Kapitan Paweł/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Paweł |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1842 |
Druk | Drukarnia J. Wróblewskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | A. F. |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Paul |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
NAZAJUTRZ mieszkańcy zamku byli w daleko większym ruchu. jak zwykle. Margrabina, któréj charakter poznali czytelnicy, nie jako złośliwy; lecz dumny i nieugięty, widziała koniec swych męczarń, gdyż dzieci, przed któremi najwięcéj chciała utaić, zostawią ją samą. Dla niéj Lectoure był nietylko dęciem przyzwoitym; lecz duchem zbawczym oddalającym od niéj córkę biorąc ją za żonę; syna, któremu minister obiecał dać pułk. Gdy nie będzie już tych dzieci, a zjawi się kiedy jéj pierworodny syn, tajemnica odkryta nie będzie miała echa. Miała nadzieję zamknąć mu usta. Jéj ogromny majątek zdawało się, że posłuży do tego, gdyż sądziła, że złotem wszystko kupić można. Połączenia tego wyglądała z wielką niecierpliwością chciała go ile możności przyśpieszyć, a temsamem dogodzić dumie Emanuela, który zniechęcony spokojnym życiem Paryża; nieznany od téj młodzieży otaczającéj króla, z upragnieniem oczekiwał chwili, w której jego szwagier otworzy mu podwoje Wersalu.
Łzy i rozpacz jego siostry, zasmuciły go na chwilę; lecz wkrótce rozproszyła to: myśl błyszczenia na czele pułku; uwodzenia kobiet gustem i świetnością ubioru. Miłość siostry uważał za przywiązanie dziecinne, które zgiełk i roskosze świata potrafią wygładzić z pamięci. Co do Małgorzaty: biedna ofiara, poświęcona obawie jednéj, a dumie drugiego; była upojona nadzieją uczynioną jéj przez młodzieńca znającego jej związki z Lusignianem, który ją upewnił o losie jego, który przy; cisnął ją do swego serca, nazywając siostrą: tego wszystkiego pojąć nie mogła. Nadzieja jednak, którą jej uczynił, zdawała się szeptać jéj, że jak powiedział, był zesłanym od Boga, aby czuwać nad nią; lecz nie znając jego praw do jéj matki, jakimby sposobem mógł wpływ na nią wywrzeć i na jéj przyszłość; przyzwyczajona od sześciu miesięcy uważać śmierć za jedyną roskosz, zaczęła powątpiewać. Margrabia sam tylko powstał w swéj nieczułości, dla niego świat przestał się obracać: od czasu utraty rozumu, zajęty ciągle jedną myślą, to jest śmiertelną walką bez świadków, powtarzał co chwila, ostatnie słowa konającego. Byłto już starzec bezsilny jak dziecko, któremu wola żony była rozkazem; żył już w takiéj niewoli i nieszczęściu od lat dwudziestu. Tego dnia tryb życia jego odmienił się, lokaj wszedł do jego pokoju i zajął miejsce margrabiny, przybrał go w jego ubiór mistrza ceremonii, ozdobił go krzyżami i gwiazdami; nakoniec margrabina kładąc mu pióro w rękę, na próbę kazała się podpisać; był posłuszny, nie myśląc, że uczył się roli mordercy.
Około trzeciej popołudniu pojazd pocztowy zajechał przed bramę zamkowi jego turkot sprawił rozmaite uczucia w sercach trzech osób. Emanuel pobiegł naprzód, aby przyjąć w przedsionku przyszłego szwagra. Lectoure lekko wyskoczył z powozu; na ostatniej stacyi zatrzymał się dla zrobienia toalety, tak, ze przybył ubrany z całą wykwintnością ostatniej dworskiéj mody. Emanuel uśmiechnął się na taką przezorność, która wskazywała, że Lectoure chciał z całą wytwornością swego ubioru, nie zaś w stroju podróżnym przedstawić się damom, bo znając dobrze kobiety, wiedział, że te z pozoru tylko sadzą, i że raz powzięte mniemanie o kim, trudno wygładzić z ich pamięci lub serca. Słusznie można przyznać baronowi, że jego ułożenie pełne wdzięku, przy pięknéj twarzy, było bardzo niebezpieczne dla kobiety, która jeszcze nie kochała.
— Pozwól kochany baronie, rzekł Emanuel zbliżając się, abym w nieobecności dam, przyjął cię w domu przodków moich. Widzisz, rzekł wskazując na budowę i tarczę herbową zawieszoną przed drzwiami, pierwsza przypomina Filipa Augusta, a druga Henryka IV.
— Na moje słowo, rzekł baron zniechcenia, co używane było podtenczas przez młodych ludzi dobrego tonu, jestto ładna forteczka. Jeżeliby kiedy (mówił wchodząc pod sklepienie, a ztamtąd do sali zawieszonéj po obu stronach portretami familijnemi ) wzięła mnie ochota zrobić jakową psotę, prosiłbym cię, abyś mi pożyczył tego cacka, a wiodąc wzrokiem po portretach dodał, z całą załogą.
— Trzydzieści trzy portrety, nie dodając da tego żywych i umarłych, odpowiedział Emanuel, lecz ostatni obrócili się w proch; w tych obrazach widzisz pierwszego Henryka d’Auray, który towarzyszył Ludwikowi VII na wojnę krzyżową; to jest moja ciotka Deborach, ubrana w kostium, w jakim przedstawiają Judytę; cała ta rodzina pochodzi z linii męzkiej.
— To zaszczytnie, nie można być więcej starożytnym.
— Tak; lecz nieurodziwszy się patryarchą, nie myślę zagrzebać się w tych murach. Spodziewam się baronie, że mnie wydobędziesz z tych gruzów.
— Niezawodnie hrabio! rzekł Lectoure, chciałem nawet przywieźć nominacją jako mój podarek ślubny, wiedząc bowiem o wakującem porucznikostwie w dragonach królowéj, udałem się wczoraj do pana de Maurepas z zamiarem proszenia go o to dla ciebie, gdy wtem dowiedziałem się, że jakiś tajemniczy admirał, gatunek korsarza, rozbójnika morskiego, albo coś podobnego, który jest teraz w modzie; ponieważ królowa pozwoliła mu pocałować się w rękę, a król go lubi za pobicie Anglików, otrzymał to miejsce dla jednego z swych przyjaciół i prócz tego jeszcze krzyż wojskowy i szpadę z złotą rękojeścią, jak szlachcic jaki. Lecz chociaż to ominęło cię hrabio, bądź spokojny, znajdziem co lepszego.
— Mało mnie obchodzi służba wojskowa, chciałbym stopnia odpowiedniego mojemu imieniowi i majątkowi.
— Możesz otrzymać.
— Jakim sposobem, rzekł Emanuel zmieniając rozmowę, zdołałeś baranie uniknąć tylu narzucanych ci żon?
— Tak; odpowiedział zniechcenia wyciągając się na krześle, powiedziałem, że się żenię.
— I może jeszcze powiedziałeś, że bierzesz żonę, z Małej Bretanii.
— Powiedziałem.
— Tak więc, rzekł Emanuel złośliwie uśmiechając się, uśmiech dam stolicy, zajął miejsce gniewu.
— Tak mój hrabio! odpowiedział Lectoure zakładając nogę i jednostajnie kołysząc nią, nasze damy dworu sądzą, że słońce wschodzi w Paryżu, a zachodzi w Wersalu; resztę Francyi uważają za Laponią, Grenlandyą. Dla tegoteż spodziewają się, że za moim powrotem przywiozę żonę, dziwotwór z rękami i nogami ogromnemi; szczęściem, że się omylą, rzekł głosem niepewnym, nieprawdaż Emanuela? wszak mówiłeś mi że twa siostra...
— Zobaczysz ją.
— To nie do smaku będzie, dla téj biednej pani de Chaulue; lecż nieboga...
musi się pocieszyć... Co to?
To zapytanie było uczynione służącemu Emanuela, który wszedł.
— Cóż to? zapytał Emanuel.
— Panna Małgorzata d’Auray prosi pana barona de Lectoure o chwilę rozmowy sam na sam.
— Ze mną? zapytał podnosząc się Lectoure; z największą przyjemnością.
— Lecz to musi być omyłka! zawołał Emanuel, zapewne omyliłeś się Celestin?
— Nie panie hrabio! żadna nie zachodzi omyłka.
— Niepodobna! wierz mi baronie ta mała waryatka nie wie co czyni, rzekł niespokojny Emanuel niekontent z postępku siostry.
— Cóż to szkodzi! — Powiedz Celestin mojéj pięknéj narzeczonéj, że z niecierpliwością oczekuję. Oto masz za twoje poselstwo! i dał mu woreczek. Ty zaś hrabio! spodziewam się, że mi zaufasz i pozwolisz sam na sam pozostać.
— Lecz to będzie bardzo dziwno!
— W cale nie, — owszem, bardzo naturalnie, wszak się nie chcę żenić z kobietą, któréj tylko portret widziałem; chcę ją widzieć osobiście. Bądź spokojny Emanuelu i proszę cię zostaw mnie samego; wszak mnie nie zwiodłeś?...
— Nie! na słowo, piękna jak anioł!
— A więc o cóż chodzi? — wszak z momją przyszłą spodziewam się, że mogę chwilę pomówić; proszę cię! uczyń to dla mnie.
— Nie to; lecz lękam się, aby ona niemająca najmniejszego wyobrażenia o wielkim świecie, nie zepsują tego co ułożyliśmy.
— Oh! jeżeli tylko to, rzekł Lectoure otwierając drzwi, bądź spokojny. Zbyt lubię brata, aby siostrze nie przebaczyć jakiéj wady, i daje ci słowo szlacheckie, że nic nie potrafi mnie odwieść, chybaby się sam djabeł do tego wmięszał; lecz zdaje mi się, że teraz jest daleko, a tak panna Małgorzata d’Auray za trzy dni będzie baronową de Lectoure, a ty za miesiąc będziesz dowódzcą pułku.
Ta obietnicą zdawała się zaspokajać Emanuela, wyszedł nie czyniąc więcej trudności. — Lectoure, pobiegł do lustra poprawić nieład ubioru. sprawiony przez trzy milową podróż, ledwie zdołał umuskać włosy, gdy drzwi się otworzyły i Celestłn oznajmił:
— Panna Małgorzata d’Auray.
Baron obrócił się i ujrzał swą narzeczoną bladą i drżącą, stojącą w drzwiach. Nadzieje, które mu czynił Emanuel, uważał zawsze za niepewne; sądził, że może nie jest piękną, lub brakuje jéj co w ułożeniu. Jakaż była jego radość, i na widok téj istoty zachwycającéj, wszystkie jego obawy znikły. Zbliżył się niéj z dworską grzecznością.
— Daruj pani! rzekł podając jéj rękę, której. nie przyjęła; ja winienem był prosić o tę łaskę, którą mi raczyłaś udzielić, i bojaźń jedynie stania się natrętnym, wstrzymała mnie od tego, — Dziękuję panu baronowi, odrzekła Małgorzata głosem drżącym, słysząc o jego dobroci poważyłam się, nie znając go prosić o łaskę.
— Jakikolwiek cel ma być téj rozmowy, starać się będę godnie odpowiedzieć zaufaniu... lecz cóż to pani jest?
— Nic panie! gdyż chciałam ci powiedzieć... daruj... lecz... nie jestem panią siebie saméj. Zachwiała się; baron pobiegł ku niéj, chcąc ją wstrzymać; lecz zaledwie dotknął się jéj, rumieniec jak płomień przebiegł po jéj licach; wyrwała się z jego objęć. Lectoure wziął ją za rękę i poprowadził do krzesła, na którem się oparła.
— Mój Boże! rzekł Lectoure trzymając ciągle jéj rękę, jestże to rzecz tak trudna do powiedzenia? Czyliż jako narzeczony mam użyć powagi męża?
Małgorzata starała wydobyć swą rękę z rąk Lectoura.
— Jakto! niedość, że pani nie chcesz mówić do mnie! jeszcze chcesz mnie pozbawić téj roskoszy.
— Panie! spodziewam się, odpowiedziała wyrywając rękę, że to co mówisz, są tylko słowa grzeczności.
— Nie! daje słowo, jest to szczera prawda.
— A ja sądzę, że mające nastąpić połączenie nasze, nie pochodzi wcale ze skłonności.
— Pani! przysięgam ci!
— A gdyby twa narzeczona, rzekła Małgorzata z wysileniem, nie mogła cię kochać.
— Niepowinna mi o tem mówić.
— Dla czego panie?
— Ponieważ... ponieważ... byłoby to zbyt naiwnie.
— A gdybym to nie mówiła z naiwnością, gdybym powiedziała szczerą prawdę, że kochałam... i kocham jeszcze.
— Oh! może jakiego kuzynka, nieprawdaż? rzekł Lectoure krzyżując nogi i bawiąc się żabotem, nie nawidzę tych kuzynków; lecz podobna miłość prędko mija.
— Na nieszczęście! panie baronie! omyliłeś się, mówię mu nie o téj płochéj, dworskiéj miłości, mówię mu o miłości prawdziwéj.
— Lecz to trąci pasterstwem, pani! jestże to jaki młodzieniec godny tego?
— Oh! Panie! zawoła Małgorzata, wierz mi jestto człowiek najlepszy, najgodniejszy!
— Nie o to się pytam pani; nie mówię o przymiotach serca.
— Posiada wszystkie.
— Pytam się: czy jest szlachcicem? czyli bez zarumienienia kobieta może mówić o nim swemu przyszłemu mężowi?
— Jego ojciec, którego utracił w młodości, był przyjacielem mojego, był Radcą dworu w Rennes.
— Piękne szlachectwo... pomruknął Lectoure, wolałbym co innego. Nie jest-że Kawalerem Maltańskim?
— Chciał wejść do wojska.
— Dobrze, wystaram się o pułk dla niego, posłuży ze sześć miesięcy, weźmie dymisyą, przybędzie jako dawny znajomy, zostanie przyjacielem domu i wszystko skończone.
— Nie rozumiem pana, rzekła Małgorzata z zadziwieniem.
— Jednak to co powiedziałem jest rzeczą bardzo naturalną; pani ze swéj strony masz zobowiązania; ja mam ze swojéj; — to wszystko nie przeszkadza wcale do połączenia naszego, czy pani mnie rozumiesz?
— Daruj panie baronie! rzekła cofając się, byłam winną; lecz nie zasłużyłam na podobną zniewagę... rumienię się; lecz więcej za ciebie jak za siebie. Tak zrozumiałam... chcesz twarz występną pokryć maską cnoty i mnie to, mnie... córce margrabiny d’Auray, mówisz podobnie!... tak niegodne! tak podłe dajesz rady!... oh! jakże nieszczęśliwą jestem!
— Emanuelu! zawołał Lectoure, przybywaj twoja siostra ma spazmy; trzeba uważać na podobne rzeczy, pani Meulan umarła od tego... Masz hrabio moją flaszeczkę. — Ja idę do zwierzyńca, przyjdź potem do mnie, aby mi dać wiadomość o twéj siostrze.
Po tych słowach wyszedł zostawiając Emanuela z Małgorzatą.