odstąpił.
Tak święcie rządził swoją dyecezyą błogosławiony Kadłubek lat już dziesięć, kiedy spodobało się Panu Bogu powołać go na inne jeszcze drogi, zanim miał go wziąć do Siebie, dla wynagrodzenia tych zasług, jakie na Biskupstwie położył. Wincenty zapragnął być w możności odezwania się do Pana Jezusa temi słowy św. Piotra: „Panie, otośmy opuścili wszystko a poszliśmy za Tobą.“ (Mat. 19, 27). Postanowił przeto złożyć Pastorał Biskupi i wstąpić do zakonu. Gdy zamiar swój objawił królowi i kapitule krakowskiej, natenczas zarówno Leszek Biały jak i całe duchowieństwo błagali go, aby dyecezyi swojej nie osieracał. Lecz, że wolą Bożą było, aby ten sługa Jego zajaśniawszy na godności pasterskiej, zajaśniał także i wielce zbudował lud polski cnotami zakonnemi i dobrowolnem wyrzeczniem się, dla otrzymania zasługi jakie się w nich nabywają, najwyższych dostojeństw kościelnych, Wincenty odniósłszy się do Rzymu, uzyskał u Papieża Honoryusza III pozwolenie wstąpienia do Zakonu. Złożył więc zarząd dyecezyi w ręce kapituły krakowskiej, a co tylko mu pozostawało z dziedzicznego majątku, to wszystko rozdał biednym; przywdziawszy zaś suknię ubogiego pielgrzyma, udał się pieszo i boso do klasztoru Cystersów w Brzezinach pod Jędrzejowem, o dziesięć mil od Krakowa odległego.
Teodoryk, rodem Francuz, drugi po wystawieniu tego klasztoru Opat Cysterski, przyjął świętego Prałata nie tylko z radością, lecz z największem uszanowaniem, i przy uroczystem w kościele nabożeństwie wobec licznie zgromadzonego ludu włożył na niego habit. Już w roku nowicyatu wszyscy ojcowie patrzeli ze zbudowaniem na błogosławionego Wincentego, który wtedy mając lat blizko sześćdziesiąt, żadnemu z najmłodszych nowicyuszów wyprzedzać się nie dawał w jak najwierniejszem spełnianiu wszystkich przepisów reguły ostrej w ogólności, a jeszcze bardziej dla będących na próbie obostrzonej. Nie tylko nie przyjął żadnych zwolnień, które mu dać chcieli przełożeni przez słuszny wzgląd na sam wiek jego i stargane na usługach Kościoła siły, lecz i dobrowolnemi umartwieniami trapił ciało. Nosił ciągle ostrą włosienicę, i każdej nocy zadawał sobie krwawe biczowanie. Prócz długich i ścisłych postów regułą nakazanych, przydawał jeszcze i inne z własnej woli, lecz za zezwoleniem przełożonego, na którego każde skinienie był posłuszny. Najniższe usługi klasztorne w kuchni, w ogrodzie, przy chorych braciach, pełnił ze szczególnem upodobaniem, i widać było po nim, że wtedy był najweselszy i najrzeźwiejszy, gdy go do takowych przeznaczono. Na wszystkie obowiązki, a szczególnie do chóru w dzień i w nocy był zawsze pierwszym. Zdarzyło się, że razu pewnego nie był obecny na Jutrzni, odmawianej zwykle o północy. Zdziwiony tem Opat, który znał w tej mierze pilność Wincentego, poszedł do jego celi, i przez rozpadlinę w drzwiach ujrzał go w zachwyceniu, wzniesionego w powietrze o kilka stóp od ziemi i niebieską światłością otoczonego. Sługa Boży wyszedł w tejże chwili z zachwycenia, a upadłszy do nóg Opata, przepraszał go pokornie, że nie był w chórze i prosił o naznaczenie mu za to pokuty. Przełożony uściskał go i uspokoił, a później dla zbudowania braci zdarzenie to im opowiedział.
Czas wolny od obowiązków zakonnych i innych jego ćwiczeń bogomyślnych, obracał Wincenty na pisanie dzieł uczonych, które też po nim pozostały. Z wielkiej owej liczby również ułożone są przez niego Dzieje czyli Kroniki Narodu Polskiego, z dawnych rękopisów i podań wiernie zebrane, w kształcie rozpraw wytwornym językiem łacińskim spisane. W dziele tem skreślił on nie tylko dzieje swojego kraju, lecz i postronnych obszernie dotyka.
Pięć lat spędził w życiu zakonnem, budując cnotami doskonałego syna świętego Benedykta nie tylko swoich braci lecz i kraj cały, pozostawiwszy w nim najprzód pamięć po sobie jako Biskupa świętego, a potem również świętego Zakonnika, wielkiego pokutnika i wysokiego bogomódlcy. Zapadłszy w ciężką chorobę, którą z niezachwianą znosił cierpliwością, widząc nadchodzącą chwilę przejścia z tego świata na tamten, zażądał ostatnich Sakramentów świętych, które przyjąwszy z oznakami najwyższej wiary i pobożności, na ręku braci zakonnych oddał Bogu ducha 8 marca roku Pańskiego 1223. Po śmierci licznymi przy grobie swoim zasłynął cudami, wskutek czego Papież Klemens XIII ogłosił go Błogosławionym.
Patrząc na tego Błogosławionego, uczmy się gardzić wszystkiem, za czem świat goni, bo niemasz dla nikogo innej do Nieba drogi, jak zawsze i wszędzie w każdym stanie gardzić dobrami doczesnemi i wieść życie pokutne z poddaniem się woli Bożej.
Słusznie też mamy powód gardzić światem, bo on jest naszym nieprzyjacielem, będąc nieprzyjacielem Chrystusa, bo obiecuje wiele, a mało daje, bo uciechy jego są zwodnicze, niestałe, nieczyste, nietrwałe i nie mogą zaspokoić pragnień człowieka; uciechy światowe wywołują w sercu niesmak, niepokój i zgryzoty sumienia, a ich koniec, popiół i śmierć i głód wieczny w piekle. Trzeba gardzić światem, bo on jest nieprzyjacielem Chrystusa, niewolnikiem czarta, prześladowcą sprawiedliwych ludzi, nauczycielem wszystkich grzechów. Ten, co ulega zasadom świata, sprzeciwia się zasadom Ewangelii, niezgadzającej się z zasadami świata.
Wierzą w Boga i czarci, ale ta wiara ich dręczy, bo nie mogą postępować według woli Bożej. Ludzie światowi wierzą w Boga i mogą wypełniać wolę Boga, a nie wypełniając jej, gorszymi są od czartów. „I czarci wierzą i drżą.“ (Jakób 2, 19). Człowiek zaś wierzy i mogąc, a nie wypełniając woli Bożej, naigrawa się z Niego; kto więc jest przyjacielem świata, jest nieprzyjacielem Boga.
Trzeba uciekać od świata, o ile można, duchem, sercem i ciałem; towarzystwo jego bowiem jest niebezpieczne, nauki zdradliwe, zwyczaje szkodliwe, przykłady gorszące. Świat już jest osądzony, już potępiony. „Nie miłujcie świata, ani tego, co jest na świecie. Jeżeli kto miłuje świat, niemasz w nim ojcowskiej miłości.“ (1 Jan 2, 15).
Boże, któryś błogosławionego Wincentego, Wyznawcę Twojego i Biskupa, gdy on wzgardził zaszczytami tego świata, chwałą pokory przyozdobił, spraw łaskawie, prosimy, abyśmy z tylu cnót jego korzystając, przez jego zasługi stali się współuczestnikami chwały niebieskiej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 11-go października w Tarsie w Cylicyi męczeństwo św. Taraka, Probusa i Andronika, którzy w prześladowaniu za Dyoklecyana cierpieć musieli najpierw w ponurem więzieniu, potem podlegli trzykrotnie ścisłym przesłuchom i wreszcie dla stałości w wierze zostali ścięci. — W okręgu Vexin śmierć męczeńska św. Nikazyusza, Biskupa z Rouen, św. Kwiryna, Kapłana, św. Subikula, Dyakona i świętej Piencyi, Dziewicy za starosty Fescennina. — Także pamiątka św. Męczenników Anastazego, Placyda, Genezego i towarzyszów. — W Tebaidzie pamiątka św. Sarmata, ucznia św. Antoniusza, Opata, zabitego przez Saracenów dla wiary w Chrystusa. — W Besançon we Francyi uroczystość św. Germana, Biskupa i Męczennika. — W Uzés we Francyi uroczystość św. Firmina, Biskupa i Wyznawcy. — W Szkocyi pamiątka św. Kanikusa, Opata. — W Lier w Belgii złożenie zwłok św. Gummara, Wyznawcy. — Pod Rennes uroczystość św. Emiliana, Wyznawcy. — W Tarsie w Cylicyi pamiątka św. Sióstr Zenaisy i Filonilli; były krewnemi św. Pawła, Apostoła i uczenicami jego we wierze. — W Weronie uroczystość św. Placydyi, Dziewicy.
Święty Serafin był rodem z Granaru, małej wioski położonej we Włoszech w dyecezyi Firmińskiej. Przyszedł na świat roku Pańskiego 1540. Ojciec jego ubogi mularz, imieniem Hieronim, a matka Teodora, wielce pobożni, wychowywali go jak młodego Tobiasza, ucząc od dzieciństwa aby się brzydził grzechem, a z całego serca miłował Boga i służył Mu jak najwierniej. Gdy podrósł, oddany był na usługi pewnemu włościaninowi, który go przeznaczył do paszenia owiec. Pobożny ten pastuszek dnie całe spędzał na modlitwie, nie spuszczając jednak z oczu powierzonej mu trzódki. Na korze u drzew wyżłabiał sobie jużto krzyże, już imię Maryi i przed tak skromnymi ołtarzami przez długie godziny zatapiał się w bogomyślności. Do Matki Bożej miał szczególne nabożeństwo i za Jej pośrednictwem wtedy już cudowne Swoje łaski Pan Bóg nad nim okazywał, gdyż po dwakroć wezbraną rzekę Potencyę, z podziwieniem na to patrzących, suchą nogą przebył.
Po śmierci ojca, starszy brat, który mularkę po ojcu dalej prowadził, wziął go do swego domu. Był to człowiek bardzo gwałtowny, od którego nasz Święty wiele wycierpiał. Przeciążał go robotą, a chociaż Feliks (takie bowiem miał imię zanim wstąpił do Zakonu) pracował nad siły, brat go ciągle łajał, a często bił bez miłosierdzia, co wszystko młodzieniaszek znosił w milczeniu i z przedziwną cierpliwością.
Zdarzyło się, że gdy razu pewnego był na robocie u pewnej pobożnej pani, słyszał ją głośno czytającą rozmyślania o strasznym sądzie Bożym, na którym każda dusza staje zaraz po śmierci. Wywarło to na nim takie wrażenie, że rzekł do osoby czytającej: „Gdy tak się rzeczy mają, trzeba iść na puszczę, aby zbawienie swoje zabezpieczyć.“ — „To w dzisiejszych czasach nie łatwo, — odrzekła mu ta pobożna pani, — lecz jeśli chcesz odsunąć się od świata, wstąp do zakonu Kapucynów, który oto świeżo założony, odznacza się wielką ścisłością w zachowaniu życia odosobnionego i pokutnego.“ Niezwłocznie też Feliks udał się do miasta Tolentynu, gdzie był klasztor Kapucynów, z prośbą aby go do zakonu przyjęto. Z razu robiono mu trudności, z powodu że był to prostaczek, który ani pisać ani czytać nie umiał; lecz po usilnych prośbach przyjęty został na Braciszka i do nowicyatu w klasztorze w Wiesi odesłany, gdzie przywdział habit przyjmując imię Serafina. Miał wtenczas lat szesnaście. Od chwili wstąpienia do nowicyatu tak zajaśniał cnotami doskonałego zakonnika, że dla najstarszych był wzorem do naśladowania. Nie poprzestając na wielkich ostrościach przepisanych przez regułę, zadawał sobie jeszcze inne umartwienia, które magister jego musiał ciągle miarkować. W pokorze, która główną jest cechą synów świętego Franciszka Patryarchy tego zakonu, nikt mu z braci nie wyrównywał.
Po wykonaniu ślubów uroczystych, jeszcze gorliwiej na tej drodze postępował. Pragnął być przeznaczonym za towarzysza kapłanom wysyłanym na misyę do niewiernych, wzdychając za koroną męczeńską, lecz Pan Bóg nie tą drogą miał go do Nieba poprowadzić. Przełożeni przeznaczyli go na kwestarza klasztoru w Askoli, gdzie na tym obowiązku całe swoje zakonne życie spędził, a miasta tego, chociaż nie był kapłanem, stał się jakby Apostołem: tak zbawienny bowiem wpływ wywierał na wszystkich mieszkańców wysoką świętobliwością z której powszechnie był znany, a której przydawał Pan Bóg blasku darem cudów, jakim zajaśniał.
Prosty ten braciszek zakonny, w tak szczególnym był u wszystkich szacunku i takiej zażywał powagi, że każda rozmowa jego z osobami świeckiemi, zbawienniejsze nieraz wywierała na nich skutki, niż najwymowniejsze kazania. W mieście Askoli za czasów jego tam pobytu, prawdziwą plagą dla dusz była upowszechniona gra w karty, która najzamożniejszych przywodziła do straty majątków, w biedniejszych rozbudzała niepohamowaną chęć zysków, a dla wszystkich stawała się pobudką do kłótni, bitew, bluźnierstw i niesnasek domowych. Serafinowi Pan Bóg podał do serca, aby na tę zdrożność uderzał. Jako kwestarz klasztoru często bywał w mieście: wtedy zachodził do domów, gdzie się na gry zbierano; z początku przypatrywał się temu w milczeniu, a potem zawiązywał z grającymi rozmowę, po której przychodziło zwykle do tego, że najzapamiętalsi gracze oddawali mu karty, które on rozdzierając, mówił: „Nie gniewajcie się za to co czynię, gdyż krzywdzę tem nie was, ale szatana, który przez wasze ręce tymi kartami wygrywa dusze wasze.“ Tak też go powszechnie z tej strony znano, że niekiedy gracze do kart zasiadłszy, gdy ujrzeli go nadchodzącego, zaniechiwali gry, mówiąc: „Niema rady, porzućmy karty, gdyż oto brat Serafin idzie.“
Druga zdrożność, na którą ten pokorny braciszek również gorliwie uderzał, był to niechrześcijański zwyczaj rozwieszania po ścianach obrazów skromność obrażających. Powstawał Serafin na te wszeteczeństwa z najświętszym zapałem. Po wszystkich domach gdzie tylko bywał, a w których go z największą czcią i uszanowaniem zawsze przyjmowano, jeśli coś podobnego widział, w najżywszych wyrazach przedstawiał wielkie stąd dla każdej duszy szkody i zapowiadał, że noga jego w tym domu nie postanie, jeśli tego rodzaju zgorszenia nie usuną. Niekiedy, gdy uważał to właściwem i najskuteczniejszem, sam własną ręką takie obrazy i sztychy niszczył i palił. A gdy je znajdował bogato przyozdobione, mawiał ze słusznem oburzeniem: „Czy godzi się chrześcijaninowi, grzechy śmiertelne w ramy złote oprawiać?“ Mnóstwo też tego rodzaju obrzydliwości za jego wpływem usuniętych zostało z oczów ludzkich na zawsze.
Jak nieskromne obrazy obudzały w nim słuszne oburzenie, tak jeszcze bardziej nieskromne noszenie się niewiast wzniecało w nim litość nad temi płochemi istotami, które się tego dopuszczały i nad duszami, dla których stawało się to powodem do grzechu. Powstawał więc i przeciw temu Serafin, a że jak wszystko tak i to czynił z wielką miłością i pokorą, wiele niewiast od podobnego rodzaju strojów na zawsze odwiódł. Zdarzyło się, że upominał o to pewną młodą kobietę, która mu szydersko odpowiedziała: „Jak się postarzeję, wtedy za tą radą pójdę, lecz pókim młoda trudno mi bez tego się obejść.“ Na to odpowiedział jej Święty: „Ja zaś radzę ci teraz słuchać głosu Bożego, bo wkrótce nie będziesz już miała na to czasu.“ Co było proroctwem, gdyż lekkomyślna ta kobieta wkrótce potem, wiodąc życie bardzo naganne nagle umarła, nie mając czasu pojednać się z Bogiem.
Sam, jak wspomnieliśmy, nieumiejący czytać, Duchem świętym oświecony, żywo był przejęty temi znowu niezrównanemi szkodami, jakie odnoszą dusze z czytania złych książek, a najbardziej powieści tak zwanych romansowych. Pojmował on doskonale, iż jest to środek, przez który szatan najwięcej dusz pozyskuje. I tej więc równie, już za jego czasów upowszechniającej się, a podobno największej dla serc i umysłów chrześcijańskich pladze, wypowiedział wojnę. Korzystając z całej swojej powagi, która z latami wzrastała i uczyniła go już była jakby wyrocznią całego miasta, powstawał przeciw czytaniu złych książek z taką świętą gorliwością, wymową i trafnością, że je wyrywał z rąk tych nawet, którym zdawało się, że bez tego zabójczego dla dusz pokarmu żyć by już nie mogli.
Także obdarzył go Pan Bóg darem jednania zagniewanych na siebie osób i często się zdarzało, że gdy długa nienawiść trzymała w ciężkich grzechach powaśnionych między sobą, jedno wdanie się w to świętego Serafina wyrywało z tego nieszczęsnego stanu dusze i przywracało serdeczną i trwałą zgodę tam, gdzie przedtem panowała nienawiść zawzięta.
Umiał podobnież trafiać do najzatwardzialszych grzeszników. W więzieniu w Askoli trzymany był przywódca zabójców, słynny ze swoich okrucieństw, a który śmiertelną chorobą złożony, spowiadać się nie chciał. Gdy napróżno starali się nakłonić go do tego najgorliwsi kapłani, posłano do niego Serafina. Po jednej z nim rozmowie zbójca ten z największą skruchą wyspowiadał się i przyjął święte Sakramenta.
Dla ubogich okazywał największe miłosierdzie, na jakie tylko, sam będąc ubogim zakonnikiem, mógł się zdobywać. Podczas panującego w Askoli i w okolicach tego miasta głodu, poprzestawał codzień na suchym kawałku chleba, a resztę przeznaczonego dla siebie posiłku za pozwoleniem przełożonego ubogim rozdawał. Innym razem zdarzyło się, że gdy był w klasztorze odźwiernym, zauważał przełożony, że Serafin bardzo wiele jarzyny z ogrodu rozdaje biednym. Kiedy chciał mu tego zakazać, Święty pokornie mu powiedział: „Dozwólcie Ojcze na takowe wsparcie biednych, a Pan Bóg wynagrodzi nam to większą urodzajnością ogrodu.“ Jakoż, dnia każdego w którym Serafin wycinał jarzynę z wieczora dla rozdania ubogim, nazajutrz rano znajdowano ją jeszcze bujniej odrośniętą. Nastał wkrótce potem inny gwardyan to jest przełożony, który wyznaczył Serafinowi małą kwaterę w ogrodzie, aby z niej tylko zbieranemi jarzynami wspierał ubogich. Chociaż sługa Boży nie wielkie miał około niej staranie, okazało się wkońcu, że więcej z niej doczekał się warzywa i owoców, niż to co z całego wielkiego ogrodu, pracowicie uprawionego, zbierano.
Cnoty takie raczył Pan Bóg wynagradzać w nim i uświetnić darem czynienia cudów. Niezliczoną liczbę ciężko chorych samym znakiem krzyża uzdrawiał. Przepowiedział także wiele przyszłych wypadków. Posiadał dar rozpoznawania najskrytszych tajników serc ludzkich, co mu szczególnie ułatwiało wpływ na największych grzeszników, gdy ich nieraz upominał o grzechy, o których według ich przekonania prócz Boga i ich samych nikt wiedzieć nie mógł. A i na modlitwie szczególne odbierał łaski, między innemi i tę, że Najświętsza Marya Panna w objawieniach raczyła z nim rozmawiać. Razu pewnego, kiedy doznał był od ludzi wielkiej przykrości i zniewagi, modląc się przed Przenajświętszym Sakramentem, usłyszał głos z Puszki wychodzący, który zalecał mu jak największą cierpliwość, łagodność i pokorę. W tych też cnotach tak był nie tylko wyćwiczony lecz utrwalony, że pomimo tego iż jako prosty braciszek zakonny często na wielkie nie tylko upokorzenia ale i obelgi bywał wystawiony, nigdy w nim najmniejszego obruszenia się albo zmieszania nie dopatrzono. Zapytany razu pewnego od jednego ze swoich znajomych, podziwiającego w nim niezachwianą łagodność, jakim sposobem takowej dostąpił, odpowiedział: „Ciężko przez lat trzydzieści pracować musiałem na pokonanie w sobie pychy i porywczości; aż nakoniec dał mi Pan Bóg tę łaskę, że na największe upokorzenia najmniejszego oburzenia nie czuję.“
Czterdzieści lat już z górą upłynęło, jak święty Serafin służył Panu Bogu w Zakonie, kiedy lekko zapadłszy na zdrowiu prosił, aby mu ostatnich Sakramentów udzielono. Gdy przełożony opierając się na zdaniu lekarza odpowiedział, że nic nagłego nie ma, Serafin nie nalegając więcej, gdy gwardyan odszedł, powiedział do braci: „Będziecie musieli potem z wielką skwapliwością udzielać mi Sakramentów św.“ Co się też sprawdziło, gdyż nazajutrz wśród gorącej modlitwy, na której już trwał ciągle odkąd zachorował, zapadł nagle w konanie, a gdy mu z pośpiechem udzielono ostatniego Olejem św. namaszczenia, zaraz oddał Bogu ducha 12 października roku Pańskiego 1604. W poczet Świętych wpisany został przez Papieża Klemensa XIII.
Podziwiając w Świętych Pańskich wysokie cnoty, jakiemi jaśnieli, jeśli pragniesz stać się im w tem podobnym, naśladujże ich najprzód w pracy, przez którą oni też cnoty nabywali. Chcesz-li szczerze wykorzenić w sobie jaki zły nałóg, walcz z nim tak wytrwale, jak to czynił święty Serafin z wadą pychy i porywczości, który dla nabycia cnót pokory i łagodności aż lat trzydzieści pracował.
Pokora jest to cnota, która przez doskonałe poznanie samego siebie nie dopuszcza, aby wysoko o sobie rozumieć, nad innych się wynosić i pragnąć być szanowanym od innych. Trzy są główne stopnie pokory: pierwszy polega na tem, aby człowiek uznał, że jest niczem i nic z siebie nie ma oprócz słabości i nędzy; że nic sam nie może, tylko grzeszyć. Potrzeba, aby miał o swem ubóstwie i nędzy prawdziwe przekonanie i z tego powodu upokarzał się przed Bogiem, nic sobie nie przypisywał, z niczego się nie chełpił, nie szukał u ludzi sławy i szacunku, chociażby mu się słusznie należały. Pochwały mu oddawane powinien za niesłuszne uznawać, a ciągle upokarzać się przed Bogiem, cieszyć się z tego, że Bóg jest wszystkiem, a on niczem. Drugi stopień pokory na tem polega, aby znosić z cierpliwością, gdy się jest lekce traktowanym od innych. Nie miło jest doznawać pogardy, ale Bóg tego godzien, aby ją znosić dla Niego. Nadto — albo zasłużyłem na to, aby mną gardzono, albo nie zasłużyłem; jeśli zasłużyłem, żadna mi się krzywda nie dzieje i niesłusznie się uskarżam; a jeżeli na wzgardę nie zasłużyłem, to ten, który mną pogardza, większą sobie aniżeli mnie krzywdę wyrządza. Gwałci on bowiem prawdę, grzeszy przeciwko miłości bliźniego, a przez to utraca łaskę Boską. Czyż chrześcijanin może powiedzieć: pomścij wzgardę wzgardą; jego obowiązkiem na wzór Chrystusa znosić z cierpliwością, ubolewać i uwzględniać tego, który mu wzgardę wyrządza. Niech kto chce, mną gardzi i co chce o mnie mówi, ja będę tylko tem, czem jestem w oczach Boga. Nie dbam o to, choć ludzie mną gardzą, abym tylko znalazł łaskę u Pana Boga.
Boże, który w sercu błogosławionego Serafina, przedziwne płomienie miłości Twojej roznieciłeś; spraw prosimy za jego pośrednictwem, abyśmy w jego ślady wstępując, takiemiż płomieniami rozpaleni zostali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 12-go października w Rzymie męczeństwo św. Ewagryusza, Pryscyana i towarzyszów. — W Rawennie przy Via Lauretina pamiątka św. Edistyusza, Męczennika. — W Lycyi pamiątka świętej Domniny, Męczenniczki z czasów cesarza Dyoklecyana. — W Afryce pamiątka 4966 św. Wyznawców i Męczenników, którzy cierpieli w wandalskiem prześladowaniu za aryańskiego króla Hunneryka. Byli to częściowo Biskupi katoliccy, częścią zaś kapłani i dyakoni, do których przyłączyły się gromady wiernych. Jako wygnańców odprowadzono ich pod dozorem maurytańskich żołnierzy na straszną puszczę; po drodze zmuszali wielu z nich okrutni najemnicy kłóciem włóczni i rzucaniem kamieni do biegu; innych wleczono, jak gdyby nieżywych za nogi przez góry i doliny, wyrywając im wszystkie członki; aż wreszcie pomordowano ich na różny sposób. Najdostojniejsi i najbardziej poważani między nimi byli święci Feliks i Cypryan, Biskupi. — W Cilly w Styryi uroczystość św. Maksymiliana, Biskupa z Lorch. — W Yorku w Anglii pamiątka św. Walfryda, Biskupa i Wyznawcy. — W Medyolanie uroczystość św. Monasa, Biskupa. Na zgromadzeniu, mającem obrać nowego Biskupa, otoczyła głowę jego światłość niebieska. Dla cudownego znaku tego wyniesiony został na stolicę Biskupią tegoż miasta. — W Weronie uroczystość św. Salwina, Biskupa. — W Syryi pamiątka św. Eustachiusza, Kapłana i Wyznawcy. — W Askoli w Marchiach uroczystość św. Serafina, Wyznawcy z zakonu Kapucynów, którego Papież Klemens XIII dla świętości żywota i wielkiej pokory policzył w poczet Świętych.
Chwalebną zaiste i uznania godną jest łagodność, gdy ją widzimy w dziecku, bądź w wyrobniku, bądź w służebnej, ale o wiele chwalebniejszą jest, gdy ją widzimy na najwyższym szczeblu godności ziemskiej, u książąt i królów. Takim monarchą, jednoczącym w sobie łagodność z potęgą królewską, był święty Edward, syn Etelreda II, króla angielskiego i Emmy, księżniczki normandzkiej. Ponieważ król Duński Kanut pozbawił swego ojca życia i korony, Edward będąc jeszcze dzieckiem musiał uciekać do Normandyi, gdzie na dworze książęcym z powodu łagodności, pobożności i skromności był ulubieńcem wszystkich.
Anglicy jęczeli pod srogiem jarzmem Duńczyków. Przemoc, wojna i ucisk przyprawiły ich o rozpacz. Jedna tylko pozostawała im pociecha: cnotliwy i zacny syn ich dawniejszego władcy. Gdy przeto berło zawakowało, włożyli jednomyślnie koronę na skronie Edwarda w dzień Wielkanocny roku 1042.
Nowy król wstąpił na tron ojca, postanowiwszy rządzić według zasady: „Dobrobyt kraju zależy przede wszystkim od stanu moralności i wiary poddanych, a najprostszym sposobem uszczęśliwienia ludu jest troskliwość o kościół, nabożeństwo i ugruntowanie bojaźni Bożej.“ Gotów raczej opuścić kraj, aniżeli przelać krew, choćby jednego tylko człowieka, tak rządził, iż historya pisze o nim: „Z jego przybyciem stała się ziemia urodzajniejszą, powietrze zdrowszem, morze spokojniejszem.“ Łaskawy dla wszystkich, litościwy dla uciśnionych, szczodrobliwy dla ubogich, żył jak najskromniej, a dochodów swoich używał na zagojenie ran zadanych przez wojnę, budowanie kościołów, zakładanie szkół, klasztorów i dobroczynnych zakładów. Ustawy nadane przezeń ludowi są jeszcze dzisiaj prawomocne i dają chlubne świadectwo jego mądrości i łagodności.
Wskutek próśb i nalegań szlachty i ludu pojął Edward (który już był w wieku młodzieńczym ślubował dozgonną czystość, ale z tem się przed wszystkimi taił), pobożną i zacną hrabinę Edytę za żonę, i spowodował ją do tego, że i ona przyrzekła dochować dziewictwa.
Nie płacono podówczas jeszcze podatków stałych, ściągano je tylko w czasach wojennych i w nagłej potrzebie. Ponieważ magnaci znali nieograniczoną jego szczodrotę i myśleli, że kasa jego jest wyczerpaną, opodatkowali bez jego wiedzy poddanych dość wysoko i złożyli w jego ręce zebrane pieniądze, aby niemi rozporządzał według upodobania. Edward uznał dobre chęci ludu angielskiego, ale wszystkim czynszownikom wrócił złożoną przez nich kwotę. Jeszcze dobitniejszy dowód jego dobroci i pokory daje nam następujący wypadek: Ubogi Irlandczyk, sparaliżowany na obie nogi, przywlókł się na miejsce, obok którego przejeżdżał król, otoczony Biskupami i hrabiami, wołając: „Najjaśniejszy Panie, często już w poblizkim kościele błagałem świętego Piotra o zdrowie i odbierałem odpowiedź, że wtedy je dopiero odzyskam, gdy mnie sam król na barkach do kościoła zaniesie.“ Zsiadłszy z konia, przystąpił Edward do kaleki i wziął go na ramiona. Jedni z dworzan śmiali się potajemnie, drudzy żartowali z łatwowierności Edwarda, inni mówili z przekąsem o jego lekceważeniu własnej godności; on zaś nie zważając na nic, zaniósł chorego do kościoła, a kaleka natychmiast odzyskał zdrowie.
Szczególną cześć okazywał Edward świętemu Janowi, który był wzorem czystości i miłości bliźniego. Proszącym w imię świętego Jana nigdy nic nie odmawiał. Pewnego razu sam święty Jan w postaci żebraka prosił go o jałmużnę. Edward nie miał nic przy sobie i darował mu sygnet z palca. Święty zwrócił mu niezadługo ofiarowany klejnot i przepowiedział mu blizki dzień zgonu. Jakoż rzeczywiście zachorował król i przyjął z wielką czcią i uroczystością Sakramenta umarłych, polecił drogą małżonkę opiece magnatów, którzy pogrążeni w smutku otaczali jego łoże, i oświadczywszy, iż ściśle dochował czystości, zawarł powieki dnia 5 stycznia roku 1066 w sześćdziesiątym czwartym roku życia. Nigdy może przedtem tak rzewnie nie opłakiwali poddani straty swego księcia, jak Anglicy śmierć Edwarda. Nad jego grobem, umieszczonym w wybudowanym przez niego kościele Westminsterskim, działy się liczne cuda. Zwłoki jego, podniesione i złożone we wspaniałej trumnie w roku 1102 przez króla Wilhelma Zdobywcę, były nieskażone. Papież Aleksander III ogłosił go Świętym w roku 1161, a sejm narodowy zebrany w Oksfordzie nakazał w roku 1220, aby pamiątkę jego obchodzono rok rocznie w całej Anglii dnia 13 października jako uroczyste święto.
Łagodność, jakiej wzór widzimy w świętym Edwardzie, nie jest jedynie naturalnem tylko usposobieniem duszy. Można ją w sobie wyrobić siłą woli i za pomocą łaski Bożej, a błogim jej skutkiem jest wewnętrzny spokój i zaskarbienie sobie miłości i szacunku wszystkich, z którymi pozostajemy w jakiejkolwiek styczności. Można sobie tę cnotę przyswoić dwojakim sposobem.
1) Zwalczajmy troskliwie w sobie wszystkie popędy, skłonności i przywary, które wzrost łagodności tamują i zaród jej w sercu niweczą. Jednym z takich popędów jest chęć przypodobania się wszystkim, z którymi przestajemy, i zyskania sobie na wszelki sposób wziętości i szacunku. Iluż to z nas nie dąży do tego celu drogą jak najniewłaściwszą. Iluż to lubi się przechwalać, mówić o swych zasługach i pracach, chlubić się swą nauką, aby własną osobę postawić w jak najkorzystniejszem świetle! Próżne jednak ich wysilenia, daremne zabiegi. Nigdy na tej drodze nie dojdą do celu, gdyż tych, o których pochwałę i szacunek najwięcej im chodzi, zrażają i odstręczają swem gadulstwem i przechwałkami, a ponieważ sumienie im wyrzuca ich nieuczciwość, tracą spokój duszy, stają się drażliwymi i zrzędnymi, podobni do spekulanta, który się zawiódł w swych rachubach. Niejeden popada w ten błąd ze wstrętu do milczenia i samotności, bo nie umie i nie chce trzymać języka za zębami, a rzucając się w odmęt świata, ułatwia nienawiści, zazdrości i nieżyczliwości przystęp do swego serca, w którem zakorzenić się powinna przedewszystkiem miłość Boga, bliźniego i spraw niebieskich. Innych martwią i korcą błędy usposobienia ciała, niezadowolenie z obranego stanu, myśli o zmianie zakresu działania, a sądząc, że ludzkość się na nich nie poznaje, czują się jakby pokrzywdzonymi i tracą spokojność i swobodę ducha. Skądże się ma u takich znaleźć łagodność?
2) Starajmy się nasamprzód być łagodnymi w ciaśniejszem kole rodziny domowników i bliższych znajomych naszych. Święty Franciszek Salezy, ten baranek cierpliwości i łagodności, pisał tak do pewnej pani: „Proś codziennie Boga o dar tej łagodności, jakiej On żąda od dusz wiernie Mu służących, szczerze postanów ćwiczyć się w tej cnocie wobec osób, względem których masz pewne zobowiązania. Przywyknij panować nad sobą i przypominaj to sobie po sto razy na dzień, i czyń z tego pohamowania siebie samej ofiarę Bogu. Oddaj duszę pod rozkazy Boga, ćwicz ją w łagodności, stłumiaj jej namiętne porywy, a będziesz szczęśliwą; wtedy bowiem Bóg zamieszka w Twem sercu i ukoi niepokój jego.“
„Gdyby ci się jednak zdarzyć miało, iż się zapomnisz, nie trać ducha, lecz natychmiast upamiętaj się i uspokój tak, jakbyś nigdy nie straciła równowagi. Krótkie to nasze życie jest tylko przedsionkiem żywota wiecznego. Dobrze go użyjesz, jeśli łagodnie z tymi postępować będziesz, z którymi się rzadziej lub częściej stykasz.“
Boże, któryś świętego Króla, Wyznawcę Twojego, chwałą wiekuistą ukoronować raczył, daj nam łaskawie, prosimy, tak go uczcić na ziemi, abyśmy z nim panować mogli w Niebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym żyje i króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 13-go października w Anglii pamiątka św. Edwarda, Króla. Zmarł w dniu 5 stycznia; uroczystość jego obchodzą jednak dnia dzisiejszego, ponieważ w dniu tym przeniesiono święte ciało jego. — Pod Troas w Małej Azyi pamiątka św. Karpa, ucznia św. Pawła, Apostoła. — W Kordowie w Hiszpanii męczeństwo św. Fausta, Januaryusza i Marcyalisa, którym po okrutnych mękach oskrobano brwi, powyrywano zęby, ucięto nos i uszy, aż wreszcie zakończyli żywot swój na stosie. — W Tessalonice pamiątka św. Florencyusza, Męczennika, co po zniesieniu poprzedniem innych mąk, również poniósł śmierć w płomieniach. — W Austryi uroczystość świętego Kolmanna, Męczennika. — W Ceuta w Marokko męczeństwo św. Daniela, Samuela, Angelusa, Domnusa, Leona, Mikołaja i Hugolina z zakonu Franciszkanów. Ponieważ głosili Ewangelię i wykazywali fałsz nauk Mahometa, ponieśli od Saracenów dużo krzywd, więzienie i bicie, a krwawiąc pod mieczem dostąpili wreszcie korony męczeńskiej. — W Antyochii pamiątka św. Teofila, Biskupa, który jako szósty następca św. Piotra, Apostoła rządził tym Kościołem. — W Tours uroczystość św. Wenancyusza, Opata i Wyznawcy. — Pod Subiako uroczystość św. Chelidonii, Dziewicy.
Przeszło trzydziestu Papieży poświadczyło krwią swoją prawdę religii Chrystusowej. Niezwykłym blaskiem świętobliwości jaśniał pomiędzy nimi święty Kalikst, który był z rodu Rzymianinem. Wstąpił on na Stolicę Apostolską w roku 221 po śmierci Zefiryna, Papieża. Objął rządy Kościoła za czasów Heliogabala, który zniesławił blizko cztery lata tron cesarski rozpustą, marnotrawstwem i okrucieństwem. Święty Kalikst ubolewał nad tem mocno, modlił się, pościł i wzorem Apostołów świętych nakazał suchedni, aby uprosić u Boga łaskę nawrócenia pogan. W roku 222 zamordowała straż przyboczna srogiego Heliogabala i wyniosła na tron Aleksandra Sewera. Ten był bałwochwalcą, ale sprzyjał licznym już podówczas chrześcijanom w Rzymie. Pozwolił im budować domy nabożeństwa i kościoły. Powtarzał często słowa, które słyszał u żydów i chrześcijan: „Nie czyń innym, czego nie chcesz, aby ci inni czynili.“ Miał nawet poobno w swym pałacu kaplicę, w której stał posąg Chrystusa Pana obok innych pogańskich i oddawał Mu cześć Boską. Szczególnym szacunkiem otaczał Kaliksta, którego znał dobrze i podziwiał mądrość, z jaką ten następca Piotra świętego umiał wybierać mężów zdatnych do powołania duchownego. Często stawiał Kaliksta za przykład urzędnikom i ludowi, gdy chodziło o wybór władz i zwierzchności, mających zawiadywać krajem. Nie obawiając się niczego od tak dobrego cesarza, starał się Kalikst szerzyć Królestwo Boże. W roku 224 wybudował kościół na placu, gdzie dawniej stał gmach przeznaczony dla wysłużonych wojskowych. Chodziło Kalikstowi bowiem i o to, aby serca pogańskie uczynił przybytkami Ducha świętego. Pewnego dnia spłonęła część Kapitolu, a w świątyni Jowisza stopniała lewa ręka szczerozłotego posągu Jowisza. Kapłani pogańscy radzili cesarzowi nakazać uroczyste ofiary dla przebłagania bogów. Gdy kapłani złożyli ofiary na ołtarzu, padli wszyscy rażeni piorunem. Całe miasto zdjął przestrach, wielu mieszkańców pouciekało i stanęło w miejscu, gdzie Kalikst odprawiał nabożeństwo z gromadką chrześcijan. Senator Palmacyusz doniósł o tem zgromadzeniu cesarzowi. Poganie składali winę nagłej śmierci ofiarników na chrześcijan i wbrew woli Aleksandra zaczęli dokuczać wyznawcom Chrystusowym. Na ich czele stanął Palmacyusz, który wyszedł z miasta z hufcem żołnierzy, chcąc pojmać Kaliksta. Gdy żołnierze napadli świętego Papieża, wszyscy oślepli. Palmacyusz wyprawił gońca do cesarza, donosząc o tym wypadku. Aleksander zostawił chrześcijanom do wyboru, czy wolą umrzeć, czy oddać pokłon rzymskim bogom. W chwili, gdy Palmacyusz zabierał się do nowej ofiary, wystąpiła kapłanka bogini Westy, mówiąc: „Bóg chrześcijan jest prawdziwym Bogiem i skarze Rzym zatwardziały.“ Tedy Palmacyusz padł do nóg Kalikstowi, przyjął chrześcijaństwo i Chrzest święty. Za jego przykładem poszła cała rodzina ze służbą i kilkanaście innych osób, razem 40, którzy chodzili do świętego Kaliksta na naukę katechizmu i przyjęli Chrzest. Nawrócenie to wywołało podziw powszechny. Palmacyusz okuty w kajdany, przywiedziony został przed cesarza, który gromkim głosem do niego się odezwał: „Jak mogłeś ośmielić się na krok taki i wyprzeć się bogów?“ Palmacyusz jednakże nie zaparł się, a cesarz oddał go w ręce senatora Symplicyusza, polecając, by go skłonił do powrotu do pogaństwa. Bawiąc w domu Symplicyusza, uzdrowił mu Palmacyusz chorą żonę modlitwą i nakłonił, aby z mężem przyjęła Chrzest święty. Kalikst ochrzcił ją z wszystką służbą i wielu innemi osobami, a liczba ochrzconych wynosiła 68. Gdy się pogłoska o tem nawróceniu rozeszła po mieście, tłum ludu wpadł do domu i wszystkich wymordował. Ciała pozabijanych pochował Kalikst w podziemnym cmentarzu, założonym przez świętą Łucyę. Cmentarz ten nazywa się obecnie katakombą, czyli cmentarzem świętego Sebastyana, ponieważ ten Święty tu pochowany, a u wchodu stoi po dziś dzień kościół, zwany jego imieniem.
Aczkolwiek święty Papież miał łaski u cesarza, nie mógł przeszkodzić prześladowaniu chrześcijan przez namiestników, pomiędzy którymi najsroższym był Ulpian. Ten już od dawna patrzał niełaskawem okiem na przychylność Aleksandra ku chrześcijanom, jakoż wybuchło powstanie w Rzymie. Tłum szalony rzucił się na mieszkanie świętego Kaliksta, wpadł do komnaty, w której Papież klęczał na modlitwie, wyrzucił go oknem, następnie spuścił do głębokiej studni i dopóty rzucał kamieniami, aż święty Męczennik ducha wyzionął. Studnię tę do dziś dnia jeszcze pokazują. Śmierć św. Kaliksta Papieża przypada na rok Pański 226.
1) Nakazane przez świętego Kaliksta suchedni, przypadające na początkowe dni czterech pór roku, zobowięzują do postu w środę, piątek i sobotę. Jeśli niema czasu, w którymbyśmy Boga nie obrażali, to też nie powinno być czasu, w którym byśmy nie starali się przebłagać Go przez pokutę. Cztery są pory roku, dla każdej przeto są przeznaczone osobne suchedni, a ponieważ każda pora obejmuje trzy miesiące, na każdy przeto miesiąc przypada jeden dzień postu.
2) Zresztą zaprowadził Kościół święty ten post z innego jeszcze powodu. Cztery razy na rok przypadają święcenia kapłańskie. W porze tej Apostołowie św. sposobili się modlitwami i postem do tego aktu uroczystego. W czasie suchych dni jest obowiązkiem wiernych przez post, modlitwy i dobre uczynki ubłagać Boga, aby dał Kościołowi św. pobożnych kapłanów i godnych robotników w winnicy Chrystusowej. Prosić o to powinniśmy i w każdym czasie, lubo niestety wielu chrześcijan wcale o tem nie pamięta. Jeślić dobro Kościoła i zbawienie dusz po większej części zawisło od kapłanów, jeśli to święte urzędowanie wymaga oświecenia przez Ducha świętego i pomocy niebieskiej, toć wierni w swych modłach zawsze prosić Boga powinni o kapłanów gorliwych, przejętych ważnością swego powołania i budujących świętobliwością żywota.
Jeśliśmy dotychczas o tem zapominali, nie zaniechajmy odtąd powetować złego, zanośmy gorące modły do Boga i odwdzięczmy się w ten sposób duchownym za ich zabiegi i starania o zbawienie dusz naszych.
Boże, który widzisz jak pod ciężarem ułomności naszych upadamy, daj, prosimy pokornie, abyśmy patrząc na przykłady Świętych Twoich, w miłości Twojej utwierdzeni byli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 14-go października w Rzymie przy Via Aurelia męczeństwo św. Kaliksta, Papieża. Na rozkaz cesarza Aleksandra dręczono go długi czas głodem w więzieniu, znieważano codziennie biciem kijami, wreszcie wyrzucono go z okna więzienia i strącono do studni. Tem zyskał palmę zwycięstwa. — W Cezarei w Palestynie śmierć męczeńska św. Fortunaty, Dziewicy, dręczonej w prześladowaniu za Dyoklecyana torturami i ogniem, a porzuconej wreszcie dzikim zwierzętom. Ciało jej przeniesione zostało później do Neapolu. — Również męczeństwa św. Karponiusza, Ewarysta i Pryscyana, braci św. Fortunaty. Ugodzeni mieczem kata, pozyskali koronę zwycięstwa. — Również pamiątka św. Saturnina i Lupusa. — W Rimini męczeństwo św. Gaudencyusza, Biskupa. — W Todi uroczystość św. Fortunata, Biskupa, który według świadectwa św. Grzegorza otrzymał szczególną łaskę wypędzania duchów nieczystych. — W Wyrcburgu uroczystość św. Burcharda, pierwszego Biskupa tegoż miasta. — W Brügge w Belgii pamiątka świętego Donacyana, Biskupa z Reims. — W Trewirze pamiątka świętego Rustyka, Biskupa. — Tegoż dnia złożenie zwłok św. Dominika Loricatusa, to znaczy „opancerzonego.“ — W Latium pamiątka świętego Bernarda, Wyznawcy.
Święta Jadwiga przyszła na świat roku Pańskiego 1174, z ojca Bertolda, księcia na Karyntyi, margrabiego Morawskiego, hrabiego na Tyrolu i Agnieszki, księżniczki Rakuskiej. Na wychowanie oddana została do klasztoru Benedyktynek w Lucyngu, gdzie już zauważano w niej szczególne upodobanie we wszystkiem, co się służby Boskiej tyczyło. W dwunastym roku wydana została za mąż za Henryka, przezwanego Brodatym, księcia Polskiego i Śląskiego, prawnuka króla Bolesława Krzywoustego.
Po ośmiu latach pożycia małżeńskiego, gdy trzech synów i trzy córki mężowi powiła, mając lat dwadzieścia, skłoniła małżonka do zachowania już odtąd dozgonnej czystości, i do tego przed Biskupem ślubem się zobowiązali. Od tej pory Jadwiga, jakby najskromniejsza dziewica, już nigdy sam na sam z mężem nie pozostawała. Nawet gdy go doglądała w chorobie miała zawsze przy sobie jedną albo dwie panie dworskie. Od tego czasu także w ulubionym swoim klasztorze Trzebnickim przebywała, a nawet za zezwoleniem męża, habit przyoblekła i wszystkie obowiązki surowej reguły spełniała jak najwierniej. Ślubów jednak zakonnych nie uczyniła, a to dlatego, aby wielkimi dostatkami, jakie posiadała, mogła ciągle rozrządzać na korzyść ubogich. Sama zaś takie zachowywała ubóstwo, że nigdy habitu nowego nie włożyła, lecz donaszała taki, który już przez inne siostry zakonne dobrze był wytarty. Na pożywienie zbierała resztki chleba z ich stołu, lub to co pozostawało po ubogich, którym sama rozdawała żywność, mówiąc, iż to co po nich dostaje, uważa jakby po Chrystusie dostawała, gdyż w każdym z nich samego Zbawiciela widzi. Obchodziła się też z nimi z największem uszanowaniem i niekiedy im nogi całowała. Ze szczególnym także była szacunkiem dla zakonnic, jako oblubienic tegoż Chrystusa Pana, i wszystko co od nich pochodziło, jakby za relikwie sobie poczytywała, tak dalece, że używając wspólnego klasztornego ręcznika do otarcia twarzy, starała się ocierać tą jego częścią, która najwięcej zabrudzoną była. Wodę, w której zakonnice nogi myły, używała za lekarstwo na kąpiel dla własnych dzieci, gdy które z nich chore było, i zwykle tym jednym środkiem zdrowie im przywracała.
Mieszkając w klasztorze, w którym miała pociechę widzieć zakonnicą a później przełożoną swoją córkę Gertrudę, przykładem własnym i wpływem bardzo wiele dziewic i wdów z najmożniejszego stanu, do służby Bożej powołała. Modlitwa jej ustawiczną niejako była, miłosiernymi tylko uczynkami przeplatana, a większą część nawet nocy, zwykle leżąc krzyżem, spędzała na niej przed ołtarzem Matki Bożej. Wtedy też właśnie wielkie odbierała łaski. Razu pewnego, co nawet widziały inne zakonnice, Pan Jezus ukrzyżowany umieszczony nad ołtarzem Najświętszej Maryi Panny, przed którym się modliła, ściągnął z krzyża prawą rękę i nią błogosławiąc Jadwigę, głośno przemówił w te słowa: „Wysłuchana jest modlitwa twoja, to o co prosisz, otrzymasz.“
Bardzo przy tem pokutne prowadziła życie: prócz Niedzieli, w każdy inny dzień, raz tylko około wieczora brała niewielki posiłek. We wtorki i czwartki jadała z masłem, w poniedziałki i soboty tylko trochę jarzyny, a środy i piątki o chlebie i wodzie suszyła. Pod habitem miała ciągle ostrą włosienicę. W największe zimna, lekkim tylko zakonnym płaszczem okryta, pomimo mrozów i śniegów boso chodziła. Podczas ciężkiej zimy spowiednik nakazał jej nosić trzewiki; ona je pod płaszczem zawiesiła u pasa, a kiedy Ojciec duchowny strofował ją o nieposłuszeństwo, święta Pokutnica pokornie i z uśmiechem tłómaczyła mu, że przecież je nosi, i uprosiła, aby jej nie kazał na nogi ich wkładać. Sypiała zawsze na ziemi, a w chorobie, zaledwie pozwoliła aby jej siennik posłano. Zadając sobie srogie biczowania, domagała się jeszcze, aby i siostry jej tę usługę wyrządzały, i usilną prośbą zmuszała, żeby jej nie oszczędzały.
Najdotkliwsze dopuszczenia Boże znosiła z poddaniem się woli Jego przenajświętszej, a nawet i dziękczynieniem. Gdy męża jej w bitwie z Czechami zranionego wziął Konrad książę Czeski do niewoli, na wieść tę spokojnie rzekła tylko: „Ufam, że Pan Bóg rychło go wyswobodzi.“ A kiedy Konrad pomimo wszelkich starań uczynić tego nie chciał, i zabierało się do nowej z nim z tego powodu wojny, święta Jadwiga, zapobiegając rozlewowi krwi chrześcijańskiej, sama co prędzej do tego księcia się udała. Człowiek ten znany ze swojej zawziętości i uporu, skoro ją ujrzał, zmiękczał, męża jej oddał, a tak i księcia wyrwała z niewoli i pokój dla dwojga ludów pozyskała.
Podobnąż uległość woli Bożej okazała po zgonie syna, na który nawet w cudownem widzeniu własnemi patrzała oczyma. Ten dowodząc wojskami chrześcijańskiemi przeciwko Tatarom, w krwawej bitwie pod Lignicą poległ. Lubo oddalona od miejsca tego, duchem widziała Jadwiga całą bitwę; patrzała jak syn jej przebity mieczem spadł z konia, a Tatarzy uciąwszy mu głowę, zatknęli ją na dzidę i obnosili naokoło zamku lignickiego, dla postrachu oblężonych. Widzenie takowe objawiła zaraz Demundzie zakonnicy, która z nią najbliżej przestawała, a potem innym zakonnicom i swojej synowej. W kilka dni później odebrana wiadomość z pola bitwy stwierdziła jej widzenie, a gdy siostry nad nią płakały, ona uklęknąwszy i podniósłszy oczy do Nieba, rzekła: „Panie! dzięki Tobie, żeś mi dał syna, który w obronie chrześcijaństwa życie swoje położył. Polecam Ci Boże mój, duszę jego, i nie wątpię, że już ją do Siebie przygarnąć raczyłeś.“
O dniu śmierci swojej również miała objawienie, i nie chorując jeszcze, wbrew zwyczaju kościelnego uprosiła, aby jej udzielono Sakramentu ostatniego namaszczenia, po którego przyjęciu niezwłocznie w śmiertelną zapadła chorobę. W chwili konania, wobec Sióstr zgromadzonych zesłał Pan Bóg do niej z Nieba wiele dusz błogosławionych, które witała po imieniu, a w których liczbie były święte: Magdalena, Tekla, Katarzyna, Urszula i inne. Długo z niemi po łacinie rozmawiała i wśród tego błogo zasnęła w Panu dnia 15 października roku Pańskiego 1243.
Słynęła także wielu cudami; między innymi uzdrowiła wielu chorych, żegnając ich obrazkiem Matki Boskiej, który zawsze miała przy sobie. Nadto dwóch wisielców modlitwą swoją wskrzesiła. Po śmierci jej również wiele działo się cudów. Gdy w lat dwadzieścia cztery po jej śmierci Papież Klemens IV miał ją kanonizować, a przygotowując się do tego, w czasie Mszy świętej prosił Pana Boga, aby przez zasługi świętej Jadwigi uzdrowił obecną wtedy w kościele ślepą dziewicę, cud ten nastąpił niezwłocznie i Papież w poczet Świętych ją wpisał.
„Męża serce jej zaufa. Świadczy mu dobrze, a nigdy źle po wszystkie dni jego życia“, mówi Pismo święte, kreśląc obraz dobrej małżonki. „Wstaje ona rano rychło i daje pożywienie domownikom, a pokarm służebnicom. Opasuje siłą biodra swe i wzmacnia ramię, nie gaśnie jej światło nocą. Palce jej chwytają kądziel, trudni się wszystkiem, a nigdy nie próżnuje. Jest miłosierną niewiastą, dłoń otwiera dla chorych a ramiona wyciąga ku biednym. Jest ostrożną, nie obawia się w zimie mrozu, gdyż domownicy podwójną noszą odzież. Siła i wdzięk są jej szatą. Jest białogłową, która otwiera usta mądrze, a której język jest prawem łagodności. Niewiasta, bojąca się Boga, będzie chwaloną.“ — Dwie przeto zalety powinny jaśnieć w chrześcijańskiej niewieście:
1) Winna być bogobojną i przestrzegać wiary w swej rodzinie. Cały dom zostaje pod jej zarządem. Sumienna i gorliwa w pełnieniu obowiązków nakazanych religią, łagodnością i dobrym przykładem powinna poruczoną swej pieczy rodzinę zachęcać do naśladowania. Utwierdzona w nauce wiary i moralności niechaj na to baczy, aby wszyscy domownicy szanowali religię, gdyż nieznajomość religii rodzi obojętność w wierze, która jest źródłem wielu grzechów i zdrożności. Nie zezwala w swym domu na przestępowanie przykazań Boskich i kościelnych. Ma baczne oko na to, aby w jej domu nie dopuszczano się ani słów obrażających skromność. Nie pozwala na czytanie ksiąg i gazet, obrażających wstyd i przyzwoitość; rano i wieczorem gromadzi wszystkich na wspólną modlitwę, połączoną z budującem czytaniem i nauką, i zaszczepia tym sposobem w swem otoczeniu ducha pokoju, zgody i pobożności.
2) Troszczyć się powinna o czeladź i sługi. Troskliwość ta jest nader ważną, bo już Pismo święte mówi: „Dobry sługa niech ci będzie miłym jak własna dusza“, a jeśli Pan Jezus każe miłować bliźniego jak siebie samego, toć tem przykazaniem obejmuje i sługi. Święty Paweł mówi: „Kto nie ma starania o swoich i domowników, wyparł się wiary i gorszym jest od niewiernego.“ Dobra gospodyni miłuje sługi jakby należały do rodziny i widzi w nich istoty przeznaczone do szczęścia wiekuistego. Stara im się osłodzić ich los przykry, czuwa nad ich życiem i moralnością, gdyż niewierne Bogu sługi nie mogą być wiernemi państwu, a rozpustnem i niemoralnem życiem zatruwają młodociane dusze dzieci. Pani domu płaci im regularnie zasługi, nie wypowiada im służby bez ważnego powodu, a w razie choroby ma o nich macierzyńskie staranie. Szczęśliwy zaiste dom, którym zarządza białogłowa idąca w ślady świętej Jadwigi.
Boże, któryś świętej Jadwidze dał łaskę wzgardzenia wielkościami świata, a całem życiem postępować pokorną drogą Twojego krzyża, spraw miłościwie, abyśmy za jej zasługami i przykładem nauczyli się wzgardzić znikomemi tej ziemi rozkoszami i ująwszy się Twojego Krzyża, wszelkie przeciwności zwyciężali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 15-go października w Awili w Hiszpanii uroczystość św. Teresy, Dziewicy, Matki i Nauczycielki Braci i Sióstr zakonu Karmelickiego ścisłej reguły. — W Rzymie przy Via Aurelia pamiątka św. Fortunata, Męczennika. — Pod Kolonią męczeństwo 300 Męczenników z czasów prześladowania chrześcijan za cesarza Maksymiana. — W Kartaginie pamiątka św. Agileusza, Męczennika, w którego rocznicę zgonu św. Augustyn wypowiedział mowę pochwalną do ludu. — W Prusach śmierć męczeńska św. Brunona, Biskupa Rosyan, który w owych stronach głosił Ewangelię i schwytany dlatego przez pogan, postradał ręce i nogi, a wreszcie został ścięty. — W Lyonie uroczystość św. Antycha, Biskupa, sprawującego z takim zapałem duszpasterski swój urząd na ziemi, że zyskał za to Królestwo niebieskie. — W Trewirze uroczystość św. Sewera, Biskupa i Wyznawcy. — W Strasburgu pamiątka św. Aurelii, Dziewicy. — W Krakowie uroczystość św. Jadwigi, Księżnej Polskiej, czcigodnej nie tylko dla miłosierdzia względem ubogich, ale także dla daru cudów. Klemens IV policzył ją w poczet Świętych, a Innocenty XI wyznaczył na obchód uroczystości jej dzień 17 października. W Niemczech pamiątka św. Tekli, Ksieni.
Teresa urodzona w r. 1515 w Awili (w Hiszpanii), z rodziców wysokiego rodu, była najmłodszem dzieckiem i w domu odebrała wychowanie bogobojne. Ze swym nieco starszym bratem Roderygiem czytywała Żywoty Świętych Pańskich. Bohaterstwo świętych Męczenników i poświęcenie Pustelników i Wyznawców tak potężnie podziałało na młodociane ich umysły, że pragnąc życie oddać za Jezusa, oboje uszli z domu rodzicielskiego, puszczając się na oślep w drogę do Saracenów. Zawrócił ich wuj, którego spotkali. Potem pragnęli wieść życie pustelnicze i wystawili sobie dwie celki w ogrodzie. Teresa zamykała się w swojej po kilka godzin i tak się zatapiała w modlitwie i rozpamiętywaniu, że niejednokrotnie słyszano wołania w zachwyceniu: „O Wieczności, jak szczęśliwymi czynisz pobożnych, jak nieszczęsnymi grzeszników!“ W dwunastym roku życia, tj. w wieku, gdy żywa i marzeniom oddana panienka najbardziej potrzebuje czujnego oka macierzyńskiego, utraciła matkę. Znękana smutkiem i bólem klękała z płaczem przed obrazem Niepokalanej Dziewicy, wołając: „O Maryo Panno, bądź Ty moją Matką i przyjmij mnie za dziecko.“ Chwilę tę przypominała sobie z radością w podeszłym wieku, albowiem doznała dobroczynnej opieki Matki Boskiej.
Namiętnie lubiąc czytać, brała do ręki wszystko, co jej się nawinęło, a mianowicie historye i powieści o rycerzach. Czytając dzień i noc, tak pogrążyła się w marzeniach i rozpaliła wyobraźnię, że sama napisała powieść, która ze względu na jej młody wiek niemałe zjednała jej pochwały. Łechtało to jej próżność, ostygła w pobożności, straciła ochotę do zajęć poważniejszych i upajała się pochwałami, które jej oddawano. Zaczęła się stroić, chętnie bywać w towarzystwach, bawić się i przymilać, chociaż nigdy nie przekroczyła granic przyzwoitości. Przerażony ojciec grożącem córce niebezpieczeństwem, oddał ją zakonnicom na wychowanie. Licząca podówczas piętnaście lat panienka nie mogła się zrazu oswoić z nowem otoczeniem. Ale życzliwość zakonnic, porządek zatrudnień tak jej się wkrótce spodobały, że pogodziła się ze swem położeniem i zaczęła smakować w modlitwie. Zapadłszy ciężko na zdrowiu, musiała wrócić do domu. Odzyskawszy siły, poczęła na prawdę myśleć o wyborze stanu, w czem jej był niemałą pomocą wuj, mąż doświadczonej cnoty. Zastanowiwszy się nad krótkością życia, znikomością dóbr doczesnych i pomyślawszy o wieczności, postanowiła po długiem wahaniu wstąpić do zakonu. Ojciec, kochający namiętnie to najmłodsze dziecię, nie chciał dać zezwolenia. Dnia 2 listopada 1533 roku wyszła potajemnie Teresa z domu, i z ciężkiem sercem — nie tyle może z miłości ku Bogu, jak z obawy grzechu i kary piekła — udała się do klasztoru Karmelitanek, prosząc o przyjęcie.
Pewnego dnia zapatrzyła się w krucyfiks ukrzyżowanego Pana Jezusa, który okryty ranami wisiał na ścianie. Uczuła niezwykłe wzruszenie. Puściły jej się łzy z oczu i zawołała: „O Jezu, dodaj mi mocy, bym do Ciebie samego należała.“ Po długiej modlitwie odżyła jakby nowem życiem. Porzuciwszy wizyty, rozmowy, rozrywki, zajęła się jedynie pokutą i modlitwą. Miewała cudowne widzenia: Pan Jezus często jej się objawiał, rozmawiał z nią, wprawił w drewniany krzyż jej różańca pięć drogich klejnotów, które ona sama jedna tylko widziała. Zesłał jej Serafna, który serce jej przebił złotą strzałą.
Pokorna zakonnica lękała się z początku, by te objawienia nie były złudzeniem szatańskiem. Spowiednicy zakazali jej tak ścisłej samotności i nie pozwalali przystępować zbyt często do Stołu Pańskiego. Inni sądzili nawet, że jest niespełna rozumu lub opętaną. Ona sama czuła się nieraz tak słabą, mdłą na ciele i umyśle, że brakło jej wyrazów w modlitwie i nie rozumiała, co czytała. Niekiedy czuła w sobie jakby ogień jakiś trawiący duszę. Trzy lata przechodziła te burze, aż nabrała świadomości, że zostaje w łączności z Bogiem. W tem przekonaniu utwierdzali ją mężowie tacy, jak Franciszek Borgiasz i Piotr z Alkantary.
Wkrótce zapragnęła opuścić klasztor, w którym nie było ani ścisłej klauzury, ani należytej karności, lecz ciągłe przeszkody i wizyty. Postanowiła przeto zamieszkać w innym, w zupełnem od świata odosobnieniu. Ponieważ spowiednik jej nie chciał się na to zgodzić, przeto umyśliła założyć klasztor na własną rękę ze ścisłem zachowaniem pierwotnej reguły i tym sposobem zapobiedz upadkowi klasztornej karności. Za pomocą rodzeństwa i zezwoleniem Papieża Piusa IV urządziła potajemnie w Awili dom i oblekła w r. 1562 cztery ubogie panienki w habit zakonny. Straszne ze wszech stron oburzenie wywołał ten jej krok. Powstały na nią Siostry zakonne, zwierzchność klasztorna, magistrat miasta, całe mieszczaństwo. Broniła się tylko łzami i modlitwą. Spokojna w Bogu, zniosła burzę cierpliwie i zwyciężyła. W r. 1563 objęła zarząd klasztoru, pozostawiając resztę woli Boga. Nie zawiodła ją nadzieja, bowiem ubóstwo, odosobnienie i pobożność pięciu Sióstr zjednało im powszechne uznanie i tyle dobrodziejów, że im nigdy chleba nie zabrakło. Gdy generał karmelitański Rossi według przepisu Soboru Trydenckiego zjechał na wizytacyę, klasztor Teresy i towarzyszek tak mu się spodobał, że pozwolił jej nowe zakładać, dawne reformować, a nawet tworzyć męskie klasztory. Podjęła się trudnego zadania i przy śmierci pozostawiła 60 klasztorów męskich i żeńskich w kwitnącym stanie. Potwarze, prześladowania, opór ze strony króla, Biskupów, Karmelitów, a nawet samego legata Papieskiego, nie zdołały złamać silnej woli słabej niewiasty. Pisywała i do Papieża i dworu królewskiego tak wymowne listy i broniła się wobec magnatów i Biskupów tak dzielnie, że musieli jej wszyscy przyznać słuszność.
Strawiona pracą, ciągłą walką i gorącą modlitwą, zachorowała w podróży w klasztorze Alba de Tormes i przyjęła Komunię świętą. Siostry pożegnała temi słowy: „Zaklinam was, kochane córki, przebaczcie mi, nie zapatrujcie się na mnie grzeszną, lecz trzymajcie się ściśle reguły.“ Dusza jej uleciała do Nieba dnia 15 października 1582 r. Ciało jej wydawało woń przedziwną i wcale się nie psuło. Grzegorz XV policzył ją do Świętych. Pozostawiła po sobie dużo pism i dlatego zalicza ją Hiszpania do Doktorów Kościoła.
Myśli z pism świętej Teresy.
„Masz tylko jednego Boga, jedną duszę, jedno życie. Jeśli obrazisz Boga, nie znajdziesz pomocy u drugiego. Jeżeli zgubisz duszę, nie będziesz miał drugiej, którąbyś mógł zbawić. Jeżeli raz umrzesz, nie będziesz miał drugiego życia na poprawę złego. Ta myśl powinna cię wstrzymać od grzechu. Tęsknij za oglądaniem oblicza Boskiego, nie miej innej obawy, jak obawę utraty Jego, innej boleści, jak boleść, że Go nie masz w sobie, innej nadziei, prócz nadziei pozyskania Go sobie.“
„Modlitwa jest drogą do Nieba i bramą, wiodącą do łask Pana. Mnie nigdy Bóg nie zostawił bez pociechy, a mówię to z doświadczenia. Kto się zaczął ćwiczyć w modlitwie, niech tego nigdy nie zaniecha, choćby był jak najwięcej podległy ułomnościom: modlitwa jest jedynym środkiem do poprawy.“
„Niema większej rozkoszy i pociechy, jak cierpieć dla Boga. Ciernista ta droga, ale niezawodnie wiedzie do Nieba. Krzyż przeto winien być naszą pociechą i radością. Biada temu, komu krzyża kiedyś zabraknie.“
„Mów mało, zwłaszcza w towarzystwie. Nigdy nie wdawaj się w spory; osobliwie, gdy chodzi o fraszki i rzeczy małej wagi.“
„Nie mów nigdy z przechwałką o sobie, swych zaletach, zdolnościach, urodzeniu, pokrewieństwie, chyba, gdy się to na coś przydać może; ale i wtedy nie przekraczaj granic pokory i skromności, pomnąc, że to są niezasłużone dary Boże. Nigdy się nie uniewinniaj, chyba w razie konieczności.“
„Tak czyń wszystko, jakbyś miał Boga świadkiem. Jest to najpewniejsza droga postępowania w dobrem. Jeśliś wesoły, nie daj się nigdy uwieść zbytecznemu śmiechowi, radość twoja winna być skromną, umiarkowaną, budującą. W każdym razie strzeż się dziwactwa, bo to razi w życiu rodzinnem i społecznem.“
„Hamuj swą ciekawość w sprawach wcale cię nie obchodzących, nie mów o nich, ani o nie pytaj. Nie dawaj ucha tym, co źle mówią o innych, ani sam nie mów źle o innych, chyba o sobie.“
„Nie karz nigdy podwładnych w gniewie, lecz czekaj, póki z gniewu nie ochłoniesz, jeśli pragniesz, aby kara twoja skuteczną i sprawiedliwą była.“
Wysłuchaj nas Boże i Zbawicielu nasz, abyśmy weseląc się uroczystością świętej Teresy Dziewicy Twojej, przejęli się niebieskiemi naukami, jakie nam zostawiła i w świętej pobożności nabierali wzrostu. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 16-go października w Afryce pamiątka 270 św. Męczenników, co społem otrzymali koronę męczeńską. — Tamże męczeństwo św. Martyniana i Saturyana z dwoma braćmi. Byli niewolnikami jednego z Wandalów i zostali przez św. Maksymę, Dziewicę, również niewolniczkę, nawróceni na chrześcijaństwo. W wandalskiem prześladowaniu chrześcijan za aryana Genzeryka zostali dla stałości w wierze katolickiej porozdzierani sękatymi kijami aż do kości. Ponieważ jednak mimo powtórnego bicia okazywali się następnego dnia wyleczeni z ran i zupełnie zdrowi, wysłano ich na wygnanie, gdzie nawrócili wielu pogan, dając ich chrzcić kapłanom katolickim, których sobie z Rzymu uprosili. Za to zostali na rozkaz sędziego przywiązani za nogi do wózka i w szalonym pędzie powleczono ich po kamieniach i zaroślach, aż wreszcie ulegli cierpieniom. Maksymę zaś puszczono po niejednych walkach i mękach na wolność, poczem zasnęła w pokoju Pańskim jako przeorysa klasztoru bardzo wielu dziewic. — Również śmierć męczeńska św. Saturnina i Nereusza z 365 towarzyszami. — W Kolonii uroczystość św. Elifiusza, Męczennika z czasów Juliana Odstępcy. — Również pamiątka św. Bercharyusza, Opata i Męczennika. — W obwodzie Bourges uroczystość świętego Ambrożego, Biskupa z Cahors. — W Moguncyi pamiątka św. Lullusa, Biskupa i Wyznawcy. — W Trewirze uroczystość św. Florentyna, Biskupa. — Pod Arboną w Niemczech uroczystość świętego Gallusa, Opata, ucznia św. Kolumbana. — W Kassino pamiątka św. Wiktora III, Papieża, który jako następca wielkiego Grzegorza VII, udzielił Stolicy Apostolskiej nowego blasku i za pomocą z góry odniósł wspaniałe i świetne zwycięstwo nad Saracenami. Leon XIII pochwalił i zatwierdził cześć oddawaną mu od niepamiętnych czasów.
Świętej pamięci Papież Pius IX, który uroczyście w dniu 18 września 1864 roku przyjął czcigodną Małgorzatę do rzędu „Błogosławionych“, oświadczył w dekrecie: „Jezus Chrystus, Pan i Zbawiciel nasz, niczego goręcej nie pragnie, jak ażeby ogień Jego miłości Boskiej płonący w sercu Jego, zapalił i nasze serca równą miłością, tak, jak według świadectwa Ewangelii powiedział do Swych uczniów: Zstąpiłem na ziemię, aby rozniecić ogień, i czegoż Sobie życzę, jak tylko, aby się palić? (Łuk. 12, 49). Dlatego też pragnął, aby to płonące miłością serce w Jego Kościele świętym szczególnej czci doznawało... i wybrał Swą służebnicę Małgorzatę Maryę Alacoque z zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, z powodu świętobliwości życia zasługującą na ten zaszczyt, aby to nabożeństwo do Jego Najświętszego Serca zaprowadziła i rozkrzewiła.
Urodzona w roku 1647 w Lautecourt w Burgundyi, z rodziców bogobojnych. Małgorzata już jako czteroletnie dziecko odzywała się temi słowy: „Mój Boże, Tobie poświęcam dziewictwo moje i ślubuję Ci wieczną czystość.“ Ze złożonemi rączkami klęczała z rozpromienionem obliczem przed utajonym w ołtarzu Jezusem, albo przed obrazem Niepokalanej, na której cześć pościła w sobotę. Mając lat ośm, straciła ojca. Matka, zajęta troską o gospodarstwo, oddała ją na wychowanie PP. Klaryskom w Charolles. Tu odznaczało się dziecię taką pobożnością i pojętnością, że ją w dziewiątym roku życia przypuszczono do pierwszej Komunii świętej. Twarz jej stąd zajaśniała nadziemską radością, a z miłości do Chrystusa wyrzekła się wszelkich zabaw i igraszek, modliła się na osobności, i z największą ochotą pouczała zaniedbane przez rodziców współuczenice. Śmiertelna choroba zmusiła ją do powrotu w rodzinne progi i zdawała się nieuleczalną. Opadłszy całkiem ze sił, ślubowała wstąpić do zakonu PP. Wizytek, skoro odzyska zdrowie i — natychmiast wstała z łoża. Odtąd zaczęła nosić ostrą włosienicę, surowo pościć, modlić się całemi godzinami we dnie i w nocy, i biczować dyscypliną.
Ponieważ jednak matka i bracia bardzo ją ochraniali z powodu jej słabowitego zdrowia, ostygła znacznie w zapale i szukała rozrywek w towarzystwie, nigdy wszelako nie przekraczając granic przyzwoitości. Matka podeszła w leciech i osłabiona zdała całe gospodarstwo na trzy sługi, które mimo
wierności były uporczywe i tak matce jak córce w niegodziwy sposób dokuczały. Gdy staruszka zachorowała, czeladka Małgorzacie wszystkiego odmawiała, zmuszając ją do żebrania u sąsiadów. W tych utrapieniach i próbach Pan Jezus był jedyną jej ucieczką i pociechą.
W ośmnastym roku życia czekała ją ciężka walka z matką i braćmi, którzy ją naglili, aby poszła za mąż. Sporo młodzieży starało się o jej rękę, przyszłość się jej uśmiechała; ale z drugiej strony ceniła swoje dziewictwo, nie spuszczając z pamięci uczynionego ślubu. Długo w niej trwała uporczywa walka, aż nareszcie po pięciu latach wstąpiła do klasztoru Wizytek w Paray. Zwycięstwo to wynagrodził jej Bóg hojnemi łaskami i zachwyceniami. Przełożona nowicyuszek nie poznała się na niej i obchodziła się z nią surowo i upokarzała ją na wszelki sposób. W roku 1672 otrzymała Małgorzata welon i była wzorem pokory, posłuszeństwa, sumienności w pełnieniu obowiązków, umartwieniu, gorliwości w odmawianiu modlitw; częstokroć leżała krzyżem w kościele przez dzień i noc za zezwoleniem matki przełożonej. Rozpamiętywanie Męki Pańskiej przyprawiało ją czasami o zemdlenie i tak tęskniła do smutków i boleści, jak spragniony wędrowiec na pustyni do źródła orzeźwiającego. Za to doznawała tak obfitych łask od Pana Jezusa, iż wołała: „Wstrzymaj, o Jezu, te zdroje, albo rozprzestrzeń me serce, aby je objąć zdołało.“
Gdy razu pewnego klęczała przed Najświętszym Sakramentem, odezwał się do niej Zbawiciel: „Nie sprawisz Mi większej przyjemności, jak czyniąc to, czegom tylekroć od ciebie żądał; uwielbij Me Serce i rozkrzew tę cześć do niego w całym Kościele.“ Potem ukazał jej Swe Serce gorejące miłością, mówiąc: „Patrz na to Serce, które ludzi tak umiłowało i niczego więcej nie pragnęło, jak tylko okazać im tę miłość. Ale zamiast wdzięczności widzę zimną obojętność, wzgardę, lekceważenie, a nawet poniewierkę. Jeszcze więcej to Mnie zasmuca, że postępują tak ze Mną serca, które są Mi poświęcone. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała przeznaczony został na uroczyste przebłaganie Mego Serca, ażeby w ten dzień komunikowano na intencyę uzyskania przebaczenia za niezliczone wyrządzone Mi obrazy. Przyrzekam ci, iż zleję obfite łaski na tych, którzy Serce Moje uczczą i innych do tego nabożeństwa przywiodą.“ Zadrżała Małgorzata w przekonaniu swej słabości, nie czując się godną tak wysokiego zaufania. Ale skłoniwszy głowę, przyrzekła spełnić wolę Bożą według możności. Znalazła w swym spowiedniku ks. Colombiere gorliwego pomocnika. Zastanowiwszy się nad tem, co mu pobożna zakonnica opowiedziała, pochwalił zacny kapłan jej zamiar i był pierwszym, który się poświęcił czci Serca Jezusowego. Doznawszy nadzwyczajnych łask dla siebie, popierał dzieło Małgorzaty całem sercem i duszą.
Było wielu takich, co nabożeństwo przez Małgorzatę zalecane nazywali przesądem, szalonym wymysłem i nierozsądnem nadużyciem. Odezwały się zarzuty, pogróżki, drwinki i nagany nie tylko poza obrębem klasztoru, ale i w jego murach. Małgorzata wytrwała w swym zamiarze, mówiąc: „Pan Jezus żąda dobrej woli, a nie chce przymusu; poczekajmy cierpliwie, na to przyjdzie czas.“ I przyszła ta chwila, ale po dziesięciu latach łez i prześladowań. W roku 1686 Matka przełożona w Greffier, wystawiwszy poprzednio Małgorzatę na ciężkie próby i doświadczenia, darowała jej w dowód swego zadowolenia obraz Serca Jezusowego i podczas oktawy Bożego Ciała kazała go wystawić na osobnym ołtarzu w chórze kościelnym. Patrząc na obraz, żałowały wszystkie siostry swego dawniejszego uprzedzenia i zobowiązały się do czci Serca Jezusowego. Niewymowną była radość Małgorzaty, a zaprowadzone przez nią nabożeństwo rozpowszechniło się po wszystkich wsiach i miastach Francyi, później po wszystkich krajach świata katolickiego. Już po latach czterdziestu kwitnęło przeszło trzysta Bractw „Serca Jezusowego“, liczących miliony członków.
Ziściły się najgorętsze życzenia Małgorzaty, ale zarazem wyczerpały się siły strawione pokutą, umartwieniami i chorobą. Czekała z utęsknieniem na przyjście Oblubieńca i sposobiła się na śmierć. Licząc lat dopiero czterdzieści trzy, przykuta do łoża nie tyle chorobą, ile wyrokiem Boga, przyjęła Komunię świętą. Nagle zdjął ją śmiertelny lęk Sądu Bożego. Drżała na sarną myśl, że nie użyła wszystkiego czasu na chwałę i służbę Bożą. Z uniesieniem całowała krucyfiks i hojne łzy lejąc, wołała: „Zmiłuj się, Jezu, nade mną.“ Po chwili uspokoiła się, i zwracając się do Sióstr, rzekła: „Co za szczęście, miłować Boga!“
Umarła dnia 17 października 1690. Oblicze jej było po śmierci o wiele piękniejszem, niż za życia. Nad grobem jej działy się liczne cuda.
Cześć Serca Jezusowego, którego fundatorką jest ta zakonnica, jest najpiękniejszem i najbardziej rozpowszechnionem nabożeństwem.
Celem nabożeństwa jest gorejące miłością ludzi cielesne Serce Pana Jezusa. Janseniści twierdzili, że przedmiotem czci nie jest cielesne Serce Jezusa, lecz Jego miłość ku ludzkości, a serce, w jakiej ją przedstawiają, jest niejako tylko symbolicznym jej obrazem. Czcicieli Serca Jezusowego wyszydzali, mówiąc, że odłączają Bóstwo Chrystusowe od człowieczeństwa, i że przesądem jest ubóstwiać to człowieczeństwo, lub cześć tego człowieczeństwa. Zdaniem Jansenistów nie zachodziła potrzeba zaprowadzać czci miłości Jezusa, gdyż cześć ta jest tak dawną jak chrześcijaństwo. — Wszakże serce Zbawiciela, ta najszlachetniejsza część ciała, najczynniejszem było w sprawie zbawienia. Czynnem ono było tak przy żłóbku, jak na krzyżu; ono się wylało dla ludzkości przy biczowaniu, przy wtłoczeniu na głowę korony ciernistej, przy obnażeniu Jego ciała, okrytego ranami na Golgocie, przy przybiciu do krzyża; wszakże Krew Jego święta napełnia co dzień jeszcze kielich Ofiary.
Poszczególnym celem tego nabożeństwa jest odwzajemnienie się Bogu miłością za tę miłość i zadośćuczynienie za zniewagi i obrazę, jaką świat codziennie świętemu Jego Sercu wyrządza. Przytoczone powyżej słowa, jakie Chrystus do Małgorzaty wyrzekł, są jasne. Na nie odwołują się wszystkie urzędowe dokumenta i prośby wiernych, żądających zaprowadzenia tego nabożeństwa, o nich wspominają wszystkie brewy i ogłoszenia Papieskie. Krzewienie tego nabożeństwa jest w naszych czasach zaiste bardzo pożądanem. Cóż nad to słuszniejszego, jak odpłacić Chrystusowi Jego miłość równą miłością? Ale przeważna część ludzkości nie chce słyszeć o Panu Jezusie, ani Go umiłować. Iluż to pomiędzy chrześcijanami liczymy pozornych i połowicznych katolików, którzy prześladują Chrystusa w kościele, szkole, rodzinie, w Jego nauce i ustawach, w Jego sługach i kapłanach! A w szczupłej garstce wiernych Jego zwolenników, iluż liczymy takich, którzy Go miłują szczerze, którzy Go wyznają jawnie wobec świata i którzy stosują się do wypowiedzianego przezeń życzenia, aby Go wyznawali wobec Ojca niebieskiego. Słodką zaiste jest śmierć człowieka, który w życiu czuł uwielbienie i cześć dla tego, który ma być jego Sędzią. Kościół daje tym, którzy co miesiąc przystąpią do Sakramentu Pokuty i Ołtarza, a nadto codziennie odmówią następującą modlitwę, odpust zupełny.
O najmiłościwszy Jezu! Z wdzięczności i na powetowanie licznych mych grzechów i przewinień oddaję Ci serce moje i poświęcam je całkowicie na Twe usługi. Za pomocą łaski Twojej uroczyście przyrzekam więcej Ciebie nie obrażać. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 17-go października uroczystość św. Jadwigi, Wdowy, Księżnej Polskiej, której dzień zgonu wspomniano dnia 15 b. m. — W Antyochii męczeństwo św. Herona, ucznia św. Ignacego, Męczennika. Gdy później został następcą jego na stolicy Biskupiej, wstąpił wiernie w ślady nauczyciela swego i poświęcił wreszcie jako dzielny miłośnik Chrystusa także i życie swoje za poruczoną mu trzodę. — Tego samego dnia śmierć męczeńska św. Wiktora, Aleksandra i Maryana. — W Persyi pamiątka św. Mamelty, Męczenniczki, nawróconej za napomnieniem z Nieba. Poganie ukamienowali ją i zanurzyli w głębokiej kałuży. — W Konstantynopolu męczeństwo św. Andrzeja z Krety, Mnicha, którego za cesarza Konstantyna Kopronyma bito często rózgami dla czci obrazów, później nogi pozbawiono, a wreszcie ścięto. — W Orange we Francyi uroczystość świętego Florentyna, Biskupa, który dla samych cnót swoich był jaśniejącym przykładem; zmarł w pokoju Pańskim. — W Kapua uroczystość św. Wiktora, Biskupa, odznaczającego się cnotą i wiedzą.
Święty Łukasz pochodził z rodziny pogańskiej, zamieszkałej w Antyochii, stolicy Syryi i Azyi rzymskiej, odebrał wychowanie staranne i poświęcił się naukom lekarskim. Prócz tego lubił się zajmować malarstwem i słynął z dzieł pendzla.
Gdy w Jerozolimie wybuchło prześladowanie chrześcijan i świętobliwy dyakon Szczepan krwią stwierdził swą niezachwianą wiarę w Ukrzyżowanego, wielu uczniów Jezusowych rozproszyło się po Syryi. Było między nimi kilku mężów z Cypru i Cyreny, którzy w Antyochii przemawiali także do Greków i głosili naukę Jezusa. A ręka Pańska była z nimi, i wielu pogan nawróciło się do Pana. Wiadomość o tem doszła do kościoła w Jerozolimie, który wysłał Barnabasza aż do Antyochii. Ten udał się do Tarsu, aby poszukać Szawła, i zawiódł go do Antyochii. Bawili tam przez cały rok w gminie kościelnej i uczyli wielkie rzesze, tak iż w Antyochii uczniów nazwano po raz pierwszy chrześcijaninami. Naówczas — rok mniej więcej 43 — przypada nawrócenie świętego Łukasza, który następnie był wielkim przyjacielem i czcicielem Pawła Apostoła. Nie ulega to wątpliwości, że w roku 53 towarzyszył Pawłowi w podróży z Troady do Filippi w Macedonii, że z Tymoteuszem zabawił tamże czas niejakiś celem pouczania i utwierdzenia w wierze tamtejszych chrześcijan, i że potem połączył się znowu z Pawłem, aby się nigdy z nim nie rozstać. On był wiernym pomocnikiem i towarzyszem jego w licznych jego wędrówkach Apostolskich, on dzielił jego prace i trudy, cierpienia i niebezpieczeństwa, on nie odstępował go w czasie dwuletniego więzienia w Cezarei, ani też podczas dwukrotnej niewoli w Rzymie.
Największą atoli wdzięczność i wiekopomną sławę zjednał sobie święty Łukasz przez swe pisma, tj. trzecią Ewangelię i Dzieje Apostolskie. Obie księgi — pisane jak się zdaje w Rzymie około roku 62 lub 63 — poświęcił zaprzyjaźnionemu z sobą Teofilowi. Co go do tego spowodowało, o tem wspomina temi słowy: „Ponieważ wielu ich się kusiło, żeby spisali porządną historyę o rzeczach, które się w nas wypełniły. Jako nam podali, którzy się im od początku sami przypatrywali, i byli sługami mowy. Zdało się i mnie, którym z początku pilnie wszystkiego dochodził, porządnie, tobie, cny Teofilu, wypisać. Abyś poznał prawdę słów tych, których cię nauczono.“ (Łuk. 1, 1-4). Pominąwszy szczególną pomoc Ducha świętego, nadawał się Łukasz Ewangelista, z powodu wielkiej gorliwości naukowego wykształcenia i długoletniego pobytu przy świętym Pawle, jak najbardziej do skreślenia żywotu Pana Jezusa i Kościoła Jego, gdyż w swych licznych podróżach spotykał się często z Apostołami i uczniami Chrystusowymi; dzieje młodości Jezusa, które sam jeden opisuje, znał bez wątpienia z opowiadania świętej Matki Zbawiciela, czyny zaś, walki i zwycięstwa świętego Pawła działy się w jego oczach, a w części z jego współudziałem.
Po męczeńskim zgonie świętego Pawła działał święty Łukasz lat kilkanaście na chwałę Jezusa Chrystusa i pozostawał w służbie Kościoła. Głosił podobno Ewangelię we Włoszech, Gallii, Dalmacyi, Macedonii, a nawet w Egipcie. Podanie mówi, że dosięgnął wieku lat przeszło 80, a święci Biskupi Grzegorz Nazyanzeński i Paulin opowiadają, że poniósł śmierć męczeńską w Patras w Achai. Nigdy nie miał żony i uchodzi za Patrona lekarzy i malarzy. On też podobno wykonał obraz Najśw. Dziewicy, którą znał osobiście. Obraz ten dostał się później na własność cesarzowej św. Pulcheryi, a później do Rzymu, gdzie go umieszczono w kościele „Świętej Maryi Większej.“ Wizerunek ten kazał Papież Grzegorz Wielki uroczyście obnosić podczas zarazy po wszystkich ulicach Rzymu, wskutek czego pomór natychmiast ustał. Świętego Łukasza malują z wołem przy boku. Ewangelia jego opowiada cuda Zbawiciela, np. narodzenie św. Jana Chrzciciela, wskrzeszenie młodzieńca w Naim, przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, o straconym synu, o modlącym się celniku itd.
Ewangeliści święci: Mateusz, Marek, Łukasz i Jan mogli i chcieli nam podać czystą prawdę o życiu, nauce, dziełach i cierpieniach Pana Jezusa. Dwóch bowiem z pomiędzy nich było Apostołami, dwóch długoletnimi uczniami i towarzyszami świętego Piotra i Pawła.
Że nam szczerą prawdę podać chcieli, za to nam ręczy:
a) Zacność i świętobliwość ich charakteru i całego żywota. Prześladowano ich za wiarę i naukę ich Pana i Mistrza, ale nie można im było zarzucić fałszu i nigdy nie padł na nich choćby i cień niemoralności.
b) Sposób ich opowiadania pełen prostoty, umiarkowania i szczerości. Mówią o rzeczach niepodobnych do wiary, cudach, wskrzeszeniach, a nie dziwią się, nie zapierają się własnych grzechów i uchybień, piszą, jak oskarżano, lżono i spotwarzano ich Mistrza, a nie bronią Go. W ten sposób przemawia tylko sumienny zwolennik prawdy.
c) Ich śmiałość. Sprawozdania swoje spisywali w oczach żydów, nienawidzących Jezusa i działania Jego, czyhających na sposobność, aby ich schwytać na kłamstwie, niedokładności lub przesadzie i ukuć stąd broń przeciw chrześcijanom.
d) Nareszcie wzgląd na wynikające stąd następstwa. Wiedzieli przecież, że pisma ich nie tylko im nie przyniosą korzyści, ale wiele nieprzyjemności, niebezpieczeństw, a może o śmierć ich przyprawią. Któżby się dopuścił kłamstwa, któreby mógł śmiercią przypłacić.
2) Autorowie czterech Ewangelii musieli prawdę powiedzieć, gdyż:
a) Wystawiają nam Chrystusa Pana jako Męża tak wzniosłego i tak doskonałego, pod względem religijnym, moralnym i społecznym, że żaden z późniejszych nie zdołał nam skreślić szczytniejszego ideału. Wnosić stąd należy, że byli świadkami całego życia i działania Pana Jezusa w różnych czasach, miejscowościach i okolicznościach i że tylko o tem nam donoszą, co sami widzieli, lub o Nim słyszeli.
b) Głoszone przez Zbawiciela prawdy i nauki wypowiadają w sposób tak nowy, przystępny i przemawiający do przekonania i rozumu, że najsłynniejsi filozofowie wszystkich czasów nie wpadli na podobny pomysł i system prawd i ustaw. Nie mogły przeto Ewangelie być ich wymysłem, lecz szczerem i prawdziwem echem tego, co Chrystus Pan uczył i co głosił.
3) Wrogowie chrześcijaństwa nie mogli dotychczas mimo najlepszej chęci zarzucić Ewangelistom kłamstwa lub pomyłki.
4) Jestto rzeczą niewątpliwą, że kłamstwo, czczy wymysł, urojenie, nigdy się długo nie utrzyma i nie stanie się podstawą rozpowszechnionego po wszystkich narodach i krajach szczęścia, cnoty i świętobliwości. Religia zaś chrześcijańska, oparta na opowiedzianych w Ewangeliach naukach i czynach Jezusa Chrystusa, gdziekolwiek się rozpowszechniła, tam zaszczepiła oświatę, czystość obyczajów, wyższą ogładę i cnotliwe życie. Niepodobne więc jest przypuszczenie, iżby autorowie Ewangelii mieli nam podawać czcze wymysły, fałsze i urojenia.
Rozczytujmy się przeto pilnie w Ewangeliach świętych, tej niewyczerpanej skarbnicy łask i prawd Boskich.
Spraw łaskawie, prosimy Cię, Panie, niech święty Twój Ewangelista Łukasz za nami wstawić się raczy, który krzyże swoje dla chwały Imienia Twojego chętnie całe życie dźwigał. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 18-go października uroczystość św. Łukasza, Ewangelisty, który wiele wycierpieć musiał dla Imienia Chrystusa, aż wreszcie napełniony Duchem św. zmarł w Bitynii; święte ciało jego przeniesiono najpierw do Konstantynopola, a potem do Padwy. — W Antyochii męczeństwo św. Asklepiadesa, Biskupa, należącego do liczby tych wybranych męczenników, którzy za Makaryusza zakończyli chwalebnie życie. — W obwodzie Beauvais uroczystość świętego Justusa, Męczennika, straconego jako chłopczyka siedmioletniego w prześladowaniu Dyoklecyana za prezesa Rykcyowara. — W Neocezarei w Poncie cierpienia św. Atenodora, brata św. Grzegorza cudotwórcy, co sławny wielce wiedzą, poległ jako Męczennik w prześladowaniu za Aureliana. — W Mezopotamii nad Eufratem pamiątka świętego Juliana, Pustelnika. — W Rzymie dzień zgonu św. Pawła od Krzyża, założyciela zakonu Passyonistów; odznaczał się przedziwną niewinnością i pokutą, szczególnie jednak żarliwą miłością Chrystusa ukrzyżowanego i policzony został przez Papieża Piusa IX w poczet Świętych; uroczystość jego przełożono na 28-go kwietnia. — W Rzymie pamiątka św. Tryfonii, niegdyś pono małżonki cesarza Decyusza. Grób jej znajduje się w katakombie obok św. Hipolita.
Urodzony W Alkantarze (w Hiszpanii) roku 1499, był synem prawnika i już w wieku dziecięcym był tak łagodnym, skromnym i nabożnym, że go powszechnie „świętą Chłopczyną“ nazywano. Z pilnością przykładał się do nauk, a na uniwersytecie w Salamance należał do najzdolniejszych uczniów i słynął z pobożności. Codziennie chodził na Mszę świętą, trzymał na wodzy oczy, uszy i język, w rzadkich godzinach wolnych od zajęcia odwiedzał chorych i doznawał wszędzie szacunku dla swej nadzwyczajnej skromności. Miał zostać prawnikiem, ale tęsknota do Boga była w nim silniejszą od pociągu do prawnictwa. Licząc lat szesnaście, wstąpił do zakonu św. Franciszka z Assyżu. Wraz z ubożuchnym habitem przyswoił sobie ducha pokory i pokuty seraficznego Zakonodawcy, a postami, czuwaniem po nocach i umartwieniem ciała poskramiał swe pożądliwości i roztargnienia umysłu, aby się stać podobnym Chrystusowi. Jako też osięgnął cel swych starań: spokój jaśniał na pogodnem jego obliczu, przebijał się w każdem słowie i budującem jego postępowaniu z ludźmi. Cnotliwość żywota jego zyskała w Zakonie tak powszechne uznanie, iż nie mając lat więcej nad dwadzieścia, mianowany został Gwardyanem klasztoru w mieście Badajoz.
Wyświęcony na kapłana, piastował z kolei urząd gwardyana i definitora. Napomnieniami, uprzejmością i własnym przykładem zachęcał współbraci zakonnych do jak największej doskonałości i działał zbawiennie po misyach jako kaznodzieja i spowiednik. Mimo brzemienia zatrudnień i mozolnej pracy był dla siebie samego surowym i nieubłaganym. Zszarzały habit, stary brewiarz, drewniany krucyfiks i kosztur były całem jego bogactwem. Co trzeci dzień jadał kawałek czarnego chleba, grochu albo warzywa rozmoczonego w wodzie i posypanego popiołem. W nocy sypiał tylko dwie godziny, klęcząc lub siedząc, z głową opartą na ścianie, zimą otwierał okienko swej celi i zatapiał się w Męce Pańskiej i boleściach Matki Boskiej, póki mu członkI od zimna me stężały. Gdy go proszono, aby się ochraniał, odpowiadał z uśmiechem: „Zawarłem ugodę z ciałem, aby w czasie krótkiego żywota cierpiało, za to będę miał spokój w długiej wieczności.“ Tak żył w obrębie klasztoru i poza jego murami więcej niż 40 lat.
Pracowitość i czynność tego biednego zakonnika była nieznużoną. Wybrany w roku 1538 prowincyałem, zwiedził wszystkie klasztory swej prowincyi, zachęcając do ścisłego trzymania się reguły. Po trzech latach złożył urząd. Za zezwoleniem Papieża udał się w towarzystwie kilkunastu pokrewnych duchem zakonników do Portugalii, aby tamże na pustym przylądku Arabidzie poddać próbie swoją reformę. Sława świętobliwości członków klasztoru tak szybko się rozeszła, że liczba zakonników wzrosła i wymagała podziału na dwa klasztory. Przejęty radością, że reforma się powiodła, wrócił do Hiszpanii i mimo oporu, potwarzy i miotanych obelg założył na puszczy Pedroso klasztor z tak wyraźnem piętnem ubóstwa, że budynek ten wyglądał raczej na zakład więzienny, aniżeli na mieszkanie poświęconych Bogu ludzi. Tu z towarzyszami zaczął wieść takie życie, jak święty Franciszek i pierwsi jego bracia. Cztery już reformowane klasztory przyłączyły się do niego, a Papież Paweł IV pozwolił mu ułożyć osobną regułę, która rozpowszechniła się po różnych krajach i liczyła trzysta klasztorów.
Rozkwit tej ulepszonej reguły wzniecił zazdrość tych, którzy nie mieli ani chęci, ani odwagi poddania się reformie. Miotano na Piotra zatrute pociski nagany, podejrzeń i kłamstwa, ale wszystkie odbijały się od niezachwianej jego stałości, jak od stalowego puklerza.
Bohaterskie jego cnoty i nadzwyczajne zdolności zjednały Piotrowi szacunek i uwielbienie całej Hiszpanii. Wierni wszystkich klas społeczeństwa zbiegali się z dalekich stron, aby zasięgać jego rady lub szukać pociechy. Gdy był w drodze, cisnął się do niego lud, całując jego szatę i prosząc o błogosławieństwo. Gminy i miasta obierały go sędzią polubowym w zatargach. Cesarz Karol V zasięgał u niego rady. Król Portugalski, Jan III, trzymał go niejaki czas na swym dworze, a infantka Donna Marya oddała się jak dziecię pod jego ster duchowny. Najwyżsi dostojnicy i hrabiowie prosili go, aby ich odwiedzał, ale on przyjmował te zaszczyty obojętnie. Za to utrzymywał ciągle przyjazne stosunki z pobożnymi mężami i niewiastami, jak np. z Ludwikiem z Grenady, z Janem z Akwilii, Franciszkiem Borgiaszem, św. Teresą, której był rządcą sumienia i podporą u Boga i ludzi, i z wielu innymi. Nie brakło mu cierpień i prób ciężkich, jak np. chorób, dokuczliwości od ludzi złośliwych, pokus szatana, ale doznawał także słodkich pociech. Często popadał w zachwyty, a niektórzy widywali go unoszącego się na kilka łokci w powietrzu.
Licząc lat sześćdziesiąt i trzy, nadeszła nań ostatnia godzina. Zachorował w czasie zwiedzania klasztorów, a gdy w lazarecie w Arenis cierpiał straszne boleści, odwiedziła go Matka Boża, święty Jan i inni Święci. W cierpieniach miał takie pragnienie, że ledwo mógł mówić. Skoro mu podano szklankę wody, przytknął ją do ust, spojrzał czule na krucyfiks i oddał ją, nie pijąc, z podziękowaniem. Sakramenta święte przyjął klęcząco i w tej postawie umarł dnia 18 października 1562 roku. W chwili zgonu zjawił się świętej Teresie; gdy go zaś ta pytała, co ma znaczyć jego pojawienie, odpowiedział: „Śpieszę na wiekuisty spoczynek. Błoga pokuto, która mi zjednałaś takie szczęście!“
Woń i blask napełniły komnatę śmierci, cuda rozsławiły grób jego. Papież Grzegorz XV policzył go roku Pańskiego 1622 do „Błogosławionych“, a Klemens IX roku Pańskiego 1669 do Świętych.
„Błoga pokuto, która mi zjednałaś takie szczęście!“ rzekł święty Piotr do Teresy, aby ją pocieszyć w utrapieniach, zachęcić do wytrwałości i wypowiedzieć nadzieję, że Bóg mu w wieczności wynagrodzi zwalczanie żądz i porywów ciała. Weźmy sobie do serca te słowa i pomnijmy na to, że nas czeka poza grobem odwet za to, co tutaj czynimy.
1) Powiada nam to nasamprzód własne serce. Jakąkolwiek tutaj podejmujemy pracę i o co się tylko ubiegamy na tym świecie, zawsze nam się nasuwa pytanie, czy praca i zabiegi nasze nam się opłacą. Jeśli nas kto chce zmusić do pracy bez wynagrodzenia, oburza się natura nasza, opieramy się rozkazowi, i żądamy od zwierzchności, aby nas wzięła w swą opiekę przeciw przymusowi i gwałciciela ukarała. Jeśli zwierzchność nam odmawia pomocy, pozostaje nam jedyna nadzieja, że tyran choć nie w tem, to w przyszłem życiu odpokutuje wyrządzoną krzywdę. Jeśli nam zaś kto wyświadczy łaskę lub przysługę, ulegając naturalnemu pociągowi serca, pragniemy mu się wywdzięczyć według możności. Niezatartemi głoskami wyryta jest w sercu ludzkiem ta prawda: „Koniecznym jest odwet, dobre winno być wynagrodzonem, a za złe winna być kara.“ Odwetu i nagrody oczekiwać należy od tego, komu służymy i dla kogo pracujemy. Kto służy dumie i zmysłom, złego ma płatnika; kto służy opinii publicznej, komu chodzi o popularność, niech nie liczy na wdzięczność. Kto pracuje dla Boga i Jemu służy, jak św. Piotr, ten może się spodziewać sowitej nagrody i hojnej zapłaty.
2) Że jest odwet, nagroda i kara, tego nas uczy wiara. Chrystus wypowiedział to jasno, że On będzie Sędzią, że On wynagrodzi każdy łyk wody, każdą ofiarę, choćby szeląga, że On karać będzie za każde marne słowo, że On da szczęście łagodnym, miłosiernym, skromnym, a bezbożnych, złośników i gnuśnych karać będzie.
Boże, któryś świętego Piotra, Wyznawcę Twojego, przedziwnej pokuty i najwyższej bogomyślności darami wsławić raczył, daj nam, prosimy, abyśmy za pośrednictwem zasług jego zmysły umartwiając, łatwiej umieli pojmować rzeczy niebieskie. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 19-go października w Arenas w Hiszpanii uroczystość św. Piotra z Alkantary, Wyznawcy z zakonu Franciszkanów, którego Papież Klemens IX dla licznych uczynków pokutnych i cudów policzył w poczet Świętych. — W Rzymie męczeństwo św. Ptolemeusza i Łucyusza za Marka Antoniusza. Według świadectwa św. Justyna, Męczennika nawrócił Ptolomeusz pewną wszetecznicę na chrześcijaństwo i do zachowywania chrześcijańskiej czystości; za to został przez utrzymanka jej oskarżony przed prefektem Urbicyuszem jako chrześcijanin; tenże kazał go najpierw dręczyć długo zgroźnem więzieniem i wreszcie dla otwartego wyznania wiary odprowadzić na śmierć. Gdy tedy Łucyusz zganił wyrok Urbicyusza i nawet sam wyznał, że jest chrześcijaninem, został także na śmierć skazany. Do nich przyłączył się jeszcze trzeci, na którym spełniono tę samą karę. - W Antyochii śmierć męczeńska św. Beronika i św. Pelagii, Dziewicy z 49 towarzyszami. — W Egipcie pamiątka św. Warusa, Żołnierza za cesarza Maksymina. Z litości odwiedził 7 Mnichów św., jęczących w więzieniu i zaniósł im pokarmu i napoju. A nawet, gdy jeden z nich umarł, chciał dobrowolnie zająć jego miejsce. Za to ponieść musiał z nimi najokrutniejsze męki, zdobył jednak równocześnie palmę męczeństwa. — W Evreux uroczystość św. Akwilina, Biskupa i Wyznawcy. — W obwodzie Orleanu złożenie zwłok św. Weranusa, Biskupa. — Pod Salerno pamiątka świętego Eusteryusza, Biskupa. — W Irlandyi pamiątka św. Etbina, Opata. — W Oksfordzie w Anglii uroczystość św. Fredeswindy, Dziewicy.
Święty Jan Kanty urodził się w roku 1412 w mieście Kenty, w Biskupstwie krakowskiem z rodziców uczciwych i pobożnych. Oddany do akademii krakowskiej rósł nie tylko w nauce, ale i w dobrych obyczajach, i wkrótce jednomyślnym głosem swych nauczycieli zaszczycony został stopniem nauczycielstwa, a później tytułem magistra. Niestrudzony w pracy i cały oddany nauce niezadługo wezwany został na katedrę, i poświęciwszy się studyom teologii, odebrał święcenia kapłańskie. Odprawiając co dzień ofiarę Mszy świętej, zrażał się coraz bardziej do rzeczy ziemskich, a przywykał do niebieskich. Życie wiódł surowe, niczego więcej nie pragnąc, jak przylgnąć silną miłością do Stwórcy swego, pełnić Jego wolę i uczynić się godnym oglądania Go kiedyś w chwale wiecznej.
Aby zwalczyć pożądliwości, w rozmaity sposób martwił swe ciało, chcąc je uczynić powolnem duchowi. Pałając chęcią zwiedzenia Grobu Pańskiego i dobrawszy sobie towarzyszów tą samą myślą przejętych, puścił się do Jerozolimy, nie zrażając się wcale trudnościami podróży i nie lękając się niewoli tureckiej. Póki prowadziła droga lądem, nigdy koni nie użył, lecz sam niósł swój tłomoczek. Zwiedziwszy wszystkie miejsca stopą Chrystusa uświęcone, oblawszy je zdrojem łez i uczciwszy gorącą modlitwą, wrócił zdrów i czerstwy do domu, dziękując Bogu za widoczną opiekę.
Do Rzymu czterykroć chodził; bawiący tam Polacy dziwili się jego częstemu zwiedzaniu tego miasta i pytali go, dlaczego się tak trudzi. Sądzili bowiem, że mu chodzi o wyjednanie sobie jakiego beneficyum lub tłustej prebendy. Zagadnięty o to, odpowiedział: „To mój czyściec, w którym me grzechy obmywam, i stąd biorę ochotę do dobrego życia chrześcijańskiego, cisnąc się do radości niebieskich, które wierzącym i pracującym obiecał dobrotliwy nasz Pan.“
Umarły dla ciała i świata, pragnął się samemu Bogu spodobać i Jemu samemu się oddać. Otrzymawszy probostwo w Olkuszu, pięć mil od Krakowa, wkrótce je porzucił, lękając się odpowiedzialności za straż nad duszami ludzkiemi. Wolał wrócić do katedry i wykładu Pisma świętego. Czystości ciała i duszy pilnie przestrzegał, postami się trapił, modły ciągle do Nieba zasyłał, hojne łzy lejąc przed obrazem Zbawiciela i Matki Jego. Jezuita ksiądz Piotr Skarga mówi o nim, że: „w zachowaniu postów był pilny, w cierpliwości łaskawy, w wierze stateczny, w miłości gorący, w pokorze nizki, w rozmyślaniu tajemnic Bożych wysoki, w oczekiwaniu mocny, we wstrzemięźliwości osobliwy.“ Jadał tylko na to, aby z głodu nie być samobójcą, ubierał się nie tyle z ochrony od zimna, jak dla okrycia nagości, sypiał na gołej ziemi, mięsa nigdy nie jadał. Jak wielkim był zwolennikiem prawdy, dowiódł przy następującej sposobności.
Podczas pobożnej pielgrzymki napadli go w lesie rozbójnicy i zabrawszy mu wszystko, co posiadał, pytali, czy nie ma czego więcej przy sobie. Zapomniawszy, że ma kilka dukatów zaszytych w sutannie, powiedział, że nic nie ma. Przypomniawszy sobie po chwili owe zaszyte pieniądze, zawołał opryszków, aby wrócili, a klęknąwszy przed nimi, przeprosił ich za mimowolne kłamstwo i prosił, aby i to zabrali, czego im oddać zapomniał. Rozbójnicy nie tylko mu wszystko oddali, co wzięli, ale nawróciwszy się na drogę cnoty, zupełnie inne życie rozpoczęli. Ilekroć szedł ze Mszą świętą do kościoła, wstępował do mieszkania kolegów, w których uważał jakąś do siebie urazę i mawiał: „Idę do służby Bożej, proszę mi wybaczyć, jeślim jakiem przykrem słowem obraził.“ W miłosierdziu nie znał miary, wspomagał potrzebujących, pocieszał smutnych, przyjmował pielgrzymów, odwiedzał więźniów, kupował przyodziewek i buty ubogim, a gdy widział bosego, zdejmował swoje trzewiki i dawał mu je, gołe nogi swoje płaszczem pokrywając. Pewnego razu wybuchnął pożar w Krakowie i groził miastu zniszczeniem. Jan rzuciwszy się na kolana, ujrzał w modlitwie starca siwobrodego, który do niego rzekł: „Nie frasuj się o ogień, ustanie wskutek modlitwy twojej.“ To mówiąc zniknął, a pożar ustał.
Skoro przyszła chwila zgonu, powtarzał kilkakroć słowa Psalmisty: „Ach, mnie Panie, przedłużyło się mieszkanie moje.“ Opatrzywszy się Komunią świętą, napominał towarzyszów do pobożności, uczciwości i zobopólnej miłości i wyzionął ducha w wigilię Bożego Narodzenia 1473. Ciało jego złożono w roku 1539 w cynową trumnę i umieszczono w kościele akademickim świętej Anny. Za łaską Bożą działy się u jego grobu zaraz po śmierci różne cuda, które poświadcza historyk polski, Maciej Miechowita.
Piszą między innemi, że idąc w święto Bożego Narodzenia na Jutrznię, ujrzał skostniałego, na śniegu leżącego żebraka. Wzruszony miłosierdziem dał mu swą suknię, a wkrótce potem wracając z kościoła, znalazł ją w swem mieszkaniu.
W roku 1464 na płacz służebnej, która dzban z mlekiem upuściwszy, srogiej swej pani bardzo się bała, pozbierał rozrzucone po ziemi skorupy, pomodlił się i dzbanek cały oddał dziewczynie, a przeżegnawszy go, kazał jej zaczerpnąć wody z rzeki Rudawy, płynącej pod Krakowem, co gdy uczyniła, naczynie mlekiem napełnione zostało.
Pewnego dnia odprawiał w kościele św. Anny Ofiarę świętą. Gdy lud z wielkiem nabożeństwem Mszy słuchał, nieprzyjaciel duszny chcąc sprawić roztargnienie, podczas Podniesienia począł latać w postaci jaskółki po kościele i przeraźliwie świegotać. Skończywszy Mszę, pochwycił Jan Kanty owego ptaka, rzucił go o ziemię i przymusił go pokazać się, czem był rzeczywiście. Jakoż zły duch natychmiast zmienił swą postać i zamieniwszy się w wielkiego i szpetnego węża, zniknął ku wielkiej radości wszystkich obecnych.
W roku 1603 Bernard Maciejowski, Biskup Krakowski, później Kardynał i Arcybiskup Gnieźnieński, mocno zapadł na zdrowiu. Uczyniwszy ślub, iż odprawi pielgrzymkę do jego grobu, gdy odprawił Mszę przy ołtarzu na cześć jego wystawionym, natychmiast zdrowie odzyskał i na pamiątkę doznanego dobrodziejstwa darował do tegoż ołtarza kosztowny srebrny kielich, grubo pozłacany. — Akademia Krakowska chowała jako relikwię jego rewerendę purpurową i przyodziewała w nią każdego nowo obranego dziekana filozofów przy objęciu tejże godności.
Miłość prawdy, jaśniejąca w świętym Janie Kantym, winna zdobić każdego chrześcijanina i prawego katolika. Wszystkie nasze myśli, słowa i czyny winny świadczyć, że jako dzieci Boże jesteśmy także i synami prawdy. Lekkomyślność, gadatliwość, żywość zbyteczna, złośliwość i nałóg bywa powodem tego grzechu, a kto nim jest dotknięty, częstokroć nie wie, jak szpetną i szkaradną jest ta wada. Strzeżmy się tego nałogu, który Bóg ma w obrzydzeniu, kochajmy i mówmy zawsze prawdę z jak największą sumiennością i nie odstępujmy od niej ani na krok. choćbyśmy kłamstwem mieli ocalić życie albo zyskać jaką korzyść. Nie dość jest wystrzegać się grubego kłamstwa, należy unikać uchybień przeciw prawdzie i w najdrobniejszych rzeczach. Prawda w słowach i czynach powinna być hasłem każdego uczciwego człowieka; każdy powinien trzymać się jej ściśle w rzeczach drobnych i ważnych, nie mijać się z nią nigdy ani umyślnie, ani żartem. Nadewszystko winna się wystrzegać kłamstwa młodzież, gdyż przysłowie mówi. iż „czego się skorupka za młodu napije, tem na starość trąci.“ Zapatrujmy się na prostotę, prawdomówność i dziecięcą niewinność Świętych Pańskich, a nie na przewrotność, obłudę i chytrość tych, którzy kłamliwość zaliczają do potrzeb życia i uważają ją za ułomność, którą godzi się uniewinnić i przebaczyć.
Spraw, prosimy, wszechmogący Boże, abyśmy za przykładem świętego Jana, Wyznawcy, w nauce Świętych postęp czyniąc i względem drugich miłosierdzie okazując, za jego zasługami odpuszczenia grzechów naszych u Ciebie dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 20-go października w Polsce uroczystość św. Jana Kantego, Kapłana i Wyznawcy, którego Papież Klemens XIII policzył w poczet Świętych dla cnót i cudów. — W Avia pod Akwilą cierpienia św. Maksyma, Lewity, co z żądzy korony męczeńskiej sam wydał się w ręce siepaczy. Gdy śmiało i odważnie wyznał wiarę swoją, oddany został na tortury, obity kijami i wreszcie strącony ze skały. — W Agen we Francyi śmierć męczeńska św. Kaprazyusza. Z obawy przed szalejącem prześladowaniem ukrył się w pewnej grocie; skoro jednak usłyszał, z jak wielkiem bohaterstwem cierpiała św. Fides, Dziewica za Chrystusa, poczuł się także zachęcony do walki cierpieniem i prosił Boga, aby ze skały wypłynęła woda, jeśli uzna go za godnego męczeństwa. Gdy się to rzeczywiście stało, pobiegł ze spokojnem sercem na pole walki i zdobył palmę zwycięstwa za Maksymiana. — W Antyochii męczeństwo św. Artemiusza, namiestnika Egiptu; za Konstantyna Wielkiego był jednym z najsławniejszych dowódców; Julian Apostata kazał go jednak dlatego, że zganił okrucieństwo jego wobec chrześcijan, obić najpierw kijami i wreszcie po wielu innych zelżywościach ściąć mieczem. — W Kolonii śmierć męczeńska św. Marty i Sauli, Dziewic z kilku innemi. — Pod Minden uroczystość św. Felicyana. Biskupa i Męczennika. — W Portugalii pamiątka św. Ireny, Dziewicy i Męczenniczki. — W okręgu Reims uroczystość św. Syndulfa, Wyznawcy.
Dzień dzisiejszy przywodzi nam na pamięć świętą Urszulę i jej towarzyszki, które jak świetne gwiazdy promienieją w oczach naszych na nocnym widnokręgu niebieskim. Żywot tych świętych Dziewic opowiadano w dawnych czasach w tak rozmaity sposób, że uczonym nie udało się dotąd oddzielić ziarna od plewy; nie ulega wszelako wątpliwości, że święta Urszula wraz z towarzyszkami poniosła śmierć męczeńską w obronie swego dziewictwa. Świadkiem tego wypadku jest jeden z najstarszych kościołów Kolonii, wystawiony nad grobem świętych Panien i wsławiony rozlicznymi cudami, świadkiem mnogie relikwie tych Dziewic, którym od wieków Europa chrześcijańska zasłużoną cześć oddawała i oddaje; świadkiem uniwersytety w Paryżu, Wiedniu i Koimbrze (w Portugalii), które uznają w świętej Urszuli swą Patronkę. Objęta kościelnym brewiarzem legenda w następujący sposób losy tych Panien opowiada:
W czasie, gdy zacny i łagodny cesarz Gracyan w swej stolicy medyolańskiej rządził cesarstwem zachodniem (375 do 383), zbuntował się przeciw niemu hetman jego Maksym, dowodzący legionami w Brytanii i kazał się swemu wojsku uznać cesarzem. Gracyan przysposobił się do walki z rokoszanami i wyruszył do Gallii. Uprzedził go Maksym, a przeprawiwszy się z wojskiem do Gallii, namówił do wiarołomstwa załogujące tam legiony, pobił kilkakrotnie Gracyana i pozbawił go życia. Ponieważ zaś zwycięstwo zawdzięczał wierności i męstwu brytańskich żołnierzy i ich dowódcy Konanowi, darował im piękną i obszerną prowincyę Armorykę (Bretanię), zmusiwszy poprzednio krajowców do opuszczenia rodzinnego kraju.
Aby obszerne te dzierżawy zaludnić, wysłał Konan świetne poselstwo do Brytanii z poleceniem, aby mu przysłano kilka tysięcy żon dla jego wojowników. W Kornwallis panował podówczas pobożny i dzielny książę Dyonok. Miał on córkę imieniem Urszulę, słynącą od młodych lat z żywości temperamentu, silnej woli, szczerej bogobojności i niezwykłej urody. Konan pragnął ją pojąć za żonę, ale serce jej wierne Oblubieńcowi niebieskiemu nie chciało nic wiedzieć o ziemskiej miłości.
Książę przyjął posłów dość przychylnie, ponieważ kraj był szarpany wewnątrz niezgodami a zewnątrz zagrożonym przez Saksonów. Zresztą przywięzywał Dyonok wielką wartość do przyjaźni nowego władcy Armoryki. I on przeto i pograniczni książęta przyrzekli przysłać żądaną ilość panienek. Urszula czuła w sercu jak największy wstręt do umówionego przeciw swej woli małżeństwa, błagała gorąco we łzach Boga o miłosierdzie i ratunek i nie chciała przystać na życzenie ojca. Wreszcie uległa jego woli w nadziei, że Pan Bóg całej tej sprawie da pomyślny obrót.
Zebrało się tedy w Londynie około 11 tysięcy dziewic i z Urszulą na czele wsiadły na statki, aby się wybrać do Armoryki. Czułe i wzruszające było ich rozstanie z rodzicami i krewnymi. Na skinienie Urszuli padły wszystkie na kolana, poleciły się miłosierdziu i opiece Nieba, zawiał wiatr pomyślny i usunął je niebawem z przed oczu zgromadzonych na brzegu widzów. Wkrótce jednak powstała silna burza, zaczął się srożyć wicher i nadaremne były wysilenia wioślarzy, a okręty porozbijały się na niegościnnych wybrzeżach Niederlandów. W tem krytycznem położeniu okazała Urszula niezwykłą energię i przytomność umysłu. Jak matka w chwili niebezpieczeństwa zapomina o sobie, schyla się nad płaczącemi dziećmi i krzepi je pociechą, tak i ona biegła od jednej do drugiej, pocieszała zwątpiałe, dodawała im otuchy, poleczając im ufność w Ojca wszechmocnego. Ponieważ burza ciągle szalała i trudno było puszczać się na wzburzone morze, postanowiły święte Panny jechać Renem na południe i dostać się od wschodu do Armoryki.
Podróż była dość pomyślną aż do Kolonii. Cesarz Walentynian II wezwał był Hunnów na pomoc, aby społem z nimi pomścić na wiarołomnym Maksymie śmierć brata swego Gracyana. Hunnowie oblegli Kolonię i usiłowali ją zdobyć. Gdy dzikie i pogrążone w pogaństwie ich żołdactwo spostrzegło łodzie pełne strojnych do ślubu dziewic i panienki na ląd wysiadające, aby w mieście wypocząć, zapałała cała horda żądzą pojmania ich w niewolę. Widząc groźne niebezpieczeństwo, zwołała Urszula swe towarzyszki, wezwała je, aby na chwałę Boga i ocalenie niewinności uczyniły ofiarę z życia, a zbliżających się okrutników przyjęła głośnym okrzykiem: „Jesteśmy wszystkie przysposobione na śmierć, ale żadnemu z was nie uda się pozbawić nas kwiatu dziewictwa!“ Rozjątrzeni oporem Hunnowie pochwycili za broń i wymordowali wszystkie panienki. Przeszyte strzałami i pokaleczone mieczem, wyzionęły ducha z Imieniem Jezus na ustach, a ciała ich, przyobleczone w białe ślubne, krwią zbroczone suknie, pokryły całe pobojowisko.
Po rzezi zdjął Hunnów strach śmiertelny. Ujrzeli bowiem w powietrzu liczne zastępy duchów niebieskich, zbliżające się całym pędem i spłoszeni szukali ocalenia w ucieczce. Kolończycy, wolni od oblężenia, pochowali ciała Męczenniczek z czcią i uroczystością i zbudowali nad ich mogiłą wspaniały kościół. Jeszcze dziś chowają relikwie świętych Dziewic w kosztownej kaplicy, którą zapełniają tłumy pielgrzymów. Pomocy świętej Urszuli przyzywają przy oborze stanu, zawieraniu małżeństwa, przy zgonie i w błagalnych modlitwach o uwolnienie od kar czyścowych. Jest ona także Patronką zakonu Urszulanek, trudniącego się wychowywaniem dziewcząt.
Święta Urszula dobrowolnie i z miłości ku Zbawicielowi ślubowała panieństwo, wiedząc, że Bogu stan ten jest upodobanym. Czy dobrze uczyniła? Czy stan dziewiczy darzy szczęściem? Odpowiedź na to podajemy poniżej:
1) Ze stanowiska wiary dziewictwo jest najszczęśliwszym stanem. Polega bowiem na nadprzyrodzonej miłości ku Chrystusowi, który oblubienicom Swym Boską nagradza miłością. Podstawą małżeństwa jest miłość i przywiązanie do człowieka śmiertelnego, który pod względem dobroci, świętości i potęgi wcale nie może być porównanym ze Zbawicielem. Ileż to razy widzimy małżeństwa niezgodne, swarzące się z sobą, szerzące zgorszenie i zły przykład dla dzieci i całego otoczenia. Nie przeczymy, że i bezżenni są wystawieni na drwiny i szyderstwa, że uchodzą za dziwaków, oryginałów i skrupulantów. Ale zapytajmy, kto to z nich szydzi i kto ich wyśmiewa. Czyż szydercami są ludzie wykształceni, religijni, uczciwi i poważani? Bynajmniej! A czyż drwiny i szyderstwa takie szkodzą bezżennym? Czyż przez to tracą na sławie i reputacyi? Przeciwnie, zyskają oni na niej, gdyż stają się podobniejszymi Zbawicielowi, a czyż może być większy nad to zaszczyt? Skoro zaś przyjdzie chwila zgonu, a po niej godzina sądu, bezżenny odpowiada tylko za siebie, a żonaty dźwiga brzemię odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za żonę, dziatki, domowników i całe otoczenie.
2) Ze stanowiska świata jest stan bezżennych o wiele szczęśliwszym. W oczach bowiem ludzi uchodzi ten za szczęśliwego, kto ma dostateczny majątek, potrzebne wygody, a mało kłopotów. Takiem szczęściem pochlubić się mogą tylko ci, którzy dobrowolnie i w celach pobożnych wybrali stan bezżenny. Mają bowiem
a) tyle, co im potrzeba na utrzymanie. Na setkę żonatych i wdowców, potrzebujących wsparcia, przypada zaledwie jedna osoba bezżenna. Bezżenny nawet, byleby żył oszczędnie, dużo może czynić dla kościołów, zakładów dobroczynnych, ubogich i chorych, podczas gdy żonaci i zamężne niewiasty muszą przedewszystkiem myśleć o dzieciach i zaradzać potrzebom rodziny.
b) Mają o wiele mniej trosk i kłopotów. Jest to rzeczą udowodnioną, że panny i kawalerowie nie procesują się, nie mają tyle zatargów i nie stawają tak często po sądach, jak żonaci. Nikt ich nie ściga zazdrością, nienawiścią, która zatruwa życie i mąci domową spokojność, wolni są od niepokoju, zmartwień i kłopotów ojca rodziny, nie znają utrapień, smutków i nocy bezsennych, jakie przechodzić muszą żony i matki.
c) Doznają o wiele większych wygód i przyjemności, aniżeli żonaci. Zdrowie ich jest o wiele trwalsze i czerstwiejsze, mają czas do pożytecznych zajęć, rozrywek i odwiedzin, mogą się częściej oddawać modlitwie itd. Mądrze przeto postąpiła święta Urszula, wybierając stan bezżenny.
Daj nam, prosimy Cię, Panie Boże nasz, świętych Dziewic Urszuli i jej Towarzyszek zwycięskie palmy męczeństwa pobożnie uczcić, abyśmy nie umiejąc godnie je wysławiać, przynajmniej służbą naszą, chwałę im oddali. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Wdzięczność, powinna cześć i uwielbienie nie pozwalają nam w dniu dzisiejszym pominąć wysokich zasług świętego Gallusa, Założyciela słynnego klasztoru St. Gallen, który skarbami cnoty, nauki i sztuki żywił i wzbogacał pół Europy przez dziesięć wieków. Wielki ten sługa Boży był potomkiem znakomitej rodziny irlandzkiej, pobierał naukę w klasztorze Benchor pod sterem świętego Kolumbana i jako kapłan-zakonnik towarzyszył swemu nauczycielowi z jedenastu braćmi do Gallii. Podzielał wiernie losy swego duchownego przewodnika, przebywał z nim razem w Lukseuil, został z nim wygnany z Burgundyi i przeniósł się do wschodniej Szwajcaryi. Obaj siedli na południowej krawędzi jeziora zurychskiego pod miasteczkiem Tuggen, aby tamtejszym poganom głosić Ewangelię, ale nie znaleźli posłuchu. W świętym zapale powrzucał Gallus ich bożyszcza w jezioro, popalił ich drewniane bóźnice, co tak rozgniewało Helwetów, że sponiewierali misyonarzy i zmusili ich do szukania ocalenia w ucieczce. Przyjęci gościnnie przez proboszcza Arbońskiego Willimara, wystawili za jego pomocą kilka cel pod Bregencyą i tym sposobem dali pierwszy początek klasztorowi Mehrerau. Ponieważ jednak ta ziemia dostała się pod władzę króla burgundzkiego Teodoryka, który był wrogiem świętego Kolumbana, uważał tenże za konieczność wynieść się z bracią zakonną do Włoch. Gallus zapadł był na febrę i musiał pozostać w Arbonie, gdzie pod opieką dwu duchownych, Magnusa i Teodora, szczęśliwie odzyskał zdrowie.
Aby dalej wieść życie samotne, wyszukał Gallus pod przewodem Hildebarda, dyakona parafii Arbońskiej stosowną ustroń i znalazł ją na wyżynach, gdzie rzeczka Steinach staczając się z wysokiej skały, tworzy piękny wodospad. Tu ukląkł i prosił Boga, aby mu pozwolił w tem miejscu wystawić
dom poświęcony Swej czci i chwale. Następnie wrócił do Arbony, aby pożegnać proboszcza i zabrać z sobą swych uczniów Magnusa i Teodora. Wtem pojawia się goniec księcia Allemanów Gunzona z prośbą przed Willimarem, aby z Gallusem się stawił na dworze jego pana w Ueberdingen, gdyż córka jego opętana przez złego ducha, tarza się po podłodze ze spienionemi usty i tak silnie się szamoce, że czterech mężczyzn nie może jej
utrzymać. Pokorny Gallus nie chciał towarzyszyć Willimarowi, lecz pośpieszył z Magnusem i Teodorem do pustelni nad rzeką Steinach i ukrył się w lesie Sennewaldzkim, gdzie go przyjął gościnnie Jan, dyakon. Ulegając wreszcie usilnym prośbom strapionego księcia, udał się doń, uzdrawiając chorą zapomocą modlitwy i kładzenia rąk. Gunzon obdarzył go hojnie i kazał hrabiemu Arbonu dopomódz mu w wystawieniu celi.
W roku 615 zebrało się w Konstancyi kilku Biskupów, wielu kapłanów i świeckich, aby osieroconemu kościołowi dać nowego Biskupa. Na osobne zaproszenie Gunzona stawił się także Gallus wraz z Magnusem i Janem dyakonem. Wszystkie głosy padły na Gallusa, jako męża miłego Bogu, mającego w tych stronach wielkie znaczenie, oczytanego w Piśmie świętem, mądrego, sprawiedliwego, nieskalanego i szczodrobliwego ojca wdów i sierot. Gallus jednak oświadczył: „Co mówicie, jest dobre, gdyby tylko było prawdą. Pomnijcie na to, że prawo kościelne zakazuje wybierać cudzoziemca na Biskupa; ale otóż macie przed sobą Jana dyakona. On jest synem tej ziemi i posiada wszystkie przez was wymienione przymioty.“ Za radą też jego wybrano Jana i wyświęcono, a Gallus przemówił do wyborców tak przekonywająco, iż wszyscy ze wzruszeniem zawołali: „Duch Boży odezwał się z ust tego męża.“ Gallus wrócił do swej pustelni, droższej mu od godności Biskupiej.
Rączo tedy przystąpił do dzieła wraz z braćmi, których liczba znacznie wzrosła, aby sobie urządzić nowe miejsce pobytu. Po nocnym chórze wychodzili razem do dziewiczego lasu, aby ścinać odwieczne drzewa, odstraszać dzikie zwierzęta, spulchniać twardy grunt, kopać rowy, stawiać groble i nie spocząć, póki nie dokonają zamierzonego dzieła. Wtem pojawili się w roku 625 zakonnicy z Lukseuil ze smutną nowiną, że Opat Eustazy umarł, i błagali Gallusa, aby zajął jego miejsce. Gallus nie przyjął ofiarowanej godności i pozostał przy braci zakonnej, którą według reguły św. Kolumbana rządził z łagodnością i powagą ojcowską. Po kilku latach stanął w tym ustroniu ładny klasztor, przybytek pokoju, gdzie lud okoliczny lubił się zbierać, szukając rady i pomocy w potrzebach materyalnych i duchowych. Niestrudzony Gallus głosił Ewangelię nad Renem i po obu stronach jeziora Bodeńskiego, zyskując coraz więcej dusz dla Nieba. Niweczył ostatnie szczątki pogaństwa, co mu się udawało tem łatwiej, że powszechnie uchodził za cudotwórcę.
Doszedł do 95-go roku życia i na nim ziściło się też przysłowie: „Jakie życie, taka śmierć.“ Śmierć go spotkała wśród pracy około czci Bożej i zbawienia dusz. Przyjaciel i wielbiciel jego Willimar prosił go, aby w dniu uroczystości świętego Michała powiedział w Arbonie kazanie wobec licznie zgromadzonych wiernych.
W dniu oznaczonym przybył czcigodny starzec do Arbony ze słowem Bożem i powiedział kazanie, niestety ostatnie w swem życiu. Zapadł bowiem natychmiast na gorączkę, która resztę sił jego strawiła; skonał dnia 16-go października. Drogie jego zwłoki odprowadziły liczne rzesze ludu do klasztoru i złożyły je w grobach kościelnych. Nad mogiłą jego działo się tyle cudów, że miejsce to wkrótce zwiedzać poczęły tłumy pielgrzymów.
Szczęśliwymi godzi się nazwać tych, co wiernie służą Bogu. Starając się żyć według woli Bożej, dbają o swoje i swych bliźnich zbawienie, osiągają cel swego pobytu na ziemi w sposób najwłaściwszy, Bogu najmilszy, a dla siebie najkorzystniejszy; ale wróćmy do św. Gallusa i jego fundacyi. Po śmierci św. Opata uczniowie jego dalej prowadzili rozpoczęte przez niego dzieło. Wzbogaceni licznemi darowiznami, zamienili ubożuchną jego celę na wspaniałe opactwo, obejmujące kościół i rozległy klasztor. Naokoło klasztoru osiadali okoliczni mieszkańcy, a z tych małych początków powstała ludna wieś, a później teraźniejsze miasto St. Gallen. Klasztor był przybytkiem sztuk i nauk, któremi się zajmowali księża i braciszkowie, rządzący się regułą świętego Benedykta. Braciszkowie byli rzeźbiarzami i malarzami, wyrabiali jedwabne i aksamitne ornaty, przetykane złotem i srebrem, przepisywali książki, zdobne pięknemi malowidłami. Księża zajmowali się nauką i kształcili język, spoczywający podówczas jeszcze w zarodku. Wielu z nich było słynnymi teologami, inni znali się gruntownie na muzyce i astronomii, drudzy wsławili się darem poezyi i wymowy, uczyli młodzież, zbiegającą się do nich ze wszystkich stron świata łaciny i greczyzny. Klasztor był ogniskiem, z którego promienie światła rozchodziły się daleko i szeroko. Szkoły klasztorne miały rozgłośną sławę, a zakonników powoływano w odległe strony do zakładania klasztorów benedyktyńskich. Działania tego przesławnego opactwa były błogie i wielce obfite w owoce.
Boże wszechmogący, prosimy Cię za przyczyną świętego Gallusa, ażeby wiara, którą on wszczepił w serca współczesnych, nie wygasła w ich praprawnukach. Niechaj idą za przykładem tego Świętego, a starając się o Twą łaskę, niech kończą ten żywot doczesny w nadziei wiekuistej nagrody, którą przyobiecałeś wszystkim tym, co Ci wiernie służą. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 22-go października w Jerozolimie męczeństwo św. Marka, Biskupa, który odznaczył się cnotą i uczonością a jako pierwszy chrześcijanin tegoż miasta otrzymał godność Biskupią. Ze cesarza Antonina osięgnął palmę męczeństwa. — W Adryanopolu w Tracyi śmierć męczeńska św. Filipa, Biskupa, św. Sewera, Kapłana, i św. Euzebiusza i Hermesa, którzy za odstępczego Juliana po mękach więziennych i biczowaniu skazani zostali na śmierć ogniową. — Również męczeństwo świętego Aleksandra, Biskupa, św. Herakliusza, Żołnierza i ich towarzyszy. — W Fermo w Marchiach pamiątka św. Filipa, Biskupa. — W Hueska w Hiszpanii śmierć męczeńska św. Numilo i Alodyi, Sióstr i Dziewic, co przez Saracenów stracone zostały za swą wiarę. — Pod Kolonią uroczystość św. Korduli, towarzyszki św. Urszuli; z początku przestraszona męczeństwem i śmiercią innych, ukrywała się; lecz dnia następnego dobrowolnie i mężnie stawiła się przed barbarzyńców i jako ostatnia z owej gromady Dziewic została ozdobiona koroną zwycięstwa. — W Hierapolis we Frygii pamiątka św. Abercyusza, żyjącego za czasów cesarza Marka Antonina. — W Rouen uroczystość św. Melaniusza, Biskupa, którego Papież św. Stefan wyświęcił na Biskupa i posłał do Francyi dla głoszenia Ewangelii. — W Toskanii uroczystość św. Donata Scota, Biskupa z Fiesoli. — W Weronie uroczystość św. Weremunda, Biskupa i Wyznawcy. — W Jerozolimie pamiątka św. Maryi Salome, która według podania Ewangelii opiekowała się zwłokami Pana Jezusa.
Jan, zwany Kapistranem od rodzinnego miasta Kapistrano, leżącego na południe od Neapolu, przyszedł na świat w r. 1386 i był synem szlachcica niemieckiego. Rodzice dali mu staranne wychowanie, odpowiednie wysokim jego zdolnościom. Na uniwersytecie w Perudżyi przykładał się do prawa kanonicznego i cywilnego, jako też złożył z odznaczeniem egzamin na doktora obojga praw. Zaszczycający go swą łaską Władysław, król neapolitański, mianował go sędzią w Perudżyi, mieście wydartem Papieżowi. Jan zasłynął z mądrości i wielkiego zamiłowania sprawiedliwości, ale nie mniej z łagodności i dobroci. Jeden z najznamienitszych mieszczan zaręczył go ze swą córką jedynaczką, które to małżeństwo jednak za szczególnem zrządzeniem woli Boskiej do skutku nie przyszło. Niezadługo bowiem powstali Perudżyanie przeciw Władysławowi, pragnąc się wybić z pod jego rządów i wrócić pod pastorał Papieski. Jan, jako wierny poddany króla, chciał w tej sprawie pośredniczyć, ale rokoszanie pojmali go i zamknęli w warownej wieży, gdzie przesiedział kilka miesięcy w ciemności i wielkiej nędzy. Zawiódłszy się w nadziei, że Władysław go oswobodzi, wyłamał się z więzienia, ale nie mogąc się pozbyć pętających nogi kajdan, schwytany i na większe cierpienia wystawiony został. W ciemnościach celi więziennej oświecony łaską Niebios, przyszedł do przekonania, że lepiej zawierzyć Bogu, aniżeli książętom, że nadzieje ziemskie, dobra doczesne i wziętość u ludzi są czczem marzeniem, i że korzystniej wstąpić w służbę wiekuistego Króla Nieba i ziemi. Myśli te i gorliwe modły do Wszechmocnego wywołały w nim niezłomne postanowienie wstąpienia do zakonu świętego Franciszka Serafickiego.
Za cenę 160,000 franków odzyskał wolność, rozdzielił resztę majątku pomiędzy ubogich, i licząc lat trzydzieści poprosił o habit w klasztorze Perudżyńskim. Dopiero po wypróbowaniu jego szczerego powołania i pokory przyjęto go do nowicyatu.
Z niesłychaną ochotą oddał się obowiązkom przepisanym przez regułę, wyprzedzał wszystkich w postach i czuwaniu, modlitwach i pokucie, pod sterem świętego Bernardyna, który był jego nauczycielem, czynił olbrzymie postępy w teologii i wyświęcony został na kapłana w roku 1420.
Władze klasztorne poruczyły mu urząd kaznodziei postnego i godność tę piastował przez lat prawie czterdzieści wśród wiernych, odszczepieńców i niechrześcijan z wielkim skutkiem i niesłychanem poświęceniem. Pomiędzy Kapistrano w Neapolitańskiem i Trydentem w Tyrolu, niemasz prawie miasta, w któremby nie był z kazalnicy zagrzmiał donośny głos jego. Nizkiej był on postaci, bladego oblicza i wychudły jak szczapa, ale gdzie się tylko ukazał na ambonie, tam każde oko zwilżało się łzą i miękły najzatwardzialsze serca. Wskutek kazań nie tylko się jednali ludzie z Bogiem i bliźnimi, nie tylko wyrzekali się grzechu i szatana, ale zakładali szpitale, lazarety dla chorych, klasztory i inne zakłady dobroczynne, nie żałując kosztów i nakładu. Natłok pobożnych bywał zawsze taki, że najobszerniejsza świątynia pomieścić ich nie mogła, gdyż liczba ich dochodziła 80
—100,000. Powagą i mądrością tego członka zakonu żebraczego posługiwali się Papieże Marcin V i Eugeni VI, aby wytępić sektę fraticellów, załatwiać ważne sprawy z dworami francuskim, burgundzkim, sabaudzkim i innemi państwami włoskiemi. Prócz tego popierał w swym Zakonie poważne studya, ścisłe zachowanie reguły i sześcioletnimi zabiegami wyjednał u Papieża zaliczenie swego nauczyciela Bernardyna do zastępu Świętych Pańskich.
W roku 1451 wysłał go Papież Mikołaj V na prośbę cesarza Fryderyka III, jako generalnego inkwizytora do Niemiec i polecił mu, aby siłą swej powagi i potęgą swej wymowy nawracał Husytów w Czechach i Morawii i ożywił podupadłą wiarę. Podróż jego przez Karyntyę i Styryę do Austryi była podobną do tryumfalnego pochodu. Wszędzie wychodził na jego spotkanie lud i duchowieństwo z krzyżami, chorągwiami i relikwiami wśród odgłosu pieni nabożnych i Psalmów. Wszyscy go oglądać i widzieć pragnęli, a lubo prawił po łacinie i tłómacz powtarzał jego myśli, wszyscy całemi godzinami słuchali przemówień jego. Wielu Husytów na Morawach nawrócił a ponieważ wzbroniony mu był wstęp do Bawaryi, odbywał liczne i cudami wsławione misye w Saksonii, Śląsku, Polsce, Frankonii, Turyngii i Bawaryi. W Augsburgu uzdrowił wielu chorych, a kazania jego tak błogi i zbawienny wywarły skutek, że wywieziono cały wóz talii kart, kostek i innych gier hazardowych za miasto, gdzie je ułożono w wielki stos i spalono.
W roku 1453 sprawiła wieść o zdobyciu Konstantynopola i pobiciu cesarstwa greckiego przez Turków wielki popłoch i przerażenie w świecie chrześcijańskim. Papież Mikołaj V wezwał wiernych do wyprawy krzyżowej przeciw najezdnikom, ale głos jego nie znalazł posłuchu. Cesarz Fryderyk zwołał sejm do Ratysbony, później do Frankfurtu. Stanął tam i Jan, zachęcając do boju z zawziętym wrogiem chrześcijaństwa i do stawienia mu czoła; ale wymowa jego okazała się bezskuteczną wobec samolubstwa i opieszałości książąt rzeszy.
Tymczasem położenie Węgier stawało się coraz groźniejszem. Sułtan Mahomet II ruszył z ogromną armią lądową i niezmierną flotą na Dunaju ku miastu Białogrodowi, będącemu kluczem Węgier. Jan, którego wymowa skuteczniej działała na lud prosty, aniżeli na książąt, zebrał sporą liczbę wojowników, pośpieszył z nią do Węgier, wezwał do obrony wiary i spowodował mieszkańców do pochwycenia oręża. Mając wszystko na oku i kierując wszystkiem, zebrał razem z hetmanem Janem Korwinem około 60,000 żołnierza i pośpieszył na odsiecz Białogrodu.
Prawda, że armia ta ani w uzbrojeniu, ani co do ilości, ani też pod względem karności nie zdołała sprostać dziesięćkroć liczniejszemu nieprzyjacielowi, ale bosy zakonnik wynagradzał te niedostatki swą ufnością w Bogu. Jan z krzyżem, Korwin z mieczem w dłoni przed nadejściem sułtana z armią lądową uderzyli na flotę i większą jej część zniszczyli. Potem rozpoczął się straszny bój i rzeź pod murami Białogrodu ze zmiennem szczęściem. Kapistran dokazywał cudów męstwa i waleczności we wszystkich punktach zagrożonych, przebiegał szyki walczących, już to pieszo, lub konno wśród grzmotu dział i gradu kul, chwaląc mężnych, zachęcając znużonych i pocieszając zwątpiałych. Szczęście zdawało się sprzyjać Turkom; już stanęli na przedmieściu, już błyszczał półksiężyc na wieżycach, już był uciekł dowódca twierdzy, już stracił nadzieję Korwin, już zabrzmiały sygnały do uderzenia na całe miasto, wtem chwyta Kapistran sztandar, staje na szczycie murów fortecznych i nawołuje swoich do ponowienia walki; Turcy cofają się i zostawiają ogromne stosy poległych, kryjąc się poza szańce. — Korwin zakazał ścigać przeważającego siłą wroga, ale Kapistran uderza na czele 4,000 krzyżowców z hasłem w ustach: „Jezus i Marya“ na obóz turecki, kładzie trupem 24,000 muzułmanów, a ostatecznie zdobywa cały tabor i wszystkie działa. Tak się zakończył ważny dla Węgier i chrześcijańskiej Europy dzień 22 lipca 1456, wsławiony po wszystkie wieki bohaterstwem Kapistrana. Uwiadomiony o tem zwycięstwie Papież Kalikst III, nakazał, aby corocznie 6 sierpnia, jako w dniu zwycięstwa, na wieczną pamiątkę tej chwały obchodzono w całem chrześcijaństwie uroczystość Przemienienia Pańskiego. Wskutek zbytecznego wysilenia i zarażonego powietrza rozchorował się Jan i przewieziony został do Illoku. Król węgierski Władysław przybył do niego z Wiednia, pragnąc go utrzymać przy życiu, ale Król niebieski powołał chorego do wiecznego żywota w dniu 23 pażdziernika roku 1456. Żal był powszechny, wszystkie miasta włoskie i niemieckie, gdzie się upamiętnił swemi kazaniami, wyprawiły mu uroczyste egzekwie, a Węgrzy, uważając go za Świętego, pielgrzymowali do jego grobu, który wkrótce zasłynął cudami. Papież Leon X zezwolił na jego cześć w mieście Kapistrano; Aleksander VIII kanonizował go w r. 1690, ale dopiero Benedykt XIII ogłosił Bullą w r. 1724 jego wyniesienie na godność Świętego.
Powiadają o świętym Janie Kapistranie, że ten dawniejszy słynny prawnik i doktor, sędzia i ulubieniec królewski, wsiadł pewnego dnia w zszarzałym habicie na osła, a odwrócony tyłem do głowy zwierzęcia, przejeżdżał przez najludniejsze ulice miasta, wystawiając się pokornie na urągowiska i szyderstwa przechodniów. Cóż go do tego spowodowało?
1) Pokora czyni nas miłymi Bogu. Psalmista Pański mówi: „Któż jako Pan Bóg nasz, który mieszka na wysokości, a na nizkie rzeczy patrzy na Niebie i na ziemi?“ (Psalm 112, 5—6). Znaczy to, że Bóg jako najwyższy Pan i jedynie prawdziwy Bóg szczególne znajduje upodobanie w pokorze. Izajasz Prorok pisze: „Bo tak mówi Wysoki i wyniosły mieszkający w wieczności, a święte Imię Jego na wysokości i w świątyni mieszkający, a ze skruszonymi uniżonym duchem, aby ożywił ducha zniżonych, ażeby ożywił ducha skruszonych.“ Daniel Prorok woła: „Wy Święci i w sercu pokorni, chwalcie Pana.“ Chwała bowiem jest Mu najmilszą z ust pokornych. Najświętsza Panna oświadcza wyraźnie, dlaczego Ją Bóg tak umiłował i wyszczególnił, mówiąc: „Pan raczy spojrzeć łaskawie na niegodną sługę Swoją,“ (Łuk. 1, 48). Święta Magdalena de Pazzis na pytanie, czemu Bóg miłuje prostodusznych i pokornych odpowiada temi słowy: „Przyczyną tego jest pokora, bo ta przyciąga Boga jak magnes do duszy człowieka.“ Powiedzmy przeto z Judytą (Jud. 8, 16): „I przetoż ukorzmy Mu dusze nasze, a będąc w duchu uniżonym służąc Mu, mówmy płacząc Panu, aby według woli Swojej tak uczynił z nami miłosierdzie Swoje.“
2) Pokora jedna nam łaskę i przychylność Boską. Pismo św. powtarza kilkakrotnie, że Bóg wstręt czuje do dumnych, a łaskaw jest na pokornych. Łaski Pańskie nazywa Jan święty zdrojami żywej wody. „Woda stacza się na dół, nie idzie pod górę, łaska Boża spływa w głębie serc pokornych, nie w dusze nadęte dumą i zarozumiałością. Doliny są o wiele żyzniejsze od gór.“ Mówi to również już Psalmista Pański, iż wyniosłości bywają często nagiemi skałami, z których stacza się deszcz ożywczy, użyzniając doliny zasłonione od mroźnych wiatrów. Historya nas uczy, że dumni i napuszeni są pozbawieni łask i wewnętrznego spokoju, pełni trosk i drażliwości, wystawieni na burze pokus i namiętności, a pokorni są bogaci w łaski, spokój, wesele, nadzieje i serdeczne pociechy, męstwo i rozliczne cnoty.
Boże, któryś zasługami i nauką świętego Jana, Kościół Twój przedziwnie uświetnił, i przez niego nad wrogami chrześcijaństwa przez moc przenajświętszego Imienia Jezus, wiernym dał odnieść zwycięstwo, spraw miłościwie, prosimy, abyśmy nieprzyjaciół naszych za jego pośrednictwem przemagając na ziemi, nagrody razem z nim dostąpili w Niebie. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 23-go października pod Kadyksem w Hiszpanii w okręgu Urso męczeństwo św. Serwanda i Germana; w prześladowaniu Dyoklecyańskiem kazał namiestnik Viator obu Wyznawców biczować, osłabić głodem i pragnieniem i ciężkimi łańcuchami okutych wlec z miejsca na miejsce; wkońcu wydał rozkaz ich ścięcia. Germana pochowano w Merydzie a Serwanda w Sewilli. — W Antyochii w Syryi śmierć męczeńska św. Teodora, Kapłana; schwytany za panowania bezbożnego Juliana, został rozciągnięty na torturach a po wielu męczarniach palony pochodniami. Lecz, że mimo to nie przestawał uznawać Chrystusa jako Syna Bożego, więc mieczem katowskim zadano życiu jego ostatni cios. — W Granadzie w Hiszpanii uroczystość św. Piotra Paschazyusza, Biskupa z Jaeny z zakonu Mercedaryuszów, męczonego dnia 6 grudnia. — W Konstantynopolu pamiątka św. Ignacego, Patryarchy. Dlatego, iż napominał cesarza Bardasa za wypędzenie swej żony, nawiedzał go tenże różnemi krzywdami, a wkońcu posłał go na wygnanie. Później jednakże za wstawieniem się Papieża Mikołaja mógł znowu powrócić i umarł spokojnie w Panu. — W Bordeaux uroczystość św. Seweryna, Wyznawcy. — W Rouen pamiątka św. Romana, Biskupa. — Pod Salerno uroczystość św. Verusa, Biskupa. — W okolicy Amiens pamiątka św. Domicyusza, Kapłana. — W obwodzie Poitiers uroczystość św. Benedykta, Wyznawcy. — W Illok na Węgrzech uroczystość św. Jana Kapistrana, Wyznawcy z zakonu Franciszkańskiego, sławnego życiem św. i gorliwością około rozszerzania wiary. Mocą swej modlitwy i cudów pobił ogromne wojsko tureckie i twierdzę Białogród uwolnił od oblężenia.
Krzysztof czyli Krystofor, rodem z Palestyny, wsławił się był w wielu bitwach. Chlubiąc się ze swej siły i sławy bohaterstwa, pragnął służyć tylko największemu władcy. Zbrojny pancerzem, tarczą i mieczem, chodził po różnych krajach, szukając monarchy, któryby się nikogo nie lękał. Nie znalazł jednak nikogo, wszyscy bowiem królowie i mocarze bali się jeśli nie ludzi, to złych duchów; dlatego oddał się na usługi szatanowi, księciu tego świata. Spostrzegłszy atoli pewnego razu, że i ten uciekał przed stojącym nade drogą krzyżem, wypowiedział mu służbę, aby szukać króla, który ma krzyż w herbie.
Niezadługo przybył do pustelnika, który mu dał należytą informacyę i nauczył go wierzyć w Chrystusa. Uradowany zapytał: „Jakżeż mam służyć Panu i Zbawicielowi memu?“ „Ćwicz się — rzecze pustelnik — w modlitwie, poszczeniu i rozmyślaniach." „Postu — odpowiedział Krzysztof — ciało me nie znosi, a do modlitwy i rozmyślania nie czuję w sobie pociągu.“ — Pustelnik dał mu następującą radę: „Kiedy tak, to spróbuj Chrystusowi służyć dziełami miłosierdzia. Widzisz tam rzekę bez mostu, którą ludzie w bród przebywają. Niejeden już dotychczas tę śmiałość życiem przypłacił. Przenoś ich więc z jednego brzegu na drugi. Wdzięczność ich i błogosławieństwo Boże będzie twoją nagrodą.“ Krzysztof zdjął cały rynsztunek i pełnił w pokorze zaleconą mu przez pustelnika służbę we dnie i w nocy. Pewnego wieczora prosił go żwawy chłopczyk o złocistych włosach i rumianej twarzyczce, aby go przeniósł przez wodę. Chętnie wziął go Krzysztof na barki i wszedł we wodę, ale z każdym krokiem wzbierała rzeka coraz wyżej, a chłopczyk stawał się coraz cięższym, tak że Krzysztof ledwie go zdołał udźwignąć; nareszcie oblany potem i strudzony stanął z nim na drugim brzegu. „Co za dziwo — rzecze — kochane dziecię wydało mi się, jakobym dźwigał cały świat.“ Pacholę odpowiedziało: „Dźwigałeś więcej, niż świat cały, bo Tego, co stworzył Niebo i ziemię; okazałeś miłosierdzie i znajdziesz miłosierdzie. Przebaczone ci są twe grzechy, bądź Mym Apostołem, a na dowód zakwitnie żelazna laska twoja.“ Tak się też stało i odtąd nazwano go Krzysztofem, tj. nosicielem Chrystusa.
Porzucił też natychmiast swe dotychczasowe zajęcie i pobiegł do Syryi, aby krzewić Ewangelię. Gdy pod miastem Samo błagał Boga na klęczkach o nawrócenie mieszkańców, spostrzegła go białogłowa, która uląkłszy się jego wzrostu, zemdlała. Przyszedłszy do przytomności, wróciła do miasta i opowiedziała mieszczanom, co ją spotkało. Wszystek lud wyszedł przeto za bramę, aby ujrzeć niezwykłe widowisko, a Krzysztof przemówił do nich łagodnie, oświadczając, że zbawienia szukać należy w Panu Jezusie i jako dowód posłannictwa swego pokazał im żelazną laskę, z której wyrastały liście i kwiaty. Na widok cudu tego nawróciło się 18,000 ludzi i przyjęli Chrzest święty.
Gdy cesarza Decyusza doszła wieść o tym wypadku, kazał przybysza okutego w ciężkie kajdany stawić przed sobą i żądał od niego, aby oddał cześć rzymskim bogom. Krzysztof tak zwycięsko bronił swej wiary, że 40 żołnierzy natychmiast przyjęło chrześcijaństwo i poniosło śmierć męczeńską. Decyusz kazał go wtrącić do strasznej ciemnicy i polecił dwom nierządnicom, Nicecie i Akwilinie, aby go namówiły do odstępstwa, ale obie nawróciły się do chrześcijaństwa, oddały się pokucie i stwierdziły wiarę śmiercią męczeńską. Uniesiony zemstą, kazał Decyusz Krzysztofa biczować, wsadzić mu rozpalony hełm na głowę, natrzeć ciało jego olejem i wrzucić go w czeluście pieca, a gdy to nie pomogło, ściąć mu głowę. Święto jego obchodzi Kościół wschodni dnia 9 maja, zachodni 25 lipca.
Henryk z Kempten założył w roku 1386 w Vorarlbergu, w Tyrolu, Bractwo św. Krzysztofa. Obowiązkiem członków rzeczonego Bractwa było służyć podróżnym przechodzącym przez Arlberg w zimie za przewodników. Mieli oni na szczycie góry własne schronisko, a dom ich nosi dotychczas imię świętego Krzysztofa. Rząd austryacki kazał w pierwszej połowie ubiegłego wieku zbudować szeroki trakt, prowadzący przez wspomnianą górę.
Święty Krzysztof oświadczył owemu pustelnikowi, iż chcąc Chrystusowi Panu służyć, nie zdoła wiele pościć, modlić się i rozmyślać, gdyż nie czuje do tego dostatecznego pociągu. Natomiast okazał się skłonnym do służenia dziełami miłosierdzia względem bliźnich. Jeżeli który z nas w podobnem położeniu się znajduje, niech spamięta i rozważa:
1) o uczynności chrześcijańskiej. Polega zaś ona na tem, abyśmy dla miłości Boga gotowi byli wyświadczać bliźnim przysługi mające na celu rzeczywiste i prawdziwe ich dobro, chociażbyśmy prawnie do tego nie byli zobowiązani i chociażbyśmy mieli przytem ponieść szkodę na mieniu i wygodach własnych. Nie braknie nam zaiste sposobności do wyświadczania takich przysług nawet wtedy, gdy nie posiadamy ani majątku, ani talentu, ani znaczenia u ludzi. Nie trudno zaprawdę oszczędzić znajomemu przykrości, pomódz mu w sprawie mniejszej wagi; ileż to razy nadarza się sposobność przysłużenia się sąsiadowi wczesną przestrogą i uchronić go drobną pożyczką od większej straty! Nieraz można go pocieszyć przyjaznem słówkiem, bezinteresowną pomocą lub napomnieniem; cóż łatwiejszego, jak wesprzeć go w troskach i utrapieniu dobrą radą, szczerem ujęciem się za nim, pocieszyć go odwiedzinami albo miłosiernym datkiem. Samo się przez się rozumie, że godzi się to wszystko czynić tylko wtedy, kiedy chodzi o rzeczywiste, cielesne lub duchowe jego dobro. Nie godzi się np. matce zaślepionej w synu starać się o to, aby go zasłonić od zasłużonej kary; nie godzi się służebnej być pośredniczką w noszeniu liścików miłosnych, aby zataić przed rodzicami miłość córki; nie godzi się przyjacielowi chwytać się wszelkich sposobów, aby przyjacielowi zapewnić zyskowny interes lub korzystną posadę.
2) Rozważmy nadal usłużność chrześcijańską. Ma ona wysoką wartość, o mało co mniejszą od rzeczywistego nabożeństwa. Wiara nam nakazuje widzieć w każdym bliźnim dziecię Boże, szanować go, uznawać w nim brata lub siostrę. Jeśli przeto wyświadczamy bliźniemu przysługę, jeśli mu sprawiamy przyjemność, sprawiamy zarazem przyjemność i Bogu, który nam to stokrotnie wynagrodzi, darząc nas życiem wiekuistem. Chroniąc bliźniego od przykrości cielesnych lub zmartwienia, krzepiąc go na ciele lub duszy, czynimy nieomal to samo, jakbyśmy to wyświadczali samemu Panu Jezusowi. Pięknym przykładem usłużności chrześcijańskiej jest święty Krzysztof, który bez względu na własną wygodę przenosi przez rzekę we dnie i w nocy podróżnych i wędrowców, nie pytając ich ani o wiek, ani o stan. W nagrodę za tę uczynność zyskał wiekopomną sławę na ziemi i wiekuistą koronę w Niebie. Czy każdy z nas może się pochlubić taką gotowością do usług? Pan Jezus mówi: „Jednego ci braknie — tj. uczynności chrześcijańskiej — sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj między ubogich, a będziesz miał skarb w Niebie.“ Oby te słowa były dla nas zachętą do starania się o ten skarb niebieski.
Przez zasługi świętego Krzysztofa, Sługi Twego, błagam Cię, wiekuisty Boże, abyś mnie zachować raczył od grzechu samolubstwa, a natomiast natchnął duchem ofiarności i poświęcenia. Wszakże sam powiedziałeś: kochaj bliźniego swego, jak siebie samego. Niechaj nigdy o tem Twojem świętem przykazaniu nie zapomnę. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki, wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 24-go października w Wenozie w Apulii męczeństwo św. Feliksa, Biskupa afrykańskiego, św. Audaktusa i Januaryusza, Kapłanów i św. Fortunata i Septyma, Lektorów. Podczas prześladowania Dyoklecyańskiego zarządca Magdellianus trzymał ich długi czas w więzieniu częścią w Afryce a częściowo na Sycylii, gdyż nie zdołano Feliksa wzruszyć do wydania Ksiąg św., jak tego sobie życzył cesarz. Wkońcu pościnano ich. — U Homerytów w mieście Nagran śmierć męczeńska św. Aretasa i jego 340 towrzyszów pod cesarzem Justynem i żydowskim tyranem Dunaanem. Po nich wrzucono w płomienie pewną kobietę chrześcijańską; jej pięcioletni chłopczyk jednak, co jąkając się, wyznawał Chrystusa, nie dał się ani pochlebstwami, ani pogróżkami powstrzymać, jeno sam wskoczył za matką w płomienie. — W Kolonii uroczystość św. Ewergisla, Biskupa i Męczennika. — W Konstantynopolu pamiątka św. Proklusa, Patryarchy. — W Bretanii zgon św. Magloryusza, Biskupa, którego ciało św. znalazło swe miejsce spoczynku w Paryżu. — W klasztorze w Vertou pamiątka św. Marcina, Opata. — W Kampanii pamiątka św. Marka, Pustelnika, którego święte życie i czyny opisał Grzegorz Wielki.
Dwaj bracia, święci Kryszpin i Kryspinian, powodowani gorliwością szerzenia wiary Chrystusowej, opuścili gniazdo rodzinne i udali się wraz z Biskupem Dyonizym i kilkunastu kapłanami do Gallii, aby im być pomocnymi w głoszeniu Ewangelii świętej. Nie mogąc Dyonizemu towarzyszyć aż do Paryża, osiedli w mieście Soissons i założyli przezornie sieci, aby łowić ludzi dla Nieba. Wkrótce jednak przekonali się, iż mieszczanie nie są przychylni chrześcijaństwu, i że zbyt jawne i otwarte ich Apostolstwo nie przyniesie spodziewanych korzyści. Smutne to doświadczenie nie zraziło ich, lecz spowodowało do szukania innych sposobów osiągnięcia zamierzonego celu. Wyrzekłszy się wszystkich przywilejów i korzyści, jakie im dawało ich wysokie urodzenie i wykształcenie, wstąpili w naukę do szewca, aby sobie z czasem ułatwić styczność z prostym ludem i wywierać nań wpływ tem korzystniejszy.
Wkrótce założyli warsztat, który niedługo zamienił się na szkołę chrześcijańskiej nauki. Obaj zbywali swój towar niesłychanie tanio, a od biednych nie brali ani grosza, przez co pozyskali sobie miłość i zaufanie licznych odbiorców. Pod płaszczykiem prostoty i pokory utrzymywali liczne stosunki z rozmaitymi ludźmi, jednym służyli dobrą radą, drugim miłosiernym datkiem, a wszystkim okazywali uprzejmość i uczynność. W schadzkach towarzyskich umieli nakierować rozmowę na nieśmiertelność duszy, wiekuiste przeznaczenie człowieka, dobroć i mądrość Opatrzności Bożej, wykazywali niemoc bożków pogańskich i niedorzeczność oddawania im czci Bogu należnej. Nauki ich poparte dobrymi uczynkami i zasilone widoczną łaską Bożą, znalazły jak najlepsze przyjęcie w poczciwych sercach i pojętnych umysłach. Wielu uwierzyło w Chrystusa i dało się ochrzcić. Sława domu bogobojnych szewców rozgłosiła się w obszerniejszych kołach; odwiedzało ich mnóstwo ludzi spragnionych zbawienia i tak powstał zawiązek gminy chrześcijańskiej, która z czasem wzrosła i ściągnęła na siebie nienawiść bałwochwalczych kapłanów.
Gdy cesarz Maksymian, srogi prześladowca chrześcijan, przybył w roku 287 do Soissons, zwrócono jego uwagę na Kryszpina i Kryspiniana, i obwiniono ich o uwodzenie ludu. Cesarz kazał ich uwięzić, smagać, i stawić przed sobą. Nasamprzód namawiał ich łagodnie, potem szorstko i groźnie, aby uczcili bogów rzymskich. Bracia odpowiedzieli mu bez ogródki: „Czego inni pragną i czego się inni lękają, to w naszych oczach nic nie znaczy. Ani nas twe obietnice nic znęcą, ani pogróżki nic zastraszą. Dóbr doczesnych i zaszczytów dobrowolnie się wyrzekliśmy. Cierpienia i śmierć nawet wyjdą nam na dobre, gdyż Chrystus jest naszem życiem.“ Odpowiedzią tą rozjątrzony Maksymian polecił mu przełamać ich upór. Srogi sędzia i okrutni jego siepacze poczęli się znęcać nad braćmi, biczując ich, kładąc na torturach dał ich prefektowi Rykcyowarowi i powbijając im za paznokcie drzazgi, lejąc na nich roztopiony ołów i sadzając na zapalonym stosie. Wszystkie te męki były bezskuteczne; męczennicy cieszyli się z ponoszonych katuszy, dziękowali głośno Bogu za to, że ich natchnął stałością i wytrwałością, i śpiewali na Jego cześć Psalmy i Hymny pobożne. Wszystkie te męczarnie przetrwali, nie poniósłszy najmniejszej szkody na zdrowiu.
Cud ten wywarł na zgromadzonych widzach tak silne wrażenie, że wielu z nich nawróciło się i przyjęło wiarę Chrystusową. Zniecierpliwiony przeto cesarz rozkazał prefektowi niebawem obu braciom poucinać głowy. Chrześcijanie wystawili później ponad grobem „tychże bohaterów“ piękny kościół. Zwłoki ich przeniesiono później do Rzymu i złożono w kościele św. Wawrzyńca. Wielbieni nie tylko we Francyi, ale i w całym świecie chrześcijańskim, dwaj Męczennicy są Patronami szewców i tkaczy. Prostym wymysłem jest gadka, że bracia wyrabiali obuwie dla biednych z kradzionej skóry i że tym sposobem świadczyli dobrodziejstwa cudzym kosztem. Kłamstwo to powstało stąd, że w mieście Soissons uchodzili za bardzo biednych i towar swój sprzedawali za bardzo nizką cenę, a po największej części nie dopominali się o zapłatę.
Pan Jezus dał nam podczas Swej ziemskiej pielgrzymki przykład wszystkich cnót posuniętych do najwyższej doskonałości, a naszą powinnością jest naśladować Go w miłości niebieskiego Ojca i bliźnich. Ten zapał serdeczny, tę tęsknotę zbliżenia się do Chrystusa tu na ziemi i w Niebie nazywamy gorliwością. Za wzór takiej gorliwości można uważać świętych braci Kryszpina i Kryspiniana.
1) Z miłości ku Ojcu niebieskiemu zstąpił Pan Jezus z wyżyn nadziemskich na ten padoł płaczu i cierpień i przywdział na Siebie postać ludzką, aby ludzi nawrócić i aby ich nauczyć, jak mają wielbić Trójcę świętą w duchu i prawdzie. Kryszpin i Kryspinian z miłości ku Bogu opuścili Rzym, ów przybytek rozkoszy i przyjemności, pożegnali ziemię rodzinną i krewnych i puścili się do niegościnnej Gallii, aby tam nieszczęśliwych współbraci, pogrążonych w sromotnem bałwochwalstwie, obeznać z wiarą chrześcijańską, która jedna tylko zdoła uszczęśliwić człowieka. Postępek ten dowodzi bohaterskiej ich gorliwości. I my zrządzeniem miłosierdzia Boskiego jesteśmy członkami Królestwa Bożego na ziemi, dziećmi Kościoła katolickiego. Kościół jest matką naszą; ale jakże te dzieci częstokroć martwią i obrażają tę dobrą matkę! Jedne dbają tylko o ciało, stroje, tarzają się w zmysłowych rozkoszach; drugie gardzą jej przykazaniami i przestępują je na każdym kroku; innym nie wystarcza własna złość i przewrotność, starają się przeto przerobić drugich na swoje kopyto, sieją zgorszenie i namawiają ich do niewiary w objawienie i nieposłuszeństwa i wzgardy ustaw kościelnych. Nie powinnoż nas boleć, gdy kto policzkuje matkę naszą, czyni nieszczęśliwymi braci, a niebieskiego Ojca w oczach naszych tak ciężko obraża? Kogo to boli, ten jest gorliwym uczniem Jezusa Chrystusa.
2) Aby u ludzi znaleźć przychylne przyjęcie i chętny posłuch, wyrzekł się Pan Jezus zewnętrznej okazałości, pracował przez lat ośmnaście przy prostym rzemieślniku Józefie, był skromnym, łagodnym, posłusznym i zjednał Sobie miłość wszystkich, którzy Go znali, widzieli i słyszeli. I nasi święci Bracia nie inaczej postępowali. Aby u nieokrzesanych mieszkańców miasta Soissons znaleźć przychylne przyjęcie, wyrzekli się szlachectwa, świetności stanu, a mimo wysokiego wykształcenia udawali prostaczków, wyuczyli się szewstwa i tak żyli, że lud powziął do nich zaufanie, serdecznie ich umiłował i służył Bogu. Czyż w tem nie dali dowodu bohaterskiej gorliwości? Mamy niestety ojców i matki, co nie myślą uczyć dzieci katechizmu, nie odmawiają z czeladzią pacierzy rannych i wieczornych i nie dają im dobrego przykładu częstem przystępowaniem do Spowiedzi i Komunii. Czyż to godzi się nazwać gorliwością?
3) Aby stwierdzić prawdę Swej nauki, dowodnie okazać Swą gorliwość, dźwigał Pan Jezus ciężki krzyż z Betleem na górę Kalwaryę, cierpiał na ciele i duszy tyle, ile nikt przed Nim i po Nim i złożył życie w ofierze na krzyżu. Kryszpin i Kryspinian, chcąc dać świadectwo Boskości swej wiary i pragnąc zachęcić chrześcijan do stałości, pozwolili się męczyć i oddali głowy pod miecz katowski. Czyż może być większy dowód gorliwości chrześcijańskiej? Korzystajmy przeto z przykładu, jaki nam dali dwaj święci Bracia! Brońmy wolności i swobód Kościoła katolickiego, wychowujmy dzieci w bojaźni Bożej, nie czytajmy pism i gazet bezbożnych, święćmy Niedziele i dni uroczyste według przepisu Kościoła, a wtedy i my, lubo w mniejszym stopniu od powyżej wspomnianych Świętych, okażemy się gorliwymi chrześcijaninami.
Boże, któryś św. Kryszpina i Kryspiniana, Męczenników Twoich, przywiódł do tego, że oni z miłości ku Tobie wyrzekłszy się dostatków w ubogiem rzemiośle pracowali i w niem wysłużyli sobie koronę męczeńską, daj nam za ich wstawieniem się, w stanie, w jakim zostajemy, wiernie Ci służyć na ziemi, a w Niebie wraz z nimi chwalić Cię na wieki. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 25-go października w Rzymie męczeństwo św. Chryzantusa i Daryi, Małżonków; po wielu karach i mękach, jakie im zadawał prefekt Celeryn dla ich wierności w wierze, cesarz Numeryan polecił św. Wyznawców wrzucić do dołu w piasku i ziemią i kamieniami żywcem zasypać. — Również w Rzymie śmierć męczeńska 46 Żołnierzy, ochrzconych jednocześnie przez Papieża Dyonizego; wkrótce potem kazał ich Klaudyusz ściąć i pochowano ich przy drodze Salaryjskiej; jeszcze innych 126 Męczenników tamże złożono, między nimi św. Teodozyusza, Lucyusza, Marka i Piotra, Żołnierzy. — W Soissons we Francyi męczeństwo św. Kryszpina i Kryspiniana, szlachetnych Rzymian, co za czasów Dyoklecyana pod prezesem Rykcyowarem po nieludzkich męczarniach straceni zostali mieczem. Ich św. ciała zabrano do Rzymu i ze czcią wielką złożono w kościele św. Wawrzyńca w Paneperna. — We Florencyi uroczystość św. Miniasza, Żołnierza, co z całą stanowczością wystąpił za swą wiarę i pod cesarzem Dyoklecyanem doczekał się wspaniałej korony zwycięstwa. — W Torre w Sardynii pamiątka św. Protusa, Kapłana i Januarego, Dyakona, którzy od Papieża Kajusa na tę wyspę posłani, za cesarza Dyoklecyana i prezesa Barbarusa zamęczeni zostali na śmierć. — W Konstantynopolu cierpienia św. Martyryusza, Subdyakona i Marcyana, Kantora, którego pod cesarzem Konstancyuszem zabili błędnowiercy. — W Rzymie pamiątka św. Bonifacego, Papieża i Wyznawcy. — W Perigueux we Francyi uroczystość św. Fronto, który przez Apostoła św. Piotra wyświęcony na Biskupa, razem ze św. Grzegorzem, Kapłanem, nawrócił większą część tego narodu i wkońcu cudami opromieniony zasnął spokojnie w Panu. — W Brescyi pamiątka św. Gaudentego, Biskupa, odznaczonego szczególnie wiedzą i świętością. — W obwodzie Mende we Francyi uroczystość św. Hilarego, Biskupa.
Święty Ewaryst, Papież, był z pochodzenia żydem, a Betleem było mu rodzinnem miastem. W Grecyi, gdzie wtedy nauki kwitły, pobierał wykształcenie, i za łaską Boga poznał naukę Chrystusa. Stamtąd przeniósł się do Rzymu, gdzie już istniała liczna gmina chrześcijańska, zostająca pod sterem Biskupa i Papieża Anakleta. Lubo otoczona bałwochwalcami, w prostocie ducha wiernie wyznawała wiarę Chrystusową. Tutaj dla gruntownych swych wiadomości i rozlicznych cnót przyjęty został Ewaryst do stanu duchownego i wyświęcony na kapłana. Gdy zaś Anaklet skończył śmiercią męczeńską, mianowano Ewarysta jego następcą. Miał stąd wielkie przed sobą zadanie, ciągle bowiem wystawiony był na niebezpieczeństwo życia ze strony pogan, którzy zionęli nienawiścią przeciw chrześcijanom. Będąc przeznaczonym od Boga do głoszenia bałwochwalcom nauki Zbawiciela, musiał prócz tego walczyć przeciw kacerzom, z którymi się już święty Jan Ewangelista ucierał. Ci kacerze zaprzeczali Bóstwa Chrystusowi, a mimo to, że świętą Jego naukę sromotnie szpecili, ważyli się nazywać chrześcijanami. Aby się przeto od tych odszczepieńców odróżnić, nazwał Ewaryst siebie i parafian swych katolikami. Liczba chrześcijan w Rzymie była w porównaniu z poganami szczupłą, ale mimo to nie było części miasta, w której by sporo ich nie mieszkało. Podzielił przeto miasto na siedm parafialnych okręgów i przeznaczył dla każdego z nich kapłana, zobowięzując go do odbywania nabożeństwa i udzielania Sakramentów św. Każdemu z Biskupów dodał po siedmiu dyakonów, którzy mieli im być pomocnymi w prawieniu kazań i w pieczy nad ubogimi. Sam zaś przyświecał dobrym przykładem i dowodził swem życiem, że rzeczywiście zasługiwał na miano Ewarysta, to jest najlepszego z ludzi. Ponieważ mocno tego przestrzegał, żeby chrześcijanie zachowywali czystość, i nie kazili małżeństwa nieprawymi związkami, zakazał surowo tajnych stosunków z niewiastami i ogłosił, że śluby mają być zawierane w kościele i pobłogosławione przez kapłanów.
Tylko dziewięć lat rządził święty Ewaryst Kościołem Chrystusowym. Następnie poniósł śmierć męczeńską, tak jak jego poprzednik, w roku 112. Ciało jego złożone jest w Rzymie i spoczywa tuż obok ciała świętego Piotra, Księcia Apostołów.
Święty Ewaryst należy do tych następców Piotra, którzy pod względem zarządu i organizacyi gminy chrześcijańskiej w Rzymie wielkie i niespożyte położyli zasługi. Trudnem zaiste było jego zadanie ustrzedz tę, jak na początek, nieliczną garstkę wyznawców Chrystusowych od zgorszenia, zepsucia i moralnej zarazy, jaką szerzyli podówczas poganie. A jednak spełnił je tak świetnie, że święty Ignacy musiał mu poświadczyć, iż jest prawdziwym wzorem pasterza, dbającego o dobro swej trzody.
Racz miłościwie wejrzeć, wszechmogący Boże, na nędzę naszą, a że nas ciężar własnych grzechów przygniata, niech nas wesprze miłościwe pośrednictwo świętego Ewarysta, Męczennika Twojego i Papieża. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 26-go października w Rzymie męczeństwo św. Ewarysta, Papieża, co za cesarza Hadryana krwią swoją Kościół Boży przyozdobił. — W Afryce śmierć męczeńska św. Rogacyana i św. Felicyssyma, którzy świetne odnieśli tryumfy podczas prześladowania za Waleryana i Galliena; o nich opowiada także św. Cypryan w piśmie swem: „Do Wyznawców.“ — W Nikomedyi pamiątka św. Łucyana, Florusa i ich towarzyszy, Męczenników. — Tegoż dnia uroczystość św. Kwodwultdeusza, Biskupa z Kartaginy, który wraz z całym swoim klerem, od aryańskiego króla Genzeryka wsadzony na spróchniałe okręty bez wioseł i żagli, wydany został bałwanom morskim na łaskę, jednakże wręcz przeciw wszelkim nadziejom wylądował szczęśliwie w Neapolu; tamże na wygnaniu i jako wyznawca zakończył swój żywot. — W Narbonnie uroczystość św. Rustyka, Biskupa i Wyznawcy; jego działalność przypadła za czasów cesarza Walentyniana i Leona. — W Salerno wspomnienie św. Gaudyozusa, Biskupa. — W Pawii pamiątka świętego Fulkusa, Biskupa. — W Hildesheimie uroczystość św. Bernwarda, Biskupa i Wyznawcy, zaliczonego w poczet Świętych przez Papieża Celestyna III. — Również uroczystość św. Kwadragezyma, Subdyakona, co pewnego umarłego do życia przywołał.
Pomiędzy głosicielami wiary Chrystusowej, których Bóg cudownym sposobem powołał do pracy, odznaczył się święty Frumencyusz, rodem z prastarego miasta Tyru.
Za panowania cesarza Konstantyna Wielkiego przedsięwziął filozof Metrodor rozmaite podróże do obcych krajów, wiedziony jużto ciekawością, jużto chęcią pomnożenia swej wiedzy. W jednej z tych dalekich wycieczek dostał się aż do Persyi i do odległych Indyi czyli Etyopii. Po powrocie opisał cesarzowi dokładnie, co widział, złożył przed nim wielką ilość klejnotów i pereł, zapewniając, że byłby ich przywiózł o wiele więcej, gdyby mu nie był zabrał większej części król perski, Sapor.
Zachęcony szczęściem Metrodora, wybrał się inny filozof, imieniem Merop, w te same strony i wziął z sobą dwóch młodziutkich wnuków, Edezyusza i Frumencyusza, których wychowaniem i wykształceniem dotychczas się zajmował. Ukończywszy podróż z pomyślnym skutkiem, wsiadł na statek w zamiarze udania się z powrotem w strony rodzinne. W drodze zabrakło żywności, a trzej podróżni musieli wylądować w przystani morskiej.
Gdy Merop i osada okrętowa wyszła, celem zakupienia żywności, dwaj chłopcy, Edezyusz i Frumencyusz, usiedli w cieniu drzewa, wykonując zadaną przez dziadka pracę. Tymczasem nadeszli dzicy krajowcy, wiodący podówczas z Rzymianinami wojnę, cały ładunek okrętowy zabrali, wymordowali załogę okrętową i podróżnych, a pomiędzy nimi i dziadka chłopców. Z przestrachem i osłupieniem spoglądały chłopięta owe na rzeź srogą; już zbliżali się i do nich barbarzyńcy z dobytymi mieczami, ale niewinna prostota i dziecięca skromność, przebijająca się na twarzyczkach dzieci rozbroiła morderców. Darowali im życie i zawiedli ich do króla, mieszkającego w Arunie.
Mniej srogi od swych poddanych monarcha upodobał sobie chłopców, a widząc ich niezwykłe zdolności, zatrzymał ich u siebie i kazał kształcić. Wkrótce pozyskali obaj zaufanie jego, a gdy doszli lat młodzieńczych, Edezyusza mianował książę swym skarbnikiem, Frumencyusza natomiast tajnym radcą i sekretarzem. Czując się blizkim śmierci, przywołał ich do łoża, podziękował im za wierną służbę i w nagrodę udarował ich wolnością. Ale małżonka umierającego namówiła ich, aby przy niej zostali i byli jej doradcami w rządach kraju, które sprawowała w imię swego nieletniego syna. Pozostali przeto przy królowej wdowie, a Frumencyusz został wychowawcą i nauczycielem następcy tronu. Większa część spraw państwa przechodziła przez jego ręce. Wszyscy go miłowali i szanowali. Nic mu nie brakło do szczęścia, jak tylko wiary, która nieznaną była narodowi, czyli raczej zupełnie w nim ostygła. Święty Filip, dyakon, ochrzcił był dawniej szambelana królowej Kandaki, i to był pierwszy posiew nauki Chrystusowej w kraju; ale z biegiem czasu zatarły się ślady chrześcijaństwa, a lud popadł w dawne bałwochwalstwo. Bolało Frumencyusza to zaślepienie narodu, starał się przeto rozniecić przygasłe światło wiary. Wezwał tedy kilku kupców chrześcijańskich, aby osiedli w Etyopii, wyrobił im różne przywileje i pozwolenie swobodnego wyznawania wiary. Tak powstała tam pierwsza gmina chrześcijańska, która przykładnem życiem i rozlicznemi cnotami wywierała zbawienny wpływ na pogan. Tymczasem doszedł następca tronu do pełnoletności i objął zarząd kraju. Edezyusz wrócił w strony rodzinne, Frumencyusz zaś, któremu wiele zależało na rozkrzewieniu wiary Chrystusowej, udał się do Aleksandryi i poprosił tamtejszego Patryarchę Atanazego, aby posłał do Etyopii Biskupa i dokonał dzieła nawrócenia całego narodu. Uradowany tem święty Atanazy, zwołał natychmiast Synod Biskupów, którzy jednogłośnie oświadczyli, iż nikt nie jest godniejszym tego posłannictwa i zdatniejszym do tego urzędu, jak Frumencyusz. Jego też święty Atanazy wyświęcił na pierwszego Biskupa Etyopii.
Nie zwlekając i wyrzekłszy się widzenia rodzinnego kraju, wrócił Frumencyusz do Aruny. Kazaniami, dobrocią i łagodnością, gorliwością i cudami zdziałanymi dokonał wielu nawróceń. Wszystko się cisnęło do chrztu, król Aizan i brat jego Sazan przyjęli wiarę Chrystusową, a przykład ich pociągnął cały naród do stóp krzyża. Wszędzie wznosiły się zamiast pogańskich świątyń piękne kościoły, mnożyła się liczba duchownych, a chrześcijaństwo zakwitło w Etyopii.
Było to szatanowi solą w oku, nie myślał bowiem w stronach, gdzie dotychczas wszechwładnie panował, bez walki ustąpić i sposobił się do zaciętego boju. Cesarz Konstancyusz był kacerzem, trzymającym z aryanami, a tem samem był zawziętym wrogiem świętego Atanazego, który zwalczał aryanów i skuteczny stawiał im opór. Frumencyusz zaś był przyjacielem Atanazego i jako taki ściągnął na siebie nienawiść cesarza. Monarcha chciał kacerskie błędy zaszczepić również w Etyopii i w tym celu napisał do Aizana i Sazana list, w którym żądał aby Frumencyusza przenieśli do Egiptu, gdzie go Patryarcha aryański zamianuje Biskupem. Aizan i Sazan nie usłuchali rozkazu zaślepionego cesarza i odesłali list do Atanazego, donosząc mu, że nie myślą z nim zrywać.
Frumencyusz troskliwą miał pieczę nad swą trzodą i doczekał się radości, że po jego stronie stanęło niebawem dziewięciu Biskupów. Sam zaś wyniesiony na godność Arcybiskupa, umarł po kilku latach pełen zasług w wieku podeszłym w Arunie.
Podziwiajmy mądrą Opatrzność Bożą, która i z przewrotności ludzkiej korzysta, aby dopiąć swego celu. Wybiła godzina łaski dla narodu Etyopów. Chciwość i ciekawość zapędza w odległe strony filozofa, który niewiadomo z jakiego powodu zabiera z sobą parę wnuków. Sam przypłaca tę ciekawość śmiercią, a niewinne chłopcy stają się narzędziem w ręku Pańskiem do nawrócenia całego narodu na świętą Wiarę. Czyż w tym wypadku nie sprawdzają się święte słowa: „Wasze drogi nie są Memi drogami.“ Opatrzność Boża wszystkiem kieruje, wszystkiem rządzi, od niej zawisły losy całych narodów i jednostek. Wiara w Opatrzność Boską nakazuje nam pokładać bezwarunkową ufność w Boga, polegać na Jego dobroci i mądrości, a zresztą niczego się nie lękać i o nic nie dbać. Jednego się tylko wystrzegać należy, ażebyśmy dobrotliwych zamiarów Boga nie udaremnili grzechem. Bądźmy przekonani, że każdy wypadek, każde zdarzenie w naszem życiu, czy nam się zda dobrem, czy złem, jest dla naszej duszy korzystnem i pożytecznem, i dlatego rzeczywiście dobrem. W pokornem posłuszeństwie zdajmy się zupełnie i bezwzględnie na wolę Boską. Bóg pragnie nawet wtedy dobra naszego, gdy nas nawiedza smutkiem i utrapieniami. Jako krótkowidze nie pojmujemy nieraz, czemu Bóg nas doświadcza i próbuje hartu naszej duszy, zsyłając na nas zmartwienia, choroby, niepowodzenia. Przyjdzie chwila, jeśli nie tu, to w przyszłym świecie, gdzie się ukorzymy przed Jego mądrością, gdzie uznamy, że to, co nam się wydało przykrem i niesłusznem, zmierzało do naszego dobra i rzeczywistą korzyść naszą miało na celu.
O Boże wszechmogący, utwierdzaj nas w wierze w Twoją Opatrzność Boską, która wszystkiem kieruje i wszystko obraca na nasze dobro. Daj nam tę łaskę, abyśmy się nigdy nie zachwiali, lecz abyśmy we wszystkiem, co na nas zsyłasz, widzieli w pokorze ducha mądrość i dobroć Twoją. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 27-go października wigilia św. Szymona i Judy Tadeusza, Apostołów. — W Awili w Hiszpanii męczeństwo świętego Wincentego jako też św. Sabiny i Chrystety, których na torturach rozciągano tak silnie, że im wszystkie członki ze stawów powychodziły; potem położono głowy ich na kamienie i bito kijmi tak strasznie, że mózgi powypryskiwały. Wszystko to działo się z rozkazu prezesa Dacyana. — Pod zamkiem Tyle pamiątka św. Florencyusza, Męczennika. — W Kapadocyi wspomnienie św. Kapitoliny i jej sługi Eroteis, pomarłych śmiercią męczeńską pod Dyoklecyanem. — W Abisynii pamiątka św. Frumencyusza, Biskupa, który najpierw jako niewolnik żył w tym kraju, później zaś, od św. Atanazego wyświęcony na Biskupa, rozszerzał tamże Ewangelię. — W Etyopii uroczystość św. Elesbaana, Króla, co żył współcześnie z cesarzem Justynem. Zwyciężywszy nieprzyjaciół Imienia Chrystusowego, posłał w ofierze swój dyadem królewski do Jerozolimy, a dotrzymując ślubu, żył jako pustelnik, aż go Bóg powołał do korony wiecznej.
Kościół Zachodni obchodzi pamiątkę tych dwóch Apostołów razem, Wschodni natomiast osobno.
Szymon, którego dla odróżnienia od św. Piotra zowią „Chananejczykiem“ i „Zelotą“ (gorliwym), był podobno rodem z Kany Galilejskiej i był owym narzeczonym, którego gody ślubne uczcił Jezus i Marya Swą obecnością. Cud zamienienia wody w wino był dlań, jak podanie głosi, powodem, iż za zezwoleniem swej narzeczonej poszedł za Chrystusem i odznaczając się wielką gorliwością w głoszeniu Ewangelii i staraniu się o zbawienie dusz, zyskał sobie nazwę „Zeloty“ czyli „gorliwego.“ Wykształcony przez Jezusa na Apostoła i zbrojny darami Ducha Św., niósł pochodnię Ewangelii świętej pomiędzy Żydów i pogan i zeszedł się później w Persyi z Judą Apostołem.</bra>
Juda, którego dla odróżnienia od Judasza Iskaryoty zowią także „Tadeuszem“, czyli „Lebeuszem“, tj. „odważnym“, był synem Kleofasa, brata świętego Józefa i Maryi, Krewnej Najśw. Maryi Panny. Apostoł św. Jakób Młodszy i św. Szymon byli jego rodzonymi braćmi. Przed powołaniem na urząd Apostolski żył w szczęśliwem małżeństwie z Maryą i trudnił się uprawą roli. Tem większą przeto zasługa jego i dobrowolna ofiara, że opuścił wszystko, drogą żonę, miłe dziatki i mozolnie zebrany majątek, i poszedł za Jezusem, ażeby ostatecznie ponieść śmierć męczeńską. Przy ostatniej wieczerzy, gdy Pan Jezus oświadczył, że się tylko tym objawi, którzy Go miłują, przerwał Mu pytaniem: „Panie, dlaczego objawiasz nam, a nie światu?“ — Widać stąd, że i on razem z innymi się spodziewał, że Pan Jezus założy Królestwo na ziemi i jako król ziemski uszczęśliwiać będzie Żydów. Jezus błędne jego mniemanie sprostował temi słowy: „Kto Mnie miłuje, chowa słowa Moje i Ojciec Mój miłuje Go: przyjdziemy do Niego i mieszkać u Niego będziemy.“
Podanie mówi, że po Zielonych Świątkach Juda w Arabii i Syryi gorliwie szerzył wiarę chrześcijańską i że w Persyi zeszedł się z Szymonem. Król Bodarach wysyłał podówczas do Indyi wojsko i pytał bogów, jaki będzie koniec wyprawy. Ci odpowiedzieli, że dopóty mu na to nie odpowiedzą, póki cudzoziemcy, Szymon i Juda, w kraju przebywać będą. Król zaciekawiony, kazał stanąć przed sobą mężom, których tak mocno lękali się bogowie. Gdy Apostołowie przed nim stanęli, rozkazali pogańskim kapłanom, aby zabrali głos i oświadczyli, jaki będzie skutek wojny. Ci przepowiedzieli, że
walka będzie długą i krwawą. „Kłamiecie — rzekli Apostołowie — jutro około godziny trzeciej, królu, staną przed tobą posłowie indyjscy, aby cię prosić o pokój i poddać ci się. Bodarach kazał uwięzić i Apostołów i wróżbitów, aby się przekonać, kto z nich prawdę mówił. Gdy nazajutrz słowa Apostołów się ziściły, uradowany król poszedł po nich do więzienia i chciał kapłanów pogańskich skazać na śmierć, ale za wstawieniem się Szymona i Judy darował im życie, zagroziwszy jednakże niełaską. Chciał obu Świętych sowicie obdarzyć, ale ci odpowiedzieli: „Nie po to przyszliśmy, aby się zbogacić znikomemi dobrami, lecz aby ciebie i twój naród uszczęśliwić skarbami wiecznotrwałymi.“
Tymczasem dyszący zemstą kapłani pogańscy spiknęli się z dwoma czarownikami, i postanowili za ich pomocą wygnać cudzoziemców z kraju. Czarnoksiężnicy chcieli użyć do tego wielkich wężów. Apostołowie natomiast rozkazali gadzinom rzucić się na swych panów, ale nie zabijać ich. Posłuszne
rozkazowi Świętych węże tak sponiewierały czarowników, że ci z bólu i ze strachu krzyczeć poczęli. Na rozkaz Apostołów gady się od nich odczepiły i pochowały.
Bez przeszkody odtąd głosili Szymon i Juda Ewangelię świętą, czynili różne cuda i nawrócili nieomal całe królestwo do wiary Chrystusowej. Postępy chrześcijaństwa, zburzenie świątyń pogańskich albo zamienianie ich na kościoły, wprawiały pogańskich kapłanów w rozpacz; poczęli więc burzyć lud i tak go rozjątrzyli, że pojmano Szymona i Judę w mieście Suanirze, sponiewierano jednego i drugiego i zawiedziono przed posągi słońca i księżyca, żądając, aby im złożyli ofiarę i wyparli się Chrystusa. Lecz gdy wskutek modłów obu Apostołów bałwany z ołtarzy pospadały i w drobne kawałki się potłukły, lud wpadł we wściekłość i domagał się niezwłocznej ich śmierci. Po długich mękach przepiłowano tedy Szymona na wzdłuż, a Judę mieczem stracono. Część ich zwłok spoczywa w Rzymie. Święty Juda pozostawił pismo Apostolskie, w którem przestrzega przed kacerzami.
Niema zbawienia poza Kościołem. Kto zna niesłychane cierpienia i mozolne starania, jakie podejmowali Apostołowie w sprawie rozkrzewienia chrześcijaństwa, kto widzi kraje i narody całe, nie znające Kościoła katolickiego, albo nie chcące o nim wiedzieć, zapyta, czy to
prawda, że niema zbawienia poza Kościołem. Na to daje Objawienie i rozum ludzki odpowiedź potwierdzającą, mniej więcej taką:
1) Objawienie Boskie mówi: „Niema zbawienia, jak tylko w Kościele.“ Pan Jezus rzekł do Apostołów: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody com wam kolwiek przykazał.“ (Mat. 28, 19—20). „Kto uwierzy i ochrzci się, zbawion będzie, a kto nie uwierzy, będzie potępiony.“ (Mar. 16, 16). To samo głoszą Ojcowie Kościoła, jak np. święty Cypryan: „Jak nikt ocaleć nie mógł, kto był poza Arką, tak nikt nic ocaleje, co stoi poza Kościołem.“ Święty Chryzostom zaś: „Wiemy, że tylko w Kościele jest zbawienie, i że poza katolickim Kościołem nikt nie będzie miał udziału w Chrystusie, ani pewnym będzie zbawienia.“ Święty Augustyn uczy: „Kto jest odłączon od Kościoła katolickiego, choćby żył chwalebnie, już z tego jednego powodu, że się odłączył od jedności z Chrystusem, nie będzie miał żywota, lecz gniew Boga na nim ciążyć będzie.“
2) Rozum ludzki powiada to samo. Każdy rozsądny człowiek ze stworzonych rzeczy mieni, że jest jeden Bóg, który jest Stwórcą, Panem, rządcą świata i mówi: „Jeślić sam siebie nie stworzyłem, jeśli sam się nie uposażyłem zdolnością, zajmowania na tym świecie pewnego stanowiska, w takim razie Bóg, jako Stwórca i wszechwładny Pan mój rozporządza mną i ma obowiązek i prawo wypowiedzenia mi jasno i wyraźnie, co czynić winienem.“ Historya, cuda, proroctwa, treść Ewangelii pouczają nas, że Pan Jezus jest prawdziwym Synem Bożym, Panem i władcą całego świata wszystkich ludzi, że On założył Kościół, aby w Kościele szukali i osiągnęli zbawienie. Kto sadzi, że poza Kościołem Chrystusowym, w innem wyznaniu albo też religii może osięgnąć cel swego przeznaczenia i dostąpić zbawienia, ten przyznaje tem samem, że Bogu nie przysługuje prawo przepisywania nam, jak mamy do tego zbawienia dążyć; ten przyznaje, że ani wcielenie się Boga w postać człowieczą, ani
śmierć Jego na krzyżu nie była potrzebną i konieczną do zbawienia ludzkości, ten mówi, że jest niezależnym od Boga, że może być zbawionym bez Boga i Chrystusa. Nie wynika stąd bynajmniej, abyśmy osoby innowierców potępiali; potępić należy tylko błąd, sąd o osobach błądzących należy zostawić Bogu. Sam rozum przeto dyktuje, że albo Kościół Chrystusów jedyną daje rękojmię zbawienia, a poza Kościołem niema zbawienia, i koniecznie trzeba być członkiem Kościoła, albo trzeba się wyrzec Kościoła i oddać się pod opiekę szatana. Samowiedza mówi nam, że mamy wolny wybór, ale sumienie przestrzega nas, że za ten wybór odpowiemy przed Bogiem. Wybierajmy więc dobrze i szanujmy świętą instytucję Kościoła rzymsko-apostolskiego.
Boże, któryś nas przez świętych Apostołów Twoich Szymona i Judę, do wyznania Imienia Twojego przywieść raczył, daj nam, w cnotach chrześcijańskich postęp czyniąc, godną cześć im oddawać. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 28-go października uroczystość św. Apostołów Szymona Chananejczyka i Tadeusza, którego zowią także Judą. Szymon głosił Ewangelię w Egipcie, Tadeusz w Mezopotamii; potem dotarli obaj do Persyi i zmarli jako Męczennicy, dokonawszy wielkiej liczby nawróceń. — W Rzymie męczeństwo św. Cyryli, Dziewicy, córki św. Tryfonii, uduszonej dla wiary za cesarza Klaudyusza. — Tamże śmierć męczeńska św. Anastazyi Starszej i św. Cyryla. Pierwszą spętano w prześladowaniu Waleryana za prefekta Probusa łańcuchami, znieważano policzkowaniem, dręczono płonącemi pochodniami i biczowaniem; ponieważ mimo to wytrwała niewzruszenie w wierze, kazał jej sędzia poobcinać piersi, powyrywać paznokcie i zęby, potem uciąć ręce i nogi, a wreszcie głowę, tak iż przeobfita w krwiste klejnoty przeszła do niebieskiego Oblubieńca swego. Cyryl podał jej na prośbę wody na ugaszenie pragnienia i pozyskał za to w nagrodzie koronę męczeńską. — Pod Komo uroczystość świętego Fidelisa, Męczennika z czasów cesarza Maksymiana. — W Moguncyi pamiątka św. Ferrucyusza, Męczennika. — W Meaux we Francyi uroczystość świętego Farona, Biskupa i Wyznawcy. — W Neapolu uroczystość Św. Gaudyoza, który za czasów wandalskiego prześladowania chrześcijan przybył z Afryki, gdzie był Biskupem, do Kampanii i w pewnym klasztorze w pobliżu miasta doznał błogosławionego zgonu. — W Vercelli pamiątka św. Honorata, Biskupa.
Ognistego ducha mąż wielki, Patryarcha Dominik święty nic goręcej nie pragnął nad to, aby przez się i przez bracię swoją dusze zatracone wyrywał z paszczęki smoka piekielnego, czego bardzo mu nie życzyli szatani i na to się żarli. Trafiło się, że dwaj jego bracia szli do Bononii na kapitułę generalną, do których przyłączywszy się niby podróżny jeden, pytał ich, kędy się zapuścili? Odpowiedzieli mu, do Bononii na kapitułę. Spytał ów: A co tam będzie postanowiono? Rzekli oni: To, żeby rozsiewali nasi bracia Słowo Boże po wszystkich częściach świata. Spytał znowu: A czy pójdą oni do Grecyi, albo do Węgier? Odpowiedzieli: I wielu bardzo. Zatem ów biegun, a w rzeczy samej szatan, wyleciał na powietrze, strasznym głosem wołając: „Zakon wasz, pohańbienie nasze!“ I zaraz z oczu ich zniknął.
Przyszedłszy do Bononii, opowiedzieli to widzenie św. Dominikowi i innym Ojcom w Imię Boskie tam zgromadzonym. Co usłyszawszy Mąż święty radował się w duchu, i mocno zamyślał do tych krajów jak najzdolniejszych pracowników posłać. Roku Pańskiego 1221 wybrał na to Ojca Pawła Węgrzyna, który będąc w akademii bonońskiej najprzedniejszym prawa duchownego doktorem, świeżo wstąpił do zakonu jego, a jemu dodał za towarzyszów Ojca Sadocha Polaka, wielkiej doskonałości i świętobliwości męża i dwóch innych. Tedy tych wybranych rycerzów posłał prosto do Węgier z tej przyczyny, że to królestwo miało w sąsiedztwie wielu odszczepieńców od Kościoła Bożego, a nadto blizki naród Kumanów, któremu dotąd jeszcze nie była Ewangelia ogłoszona. Naród ten był między Dnieprem i morzem Czarnem, o którym słysząc Dominik, sam po ustanowieniu swego zakonu zamyślał iść na nawracanie jego.
Z błogosławieństwem tedy Ojca swego błogosł. Paweł i Sadoch puścili się przez Dalmacyę w drogę swoją, a gdy przyszli do miasta Lavrium, błogosł. Paweł miał tam do ludu kazanie z wielkim pożytkiem, którego pilnie słuchając, trzej studenci poprosili o przyjęcie ich do zakonu, a tak z siedmiu już złożona była owa święta kompania. Gdy zaś przyszli do Węgier, przez modlitwy gorące, posty, łzy i inne święte ćwiczenia, zamysły swoje Bogu polecali, a że nie mieli klasztoru, wyżebranym chlebem życie swoje podejmowali. A Bóg dobrotliwy cudy ich objaśniał i ludziom zalecał.
Trafiło się, iż raz przyszli do wsi jednej natenczas, kiedy w kościele było nabożeństwo. Więc odprawiwszy Msze święte, gdy ludzie wszyscy z kościoła wyszli i zakrystyan drzwi kościelne zamykał, ubodzy owi bracia sami w przysionku kościelnym zostali i nie było takiego, któryby ich do siebie zaprosił. Spostrzegłszy to jeden ubogi rybak, choć się nad nimi litował, nie śmiał ich jednak do chaty swojej zaprosić, bo nie miał ich czem pożywić. Powiedział jednak o tem żonie swojej, która mu rzekła: Nie mam, tylko trochę jagieł i nieco rybek. Mąż zaś z Boskiego natchnienia kazał jej spatrzyć, czy nie ma jakiego grosza w worku, który gdy wytrząsła, wypadły z niego dwa pieniądze, których poprzednio tam nie było; ucieszony tem niezmiernie dobry ów człowiek, rzekł do żony: Idź, a za jeden kup chleba, za drugi wina. Sam zaś pośpieszył do kościoła, gdzie zastawszy sługi Boskie, zaprosił ich do siebie i z radością wprowadził do domu swego. A gdy ich uczęstował rybkami i kaszą, oni dziękując Panu Bogu, prosili Go, aby owym ludziom to nagrodził. Jakoż zaraz nagrodził ich Pan Bóg i pocieszył tem, czego pożądaii, potomkiem i dziedzicem.
Gdy już owe święte grono osiadło i oznajmiło się Węgrom, trafiło się, że błogosławiony Sadoch nocy jednej wstawszy na Jutrznię, modlił się gorąco do Boga, prosząc Go o szczęśliwe powodzenie i rozmnożenie zakonu swego. Wtem obaczył wielką zgraję szatanów strasznymi głosy narzekających na swoją stratę w duszach, które ci nowi zakonnicy mieli im z paszczęki wydzierać, i tak zakończyli: „Biada nam, że nam prawo nasze chcecie odbierać i z naszych siedlisk nas wyganiać. Ach! kiedy nas i przez tych chłopców — mieniąc owych nowicyuszów w drodze przyjętych, — z naszą hańbą chcecie wyrzucać!“ A gdy to widzenie błogosł. Pawłowi i innym opowiedział, tem goręcej się zapalali i do służby Boskiej i do nawracania dusz obłąkanych. Sprawił to zaś Bóg, że bardzo wiele młodzieży patrząc na święte życie tych pierwszych Dominikanów w Węgrzech, opuszczało świat i wstępowało do tegoż zakonu.
Mając zatem liczną kompanię, błogosławiony Paweł najprzód niektórych wysłał do krainy francuskiej, gdzie niezmierna moc była heretyków i innowierców, w których nawracaniu mimo rozmaitych trudów i znojów, póty w pracy Apostolskiej nie ustali, póki ich do jedności Kościoła nie przygarnęli. Zaprawiwszy się na heretykach, obrócił się błogosł. Paweł z Sadochem i inną bracią na nawracanie pogan Kumanów, lecz skoro stanął nad Dnieprem, napadli na nich dzicy mieszkańcy, bili ich, morzyli głodem, dwóch zamordowali, a dwóch w niewolę zabrali. Pozostali przy życiu wczas się uchroniwszy, wnet poczęli w tym narodzie rozsiewać Ewangelię i poszczęścił ich pracy Pan Bóg, albowiem oprócz licznego gminu ludzi, nawrócili i ochrzcili księcia ich zwanego Brutusem, wraz z jego rodziną, który statecznie trwał w Wierze świętej i szczęśliwie umarł. Po nim możniejszego jeszcze księcia Bemborcha przygarnęli do wiary, a z nim tysiąc innych z dworu i rodziny jego. Tego zaś księcia do Chrztu świętego trzymał Jędrzej II, król węgierski, a wszystkim nawróconym Kumanom pozwolił osiadać w swojem państwie; jakoż z czasem osiadł już chrześcijański ten naród w ziemi siedmiogrodzkiej i około Temeswaru.
Gdy zaś cały prawie naród Kumanów wiarę Chrystusową przyjął, Tatarzy nań wielkim tłumem napadli, a zastawszy tam błogosł. Pawła z bracią jego, rozjuszeni na nich, iż wiarę Chrystusową ogłaszali, dziewięćdziesiąt ich z wodzem swoim Pawłem, to szablami, to strzałami, to dzidami pomordowali, a innych na stosach spalili. Błogosławiony Sadoch znajdował się wtenczas na innem miejscu, a usłyszawszy o takiem prześladowaniu pohańców, puścił się ze swojem towarzystwem do własnej ojczyzny Polskiej, w której mu też Bóg męczeńską koronę przeznaczył. Przybywszy bowiem do Sandomierza i będąc przeorem nad czterdziestu i dziewięciu braćmi, wkrótce Tatarzy pod wodzami Nogajem i Celbugą wpadli do Polski, a pożarem prawie idąc, zburzywszy klasztor Zawichoski i świętego Krzyża, natarli na Sandomierz, który zdradliwie i wiarołomnie opanowawszy, niezliczoną moc ludzi wycięli.
Gdy się to w mieście dzieje, błogosł. Sadoch w nocy z wszystką bracią, wyjąwszy jednego, który z jakimś sprawunkiem w drogę był posłany, wstali na Jutrznię, po której gdy według zwyczaju młodziuchny nowicyusz martyrologium, albo zapowiedzi świąt na drugi dzień miał śpiewać, obaczył na księdze złotemi literami napisane te słowa: „W Sandomierzu, męczeństwo czterdziestu dziewięciu Męczenników.“ Zrazu bardzo się zadziwił i przeląkł, ale ośmieliwszy się niewinnemi usty wyśpiewał, co widział. Przelękli się na te słowa wszyscy, a błogosł. Sadoch, Przeor, kazał sobie podać księgę i obaczył powyższe słowa złotem napisane. Widzieli też i inni Ojcowie, aż też w ręku ich owo pismo zniknęło.
Zatem św. Sadoch rzecze: Boskie to jest upomnienie, bracia najmilsi, i niedaremno te słowa niewinnego nowicyusza oczy rozświeciły. Dawca życia i śmierci pewnie nas wzywa do żywota nieśmiertelnego, wspomnijcie sobie przeto najmilsi na wszystkie grzechy wasze, a Spowiedzią świętą i skruchą je zgładźcie i najsłodszym Wiatykiem posilcie dusze wasze, abyśmy mężnie gardła nasze na pogańskie szable nastawili. Umrzeć potrzeba, braciszkowie najmilsi, więc ochotnie i wesoło za żywą i niekrwawą ofiarę umierajmy. Temi słowy i innemi napominał pobożny Ojciec syny swoje, a oni też po uczynionej spowiedzi, po przyjęciu Najświętszego Sakramentu pokrzepieni na duchu, oczekując ostatniego kresu, trwali ostatek na modlitwie i rozmyślaniu Męki Pańskiej, wzywając sobie na pomoc Najświętszej Panny.
Pożądany ów dzień prędko też nadszedł, który odwiązawszy pobożnych zakonników z więzów ciała, do Nieba ich posłał. Wściekli bowiem Tatarzy wpadłszy właśnie do kościoła św. Jakóba, gdy błogosł. Sadoch wraz z resztą braci pobożnie śpiewał „Salve Regina“ i ostatecznie wzywał Pani i Królowej swojej, wszystkich na szablach swoich roznieśli. Jeden wprawdzie brat skrył się był na wierzch kościoła, ale widząc jak mężnie insi na placu zostawają, zszedł na dół i kark swój podał pod szablę niezbożnych, aby wraz z bracią mógł być uczestnikiem korony męczeńskiej. Stało się to roku Pańskiego 1257.
Umrzeć musisz, a umrzesz tylko raz, nie wiesz jednak kiedy i jak umrzesz. Nie wiesz gdzie, i w jakim stanie umrzesz. Umrzesz wcześniej, niż się spodziewasz. Jeżeli nie pamiętasz o śmierci, umrzesz wtenczas, kiedy najmniej o niej myśleć będziesz. Jakie życie — taka śmierć. Jak nie podobna w jednej chwili nauczyć się rzemiosła, którego się kto nigdy nie uczył, tak niepodobna w jednej chwili zapomnieć rzemiosła, któremu się kto zawsze oddawał. Jakże może w sobie wzbudzić miłość Pana Boga przy śmierci ten, co Go przez całe życie nienawidził? Jakże znienawidzisz przy śmierci grzechu, w którym całe życie się kochałeś? Za zdrowia nie nawykłeś do cnoty, czyż w chorobie będziesz i staniesz się cnotliwym? Po śmierci sąd — a po osądzeniu będziesz albo zbawiony, albo potępiony. Zastanów się nad tem teraz, czego będziesz żałował w godzinie śmierci, żeś czynił, lub żeś zaniedbał uczynić. Teraz czyń, co cię naówczas napełni radością, unikaj tego, czegobyś przy śmierci żałował, żeś popełnił. Przy bramie wieczności zostawisz wszystkie dobra swoje. Sława twoja nie pójdzie z tobą do grobu, uciechy twoje zamienią ci się potem w gorycz, a nieporządna miłość — w nienawiść. Nie weźmiesz z tego świata nic z sobą, tylko dobre lub złe uczynki; dobre dla nagrody, złe dla kary. To, co ci się teraz za życia podoba, dręczyć cię będzie przy śmierci, to, co ci się teraz nie podoba, stanie ci się miłem w chwili śmierci. O śmierci, o sądzie — o zbawienie — o potępienie! Umarły jestem, jeżeli się nie lękam złej śmierci; zanadtom przywiązany do życia, jeżeli się zbytecznie śmierci obawiam. Nie kocham Jezusa, jeżeli nie pragnę śmierci, niegodny jestem zbawienia, jeżeli się nie boję potępienia. Źle używam czasu i łaski, jeżeli się nie gotuję na śmierć szczęśliwą.
Nie potrzebował błogosł. Sadoch wraz ze swymi towarzyszami długiego przygotowania na śmierć, całe bowiem ich życie pracowite i bogomyślne było najlepszem przygotowaniem do szczęśliwej śmierci. Nie wiązało ich też nic innego z tem życiem, prócz woli Boga, to też kiedy ich Bóg powołał do Siebie, z radością szli na to wezwanie. Czy gotów jesteś na śmierć? Pamiętaj, że śmierć przychodzi jak złodziej.
Boże i Panie mój, spraw miłościwie za przyczyną Męczennika Twego, błogosławionego Sadocha i towarzyszy jego, abyśmy zawsze na śmierć byli przygotowani, i każdego czasu gotowi byli stanąć przed Obliczem Pańskiem. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 29-go października w Lukanii męczeństwo św. Hyacynta, Kwinktusa, Felicyana i Łucyusza. — W Sydonie w Fenicyi pamiątka św. Zenobiusza, Kapłana, co w czasie ostatniego krwawego prześladowania chrześcijan, gdy już wielu innych zachęcił do wytrwałości w walce, sam stał się godnym korony męczeńskiej. — Tegoż dnia uroczystość św. Maksymiliana, Biskupa i św. Walentego, Wyznawcy. — W Bergamo pamiątka św. Euzebii, Dziewicy i Męczenniczki. — W Jerozolimie uroczystość św. Narcyza, Biskupa, czcigodnego świętością, cierpliwością i siłą wiary. Zmarł błogosławioną śmiercią w wieku 116 lat. — W Autun uroczystość św. Jana, Biskupa i Wyznawcy. — W Kassiope na Korfu uroczystość świętego Donata, którego i Papież Grzegorz Wielki chlubnie wspomina. — W Vienne złożenie zwłok św. Teodora, Opata.
Święta Radegunda była córką księcia Turyngii. W czasie wojny została pojmaną i wywiezioną do Francyi, a że była wysokiego rodu, oddaną została na wychowanie do pałacu królewskiego, zwanego Ateias. Gdy dorosła, król francuski imieniem Klotaryusz za żonę ją pojąć pragnął. Wielce tedy zafrasowana o dziewictwo swoje, gdy wszystko gotowano do wesela, chcąc jedynie być oblubienicą Chrystusową, tajemnie opuściła pałac, kryjąc się przed owem małżeństwem. Gdy ją wszakże do zostania królową zmuszono, zgodziła się wkońcu, lecz sercem od Chrystusa nie odstąpiła. Słuchając kapłanów, wolę Bożą zawsze czynić chciała, a osobliwie całkiem się poświęciła czynieniu jałmużny. I tak żaden pustelnik, przebywający w najskrytszej puszczy, nie zdołał się ukryć przed jej pomocą; o każdym bowiem wiedziała i każdego opatrywała. Szaty swe często ubogim rozdawała, mniemając, iż jej to wszystko ginie, czego dla Chrystusa nie rozdaje. W Atei zaś, gdzie była wychowaną, dom kazała zbudować, umieszczając w nim ubogie białogłowy, i tam im sama służyła, myła je, wrzody ich leczyła i lekarstwa dawała.
Będąc tedy królową zarówno z rodzaju jak i małżeństwa, mieniła się być niewolnicą Chrystusową. U stołu królewskiego sama potajemnie groch i co grubego spożywała, opuszczając smaczniejsze potrawy, nadto prędko od stołu u króla się wypraszając, udawała się na modlitwę i do ubogich, dowiadując się co jedli i jaką posługę mieli. Wogóle otoczenie zwykło mawiać, iż król nie żonę ma, ale mniszkę. Posty wielkie ściśle zachowywała, na ołtarze własną ręką świece robiła, a sługi Boże i kapłany w wielkiem mając poszanowaniu, przez śnieg i zimno pieszo do nich chodziła, chcąc im nogi umywać. Gdy zaś oni na ten czyn nie zezwolili, pozostawała przy nich, słuchając z ust ich słowa Bożego.
Szaty drogie, w których komu się podobała, na ołtarze dawała. Zbrodniarzy skazanych na śmierć od tejże kary wypraszała, a gdy sama łagodnością swoją tego u króla dokonać nie mogła, udawała się z prośbą o wstawienie się za winowajców do panów, sług i kogo tylko mogła. Stało się, iż będąc w Peronie, po ogrodzie chodziła, wtem z poblizkiej wieży zawołali więźniowie o pomoc. Ponieważ nikogo nie widziała, pytała obecnych, ktoby to wołał, słudzy zaś znając jej zwyczaj, iż się królowi naprzykrzy, oświadczyli iż to ubodzy wołają. Ona uwierzywszy, jałmużnę im dać poleciła, wszakże Pan Bóg tych, których ona wyprosić miała, cudownie wolnymi uczynił, bowiem się nocy onej pęta ich połamały, zamki się im otworzyły i wyszli, a królowej za wyzwolenie dziękowali.
Wiodąc długo taki żywot, zapragnęła wkońcu wszystka oddać się Chrystusowi i w tym celu poprosiła świętego Medarda, aby ją na mniszkę poświęcić raczył. Gdy zaś Biskup tego uczynić nie chciał, weszła do zakrystyi i tam sama się w zwykłą szatę mniszki przyoblekła, a wyszedłszy, mówiła św. Medardowi: „Jeżeli mnie nie chcesz poświęcić, więcej bojąc się ludzi niż Pana Boga, natenczas Dobry Pasterz kiedyś z twej ręki będzie żądał duszy twej owieczki.“ Słysząc to święty Biskup, przeląkł się wielce i niezwłocznie ją na mniszkę poświęcił.
W klasztorze sama służyła, a mając na innem jeszcze miejscu pospolite ubogie, sama je karmiła i w łaźni myła ręką własną wrzody i krosty ich lecząc, a trędowatych oczyściwszy, całowała trąd ich. Widząc to jedna z obecnych, rzekła: „Pani, a któż już ciebie pocałuje, gdy ty tak o trąd twarz twoją mażesz.“ Ona jednak odparła łagodnie, iż o pocałowanie jej wcale nie dba. Każdego zawsze udarowała, przeto dziwiono się w ogólności, skąd jej tak wiele pieniędzy i złota stawało. Oprócz Niedzieli codziennie pościła, a zawsze włosienicę nosząc, na popiele sypiała, przykrywając się włosienicą. Do kościoła i do śpiewania pierwszą była, a zanim siostry wstały, trzewiki im czyściła; nadto umiatała wszystkie kąty klasztorne i najniższe roboty czyniła. Gdy ją natomiast do posługi jakiej kto uprzedził, sama się karała.
Niewypowiedziane są jej żywota surowości, którego dowodem, iż szły z osobliwego daru i Ducha Pańskiego, jest udarowanie ją przez Pana Boga mocą czynienia cudów. Między innemi pewnej niewidomej, imieniem Belli, krzyżem wzrok przywróciła, nadto kilka osób od czarta wyzwoliła i wiele innych darów przez nią Chrystus uczynił. Miłość jej ku siostrom niewypowiedziana była. Nie pomnąc, iż była rodu królewskiego i sama wielką królową, zwykła do nich mawiać: „Wyście moje córki, żywot mój, światłość moja, odpocznienie moje i wszystko szczęście; wyście nowe szczepienie moje, czyńmy przeto tak na świecie, jakobyśmy wespół radowały się w Niebie, zupełną wiarą i sercem służmy Panu Bogu, w bojaźni i prostocie Boga szukajmy Go, abyśmy czasu onego bezpiecznie rzec mogły: Daj nam, Panie, coś obiecał, bośmy z łaski Twej wypełniły, coś rozkazał.“ Mądrość jej, łaskawość, gorącość ducha, jako też wytrwanie na modlitwie i czuwaniu, było niezmierne. Po Psalmach nie ustawało przed nią czytanie we dnie i w nocy, a gdyśmy przy niej słuchały, zwykła mawiać: „Pytajcie się, jeśli czego nie rozumiecie.“ Gdy na krótki czas zasnęła, przez sen o Dniu Sądnym i o Królestwie Bożem mówiła. Do królów niezgodnych często pisała, o pokój ich między sobą prosząc i wiele ich jednała. Również kości Świętych zewsząd skąd mogła, zbierała i w wielkiej uczciwości miała. Po takich pracach i różnych uciążliwościach, nic w sposobie życia nie słabnąc, oddała ducha Chrystusowi roku Pańskiego 590. Na pogrzebie jej był święty Grzegorz, Biskup turoński, który też żywot jej i cuda opisał.
Dobrze uczynił Biskup święty Medard, iż tę królowę na służbę oddał Królowi Niebieskiemu. Niema bowiem większego szczęścia na tym padole płaczu nad miłość Chrystusa Pana; On przyszedł na świat dla nas, a my dla Niego stworzeni jesteśmy, On jest naszą miłością, a wszystkie inne rzeczy uszczęśliwić nas nie mogą, bo On tylko sam pragnienie serca naszego zaspokoić zdoła, On udziela tego szczęścia, które już w całej pełności posiadają Święci w Niebie. Tego szczęścia, tej miłości Pana Jezusa żadna siła stworzona pozbawić nas nie może, chyba jeżelibyśmy sami od niej odstąpili, a żyć możemy jeszcze tą nadzieją, że niedługo po krótkiem, doczesnem życiu, daleko doskonalszym sposobem pozwoli się Pan Jezus kochać, przez co już na tej ziemi używamy rozkoszy niebiańskiej. Czyliż na tej ziemi może co być szczęśliwszego nad to, gdy śmiało powiedzieć można: Jezus jest mój, a ja Jego, i nic mnie od Niego odłączyć nie może. Najlepszą przeto cząstkę obrała sobie święta Radegunda, gdyż miłość Chrystusa jest zadatkiem naszego szczęścia w Niebie i nieodzownym znakiem naszego przeznaczenia. Miłosierdzie dla ubogich, szczególne nabożeństwo do Matki Najświętszej jest znakiem przeznaczenia do Nieba, ale ktokolwiek ma miłość Pana Jezusa, ten z największem zapewnieniem przeznaczonym jest do uciech niebieskich.
Wszechmogący Boże i Panie mój, spraw miłościwie, abyśmy za przyczyną świętej Radegundy, służebnicy Twojej, która tak wielce Ciebie umiłowała, stali się również godnymi dostąpienia chwały niebieskiej i wraz z Aniołami kiedyś Boskie Oblicze Twoje oglądać mogli. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem w jedności Ducha świętego żyje i króluje po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 30-go października w Afryce pamiątka 220 św. Męczenników. — W Tangerze w Marokko męczeństwo świętego Marcela, Kapitana, zmarłego jako Męczennik za Agrikolauszem, zastępcą prefekta cesarskiej straży przybocznej. — W Aleksandryi śmierć męczeńska tych 13 Męczenników, którzy równocześnie z św. Julianem, Eunusem i Macharyuszem cierpieli za cesarza Decyusza. — Tamże pamiątka św. Eutropii, która wspierała Męczenników, a po okrutnych mękach, jakie z nimi przecierpiała, oddała ducha. — W Kagliari na Sardynii uroczystość św. Saturnina, Męczennika, ściętego w prześladowaniu Dyoklecyana za prezesa Barbarusa. — W Apamei we Frygii pamiątka św. Maksyma, Męczennika za tegoż samego Dyoklecyana. — W Leonie w Hiszpanii męczeństwo św. Klaudyusza, Luperkusa i Wiktoryusza, synów św. Marcela, kapitana, których prezes Dyogenian pościnać kazał za Dyoklecyana i Maksymiana. — W Egei w Cylicyi śmierć męczeńska św. Zenobiusza, Biskupa i siostry jego Zenobii za Dyoklecyana i prezesa Lyziasza. — W Altino uroczystość św. Teonesta, Biskupa i Męczennika, zamordowanego przez aryan. — W Paryżu pamiątka św. Lukanusa, Męczennika. — W Antyochii uroczystość św. Serapiona, Biskupa, wielce poważanego dla swej uczoności. — W Kapua uroczystość św. Germana, męża wielkiej świętobliwości. Gdy zmarł, ujrzał św. Benedykt, jak Aniołowie duszę jego unosili do Nieba. — W Potenza w Kalabryi pamiątka św. Gerarda, Biskupa. — W Palma na Malorce uroczystość św. Alfonsa Rodrigueza, Laika Towarzystwa Jezusowego, odznaczonego wielką pokorą i nieustannym zapałem pokutniczym; Leon XII ogłosił go Błogosławionym, a Leon XIII policzył go w poczet Świętych.
Urodzony około roku 920 pochodził Wolfgang z rodziny szlacheckiej. Początkowe wychowanie pobierał u Benedyktynów w klasztorze Reichenau pod Konstancyą. Tu zawarł ścisłą przyjaźń z młodym szlachcicem Henrykiem, bratem Biskupa wyrcburskiego. Tenże założył był w swej stolicy szkołę wyższą, w której był nauczycielem słynny uczony Stefan z Włoch. Obaj młodzi przyjaciele zwiedzali kwitnący zakład w Wyrcburgu, powitani radośnie przez Stefana. Wolfgang czynił takie postępy w naukach, że po kilku latach przyćmił sławę nauczyciela, a przytem tak dalece obraził jego dumę, że ten mu zakazał chodzić do jego szkoły. Pobożny młodzian tem głębiej zatopił się w Bogu i w czytaniu Pisma świętego, jako też oswoił się z myślą odosobnienia się od świata i poświęcenia się służbie Bożej w zaciszu klasztornem. Henryk, powołany tymczasem do zajęcia Arcybiskupiej stolicy w Trewirze, prosił go, aby przybył do tego miasta i zdolności swe oddał na posługi Kościoła i zajął wyższe godności kościelne.
Wolfgang okazał się wiernym przyjacielem. Odrzuciwszy ofiarowane godności, przyjął tylko kierownictwo szkoły katedralnej, uczył liczną młodzież sztuk wyzwolonych bez pobierania płacy i wzbogacał ją skarbami swej wiedzy i pobożności. Przywiązanie jego do młodzieży, której dusze i serca kształcił, i którą, zachowując ściśle post, wspierał ze swych oszczędności, zjednało mu takie poważanie, że nie mógł się wymówić od przyjęcia urzędu dziekana. Gorliwością i roztropnością swoją tyle dokazał, że duchowieństwo zamiłowało wspólne pożycie, a nadto zdołał między niem zaprowadzić karność, ład i ducha kapłańskiego, jako też zamiłowanie do nauk i modlitwy.
Po przedwczesnej śmierci Arcybiskupa Henryka w roku 964, starał się Arcybiskup koloński Brunon pozyskać go dla swej dyecezyi. Wolfgang wrócił w strony rodzinne, pożegnał drogich rodziców i udał się do Einsiedeln przywdziać habit św. Benedykta. Rodzice prosili go ze łzami, aby swego szlachectwa i swej nauki nie zakopywał w mroku gęstego lasu, lecz przywrócił dawną świetność gasnącemu ich rodowi. Wolfgang jednak z płaczem i wzruszeniem przypominał im słowa Jezusowe: „Kto więcej miłuje ojca i matkę, aniżeli Mnie, nie jest Mnie godzien.“ Ucałowawszy ich ręce, pożegnał ich i udał się do Einsiedeln, gdzie go z radością przyjęto.
Po nowicyacie złożył śluby zakonne w ręce Opata Grzegorza, mającego sławę świętobliwości i był kilka lat nauczycielem przy szkole klasztornej. Sława jego wielkiej nauki zwabiła wielu młodzieńców, pragnących obeznać się pod jego kierunkiem z teologią i prawem kościelnem, a znany w całej Europie Biskup augsburski Ulryk, który częste odprawiał pielgrzymki do cudownego obrazu świętej Dziewicy w Einsiedeln i poznał wielkie zalety Wolfganga, udzielił mu święceń kapłańskich. Obrany wkrótce Przeorem, zachęcał zakonników więcej siłą przykładu, aniżeli napomnieniami do starania się o doskonałość klasztorną. W roku 971 starał się Biskup passawski Pilgrym o misyonarzy dla Węgier i prosił przełożonych klasztoru o pomoc. Wolfgang okazał gotowość podjęcia się misyi, a Opat udzielił mu na nią błogosławieństwa. Poszedł tedy Wolfgang wraz z Pilgrymem do Węgier. Tam nawrócili 5 tysięcy ludzi do chrześcijaństwa, ale potem napotkali na tak wielkie przeszkody, że musieli wrócić do Passawy. Cesarz Otton III pośpieszył osadzić Wolfganga na osieroconej stolicy Biskupiej w Ratysbonie i otrzymał na to pozwolenie Opata klasztoru w Einsiedeln.
Poddając się w pokorze wyrokom Boskim, rozpoczął Wolfgang błogosławione swe rządy od dowodów największej bezinteresowności i całkowitego poświęcenia się na dobro swych dyecezyan. Biskupstwo ratysbońskie obejmowało podówczas dolinę Dunaju i nieomal całe Czechy, było więc za wielkie na siły jednego Biskupa i pomyśleć było trzeba o założeniu drugiego Biskupstwa w Pradze. Wolfgang chętnie się zrzekł Czech i wszelkiego wynagrodzenia za leżące tam dobra i przysługujące mu dotychczas stamtąd dziesięciny. Prócz tego poprzednicy jego od przeszło stu lat zarządzali jako Opaci bogatym klasztorem St. Emmeran w Ratysbonie, z dochodów dóbr klasztornych opędzali potrzeby domowe i zaniedbywali zupełnie karność zakonną. Wolfgang dał zakonnikom zdatnego, jako też niezależnego Opata i zaprowadził w klasztorze wzorowy ład i porządek.
Wykorzenienie nadużyć w dwóch żeńskich klasztorach ratysbońskich, Ober- i Nieder-Münster, nie powiodło mu się. Założył więc nowy klasztor zakonnic przy świętym Pawle, gdzie zakwitła pobożność i cnoty zakonne. Skutkiem tego było, że mniszki dwóch wspomnianych klasztorów, nie chcąc się narazić na wstyd, przyjęły dobrowolnie porządek zaprowadzony u św. Pawła. Nie mniej starał się o dobrych kapłanów i rozkwit szkół. Wizytował wszystkie parafie dyecezyi, wywiadywał się pod względem religijnym o stanie duchowieństwa i wiernych, i głosił sam Ewangelię z dziwną prostotą i namaszczeniem. Oszczędność w wydatkach domowych i widoczna łaska Boża pozwalała mu być szczodrobliwym ojcem dla biednych i chorych. Nie dziw przeto, że wszystkie stany, wszystkie warstwy społeczeństwa, nizkie i wysokie, okazywały mu najwyższą cześć i szacunek.
W roku 982 pokazał się w całym blasku cnót Biskupich, gdy ambitny książę bawarski, Henryk II, rozpoczął wojnę z cesarzem Ottonem o koronę niemiecką. Jako książę ratysboński stanął po stronie cesarza, jako ojciec duchowny chciał uchronić poddanych od klęsk wojennych. Ukrył się przeto wraz z laikiem w pieczarze skalnej Falkenstein pod Salcburgiem i żył tam jak dawni pustelnicy czarnym chlebem i suchymi korzonkami. Pewnego dnia zniknął laik, a sędziwy Biskup musiał się zbliżyć do ludzi. Nie wiedząc, gdzie ma osieść w zamieszkałej dolinie, pomodlił się z ufnością do Boga, odrzucił z całą siłą topór, który dzierżył w ręku, w stronę jeziora Obersee i postanowił tam, gdzie go odnajdzie, wystawić chatkę. Odnalazł go zaś opodal brzegu i wystawił w tem miejscu kapliczkę i pustelnię. Tu przeżył lat pięć na modlitwie i pełnieniu dobrych uczynków, póki go nie poznał myśliwy i nie doniósł o nim kapitule ratysbońskiej, która go niezwłocznie sprowadziła, witając go ze łzami radości.
Odtąd począł znowu paść swą trzodę i wielce się zasłużył około Bawaryi, podjąwszy się wychowania czworga dziatek księcia bawarskiego. W roku 994 znagliły go interesa do podróży do Pechlarn w Dolnej Austryi. W drodze pomiędzy Passawą a Lincem zapadłszy na gorączkę, musiał się dla słabości zatrzymać i przyjąć w kościele ostatnie Sakramenta święte.
Myśl o śmierci jest przykrą dla każdego syna Ewy. Mimo to święty Biskup ani się wstydził, ani lękał śmierci, gdyż z łaski Chrystusa był synem Boga i Kościoła katolickiego i silną miał wiarę. Sprawiedliwy żyje wiarą i cieszy się na myśl śmierci (Rzym. 1, 17), gdyż:
1) Pożegna ten świat. Obarczony troskami i kłopotami, nieodłącznemi od stanu, urzędu, powołania, musi się trudzić i przykrość znosić, nie koniecznie dlatego, aby gonić za zyskiem, pieniędzmi, honorami i rozkoszami, lecz dlatego, że z woli Boskiej pracować powinien, jeśli chce być prawdziwym robotnikiem w winnicy Pańskiej. Jakże się przeto nie ma cieszyć, gdy wybije godzina wypoczynku, jeśli może zaprzestać pracy i mówić z Panem Jezusem: „Wypełniło się, w ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego!“ Tutaj na ziemi jako żołnierz Chrystusowy walczy nieustannie z pokusami zmysłowości, zgorszeniami, przeniewierstwem i złością ludzką, z piekłem. Obawa, aby nie poniósł na duszy rany, nie utracił łaski Bożej i zasług Ukrzyżowanego, zmuszą go nigdy nie składać hełmu zbawienia, tarczy wiary i miecza ducha; trzeba mu zawsze być gotowym do boju. Radość go więc przejmuje, gdy stoczył ostatnią bitwę, pokonał ostatniego wroga i może się pochlubić zwycięstwem. Teraz kroczy zdyszany na wązkiej ścieżce naśladowania Chrystusa pod brzemieniem krzyża, pod jarzmem odosobnienia i zaparcia się, pod twardem prawem pokuty i postu, tęskniąc za sprawiedliwością. Cieszy się przeto, gdy śmierć zeń zdejmuje te pęta i wyswobodzi go z ciasnego więzienia ciała. Ale zwiększa się jeszcze więcej jego radość na myśl, że:
2) Otwierają się przed nim wrota wieczności. Aniołowie Stróże wiodą go do wiecznie pięknego i uroczego Nieba. Z tęsknotą czeka na chwilę rozdziału duszy z ciałem, aby widzieć drogie sercu osoby: rodziców, braci, siostry, krewnych, dobroczyńców z promiennemi koronami na czołach i palmami zwycięstwa w dłoni. Serce jego drży z radości na widok dziewięciu chórów duchów Anielskich, otaczających tron Przedwiecznego, ucho jego chciwie chwyta ich hymny i pienia, sławiące potęgę Najwyższego; z upragnieniem wyczekuje chwili oglądania Królowej Niebios, Maryi Panny, aby paść do nóg Niepokalanej Dziewicy, która już na tym padole płaczu była jego rozkoszą, nadzieją i pociechą. Czeka, rychło mu się zdarzy ujrzeć oblicze Jezusa, i w zachwycie wdzięczności ucałować święte Jego Rany.
Przedwieczny Boże, pozwól nam za przyczyną wiernego sługi Twego, świętego Wolfganga, umrzeć śmiercią sprawiedliwych. Wszakże często nam przypominasz, że na każdego z nas przyjdzie godzina śmierci. Nie daj nam zapomnieć o tem, lecz spraw łaskawie, abyśmy pomni na śmierć, użyli dni, jakie nam tutaj na ziemi przeżyć pozwolisz, do przysposobienia się na żywot wieczny. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
∗ ∗
∗ |
Dnia 31-go października Wigilia Wszystkich Świętych. — W Rzymie męczeństwo św. Nemezyusza, Dyakona i św. Lucylli, Dziewicy, córki jego. Ponieważ żadna groźba ani męczarnia nie zdołała odwieść jej od wiary, kazał ją cesarz Waleryan ściąć 25 sierpnia. Św. Stefan, Papież pogrzebał ciała ich, a św. Ksystus wystawił przy drodze Appijskiej piękniejszy nagrobek i oddał go w dniu dzisiejszym użytkowi, Grzegorz V przeniósł je do Dyakonii Santa Maria Nova, i równocześnie z niemi kości św. Symfroniusza, trybuna Olympiusza, małżonki jego Exuperyi i syna ich Teodulusa, którzy za staraniem św. Symfroniusza nawróceni, a przez Papieża Stefana ochrzceni zostali, zanim wywalczyli koronę męczeńską. Za Grzegorza XIII podniesiono relikwie te ponownie i złożono pod ołtarzem tego samego kościoła z wielką uroczystością w dniu 8 grudnia. — Tegoż dnia męczeństwo św. Ampliatusa, Urbana i Narcyza, wspomnianych przez św. Pawła w liście do Rzymian. Później zostali oni zabici dla wiary przez żydów i pogan. — We Francyi w S. Quentin uroczystość św. Kwinktyna, Obywatela rzymskiego i senatora, męczonego za cesarza Maksymiliana. Ciało jego znaleziono na objawienie z Nieba po 55 latach zupełnie dobrze utrzymane. — W Konstantynopolu uroczystość św. Stachisa, Biskupa, którego św. Andrzej, Apostoł wyświęcił na pierwszego Biskupa tego miasta. — W Medyolanie pamiątka św. Antonina, Biskupa i Wyznawcy. — W Ratysbonie uroczystość św. Wolfganga, Biskupa.
Zygmunt III, król polski urodził się w Szwecyi roku Pańskiego 1565 dnia 20 czerwca, z ojca Jana, króla szwedzkiego i Katarzyny Jagiellonki. Ojciec jego uplątany był herezyą luterską, matka zaś gorliwa i stateczna katoliczka. To też syna Zygmunta od dzieciństwa ugruntowała w katolickiej wierze i sam Bóg serce jego tak sprawił, że w młodości swojej nienaruszoną czystość przy niezliczonych do złego okazyach zachował, i Wiarę świętą katolicką nieustraszenie oświadczał.
Łatwo mu to było oboje zachować, póki żyła matka jego, mężna zaiste białogłowa; ale to dziwniejsza, choć go młodego odumarła, był zawsze statecznym. Groził mu nieraz ojciec swoim gniewem, a nakoniec i w areszcie go trzymał albo politycznem więzieniu. Groził i senat szwedzki utratą korony ojczystej, ale Zygmunt bynajmniej się od wiary prawdziwej nie dał odwieść. Aż też Bóg, przez którego królowie królują, zgotował mu koronę większego państwa. Bo gdy po zejściu Stefana Batorego wakował tron Polski, Zygmunt nie zapomocą swoich Szwedów, ale przez skłonność Polaków, (którzy mieli słodką pamięć krwi Jagiellońskiej, a tę wziął z matki swojej) został królem polskim, do czego mu najskuteczniej pomógł Jan Zamojski, zbiwszy i w niewolę zabrawszy Maksymiliana, księcia Austryi.
Młody był dosyć natenczas Zygmunt, dwadzieścia i jeden lat mający, ale w umyśle jego panowała więcej niż ludzka roztropność, przystojna wielkiemu monarsze skromność, panieńska wstydliwość, wiara mocna, pobożność przykładna, która go Bogu i ludziom czyniła przyjemnym, przeto jego rady i sprawy były szczęśliwe. Wielce dbały o pokój królestwa, aby od urażonego świeżo domu austryackiego wojna nie urosła, traktaty z nim uczynił, na których utwierdzenie pojął Annę, córkę Ferdynanda cesarza, która jako nader pobożnie wychowana była mu pomocą, lecz nie przeszkodą do życia świętobliwego. Zygmunt też wzajemnie żył z Anną w statecznej miłości i nieposzlakowanej wierności.
W rozdawaniu urzędów był dziwnie roztropny. Sprawiedliwość i wdzięczność prawdziwie zasłużonym zawsze okazywał. Jak zaś wielka łaskawość w sercu tego pana była, oprócz innych przypadków dowodem to jest, że gdy roku Pańskiego 1604 rokosz na tak dobrego króla od złych ludzi z wielką szkodą i niebezpieczeństwem ojczyzny był podniesiony, z wielkiem umysłu pomiarkowaniem wszystkie rzeczy czynił i gdy mu Pan Bóg dał z nieprzyjaznych sobie zwycięstwo, żadnej zemsty nad nimi nie czynił, nawet nad tymi, którzy byli tego rokoszu sprawcami, albowiem zamiast karania, do wysokich ich wyniósł honorów. Stąd słusznie o nim mówiono: „Zwyciężył Zygmunt nie orężem, ale łaskawością.“
Żarliwości swojej o katolicką wiarę zostawił Zygmunt król i tę pamiątkę na wiekopomne czasy, że jako wstąpiwszy na tron, ledwie kilku senatorów zastał katolików, tak przy życia swego schyłku ledwie kilku zostawił dysydentów (protestantów w dawnej Polsce).
Przeżył ten król na tronie polskim lat czterdzieści i pięć, szczęśliwiej nad innych królów, rozprzestrzenił granice państwa swego, uwielmożnił sławę narodu polskiego, tak że Polskę nazwali Papieże przedmurzem całego chrześcijaństwa. Czterech synów, których po sobie zostawił, w katolickiej wierze i pobożności wychował. Stargany zaś latami i pracą około dobra ojczyzny, gdy ostatnią chorobą był złożony, jako w żadnych złych przypadkach i niebezpieczeństwach nie pokazał się lękliwym, tak i śmierci się nie lękał, bo mu bezpieczeństwo czyniła niewinność sumienia. Boleści ostatnie z twarzą wesołą i umysłem znosił spokojnym, a nic więcej nie mówił tylko o Bogu.
Oczyszczając duszę swoją po kilka razy spowiedzią, przyjąwszy ostatnie Sakramenta święte, zasnął w pokoju, z żalem całego królestwa roku Pańskiego 1632, pochowany w grobie kaplicy królewskiej, którą on wystawił i blachą pozłacaną przyozdobił. Królowi nad królmi i Panu nad panującymi, Bogu w Trójcy jedynemu, od całego Nieba i ziemi chwała.