ILIADA.
XIĘGA XVIII.
Gdy tam, nakształt pożaru, Mars bóy straszny zwodzi,
Antyloch przed oblicze Achilla przychodzi:
Rycerz stał przed nawami, na pole pozierał,
A serce naysmutnieyszym przeczuciom otwierał.
„Skąd to iest, słowy temi sam w sobie narzeka,
Że Grek, rozpierzchnion w polu, ku nawom ucieka?
Ach! by mię nie strapiła fortuna zaciekła!
Ach! by się nie zjściło, co mi Tetys rzekła:
Że, za życia moiego, na krwawey równinie,
Naydzielnieyszy z Ftyolów mąż od Troian zginie!
Pewnie los nieszczęsnego Patrokla dni skrócił! ...
Zleciłem, aby ognie zgasiwszy powrócił,
I nie śmiał bronią z mężnym Hektorem się ścierać.„
Gdy nie przestawał myśli tak smutnych rozbierać,
Nestora syn przychodzi, łza mu gęsta ciecze,
I żałosną donosząc nowinę, tak rzecze:
„Achillu: głos odemnie usłyszysz zbyt srogi:
Za co nas tak okrutnie utrapiły bogi!
Leży Patrokl! o nagie zwłoki Grek się biie,
Bo iuż zbroia, Hektora pyszne piersi kryie.„
Rzekł, iemu boleść czarną mgłą oczy zasłoni:
Wraz gorący w oboiéy garnąc popiół dłoni,
[322]
Sypie na głowę, wściekły z tak bolesnéy straty, 23
Szpecąc nim boskie czoło i prześliczne szaty.[1]
Wyniosłém ciałem ziemię szeroko zakrywa,
W piasku się tacza, z głowy piękny włos wyrywa:
Niewiasty, które Patrokl i on wziął zdobyczą,
Wybiegaią z namiotów, przeraźliwie krzyczą:
Postrzegłszy stan okropny bohatyra, zbladły,
Biły się mocno w piersi, i bez ducha padły.
Antyloch łączył swoie łzy do iego ięku;
Lecz ręce Achillesa w swoich trzymał ręku,
Boiąc się, by tak srogim utrapiony razem,
W rozpaczy, sam zabóyczem nie pchnął się żelazem.
Achilles wzdycha, żalem ściśniony gwałtownym.
Na dnie morza siedząca przy oycu szanownym,
Tetys ięknęła, smutne słysząc ięki syna.
Nereid grono do niéy kupić się zaczyna,
Glauce, Talia, Spiio, Toe, Cymodoka,
Neze, Halia, Nimfa wabiącego oka,
Cymotoe, Limnora, Akteia, Melita,
Agawe, Amfitoe, Jera znamienita,
Feruza, Dynamena, Amfinome, Doto,
Piękna Kallianira, Deksamena, Proto,
Nemerteia, Panopa, Galateia biała,
Kallianassa, Dorys, Janira wspaniała,
I Klimene, z Janassą, z Merą, z Orytyią,
I Amatyia, którą śliczne włosy kryią,
[323]
I inne mieszkające Nimfy w Oceanie, 49
Licznie zaięły srebrne Tetydy mieszkanie.
Jęczą, razy gęstemi śnieżne biiąc łona,
Gdy miedzy niemi rzecze Tetys rozkwilona.
„Słuchaycie mię o! siostry! wam powiedzieć muszę,
Jak okrutne boleści moię cisną duszę:
Ach! iakżem nieszczęśliwa iest matka! Niestety!
Wydałam na świat syna, wszystkie ma zalety:
Naywiększy z bohatyrów, zaszczyt swey oyczyzny,
Wyrosł mi, nakształt krzewu ssącego grunt żyzny:
Posłałam go na woynę, dla Troi pogromu,
Lecz go więcéy w Peleia nie obaczę domu.
Dręczy się, póki słońce ogląda na niebie,
A z matki nie ma żadnéy pomocy dla siebie.
Spieszę zaraz, obaczyć i spytać się syna,
Skąd ta, gdy walczyć przestał, boleści przyczyna.„
To wyrzekłszy, głękokie opuszcza iaskinie,
Za nią płaczące tłumem cisną się boginie,
Przed niemi srebrne wały morze napół dwoi.
Gdy przybyły do krain żyznorodnych Troi,
Porządkiem na brzeg wyszły, który był zaięty
Achilla i Ftyotów licznemi okręty.
Rycerz wzdychał, wtem nagle twarz matki zabłyśnie,
Chwyta za głowę syna, z czułym iękiem ciśnie.
„Synu! mówi, dlaczego, łzami skrapiasz lice?
Odkryy matce twoiego serca taiemnice.
[324]
Jużeś skutek zupełny twoich próśb oglądał, 75
Gdyś, obie do Jowisza wzniósłszy ręce, żądał;
By Grek do naw odparty, w hańbie i rozpaczy
Poznał, ile dla niego broń Achilla znaczy.„
A syn z gorzkiem westchnieniem. „Prawda, matko miła,
Że prośby moie wola Jowisza spełniła:
Lecz iak pociechę w ciężki żal wyrok zamienił,
Gdy ten, com go naywięcéy z towarzyszów cenił,
I któregom ukochał, iako duszę moię,
Patrokl zginął! iuż Hektor pyszną dzierży zbroię,
Wtenczas dan Peleiowi upominek drogi,
Gdy cię w łoże śmiertelne, wprowadzały bogi.
Obyś była została w bogiń morskich gronie,
A Peley był w śmiertelney pokochał się żonie!
Dziś cię smutne z człowiekiem połączyły śluby,
Żebyś rzewnie płakała twego syna zguby.
Nie uściskasz go więcéy po woiennym trudzie! ...
Ja żyć nie chcę: i piérwéy nie uyrzą mię ludzie,
Póki mą dzidą Hektor żywota nie straci,
I swą śmiercią Patrokla śmierci nie opłaci.„
A Tetys wylewaiąc hoyne łez potoki:
„Ach! synu, sam przyśpieszasz twey śmierci wyroki.
Jeżeli Hektor zginie, twóy zgon się nie zwlecze.„
„Niech zginę zaraz, rycerz zapalony rzecze,
Gdy od tego nieszczęścia los mię nie uchronił,
By umarł móy przyiaciel, a iam go nie bronił![2]
[325]
Legł zdala od oyczyzny! ... oprzeć się nie zdołał! 101
I wsparcia ręki moiéy nadaremnie wołał.
Mnie od powrotu wieczna wstrzymuie zapora,
A on padł i z nim tylu Greków od Hektora!
Cóż! że męztwem celuię pomiędzy wszystkiemi,
Gdy w nawie gnuśnie siedzę, próżny ciężar ziemi? ...
Choć insi mię przechodzą wymową przyiemną,
Nikt się iednak w odwadze nie porówna ze mną.
Niech swar obrzydzą sobie ludzie i bogowie,
I gniew, złą myśl rodzący w mądréy nawet głowie:
Zbyt słodki on w początkach, iak miód w serce wcieka,
Potém, iak dym, ogarnia całą pierś człowieka.
Takito gniew zapalił Agamemnon we mnie.
Lecz poco dawną ranę roziątrzam daremnie?
Choć moia krzywda ciężka, potrzebie ulegnę,
Wraz na zabóycę mego przyiaciela biegnę,
Potém niechay śmierć na mnie spełni wyrok srogi,
Jak wielki Jowisz zechce, i Olimpu bogi.
Mężny Herkul, naywiększy bohatyr na świecie,
Ukochan od Jowisza, śmierci uległ przecię:
Miał wyrok przeciw sobie i gniewną Junonę.
Tak i ia, gdzie los każe, tam ducha wyzionę.
Lecz wprzódy zyskam chwały wieniec wiekuisty.
Scieraiąc z pięknych liców łez potok rzęsisty,
Nie iedna z Troiek westchnie głębokiemi ięki:
Uyrzą, że długo w boiu nie było méy ręki.[3]
[326]
Nie odradzay mi matko: twe łzy, twe zaklęcia, 127
Niezdolne mię od tego cofnąć przedsięwzięcia.„
Na to mówi królowa srebrnopłynnych toni:
„Czynu tak chwalebnego matka ci nie broni.
Z niebezpieczeństwa, które wkoło ich ścisnęło,
Wyrwać swych towarzyszów, rycerskie iest dzieło.
Lecz Troianin twą świetną zbroię w ręku trzyma.
Hektor, nią przyodziany, chlubnie się nadyma.
Niedługo iednak przy tym zostanie zaszczycie:
Już bliska śmierć wymierza cios na iego życie.
Synu! póty się hamuy w Marsowym zapędzie.
Dopóki tu do ciebie matka nie przybędzie:
Jutro, z piérwszym promieniem, obaczysz mię zrana,
Niosącą ci przepyszną zbroię od Wulkana.„
Wraz tém słowem ostrzega sióstr Nereid grono:
„Wy powróćcie się w morza niezgłębnego łono,
Gdzie podeszły nasz oyciec ma pałac wspaniały,
I powiedzcie mu wszystko, coście tu słyszały.
Ja śpieszę do Wulkana; czy, na prośbę moię,
Nie skłoni się, dla syna nową ukuć zbroię.„
Rzekła, Nimfy się skryły w Ocean głęboki.
Sama dąży szybkiemi do Olimpu kroki,
By przyniosła dla ciebie zbroię Achillesie.
Gdy Tetydę lot bystry do górnych bram niesie,
Z strasznym okrzykiem Greków Hektor pędził wściekły,
Zlękłe roty, do brzegów i floty uciekły:
[327]
Mimo pracy rycerzy, ieszcze nie zostało 153
Bezpieczne od obelgi zabitego ciało:
Już piechoty, iuż iazdy orszak ie okrążył,
I Hektor, co iak pożar, zapalony dążył.
Trzykroć, chcąc zostać panem tak drogiéy zdobyczy,
Chwyta za nogi trupa, i na Troian krzyczy;
Trzykroć Aiaxy, w męzką przyodziani śmiałość,
Odparli natarczywą Hektora zuchwałość:
On rozżarty iuż na nich z nowa mocą godzi,
Już stoiąc na swych woła, ale nie uchodzi.
Jak pasterz, pilnuiący trzód na buyney paszy,
Głodnego lwa od bydła niełatwo odstraszy;
Tak Aiaxy, choć groźni męztwem, bronią srogą,
Zaiadłego Hektora zatrwożyć nie mogą.
I byłby wyrwał trupa, wieczną zyskał chwałę;
Gdy Juno, chcąc odwrócić tak wielką zakałę,
Taiemnie przed Jowiszem i bez wiedzy bogów,
Szybką Jrydę zsyła z górnych nieba progów.
Zbliżywszy się posłanka, tak rycerza budzi.
„Wstań, Pelidzie! ze wszystkich naystrasznieyszy ludzi,
Day pomoc Patroklowi: dla niego bóy krwawy,
Obiedwie toczą strony przed samemi nawy,
Mnóstwo rycerzy ginie, okrutna rzeź wzrasta,
Ci chcą ocalić trupa, ci porwać do miasta:
Naybardziéy biie Hektor: bo sobie uradził,
Aby mu odciął głowę, i na pal ią wsadził.
[328]
Wstań więc! i nie leż dlużéy w spoczynku niegodnym, 179
Nie daway sam Patrokla na pastwę psom głodnym:
Gdy zwłoki iego będą zelżone szkaradnie,
Na ciebie stąd, na ciebie cała hańba padnie.„
„Jrydo, rzekł Achilles, powiedzieć mi raczysz,
Czyie tu z nieśmiertelnych rozkazy tłumaczysz?„[4]
„Junony, Jrys mówi, masz posłankę we mnie:
Ona mię tu do ciebie przysyła taiemnie:
Nic oyciec bogów nie wie, nic drudzy niebianie,
Maiący swe na śnieżnym Olimpie mieszkanie.„
„Choćbym, rzecze, naybardziey do boiu był skłonny,
Jakże mogę póyśdź walczyć, gdy iestem bezbronny?
Oręż móy w Troian ręku; a zaś matka miła,
Dopóty mi wychodzić w pole zabroniła,
Póki iéy tu własnemi nie uyrzę oczyma:
Rzekła, że od Wulkana zbroię mi otrzyma.
Ze zbroi cudzéy wcale nie mogę korzystać.
Jeden puklerz Aiaxa mógłby na mnie przystać,[5]
Lecz pewnie on sam walczy z piérwszemi na czele,
I przy trupie Patrokla gęste trupy ściele.„
„Nie iest nam tayno, prędka Jrys odpowiada,
Że nieprzyiaciel twoie oręże posiada:
Lecz pokaż się przy rowie: twą uyrzawszy postać,
Troianin przestraszony nie będzie śmiał dostać:
Wstrzyma zapęd, Grek wytchnie, przygniecion w rozpaczy:
A i lekkie wytchnienie wiele w boiu znaczy.„
[329]
Poszła Jrys: Achilles wstaie, a Pallada 205
Swoię tarczę na silne ramiona mu wkłada;[6]
Złotym wieńczy obłokiem piękne iego czoło,
Z którego świetny płomień strzela naokoło.
A iak dym z miasta, sklepów niebieskich dosięże,
Kiedy ie nieprzyiaciel zawzięty oblęże:
Wypadłszy lud z okopów, cały dzień się biie,
Lecz gdy ogniste czoło słońce w morze skryie ,
W górę idą płomienie z wyniesionych grodów,
Dla przyzwania pomocy sąsiedzkich narodów,
By odparły od miasta grożące mu ciosy;
Tak blask z Achilla głowy strzelał pod niebiosy.
Zbliżył się do okopów; lecz pomny przestrogi
Swéy matki, tam nie poszedł, gdzie Mars huczał srogi.
Krzyknął, ogromnie razem krzyknęła Pallada:
Zaraz trwoga w pierś mężów, w zastępy strach pada.
A iak ostro przenikłym dźwiękiem trąba ryczy,
Gdy nieprzyiaciel chciwy rzezi, krwi, zdobyczy,
Do przypuszczenia szturmu znak wydaie zwykły;
Taki z piersi Achilla wyszedł głos przenikły.
Troianie usłyszawszy to brzmienie straszliwe,
Przelękli się niezmiernie: konie pięknogrzywe
Wozy nazad zwróciły, przyszłe czuiąc klęski:
I w piersiach powoźników struchlał umysł męski:
Na widok ognia tego, zapał w sercach niszczał,
Który groźnie nad głową Achillesa błyszczał.
[330]
Trzykroć bohatyr, stoiąc nad okopem, krzyknął, 231
Trzykroć strach sprzymierzeńców i Troian przeniknął.
Tam dwunastu przednieyszych śmierć zwaliła mężów,
Spadli z wozów, od własnych przebici orężów.
Wreście Grecy, wyrwawszy z rzezi i posoki,
Na łożu pogrzebowém kładą martwe zwłoki.
Koło nich rzewnie wierni towarzysze płaczą.
Achilles napełniony żalem i rozpaczą.
Patrzy na smutne reszty ranami okryte:
Idzie, nad przyiacielem łzy leiąc obfite.
Sam pozwolił mu wozu i ognistych koni,
Lecz wróconego żywéy nie uściskał dłoni.
Tymczasem Juno można zbliża dzień do końca,
I nurzy w Oceanie świetną lampę słońca:
Gasną iego promienie. Grek, po długim znoiu,
Nareście znalazł przerwę tak ciężkiego boiu.
Troiańskie też na drugiéy bohatyry stronie,
Rzuciły rzezi pole, i wyprzęgły konie.
Przed wieczerzą, naprędce złożona ich rada:
Wszyscy zdumieni stoią, żaden z nich nie siada.[7]
Strach ściska serca mężów, zebranych w tém kole,
Że długo niewidziany rycerz wyszedł w pole.
Mądry Polidam pierwszy swe zdanie otwiera,
On przeszłe rzeczy widzi, on przyszłe przeziera:
Jednéy nocy się z mężnym Hektorem urodził,
Lecz ten radą, a tamten odwagą przechodził.
[331]
„Uważcie, przyiaciele, rzekł radca wsławiony, 257
Jakéy się dzisiay chwycić powinniśmy strony:
Ja radzę, by do miasta powrotu nie zwlekać,
I przy flocie, od murów zdala, dnia nie czekać.
Póki przeciw królowi gniew tym rządził mężem,
Mogliśmy Greckim śmiało pogardzać orężem:
Ja sam trawiłem chwile w rycerskich noclegach,
W nadziei, że ich flotę zniszczym na tych brzegach:
Ale mię wielkim strachem Achilles przenika.
Taka w nim zapalczywość, taka śmiałość dzika,
Że swych nie ograniczy w polu zgubnych ciosów,
Gdzie ludy różnych woyny doświadczaią losów:
O żony nasze walczyć będzie i o Troię.
Chrońmy się w mury: stwierdzi wnet czas radę moię.
Teraz go noc i słodkie więzi spoczywanie:
Lecz gdy nas iutro zbroyny w tém mieyscu zastanie,
Trudno będzie odwadze iego się obronić.
Szczęśliwy! kto do murów potrafi się schronić!
Mnóstwo Troian zrzeć będą psy i sępy sprośne.
Ach! bogowie! odwróćcie rzeczy tak żałosne!
Gdy do mey, choć ze smutkiem, schylicie się rady;
Zebrani, dalsze woyny roztrząśniem układy,
Miasto mury zasłonią i wieże ogromne,
I szańce nieprzebyte i bramy niezłomne.
Rano z jutrzenką zbroyni na okopach stoiem.
Niech ten mąż natrze na nas naywściekleyszym boiem,
[332]
Cóż przeciw nam dokazać może? nic zaiste: 283
Daremnym biegiem konie spieniwszy ogniste.
Do naw powróci, w smutku pogrążon i wstydzie,
Choćby naybardziéy pragnął, do miasta nie wnidzie:
Nim te złupi, psy wprzódy swem nakarmi ciałem.„
Hektor nań ostro patrząc, tak rzecze z zapałem:
„Polidamie! twa mowa gniew obudza we mnie.
Chcesz, byśmy w murach znowu gnuśnieli nikczemnie!
Czyliż was niedość długo więziły te klatki?
Niegdy świat głosił miasta Pryama dostatki,
Wielbił iego bogactwa ze złota i miedzi:
Lecz gdy bóg, co z piorunem na Olimpie siedzi,
Rozgniewał się, do obcych poszły nasze zbiory:
Meonów napełniaią i Frygów komory.
Dziś, gdy mi bóg łaskawszy tę chwałę dać raczył,
Żem Greki zatrwożone przy nawach obsaczył;
Przestań obywatelów płochą radą zwodzić:
Nikt z Troian nie usłucha, ia zdołam przeszkodzić.
Teraz bądźcie powolni mym słowom rycerze:
Niechay każdy posiłek na mieyscu swém bierze,
I pilnuiąc obozu, w polu czuwa zbroyny.
Kto w przyszłości o zbiory swoie niespokoyny,
Niechay między żołnierzy rozda swóy zabytek:
Lepiéy, by ci, niż Grecy mieli stąd użytek.
Rano, skoro Jutrzenkę różodłonią zoczym,
Uzbroieni, przy nawach srogą walkę stoczym.
[333]
Jeśli prawda, że w pole Achilles wychodzi, 309
Chciwie żądaiąc boiu, sam on sobie szkodzi.
Ja przed nim nie ustępię; mężnie mu dostoię,
Albo mam głowę iego, albo on ma moię:
Jeden się z nas uwieczni. Mars bezstronnie włada:
Kto chce zwalić drugiego, sam częstokroć pada.„
Rzekł: mowę te z okrzykiem przyięli Troianie,
Głupi! Pallas im zdrowe odebrała zdanie:
W Hektorze, źle radzącym, swoię ufność kładą,
A pogardzaią dobrą Polidama radą.
Biorą posiłek, czuynie na obozy baczą.
Przy Patroklu zaś całą noc Achiwi płaczą:
Łono iego Achilles w silnych cisnąc rękach,
Bez przerwy smutne ięki wydawał po iękach.
A iak lew, gdy mu dzieci skryte w gęstym lesie,
Przedarłszy się do kniei, myśliwiec uniesie,
Nie widząc ich, wróciwszy, srodze się zasmuca,
Potém ryczy okropnie, i wściekły się rzuca.
Obiegaiąc doliny za śladem człowieka;
Tak między niemi ięcząc Achilles narzeka:
O nieszczęście! o bogi okrutne! Niestety!
Jak ciężko był zwiedziony odemnie Menety,
Gdym go ciesząc, zaręczał: że, po wzięciu Troi,
Syn pełen sławy, łupów, żal iego ukoi.
Ale układy ludzkie, bogów niszczy wola:
Obudwu krwią chce wyrok zrumienić te pola.
[334]
I ia do oyczystego nie wrócę siedliska, 335
Ni mię tam Peley stary, ni Tetys uściska:
Ta mię zatrzyma ziemia. Lecz kiedy po tobie,
Kochany móy Patroklu, w smutnym legnę grobie;
Nie wprzódy czarną bryłą twe ciało pokryię,
Aż Hektora, twoiego zabóycę, zabiię:
Z jego tu wrócę głową, z orężem chwalebnym:
Dwunastu zarżnę Troian przy stosie pogrzebnym.
Tymczasem, niech tak leżą twe zwłoki dostoyne,
Będą nad niemi ciągle wylewać łzy hoyne.
Będą ięczeć i we dnie i w nocy Dardanki,
Po dobyciu miast, łupem wzięte od nas branki.„
Rzekł i do ognia troynóg przystawić zalecił,
I obmyć martwe ciało, które kurz oszpecił.
Słudzy wodą ogromne naczynie nalali,
Suchém podsycon drzewem iuż się ogień pali,
I wkoło miedź ogarnia płomieniem gorącym.
A skoro wrzeć zaczęła woda w kotle brzmiącym,
Myią ciało, i maszczą w pachnące oleie,
Długo oszczędzon, drogi sok w rany się leie.
Potem kładą na łożu: od głowy trup cały,
Okrywa prześcieradło miękkie i płaszcz biały.
A kiedy noc rozwlekła ponure zasłony,
Przy Achillu Patrokla płaczą Mirmidony.
Wtedy Jowisz rzekł: „Juno! masz to, czego żądasz,
Wkrótce w polu mężnego Achilla oglądasz:
[335]
Wzbudziłaś go: w gnuśności więcéy się nie grzebie, 361
Skąd te troski? czy Grecy ród swóy maią z ciebie.„
Na to Juno: „Saturna następco surowy,
Co ty mi chcesz wyrzucić tak ostremi słowy?
Człowiek słaby, choć myślą wiele nie docieka,
Może zniszczyć zamiary drugiego człowieka;
A ia, ze wszystkich bogiń naywięcéy wielbiona,
I iako rodem piérwsza, i iak twoia żona,
(Naywyższe zaś twe berło niebo głosi całe)
Mamże puścić bezkarnie Troiany zuchwałe?
Tetys tymczasem w domu Wulkanowym staie,
Dom ten wśród mieszkań bogów świetnie się wydaie:
Nieśmiertelny gmach z miedzi gwiazdami ozdobił,
I własna go prawicą kulawy bóg zrobił.
W kuźni był, wpośród miechów, z ciężkim w ręku młotem,
Cały pracą zaięty, słonym płynął potem,
Razem dwadzieścia pysznych ukształcał tróynogów,
Maiących przyozdabiać pałac oyca bogów,
Przywiązywał im koła ulane ze złota:
Aby do bogów rady, (iak dziwna robota!)
Własnym chodziły ruchem, i nazad wracały.[8]
Już ie prawie ukończył sztukmistrz doskonały:
Pięknych im tylko uszu brakowało ieszcze:
Te więc i gwoździe kuiąc, trzymał młot i kleszcze.
[336]
Gdy Wulkan takie cuda swoiéy sztuki rodzi, 385
Do domu iego matka Achillesa wchodzi:
Obaczywszy ią Charys, pięknie zaczesana,
Krasnych Iiców bogini, małżonka Wulkana ,
Bieży mówiąc: „Cóż naszéy radości wyrówna?
Dawnoś u nas niebyła, bogini szanowna:
Jakież, przecię znagliły twe przyyście zamiary?
Lecz wnidź, i przyymiy wdzięczne gościnności dary.„
To wyrzekłszy boginią do domu wprowadza,
I na cudnie zrobionym tronie ią posadza:
Na podnóżku ozdobnym noga iéy spoczywa.
Sama wychodzi zaraz, i męża przyzywa.
„Pódź, bo Tetyda mówić chce z tobą, Wulkanie.„
„Jakiegoż gościa moie przyymuie mieszkanie!
Rzekł Wulkan, iak ią kochać, iak ią czcić należy!
Gdy wstydząc się kalectwa mego, z górnéy wieży
Strąciła mię na ziemię srogiéy matki wola,
Doznałem co to nędza, czułem co niedola.
Wtenczas Tetys, biednego lituiąc się stanu,
i Eurynome skryły w łonie Oceanu.
Tam kształciłem przemysłu mego wynalazki,
Haftki, drogie łańcuszki, zauszniczki, paski,[9]
Pracowałem w jaskini, któréy twarde skały,
Z szumem tłukły pieniste Oceanu wały.
Bogom i ludziom tayne było to ukrycie,
Oprócz dwóch bogiń, którym winienem był życie.
[337]
Gdy Tetys do mnie przyszła, uściskam ią mile, 411
Muszę się iéy wypłacić, za dobrodzieystw tyle.
Ty pódź, niech zastawiony stół gościnny będzie,
A ia miechy poskładam i całe narzędzie.„
To rzekłszy, od kowadła powstał bóg wysoki,
I zwolna nierównemi ruszaiąc się kroki,
Oddala miechy z ognia, w kuźnicy ład czyni,
I swoich prac narzędzia składa w srebrnéy skrzyni.
Gąbką ociera z dymu swe czoło wyniosłe,
I ręce i kark silny i piersi obrosłe.
Wdział szatę, a do ręki wziął berło złocone,
Dwa zaś posągi, w kształcie dwóch dziewic zrobione,
Krok niepewny swym pewnym krokiem podpierały:
I ruch i głos i rozum bogi im nadały,
I przemysł, naycudnieysze dzieła robić zdolny.
Idą, pilnie zważaiąc na pana krok wolny.
Stanąwszy, gdzie siedziała srebrnych wód królowa,
Uchwycił ią za ręce, i rzekł w takie słowa.
„Bogini, klóréy tyle doznałem przysługi,
Czego chcesz? dom nasz ciebie nie widział czas długi:
Powiedz: ia się do twoich żądań chcę sposobić,
Wszystko zrobię, co mogę, i co da się zrobić.„
A Tetys rozpłakana: „Ach! miły Wulkanie!
Któraż z bogiń, dzierżących Olimpu mieszkanie:
Tyle doznała smutków, nędzy i niedoli,
Ile ich na mnie spadło z bogów oyca woli.
[338]
Smiertelnemi związana śluby ia z Nimf iedna, 437
Ja musiałam człowieka łoże dzielić biedna!
Który wiekiem przygniecion, dzisiay grobu bliski:
Lecz niedość na tém, inne dręczą mię uciski.
Wydałam na świat syna, zaszczyt swéy oyczyzny,
Wyrósł mi, nakształt krzewu ssącego grunt żyzny:
Posłałam go na woynę, dla Troian pogromu,
Lecz go więcéy w Peleia nie obaczę domu.
A chociaż krótko słońce ogląda na niebie,
Dręczy się, nie ma z matki pomocy dla siebie.
Skrzywdził go Agamemnon, wydarł mu dziewicę,
Którey darem Grek iego nagrodził prawicę.
Oddalił się więc z pola, słusznym gniewem zdięty,
Wtedy Greków Troianin wpędził na okręty,
I przy morzu obsaczył zatrwożonych srodze.
Przyszły w niebezpieczeństwie błagać pierwsze wodze,
Wielkie czyniąc ofiary, ażeby ich zbawił:
Nie poszedł sam, atoli Patrokla wyprawił,[10]
W swóy oręż go przyodział, i dał woysko swoie.
Pod Sceyskiemi bramami krwawe zwiódłszy boie,
Byliby w tym dniu wzięli wielkie Troi grody;
Gdy Patrokla, niezmierne czyniącego szkody,
Feb zwalił, daiąc chwałę Hektorowey broni.
Niech matki nieszczęśliwéy prośba cię nakłoni:
Day dla syna, któremu krótki wiek wytknięty,
Tarczę, przyłbicę, pancerz, obów kształtnie spięty.
[339]
Zbroię, którą miał, w ręku Patrokla postradał, 463
Zgon przyiaciela iemu naysroższy cios zadał.„
„Porzuć troski, szanowna i miła bogini;
I czegóż dla Tetydy Wulkan nie uczyni?
Obym tak mógł zatrzymać srogą śmierć w zapędzie,
Kiedy go niezbłagany wyrok ścigać będzie;
Jak mu zbroię wyrobię, która, nakształt cudu,
Błyszczyć się będzie w oczach zdziwionego ludu.„
Idzie do kuźni, zwraca wprost ku ogniu miechy,
W dwudziestu piecach gęste ich szumią oddechy,
Na przemiany swe piersi wzdymaią i płaszczą,
I różny wiatr posłuszną wyziewaiąc paszczą,
Do roboty, do chęci sztukmistrza stosowne,
Raz wolne niecą żary, drugi raz gwałtowne.
Potém w piec rozpalony grube kładzie szyny,
Z miedzi, z drogiego złota, ze srebra i cyny,
A stawiąć pod kowadło wielkie pniak niezłomny.
Jedną ręką wziął kleszcze, drugą młot ogromny.
Wielki i tęgi puklerz, boski sztukmistrz robi,
Złoty obwód okręgi troistemi zdobi,
Srebrzysty wiąże rzemień, pięć blach w kupę biie,
A na powierzchni cuda swoiéy sztuki ryie.
Wydana ziemia, niebo, Ocean głęboki,
Słońce, nieustannemi biegaiące kroki,
Xiężyc i nieba w gwiazdach ozdobna korona,
Pleiady, i Hyady, i moc Oryona,
[340]
I Ursa wozem zwana, bo iak wóz się toczy: 489
Na Oryona ciągle obracaiąc oczy,
Koło biegunu krąży, wiecznemi obwody,
A nigdy się nie spuszcza w Oceanu wody.
Ryie także dwa miasta dłóto nieśmiertelne,
Jedno wyraża śluby i gody weselne:
Prowadzą przy pochodniach z domu nowożeńców.
Hymen! Hymen! wołaią, a grono młodzieńców
Skocznemi tany lekkie zawięzuie koła:
Brzmi fletni i oboi kapela wesoła.
W progach domów, niewiasty chciwém patrzą okiem,
Nie mogąc się tak miłym nasycić widokiem.
W témże mieście na rynku liczny lud się tłoczy,
Między dwoma mężami żwawy spór się toczy,
O zabóystwa zapłatę: ten lud zabezpiecza
Pod przysięgą, że oddał, a tamten zaprzecza.
Stawią świadki, by prędszy sprawy koniec mieli:
Na dwie strony krzykliwa gromada się dzieli.
Woźni lud uciszaią: we środku zaś rada
Sędziwych, na świecących marmurach zasiada.[11]
Biorą z rąk woźnych berła, z niém każdy powstaie,
I, gdy nań przyydzie koley, wyrok w sprawie daie.
We środku dwa talenta, dla tego nagrody.
Kto słuszność naylepszemi wykaże dowody.[12]
Pod murami drugiego miasta woyska stoią,
Straszny blask oręż ciska, lecz w chęciach się dwoią:
[341]
Jedni ie na łup dzikim skazuią zapałem, 515
Drudzy bogactwa iego chcą wziąć równym działem.
Lecz niestrwożeni knuią zasadzki mieszkance,
Niewiasty, dzieci, starce, osiadaią szańce,
Do skrytéy zaś wyprawy gotuią się młodzi.
Mars im srogi i można Pallada przywodzi,
Oba złote, w odzieży złotéy, w złotéy zbroi,
Wzrostem, kształtem celuią, iak bogom przystoi.
Przyszedłszy tam, gdzie zrobić zasadzkę wypada,
Gdzie się nieprzyiacielskie napawały stada,
Skrycie pochyłe rzeki zasiadaią brzegi:
Dwa zaś wybrane od nich na pagórku śpiegi,
Czekaią, aż się zbliżą i owce i woły.
Nie myśląc o nieszczęściu, trzody stróż wesoły,
Idzie, na fletni nucąc pieśni rozmaite.
Za danym znakiem męże wypadły ukryte,
Krzyk ostry naukoło i postrach się szerzy,
Biorą trzody, krew leią niewinnych pasterzy.
Głos boiu gdy rycerze radzący usłyszą,
Wsiadaią na swe wozy, piersi zemstą dyszą.
Lecą na bystrych koniach, aż w niedługiéy chwili,
Nieprzyiaciół, pędzących zdobycz, dogonili.
Wszczyna się bóy nad rzeką: tamci walczą stale,
Obie rażą się strony w okrutnym zapale:
W pośrodku ich Niezgoda, Zgiełk, Śmierć, Wyrok srogi,
Tych rannych, lecz dyszących, porywa za nogi,
[342]
Tych zmarłych, i co mieli podpaść bliskéy stracie. 541
Smierć, w zbroczonéy krwią ludzką, uwiia się szacie:
Ta strona ciągnie trupy, tamta ią odpycha.
Wszystko pod boskiém dłótem żyie i oddycha.
Tamże wydał przemyślny bóg obszerne pole,
Liczni rolnicy tłuste przewracaią role:
Dopiero w nie potrzykroć zapuścili pługi:
A ile razy zakróy dokończaią długi,
Dziedzic ich tam obchodzi, gdzie się kończy staie,
I pełny wina puhar każdemu z nich daie.[13]
Ci zagrzani nagrodą słodkiego napoiu,
Nowe rysuią brózdy, i nie szczędzą znoiu.
W złocie, czystą wydała ziemię boga sztuka,
Czerni się, i zdziwiony wzrok łatwo oszuka.
Druga niwa okryta doyrzałemi kłosy,
Żeńce tną zboże, płytkie maiąc w ręku kosy,
Gęste spadaią garści: tuż za niemi dążą
Trzey żniwiarze, co zboże w grube snopy wiążą.
I mnóstwo drobnych dzieci w pracy nie ustaie,
Zbiera garści, i pierwszym do wiązania daie.
W milczeniu król wzniósł berło, którego ta niwa,
Ciesząc się nieskończenie z obfitego żniwa.
Pod cieniem dębu, wieyską zaięci biesiadą,
Woźni, wołu zabiwszy, mięso w ogień kładą:
I żeńce znaydą pokarm, z pola wracaiące,
Dla nich dłonie niewiasty w miękkiéy grzebią mące.
[343]
Tuż winnica obfitym płodem obciążona: 567
Wśród złota, którém błyszczy, wiszą czarne grona.
Tyki ze srebra rzeźbiarz porządkiem zasadza,
Rowem ze stali, płotem z cyny ią ogradza,
A iedna tylko do niéy wiedzie ścieszka kręta.
Tędy wesołe chłopcy i raźne dziewczęta,
Gdy czas zbierania przyydzie, z głośnemi okrzyki,
Niosą ładowne słodkim owocem koszyki:
W środku młodzieniec, ruszać gitarą uczony,
Gra, sam sobie zgodnemi przynucaiąc tony:
Młodzież idzie, i takiéy wesołości rada,
W takt i nogą i wdzięcznym głosem odpowiada.
Daléy głowy i silne podnoszących szyie,
Ze złota, z cyny, wołów pyszne stado ryie.
Biegną, rycząc, na paszą, tam gdzie rzeka płynie,
Nurty głośno szumiące w gęstey pędząc trzcinie.
Ze złota czterech idzie pasterzy za trzodą.
A dziewięciu za sobą śmiałych kondli wiodą.
Wtém nagle dwóch straszliwych lwów z kniei wypada,
Porywaią buhaia wśród drżącego stada:
On biedny, gdy go ciągną, przeraźliwie ryczy.
Spieszą psy i pasterze, lecz wziętey zdobjczy
Wydrzeć lwom nie potralią; iuż skórę odarli,
Już wypili krew czarną, i wnętrze pożarli.
Próżno kondlów pasterze do natarcia grzeią,
Szczekaią one zbliska, lecz ugryźć nie śmieią.
[344]
Ryie także dolinę: téy miłe manowce, 593
Snieżném okryte runem, napełniaią owce:
Widać chaty i staynie, gdzie się kryią trzody,
I wkoło otoczone drzewami zagrody.
Ryie i cudny taniec, który Dedal w Krecie
Wymyślił Aryadnie, prześlicznéy kobiecie.
Skaczą chłopcy i dziewki, wziąwszy się za ręce:
Lekka zasłona wdzięki pokrywa dziewczęce,
Na chłopcach zaś bogatsza zawieszona odzież:
Oboiéy płci z urody naydobrańsza młodzież.
Dziewczęta głowy w piękne ustroiły wieńce,
Na srebrze złote maią pałasze młodzieńce.
Raz iak koło (ruch iego ledwie wzrok dostrzegnie,
Gdy go doświadcza gancarz, czyli bystro biegnie)
Uczone stopy w szybkie kręcą kołowroty;
To znowu się mieszaiąc wśród wdzięcznéy ochoty,
W tysiącznych kształtach pląsy lekkim robią skokiem.
Liczny lud stoi, miłym zachwycon widokiem:
W pośrodku zaś dwa skoczki, z wszystkich zadziwieniem,
Unoszą się nad głowy, i słodkiem brzmią pieniem.
Nareście świetny puklerz, sztukmistrz doskonały
Szumiącemi obwodzi Oceanu wały.
Takie zrobiwszy dzieło cudnym wynalazkiem,
Kuie pancerz, płomienie swym gaszący blaskiem:
Ukuta i przyłbica, w różne dziwy ryta,
Ciężka, mocna, na hełmie złota pływa kita,
[345]
Z cyny obów ukształcon.[14] Więc zbroię tak rzadką 619
Ukończywszy bóg, złożył przed Achilla matką:[15]
Odbiera ią z wdzięcznością, i uradowana,
Jastrzębia lotem, śpieszy z darami Wulkana. 623
|