<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Ogrodziński
Tytuł Góra Chełmskawstęp
Podtytuł Uwagi końcowe
Wydawca Instytut Śląski
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst Wstępu
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
UWAGI KOŃCOWE
Wymowne motto poematu

W liście do ks. Weltzla z 25 maja 1886 r. mówi Bonczyk wcale obszernie o genezie, stronie kompozycyjnej i przedmiocie Góry Chełmskiej, mniej zaś wyraźnie o tym, co chciał przez swój poemat powiedzieć. To, co pisze Weltzlowi, wygląda na chęć użycia go jako świadka w sprawie tendencji poematu: „Jeden egzemplarz posłałem do Kuriera Poznańskiego i czekam teraz na wyrok śmierci! Potem dopiero obdarzę moich Konfratrów. Wiele imion nawet żyjących osób wciągnąłem w moje dziełko, słuszna stąd obawa, że teraz ich właściciele »mi oczy wydrapią!« Ale cóż, skoro mnie opęta furor scribendi — wtedy już nic nie widzę i nic nie słyszę.“ Łączy się to usprawiedliwienie z mottem poematu zapożyczonym z Horacego Satyr I 3, 139—140: et mihi dulces ignoscent, si quid peccaro stultus, amici. Jakież to błędy głupoty mieli mu wybaczyć słodcy przyjaciele, przed którymi odczuwał obawę, że mu mogą oczy wydrapać, i usprawiedliwiał się za pośrednictwem Weltzla, że w szale pisania traci przytomność? Oczywiście nie zbłądził przez charakterystyki przyjaciół, lecz przez to, co im włożył w usta w swoim poemacie, a może w oczach niejednego z nich i przez to, że go w ogóle do poematu wprowadził. Ks. Weltzel czuł się pokrzywdzony przez to, że go Bonczyk przemilczał, ale byli tacy, którzy odczuwali jako tym większą krzywdę, im szerzej się nimi zajął. Wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby Bonczyk zmyślił czyjekolwiek wynurzenia, zwłaszcza osób żyjących jeszcze w r. 1886, ale niejeden z konfratrów radby był, żeby o tym, co dawniej mówił, gruntownie zapomniano. Mógł się więc poeta obawiać zarzutów, że zawinił brakiem rozumu politycznego i wywlekaniem na szersze forum tego, co powinno było zostać w ściślejszym gronie duchowieństwa, niejako in camera caritatis. Jeszcze jeden punkt wymaga objaśnienia; jak wynika z listu, Bonczyk nie rozsyłał poematu konfratrom, czekając na recenzję Kuriera Poznańskiego i na zdanie ks. Weltzla, którym posłał przede wszystkim pierwsze egzemplarze. Miały to być dla niego jakby wyroki śmierci lub życia, ale dlaczego właśnie stąd ich Bonczyk oczekiwał. Okoliczność, że w Kurierze Poznańskim oceniono przychylnie Stary Kościół Miechowski, nie mogła być powodem wyróżnienia tego czasopisma, bo niemniej życzliwości okazał Katolik, lecz najwidoczniej ze zdaniem tego katolickiego dziennika pozaśląskiego liczono się najwięcej w sferach duchowieństwa śląskiego, na których poecie zależało. Oba sądy: Weltzla i Kuriera Poznańskiego, miały zabezpieczyć autora przed krytyką dalszą z czyjejkolwiek strony: polskiej czy centrowej. Katolik nie miał w r. 1886 tej powagi co w 1879 i widocznie zdanie redaktora Wielkopolanina w gazecie śląskiej mniej znaczyło, niż zdanie Wielkopolanina w gazecie poznańskiej, chociaż i ta i tamta były gazetą polską. Subtelna to, ale niewątpliwa różnica.

Znamienne obawy

W jakiejże sprawie zapaść miał ów rozstrzygający wyrok Kuriera Poznańskiego, czy co do wartości literackiej poematu? Z recenzji nie odnosimy tego wrażenia i jeżeli wolno przypuszczać, że recenzent wyczuwał, o co autorowi idzie, to najważniejszą rzeczą dla niego było stwierdzenie polskiego uczucia w utworze. Jeśli tego sobie Bonczyk życzył, to pragnienie jego zaspokojono aż nadto. Niestety, nie wiemy, co napisał ks. Weltzel po przeczytaniu na gorąco, zaraz po otrzymaniu Góry Chełmskiej; wytykał jakieś usterki historyczne, ale o całości wypowiedział zdanie „szczere i otwarte… doprawdy rzeczowe i trafne i… miłe“ tak dalece, że Bonczyk nie zawahał się posłać mu z prośbą o taką samą ocenę swoich niemieckich poezyj erotycznych (Gudrunlieder). Musiał więc dobrze wniknąć w zamiary autora, co było dla tego o tyle niespodzianką, że „pierwsze dziełko“, a więc chyba Stary Kościół Miechowski spotkał ze strony „kilku konfratrów“ taki los, iż gratisowej „przesyłki pocztowej nie przyjęli, a jeden z tamtejszej okolicy odesłał po roku z powrotem nieotwartą, dołączywszy książeczkę o Ćwiczeniach duchownych jako admonitio fraterna!“
Mógł więc Bonczyk powoływać się na przykład ks. Weltzla, który żalił się z powodu pominięcia go w poemacie, gdyby ktoś skarżył się na umieszczenie. Ponadto uspokoić mógł przesadne obawy konfratrów przed odpowiedzialnością za przypisane im zdania prostym stwierdzeniem, że przecież w poemacie przedstawiono odpust, który się nigdy nie odbył i że w pierwszym rzędzie za myśli odpowiada autor. Myśli zaś były tak różnorodne i splątane jak chodniki w labiryncie, że trudno było z nich wybrnąć bez jakiejś nitki Ariadny. Przecież autor ograniczył wzmianki o Polsce i polskości do tego stopnia, że nawet w jednym miejscu zastąpił: polską krew — Słowian krwią, przecież ustami ks. Grelicha odżegnał się od Katolika i Gazety Górnośląskiej, wśród filarów ojczyzny nie wymienił ani jednego Polaka spoza Śląska, a przyznał natomiast miejsce Niemcowi pozaśląskiemu kard. Diepenbrockowi, nie mówiąc nic o tych Ślązakach, z których poczuciem narodowym różnie bywało, a jednak miał powody do obawy, że znowu ktoś mu da admonitionem fraternam w postaci Ćwiczeń duchownych, a nawet nie za erotykę, lecz za politykę zaproponuje posłanie go na Kapellenberg pod Prudnik, do domu księży demerytów na pokutę.

Tendencja poematu

Faktem bowiem było, że w poemacie postąpił Bonczek podobnie jak w życiu „anioł-stróż Śląska“ ks. Ficek, który dla okazania lojalności wobec władzy pruskiej odczytywał jej rozporządzenia z odkrytą głową, ale niemniej sprowadzał z Krakowa polskich zakonników, drukował w Piekarach na lekturę dla ludu dzieła Skargi i Jaroszewicza, ukrywał na plebanii emisariuszów demokracji polskiej tak, że w r. 1846 roztoczyła nad nim czujną opiekę żandarmeria pruska (p. moje Związki duchowe Śląska z Krakowem, str. 33—34). Różnica między Fickiem a Bonczykiem była taka, że Bonczyk do Krakowa nie jeździł, na zewnątrz poddał się dyscyplinie centrowej, której za czasów Ficka nie było, ale też uszanowania nadmiernego władzy świeckiej nie okazywał, bo z nią starł się niejednokrotnie podczas walki kulturnej. Zasadniczą różnicę między nim a większością konfratrów i niegdyś towarzyszy broni stanowiło to, że on niczego nie zapomniał z niedawnych lat i nauczył się widzieć analogie i konsekwencje przebytej walki w teraźniejszości, oni zaś wszystko zapomnieli, a niczego się nie nauczyli.
Samodzielność jego spojrzenia na sytuację polegała na tym, że nie zrywał z centrum, aby związać sprawę polskości na Śląsku z Wielkopolską, bo to — jego zdaniem — mogło jej tylko zaszkodzić, zadanie zaś duchowieństwa śląskiego widział w tym, żeby trzymając się centrum, zużywać jego wpływy na korzyść ludu polskiego na Śląsku. Trzeba więc było przekonywać centrum o konieczności utrzymania języka i odwiecznego obyczaju polskiego na Śląsku jako jedynej podstawy katolicyzmu w tym kraju i w tym przekonaniu był Bonczyk niewątpliwie szczery bez żadnej ubocznej myśli, lecz z drugiej strony duchowieństwo miało dbać o to, żeby ludowi nie rzucać kłód pod nogi w drodze do przyszłości, która wynikała z jego przeszłości. Wierzył w to, że Silesia fara da se, że Śląsk sam sobie da radę i trafi do Polski, zwłaszcza że krzepić go będzie poczucie związku nie tylko z Polakami, lecz także ze „Słowianami, panami pół świata“ i „pamięć wielkiej i świętej przeszłości“. Kiedy to i jak nastąpi, nie chciał i nie zamyślał prorokować, wystarczało przeświadczenie moralne, że pruskie pogwałcenie prawa przez siłę nie może pozostać bez kary, i ambitne przekonanie o niezłomnej sile ludu śląskiego, któremu zbędna, a nawet szkodliwa może być pomoc ze strony Wielkopolan. Nie przeszkadzało mu to kochać i cenić rodaków z innych dzielnic, ale pierwsza miłość należała do Śląska. W takim postawieniu sprawy i określeniu zadań duchowieństwa śląskiego tkwiło to, co nazwałem lekkim tchem wallenrodyzmu w Górze Chełmskiej, z którego Bonczyk niezupełnie może zdawał sobie sprawę. Wiara bowiem w lud śląski, że pozostanie sobą i zwycięży w walce o swe prawo do życia, łączyła się z niewiarą w duchowieństwo, czy ono dorośnie do swego zadania, czy okaże się dobrym i ofiarnym pasterzem, czy nie znęci go łatwiejsze rozwiązanie trudności, że byle lud pozostał katolickim, to obojętne jest, czy zbawienie osiągnie drogą polską, czy niemiecką. W tym punkcie rozstawał się Bonczyk mimo wszystko z centrum, chociaż do niego nadal należał, uważając to za korzystne w śląskich warunkach.
Tylko takie zrozumienie przewodniej myśli Góry Chełmskiej wyjaśnia nam, dlaczego się z jej napisaniem i drukiem spieszył i na co potrzebne mu były zdanie ks. Weltzla i ocena w Kurierze Poznańskim. Rzucał bowiem poematem swoim w przełomowym roku 1886 ostrzeżenie duchowieństwu śląskiemu, że walka kulturna się nie skończyła, tylko zmieniła swoją postać na bardziej niebezpieczną, podstępniejszą. Przypominając im chlubne zwycięstwo w pierwszej fazie walki, zapytywał współbraci duchownych, czy chcą na nim poprzestać i stracić zdobyte już owoce przez niedbałość, nieopatrzność i małoduszność. Stawiając im przed oczy groźny rok 1875, w którym:

Aże twarze pobladły, drżą od przerażenia;
Nie boją się dla siebie, znają głos sumienia,
Wiedzą, co mają czynić! (IV 215—217)

wywoływał widmo niedawnej przeszłości, aby ich pouczyć, że jak wtedy r. 1872 poprzedził 1875, tak teraz 1886 jest zapowiedzią cięższych przejść, że tylko głupi i tchórzliwi przypuszczać mogą, iż rząd pruski, protestancki zaprzestanie walki z katolicyzmem, gdy mu się uda zniszczyć jego najsilniejsze przedmurze: polskość. Co więcej, symbolizując w postaci wąsala krnąbrnej twarzy aparat administracyjny Prus, wykazywał, że z katolicyzmem walczyć będzie racjonalizm już nie protestancki, lecz materialistyczny.
Po to więc Bonczyk przypominał duchowieństwu „młodość górną i chmurną“, po to „strzelał grzmiącymi słowy do serc współbraci“, aby górnie przeżyli nie jedną tylko niegdyś chwilę, ale całe już życie, po to wreszcie obok imion zmarłych wodzów i towarzyszy wymieniał ich wszystkich imiennie: I ty byłeś tam wtedy z nami, nie odłączaj się i nie wypieraj się teraz! Wtedy zrozumiały staje się Bonczyka pośpiech, poświęcenie nie tylko artystycznej strony, ale także niejednej cennej rzeczy z pierwotnego pomysłu, gdyż czas naglił i nie wolno było spóźnić się z wezwaniem. Jeżeli to orędzie poetyckie Bonczyka będzie ktoś uważał za objaw już nie trój- lecz czwórlojalizmu, to musi przyznać mu tę samą przynajmniej wartość co realizmowi politycznemu pod innymi zaborami, a na korzyść poety śląskiego policzyć: ostrą krytykę militaryzmu pruskiego, zapowiedź rewolucji, wywołanej przez stosowanie niemoralności w polityce ze strony rządzących wobec rządzonych, i wiarę w lud, że znajdzie swoją drogę z duchowieństwem czy bez duchowieństwa. Poeta chciał, żeby z duchowieństwem, ale wymagał także coś od niego.
Ta myśl przewodnia poematu padła na razie w próżnię, nie została wysłuchana ani nawet posłyszana przez współczesnych, trafiła do uczucia raczej niż do rozumu następnego dopiero pokolenia duchowieństwa śląskiego, którego już Bonczyk nie oglądał. Innymi drogami, niż on pragnął, podążał Górny Śląsk do Ziemi obiecanej, ale jeżeli nie można powiedzieć, że poemat ten wiódł lud po puszczy bezdrożach, to przynajmniej go na nich pokrzepił.

Sprawa trzeciej epopei

Zwracaliśmy już uwagę na to, że w Górze Chełmskiej niejedna wzmianka o Polsce, niejeden szcze gół mogący podkreślić polskość poematu pozostały niejako pod progiem świadomości, nie wynurzyły się na powierzchnię, aby zajaśnieć pełnym blaskiem. Dwa mogły być powody tego stanu rzeczy: jeden, aby poemat uczynić strawniejszym dla współbraci centrowych wśród duchowieństwa śląskiego, drugi, że dla tej właśnie sprawy odpowiedniejsze miejsce przewidywał poeta w trzeciej, zapewne już wtedy obmyślanej epopei. Chodziły o niej różne wieści, które zanotowali ks. Kudera i ks. dr Szramek. Pierwszy z nich (Ks. Norbert Bonczyk jako poeta, str. 8) opowiada, że Bonczyk podczas ostatniej choroby opowiadał komuś „z zapałem, iż w ostatnich latach napisał wielki poemat na szerokim tle polskim“, że „życzył sobie bardzo i pragnął, aby go mógł oddać jak najprędzej do druku“, ale śmierć temu przeszkodziła, że wreszcie wykonawca ostatniej woli ks. Schirmeisen, Niemiec, „ostatni ten, może najcenniejszy utwór swojego konfratra gdzieś zaprzepaścił“. Drugi (Ks. Norbert Bonczyk, życiorys, Opole 1918, str. 25—26 uwaga i Roczniki Tow. Przyjaciół Nauk na Śląsku, II, str. 36—37) uzupełnia i prostuje wiadomość ks. Kudery o tyle, że wymieniając imiennie Napieralskiego, mówi o kilku osobach, którym Bonczyk o poemacie tym wspominał, ale że „nikt ani tytułu się nie dowiedział, ani rękopisu nie zobaczył“, że „najprawdopodobniej ks. Bonczyk… ten niewykończony utwór wobec zbliżającej się śmierci kazał spalić. Zdaje mi się, że źródłem wiadomości dla obu autorów był Napieralski, ale nie przypuszczam, żeby Bonczyk mimo całej skrytości swej natury ograniczył się wobec Napieralskiego tylko do ogólników o tle i wartości poematu; mógł tytułu nie wymieniać, bo się jeszcze nie zdecydował nań, ale żeby gołosłownie się chwalił, iż to będzie literacko najlepszy jego poemat, nie mówiąc nic nikomu o jego treści, nie odczytując z niego żadnego urywku, to wydaje mi się wobec przykładów z Weltzlem i Chłapowskim wręcz niemożliwe. Jeżeli zaś Napieralski znał choćby w zarysie treść poematu, to nasuwa się przypuszczenie, które jednak trudno przemilczeć, że redaktor Katolika z pomysłu tego skorzystał w powieści pt. Hrabia Damian, Bytom 1901. Korzystał z niego pełną dłonią tak samo, jak bez skrupułów przepisywał całe strony, z podaniem źródła lub bez tego, z Rzewuskiego, Bodzantowicza i innych. Mógłby wszakże ktoś zarzucić, że Napieralski przejął swój pomysł z Góry Chełmskiej i przełożył go w epokę konfederacji barskiej za wzorem już utartym przez Miarkę w Petroneli, a więc zbędne jest uciekanie się do trzeciego poematu Bonczyka, żeby odnaleźć główne źródło Hrabiego Damiana. Jest to oczywiście także możliwe, choć mniej prawdopodobne, gdyż są tam szczegóły zupełnie nowe, zgodne z zasadniczymi liniami fabuły i gdyby miały pochodzić od Napieralskiego, musielibyśmy przypisać mu za wiele zdolności kombinacyjnych w zakresie literackim, których nigdy poza tym nie okazał. Natomiast w razie przyjęcia takiego przypuszczenia, jakie wysunąłem poprzednio, otrzymamy logiczny łańcuch wniosków.
Bonczyk, pisząc pospiesznie w czerwcu i lipcu 1885 oraz w lutym 1886 r. Górę Chełmską, zmuszony był ograniczyć, a nawet częściowo zdruzgotać pomysł opowieści o ostatnim Gaszynie, który najtragiczniejsze wypadki życia przeżył w Polsce. Tak ze względu na ustalony przedmiot nowego poematu, jak na jego ukrytą między wierszami tendencję ograniczał także wzmianki o Polsce zapewne w tej nadziei, że o niej szeroko i swobodnie będzie mówił w trzecim z kolei wielkim poemacie. Wykazałem, że w historii br. Aleksego zupełnym milczeniem pominięto kilka lub kilkanaście lat jego życia, a przede wszystkim to, co robił w r. 1830-31, kiedy wszystko niemal nakazuje, żeby hr. Damian wziął udział w powstaniu, jeżeli walczył przedtem w wojnie rosyjsko-tureckiej, a jako pustelnik osiadł na Górze św. Anny w kilka lat co najmniej po roku 1831. Czyż jest możliwe do pomyślenia szersze tło polskie niż powstanie 1830-31 lub w ogóle walka zbrojna o Polskę? Znając przy tym właściwości wyobraźni Bonczyka, trudno jest pomyśleć, że zdobywszy się na tak wielki wysiłek jak pomysł z Gaszynami, mógł go w pół drogi rzucić i tylko cząstkę z niego spożytkować. Jeżeli w Starym Kościele Miechowskim wrócił do zarodkowych koncepcyj Kazania Stołowego i Pamiętników Szkolarza Miechowskiego, jeżeli w obu większych poematach dotychczasowych odtwarzał głównie to, na co przeważnie patrzył własnymi oczyma, to trudno przypuścić, że w trzecim poemacie poszedł w tym samym kierunku i dał znowu jakiś „obrazek“, czy „wspomnienia“ na „szerokim tle polskim“, którego własnymi oczyma nie oglądał, a natomiast porzucił na zawsze efektowny pomysł, do którego robił zapewne jakieś studia, jak to wynika ze wzmianki o Diebitschu i Paskiewiczu i z osadzenia Anny w klasztorze unickim w Żytomierzu. Sądzę więc, że Bonczyk nie poprzestał na ubocznym niejako zużytkowaniu pomysłu o Gaszynach w Górze Chełmskiej, lecz z kolei uczynił go głównym przedmiotem trzeciego wielkiego poematu, w którym miejsce poczesne zajęły wypadki r. 1830-31. Hrabia Damian Napieralskiego nasuwa wszakże jeszcze jedno przypuszczenie. Może poemat Bonczyka za wzorem Gudruny obejmował historię 2 lub 3 pokoleń Gaszynów, jednego podczas konfederacji barskiej, drugiego w czasie powstania 1830-31 i Napieralski zużytkował tylko pierwszą część tego pomysłu, czując się lepiej w epoce, którą przeorali znakomicie powieściami swymi Rzewuski, Grabowski i Bodzantowicz, nie mówiąc nic o Miarce, niż w r. 1831, o którym do końca XIX w. nie było jeszcze głośniejszych powieści. Te wszystkie wywody — to tylko rachunek prawdopodobieństwa, oparty na zbyt małej ilości wiadomych, aby można było przyjąć jedno tylko rozwiązanie, lecz nie wolno tego przypuszczenia przemilczać, jeśli idzie o wyjaśnienie, dlaczego w Górze Chełmskiej ilość wzmianek o Polsce i sprawach polskich jest stosunkowo szczupła, bo ten punkt staje się jasnym, jeżeli przyjmiemy, że to wszystko już w chwili pisania Góry Chełmskiej było przeznaczone do trzeciego poematu na szerokim tle polskim, który „zdaniem autora miał walorem literackim przewyższyć“ oba poprzednie. Epopeja z r. 1830-31, czy nawet wieloczłonowa z walk o niepodległość od konfederacji barskiej do r. 1831 z romantycznym bohaterem Ślązakiem, czy może z paru bohaterami, z bogatą fabułą romansową — to była naprawdę rzecz godna dumy autora. Czy poemat był dokończony, jakby wynikało z wiadomości ks. Kudery, czy niewykończony, jak przyjmuje ks. dr Szramek, trudno dziś dociec; wystarczy podkreślić pewną zależność obu kwestyj: jeżeli poemat był dokończony, nie mógł go zniszczyć autor, jeżeli był niewykończony, to zniszczenie go przez twórcę jest tylko jedną z możliwości, lecz niczym więcej.
Jeżeli idzie o moje osobiste przypuszczenie, to nie przekonywa mnie argument ks. dra Szramka, że Bonczyk kazał niewykończony utwór „spalić może dlatego, że nie miał przyjaciela kongenialnego, któremu byłby mógł spokojnie i w zaufaniu powierzyć manuskrypt tak cenny, choć nie gotowy“. Jeżeli Bonczyk powierzył kiedyś gotowy już, ba nawet wydrukowany w pierwszym wydaniu Stary Kościół Miechowski do poprawy dr Chłapowskiemu, którego nie uważał chyba za kongenialnego, to nie widzę powodu do przypuszczenia, żeby na łożu śmierci szukał i nie mógł się wśród swych znajomych dopatrzeć „kongenialnego przyjaciela“. Wszakże żyli jeszcze w r. 1893 z „ojczyzny filarów“ — nie mówiąc już o Damrocie, którego może nie brał w rachubę z powodu choroby i z innych względów — Szulczyk, Świętek, Studziński, Wolczyk, Błana, Krahl, Nehrlich, Kirchniawy, Wawrzek i Korpak, z których kilku (Błana, Nehrlich, Wawrzek i Korpak) przebywało niedaleko od Bytomia. Z świeckich był pod ręką Napieralski, a w Opolu Koraszewski. Ale w przypuszczeniu ks. Szramka mieści się także sprzeczność z zapewnieniem samego Bonczyka o wysokim walorze literackim ostatniego poematu. Nie przypisując poecie nadmiernej skromności, trudno go posądzać i o zarozumiałość i o lekceważenie poprzedniej własnej twórczości, gdyby poematowi niegotowemu nadawał a priori taką wartość. Wolę więc konfratrów centrowych podejrzewać o zaprzepaszczenie trzeciego poematu, niż wergilianistę śląskiego o skuteczne naśladownictwo ostatniej woli swego mistrza co do Eneidy.

Kartka z dziejów pośmiertnych Bonczyka

Centrowcy-księża mieli wszakże dość kłopotu z erotycznymi poezjami , które sam wydał Bonczyka za życia, żeby chcieli po jego śmierci zachwiewać także pod względem politycznym prawowiernością centrową jednego z swych najwybitniejszych członków; jeżeli zaś moje przypuszczenie o łączności treściowej trzeciego poematu z Górą Chełmską jest trafne, to trudno było wymagać od Schirmeisena czy kogokolwiek z centrowców, żeby szedł na rękę polskiemu ruchowi narodowemu wydaniem takiego poematu i krzepił poczucie polskie ludu górnośląskiego.
Metodę zatajania prawdy umiano stosować w sferach duchowieństwa niemieckiego na Śląsku; na poparcie tego twierdzenia tylko jeden przykład związany z Górą Chełmską. Na jubileusz 200-letni Kalwarii chełmskiej przygotował o. Chrysogonus Reisch wspomnianą już Geschichte des St. Annaberges, z której popularny wyciąg pt. Gedenkblatt zum 200-jdhrigen Bestehen der Kalvarie St. Annaberg wydał o rok wcześniej we Wrocławiu 1909. Ten wyciąg przełożył na język polski J. Bednorz pt. Pamiątka 200-letniego istnienia Kalwaryi na Górze św. Anny, Wrocław 1909. Bednorz korzystał miejscami także z rękopisu większej pracy, a więc to, co zrobił w swoim przekładzie, robił na pewno z wiedzą, a nawet na polecenie przełożonych zakonnych. Otóż w przekładzie jego są charakterystyczne opuszczenia i uzupełnienia. Opuszczono więc w przekładzie polskim cały ustęp o walce władz austriackich i pruskich przeciw przynależności klasztoru św. Anny do prowincji małopolskiej (str. 45—47 niemieckiej broszury), oraz mniejszy ustęp o niedopuszczeniu 9000 polskich pielgrzymów w r. 1874 przez żandarmerię pruską (str. 88 niem. broszury). Widocznie było niedopuszczalne dla polskich czytelników to, co mogli czytać bez obawy niemieccy. Dodano za to na końcu książeczki wiersze V 555—570 i I 49—54 Góry Chełmskiej, oraz sparafrazowano słowami zapożyczonymi od Bonczyka przekład początku broszury (str. 1—2), który w niemieckim tekście nie wykazuje wyraźnie tej łączności. Nie wspomniano za to ani słóweczkiem, skąd wzięto wiersze kończące książeczkę, a nadto dokonano kilku „poprawek“ w ich tekście: w V 555 zmieniono: „Bóg pobłogosławiwszy, wraca do kościoła, na: Lud, by wracać do domu, wychodzi z kościoła, w V 557: jeszcze na: ludzie, 559: Kłębo na: Tłumy, 560: Stawa się na Stawają się; z naruszeniem rytmiki, 561: hufce na: procesyje, z jeszcze większym naruszeniem wersyfikacji, 563: w Rajskim Dworze na: w rajskim placu, 567: kutej, tej kaplicy na: kutej i tej kaplicy, znowu wbrew rytmice. To chyba wystarcza na scharakteryzowanie stosunku duchowieństwa niemieckiego do polskości i do Bonczyka, który przecież nie był byle kim wobec klasztoru św. Anny, tylko „szlachetnym opiekunem Kalwarii“ (Geschichte des St. Annaberges, str. 442). O tym wszakże można było pisać w niemieckiej książce naukowej, w polskiej popularnej przemilczało się tę okoliczność bez najmniejszego skrupułu, obdzierało się „szlachetnego opiekuna” z własności jego literackiej, zatajając nazwisko autora i zniekształcając nawet tekst urywku, byle tylko polski pątnik nie dowiedział się, że o tej Kalwarii ma polski poemat górnośląskiego księdza-poety. W r. 1909 zakonnicy niemieccy byli rządcami nie tylko w klasztorze św. Anny, lecz nawet w cudzej własności literackiej.

Dysproporcje

Wywody dotychczasowe uwydatniły charakter Góry Chełmskiej jako poematu pełnego dysproporcji. Obmyślany długo i zmieniany dość często pod względem zawartości treściowej, został napisany pospiesznie pod wpływem współczesnych wypadków i zabarwiony tendencją zamkniętą w niedomówieniach, a nawet poszczególnych sprzecznościach. Zakrojony w zamysłach na wielką ogólnośląską epopeję w przeciwieństwie do lokalnego raczej Starego Kościoła Miechowskiego pozostał poemat torsem epopei, rapsodem o cichym bojowaniu ludu górnośląskiego o swe prawo do życia, o wiarę, język i obyczaj ojców. Sam lud nie wysunął się nigdzie niema! na plan pierwszy, choć wypełnia sobą istotną treść utworu, pozostał rycerzem na zewnątrz poślednim, lecz w sercu wspaniałym. Odczuł to ks. Kudera: „Rycerstwo górnośląskie doczekało się swojej epopei w utworach ks. Bonczyka. Powiadam: rycerstwo! Bo któż zachował Górnemu Śląskowi jego polski charakter, któż walczył i walczy o te najdroższe skarby człowieka: język i wiarę? Nie szlachta, bo ona się prędko zniemczyła, nie księża, bo największa ich część kierowała się dyplomatycznymi względami kurii wrocławskiej, nie tak zwany średni stan, bo i tego nam aż do najnowszych czasów brakowało, lecz chłopek górnośląski. Chłopstwo górnośląskie — to nasi rycerze i bohaterzy!“ (l. c. str. 28), W Górze Chełmskiej jednak ludem tym są nie tylko chłopi, lecz także, a nawet przede wszystkim małomieszczanie polscy z Bytomia itd., uchwyceni w tym charakterze na krótko przed swoim zanikiem. Pierwsze miejsce w poemacie zajęli: przedstawiciel szlachty śląskiej jako pokutnik i przedstawiciel duchowieństwa zakonnego, ostatni niejako spadkobierca polskich reformatów.
Nadmiar wątków nie wyszedł na pożytek poematowi pospiesznie przelewanemu w słowa; dwa tylko z nich zdołały się jako tako zespolić i to takie, które nie uwydatniały roli głównego filaru ojczyzny tj. ludu, inne zaś dochodziły do głosu sporadycznie jakby na świadectwo pierwotnych, o wiele wspanialszych zamiarów. Sam Bonczyk, spoglądając na gotowe już dzieło, podkreślił w liście do ks. Weltzla, że w zamysłach jego spierały się z sobą motywy sprzeczne, że usiłował je połączyć, nie będąc pewien dopuszczalności tego postępowania, że ostatecznie pozostawił je jakby masło na chlebie głównego tematu: uroczystych obchodów na Górze św. Anny i rozwiązania konwentu, stwierdzał jednak tylko to, co stało się w ostatniej fazie urzeczywistnienia pomysłu.
Zastosowana w Górze Chełmskiej technika epicka Wergilego pozwalała na takie traktowanie treści, ale wykańczana przez wiele lat Eneida dała pełnię pomysłu poetyckiego, tworzony zaś pospiesznie utwór Bonczyka wykazuje wyraźne luki, których zapełnienie wymagałoby dalszych może 6 pieśni. Przystępując do pisania poeta spodziewał się widocznie, że tworzenie pójdzie mu łatwo i szybko, toteż niektóre rzeczy rozplanował bardzo szeroko, ale wykonać zamiar zdołał tylko w I i częściowo w V pieśni. Powolność, a raczej brak niemal akcji w pieśni II tłumaczy się najlepiej jeszcze przypuszczeniem, że powstała ona w lutym 1886 i była uzupełnieniem podjętym ze względu na duchowieństwo świeckie. Pieśń VI jest oczywistym skrótem większej całości, może nawet częściowo już napisanej, natomiast pieśni III i IV wydają się wynikiem rozbicia i uzupełnienia nowymi przydatkami jednej pierwotnie pieśni. Być może, że wskutek tego zniknęła istniejąca przynajmniej w zamyśle osobna pieśń poświęcona stacjom Męki Pańskiej, której treść zbiegała się w niejednym punkcie z treścią pieśni V, a więc pozostawienie obu osłabiałoby ich wrażenie, poeta więc poświęcił jedną z nich. Poemat obszerny w pomyśle i zamiarze skurczył swe rozmiary w ciągu pisania.
Tendencja poematu i nakazany przez okoliczności pośpiech w jego wydaniu nie pozwoliły na zastosowanie rady Horacego o przechowaniu w tece przez 9 lat i szczegółowe wykończenie, trzeba było puścić go w świat, jakim był i opatrzeć określeniem gatunkowym: wspomnienia z roku 1875.
Ten sam pośpiech zaciążył na stronie formalnej poematu: dwie inwokacje, trzy obszerne apostrofy, kilka pokaźnych porównań, spora ilość epitetów ozdobnych, obfitość tropów i figur retorycznych świadczą, że poeta chciał poemat wyposażyć pod względem retorycznym jak najbardziej, nie wszędzie jednak zdołał te skarby porozsypywać, zwłaszcza tam, gdzie spiesząc się, musiał często uciekać się do prostego tylko wyliczania, jak w 3 pieśniach środkowych. Pośpiech ten odbił się także na rymowaniu, chociaż na nie Bonczyk zwykle mało zważał. Retoryczne zabarwienie, obracające się w zakresie klasycznym, stanowiło dysproporcję wobec nowożytności opiewanych wypadków i romantyczności opowieści Gaszynowskiej, a niemniej wobec narzeczowego podłoża języka Bonczykowego i ludowości tkwiącej choćby w tym środowisku, do którego poemat miał dotrzeć. Ta dysproporcja jednak nadaje swoisty urok utworowi jako dowód niepowszedniego „ulotu“ twórczego.

Prekursoryczność

Myliłby się jednak ten, kto w Górze Chełmskiej dopatrywałby się niewolniczego naśladownictwa przebrzmiałych wzorów, nie zwracając uwagi na fakt, że takie naśladownictwo idzie zwykle w parze z hołdowaniem jakiejś modzie literackiej. Mówienie o niej przy Bonczyku zakrawałoby na żart, realizm jego wypływał z chłopskiej jego natury, utrwalał się zaś na wzorze epopei homerowych i Pana Tadeusza, nie wyszukiwał pospolitych stron życia, chociaż ich nie unikał, zawsze jednak umiał obok nich uwydatnić i wzniosłe. Jeżeli idzie o związek ze współczesną Bonczykowi poezją polską, to jest on nikły, natomiast utwory jego stanowią osobne ogniwo między poezją naszą narodową drugiej ćwierci XIX w., a Młodą Polską, do której Górę Chełmską zwłaszcza zbliża język o bogatym narzeczowym zabarwieniu, tematyka, niejeden pomysł artystyczny, jak np. zespolenie przyrody z ludźmi, a przede wszystkim wspaniały opis odpustu i procesji, który każe nam myśleć o opisach Reymonta. Jeżeli nawet na ten opis w V pieśni Góry Chełmskiej wpłynął Sienkiewicz, którego Potop od r. 1885 drukowano w odcinkach Kuriera Poznańskiego, a jest to dość wątpliwe, skoro według wszelkiego prawdopodobieństwa pieśń V powstała w lipcu 1885 r., to przecież samodzielność Bonczyka jest tak wyraźna, a wykonanie tak ożywione prawdą i poezją, iż do tej pieśni najsłuszniej można zastosować powiedzenie Kraszewskiego, iż tu życie samo przelało się w poemat. Mniej świetna na zewnątrz, ale również pierwszorzędna w rozłożeniu treści, w uchwyceniu życia klasztornego, w celowości środków poetyckich, jest pieśń I.
Nie stała się Góra Chełmska epopeją śląską w pełnym tego słowa znaczeniu, nie jest jednak ani kroniką epicką ani poetyckim reportażem mimo swego realizmu, stanowi poniekąd gatunek odrębny, któremu Bonczyk nadał miano wspomnień, choć ich w tym poemacie jest mniej niż w Starym Kościele Miechowskim i charakteru realnych przypomnień przeważnie nie posiadają.
Nad Starym Kościołem Miechowskim góruje Góra Chełmska szerokością pomysłu, widnokręgiem ideowym, bardzo często wysłowieniem, a głównie poziomem artystycznym pieśni I i V, które stanowią najwyższy punkt w spuściźnie dochowanej Bonczyka, ustępuje zaś mu pod względem spójności całości, charakterystyki osób i szczegółowości wykończenia. Do niej przede wszystkim odnieść da się to, co ks. Kudera mówi o nastroju poezji Bonczykowej: „Budzą się w sercu naszym jakieś dziwne myśli, jakaś tęsknota, ale też równocześnie jakaś otucha, jakiś smutek połączony z goryczą, ale też jakaś duma, jakieś żale, ale też jakaś nadzieja. A myśli te nie nasuwają się nam w natrętny sposób, ale działają jak to światło słoneczne, które wszędzie jest, a jednak reklamy nie robi“ (l. c. str. 19—20). Bonczyk zna sztukę wywoływania nastroju, której nauczył się u Wergilego, ale przepuszczając ją przez duszę nowoczesnego człowieka, wytworzył środek poetycki, który dopiero za jakiś dziesiątek lat upowszechnił się w literaturze polskiej, gdy nie było już komu przypomnieć odosobnionego poprzednika.

Ocena poematu u współczesnych

Pierwszy głos o poemacie odezwał się tam, gdzie go Bonczyk z niecierpliwością oczekiwał, a mianowicie w Kurierze Poznańskim nr 134 i 135 z 15 i 16 czerwca 1886 r. W dwu odcinkach felietonowych zdał recenzent, podpisany S. B., sprawę z treści poematu, ilustrując streszczenie obszernymi i licznymi wyjątkami, głównie takimi, które podkreślają polskość poematu. W tym kierunku nawet czasami za daleko się zapędzał, aby zachęcić do nabywania utworu, który powinien „się znajdować w każdej biblioteczce polskiej“, bo „ten piękny poemat górnośląskiego kapłana, który obok swej ściślejszej ojcowizny tak gorąco i tak serdecznie ukochał całą polską przeszłość, jest najpiękniejszym i najwymowniejszym dowodem, że pod siermięgą górnośląską, pokrytą lekkim pyłem obcej narodowości, silnym tętnem bije to samo życie, co w reszcie ojczyzny naszej.“
Następni krytycy Góry Chełmskiej różnią się od S. B. w ocenie polskości poematu, idąc znowu za daleko w kierunku przeciwnym. Zaczyna ich szereg Melania Parczewska: Z poezji górnośląskiej (Przegląd Literacki Kraju, nr 23 z 1890, str. 6—8). Parczewska pierwsza zauważyła szereg zależności Starego Kościoła Miechowskiego od Pana Tadeusza, ale wyżej od niego stawiała pod względem poetycznym i wykończenia Górę Chełmską. W niej również zauważyła podobieństwo br. Aleksego do ks. Robaka, ale bohatera epopei śląskiej stawia niżej: „Ksiądz Robak kocha ojców ziemię, dla niej poświęca życie, wtedy gdy poturczony Gaszyna kocha jedynie klasztor św. Anny, w którego murach, oddany modlitwie i pokucie, pragnie zmazać grzechy młodości“. Jest to dość powierzchowne mimo pozorów słuszności ujęcie sprawy tak samo jak zarzut separatyzmu śląskiego postawiony Bonczykowi, który jakoby wszystko widział ze stanowiska przede wszystkim religijnego.

Po śmierci Bonczyka do r. 1900

Tak samo przekonany jest o separatyzmie Bonczyka M. (J. K. Maćkowski): Dwaj szląscy poeci (Dziennik Poznański, nr 297 z 28 XII 1895, 1, 314 z 1, 415 I 1896), który zestawiając Bonczyka z Damrothem widzi w piewcy Góry Chełmskiej centrowca o dopiero co przebudzonym duchu polskim. Maćkowski oceniał Bonczyka przede wszystkim ze stanowiska politycznego, toteż nie mógł zapomnieć jego wystąpień publicznych jako centrowca i to wpływało na zrozumienie jego poezji. Podobnie jak Parczewska stawia wyżej pod względem literackim Górę Chełmską, pod względem językowym Stary Kościół Miechowski. Za Parczewską zaznacza wpływ Pana Tadeusza na oba poematy, a literaturze przypisuje rozbudzenie w nim sumienia i wywołania walki wewnętrznej, gdyż z wychowania był Prusakiem i tylko serce jego rwało się do polskości. Ta uwaga jest o tyle słuszna, że Bonczyk był Prusakiem, ale owym Bartkiem Prusakiem z Pana Tadeusza, mającym swój własny, niezależny od gromady sąd o rzeczach. Dla Maćkowskiego wstęp do Góry Chełmskiej nie jest miarodajny, łowi w nim odgłosy partykularyzmu śląskiego np. w wyrażeniu: Tu ma Szląsk swoją Wandę, tu jest Wawel święty (tak bowiem ten wiersze przekształca), a rzeczywistych przekonań autora dopatruje się w wywodach ks. Grelicha, z którym się autor utożsamia, wstęp zaś zawiera tylko „chwilowe uniesienia sercowe“. Jednostronny pogląd Maćkowskiego utorował sobie drogę i tożsamość przekonań Grelicha i Bonczyka stanowi dla niejednego pewnik.
Sądu Bronisława Koraszewskiego: O języku i poezji Górnoślązaków (Wędrowiec 1900, str. 598) o Górze Chełmskiej nie znamy w całości, gdyż w druku wypuszczono dłuższy ustęp. Według Koraszewskiego poeta charakteryzuje zręcznie różne odmiany narzecza śląskiego, a na dowód przytacza III 350 — 389. Stanisław Bełza dwukrotnie mówi o Górze Chełmskiej. Pierwszy raz (Na Śląsku polskim, str. 27 i 30) stawia o wiele niżej ten poemat od Starego Kościoła Miechowskiego, robiąc wyjątek dla „tak pięknego początku“, że nie może się powstrzymać od przytoczenia kilkunastu jego wierszy (I 1-16), oraz powołuje się na sąd samego Bonczyka, jakoby to była „rzecz mniejszej wartości“, drugi raz (Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość Śląska Górnego, Warszawa 1922, str. 28) bałamuci i miesza fakty, twierdząc, że o Górze Chełmskiej napisał recenzję Kraszewski, a ona jednak ustępuje „innym(!) większym poematom“ Bonczyka, którego o wiele przewyższają utwory Damrotha.
Piotr Chmielowski (Zarys najnowszej literatury polskiej, wyd. IV, Kraków-Petersburg 1898, str. 124) dopatrzył się, że w Górze Chełmskiej poważny nastrój przeplata autor nieraz dosadnymi żartami, po czym cytuje ustęp o ojczyzny filarach tj. II 281—316, Antoni Potocki (Polska literatura współczesna, Warszawa 1911, t. I, str. 304—305) wziął swoją wiedzę z drugiej ręki, z Chmielowskiego.

Ks. Kudera i ks. Szramek

Po roku 1900 jest przez kilkanaście lat na ogół głucho o Bonczyku i jego poematach, tylko Górę Chełmską przedrukowała Gazeta Katolicka w r. 1903—1904 (Kudera, l. c. str. 8). Dopiero w r. 1918 w 25. rocznicę zgonu pojawiły się 2 broszury już cytowane o Bonczyku, anonimowa ks. dra Szramka, przerobiona po 12 latach i rozszerzona w Rocznikach Tow. Przyj. Nauk na Śląsku, t. III, str, 1—62 i w osobnej odbitce, oraz ks. Jana Kudery pod pseudonimem Jacka Kędziora. Pierwszy zajmuje się przede wszystkim życiorysem Bonczyka oraz tłem jego poematów, przenosząc rolę komentatora nad krytyka. Podziela on zdanie Maćkowskiego, że słowa Grelicha w poemacie odzwierciedlają przekonania samego Bonczyka i stara się słuszność tych wynurzeń Grelicha udowodnić. W sądzie o wartości Góry Chełmskiej różni się z Parczewską i Maćkowskim, przyznawając, że „obfituje ten utwór w piękne obrazy i wizje i posiada trwałą wartość jako literacki pomnik z okresu walki tzw. kulturnej, której problemy wszystkie porusza“ (Rocznik T. P. N. Śl. II, str. 19).
Ks. Kudera rozpatrzył wartość obu epopei ze stanowiska wymagań epiki, polskości i śląskiej swojszczyzny, nie szczędząc cytatów. Spostrzeżenia jego są zwykle trafne, jak to widzieliśmy na 2 przykładach, ale cel, który sobie w rozprawie wytknął, nie pozwolił mu oddzielnie traktować każdego poematu tak, że wypada jednolita charakterystyka dla obu, przeznaczona głównie dla czytelnika śląskiego. W tym samym r. 1918 umieścił w Głosach z nad Odry (str. 58—62) krótki, popularny artykuł ks. Józef Niedziela.

Głosy ostatnie

Zaznaczymy dalej, że o Bonczyku i jego poezji mówią krótko w doraźnych zarysach lub antologiach piśmiennictwa śląskiego: Alfons Parczewski: O literaturze ludowej Szląska pruskiego i Łużyc z r. 1894, Kazimierz Ligoń: Poeci Górnego Śląska z 1920, Paweł Musioł: Rzut oka na literaturę śląsko-polską 1930, (ks. Szramek): Wyznanie narodowe Śląska z 1919 i Edward Rybarz w 2 artykułach w książce pt. Górny Śląsk z 1934; są tam rzeczy znane i przeważnie cudze. Podobnie ma się sprawa w artykułach dziennikarskich jak: Ludwika Łakomego w Polonii nr 3107 z 4 VI 1933, Wacława Śledzińskiego w Kurierze Literacko-Naukowym (dodatku do I. K. C.) nr 47 z 1936, W. T.(arnawskiego) w Warszawskim Dzienniku Narodowym nr 328 z 29 XI 1936, z tym nadto zastrzeżeniem, że zajmują się niemal wyłącznie Starym Kościołem Miechowskim.
Z artykułu dziennikarskiego w Gazecie Polskiej z 23 sierpnia 1936 r. wyrósł ustęp pt. Homer Śląska Zielonego w książce Stanisława Wasylewskiego: Na Śląsku Opolskim, Katowice 1937, str. 120—127. Również Wasylewski ma sentyment szczególny do Starego Kościoła Miechowskiego. Góra Chełmska jest dla niego „szczegółowym, trochę rozwlekłym i utykającym opisem odpustu… Pod naporem akcji rządu Bismarcka, który po zwycięstwie roku 1870 jął usuwać resztki polszczyzny, tułające się jeszcze w administracji, i nałożył kagańce ambonom polskim i urzędom parafialnym — Bonczyk wychodzi z impasu i akcentuje bardzo dobitnie nierozerwalność narodową Śląska z resztą Polski… Jak przedtem na szarych okolicznościach wiejskich, tak teraz na kanwie historii klasztoru ponaszywał tysiące perełek, spostrzeżeń doskonałego obserwatora, samorodnego epika, chętnie przy tym ze wzorów korzystającego. Szkoda tylko, że brak poematowi czynnej postawy i wyraźnego protestu przeciw polityce Bismarcka.“ Polemikę z uwagami Wasylewskiego pozostawiam czytelnikowi, zaznaczając, że doraźnie poruszyłem parę kwestyj odnoszących się do Góry Chełmskiej w 2 rozprawach: Pod urokiem Pana Tadeusza (Szkoła Śląska 1934, str. 118—119 i 177—180), oraz Bonczyk a polskość (Zaranie Śląskie 1937, str. 1—7).
Przedmiot poematu, Góra Chełmska z klasztorem św. Anny, znalazł się poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej, polskie obchody na nim są o wiele skromniejsze, niż były nawet w najgorszych okolicznościach za czasów Bonczyka, lecz pamięć o tym, czym była ta „góra święta, łzami pokuty uklejona dla narodu pobożnego… co corocznie na jej jasnym szczycie uczy się walki za wiarę, dusz życie“, utrwalona została w najciekawszym mimo niemałych usterek artystycznych poemacie, jaki wydała literatura polska w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Niezwykłość jego polega nie tylko na temacie wziętym z niezwykłego wówczas środowiska śląskiego, na malowidle nader rzadkim a tak obszernym odpustu polskiego, na zespoleniu bodaj nigdy nie powtarzającym się w tym stopniu pierwiastków religijnych i polskich, lecz także na niezwykłej w tej epoce postawie poetyckiej wobec przedmiotu i problemów przezeń wysuniętych, oraz na prekursorycznej poniekąd roli w rozwoju ogólnopolskiej poezji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Ogrodziński.