Bolszewicy/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bolszewicy |
Podtytuł | Dramat w trzech aktach |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Tłocznia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Obszerny „hall“ w zamożnym polskim dworze. Nalewo schody, prowadzące na górną galerję, sklepioną i ozdobioną wnękami z kwiatami. Pod schodami drzwi do schowanka, a dalej w tej samej lewej ścianie drzwi podwójne, prowadzące wgłąb domu. Z prawej strony sceny duże drzwi oszklone, wiodące do stołowego pokoju; widać tam stół nakryty białym obrusem, z wazonem kwiatów pośrodku, i porcelanową zastawą dookoła. Tylko co skończono wieczerzać. Nad stołem zwiesza się kryształowa lampa. Ściana w głębi „hall“u, cała prawie oszklona, wychodzi na ganek. Pośrodku otwarte szklane drzwi; przez nie, oraz przez wielkie okna widać obszerny dziedziniec z kręgiem murawy pośrodku i klombem kwiatów w ogniska trawnika. Dookoła wstęga wjazdowej drogi, nad nią zwieszają się konary starego parku, w oddali brama — dwa białe słupy kamienne zakończone wielkiemi kulami. Po obu stronach bramy poprzez krzewy i drzewa bieleją budowle z czerwonemi dachami. Na lewej stronie ganku skupia się służba folwarczna i chłopi ubrani z „waszecia“. Bliżej drzwi stoi dwóch szwoleżerów w pełnym bojowym rynsztunku z szablami u boku i karabinkami na plecach. Trzeciego żołnierza z lancą w ręku widać już na drodze, trzyma trenzle koni szarpiących się, ale ukrytych za tłumem ludzi i węgłem budynku.
Pośrodku „hall“u stoi kilka foteli, mały stoliczek, berżerka, a pod szklaną ścianą, pod oknami — duże, niskie wyściełane ławeczki; na jednej z nich leży szabla kawaleryjska, czapka i łosiowe rękawiczki. Wieczór: niebo ciemnieje. Słychać w oddali nieustanne trzaskanie karabinów maszynowych i miarowe, co jakiś czas, strzały armatnie.
Do pustego „hall“u wchodzi z lewych drzwi z pośpiechem MORSKI w mundurze, ze spicrutą za cholewą buta; za nim Morska, Chołupko, Zosia, Wojciechowa, w końcu Lasota, wsparty na ramieniu Marcinka. (Lokaj Klemens wchodzi z ganku i staje wyprostowany przy drzwiach).
Janko, błagam cię raz jeszcze i zaklinam na wszystko... zastanów się, pomyśl, pomyśl, co ci grozi!.. Jeszcze czas, lecz jest to czas najwyższy... Przeprowadzę cię przez naszą linię bojową... Mam pozwolenie, potrzebne przepustki... Nikt nie zatrzyma cię do samej Warszawy...
Doprawdy, dziedziczko, niech dziedziczka jedzie... Powóz i bryka wytoczone, rzeczy, co podręczne, pan już kazał spakować, konie w mig założymy...
Nie pojadę. To postanowione. Nie opuszczę Miłowic i ty, Stachu, jużeś się na to zgodził...
To szaleństwo!...
Stachu, Stachu, nie nastawaj!... Pomyśl w co obrócą się w razie naszej ucieczki nasze tyloletnie trudy, wysiłki, marzenia!?.
Nie zawsze zabijają. Ale to pewna, że tam gdzie nie zastają właścicieli, nie zostawiają kamienia na kamieniu!... A ludzie, a służba, którąbym porzuciła, co pomyślą, co powiedzą?!...
Im nic nie grozi... Ty co innego!
Niewiadomo. Zresztą oni są również przerażeni — patrz, jakie mają twarze!... (wskazuje na okno)
Wrócą do domów, wyśpią się i strach przejdzie!
Przypuśćmy. A czy zaręczysz, że istotnie nam nic nie grozi w tej podróży poprzez tłuszczę uciekających, rozbestwionych, zdemoralizowanych żołdaków, dezerterów, oraz mętów społecznych, wydobytych z samego dna rozpadem życia?...
Jużeś mi to mówiła.
Ależ tutaj grożą ci te same męty tylko w dodatku... cudze!
Wolę zginąć z cudzych rąk. Prócz tego wątpię bardzo, czyby dziadzio wytrzymał podróż końmi aż do Warszawy. A zatrzymać się gdzieś po drodze, to znaczy czekać na to samo, co tu, tylko w obcem miejscu, w gorszych warunkach. Nie, wolę zostać u siebie! Zresztą, Warszawa podobno również niezupełnie pewna; mówią nawet, że lada dzień może być wzięta...
Kto mówi? Nie wierz!... Kłamią! To się nie stanie!...
Ja też nie wierzę, chociaż... różne już a tak nieprawdopodobne rzeczy zdarzyły się w tych okropnych czasach... Wszystko się chwieje i wali...
Nadzieja jedynie w Bogu!
Nie wezmą mię żywego.
Byłaby to śmierć bezużyteczna. Jesteś żołnierzem, twoje miejsce w szeregach. Jedź więc, jedź, a my zostaniemy... bronić tutaj tego za co wy tam... umieracie!
Umieramy? Uciekamy, chciałaś powiedzieć!... (z naciskiem), Tak, uciekamy... (półgłosem do żony) Pędzimy, cofamy się na... zgóry upatrzone stanowiska, porzucając armaty, tabory, broń, amunicję... Sztaby, jenerałowie, pułkownicy pierwsi dają przykład... Dzieją się wprost rzeczy niesłychane. Armja regularna ucieka przed hordą, — wojsko z artylerją uchodzi przed bandą. Serce pęka!...
Ten żołnierz tak mężny niedawno i ofiarny...
Psia krew! Wieje bataljonami na widok jednego kozaka na skrzydle!...
Spiesz się, Stachu!
Bądź zdrowa, kochana!
Owszem... mogę. Na ten czas mogę... Bo choć nie mam kwalifikacji... tego, ale pan Raczkowski uważał, że... tego... ze względu na nastrój i pewne zatargi z ludźmi, a szczególniej... tego... ostatniego mordobicia głupiego Florka... uważał... tego... strategicznie... że lepiej się chwilowo z placu boju... tego!... A ja owszem, mogę się zgodzić objąć po nim, czasowo, gdyż choć się na uprawie roli nie... tego, ale z ludźmi jestem... tego, gdyż zawsze w czas wypłacałem im... tego... pieniądze!
Ależ tak! Wiem — Dziękuję panu, panie Chołupko.
Do widzenia, kochana, do widzenia!
Trzymajcie się mężnie i słuchajcie pani!
Wszystko, proszę pana, wybronimy, nic nie damy tym Mochom! Już ja ich znam: nie będą tu długo popasać — jak nic nie znajdą, to sobie pójdą! Niech jaśnie pan się nie lęka, na tych chamów trzeba tylko... strogo!
Żegnaj dziadziu! Do widzenia, Wojciechowo, Zosiu... Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. Klemensie, sprawiaj się dobrze!
Słucham, proszę jaśnie pana!
Wola Opatrzności... Na lwa srogiego bez obrazy siędziesz i na ognistym smoku jeździć będziesz...
Kudlik!
Rozkaz!
Marcinku, idziemy!
Poco pójdziemy? Zanim wielmożny pan dojdzie, to już odjadą. Niech lepiej wielmożny pan siądzie, to ja skoczę w mig, a potem opowiem!
Wszystko Bóg!... Wola Opatrzności...
A teraz co, proszę Jaśnie Pani?
Więc mam sieczkę jutro... tego i orka również... tego!... No i fornali...
Rozumie się. Wszystko jak było.
Nie zgodzą się ludzie robić — zalękłe som...
Dlaczego się nie mają zgodzić? Przecież jeść i pić trzeba, dlaczego więc nie pracować?
Abo to bolszownicy dadzą?!
Nie wiadomo jeszcze, czy przyjdą. Słyszycie: strzały umilkły!
A jak przyjdą i nie dadzą, to co, proszę dziedziczki?
Jak nie dadzą, to trudno. Jak wyraźnie coś każą — posłuchać! Ale niech czują, że to na rozkaz, że nic dobrowolnie, że znowu nikt tak się ich nie boi.
A jak zaczną rabować, to co?
Nie opierać się.
O, co to — to nie! Nie ich doczekanie, żebym ja swoje oddała im dobrowolnie!
Więc Jaśnie Pani mówi, że jak będą brać, to dawać bez niczego?!
Cóż na to poradzicie?!
Juściż. Ale schowaćby należało.
Oni sami, podobno, jeszcze ludziom dają.
Tak. Powiadają, co w ich pismach stoi, że gronta...
Proszę dziedziczki: a jak nam każą brać dworskie, to co?
Brać, schować, a potem nazad oddać!
Ja bo tam myślę, że lepiej wcale nie brać. Bo jak się raz weźmie, to potem różnie bywa... Co cudze, to cudze! A jak wszyscy zaczną drugim brać, to nikomu nic nie zostanie — wszystko zabierze złodziej!
Ja się tam nie boję; u mnie nic nie zabierze, bo nic nie mam!
A może lepiej, proszę dziedziczki, jeszcze wszystko zaraz duchem na wozy ładować, babę i dzieciaki na wierzch posadzić, chudobę gnać i dalej, hajda, od tych łupieżników!?
I dalej co?... Widzieliście, co się dzieje na szosie? Jakie tam zatory wozów? Jaki tam rejwach, kłótnie, bijatyki, stłoczenie głodnego bydła?
Ano tak!
Juści porozkradają. Naród idzie tera rozmaity.
Nawet w spokojnych czasach trudno podróżować z rodziną, obecnie — wprost szaleństwo! A śmierć... śmierć czyha na człowieka wszędzie: czy tu, czy tam! Nawet myślę, że tutaj łatwiej jej uniknąć i że... słodziej u siebie umrzeć! Czy nie prawda?
A tymczasem, jeżeli wróg tu bez was przyjdzie, to napewno chatę wam splondruje, splugawi, obejście zniszczy, spali, płoty rozbierze na opał... I słusznie: poco ma szczędzić? Przecie nie on ten dom budował, ziemię orał, trudził się, zabiegał, drzewa sadził, ogrodzenia grodził. Nie on ziemię tę od dziadów-pradziadów potem i łzami zlewał. Dla niego ona tyle warta, co dziś na niej stopę postawił, albo nocne legowisko rozłożył. Jutro idzie dalej!
Prawda, jak cygan.
Jak bolszewicy spotykają puste wsie, to myślą, że polakom wszystko jedno gdzie mają żyć, że bez walki oddadzą całą ojczyznę... Więcej nabierają zuchwałości i zawczasu sobie planują, jak oni tu na naszych polach i ogrodach swoje założą sadyby. Bo im się tu podoba na cudzym dorobku, leniom i nędzarzom!... A jeżeli wrócicie, nawet zczasem, to będzie uważał, że może wam coś z łaski ustąpić niby posłusznemu niewolnikowi za darowane życie... Będziecie pracowali na wysyłane do Moskwy podatki jak pańszczyźniani chłopi po wieki wieków...
Panowie tyż uciekają...
Nie wszyscy.
W Klonowie to ani dziedzica, ani księdza już niema!
Źle zrobili. Nie trzeba ich naśladować. Należy zostać, nie dać się!
A czy to damy radę, proszę Jaśnie Pani? Siła ich ma być.
Jak przyszli, tak pójdą, niby powódź! — A wy dokąd pójdziecie? Jeżeli oni całą Polskę zaleją, to przeniesiecie się do Niemców, czy co? Nie, tutaj zostać należy, gdzie ziemia nasza, gdzie groby ojców naszych. Nie dać ojcowizny sobie wydrzeć. Tu nasza dola i niedola. Nie bać się śmierci.
Juściż, nic bez Boga. Śmierć z Jego dopustu; bać się jej niema co i nie pomoże!...
A więc wszyscy zostajemy. Lecz już późno, dużo jeszcze tu przygotować należy, uprzątnąć. Wy też wracajcie do domów i zróbcie tam porządek.
A może jeszcze nie przyjdą. Coś ścichło!
— Niech będzie pochwalony!
Na wieki wieków! Wojciechowo, Zosiu — trzeba obejść dom, pozamykać wszystkie drzwi, a potem zabrać się do pakowania i chowania!...
Pan odchodzi?
Tak, proszę pani. Ja tam mam starą grenerkę. Tak byłaby obraza boska, żeby ją ta hołota... tego... Wyniosę na stryszek... Ale przybiegnę jak tylko, co... Niech pani dziedziczka będzie spokojna...
To i ja też, proszę dziedziczki, pójdę.
Proszę iść!
Niechby dziadzio poszedł spać. Dziadzio zmęczony, późno już!.
Hmm!
Niech Marcinek odprowadzi starszego Pana i wraca; będzie mi potrzebny.
Dobrze, zara...
Warty... trzeba warty!
Właśnie o tem myślałam.
Wszystko, proszę Jaśnie Pani, w porządku. Oto klucze. Drzwi wchodowe wszystkie zamknięte, zaryglowane, haczyki założone, okiennice zaśrubowane... Wszystko należycie opatrzone, nie przymierzając jak wtedy, kiedy to Mielczarek rozbijał! Tylko jeszcze drzwi od kuchni zostały i okiennice na ganku, ale jak się kłaść będę, to zamknę. Teraz przez nie będziem wyglądać co się na drodze dzieje!... Niech paniusia się położy i śpi spokojnie!
Położę się; jestem bardzo znużona, a muszę jutro wstać wypoczęta. Lecz ty, Zosiu, zostaniesz na straży, musi ktoś w domu czuwać, żeby nas nie zaskoczyli we śnie.
Nie przyjdą... Noc... zasadzka... stare prawidło... znam... Moskali...
Tem lepiej. Jednak, Wojciechowo, będziesz na zmianę czuwać z Zosią. Nad ranem przyjdę do was. Albo wiecie co?... Dodam wam jeszcze do pomocy Marcinka. Zawsze to kawałek mężczyzny. Będzie wam raźniej!
Owa! Sam mogę całą noc przesiedzieć, tylko, proszę niech mi Jaśnie Pani da ten leworwert!...
Pewnie, że strzelę, jak zobaczę bolszewnika, poto on jest — rewolwert!
Boże uchowaj! Zgubiłbyś nas. Żadnego oporu. Na to są nasi żołnierze. Ale za to też żadnych usług, żadnej wskazówki i pomocy. Wszystko niech biorą gwałtem, żadnej z nimi ugody... Słyszycie?!
Słyszymy!
Co to? Pożar?
Tak, proszę Jaśnie Pani, Klonowo się pali.
Nie bój się, dziecko, nie bój!
Idź do Wojciechowej, Zosiu, ona tam sama. Ja się nie położę już spać, będę czuwała, możecie wy wypocząć!
Dobrze, proszę pani!
Pani, paniusiu... są!
Wziąłeś pieniądze... oddaj choć rewolwer!... Psi synu!... Wszystko chcesz zagrabić! Mać twoja...
Nie dam... moje... ja pierwszy!...
Nic z tego... Nie wykręcisz się... Z kiszek ci wyrwę, nienasytna twoja gardziel... Djable przeklęty!
Stójcie,... wo imia światowo komunizma! Coście poszaleli!?. Podnieś się, Prońka!...
On, towarzyszu naczelniku i pieniądze wziął i rewolwer chce zabrać!... Mać jego!...
Nieprawda!... Razem byliśmy, tylko ona (wskazuje na Morską) jemu oddała!...
Kto ona?
...Ta... barynia ...Mać ją!... (poprawia się) burżujka!
Która z was właścicielka?
Ja.
Poco oddałaś pieniądze!?
W pad i sami zabrali!...
Wo imia światowo komunizma!... To nie wiesz, że pieniądze i złoto powinnaś mnie oddać!? Ja naczelnik. Gdzie masz więcej?
Łżesz!... Co to — nie mam! Zaraz musisz tu na stół położyć pięć tysięcy rubli — dobrych, carskich rubli... Słyszysz?!. Inaczej... wo imia światowo komunizma — zabiję!...
Nie mam, zabrali...
...Zabrali?... A gdzie były?... Prowadź!... Gdzie ty śpisz!?...
Zosiu, chodź ze mną!
Boże, Boże!... Co się dzieje?! Co oni sobie myślą! Gdzie starszy?...
Milcz, maszkaro!
A ty kto będziesz?... Ty pewnie kucharka, takaś gruba... Tybyś nam jeść dała!
Tak, tak!... Jeść!
Cóż, niema co!... Idź! Trzeba słuchać. Oni tu teraz panowie!
Tak, teraz my tu panowie, my, lud pracujący. Co dawniej mieli burżuje, to teraz będziemy mieli my, a oni będą na nas robić!
My będziemy teraz używać, a wy musicie nam służyć, jak dawniej służyliście burżujom!
Przyłączcie się lepiej do nas, bo my dyktatory... (do Klemensa) Ty, naprzykład, kto jesteś?!
Lokaj.
Właśnie. Więc ty teraz nam lokaić musisz. Widzisz tę czerwoną kokardę na piersiach?... Każdy, kto ją ma, to jest prawdziwy komunista... On twój pan!
Ja też jestem... lud pracujący.
Cóż, ty, kucharko?!. Nie chcesz, psia twoj mać, gotować proletarjatowi?!
Spytam, jak pani każe.
Powiedziałam, że nie mam. Sam się pan przekonał!
Nic ja się nie przekonał. W drugiem miejscu masz schowane, przeklęta burżujko!... Prowadź zaraz... Musisz oddać wszystko złoto i drogocenności. Inaczej — sprawa krótka... Wo imia światowo komunizma!
Przecież tłomaczę panu, że złoto i biżuterję zabrali Niemcy. Mój Boże, co oni wyrabiają!?
Wo imia komunizma!... Sucza docz, ty żarty żartujesz!... Niemcy... Niemcami się wykręcasz!? Co Niemcy?... Ty nie wiesz, że my bolszewiki... My nietylko pierścionki, my skórę z ciebie ściągnąć potrafimy!...
Zdejmcie. Powiedziałam już, że nie mam!
Nu, ładno! Ty, widzę, „krasotka“! Zanim skórę z ciebie zdejmiemy... (śmieje się). He, he... to ty pójdziesz z nami... do sztabu! Tu niedaleko, za lasem, he he... Cu-kier-ni-ca!... Mccy!... (mlaska językiem).
Nigdzie ja stąd nie pójdę!
Żarty. Pójdziesz, wo imia światowo komunizma! Nie takie chodziły!... Hej, chłopcy: wszystkie młode baby do kupy i do... sztabu!... Dobra?... Co?.
Dobra, towarzyszu! A ta gruba, stara, niech nam tymczasem ugotuje kolację. Innego z niej nie ma profitu! Wrócimy... spracowani! Ha ha!
Wo imia światowo komunizma... bierzcie je towarzysze!
Ech, ty!... Bia-łu-cha... Pe-czor-ska! Po co z nimi tak daleko chodzić!?
Co to za krzyki? (woła głośno) Hej, starszy...
Ach, to wy, towarzyszu! Chcemy poprowadzić te reakcjonistki do sztabu. Nie chcą nam nic mówić, wszystkiego odmawiają!...
Jeść nawet nie dają! Mać ich!...
Nic niema. Wszystko pochowały.
Boże wielki! Kredens rozbili... Pasztet wyciągnęli... Wszystko zeźrą!...
Dlaczego pani nie kazała ludzi nakarmić?... Głodni są.
Pan widzi, co się dzieje! Nie jestem już tu panią.
Uniknęłaby pani niepotrzebnego zniszczenia.
Ale, pan... pan... Jeśli się nie mylę... Jakże to?...
Nie myli się pani.
Możesz odejść, ja aresztuję tę panią...
Pójdę, albo i nie pójdę...
Ale przedtem niech odda parasolkę, bo to panina!
Istotnie, towarzyszu, oddajcie tę zabawkę, poco ona wam?... Rączka z bronzu, wcale nie złota!... Lepiej zbierzcie ludzi i każcie przyrządzić kolację. Niech zaprzestaną rabunku! Wkrótce zjeżdża tu komisarz wojenny, oraz czerezwyczajka. Telefoniści niech zakładają telefony tu, w tym pokoju! No, rozkaz!... Marsz!
Krzywda się tu nam dzieje! Ani grosza pieniędzy w takim bogatym domu i parasolkę nawet zabrali!... Tfu! Też czasy!...
Idź do kuchni i zajmij się zaraz kolacją!
Wyślę zaraz ordynansów do żołnierzy, żeby zaprzestali rabować, a pani niech każe iść z nimi służącym, żeby poodbierały rzeczy!...
Idźcie z dziewczętami, przypilnujcie, żeby zrobiły porządek w pokojach i przyszykowały mieszkanie oraz gorącą kolację dla mnie i dla towarzyszy: Razina, Sofii Abramowny, Sarnowskiego. Zaraz tu będą!
Dowiedziałem się, że pani tutaj, że pani została i... pośpieszyłem...
Ale jak to się stało, że pan... pan... Słyszałam, że pan służył w naszem wojsku i walczył przeciw nim?!
Tak, w przeszłym roku, jako były oficer zapasowy. Ale w pierwszej bitwie wzięto mię do niewoli...
A teraz pan... z nimi... i... tutaj?...
Walczę... o wolność świata!
W ten sposób?
Ach, ach... Panie!
Kto to jest?
Niech go puszczą! To nasz zaufany człowiek, rządca majątku. Ma widocznie do mnie jakiś interes!...
Puśćcie go! Czego pan chce?
Proszę dziedziczki, rozdrapali... tego... wszystkie konie, nawet źrebięta! A teraz rzną holenderskie krowy... tego... co najlepsze... Spichrze opróżniają... Sterty rozrzucają... Mechanika zbili nahajkami... tego... zmusili zatoczyć lokomobilę, chcą młócić... tego... w nocy... Słyszane rzeczy?!.
Widzi pan.
Rzecz prosta: wojsko potrzebuje furażu. Za chwilę przyjedzie komisarz Razin, on tu zrobi porządek.
Nic na to nie poradzę; to nie mój dział.
Proszę dziedziczki, Wojciechowa mię posłała, że nic nie może zrobić. Tych bolszowników pełna kuchnia. Jak tylko postawi coś na ogniu, zaraz wpadają, zabierają nawet z rondlami... A poniektórzy to palcami gorące chwytają wprost z garnków i do gęby... Bucha im stamtąd niby dym i ogień... Straśno patrzać, proszę dziedziczki, Straśno patrzać...
Czy znowu będę winna, jeżeli pańscy towarzysze nie dostaną kolacji?
Zapewne, że winien... stary rzeczy porządek! Ale... nic wielkiego? Jesteśmy przyzwyczajeni! Wszystko się ułoży.
To nie są najeźdcy — to rewolucja.
Rewolucje wybuchają samorzutnie wewnątrz państw i narodów... Wy przychodzicie z zewnątrz, wy jesteście przemocą i gwałtem...
Jesteśmy jedynie lontem, który zapali siły wybuchowe, nagromadzone w głębi społeczeństwa przez stare krzywdy i stare zbrodnie... Zobaczy pani!...
Widziałam właśnie przed chwilą na dziedzińcu złodziei pobytowych z sąsiedniego miasteczka, wynoszących kufry razem z waszemi żołnierzami. A tam stoi koniokrad Dziubała z trenzlą w ręku i czeka swej kolei... Dwie baby sąsiadki z gęśmi pod pachą... To są wasi sprzymierzeńcy!
Drobiazgi, o których nie warto wspominać w chwilach kataklizmu, gdy płonie szósta część globu ziemskiego.
Czy pan istotnie wierzy, że ten pożar nas oczyści i szczerze życzy sobie, aby objął cały świat?
A nie lęka się pan, że on ją zniszczy, jak zniszczył Rosję?
Nie lękam się niczego. Ta wojna wyleczyła mnie ze wszelkich strachów. Gorzej jak jest, już być nie może. Że tam coś spłonie — głupstwo! Ze zgliszcz powstanie życie jeszcze piękniejsze i rozlewniejsze... Rosja nie może służyć za przykład... Rosja dzika, słabo zaludniona, gospodarczo nieprzygotowana do takiego przewrotu. Co innego Niemcy, Francja, Anglja, Ameryka... Tam komunizm przybierze szlachetniejsze kształty i już ulepszony wróci do Rosji...
A my?... A Polska?
Pyta pani zapewne o... tak zwaną Niepodległą Polskę?... Bo polacy jako narodowość istnieć sobie mogą ile chcą... Nikogo nie obchodzi, jak oni mówią lub co na obiad jedzą! Co innego urządzenia społeczne!... Nie jesteśmy narodem państwowo-twórczym... Nikt nie wierzy i my sami nie wierzymy w nasze rządy... Przyzna pani, że ani sejm, ani żadna z klas nie stoją na wysokości zadania. Chłop ciemny i zahukany, robotnik nieuświadomiony, inteligencja bez haseł i bez charakteru, ziemiaństwo głupie i sobkowskie, burżuazja najreakcyjniejsza w Europie... Rządzą w Polsce właściwie... paskarze!
Tscyt!
Proszę bardzo! Ostrożnie!
Pan korzysta ze swego położenia...
Daruje pani, ale... i mnie to niegdyś bolało. Szukałem wyjścia...
I... zamiast... we własnej pracy i wysiłku, znalazł je pan w cudzej przemocy!?...
Słabi jesteśmy, słabi i spodleni długą niewolą. To jest fakt! Co ja na to poradzę?... Jako państwo niepodległe, nawet jako naród, ostać się możemy tylko w atmosferze powszechnej wolności, równości, sprawiedliwości... A to niesie jedynie komunizm!...
Oo!
Niech pani nie przeczy, niech pani wysłucha do końca i ma odwagę wznieść się ponad wszelkie przesądy. Niech pani sprobuje stanąć na stanowisku klasowem proletarjatu, które jest naczelnem w chwili obecnej, a zobaczy pani jak wszystko ułoży się jasno i prosto!... Co to jest Polska? Polska jest pomostem. Kto kiedy słyszał o mieszkaniu w bramie?.. Z jednej strony rynki wschodnie, z drugiej kapitały zachodnie!... Bez rewolucji wcześniej czy później połkną nas imperjalizmy burżuazyjnej Rosji i Niemiec. Taką jest nieubłagana dialektyka ekonomicznego rozwoju...
A tak pochłoniecie nas zaraz wy, nowi barbarzyńcy, z całą waszą ohydą... Dziwię się tylko czułości, jaką wykazujecie dla naszej niepodległości!.. Po co ona komu?.. Po co pan o niej mówi? Po co się pan wogóle o Polskę troszczy? Kto o to pana prosi?
Mógłbym odpowiedzieć: proletarjat! Ale nie chcę... Istotnie wszystko to drobiazgi!.. Cóż znaczą uczucia i pragnienia najdzielniejszej jednostki: ba — nawet marzenia całego narodu — wobec masowych ruchów jakich jesteśmy świadkami... Temi zaś rządzi zwykły ekonomiczny interes — sprawy wytwórcze i żołądkowe! Zadaniem świadomej tego procesu jednostki jest jedynie przystosowanie się do tych prądów i ruchów, oraz łagodzenie... zderzeń. I pani radzę to czynić! Niech pani pod tym względem liczy na moją pomoc... Bądź co bądź... niech pani pamięta, że ma pani we mnie...
Co?..
...będzie rad, jeżeli nadarzy mu się sposobność okazania najmniejszej usługi...
Dziękuję... ale...
Żadnych ale... wierny sługa i rycerz!...
Wybacz pan! Pan ma na sobie mundur wrogów mojej Ojczyzny!.
Ach!
A, to wy, Sofia Abramowna!. Cóż tak cicho?! Którędy weszliście?...
Jak zawsze — przez kuchnię.
Nie chodzę innemi drogami niż lud pracujący... Ale może przeszkodziłam.
Dlaczego nie zaczekałeś na mnie? Mieliśmy razem jechać, tymczasem tak się pośpieszyłeś!....
Dowiedziałem się, że operuje tu oddział Gułaja, więc pośpieszyłem, żeby zapobiedz... ekscesom... w myśl rozkazów Wcikomu[1]...
A to kto?
Zdaje się, że twoja dawna znajoma.
Istotnie — dawna, o ile obecny ja... jestem dawnym ja!
Więc to ją przybiegłeś ratować od... ekscesów Gułaja?
Bynajmniej, chociaż jak wiesz, polecono nam nie drażnić ludności i pozyskiwać kogo się da... Wyznam wszakże, że tutaj mało mam nadziei...
Czy tak?
Tak!
Ha, ha!... Doskonale! Przynajmniej śmiało!
Doskonale. Biorę was na świadka, towarzyszu Razin, że ta, oto, pani w tej chwili przyznała się publicznie, iż jest naszym wrogiem.
Wcale się nie dziwię.
Obywatelka jest pewnie właścicielką tego pięknego majątku?
Tak jest.
Niepotrzebnie tylko pani publicznie, tak zaraz głosi tę swoją do nas wrogość. To już jest agitacja... kontr-rewolucyjna i to już jest surowo zabronione. W duchu pani może myśleć, co się pani podoba, panuje u nas zupełna wolność przekonań!...
Na szczęście, tym razem publicznością byłem jedynie ja, gdyż Sofia Abramowna jest, jak zawsze tylko... ideją!
Widzę, że nasi tu już pobywali i zrobili porządek... Czy aby zostało co jeszcze?... Nikt się nie zatroszczył pewnie o tych, co przyjdą, a przecież my, urzędnicy, mamy pozostać tu czas dłuższy i rządzić! Jakże z mieszkaniami? Czy będzie gdzie nareszcie głowę przytulić?
Mury i dachy są.
No, to trochę zamało, tak na codzień! A meble, pościel, naczynia?!. Do licha!... Trudno pracować wydajnie w tych obozowych warunkach...
Właśnie miałem to na względzie i starałem się zapobiedz zniszczeniu, ale towarzysz Gułaj bardzo mnie wyprzedził.
To we dworze. Lecz w tak dużym majątku musi przecież być administracja: rządca, buchalter, pisarz, mechanik... muszą być młynarze, kowale, ekonomi, włodarze... Czy ja wiem, jak ich tam nazywają? Całe to drobno-mieszczaństwo pasorzytujące na wielkim kapitale... Wreszcie w sąsiedniej wiosce muszą być bogaci chłopi — kułaki. Do nich posłać z rekwizycją!
Długo czekać! A tymczasem głód kiszki skręca i chciałbym nareszcie, po tylu nocach nieprzespanych, choć umyć się...
Należałoby przedewszystkiem odebrać od chłopów to, co zrabowali we dworze.
Tak, zapewne, to teraz jest własność rządowa, lecz z chłopami... materja delikatna! Muszę przedtem zwołać zebranie, wytłomaczyć im i wybrać komitet.
Kombied![2]
Dobrze! Niech będzie Kombied.
Nikt się pani o radę nie pyta. Komu to tam pani znaki dawała? Hej! Li, nałóż bagnet i odprowadź ją na górne piętro do pokoju. Nie puszczaj nikogo, a gdyby próbowała zbiedz, albo opierać się to... wiesz!
Moja... znaj!
Baba chody!
Więc jestem aresztowana?
Tak, jest pani aresztowana.
Za co?
Dowie się pani jutro.
Ostawtie!
Kto mnie aresztuje?
Rosyjska Socjalistyczna Federacyjna Republika Sowietów. Czy pani to wystarcza?
Owszem.
Kto to taki?
Mój dziad. Były powstaniec polski z roku 1863. Więziony piętnaście lat w katordze z rozkazu rosyjskiego cara. Czy pani to wystarcza?