<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bolszewicy
Podtytuł Dramat w trzech aktach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1922
Druk Tłocznia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


WACŁAW SIEROSZEWSKI
BOLSZEWICY
DRAMAT W TRZECH AKTACH
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA KRAKÓW LUBLIN ŁÓDŹ POZNAŃ WILNO
THE POLISH BOOK IMPORTING CO., INC. N.-YORK




Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone
Copyright by Waclaw Sieroszewski
nineteen hundred twenty two
TŁOCZNIA WŁ. ŁAZARSKIEGO. WARSZAWA.



Kolegom-żołnierzom tę książkę poświęcam.
Wacław Sieroszewski.






OSOBY:

MORSKI Stanisław, ziemianin, porucznik szwoleżerów, lat 32.
MORSKA Janina, jego żona, lat 25.
LASOTA Stefan, dziadek Morskiej, lat 80, wspaniały, siwy, wąsaty, nawpół sparaliżowany.
CHOŁUPKO Marjan, kasjer, stary kawaler, lat 50.
WOJCIECHOWA Puchalska, kucharka, żywa otyła, lat 52.
ZOSIA, pokojowa, lat 21.
KLEMENS, Lokaj, sztywny, akuratny, ubrany we frak i biały krawat, lat 48.
MARCINEK, chłopak obsługujący Lasotę, lat 15.
I. Żołnierz (sekcyjny), lat 24.

Szwoleżerowie, parobcy, chłopi, żołnierze polscy.

Feliks Kazimierowicz SYPNIEWSKI, oficer bolszewicki, Polak inteligentny, lat 28.
Nuchim Grosberg, pseudonim SARNOWSKIJ, żyd, członek „czerezwyczajki“, lat 30.
Sofija Abramowna KRONGOLD, pseudonim SONIA, przewodnicząca „czerezwyczajki“, lat 23.
Stiepan Nikołajewicz RAZIN, członek „Sownarkomu“ (Rady Komisarzy Ludowych), oraz komisarz „Komnarchozu“ (Komitetu Gospodarstwa Ludowego), lat 40.
GUŁAJ, naczelnik bolszewickiej, czołowej „letuczki“ (lotnego oddziału), lat 46
LI, chińczyk.
BEZNOSY, żołnierz bolszewicki.

Telefoniści, ordynansi, żołnierze bolszewiccy, kozacy.
Rzecz się dzieje w sierpniu 1920 roku w majątku Morskich, MIŁOWICACH.




AKT PIERWSZY

Obszerny „hall“ w zamożnym polskim dworze. Nalewo schody, prowadzące na górną galerję, sklepioną i ozdobioną wnękami z kwiatami. Pod schodami drzwi do schowanka, a dalej w tej samej lewej ścianie drzwi podwójne, prowadzące wgłąb domu. Z prawej strony sceny duże drzwi oszklone, wiodące do stołowego pokoju; widać tam stół nakryty białym obrusem, z wazonem kwiatów pośrodku, i porcelanową zastawą dookoła. Tylko co skończono wieczerzać. Nad stołem zwiesza się kryształowa lampa. Ściana w głębi „hall“u, cała prawie oszklona, wychodzi na ganek. Pośrodku otwarte szklane drzwi; przez nie, oraz przez wielkie okna widać obszerny dziedziniec z kręgiem murawy pośrodku i klombem kwiatów w ogniska trawnika. Dookoła wstęga wjazdowej drogi, nad nią zwieszają się konary starego parku, w oddali brama — dwa białe słupy kamienne zakończone wielkiemi kulami. Po obu stronach bramy poprzez krzewy i drzewa bieleją budowle z czerwonemi dachami. Na lewej stronie ganku skupia się służba folwarczna i chłopi ubrani z „waszecia“. Bliżej drzwi stoi dwóch szwoleżerów w pełnym bojowym rynsztunku z szablami u boku i karabinkami na plecach. Trzeciego żołnierza z lancą w ręku widać już na drodze, trzyma trenzle koni szarpiących się, ale ukrytych za tłumem ludzi i węgłem budynku.
Pośrodku „hall“u stoi kilka foteli, mały stoliczek, berżerka, a pod szklaną ścianą, pod oknami — duże, niskie wyściełane ławeczki; na jednej z nich leży szabla kawaleryjska, czapka i łosiowe rękawiczki. Wieczór: niebo ciemnieje. Słychać w oddali nieustanne trzaskanie karabinów maszynowych i miarowe, co jakiś czas, strzały armatnie.
Do pustego „hall“u wchodzi z lewych drzwi z pośpiechem MORSKI w mundurze, ze spicrutą za cholewą buta; za nim Morska, Chołupko, Zosia, Wojciechowa, w końcu Lasota, wsparty na ramieniu Marcinka. (Lokaj Klemens wchodzi z ganku i staje wyprostowany przy drzwiach)
.



SCENA PIERWSZA
Morski, Morska, Chołupko, Wojciechowa, Zosia, Klemens, Lasota, Marcinek, Kudlik.
MORSKI

Janko, błagam cię raz jeszcze i zaklinam na wszystko... zastanów się, pomyśl, pomyśl, co ci grozi!.. Jeszcze czas, lecz jest to czas najwyższy... Przeprowadzę cię przez naszą linię bojową... Mam pozwolenie, potrzebne przepustki... Nikt nie zatrzyma cię do samej Warszawy...

CHOŁUPKO

Doprawdy, dziedziczko, niech dziedziczka jedzie... Powóz i bryka wytoczone, rzeczy, co podręczne, pan już kazał spakować, konie w mig założymy...

MORSKA (wstrząsa głową)

Nie pojadę. To postanowione. Nie opuszczę Miłowic i ty, Stachu, jużeś się na to zgodził...

MORSKI

To szaleństwo!...

MORSKA

Stachu, Stachu, nie nastawaj!... Pomyśl w co obrócą się w razie naszej ucieczki nasze tyloletnie trudy, wysiłki, marzenia!?.

MORSKI
Tu o życie chodzi!
MORSKA

Nie zawsze zabijają. Ale to pewna, że tam gdzie nie zastają właścicieli, nie zostawiają kamienia na kamieniu!... A ludzie, a służba, którąbym porzuciła, co pomyślą, co powiedzą?!...

MORSKI
(który wczasie przemówienia żony szuka oczami szabli)

Im nic nie grozi... Ty co innego!

(Klemens uprzedza Morskiego, podaje mu szablę, pomaga założyć i zapiąć rzemienie)
MORSKA

Niewiadomo. Zresztą oni są również przerażeni — patrz, jakie mają twarze!... (wskazuje na okno)

MORSKI (niechętnie)

Wrócą do domów, wyśpią się i strach przejdzie!

MORSKA

Przypuśćmy. A czy zaręczysz, że istotnie nam nic nie grozi w tej podróży poprzez tłuszczę uciekających, rozbestwionych, zdemoralizowanych żołdaków, dezerterów, oraz mętów społecznych, wydobytych z samego dna rozpadem życia?...

MORSKI (cierpko)

Jużeś mi to mówiła.

MORSKA
Czyż nie rozumiesz, ukochany, iż powtarzam, aby... siebie umocnić!
MORSKI

Ależ tutaj grożą ci te same męty tylko w dodatku... cudze!

MORSKA

Wolę zginąć z cudzych rąk. Prócz tego wątpię bardzo, czyby dziadzio wytrzymał podróż końmi aż do Warszawy. A zatrzymać się gdzieś po drodze, to znaczy czekać na to samo, co tu, tylko w obcem miejscu, w gorszych warunkach. Nie, wolę zostać u siebie! Zresztą, Warszawa podobno również niezupełnie pewna; mówią nawet, że lada dzień może być wzięta...

MORSKI
(rzuca niespokojne spojrzenie wokoło)

Kto mówi? Nie wierz!... Kłamią! To się nie stanie!...

MORSKA

Ja też nie wierzę, chociaż... różne już a tak nieprawdopodobne rzeczy zdarzyły się w tych okropnych czasach... Wszystko się chwieje i wali...

LASOTA (głuchym szeptem)

Nadzieja jedynie w Bogu!

MORSKA
Dokąd więc uciekać?!... Chyba zagranicę... bo i jaka różnica?!... Nie, Stachu, trzeba już trwać, gdzie postawił nas los... Jedź, kochany, nie zwłócz dłużej. Byłabym w rozpaczy, gdyby z mego powodu... Drżę na samą myśl, że mogą nagle wpaść, zabić cię, zabrać do niewoli...
MORSKI

Nie wezmą mię żywego.

MORSKA

Byłaby to śmierć bezużyteczna. Jesteś żołnierzem, twoje miejsce w szeregach. Jedź więc, jedź, a my zostaniemy... bronić tutaj tego za co wy tam... umieracie!

MORSKI

Umieramy? Uciekamy, chciałaś powiedzieć!... (z naciskiem), Tak, uciekamy... (półgłosem do żony) Pędzimy, cofamy się na... zgóry upatrzone stanowiska, porzucając armaty, tabory, broń, amunicję... Sztaby, jenerałowie, pułkownicy pierwsi dają przykład... Dzieją się wprost rzeczy niesłychane. Armja regularna ucieka przed hordą, — wojsko z artylerją uchodzi przed bandą. Serce pęka!...

MORSKA

Ten żołnierz tak mężny niedawno i ofiarny...

MORSKI

Psia krew! Wieje bataljonami na widok jednego kozaka na skrzydle!...

MORSKA

Spiesz się, Stachu!

MORSKI (przystępując do żony)

Bądź zdrowa, kochana!

(ściska ją, poczem podaje ręke Chołupce i mówi serdecznie):
Panie Marjanie, polecam opiece pana żonę, służbę i majątek. Zastąpi pan rządcę!
CHOŁUPKO

Owszem... mogę. Na ten czas mogę... Bo choć nie mam kwalifikacji... tego, ale pan Raczkowski uważał, że... tego... ze względu na nastrój i pewne zatargi z ludźmi, a szczególniej... tego... ostatniego mordobicia głupiego Florka... uważał... tego... strategicznie... że lepiej się chwilowo z placu boju... tego!... A ja owszem, mogę się zgodzić objąć po nim, czasowo, gdyż choć się na uprawie roli nie... tego, ale z ludźmi jestem... tego, gdyż zawsze w czas wypłacałem im... tego... pieniądze!

MORSKI

Ależ tak! Wiem — Dziękuję panu, panie Chołupko.

(znowu obejmuje żonę, która położyła mu dłoń na ramieniu i przytuliła się do jego piersi).
MORSKI (do żony)

Do widzenia, kochana, do widzenia!

(do domowników)

Trzymajcie się mężnie i słuchajcie pani!

CHOŁUPKO
Oo!... Rozumie się!... Może pan być pewny... Sprawimy się jak należy... Wszystko pochowamy... Już ja mam taką skrytkę... tego..., że sam Święty Antoni Padewski, opiekun zgubionych rzeczy jejby... tego... nie znalazł.
WOJCIECHOWA

Wszystko, proszę pana, wybronimy, nic nie damy tym Mochom! Już ja ich znam: nie będą tu długo popasać — jak nic nie znajdą, to sobie pójdą! Niech jaśnie pan się nie lęka, na tych chamów trzeba tylko... strogo!

MORSKI
(podchodzi z żoną w objęciach do Lasoty, schyla się i całuje go w ramię)

Żegnaj dziadziu! Do widzenia, Wojciechowo, Zosiu... Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. Klemensie, sprawiaj się dobrze!

KLEMENS

Słucham, proszę jaśnie pana!

LASOTA
(robi w powietrzu znak krzyża)

Wola Opatrzności... Na lwa srogiego bez obrazy siędziesz i na ognistym smoku jeździć będziesz...

MORSKI
(raz jeszcze ściska żonę), bierze z rąk Klemensa czapkę, rękawiczki, wkłada je nerwowo i wychodzi na ganek, za nim wszyscy prócz Lasoty. Głosy na ganku.
MORSKI (woła we drzwiach)

Kudlik!

KUDLIK (ordynans z ganku)

Rozkaz!

MORSKI
Konie!... W drogę!.
SCENA DRUGA
Lasota, Marcinek.
LASOTA

Marcinku, idziemy!

(trąca chłopaka w ramię)
MARCINEK

Poco pójdziemy? Zanim wielmożny pan dojdzie, to już odjadą. Niech lepiej wielmożny pan siądzie, to ja skoczę w mig, a potem opowiem!

(podsuwa starcowi fotel i rzuca się ku drzwiom. Na ganku ruch, słychać tentent koni, głuche grzmoty dział i pojedyncze, zbliżające się strzały karabinowe. Wchodzi Morska i stanąwszy pośrodku „hall“u, zakrywa twarz rękami).
SCENA TRZECIA
Ciż sami, Morska, Chołupko, Klemens, Wojciechowa, Zosia, Lasota, Marcinek, chłopi i parobcy.
LASOTA (mruczy)

Wszystko Bóg!... Wola Opatrzności...

(Wchodzą ze dworu: Chołupko, Klemens, Wojciechowa, Zosia — zapłakane; za niemi reszta służby dworskiej, oraz parobcy i chłopi. Ganek puścieje; w gęstniejącym zmroku błyskają strzały armatnie, dudni głuchy grzmot. Strzały karabinowe coraz bliżej. Obecni stają po obu stronach Morskiej i przypatrują się jej ze współuczuciem, Klemens zapala światło, poczem staje przed Morską i pyta szorstko):
KLEMENS

A teraz co, proszę Jaśnie Pani?

MORSKA
(opuszcza ręce, wstrząsa się i prostuje).
Teraz... wszyscy wracajcie do swoich zajęć! Przedewszystkiem — spokój!
CHOŁUPKO

Więc mam sieczkę jutro... tego i orka również... tego!... No i fornali...

MORSKA

Rozumie się. Wszystko jak było.

I. CHŁOP

Nie zgodzą się ludzie robić — zalękłe som...

MORSKA

Dlaczego się nie mają zgodzić? Przecież jeść i pić trzeba, dlaczego więc nie pracować?

II. CHŁOP

Abo to bolszownicy dadzą?!

MORSKA

Nie wiadomo jeszcze, czy przyjdą. Słyszycie: strzały umilkły!

(Wszyscy wsłuchują się chwilkę w nastałą ciszę).
FORNAL

A jak przyjdą i nie dadzą, to co, proszę dziedziczki?

MORSKA

Jak nie dadzą, to trudno. Jak wyraźnie coś każą — posłuchać! Ale niech czują, że to na rozkaz, że nic dobrowolnie, że znowu nikt tak się ich nie boi.

I. CHŁOP
He, he!. Kiedy my się bojemy, proszę dziedziczki!
WOJCIECHOWA

A jak zaczną rabować, to co?

MORSKA

Nie opierać się.

WOJCIECHOWA

O, co to — to nie! Nie ich doczekanie, żebym ja swoje oddała im dobrowolnie!

(Robi gest pięścią, wszyscy się śmieją).
I. CHŁOP

Więc Jaśnie Pani mówi, że jak będą brać, to dawać bez niczego?!

MORSKA

Cóż na to poradzicie?!

II. CHŁOP

Juściż. Ale schowaćby należało.

KLEMENS

Oni sami, podobno, jeszcze ludziom dają.

PAROBEK

Tak. Powiadają, co w ich pismach stoi, że gronta...

III. CHŁOP

Proszę dziedziczki: a jak nam każą brać dworskie, to co?

MORSKA (po chwili namysłu)
To... jak wam sumienie każe!
II. CHŁOP

Brać, schować, a potem nazad oddać!

I. CHŁOP

Ja bo tam myślę, że lepiej wcale nie brać. Bo jak się raz weźmie, to potem różnie bywa... Co cudze, to cudze! A jak wszyscy zaczną drugim brać, to nikomu nic nie zostanie — wszystko zabierze złodziej!

KLEMENS (śmiejąc się)

Ja się tam nie boję; u mnie nic nie zabierze, bo nic nie mam!

I. CHŁOP

A może lepiej, proszę dziedziczki, jeszcze wszystko zaraz duchem na wozy ładować, babę i dzieciaki na wierzch posadzić, chudobę gnać i dalej, hajda, od tych łupieżników!?

MORSKA

I dalej co?... Widzieliście, co się dzieje na szosie? Jakie tam zatory wozów? Jaki tam rejwach, kłótnie, bijatyki, stłoczenie głodnego bydła?

II. CHŁOP

Ano tak!

MORSKA
A im dalej, tem gorzej. Jeżeli nawet przebrniecie przez ten tłok, to dokąd schronicie się? Tak w polu na deszczu, na wietrze i niepogodzie — zmarniejecie. Dzieciaki i kobiety pochorują się, głodu zażyjecie, bydło pomarnujecie. Porozkradają je wam.
I. CHŁOP

Juści porozkradają. Naród idzie tera rozmaity.

MORSKA

Nawet w spokojnych czasach trudno podróżować z rodziną, obecnie — wprost szaleństwo! A śmierć... śmierć czyha na człowieka wszędzie: czy tu, czy tam! Nawet myślę, że tutaj łatwiej jej uniknąć i że... słodziej u siebie umrzeć! Czy nie prawda?

(Wśród chłopów pomruk przychylny).

A tymczasem, jeżeli wróg tu bez was przyjdzie, to napewno chatę wam splondruje, splugawi, obejście zniszczy, spali, płoty rozbierze na opał... I słusznie: poco ma szczędzić? Przecie nie on ten dom budował, ziemię orał, trudził się, zabiegał, drzewa sadził, ogrodzenia grodził. Nie on ziemię tę od dziadów-pradziadów potem i łzami zlewał. Dla niego ona tyle warta, co dziś na niej stopę postawił, albo nocne legowisko rozłożył. Jutro idzie dalej!

I. CHŁOP

Prawda, jak cygan.

MORSKA

Jak bolszewicy spotykają puste wsie, to myślą, że polakom wszystko jedno gdzie mają żyć, że bez walki oddadzą całą ojczyznę... Więcej nabierają zuchwałości i zawczasu sobie planują, jak oni tu na naszych polach i ogrodach swoje założą sadyby. Bo im się tu podoba na cudzym dorobku, leniom i nędzarzom!... A jeżeli wrócicie, nawet zczasem, to będzie uważał, że może wam coś z łaski ustąpić niby posłusznemu niewolnikowi za darowane życie... Będziecie pracowali na wysyłane do Moskwy podatki jak pańszczyźniani chłopi po wieki wieków...

III. CHŁOP

Panowie tyż uciekają...

MORSKA

Nie wszyscy.

III. CHŁOP

W Klonowie to ani dziedzica, ani księdza już niema!

MORSKA

Źle zrobili. Nie trzeba ich naśladować. Należy zostać, nie dać się!

I. CHŁOP

A czy to damy radę, proszę Jaśnie Pani? Siła ich ma być.

MORSKA

Jak przyszli, tak pójdą, niby powódź! — A wy dokąd pójdziecie? Jeżeli oni całą Polskę zaleją, to przeniesiecie się do Niemców, czy co? Nie, tutaj zostać należy, gdzie ziemia nasza, gdzie groby ojców naszych. Nie dać ojcowizny sobie wydrzeć. Tu nasza dola i niedola. Nie bać się śmierci.

I. CHŁOP

Juściż, nic bez Boga. Śmierć z Jego dopustu; bać się jej niema co i nie pomoże!...

LASOTA (podnosi rękę i kreśli znak krzyża)
MORSKA

A więc wszyscy zostajemy. Lecz już późno, dużo jeszcze tu przygotować należy, uprzątnąć. Wy też wracajcie do domów i zróbcie tam porządek.

I. CHŁOP

A może jeszcze nie przyjdą. Coś ścichło!

(Wszyscy znowu przysłuchują się chwilkę, gdy wtem rozlegają się raz poraz dwa strzały armatnie. Chłopi i służba robią znak krzyża i odchodzą przez drzwi frontowe, mówią chórem):

— Niech będzie pochwalony!

MORSKA

Na wieki wieków! Wojciechowo, Zosiu — trzeba obejść dom, pozamykać wszystkie drzwi, a potem zabrać się do pakowania i chowania!...

(wymienione osoby wychodzą).
SCENA CZWARTA
Ciż sami bez Wojciechowej i Zosi.
MORSKA (do Chołupki)

Pan odchodzi?

CHOŁUPKO

Tak, proszę pani. Ja tam mam starą grenerkę. Tak byłaby obraza boska, żeby ją ta hołota... tego... Wyniosę na stryszek... Ale przybiegnę jak tylko, co... Niech pani dziedziczka będzie spokojna...

(odchodzi przez drzwi frontowe).
KLEMENS

To i ja też, proszę dziedziczki, pójdę.

MORSKA (sucho)

Proszę iść!

(Spogląda na Lasotę, siedzącego cały czas na fotelu z Marcinkiem przy boku, robi ku niemu parę kroków).

Niechby dziadzio poszedł spać. Dziadzio zmęczony, późno już!.

LASOTA
(kiwa głową i rusza ustami).

Hmm!

MORSKA

Niech Marcinek odprowadzi starszego Pana i wraca; będzie mi potrzebny.

MARCINEK

Dobrze, zara...

LASOTA
(nie rusza się, odpycha Marcinka i robi żołnierski ruch ręką).

Warty... trzeba warty!

MORSKA

Właśnie o tem myślałam.

SCENA PIĄTA.
(Ciż sami, Wojciechowa i Zosia wracają).
WOJCIECHOWA

Wszystko, proszę Jaśnie Pani, w porządku. Oto klucze. Drzwi wchodowe wszystkie zamknięte, zaryglowane, haczyki założone, okiennice zaśrubowane... Wszystko należycie opatrzone, nie przymierzając jak wtedy, kiedy to Mielczarek rozbijał! Tylko jeszcze drzwi od kuchni zostały i okiennice na ganku, ale jak się kłaść będę, to zamknę. Teraz przez nie będziem wyglądać co się na drodze dzieje!... Niech paniusia się położy i śpi spokojnie!

MORSKA

Położę się; jestem bardzo znużona, a muszę jutro wstać wypoczęta. Lecz ty, Zosiu, zostaniesz na straży, musi ktoś w domu czuwać, żeby nas nie zaskoczyli we śnie.

LASOTA

Nie przyjdą... Noc... zasadzka... stare prawidło... znam... Moskali...

MORSKA

Tem lepiej. Jednak, Wojciechowo, będziesz na zmianę czuwać z Zosią. Nad ranem przyjdę do was. Albo wiecie co?... Dodam wam jeszcze do pomocy Marcinka. Zawsze to kawałek mężczyzny. Będzie wam raźniej!

MARCINEK

Owa! Sam mogę całą noc przesiedzieć, tylko, proszę niech mi Jaśnie Pani da ten leworwert!...

WOJCIECHOWA
O, co to — to nie! Jeszcze z niego strzeli!
MARCINEK

Pewnie, że strzelę, jak zobaczę bolszewnika, poto on jest — rewolwert!

MORSKA

Boże uchowaj! Zgubiłbyś nas. Żadnego oporu. Na to są nasi żołnierze. Ale za to też żadnych usług, żadnej wskazówki i pomocy. Wszystko niech biorą gwałtem, żadnej z nimi ugody... Słyszycie?!

KOBIETY (odpowiadają chórem).

Słyszymy!

(Rozchodzą się: Lasota z Marcinkiem wstępują powoli na górę, Wojciechowa z Zosią idą na lewo, Morska — na prawo. Odchodząc, zabrali ze sobą światło).
SCENA SZÓSTA
Morska, Zosia.
„Hall“ przez chwilkę pozostaje pusty i ciemny. Nagle w okna ganku zaczyna bić blask potężniejącej zwolna łuny. Z drzwi na prawo ukazuje się Morska ze świecą w ręku, z drzwi na lewo wybiega Zosia w nocnym kaftaniku.
MORSKA

Co to? Pożar?

ZOSIA

Tak, proszę Jaśnie Pani, Klonowo się pali.

(obie podchodzą do okna i przez chwilę w milczeniu wpatrują się w łunę).
ZOSIA
Paniusiu: oni idą. Boję się, paniusiu, boję!...
MORSKA (gładzi ją po głowie)

Nie bój się, dziecko, nie bój!

(Pauza. Morska mówi dalej):
MORSKA

Idź do Wojciechowej, Zosiu, ona tam sama. Ja się nie położę już spać, będę czuwała, możecie wy wypocząć!

ZOSIA

Dobrze, proszę pani!

(Rozchodzą się na prawo i lewo).
SCENA SIÓDMA
Zosia, Bolszewicy.
(„Hall“ znowu przez chwilkę pusty. Łuna potężnieje z każdą chwilą, w „hall“u i na podwórzu prawie jasno. Słychać gwałtowny stuk; drzwi na prawo otwierają się, znowu wypada Zosia bez kaftanika, w koszuli tylko i spódnicy, przebiega pokój z cichym szeptem:)

Pani, paniusiu... są!

(ginie we drzwiach na lewo; w stołowym pokoju na prawo rozlega się zduszony krzyk i tupot wielu nóg; wbiegają dwaj żołnierze bolszewiccy z karabinami w ręku, przebiegają scenę i giną we drzwiach, w których skryła się Zosia. Wszczyna się w całym domu gwar, ruch, słychać urywane głuche wykrzykniki i stukoty. Na ganku pojawia się cały tłum dziwacznie ubranych bolszewików. Łomocą do drzwi, zaglądają do wnętrza, przytulając twarze do szyb).
SCENA ÓSMA
Bolszewik I, Bolszewik II, Morska, Zosia.
Z drzwi na lewo wytaczają się nagle, szamocząc i tarzając po ziemi, ci dwaj żołnierze, co przed chwilą ścigali Zosię. Za nimi pojawia się z lichtarzem w ręku Morska i patrzy na nich z przerażeniem, za nią Zosia otulona w pani szal).
I. BOLSZEWIK

Wziąłeś pieniądze... oddaj choć rewolwer!... Psi synu!... Wszystko chcesz zagrabić! Mać twoja...

II. BOLSZEWIK

Nie dam... moje... ja pierwszy!...

I. BOLSZEWIK

Nic z tego... Nie wykręcisz się... Z kiszek ci wyrwę, nienasytna twoja gardziel... Djable przeklęty!

SCENA DZIEWIĄTA
Ciż sami; bolszewicy z podwórza, Gułaj.
(Stukanie na ganku w tymczasie wzmaga się, słychać brzęk rozbitej szyby, jeden z bolszewików wsuwa w otwór rękę i otwiera drzwi z klucza. Wpadają hurmem do „hall“u. Dwaj pierwsi bolszewicy biją się dalej, taczając po ziemi).
GUŁAJ
(z wyciągniętym rewolwerem w ręku w papasze z gwiazdą, z czerwoną kokardą komunisty na piersiach).

Stójcie,... wo imia światowo komunizma! Coście poszaleli!?. Podnieś się, Prońka!...

(kopie nogą bolszewika, leżącego na wierzchu).
I. BOLSZEWIK (podnosząc się)

On, towarzyszu naczelniku i pieniądze wziął i rewolwer chce zabrać!... Mać jego!...

II. BOLSZEWIK
(klęczy na ziemi i wpycha pośpiesznie coś za pazuchę)
Ja pierwszy tam byłem, towarzyszu... Moje to!...
I. BOLSZEWIK

Nieprawda!... Razem byliśmy, tylko ona (wskazuje na Morską) jemu oddała!...

GUŁAJ

Kto ona?

I. BOLSZEWIK

...Ta... barynia ...Mać ją!... (poprawia się) burżujka!

GUŁAJ (do kobiet)

Która z was właścicielka?

MORSKA

Ja.

GUŁAJ
(celuje z rewolweru w jej głowę i zbliża się)

Poco oddałaś pieniądze!?

MORSKA

W pad i sami zabrali!...

GUŁAJ

Wo imia światowo komunizma!... To nie wiesz, że pieniądze i złoto powinnaś mnie oddać!? Ja naczelnik. Gdzie masz więcej?

MORSKA
Nie mam więcej, wszystko zabrali!
GUŁAJ

Łżesz!... Co to — nie mam! Zaraz musisz tu na stół położyć pięć tysięcy rubli — dobrych, carskich rubli... Słyszysz?!. Inaczej... wo imia światowo komunizma — zabiję!...

MORSKA

Nie mam, zabrali...

GUŁAJ

...Zabrali?... A gdzie były?... Prowadź!... Gdzie ty śpisz!?...

MORSKA

Zosiu, chodź ze mną!

(wychodzą przez lewe drzwi, za nimi Gułaj z wycelowanym wciąż rewolwerem)
SCENA DZIESIĄTA
Bolszewik III, Bolszewik IV, Bolszewik V, Beznosy, Klemens, Wojciechowa.
(Część bolszewików idzie za nimi, część rozbiega się po „hall“u, włazi na wyższe piętra i zaczyna plondrować. Z ganku i ze stołowego pokoju napływają wciąż nowi i nowi. Za nimi ciągną domownicy: Wojciechowa i Klemens. Z góry lecą zrzucane rzeczy: obuwie, bielizna, ubranie, książki... Żołnierze stojący na dole rozwłóczą je i oglądają. W stołowym pokoju słychać brzęk szkieł i sreber).
WOJCIECHOWA

Boże, Boże!... Co się dzieje?! Co oni sobie myślą! Gdzie starszy?...

BEZNOSY (żołnierz), śmiejąc się
Starszy twoją panią ściska!...
WOJCIECHOWA

Milcz, maszkaro!

III. BOLSZEWIK

A ty kto będziesz?... Ty pewnie kucharka, takaś gruba... Tybyś nam jeść dała!

WSZYSCY (chórem)

Tak, tak!... Jeść!

KLEMENS (do Wojciechowej)

Cóż, niema co!... Idź! Trzeba słuchać. Oni tu teraz panowie!

IV. BOLSZEWIK

Tak, teraz my tu panowie, my, lud pracujący. Co dawniej mieli burżuje, to teraz będziemy mieli my, a oni będą na nas robić!

VI. BOLSZEWIK

My będziemy teraz używać, a wy musicie nam służyć, jak dawniej służyliście burżujom!

V. BOLSZEWIK

Przyłączcie się lepiej do nas, bo my dyktatory... (do Klemensa) Ty, naprzykład, kto jesteś?!

KLEMENS

Lokaj.

VI. BOLSZEWIK

Właśnie. Więc ty teraz nam lokaić musisz. Widzisz tę czerwoną kokardę na piersiach?... Każdy, kto ją ma, to jest prawdziwy komunista... On twój pan!

KLEMENS (z godnością)

Ja też jestem... lud pracujący.

III. BOLSZEWIK

Cóż, ty, kucharko?!. Nie chcesz, psia twoj mać, gotować proletarjatowi?!

WOJCIECHOWA

Spytam, jak pani każe.

SCENA JEDENASTA
Ciż sami; Morska, Gułaj, Zosia, Marcinek.
(We drzwiach na lewo ukazuje się Morska, za nią Gułaj, z wycelowanym wciąż rewolwerem w jednej ręce, podczas gdy w drugiej trzyma jasną, jedwabną parasolkę ze złoconą rączką. Za nimi Zosia).
MORSKA

Powiedziałam, że nie mam. Sam się pan przekonał!

GUŁAJ

Nic ja się nie przekonał. W drugiem miejscu masz schowane, przeklęta burżujko!... Prowadź zaraz... Musisz oddać wszystko złoto i drogocenności. Inaczej — sprawa krótka... Wo imia światowo komunizma!

MORSKA

Przecież tłomaczę panu, że złoto i biżuterję zabrali Niemcy. Mój Boże, co oni wyrabiają!?

(schyla się i podnosi z ziemi piękną ilustrowaną książkę, porwaną i obdartą z okładek).
GUŁAJ

Wo imia komunizma!... Sucza docz, ty żarty żartujesz!... Niemcy... Niemcami się wykręcasz!? Co Niemcy?... Ty nie wiesz, że my bolszewiki... My nietylko pierścionki, my skórę z ciebie ściągnąć potrafimy!...

MORSKA
(krzyżuje ręce na piersiach i mierzy go wzrokiem).

Zdejmcie. Powiedziałam już, że nie mam!

GUŁAJ
(chwilę patrzy na nią, poczem opuszcza rewolwer, obrzuca ją nowem pożądliwem spojrzeniem i szczerzy białe zęby w zwierzęcym uśmiechu).

Nu, ładno! Ty, widzę, „krasotka“! Zanim skórę z ciebie zdejmiemy... (śmieje się). He, he... to ty pójdziesz z nami... do sztabu! Tu niedaleko, za lasem, he he... Cu-kier-ni-ca!... Mccy!... (mlaska językiem).

MORSKA
(blednieje i cofa się za fotel)

Nigdzie ja stąd nie pójdę!

GUŁAJ

Żarty. Pójdziesz, wo imia światowo komunizma! Nie takie chodziły!... Hej, chłopcy: wszystkie młode baby do kupy i do... sztabu!... Dobra?... Co?.

BOLSZEWICY (chórem)

Dobra, towarzyszu! A ta gruba, stara, niech nam tymczasem ugotuje kolację. Innego z niej nie ma profitu! Wrócimy... spracowani! Ha ha!

(Wojciechowa ogląda się bezradnie na wszystkie strony, Zosia staje koło Morskiej, obok nich zjawia się z zuchwałą miną Marcinek).
GUŁAJ

Wo imia światowo komunizma... bierzcie je towarzysze!

BEZNOSY (wysuwa się pierwszy)

Ech, ty!... Bia-łu-cha... Pe-czor-ska! Po co z nimi tak daleko chodzić!?

(chwyta Zosię za piersi, ta krzyczy przeraźliwie).
SCENA DWUNASTA
Ciż, Sypniewski, ordynansi.
SYPNIEWSKI
(w eleganckim oficerskim mundurze, z czerwoną kokardą komunisty na piersiach, w czapce wojskowej z gwiazdą bolszewicką, w żółtych sztylpach, z rewolwerem przy boku stoi od dłuższego czasu we drzwiach ganku i przygląda się scenie)

Co to za krzyki? (woła głośno) Hej, starszy...

GUŁAJ (ogląda się)

Ach, to wy, towarzyszu! Chcemy poprowadzić te reakcjonistki do sztabu. Nie chcą nam nic mówić, wszystkiego odmawiają!...

BEZNOSY

Jeść nawet nie dają! Mać ich!...

IV. BOLSZEWIK

Nic niema. Wszystko pochowały.

V. BOLSZEWIK
Ale znajdziemy, towarzyszu. Niech tylko te burżujki pójdą sobie do djabła!
(Hałas w stołowym pokoju wzmaga się. Wojciechowa zagląda tam przez oszklone drzwi).

Boże wielki! Kredens rozbili... Pasztet wyciągnęli... Wszystko zeźrą!...

SYPNIEWSKI (surowo do Morskiej)

Dlaczego pani nie kazała ludzi nakarmić?... Głodni są.

MORSKA

Pan widzi, co się dzieje! Nie jestem już tu panią.

SYPNIEWSKI

Uniknęłaby pani niepotrzebnego zniszczenia.

MORSKA
(przygląda się uważnie oficerowi)

Ale, pan... pan... Jeśli się nie mylę... Jakże to?...

SYPNIEWSKI
(robi jej znak milczenia; półgłosem)

Nie myli się pani.

(do Gułaja)

Możesz odejść, ja aresztuję tę panią...

GUŁAJ
(chmurzy się i robi groźny ruch)

Pójdę, albo i nie pójdę...

(mruczy)
Wo imia światowo komunizma!
WOJCIECHOWA

Ale przedtem niech odda parasolkę, bo to panina!

(podchodzi i wyrywa parasolką z rąk zdumionego Gułaja)
SYPNIEWSKI (łagodnie)

Istotnie, towarzyszu, oddajcie tę zabawkę, poco ona wam?... Rączka z bronzu, wcale nie złota!... Lepiej zbierzcie ludzi i każcie przyrządzić kolację. Niech zaprzestaną rabunku! Wkrótce zjeżdża tu komisarz wojenny, oraz czerezwyczajka. Telefoniści niech zakładają telefony tu, w tym pokoju! No, rozkaz!... Marsz!

GUŁAJ (niechętnie)

Krzywda się tu nam dzieje! Ani grosza pieniędzy w takim bogatym domu i parasolkę nawet zabrali!... Tfu! Też czasy!...

MORSKA (do Wojciechowej)

Idź do kuchni i zajmij się zaraz kolacją!

SYPNIEWSKI (do Morskiej)

Wyślę zaraz ordynansów do żołnierzy, żeby zaprzestali rabować, a pani niech każe iść z nimi służącym, żeby poodbierały rzeczy!...

(zwraca głowę do dwóch stojących poza nim przyzwoiciej ubranych żołnierzy i mówi:)

Idźcie z dziewczętami, przypilnujcie, żeby zrobiły porządek w pokojach i przyszykowały mieszkanie oraz gorącą kolację dla mnie i dla towarzyszy: Razina, Sofii Abramowny, Sarnowskiego. Zaraz tu będą!

(Zosia, Wojciechowa, Marcinek na dany przez Morską znak wychodzą na prawo, za nimi idą bolszewiccy ordynansi).
SCENA TRZYNASTA
Morska, Sypniewski, później Chołupko na dworze.
(W „hallu“ zostaje tylko Morska i Sypniewski. Na dziedzińcu widać w czerwonej łunie przewalające się tłumy bolszewików, oraz miejscowych chłopów, bab, dziewcząt i dzieci... Żołnierze niosą na ramionach zrabowane przedmioty, kosze, kufry, wory, meble, kury, gęsi, indyki... Morska patrzy przez chwilę na tę scenę i odwraca głowę).
SYPNIEWSKI (zbliża się do niej)

Dowiedziałem się, że pani tutaj, że pani została i... pośpieszyłem...

MORSKA

Ale jak to się stało, że pan... pan... Słyszałam, że pan służył w naszem wojsku i walczył przeciw nim?!

SYPNIEWSKI (niechętnie)

Tak, w przeszłym roku, jako były oficer zapasowy. Ale w pierwszej bitwie wzięto mię do niewoli...

MORSKA

A teraz pan... z nimi... i... tutaj?...

SYPNIEWSKI (przerywa)

Walczę... o wolność świata!

MORSKI
(wskazując ręką wokoło, na dziedziniec i łunę na niebie).

W ten sposób?

SYPNIEWSKI
Cóż robić! Trudno! Inaczej nie można. Aby zwyciężyć, aby złamać przeszkody stawiane przez stary ustrój, musimy puścić w ruch ...ten żywioł!
(Widać przez okno rwącego się do drzwi na ganku, wstrzymywanego i szarpanego przez żołnierzy, Chołupkę).
MORSKA

Ach, ach... Panie!

SYPNIEWSKI

Kto to jest?

MORSKA

Niech go puszczą! To nasz zaufany człowiek, rządca majątku. Ma widocznie do mnie jakiś interes!...

SYPNIEWSKI
(staje w progu — do żołnierzy)

Puśćcie go! Czego pan chce?

CHOŁUPKO
(krzyczy do stojącej opodal Morskiej)

Proszę dziedziczki, rozdrapali... tego... wszystkie konie, nawet źrebięta! A teraz rzną holenderskie krowy... tego... co najlepsze... Spichrze opróżniają... Sterty rozrzucają... Mechanika zbili nahajkami... tego... zmusili zatoczyć lokomobilę, chcą młócić... tego... w nocy... Słyszane rzeczy?!.

MORSKA (do Sypniewskiego)

Widzi pan.

SYPNIEWSKI (łagodnie)

Rzecz prosta: wojsko potrzebuje furażu. Za chwilę przyjedzie komisarz Razin, on tu zrobi porządek.

CHOŁUPKO
Do tej pory nic nie zostanie... tego...
SYPNIEWSKI (zimno)

Nic na to nie poradzę; to nie mój dział.

SCENA CZTERNASTA
Ciż i Marcinek
MARCINEK
(wpadając ze drzwi na prawo od stołowego pokoju)

Proszę dziedziczki, Wojciechowa mię posłała, że nic nie może zrobić. Tych bolszowników pełna kuchnia. Jak tylko postawi coś na ogniu, zaraz wpadają, zabierają nawet z rondlami... A poniektórzy to palcami gorące chwytają wprost z garnków i do gęby... Bucha im stamtąd niby dym i ogień... Straśno patrzać, proszę dziedziczki, Straśno patrzać...

MORSKA (do Sypniewskiego)

Czy znowu będę winna, jeżeli pańscy towarzysze nie dostaną kolacji?

SYPNIEWSKI (śmiejąc się)

Zapewne, że winien... stary rzeczy porządek! Ale... nic wielkiego? Jesteśmy przyzwyczajeni! Wszystko się ułoży.

(Marcinek w czasie rozmowy skrada się ku drzwiom na ganek i przeciska przez bolszewików do Chołupki).
SCENA PIĘTNASTA
Morska, Sypniewski.
MORSKA
A jednak... to wstrętne, to mię wprost zgrozą przejmuje, że pan jest... że pan prowadzi... tych najeźdców!
SYPNIEWSKI

To nie są najeźdcy — to rewolucja.

MORSKA

Rewolucje wybuchają samorzutnie wewnątrz państw i narodów... Wy przychodzicie z zewnątrz, wy jesteście przemocą i gwałtem...

SYPNIEWSKI

Jesteśmy jedynie lontem, który zapali siły wybuchowe, nagromadzone w głębi społeczeństwa przez stare krzywdy i stare zbrodnie... Zobaczy pani!...

MORSKA

Widziałam właśnie przed chwilą na dziedzińcu złodziei pobytowych z sąsiedniego miasteczka, wynoszących kufry razem z waszemi żołnierzami. A tam stoi koniokrad Dziubała z trenzlą w ręku i czeka swej kolei... Dwie baby sąsiadki z gęśmi pod pachą... To są wasi sprzymierzeńcy!

SYPNIEWSKI

Drobiazgi, o których nie warto wspominać w chwilach kataklizmu, gdy płonie szósta część globu ziemskiego.

MORSKA

Czy pan istotnie wierzy, że ten pożar nas oczyści i szczerze życzy sobie, aby objął cały świat?

SYPNIEWSKI (patetycznie)
Jestem komunistą i wierzę, że jedynie komunizm może odnowić spleśniałą ludzkość!
MORSKA

A nie lęka się pan, że on ją zniszczy, jak zniszczył Rosję?

SYPNIEWSKI

Nie lękam się niczego. Ta wojna wyleczyła mnie ze wszelkich strachów. Gorzej jak jest, już być nie może. Że tam coś spłonie — głupstwo! Ze zgliszcz powstanie życie jeszcze piękniejsze i rozlewniejsze... Rosja nie może służyć za przykład... Rosja dzika, słabo zaludniona, gospodarczo nieprzygotowana do takiego przewrotu. Co innego Niemcy, Francja, Anglja, Ameryka... Tam komunizm przybierze szlachetniejsze kształty i już ulepszony wróci do Rosji...

MORSKA

A my?... A Polska?

SYPNIEWSKI (lekceważąco)

Pyta pani zapewne o... tak zwaną Niepodległą Polskę?... Bo polacy jako narodowość istnieć sobie mogą ile chcą... Nikogo nie obchodzi, jak oni mówią lub co na obiad jedzą! Co innego urządzenia społeczne!... Nie jesteśmy narodem państwowo-twórczym... Nikt nie wierzy i my sami nie wierzymy w nasze rządy... Przyzna pani, że ani sejm, ani żadna z klas nie stoją na wysokości zadania. Chłop ciemny i zahukany, robotnik nieuświadomiony, inteligencja bez haseł i bez charakteru, ziemiaństwo głupie i sobkowskie, burżuazja najreakcyjniejsza w Europie... Rządzą w Polsce właściwie... paskarze!

MORSKA (z rozdrażnieniem)
Zawsze lepiej, niż... złoczyńcy!
SYPNIEWSKI

Tscyt!

(podnosi palec i ogląda się)

Proszę bardzo! Ostrożnie!

MORSKA

Pan korzysta ze swego położenia...

SYPNIEWSKI

Daruje pani, ale... i mnie to niegdyś bolało. Szukałem wyjścia...

MORSKA

I... zamiast... we własnej pracy i wysiłku, znalazł je pan w cudzej przemocy!?...

SYPNIEWSKI

Słabi jesteśmy, słabi i spodleni długą niewolą. To jest fakt! Co ja na to poradzę?... Jako państwo niepodległe, nawet jako naród, ostać się możemy tylko w atmosferze powszechnej wolności, równości, sprawiedliwości... A to niesie jedynie komunizm!...

MORSKA (robi ruch zaprzeczenia)

Oo!

SYPNIEWSKI

Niech pani nie przeczy, niech pani wysłucha do końca i ma odwagę wznieść się ponad wszelkie przesądy. Niech pani sprobuje stanąć na stanowisku klasowem proletarjatu, które jest naczelnem w chwili obecnej, a zobaczy pani jak wszystko ułoży się jasno i prosto!... Co to jest Polska? Polska jest pomostem. Kto kiedy słyszał o mieszkaniu w bramie?.. Z jednej strony rynki wschodnie, z drugiej kapitały zachodnie!... Bez rewolucji wcześniej czy później połkną nas imperjalizmy burżuazyjnej Rosji i Niemiec. Taką jest nieubłagana dialektyka ekonomicznego rozwoju...

MORSKA

A tak pochłoniecie nas zaraz wy, nowi barbarzyńcy, z całą waszą ohydą... Dziwię się tylko czułości, jaką wykazujecie dla naszej niepodległości!.. Po co ona komu?.. Po co pan o niej mówi? Po co się pan wogóle o Polskę troszczy? Kto o to pana prosi?

SYPNIEWSKI (łagodnie)

Mógłbym odpowiedzieć: proletarjat! Ale nie chcę... Istotnie wszystko to drobiazgi!.. Cóż znaczą uczucia i pragnienia najdzielniejszej jednostki: ba — nawet marzenia całego narodu — wobec masowych ruchów jakich jesteśmy świadkami... Temi zaś rządzi zwykły ekonomiczny interes — sprawy wytwórcze i żołądkowe! Zadaniem świadomej tego procesu jednostki jest jedynie przystosowanie się do tych prądów i ruchów, oraz łagodzenie... zderzeń. I pani radzę to czynić! Niech pani pod tym względem liczy na moją pomoc... Bądź co bądź... niech pani pamięta, że ma pani we mnie...

(zbliża się do Morskiej i mówi zniżonym głosem)...
jak dawniej... wiernego przyjaciela i stałego adoratora, który...
MORSKA

Co?..

SYPNIEWSKI (kończy uprzedzająco)

...będzie rad, jeżeli nadarzy mu się sposobność okazania najmniejszej usługi...

MORSKA (z ulgą)

Dziękuję... ale...

SYPNIEWSKI

Żadnych ale... wierny sługa i rycerz!...

(nachyla się ku Morskiej i probuje ją ująć za rękę)
MORSKA (cofa rękę surowo)

Wybacz pan! Pan ma na sobie mundur wrogów mojej Ojczyzny!.

SCENA SZESNASTA
Ciż, Sonia, Li.
(Sonia Abramowna Krongold już od niejakiego czasu stoi we drzwiach stołowego pokoju na prawo i obserwuje rozmawiających. Ma na sobie wojskową bluzę koloru khaki i takąż spódnicę. Wszystko nowe i eleganckie. Kokarda komunistyczna na piersiach, pas z rewolwerem obciąga zgrabną kibić. Czapka wojskowa z bolszewicką gwiazdą na bujnych, czarnych, obciętych po studencku włosach. Eleganckie, żółte sznurowane półbuciki. Ładny, ale drapieżny żydowski typ, duże, czarne, błyszczące oczy; czarne, mocno zarysowane brwi. Za nią stoi chińczyk Li z trupią twarzą i z warkoczem, zwiniętym na czubku głowy. Na czole podwiązana złożona wąsko błękitna chustka. W ręku karabin, przy boku bagnet i ładownica).
SYPNIEWSKI (nie widzi przybyłej, pochyla się jeszcze bliżej do Morskiej i mówi półgłosem)
...Mimo wszystko niech pani pamięta, że jestem zawsze na pani usługi...
MORSKA
(spostrzega Sonię i cofa się jeszcze dalej od Sypniewskiego)

Ach!

SYPNIEWSKI (ogląda się)

A, to wy, Sofia Abramowna!. Cóż tak cicho?! Którędy weszliście?...

(idzie ku niej)
SONIA

Jak zawsze — przez kuchnię.

(Z leciuchną ironją)

Nie chodzę innemi drogami niż lud pracujący... Ale może przeszkodziłam.

(poufale do Sypniewskiego)

Dlaczego nie zaczekałeś na mnie? Mieliśmy razem jechać, tymczasem tak się pośpieszyłeś!....

SYPNIEWSKI

Dowiedziałem się, że operuje tu oddział Gułaja, więc pośpieszyłem, żeby zapobiedz... ekscesom... w myśl rozkazów Wcikomu[1]...

SONIA (na pozór obojętnie)

A to kto?

(Obrzuca Morską bystrem, nienawistnem spojrzeniem)
SYPNIEWSKI
Właścicielka tutejszego majątku, Morska.
SONIA

Zdaje się, że twoja dawna znajoma.

SYPNIEWSKI (śmiejąc się sztucznie)

Istotnie — dawna, o ile obecny ja... jestem dawnym ja!

SONIA
(znów obrzuca Morską spojrzeniem)

Więc to ją przybiegłeś ratować od... ekscesów Gułaja?

SYPNIEWSKI

Bynajmniej, chociaż jak wiesz, polecono nam nie drażnić ludności i pozyskiwać kogo się da... Wyznam wszakże, że tutaj mało mam nadziei...

SONIA (do Morskiej)

Czy tak?

MORSKA

Tak!

(siada na krześle w pobliżu schodów)
SONIA

Ha, ha!... Doskonale! Przynajmniej śmiało!

SCENA SIEDEMNASTA
Ciż, Razin, Grosberg-Sarnowskij.
(We drzwiach ganku ukazuje się kilku ludzi; pierwszy wchodzi barczysty z rudawą brodą mężczyzna w wojskowem ubraniu z kokardą komunistyczną na piersiach, ale bez broni, w czapce z bolszewicką gwiazdą. Za nim Grosberg-Sarnowskij i inni).
SYPNIEWSKI (radośnie)
A... Oto nareszcie i komisarz Razin!
SONIA

Doskonale. Biorę was na świadka, towarzyszu Razin, że ta, oto, pani w tej chwili przyznała się publicznie, iż jest naszym wrogiem.

RAZIN

Wcale się nie dziwię.

(do Morskiej)

Obywatelka jest pewnie właścicielką tego pięknego majątku?

MORSKA

Tak jest.

RAZIN

Niepotrzebnie tylko pani publicznie, tak zaraz głosi tę swoją do nas wrogość. To już jest agitacja... kontr-rewolucyjna i to już jest surowo zabronione. W duchu pani może myśleć, co się pani podoba, panuje u nas zupełna wolność przekonań!...

SYPNIEWSKI (śmiejąc się)

Na szczęście, tym razem publicznością byłem jedynie ja, gdyż Sofia Abramowna jest, jak zawsze tylko... ideją!

GROSBERG-SARNOWSKIJ
(żyd, w eleganckim frenczu zielonkawego koloru, w fantazyjnym krawacie z małą kokardą komunistyczną na piersiach. Długie spodnie, eleganckie buciki, złoty bransoletowy zegarek na ręce, na nosie binokle w złotej oprawie, na głowie czapka wojskowa z daszkiem, z bolszewicką gwiazdą. Głowa dumnie wzniesiona. Spogląda uważnie na Sonię, potem na Sypniewskiego, na Morską, wreszcie na rzeczy i książki, rozrzucone po „hallu“. Uśmiecha się i mówi zlekka przez zęby;)
SARNOWSKIJ

Widzę, że nasi tu już pobywali i zrobili porządek... Czy aby zostało co jeszcze?... Nikt się nie zatroszczył pewnie o tych, co przyjdą, a przecież my, urzędnicy, mamy pozostać tu czas dłuższy i rządzić! Jakże z mieszkaniami? Czy będzie gdzie nareszcie głowę przytulić?

RAZIN

Mury i dachy są.

SARNOWSKIJ

No, to trochę zamało, tak na codzień! A meble, pościel, naczynia?!. Do licha!... Trudno pracować wydajnie w tych obozowych warunkach...

SYPNIEWSKI

Właśnie miałem to na względzie i starałem się zapobiedz zniszczeniu, ale towarzysz Gułaj bardzo mnie wyprzedził.

SONIA
(stoi wgłębi pod oknem i spogląda to za siebie na pokój, to na podwórze, mówiąc idzie w stronę Razina).

To we dworze. Lecz w tak dużym majątku musi przecież być administracja: rządca, buchalter, pisarz, mechanik... muszą być młynarze, kowale, ekonomi, włodarze... Czy ja wiem, jak ich tam nazywają? Całe to drobno-mieszczaństwo pasorzytujące na wielkim kapitale... Wreszcie w sąsiedniej wiosce muszą być bogaci chłopi — kułaki. Do nich posłać z rekwizycją!

RAZIN
To się zrobi, to się zrobi! Każę zaraz jutro zebrać z majątku proletarjuszy, a z okolicy biednotę.
SARNOWSKIJ

Długo czekać! A tymczasem głód kiszki skręca i chciałbym nareszcie, po tylu nocach nieprzespanych, choć umyć się...

SONIA
(patrzy bystro na Morską, która w tym czasie podniosła się z krzesła, zbliżyła do okna i daje za plecami rozmawiających przeczące znaki Chołupce, Marcinkowi, parobkom, kręcącym się w tłumie przed gankiem i probującym dostać się do niej przez schody; bolszewicy ich nie puszczają.)
SYPNIEWSKI

Należałoby przedewszystkiem odebrać od chłopów to, co zrabowali we dworze.

RAZIN (półgłosem do Sypniewskiego)

Tak, zapewne, to teraz jest własność rządowa, lecz z chłopami... materja delikatna! Muszę przedtem zwołać zebranie, wytłomaczyć im i wybrać komitet.

SONIA (poprawia go)

Kombied![2]

RAZIN (zgadza się)

Dobrze! Niech będzie Kombied.

MORSKA
(odwraca głowę od okna i wskazuje na bolszewików, przechodzących przez podwórze z materacami, kołdrami i poduszkami na ramionach)
O wiele prościej odebrać te rzeczy waszym żołnierzom!
SONIA (ostro)

Nikt się pani o radę nie pyta. Komu to tam pani znaki dawała? Hej! Li, nałóż bagnet i odprowadź ją na górne piętro do pokoju. Nie puszczaj nikogo, a gdyby próbowała zbiedz, albo opierać się to... wiesz!

(robi znak ręką)
LI (uśmiecha się)

Moja... znaj!

(nakłada bagnet i podchodzi do Morskiej)

Baba chody!

(pędzi ją zlekka kolbą ku schodom)
MORSKA
(na stopniach przystaje, spokojnie)

Więc jestem aresztowana?

(Sypniewski robi ruch)
SONIA
(uprzedza go, odpowiadając Morskiej ostrym tonem)

Tak, jest pani aresztowana.

MORSKA

Za co?

SONIA

Dowie się pani jutro.

SYPNIEWSKI
(do Soni, perswadująco półgłosem)
Sofja Abramowna...
SONIA
(do Sypniewskiego, jak wyżej)

Ostawtie!

MORSKA

Kto mnie aresztuje?

SONIA

Rosyjska Socjalistyczna Federacyjna Republika Sowietów. Czy pani to wystarcza?

MORSKA

Owszem.

SCENA OSIEMNASTA
(Ciż sami, Lasota)
(W tej chwili na górnej galerji ukazuje się widmowa postać Lasoty)
SONIA (do Morskiej)

Kto to taki?

MORSKA

Mój dziad. Były powstaniec polski z roku 1863. Więziony piętnaście lat w katordze z rozkazu rosyjskiego cara. Czy pani to wystarcza?

(Wolno wstępuje na schody, za nią chińczyk Li z nastawionym bagnetem.)


ZASŁONA





AKT DRUGI

Salon w Miłowicach. Obszerny pokój, wysłany pięknym ciemno-zielonym dywanem w deseń brunatno-żółtych astrów. Mahoniowe wyściełane meble w stylu Cesarstwa, obite zielonawo perłowym adamaszkiem. Na ścianach szaro-srebrne obicie ze złotym u góry szlakiem. Obrazy włoskiej szkoły, kolorowane sztychy angielskie, na słupkach rzeźby z alabastru i bronzu. Pośrodku wielki stół, zasłany wspaniałym, ciężkim kobiercem, na nim biały obrus i bogata porcelanowa zastawa do herbaty. W rogu pokoju na prawo pod oknem kosztowny hebanowy fortepian, na nim pusty kryształowy wazon, nad nim makata japońska w blado różowe ibisy; na lewej stronie sceny w rogu również pod oknem jasne (nie do garnituru) palisandrowe łoże — duże, małżeńskie, wysoko zasłane poduszkami i pokryte jedwabną, haftowaną kapą. Obok łóżka między oknem i drzwiami (do garnituru łóżka) jasna, palisandrowa gotowalnia z wielkiem owalnem lustrem oprawnym w srebro. W nogach łóżka duży kufer, tuż niedaleko wygodny fotel. Przez szklanne drzwi pośrodku ściany, mieszczące się między dwoma oknami, widać taras, a za nim kwietnik i dalej w dole wielkie jezioro z wyspą pośrodku. Na wyspie dęby, graby, jesiony, wierzby, brzozy i leszczyna tworzą zwartą, ale rozmaitą ścianę zieleni. W ścianie prawej pokoju — drzwi otwarte, przez które widać zrujnowaną bibljotekę z grudami ksiąg, porzuconych na ziemi. W ścianie lewej oszklone drzwi prowadzą do stołowego pokoju, równie zrujnowanego i zaśmieconego.

SCENA PIERWSZA
Sonia, później Sypniewski
Sonia Krongold, w czerwonej jedwabnej bluzce, czarnej równie jedwabnej spódnicy, w czarnych jedwabnych pończochach w złote muszki, w ślicznych lakierowanych pantofelkach ze złoconemi sprzączkami, ze złotemi bransoletkami na obnażonych rękach, wychylających się z powiewnych rękawów, poprawia włosy przed lustrem i nuci:

Tiebia zdieś niet,
No ty sa mnoju,
Twaja ruka w mojej rukie
I wsio napołnieno taboju
W majom ukromnom ugałkie!
Pust’ stoniet wichr,
Pust’ płaczet wjuga,
Taskuja w sumrakie nacznom,
Ty dla mienia, czto niebo juga,
Tiepło i swiet w tiebie, w tiebie
Adnom...[3]

(Z bibljoteki wchodzi i zamyka drzwi za sobą Sypniewski z bukietem w ręku)
SONIA

Ach, jakie cudne kwiaty!

SYPNIEWSKI (wręczając bukiet Soni)

Istotnie śliczne. Jeszcze na nich rosa nie obeschła...

SONIA
(ze znaczącem spojrzeniem i zalotnym uśmiechem)

Prawda: nie obeschły!... Dziękuję! Ach jak pachną!...

(wącha bukiet)
SYPNIEWSKI
W pobliżu domu wszystko stratowane. W oranżerji — kupa skorup... Ale w dalekich kątach ogrodu jeszcze trochę ocalało. Sam je zrywałem...
SONIA
(wkładając bukiet do kryształowej wazy na fortepianie)

Tak będzie ładnie... Nieprawda, Felo, co?... Postawić je na stole...

(przenosi kwiaty i stawia pośrodku stołu)
SYPNIEWSKI

Nie, nie!... One wyłącznie dla Ciebie, postaw je na tualecie...

SONIA
(przenosi bukiet na tualetę, obraca się, zbliża się do Sypniewskiego, zarzuca mu ręce na szyję i przytula się doń.)

Więc... kocha? Siadaj... Chcę, żebyś mię popieścił!

(ciągnie go w stronę łoża)
SYPNIEWSKI
(z lekka uchyla się, siada ciężko na fotelu, Sonia sadowi mu się na kolanach i przegina lubieżnie przez ramiona. Sypniewski robi dłonią poza jej plecami gest rozdrażnienia i niechęci, jakby ją chciał powstrzymać, jednocześnie mówi:)

Drzwi otwarte, Soniu, jeszcze nas kto zobaczy!

SONIA

A niech zobaczy!... Czyż nie wiedzą? Czyż nie jestem wolnym człowiekiem... Pluję na ich opinję... Wszystko fałsz!... Co piękne, musi być szczere i otwarte... Nie mamy się czego wstydzić rzeczy naturalnych...

SYPNIEWSKI

Zapewne, lecz są okoliczności... bardzo...

SONIA

Pieść mię!... Nic niema... Widujemy się tak rzadko i tak rzadko jesteśmy sami, że gdyby się z tem wszystkiem liczyć...

(głucho i namiętnie)

Pieść mię!...

(zamyka oczy...)
SYPNIEWSKI (całuje ją)
SONIA (w rozmarzeniu)

Tęsknię, ach, tęsknię... Szczególniej ostatniemi czasy... Zaniedbujesz mię!... Pieść!...

SYPNIEWSKI
(znowu ją całuje, gładzi włosy, szyję, piersi)

Słuchaj, Soniu, od czasu jak znalazłem się w granicach mojego kraju, pali mię jakaś gorączka... Żal mi czasu dla siebie... Chciałbym cały ten entuzjazm, którym tyś mnie zaraziła, przelać w moich rodaków... Wizje wielkiej poezji, słonecznej przyszłości i istotnie mocarnego życia...

SONIA
(bawiąc się jego wąsami)

Tak, ale przedtem długo będzie musiała dyktatura najlepszych z proletarjatu trzymać w ryzach człowieka-reakcji, leniucha, głupca i samoluba... Długo będzie musiała kształcić i utrwalać w chłopskim, mieszczańskim motłochu nowe uczucia, pojęcia i obyczaje...

SYPNIEWSKI (patetycznie)
Tak, trzeba walczyć! Nic bez wysiłków!...
SONIA

Trzeba będzie nieraz nawet w robotnikach wypalać żelazem starą burżuazyjną gangrenę. Pieść mię!... Mocniej!...

SYPNIEWSKI

Któś idzie!...

(wstaje)
SONIA
(osuwając się niechętnie na nogi i poprawiając spódnicę)

A co!... Tak zawsze!... Dlaczego nie przyszedłeś dziś w nocy?...

SYPNIEWSKI

Byłem w sztabie. I tutaj... te drzwi...

(wskazuje na szklane drzwi jadalni)

...na wszystkie strony... otwarte... Bez kluczy, z ułamanemi klamkami... zamknąć nie można...

SONIA

Dziś jeszcze każę przybić haczyki i zawiesić zasłonę...

(kiwa głową wchodzącemu z biblioteki Sarnowskiemu z teczką pod pachą)

A, to wy!? W porę przychodzicie, zaraz będzie herbata!

(naciska guzik elektrycznego dzwonka przy drzwiach na lewo)
SCENA DRUGA
Ciż, Sarnowskij.
SARNOWSKIJ
(patrzy z pod oka na Sonię, potem na Sypniewskiego, wzdycha zlekka i siada przy stole)
Ładna pogoda! Przysłano kilka nowych rozporządzeń i dekretów, które trzeba będzie jak najszybciej wykonać!
SONIA

Mianowicie?...

SARNOWSKIJ (niechętnie)

Ech, żeby nie powtarzać przeczytam, gdy się wszyscy zbierzemy. Gdzie Razin?...

SONIA

Nie wiem. Wciąż się spóźnia. Chce nas zgnębić swoją pracowitością!...

(dzwoni znowu)

Cóż ten samowar?

(Wbiega Wojciechowa z drzwi na lewo, niosąc kipiący samowar)
SCENA TRZECIA
(Ciż, Wojciechowa)
SONIA

Cóż tak długo?

WOJCIECHOWA

Nie mogłam... Wciąż wpadali te sołdaty z czajnikami i zabierali wodę gorącą... Ja krzyczałam, że komisarska, ale oni tylko mi nieprzyzwoitości odpowiadali... Ciągiem nieprzyzwoitości...

(zakrywa oczy fartuchem i buczy)
Takie chamy! I źrą jak szarańcza... Wszystko zeżarli... kawy, herbaty ani szczypty nie zostało...
SONIA

No, no; przestań ryczeć! Herbatę mam, podaj imbryk!

( Wojciechowa opuszcza fartuch, idzie do stołu, bierze imbryk i podchodzi z nim do Soni, która wyjmuje z kufra srebrną puszkę i nabiera z niej łyżeczką herbatę)
WOJCIECHOWA
(spogląda na puszkę i wykrzykuje żywo)

Nijak to nasze!...

SONIA (surowo)

Było, a teraz... rządowe! Bułeczki do herbaty masz?...

WOJCIECHOWA

Jakie tam bułeczki?! Powiedziałam, że wszystko zziarli...

SONIA (groźnie)

Co?... Czegoś im dała? Uprzedzałam cię, że ty odpowiadasz... Dość tej komedji! Mają być zaraz... Inaczej dostaniesz pięćdziesiąt plag!

WOJCIECHOWA

Ja?...

SONIA

Ty. Won i wracaj z bułkami!

WOJCIECHOWA
(bierze się pod boki)

To wy takie komunisty?! Wy nie komunisty, wy poprostu... łapserdaki! Pójdę, pójdę, ale już nie wrócę... Do żołnierzów pójdę!...

(wybiega na lewo)
SONIA
(wstaje i tupie nogą)

A to łotrzyca!

SCENA CZWARTA
Ciż (bez Wojciechowej) Razin.
RAZIN
(który tymczasem wyszedł z bibljoteki na prawo)

Zostawcie, towarzyszu Sonia! Nie warto! Mam jeszcze w kuferku paczkę sucharów, zaraz przyniosę...

(zawraca i wychodzi przez te same drzwi)
SONIA (namiętnie)

Nie o suchary chodzi, a o posłuszeństwo, o zasadę władzy proletarjackiej! Co ona powiedziała, szelma?!... Ich trzeba trzymać krótko, wtedy będą cisi i słodcy jak cukierek. Ja ich znam, tych polskich kontr-rewolucjonistów. Ich trzeba, ot, jak!.

(zaciska pięść)
SARNOW5KIJ (kiwa głową)

Słusznie!

SONIA
(do Sypniewskiego, który nagle wstaje)
Ty dokąd, Felo? Czyż nie napijesz się z nami herbaty?
SYPNIEWSKI

Zaraz wrócę. Mam kilka pilnych spraw do załatwienia.

(wychodzi przez drzwi na prawo)
SCENA PIĄTA
Sonia, Sarnowskij, później Razin.
SARNOWSKIJ (cicho do Soni)

Trudno tu będzie rządzić! Wszyscy wokoło spiskują obyczajem polskim. Wy, Sofja Abramowna, jesteście za szlachetna dla tych stosunków. Wy nic nie podejrzewacie, nie widzicie jak i wśród nas samych szerzy się jad reakcji... Powtarzam wam wciąż, że liczyć na pewno można jedynie na ludzi związanych bardzo mocno z naszą sprawą bardzo mocnym interesem...

SONIA

Wciąż to słyszę, ale to dla mnie... zbyt wąskie!

SARNOWSKIJ

Wąskie czy nie wąskie, lecz prawdziwe. Cóż robić? Przykro, pewnie, dla duszy delikatnej jak wasza, ale... ludzie są ludźmi! Przesądy religijne, rasowe, obyczajowe są silniejsze od wszelkich programów politycznych. Wy, jako żydówka, musicie to odczuwać najlepiej. Ja bo wciąż spostrzegam ukrytą niechęć i pogardę... Nawet ten Razin... A co się tyczy Sypniewskiego...

SONIA (spokojnie)
Nieprawda.
SARNOWSKIJ

Przekonasz się sama... Nawet mógłbym...

(Wchodzi z drzwi na prawo Razin, niosąc torbę z sucharami)
RAZIN

Poleciała baba, gada z żołnierzami... Rozumie się, że to nic ale... zawsze... narobi niepotrzebnego mątu...

SARNOWSKIJ

Należy ją aresztować.

SONIA (do Razina)

Siadajcie, towarzyszu!

(rozlewa i rozdaje herbatę)
RAZIN
(pijąc i zagryzając sucharami)

Cóż!... Dlaczego nie!? Można aresztować!... Choć ja mam bardzo wyraźne instrukcje, żeby unikać małostkowych zatargów... Bardzo tu klasowo niewyrobiony naród... Ogromnie trudno... Jeszcze dobrze, że trochę po polsku pamiętam z białoruskiej służby... Jedynie lokaj coś nie coś rozumie. Zrobiłem go miejscowym komisarzem, ale bardzo głupi!

(uśmiecha się)

Wciąż mię dręczy pytaniami... Cóż kiedy niema lepszego. Wszyscy ci chłopi, parobcy, oficjaliści bardzo swoją panią chwalą... Żadnego klasowego pojęcia. Szkoła jest, ochronka jest, szpital jest... Obchodzono się z nimi dobrze, płaca dobra... Wszystko dobre... Proszą nawet, żeby ich panią wypuścić!...

SONIA (gniewnie)
Niewolnicy!
RAZIN
(jedząc, głośno mlaska ustami)

Nu, wiadomo! Ale tu trzeba politycznie. Tu kultura! W dodatku ta burżujka nie uciekła... A dlaczego nie uciekła niewiadomo... Może jej żal było swego, a może co innego?... Ba! Gdyby się ją dało przekonać?! Ja sprobuję... Byłaby to wielka wygrana, gdyby ona przeszła na naszą stronę...

SONIA (odtrącając filiżankę)

Skłamie. Nie warto się cackać!

RAZIN

Nawet pozornie na początek, niech się podda...

SONIA (niecierpliwie)

Ach, wszystko mi jedno! Za dzień za dwa już nas tu nie będzie. Płock wzięty, Łomża wzięta... Wojska nasze wciąż idą naprzód... Pewnie i my...

SARNOWSKIJ (jedząc)

Przeciwnie. Mam wiadomości, że zostaniemy tu czas dłuższy... Przyszedł również ze sztabu rozkaz, żeby Morską niezwłocznie przesłuchać...

RAZIN

Można przesłuchać! Dlaczego nie? Ale chyba później, bo zaraz mam z sołtysami naradę...

SARNOWSKIJ
W takim razie w nocy. W tym tu pokoju... Dobrze?.
SONIA

O, co to to nie!! Tu w żadnym razie. Własnego nie mogę mieć kąta?

SARNOWSKIJ

Tu jednak najdogodniej. Gdzieindziej niema ani takiego stołu ani tyle miejsca...

SONIA

Nie zgadzam się.

(Wstaje, poprawia włosy przed lustrem i zanurza twarz w bukiecie kwiatów)
SARNOWSKIJ
(śledząc ją wzrokiem)

W takim razie zaraz, teraz... Skończymy śniadanie i zawołamy ją... Sołtysi poczekają.

SONIA (po namyśle)

No, niech będzie!

RAZIN
(w czasie rozmowy ogląda się na Sonię i spostrzega bukiet)

Ach, jakie cudne kwiaty! Kto wam je przyniósł, Sofja Abramowna?

(wstaje i podchodzi do tualety)

Kultura, wysoka kultura... Tu tylko będzie można stworzyć prawdziwy komunizm... Jest z czego...

SONIA
(podchodzi do fortepianu, uderza kilka akordów i nuci półgłosem;)

Cwiety skażytie jej
O lubwi majej...

SARNOWSKIJ

Zagralibyście Marsyljankę robotniczą, Sofja Abramowna.

SONIA

Ech, nie mam ochoty!

SARNOWSKIJ

W takim razie ja...

(wstaje, idzie do fortepianu, siada i gra hymn komunistyczny „Międzynarodówkę“. Za oknem słychać ruch, z za krawędzi tarasu z dołu wysuwają się głowy bolszewików)
SONIA
(krzyczy w ich stronę)

Dlaczego nie śpiewacie, towarzysze?

RAZIN

Wy by im ruską, narodną, a to wciąż marseljeza i marseljeza... Nadajeło!

SCENA SZÓSTA
(Ciż, chór bolszewików, później Sypniewski)
(Sarnowskij bierze akord, poczem zaczyna grać coraz głośniej „Wniz pa matuszkie, pa Wołgie...[4]“ Wśród bolszewików na dworze znów poruszenie, kilka głosów zaczyna nucić, wkrótce przyłącza się do nich cały chór.)

W niz pa Matuszkie, pa Wołgie
Pa szirokomu razdoliju...

(prześpiewać całą strofę)
RAZIN
(kołysząc się do taktu)

Ach, sławno! Zupełnie jak na Wołdze!... Jezioro jak rzeka... blask słońca... dal wody... jęk pieśni... samowar... Ach, zupełnie, zupełnie... Saratowska gubernia!... Nieprawda, Sofia Abromowna?

SONIA (sucho)

Nie wiem. Nie byłam...

(spostrzega Sypniewskiego, który już dobrą chwilę jak ukazał się we drzwiach na prawo, zatrzymał się na progu, słuchał pieśni, poczem obrzucił scenę wzrokiem. Twarz wykrzywia się mu zlekka bólem, podnosi rękę do oczu i czoła)
SONIA
(podchodzi do niego i pyta z troską)

Co ci, Felo? Znowu migrena...?

SYPNIEWSKI

Ach, nie! Lekki zawrót... Stanowczo jestem przepracowany.

(zbliża się do stołu)

Towarzysze, wielka nowina: wojska nasze wzięły Radzymin!

SARNOWSKIJ

Urra!

SYPNIEWSKI

Tak!

(uroczyście)
Za chwilę proletarjat Warszawy poda rękę proletarjatowi Wszech-Rosji.
(wszyscy poruszeni, wykrzykują: urra!... Sarnowskij uderza ponownie kilka akordów Międzynarodówki)
SYPNIEWSKI
(mówi dalej pompatycznie)

Mam w dodatku i dla was, komisarzu Razin, specjalnym rozkaz...

(podaje Razinowi papier, komisarz rozwija go czyta)
RAZIN

Aaa!... Nic szczególnego. Stare rozporządzenie Sownarkomu[5], żeby nie rozdrabniać wielkich majątków w dobrej kulturze, nie pozwalać chłopom rozkradać, ani narzędzi, ani inwentarza, lecz tworzyć z nich komunistyczne folwarki... Ja dobrze pamiętam, bo to moja myśl i dawno ją już stosuję...

SYPNIEWSKI

Zwróćcie jednak, towarzyszu, uwagę na podpis. Tam jest potwierdzenie tego dekretu dla Polski

(z naciskiem)

przez nasz Tymczasowy Rząd Rewolucyjny... To też coś warte!

RAZIN
A tak, tak: jest podpis. Ja nawet chcę w myśl tego naznaczyć tutejszą obywatelkę administratorem dawnego jej majątku... Tak będzie najlepiej, zna tu wszystko... Tylko że ona... bardzo ostra!
SARNOWSKIJ

Ee, da się utemperować!

SONIA

Jeżeli chcecie, towarzysze, ją tutaj badać, to wynoście się zaraz... każę trochę sprzątnąć...

(dzwoni dwa razy dzwonkiem przy drzwiach na ganek)
RAZIN

Ot, sławno! Przejdziemy się tymczasem po tym ślicznym ogrodzie!

(wychodzi razem z Sypniewskim przez drzwi na ogrodowy taras)
SYPNIEWSKI (idzie ostatni)

Czy wy, Sofja Abramowna, przyjdziecie do nas.

SONIA (niedbale)

Owszem.

(znowu dzwoni)
(Wchodzi Zosia z drzwi na lewo)
SCENA SIÓDMA
Sonia, Zosia.
SONIA

Dowołać się was nie można.

ZOSIA
Dużo roboty, proszę pani. Oba piętra obsługiwać kazano. Wszystkie pokoje zajęte.
SONIA

Sprzątnij ze stołu i zawieś portjerą te tutaj drzwi!

(wskazuje na oszklone drzwi od stołowego na lewo)
ZOSIA

Mój Boże! Skąd ja wezmę portjerę?... Kawałka materji żołnierze nie zostawili w domu, wszystko rozdrapali!...

SONIA

Co to mię obchodzi!... Bierz skąd chcesz, choć ze spódnic uszyj, ale być musi... A spiesz się, bo zaraz wracamy!

(wychodzi do ogrodu)
SCENA ÓSMA
Zosia, Marcinek, później Klemens
ZOSIA (chwyta się za głowę)

Rany Boskie!

(biegnie do stołowego pokoju na prawo, wołając)

Marcinek, Marcinek!...

(wraca, bierze samowar, idzie do drzwi na lewo i znika tam na chwilę)
MARCINEK
(wyskakując z drzwi na prawo)

Czego Zośka?

ZOSIA
(wraca z pustą tacą, zbiera filiżanki ze stołu, płacze i wyciera nos fartuszkiem)
U... u... u...! Pędzają jak nieboskie stworzenie... dychnąć nie ma człowiek czasu!... A tu jeszcze tę zasłonę kazali na drzwi wieszać!... Skąd ja ją dostanę, nieboga?... Marcinku, kochany... już ty pomyśl... urządź jakoś...
MARCINEK

Ani myślę. Powiedz, że niema i tyle!

ZOSIA

Łatwo ci radzić! A oni mnie za to zakatrupią. Ty nie wiesz, co ja cierpię!...

MARCINEK

Nasza pani więcej cierpi i nic. A starszemu panu to te pocwary źdźbła jedzenia nie dają. Tyle mamy, co sam ukradnę!...

ZOSIA

To ty? Marcinku, te zasłony też gdzie ukradnij. Tak się boję, tak się boję, że powiedzieć nie umiem!

MARCINEK (zamyśla się)

Ha, wiadomo: baba jesteś... Ale jak tak, to się co może obmyśli... Masz igłę, nitki?...

ZOSIA (dotyka kieszeni)

Mam.

MARCINEK

To ciągnij z bibljoteki rogóżki, co tam leżą, a ja pobiegnę na górę po stare worki... I może jeszcze tam co znajdę...

ZOSIA
Co ty, chłopcze, rogożkami chcesz drzwi w salonie zawiesić?...
MARCINEK

Owa!... Czy to państwo oni są, czy co?... Jak masz aksamity, to im daj, a ja tobym tym chamom i rogóżek nie dał...

ZOSIA

Dobrze już Marcinku, leć!... Rogóżki migiem zszyję... Szczęściem widziałam szydło i szpagat w stołowym, zostały od naszego pakowania...

(wychodzi do stołowego pokoju)
(Z drzwi na prawo z bibljoteki wychodzi Klemens w bluzie rosyjskiej z wielką czerwoną kokardą komunisty na piersiach, w czapce z gwiazdą bolszewicką na głowie. Jest nadęty i uroczysty).
KLEMENS

Zośka, gdzieżeś się podziała?

ZOSIA
(przechodzi ze szpagatem i szydłem w ręku do bibljoteki)

Jestem, a co?

KLEMENS

Gdzie towarzysz Razin?

ZOSIA
(wychodzi z bibljoteki i wlecze za sobą rogoże)

Djabli go wiedzą!

KLEMENS

Jak mówisz? Co ty nie wiesz, kto on jest? On jest...

(zatrzymuje się)
Is-pół-kom[6].
(potem dodaje groźnie z rosyjska)

Fe-de-ra-tiw-nyj Is-pół-kom!

ZOSIA (zalękniona)

Cóż ja... Ja nic!

(przechodzi mimo, siada na fotelu koło drzwi na lewo i zaczyna szyć rogóżki)
MARCINEK
(ciągnie ze stołowego pokoju węzeł szmat i drabinkę)

A, Klemens!... Doskonale — pomożesz nam... Bierz, Zośka, ciągnij!... Będzie fajna por-tiyara... Klemensie, przystaw no drabinkę.

KLEMENS (z godnością)

Nie mam czasu.

(do Zosi)

Jak towarzysz Razin przyjdzie, to dasz mi znać!

(Wychodzi przez drzwi w głębi do ogrodu)
MARCINEK
(spogląda za nim i pluje)

Tfu, ty! Cholera!...

(Włazi na drabinkę, ciągnie za sobą zasłonę i przybija ją, Zosia mu pomaga)
MARCINEK (z drabinki)
Wiesz, Zośka, żołnierze gadają, że Warszawa kaput!
ZOSIA
(pomaga mu zawieszać zasłonę, wciąga nosem płaczliwie)

Boże, kiedy to się skończy!...

MARCINEK

Niedługo się skończy: koni połowy niema, po dwie krowy co dzień rżną... Pójdą sobie, jak tu zostawią same gnaty... A przecie to wszystko nasze, panowe...

(wciąż pracuje wraz z Zosią nad zawieszeniem zasłony)
ZOSIA

Słuchaj, Marcinek, mówisz, że nie macie co jeść ze starszym panem. Tybyś poszedł do tego rudego komisarza, możeby ci dał kartkę... On jakoś lepszy...!

MARCINEK

Djabła tam lepszy. Zje cię tak samo, tylko pysk szerzej od innych rozdziawi, żebyś gładko weszła... Nijak ropucha!... Wszyscy oni tacy!

SCENA DZIEWIĄTA
Sonia, Zosia, Marcinek.
SONIA
(Wchodzi z ogrodu)

No, dobrze! skończyliście? A co?... Zasłona znalazła się!... Ależ jaka wstrętna!...

ZOSIA
Proszę łaski Pani, żołnierze wszystko wynieśli, poszyli sobie koszule... Dobrze, że taką znaleźliśmy! Nawet obicia z mebli powycinali.
SONIA

No, no!... Idź już sobie!... Niech będzie!

MARCINEK
(robi minę do Zosi, schodzi z drabinki, bierze ją i wynosi wraz z Zosią przez drzwi na prawo)
SCENA DZIESIĄTA
Sonia, Li.
SONIA
(przechadza się chwilkę, poczem siada do fortepianu i gra „Chryzantemy“. Nagle zasłona we drzwiach na lewo rozchyla się i w fałdach pojawia się trupia twarz Li; chińczyk uśmiecha się i kiwa głową na Sonię).
LI

Chao! Chao! To-ba-lisz!...

SONIA (spostrzega chińczyka)

Chodź, chodź!... Co powiesz?

(wstaje i podchodzi ku niemu, ten wysuwa się z pod zasłony z nieodstępnym karabinem w ręku)
LI

Moja... mało — mało... znaj!

SONIA

No, co takiego?

LI

Ka-py-ten Sy.. chody... u ruska baba!...

(pokazuje na górę)
SONIA (poruszona)

Kiedy?

LI

Si czas.

SONIA

Jest jeszcze?

LI (trzęsie głową)

Ni. Mnoga — mnoga szałtaj — bałtaj... ruka całował...

(pokazuje, całując swoją rękę)
SONIA

Nie może być!... Jakżeś ty widział?

LI

Dyrka — klucz smotri...

(pokazuje jak podglądał)
SONIA

No i co?

LI

Szibko... ruka... całował!

(znowu całuje swoją rękę)
SONIA (tupie nogą)
Dlaczegoś go puścił?
LI

Li nie znaj... Ka-py-ten Sa też... dyrka — klucz smotri!...

SONIA (spokojniej)

To on cię tu do mnie przysłał, co? Ka-py-ten Sarnowski?...

(pokazuje na okulary)
LI
(kiwa głową i chrząka przytakująco)

Eęch!

SONIA (po chwili namysłu)

Słuchaj, Li: ty bez mego pozwolenia nikogo, nikogo do niej nie puszczaj!... Rozumiesz!... Ani kapiten Sy, ani kapiten Sa, ani nawet kapitana Ra... Mój rozkaz, główny rozkaz!... wiesz o tem i pamiętaj!

LI
(kiwa głową i chrząka potakująco)

Eęch!

SONIA (znacząco)

Będzie tobie szibko dobrze! Będzie mnoga u ruska baba, będzie mnoga wódka, mnoga dienga, mnoga chleba — kuszaj!...

LI
(wyjmuje z za pazuchy małą fajeczką chińską i pokazuje)
SONIA
Dobrze. Będzie i opium, ale pamiętaj nie słuchać... nikogo tylko mnie! Poni-maj?...
(wyjmuje z pod szyi po krótkiem wahaniu złotą broszkę i daje ją chińczykowi, ten lubuje się nią i błyska w świetle oprawnym w niej kamieniem).
SONIA

Słuchaj: wejdziesz do jej pokoju i tam będziesz stał.. Nikogo nie puść... Ona... mnoga... prestupnik. Jej niedługo będzie kon-czaj!...

(robi tnący ruch ręką)
LI
(uśmiecha się, podnosi zaciśniętą pięść z wystawionym do góry dużym palcem)

Chao! Maja ponimaj mało — mało!

(wychodzi, jednocześnie na progu bibljoteki w drzwiach naprzeciwko ukazuje się Sarnowskij z teczką pod pachą)
SCENA JEDENASTA
Sonia, Sarnowskij.
SARNOWSKIJ
(zbliża się do stołu i kładzie na nim teczkę)

Cóż... Li powiedział wam o wizycie?

SONIA (chłodno)

Już wróciliście z ogrodu? A gdzież Razin?

SARNOWSKIJ

Razin zachwyca się pięknością jeziora. Sypniewski tylko co tam przyszedł...

SONIA
Nie pytałam się was, towarzyszu.
SARNOWSKIJ

Po co to udawać. Wiecie już wszystko,

SONIA

Tak wiem, że wy też... podglądaliście przez dziurkę od klucza!

SARNOWSKIJ

Rzecz prosta, że podglądałem. Wcale się tego nie wstydzę. To jest mój obowiązek. Zbyt ważną dla nas jest rzeczą wiedzieć, co się wokoło nas dzieje... Coby było, gdybym i ja zaniedbał to, o co się wy już zupełnie nie troszczycie...

SONIA

Prościej było wejść i nie dopuścić!

(Siada na krześle z lewej strony stołu)
SARNOWSKIJ

Przestańcie, towarzyszu Sonia!... Wy należycie do tej samej, co i ja „jaczejki“, ale on do niej na szczęście jeszcze nie należy. My jesteśmy w tem położeniu, że musimy za wszelką cenę znać istotę rzeczy, a nie jej pozory... Dookoła otaczają nas wrogowie... W tym wypadku, jak w wielu innych, aby prawda wypłynęła na wierzch, należy słabości ludzkiej pofolgować! Niech się pan Sypniewski wsypie, wtedy dowiemy się, co ma na dnie duszy!...

SONIA
W tym wypadku pozostawcie mnie troskę o prawdę... dna duszy!... Ja odpowiadam. Niech towarzysz, wie, że zabroniłam wpuszczać kogokolwiek do pokoju aresztowanej. Wybyście też tam łazili!...
SARNOWSKIJ
(uśmiecha się ironicznie i opiera się, prawie przysiada na krawędzi stołu od widowni, pochylony w stronę Soni)

Darujcie, Sofja Abramowna, ale muszę was ratować przed wami samą. Wy jesteście siła i dla dobra sprawy nie mogę pozwolić, żebyście się tak lekkomyślnie gubili... Ta lala polska utopi wcześniej czy później siebie i was... On kłamie, on przesadza, on wciąż się zgrywa i sam tego nie widzi, że wszyscy mają go dość... On mówi wielkie rewolucyjne słowa i myśli, że nam wszystkim tem oczy zamydlił... Ale tak nie jest: ja go poznałem, ja mam dobry węch do polaków. On jest ukrytym nacjonalistą, gorzej — (z naciskiem): on jest socjal-patrjotą... Był nim i został... A nawet to on może nic nie jest, bo on jest, za przeproszeniem, taki... polski babnik. Ty, Sonia, szlachetna dusza, myślisz, że go nawróciłaś? Ich nikt nie nawróci. Ich trzeba wytępić, jak filistynów. Mówię ci, że Sypniewski jest prosty rozpustnik i karjerowicz i jak tylko znajdzie świeżą kobietę, taką ładną jak ty, to cię rzuci, to cię zdradzi... Wspomnisz moje słowa.

SONIA

Tra-la la! Zazdrość przez Ciebie mówi, Sarnowski. On mnie nie porzuci, bo ona jutro... zginie!

SARNOWSKIJ

Zginie, albo nie zginie. Słuchaj, Sara, ja tobie powiem jak przyjaciel, jak człowiek, który cię zna od dziecka...

(przestaje opierać się o stół i przechodzi zwolna, wciąż mówiąc za stołem bliżej do Soni)
SONIA (niechętnie)
Mów, ale już wiem, co powiesz...
SARNOWSKIJ

Może i nie wiesz. Nie bądź taka mądra. Może ja mam dla ciebie coś zupełnie nowego?... Ale ty teraz jesteś doprawdy zupełnie ślepa.

(pochyla się ku niej, klękając prawem kolanem na stojącem za stołem krześle)

Ja rozumiem, że to przez niego i to mię boli... Ten, „ganef“ ten „goj“ jest jak bielmo na twojem oku, jak oset, przyczepiony do sukni Ruth... kłuje wszystkich, a ty nic nie widzisz... Nawet wstyd...

SONIA

O, bardzo proszę!

SARNOWSKIJ

On jest głupi, on ma kurzy mózg i serce myszy, a ty chcesz z niego zrobić... Napoleona! I nic z tego nie będzie! A pomyśl tylko, do czego ty mogłabyś dojść przy twoich stosunkach w Moskwie, przy twojej urodzie, wykształceniu, talentach... Teraz, niedługo wezmą Warszawę. (Opuszcza nogę z krzesła) To jest wielka rzecz, bo tam jest trzecie największe skupienie na świecie żydów. Tybyś tam mogła zostać królową, jak druga Saba, bo ciebie nasi podtrzymaliby... Pomyśl tylko, Sara, co to za rozkosz odpłacić im, tym przeklętym gojom, tam w tej ich ukochanej stolicy za wszystkie te odwieczne pogardy, prześladowania, bojkoty, pogromy: Kiszyniowski, Charkowski, Odeski...

SONIA (śmiejąc się)
Fe, Nuchim!... To już za dużo: przecież to miasta rosyjskie.
SARNOWSKIJ

Czego za dużo? Tobie żal, że to rosyjskie, a niepolskie pogromy, co? A mnie wszystko jedno! Jeżeli my odpowiadamy za wszystkich żydów, to oni odpowiadają za wszystkich gojów... Oni powiadają, że my ukrzyżowali Chrystusa!... A kto zburzył Jerozolimę? (zapalczywie) Kto zrabował Świątynię Pańską? Kto zrobił z nas „Żyd Wieczny Tułacz“ Co? Niema takich kar i katowań, które mogą zapłacić łzy Izraela!... Niema takich skarbów, które mogą zwrócić nam nasze straty... Oni muszą odpowiedzieć nietylko za swoje pogromy, oni muszą odpowiedzieć i za te w Hiszpanji, i za te w Aleksandrji, i nawet za te za Faraonów...

SONIA (wciąż śmiejąc się)

Przesada!

SARNOWSKIJ

Jaka przesada?... My rzadko mamy siłę... My ją teraz mamy, więc my byliby wielkie głupcy, gdyby my wypuścili taki interes, taki złoty interes i nie wzięli nasz rewanż za wszystko... Za ukraińskie i dońskie rzezie... Za te, co były, za te, co będą (ironicznie) i nawet za te, co nie były... Taka rzecz to się może już nigdy nie powtórzy... A ty teraz właśnie cackasz się z tym polskim pajacem...

(Sonia wstaje i idzie zwolna ku tualecie, wącha bukiet, poprawia włosy, nuci zcicha, wreszcie siada na łóżku; Sarnowskij, mówiąc, idzie za nią:)

Ty nie czujesz, że on się po tobie pnie w górę jak po drabinie, a jak wejdzie na szczyt, to cię kopnie. On może już teraz ma ochotę ciebie kopnąć, żeby sobie łaskę u polaków zdobyć! Więc lepiej, Sara, ty jego wpierw kopnij... A przez to jeszcze większy wpływ i moc wśród naszych zdobędziesz, bo wszyscy wiedzą, kto on jest dla ciebie i jak go wydasz, to przekonają się, że ty wszystko gotowaś poświęcić... dla sprawy, jak druga Judyt! Tylko trzeba to należycie postawić... Rozumiesz?... A jeżeli ty, ty Sara, tak już zupełnie obchodzić się nie możesz bez... mężczyzny, to ja ci powiem, że weź sobie jakiego spokojnego, cichego człowieka, któryby patrzał na ciebie, jak na Pana Boga, dla którego twój mały uśmiech byłby łaską najwyższą, złotym promieniem słońca... Twoja mowa byłaby najpiękniejszą pieśnią, słodszą nawet, niż nasza „Pieśń nad pieśniami“... A ty sama byłabyś, jak tam powiedziano: winnicą pańską, różą sarońską, basztą z kości słoniowej... Czy ja wiem co?... Ja wiem tylko, że kiedy ja o tobie myślę, to mi się w głowie mąci... I pomyśl, Sara, jakabyś ty była wtedy mocna, gdybyś miała obok siebie takiego wiernego niewolnika, jak ja...

SONIA
(Siedzi na łóżku i buja nogą)

Nuchim, ty sobie to z głowy wybij!

SARNOWSKIJ

Dlaczego?

SONIA

Już ci powiedziałam: masz krzywe nogi!

SARNOWSKIJ

Sara, Sara!.., Ja ci też powiem. Niech tobie twoja... fizjologja nie ćmi rozumu. Co to, ja tobie potrzebny do baletu, czy co? Ty nie widzisz, że ja prócz nóg mam głowę?... A z głową to ja mogę na moje nogi mieć... karetę i dobrego krawca... A na twoje żydowstwo, to już ty nie masz żadnej rady. Ty swojemu chłystkowi śpiewasz (śpiewa): „Cwiety skażytie jej...“ a on myśli, co ty śpiewasz przez nos, boś żydówka... On musi tak myśleć, bo rasa, to wielka rzecz!... Co jednym tam się podoba, to drugim — nie! Twój nos dla gojów jest jak haczyk, a dla mnie on jest niby łuk miłości! Twoje usta dla nich — nieprzyjemna... zmysłowość, a dla mnie słodki owoc granatu...

SONIA

Dosyć. Nudzisz mnie. Znasz się na tych rzeczach jak prosię na ananasach... Zostaw to już nam, kobietom... Co zaś do wyboru, to ja jeszcze... poczekam!

(wstaje i idzie ku stołowi)
SARNOWSKIJ

Dobrze i ja poczekam.

SONIA

Powiedz lepiej, jaką to miałeś dla mnie tajemnicę?

(opiera rękę o poręcz krzesła)
SARNOWSKIJ

Powiem, choć to jest jeszcze wielki polityczny sekret, ale ja tobie wszystko powiem, tylko ty obiecaj...

(bierze ją za rękę i pochyla się ku niej)
SONIA (wyszarpuje rękę)
Ktoś idzie!... Puść mię!
SCENA DWUNASTA
Ciż, Sypniewski, Razin.
SYPNIEWSKI
(ukazuje się na ganku i mówi wesoło do idącego za nim Razina)

Chodźcie, chodźcie, komisarzu! Musimy nareszcie osądzić tę wielką grzesznicę. (do Soni) Myślę, Sofja Abramowna, że i wy, poznawszy ją bliżej, oddacie ją z zadowoleniem pod opiekę towarzysza Razina. Dobrali się jak w korcu maku. Szkoły, ochronki, kooperatywy, słowem: kultura... Istotnie, ta burżujska Magdalena warta nawrócenia...

SONIA (sucho)

To się pokaże!...

(wstaje, podchodzi do lustra, nie patrząc na Sypniewskiego, i udaje, że poprawia włosy).
SARNOWSKIJ (urzędownie)

Przedewszystkiem musi nam dać dużo informacji, musi odpowiedzieć na pytania przysłane (tajemniczo) z... Białegostoku.

SYPNIEWSKI (żywo)

Co? Cofnęli się z Wyszkowa?

RAZIN
(zbliża się do stołu i bierze za poręcz środkowego fotela, chcąc usiąść)

Co za cudny ogród i pogoda też piękna,... Uf! Trochę gorąco!...

SONIA
No, każcież sprowadzić oskarżoną.
RAZIN

Jeszcze nie jest oskarżoną tylko pod śledztwem (zbliża się do drzwi i woła). Ordynans!... Dyżurny!... Niech Chińczyk przyprowadzi właścicielkę majątku!

SCENA TRZYNASTA
Ciż, Morska, Li, Ordynans.
(wszyscy siadają: pośrodku za stołem Razin, po prawej jego ręce Sypniewski, po lewej Sonia. Sarnowskij umieszcza się na końcu stołu koło Soni, rozkłada swoją teczkę i wyjmuje z niej papiery. Zasłona szeroko rozchyla się, ukazuje się Morska, za nią widać ordynansa i Chińczyka Li, podtrzymujących brzegi zasłony)
RAZIN

Li niech zostanie w tamtym pokoju! Proszę usiąść.

(wskazuje Morskiej na najbliższe krzesło na końcu stołu naprzeciwko Sarnowskiego)

Ma pani dać zeznanie dla Polskiego Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego, Rządu Rad Robotniczych i Włościańskich.

MORSKA (stoi koło krzesła i mówi cicho)

Czy taki istnieje?

RAZIN

Istnieje.

MORSKA

I składa się... z Polaków?

RAZIN
Z Polaków.
MORSKA
(tłumi ból, i ciężko opuszcza się na krzesło)
SARNOWSKIJ

Nazwisko pani?... lata?

MORSKA

Panowie mają moje dokumenty.

SARNOWSKIJ (pisze)

Janina Morska, lat 26... Zamężna... Czy tak?

MORSKA

Tak.

SONIA

A mąż gdzie?

MORSKA

W wojsku.

SARNOWSKIJ

Dobrowolnie, czy z poboru?...

MORSKA

Wszyscy szli do wojska, poszedł i on...

SONIA
Pewnie również ...liberał i humanista, a pojechał ludzi zabijać...
MORSKA

Pojechał bronić ojczyzny. (do Razina) Co znaczą w istocie te badania?... Czy los mój już przesądzony? Bo jeżeli tak, to po co to wszystko?

(Sypniewski wpatruje się z przejęciem i tajnem uwielbieniem w Morską, Sonia śledzi za niemi zazdrośnie)
RAZIN

Nie, bynajmniej i bardzo dużo zależy od tego, co pani powie!

MORSKA

Prosiłabym, żeby mię nie pytano o sprawy osobiste. One nie mają chyba nic wspólnego z polityką!

SONIA

My tu nie prowadzimy konwersacji salonowej. Pani obowiązana odpowiadać na wszelkie pytania.

MORSKA (do Razina z godnością)

Zeznam wszystko, co się tyczy majątku i spraw gospodarczych, co może ulżyć losowi moich domowników.

RAZIN

Radzę pani, żeby mówiła bezwzględną prawdę i wyraziła szczerą skruchę. Wszystko wtedy dobrze się ułoży; my bardzo potrzebujemy inteligentnej pomocy obywateli kraju i nie zwracamy uwagi na przeszłość osób, które zechcą nam pomagać w wielkiej, twórczej robocie, w budowaniu nowego, lepszego życia. Inteligencja opuściła lud w tej jego godzinie próby i to jest jej grzechem. Pani została, pani więc inna... Niech pani mówi całą prawdę... Niech się pani nie boi!

MORSKA (spokojnie)

Ja się nie boję.

SARNOWSKIJ

Do jakiej partji pani należała?

MORSKA

Do żadnej. Polityka nie zajmowała mię.

SONIA

A na kogo pani głosowała?

MORSKA (sucho)

Głosowanie było tajne.

RAZIN

Była pani za reformą rolną, czy przeciw reformie?

MORSKA (po chwili wahania, cicho)

Byłam za... rozumną reformą rolną.

SARNOWSKIJ

Czy nie uważa pani, że o wiele trafniejszą od parcelacji jest myśl skomunizowania własności rolnej, stworzenie wielkich gospodarstw państwowych?

MORSKA
Mamy własne programy.
SARNOWSKIJ

Czy pani uznaje Rząd Sowiecki?

(Sypniewski robi ruch ostrzegawczy)
MORSKA (po chwili milczenia)

Mamy własny rząd.

SARNOWSKIJ

Więc pani nie uznaje Rządu Sowieckiego? (zapisuje).

MORSKA

Nie uznaję.

SONIA

Dlaczego?

MORSKA

Widzę co się tu dzieje; słyszałam, co się działo gdzieindziej!

RAZIN (żywo)

To się zmieni.

MORSKA

Nie wiem. Nie mogę wierzyć ludziom, którzy mówią przeciw wojnie, a najeżdżają cudzy kraj, którzy zwalczali karę śmierci, a teraz kąpią się we krwi, którzy, tępiąc swoich przeciwników, rozstrzeliwują nawet dzieci!

(Na twarzy Sypniewskiego przerażenie).
SONIA
Więc pani przyznaje, że pani zna nasze programy i jest im przeciwną.
RAZIN (pojednawczo)

Pani pewnie czytała o tem w burżuazyjnych gazetach. Tam o nas wypisują same bajdy. Ale teraz ja pani dam nasz prawdziwy program, niech pani przeczyta, pomyśli, zastanowi się nad nim dobrze. Jeżeli pani będzie miała wątpliwości, to ja pani wszystko wyjaśnię... A może pani da się przekonać?... Wtedy wszystko będzie dobrze!... Jeżeli pani podpisze, że pani podporządkowuje się naszemu Rządowi, to ja nietylko panią zostawię tutaj, lecz oddam pani w zarząd cały jej majątek wraz z ludźmi, z inwentarzem, ze wszystkiem... Pani wtedy będzie mogła dużo dobrego zrobić i dla siebie i dla ludzi... Płacę pani naznaczymy wysoką.. Będzie wszystko dobrze!...

SONIA

Proszę pozwolić mi zadać oskarżonej jeszcze jedno pytanie!...

RAZIN (niechętnie)

Proszę.

SONIA (do Morskiej).

Czy prawdą jest, że pani namawiała służbę i chłopów, żeby nie słuchali Rządu Sowietów?...

(Sypniewski opiera się o grzbiet krzesła z wyrazem ostatecznego zwątpienia)
RAZIN
(przerywa trochę szorstko)

Tego niema w zapytaniach Rządu Tymczasowego...

SONIA
Tak, ale to ważne. Ja się dowiedziałam...
RAZIN (wstając)

Nie mogę pozwolić na przekroczenie... wskazówek rządu... On ma swoję politykę... Zamykam posiedzenie!...

(Sypniewski wstaje)
(do Morskiej)

Może pani odejść... (woła w stronę drzwi) Li, odprowadź oskarżoną!

(Morska wstaje i wychodzi, przez rozchyloną zasłonę widać Li w głębi, Razin siada)
SCENA CZTERNASTA
Ciż bez Morskiej.
SONIA
(zrywa się, szarpie chusteczkę; do Razina gwałtownie)

Przekroczyliście swoje pełnomocnictwa!... Nie dopuściliście do zapytań... W ten sposób zeznania są sfałszowane... Co to jest?... Jawna zdrada!... Otwarta burżujka i reakcjonistka, a wy ją bronicie!... Złożę o wszystkiem natychmiast raport!... Zdrada interesów proletarjatu!...

RAZIN

Niech towarzyszka zastanowi się nad tem co mówi. Ja mam też powody i też złożę raport (podnosi się). Ja też przytoczę argumenty, bo ja muszę żywić armję i jeszcze do Moskwy wysyłać zboże...

(Sonia macha niecierpliwie ręką i wybiega na prawo)
SYPNIEWSKI (do Razina)
Szkoda, że pan to powiedział. Trzeba było pozwolić jej zadać jeszcze kilka pytań!
RAZIN

Będę zawsze mówił, co myślę.

(uderza w stół palcami i znów siada na fotelu)

Towarzysz Sofja Abramowna zastawiała na oskarżoną... pułapki. Nie mogłem pozwolić... I po co więcej pytań?... Wszystko jasne. A ja nie mam czasu na... romanse! Wy jej się wszyscy boicie, to pewna!

SARNOWSKIJ

Sofja Abramowna jest wielką rewolucjonistką i płomienną duszą!

RAZIN

Ja to cenię, ale nie można znowu tak chlastać wciąż naoślep na prawo i lewo... Tu kultura... Morską tu lubią: służba, parobcy, nawet chłopi okoliczni tłumnie przychodzą i dowiadują się...

SARNOWSKIJ

A czy podanie o jej uwolnienie już podpisali?

RAZIN (do Sypniewskiego)

Cóż ten wasz Chołupka: obiecał przynieść podania, a teraz go nie widać!

SYPNIEWSKI

Chołupko mówi, że się boją. (do Razina) Towarzysz wie, jak chłopi boją się wszelkich podpisów.

RAZIN

A jednak papier potrzebny. Bez papieru nic nie można... Ustna rezolucja to nic, dowodu niema dla wyższej władzy, śladu niema, oparcia niema...

SYPNIEWSKI

Będę się starał, choć sam osobiście niewiele mogę; byłoby to dziwne, gdybym ja, oficer, namawiał...

RAZIN (kiwa głową)

Rozumiem, ale papier musi być...

SCENA PIĘTNASTA
Ciż, Klemens, później ordynans.
KLEMENS
(wchodzi bez meldowania przez drzwi z bibljoteki, w tem samem ubraniu bolszewickiem, co poprzednio, ale z czapką w ręku. Mówi uroczyście do Razina)

Wielmożny Panie komisarzu...

RAZIN

Zapowiedziałem wam, żebyście nazywali mię towarzyszem? O co chodzi?

KLEMENS (mniej uroczyście)

Wielmożny towarzyszu...

RAZIN

Tfu! Prosto: towarzyszu...

KLEMENS
Pro-sto (zająkiwa się) Towa-rzyszu!...
RAZIN

O co chodzi: krótko!...

KLEMENS

Ludzie, parobcy przyszli i gadają, że oni nie pozwolą bić więcej dworskiego bydła, bo to ich... Mówią, żeby brać na rzeź od chłopów... Więc nie wiem, co robić?...

RAZIN

Idź, powiedz niech zaczekają, zaraz przyjdę...

KLEMENS
(kłania się nisko i odchodzi)
RAZIN (markotnie)

Obyczaje tu wstrętnie klasowe, a poczucia klasowości ani za grosz... Ciężko!...

ORDYNANS (z prawych drzwi)

Towarzysz Razin do telefonu!

RAZIN

Zaraz!

(podnosi się, wzdycha i odchodzi przez drzwi na prawo).
SCENA SZESNASTA
Sarnowskij, Sonia, Sypniewski
SARNOWSKIJ
(do Sypniewskiego przyjaźnie)
Jedno widzę wyjście, towarzyszu...
SONIA
(wpada przez drzwi z ogrodu)

Cóż ten stary, poszedł sobie? Stanowczo niedołężnieje! Wielka prawda, że nowe życie młodemi należy budować rękami! Słuchajcie, towarzysze, przecież do tego niepodobna dopuścić!... Przecież to jawnie reakcyjne posunięcie! Przecież to znaczy utrwalać w umysłach ludu, że te ich parszywe szkoły, kooperatywy, ochronki, szpitale, że głupia reforma rolna — to grunt, że to właśnie rewolucja... A przecież to w istocie kontr-rewolucja... Zamiast pogłębiać przeciwieństwa klasowe, my je w ten sposób łagodzimy... A przecież na walce klasowej jedynie opieramy się, ona jest istotą naszej siły, jak jest istotą i jedyną dźwignią historji...

(Sarnowskij przytakuje głową, Sypniewski słucha osłupiały)

I wtedy, kiedy się tu takie rzeczy dzieją, kiedy idzie walka na śmierć i życie, ten stary osioł mówi o... paru tysiącach pudów zboża, które on wyśle do Moskwy. Też argument!... W dawnej Rosji, co rok sto tysięcy ludzi umierało z głodu, w tej wojnie poległy miljony... Co wobec tego znaczy jeden człowiek, nawet setka, nawet tysiące?!... Jedna kropla więcej — jedna mniej w oceanie bólu!... I jeżeli za tę cenę ma wszystko stare, niecne, gnijące zginąć, to czyż można się wahać?... Marna jakaś burżujka!... Życie jej — nic, a śmierć jej — bardzo wiele! Jej los rzuci postrach na ciemiężycieli, jej cień stanie murem wiecznym między tutejszym ludem pracującym a jego wyzyskiwaczami... Wtedy nigdy już nigdy nie wróci dawna idylla, nawet gdy my odejdziemy...

(zwraca się w stronę Sypniewskiego, który kurczy się wewnętrznie)
Niech djabli biorą całą tę kulturę, niech ginie, przepada wraz z całym ustrojem i typem zgniłego, fałszywego człowieka, jaki na niej wyrósł!... Burżujka musi umrzeć i umrze, chyba ja nie będę ja!... Zobaczymy!
SCENA SIEDEMNASTA
Ciż, Razin, później ordynans
RAZIN
(który wrócił z drzwi na prawo i od niejakiego czasu przysłuchiwał się dowodzeniom Krongold, mówi głuchym głosem)

Ten spór jest już bezprzedmiotowy. (do Soni) Wasz telefon odniósł skutek: Morska ma być jutro odstawiona do sztabu!

SONIA (tryumfująco)

Aha!

SYPNIEWSKI (do Soni półgłosem)

Po co to zrobiłaś?

SONIA

Moja rzecz!

SARNOWSKIJ

Nie wiem, czy zdążymy wygotować na jutro wszystkie potrzebne papiery!...

SONIA
To nic; papiery będzie można odesłać potem...
ORDYNANS
(ukazuje się we drzwiach na prawo)

Towarzysz Sofja Abramowna do telefonu!

Sonia wychodzi na prawo za ordynansem
SCENA OSIEMNASTA
Ciż bez Soni
RAZIN
(siada i mówi do Sypniewskiego)

Chyba wy pójdziecie do sztabu i odrobicie to wszystko, albo choć wstrzymacie. Moje położenie też trudne. Napisałem, że mam podanie od służby i chłopów z prośbą o zwolnienie Morskiej, jak mi to obiecaliście, a tymczasem podania niema...

SYPNIEWSKI

Cóż ja mogę. Teraz do tej sprawy zupełnie mieszać się nie powinienem, gdyż ją tylko zgubię...

SARNOWSKIJ

O papier jednak musimy się postarać, skoro napisaliście, towarzyszu Razin, że jest... Ale w gruncie rzeczy w obecnem położeniu on sprawie Morskiej wiele nie pomoże... Do sztabu trzeba ją będzie wysłać, a co tam w sztabie z nią zrobią przewidzieć — trudno. Sofja Abramowna, jak widzicie, uwzięła się, a ona jest wielką siłą nietylko w sztabie, lecz i znacznie wyżej... (namyśla się).

SYPNIEWSKI (błagająco)
Wykombinujcie coś, towarzysze!
SARNOWSKIJ (wolno)

Rzecz całą... trzeba postawić... jak najprościej. Aha, już wiem! (do Sypniewskiego) Wy, towarzyszu, ją znaliście przedtem, więc ją namówcie, żeby złożyła na wasze ręce deklarację, że chce u was objąć miejsce, przypuśćmy... sekretarki... to niema znaczenia a raczej... wszyscy wiemy, co to znaczy... sekretarka, maszynistka, czy co innego he, he!... (śmieje się). Na tej zasadzie ja i towarzysz Razin... puścimy ją z wami... do sztabu... dziś jeszcze... na waszą odpowiedzialność towarzyszu! co dobrze?...

RAZIN

Naturalnie. A wtedy i papier od chłopów niepotrzebny...

SYPNIEWSKI (radośnie)

Istotnie. Prócz tego będziemy kryci formalnie, bo przecie mamy większość w tutejszym komitecie, (liczy na palcach) Towarzysz Razin, towarzysz Sarnowskij... ja...

SARNOWSKIJ
Jeszcze jednej rzeczy w ten sposób unikniemy: nie będzie potrzebowała Morska podpisywać uznania dla Rządu Sowietów, na co uparcie nie chciała się zgodzić... Prośba o miejsce w Rządzie dla nas wystarcza tymczasowo... A co powiedzą w sztabie, to już was niech o to głowa boli, Feliksie Kazimierowiczu... Ale myślę, że trudności mieć nie będziecie z kolegami: ręka rękę myje, noga nogę wspiera... Przecież to nie pierwsza i nie ostatnia sprawa z sekretarkami.. Dziś ona pisze u was, jutro u towarzysza Razina (Razin macha ręką z niechęcią) a pojutrze... u kogo innego...
SYPNIEWSKI

Przepraszam...

SARNOWSKIJ (przerywa mu)

Nie udawajcie świętoszka, towarzyszu Sypniewski. Wiemy o tem coś nie coś!...

SYPNIEWSKI (głuchym głosem)

Morska nigdy się nie zgodzi.

SARNOWSKIJ

To już wasza rzecz ją przekonać. Powiedzcie jej wszystkie wasze piękne słowa. Przedtem nastraszcie ją dobrze. W jej wieku życie jest bardzo miłe. Zresztą, cóż ja was będę uczył? Któż to lepiej z kobietami może zrobić od was towarzyszu?... Wiadomo!

SYPNIEWSKI (wzburzony)

Morska nie zgodzi się; następnie jak z nią mogę mówić, kiedy tam siedzi ten... Chińczyk!

RAZIN

A my ją tu zawołamy.

SARNOWSKIJ
(wstaje, podchodzi do drzwi na lewo i woła na ordynansa)

Przyprowadź właścicielkę majątku.

RAZIN
Tylko się spiesz!
SARNOWSKIJ

My tymczasem pójdziemy z towarzyszem Razinem zatrzymać Sofję Abramownę.

(bierze pod rękę Razina i wychodzą przez drzwi na prawo. Sypniewski siedzi w pół obrotu i nasłuchuje wyczekująco na lewo. Wchodzi Morska drzwiami na lewo. Sypniewski wstaje i podchodzi do niej).
SCENA DZIEWIĘTNASTA
Sypniewski, Morska.
SYPNIEWSKI

Mamy zaledwie kilka minut. Muszę z panią otwarcie pomówić...

(giestem zaprasza ją w głąb sceny)

Rzecz niezmiernie ważna, położenie groźne...

(zbliżają się i stają niedaleko stołu)
MORSKA
(z lekkiem drżeniem w głosie)

Jestem gotowa. Słucham pana.

SYPNIEWSKI

W takim razie pytam panią przedewszystkiem: czy pragnie pani żyć?

MORSKA (z przejęciem)

O bardzo!...

SYPNIEWSKI
Czeka panią niechybna śmierć, wyrok prawie już zapadł... Jedyny ratunek przyjąć... posadę rządową...
MORSKA (podejrzliwie)

Jaką posadę?... Czy tę, którą ofiarował mi pan Razin?...

SYPNIEWSKI

Nie, tamta już niemożliwa... Jakąś inną...

MORSKA

Więc jaką?... Ja nic nie umiem.

SYPNIEWSKI

To wszystko jedno! (ogląda się na drzwi) To formalność bez znaczenia... Głównie jak się stąd wyrwać... Otóż tylko ja mogę panią stąd wywieźć... Ale musi pani podpisać podanie, że pani życzy sobie zająć u mnie miejsce sekretarki. Inaczej Razin i Sarnowskij nie zgadzają się pani wypuścić ze mną i zostanie pani odesłana do sztabu pod eskortą żołnierzy...

MORSKA (zdziwiona)

Więc co? Nie rozumiem. Wprawdzie wolałabym jechać w towarzystwie człowieka kulturalnego jak pan, lecz... nie jest to znowu tak ważna rzecz, aby warto było dlatego aż podpisywać jakieś deklaracje...

SYPNIEWSKI
Boże, mój Boże!... Pani nie rozumie, pani istotnie nic nie rozumie! (ogląda się na drzwi) Niechże pani wie, że czy w sztabie, czy gdziekolwiekindziej... wśród tej... hordy... pani uroda..., oślepiająca uroda, ten wdzięk, czystość, i wstydliwość są największymi pani wrogami,... największem niebezpieczeństwem... Rozumie pani?!
MORSKA (prostując się dumnie)

Inną nie będę.

SYPNIEWSKI

Więc pani nie podpisze?

MORSKA

Nie, nic nie podpiszę. Możecie ze mną robić wszystko, co chcecie, ale bez mojej zgody i woli. Pioruny rozdzierają ludzi, lawiny ich gniotą, ale w tem dusza ich nie bierze udziału... Podpisując, przyzwalając na cokolwiek, jabym za życia sama na siebie wydała wyrok, umarłabym dla całej mej przeszłości... Zbyt ją kocham, abym uczyniła to dobrowolnie... Nic nie podpiszę i na nic się nie zgodzę!

SYPNIEWSKI

Przecież to tylko forma!... Wróci pani do swego męża czysta, nietknięta... Ręczę pani honorem... Czyż pani nie czuje, że ja panią... kocham... jeszcze od owych czasów?!. Będzie pani pod moją strażą, mojej dawnej miłości, czystej i świętej...

MORSKA (cofa się, uderzona)
Po co pan mi to mówi? Teraz to już zupełnie niemożliwe. Nawet gdybym panu zaufała, że pan dotrzyma słowa... w tych okropnych wojennych warunkach, że pan mię nie oszukuje... to ta blizkość, ta straszna, nieustanna blizkość po tem wszystkiem, co pan powiedział... W dodatku... wyznaję — nie ufam panu! Postępowanie i położenie pana... Nie, jeżeli pan istotnie pragnie mię ratować, niech pan innej dla mnie szuka drogi... Niech mi pan da broń!
SYPNIEWSKI

Broni dać pani nie mogę... Sambym zginął, a pani nie uratował... Ale jeżeli pani gotowa na niechybny zgon, który panią czeka, to doprawdy nie rozumiem, dlaczego pani żałuje tego ciała, które za chwilę zginie, a które może być źródłem szaleństwa, rozkoszy, bólu, zapomnienia, choć przez jedną chwilkę dla innej istoty równie jak pani nieszczęśliwej... Przecież o tem nikt nie będzie wiedział!... To przesąd... bezmyślne okrucieństwo... Błagam cię, błagam...

(probuje objąć Morską, ta odsuwa się ze wstrętem)

Nie chcesz!... Więc dobrze, nie trzeba!... Nie tknę cię, będę twym sługą i niewolnikiem, będę czekał, marzył, walczył... wykonywał, co każesz... aż przekonam cię... Będę nieulękłym żołnierzem sprawy polskiej... Dźwignij mię! Tyś dla mnie jedyny ratunek i zorza nowego życia... Wybaw mię, wyrwij stąd!... Zaklinam cię... na klęczkach jak przed bóstwem...

(opuszcza się na kolana, ale widok wzgardy i odrazy, jakie odmalowały się na twarzy Morskiej, powstrzymuje go; prostuje się w pół ruchu, nachyla do Morskiej i mówi ochrypłym, rwącym się głosem)

Janko, czysta, dumna, ukochana Janko — ty nie domyślasz się, ty nawet wyobrazić sobie nie jesteś w stanie, co cię czeka, co gotuje ci ta przeklęta żż...!? Boże, Boże ja zmysły tracę... ja nie zniosę! (zakrywa twarz rękami) Zgódź się, zgódź! Uciekniemy do swoich!...

MORSKA
(wstrząsa głową, odwraca się i spostrzega Sonię, stojącą w rozchylonych fałdach zasłony we drzwiach na lewo)
Ach!
SCENA DWUDZIESTA
Ciż, Sonia
SONIA

Żarty!... Nie uciekniecie!... Nie!... A skąd to wy, zacny Feliksie Kazimierzowiczu, wiecie, co tej ślicznej pani gotuje... przeklęta żydówica ...chciałeś powiedzieć, przyznaj się?!... Czy ta żydówica spowiadała się wam? Co?...

SYPNIEWSKI (cofa się)

Boże!

SONIA

Tak!... Boże! Wszystkie ukryte skarby wyłażą z ciebie, teraz, rodzie jaszczurczy! Bóg... czort... miłość anielska... przeklęta żydówica...
To, na to, nędzniku, wydobyłam cię z narażeniem życia z więzienia, gdziebyś zgnił... Wydźwignęłam cię na szczyty władzy, otworzyłam wspaniałe perspektywy do bogactwa i wszechświatowych zaszczytów... Coś ty jest, robaku słaby i bezwolny, bez przeklętej żydówicy? I czem bez niej będziesz? Umiesz tylko toczyć łona kobiet...

(ogląda się na Morską, która z naprężeniem śledzi za odgrywającą się sceną)

Ani walczyć, ani panować, ani zdobywać nie umiesz, marny niewolniku!... (przedrzeźnia go) Uciekniemy... uciekniemy... Nie, nie uciekniecie. ...Zdepczę was!... Mogłabym zaraz was zastrzelić, jako zdrajców sprawy robotniczej... (wyjmuje rewolwer) Ale nie chcę! zabić to mało — wy będziecie żyć, żeby życie przeklinać!!...

(Morska robi ruch)
SONIA (tupiąc nogą)

Stać!!. Nie, Feliksie Kazimierzowiczu, ty nie wiesz, ty nawet domyślić się nie jesteś w stanie, co... przeklęta żydówica gotuje twemu bóstwu... Ale się później dowiesz!...

SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Ciż, Razin, później Li.
(Razin, Sarnowskij, wchodzą przez drzwi na prawo)
SARNOWSKIJ

A, Sofija Abramowną!... Wy już tu?

SONIA (posępnie)

Tak, tu!

RAZIN (wesoło)

Nareszcie złapaliśmy was, towarzyszu... Latacie jak motyl!... Musimy załatwić na poczekaniu sprawę tej pani, gdyż już czeka na mnie na ganku cały tłum interesantów. Chodzi o to, że my, to jest: ja, towarzysz Sarnowskij, towarzysz Sypniewski, a więc większość komitetu, postanowiliśmy, że dla wszelkiej pewności i bezpieczeństwa przed ucieczką oraz inną ewentualnością należy odesłać dziś jeszcze panią Morską do sztabu pod strażą kapitana Sypniewskiego, a to mianowicie dlatego, że pani Morska...

SONIA
(przerywa mu ze złym uśmiechem)

Nie, towarzyszu komisarzu, towarzysz Sypniewski pani Morskiej nie odwiezie, gdyż bardzo być może, że... jego samego odwiozą.

(zwraca się do Sarnowskiego, który stoi za Razinem)

Ja z tobą, Nuchim, mam do pomówienia, ale przed tem... (woła w stroną drzwi na lewo) Li, odprowadź tę burżujkę!

(Wchodzi Li, Sonia zwraca się do niego)
SONIA

Pamiętaj na krok od niej nie odstępować, oka z niej nie spuszczać, nikomu, ale to nikomu do pokoju nie wolno... Słyszysz, ty żółty djable, inaczej... (grozi mu rewolwerem).

(Li kiwa głową, wznosi do pół piersi lewą pięść z wystawionym do góry dużym palcem na znak zgody i wyprowadza Morską)
(Sypniewski zbliża się do Razina)

No, tego już za dużo. Wy, towarzyszu Sonia, postępujecie tu sobie, jakby nikogo prócz was nie było!

SONIA

Bo i niema nikogo!... Przejrzałam wasze intrygi!... I nie wstyd wam, stary grzybie, ulegać ponętom byle spódnicy? Zaraportuję o wszystkiem, gdzie należy... Bądźcie pewni!!...

RAZIN (powtarza nawpół zdumiony)

Ponętom byle spódnicy? Stary grzybie? Bądźcie pewni?... Dlaczego nie mamy być pewni?!... Co to jest? Ja sam zaraportuję... Zobaczymy!...

(wychodzi wraz z Sypniewskim przez drzwi na prawo)
SCENA DWUDZIESTA DRUGA
Sonia, Sarnowskij, później Gułaj.
SARNOWSKIJ (podchodzi do Soni)

Dawno ci mówiłem, Sonia...

SONIA (gniewnie)

Cóżeś mi mówił?

SARNOWSKIJ

Że co, „goj“, to „goj“, a co my, to my!

SONIA

Głupstwo! Wszyscy mężczyźni są dranie!

SARNOWSKIJ
(podchodzi do niej jeszcze bliżej)

Chcesz, ja go zaraz aresztuję. Ja mam na niego dowody...

SONIA (posępnie)

Jeszcze nie!

(spostrzega Gułaja, który ukazuje się we drzwiach na lewo)

Aha, Gułaj! Jesteś nareszcie!... Kazałam cię dawno szukać, ale nigdy niema cię na swojem miejscu!

GUŁAJ

Byłem przy ważeniu mięsa; zawsze człowieka skrzywdzą!... Burżujom dają, a nam mało co zostaje!

SONIA (do Sarnowskiego)

Nuchim, gaj ewek for e moment! Później będę ciebie potrzebować!

(Sarnowskij wychodzi na prawo)
SCENA DWUDZIESTA TRZECIA
Sonia, Gułaj.
SONIA (do Gułaja)

Gułaj, chodź tu bliżej!

(siada za stołem na dawnem miejscu Razina)

Czy pamiętasz tę burżujkę, tutejszą właścicielkę majątku?

GUŁAJ (stoi)

Wo imia światowo komunizma! Dobrze pamiętam: nic mi nie dała!

SONIA

Przekonałam się, że ona jest najgorszym naszym wrogiem, najzacieklejszym prześladowcą ludu pracującego. Udaje anioła i mami robotników, a jest wyzyskiwaczką zimną jak głaz, jak lód, twardą jak kamień...

GUŁAJ

To prawda! Groziłem jej rewolwerem, a ona nic — jeszcze mi parasolkę odebrała!...

SONIA

Widzisz. Ale gorzej: ona urody swej używa przeciwko nam, knuje zdradę w naszych nawet szeregach... A pamiętasz, jaka ona piękna?...

GUŁAJ
Pamiętam: biała, rączki, nóżki, jak kwiaty (twarz mu się mieni). Wo imia swiatowo komunizma...
SONIA

A pamiętasz nasze robotnice; pamiętasz, jakie są czarne, szorstkie, brzydkie, zgarbione, przedwcześnie zwiędłe i pomarszczone... Ty wiesz, dlaczego one takie? Dlatego, że te burżujki wypijają z nich całą krasę, całą urodę, całą młodość i wesele...
Aby one były delikatne, proletarjuszki spać muszą na deskach, barłogach, nosić wyrki i łachmany. Do kogo więc należy piękność tych burżujek?

GUŁAJ

Ty, towarzyszko Soniu, nie potrzebujesz tego mówić, ja sam dobrze wiem. |(śmieje się)

SONIA

Słuchaj więc, jutro odprowadzisz ją do sztabu. Już ja tak zrobię, że tobie to polecą. Ty wiesz, tam po drodze jest taki lasek... Rozumiesz?...

GUŁAJ

He, he!... Wo imia swiatowo komunizma!

SONIA

Ale ty nie sam pójdziesz. To mało. Dobierzesz sobie towarzyszy: weźmiesz Beznosego, Pronkę, Jaźwę i innych... Wiesz sam najlepiej których... Tych, rozumiesz? Przecież ty, Gułaj, proletarjusz jesteś, czy nie tak?...

GUŁAJ
Ależ tak towarzyszko: jestem najbardziejszy proletarjusz? Nigdy pieniędzy nie trzymam, zaraz przepijam!
SONIA

Więc widzisz, trzeba pomścić te wszystkie córki proletarjackie, te nieletnie dziewczątka, drżące w słotę, w wichurę, w mróz w nędznych sukienczynach na rogach ulic... Przez tę burżujkę niech klasa panów... (Gułaj ryczy) pozna sromotę wymuszonych pieszczot, wstrętne znęcanie się całych tłumów... Szarpcie, rwijcie ich piersi, ich łona... Niech kwiat ich ciał poczuje dotknięcie (z naciskiem) naszych twardych, namulonych dłoni...

GUŁAJ

Oho, ho. Już my się... już my ją rozkrzyżujemy... Wo imia światowo kumunizma! Bądźcie pewni, towarzyszu Sonia.

SONIA

Dobrze. Niech, ściskając Beznosego, zrozumie całe poniżenie i rozpacz proletarjuszek! Ale jej nie zabijajcie!... Pamiętaj: nie zabijaj jej, Gułaj!... Zakazuję!... To byłaby żadna zemsta! Niech żyje, niech ją żre trąd, niech opada z niej ciało kawałkami, niech gniją kości... Niech żyje w lęku, że pod sercem nosi potwora z gnojem w głowie, z wrzodami na ciele, z duszą zbrodniczą, że powije dziecię, które będzie wlokło się za nią przez całe życie, jak okropny cień... Zrób, jak mówię, nie daj się niczem przebłagać, podkupić, nastraszyć... Niczego się nie bój! Będę z tobą zawsze, a znasz mnie!... Jeżeli ośmieli się poskarżyć, oddamy ją pod sąd ludowy za obrazę czci czerwonej armji i ukarzemy chłostą publiczną, jak chłopkę... A potem: precz na ulicę!... Pamiętaj więc, co ci powiedziałam: nie zabijaj i weź Beznosego! A teraz idź już, muszę jechać do sztabu, żeby wszystko przygotować. Masz tu na wydatki;

(daje mu wyjętych z woreczka parę monet złotych)
GUŁAJ
(podrzuca monety w ręku i poprawia papachę)

Ho, ho! Dobra nasza! Wo imia światowo komunizma!

ZASŁONA





AKT TRZECI

Ten sam „hall“, co w pierwszym akcie, pora przedpołudniowa, słońce. Przez okno widać uwijających się, ale w mniejszej liczbie, bolszewików. Pod prawem oknem na zewnątrz stoi wóz, na który żołnierze ładują skrzynie, kosze, meble, naczynia... Żołnierze wychodzą od czasu do czasu ze stołowego pokoju oraz snują się po schodach z tobołami w ręku. Pod schodami telefonista siedzi na krzesełku przed małym stoliczkiem i trzyma słuchawkę przy uchu. Przed nim pośrodku „hall’u“ stoi Razin.

SCENA PIERWSZA
Razin, telefonista, Marcinek
RAZIN

Łącz, łącz!... Muszę się zaraz rozmówić...

TELEFONISTA (krzyczy)

Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Mówi telefon Róża... telefon Róża... Co?... Wyraźniej... Czort bierz! (nowa przerwa) Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Centrala... Halo!... telefon Róża... Do licha!... Powarjowali!...

(ze drzwi na lewo wysuwa się Marcinek)
MARCINEK (do Razina)
My do pana komisarza...
RAZIN

Czegóż znowu?

MARCINEK

My, proszę pana, już dwa dni nic nie jedli. My przyszli po kwit. Znowu dwie krowy zarżnęli, wszystkim mięso dają, a nam nic...

RAZIN

Któż to — my?....

MARCINEK

No my!... Ja i pan starszy!...

RAZIN

Nie dają, bo wy pewnie nie pracujecie... Niema was na liście robotniczej...

MARCINEK

To wszystko tutaj było nasze, panowe było... Starszego pana... To jemu się choć trochę należy...

RAZIN

Nic mu się nie należy. Cóż to on sam wszystko zrobił?... Ludzie za niego robili...

MARCINEK (zdziwiony)

La Boga! To pan komisarz wszystko sam zrobił: i buty, (przysiada zlekka) i walizkę i leworwert!...

RAZIN (dobrodusznie)

Filut z ciebie, chłopcze!... Ciebieby do szkoły, do obowiązkowego nauczania... Z ciebieby dobry wyszedł komunista?...

MARCINEK (prostuje się wzgardliwie)

Wolę szwoliżyra!

TELEFONISTA

Towarzyszu komisarzu, towarzyszu komisarzu, jest połączenie... Halo, Halo!... Czekajcie! Towarzyszka Sonia woła towarzysza Sarnowskiego... Halo, halo!... Towarzysza Sarnowskiego niema, jest towarzysz Razin... Zaraz mówi... Halo!... Halo!... Tfu!... Czort!... Znowu przerwali!... Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Mówi telefon Róża... Halo!... Halo!... Telefon Róża... Skaranie Boskie!... Halo!...

MARCINEK (do Razina)

Więc jakże, panie komisarzu... z kwitem?... Starszy pan doprawdy pracować nie może, bezemnie on i chodzić nie może...

RAZIN

Stróż Piotr tyle ma lat co i on, a pracuje. Choć na obiad trąbi...

MARCINEK

Co Piotr?... Piotr chłop! A mój pan to ledwie się rucha... Jemu kości całkiem skamieniały. On we dwuch wojnach był... Niech już pan komisarz da kwit, to już ja będę i za siebie i za niego pracował!

RAZIN
A cóż, on nie ma dzieci?...
MARCINEK

Ma; dziedziczka to będzie jego wnuczka... Ale cóż — dziedziczka tam!... (pokazuje na górę)

(w tej chwili we drzwiach stołowego ukazuje się Lasota, posuwa się z trudnością, przytrzymując ręką za odrzwia)
SCENA DRUGA
Ciż, Lasota
MARCINEK (przyskakuje do niego)

Co to, wielmożny pan sam przyszedł?!... A czy wolno? A jakby wielmożny pan upadł, to co?... To ja byłby winowaty... Co?

LASOTA
(odpędza chłopca niecierpliwie i posuwa się wolno ku Razinowi)

Hm... Hm!...

MARCINEK

No, no... Niech się pan oprze!...

(podstawia mu swe ramię z prawej strony)
LASOTA
(podchodzi do Razina, staje, prostuje się i pokazuje palcem na górę)

Bóg!...

MARCINEK

On prosi, żeby ją pan wypuścił.

LASOTA

Bóg...

(składa ręce jak do modlitwy)
RAZIN (niechętnie)

Nic ja więcej zrobić nie mogę: trzy papiery już wysłałem.

LASOTA (znowu)

Bóg!

(podnosi palec do góry)
RAZIN (z rozdrażnieniem)

Bóg i Bóg!... Ty Bóg, a ja komuna! Jednego my pola jagody! My rozstrzeliwujemy, a wy na stosach palili... Co?... Może wy nie mieli inkwizycji?... Nie gubili ludzi niewinnych?... Tysiącami wy ich gubili... Więcej niż my teraz... Co, może nie?!... Taka to już jest rzeczy kolej!... Krzywda mści się. Musi być sprawiedliwość!... Muszą ci, co grzeszą i uciskają, pamiętać, że na nich też przyjdzie kolej... Jak nie na nich to, na ich dzieci,... a zawsze przyjdzie! Nic na świecie nie ginie!... Ot, ja syn chłopa pańszczyźnianego...

(do Marcinka, kiwając głową w stronę Lasoty)

a on pewnie wielki pan?...

MARCINEK

Juściż, on starszy pan, jego wszyscy w rękę całują!

RAZIN
To to — a no to? Ja był trochę młodszy, jak ty, kiedy na własne oczy widział, jak mego ojca, starego, siwego, człowieka, rózgami w wołosti bili i taki też starszy pan stał nad nim i krzyczał: mocniej! A teraz: Bóg! (do telefonisty) Cóż, masz nareszcie połączenie? Chyba trzeba będzie gońca posłać, albo sam pojadę, czy co?!...
TELEFONISTA

Sam nie wiem, co to jest?!... Powarjowali!... Halo, halo!... Sztab... Centrala... Halo!?...

(Lasota przystępuje jeszcze bliżej do Razina, w milczeniu wznosi palec do góry prawie groźnie i chwyta komisarza za rękaw),
RAZIN
(wyrywa rękaw i cofa się)

Kiedy teraz to już ja nic w tej sprawie nie mogę... Proście towarzysza Sarnowskiego, on tu teraz wszystko!

(Lasota, opierając się na Marcinka, stoi chwilkę, poczem obraca się i idzie ku drzwiom na prawo)
(TELEFONISTA krzyczy)

Towarzyszu Razin jest połączenie... Bierzcie... Spieszcie się... Zaraz... zaraz!... Halo!... (woła do telefonu) Mówi telefon Róża... Te-le-fon Róża!... Głośniej!... Tfu, czorty. Po jakiemu mówicie? Żarty sobie stroicie!... Ja tu już godzinę wołam... Co?... kto?...

(na twarzy jego maluje się przerażenie, odrywa słuchawkę od ucha i mówi ciężko dysząc do Razina, który wyciąga rękę po słuchawkę. — Lasota z Marcinkiem zatrzymują się przy drzwiach)

Nie, nie, n-i-e... nie... bierzcie, towarzyszu Razin... tam... tam... Po-la cy!

(Na twarzach Lasoty i Marcinka maluje się radość)
RAZIN

Co?...

(porywa słuchawkę i przykłada do ucha)
TELEFONISTA
(biegnie ku schodom, potem rzuca się ku drzwiom na prawo i krzyczy przeraźliwie)
Bracia... zginęliśmy!... To-wa-rzysze mili!... Po-la-cy w telefonie!...
(wybiega na środek, przykłada ręce do ust jak tubę i krzyczy na górną galerję)

Ratuj się, kto w Boga wierzy... Po-la-cy w tele-fo-nie!...

(odpowiada mu w całym domu echo głosów)
SCENA TRZECIA
Ciż, żołnierze, Li.

Polacy... Po-la-cy w te-le-fo-nie!... Uciekajmy!... Czorci... Mat’ ich!... Rzucaj!... Puszczaj! Oho.... ho!...

(Wybiegają z góry, z dołu, z bocznych drzwi — wyrywają sobie z rąk rzeczy, rzucają się z kąta w kąt jak błędni)
RAZIN
(ze słuchawką przy uchu woła)

Uspokójcie się... stójcie... Zaraz się dowiem!... Tam mówią!... Halo, halo! Kto mówi!... Tu telefon Róża... Sztab... Centrala... kto?... Głośniej!... Aha, słucham! Dowódca?... którego pułku?... Tak, tak!... Doskonale... Sto dwudziestego drugiego... Tak... doskonale!... Więc alarm fałszywy... Żadnego niebezpieczeństwa niema... Mówiłem... mówiłem!... Doskonale!...

(Tymczasem żołnierze uciekają, okrzyki „Polacy w telefonie“ cichną i dom zwolna puścieje; ostatni zbiega ze schodów Li, z rozwiązanym warkoczem, wołając):
LI

Pol-ak-ki te-le-fan!...

(Kilku żołnierzy wypada ze stołowego pokoju ze zrabowanemi przedmiotami w ręku i wywala się całą gromadą przez otwarte drzwi na ganek, widać przez okna, jak biegną przez dziedziniec, jak inni opadają stojący w rogu wóz, jak gramolą się nań, ładują swe rzeczy, biją się i spychają. Marcinek z Lasotą dawno wycofali się przez stołowy pokój w głąb domu. W „hallu“ zostaje tylko Razin ze słuchawką przy uchu, powtarzający machinalnie):
RAZIN

Halo!... Halo!... Sztab... Centrala!... Do licha!... Nie słyszycie!... Mówi telefon Róża... Przy słuchawce komisarz Razin... Ra-zin... Ogłuchliście... Ra-zin... Dobrze!... Słucham... Alarm fałszywy!... Wiem... Wstrzymać!... Dobrze!... Ach, znowu przerwa... Halo!...

(Ze stołowego pokoju wychodzi pośpiesznie Grosberg-Sarnowskij po cywilnemu, w meloniku, z kufereczkiem w ręku i kieruje się ku drzwiom na ganek).
SCENA CZWARTA
Razin, Sarnowskij.
RAZIN

Towarzyszu, wy dokąd? To fałszywy alarm... Niepotrzebna panika!... Trzeba tych ludzi wstrzymać!... Doprowadzić do opamiętania... Toć oni poszaleli!...

SARNOWSKIJ

Skąd wiecie, że fałszywy?...

RAZIN

Ha, powiedziano mi po rusku przez telefon...

SARNOWSKIJ

He, he!... Kto mówił? Ktoś znajomy?

RAZIN

Jakiś pułkownik sto dwudziestego drugiego pułku...

SARNOWSKIJ

Żarty!... Takiego pułku wcale niema w pobliżu,... Ja przynajmniej nie słyszałem... A po rusku wśród nich dużo umie... To wybieg wojenny!... Chcą nas zatrzymać... Ja nie czekam i wam radzę, towarzyszu, też nie zwlekać... Chodźcie z nami... Zatrzymałem naumyślnie furmankę...

(staje w progu; słychać strzały)

A co?... Spieszcie się...

RAZIN (kładzie na stole słuchawkę)

W takim razie... zaraz... Zaczekajcie na mnie chwileczkę.. Tylko wezmę papiery.

(Razin odchodzi we drzwi na lewo; Sarnowskij znika na ganku, widać jak przebiega mimo okna do wozu i gramoli się nań, znowu słychać strzały już bliżej, wóz rusza... Przez pusty „hall“ przebiega ze drzwi na lewo na schody Wojciechowa i pędzi na górę wołając:)
SCENA PIĄTA
Wojciechowa.
WOJCIECHOWA

Paniusiu, paniusiu... Niema ich... poszli!...

(znika we drzwiach górnej galerji i widać ją biegnącą tam na prawo)
SCENA SZÓSTA
Razin, Gułaj.
RAZIN
(wychodzi w komisarskiej czapce z gwiazdką na głowie, z kufereczkiem w ręku. Staje pośrodku, spogląda w okno i woła:)

Aha! już go niema!... Uciekł!... A to świnia!...

(We wnętrzu na górnej galerji nawprost widowni ukazuje się głowa Morskiej. Spostrzega Razina i cofa się, potem przechodzi na lewą stronę galerji. Razin kieruje ku drzwiom; wtem na ganku pojawia się Gułaj z kilkoma żołnierzami, z drzwi na prawo wysuwa się Beznosy)
RAZIN

Aa!... Wracacie... Więc nieprawda? Więc alarm fałszywy?

GUŁAJ

Gdzie burżujka?

RAZIN

Pewnie na górze. Macie wóz?... To jabym się z wami zabrał, jeżeli już postanowione, że nikt tu nie zostaje!...

(Żołnierze nie odpowiadają — przebiegają mimo na schody i znikają na górnem piętrze. Widać ich w oknach idących na prawo, gdzie był pokój Morskiej. Razin stoi sam pośrodku „hall’u“ niezdecydowany i mruczy)
SCENA SIÓDMA
Razin sam, później Morska.
RAZIN

Okazja!

(Na górze na prawo słychać tupot i krzyki kobiece, w tej chwili Morska zbiega szybko po schodach na sam dół, spotyka się oko w oko z Razinem i składa ręce błagalnie)
MORSKA

Ratuj mię pan!...

RAZIN (zdumiony, po chwili wahania)

Dobrze. Ale jak?... Oni tu panią wszędzie znajdą...

(na górze słychać zbliżający się tupot i krzyk Wojciechowej. Morska rozgląda się po pokoju, wreszcie przyskakuje do schowanka pod schodami, otwiera drzwi i ukrywa się. Razin kiwa głową, po chwili namysłu bierze słuchawkę ze stołu, opiera się plecami o drzwi skrytki i woła:)
Halo!... Sztab... Centrala... Mówi komisarz Razin...
(Gułaj z towarzyszami schodzą w tym czasie tłumnie po schodach, wiodąc pośród siebie czerwoną i zadyszaną Wojciechową, Gułaj idzie pierwszy)
SCENA ÓSMA
Razin, Gułaj, Wojciechowa, Beznosy, bolszewiccy żołnierze.
GUŁAJ (już na dole pośrodku hall’u)

Gadaj, gdzie pani?!... Gadaj, bo ja cię... Wo imia światowo komunizma...

WOJCIECHOWA

Nie szturgaj mię... Nie wiem... Powiedziałam, że nie wiem, to nie wiem...

GUŁAJ

Zagadasz... Bierzcie ją chłopcy!!...

RAZIN (surowo)

Puśćcie ją: stara i głupia... Czego od niej chcecie?...

GUŁAJ

Burżujki tam niema, a wyjść nie mogła, bo my tu wszystkie wyjścia obstawili. Bierzcie ją!...

(wskazuje na Wojciechową, Beznosy chwyta ją za ramię. Wojciechowa wyrywa się)
WOJCIECHOWA

Jak mię który z was tknie, draby, to ja wam!...

(wyjmuje nóż kuchenny z pod fartucha i odskakuje w stroną Razina)
RAZIN
Zostawcie ją... Halo!... Centrala... Sztab...
WOJCIECHOWA (spokojniej)

Powiedziałam że pani niema... W nocy ją jeszcze wywieźli... Czy to ja tam trzymałam karauły... Czy co?!...

GUŁAJ

Nieprawda! Towarzysz Sarnowskij mówił, że jest... Ja ją muszę wziąć — taki rozkaz!...

RAZIN (spokojnie)

Poczekajcie, towarzyszu Gułaj. Właśnie mówi towarzysz Sypniewski ze sztabu... ja go się spytam... Halo... halo!... Towarzyszu kapitanie.. Gułaj tu szuka właścicielki majątku... lecz powiadają, że wyście ją zabrali w nocy... Halo... Halo... Tak!... Dobrze!... Zaraz!... Nie rzucajcie słuchawki, zaraz mu powiem i będę znowu was słuchał, co dalej... (do Gułaja) Burżujka jest w sztabie...

GUŁAJ (podejrzliwie)

Wo imia światowo komunizma!... My jednak jej tu poszukamy... Nie mogła przecie ścierwa z domu uciec... a towarzyszka Sonia dałaby znać ze sztabu, gdyby tam była... Dalej szukać (do jednego z bolszewików) A ty pilnuj babę!

(wskazuje na Wojciechowę, która nieznacznie pomyka ku drzwiom jadalni na prawo. Gułaj razem z Beznosym wchodzą we drzwi na lewo do pokoju Razina, inni bolszewicy wraz z Wojciechową skierowują się na prawo)
(Nazewnątrz znowu rozlegają się strzały. Razin niespokojnie spogląda w okno, ale nie opuszcza ani słuchawki ani stanowiska przy schodach, wciąż oparty o drzwi, skrytki. Z drzwi na prawo wybiegają bolszewicy, niosąc rozmaite rupiecie, jeden z nich dźwiga tryumfalnie niklowy samowar, Gułaj i Beznosy wyskakują z drzwi na lewo)
BOLSZEWIK (z samowarem)
Patrzcie, bratcy, co ja mam!... Jeszcze ciepły stał!...
GUŁAJ (do niego)

A gdzie baba?

BOLSZEWIK

Zbiegła... Przez ganek do ogrodu zbiegła... I tak szybko, anim się spostrzegł!...

GUŁAJ

Trzeba było bagnetem w kałdun, niedołęgo!

BOLSZEWIK

Winien, towarzyszu, darujcie!... Ale właśnie wylewałem wodę z samowaru...

(znowu słychać strzały, Razin spogląda niespokojnie w okno, kładzie słuchawkę, ale po chwili znowu ją bierze.)
GUŁAJ (do żołnierzy)

Rzucić te rupiecie... I dalej szukać burżujki tu na dole!... Nie mogła nigdzie ujść!... Marsz!... Rozkaz!...

(żołnierze mruczą i idą ku drzwiom na prawo i lewo, ale tobołów nie rzucają — Gułaj z Beznosym wchodzą za nimi do stołowego pokoju na prawo. Razin wciąż oparty o drzwi schowanka, trzyma słuchawkę przy uchu, ale nic nie mówi. Ogląda się za siebie na ganek, gdzie słychać kroki i gdzie nagle ukazuje się Sypniewski, zmęczony, smutny, zakurzony)
SCENA DZIEWIĄTA
Razin, Sypniewski, później Sonia.
RAZIN

Towarzyszu Sypniewski, wy tu?... Jakże to?... Powiedzcie nareszcie, co jest prawda? Alarm fałszywy? Co?...

(wyprostowuje się, opuszcza rękę ze słuchawką i oddala się od drzwi skrytki)
SYPNIEWSKI (apatycznie)

Cofamy się.

RAZIN

Tu... w tę stronę?...

SYPNIEWSKI

Nie.

RAZIN

A jakże wy?...

SYPNIEWSKI

Ja... tak... papiery... zapomniałem... Gdzie Morska?

RAZIN (ostrożnie)

Morska?... N-i-e wiem!...

(znów z rezygnacją w twarzy opiera się plecami o drzwi schówki i przykłada słuchawkę do ucha. Po za Sypniewskim ukazuje się we drzwiach ganku Sonia)
SONIA (ochrypłym głosem)

Ha!... Niema, widzę, złej drogi do mojej niebogi!... Cóż to, towarzyszu Sypniewski... (szyderczo) gotowiście iść po nią nawet w stronę... nieprzyjaciela!?...

SYPNIEWSKI
(wzdryga się i obraca w pół do mówiącej)

Ach! To ty!...

RAZIN
(mocniej przyciska się plecami do drzwi i tuli słuchawkę do ucha)
O-ka-zja!
SONIA

Tak, to ja... I nic z tego nie będzie!... (do Razina) Gdzie Gułaj?

RAZIN

Szuka burżujki.

SONIA

Jakto?... Więc uciekła?...

RAZIN

Podobno.

SONIA (tupiąc nogami)

Niedołęgi, gamonie!... Nic z tego. Z pod ziemi dobędę!... Musi umrzeć... tu w naszych oczach!... (do Sypniewskiego) I ty nie ujdziesz, nie!... Ja cię na wylot widzę!... Wiem, po coś tu przyszedł!... Powinęła nam się noga, więc wiejesz od nas... pod skrzydełko twej świeżej miłości!

RAZIN
(wydyma wargi i opuszcza na chwilę rękę ze słuchawką na stół)

Wstyd wam, towarzyszu Sonia i Sypniewski w takiej chwili... Lepiej zebralibyście żołnierzy...

SONIA
(niecierpliwie w stroną Razina)

Zaraz...

(zwraca się znowu do Sypniewskiego, który w tym czasie zerkał na ganek i za siebie ku drzwiom na prawo)

Nic z tego! Zbyt wiele wiesz, towarzyszu kapitanie, zbyt wiele wiesz... o naszych tajemnicach, abyśmy mogli cię wypuścić, towarzyszu miły... Zostaniesz, kochanku z nami... Wiesz wszystko z mojej łaski... I dlatego ja oka z ciebie nie spuszczam w całym tym zamęcie... Czuła dusza moja... Tak, tak!... Ty wrócisz z nami, wrócisz... Tyś nam bardzo jeszcze potrzebny, ale przedtem (syczy) zobaczysz, co zrobimy tu w twoich oczach z twoją kochanicą!... (krzyczy) Gułaj! Gułaj!... Tu do mnie!...

SCENA DZIESIĄTA
Ciż, Gułaj z bolszewickimi żołnierzami.
(Gułaj z towarzyszami wypada z drzwi na prawo, Sypniewski, cofa się ku drzwiom w głębi).
SYPNIEWSKI

Sonia, zaklinam cię!... Przez pamięć... na naszą miłość!...

SONIA (śmieje się)

Ha, ha!... Zrozum nareszcie tchórzu i nędzniku, że... że się brzydzę sobą, jakbym kochała... psa! (do Gułaja) Bierzcie go, wiążcie!... On dezerter, zdrajca!...

(bolszewicy spoglądają na Razina i wahają się; Razin macha przecząco słuchawką).
SONIA (tupie nogą i wyciąga rewolwer)

No, rozkaz, draby!... Albo... (celuje do Gułaja)

GUŁAJ (z rykiem)

Wo imia komunizma!

(rzuca się wraz z Beznosym na Sypniewskiego, który odpycha najbliższego żołnierza i jednym skokiem znika w stołowym pokoju)
SONIA

Łapcie go, chwytajcie!... Nie śmie ujść!... Głową odpowiadacie... Tu go napowrót!... Ruszajcie... Czego stoicie jeszcze, gamonie?! Przeciąć mu drogę, tędy, dookoła

(wskazuje na ganek; pozostali bolszewicy rzucają rzeczy i biegną w ślad Gułaja; ostatni pędzi bolszewik z samowarem pod pachą, on jeden nie rzucił zdobyczy. Razin przykłada słuchawkę do ucha i mocniej opiera się o drzwi).
SCENA JEDENASTA
Sonia, Razin.
SONIA

A teraz ja poszukam... Ja stąd bez niej nie odejdę... Dom spalę, zburzę... Z pod ziemi wydobędę...

(wchodzi na schody, ale zastanawia się sekundę, poczem przechyla się przez poręcz schodów i przygląda Razinowi)

Coś wy, towarzyszu Razin... wy zbyt mocno stoicie tu na jednem miejscu... Dlaczego nie odjechaliście ze Sarnowskim?...

RAZIN

Rzucił mię. Chwileczki nawet nie zaczekał...

(na dziedzińcu słychać strzały)
SONIA (słodko)

I wy tak cały ten czas ze słuchawką przy uchu... Pokażcie, co oni wam tam mówią... Oni tam są już oddawna...

(zbliża się i wyciąga rękę)
RAZIN
(odtrąca ją, słuchawki od ucha nie odejmuje i nie rusza się)

Ostawtie Sofja Abramowna!... Co wam do tego, co ja robię!?...

SONIA
Więc nie pójdziecie z nami? zostaniecie? To dziwne!... Pozwolicie się tak wziąć, tak ze słuchawką przy uchu...
RAZIN (z gniewem)

Ależ weźcie ją, weźcie, szalona kobieto!..

(rzuca słuchawkę na stół i prostuje się. Strzały słychać coraz bliżej; pod oknem przelatuje schylony bolszewik z samowarem)
SONIA
(podchodzi do stołu i nagle odtrąca w bok Razina)

Aha, domyśliłam się! Przyznajcie, towarzyszu, że ona tu!.

(wskazuje na schowanko; zbliża się i chce ująć za tkwiący w drzwiach klucz. Razin ją odtrąca)
RAZIN

Wściekła babo, zostaw!... Sonia, zginiesz sama za chwilę!...

SONIA

Zginę, ale nie sama!...

(strzela z rewolweru raz i drugi w drzwi; Razin chwyta ją za rękę, mocują się)
RAZIN

To zadużo!.. Nie pozwolę!... Mówię ci, że tam niema nikogo!...

(drzwi od schowanka otwierają się i na progu pojawia się Morska)
SCENA DWUNASTA
Ciż, Morska, Gułaj za sceną wraz z żołnierzami bolszewickimi.
RAZIN

Nieszczęsna!... Pocóż wyszłaś?!...

MORSKA
Wolę umrzeć w świetle dnia!...
SONIA

Ach, to tak!... To i ciebie, stary durniu, zdążyła już oplątać ta ladacznica?...

(przechyla się wtył za Razina i chce strzelać do Morskiej, ale Razin zagradza jej drogę)

...Precz, bo i ciebie!... Tyś też zdrajca!

RAZIN

Ja zdrajca? Milcz suko!...

SONIA

Coś powiedział?... Poczekaj, ja was oboje... Jeszcze czas...

(w tej chwili pod oknami przelatuje najpierw Sypniewski, a za nim Gułaj, Beznosy i inni bolszewicy)
SONIA (staje w drzwiach ganku, wołając:)

Gułaj, Gułaj... Do mnie!...

GUŁAJ (za sceną zdyszanym głosem)

Twaju ...mat’!!... Ucieknie!...

SONIA

Nie ucieknie!...

(zbiega z ganku, słychać strzał za sceną)
SCENA TRZYNASTA
Morska, Razin, później Zosia.
MORSKA
(biega niespokojna po pokoju i szuka oczami)
Broni! broni! za wszelką cenę!...
(spostrzega stojący w rogu karabin, przyskakuje doń i chwyta go w ręce)
(Na dziedzińcu rzęsiste strzały; ze stołowego pokoju wbiega Zosia, krzycząc radośnie:)
ZOSIA

Paniusiu, zbawienie!... Nasi są już na dziedzińcu!

RAZIN (spogląda w okno)

Tak, to wasi. A ten karabin to dla mnie!

(odbiera go z rąk Morskiej)
MORSKA

Panie Razin, niech pan zostanie, niech pan się niczego nie obawia... Pan mię ocalił!

RAZIN

Nie, proszę pani, przyszedł mój koniec. Żywy ja się nie oddam...

(odwodzi z trudem zamek karabinu i mówi:)

My rostrzeliwujemy waszych oficerów, wy rozstrzeliwujecie komisarzy... I słusznie: jak wojna, to wojna!... Trzeba niszczyć świadomość, co winien chłop!

(zagląda do zamku karabinowego)

Tfu ty!... Czort!... Nienabity!...

(chwilę waha się w bolesnem zakłopotaniu, Morska podchodzi i kładzie mu łagodnie dłoń na rękę)
MORSKA

Panie Razin!

(Razin rozgląda się, rzuca wzrok w kąt, skąd Morska wzięła karabin, spostrzega tam wiszącą na gwoździu ładownicę bolszewicką — zwykły parciany worek, chwyta ją, kładzie na stole, wyjmuje ładunki, nabija karabin, cały ten czas mówi z przerwami:)
RAZIN

Nie, nie!... Jakbyście wy teraz mnie oszczędzili, to nasi zarazby pomyśleli, żem zdradził i nie mógłbym ja więcej wrócić do Rosji... A bez Rosji, co ja?. Nic, zupełnie nic, obywatelko!... Schowaj się!... Będę strzelał...

(odtrąca zlekka Morską i podchodzi do drzwi; Morska przytula się do ściany między oknem i drzwiami ganku, Zosia pada na klęczki i tuli się do jej nóg, Razin z karabinem na „gotuj broń“ staje w progu, mierzy i strzela)
SCENA PIĘTNASTA
Ciż, Sonia.
(Na ganek w tej chwili wchodzi i idzie pośpiesznie ku drzwiom Sonia — blada, posępna, z rewolwerem w opuszczonej ręce. Staje na progu i patrzy w milczeniu na Razina. Razin spogląda na nią i również milczy)
SONIA (po chwili głucho)

Uciekł! Gdzie Morska?...

RAZIN
(zastępuje Soni drogę do pokoju i popycha ją z powrotem za drzwi na ganek)

Uciekajmy!... Polacy zaraz tu będą...

(wychodzi i wyciąga opierającą się Sonię na ganek, w hall’u zostaje tytko Morska pod ścianą i Zosia u jej nóg. Razin i Sonia robią kilka kroków razem na prawo, ale natychmiast cofają się i wpadają w popłochu z powrotem do hall’u; Razin pierwszy)
SCENA SZESNASTA
Morska, Zosia, Razin, Sonia.
RAZIN
Zapóźno. Są wokoło!
MORSKA

O Boże!... Schowaj się pan... schowaj się pan... na górę! Muszę z nimi przedtem pomówić!

(Chce zrobić krok naprzód, Sonia robi ruch ku niej, Zosia chwyta Morską za kolana i przytrzymuje szepcząc)
ZOSIA

Pani... Paniusiu!... Rany boskie... Ta bolszewiczka zabije panią!

(Razin chwyta Sonię za przegub ręki z rewolwerem i pociąga mocno ku schodom, w drugiem ręku niesie karabin)
RAZIN

Chodź, chodź!... Musisz iść!... Jak ciebie znajdą, to i mnie znajdą!...

(Szybko wstępuje na schody i wlecze za sobą Sonię. Nikną na górze na lewo. Morska wciąż stoi przy ścianie, Zosia klęczy u jej nóg. W tej chwili z drzwi ze stołowego pokoju wpada żołnierz polski w szturmowym hełmie, z bagnetem nastawionym do ataku)
SCENA SIEDEMNASTA
Morska, Zosia, I. Żołnierz, II. Żołnierz, III. Żołnierz, później Wojciechowa.
I. ŻOŁNIERZ

Poddaj się!... Kto tu strzelał. (do Morskiej) A, to ty!

(mierzy do niej z karabinu)
ZOSIA (krzyczy)

Rany boskie!... To nie my! Żołnierzu, nie strzelaj!... To dziedziczka!

I. ŻOŁNIERZ
(opuszcza karabin i bystrem spojrzeniem przegląda pokój, schody, oraz górną galerję)
II. ŻOŁNIERZ
(wpada przez drzwi z ganku, za nim widać jeszcze jednego żołnierza; wszyscy w hełmach i bojowym rynsztunku)
II. ŻOŁNIERZ (do I-go)

Grześ, ty już tutaj?!

I. ŻOŁNIERZ

Odleciały ptaszki!

II. ŻOŁNIERZ

Tak!... Nikoguj niema?!

I. ŻOŁNIERZ

Owszem są jakieś tutejsze... brzany!

(wzgardliwie wskazuje ruchem głowy na zmartwiałą w poprzedniej pozycji Morską i Zosię. Ze stołowego w tej chwili wpada Wojciechowa i rzuca się na szyję Żołnierza I-ego)
WOJCIECHOWA

Gołąbeczki, zbawiciele... żołnierzyki nasze kochane!

II. ŻOŁNIERZ
(ogląda wesołem okiem kucharkę od stóp do głowy)

A to co za kaliber?

III. ŻOŁNIERZ (śmiejąc się)

Mörser i Spółka!... Masz szczęście, Grześ!...

MORSKA
(podchodzi ku nim i mówi słabym głosem)
Skąd jesteście?
I. ŻOŁNIERZ (niedbale)

Zdaleka!...

II. ŻOŁNIERZ (żartobliwie)

My, dobrodzijko... z pola bitwy!

III. ŻOŁNIERZ (do Wojciechowej)

Dałabyś, matko, co pić!... Ozory nam pousychały!...

(siada na fotelu przy wejściu na schody)
WOJCIECHOWA

Zaraz... duchem! (woła) Wody, Zosiu... wody... soku!... Zaraz gołąbeczki moje, zaraz kwiatuszki moje!...

(biegnie ku drzwiom na lewo; Zosia, która poprzednio już wstała, spogląda na Morską, zerka na górę, waha się...)
MORSKA

Idź, Zosiu, idź!...

(Zosia wychodzi i mija się w progu drzwi od stołowego na prawo z Marcinkiem i Lasotą. Na ganku ukazuje się Chołupko z dubeltówką w ręku i jeszcze jeden żołnierz)
SCENA OSIEMNASTA
Morska, ciż sami żołnierze, Lasota, Marcinek, Chołupko, IV Żołnierz.
LASOTA (do żołnierzy)

Zuchy!...

(idzie w głąb sceny i siada na kanapce pod oknem na prawo)
CHOŁUPKO (we drzwiach)
Tego... już tu jesteście... A gdzie dziedziczka?
MORSKA

Tutaj jestem.

CHOŁUPKO

Bogu niech będą dzięki!

(podchodzi i całuje Morską w rękę)
I. ŻOŁNIERZ

A tu w domu kto strzelał?

MORSKA (cicho)

Tu strzelała z ganku... kobieta...

II. ŻOŁNIERZ

Aha, to ta, co my ją widzieli we drzwiach. A gdzie ona?

(Morska ostrożnie posuwa się w głąb pokoju i staje między żołnierzami i wejściem na schody)
I. ŻOŁNIERZ (podejrzliwie)

A tak!... Gdzie ona?... Mówiono nam, że tu miał być ich sztab... Może to ich naczelniczka?... (do Morskiej) Niech się pani przyzna; schowała ją pani, co?...

SCENA DZIEWIĘTNASTA
Ciż, Wojciechowa, Zosia.
WOJCIECHOWA
(która przed chwilą weszła z Zosią, niosąc dzbanki i szklanki, krzyczy na Żołnierza I-ego)

Co wy, co wy?! Nie gadajcie głupstw!... Te zbrodniarze koniecznie chciały panią rozstrzelać!... Najgorzej ją nienawidziły!... Jeszcze dziś po nią wracali... Chińczyk ją pilnował...

(W czasie rozmowy rozlewa i rozdaje żołnierzom szklanki i kubki pełne wody)
ZOSIA

Soku niema! Wszystko wypiły bolszewniki.

(podaje kubek I żołnierzowi)
I. ŻOŁNIERZ
(pije i spogląda z upodobaniem na Zosię)

Znamy to: zabrały Niemce, zafasowały Austrjaki, wypiły Moskale, a dla nas, Polaków, zostały same... puste uśmiechy!

II. ŻOŁNIERZ

A wyby, niewiasty, doprawdy czego poszukały... bo kiszki grają taki marsz ojczysty, że... ha! Uf!... Jak gorąco!... (zdejmuje hełm)

MORSKA (gorączkowo)

Niech panowie siadają, niech wypoczną... Każę poszukać na folwarku, może jaka kura zbłąkana została...

(Lasota kiwa głową i robi żołnierzom zapraszający gest)
CHOŁUPKO

Znajdzie się, znajdzie... Zaraz poślemy ludzi...

(Morska, Chołupko, Marcinek, Zosia podsuwają żołnierzom fotele, ci zdejmują hełmy, rozwalają się w fotelach i piją wodę, podaną przez Wojciechową, przytrzymując karabiny kolanami. Tylko żołnierz I pozostaje w hełmie i nie siada. Lasota, który przyjaźnie uśmiecha się, podkręcając wąsa, pokazuje od czasu do czasu Marcinkowi jakby chwyt broni.)
WOJCIECHOWA

Oj, kochaneczki moje, kochaneczki, jak toście się spocili, zgrzali, zdyszeli, nas ratując... Pójdę ja, poszukam, może jeszcze co znajdę...

(wychodzi na lewo. Morska, która jest w ciągłym niepokoju, przechodzi od schodów przez scenę do Lasoty.)
MORSKA

Dziaduś zmęczony!

LASOTA (macha niecierpliwie ręką)

Furda!

II. ŻOŁNIERZ (do I-go)

Aleś, Grzesiu, chybał przez to błoto, niech cię nie znam! Niczem zając!... Szwoleżery to jeszcze na grobli!

I. ŻOŁNIERZ (do Zosi)

Wiadomo: jazda! Każdego dźwigają cztery nogi, to je dwa razy dłużej podnosić muszą!...

MARCINEK

To może, panowie śwoleżyry... złapią jeszcze tego grubego komisarza, co stąd uciekł?!.

III. ŻOŁNIERZ

A jakże!... Oni tylko zołzy łapać umieją!...

(Lasota kiwa nagannie głową)
IV. ŻOŁNIERZ

I furgony z prowiantami!...

II. ŻOŁNIERZ

Prowiantu trochę to i namby się przydało. Panienki, la boga, miejcie zmiłowanie, od wczoraj nic w ustach nie mieliśmy.!..

(Lasota chce powstać i robi znak Chołupce w stronę ganku)
CHOŁUPKO

Marcinek, biegnij na folwark! Niech niosą, co mają!

(Marcinek wybiega przez drzwi na ganek)
I. ŻOŁNIERZ (do żołnierza II-go)

Słyszałeś: komisarz był! Należałoby dom przeszukać!...

(obrzuca wzrokiem schody, górną galerję, drzwi na prawo i lewo. Morska ostrożnie, z niepokojem śledzi za nim)
II. ŻOŁNIERZ (macha ręką)

Ech! Dom duży, nas mało... Jeżeli są, lepiej ich nie płoszyć!... Zaraz będą szwoleżery!

SCENA DWUDZIESTA
Ciż bez Marcinka, Wojciechowa.
WOJCIECHOWA
(wraca ze stołowego pokoju ze słoiczkiem w ręku)

Zeziarły wszystko, wszystko do okruszynki zeziarły te mochy!... Ledwiem słoiczek jeden ocaliła... Dla pani chciałam, ale niech tam, już jedzcie!... (żołnierze jedzą)

II. ŻOŁNIERZ

Duszębym oddał za kawałek kiełbasy do tych komfitur.

III. ŻOŁNIERZ

Albo za kromkę chleba!...

(Lasota kręci głową współczująco i ogląda się na Morską. Morska trzyma się wciąż w pobliżu schodów; kiwa na Chołupkę. Chołupko podchodzi)
MORSKA (do Chałupki)
Kiedyż to oni uciekli? Jestem wprost oszołomiona... (cicho) Czy nie widział pan: nie jedzie tu jaki nasz oficer?!
CHOŁUPKO

Nie, nie widziałem. A bolszewicy to... już wczoraj, proszę dziedziczki, wyczuć można było u nich... tego... chwianie...

(Morska spogląda w okno, Chołupko mówi dalej do żołnierzy. Wszyscy obecni, służba i chłopi, którzy zwolna wypełnili ganek i wtłoczyli się do pokoju słuchają, przytakując)

Zaczęli ni z tego, ni z owego... toboły... tego... pakować... Tylko nie można się było w żaden sposób dowiedzieć... tego... przyczyny... Starszyzna surowo prostaków pilnowała...

MORSKA (wychodzi na ganek)

Ach, Boże, Boże!... Nikt nie jedzie!...

CHOŁUPKO
(nie zważając, ciągnie głośno dalej jak przedtem, wszyscy słuchają, żołnierze palą papierosy, żołnierz II wylizuje słoik od konfitur)

No, i do dziedziczki, też w żaden sposób... tego.. dopuścić nie chcieli. Co ja się naprosiłem ...tego... A wszyściutko w około pomarnowali... Czego wziąć nie mogli, to psuli... Koniczynę w błoto wdeptali, zboże potratowali, bydło ugnali... Rzeczy, jedzenie do kruszynki wybrali... Parobkom, jak który miał dobre buty, to z nóg ...tego... ściągali...

I. ŻOŁNIERZ

A co wsi spalili, co miast zniszczyli, co krwi ludzkiej przelali... Niema dla nich pardonu!

(stuka karabinem, inni żołnierze również stukają i pokrzykują, tłum wyraża oburzenie)
LASOTA (zrywa się z krzesła)
Tak!... Andrzej Zamoyski!... Allez vous en! Precz!... Niech idą precz!
MORSKA
(ciężko dyszy, zakrywając twarz rękami, przechodzi z ganku ku schodom)

Boże, Boże!... Ah, czy aby nie wrócą?

III. ŻOŁNIERZ

Ee, nie!... Wieją tera jak plewa na dobrym wietrze!... Mocno się człowiek napoci, zanim ich dogoni.

(zwolna wszyscy obecni skupiają się około opowiadających. Morska opiera się o słupek schodów. Lasota, siedząc, posuwa się wzdłuż kanapki, ku żołnierzom)
IV. ŻOŁNIERZ

A po drodze to serce boli, tyle tego dobra mijać trzeba... Sucharów, mąki, cukru, papierosów, rondlów, rzeczów rozmaitych... Stoją całe tabory... Bierz, ile dusza zapragnie... A tu nie!... Dymaj i dymaj za nimi... Chwilki, ścierwy, nie postoją!...

I. ŻOŁNIERZ (poważnie)

Niema obawy, nie wrócą. Komendant Piłsudski im samą centrę przełamał... Sam wojsko od Wieprza im w bok poprowadził... Taką dziurę wybił, że owa!...

(obecni śmieją się i wyrażają ruchem zapał)
II. ŻOŁNIERZ

„Nemtudeckiego“ narobił gulaszu... Wszystko im pomięszał: harmaty, tabory, piechotę, kawalerję... Morowy ten „Dziadek“! (z czułością) Niech go cholera!...

(wszyscy słuchają z zapartym oddechem. Sekunda ciszy. Nagle rozlegają się ostrożne, skradające się kroki w stołowym pokoju na lewo. Żołnierz I szybko obraca się twarzą w tę stronę. Lasota przywstaje, opierając się na kiju. We drzwiach ukazuje się Sypniewski)
SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA
Ciż, Sypniewski, potem Sonia i Razin na górnej galerji.
SYPNIEWSKI (woła)

Rodacy...

(Żołnierze szybko zrywają się, chwytają za broń, wkładają hełmy)
III. ŻOŁNIERZ

Psia krew!... Bolszewik!... Bolszewicy!

II. ŻOŁNIERZ (ze spokojnym humorem)

Nijak kontr-anteczek!...

IV. ŻOŁNIERZ
(równie składając broń do ataku)

Będzie ciepło! Cholera!

I. ŻOŁNIERZ

Kto pan jest?.

SYPNIEWSKI

Polak... przyjaciel!...

I. ŻOŁNIERZ

Znamy takich przyjaciół!... (groźnie) Ręce do góry!...

(przykłada broń do oka, inni trzymają karabiny na „gotuj broń“)
SYPNIEWSKI

Przychodzę dobrowolnie... Poddaję się... Nie jestem bolszewikiem... Poznałem ich... Wszystko powiem!...

(wznosi ręce do góry i w tejże chwili spostrzega głowę Soni, wychyloną z niszy na górnem piętrze w głębi sceny, oraz jej rękę z rewolwerem wyciągniętą na dół, ku niemu)
SYPNIEWSKI

Oh!... Ona tu jest jeszcze!...

(Robi gest rękami, jakby chciał marę odepchnąć i cofa się w tył. Morska i Zosia z przerażeniem spoglądają w górę; wszyscy inni pozostają bez ruchu, jakby skamienieli, zapatrzeni na cofającego się coraz szybciej w tył Sypniewskiego. Żołnierze mimowoli, lecz jednocześnie pochylają się w tę stronę, wreszcie rzucają się za uciekającym Sypniewskim. W tej chwili z góry rozlega się strzał, Sypniewski chwyta się za piersi, skacze w bok i niknie za framugą drzwi.)
I. ŻOŁNIERZ (w biegu do III-go)

Matys, pilnuj góry! Marsz!

(III Żołnierz tuż od widowni zawraca i biegnie ku schodom. I i II-gi żołnierz biegną za Sypniewskim i znikają za drzwiami. Za plecami Soni na galerji zjawia się Razin i uprowadza ją wgłąb. Żołnierz III wstępuje na schody, wchodzi na galerję, zagląda na lewo, potem na prawo i idzie tam wahając się i nasłuchując. Na dziedzińcu przed gankiem ruch, słychać zbliżający się tętent, biegnie służba folwarczna. Wpada z ganku Marcinek wołając:)
SCENA DWUDZIESTA DRUGA
Ciż bez żołnierzy i Sypniewskiego, później Klemens.
MARCINEK

Dziedzic jedzie!...

(w hall’u ogólne poruszenie, za Marcinkiem, który wyprowadza Lasotę cokolwiek naprzód sceny, wbiega Klemens, ubrany jak dawniej we frak i biały krawat. Staje koło drzwi)
KLEMENS (uroczyście)

Jaśnie Pan!...

SCENA DWUDZIESTA TRZECIA
Ciż, Morski.
(na ganku wśród rozstępujących się ludzi pojawia się Morski, z ręką obandażowaną, mundur na nim potargany, podarty, zabłocony. Ztyłu po za nim migają na dziedzińcu biało-amarantowe chorągiewki szwoleżerów i ich mundury)
MORSKA
(rzuca się do męża na ganek, domownicy za nią)

Jesteś?!. Jak to dobrze, że przyjechałeś!...

MORSKI

Janko, Janko!... Więc żyjesz, więc nie skrzywdzili cię?! A mnie mówili...

MORSKA

Aleś ty ranny... o Boże!...

MORSKI

Drobiazg... Zwycięstwo... Wielkie zwycięstwo... Warszawa wolna!...

(głośne krzyki radości wśród tłumu. Morski podchodzi do Lasoty i wita się z nim; ten tuli go)
LASOTA

Zuch!... Warszawa...

(potem puszcza go, prostuje się, mówi głosem nabrzmiałym łzami wielkiego szczęścia)

Widziałem...

(ruch ręką i głową w stronę szwoleżerów na ganku)

Polska wolna... potężna... Mogę umrzeć!...

(idzie wolno ku fotelowi)
MORSKI (wesoło, z szerokim gestem)

Poco umierać dziadziuniu, będziemy żyć!...

(Lasota siada na fotelu, Marcinek całuje go w rękę i ucieka na ganek do szwoleżerów; Morski zwraca się do Chołupki)
MORSKI
Więc tu żadnej potyczki nie było?
CHOŁUPKO

Owszem... tego...

MORSKA
(idzie wciąż uczepiona do ręki męża i szarpie go niecierpliwie)

Słuchaj, tu na górze...

SCENA DWUDZIESTA CZWARTA
Ciż, bez Marcinka, żołnierze.
(na prawo ze stołowego pokoju wychodzą żołnierze)
I. ŻOŁNIERZ
(staje o krok od progu na baczność)

Panie poruczniku melduję: jest oficer bolszewicki... zabity!...

MORSKA (boleśnie)

Ah!

I. ŻOŁNIERZ
(rzuca na nią surowe spojrzenie)

Ale nie my... To ktoś inny... Należy zrobić rewizję...

MORSKI

No więc co?... O co chodzi?

MORSKA
(przystępuje ku niemu, chwyta go za ręką i szepcze gorączkowo)

Słuchaj... tu jest.. na górze... On ma broń... Będzie strzelał... Sama pójdę...

MORSKI (chmurząc się)
Nic nie rozumiem! Gdzie? Kto?...
MORSKA (gorączkowo)

On mi ocalił... więcej niż życie!

MORSKI

Więcej niż życie?!... Ależ kto?... Gdzie on? Dlaczego nie idzie?... Czy może ten... zabity?...

MORSKA (z trwogą)

Ależ nie!... Tutaj... (pokazuje na górę.)

(W tej chwili na górze słychać strzał na galerji; a na dziedzińcu wśród szwoleżerów oraz ludności niepokój, ruch, rozlegają się dalekie krzyku gwałtowny oddalający się tętent konia oraz dalekie rzadkie strzały. Wbiega z ganku zdyszany Marcinek)
SCENA DWUDZIESTA PIĄTA
Ciż, Marcinek.
MARCINEK

...Ten... gruby... ko-mi-sarz! ten... gruby... i ta... ta... Sonia... z ok-na na gó-rze... po... skrę-co-nem prześ-cie-radle... na dach ku-chen-ki... A potem... My wszyscy tu stali, patrzali na śwolażyrów... Tymczasem oni... te bolszowniki... jak skoczą na rządcową kasztankę, co przy kuchni stała... Tyle ich widzieliśmy!... Ino się zakurzyło!... La boga, la boga!...

MORSKI
(energicznie zwraca się ku drzwiom, wybiega na ganek i woła)

Kudlik, konia! Siadać!...

MORSKA

Stachu, Stachu... Na Boga! Daj pokój!... Opowiem ci, opowiem!...

(uprowadza go na lewo. Lasota śledzi ze swego fotela za wszystkiem z żywem zajęciem)
CHOŁUPKO (żałośnie do żołnierzy)

A to łajdaki!... Na mojej kasztance... tego...

I. ŻOŁNIERZ
(wraca na środek sceny: staje twarzą do widowni, stawia mocno przed sobą: karabin i mówi, kręcąc głową z niezadowoleniem)

Nie-do-brze!

(Żołnierze II i IV-ty zatrzymali się po obu stronach drzwi w pozach stanowczych, patrzą na mówiącego i przytakują mu)
WOJCIECHOWA
(przyskakuje do I-go Żołnierza z przymileniem z prawej strony, a Zosia z lewej)

Ech, głupstwo, panie wachmistrz! Powolutku my tu znowu wszystko ślicznie, eligancko oprzątniemy... A wy już ochwiarujcie życie temu jednemu bolszewikowi, kiedy dziedziczka oto prosi... Oni mnie też chcieli zabić!

I. ŻOŁNIERZ
(oparty malowniczo na karabinie mówi z ukrytem kpiarstwem)

Pewnie; jak uciekł, to mu można darować!... Niech, wraca do swojej Rassiei! Ale u nas (surowo i z naciskiem) po-rzą-de-czek mu-si być!

WOJCIECHOWA

O tak!

ZASŁONA



Chełmica Wielka3 Października, 1921 rok.


Hall w Miłowicach.





  1. Wsierosijskij Centralnyj Ispołnitelnyj Komitiet.
  2. Kombied — Komitet Biednoty.
  3. Romans rosyjski, patrz nuty w końcu książki.
  4. Znana pieśń ludowa.
  5. Sowiet Narodnych Komisarow.
  6. Ispołnitelnyj Komitet — Ispółkom





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.