Bolszewicy/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Bolszewicy | |
Podtytuł | Dramat w trzech aktach | |
Wydawca | Gebethner i Wolff | |
Data wyd. | 1922 | |
Druk | Tłocznia Wł. Łazarskiego | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
WACŁAW SIEROSZEWSKI
BOLSZEWICY
DRAMAT W TRZECH AKTACH
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA KRAKÓW LUBLIN ŁÓDŹ POZNAŃ WILNO
THE POLISH BOOK IMPORTING CO., INC. N.-YORK Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone
Copyright by Waclaw Sieroszewski nineteen hundred twenty two TŁOCZNIA WŁ. ŁAZARSKIEGO. WARSZAWA.
Kolegom-żołnierzom tę książkę poświęcam. |
MORSKI Stanisław, ziemianin, porucznik szwoleżerów, lat 32.
MORSKA Janina, jego żona, lat 25.
LASOTA Stefan, dziadek Morskiej, lat 80, wspaniały, siwy, wąsaty, nawpół sparaliżowany.
CHOŁUPKO Marjan, kasjer, stary kawaler, lat 50.
WOJCIECHOWA Puchalska, kucharka, żywa otyła, lat 52.
ZOSIA, pokojowa, lat 21.
KLEMENS, Lokaj, sztywny, akuratny, ubrany we frak i biały krawat, lat 48.
MARCINEK, chłopak obsługujący Lasotę, lat 15.
I. Żołnierz (sekcyjny), lat 24.
Feliks Kazimierowicz SYPNIEWSKI, oficer bolszewicki, Polak inteligentny, lat 28.
Nuchim Grosberg, pseudonim SARNOWSKIJ, żyd, członek „czerezwyczajki“, lat 30.
Sofija Abramowna KRONGOLD, pseudonim SONIA, przewodnicząca „czerezwyczajki“, lat 23.
Stiepan Nikołajewicz RAZIN, członek „Sownarkomu“ (Rady Komisarzy Ludowych), oraz komisarz „Komnarchozu“ (Komitetu Gospodarstwa Ludowego), lat 40.
GUŁAJ, naczelnik bolszewickiej, czołowej „letuczki“ (lotnego oddziału), lat 46
LI, chińczyk.
BEZNOSY, żołnierz bolszewicki.
Obszerny „hall“ w zamożnym polskim dworze. Nalewo schody, prowadzące na górną galerję, sklepioną i ozdobioną wnękami z kwiatami. Pod schodami drzwi do schowanka, a dalej w tej samej lewej ścianie drzwi podwójne, prowadzące wgłąb domu. Z prawej strony sceny duże drzwi oszklone, wiodące do stołowego pokoju; widać tam stół nakryty białym obrusem, z wazonem kwiatów pośrodku, i porcelanową zastawą dookoła. Tylko co skończono wieczerzać. Nad stołem zwiesza się kryształowa lampa. Ściana w głębi „hall“u, cała prawie oszklona, wychodzi na ganek. Pośrodku otwarte szklane drzwi; przez nie, oraz przez wielkie okna widać obszerny dziedziniec z kręgiem murawy pośrodku i klombem kwiatów w ogniska trawnika. Dookoła wstęga wjazdowej drogi, nad nią zwieszają się konary starego parku, w oddali brama — dwa białe słupy kamienne zakończone wielkiemi kulami. Po obu stronach bramy poprzez krzewy i drzewa bieleją budowle z czerwonemi dachami. Na lewej stronie ganku skupia się służba folwarczna i chłopi ubrani z „waszecia“. Bliżej drzwi stoi dwóch szwoleżerów w pełnym bojowym rynsztunku z szablami u boku i karabinkami na plecach. Trzeciego żołnierza z lancą w ręku widać już na drodze, trzyma trenzle koni szarpiących się, ale ukrytych za tłumem ludzi i węgłem budynku.
Pośrodku „hall“u stoi kilka foteli, mały stoliczek, berżerka, a pod szklaną ścianą, pod oknami — duże, niskie wyściełane ławeczki; na jednej z nich leży szabla kawaleryjska, czapka i łosiowe rękawiczki. Wieczór: niebo ciemnieje. Słychać w oddali nieustanne trzaskanie karabinów maszynowych i miarowe, co jakiś czas, strzały armatnie.
Do pustego „hall“u wchodzi z lewych drzwi z pośpiechem MORSKI w mundurze, ze spicrutą za cholewą buta; za nim Morska, Chołupko, Zosia, Wojciechowa, w końcu Lasota, wsparty na ramieniu Marcinka. (Lokaj Klemens wchodzi z ganku i staje wyprostowany przy drzwiach).
Janko, błagam cię raz jeszcze i zaklinam na wszystko... zastanów się, pomyśl, pomyśl, co ci grozi!.. Jeszcze czas, lecz jest to czas najwyższy... Przeprowadzę cię przez naszą linię bojową... Mam pozwolenie, potrzebne przepustki... Nikt nie zatrzyma cię do samej Warszawy...
Doprawdy, dziedziczko, niech dziedziczka jedzie... Powóz i bryka wytoczone, rzeczy, co podręczne, pan już kazał spakować, konie w mig założymy...
Nie pojadę. To postanowione. Nie opuszczę Miłowic i ty, Stachu, jużeś się na to zgodził...
To szaleństwo!...
Stachu, Stachu, nie nastawaj!... Pomyśl w co obrócą się w razie naszej ucieczki nasze tyloletnie trudy, wysiłki, marzenia!?.
Nie zawsze zabijają. Ale to pewna, że tam gdzie nie zastają właścicieli, nie zostawiają kamienia na kamieniu!... A ludzie, a służba, którąbym porzuciła, co pomyślą, co powiedzą?!...
Im nic nie grozi... Ty co innego!
Niewiadomo. Zresztą oni są również przerażeni — patrz, jakie mają twarze!... (wskazuje na okno)
Wrócą do domów, wyśpią się i strach przejdzie!
Przypuśćmy. A czy zaręczysz, że istotnie nam nic nie grozi w tej podróży poprzez tłuszczę uciekających, rozbestwionych, zdemoralizowanych żołdaków, dezerterów, oraz mętów społecznych, wydobytych z samego dna rozpadem życia?...
Jużeś mi to mówiła.
Ależ tutaj grożą ci te same męty tylko w dodatku... cudze!
Wolę zginąć z cudzych rąk. Prócz tego wątpię bardzo, czyby dziadzio wytrzymał podróż końmi aż do Warszawy. A zatrzymać się gdzieś po drodze, to znaczy czekać na to samo, co tu, tylko w obcem miejscu, w gorszych warunkach. Nie, wolę zostać u siebie! Zresztą, Warszawa podobno również niezupełnie pewna; mówią nawet, że lada dzień może być wzięta...
Kto mówi? Nie wierz!... Kłamią! To się nie stanie!...
Ja też nie wierzę, chociaż... różne już a tak nieprawdopodobne rzeczy zdarzyły się w tych okropnych czasach... Wszystko się chwieje i wali...
Nadzieja jedynie w Bogu!
Nie wezmą mię żywego.
Byłaby to śmierć bezużyteczna. Jesteś żołnierzem, twoje miejsce w szeregach. Jedź więc, jedź, a my zostaniemy... bronić tutaj tego za co wy tam... umieracie!
Umieramy? Uciekamy, chciałaś powiedzieć!... (z naciskiem), Tak, uciekamy... (półgłosem do żony) Pędzimy, cofamy się na... zgóry upatrzone stanowiska, porzucając armaty, tabory, broń, amunicję... Sztaby, jenerałowie, pułkownicy pierwsi dają przykład... Dzieją się wprost rzeczy niesłychane. Armja regularna ucieka przed hordą, — wojsko z artylerją uchodzi przed bandą. Serce pęka!...
Ten żołnierz tak mężny niedawno i ofiarny...
Psia krew! Wieje bataljonami na widok jednego kozaka na skrzydle!...
Spiesz się, Stachu!
Bądź zdrowa, kochana!
Owszem... mogę. Na ten czas mogę... Bo choć nie mam kwalifikacji... tego, ale pan Raczkowski uważał, że... tego... ze względu na nastrój i pewne zatargi z ludźmi, a szczególniej... tego... ostatniego mordobicia głupiego Florka... uważał... tego... strategicznie... że lepiej się chwilowo z placu boju... tego!... A ja owszem, mogę się zgodzić objąć po nim, czasowo, gdyż choć się na uprawie roli nie... tego, ale z ludźmi jestem... tego, gdyż zawsze w czas wypłacałem im... tego... pieniądze!
Ależ tak! Wiem — Dziękuję panu, panie Chołupko.
Do widzenia, kochana, do widzenia!
Trzymajcie się mężnie i słuchajcie pani!
Wszystko, proszę pana, wybronimy, nic nie damy tym Mochom! Już ja ich znam: nie będą tu długo popasać — jak nic nie znajdą, to sobie pójdą! Niech jaśnie pan się nie lęka, na tych chamów trzeba tylko... strogo!
Żegnaj dziadziu! Do widzenia, Wojciechowo, Zosiu... Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo. Klemensie, sprawiaj się dobrze!
Słucham, proszę jaśnie pana!
Wola Opatrzności... Na lwa srogiego bez obrazy siędziesz i na ognistym smoku jeździć będziesz...
Kudlik!
Rozkaz!
Marcinku, idziemy!
Poco pójdziemy? Zanim wielmożny pan dojdzie, to już odjadą. Niech lepiej wielmożny pan siądzie, to ja skoczę w mig, a potem opowiem!
Wszystko Bóg!... Wola Opatrzności...
A teraz co, proszę Jaśnie Pani?
Więc mam sieczkę jutro... tego i orka również... tego!... No i fornali...
Rozumie się. Wszystko jak było.
Nie zgodzą się ludzie robić — zalękłe som...
Dlaczego się nie mają zgodzić? Przecież jeść i pić trzeba, dlaczego więc nie pracować?
Abo to bolszownicy dadzą?!
Nie wiadomo jeszcze, czy przyjdą. Słyszycie: strzały umilkły!
A jak przyjdą i nie dadzą, to co, proszę dziedziczki?
Jak nie dadzą, to trudno. Jak wyraźnie coś każą — posłuchać! Ale niech czują, że to na rozkaz, że nic dobrowolnie, że znowu nikt tak się ich nie boi.
A jak zaczną rabować, to co?
Nie opierać się.
O, co to — to nie! Nie ich doczekanie, żebym ja swoje oddała im dobrowolnie!
Więc Jaśnie Pani mówi, że jak będą brać, to dawać bez niczego?!
Cóż na to poradzicie?!
Juściż. Ale schowaćby należało.
Oni sami, podobno, jeszcze ludziom dają.
Tak. Powiadają, co w ich pismach stoi, że gronta...
Proszę dziedziczki: a jak nam każą brać dworskie, to co?
Brać, schować, a potem nazad oddać!
Ja bo tam myślę, że lepiej wcale nie brać. Bo jak się raz weźmie, to potem różnie bywa... Co cudze, to cudze! A jak wszyscy zaczną drugim brać, to nikomu nic nie zostanie — wszystko zabierze złodziej!
Ja się tam nie boję; u mnie nic nie zabierze, bo nic nie mam!
A może lepiej, proszę dziedziczki, jeszcze wszystko zaraz duchem na wozy ładować, babę i dzieciaki na wierzch posadzić, chudobę gnać i dalej, hajda, od tych łupieżników!?
I dalej co?... Widzieliście, co się dzieje na szosie? Jakie tam zatory wozów? Jaki tam rejwach, kłótnie, bijatyki, stłoczenie głodnego bydła?
Ano tak!
Juści porozkradają. Naród idzie tera rozmaity.
Nawet w spokojnych czasach trudno podróżować z rodziną, obecnie — wprost szaleństwo! A śmierć... śmierć czyha na człowieka wszędzie: czy tu, czy tam! Nawet myślę, że tutaj łatwiej jej uniknąć i że... słodziej u siebie umrzeć! Czy nie prawda?
A tymczasem, jeżeli wróg tu bez was przyjdzie, to napewno chatę wam splondruje, splugawi, obejście zniszczy, spali, płoty rozbierze na opał... I słusznie: poco ma szczędzić? Przecie nie on ten dom budował, ziemię orał, trudził się, zabiegał, drzewa sadził, ogrodzenia grodził. Nie on ziemię tę od dziadów-pradziadów potem i łzami zlewał. Dla niego ona tyle warta, co dziś na niej stopę postawił, albo nocne legowisko rozłożył. Jutro idzie dalej!
Prawda, jak cygan.
Jak bolszewicy spotykają puste wsie, to myślą, że polakom wszystko jedno gdzie mają żyć, że bez walki oddadzą całą ojczyznę... Więcej nabierają zuchwałości i zawczasu sobie planują, jak oni tu na naszych polach i ogrodach swoje założą sadyby. Bo im się tu podoba na cudzym dorobku, leniom i nędzarzom!... A jeżeli wrócicie, nawet zczasem, to będzie uważał, że może wam coś z łaski ustąpić niby posłusznemu niewolnikowi za darowane życie... Będziecie pracowali na wysyłane do Moskwy podatki jak pańszczyźniani chłopi po wieki wieków...
Panowie tyż uciekają...
Nie wszyscy.
W Klonowie to ani dziedzica, ani księdza już niema!
Źle zrobili. Nie trzeba ich naśladować. Należy zostać, nie dać się!
A czy to damy radę, proszę Jaśnie Pani? Siła ich ma być.
Jak przyszli, tak pójdą, niby powódź! — A wy dokąd pójdziecie? Jeżeli oni całą Polskę zaleją, to przeniesiecie się do Niemców, czy co? Nie, tutaj zostać należy, gdzie ziemia nasza, gdzie groby ojców naszych. Nie dać ojcowizny sobie wydrzeć. Tu nasza dola i niedola. Nie bać się śmierci.
Juściż, nic bez Boga. Śmierć z Jego dopustu; bać się jej niema co i nie pomoże!...
A więc wszyscy zostajemy. Lecz już późno, dużo jeszcze tu przygotować należy, uprzątnąć. Wy też wracajcie do domów i zróbcie tam porządek.
A może jeszcze nie przyjdą. Coś ścichło!
— Niech będzie pochwalony!
Na wieki wieków! Wojciechowo, Zosiu — trzeba obejść dom, pozamykać wszystkie drzwi, a potem zabrać się do pakowania i chowania!...
Pan odchodzi?
Tak, proszę pani. Ja tam mam starą grenerkę. Tak byłaby obraza boska, żeby ją ta hołota... tego... Wyniosę na stryszek... Ale przybiegnę jak tylko, co... Niech pani dziedziczka będzie spokojna...
To i ja też, proszę dziedziczki, pójdę.
Proszę iść!
Niechby dziadzio poszedł spać. Dziadzio zmęczony, późno już!.
Hmm!
Niech Marcinek odprowadzi starszego Pana i wraca; będzie mi potrzebny.
Dobrze, zara...
Warty... trzeba warty!
Właśnie o tem myślałam.
Wszystko, proszę Jaśnie Pani, w porządku. Oto klucze. Drzwi wchodowe wszystkie zamknięte, zaryglowane, haczyki założone, okiennice zaśrubowane... Wszystko należycie opatrzone, nie przymierzając jak wtedy, kiedy to Mielczarek rozbijał! Tylko jeszcze drzwi od kuchni zostały i okiennice na ganku, ale jak się kłaść będę, to zamknę. Teraz przez nie będziem wyglądać co się na drodze dzieje!... Niech paniusia się położy i śpi spokojnie!
Położę się; jestem bardzo znużona, a muszę jutro wstać wypoczęta. Lecz ty, Zosiu, zostaniesz na straży, musi ktoś w domu czuwać, żeby nas nie zaskoczyli we śnie.
Nie przyjdą... Noc... zasadzka... stare prawidło... znam... Moskali...
Tem lepiej. Jednak, Wojciechowo, będziesz na zmianę czuwać z Zosią. Nad ranem przyjdę do was. Albo wiecie co?... Dodam wam jeszcze do pomocy Marcinka. Zawsze to kawałek mężczyzny. Będzie wam raźniej!
Owa! Sam mogę całą noc przesiedzieć, tylko, proszę niech mi Jaśnie Pani da ten leworwert!...
Pewnie, że strzelę, jak zobaczę bolszewnika, poto on jest — rewolwert!
Boże uchowaj! Zgubiłbyś nas. Żadnego oporu. Na to są nasi żołnierze. Ale za to też żadnych usług, żadnej wskazówki i pomocy. Wszystko niech biorą gwałtem, żadnej z nimi ugody... Słyszycie?!
Słyszymy!
Co to? Pożar?
Tak, proszę Jaśnie Pani, Klonowo się pali.
Nie bój się, dziecko, nie bój!
Idź do Wojciechowej, Zosiu, ona tam sama. Ja się nie położę już spać, będę czuwała, możecie wy wypocząć!
Dobrze, proszę pani!
Pani, paniusiu... są!
Wziąłeś pieniądze... oddaj choć rewolwer!... Psi synu!... Wszystko chcesz zagrabić! Mać twoja...
Nie dam... moje... ja pierwszy!...
Nic z tego... Nie wykręcisz się... Z kiszek ci wyrwę, nienasytna twoja gardziel... Djable przeklęty!
Stójcie,... wo imia światowo komunizma! Coście poszaleli!?. Podnieś się, Prońka!...
On, towarzyszu naczelniku i pieniądze wziął i rewolwer chce zabrać!... Mać jego!...
Nieprawda!... Razem byliśmy, tylko ona (wskazuje na Morską) jemu oddała!...
Kto ona?
...Ta... barynia ...Mać ją!... (poprawia się) burżujka!
Która z was właścicielka?
Ja.
Poco oddałaś pieniądze!?
W pad i sami zabrali!...
Wo imia światowo komunizma!... To nie wiesz, że pieniądze i złoto powinnaś mnie oddać!? Ja naczelnik. Gdzie masz więcej?
Łżesz!... Co to — nie mam! Zaraz musisz tu na stół położyć pięć tysięcy rubli — dobrych, carskich rubli... Słyszysz?!. Inaczej... wo imia światowo komunizma — zabiję!...
Nie mam, zabrali...
...Zabrali?... A gdzie były?... Prowadź!... Gdzie ty śpisz!?...
Zosiu, chodź ze mną!
Boże, Boże!... Co się dzieje?! Co oni sobie myślą! Gdzie starszy?...
Milcz, maszkaro!
A ty kto będziesz?... Ty pewnie kucharka, takaś gruba... Tybyś nam jeść dała!
Tak, tak!... Jeść!
Cóż, niema co!... Idź! Trzeba słuchać. Oni tu teraz panowie!
Tak, teraz my tu panowie, my, lud pracujący. Co dawniej mieli burżuje, to teraz będziemy mieli my, a oni będą na nas robić!
My będziemy teraz używać, a wy musicie nam służyć, jak dawniej służyliście burżujom!
Przyłączcie się lepiej do nas, bo my dyktatory... (do Klemensa) Ty, naprzykład, kto jesteś?!
Lokaj.
Właśnie. Więc ty teraz nam lokaić musisz. Widzisz tę czerwoną kokardę na piersiach?... Każdy, kto ją ma, to jest prawdziwy komunista... On twój pan!
Ja też jestem... lud pracujący.
Cóż, ty, kucharko?!. Nie chcesz, psia twoj mać, gotować proletarjatowi?!
Spytam, jak pani każe.
Powiedziałam, że nie mam. Sam się pan przekonał!
Nic ja się nie przekonał. W drugiem miejscu masz schowane, przeklęta burżujko!... Prowadź zaraz... Musisz oddać wszystko złoto i drogocenności. Inaczej — sprawa krótka... Wo imia światowo komunizma!
Przecież tłomaczę panu, że złoto i biżuterję zabrali Niemcy. Mój Boże, co oni wyrabiają!?
Wo imia komunizma!... Sucza docz, ty żarty żartujesz!... Niemcy... Niemcami się wykręcasz!? Co Niemcy?... Ty nie wiesz, że my bolszewiki... My nietylko pierścionki, my skórę z ciebie ściągnąć potrafimy!...
Zdejmcie. Powiedziałam już, że nie mam!
Nu, ładno! Ty, widzę, „krasotka“! Zanim skórę z ciebie zdejmiemy... (śmieje się). He, he... to ty pójdziesz z nami... do sztabu! Tu niedaleko, za lasem, he he... Cu-kier-ni-ca!... Mccy!... (mlaska językiem).
Nigdzie ja stąd nie pójdę!
Żarty. Pójdziesz, wo imia światowo komunizma! Nie takie chodziły!... Hej, chłopcy: wszystkie młode baby do kupy i do... sztabu!... Dobra?... Co?.
Dobra, towarzyszu! A ta gruba, stara, niech nam tymczasem ugotuje kolację. Innego z niej nie ma profitu! Wrócimy... spracowani! Ha ha!
Wo imia światowo komunizma... bierzcie je towarzysze!
Ech, ty!... Bia-łu-cha... Pe-czor-ska! Po co z nimi tak daleko chodzić!?
Co to za krzyki? (woła głośno) Hej, starszy...
Ach, to wy, towarzyszu! Chcemy poprowadzić te reakcjonistki do sztabu. Nie chcą nam nic mówić, wszystkiego odmawiają!...
Jeść nawet nie dają! Mać ich!...
Nic niema. Wszystko pochowały.
Boże wielki! Kredens rozbili... Pasztet wyciągnęli... Wszystko zeźrą!...
Dlaczego pani nie kazała ludzi nakarmić?... Głodni są.
Pan widzi, co się dzieje! Nie jestem już tu panią.
Uniknęłaby pani niepotrzebnego zniszczenia.
Ale, pan... pan... Jeśli się nie mylę... Jakże to?...
Nie myli się pani.
Możesz odejść, ja aresztuję tę panią...
Pójdę, albo i nie pójdę...
Ale przedtem niech odda parasolkę, bo to panina!
Istotnie, towarzyszu, oddajcie tę zabawkę, poco ona wam?... Rączka z bronzu, wcale nie złota!... Lepiej zbierzcie ludzi i każcie przyrządzić kolację. Niech zaprzestaną rabunku! Wkrótce zjeżdża tu komisarz wojenny, oraz czerezwyczajka. Telefoniści niech zakładają telefony tu, w tym pokoju! No, rozkaz!... Marsz!
Krzywda się tu nam dzieje! Ani grosza pieniędzy w takim bogatym domu i parasolkę nawet zabrali!... Tfu! Też czasy!...
Idź do kuchni i zajmij się zaraz kolacją!
Wyślę zaraz ordynansów do żołnierzy, żeby zaprzestali rabować, a pani niech każe iść z nimi służącym, żeby poodbierały rzeczy!...
Idźcie z dziewczętami, przypilnujcie, żeby zrobiły porządek w pokojach i przyszykowały mieszkanie oraz gorącą kolację dla mnie i dla towarzyszy: Razina, Sofii Abramowny, Sarnowskiego. Zaraz tu będą!
Dowiedziałem się, że pani tutaj, że pani została i... pośpieszyłem...
Ale jak to się stało, że pan... pan... Słyszałam, że pan służył w naszem wojsku i walczył przeciw nim?!
Tak, w przeszłym roku, jako były oficer zapasowy. Ale w pierwszej bitwie wzięto mię do niewoli...
A teraz pan... z nimi... i... tutaj?...
Walczę... o wolność świata!
W ten sposób?
Ach, ach... Panie!
Kto to jest?
Niech go puszczą! To nasz zaufany człowiek, rządca majątku. Ma widocznie do mnie jakiś interes!...
Puśćcie go! Czego pan chce?
Proszę dziedziczki, rozdrapali... tego... wszystkie konie, nawet źrebięta! A teraz rzną holenderskie krowy... tego... co najlepsze... Spichrze opróżniają... Sterty rozrzucają... Mechanika zbili nahajkami... tego... zmusili zatoczyć lokomobilę, chcą młócić... tego... w nocy... Słyszane rzeczy?!.
Widzi pan.
Rzecz prosta: wojsko potrzebuje furażu. Za chwilę przyjedzie komisarz Razin, on tu zrobi porządek.
Nic na to nie poradzę; to nie mój dział.
Proszę dziedziczki, Wojciechowa mię posłała, że nic nie może zrobić. Tych bolszowników pełna kuchnia. Jak tylko postawi coś na ogniu, zaraz wpadają, zabierają nawet z rondlami... A poniektórzy to palcami gorące chwytają wprost z garnków i do gęby... Bucha im stamtąd niby dym i ogień... Straśno patrzać, proszę dziedziczki, Straśno patrzać...
Czy znowu będę winna, jeżeli pańscy towarzysze nie dostaną kolacji?
Zapewne, że winien... stary rzeczy porządek! Ale... nic wielkiego? Jesteśmy przyzwyczajeni! Wszystko się ułoży.
To nie są najeźdcy — to rewolucja.
Rewolucje wybuchają samorzutnie wewnątrz państw i narodów... Wy przychodzicie z zewnątrz, wy jesteście przemocą i gwałtem...
Jesteśmy jedynie lontem, który zapali siły wybuchowe, nagromadzone w głębi społeczeństwa przez stare krzywdy i stare zbrodnie... Zobaczy pani!...
Widziałam właśnie przed chwilą na dziedzińcu złodziei pobytowych z sąsiedniego miasteczka, wynoszących kufry razem z waszemi żołnierzami. A tam stoi koniokrad Dziubała z trenzlą w ręku i czeka swej kolei... Dwie baby sąsiadki z gęśmi pod pachą... To są wasi sprzymierzeńcy!
Drobiazgi, o których nie warto wspominać w chwilach kataklizmu, gdy płonie szósta część globu ziemskiego.
Czy pan istotnie wierzy, że ten pożar nas oczyści i szczerze życzy sobie, aby objął cały świat?
A nie lęka się pan, że on ją zniszczy, jak zniszczył Rosję?
Nie lękam się niczego. Ta wojna wyleczyła mnie ze wszelkich strachów. Gorzej jak jest, już być nie może. Że tam coś spłonie — głupstwo! Ze zgliszcz powstanie życie jeszcze piękniejsze i rozlewniejsze... Rosja nie może służyć za przykład... Rosja dzika, słabo zaludniona, gospodarczo nieprzygotowana do takiego przewrotu. Co innego Niemcy, Francja, Anglja, Ameryka... Tam komunizm przybierze szlachetniejsze kształty i już ulepszony wróci do Rosji...
A my?... A Polska?
Pyta pani zapewne o... tak zwaną Niepodległą Polskę?... Bo polacy jako narodowość istnieć sobie mogą ile chcą... Nikogo nie obchodzi, jak oni mówią lub co na obiad jedzą! Co innego urządzenia społeczne!... Nie jesteśmy narodem państwowo-twórczym... Nikt nie wierzy i my sami nie wierzymy w nasze rządy... Przyzna pani, że ani sejm, ani żadna z klas nie stoją na wysokości zadania. Chłop ciemny i zahukany, robotnik nieuświadomiony, inteligencja bez haseł i bez charakteru, ziemiaństwo głupie i sobkowskie, burżuazja najreakcyjniejsza w Europie... Rządzą w Polsce właściwie... paskarze!
Tscyt!
Proszę bardzo! Ostrożnie!
Pan korzysta ze swego położenia...
Daruje pani, ale... i mnie to niegdyś bolało. Szukałem wyjścia...
I... zamiast... we własnej pracy i wysiłku, znalazł je pan w cudzej przemocy!?...
Słabi jesteśmy, słabi i spodleni długą niewolą. To jest fakt! Co ja na to poradzę?... Jako państwo niepodległe, nawet jako naród, ostać się możemy tylko w atmosferze powszechnej wolności, równości, sprawiedliwości... A to niesie jedynie komunizm!...
Oo!
Niech pani nie przeczy, niech pani wysłucha do końca i ma odwagę wznieść się ponad wszelkie przesądy. Niech pani sprobuje stanąć na stanowisku klasowem proletarjatu, które jest naczelnem w chwili obecnej, a zobaczy pani jak wszystko ułoży się jasno i prosto!... Co to jest Polska? Polska jest pomostem. Kto kiedy słyszał o mieszkaniu w bramie?.. Z jednej strony rynki wschodnie, z drugiej kapitały zachodnie!... Bez rewolucji wcześniej czy później połkną nas imperjalizmy burżuazyjnej Rosji i Niemiec. Taką jest nieubłagana dialektyka ekonomicznego rozwoju...
A tak pochłoniecie nas zaraz wy, nowi barbarzyńcy, z całą waszą ohydą... Dziwię się tylko czułości, jaką wykazujecie dla naszej niepodległości!.. Po co ona komu?.. Po co pan o niej mówi? Po co się pan wogóle o Polskę troszczy? Kto o to pana prosi?
Mógłbym odpowiedzieć: proletarjat! Ale nie chcę... Istotnie wszystko to drobiazgi!.. Cóż znaczą uczucia i pragnienia najdzielniejszej jednostki: ba — nawet marzenia całego narodu — wobec masowych ruchów jakich jesteśmy świadkami... Temi zaś rządzi zwykły ekonomiczny interes — sprawy wytwórcze i żołądkowe! Zadaniem świadomej tego procesu jednostki jest jedynie przystosowanie się do tych prądów i ruchów, oraz łagodzenie... zderzeń. I pani radzę to czynić! Niech pani pod tym względem liczy na moją pomoc... Bądź co bądź... niech pani pamięta, że ma pani we mnie...
Co?..
...będzie rad, jeżeli nadarzy mu się sposobność okazania najmniejszej usługi...
Dziękuję... ale...
Żadnych ale... wierny sługa i rycerz!...
Wybacz pan! Pan ma na sobie mundur wrogów mojej Ojczyzny!.
Ach!
A, to wy, Sofia Abramowna!. Cóż tak cicho?! Którędy weszliście?...
Jak zawsze — przez kuchnię.
Nie chodzę innemi drogami niż lud pracujący... Ale może przeszkodziłam.
Dlaczego nie zaczekałeś na mnie? Mieliśmy razem jechać, tymczasem tak się pośpieszyłeś!....
Dowiedziałem się, że operuje tu oddział Gułaja, więc pośpieszyłem, żeby zapobiedz... ekscesom... w myśl rozkazów Wcikomu[1]...
A to kto?
Zdaje się, że twoja dawna znajoma.
Istotnie — dawna, o ile obecny ja... jestem dawnym ja!
Więc to ją przybiegłeś ratować od... ekscesów Gułaja?
Bynajmniej, chociaż jak wiesz, polecono nam nie drażnić ludności i pozyskiwać kogo się da... Wyznam wszakże, że tutaj mało mam nadziei...
Czy tak?
Tak!
Ha, ha!... Doskonale! Przynajmniej śmiało!
Doskonale. Biorę was na świadka, towarzyszu Razin, że ta, oto, pani w tej chwili przyznała się publicznie, iż jest naszym wrogiem.
Wcale się nie dziwię.
Obywatelka jest pewnie właścicielką tego pięknego majątku?
Tak jest.
Niepotrzebnie tylko pani publicznie, tak zaraz głosi tę swoją do nas wrogość. To już jest agitacja... kontr-rewolucyjna i to już jest surowo zabronione. W duchu pani może myśleć, co się pani podoba, panuje u nas zupełna wolność przekonań!...
Na szczęście, tym razem publicznością byłem jedynie ja, gdyż Sofia Abramowna jest, jak zawsze tylko... ideją!
Widzę, że nasi tu już pobywali i zrobili porządek... Czy aby zostało co jeszcze?... Nikt się nie zatroszczył pewnie o tych, co przyjdą, a przecież my, urzędnicy, mamy pozostać tu czas dłuższy i rządzić! Jakże z mieszkaniami? Czy będzie gdzie nareszcie głowę przytulić?
Mury i dachy są.
No, to trochę zamało, tak na codzień! A meble, pościel, naczynia?!. Do licha!... Trudno pracować wydajnie w tych obozowych warunkach...
Właśnie miałem to na względzie i starałem się zapobiedz zniszczeniu, ale towarzysz Gułaj bardzo mnie wyprzedził.
To we dworze. Lecz w tak dużym majątku musi przecież być administracja: rządca, buchalter, pisarz, mechanik... muszą być młynarze, kowale, ekonomi, włodarze... Czy ja wiem, jak ich tam nazywają? Całe to drobno-mieszczaństwo pasorzytujące na wielkim kapitale... Wreszcie w sąsiedniej wiosce muszą być bogaci chłopi — kułaki. Do nich posłać z rekwizycją!
Długo czekać! A tymczasem głód kiszki skręca i chciałbym nareszcie, po tylu nocach nieprzespanych, choć umyć się...
Należałoby przedewszystkiem odebrać od chłopów to, co zrabowali we dworze.
Tak, zapewne, to teraz jest własność rządowa, lecz z chłopami... materja delikatna! Muszę przedtem zwołać zebranie, wytłomaczyć im i wybrać komitet.
Kombied![2]
Dobrze! Niech będzie Kombied.
Nikt się pani o radę nie pyta. Komu to tam pani znaki dawała? Hej! Li, nałóż bagnet i odprowadź ją na górne piętro do pokoju. Nie puszczaj nikogo, a gdyby próbowała zbiedz, albo opierać się to... wiesz!
Moja... znaj!
Baba chody!
Więc jestem aresztowana?
Tak, jest pani aresztowana.
Za co?
Dowie się pani jutro.
Ostawtie!
Kto mnie aresztuje?
Rosyjska Socjalistyczna Federacyjna Republika Sowietów. Czy pani to wystarcza?
Owszem.
Kto to taki?
Mój dziad. Były powstaniec polski z roku 1863. Więziony piętnaście lat w katordze z rozkazu rosyjskiego cara. Czy pani to wystarcza?
Salon w Miłowicach. Obszerny pokój, wysłany pięknym ciemno-zielonym dywanem w deseń brunatno-żółtych astrów. Mahoniowe wyściełane meble w stylu Cesarstwa, obite zielonawo perłowym adamaszkiem. Na ścianach szaro-srebrne obicie ze złotym u góry szlakiem. Obrazy włoskiej szkoły, kolorowane sztychy angielskie, na słupkach rzeźby z alabastru i bronzu. Pośrodku wielki stół, zasłany wspaniałym, ciężkim kobiercem, na nim biały obrus i bogata porcelanowa zastawa do herbaty. W rogu pokoju na prawo pod oknem kosztowny hebanowy fortepian, na nim pusty kryształowy wazon, nad nim makata japońska w blado różowe ibisy; na lewej stronie sceny w rogu również pod oknem jasne (nie do garnituru) palisandrowe łoże — duże, małżeńskie, wysoko zasłane poduszkami i pokryte jedwabną, haftowaną kapą. Obok łóżka między oknem i drzwiami (do garnituru łóżka) jasna, palisandrowa gotowalnia z wielkiem owalnem lustrem oprawnym w srebro. W nogach łóżka duży kufer, tuż niedaleko wygodny fotel. Przez szklanne drzwi pośrodku ściany, mieszczące się między dwoma oknami, widać taras, a za nim kwietnik i dalej w dole wielkie jezioro z wyspą pośrodku. Na wyspie dęby, graby, jesiony, wierzby, brzozy i leszczyna tworzą zwartą, ale rozmaitą ścianę zieleni. W ścianie prawej pokoju — drzwi otwarte, przez które widać zrujnowaną bibljotekę z grudami ksiąg, porzuconych na ziemi. W ścianie lewej oszklone drzwi prowadzą do stołowego pokoju, równie zrujnowanego i zaśmieconego.
Tiebia zdieś niet,
No ty sa mnoju,
Twaja ruka w mojej rukie
I wsio napołnieno taboju
W majom ukromnom ugałkie!
Pust’ stoniet wichr,
Pust’ płaczet wjuga,
Taskuja w sumrakie nacznom,
Ty dla mienia, czto niebo juga,
Tiepło i swiet w tiebie, w tiebie
Adnom...[3]
Ach, jakie cudne kwiaty!
Istotnie śliczne. Jeszcze na nich rosa nie obeschła...
Prawda: nie obeschły!... Dziękuję! Ach jak pachną!...
Tak będzie ładnie... Nieprawda, Felo, co?... Postawić je na stole...
Nie, nie!... One wyłącznie dla Ciebie, postaw je na tualecie...
Więc... kocha? Siadaj... Chcę, żebyś mię popieścił!
Drzwi otwarte, Soniu, jeszcze nas kto zobaczy!
A niech zobaczy!... Czyż nie wiedzą? Czyż nie jestem wolnym człowiekiem... Pluję na ich opinję... Wszystko fałsz!... Co piękne, musi być szczere i otwarte... Nie mamy się czego wstydzić rzeczy naturalnych...
Zapewne, lecz są okoliczności... bardzo...
Pieść mię!... Nic niema... Widujemy się tak rzadko i tak rzadko jesteśmy sami, że gdyby się z tem wszystkiem liczyć...
Pieść mię!...
Tęsknię, ach, tęsknię... Szczególniej ostatniemi czasy... Zaniedbujesz mię!... Pieść!...
Słuchaj, Soniu, od czasu jak znalazłem się w granicach mojego kraju, pali mię jakaś gorączka... Żal mi czasu dla siebie... Chciałbym cały ten entuzjazm, którym tyś mnie zaraziła, przelać w moich rodaków... Wizje wielkiej poezji, słonecznej przyszłości i istotnie mocarnego życia...
Tak, ale przedtem długo będzie musiała dyktatura najlepszych z proletarjatu trzymać w ryzach człowieka-reakcji, leniucha, głupca i samoluba... Długo będzie musiała kształcić i utrwalać w chłopskim, mieszczańskim motłochu nowe uczucia, pojęcia i obyczaje...
Trzeba będzie nieraz nawet w robotnikach wypalać żelazem starą burżuazyjną gangrenę. Pieść mię!... Mocniej!...
Któś idzie!...
A co!... Tak zawsze!... Dlaczego nie przyszedłeś dziś w nocy?...
Byłem w sztabie. I tutaj... te drzwi...
...na wszystkie strony... otwarte... Bez kluczy, z ułamanemi klamkami... zamknąć nie można...
Dziś jeszcze każę przybić haczyki i zawiesić zasłonę...
A, to wy!? W porę przychodzicie, zaraz będzie herbata!
Mianowicie?...
Ech, żeby nie powtarzać przeczytam, gdy się wszyscy zbierzemy. Gdzie Razin?...
Nie wiem. Wciąż się spóźnia. Chce nas zgnębić swoją pracowitością!...
Cóż ten samowar?
Cóż tak długo?
Nie mogłam... Wciąż wpadali te sołdaty z czajnikami i zabierali wodę gorącą... Ja krzyczałam, że komisarska, ale oni tylko mi nieprzyzwoitości odpowiadali... Ciągiem nieprzyzwoitości...
No, no; przestań ryczeć! Herbatę mam, podaj imbryk!
Nijak to nasze!...
Było, a teraz... rządowe! Bułeczki do herbaty masz?...
Jakie tam bułeczki?! Powiedziałam, że wszystko zziarli...
Co?... Czegoś im dała? Uprzedzałam cię, że ty odpowiadasz... Dość tej komedji! Mają być zaraz... Inaczej dostaniesz pięćdziesiąt plag!
Ja?...
Ty. Won i wracaj z bułkami!
To wy takie komunisty?! Wy nie komunisty, wy poprostu... łapserdaki! Pójdę, pójdę, ale już nie wrócę... Do żołnierzów pójdę!...
A to łotrzyca!
Zostawcie, towarzyszu Sonia! Nie warto! Mam jeszcze w kuferku paczkę sucharów, zaraz przyniosę...
Nie o suchary chodzi, a o posłuszeństwo, o zasadę władzy proletarjackiej! Co ona powiedziała, szelma?!... Ich trzeba trzymać krótko, wtedy będą cisi i słodcy jak cukierek. Ja ich znam, tych polskich kontr-rewolucjonistów. Ich trzeba, ot, jak!.
Słusznie!
Zaraz wrócę. Mam kilka pilnych spraw do załatwienia.
Trudno tu będzie rządzić! Wszyscy wokoło spiskują obyczajem polskim. Wy, Sofja Abramowna, jesteście za szlachetna dla tych stosunków. Wy nic nie podejrzewacie, nie widzicie jak i wśród nas samych szerzy się jad reakcji... Powtarzam wam wciąż, że liczyć na pewno można jedynie na ludzi związanych bardzo mocno z naszą sprawą bardzo mocnym interesem...
Wciąż to słyszę, ale to dla mnie... zbyt wąskie!
Wąskie czy nie wąskie, lecz prawdziwe. Cóż robić? Przykro, pewnie, dla duszy delikatnej jak wasza, ale... ludzie są ludźmi! Przesądy religijne, rasowe, obyczajowe są silniejsze od wszelkich programów politycznych. Wy, jako żydówka, musicie to odczuwać najlepiej. Ja bo wciąż spostrzegam ukrytą niechęć i pogardę... Nawet ten Razin... A co się tyczy Sypniewskiego...
Przekonasz się sama... Nawet mógłbym...
Poleciała baba, gada z żołnierzami... Rozumie się, że to nic ale... zawsze... narobi niepotrzebnego mątu...
Należy ją aresztować.
Siadajcie, towarzyszu!
Cóż!... Dlaczego nie!? Można aresztować!... Choć ja mam bardzo wyraźne instrukcje, żeby unikać małostkowych zatargów... Bardzo tu klasowo niewyrobiony naród... Ogromnie trudno... Jeszcze dobrze, że trochę po polsku pamiętam z białoruskiej służby... Jedynie lokaj coś nie coś rozumie. Zrobiłem go miejscowym komisarzem, ale bardzo głupi!
Wciąż mię dręczy pytaniami... Cóż kiedy niema lepszego. Wszyscy ci chłopi, parobcy, oficjaliści bardzo swoją panią chwalą... Żadnego klasowego pojęcia. Szkoła jest, ochronka jest, szpital jest... Obchodzono się z nimi dobrze, płaca dobra... Wszystko dobre... Proszą nawet, żeby ich panią wypuścić!...
Nu, wiadomo! Ale tu trzeba politycznie. Tu kultura! W dodatku ta burżujka nie uciekła... A dlaczego nie uciekła niewiadomo... Może jej żal było swego, a może co innego?... Ba! Gdyby się ją dało przekonać?! Ja sprobuję... Byłaby to wielka wygrana, gdyby ona przeszła na naszą stronę...
Skłamie. Nie warto się cackać!
Nawet pozornie na początek, niech się podda...
Ach, wszystko mi jedno! Za dzień za dwa już nas tu nie będzie. Płock wzięty, Łomża wzięta... Wojska nasze wciąż idą naprzód... Pewnie i my...
Przeciwnie. Mam wiadomości, że zostaniemy tu czas dłuższy... Przyszedł również ze sztabu rozkaz, żeby Morską niezwłocznie przesłuchać...
Można przesłuchać! Dlaczego nie? Ale chyba później, bo zaraz mam z sołtysami naradę...
O, co to to nie!! Tu w żadnym razie. Własnego nie mogę mieć kąta?
Tu jednak najdogodniej. Gdzieindziej niema ani takiego stołu ani tyle miejsca...
Nie zgadzam się.
W takim razie zaraz, teraz... Skończymy śniadanie i zawołamy ją... Sołtysi poczekają.
No, niech będzie!
Ach, jakie cudne kwiaty! Kto wam je przyniósł, Sofja Abramowna?
Kultura, wysoka kultura... Tu tylko będzie można stworzyć prawdziwy komunizm... Jest z czego...
Cwiety skażytie jej
O lubwi majej...
Zagralibyście Marsyljankę robotniczą, Sofja Abramowna.
Ech, nie mam ochoty!
W takim razie ja...
Dlaczego nie śpiewacie, towarzysze?
Wy by im ruską, narodną, a to wciąż marseljeza i marseljeza... Nadajeło!
W niz pa Matuszkie, pa Wołgie
Pa szirokomu razdoliju...
Ach, sławno! Zupełnie jak na Wołdze!... Jezioro jak rzeka... blask słońca... dal wody... jęk pieśni... samowar... Ach, zupełnie, zupełnie... Saratowska gubernia!... Nieprawda, Sofia Abromowna?
Nie wiem. Nie byłam...
Co ci, Felo? Znowu migrena...?
Ach, nie! Lekki zawrót... Stanowczo jestem przepracowany.
Towarzysze, wielka nowina: wojska nasze wzięły Radzymin!
Urra!
Tak!
Mam w dodatku i dla was, komisarzu Razin, specjalnym rozkaz...
Aaa!... Nic szczególnego. Stare rozporządzenie Sownarkomu[5], żeby nie rozdrabniać wielkich majątków w dobrej kulturze, nie pozwalać chłopom rozkradać, ani narzędzi, ani inwentarza, lecz tworzyć z nich komunistyczne folwarki... Ja dobrze pamiętam, bo to moja myśl i dawno ją już stosuję...
Zwróćcie jednak, towarzyszu, uwagę na podpis. Tam jest potwierdzenie tego dekretu dla Polski
przez nasz Tymczasowy Rząd Rewolucyjny... To też coś warte!
Ee, da się utemperować!
Jeżeli chcecie, towarzysze, ją tutaj badać, to wynoście się zaraz... każę trochę sprzątnąć...
Ot, sławno! Przejdziemy się tymczasem po tym ślicznym ogrodzie!
Czy wy, Sofja Abramowna, przyjdziecie do nas.
Owszem.
Dowołać się was nie można.
Sprzątnij ze stołu i zawieś portjerą te tutaj drzwi!
Mój Boże! Skąd ja wezmę portjerę?... Kawałka materji żołnierze nie zostawili w domu, wszystko rozdrapali!...
Co to mię obchodzi!... Bierz skąd chcesz, choć ze spódnic uszyj, ale być musi... A spiesz się, bo zaraz wracamy!
Rany Boskie!
Marcinek, Marcinek!...
Czego Zośka?
Ani myślę. Powiedz, że niema i tyle!
Łatwo ci radzić! A oni mnie za to zakatrupią. Ty nie wiesz, co ja cierpię!...
Nasza pani więcej cierpi i nic. A starszemu panu to te pocwary źdźbła jedzenia nie dają. Tyle mamy, co sam ukradnę!...
To ty? Marcinku, te zasłony też gdzie ukradnij. Tak się boję, tak się boję, że powiedzieć nie umiem!
Ha, wiadomo: baba jesteś... Ale jak tak, to się co może obmyśli... Masz igłę, nitki?...
Mam.
To ciągnij z bibljoteki rogóżki, co tam leżą, a ja pobiegnę na górę po stare worki... I może jeszcze tam co znajdę...
Owa!... Czy to państwo oni są, czy co?... Jak masz aksamity, to im daj, a ja tobym tym chamom i rogóżek nie dał...
Dobrze już Marcinku, leć!... Rogóżki migiem zszyję... Szczęściem widziałam szydło i szpagat w stołowym, zostały od naszego pakowania...
Zośka, gdzieżeś się podziała?
Jestem, a co?
Gdzie towarzysz Razin?
Djabli go wiedzą!
Jak mówisz? Co ty nie wiesz, kto on jest? On jest...
Fe-de-ra-tiw-nyj Is-pół-kom!
Cóż ja... Ja nic!
A, Klemens!... Doskonale — pomożesz nam... Bierz, Zośka, ciągnij!... Będzie fajna por-tiyara... Klemensie, przystaw no drabinkę.
Nie mam czasu.
Jak towarzysz Razin przyjdzie, to dasz mi znać!
Tfu, ty! Cholera!...
Boże, kiedy to się skończy!...
Niedługo się skończy: koni połowy niema, po dwie krowy co dzień rżną... Pójdą sobie, jak tu zostawią same gnaty... A przecie to wszystko nasze, panowe...
Słuchaj, Marcinek, mówisz, że nie macie co jeść ze starszym panem. Tybyś poszedł do tego rudego komisarza, możeby ci dał kartkę... On jakoś lepszy...!
Djabła tam lepszy. Zje cię tak samo, tylko pysk szerzej od innych rozdziawi, żebyś gładko weszła... Nijak ropucha!... Wszyscy oni tacy!
No, dobrze! skończyliście? A co?... Zasłona znalazła się!... Ależ jaka wstrętna!...
No, no!... Idź już sobie!... Niech będzie!
Chao! Chao! To-ba-lisz!...
Chodź, chodź!... Co powiesz?
Moja... mało — mało... znaj!
No, co takiego?
Ka-py-ten Sy.. chody... u ruska baba!...
Kiedy?
Si czas.
Jest jeszcze?
Ni. Mnoga — mnoga szałtaj — bałtaj... ruka całował...
Nie może być!... Jakżeś ty widział?
Dyrka — klucz smotri...
No i co?
Szibko... ruka... całował!
Li nie znaj... Ka-py-ten Sa też... dyrka — klucz smotri!...
To on cię tu do mnie przysłał, co? Ka-py-ten Sarnowski?...
Eęch!
Słuchaj, Li: ty bez mego pozwolenia nikogo, nikogo do niej nie puszczaj!... Rozumiesz!... Ani kapiten Sy, ani kapiten Sa, ani nawet kapitana Ra... Mój rozkaz, główny rozkaz!... wiesz o tem i pamiętaj!
Eęch!
Będzie tobie szibko dobrze! Będzie mnoga u ruska baba, będzie mnoga wódka, mnoga dienga, mnoga chleba — kuszaj!...
Słuchaj: wejdziesz do jej pokoju i tam będziesz stał.. Nikogo nie puść... Ona... mnoga... prestupnik. Jej niedługo będzie kon-czaj!...
Chao! Maja ponimaj mało — mało!
Cóż... Li powiedział wam o wizycie?
Już wróciliście z ogrodu? A gdzież Razin?
Razin zachwyca się pięknością jeziora. Sypniewski tylko co tam przyszedł...
Po co to udawać. Wiecie już wszystko,
Tak wiem, że wy też... podglądaliście przez dziurkę od klucza!
Rzecz prosta, że podglądałem. Wcale się tego nie wstydzę. To jest mój obowiązek. Zbyt ważną dla nas jest rzeczą wiedzieć, co się wokoło nas dzieje... Coby było, gdybym i ja zaniedbał to, o co się wy już zupełnie nie troszczycie...
Prościej było wejść i nie dopuścić!
Przestańcie, towarzyszu Sonia!... Wy należycie do tej samej, co i ja „jaczejki“, ale on do niej na szczęście jeszcze nie należy. My jesteśmy w tem położeniu, że musimy za wszelką cenę znać istotę rzeczy, a nie jej pozory... Dookoła otaczają nas wrogowie... W tym wypadku, jak w wielu innych, aby prawda wypłynęła na wierzch, należy słabości ludzkiej pofolgować! Niech się pan Sypniewski wsypie, wtedy dowiemy się, co ma na dnie duszy!...
Darujcie, Sofja Abramowna, ale muszę was ratować przed wami samą. Wy jesteście siła i dla dobra sprawy nie mogę pozwolić, żebyście się tak lekkomyślnie gubili... Ta lala polska utopi wcześniej czy później siebie i was... On kłamie, on przesadza, on wciąż się zgrywa i sam tego nie widzi, że wszyscy mają go dość... On mówi wielkie rewolucyjne słowa i myśli, że nam wszystkim tem oczy zamydlił... Ale tak nie jest: ja go poznałem, ja mam dobry węch do polaków. On jest ukrytym nacjonalistą, gorzej — (z naciskiem): on jest socjal-patrjotą... Był nim i został... A nawet to on może nic nie jest, bo on jest, za przeproszeniem, taki... polski babnik. Ty, Sonia, szlachetna dusza, myślisz, że go nawróciłaś? Ich nikt nie nawróci. Ich trzeba wytępić, jak filistynów. Mówię ci, że Sypniewski jest prosty rozpustnik i karjerowicz i jak tylko znajdzie świeżą kobietę, taką ładną jak ty, to cię rzuci, to cię zdradzi... Wspomnisz moje słowa.
Tra-la la! Zazdrość przez Ciebie mówi, Sarnowski. On mnie nie porzuci, bo ona jutro... zginie!
Zginie, albo nie zginie. Słuchaj, Sara, ja tobie powiem jak przyjaciel, jak człowiek, który cię zna od dziecka...
Może i nie wiesz. Nie bądź taka mądra. Może ja mam dla ciebie coś zupełnie nowego?... Ale ty teraz jesteś doprawdy zupełnie ślepa.
Ja rozumiem, że to przez niego i to mię boli... Ten, „ganef“ ten „goj“ jest jak bielmo na twojem oku, jak oset, przyczepiony do sukni Ruth... kłuje wszystkich, a ty nic nie widzisz... Nawet wstyd...
O, bardzo proszę!
On jest głupi, on ma kurzy mózg i serce myszy, a ty chcesz z niego zrobić... Napoleona! I nic z tego nie będzie! A pomyśl tylko, do czego ty mogłabyś dojść przy twoich stosunkach w Moskwie, przy twojej urodzie, wykształceniu, talentach... Teraz, niedługo wezmą Warszawę. (Opuszcza nogę z krzesła) To jest wielka rzecz, bo tam jest trzecie największe skupienie na świecie żydów. Tybyś tam mogła zostać królową, jak druga Saba, bo ciebie nasi podtrzymaliby... Pomyśl tylko, Sara, co to za rozkosz odpłacić im, tym przeklętym gojom, tam w tej ich ukochanej stolicy za wszystkie te odwieczne pogardy, prześladowania, bojkoty, pogromy: Kiszyniowski, Charkowski, Odeski...
Czego za dużo? Tobie żal, że to rosyjskie, a niepolskie pogromy, co? A mnie wszystko jedno! Jeżeli my odpowiadamy za wszystkich żydów, to oni odpowiadają za wszystkich gojów... Oni powiadają, że my ukrzyżowali Chrystusa!... A kto zburzył Jerozolimę? (zapalczywie) Kto zrabował Świątynię Pańską? Kto zrobił z nas „Żyd Wieczny Tułacz“ Co? Niema takich kar i katowań, które mogą zapłacić łzy Izraela!... Niema takich skarbów, które mogą zwrócić nam nasze straty... Oni muszą odpowiedzieć nietylko za swoje pogromy, oni muszą odpowiedzieć i za te w Hiszpanji, i za te w Aleksandrji, i nawet za te za Faraonów...
Przesada!
Jaka przesada?... My rzadko mamy siłę... My ją teraz mamy, więc my byliby wielkie głupcy, gdyby my wypuścili taki interes, taki złoty interes i nie wzięli nasz rewanż za wszystko... Za ukraińskie i dońskie rzezie... Za te, co były, za te, co będą (ironicznie) i nawet za te, co nie były... Taka rzecz to się może już nigdy nie powtórzy... A ty teraz właśnie cackasz się z tym polskim pajacem...
Ty nie czujesz, że on się po tobie pnie w górę jak po drabinie, a jak wejdzie na szczyt, to cię kopnie. On może już teraz ma ochotę ciebie kopnąć, żeby sobie łaskę u polaków zdobyć! Więc lepiej, Sara, ty jego wpierw kopnij... A przez to jeszcze większy wpływ i moc wśród naszych zdobędziesz, bo wszyscy wiedzą, kto on jest dla ciebie i jak go wydasz, to przekonają się, że ty wszystko gotowaś poświęcić... dla sprawy, jak druga Judyt! Tylko trzeba to należycie postawić... Rozumiesz?... A jeżeli ty, ty Sara, tak już zupełnie obchodzić się nie możesz bez... mężczyzny, to ja ci powiem, że weź sobie jakiego spokojnego, cichego człowieka, któryby patrzał na ciebie, jak na Pana Boga, dla którego twój mały uśmiech byłby łaską najwyższą, złotym promieniem słońca... Twoja mowa byłaby najpiękniejszą pieśnią, słodszą nawet, niż nasza „Pieśń nad pieśniami“... A ty sama byłabyś, jak tam powiedziano: winnicą pańską, różą sarońską, basztą z kości słoniowej... Czy ja wiem co?... Ja wiem tylko, że kiedy ja o tobie myślę, to mi się w głowie mąci... I pomyśl, Sara, jakabyś ty była wtedy mocna, gdybyś miała obok siebie takiego wiernego niewolnika, jak ja...
Nuchim, ty sobie to z głowy wybij!
Dlaczego?
Już ci powiedziałam: masz krzywe nogi!
Sara, Sara!.., Ja ci też powiem. Niech tobie twoja... fizjologja nie ćmi rozumu. Co to, ja tobie potrzebny do baletu, czy co? Ty nie widzisz, że ja prócz nóg mam głowę?... A z głową to ja mogę na moje nogi mieć... karetę i dobrego krawca... A na twoje żydowstwo, to już ty nie masz żadnej rady. Ty swojemu chłystkowi śpiewasz (śpiewa): „Cwiety skażytie jej...“ a on myśli, co ty śpiewasz przez nos, boś żydówka... On musi tak myśleć, bo rasa, to wielka rzecz!... Co jednym tam się podoba, to drugim — nie! Twój nos dla gojów jest jak haczyk, a dla mnie on jest niby łuk miłości! Twoje usta dla nich — nieprzyjemna... zmysłowość, a dla mnie słodki owoc granatu...
Dosyć. Nudzisz mnie. Znasz się na tych rzeczach jak prosię na ananasach... Zostaw to już nam, kobietom... Co zaś do wyboru, to ja jeszcze... poczekam!
Dobrze i ja poczekam.
Powiedz lepiej, jaką to miałeś dla mnie tajemnicę?
Powiem, choć to jest jeszcze wielki polityczny sekret, ale ja tobie wszystko powiem, tylko ty obiecaj...
Chodźcie, chodźcie, komisarzu! Musimy nareszcie osądzić tę wielką grzesznicę. (do Soni) Myślę, Sofja Abramowna, że i wy, poznawszy ją bliżej, oddacie ją z zadowoleniem pod opiekę towarzysza Razina. Dobrali się jak w korcu maku. Szkoły, ochronki, kooperatywy, słowem: kultura... Istotnie, ta burżujska Magdalena warta nawrócenia...
To się pokaże!...
Przedewszystkiem musi nam dać dużo informacji, musi odpowiedzieć na pytania przysłane (tajemniczo) z... Białegostoku.
Co? Cofnęli się z Wyszkowa?
Co za cudny ogród i pogoda też piękna,... Uf! Trochę gorąco!...
Jeszcze nie jest oskarżoną tylko pod śledztwem (zbliża się do drzwi i woła). Ordynans!... Dyżurny!... Niech Chińczyk przyprowadzi właścicielkę majątku!
Li niech zostanie w tamtym pokoju! Proszę usiąść.
Ma pani dać zeznanie dla Polskiego Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego, Rządu Rad Robotniczych i Włościańskich.
Czy taki istnieje?
Istnieje.
I składa się... z Polaków?
Nazwisko pani?... lata?
Panowie mają moje dokumenty.
Janina Morska, lat 26... Zamężna... Czy tak?
Tak.
A mąż gdzie?
W wojsku.
Dobrowolnie, czy z poboru?...
Wszyscy szli do wojska, poszedł i on...
Pojechał bronić ojczyzny. (do Razina) Co znaczą w istocie te badania?... Czy los mój już przesądzony? Bo jeżeli tak, to po co to wszystko?
Nie, bynajmniej i bardzo dużo zależy od tego, co pani powie!
Prosiłabym, żeby mię nie pytano o sprawy osobiste. One nie mają chyba nic wspólnego z polityką!
My tu nie prowadzimy konwersacji salonowej. Pani obowiązana odpowiadać na wszelkie pytania.
Zeznam wszystko, co się tyczy majątku i spraw gospodarczych, co może ulżyć losowi moich domowników.
Radzę pani, żeby mówiła bezwzględną prawdę i wyraziła szczerą skruchę. Wszystko wtedy dobrze się ułoży; my bardzo potrzebujemy inteligentnej pomocy obywateli kraju i nie zwracamy uwagi na przeszłość osób, które zechcą nam pomagać w wielkiej, twórczej robocie, w budowaniu nowego, lepszego życia. Inteligencja opuściła lud w tej jego godzinie próby i to jest jej grzechem. Pani została, pani więc inna... Niech pani mówi całą prawdę... Niech się pani nie boi!
Ja się nie boję.
Do jakiej partji pani należała?
Do żadnej. Polityka nie zajmowała mię.
A na kogo pani głosowała?
Głosowanie było tajne.
Była pani za reformą rolną, czy przeciw reformie?
Byłam za... rozumną reformą rolną.
Czy nie uważa pani, że o wiele trafniejszą od parcelacji jest myśl skomunizowania własności rolnej, stworzenie wielkich gospodarstw państwowych?
Czy pani uznaje Rząd Sowiecki?
Mamy własny rząd.
Więc pani nie uznaje Rządu Sowieckiego? (zapisuje).
Nie uznaję.
Dlaczego?
Widzę co się tu dzieje; słyszałam, co się działo gdzieindziej!
To się zmieni.
Nie wiem. Nie mogę wierzyć ludziom, którzy mówią przeciw wojnie, a najeżdżają cudzy kraj, którzy zwalczali karę śmierci, a teraz kąpią się we krwi, którzy, tępiąc swoich przeciwników, rozstrzeliwują nawet dzieci!
Pani pewnie czytała o tem w burżuazyjnych gazetach. Tam o nas wypisują same bajdy. Ale teraz ja pani dam nasz prawdziwy program, niech pani przeczyta, pomyśli, zastanowi się nad nim dobrze. Jeżeli pani będzie miała wątpliwości, to ja pani wszystko wyjaśnię... A może pani da się przekonać?... Wtedy wszystko będzie dobrze!... Jeżeli pani podpisze, że pani podporządkowuje się naszemu Rządowi, to ja nietylko panią zostawię tutaj, lecz oddam pani w zarząd cały jej majątek wraz z ludźmi, z inwentarzem, ze wszystkiem... Pani wtedy będzie mogła dużo dobrego zrobić i dla siebie i dla ludzi... Płacę pani naznaczymy wysoką.. Będzie wszystko dobrze!...
Proszę pozwolić mi zadać oskarżonej jeszcze jedno pytanie!...
Proszę.
Czy prawdą jest, że pani namawiała służbę i chłopów, żeby nie słuchali Rządu Sowietów?...
Tego niema w zapytaniach Rządu Tymczasowego...
Nie mogę pozwolić na przekroczenie... wskazówek rządu... On ma swoję politykę... Zamykam posiedzenie!...
Może pani odejść... (woła w stronę drzwi) Li, odprowadź oskarżoną!
Przekroczyliście swoje pełnomocnictwa!... Nie dopuściliście do zapytań... W ten sposób zeznania są sfałszowane... Co to jest?... Jawna zdrada!... Otwarta burżujka i reakcjonistka, a wy ją bronicie!... Złożę o wszystkiem natychmiast raport!... Zdrada interesów proletarjatu!...
Niech towarzyszka zastanowi się nad tem co mówi. Ja mam też powody i też złożę raport (podnosi się). Ja też przytoczę argumenty, bo ja muszę żywić armję i jeszcze do Moskwy wysyłać zboże...
Będę zawsze mówił, co myślę.
Towarzysz Sofja Abramowna zastawiała na oskarżoną... pułapki. Nie mogłem pozwolić... I po co więcej pytań?... Wszystko jasne. A ja nie mam czasu na... romanse! Wy jej się wszyscy boicie, to pewna!
Sofja Abramowna jest wielką rewolucjonistką i płomienną duszą!
Ja to cenię, ale nie można znowu tak chlastać wciąż naoślep na prawo i lewo... Tu kultura... Morską tu lubią: służba, parobcy, nawet chłopi okoliczni tłumnie przychodzą i dowiadują się...
A czy podanie o jej uwolnienie już podpisali?
Cóż ten wasz Chołupka: obiecał przynieść podania, a teraz go nie widać!
Chołupko mówi, że się boją. (do Razina) Towarzysz wie, jak chłopi boją się wszelkich podpisów.
A jednak papier potrzebny. Bez papieru nic nie można... Ustna rezolucja to nic, dowodu niema dla wyższej władzy, śladu niema, oparcia niema...
Będę się starał, choć sam osobiście niewiele mogę; byłoby to dziwne, gdybym ja, oficer, namawiał...
Rozumiem, ale papier musi być...
Wielmożny Panie komisarzu...
Zapowiedziałem wam, żebyście nazywali mię towarzyszem? O co chodzi?
Wielmożny towarzyszu...
Tfu! Prosto: towarzyszu...
O co chodzi: krótko!...
Ludzie, parobcy przyszli i gadają, że oni nie pozwolą bić więcej dworskiego bydła, bo to ich... Mówią, żeby brać na rzeź od chłopów... Więc nie wiem, co robić?...
Idź, powiedz niech zaczekają, zaraz przyjdę...
Obyczaje tu wstrętnie klasowe, a poczucia klasowości ani za grosz... Ciężko!...
Towarzysz Razin do telefonu!
Zaraz!
Cóż ten stary, poszedł sobie? Stanowczo niedołężnieje! Wielka prawda, że nowe życie młodemi należy budować rękami! Słuchajcie, towarzysze, przecież do tego niepodobna dopuścić!... Przecież to jawnie reakcyjne posunięcie! Przecież to znaczy utrwalać w umysłach ludu, że te ich parszywe szkoły, kooperatywy, ochronki, szpitale, że głupia reforma rolna — to grunt, że to właśnie rewolucja... A przecież to w istocie kontr-rewolucja... Zamiast pogłębiać przeciwieństwa klasowe, my je w ten sposób łagodzimy... A przecież na walce klasowej jedynie opieramy się, ona jest istotą naszej siły, jak jest istotą i jedyną dźwignią historji...
I wtedy, kiedy się tu takie rzeczy dzieją, kiedy idzie walka na śmierć i życie, ten stary osioł mówi o... paru tysiącach pudów zboża, które on wyśle do Moskwy. Też argument!... W dawnej Rosji, co rok sto tysięcy ludzi umierało z głodu, w tej wojnie poległy miljony... Co wobec tego znaczy jeden człowiek, nawet setka, nawet tysiące?!... Jedna kropla więcej — jedna mniej w oceanie bólu!... I jeżeli za tę cenę ma wszystko stare, niecne, gnijące zginąć, to czyż można się wahać?... Marna jakaś burżujka!... Życie jej — nic, a śmierć jej — bardzo wiele! Jej los rzuci postrach na ciemiężycieli, jej cień stanie murem wiecznym między tutejszym ludem pracującym a jego wyzyskiwaczami... Wtedy nigdy już nigdy nie wróci dawna idylla, nawet gdy my odejdziemy...
Ten spór jest już bezprzedmiotowy. (do Soni) Wasz telefon odniósł skutek: Morska ma być jutro odstawiona do sztabu!
Aha!
Po co to zrobiłaś?
Moja rzecz!
Nie wiem, czy zdążymy wygotować na jutro wszystkie potrzebne papiery!...
Towarzysz Sofja Abramowna do telefonu!
Chyba wy pójdziecie do sztabu i odrobicie to wszystko, albo choć wstrzymacie. Moje położenie też trudne. Napisałem, że mam podanie od służby i chłopów z prośbą o zwolnienie Morskiej, jak mi to obiecaliście, a tymczasem podania niema...
Cóż ja mogę. Teraz do tej sprawy zupełnie mieszać się nie powinienem, gdyż ją tylko zgubię...
O papier jednak musimy się postarać, skoro napisaliście, towarzyszu Razin, że jest... Ale w gruncie rzeczy w obecnem położeniu on sprawie Morskiej wiele nie pomoże... Do sztabu trzeba ją będzie wysłać, a co tam w sztabie z nią zrobią przewidzieć — trudno. Sofja Abramowna, jak widzicie, uwzięła się, a ona jest wielką siłą nietylko w sztabie, lecz i znacznie wyżej... (namyśla się).
Rzecz całą... trzeba postawić... jak najprościej. Aha, już wiem! (do Sypniewskiego) Wy, towarzyszu, ją znaliście przedtem, więc ją namówcie, żeby złożyła na wasze ręce deklarację, że chce u was objąć miejsce, przypuśćmy... sekretarki... to niema znaczenia a raczej... wszyscy wiemy, co to znaczy... sekretarka, maszynistka, czy co innego he, he!... (śmieje się). Na tej zasadzie ja i towarzysz Razin... puścimy ją z wami... do sztabu... dziś jeszcze... na waszą odpowiedzialność towarzyszu! co dobrze?...
Naturalnie. A wtedy i papier od chłopów niepotrzebny...
Istotnie. Prócz tego będziemy kryci formalnie, bo przecie mamy większość w tutejszym komitecie, (liczy na palcach) Towarzysz Razin, towarzysz Sarnowskij... ja...
Przepraszam...
Nie udawajcie świętoszka, towarzyszu Sypniewski. Wiemy o tem coś nie coś!...
Morska nigdy się nie zgodzi.
To już wasza rzecz ją przekonać. Powiedzcie jej wszystkie wasze piękne słowa. Przedtem nastraszcie ją dobrze. W jej wieku życie jest bardzo miłe. Zresztą, cóż ja was będę uczył? Któż to lepiej z kobietami może zrobić od was towarzyszu?... Wiadomo!
Morska nie zgodzi się; następnie jak z nią mogę mówić, kiedy tam siedzi ten... Chińczyk!
A my ją tu zawołamy.
Przyprowadź właścicielkę majątku.
My tymczasem pójdziemy z towarzyszem Razinem zatrzymać Sofję Abramownę.
Mamy zaledwie kilka minut. Muszę z panią otwarcie pomówić...
Rzecz niezmiernie ważna, położenie groźne...
Jestem gotowa. Słucham pana.
W takim razie pytam panią przedewszystkiem: czy pragnie pani żyć?
O bardzo!...
Jaką posadę?... Czy tę, którą ofiarował mi pan Razin?...
Nie, tamta już niemożliwa... Jakąś inną...
Więc jaką?... Ja nic nie umiem.
To wszystko jedno! (ogląda się na drzwi) To formalność bez znaczenia... Głównie jak się stąd wyrwać... Otóż tylko ja mogę panią stąd wywieźć... Ale musi pani podpisać podanie, że pani życzy sobie zająć u mnie miejsce sekretarki. Inaczej Razin i Sarnowskij nie zgadzają się pani wypuścić ze mną i zostanie pani odesłana do sztabu pod eskortą żołnierzy...
Więc co? Nie rozumiem. Wprawdzie wolałabym jechać w towarzystwie człowieka kulturalnego jak pan, lecz... nie jest to znowu tak ważna rzecz, aby warto było dlatego aż podpisywać jakieś deklaracje...
Inną nie będę.
Więc pani nie podpisze?
Nie, nic nie podpiszę. Możecie ze mną robić wszystko, co chcecie, ale bez mojej zgody i woli. Pioruny rozdzierają ludzi, lawiny ich gniotą, ale w tem dusza ich nie bierze udziału... Podpisując, przyzwalając na cokolwiek, jabym za życia sama na siebie wydała wyrok, umarłabym dla całej mej przeszłości... Zbyt ją kocham, abym uczyniła to dobrowolnie... Nic nie podpiszę i na nic się nie zgodzę!
Przecież to tylko forma!... Wróci pani do swego męża czysta, nietknięta... Ręczę pani honorem... Czyż pani nie czuje, że ja panią... kocham... jeszcze od owych czasów?!. Będzie pani pod moją strażą, mojej dawnej miłości, czystej i świętej...
Broni dać pani nie mogę... Sambym zginął, a pani nie uratował... Ale jeżeli pani gotowa na niechybny zgon, który panią czeka, to doprawdy nie rozumiem, dlaczego pani żałuje tego ciała, które za chwilę zginie, a które może być źródłem szaleństwa, rozkoszy, bólu, zapomnienia, choć przez jedną chwilkę dla innej istoty równie jak pani nieszczęśliwej... Przecież o tem nikt nie będzie wiedział!... To przesąd... bezmyślne okrucieństwo... Błagam cię, błagam...
Nie chcesz!... Więc dobrze, nie trzeba!... Nie tknę cię, będę twym sługą i niewolnikiem, będę czekał, marzył, walczył... wykonywał, co każesz... aż przekonam cię... Będę nieulękłym żołnierzem sprawy polskiej... Dźwignij mię! Tyś dla mnie jedyny ratunek i zorza nowego życia... Wybaw mię, wyrwij stąd!... Zaklinam cię... na klęczkach jak przed bóstwem...
Janko, czysta, dumna, ukochana Janko — ty nie domyślasz się, ty nawet wyobrazić sobie nie jesteś w stanie, co cię czeka, co gotuje ci ta przeklęta żż...!? Boże, Boże ja zmysły tracę... ja nie zniosę! (zakrywa twarz rękami) Zgódź się, zgódź! Uciekniemy do swoich!...
Żarty!... Nie uciekniecie!... Nie!... A skąd to wy, zacny Feliksie Kazimierzowiczu, wiecie, co tej ślicznej pani gotuje... przeklęta żydówica ...chciałeś powiedzieć, przyznaj się?!... Czy ta żydówica spowiadała się wam? Co?...
Boże!
Tak!... Boże! Wszystkie ukryte skarby wyłażą z ciebie, teraz, rodzie jaszczurczy! Bóg... czort... miłość anielska... przeklęta żydówica...
To, na to, nędzniku, wydobyłam cię z narażeniem życia z więzienia, gdziebyś zgnił... Wydźwignęłam cię na szczyty władzy, otworzyłam wspaniałe perspektywy do bogactwa i wszechświatowych zaszczytów... Coś ty jest, robaku słaby i bezwolny, bez przeklętej żydówicy? I czem bez niej będziesz? Umiesz tylko toczyć łona kobiet...
Ani walczyć, ani panować, ani zdobywać nie umiesz, marny niewolniku!... (przedrzeźnia go) Uciekniemy... uciekniemy... Nie, nie uciekniecie. ...Zdepczę was!... Mogłabym zaraz was zastrzelić, jako zdrajców sprawy robotniczej... (wyjmuje rewolwer) Ale nie chcę! zabić to mało — wy będziecie żyć, żeby życie przeklinać!!...
Stać!!. Nie, Feliksie Kazimierzowiczu, ty nie wiesz, ty nawet domyślić się nie jesteś w stanie, co... przeklęta żydówica gotuje twemu bóstwu... Ale się później dowiesz!...
A, Sofija Abramowną!... Wy już tu?
Tak, tu!
Nareszcie złapaliśmy was, towarzyszu... Latacie jak motyl!... Musimy załatwić na poczekaniu sprawę tej pani, gdyż już czeka na mnie na ganku cały tłum interesantów. Chodzi o to, że my, to jest: ja, towarzysz Sarnowskij, towarzysz Sypniewski, a więc większość komitetu, postanowiliśmy, że dla wszelkiej pewności i bezpieczeństwa przed ucieczką oraz inną ewentualnością należy odesłać dziś jeszcze panią Morską do sztabu pod strażą kapitana Sypniewskiego, a to mianowicie dlatego, że pani Morska...
Nie, towarzyszu komisarzu, towarzysz Sypniewski pani Morskiej nie odwiezie, gdyż bardzo być może, że... jego samego odwiozą.
Ja z tobą, Nuchim, mam do pomówienia, ale przed tem... (woła w stroną drzwi na lewo) Li, odprowadź tę burżujkę!
Pamiętaj na krok od niej nie odstępować, oka z niej nie spuszczać, nikomu, ale to nikomu do pokoju nie wolno... Słyszysz, ty żółty djable, inaczej... (grozi mu rewolwerem).
No, tego już za dużo. Wy, towarzyszu Sonia, postępujecie tu sobie, jakby nikogo prócz was nie było!
Bo i niema nikogo!... Przejrzałam wasze intrygi!... I nie wstyd wam, stary grzybie, ulegać ponętom byle spódnicy? Zaraportuję o wszystkiem, gdzie należy... Bądźcie pewni!!...
Ponętom byle spódnicy? Stary grzybie? Bądźcie pewni?... Dlaczego nie mamy być pewni?!... Co to jest? Ja sam zaraportuję... Zobaczymy!...
Dawno ci mówiłem, Sonia...
Cóżeś mi mówił?
Że co, „goj“, to „goj“, a co my, to my!
Głupstwo! Wszyscy mężczyźni są dranie!
Chcesz, ja go zaraz aresztuję. Ja mam na niego dowody...
Jeszcze nie!
Aha, Gułaj! Jesteś nareszcie!... Kazałam cię dawno szukać, ale nigdy niema cię na swojem miejscu!
Byłem przy ważeniu mięsa; zawsze człowieka skrzywdzą!... Burżujom dają, a nam mało co zostaje!
Nuchim, gaj ewek for e moment! Później będę ciebie potrzebować!
Gułaj, chodź tu bliżej!
Czy pamiętasz tę burżujkę, tutejszą właścicielkę majątku?
Wo imia światowo komunizma! Dobrze pamiętam: nic mi nie dała!
Przekonałam się, że ona jest najgorszym naszym wrogiem, najzacieklejszym prześladowcą ludu pracującego. Udaje anioła i mami robotników, a jest wyzyskiwaczką zimną jak głaz, jak lód, twardą jak kamień...
To prawda! Groziłem jej rewolwerem, a ona nic — jeszcze mi parasolkę odebrała!...
Widzisz. Ale gorzej: ona urody swej używa przeciwko nam, knuje zdradę w naszych nawet szeregach... A pamiętasz, jaka ona piękna?...
A pamiętasz nasze robotnice; pamiętasz, jakie są czarne, szorstkie, brzydkie, zgarbione, przedwcześnie zwiędłe i pomarszczone... Ty wiesz, dlaczego one takie? Dlatego, że te burżujki wypijają z nich całą krasę, całą urodę, całą młodość i wesele...
Aby one były delikatne, proletarjuszki spać muszą na deskach, barłogach, nosić wyrki i łachmany. Do kogo więc należy piękność tych burżujek?
Ty, towarzyszko Soniu, nie potrzebujesz tego mówić, ja sam dobrze wiem. |(śmieje się)
Słuchaj więc, jutro odprowadzisz ją do sztabu. Już ja tak zrobię, że tobie to polecą. Ty wiesz, tam po drodze jest taki lasek... Rozumiesz?...
He, he!... Wo imia swiatowo komunizma!
Ale ty nie sam pójdziesz. To mało. Dobierzesz sobie towarzyszy: weźmiesz Beznosego, Pronkę, Jaźwę i innych... Wiesz sam najlepiej których... Tych, rozumiesz? Przecież ty, Gułaj, proletarjusz jesteś, czy nie tak?...
Więc widzisz, trzeba pomścić te wszystkie córki proletarjackie, te nieletnie dziewczątka, drżące w słotę, w wichurę, w mróz w nędznych sukienczynach na rogach ulic... Przez tę burżujkę niech klasa panów... (Gułaj ryczy) pozna sromotę wymuszonych pieszczot, wstrętne znęcanie się całych tłumów... Szarpcie, rwijcie ich piersi, ich łona... Niech kwiat ich ciał poczuje dotknięcie (z naciskiem) naszych twardych, namulonych dłoni...
Oho, ho. Już my się... już my ją rozkrzyżujemy... Wo imia światowo kumunizma! Bądźcie pewni, towarzyszu Sonia.
Dobrze. Niech, ściskając Beznosego, zrozumie całe poniżenie i rozpacz proletarjuszek! Ale jej nie zabijajcie!... Pamiętaj: nie zabijaj jej, Gułaj!... Zakazuję!... To byłaby żadna zemsta! Niech żyje, niech ją żre trąd, niech opada z niej ciało kawałkami, niech gniją kości... Niech żyje w lęku, że pod sercem nosi potwora z gnojem w głowie, z wrzodami na ciele, z duszą zbrodniczą, że powije dziecię, które będzie wlokło się za nią przez całe życie, jak okropny cień... Zrób, jak mówię, nie daj się niczem przebłagać, podkupić, nastraszyć... Niczego się nie bój! Będę z tobą zawsze, a znasz mnie!... Jeżeli ośmieli się poskarżyć, oddamy ją pod sąd ludowy za obrazę czci czerwonej armji i ukarzemy chłostą publiczną, jak chłopkę... A potem: precz na ulicę!... Pamiętaj więc, co ci powiedziałam: nie zabijaj i weź Beznosego! A teraz idź już, muszę jechać do sztabu, żeby wszystko przygotować. Masz tu na wydatki;
Ho, ho! Dobra nasza! Wo imia światowo komunizma!
Ten sam „hall“, co w pierwszym akcie, pora przedpołudniowa, słońce. Przez okno widać uwijających się, ale w mniejszej liczbie, bolszewików. Pod prawem oknem na zewnątrz stoi wóz, na który żołnierze ładują skrzynie, kosze, meble, naczynia... Żołnierze wychodzą od czasu do czasu ze stołowego pokoju oraz snują się po schodach z tobołami w ręku. Pod schodami telefonista siedzi na krzesełku przed małym stoliczkiem i trzyma słuchawkę przy uchu. Przed nim pośrodku „hall’u“ stoi Razin.
Łącz, łącz!... Muszę się zaraz rozmówić...
Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Mówi telefon Róża... telefon Róża... Co?... Wyraźniej... Czort bierz! (nowa przerwa) Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Centrala... Halo!... telefon Róża... Do licha!... Powarjowali!...
Czegóż znowu?
My, proszę pana, już dwa dni nic nie jedli. My przyszli po kwit. Znowu dwie krowy zarżnęli, wszystkim mięso dają, a nam nic...
Któż to — my?....
No my!... Ja i pan starszy!...
Nie dają, bo wy pewnie nie pracujecie... Niema was na liście robotniczej...
To wszystko tutaj było nasze, panowe było... Starszego pana... To jemu się choć trochę należy...
Nic mu się nie należy. Cóż to on sam wszystko zrobił?... Ludzie za niego robili...
La Boga! To pan komisarz wszystko sam zrobił: i buty, (przysiada zlekka) i walizkę i leworwert!...
Filut z ciebie, chłopcze!... Ciebieby do szkoły, do obowiązkowego nauczania... Z ciebieby dobry wyszedł komunista?...
Wolę szwoliżyra!
Towarzyszu komisarzu, towarzyszu komisarzu, jest połączenie... Halo, Halo!... Czekajcie! Towarzyszka Sonia woła towarzysza Sarnowskiego... Halo, halo!... Towarzysza Sarnowskiego niema, jest towarzysz Razin... Zaraz mówi... Halo!... Halo!... Tfu!... Czort!... Znowu przerwali!... Halo!... Halo!... Sztab... Centrala... Mówi telefon Róża... Halo!... Halo!... Telefon Róża... Skaranie Boskie!... Halo!...
Więc jakże, panie komisarzu... z kwitem?... Starszy pan doprawdy pracować nie może, bezemnie on i chodzić nie może...
Stróż Piotr tyle ma lat co i on, a pracuje. Choć na obiad trąbi...
Co Piotr?... Piotr chłop! A mój pan to ledwie się rucha... Jemu kości całkiem skamieniały. On we dwuch wojnach był... Niech już pan komisarz da kwit, to już ja będę i za siebie i za niego pracował!
Ma; dziedziczka to będzie jego wnuczka... Ale cóż — dziedziczka tam!... (pokazuje na górę)
Co to, wielmożny pan sam przyszedł?!... A czy wolno? A jakby wielmożny pan upadł, to co?... To ja byłby winowaty... Co?
Hm... Hm!...
No, no... Niech się pan oprze!...
Bóg!...
On prosi, żeby ją pan wypuścił.
Bóg...
Nic ja więcej zrobić nie mogę: trzy papiery już wysłałem.
Bóg!
Bóg i Bóg!... Ty Bóg, a ja komuna! Jednego my pola jagody! My rozstrzeliwujemy, a wy na stosach palili... Co?... Może wy nie mieli inkwizycji?... Nie gubili ludzi niewinnych?... Tysiącami wy ich gubili... Więcej niż my teraz... Co, może nie?!... Taka to już jest rzeczy kolej!... Krzywda mści się. Musi być sprawiedliwość!... Muszą ci, co grzeszą i uciskają, pamiętać, że na nich też przyjdzie kolej... Jak nie na nich to, na ich dzieci,... a zawsze przyjdzie! Nic na świecie nie ginie!... Ot, ja syn chłopa pańszczyźnianego...
a on pewnie wielki pan?...
Juściż, on starszy pan, jego wszyscy w rękę całują!
Sam nie wiem, co to jest?!... Powarjowali!... Halo, halo!... Sztab... Centrala... Halo!?...
Kiedy teraz to już ja nic w tej sprawie nie mogę... Proście towarzysza Sarnowskiego, on tu teraz wszystko!
Towarzyszu Razin jest połączenie... Bierzcie... Spieszcie się... Zaraz... zaraz!... Halo!... (woła do telefonu) Mówi telefon Róża... Te-le-fon Róża!... Głośniej!... Tfu, czorty. Po jakiemu mówicie? Żarty sobie stroicie!... Ja tu już godzinę wołam... Co?... kto?...
Nie, nie, n-i-e... nie... bierzcie, towarzyszu Razin... tam... tam... Po-la cy!
Co?...
Ratuj się, kto w Boga wierzy... Po-la-cy w tele-fo-nie!...
Polacy... Po-la-cy w te-le-fo-nie!... Uciekajmy!... Czorci... Mat’ ich!... Rzucaj!... Puszczaj! Oho.... ho!...
Uspokójcie się... stójcie... Zaraz się dowiem!... Tam mówią!... Halo, halo! Kto mówi!... Tu telefon Róża... Sztab... Centrala... kto?... Głośniej!... Aha, słucham! Dowódca?... którego pułku?... Tak, tak!... Doskonale... Sto dwudziestego drugiego... Tak... doskonale!... Więc alarm fałszywy... Żadnego niebezpieczeństwa niema... Mówiłem... mówiłem!... Doskonale!...
Pol-ak-ki te-le-fan!...
Halo!... Halo!... Sztab... Centrala!... Do licha!... Nie słyszycie!... Mówi telefon Róża... Przy słuchawce komisarz Razin... Ra-zin... Ogłuchliście... Ra-zin... Dobrze!... Słucham... Alarm fałszywy!... Wiem... Wstrzymać!... Dobrze!... Ach, znowu przerwa... Halo!...
Towarzyszu, wy dokąd? To fałszywy alarm... Niepotrzebna panika!... Trzeba tych ludzi wstrzymać!... Doprowadzić do opamiętania... Toć oni poszaleli!...
Skąd wiecie, że fałszywy?...
Ha, powiedziano mi po rusku przez telefon...
He, he!... Kto mówił? Ktoś znajomy?
Jakiś pułkownik sto dwudziestego drugiego pułku...
Żarty!... Takiego pułku wcale niema w pobliżu,... Ja przynajmniej nie słyszałem... A po rusku wśród nich dużo umie... To wybieg wojenny!... Chcą nas zatrzymać... Ja nie czekam i wam radzę, towarzyszu, też nie zwlekać... Chodźcie z nami... Zatrzymałem naumyślnie furmankę...
A co?... Spieszcie się...
W takim razie... zaraz... Zaczekajcie na mnie chwileczkę.. Tylko wezmę papiery.
Paniusiu, paniusiu... Niema ich... poszli!...
Aha! już go niema!... Uciekł!... A to świnia!...
Aa!... Wracacie... Więc nieprawda? Więc alarm fałszywy?
Gdzie burżujka?
Pewnie na górze. Macie wóz?... To jabym się z wami zabrał, jeżeli już postanowione, że nikt tu nie zostaje!...
Okazja!
Ratuj mię pan!...
Dobrze. Ale jak?... Oni tu panią wszędzie znajdą...
Gadaj, gdzie pani?!... Gadaj, bo ja cię... Wo imia światowo komunizma...
Nie szturgaj mię... Nie wiem... Powiedziałam, że nie wiem, to nie wiem...
Zagadasz... Bierzcie ją chłopcy!!...
Puśćcie ją: stara i głupia... Czego od niej chcecie?...
Burżujki tam niema, a wyjść nie mogła, bo my tu wszystkie wyjścia obstawili. Bierzcie ją!...
Jak mię który z was tknie, draby, to ja wam!...
Powiedziałam że pani niema... W nocy ją jeszcze wywieźli... Czy to ja tam trzymałam karauły... Czy co?!...
Nieprawda! Towarzysz Sarnowskij mówił, że jest... Ja ją muszę wziąć — taki rozkaz!...
Poczekajcie, towarzyszu Gułaj. Właśnie mówi towarzysz Sypniewski ze sztabu... ja go się spytam... Halo... halo!... Towarzyszu kapitanie.. Gułaj tu szuka właścicielki majątku... lecz powiadają, że wyście ją zabrali w nocy... Halo... Halo... Tak!... Dobrze!... Zaraz!... Nie rzucajcie słuchawki, zaraz mu powiem i będę znowu was słuchał, co dalej... (do Gułaja) Burżujka jest w sztabie...
Wo imia światowo komunizma!... My jednak jej tu poszukamy... Nie mogła przecie ścierwa z domu uciec... a towarzyszka Sonia dałaby znać ze sztabu, gdyby tam była... Dalej szukać (do jednego z bolszewików) A ty pilnuj babę!
A gdzie baba?
Zbiegła... Przez ganek do ogrodu zbiegła... I tak szybko, anim się spostrzegł!...
Trzeba było bagnetem w kałdun, niedołęgo!
Winien, towarzyszu, darujcie!... Ale właśnie wylewałem wodę z samowaru...
Rzucić te rupiecie... I dalej szukać burżujki tu na dole!... Nie mogła nigdzie ujść!... Marsz!... Rozkaz!...
Towarzyszu Sypniewski, wy tu?... Jakże to?... Powiedzcie nareszcie, co jest prawda? Alarm fałszywy? Co?...
Cofamy się.
Tu... w tę stronę?...
Nie.
A jakże wy?...
Ja... tak... papiery... zapomniałem... Gdzie Morska?
Morska?... N-i-e wiem!...
Ha!... Niema, widzę, złej drogi do mojej niebogi!... Cóż to, towarzyszu Sypniewski... (szyderczo) gotowiście iść po nią nawet w stronę... nieprzyjaciela!?...
Ach! To ty!...
Tak, to ja... I nic z tego nie będzie!... (do Razina) Gdzie Gułaj?
Szuka burżujki.
Jakto?... Więc uciekła?...
Podobno.
Niedołęgi, gamonie!... Nic z tego. Z pod ziemi dobędę!... Musi umrzeć... tu w naszych oczach!... (do Sypniewskiego) I ty nie ujdziesz, nie!... Ja cię na wylot widzę!... Wiem, po coś tu przyszedł!... Powinęła nam się noga, więc wiejesz od nas... pod skrzydełko twej świeżej miłości!
Wstyd wam, towarzyszu Sonia i Sypniewski w takiej chwili... Lepiej zebralibyście żołnierzy...
Zaraz...
Nic z tego! Zbyt wiele wiesz, towarzyszu kapitanie, zbyt wiele wiesz... o naszych tajemnicach, abyśmy mogli cię wypuścić, towarzyszu miły... Zostaniesz, kochanku z nami... Wiesz wszystko z mojej łaski... I dlatego ja oka z ciebie nie spuszczam w całym tym zamęcie... Czuła dusza moja... Tak, tak!... Ty wrócisz z nami, wrócisz... Tyś nam bardzo jeszcze potrzebny, ale przedtem (syczy) zobaczysz, co zrobimy tu w twoich oczach z twoją kochanicą!... (krzyczy) Gułaj! Gułaj!... Tu do mnie!...
Sonia, zaklinam cię!... Przez pamięć... na naszą miłość!...
Ha, ha!... Zrozum nareszcie tchórzu i nędzniku, że... że się brzydzę sobą, jakbym kochała... psa! (do Gułaja) Bierzcie go, wiążcie!... On dezerter, zdrajca!...
No, rozkaz, draby!... Albo... (celuje do Gułaja)
Wo imia komunizma!
Łapcie go, chwytajcie!... Nie śmie ujść!... Głową odpowiadacie... Tu go napowrót!... Ruszajcie... Czego stoicie jeszcze, gamonie?! Przeciąć mu drogę, tędy, dookoła
A teraz ja poszukam... Ja stąd bez niej nie odejdę... Dom spalę, zburzę... Z pod ziemi wydobędę...
Coś wy, towarzyszu Razin... wy zbyt mocno stoicie tu na jednem miejscu... Dlaczego nie odjechaliście ze Sarnowskim?...
Rzucił mię. Chwileczki nawet nie zaczekał...
I wy tak cały ten czas ze słuchawką przy uchu... Pokażcie, co oni wam tam mówią... Oni tam są już oddawna...
Ostawtie Sofja Abramowna!... Co wam do tego, co ja robię!?...
Ależ weźcie ją, weźcie, szalona kobieto!..
Aha, domyśliłam się! Przyznajcie, towarzyszu, że ona tu!.
Wściekła babo, zostaw!... Sonia, zginiesz sama za chwilę!...
Zginę, ale nie sama!...
To zadużo!.. Nie pozwolę!... Mówię ci, że tam niema nikogo!...
Nieszczęsna!... Pocóż wyszłaś?!...
Ach, to tak!... To i ciebie, stary durniu, zdążyła już oplątać ta ladacznica?...
...Precz, bo i ciebie!... Tyś też zdrajca!
Ja zdrajca? Milcz suko!...
Coś powiedział?... Poczekaj, ja was oboje... Jeszcze czas...
Gułaj, Gułaj... Do mnie!...
Twaju ...mat’!!... Ucieknie!...
Nie ucieknie!...
Paniusiu, zbawienie!... Nasi są już na dziedzińcu!
Tak, to wasi. A ten karabin to dla mnie!
Panie Razin, niech pan zostanie, niech pan się niczego nie obawia... Pan mię ocalił!
Nie, proszę pani, przyszedł mój koniec. Żywy ja się nie oddam...
My rostrzeliwujemy waszych oficerów, wy rozstrzeliwujecie komisarzy... I słusznie: jak wojna, to wojna!... Trzeba niszczyć świadomość, co winien chłop!
Tfu ty!... Czort!... Nienabity!...
Panie Razin!
Nie, nie!... Jakbyście wy teraz mnie oszczędzili, to nasi zarazby pomyśleli, żem zdradził i nie mógłbym ja więcej wrócić do Rosji... A bez Rosji, co ja?. Nic, zupełnie nic, obywatelko!... Schowaj się!... Będę strzelał...
Uciekł! Gdzie Morska?...
Uciekajmy!... Polacy zaraz tu będą...
O Boże!... Schowaj się pan... schowaj się pan... na górę! Muszę z nimi przedtem pomówić!
Pani... Paniusiu!... Rany boskie... Ta bolszewiczka zabije panią!
Chodź, chodź!... Musisz iść!... Jak ciebie znajdą, to i mnie znajdą!...
Poddaj się!... Kto tu strzelał. (do Morskiej) A, to ty!
Rany boskie!... To nie my! Żołnierzu, nie strzelaj!... To dziedziczka!
Grześ, ty już tutaj?!
Odleciały ptaszki!
Tak!... Nikoguj niema?!
Owszem są jakieś tutejsze... brzany!
Gołąbeczki, zbawiciele... żołnierzyki nasze kochane!
A to co za kaliber?
Mörser i Spółka!... Masz szczęście, Grześ!...
Zdaleka!...
My, dobrodzijko... z pola bitwy!
Dałabyś, matko, co pić!... Ozory nam pousychały!...
Zaraz... duchem! (woła) Wody, Zosiu... wody... soku!... Zaraz gołąbeczki moje, zaraz kwiatuszki moje!...
Idź, Zosiu, idź!...
Zuchy!...
Tutaj jestem.
Bogu niech będą dzięki!
A tu w domu kto strzelał?
Tu strzelała z ganku... kobieta...
Aha, to ta, co my ją widzieli we drzwiach. A gdzie ona?
A tak!... Gdzie ona?... Mówiono nam, że tu miał być ich sztab... Może to ich naczelniczka?... (do Morskiej) Niech się pani przyzna; schowała ją pani, co?...
Co wy, co wy?! Nie gadajcie głupstw!... Te zbrodniarze koniecznie chciały panią rozstrzelać!... Najgorzej ją nienawidziły!... Jeszcze dziś po nią wracali... Chińczyk ją pilnował...
Soku niema! Wszystko wypiły bolszewniki.
Znamy to: zabrały Niemce, zafasowały Austrjaki, wypiły Moskale, a dla nas, Polaków, zostały same... puste uśmiechy!
A wyby, niewiasty, doprawdy czego poszukały... bo kiszki grają taki marsz ojczysty, że... ha! Uf!... Jak gorąco!... (zdejmuje hełm)
Niech panowie siadają, niech wypoczną... Każę poszukać na folwarku, może jaka kura zbłąkana została...
Znajdzie się, znajdzie... Zaraz poślemy ludzi...
Oj, kochaneczki moje, kochaneczki, jak toście się spocili, zgrzali, zdyszeli, nas ratując... Pójdę ja, poszukam, może jeszcze co znajdę...
Dziaduś zmęczony!
Furda!
Aleś, Grzesiu, chybał przez to błoto, niech cię nie znam! Niczem zając!... Szwoleżery to jeszcze na grobli!
Wiadomo: jazda! Każdego dźwigają cztery nogi, to je dwa razy dłużej podnosić muszą!...
To może, panowie śwoleżyry... złapią jeszcze tego grubego komisarza, co stąd uciekł?!.
A jakże!... Oni tylko zołzy łapać umieją!...
I furgony z prowiantami!...
Prowiantu trochę to i namby się przydało. Panienki, la boga, miejcie zmiłowanie, od wczoraj nic w ustach nie mieliśmy.!..
Marcinek, biegnij na folwark! Niech niosą, co mają!
Słyszałeś: komisarz był! Należałoby dom przeszukać!...
Ech! Dom duży, nas mało... Jeżeli są, lepiej ich nie płoszyć!... Zaraz będą szwoleżery!
Zeziarły wszystko, wszystko do okruszynki zeziarły te mochy!... Ledwiem słoiczek jeden ocaliła... Dla pani chciałam, ale niech tam, już jedzcie!... (żołnierze jedzą)
Duszębym oddał za kawałek kiełbasy do tych komfitur.
Albo za kromkę chleba!...
Nie, nie widziałem. A bolszewicy to... już wczoraj, proszę dziedziczki, wyczuć można było u nich... tego... chwianie...
Zaczęli ni z tego, ni z owego... toboły... tego... pakować... Tylko nie można się było w żaden sposób dowiedzieć... tego... przyczyny... Starszyzna surowo prostaków pilnowała...
Ach, Boże, Boże!... Nikt nie jedzie!...
No, i do dziedziczki, też w żaden sposób... tego.. dopuścić nie chcieli. Co ja się naprosiłem ...tego... A wszyściutko w około pomarnowali... Czego wziąć nie mogli, to psuli... Koniczynę w błoto wdeptali, zboże potratowali, bydło ugnali... Rzeczy, jedzenie do kruszynki wybrali... Parobkom, jak który miał dobre buty, to z nóg ...tego... ściągali...
A co wsi spalili, co miast zniszczyli, co krwi ludzkiej przelali... Niema dla nich pardonu!
Boże, Boże!... Ah, czy aby nie wrócą?
Ee, nie!... Wieją tera jak plewa na dobrym wietrze!... Mocno się człowiek napoci, zanim ich dogoni.
A po drodze to serce boli, tyle tego dobra mijać trzeba... Sucharów, mąki, cukru, papierosów, rondlów, rzeczów rozmaitych... Stoją całe tabory... Bierz, ile dusza zapragnie... A tu nie!... Dymaj i dymaj za nimi... Chwilki, ścierwy, nie postoją!...
Niema obawy, nie wrócą. Komendant Piłsudski im samą centrę przełamał... Sam wojsko od Wieprza im w bok poprowadził... Taką dziurę wybił, że owa!...
„Nemtudeckiego“ narobił gulaszu... Wszystko im pomięszał: harmaty, tabory, piechotę, kawalerję... Morowy ten „Dziadek“! (z czułością) Niech go cholera!...
Rodacy...
Psia krew!... Bolszewik!... Bolszewicy!
Nijak kontr-anteczek!...
Będzie ciepło! Cholera!
Kto pan jest?.
Polak... przyjaciel!...
Znamy takich przyjaciół!... (groźnie) Ręce do góry!...
Przychodzę dobrowolnie... Poddaję się... Nie jestem bolszewikiem... Poznałem ich... Wszystko powiem!...
Oh!... Ona tu jest jeszcze!...
Matys, pilnuj góry! Marsz!
Dziedzic jedzie!...
Jaśnie Pan!...
Jesteś?!. Jak to dobrze, że przyjechałeś!...
Janko, Janko!... Więc żyjesz, więc nie skrzywdzili cię?! A mnie mówili...
Aleś ty ranny... o Boże!...
Drobiazg... Zwycięstwo... Wielkie zwycięstwo... Warszawa wolna!...
Zuch!... Warszawa...
Widziałem...
Polska wolna... potężna... Mogę umrzeć!...
Poco umierać dziadziuniu, będziemy żyć!...
Owszem... tego...
Słuchaj, tu na górze...
Panie poruczniku melduję: jest oficer bolszewicki... zabity!...
Ah!
Ale nie my... To ktoś inny... Należy zrobić rewizję...
No więc co?... O co chodzi?
Słuchaj... tu jest.. na górze... On ma broń... Będzie strzelał... Sama pójdę...
On mi ocalił... więcej niż życie!
Więcej niż życie?!... Ależ kto?... Gdzie on? Dlaczego nie idzie?... Czy może ten... zabity?...
Ależ nie!... Tutaj... (pokazuje na górę.)
...Ten... gruby... ko-mi-sarz! ten... gruby... i ta... ta... Sonia... z ok-na na gó-rze... po... skrę-co-nem prześ-cie-radle... na dach ku-chen-ki... A potem... My wszyscy tu stali, patrzali na śwolażyrów... Tymczasem oni... te bolszowniki... jak skoczą na rządcową kasztankę, co przy kuchni stała... Tyle ich widzieliśmy!... Ino się zakurzyło!... La boga, la boga!...
Kudlik, konia! Siadać!...
Stachu, Stachu... Na Boga! Daj pokój!... Opowiem ci, opowiem!...
A to łajdaki!... Na mojej kasztance... tego...
Nie-do-brze!
Ech, głupstwo, panie wachmistrz! Powolutku my tu znowu wszystko ślicznie, eligancko oprzątniemy... A wy już ochwiarujcie życie temu jednemu bolszewikowi, kiedy dziedziczka oto prosi... Oni mnie też chcieli zabić!
Pewnie; jak uciekł, to mu można darować!... Niech, wraca do swojej Rassiei! Ale u nas (surowo i z naciskiem) po-rzą-de-czek mu-si być!
O tak!