Balzak/11. Na szczycie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Balzak
Wydawca Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych we Lwowie
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

11. NA SZCZYCIE

Okres pomiędzy rokiem 1834 a 1843 jest, mimo rozproszeń, ciągiem nieprzerwanej pracy nad dziełem, które rośnie, potężnieje, wypełnia się. W roku 1835 przybywa Komedji ludzkiej (aby wymienić najważniejsze jej człony) Kontrakt ślubny, ów żywy komentarz do Fizjologji małżeństwa, i Lilja w dolinie, w której Balzak stawia pomnik pamięci pani de Berny. W r. 1836: Kuratela, Msza ateusza, Gabinet starożytności, Facino Cane, Stara panna; w r. 1837 — Stracone złudzenia, Urzędnicy, Cezar Birotteau; w r. 1838, Blaski i nędze życia kurtyzany, Bank Nucingena, Córka Ewy; w r. 1839, Proboszcz wiejski, Beatrix, Sekrety księżnej de Cadignan, Małe niedole pożycia małżeńskiego; w r. 1840, Piotrusia, Król cyganerji, Muza z zaścianka; w r. 1841, Ciemna sprawa, Kawalerskie gospodarstwo, Urszula Mirouet, Fałszywa kochanka, Pamiętnik nowożeńców; w r. 1842, Pierwsze kroki, Albert Savarus, przedmowa do pierwszego zbiorowego wydania Komedji ludzkiej.
W przedmowie owej Balzac daje wybitnie przyrodniczy komentarz do swego dzieła. Biorąc za punkt wyjścia spór naukowy między Cuvierem a Geoffroy Saint-Hilaire, pisze:
„Czyż społeczeństwo nie tworzy z człowieka — zależnie od środowisk, w których rozwija się jego życie — tyluż odmiennych ludzi, ile jest odmian w zoologji? Różnice między żołnierzem, robotnikiem, urzędnikiem, adwokatem, próżniakiem, uczonym, mężem stanu, kupcem, marynarzem, poetą, nędzarzem, księdzem, są, chociaż trudniejsze do uchwycenia, równie znaczne, jak te, które różnią wzajem wilka, lwa, osła, kruka, rekina... Ale natura stworzyła dla odmian zwierzęcych granice, w których społeczeństwo się nie mieści. Kiedy Buffon odmalował lwa, kończył lwicę w kilku zdaniach; w społeczeństwie zaś, samica nie zawsze jest żoną samca...“
Dziś, rzeczy te wydają się aż nadto proste; ale w epoce Balzaka były odkryciem. Przed nim literatura znała człowieka, znała wreszcie typy, ale dopiero Balzac odkrył i uświadomił sobie społeczeństwo. Aby to zrozumieć, wystarczy porównać jego powieści z którąkolwiek z wybitnych powieści jego wielkich poprzedników, bodaj z Nową Heloizą Roussa.
W dalszym ciągu przedmowy, Balzac korzysta ze sposobności, aby się rozprawić z zarzutem, którego mu oczywiście nie szczędzono, jak go nie szczędzono żadnemu z uczciwych pisarzy: niemoralności.
„Ktokolwiek przynosi swoją cegiełkę do gmachu myśli, ktokolwiek wskazuje nadużycie, ktokolwiek piętnuje zło iżby je usunięto, uchodzi zawsze za człowieka niemoralnego... Sokrates był niemoralny, Chrystus był niemoralny. Kiedy się chce kogoś ubić, zarzuca mu się niemoralność. Sztuczka ta, zwyczajna ludziom partji, jest hańbą tych, którzy jej używają...“
Mimo iż zwalczany przez złą wolę i złą wiarę, szarpany przez potwarz, Balzac dochodzi w owych latach olbrzymiej sławy, a poza granicami Francji, w Europie, nazwisko jego głośniejsze jeszcze jest niż we Francji. W korespondencji swojej często pisarz skarży się na niezrozumienie, nieuznanie, a kiedy się czyta ówczesne krytyki, nieraz tak nieinteligentne i jadowite, widzi się, że gorycz jego nie była urojeniem. Jakiż kontrast z temi małostkami stanowi każda podróż Balzaka, pobyt jego w Niemczech czy we Włoszech, w Wiedniu czy Petersburgu; to istny pochód tryumfalny, szał entuzjazmu. Bo pomiędzy tą publicznością europejskiej elity a Balzakiem mniej może stały na zawadzie formuły literackie, uprzedzenia, nawyki, które we Francji musiał on dopiero przezwyciężać. Był on pisarzem bardziej europejskim niż francuskim, i kto wie czy nie zostało tak do dziś, z tą odmianą, że w kulcie Balzaka przyłączyła się do Europy — Ameryka.
Bo w tym rdzennym Francuzie są pewne struny, które dość obco dźwięczały jego rodakom. Ta twórczość niesforna geniuszem, nabrzmiała sokami, to rażąca drobiazgowym realizmem, to znów gubiąca się w przestworach mistyki, ciężka nieraz w wyrazie, gwałciła ów rasowy klasycyzm, który tkwi na dnie nawet rozwichrzeń francuskiego romantyzmu. Toteż niejeden utwór Balzaka, który we Francji spotkał się raczej z chłodnem zdziwieniem, znalazł entuzjastyczne przyjęcie wśród obcych. Kiedy Balzac był w Wiedniu na koncercie, przecisnął się doń przez tłum jakiś mężczyzna, aby ucałować rękę, która napisała Serafitę. W Wenecji, arystokratyczne towarzystwo poprzybierało sobie nazwiska bohaterów Komedji ludzkiej i przez całą zimę zabawiało się płynącemi stąd aluzjami i dostrajaniem życia do wydarzeń powieści. Mówiono: wiek balzakowski, pewien rodzaj fotela nazwano balzac. Kiedy Balzac był w Petersburgu i w jednym z salonów oznajmiono jego nazwisko, pokojówka podająca herbatę upuściła tacę z wrażenia. A to samo zrobiłby może... młody Dostojewski, dla którego chciwa lektura Balzaka miała się stać tak płodna.
A w Polsce? Ilekroć zanurzę się w Balzaku, serdecznie bawi mnie uprzytamniać sobie, jaki zamęt w głowach musiały czynić owe tomiki naładowane dynamitem myśli, kiedy, za pośrednictwem jakiej francuskiej guwernantki, spadały w dworki polskie w latach 1830—1840 i dostawały się do rąk młodej lub przekwitającej szlachcianeczki! Coś z tych nastrojów odbija się w zabawnych ramotkach Wilkońskiego, gdzie, do damulek chowanych na Balzaku, zalecają się młodzieńcy wykarmieni w Niemczech na Heglu. Można wnosić, że kult Balzaka był w Polsce dość powierzchowny; czytywano go oczywiście po francusku, przekładów Balzaka wówczas prawie że nie było.
Przypadkowo mam w ręku wydawnictwo pod tytułem Zbieracz umysłowych rozrywek, z roku 1839, gdzie, między innemi, znajduje się artykuł O Balzaku i czytających jego romanse. Zaczyna się tak:
„Nie za naszych czasów dopiero skażenie obyczajów doszło już wysokiego stopnia, szczególniej w wielkich miastach i stolicach. Byli i dawniej nikczemne pisarki, których zamiarem było, przez podstrzyknięcie lubieżnemi obrazami zbestwionej imaginacji, zatruć serca lub rozdrażnić przytępione zmysły. — Była to literatura osobna, literatura miejsc bezecnych, przeznaczona dla podłych kobiet tam mieszkających i mężczyzn którzy do nich uczęszczali. — Gdyby dzisiaj jaki bezwstydny żartowniś wziął które z tych dzieł i umiał zręcznie je udać za nowy romans jakiego Balzaka, George Sand’a itp., niejedna z czytelniczek modnej literatury nie domyśliłaby się krwawego żartu, któryby z niej zrobiono“.
Bardzo jest pouczające czasem przeczytać takie rozważania moralne.. z przed lat stu.
Ale wróćmy do Francji i do rozdźwięków, jakie istniały między Balzakiem a jego epoką. Był „powieściopisarzem“, — tylko powieściopisarzem, — tak jak dla swoich współczesnych Molier był tylko komedjopisarzem. Bo powieść dopiero od Balzaka i dzięki niemu wysunie się na czoło twórczości literackiej: wówczas gdy on brał pióro do ręki, był to rodzaj podrzędny. Daremnie Balzac ogarnia w swoich powieściach najszersze horyzonty historyczne, społeczne, filozoficzne, moralne; dla ogółu był on wciąż „najpłodniejszym z romansopisarzy“ (Balzac wściekał się o ten przydomek, dawany mu potocznie w prasie), rywalizującym co do popularności z Suem lub z Dumasem.
Tak samo jako myśliciel przeciwstawiał się Balzac swojej epoce. W dobie upojenia hasłami równości, wolności, postępu, Balzac nie podziela tych zapałów: widzi hegemonję mierności, rozpętanie ambicyj dążących per fas et nefas do prywatnych celów, brutalne władztwo pieniądza. Dziś, w chwili zmierzchu wielu idej i złudzeń, któremi karmił się wiek XIX, lektura Balzaka może być szczególnie zastanawiająca[1]. Ale dar jego obserwacji działał często mimo niego i nawspak jego poglądom: jak wspomniałem, trudno o gwałtowniejszą satyrę na arystokrację i o złośliwszą karykaturę mieszczaństwa, niż je zostawił ten pisarz arystokratyczny z przekonań, a burżuazyjny z przynależności.
Bądź co bądź, mimo że nie dość oceniony przez jednych, namiętnie zwalczany przez drugich, miał Balzac i w Paryżu grono osób prawdziwie mu oddanych. Kiedy, oderwawszy się od pracy, zjawi się u pani de Girardin, pisarki i żony „króla prasy“, Emila de Girardin, w salonie gdzie zbierały się największe imiona literatury, bytność ta jest prawdziwem świętem. Ale takie święta są rzadkie; sam spis utworów napisanych w owym okresie świadczy, że mniszy tryb życia Balzaka był nietylko legendą.
Wśród tego wciąż idą do Wierzchowni listy, i jakie listy! W owym czasie inaczej pisano niż dziś. Opłata za listy była wysoka, list wędrował parę tygodni, pisało się całe foljały. Listy Balzaka do Ewy, to pamiętnik jego prac, jego życia, z wyjątkiem oczywiście tego, co się nienadawało do zakomunikowania ukochanej, a zbyt długo nieobecnej... Bo, jak się okazuje, zbyt długa nieobecność zużywa, niestety, nawet najwytrwalsze uczucie. I tak podziwiać trzeba, że stosunek oparty na niecałych dwóch miesiącach widzenia się — i to w jak trudnych warunkach! — oparł się ośmiu latom rozłąki. Potrzeba tego życia wyobraźnią była widać wrodzona Balzakowi. W latach 1836—1837, kiedy listy Balzaka do Ewy stały się skąpsze, pisarz nawiązuje korespondencję z jeszcze inną nieznajomą, ową Luizą która nigdy mu się nie dała poznać i nigdy nie odsłoniła swego nazwiska, a która (głupia gęś) pisała do Balzaka: „Niech mnie pan kocha tak, jak się kocha Boga!!...“ Ale, jeśli nieobecność zużyła poniekąd siły jego serca, wszystko zmieniło się z chwilą gdy otrzymał ów list z czarną obwódką, zwiastujący, że jego Ewa jest wolna. Od tej chwili, zmienia się życie Balzaka. Wszystko w niem dzieje się odtąd wyłącznie pod kątem Ewy; połączenie się z nią staje się jedynym celem; miłość, mając przed oczami cel, staje się realniejsza i tem żywsza. Słowem, od czasu owdowienia, Ewa jest jedyną i wyłączną biografją Balzaka — aż do końca. Ten związek zasługuje więc aby mu poświęcić nieco uwagi, zwłaszcza że przez niego wielki pisarz zbliża się do Polski.
Pogląd na ten wzajemny stosunek uległ w ostatnich czasach dość zasadniczej rewizji, od czasu kiedy wyszło na jaw wiele dokumentów, w miarę zwłaszcza jak się pojawia autentyczna korespondencja Balzaka. Przedtem, pani Ewa Hańska miała we Francji reputację raczej opłakaną; miała opinję kobiety oschłej, próżnej, niewdzięcznej, która nie umiała serca wielkiego człowieka ani ocenić ani zrozumieć; która kaprysami swemi zagoryczała mu życie; która, odrywając go od prac i wodząc za sobą po Europie, pozbawiła literaturę wielu arcydzieł; która, mimo iż owdowiawszy, wolna i niezależna, nie zdecydowała się oddać mu ręki aż niemal na łożu śmierci... Taki był akt oskarżenia pani Ewy, który obowiązywał do niedawna.
Ale interesujące jest, że sprawczynią tej fatalnej reputacji stała się właściwie sama pani Ewa i to... przez sposób, w jaki chciała sobie wznieść piedestał. Przekonałem się o tem świeżo z okazji ukazania się trzeciego tomu Listów do Cudzoziemki (1933). Ponieważ część tych listów wydano w r. 1876 za życia pani Ewy Balzakowej i zapewne wedle dostarczonego przez nią skryptu, przyszła mi ochota porównać te dwa teksty, dzisiejszy — niewątpliwie autentyczny — i ów dawniejszy, zatwierdzony niejako przez wdowę. Rezultat był oszałamiający. Wydanie listów z r. 1876 dokonane przez panią Ewę, było niewinnem może ale daleko posuniętem fałszerstwem; ton, charakter stosunku był najzupełniej zmieniony. Mówię tu zwłaszcza o listach z epoki gdy pani Ewa była wdową i gdy kochankowie uważają się za małżeństwo, czekając jedynie na możność połączenia się. Otóż, pani Ewa zmienia najzupełniej charakter listów, zastępując poufałe „ty“ i aż nazbyt intymne litanje miłości na ceremonjalne vous i ciągłe „droga hrabino“; usuwa najstaranniej wszystko, co mogłoby świadczyć że wielki człowiek posiadał jej wzajemność i że zawdzięczał jej wiele szczęścia; z Balzaka niecierpliwego i wylanego kochanka, robi ckliwego i nieśmiałego wzdychacza, korzącego się i wpatrzonego w swoją „gwiazdę“, daleką i niedościgłą. Zapomocą jakich procederów pani Ewa (która w owej porze była przeszło siedemdziesięcioletnią staruszką) osiąga ten rezultat, trudno mi tu tłumaczyć; dość powiedzieć, że posuwa się nietylko do dowolnego skracania listów i przenoszenia ustępów, ale poprostu przerabia[2] i dopisuje tam gdzie uważa że wyraz miłości Balzaka jest niedość oczyszczony i niedość wytworny.
Ale, jeżeli robiła to ku swojej chwale, jakże się miała zawieść! Każdy Francuz, każdy wielbiciel Balzaka, czytając te spreparowane listy, musiał się zdumieć, w co ta kobieta, ta Cudzoziemka zmieniła impulsywnego i kipiącego życiem człowieka. Stosunek ich dwojga, w istocie serdeczny i prosty, wydaje się w owych fałszowanych listach upokarzający z jego strony, niewdzięczny i chłodny z jej strony. Co więcej, małżeństwo pani Ewy, którego opóźnienie tak zrozumiałe jest dziś dla znających wszystkie okoliczności, przedstawiać się musiało w świetle tych listów conajmniej dwuznacznie, a pobudki pani Ewy conajmniej zagadkowo.
Jak więc było naprawdę?
Przedewszystkiem, jeżeli ma się już o tem mówić, to niepodobna załatwiać się jedną formułą z uczuciem, które trwało przez ośmnaście lat w różnych okolicznościach i które miało różne fazy. Jedna to ta, kiedy pani Ewa, z rozegzaltowaną główką, pierwszy raz wychyliwszy się wreszcie ze swojej Wierzchowni, gdzie, będąc sama prawie dzieckiem, urodziła pięcioro dzieci, poznaje swego tajemniczego korespondenta i wielkiego pisarza. Otwiera się jej oczom nowy świat. Wówczas, — wiemy to z listów Balzaka, — gotowa byłaby rzucić wszystko, aby lecieć za nim. On musi być rozsądny za dwoje. „Aniele mój, żadnych szaleństw, — pisze. — Nie, nie opuszczaj swego palika, biedna spętana kózko. Twój miły przybiegnie, kiedy zawołasz. Ale przestraszyłaś mnie“.
Bo Balzac niema złudzeń co do sytuacji, jaka czekałaby ich w Paryżu: ona, wielka dama, pytająca naiwnie, czy, mając pięćset tysięcy franków (ówczesnych) można wyżyć w Paryżu, odtrącona i potępiona przez świat, — przy nim, szamocącym się z wierzycielami, przykutym do pracy, potrzebującym swobody ruchu. Jak wyglądają w Paryżu takie związki, pokazał nam w Muzie z zaścianka.
Jedzie tedy pani Ewa do Włoch i czeka. Czeka napróżno; Balzac nie może porzucić swoich prac. Ale później, siedząc samotnie w Wierzchowni, pani Ewa wie, że jednak jeździł to na ową Sardynię, to do Włoch z ową jakąś panią Marbouty, przebraną po męsku... i musi się pani Ewie robić gorzko w duszy.
Zatem, po paru tygodniach, które przeszły jak jedna chwila w Wiedniu (jesteśmy w r. 1835), ona wraca do Wierzchowni. Może się zawiodła, może się spodziewała że on jednak ją zatrzyma, że nie pozwoli jej wracać na pustynię, Bóg wie na jak długo. I wciąż idą z Paryża listy, zakochane, płomienne, i wciąż powtarza się ten refren: „Jeszcze kilka tygodni wysiłków, pracy, a będę wolny, wolny dla ciebie“. Pani Ewa zapewne się uśmiecha: już wie, jak trzeba brać te wieczne nadzieje, ile jest realności w tych terminach Balzaka.
Wśród tego, raz po raz dochodzą ją o pisarzu najgorsze pogłoski. Już sama prawda wystarczyłaby dla jej otoczenia, mierzącego życie artystów prawidłami innego świata; ale do tej prawdy ileż jeszcze dochodzi plotek. Balzac miał — przeważnie wskutek swego nieładu finansowego — fatalną opinję[3]. Wszystko najgorsze sączy rodzina w ucho pani Hańskiej, chcąc ją ustrzec od tego szatańskiego wpływu. Dochodzą ją wciąż nowe wieści o stosunkach miłosnych Balzaka; dochodzą ją nawet wieści, że jest żonaty, że jest hulaką, graczem! Mięszano, jak często się dzieje, autora z jego bohaterami; ubierano go w ich najgorsze uczucia i sprawki. A cóż ona ostatecznie mogła wiedzieć, w owej swojej zapadłej Wierzchowni, o nim, o tym Paryżu! Często pani Ewa wybucha: „Idź, idź do swojej księżnej!!“ Trzeba widzieć, jak on się usprawiedliwia! A pamiętajmy wciąż o ówczesnych warunkach korespondencji: między pytaniem a odpowiedzią upływały tygodnie, a kiedy przypadkiem jaki list zaginął, wówczas niepodobieństwem prawie było odnaleźć się w nieporozumieniach. Toteż Balzac wciąż napróżno błaga panią Ewę o numerowanie listów i sam skrzętnie numeruje swoje.
W dodatku to przeświadczenie, że „Francuzi są lekkomyślni“, które Balzac tyle razy zwalcza ze słuszną zresztą irytacją!
„W czem, dlaczego jestem lekkomyślny? — odpowiada jej. Czy dlatego, że od dwunastu lat siedzę wytrwale nad olbrzymiem dziełem?... Czy dlatego, że od dwunastu lat pracuję dniem i nocą, aby się wypłacić z olbrzymiego długu?... Czy dlatego, że, mimo tylu niedoli, nie otrułem się, ani nie strzeliłem sobie w łeb, ani nie skoczyłem w wodę? Wytłumacz mi to. Czy dlatego, że piszę do ciebie wytrwale i niezmiennie?... Czy dlatego żem zachował trochę wesołości?... Czy może dlatego, że wiesz wszystko co się dzieje w mojej biednej egzystencji, w moim biednym mózgu, w mojem biednem sercu, w mojej biednej duszy, zbroisz się w moje zwierzenia, aby robić ze mnie innego mnie, którego łajesz, policzkujesz, upominasz i smagasz dowoli?“
Nic nie zdoła uspokoić pani Ewy. Położenie pani Hańskiej w ówczesnej Wierzchowni, możnaby potrosze porównać z operową panią Butterfly... Balzac pisał jej przezornie i chytrze: „Uważaj za fałszywe wszystko, czego o mnie nie wiesz wprost odemnie“; ale ta wrażliwa i inteligentna kobieta nie mogła nie wyczuwać między wierszami jego listów całego innego życia, w którem ona nie ma udziału. Dodajmy wreszcie i to ostatnie: po śmierci męża, pani Hańska miała być bogatą wdową: czy owa rzekoma wierność nie mogła być i spekulacją ze strony tego literata, tak mało jej znanego, wciąż grzęznącego w obcych jej i wstrętnych kłopotach pieniężnych?
Oto jakie lata trawiła pani Hańska, a spędziła je — z wyjątkiem jednej zimy w Kijowie — w smutnej Wierzchowni.
Do tego, listy Balzaka stają się coraz rzadsze. Raz na kwartał... A kiedy pani Ewa skarzy[4] się na to i próbuje odwetu, on pisze jej z oburzeniem:
„Och, jaka mi się wydajesz mała; jak dobrze widać, że jesteś z tego świata! Nie piszesz do mnie, bo moje listy stają się rzadkie! Więc tak, były rzadkie, bo nie zawsze miałem pieniądze na opłacenie porta, a nie chciałem tego powiedzieć! Tak, nędza moja dochodzi do tego stopnia, i jeszcze dalej...“
Tak pisze autor, o którego bajecznych honorarjach legendy chodzą po Europie, a list pisany jest w Jardies, owej posiadłości, którą Balzac „dla oszczędności“ kupił w dobie największych opałów finansowych i w której utopił sto tysięcy! Najtężsi biografowie Balzaka z trudem mogą to zrozumieć, a dopiero każcie to rozumieć zakochanej kobiecie!
Tak więc, położenie ich dwojga było nierówne. Dla Balzaka, te siedem lat były, mimo rozłąki, najpełniejsze w jego życiu; dla pani Ewy były to lata najbardziej puste, beznadziejne. Naraz, w listopadzie r. 1841, umiera pan Hański, zostawia Ewę wdową. Kim jest ta wdowa? Czy ową dawną naiwną korespondentką Balzaka, która przesyłała mu ręką guwernantki kreślone listy pełne anielskich frazesów? Czy ową młodziutką parafianką, która się „przyczepiła jak ostryga“ do wielkiego człowieka? Nie, ta kobieta, którą widzimy teraz, jest inna. Inteligencja jej, bogata z natury, rozwinęła się pod wpływem duchowego obcowania z genjalnym pisarzem. Idealna matka, która niezużyte skarby czułości przeniosła na jedyną córkę. Można przypuścić, że, w chwili gdy uczuła się wolna, jasnem okiem objęła przeszłość i przyszłość, jak kobieta, która z całą świadomością ma stanowić o swoim losie. Taka pani Hańska wyjechała w jesieni r. 1842 do Petersburga, aby tam pilnować procesu, który, wbrew oczywistej słuszności, wytoczyli jej krewni męża.
Wiadomość o śmierci pana Hańskiego otrzymał Balzac dnia 6 stycznia roku 1842. Wstrząsnęła nim tak, że przez dobę — jak pisze Ewie — trwał niemal bez ruchu. Miał wówczas lat blisko czterdzieści trzy; zmęczony był już mocno latami nadludzkich prac, kilkakrotnych załamań i daremnych wysiłków dla ustalenia egzystencji. Naraz, w momencie gdy walka zdawała mu się beznadziejna, błyska jego oczom ta najpiękniejsza nadzieja: połączenie z ukochaną i — świetna partja. W jednej chwili miłość jego barwi się świeżym rumieńcem. Nie chce wątpić ani na chwilę, żeby się coś mogło zmienić. Myśli tylko o tem, aby jak najśpieszniej pognać do stóp ukochanej po nagrodę za tyle lat... niezłomnej wierności.
Ale w niej — jak widzieliśmy — coś jakby się przesiliło. Odzywają się naraz wszystkie wątpliwości, gorycze, które nazbierały się przez owe lata. Odpowiada, że chce się poświęcić cała szczęściu córki, boi się tego okropnego Paryża; wreszcie pisze mu nawet straszne słowa: „Jest pan wolny“. List ten zawinięto w list jednej z ciotek Ewy (zdaje się owej straszliwej ciotki Rozalji Rzewuskiej, która tyle krwi napsuła wielkiemu pisarzowi, zniechęcając doń panią Ewę) wymierzony — jak możemy się domyślać — przeciwko Balzakowi. Bo, z chwilą śmierci pana Hańskiego, cała rodzina jest zaalarmowana „aby Ewusia nie popełniła szaleństwa“. Ale nieporozumienie nie trwa długo: namiętna wymowa Balzaka zażegnała to wahanie Ewy.
Czemu on sam nie podąży do niej, aby obecnością swoją rozwiać resztki nieufności? Nie może... Nie mówiąc o własnej jego sytuacji, która broni mu w tej chwili, i to w zimie, tak dalekiej podróży, zjawienie się Balzaka w Petersburgu mogłoby fatalnie uprzedzić wysokie sfery przeciw pani Hańskiej i wpłynąć niekorzystnie na wynik procesu. Trzeba czekać, aż ona sama da mu znak, że może przyjechać. Upływa półtora roku; — tak wtedy czas się liczył: dlatego może ludzie tak nawykli wówczas żyć wyobraźnią! Wreszcie, w lipcu r. 1843, Balzac przybywa do Petersburga i bawi tam do sierpnia. Lody stopniały. Znów wszystkie nieporozumienia stajały w tkliwości, te dwa młode serca odniosły zwycięstwo nad latami rozłąki, nad wszystkiem co je dzieliło i zamącało ich harmonję. Wogóle, ilekroć Balzac rozstaje się z Ewą, opuszcza ją w upojeniu, pod wrażeniem jej dobroci, miłości, oddania. Mamy tego świadectwo w tomach jego listów, niedawno zaś poznaliśmy ten urywek z poufnego dziennika[5] pani Hańskiej, kreślony — oczywiście po francusku! — po wyjeździe pisarza z Petersburga:
„Dni i miesiące upłynęły, a ja nic nie pisałam. — Co mówię, nie pisałam! Nie śmiałam nawet otworzyć tej książki, która od tej pory stała mi się jak święta. Ale, w dniu moich urodzin, 24 grudnia, chciałam mieć swoje święto: zamknęłam się, uklękłam i w ten sposób przeczytałam to, co sławna ręka — ale czem jest dla serca sława? — to, co ukochana ręka nakreśliła. — Pisał to 2-go sierpnia... Ach! jakże ten dzień już jest daleko! a mimo to, wciąż jest tuż, wciąż jest obecny, niby gwiazda, którą się widzi nie mogąc jej dosięgnąć, gwiazda którą wzięłam za godło mego losu.
„Byłam tedy szczęśliwa! Wiem wkońcu, co jest szczęście czyste i bez wyrzutów. Czyż ośmielę się kiedy powiedzieć, nawet tutaj, jak bardzo to moje szczęście było ogromne i zupełne? Ale czyż można opisać na zimno, z piórem w ręku, to, co się czuło tak żywo? A gdyby nawet się dało, nie trzeba... Wspomnienie szczęścia kurczy się jak mimoza, rozchylić jego listki można tylko gwałtem.
„A jednak, jak nie mówić o nim, w książce, którą przeznaczyłam na to, aby w nią przelewać całą moją duszę?... Jak nie wyrazić wszystkiej wielkości i dobroci, która jest w tym człowieku; wszystkiej wzniosłości i słodyczy, płomiennej inteligencji i młodości serca, świeżej, uroczej, wiosennej! To niezrównane serce nie osłabło w swem biciu od pierwszej chwili wzruszenia. Och, za stara jestem i ciałem i duszą, aby być kochaną w ten sposób; czuję jakgdyby wstyd, wyrzut... Ileż razy, gdy on mówił i gdy ta cudowna inteligencja służyła za tłumacza żywości jego uczuć, ja, słuchając go z rozkoszą, myślałam smutno, że jestem zbyt szczęśliwa, że jestem niegodna takiego szczęścia... Nie, nie jestem niegodna, skoro je umiem ocenić i skoro jest ono dla mnie czemś ponad wszelką cenę“.
A jednak pomiędzy śmiercią pana Hańskiego a małżeństwem kochanków upłynęło dziewięć lat. Czemuż ta zwłoka, czemuż ta ciągła rozłąka, tak bolesna dla pisarza? Ileż gromów za tę zwłokę rzucili biografowie Balzaka na panią Hańską! Znowuż niezrozumienie epoki i stosunków. Czytajmy korespondencję Balzaka; on to rozumie daleko lepiej niż jego obrońcy. Ubolewa nad tą zwłoką, ale nie wini o nią ukochanej.
Najpierw, przyczyną był proces: długi, zawiły proces pani Ewy, w którym przeciwnicy mieli silne plecy w Petersburgu. Ten proces trzeba było wygrać. Następnie, trzeba było uzyskać pozwolenie cara na małżeństwo z cudzoziemcem. Car tego pozwolenia odmówił. Jedyną drogą było wydać córkę za mąż, oddać jej majątek, a zapewnić sobie w zamian dożywocie lub rentę. Otóż, Anna, w chwili śmierci ojca, była jeszcze dzieckiem. Chociaż matka była gotowa wydać ją bardzo młodo, aby urzeczywistnić marzenia Balzaka, wybór zięcia przy tego rodzaju układzie musiał być przedmiotem wielkiej rozwagi, gdyż, przy nieszczęśliwym wyborze, matka narażała się na to, że może być wyzuta ze wszystkiego bez żadnej ochrony prawnej.
Przytem — interesy samego Balzaka. Czyż mógł on swoją żonę, nawykłą do bogactwa i panowania, narażać na tę niegodną egzystencję, jaką prowadził, ścigany przez komorników, najmujący mieszkanie pod fałszywem nazwiskiem, zasypywany pozwami, zastawiający łyżki w lombardzie i wykupujący je na jeden dzień na przyjęcie gości? Trzeba mu się było oczyścić; tego wymagała jego godność; trzeba było stworzyć Ewie egzystencję godną jej, a tę szacował Balzac bardzo wysoko. („Czterdzieści tysięcy franków rocznie dla nas dwojga, to byłoby bardzo niewiele“, pisze gdzieś do niej). Nad tem pracuje bez wytchnienia, pracuje jak można wnosić z jego listów istotnie heroicznie; żyje jak student, odmawia sobie wszystkiego aby się wypłacić, i — nie może. Długi jego, umorzone potrosze mozolnemi ofiarami, odradzały się jak łeb hydry od jakiejś genialnej spekulacji, od jakiegoś „praktycznego“ pomysłu. Tak upływają lata, po których przychodzi rewolucja roku 1848, odrywająca na dość długo Francję od zainteresowań literackich, wnosząca zamęt w stosunki finansowe i gospodarcze.
Uważając się, od czasu Petersburga, za poślubionych małżonków, Honorjusz i Ewa godzą się tedy z koniecznością czekania. Trzeba uporządkować kwestje spadkowe, kwestje opieki, administrację olbrzymich dóbr po panu Hańskim, które prawie że nie dają dochodu, bo wszystko tonie w kieszeniach rządców i pośredników. Trzeba uporządkować sprawy Balzaka, przygotować dom, który od tej pory pisarz, do współki z Ewą, stroi i zdobi bezustanku, chcąc z niego zrobić gniazdko komfortu i miłości. W momencie największych kłopotów, nie może sobie odmówić, aby nie kupić jakiegoś starego (często fałszowanego) obrazu włoskiego mistrza, jakiegoś kosztownego mebelka.
Ale, od tej pory, Balzac żyje duchem przy Ewie. Nawpół obojętnieje na swą twórczość, na swą sławę. Jest poprostu zmęczony. Daremnie sili się osiągnąć dawną wydajność pracy. Mimo że w pełni geniuszu, mimo że stworzy jeszcze kilka arcydzieł, wciąż ważniejsza jest dlań każdorazowa ucieczka z Paryża. Nadużył swoich sił, nie ma już dawnej radości tworzenia, została męka dostarczania skryptu, wyciskanego z siebie pod naporem zobowiązań. Zdrowie jego szwankuje; doświadcza zawrotów głowy, omdleń, lekarze przestrzegają go, nawołują do odpoczynku. Ale jak tu odpocząć, kiedy, za co? Jakże się męczy nad owymi Chłopami, których nie miał dokończyć nigdy; jakiemi epitetami obrzuca ten bądź co bądź genjalny utwór! A jednak genjusz jego nie słabnie; po paru latach, w ciągu których kończy dawne prace lub daje drobne przyczynki do Komedji ludzkiej, ostatnie jego wielkie dzieła, stworzone w latach 1846-47, to będą Kuzynka Bietka i Kuzyn Pons, dwa arcydzieła!
Jednym z bohaterów Kuzynki Bietki jest Polak, utalentowany i słaby Wacław Steinbock. Z punktu widzenia „rasizmu“, możnaby go kwestjonować, bo ten Polak ma więcej krwi skandynawskiej niż słowiańskiej; ale Balzac demonstruje na nim to, co uważa za cechy polskiej natury. Nie pierwszy to i nie jedyny Polak w Komedji ludzkiej. Miłość do pani Hańskiej zbliżyła Balzaka z jej rodakami: skazany na rozłąkę z ukochaną, szuka bodaj jej atmosfery, jej świata; chętnie obraca się w Paryżu w towarzystwie polskiem, które nieraz bywa nawpół kosmopolityczną arystokracją, dającą przyczynę do mieszania pojęcia Polski i Rosji. Tu i ówdzie znajdujemy w jego listach bardziej interesujące wzmianki, gdy naprzykład donosi w r. 1834: „Miałem na obiedzie twego kuzyna Bernarda, Załuskiego i Mickiewicza, którego fizjognomia spodobała mi się bardzo“; a w jednym z następnych listów: „Podziwiam wspaniałą twarz Mickiewicza, co to za piękna głowa“. To znów, w tym samym mniejwięcej okresie, donosi Ewie co następuje:
„Miałem widzieć w tych dniach znakomitego Polaka Wrońskiego, wielkiego matematyka, wielkiego mistyka, wielkiego mechanika, ale który w życiu dopuszcza się nieprawidłowości, zwanych przez prawo oszustwem. Rozważane zbliska, postępki te są skutkiem straszliwej nędzy i genjuszu tak wysokiego, że niepodobna go za to potępiać. Mówią, że to najtęższa głowa w Europie...“
Hoene-Wroński, wziąwszy od Mickiewicza imię, a od majątku pani Hańskiej nazwisko, wejdzie do Komedji ludzkiej jako ów „Adam de Wierzchownia“, tajemnicza postać, która zgubi Baltazara Claes, zaszczepiwszy mu namiętność poszukiwania absolutu.

Jest inne opowiadanie Balzaka, którego bohaterami są dwaj Polacy, również emigranci. To Fałszywa kochanka, i owa heroiczna przyjaźń, walcząca z miłością aż do zaparcia się siebie. Tadeusz Pac, zakochawszy się w żonie swego przyjaciela i dobroczyńcy, rozmyślnie gubi się w jej oczach, ukazuje się jej człowiekiem niegodnym, bez charakteru, aby oddalić miłość Klotyldy od siebie i wrócić ją przyjacielowi. Pierwowzorem Paca był Tadeusz Wyleżyński, krewniak pani Hańskiej, zakochany w niej beznadziejną i wierną miłością. Uderzające jest, że to opowiadanie, mające być, w owem cichem bohaterstwie, analizą specyficznie polskiego charakteru, znajdzie jakgdyby potwierdzenie w Przepióreczce Żeromskiego, opartej na podobnym motywie.
W owej epoce, osiąga Balzac nieco większy porządek w interesach. Ponosi wszystkie ofiary, aby się oczyścić z długów. Żyje sercem. Kocha córkę pani Hańskiej Annę, interesuje się jej małżeństwem, mimo że rady jakie w tej mierze daje pani Ewie (przynosi je świeżo wydana w r. 1933 korespondencja) są dosyć... oryginalne[6]. Na tej rodzinie z wyboru skupia wszystkie swoje uczucia rodzinne, zagoryczone nieporozumieniami z własną matką i siostrą.
MAŁŻEŃSTWO BALZAKA (WSPÓŁCZ. KARYKATURA FRANCUSKA).
Kiedy młodziutka herytiera[7] zaręczyła się z hr. Mniszchem, Balzac pokochał młodego człowieka całem sercem i nawzajem jest przez tych młodych serdecznie kochany. Odtąd, liczy czas wedle tych krótszych lub dłuższych ucieczek. W r. 1845, spotyka się cała gromadka w Dreznie; stamtąd wspólna włóczęga po Niemczech, Belgji, Holandji; wreszcie — cóż za radość! — pani Ewa i jej córka, mimo że nie mając pozwolenia cara, wykradną się, za paszportem siostry i siostrzenicy Balzaka, do Paryża. W tym samym roku jeszcze spotkania w Baden-Baden, w Neapolu, w Rzymie. Każda z tych podróży w towarzystwie ukochanej jest dla Balzaka jednem upojeniem. Wreszcie — wieść pełna radości i niepokoju — przez kilka tygodni żyje Balzac nadzieją zostania ojcem. Przygotowuje się z tej przyczyny wszystko do zawarcia tajnego małżeństwa. Niestety, okazało się, że alarm był zbyteczny.

Surowi biografowie Balzaka znów mają za złe pani Ewie, że te podróże odciągały pisarza od pracy; ależ, w stanie w jakim był wówczas, gdyby nie te chwile szczęścia i wytchnienia, jeszcze wcześniej zapewne padłby ofiarą swego trudu! Jedno tylko można wyczytać z jego listów; mianowicie, jak bardzo drażniły go i krzyżowały jego plany częste zmiany dyspozycyj jakie otrzymywał. To pani Ewa każe mu przyjechać, to zabrania, burząc mu cały rozkład pracy i wypoczynku. Ale tu trzeba zauważyć to, czego ona sama nie mogła powiedzieć swemu kochankowi: że on był dla niej chlubną, ale kompromitującą znajomością; że ona była niewolnicą swojej kasty — tej kasty, którą Balzac cenił nadewszystko; — że miała córkę na wydaniu, że miasta Europy były wówczas bardzo małemi miasteczkami, a Europa pewnej sfery była bardzo a bardzo plotkarska, i że naprzykład mogło się zdarzyć, że pani Ewa nie pragnęła go widzieć w Dreźnie, przepełnionem wówczas kolonją polską, w której ten francuski literat, quasi-narzeczony pani Hańskiej, był raczej powodem zgorszenia. Gdybyż choć był członkiem Akademji!





  1. Ukazała się świeżo (1933) interesująca ocena dzieła Balzaka z punktu widzenia — marksizmu. (Marie Bor, Balzac contre Balzac. Les Cahiers de l’Eglantine).
  2. Oto parę przykładów. Tekst autentyczny: „Twój list, arcydzieło stylu i miłości“ — tekst pani Ewy: „Pani list, arcydzieło stylu, myśli i erudycji“. Tekst autentyczny: „List, który mi jeszcze raz powiedział, jak ty mnie kochasz“ — tekst pani Ewy: „List nacechowany, jak wszystko co robisz, promienną dobrocią i mądrością“. Wreszcie, tekst autentyczny: „Och, kiciusiu, całuję twoje śliczne powieki, smakuję twoją dobrą szyjkę, która jest niby gniazdko pocałunków, tulę twoje maciupe łapki w moich rękach, wdecham ten zapach, który mnie przywodzi do szaleństwa, i mówię ci, pojąc się w myślach tysiącem tych skarbów, z których jeden wystarczyłby, aby wbić w pychę kobietę głupią: o, moja Ewusieńko, moja dusza bardziej jeszcze kocha twoją duszę, i żal mi, że nie mogę pieścić tej duszy, objąć jej, tulić, mieć, tak jak mam twoje czoło, choćby tylko poto, aby być lepszym żyjąc w tobie, w twojej istocie, tak subtelnej, tak doskonałej“...
    Cały ten ustęp uskromniła pani Ewa tak: „Ci, którzy panią znają tak jak ja, powinniby dążyć przy pani tylko do jednej rzeczy: Starać się rozumieć i kochać coraz bardziej pani duszę, obcować z nią, choćby poto aby się stać lepszym, żyjąc w pani istocie, tak subtelnej i tak doskonałej“...
  3. Próbkę sądów o Balzaku, jakie krążyły w otoczeniu pani Hańskiej, może dać ta idjotyczna notatka, zawarta w dzienniku pani de Mory-Jezierskiej, która znała panią Hańską osobiście i żyła w całym owym świecie:
    „Balzac jest w wielkiej z nią przyjaźni i dedykuje jej swoje utwory, co przypisują nadewszystko potrzebie czerpania ze szkatuły jej wielce bogatego męża“... (W. Jezierska, Z życia dworów i zamków na kresach, Poznań 1924).
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – skarży.
  5. Większość dokumentów tyczących pani Hańskiej zawdzięczamy pracom wytrwałego jej obrońcy, a znakomitego balzakisty, Marcela Bouteron. Obecnie (1934), pojawiło się obszerne dzieło p. t.: „Balzac et le monde slave“, pisane przez p. Z. Korwin-Piotrowską, przedstawiające te sprawy z uwzględnieniem dokumentów polskich, wprzód niedostępnych Francuzom.
  6. Oto, co pisze do pani Hańskiej w chwili gdy, jak się zdaje, miała do wyboru między hr. Jerzym Mniszchem, a jakimś magnatem śląskim:
    „To słowo Anny cudzoziemiec martwi mnie. Jeżeli kocha hrabiego Jerzego, wybornie; ale wracam do moich poglądów i powiadam ci, że dopóki będzie trwał obecny system, przewiduję dla Polski same nieszczęścia. Chcą was zniszczyć za wszelką cenę. Wyjść za Polaka pełnego talentów, patrjotyzmu i odwagi, to kupić sobie chlubne nieszczęście i ściągnąć na siebie piorun; to znaczy kusić denuncjację, to pewna katastrofa. Wyjść za Polaka niezdarę, to znaczy strwonić majątek. Bez jakiejś rewolucji, niemożliwej lub nieprawdopodobnej, Kościuszko powiedział prorocze słowo: Finis Poloniae! Mówiłem to wszystko hrabiemu, namawiając go, aby ocalił majątek, przenosząc go zagranicę i obierając sobie inną ojczyznę. Im dalej się posuwamy, tem bardziej ta rada jest wskazana. Za dziesięć lat, mapa Europy zmieni się z przyczyny Wschodu, Polska stanie się prowincją pruską, brzegi Renu będą francuskie, a morze Czarne będzie morzem rosyjskiem. Zostać prusakami, to wasza najpiękniejsza szansa.
    „Zmienić to mogłaby jedynie rewolucja rosyjska, bo tutaj jesteśmy spokojni na długo. Ludwik Filip, przy swojem zdrowiu, będzie żył jeszcze dziesięć lat; mamy za dwanaście milionów robót w kolejach żelaznych, nasz Algier i naszą marynarkę. To zapewnia pokój Europy. Ale potem Francja będzie groźna, bo my jesteśmy bardzo bogaci, bogatsi niż Anglja, bez paradoksu. Wniosek z tego taki, że źle zrobiłaś, moja droga, nie obstając za Ślązakiem, zwłaszcza jeżeli był bogaty. To więcej warte w położeniu Anny, niż wszyscy Jagiellonowie razem. Poddany mieszany, to skarb dla niej i dla ciebie. Błagam cię, rozważ mój pogląd. Jeśli ten szlachcic nie jest wstrętny, jeśli jest bogaty, wróć do tego planu, zostań w Dreźnie i rozważ dobrze moje rady. Są bardzo roztropne, bardzo bezinteresowne. W obecnej sytuacji politycznej, Ślązak więcej jest wart od Polaka. Nie darują wam nigdy Polaka, a Ślązak jest bez zarzutu. To prawie wolność, przynajmniej wolność ruchu. Dixi. Mam dla was w zanadrzu księcia Bonaparte, syna Lucjana. Ale wobec słowa cudzoziemiec, cofam się. Nie mówię o tem, ale będę krzyczał do ostatniego tchu, że Polak jest najgorszym mężem, jakiego Anna może znaleźć. Można policzyć majątki i głowy, jakie zostały waszemu nieszczęsnemu krajowi, a najgorsze jest być bogatym, bardzo bogatym i zdolnym“.
  7. Przypis własny Wikiźródeł herytiera – posażna dziedziczka





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.