<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Gość z zaświatów
Rozdział Szerokość zapatrywań pani Jehoram
Wydawca „Tygodnik Mód i Powieści“
Data wyd. 1903
Druk Akc. Tow. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Wonderful Visit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Szerokość zapatrywań pani Jehoram.

— Słyszałam — mówiła do pani Mendham ta dama — jakąś muzykę skrzypiec, przechodząc obok wikaryi.
— No, przecież on sam jest muzykalny — zrobiła uwagę małżonka proboszcza, podając swojemu gościowi filiżankę herbaty. — Robiłam nawet z tego powodu uwagi memu mężowi, gdyż podług mnie dystrakcya w tym rodzaju nie przystoi zupełnie człowiekowi, który sobie obrał stan duchowny. Bądź co bądź, nie jest to dla księdza rozrywka dosyć poważna...
— Ja wiem; podzielam nawet to zdanie co do duchowieństwa wogóle, ale widzisz, pani, ja słyszałam wikarego raz w sali szkolnej i nie przypuszczam, aby to, co mię tak bardzo uderzyło dzisiaj, było jego muzyką. To coś zupełnie artystycznego, no, i powiedziałabym: skończenie pięknego — w niektórych mianowicie ustępach. A nadewszystko forma, niebywała, szczególna, nadzwyczajna forma! Wspomniałam nawet o tem naszej kochanej lady Hamergallow i myślę...
— Ah! ah! to tamten w takim razie zapewne! Bo ja nie zdążyłam jeszcze opowiedzieć pani o tem fatalnem spotkaniu, jakie miałam wczoraj po południu. Na moje biedne dziewczęta zbyt oddziałał ten wypadek, aby słówko o nim zamieniły z kimkolwiek. Wystawić sobie proszę wszystko, co może być najbardziej shoking. Ja także wzmiankowałam o tem tej kochanej lady Hamergallow.
— Ach! wiem, wiem! To musiało być okropnem dla nich biedaczek!
— No, dobrze, ale między nami mówiąc, najdroższa pani, czy wierzysz sama, aby to wistocie mógł być mężczyzna?
— Ja chyliłabym się w podejrzeniach moich ku... (w tej chwili schyliła się pani Mendham do ucha swojej przyjaciółki i dlatego nie jesteśmy w możności zapewnić czytelnika, ku czemu się te podejrzenia chyliły).
— A jednak ja powiedziałabym, że nie mogłaby kobieta oddać na skrzypcach utworu z taką maestryą, jak była tamta.
— No, rozumie się! skoro pani wydajesz taki sąd, to sprawa nabiera zupełnie innego znaczenia.
Trzeba czytelnikom wiedzieć, że pani Jehoram była w Siddermorton ostatnią instancyą we wszelkich kwestyach, dotyczących muzyki i malarstwa, rzeźby i literatury nadobnej. Mimo tak niezwykłego autorytetu, pani Mendham odezwała się po chwili z nader szczególną intonacyą głosu:
— A jednak!..
— Daj pokój, kochana pani! co do mnie, ja jestem bardzo, bardzo skłonna do przyjęcia raczej całej wersyi naszego poczciwego wikarego, jako najściślej wiarogodnej i autentycznej.
— Jak to szlachetnie ze strony pani kochanej, bo co do mnie...
— Zkąd jednak mogły uróść wszystkie wersye przeciwne? Bądź, co bądź, nie było nikogo na wikaryi przed tem pamiętnem popołudniem, boć Siddermorton to taka miejscowość, gdzieby się kot nawet obcy nie utrzymał kilku godzin bez tego, aby o jego zjawieniu się nie plotkowała cała wioska. Musisz, kochana pani, przyznać, że ludzie mają tu języki nietylko od kształtu.
Nigdy nie miałam wielkiego zaufania do wikarego, i do tego przyznaję się całkowicie. Znam tego człowieka...
— Niemniej historya nie jest nieprawdopodobną. Gdyby ten pan anioł był osobistością zupełnie excentryczną...
— No, jużciż chyba ten strój jego dowodzi pewnej excentryczności. Są przecież stopnie i granice!
Nagle oczy pani Jehoram spoczęły nieruchomo na jednym punkcie, na który się skupiła cała jej uwaga, a po chwili z prawdziwem zadowoleniem wykrzyknęła:
— O wilku mowa, a wilk tuż! Patrz pani, teraz mija to pole zasiane żytem. Tak, to on! — jestem najpewniejszą, bo nawet rozróżniam już trochę ten jego garb... Chyba, żeby to był człowiek niosący ciężar na plecach. Bądź pani łaskawą podać perspektywę teatralną!.. ależ tak, to on! — potwierdziła pani Jehoram, oddając szkła gospodyni domu. Niezawodnie to jest mężczyzna, a nawet piękny mężczyzna.
Pani Mendham popatrzyła przez chwilę, a odjąwszy perspektywę od oczu, zrobiła jedną tylko uwagę:
— Teraz ubrany zupełnie przyzwoicie.
— Ale spojrz-no pani, toż on jest pod wpływem jakiegoś niemiłego uczucia.
— Zapewne! Idzie prędko — cały przytem zakurzony. Możnaby przypuścić, że ten upalny dzień...
Po dłuższem milczeniu zaryzykowała znowu pani Jehoram:
— Niech mi jednak kto złoży dowody na to, że to nie może być jakiś geniusz, który przybrał na siebie postać ludzką, i przywdział strój powszechnie używany.
— Zapewne, jeżeli pani zwłaszcza zechcesz nazwać strojem ukazywanie się oczom ludzkim w stanie natury nieledwie.
— Że tamto było excentryczne, przeczyć nie myślę, ale widziałam dzieci w kruciutkich bluzkach chodzące, które miały coś wspólnego z tą osobistością zagadkową. A zresztą wieluż to ludzi ma swój właściwy sposób ubierania się, który można nazwać zbyt oryginalnym, zbyt śmiałym i t. p. A jakże się to stroją na wycieczki nasze cyklistki dzisiejsze! Pani droga, przecież to jest obcisłe, przecież to przylega aż do obrzydzenia. Teraz ostatnio oglądałam w żurnalu. Nadzwyczajne rzeczy, powiadam pani kochanej! Wszystko razem zebrawszy, co dotyczy tej osobistości zostającej pod kwestyą, obstawałabym za tem, że to jest coś niezwykłego. Liczę na to, że mi go wikary przecież przedstawi — nie dziś, to jutro.
— Obawiam się, czy pani w sądach swoich i przypuszczeniach nie idziesz zbyt daleko. Geniusze, ludzie nadzwyczajni... wszystko to może być dobre i na miejscu tam, w Londynie, ale tu, w Siddermorton, dodawszy jeszcze tutaj, na wikaryjce!.. Eh, dajmy temu lepiej chyba za wygraną!
— Co do mnie, przepadam za oryginalnością, i kimkolwiek on jest — zobaczyć go muszę!
— Radziłabym z mojej strony cokolwiek powściągliwej ostrożności w tem wszystkiem. Mody mają swoje kaprysy. Słyszałam ja już od ludzi bardzo poważnych to zdanie, że i geniuszom nie należy pozwalać na wszystko. Te ostatnie naprzykład skandale z Oskarem Wilde...
— To może tak jest w literaturze, pani kochana, ale co się tyczy muzyki...
— Literatura, czy muzyka, swoją drogą, a ja zawsze będę utrzymywać, że ten kostium, w którym go zobaczyłam po raz pierwszy, był bezwstydnym w całem znaczeniu tego słowa.



Zamyślony był wistocie anioł, zdążając ku wikaryi wzdłuż parkanu, gdzie go przez szkła i gołem okiem obserwowały damy. Promienie słoneczne przy zachodzie odbijały się od jego ukrytych pod odzieniem skrzydeł, i, można powiedzieć, uwydatniały ową wypukłość pleców, dziwnie nieharmonizującą ze wzrostem, rozwojem prawidłowym kształtów, wdziękiem i zdrowiem twarzy. Z boku, przy wejściu głównem na wikaryę, stała znana nam już pokojóweczka Dalya, i wpatrywała się ze współczuciem w tego szczególnego gościa, który się u jej pana zjawił tak niespodzianie. Młoda dziewczyna miała siostrę dotkniętą tem samem kalectwem, i dlatego odczuwała żywiej od innych następstwa takiego upośledzenia fizycznego. Anioł zupełnie nieodgadując pobudek tej sympatyi, widział znowu w jej oznakach przyjaźniejsze usposobienie, niż to, jakiego doświadczał ze strony ogółu, i był jej wdzięcznym. Nie uszło jednak jego uwagi, że mała posiada twarzyczkę bardzo miłą, jeśli nie ładną, i to robiło go względem niej przychylniejszym jeszcze. Ano, trudno! Aniołem był niewątpliwie, ale oddychał naszem ziemskiem powietrzem już czas jakiś, i wraz z niem wchłonął w siebie te pierwiastki, które są regulatorami naszego istnienia. Zapewne pod ich wpływem, podczas gdy ona otwierała drzwi na całą szerokość przed wchodzącym, on zatrzymał się chwilę, ogarnął ją jednem spojrzeniem i streszczając w niewielu słowach wrażenie, jakie mu się udzieliło, powiedział ze spokojem, niekoniecznie do treści uwagi swojej odpowiednim:
— Masz panienka bardzo piękne oczy.
— Och, panie! — wymówiła z rodzajem protestu dziewczyna, cofając się wtył.
— Uczucie zawodu, czy przykrości odbiło się na twarzy anioła. Zwrócił się na uliczkę wyciętą między rabatami kwiatów, a ona pozostała na miejscu, ciekawa zapewne, co też będzie dalej, po tej zaczepce. Płaciła mu spojrzeniem za spojrzenie, ale gdy owego ciągu dalszego doczekać się nie mogła, odwróciła się z niechęcią, i zamknąwszy za sobą drzwi, wpatrywała się przez okno, nie w tego dziwaka szczególnego, ale w wysoką wieżę dzwonnicy, co miało być dlań karą zasłużoną.


Przy obiedzie zdawał anioł sprawę gospodarzowi swemu z najważniejszych wydarzeń dnia.
— Najdziwniejszą u was wydaje mi się ta łatwość, z jaką wy, mieszkańcy ziemi, gotowi jesteście przy każdej sposobności zadawać jedni drugim ból, cierpienie, przykrość... Ci naprzykład mali uczniowie, rzucając we mnie kamykami, zdawali się doświadczać...
— ...Pewnej przyjemności... — dokończył za niego wikary. Nie wątpię, że tak było.
— A sami, przypuszczam, że nie lubiliby tych rzeczy.
— Trafnie przypuszczasz — wcale nielubią, aby w nich rzucano.
— Widziałem też kwiaty bardzo piękne, w pewnym względzie do was, ludzi, podobne, bo kiedym się pokusił, ujęty powabem barw i wonią, dotknąć ich ręką, wywzajemniały mi się bólem.
— Róże kolące, a jest i więcej takich roślin, i jeśli chcesz, mogę ci wymienić ich nazwy i opisać kształty.
I rzeczywiście, nazwał kilka odmian kwiatów ogrodowych.
— Zwierzęta nie lepsze od ludzi i od kwiatów, jak mię o tem przekonało małe jedno stworzonko, które wy podobno nazywacie psem. Wszystko, co żyje na waszym świecie, zdaje się oddychać przykrością istot, które żyją, lub wegetują obok niego.
— Tak jest — potwierdził raz jeszcze wikary i odsunął od siebie talerz. — U nas walka o byt na każdym kroku. Cały świat żyjący, to tylko jedno wielkie pole bitwy. Boleść jest naszym przewodnikiem, a nawet mistrzem.
— Nie tłumaczy mi to wcale, dlaczego każdy twór, unikając jej dla siebie, rad ją zadaje innym.
— A u was inaczej?
— Inaczej. Dlaczego wy jesteście tacy, wszyscy razem z waszemi zwierzętami i roślinami?
Wikary otarł usta serwetą, a odrzuciwszy ją na bok, odpowiedział:
— Takimi przychodzimy na świat.
Po chwili namysłu dodał ze smutkiem:
— Cierpienia stanowią łańcuch, a zarazem wątek naszego żywota... Czy wiesz, ty, że ja sobie nie mogę wyobrazić życia bez bólów, ani nawet świata takiego, w którym ludzie byliby od nich wolni. A jednak wtedy, gdy grałeś dzisiejszego poranka... no, tak, ale też to nie było uczucie dostępne naszemu bytowi. Nasz świat zdaje się być antytezą żywą tego, o którym mi mówisz, bo u nas ludzie, bardzo nawet religijni, tak dalece oswoili się z koniecznością cierpienia, iż nie przeczuwają zgoła, aby ich to drugie, doskonalsze życie zupełnie od niego oswobodzić mogło. Myśli takie wydawały się zawsze mnie przesądnemi. W każdym razie, są to zagadnienia przechodzące zakres naszego umysłu.
Tu wikary rozpoczął improwizowaną konferencyę na temat: Tak, jak jest — dobrze jest! Ztąd konieczność urządzania sobie życia w tym duchu, ale mu tę prelekcyę przerwał anioł swojem najnaiwniejszem z zapytań:
— A czy i panu także extyrpowano jego mózg własny?
Był to dowód, do jakiego stopnia ten nieszczęśliwy, spadły na nasz ziemski padół, mieszkaniec lepszych światów, brał dosłownie wszystko, cokolwiek mu powiedziano. Dowodziło to, że tam, zkąd przybywał, nie było ani kłamstwa, ani przesady, ani sarkazmu.


To, co raz postanowionem zostało przez lady Hamergallow, musiało być wykonanem dosłownie w duchu jej życzeń. To tez pomimo wszystkich żarliwych protestów wikarego, naznaczono wielki raut muzykalny w zamku na koniec tego tygodnia.
— Jestto wirtuoz wynaleziony przez naszego wikarego, — mówiła przezornie ta dama, zapewniając sobie tym sposobem drogę odwrotu na wypadek, gdyby próba miała zrobić fiasco. — Ten kochany wikary opowiada mi zadziwiające rzeczy — powiedziałabym nawet — fantazye o owym geniuszu nieznanym. A przytem możnaby w ten sposób bardzo usłużyć temu talentowi młodemu, którego zewnętrzność sama przy jego długich włosach, szczególnym blasku cery, przypuszczam, że uprzedzi niezmiernie na jego korzyść. Z drugiej strony ubranie wikarego nie przypadające wcale do jego postawy, daje mu pewne pozory muzyka profesyonisty, a jego tajemnicze, jak słyszę, urodzenie, przybrane w najrozmaitsze hipotezy i komentarze, powinno go niezmiernie lansować w Londynie, jeśli przyjdzie do tego, że się tam produkować będzie.
W dzień rautu wikary od rana doświadczał żywego bardzo niepokoju. Całe godziny poświęcał na to, aby dać aniołowi do zrozumienia, jakie jest jego tutaj położenie istotne, potem przygotowywał go do przypuszczalnego wrażenia, jakie wywoła, a którego mu zbyt dodatnio nie malował, nakoniec tarł podbródek kłopotliwie na myśl samą, czy też będzie właściwem znalezienie się jego protegowanego. Nie mało również czasu pochłonęły lekcye etykiety, której różne trudności wynajdywał biedny ksiądz z drobiazgowem przewidywaniem.
— Widzisz, mój kochany, — mówił w takich chwilach — nie jest wcale rzeczą tak małoważną, jak się tobie może wydawać; taka naprzykład kwestya, co powinieneś po wejściu zrobić ze swoim kapeluszem. W żadnym razie nie należy go kłaść na krześle, fotelach, kanapie. Najlepiej będzie trzymać w ręku, dopóki nie podadzą herbaty, a potem to już ja postaram się być w pobliżu ciebie i uwolnię cię od tego kłopotu jakimkolwiek fortelem.
Podróż do Siddermorton-House przeszła bez wypadku, ale już w przedsionku samym przypomniał sobie niefortunny instruktor towarzyskiego kodeksu, że o samym akcie przedstawienia powiedział mu kilka zaledwie ogólników. Niechajżeby tamten ze swoją zwykłą bezkłopotliwością dopuścił się jakiego bąka kardynalnego! Nie było jednak czasu na dokompletowanie tej części edukacyi, ale na szczęście odbyło się wszystko bez rażących niewłaściwości.
— Ma zacięcie cygańskie, mimo kostiumu etykietalnego — mówił p. Rathbone Slater, kładący wielki nacisk na zewnętrzną powłokę człowieka. — No, manier najmniejszych! — widziałem, że się śmiał, gdy mu podawałem rękę przy powitaniu, a wiadomo przecie z jak wyjątkowym wdziękiem ja się z tego wywiązuję.
Właściwe bąki, przewidywane przez wikarego, rozpoczęły się z chwilą zbliżenia gospodyni domu. Zmierzony wzrokiem lady Hamergallow młodzieniec przestraszył się tych oczu, przedstawiających się z poza szkieł wielości przynajmniej podwójnej, i zrobił krok w tył; przepomniał też wikary o wytłumaczeniu mu użytku nieodłącznej trąbki akustycznej gospodyni domu, i tu był bąk drugi, bo anioł jak wiemy, ambarasu sobie wielkiego z niczem nie robił, i zdziwienie swoje na widok rzeczy dla siebie nowej, objawił i tym razem uśmiechem. Uśmiech był bardzo pociągający, ale w danym wypadku inkongruencyi niewybaczalnej w żadnym razie. Do mniejszych niewłaściwości zaliczyć wypadało zabranie miejsca na taborecie fortepianowym, ale to policzono mu już na karb jego modestyi profesyjnej, i nazwano odczuciem swego położenia towarzyskiego. Gorzej wypadła o wiele sprawa z herbatą, której ilość nieznaczna dostała się dywanowi zaściełającemu posadzkę wraz z pewną ilością okruszyn od ciastek, a tu niesposób było przecie wytłumaczyć komukolwiek ze zgromadzonych, że w kwestyi spożywania darów Bożych anioł był nie tylko dyletantem, ale wprost nowicjuszem od dni kilku zaledwie. W każdym razie policzono mu, że się niezdarnie wywiązał ze sceny z kapeluszem, i że zakładał nogę na nogę z bezkłopotliwością dzikusa, który się po raz pierwszy znajduje w salonie. Starsza z panien Papaver chciała z nim zawiązać rozmowę o uzdrowiskach kontynentalnych, ale nie szło to wcale; próbowała o cygaretach — także nie, więc oczywistem było, dlaczego wyrobiła sobie o jego inteligencji pojęcie bardzo nizkie, a o savoirwiwrze najniższe.
Zdziwił się anioł niesłychanie, gdy przyniosła przedeń służba wielki pulpit z nutami, bo użytku z tego mebla odgadnąć nawet nie probował, ale w tej chwili właśnie zbliżyła się do niego pani Jehoram, zapytując, co to była za sztuka, którą on grał przed paru dniami w godzinach rannych. Anioł odpowiedział, że ta sztuka nie miała nazwiska żadnego, na co pani Jehoram zrobiła uwagę wielce trafną, że i jej zdaniem muzyka wolna być winna od tytułów i nazwisk jakichkolwiek, ale zależało jej na tem bardzo wiele, aby poznać przynajmniej imię twórcy. I twórcy wymienić nie mógł egzaminowany, ale się przyznał w prostocie ducha, że on zawsze grywa to, co mu w chwili danej przechodzi przez głowę, poczem zrobiła już ta dama uwagę, że ma go wprost za geniusz muzyczny, i zatopiła w nim swoje spojrzenie omdlewające, które jej zdaniem nie mogło chybić efektu.
Proboszcz z Iping-Hanger, zaproszony na raut z racyi, że był w rzeczach muzyki powagą niekwestyonowaną, przypatrywał się temu przybyszowi z zupełną niechęcią. Co do wikarego, to ten wzięty w tej chwili w oblężenie przez lady Hamergallow, z odległości tylko mógł rzucać trwożne spojrzenia na swego pupila, podczas gdy szanowna dama rozwodziła się nad wynagrodzeniami wybitnych wiolinistów współczesnych.
A teraz niechaj czytelnik wystawi sobie anioła, który w kwakierskim stroju wikarego stoi w pośrodku ze skrzypcami w ręku w pobliżu fortepianu, a półkolem rozsiadło się godne towarzystwo ludzi spokojnych, ale wymagających, a przedewszystkiem ubranych z wyszukaną starannością. Zanim się, tak zwany po ziemsku: koncertant, dotknął smyczkiem instrumentu, słychać było półgłosem fragmenty prowadzonych grupami rozmów:
— On jest tu incognito — szeptały obie misses Papaver i pani Pibright. — Jest to bądź co bądź, rozkoszne i oryginalne zarazem. Jessyka Jehoram mówi, że go słyszała w Wiedniu, tylko sobie nazwiska przypomnąć nie może. Wikary jeden wie naprawdę wszystko, co jego dotyczy, ale wiadomo przecie, jaki to jest skryty człowiek.
— Biedny wikary! — mówiła półgłosem z odcieniem współczucia lady Pibright — wygląda, jak gdyby nie był w swoim sosie, a przytem musi mu być gorąco. Temu wszystkiemu winno jest wzięcie w jasyr przez gospodynię domu — to jest jej zwyczaj zresztą!
— Krawat mu się przekrzywił — szczebiotała młodsza miss Papaver. — A te jego włosy! Możnaby powiedzieć, że nie widują one grzebienia, a tymczasem mam wiadomości, że się dzisiaj czesał przez całe dopołudnie.
— Jest to w każdym razie jakieś indywiduum dziwnego nabożeństwa — kładł w ucho sąsiadce swojej sir George Haringay. — Co do mnie, lubię, kiedy mężczyzna ma wygląd męzki, a kobieta — kobiecy. Co pani na to?
— Jestem zupełnie tego samego zdania — zaopiniowała miss Pirbrigbt.
— ...Deszcz prawdziwy gwinei! — prowadziła dalej rzecz swoją lady Hamergallow. — Mówię panu: deszcz, powódź nawet! To tez niema się co dziwić, że niektórzy z pomiędzy nich przychodzą do sytuacyi, którą nazwać można zupełnie stylish. Trudnoby temu uwierzyć, ale to tak jest, jak mówię. Lubię muzykę — wygłosiła, zwracając się do wirtuoza — lubię ją, bo porusza we mnie uczucia, które daremnie siliłabym się odmalować. Kto to powiedział: „Bez muzyki życie byłoby trywialną powszedniością, a muzyka bez życia...“ Mój Boże! zapomniałam reszty, ale może panu to lepiej utkwiło w głowie? Nie — jak widzę, ale gdybyś pan chociaż dopomógł mi i powiedział, kto jest autorem? Także nie — no, trudno! Mnie się zdaje, że Ruskin — z pewnością Ruskin.
— Bardzo żałuję, że nie mogę nic w tej kwestyi powiedzieć, — tak mało czytałem książek...
— On jest z pewnością piękny, — tłumaczył sąsiadce pan Jerzy Herringay, ale prawdziwy probierz wartości mężczyzny, to jest siła jego muskułów. — Czy to pani trafia do przekonania?
— Ależ najzupełniej.
— Dzięki zniewieściałości mężczyzny, obdarzyły nas losy kobietą zmaskulinizowaną, a jeżeli całą duszę mężczyzny ma stanowić jego czupryna — w takim razie upadam do nóg. Cóż pozostawimy niewieście? A tymczasem, tu jak widzę, cisną się do koła tego zniewieściałego typu, a i mężczyźni także...
— Jest pan dzisiaj nad wszelką miarę złośliwy, panie Jerzy! — upominała się młodsza miss Pirbright, — tymczasem jabym zaręczyła za to, że on nie jest uróżowany.
— Niechże mię pani nie bierze za jego dozorcę, szanowna lady Hamergallow! — usprawiedliwiał się wikary, — bo tak nie jest wistocie. W każdym razie miło mi, że zwrócił on na siebie jej uwagę.
— Więc pan naprawdę myślisz improwizować? — pytała w zachwycie pani Jehoram.
— Pss...t! — odezwał się ostrzegająco proboszcz z Iping-Hanger.
Wirtuoz zagrał. Wpatrzony wdal, tak, jak to robił zawsze, grając dla siebie samego, zaczął pieśń rzewności niewysłowionej, w której przebijało coś, niby skarga duszy samotnej Zapomniał o swojem otoczeniu, a utonąwszy myślą w krainie tak odmiennej od ziemi, na którą go strąciło przeznaczenie, wpadał chwilami w nastrój inny, a wtedy dźwięczała nuta fantazyjna, a nawet dzika poczęści. Wikary uległ ponownie tak silnemu wzruszeniu, że mu się wprost śmiesznemi wydały wszystkie jego poprzednie niepewności i obawy. Pani Jehoram, niewiadomo czy rzeczywiście w takiej była ekstazie, jak chciała dać do poznania, ale starała się całym kunsztem swojej taktyki ściągnąć na siebie jedno choćby spojrzenie wirtuoza. Było to wprost niepodobnem, bo wistocie wszystko, co tam brzmiało w tej duszy akordów i harmonij niebiańskich, odbijało się, niby w zwierciadle, w twarzy grającego. A panią Jehoram, mimo wszystkich przymieszek, dosyć obcych sztuce, zaliczyć było można do liczby szczerych amatorek. Jerzy Harringay miał minę człowieka po bohatersku znudzonego i zachował ten wygląd tak długo, dopóki misterny trzewiczek panny Pirbright młodszej nie dotknął przypadkowo, lub z rozmysłem, jego obuwia, co w jednym i drugim razie zarówno wobec rzekomego, czy istotnego zainteresowania się muzyką, przejść mogło nie zwracając ogólnej uwagi. W tej chwili, niby za dotknięciem iskry elektrycznej, wypogodziły mu się rysy, pochwycił w lot i ocenił ten wzruszający dowód sympatyi, i pozostał już tak do końca ożywiony, a przeto i dla artysty o wiele przychylniej usposobiony, niż przedtem. Miss Papaver starsza i pani Pirbright zatonęły w milczeniu, jak nabożnisie w kościele, na jakieś kilka minut — w każdym razie, nie dłużej. W końcu pierwsza z nich wygłosiła z przekonaniem, jakgdyby to nie było zwykła banalność:
— Gra na skrzypcach sprawia mi zawsze tyle przyjemności...
— Bo też dobra muzyka trafia się u nas niezmiernie rzadko — uzupełniła druga, — także jako rzecz nową zupełnie.
— Bardzo dobra gra! — pochwaliła łaskawie panna Papaver młodsza.
— Dotknięcie niesłychanie delikatne — zaryzykowała pani Pirbright.
— Czy Will uczy się jeszcze grać?
— Oh, tak...
Takiemi pełnemi treści rozmowami krzepiły się przymuszone słuchaczki improwizowanego koncertu. Za to proboszcz z Iping-Hanger, który usadowił się tak, aby przez wszystkich być widzianym, trzymał jedną ręką trąbkę akustyczną przy uchu, utkwiwszy automatycznie wzrok w piedestał Sevrskiego wazonu, zdobiącego salon lady Hamergallow. Twarzą zdawał się wyrażać namysł surowego sędziego, który, niewiadomo z jakich względów, powoduje się w danym wypadku uczuciem pobłażliwości. Pod wrażeniem prawdziwem był tylko jeden wikary, a co do gospodyni, ta pracowicie badała oddziaływania, odbijające się na twarzach gości, bo i z powodu głuchoty swojej, i wogóle dla braku kompetencyi samodzielnie nie wyrobiła sobie sądu. Pan Rathborne Slater o tyle przyczyniał się osobą swoją do urozmaicenia obrazu, że zagłębił wzrok z upodobaniem w złocony stempel firmy odbitej na jasnej podszewce nowego kapelusza.
A tymczasem atmosfera otaczająca tych biednych ludzi przesycona była wistocie wyszukaną harmonią akordów, która mogła była zadowolić zarówno wybrednego znawcę, jak człowieka tylko wrażliwego na piękno. Gospodyni domu niecierpliwie czekała jakichkolwiek danych co do wartości gry, aby na ich podstawie wygłosić o niej swój wyrok, a nie mogąc z przyczyny głuchoty dosłyszeć wymienianych szeptów, ani dla krótkości wzroku odgadnąć czegoś z gestów słuchaczów, uderzyła siedzącego obok niej wikarego po sztywnym mankiecie swoją trąbką; wywołało to dosyć głośny dźwięk tak, że wsłuchany całą duszą ksiądz, przebudziwszy się ze swojej kontemplacyi wewnętrznej, odpowiedział na tę zaczepkę głośniejszem, niżby należało:
— Ha...?
Dwa te dyssonanse, na które wszyscy odwrócili głowy, radzi w gruncie rzeczy, że im przybywa jakaś dywersya — zostały stłumione przywołującem do porządku: Ch...h...u...ut! proboszcza z Ipping-Hanger, a koszta brutalnego zachowania się podczas występu muzycznego poniósł oczywiście w opinii ogólnej wikary Hilyer.
A tamten tymczasem grał dalej, podniecony zaś tą małą przerwą meloman z Ipping-Hanger, podwoił energię wykonywanych wielkim palcem mesmerycznych znaków. Pan Rathbone Slater wachlował się teraz zlekka swoim szapoklakiem, lady Hamergallow poczynała się coraz niecierpliwiej kręcić na swoim skrzypiącym fotelu, nakoniec... nakoniec dało się słyszeć gorąco upragnione ostatnie pociągnięcie smyczka.
— Czarujące...! — zaryzykowała gospodyni domu, która po dłuższym namyśle przyszła do wniosku, że z jej roli wypadało raczej przesolić, niż niedosolić. W złym razie mogli jej goście, jeśli byli ludźmi przyzwoitymi, wziąść to za uprzejmość nieobowiązującą do niczego — w dobrym, to znaczy, gdyby muzyka zasługiwała na ten pochlebny wykrzyknik, lady Hamergallow do tylu innych przywilejów przybywał przywilej decyzyi w rzeczach sztuki.
Za tym przykładem i na to hasło powstał jednozgodny okrzyk krótki, oznaczający uwielbienie, a po nim rzęsisty oklask. Wyróżniało się w tym oklasku bicie w szapoklak niby w tamburino pana Rathbone Slater, i magistralne uderzenie o siebie dłoni proboszcza z Ipping-Hanger, którego twarz zachowywała jednocześnie maskę najwyższej kompetencyi.
— No, co do mnie, mam dosyć! — szepnęła pani Pirbright, przyjmując udział w manifestacyach uznania, a zarazem dodając głośno dla wszystkich:
— To prawdziwa biesiada duchowa taka muzyka!
— Mnie muzyka wzrusza tak niesłychanie, — wyszeptała do swego sąsiada panna Papaver starsza, przysłaniając oczy swemi długiemi rzęsami.
Rozbudzony z zadumy swojej wikary chciał sprawdzić, jakie też grą swoją zrobił wrażenie gość z Zaświatów. Obserwacya dorywcza zadowoliła go najzupełniej. Ten poklask zresztą sam przez się dawał świadectwo niewątpliwemu uczuciu zachwytu u wszystkich zebranych naraz. Co zaś do owych gestów i szeptów, z których naprawdę mógł się był dowiedzieć nieco więcej, aniżeli z kłamanych oznak towarzyskiej dresury, tych ksiądz poczciwina, opanowany przez własne wzruszenie, nie pochwycił wcale.
— Szkoda, że nie jest lepiej ułożony, — szeptała poufnie wikaremu lady Hamergallow. — Ani się uśmiechnie, ani ukłoni jak należy. Ale w każdym razie to jest nadzwyczajne — tak, nadzwyczajne!
— Czy pan to tak wistocie zaimprowizował — jakżeby się wyrazić... no, tak z natchnienia, przyszedłszy tutaj? — pytała przy odpowiednim, wielce wymownym błysku oczów pani Jehoram.
— Tak, to jest, jak na muzykę dyletanta, dosyć godne uwagi — mówił proboszcz z Ipping-Hanger do pana Slater. — Dar jest... niema wątpliwości, ale nie widzę tam studyów należytych. W każdym razie były u niego dwa albo nawet trzy tematy godne uwagi. Chciałbym z nim pogadać trochę; myślę, że nie byłoby to dla niego bez pożytku.
— Jego pantalony są trochę w tym samym guście, co jego muzyka. Trzebaby mu na sposób ubierania się zwrócić pewną uwagę, — dopełnił w odpowiedzi pan Slater.
Proboszcz, znawca, nie oszczędził swoich uwag i wikaremu także:
— To, widzisz, panie Hilyer kochany, — mówił z dobrocią, — było właściwie fantazyowanie — nie muzyka, a nawet jako fantazyowanie powikłane zbytecznie. Zresztą, aby powiedzieć wszystko, to ja już gdzieś słyszałem te jego tematy — niepamiętam doprawdy gdzie. Wątpliwości niema, że nie jest młody człowiek bez zdolności, ale dotąd, to chaos, a przytem jeden z braków kardynalnych, to ten jego brak precyzyi. Oh, oh! jemu jeszcze trzeba lat całych nauki, i to dobrej nauki.
— Co do mnie, wyznam, że jestem nieprzyjacielem wszelkiej muzyki zagmatwanej — mówił pan Jerzy Harringay. — Wprost boję się czegoś podobnego. Melodya prosta, oto warunek, o który dopomina się nasze stulecie. I tak już jesteśmy aż do zbytku subtelni; wszystko mamy wyszukane. Z ogniska domowego wypływać winny, mojem zdaniem, nasze gusta i upodobania. Nic ponad to ognisko! A pani jak się na to zapatruje?
— Zawsze byłam tego zdania — odpowiedziała, spuszczając oczy, miss Pirbright młodsza.
— A ty, Amy — mówiła w chwilę potem mama Pirbright do córki — ty, Amy zawsze na pogawędce z Jerzym?
— Zawsze, mamo, — odpowiada spłoniona rozkosznie dziewica, rzucając uśmiech porozumienia jednej z sióstr Papaver, i poszukując spojrzeniem miejsca, gdzieby się do niej swobodnie mógł przysiąść ten młodzieniec którego sentencye i aforyzmy uważała za niedoścignione.
— Czy byś panie Willmerdings, — proponowała lady Hamergallow proboszczowi z Ipping-Hanger — nie mógł z nim razem zagrać jakiego duetu? — to byłoby bardzo miłe — nieprawdaż?
— Co do mnie, jestem gotów zupełnie, — odpowiedział ksiądz, którego czoło rozjaśniło się na tę inwitacyę.
Anioł nadstawił ucha, ale nie odpowiedział ani twierdząco, ani zaprzeczeniem.
— Co byś pan powiedział o tej lekkiej barkaroli Spohra? — mówił duchowny, ukazując roztwarty na tym właśnie utworze wielki oprawny kajet sztuk ułożonych na skrzypce z akompaniamentem fortepianu.
— Cóż to za szczególny rodzaj druku! — wykrzyknął na widok nut zdziwiony anioł! — Co znaczyć mogą te punkta i te linije porozrzucane po całej stronie?
Wikary zatrzymał dech.
— Jakie punkta? jakie linije? — pytał z naciskiem proboszcz, zadowolony, że pochwycił młodzieńca na tak grubem nieuctwie.
Anioł wskazującym palcem wytłumaczył mu o czem mówił.
Są w towarzystwie chwile złowrogiego milczenia, wymowniejszego o wiele od słów. Jedna z takich zapanowała teraz w salonie lady Hamergallow. Zrozumiał też nawet ten mieszkaniec sfer odległych, że położenie zmieniło się błyskawicznie na jego niekorzyść, bo mu to oznajmił i szyderczy uśmiech pana Willmerdings, to jest owego proboszcza z Ipping-Hanger, i osłupienie gospodyni domu, gdy jej horrendum nareszcie zakomunikować zdołała przez trąbkę pani Jehoram, i szepty urągliwe całego towarzystwa, w których słyszał imię swoje, powtarzane przy wybuchach wesołości, — nakoniec zupełna konsternacya jego protektora wikarego, który teraz zrozumiał, że kampania przegrana jest nieodwołalnie. Tu i owdzie odzywały się w połowie przychylne uwagi, jak naprzykład pani Pirbright, która przyznawała się, że po takiej muzyce wyznanie podobne było wprost nie do przewidzenia, a byłby się nawet pocieszył domysłem miss Papaver starszej, która w trąbkę lady Hamergallow zaryzykowała przypuszczenie, azali to nie jest dobrze odegrana ignorancya, której celem było uniknięcie zbiorowej muzyki z panem Willmerdings. Tego jednakże nie dosłyszał zupełnie. Natomiast gospodyni domu dotknięta do żywego, chciała wyjaśnić położenie, i zwracając się do koncertanta w osobie trzeciej, co się jej wydało w danym wypadku maximum należnych mu względów, zapytała:
— Czy on wistocie niegrywał dotąd z nut?
— Z nut...? Ja nie wiem co to są nuty?
Teraz anioł pojął, że należy mu się zawstydzić, i wykonał to jak pierwszy lepszy śmiertelnik przyłapany na gorącym uczynku, a jak stanął w opinii towarzystwa, przekonała go ostatecznie apostrofa obrażonej lady, która się czemś przed gronem swoich gości usprawiedliwić potrzebowała.
— Ano, skoro pan nie możesz grać z panem Willmerdings, nie dziwże się, że cię nie będę prosić, abyś się po raz drugi produkował w moim salonie.
Było to ultimatum; — anioł był osądzony. Cichy protest, ale jeden jedyny, wyszedł z ust Tomasza Rathbone Slater, który konfidencyonalnie zupełnie odezwał się do swojej towarzyszki:
— A jej się zawsze wydaje, że niema większego muzyka od tego osła Willmerdingsa.
Wypadało jednakże zakończyć raut w jakiś sposób godny, i dlatego proboszcz z Ipping-Hanger został uroczyście zaproszony o wykonanie jednego z polonezów Chopin’a, a wysłuchano tej sztuki w skupieniu ducha odpowiedniem chyba do jakiegoś przed chwilą szczęśliwie zakończonego trzęsienia ziemi. Gdy już przebrzmiały tony ostatnie, sir George Harringay, który chciał jednocześnie uczcić zasługę i poniżyć samozwańcze nieuctwo, odezwał się do miss Pirbright młodszej tonem w połowie pytającym:
— Jeśli się chce uprawiać jakąkolwiek sztukę, potrzeba przedewszystkiem studyować ją gruntownie i metodycznie. Czy takiem jest zdanie pani?
— Zawsze byłam o tem najmocniej przekonaną.
Wikary doznawał takiego bez mała wrażenia, jakgdyby się strop niebieski osunął nań przed chwilą. Siedząca obok niego lady Hamergallow nie zwróciła się już do niego z jednem chociażby słowem. Natomiast oddychała z wysiłkiem, a przybrała na twarz spokój kamienny, co jak się zdało, miało przekonać zgromadzonych, że jest w tej chwili nie do przebłagania. Goście odczuli dyspozycyę umysłu osoby wysoko położonej, a że nie tylko nie mogli, ale nawet nie chcieli stawać jej oporem, przeto anioł znalazł się nagle odosobniony, sam jeden i pozostawiony sobie zupełnie. Szybko zrobiwszy przegląd wszystkich twarzy obojętnych, odwróconych całkowicie od jego osoby, lub odwróconych w połowie, złożył swoje skrzypce na uboczu i wbrew woli i wiedzy poszedł za magnetycznym pociągiem oczu pani Jehoram, które go przyzywały w ustronny zakątek salonu.
— Niecierpliwie czekałam tej chwili — mówiła starzejąca się piękność, aby upewnić pana wiele rozkoszy dała mi niebiańska prawdziwie muzyka pana.
— Uszczęśliwia mnie to, że znalazła ona uznanie pani — odpowiedział anioł, który na tak krótką edukacyę salonową, robił, jak widzimy, szybkie bardzo postępy.
— Uznanie... — to nie jest wyraz właściwy. Byłam wzruszona... głęboko wzruszona. Oni, ci wszyscy — dodała, robiąc oczyma ruch obiegający twarze całego zgromadzenia — oni wszyscy nie zrozumieli tej muzyki wcale. Co do mnie, ucieszyłam się szczerze tem, że pan nie chciałeś grać z tym zarozumialcem. Jest w muzyce coś nieokreślonego — recytowała dalej sentymentalna dama, dopełniając myśli swojej westchnieniem i ruchem oczu w kierunku plafonu — coś takiego, cobym nazwała: pragnieniem, pożądaniem najwyższem... Widzę, że jestem rozumianą... tak, niewątpliwie pan pojąłeś to, czego ja dopowiedzieć nie chciałam i nie mogłam... Wszak prawda?
Anioł spojrzał jej prosto w oczy, i tem spojrzeniem utwierdził entuzyastkę w jej przypuszczeniach. Istotnie zrozumiał czy przeczuł nieco więcej, niż na ducha anielskiego przystało. A przytem był to, jak wiemy, młodzieniec bardzo piękny, a takiego każdy ruch, gest, a wreszcie spokój nawet i milczenie nabierają podwójnej wyrazistości. Jakoż w tym półmroku płowy włos pani Jehoram o złotawym odcieniu, przy jej uduchowionym wyrazie twarzy, tak kojąco oddziaływał na jej towarzysza, że ten zaczynał w jednej z pierwszorzędnych atrybucyi ziemskiego bytu robić szalone prawdziwie postępy. Z odpowiednim też zupełnie drżeniem głosu pytał teraz on:
— Czy się mylę, czy też wistocie czujesz się pani w otoczeniu swojem samotną i opuszczoną?
— Tak samotną, jak pan.
— Zimny też to świat i twardy, ten, na którym ja się znajduję, dzięki przypadkowi jedynie.
— Takim jest on i dla mnie. A są istoty, które nie umieją żyć bez współczucia sobie podobnych; walczyć samej jednej, i ukrywać swój ból... to podwójne wistocie cierpienie.
Pani Jehoram, którą można było z czystem sumieniem nazwać wielką mistrzynią w rzeczach flirtu, przeczuwała, że anioł jeśli nie przewyższy, to z pewnością nie okaże się niższym od tego, co obiecywała jego powierzchowność, a instynkt szeptał jej, że wywarła na tym nowicyuszu wrażenie niezatarte. Zaczęła tedy oblężenie regularne — nadto własnej metody oblężenie:
— Pan musisz szukać duszy bratniej. — Wszak nie mylę się? A może już znalazłeś?
— Zdaje mi się, — szeptał badany, pochylając się z wielkim wdziękiem, że znalazłem w istocie...
Tu następuje przerwa w porozumiewaniu się dalszem tej pary ze względu na Opus Nr. 40, podczas którego panna Papaver starsza plotkuje z panią Pirgbright, lady Hamergallow rękognoskuje swój salon przez lornetkę, a ilekroć zatrzyma wzrok na gościu wikarego, tyle razy twarz jej odbija wyraz żywej niechęci. Gdy przebrzmiały ostatnie nuty poloneza, pani Jehoram pragnąc dokończyć tak pomyślnie zapowiadające się dzieło, rozpoczęła sypać drugi aproche.
— Powiedz mi pan imię jej. Nawiasem mówiąc nigdy nie była pewniejszą, jak w tej chwili, że usłyszy swoje własne; można sobie tedy wystawić jej przerażenie, kiedy ten nieszczęśliwy młodzieniec, pochyliwszy się jeszcze bliżej, a bodaj, że zupełnie nawet blizko, wymówił cicho, podnosząc oczy do góry:
— Imię jej: Dalya.
— Dalya? Co też to pan mówisz! — syknęła urażona piękność, spostrzegając okropną pomyłkę swoją. — No, niechże będzie Dalya, ale uspokójże mię pan przynajmniej, że nie mówisz w tej chwili o pokojówce wikarego.
Brak odpowiedzi ze strony indagowanego przekonał nieopatrzną damę, że wyszła na powiernicę wielce trywialnego stosuneczku. To też odsuwając się na tyle tylko, aby nie zwrócić ogólnej uwagi, rzuciła biedakowi na odejściu słów parę, których sens konkludujący on odczuł, jeśli nie zrozumiał.
— Doprawdy, mój panie, przebierasz tym razem miarę w naiwności.
Ostatni epizod stosunków gościa z Zaświatów z elitą Siddermortońskiego towarzystwa skończył się dlań jeszcze niefortunniej, a winnym okazał się tu sam wikary, którego lekcye towarzyskiego konwenansu, naprędce udzielane niewdzięcznemu uczniowi, okazały w skutkach więcej szkody, niż pożytku. Aby mu wyłożyć treściwie pierwsze obowiązki gentlemana, takie skazówki dawał na tych lekcyach wikary Hilyer.
— Nie pozwól nigdy, aby w twojej obecności dama zmuszona była do przeniesienia jakiegokolwiek przedmiotu. Gdy ujrzysz, że się do tego zabiera, poskocz najzręczniej, jak zdołasz, weźmij z jej rąk ten objekt, uprzedziwszy krótkiem: „Pozwól sobie, pani, usłużyć!“
— Niezapomnij nigdy otworzyć drzwi przed kobietą, gdy ujrzysz, że się do nich zbliża.
— Nie siadaj nigdy sam, zanim ujrzysz, że wszystkie damy zajęły już swoje miejsca.
Były to rzeczy elementarne, proste, znane każdemu człowiekowi młodemu, mającemu chociażby tylko siostrę, ale anioł nietylko że nie posiadał siostry, ale nie miał przytem odrobiny ziemskiego szczęścia. To też wziąwszy najdosłowniej te wszystkie zalecenia, upatrzył pierwszą sposobność, gdy służąca stanęła z tacą szklanek herbaty przed gospodynią domu i wymówiwszy wyuczone: Pozwól sobie, pani, usłużyć, wyrwał przemocą prawie tacę z rąk bardzo przystojnej kamerystki i stanął przed lady Hamergallow tryumfujący w przeświadczeniu, że wszystkie dotychczasowe niezręczności swoje jednym zamachem wymazał z pamięci towarzystwa.
Nieszczęśliwy wikary zdrętwiał. Głos odmówił mu posłuszeństwa i pozostał na miejscu zastygły z wyciągniętemi do protestu rękoma.
— Niepodobna, żeby mógł być trzeźwy — zawyrokował sentencyonalnie sir Rathbone Slater.
Pani Jehoram śmiała się nerwowo pełną piersią, a lady Hamergallow podniosła się i majestatycznie, całym bezmiarem swego słusznego oburzenia spiorunowała nieszczęsnego wikarego najpierw wzrokiem, a słowem następnie:
— Doprawdy, panie Hilyer... doprawdy, muszę tym razem powiedzieć, że geniusz, którego nam łaskawie zaprezentowałeś, jest przerażającym, i chyba nie pozostaje panu nic więcej, jak odprowadzić go do siebie. Co do mnie, uznaję się zwyciężoną jego pomysłami.
— To jest najgorsze — monologował, wychodząc wikary — to jest najgorsze, że on zupełnie nie może pojąć różnicy między damą a służącą. A jednak, o ile sobie przypominam, ja mu to już tłumaczyłem na przykładzie.
Opuszczając po tej apostrofie niedwuznacznej salon lady Hamergallow, biedny wikary z rozpaczą w sercu, a kokardą krawatu zachodzącą mu aż pod lewe ucho, odezwał się zaraz w przedsionku do swego protegowanego:
— Chodźmy! Nic tu po nas! Jesteś dysgracyonowany bez apelacyi, i ja przy tobie również.
A gość z Zaświatów przypatrywał mu się bacznie, bo jakkolwiek doniosłości rzuconej anatemy w jej skutkach nie był wstanie obliczyć, czuł niemniej, że w tem, co zaszło przed chwilą, musiały być rzeczy pełne grozy i wpływu na losy ich obu.
I oto mamy treść wydarzeń, dzięki którym debiut anioła na arenie naszego padołu ziemskiego stał się jego klęską nieodwołalną i ostateczną. A tam, w salonie, tymczasem rozpoczął się meeting przepełniony indygnacyą, do której każdy z członków dokładał swoje. Zaczęła oczywiście pani domu:
— Czuję się, doprawdy, upokorzoną, jak nigdy w mojem życiu. Ten wikary upewniał mię przecież, że to artysta skończony. No i mieliśmy dowód, jak się wywiązał z tego. To jest okropne — niebywałe!
— Za najgorsze w tem wszystkiem uważałbym to, że on przyszedł nietrzeźwy, — dodał pan Rathbone Slater. — Ja to zmiarkowałem odrazu, spojrzawszy w jaki sposób piło to indywiduum herbatę. Nie zdarzyło mi się widzieć jeszcze podobnej niezgrabności.
— Co za olbrzymie fiasco! — biadała pognębiona pani Mergle.
— Ciągle mi powtarzał ten wikary nieznośny: — powracała do swego lady Hamergallow. — „Człowiek, który u mnie mieszka, jest wyjątkowym zupełnie geniuszem w muzyce.“ Oto jego słowa — własne słowa! Nic do nich nie dodaję.
— No, stało się! Ale teraz ma, na co zasłużył. Nie życzyłbym sobie znaleźć się w jego położeniu, — mówił zgorszony pan Slater.
— Chciałam go jakoś uspokoić po pierwszej porażce, — mówiła pani Jehoram i zaczęłam z nim taką lekką, ośmielającą rozmowę. — Nie mam serca patrzeć na człowieka pobitego. Wyobraźcież państwo sobie, z czem on mi się zwierzył!..
— Nie moim jest zwyczajem stawać wbrew ogólnemu nastrojowi tak odrazu, bo przyznać musicie państwo wszyscy, że was otumaniło to jego brzdąkanie — niemniej od pierwszej chwili poczułem, że to są muzyczne dywagacye. Nic nadto!
— Ależ, naturalnie — potwierdził z przekonaniem Jerzy Harringay. — To było obłąkanie, oddane smyczkiem na strunach. Ale jakże tu było wystąpić mnie jednemu wobec tylu znawców. Za to pańska muzyka, panie Willmerdings...
— Panie Jerzy, nie bądź pan tak surowym! — broniła ze współczuciem miss Pirbrigt młodsza.
— On jednakże — mówię o wikarym — jakoś zbytecznie wziął do serca ostateczną porażkę swego pupila. Nie mówiąc już o krawacie, który wymownie malował jego wzruszenie wewnętrzne, to jego pognębienie, gdy się przekonał, że mistyfikacya skończona — ta jego rozpacz..! Eh! w tem wszystkiem musi być jeszcze coś, czego my obecni nie wiemy, ile nas tu jest.
— Coraz bardziej przekonywam się, że wielką jest winą ze strony wikarego samo wprowadzenie go do tego domu.
— Tak! — zakonkludowała pani Rathbone Slater z miną osoby, której twarz wskazywała, że jeśli nie wie nic pozytywnego, czem by się podzielić mogła z towarzystwem, za to domyśla się o wiele więcej od innych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: anonimowy.