<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Głownia piekielna
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXI.
Gdy Onezym, w towarzystwie Segoffina i Zuzanny wszedł do salonu w którym go Sabina oczekiwała, znalazł ją bardzo smutną, bladą, poważną i prawie uroczystą; jej słabość zmuszała ją do pozostania na kanapie, gdzie na pół leżąc spoczywała...

— Panie Onezym, — rzekła do młodzieńca, — chciéj Pan usiąść... i ty... moja dobra Zuzanno... i ty także Segoffinie.
Aktorowie téj sceny usiedli w milczeniu i w głębokim pogrążeni smutku.
— Zaczem rozpoczniemy tę rozmowę, — mówiła daléj Sabina z gorzkim uśmiechem, — powinnam was przedewszystkiem uprzedzić, że bardzo się odmieniłam... Owe trwogi mimowolne... częstokroć dziecinne, które mnie poprzednio napadały... ustały teraz... nie doznaję ich wcale... Okropna rzeczywistość uleczyła mnie zupełnie... Przy niéj... wszystkie przerażające mary, które od dzieciństwa niepokoiły mą wyobraźnię, rozproszyły się... Oznajmiam wam to, moi przyjaciele dla tego, ażebyście mnie wcale nie oszczędzali... ażebyście mi wyznali, albo raczéj... potwierdzili całą prawdę... chociażby ona była najokropniejszą... Teraz mam siły i odwagę usłyszeć wszystko... Jeszcze tylko jedno słowo... zaklinam się, Zuzanno, i ciebie także Segoffinie, w imię waszego tylokrotnie doświadczonego przywiązania do mnie.. i do... mojéj rodziny... abyście otwarcie odpowiadali na moje pytania;... przyrzekacie mi to?
— Przyrzekam ci, moje dziecię, — rzekła Zuzanna.
— Przyrzekam Pannie Sabinie, — dodał Segoffin.
Tu nastąpiła chwila milczenia.
Ochmistrzyni, stary sługa, a szczególniéj Onezym, byli zdumieni temi uroczystemi stówy i śmiałością, Sabiny; wszystko im zapowiadało, że jakiekolwiek obierze postanowienie wskutek téj rozmowy, postanowienie to będzie niezmienne.
Nareszcie dziewica odezwała się daléj:
— Zuzanno... byłaś świadkiem mego urodzenia... przez poświęcenie twoje i troskliwość... byłaś... przyjaciółką mojéj matki... w imię więc téj przyjaźni... zaklinam cię... ażebyś mi powiedziała czy wspomnienia moich lat dziecinnych mnie nie mylą; czy mój ojciec... przed dwunastu laty... w podobnymże ubiorze... w jakim go widziałam onegdaj... nie był... powodem śmierci méj matki?
— Niestety! Panno Sabino.
— W imię świętéj i błogosławionéj pamięci méj matki... Zuzanno... wyznaj mi prawdę.
— Prawda... jest... moje dziecię... — odpowiedziała ochmistrzyni głosem drżącym, — prawda... że po scenie gwałtownéj... jaka zaszła pomiędzy Panią... a Panem... ona umarła... lecz...
— Dosyć, moja Zuzanno kochana, — rzekła Sabina przerywając ochmistrzyni, — i przecierając ręką rozpalone czoło, poczem umilkła na chwilę.
Było to smutne milczenie... którego nikt nie śmiał przerwać.
Dziewica mówiła daléj.
— Segoffinie... byłeś sługą... poczciwym... zacnym sługą mego dziadka... ojciec mój przy tobie się urodził... zawsze i w każdéj okoliczności ślepo poświęcałeś się dla niego,... czy to prawda, że mój ojciec... zamiast oddawać się handlowi, jak zawsze mówił, był korsarzem? i odbywał swoje wyprawy pod nazwiskiem Kapitana Kamienne-serce?...
— Tak jest, panno Sabino, prawda, — odpowiedział Segoffin tłumiąc głębokie westchnienie.
— Panie Onezymie... winnam sobie samej.. winnam Panu oznajmić teraz moje postanowienie... W szczęśliwszych czasach mieliśmy zamiar połączenia się węzłem małżeńskim... lecz, po tem wszystkiem co zaszło, po tem co Panu wiadomo i o czem się Pan dowiadujesz... spodziewam się... że Pana nie zadziwię... oznajmiając mu... że moje życie nie może już być życiem tego świata...
— Wielki Boże! co Pani mówisz! zawołaj Onezym.
— Postanowiłam usunąć się do klasztoru.. gdzie życie skończyć pragnę.
Onezym nie wymówił ani jednego słowa, tylko głowę pochylił na piersi — i ciężkie łkanie stłumiło jego oddech.
— Panno Sabino... nie... nie... to być nie może, — dodała Zuzanna z płaczem, — nie... ty się żywo nie zagrzebiesz...
— Postanowienie moje jest niezmienne... — odpowiedziała Sabina głosem pewnym, — lecz jeżeli to miejsce mego pobytu nie będzie dla ciebie zbyt smutnem... byłabym szczęśliwa, jeżelibyś mi towarzyszyła.
— Nigdy nie rozłączę się z tobą, moje dziecię ukochane... wiesz o tem dobrze... ale ty nie uczynisz tego... ty nie....
— Zuzanno, — odezwała się Sabina przerywając swéj ochmistrzyni, — od dwóch dni namyślałam się nad tym postępkiem... i nie widzę żadnego innego środka... powtarzam ci zatem, że postanowienie moje jest niezmienne.
— A ojciec Pani? — rzekł Segoffin, — czy przed rozłączeniem się z nim na zawsze... i Segoffin powtórzył te wyrazy — na zawsze... czy Pani zobaczysz się z nim przynajmniej raz jeszcze?
Sabina zdawała się ciężką i gwałtowną prowadzić z sobą walkę, poczem odpowiedziała głosem wzruszonym:
— Nie...
— Więc, — mówił daléj Segoffin, — więc... od dnia dzisiejszego... Pani umarłaś... dla mnie, o... on umarł... dla Pani?
Zdawało się że Sabina gwałtowne jakieś czyniła wysilenie nad własna wolą aż nareszcie rzekła:
— Nie prędzéj zobaczę mego ojca jak w chwili połączenia się na zawsze z moją matką.
— Ah! Pani... — zawołał stary sługa w rospaczy prawie, — Pani nie będziesz tak okrutną!
— Nie, nie jest to okrucieństwem — odpowiedziała dziewica z bolesną rospaczą... dopełniam tylko powinności dziecięcia... córka powinna zbliżać się do ojca z sercem pełnem miłości i poszanowania... powinien on być dla niéj tem co ona najwięcéj kocha, co najwięcéj szanuje na świecie;... tak było aż dotąd ze mną i z moim ojcem... Myśl ta będzie pociechą mego życia, które z daleka od niego przepędzać muszę...
— Ah! Pani... gdybyś wiedziała o jego boleści...
— Segoffinie, — powiedziała Sabina tłumiąc swoje wzruszenie, — to ci tylko powtórzyć mogę com już oznajmiła Zuzannie: od dwóch dni zastanawiałam się nad tem co mi uczynić wypada... postanowienie więc moje jest niezmienne.
Ponure milczenie rospaczy było odpowiedzią na takie oznajmienie Sabiny; przez chwilę słychać tylko było tłumione łkanie śród zebranych osób w pokoju Sabiny.
Nareszcie Segoffin odezwał się pierwszy, mówiąc do córki swego Pana:
— Przynajmniéj nie odmówisz nam pani przeczytania listu, który pan Cloarek napisał. Jest to ostatnia łaska któréj on od Pani oczekuje, przewidywał on bowiem aż nadto wstręt jaki Pani dla niego czuć będziesz.
— Wstręt!... — zawołała Sabina w nadzwyczajnej trwodze; poczem miarkując swoje uniesienie, dodała:
— Nieszczęście... wszystko to zrządziło.
— Zresztą, — powiedział stary sługa wzdychając, — zawsze to na jedno wychodzi... Pan Cloarek nie zobaczy już Pani nigdy, chciéj więc Pani wysłuchać przynajmniéj listu, który złożyłem Panu Onezymowi.
— Jest to moim obowiązkiem, Segoffinie; wykonać tę wolę mego ojca...
— Panie Onezymie... słucham Pana...
Młodzieniec odpieczętował kopertę którą mu Segoffin doręczył; obok listu, który Iwon do swéj córki napisał, znajdował się jeszcze bilet następującéj treści:
„Proszę cię, mój kochany Onezymie, ażebyś załączony tutaj list przeczytał Sabinie; jest to dowód szacunku i przywiązania który ci złożyć pragnę.
„Oby to szczere opowiadanie napisane przez ojca w rospaczy i przeczytane głosem przyjacielskim, zdołało przeniknąć do serca méj córki...

„Twój kochający cię,
I. Cloarek.”

Przeczytawszy najprzód ten bilet Sabinie, Onezym zapytał czy może rozpocząć czytanie samego listu.
Dziewica skinęła głową na znak swego przyzwolenia.

Młodzieniec czytał co następuje:
Do mojéj córki.

„Smutne przeznaczenie zrządziło, że muszę na zawsze oddalić się od ciebie, moje dziecię; gdyż nie zniosłabyś teraz mego widoku.
„Tę okropną tajemnicę odkrył ci nieprzewidziany wypadek.
„Tak, ten człowiek w dziwnem ubraniu, który w twojem wspomnieniu pozostał jako morderca twéj matki... to ja jestem...
„Ten korsarz, którego wypadki taką zgrozą, taką trwogą cię przejmowały... to ja jestem...
„Twoja matka była właśnie przy nadziei drugiem dziecięciem, kiedy powstała między nami żywa sprzeczka, pierwsza i jedyna w naszem pożyciu... przysięgam ci; uniosłem się, gniew mój był tak straszny, że w położeniu w jakiem się twoja nieszczęśliwa matka znajdowała... umarła z przerażenia...
„Zbrodnia moja była podwójną... ten przestrach który opanował twą matkę, biedne dziecię... i tyś go uczuła... To bolesne wrażenie z twego dziecięcego wieku... wpłynęło także na twoje zdrowie... na całe twoje życie.
„Taka to była moja zbrodnia. W obecnéj chwili, w któréj zapewne na zawsze rozłączyć mi się z tobą wypadnie, powinienem ci wyznać, jaka była moja pokuta za tę zbrodnię.
„Ujrzawszy cię sierotą, pytałem siebie co się z tobą stanie.
„Szczupły mająteczek osobisty, jaki posiadałem wspólnie z twoja matką, został prawie zupełnie wyczerpnięty skutkiem nieszczęśliwych wypadków i zgubnego dla mnie procesu; posada moja, główne źródło naszego utrzymania, została mi odjętą; tym sposobem ukarano zgorszenie spowodowane moją popędliwością.
„Zrealizowałem resztę szczupłych naszych zasobów, które mi przyniosły sześć tysięcy franków; Zuzanna Robert była twoją karmicielką. Ta zacna kobieta, przymiotami swemi i poświęceniem, zjednała sobie szacunek i szczere przywiązanie twej matki. Powiedziałem tedy do niéj:
— „Oddaję ci pięć tysięcy franków,... tą kwotą utrzymasz przez pięć lat siebie i córkę moję; powierzam ci ją; jeżeli mnie po upływie tych pięciu lat nie ujrzysz więcéj, wtedy odeślesz podług adresu list który ci tu zostawiam.
„List ten, moje dziecię, napisany był przezemnie do człowieka pochodzącego z wielkiéj i starożytnej rodziny francuzkiéj, przebywającej w Niemczech, któremu w czasie rewolucyi życie ocaliłem. Pewny byłem, że człowiek ten, albo, gdyby już nie żył, rodzina jego, któréj zamożność była jeszcze wielka, przyjmie cię jak własne dziecię. Lecz dopiero w ostateczność chciałem cię wystawić na pożywanie gorzkiego chleba litości.
„Po takich rozporządzeniach, ucałowałem cię po raz ostatni w czasie snu twojego, biedne, ukochane moje dziecię, i wyjechałem zabrawszy z sobą tysiąc franków całego mienia. Segoffin, wierny i stary mój sługa, chciał podzielać moje losy i pojechał ze mną.
„Przez kilka dni poprzedzających mój wyjazd, boleśnie zastanawiałem się z całą rozwagą nad przeszłością i przyszłością moją.
„Badałem samego siebie, zastanawiałem się nad moim charakterem z nieubłaganą surowością.
„Przyczyną moich nieszczęść i zbrodni względem twej matki, była moja popędliwość... Wszystko co raziło moje uczucia lub przekonanie, wszystko co się sprzeciwiało woli mojéj, wzburzało krew moję, zapalało całą mą istotę, a ten nadmiar siły moralnéj wylewał się w gwałtowności i niepokonanéj wściekłości... Słowem: główną moją wadą był Gniew.
„Zgłębiając w ten sposób własną istotę, przypomniałem sobie niesłychaną siłę moralną i fizyczną, którą czułem w sobie, ulegając pod wpływem moich uniesień.
„Częstokroć, oburzony jakim przeciwnym mi faktem, lub niesprawiedliwością wymierzoną niewinności, w gniewnem uniesieniu swojem znajdowałem siłę. prawie nadprzyrodzoną, dla obrony uciśnionego i ukarania ciemiężcy: tym sposobem, pewnego razu, sam jeden, pokonałem trzech zuchwałych nędzników, którzy pastwili się nad słabą, bezbronną kobietą, chociaż w normalnym moim stanie, nie wiem czybym był w stanie oprzeć się jednemu z tych bandytów.
„W takim to stanie rozdrażnienia zdołałem ocalić od okropnéj śmierci owego pana, na którego pomoc dla ciebie rachowałem.
„Pod względem moralnym, podłość, zdrada, nierzetelność, obudzały we mnie takiż sam gniew i oburzenie, i gniew ten zawsze popychał mnie do nadzwyczajnéj gwałtowności względem ludzi podłych, zdrajców lub nierzetelnych.
„Ale niestety! moje dziecię, zastanawiając się z nieubłaganą surowością nad sobą, przekonałem się także, iż gniew mój częstokroć nie miał sprawiedliwych powodów: gdyż nie raz nawet, słuszny opór wywoływał moje gwałtowne uniesienia. Śmierć twojéj matki jest okropnym tego przykładem.
„Otóż, moje dziecię, po długiéj i bolesnéj rozwadze, po szczegółowem przetrząśnieniu całéj mojéj przeszłości, takie wyprowadziłem nad sobą wnioski:
„Gniew jest we mnie namiętnością tak gwałtowną, że jego przystępy pomnażają we mnie zawsze w dziesięćkroć siłę fizyczną i moralną.
„A zatem to wzburzenie krwi, ta gwałtowność charakteru, podniesione do najwyższéj potęgi, słowem gniew, jest silą!
„Jeżeli sita ta poruszoną została przez jaką przyczynę szlachetną, wtedy posuwała mnie do czynów z których chlubić się mogłem.
„Przeciwnie zaś, jeżeli siła ta poruszoną została przez przyczynę naganną, wtedy popychała mnie do czynów poniżających lub występnych... jak ten, który dla mnie będzie przedmiotem wiecznéj boleści.
„Gniew był moim upadkiem... moją zgubą... moją rospaczą; on to zabił mą żonę... trzeba więc, powiedziałem sobie, ażeby tenże sam gniew został źródłem mego i mojéj rodziny ocalenia...
„Słowa te muszą ci się wydawać dziwacznemi moje dziecię... posłuchaj mnie jeszcze.
„W położeniu mojem, jako urzędnika, skłonność do gniewu i gwałtowności jakie za sobą pociągał, szkodziła mi i poniżała mnie w oczach moich przełożonych... charakter mój, umysł, temperament, były w wiecznéj niezgodzie z mojem urzędowaniem.
„Należało mi więc szukać zawodu, w którymby ta wada, czy też główna siła mojéj natury, znalazła odpowiednie zastosowanie, mogła się upożytecznie dla mnie, dla mojéj familii lub dla innych ludzi.
„Zawód ten... wynalazłem...
„Dziad mój był marynarzem, jak prawie wszyscy Bretończycy; tylko ojciec mój, którego słabowite zdrowie nie dozwalało mu pójść drogą swoich przodków, przymuszony był zostać urzędnikiem. Lecz ja wychowany byłem na naszych, samotnych i skalistych brzegach; i widok morza, obyczaje naszych rybaków, ich życie pełne znojów, wypadków i niebezpieczeństwa, wyryły w sercu mojem niezatarte wspomnienie. Drobiazgowa jedna okoliczność obudziła je nagle i nastąpiła zmiana w mojem przeznaczeniu.
„Posłuchaj jak się to stało:
„Segoffin, ten wierny sługa, który był przy twojem urodzeniu, ma zwyczaj, jak ci wiadomo, powtarzać dwa czy trzy przysłowia naszego rodzinnego kraju, i stosować je do wszystkich niemal okoliczności w życiu własnem lub cudzem: jedno z tych przysłów, które najczęściéj z ust jego wychodzi, jest następujące:

Dla wilka las, dla gołębia strzecha.

„Tradycyjne znaczenie jakie do tych słów w mojéj ojczyźnie przywiązują, a które zdaje mi się być sprawiedliwem jest to;
Każdemu taki stan, w jakim żyć może i powinien.
„Kiedy szukając zajęcia dla moich zdolności, i zastanawiając się ze smutkiem nad przeszłością, myślałem o mojem dziecięctwie przepędzonem nad brzegiem morza, pod bokiem mego dziada, starego i walecznego marynarza, Segoffin, który, widząc mnie w tem rospaczającem położeniu, prawie nigdy mnie nie opuszczał, przy pewnéj, nie pomnę już jakiéj sposobności, powtórzył swoje ulubione przysłowie: Dla wilka las, dla gołębia strzecha.
„Słowa te zastanowiły mnie głęboko i sprowadziły na drogę prawdy.
Korsarz... zostać Korsarzem... kiedy myśl ta nasunęła mi się śród moich uwag... zadrżałem z nadziei; było to, jakby jakieś nagłe objawienie, było to użycie tego bezczynnego zapału który mnie trawił.
„Czegóż ja pragnąłem przedewszystkiem? oto pragnąłem zasłonić cię od nędzy, moje biedne dziecię!... zapewnić ci byt szczęśliwy na teraz i na przyszłość!... słowem, nabyć dla ciebie majątek, któryby cię postawił w możności wyjścia za mąż stosownie do twego serca, i zapewnić niezależność i szczęście człowieka twojego wyboru!...
„Czegóż jeszcze więcej pragnąłem?... znaleść stan, w którymby wszystkie moje siły żywotne znalazły odpowiednie dla siebie pole.
„Zostać korsarzem!... mogłaż mi się lepsza myśl nawinąć?...
„Zdobycze jakie się korsarzom dostają, przynoszą im częstokroć znakomite summy... Zdawało się zatem, że w tym stanie potrafię ci zapewnić dostateczny majątek, moje dziecię.
„Życie korsarza jest życiem walk, niebezpieczeństw; życiem, w którem przedewszystkiem ślepa odwaga, popędliwość charakteru zastępuje niedostateczną liczbę, gdyż prawi zawsze korsarz, obowiązany jest potykać się z nieprzyjacielem, który znacznie bywa od niego liczniejszym.
„Powtarzam tedy, czy mogłem znaleść coś pomyślniejszego?
„Walka... zapasy i znoje... to mój żywioł, opór podnieca mnie aż do wściekłości... niebezpieczeństwo rozdrażnia mnie jak jakie zuchwałę wyzwanie i pogardzam niem jak szaloną groźbą; na widok niebezpieczeństwa krew wrzeć we mnie zaczyna... nie wiem jaki szał ogarnia mnie wtedy, i siły moje zdają się pomnażać w miarę liczby moich nieprzyjaciół...
„To jeszcze nie wszystko... powiedziałem ci już, moje dziecię, że pod względem moralnym, ucisk, przeniewierstwo, okrucieństwo wzbudzały we mnie najgwałtowniejsze oburzenie, a przeciw komuż to miałem walczyć jako korsarz?... przeciwko znienawidzonemu narodowi który od czasu naszych okropnych wojen, rozpoczętych w skutek jego nienawiści, złota, nie nasyconéj dumy, zawzięcie prześladował Francyą... przeciwko narodowi używającemu wszystkiego ażeby nas tylko poniżyć — zdrady, niewiary, kłamstwa, okrucieństw, nie cofającemu się przed niczem; przeciwko narodowi, który wczoraj, ażeby nas przywieść do upadku, był fałszerzem naszych assygnat, a dzisiaj jest zbirem i katem, ażeby męczyć aż do szaleństwa, do samej śmierci na swoich pontonach, naszych najwaleczniejszych wojowników. Anglia... o! Anglia!... wiesz... nawet teraz... kiedy piszę te wyrazy... pomimo rospaczy która mną miota, na samo wspomnienie tego kraju, którego nienawidzę aż do pogardy, zwłaszcza od tego ostatniego zamachu, którego o mało nie padłaś ofiarą, płomień gniewu występuje na moje lica, wszystko oburza się we mnie... mój gniew się zapala... i...
„Ale przebacz... przebacz, moje biedne dziecię... przebacz, że mojem uniesieniem zasmucam twoję tkliwą i spokojną duszę, twoję duszę kochającą i szczerą, niezdolną do żadnéj nienawiści, i brzydzącą się tylko tem co jest złe i godne pogardy.
„Musiałem ci przynajmniéj wytłomaczyć wszystkie powody które mnie skłoniły do udania się jedyną drogą jaka mi była otwartą, gdyż na téj tylko drodze mogłem popuścić wodze mojéj wrodzonéj gwałtowności.
„Obrawszy to niezmienne postanowienie, ucałowałem cię ostatni raz podczas snu twojego, oblałem cię mojemi łzami i wyjechałem z Segofinem.”
Dalsze czytanie Onezyma zostało przerwane gorzkim płaczem Sabiny którego już dłużej powściągnąć nie mogła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.