[96]OSOBY.
Pustelnik. Liljan, uczeń jego. Krakus, Książe na Krakowie. Rakuz, brat jego. Szałom, pisarz koronny czyli Runnik. Kiempe, wódz Skandynawski. Grodny, sługa zamkowy. Płatnerz. Chóry grodnych i kmietów.
|
OSOBY FANTASTYCZNE:
|
Źródło. Zorza. Próg.
|
[97]
I.
(Wnętrze pustelni w okolicach Karpat.)
STARZEC.
Dzień mię odpycha a noc mię woła.
Czuję — że długo tu nie zabawię:
Zostawię tobie świecę — gęśl — zioła —
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
Ostatnie słowo, gdy przyjdzie chwila
Tchnę ci na czoło twe jak motyla:
Człek bierze z ciągu rzeczy zadatek,
Acz siłę brania przynosi z sobą
Początek nie nasz, ani ostatek:
Ostatnie słowo z ostatnią dobą! —
Ostatnie słowo — mój Lilianie
Choćby mi głosu już nie starczyło
Pokażę tobie palcem na ścianie
I nie zrozumiesz — lecz powiesz «było»
I nieme pomnieć będziesz kazanie,
Chodząc jak senny z palcem na czole;
Aż w myśli tobie wyraźnie stanie
Jakoby duchem — i dasz mu wolę
Sam przyobleczesz pewności ciałem,
I rzekniesz głośno to, co rzec chciałem!
Byli tu nie raz, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole —
[98]
Het! — z za wielkiego przybyłym morza,
Gdzie chmur na niebie nie ma bynajmniej,
A w gwiazdach ręka pisuje Boża.
Gór tam jest sporo — a ziół jest najmniej.
Był tu i z Azjej mędrzec koronny,
Człowiek słodyczy wielkiej i ładu —
I rycerz co się urodził konny,
Pokryty łuską jak piersi gadu.
Królowa jedna w progi tej chaty,
Jak zachodzące słońce czerwono,
Rękoma ciężkie niosąc szkarłaty,
Wchodziła z swoją złotą koroną;
A chłopiec za nią idąc służebny,
Niósł jeszcze drugi płaszcz, niepotrzebny!
LILJAN.
Ojcze! — dwóch mężów właśnie w tej chwili
Słyszę, jakoście słuchać uczyli:
Z bioder się mieczów dwa im kołysze. —
STARZEC.
Synu! — uczyłem cię słyszeć ciszę.
Synu — kto ciszę słyszał aż do dna
Temu i trumna bywa wygodna;
Ale jest nocna cisza i dzienna,
Jest dno mająca i jest bezdenna —
A o tej drugiej rzecz zbyt zawiła;
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN.
Ojcze! Po suchym listku olszyny
Niechby się pająk przetoczył siny —
Słuchem —
Duchem —
Szlaki jego zwietrzę:
I rzeczy przyszłych bladawe świty,
Nim na odległe wpłyną zenity
Mgnieniem —
Tchnieniem —
Wchłonę jak powietrze.
[99]
STARZEC.
Synu — zmysł młody i ochroniony,
Użyty dobrze zaraz z powicia,
Droższy jest niźli wszystkie miliony —
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny w czemś umorzony
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś co ich nie było;
Nie ma ni może kiedyś być — jeźli
I własną przez nich rozrządzasz siłą,
Rzecz ta, wszelako zbyt jest zawiła
Co nie dopowiem, powie mogiła —
LILJAN.
Mistrzu — na oko mężów już obu
Widzę — bez twego patrząc sposobu —
Jeden się z drugim wadzi po drodze —
Są królewice, bracia i wodze:
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy;
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia —
STARZEC.
Zgadobliwością zabiedz im drogę,
Ni poznać czemu idą, nie mogę:
Starcowi nie raz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega a noc mię wzywa —
Odbiega dzień mię a noc mię woła,
Czuję — że długo już nie zabawię —
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła, tobie zostawię.
LILJAN.
Przyszli — i stoją —
STARZEC.
Wołaj rycerzy —
LILJAN.
Chodźcie mężowie! staruszek leży —
[100]
RAKUS, wchodząc.
Na pocisk procy, przed domu progiem
Nieco się wstrzymać, jest rzecz godziwa;
Do grodu, zwykłem słać chłopca z rogiem
Co trąbiąc, imię moje nazywa —
Trąbienia sztukę zna jako mowę
Tak, że się straże dziwią grodowe:
Panny, z lipowych patrzają alej
A ja mu kiwam: trąb waszeć dalej —
Tego, brat Krakus, jakby sosenkę
Z rozkutym koniem zostawił w boru —
Dobrze, że Ojcze, nie macie dworu —
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę —
Książę brat Krakus gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi:
A ja mam zwyczaj że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.
KRAKUS.
Wstydzisz mię bracie —
RAKUS.
Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyszle tłomaczy
Cóż-bo osoba może sędziwa
Mniemać — gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt: —
STARZEC, przerywając.
Nie raz to bywa
Będzie, bywało i potrwa długo —
(do Krakusa)
Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi
KRAKUS.
Synowie Króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła Pani,
Przez którą Niemce są odegnani —
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węgłami
Smok jamę czarną wykopał kłami.
[101]
Z tym Ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nie raz w okna gdzie starzec drzymie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga:
Skosisz ją — drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! — pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach — u okien ciosowej ramy
Sto jasnych włóczni na czole bramy;
Sto drugie pókąd w odwodzie mamy,
Do póty żywot pędzimy taki
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już każdej z komnat drzwi, okna, progi
Posoką gadu spluskane czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią —
I końca nie ma temu gadowi
Aż ramie w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A nie ma końca temu smokowi! —
STARZEC.
Któż z was był rajcą, by szukać rady?
RAKUZ.
Ja pierwszy byłem!
KRAKUS.
— A jam opieszał
RAKUZ.
Naglić musiałem żeby pośpieszał
STARZEC.
Nie będzie gadem kto zetrze gady,
Gadem nie będzie kto gady zetrze —
Sprawa ta stała się już daleko
Za górą siódmą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa z owąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;
[102]
To zaś jest tylko odrośl kaleki:
Jeźli już gnije skoro go potną,
Jeźli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy — byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie:
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole
Het! z za wielkiego przybyłym morza:
Ten, sprawę Węża na pamięć umiał
I znał co ręka z nim czyni Boża:
Słuchałem długo — ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma!
Co jabłoń owdzie posadził złotą;
Gdzie łucznik konia waszego trzyma.
Tę mówię jabłoń posadził oto,
Błogosławieństwa znak kładąc na niej —
A odtąd co rok owoce niesie,
Wonność po całym rozlewa lesie;
Ptastwo ją mija, robak nie rani —
Nie będzie gadem, kto niszczy gady,
Gadem nie będzie kto gady niszczy —
Smok pierwszy runął i zionął jady,
I to się jeszcze pryszczy a pryszczy.
Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie leżą śniegi na Tatrach białe:
Za siódmą skałą najdzie się struga,
Co między głazy promieniem mruga,
A potem w rzeki urasta żyłę —
Wodę z niej hełmem kto pił miedzianym,
Bywał mu z wodą i sposób zlanym;
Zdobywał fortel, zyskiwał siłę
Przeciwko smokom odwylęganym.
Lubo jest rzadki, co fortel z siłą
W doraźną umiał zamienić wolę,
Zawsze się jedno z drugiem wadziło:
Mówiłbym dłużej, lecz cierpię bole —
Dzień mię odbiega, a noc mię woła.
[103]
Lilian niech wam będzie gościnnym
Zostawię po mnie świecę, gęśl, zioła —
Świecę, gęśl, zioła: zostawię innym —
(Głosem cichszym.)
Książęta jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe —
RAKUZ.
Strugi jak pytać? i pytać kogo?
STARZEC.
Cel drogi bywa z skończoną drogą,
Grotem się włócznia zazwyczaj kończy,
Wrębem się kończą brzegi opończy:
Człek nie wie, mówiąc o tem i owem,
Że słów granice są jeszcze słowem.
LILJAN.
Książęta jedźcie saza siódmą skałę,
Za siódmą skałę, gdzie śniegi białe —
(Książęta wychodzą. LILJAN, do pustelnika.)
Mężowie wyszli, wadząc się z sobą.
STARZEC.
Gdzie zwada braci zdwoi rodzonych,
Nie kwap się trzecią stawać osobą:
Osobą trzecią braci zwaśnionych
Milczenie najprzód bywa — a potem
Służalec, człowiek kupiony złotem;
By zaprzestawszy swego istnienia,
Dla powaśnionych był zejściem gniewu —
Ten, gdyby zbywał, będą kląć drzewu,
Lub z przydrożnego szydzić kamienia.
Aż gniew, który jest właśnie że owem
Zapowietrzeniem po-jaszczurowem,
Wyrozpoznawa się i wypienia!
(Po chwili.)
— Zmierzyłem ja ich tą siódmą skałą!
Dni siedm, niech błądzą zdala od domu,
By co jest marą, snem się wydało:
A Bóg da resztę — jak będzie komu! —
[104]
II.
(Głęboka puszcza — noc.)
RAKUZ.
Trębacza w lesie z rozkowanym koniem
Zostawić przyszło — dobrze! — Za nim w ślady
Łucznika — dobrze! — A teraz mój gniady —
Dla mnie —
(Siadając na koń.)
Nie dzielę się już pod-ogoniem:
Braterstwa lękam się równie jak zdrady.
KRAKUS.
Zdrady? o! bracie gdzież zdrada być może
Tak wiele razy dzieliliśmy łoże,
Jedną okryci burką noce całe
Po łowach, w dęby tuląc się spruchniałe —
A dziś przypadku małego zrządzeniem,
Może nam chwilę przyjdzie czekać jedną —
Zostań! — za pierwszem puszcze cię trąbieniem.
Mroki się szerzą, ale drzewa rzedną.
Rakuzie! podziel się oto siedzeniem,
Lub zstąp, i Bogom razem zrób obiaty —
Koń, odpocząwszy, łacniej dwóch uniesie:
Przymknę do siodła, do kraju twej szaty
Jako jesienny liść — i mało szerzej
Zabiorę miejsca, niż ile płaszcz leży —
RAKUZ.
Naród mię czeka, ojciec stary czeka —
Obiaty Bogom spraw i ruszaj pieszo!
Brat się tu wcale brata nie wyrzeka,
Losy się tylko więcej od nas śpieszą:
Złość smoka może wywrzeć się na massy —
Poświęć się bracie — i bądź zdrów. Niech Bogi
Odmienią losy, niech odmienią czasy —
(Zawraca koniem.)
KRAKUS.
Bracie! co czynisz? — krew! —
[105]
RAKUZ.
To nic — ostrogi —
KRAKUS.
— Ostrogą usta i serce mi skrwawił!
A teraz jestem jak zdeptane zioło,
Bez chleba kromki — w puszczy mię zostawił —
Zdeptane zioło z wstydem wznoszę czoło.
Ciemno a ciemno w koło — i nikczemno —
Gdziekolwiek spojrzeć ciemno na około.
Rozbrat, którego nie wiem co pojedna?
I węzeł który nie wiem co rozłamie? —
Żeby choć jedno serce było ze mną! —
Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną! —
(Postępując dalej.)
Do świtu teraz hukać się nie ważę
Ni pacholęcia wołać po imieniu —
Nixy chcą ciszy — Nixów nie obrażę
By na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem — nie obrażę Bogi,
Korowodami szłapiące jak straże,
W szerokich wieńcach paproci zębatej —
Do świtu wołać chłopca się nie ważę:
(Wstrzymując się.)
Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża —
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
— Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami
I widzę słysząc, jak gdy Bojan śpiewa,
W świat się odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz myśląc że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,
[106]
I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś — skoro się nie śni —
(Potyka się o głaz — a potem.)
Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąść nie mogę! —
— Czy ten głaz wiedział żem książę zbłąkany
Nie zwykły tykać kamienia — jeżeli
Wytworniej nie jest z gruba ociosany? —
(Po chwili.)
Głaz zadrżał! — jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły —
(Po chwili.)
— Głaz wstał — i idzie — zniknął za modrzewiem —
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się — choć czego? — nie wiem —
(Po chwili.)
Głaz, widzę idzie w blasku księżycowym
Idzie — legł na mchu — widzę, jak na dłoni,
Kamień! choć może progiem był ciosowym
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz — gdy ja błądzić muszę! —
PRÓG.
Najniższy sługa! — książe mię poznaje? —
Najniższy sługa, próg — zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku — i gdzie mogę
Zabiegam teraz podróżnikom drogę —
Milczałem wieki gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie gdy noże
Zbójców, na biodrach mych ostrzono, pomnę
Że zazgrzytałem przeraźliwie «Boże!» —
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne —
A teraz progiem jestem grzędy drugiej
Pałacu, który gdziebym nie legł, stawa;
Ten, niewidzialny jest, tyle, co długi —
Niech książę stąpa, milczę na usługi:
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława!
[107]
KRAKUS.
— Wierzyć, nie wierzyć? — oto zapytanie! —
Książe brat Rakuz stąpił-by już dawno
Lub nogą kopnął i całe zadanie
Obrócił z śmiechem w przypowieść zabawną.
Dla tego pierwszy fortelu dostanie,
Dla tego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
— Jeszcze krew z wargi wysyssam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na Króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć — —
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów ulubieńszych sławie?
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła —
To zrobię jedno, że — że, błogosławię!
— Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr — byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną? —
Czyliż do progu przyszedłszy, jakoby
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje?
Wyjrzałem w za-świat — poznały mię groby! —
PRÓG.
Najniższy sługa! — książe mię poznaje! —
KRAKUS.
— Że niewidzialne zamki są, to pewna:
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył;
Iż go zaklęta gościła królewna.
— Czarów się nie bał — ale długo nie żył —
Tarczę widziałem sam, na własne oczy
Przed którą Pani ta szukać lubiła
Czystości lica i ładu warkoczy,
A tarcza odtąd twarzą jej patrzyła!
— Nie jestem — widzisz — lada młodzik, który
Rycerskie z wierzchu tylko zna rzemiosło,
[108]
I ramię moje sięgało do góry
I czoło moje wyżej dachów rosło.
— Wiem, że są boje wszelakiej natury:
Ani mię dziwi gościnność kamienia —
Lecz, jestem smętny — i jestem ten, który
Dla siebie nie chce już nic, prócz spocznienia!
(Pochyla się i kładzie opodal progu.)
A przeto wolę na tym mchu jałowym
Przyledz, niż świetne przyjąć zaproszenia —
PRÓG.
Książe się kładziesz w ogrodzie zamkowym
W Grocie bezwidnej, z drogiego kamienia;
Gdzie źródło w konchy spada alabaster,
Stół z niewinnemi ofiarami czeka:
Mleko, owoce i miodowy plaster
Podaje cisza, przyjaciołka człeka,
Nie kłamająca natrętnemi słowy —
(Zasuwają się ściany niewidome.)
Spocząłeś Książe w grocie szmaragdowej!
III.
(U pierwszej brony zamku — Rakuz na spienionym koniu — Grodny na czele czeladzi.)
GRODNY I CZELADŹ.
Z straszliwą wieścią czekamy na drodze —
RAKUZ, oddając konia.
Niechaj wiem:
GRODNY.
— Książe! nas opuścił Włady — —
RAKUZ.
Kółko mi o tem szeptało w ostrodze:
— Płaczki niech wyją, niech szlochają dziady,
Stos wielki cieśle niech od rana stawią,
Chorągwie niech się zbiorą i gromady —
(Po chwili.)
— A smok? —
[109]
GRODNY.
Drabowie, z tym się czasem bawią —
RAKUZ.
A Krakus, Książe, brat nasz? —
GRODNY.
Ani słychu.
O księciu panie młodym —
RAKUZ, na stronie.
Daj go lichu! —
Nie temu z bestią harcować żakowi,
Ani po starcu dziedziczyć korony —
Przyniosłem fortel co w wodzie się łowi,
Smoka jak zażyć wiem i z której strony —
Tylko mi trzeba śpieszyć się bo, kto wie —
Tylko mi trzeba jak grom przed wystrzałem,
Knować sam na sam, cichą rzecz —
(Słychać szamotanie się i ryk smoka.)
— Zadrżałem!? —
(Szołom wchodzi. RAKUZ, poznając go.)
Szołom! —
(Przyzywa go bliżej skinieniem.)
— jak stary zeszedł? niech usłyszę:
SZOŁOM.
Panie! — Że, będąc koronnym Runnikiem
Posiadam sztukę, przez którą rad piszę
Cokolwiek zechcę, tym oto stilikiem
Na buku — tudzież, że się tego z nikim
Dzielić nie godzi iż jest rzeczą stanu:
Przeto, tak dla tych co stoją za tronem,
Jako i dla tych co ścielą się Panu,
Spisałem słowa piórem nieuczonem —
Te zaś, brzmią:
(Dobywa tabliczek.)
RAKUZ.
Czytaj! —
SZOŁOM, czyta.
Szóstego dnia — rano
Krak, Książe Włady, chwilę zgadł bez-wtórą,
I kazał aby z wierzy obwołano
Że umrze — Lechów zebrało się sporo
U łoża, które jest z czarnego dębu.
[110]
Tam książe, głowę poruszając bladą,
Tak prawił: «Gród ten, z pod smoczego zębu
Wybawi jeden z dwóch którzy tu jadą:
Który zaś — nie wiem — lecz jeden z Księżyców —
I dodał — «wielu nie będzie dziedziców! —
I przemilkł — po czem, gdy bardzo szlochano
Jakoby młodzian porwał się z pościeli
Głosem wołając wielkim: «niech powstaną
Dziadowie z grobów! — by jasno widzieli
Że się nie lękam śmierci» i padł — Lechy na to
«Chrobryś był!» — trupa, osłonili szatą
I wyszli —
RAKUZ.
Tablic tych, nie dotkniesz więcej
Na wieki legną, w żalnicy książęcej —
Mimo — iż starzec wróżył nie dość jasno —
Imiennie głosić nie raczył dziedzica — —
SZOŁOM.
Człowiek, o! Panie gdy siły już gasną
Jest tak, jak kiedy dopala się świeca —
Dla tego poznać dobrego Runnika
Po tem — czy słowa mniej pewne przenika:
Ja zaś z mej strony to na marginesie
Włączyłem: «z słów tych Rakuz rozumie się»
Co jednak w tekscie nie jest rzeczą główną
Gdyż obu Książąt czekano zarówno —
RAKUZ.
W rzeczach tych każdy Runnik doskonały
Sam wie najlepiej co i jak się godzi —
Mnie to nie tycze — cudzej nie chcę chwały —
Głównie o prawdę idzie —
SZOŁOM.
O nią chodzi —
RAKUZ.
A prawda cóż jest? —
SZOŁOM.
— Cóż prawda jest? —
[111]
RAKUZ.
Słowem.
Cokolwiek streścisz aść przyjąć gotowem
(Przechadza się — i poglądając ku podworcowi zamku.)
Ludzie ci — owdzie — u zamkowej brony
Stojący kupą, jak cygańska rzesza —
Co są? —
SZOŁOM.
— Z dalekiej są, o Panie! strony,
Gdzie rola siejby nie zna, ni lemiesza
Bagna, zamierzchłe kępy ich mieszkaniem,
Zkąd się Kiempowie zwą — ci więc się bawią
Dziwów obławą — smoków polowaniem.
Jeźli zaś wierzyć kto chce gminnej wieści,
Mają i księcia w tej bosej gromadzie —
Bitni są — piją, co się tylko zmieści
I jak dębowe leżą potem kadzie —
Wszakże, za dobre wdzięczni — i łaskawi —
Historja zwie ich wszystkich: Skandynawi.
Wczoraj — od ludu słyszawszy o smoku,
Zboczyli nie co, dla bliższych języków;
A jeden z onych, mimo bestyi ryków
Mniema — że potwór jest w patrzących oku: —
Wycie zaś, larwy sprawują piekielne,
Rade, iż w kłamstwo to wierzą bezczelne!
RAKUZ.
Gadek tych ważyć nie jest ludzką rzeczą —
(Słychać szamotanie się i wycie.)
Kły, musząć być gdzieś jeżeli kaleczą
A skoro kły są — a jeźli w tej chwili
Słyszym, że draby w progach się bronili,
(Po chwili.)
Lecz — za dni mało, będę ja sam na sam
Walczył, i w obec narodu pohasam —
(Po chwili.)
Słuchaj! niech konia trzymają chędogo!
Słuchaj! — bo trzeci wschód nim się zapali,
Lud mój ze wszech stron wyruszyć ma drogą,
By widział smoczy łeb jako się zwali.
[112]
— Ja rzekłem — i dość wiem co: wiem jak, czynię
(Po chwili.)
Tymczasem Kiempów onych Książe — za co
Nie jest, jak w własnej ugoszczon krainie?
Pytać nie trzeba czy podróżni płacą —
Z rycerzy błędnych tylko ludzie prości
Szydzą — lecz gród mój znan jest z gościnności.
SZOŁOM.
Słowa te — słowa te same — te same,
Grodnemu wczoraj wyniosłem za bramę,
Mówiąc — a któż wie? Książe Krakus może
Zbłąkan gdzieś, cudze zalega rogoże,
Lub deszcz z zamkowych ocieka nań rynien —
RAKUZ, przerywając mówienie Szołoma.
Ludziom tym — rzekłem — wieczerza i łoże —
(Szołom wychodzi.)
A Książe Krakus? — on! — sam sobie winien!
IV.
Wnętrze groty szmaragdowej — w głębi zdrój — przodem stół zastawiony, przy nim usłane siedzenie nakształt łoża.
KRAKUS, we śnie.
Śni mi się — śni mi — że mi się śniło
Bolesne jakieś z bratem rozstanie,
Które się z ziarnka piasku, mogiłą
Stało — jak ściana, dzieląc mieszkanie.
— A ja mam cichą z szmaragdu grotę
I zastawiony stół owocami —
I jestem z kimsiś co kocha cnotę —
Muzykę słychać — jesteśmy sami —
Nic mi nie braknie — nie braknie — wcale —
Tylko że pragnę (porusza się) a nie mam czary! —
(Wstaje.)
Więc idę śpiący i pełen wiary
Gdzie słychać źródła szemrzące w skale
(Biorąc wodę ze źródła.)
[113]
Brązowym hełmu czerpnąwszy garłem
Piję — — a ciągle śnię: że umarłem —
(Pije z hełmu.)
ŹRÓDŁO.
— W miedziany kask
Księżyca blask
Nie tak upada niedbale —
Jak wód mych nić
Perłowa — lśnić
Schodzi pomiędzy korale.
KRAKUS, wieczerzając.
— A ciągle śni się — że mi się śniło —
Jakby mię ziemia przyjęła w gości,
Twór każdy witał — wszystko mówiło —
Jakbym się bawił źródłem mądrości —
ŹRÓDŁO.
Nakłonem chmur
Z za siedmiu gór
Rosnę — lecz w niebie się rodzę.
Rób-że jak chcesz,
Czy tam mnie bierz,
Czy tu, gdzie samo przychodzę —
KRAKUS.
Ciągle śni mi się jak rzecz prawdziwa,
Śni mi się ciągle że nikt nie baczy,
Iż w dziennym jawie, senne przędziwa
Wsnute są, niby na krosnach tkaczy.
Lecz nić ich ciągnie się i nie zrywa,
Nad światło szybka i migotliwa —
Spostrzerze ją człek — a nie zobaczy!
ŹRÓDŁO.
Nie jestem nic,
Ni rąk ni lic:
Wydźwięk mam tylko perłowy —
Rzemiosło moje
Ochładzać znoje,
Cóż chcesz od wody źródłowej? —
[114]
KRAKUS, kończąc wieczerzać.
Szczęśliwy człowiek, w śnie czy na jawie
Niczego nie chce, nawet i chcenia —
Brat żeby wiedział, jak ja się bawię! —
Gościnność jaka jest — u kamienia —
Jak wiele serca, braterstwa, ile
Próg mi okazał kopnięty nogą!
Nie rozdarłby mi twarzy ostrogą —
(Podnosi toast hełmem.)
Zdrowie twe — progu! leżący w pyle —
(Wychyla napój i wyciąga się do snu.)
ŹRÓDŁO.
— Dochodzić — trud
A dojść — jest cud —
Mniejsza, czy konno? czy pieszo?
Bo jedni z was
Mijają czas —
Drudzy mu ledwo wyśpieszą!
KRAKUS, we śnie.
Coś — coś — jakoby z pustelni słowa —
Jakobym spoczął już niedaleko —
Woda gdzieś jakby biła źródłowa
Za siódmą skałą, za siódmą rzeką —
Spocząłem w drodze — przez próg przechodzę —
Gdzie próg? — gród? — Rakuz? — kółko w ostrodze? —
(Po chwili.)
Ojciec mój — ojciec! co oni wleką?
To smoka tułów Ojcze! — to smoka —
Czy słyszysz? — cisza w koło głęboka —
ŹRÓDŁO.
Rycerzu wiedz
Żeś przyszedł ledz,
Gdzie ludzie progów nie kreślą;
Lecz ludziom Bóg
Zakłada próg —
Nie wszystko pełniąc jak myślą.
KRAKUS.
Snu jeszcze zetrzeć nie mogę z oka — —
[115]
ŹRÓDŁO.
— Więcej już nieśń,
Lecz pomń, że pieśń
Nie tylko z rany wylecza —
Sprobuj to sam
U smoka jam —
Rymem — ah! — będzie cios miecza.
(Przepadają ściany niewidzialnej groty i zamku. — Krakus na mchu w lesie śpiący zostaje jak pierwej — zorza poranna świtać zaczyna.)
ZORZA.
Wstawaj Książe! — czas w drogę —
KRAKUS, porywając się.
O! wiem — wiele wiem — — mogę! —
V.
(Komnata książęca na Wawelu — lampa u sklepienia mimo światła dziennego pali się.)
RAKUZ, sam.
Dnie, noce jedną stały mi się dobą
Nim chwila przyjdzie, chwila pojedynku —
(Przechadza się — staje.)
Miałżeby człowiek wyścigać się sobą?
Potem się gonić będąc pierw na rynku —
Ciało za sobą wlec, czuwaniem zwiędłe,
I osobistość spajać gdzieś rozprzędłę.
Szczęśliwy kto jest tam, gdzie jest — ja wcale
Nie byłem owdzie! Dziś mi cięży chmurą —
Dnie, mroki, zorze — palę się a palę,
Jako ta lampa — nie wiem już noc którą —
I zawsze kędyś mam mój dzień słoneczny
I wszelki blizki jest mi niebezpieczny —
SZOŁOM, wchodząc.
Panie nasz! — płatnerz od świtu wysłany
Do kamiennego królów mogilnika,
By miecz pociągnąć o grobowców ściany;
[116]
Wrócił — stal prysła —
(Składa odłamy miecza.)
Z urzędu Runnika
Winienem zaraz wieszczbę ztąd wyśledzić:
Że o złym mieczu traf zdążył uprzedzić —
Przyczem jest wniosek — że inny miecz, wtóry
Nie już ów pierwszy znosić ma potwory.
Jakby więc — mówię — duch z grobowców wołał:
Syn to potrafi co Ojciec nie zdołał! —
Nie próżno bowiem Runnik jest Runnikiem
Skoro zna sztukę pisania stilikiem —
RAKUZ, zdejmując łańcuch z szyi i miecz ze ściany.
Łańcuch ten złoty — wam; miecz — płatnerzowi —
SZOŁOM.
Panie nasz! — lud się w koło miasta mrowi,
Na drogach wszystkich koczują gromady;
Dawno tak wielkiej rzeszy nie widziano
Jakkolwiek liczne są w dziejach przykłady,
Iż śmiech opieszał, łzy zaś skorzej lano,
Żałując książąt, których brak! —
RAKUZ, kładąc rękę na piersiach.
Co braknie? —
Kogóż tu braknie? —
SZOŁOM.
— Stos — mówię — żałobny,
I ciało Kraka widzieć każdy łaknie,
Lech i oszczepnik, kmiotek nawet drobny —
Rycerzy sporo, z krainy odległej
Widziano w tłumie. Niejacy w kapturach
Smętni, jak grodu zwalonego cegły
Stoją, na ciężkich oparci koszturach.
Inni, przysięgli zostać tak, jak legną
Póki się stosu wieńce nie zażegną,
A inni lica nie odsłonić wcale. —
Kobiet dostatek, w poczestniej odzieży
Chórami ciągnie, pośpiewując żale —
[117]
RAKUZ.
Niechże się kupią — co raz wołać z wieży:
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali —
(Po chwili.)
Kiempów wódz, czem się bawi? — niech nas widzi —
SZOŁOM.
Wczoraj, o panie! chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obówie mając ze skór ryby morskiej:
— U Skandynawów to obyczaj dworski —
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Zkąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących cofając się bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi:
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.
RAKUZ, z obłędem.
Miecz czy naostrzon? —
SZOŁOM.
Właśnie że go biorę —
RAKUZ.
Stos czy zapalon?
SZOŁOM.
Chcę pytać o porę —
RAKUZ.
Pora! — ah! pora — — zawsze — zawsze pora
Cóż jest dziś?
(Przechadza się i nagle z pomięszaniem.)
Jutro, cóż wszak jutro? — wczora?
Cóż chciałem mówić? — miecz niech mi wytoczą
Konia mi trzymać jak przed bitwą — dalej —
A dalej — dalej, co się stanie — zoczą!
(Po chwili.)
Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popioł, ważę żywych sto tysięcy!
[118]
SZOŁOM.
Słowo królewskie jest jak bystra rzeka —
(Wychodzi.)
GRODNY, w progu.
Kiempów wódz w progach Rakuzowych czeka!
RAKUZ.
Gość w dom, to Bóg w dom —
WÓDZ, zbliżywszy się.
Ugoszczony w grodzie
Kłaniam ci — jestem zaś pierwszym w narodzie,
Któremu morskie wybrzeża z bursztynu
Bóg dał, jak krawędź kolebki, dziecięciu —
«Adynoj» woła żyd — my zaś: Odynu
Zowiemy tego, co Bogiem jest księciu.
Dziadowie moi od Fenicjan wzięli
Mądrość pływania po morskiej topieli;
Bo nie znam więcej nic milszego Bogu
Jak w gwiazdy patrząc, uwijać w pirogu
Po niezgłębionych toniach Bożej woli —
(Podsuwając ławę.)
To rzekłszy, siadam — by odpocząć gwoli —
RAKUZ.
Siadaj Mość — — inne jest królestwo nasze,
Wcale że inne, gospodarcze, Lasze —
Acz, co jest morze? — wiem — i z której strony? —
Runnika mając, ten zaś jest ćwiczony:
Gwiazdy jak nazwać? wie o każdej porze
Ku czemu, w czas swój i sypia na dworze.
Łańcuch mu złoty dałem, wiedząc o tem
Że wczoraj pomni, dziś zna, zgadnie potem —
WÓDZ.
Mądrych się ludzi bynajmniej nie wstydzę;
Wiem na co orły? — na co ostrowidze? —
RAKUZ, posuwając czarę.
Pij Mość — — ja piję —
(Po chwili.)
Rzecz twoją o smoku
Który mię trapi, mów — byłżeby w oku?
[119]
WÓDZ.
Długa jest powieść o smoczej naturze!
Ten bywa w oczach, a inny w posturze —
A inny jeszcze w obu jest zarazem:
Na jednych przeto użyj trąby grzmotów;
Drugie: tnij mieczem, inne miecza płazem —
A inne śmiechem zbądź lekko —
RAKUZ.
Ten, gotów
Być z onych, które są i są obrazem —
WÓDZ.
Chłopy me, w jamę na wici lipowej
Rzucili jagnię, truciznami dziane —
Jęk najprzód, potem, wylegały sowy
I dziwolągi szły porozskrzydlane
Z czeluść podziemnych: a potem, a potem
Jako gdy burza zaniesie się grzmotem,
Ale nie może całym strzelić gromem —
Myślałem że się loch zapadnie z domem!
RAKUZ.
Dość jest! — za mało, będę ja sam na sam
Walczył — i w obec narodu pohasam —
Mość zaś, ze swoim pocztem niech zaczeka —
Doświadczonego miło gościć człeka.
WÓDZ.
Rzekę już siódmą od rodzinnych progów
Przeszedłem, błądząc przez cztery księżyce;
Draśnięty pierwej od miedzianych rogów
Dziwa, którego wciąż śnię, że uchwycę.
— Tego już moi dwakroć siecią brali,
Oszczepem nie raz dotarli w pogoni;
Uchodził zawsze! — a oni wracali,
A ja im miodu — i znowu do broni. —
— I spocząć nie dam przez młot Odynowy,
Dopoki rogów nie wyłamię z głowy —
Bo rękę w morzu unurzawszy słonem
Przysiągłem żonie — nie wrócić shańbionym —
(Pije.)
[120]
Żony? — Mość nie masz?
(Pije.)
Poznaj nasze panny,
Które są włosem trząsające złotym,
Po piaskach morskich jak żółte dziewanny —
Ciche i wielkie —
(Pije.)
Dużo mówić o tem! —
(Pije.)
W księżyca kiedyś patrząc sierp, jak w próżnę
Arfę, co złote wyśpiewała struny;
Dokończyć przyjdzie to życie podróżne,
Smętne, jak popiół i ciche jak runny —
(Łuny wielkie wbiegają przez okna na ścianę komnaty.)
RAKUZ, zasłaniając twarz ręką.
Stos ojca mego (do wodza) idź Mość zdrów —
WÓDZ, wychodząc.
— Niech będzie
Zwycięztwo z wami! —
RAKUZ, nieporuszony na ławie.
— — Pomnijcież nas —
WÓDZ, w progu.
Wszędzie! —
(Rakuz podparły ręką, nieporuszony zostaje przy stole.)
GRODNY, w progu.
Giermki po stajniach koniom obwołali
Że jeździec umarł i że stos się pali —
(Wychodzi.)
(Rakuz jak pierw nieporuszony i ręką podparty zostaje.)
[121]
VI.
(Dolna część zamku — od przodu komnata łukiem kryta — w głębi zaś, korytarz przy-podwórcowy. — Przez korytarz chóry pogrzebne ciągną — za każdym z chórów idą różne poczty osób — niekiedy chorągwie.)
PIERWSZY CHÓR.
Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi —
Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi —
WTÓRY.
Weź chleby, topór, pieniądze
Konie twe, zbroje i sfory
Nim wtóre weźmiesz już rządze,
Sam będąc wtóry —
RAZEM.
Lecz czemu? — powiedz — ah! czemu
Ty, coś stał po nad tym krajem;
Przechodzisz dziś do podziemu,
A my zostajem? —
PIERWSZY.
Przechodź już wielka osobo
W powietrze inne ze ziemi,
Gdzie losy nie są, nad tobą,
A ty nad niemi —
RAZEM.
Lecz czemu? — powiedz — ah! czemu —
— — — — — — — — — — —
(Chóry przechodzą — Rakuz który za nimi postępował, zbacza na przód komnaty i zatacza się w krzesło wielkie.)
RAKUZ.
Czemu i czemu?! — sto dębów widziałem
Nad przepaściami schylonych przy drodze,
A każdy skrzypiał: «czemuż ja spruchniałem!»
SZOŁOM, bawiąc, rękę łańcuchem złotym.
Panie mój! — przebacz iż nieproszon wchodzę;
Lecz umiera sztukę pisania stilikiem —
Zkąd radbym w smatku stać się poradnikiem;
Słowy mądremi odegnać tęsknotę —
[122]
RAKUZ, nieporuszony.
Ustąp! za pocztem idź — jakbyśmy sami
Szli — ja, i książę brat nasz — tarcze złote,
Obiedwie — z dwoma za pocztem włóczniami
(Rakuz nieporuszony daje znak ręką — Szołom uchodzi — Rakuz pogrąża się w dumaniu i wyciąga w krześle.)
RAKUZ, sam.
Czuwałem nazbyt! — nie mam słońca powiek!
Ni ramion skały nie mam granitowej —
Oprzeć się szukam gdzieś — bo jestem człowiek —
(Po chwili.)
Człowiek i człowiek — od stopy do głowy! —
(Po chwili.)
A przecież co noc podziemia się trzęsą,
Chwieją się ściany w broń ubrane — drżące —
Jakby wołały o krew i o mięso,
Chude, zgłodniałe, i kłami dzwoniące.
(Po chwili.)
A przecież jeszcze i zawistnych chmura —
(Ciszej.)
I ten —
(Ciszej.)
Dość, widzę błąkał się po lesie —
Blady jak szkielet, w framudze kaptura:
Wątpię, czy oszczep na smoka uniesie? —
Czuwałem nazbyt! — człowiek i natura
Niech wezną ze mnie co się im należy —
GRODNY, w progach.
Raz wtóry, turniej otrębują z wieży.
RAKUZ.
Snu — snu — —
PŁATNERZ, wchodzi na palcach z mieczem.
Raz trzeci — trąba gdy zawoła
Miecz ten — (spostrzega śpiącego — zawiesza miecz i uchodzi.)
RAKUZ, w marzeniu.
Snu tylko — i snu — i nic zgoła
Więcej — człek jestem, jak wy wszyscy — podły —
(Po chwili.)
Przytomność samą, cóż uwcześnić zdoła
Jeźli nie spokój, sumienność i modły? —
(Z śmiechem.)
[123]
Wszystkich trzech razem nie znam osobiście —
(Po chwili.)
Słowa mi z ust mych padają nieznane —
Lecz skoro padną, słyszy je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami. —
(We śnie.)
Idź precz! — zawracam koniem i uchodzę.
Idź — — bo przekreślę ci twarz ostrogami! —
Słońce już wschodzi — ze słońcem ja wschodzę,
Na wielkim, pianę toczącym, rumaku —
Tam lud i owdzie lud — i krzyk do koła —
Przede mną tułów bestyi na pół-haku
Wleką drabowie — cała rzesza woła:
«Rakuz, niech żywie! Włady-Tur, niech żywie!»
— Lechy do kolan skaczą mi: ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie —
Ziemia drży — Sława w cztery trąbi strony —
Sława! — (porywyając się we śnie.)
Oh! Krakus gdzież? —
(Po chwili.)
Bardzo wzgardzony
Uchodzi — krwawą plamę ma na licu —
(Z obłędem — we śnie.)
Podobnych braci dwóch widzę w księżycu —
(W progach pokazuje się Krakus na oblicze kapturem okryty — spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach.)
VII.
KRAKUS, stając u krzesła.
Spoczął! — niech bogi ulgę mu przyniosą
— Która jest dobrą panną, złotowłosą —
Szlachetny Rakuz — oh! — ileś ty, widzę,
Żałobą z Ojcem współ-konał sędziwym! —
(Cofa się na palcach.)
[124]
Twarzy odsłonić? — poznać się dać wstydzę,
Niewczesny dwakroć — umarłym i żywym!
(Wstrzymuje się, pogląda na śpiącego.)
Któryż-bo z zacnych trudów twych dzieliłem!
Czem cię wyręczyć pośpieszyłem? — bracie! —
Czem jestem teraz — i czem kiedy byłem? —
Przed ojca stratą i po ojca stracie —
(Z progów — gdzie zatrzymuje się chwilę.)
Śpijże ty — książę! — pod pra-ojców godły.
Chmura z twojego niech ustąpi czoła;
Jaw, czyn, i samą przytomność cóż zdoła
Uwcześnić trzeźwiej, nad spokój, lub modły? —
(Uchodzi.)
VIII.
(Rynek miasta. — Tam i owdzie pospólstwo w gromadach — na przodzie kilku kmietów i mieszczan.)
PIERWSZY.
Ja mówię jeden — on zaś «dwóch» — a owy
Krzyczy: «żadnego książęcia nie było» —
WTÓRY.
Zgadujże teraz — po rozum do głowy —
(Szołom przechodzi mimo.)
PIERWSZY.
Osoba idzie w łańcuchu, aż miło!
Dworska — lecz, któż się spytać jej odważy? —
SZOŁOM, przystępując do rozprawiających.
Uszanowanie u gminu na twarzy
Świeci jak łańcuch złoty — nawet lepiej!
MIESZCZEK.
Któż pomyśliłby że sam nas zaczepi —
SZOŁOM.
Sprzeczka jest o co?
PIERWSZY.
— On, że książąt obu
Widział, powiada — on zaś: że jednego —
[125]
A on, że wcale! — i nie ma sposobu
Zgadnąć —
SZOŁOM.
Sprzeczacie się nie wiedzieć czego!
Rozstrzygnąć można tę rzecz — i niezwłocznie —
(Rozstawia pytających w półkole — potem zbliża się do nich.)
SZOŁOM.
Wiele tarcz było złotych ?
WSZYSCY.
— Dwie — przytem dwie dzidy!! —
SZOŁOM, patetycznie.
Gdzie tarcz jest złotych dwie, tudzież dwie włócznie,
Tam dwóch jest książąt. Lob, gdzie włóczni parę
I tyleż tarcz jest, tam, że dwóch, daj wiarę —
(Uchodzi krokiem mierzonym.)
PIERWSZY.
To tak, jak palców pięć i pięć — dwa razy
U dwóch rąk, czyni dziesięć, bez urazy —
(Oddala się gwarząc.)
(Krakus przechodzi mimo, za nim Szołom.
SZOŁOM.
Jeźli nie błądzę? — to dobra wiadomość —
KRAKUS, nie poruszając kaptura.
Dobrze jest błądzić ile można najmniej —
SZOŁOM.
Jeźli nie błądzę, to książę jegomość? —
KRAKUS.
— Żebym choć złoty łańcuch miał przynajmniej!
SZOŁOM.
Jeźli nie książę — to stara znajomość —
Z głosu, i z wzrostu, i z giestu! —
KRAKUS.
— Zaiste,
Starszej człek nie ma tu gdzie wszystko zwodzi,
— Co więcej, jeźli trafem w świat przychodzi —
SZOŁOM, na stronie.
— Któś, co opiewa prawdy wiekuiste;
Albo Szołomów ród zna od korzenia —
(Po chwili.)
[126]
Gdybyś rycerzu z pod tego kaptura
Włos jeden odkrył —
KRAKUS.
— Jestem z pod kamienia
Z pod mchów — z narodu który skryła góra.
— Tam czaszek nagość popiół grzeje szary,
Włosów nie trefi nikt w kosy:
Księżyc prześwieca przez szpary,
Przez krople rosy —
Tam jeźli jesteś rycerzem, wiesz za co
Kryjąc się jedni, darzą drugich blaskiem;
Oklaski, ciszą się płacą;
Cisza, oklaskiem —
SZOŁOM.
Naród to wielki być musi — i bardzo —
KRAKUS.
Granice jego granicami gardzą.
(Przechodzi w tłum.)
IX.
(W głębi brama kryta łukiem — tłum się w nią ciśnie i czepia po wysokościach murów — na przodzie sceny gromady- zatrzymane gwarzą.)
PIERWSZY, w bramie.
To nie on! czer u palcem wytykacie? —
WTÓRY.
Byłżeby książę w tak szczególniej szacie,
Kapturem z wierzchu na oblicze kryty?
INNY.
Harfę ma złotą, lecz stoi jak wryty.
WIELU.
Trzeci raz turniej otrębują właśnie!
(Słychać trąby i wołania z wieży.)
WTÓRY.
To on, jeźli już trąbiono raz trzeci —
[127]
PIERWSZY.
Harfę wstrząsł, jako kiedy słońce gaśnie,
Złocistsze bardziej niż gdy za dnia świeci.
INNY.
Śpiewa — i przed się idzie w loch smokowy,
Wyprostowanej nie ruszywszy głowy;
Posągom z głazu podobny wyrżniętym;
Fałd żaden na nim zmięszanym ni krętym —
Osoba dziwna! —
WIELU.
— Kto bliższy, śpiew słyszy —
WIELU.
Ja słyszę —
MIESZCZEK.
Rycerz śpiewa, bądźcież ciszej —
(Tłumy się powoli uciszają.)
ŚPIEW.
Chodź! — stań! — przez wiarę wiar
Klnę cię, pożerco dusz —
Czar twój skończony już:
Czar mój, jest żaden czar —
Bóg wie, za ile win —
Twarz w twarz, począłem rzecz:
Broń ma, ten jeden miecz;
Pieśń ma — ten jeden czyn —
Pieśń ma, to nie pieśń już —
— — — — — — — — —
WIELU.
Przystąpił! — harfę podnosi i ciska
W pieczary ciemność —
INNY.
— Latawców mrowisku
Z dymu słupami wylatują w górę —
WIELU.
Widzieć nie można, taka ciemność pada!
[128]
INNY.
Tam, owdzie ptastwo błądzi w niej bez-pióre,
Jak niedoperzy i sów całe stada —
MIESZCZEK.
Ktokolwiek pierwszy zoczy co, niech gada! —
W BRAMIE.
Co widzisz? — widać co?!
PIERWSZY.
Widać — jak chmurę,
I jak grzbiet nagle zbudzonej mogiły,
Wydzierający się z ziemi rozpacznie!
I widać — jakby moc, zmienioną w bryły,
Co się wyciąga ze snu, nim iść zacznie
Po przyczajonych karkach stu tysięcy — —
(Po chwili.)
I — widać znowu ciemność — i nic więcej
Nie widać, tylko jakby błysk niebieski —
GŁOSY Z DALI.
Miecz księcia górą! — Górą miecz królewski! —
PIERWSZY.
A teraz widać wał, że jest ochwiany,
Zataczający się wał, jak pijany,
A zamek nad nim stoi — a wał owy
Nie jest już wałem — to cielsko jest smoka —
Legł! —
WTÓRY.
— Oszczepnicy skoczyli do głowy:
Rąbanie słychać — — słyszycie rąbanie? —
KMIEĆ.
Jak gdy kto w puszczy wycinanej stanie,
Gęsto rąbanie słychać — jeszcze — jeszcze —
MIESZCZEK.
Jako, gdy w kuźni żelazo czerwone
Miotami biją, obracając kleszcze!
WIELU.
I jeszcze słychać, jeszcze! nieskończone —
W BRAMIE.
Książe niech żyje. — Mąż co zabił smoka,
Jak rzekł — niech żyje! —
[129]
PIERWSZY.
— Straciłem go z oka —
GŁOSY RÓŻNE.
Na tarczach podnieść w górę! — Zbawcę w górę!
(Okrzyki podnoszą się i uciszają i znów podnoszą. — Od przodu sceny przez tłum ku bramie Rakuz przedziera się pieszo; przy nim Szołom i poczet dworski — za pieszymi prowadzą konie — wszystko w rynsztunku świetnym.)
GRODNI, tłum rękoma rozgarniając.
W lewo i w prawo — ustąp! — książę kroczy! —
SZOŁOM, głos podnosząc.
Książe potykać się wyruszył!
WIELU OD BRAMY.
— W porę!! —
GRODNY, do tłumu.
Ustąp! —
(Tłumy zaciskąją się pod bramę. — Rakuz z pocztem swoim zatrzymuje się.)
PIERWSZY W BRAMIE.
— Kapturny zbawca zakrył oczy.
INNY.
Nieporuszony, w kapturze zostawa!
WTÓRY.
Jestże kim z Bogów? — albo żywa Sława?
GRODNY, w tłumie.
W lewo i w prawo — ustąp! —
SZOŁOM.
— Panie Włady!
W bryłę się jedną skupiły gromady,
Ruszyć nie sposób —
RAKUZ, targając włosy.
Ha! — snu godzin parę
Dogonić, koniem po karkach tej rzeszy! —
Nie sposób! — kiedyś — któż temu da wiarę? —
GŁOSY Z DALI.
Górą! na tarczy górą! — Zbawca-leszy! —
W BRAMIE.
Trębaczy poczet, szeregami dwoma
Daje mu drogę ku nam —
[130]
SZOŁOM.
O! ruchoma
Rzeszo, na księżyc patrząca bladawy!
Słońce jest z tyłu — Rakuz, Książe czeka! —
PIERWSZY W BRAMIE.
Mąż się kapturem zasłonił od sławy —
Widzę go — tłum się poruszył jak rzeka,
Kiedy rozpuści i idzie z chałasem.
INNY.
Już i ja widzieć mogę jak na dłoni —
RAKUZ, skacząc na konia swego.
Kto żyw! niech za mną rusza! (do pocztu) Wy do koni —
A ktoby strzemion tykał, bić obcasem! —
(Z bramy pokazują się trębacze.)
TŁUM.
Górą nieznany zbawca! —
GRODNY.
— Rakuz górą!
(Trębacze i wielki tłum dwoma zastępami zbliżają się na przód sceny — środkiem Krakus w nieporuszonym kapturze postępuje.)
SZOŁOM, słaniając się w tłumie.
Książe ma słowo z konia, do narodu —
DWORSCY I GRODNY.
Cisza niech będzie! — starsi niech się zbiorą,
Niech się na kijach oprą starsi z grodu!
Kołem niech Lechy staną —
(Koło wielkie okrąża Rakuza na koniu stojącego. — Przed nim Krakus w kapturze zapuszczonym jak pierwej. — Cisza.)
NIEKTÓRE GŁOSY.
Górą! — górą! —
GRODNY.
Kto górą?! —
RAKUZ, z konia.
— Męże! ten, co w tym kapturze
Stoi — przez wielką pogardę dla tłumu,
Iż sławy nie chce, Bogom i naturze
Bluźni! — Przemawiam doń, i do rozumu
[131]
Przemawiam: — Odkryj czoło zapaleńcze! —
Ludowi pokłon daj, który cię sławi —
On głosi; słucha Bóg — ale ja wieńczę!
(Do Szołoma na stronie.)
Mów dalej, Szołom! — gniew mi tchnienia dławi —
SZOŁOM, na stronie.
Mój Książe dalej — już słuchają —
RAKUZ, płynnie.
— — nieco
Przemilkłem — czemuż? —
(Wskazując Krakusa)
Ah! — by posąg owy,
Poczuwszy wreszcie wnętrzności człowiecze,
Nad tłum zakrytej nie wynosił głowy!
Lecz —
(Rzucając się z koniem naprzód.)
koniec słowom! — niech rozpoczną miecze! —
(Do Szołoma.)
Turniej obwołać, że zaczął się —
(Trębacze uderzają w rogi — Krakus zasiania się mleczem.)
GŁOSY WIELU.
— Pada! —
Mąż cichy —
TŁUMY.
Zbawca, gdzie?! —
RAKUZ, z konia.
Zbawca? kto włada! —
KRAKUS, odrzucając kaptur w skonaniu.
Skończyłem! — Konam —
— — — — — — — — — — —
RAKUZ, SZOŁOM, GRODNY, rzucając się na ciało i zakrywąjąc je tarczami.
— Jak upadł, niech leży!
RAKUZ.
Turniej, że skończył się, otrąbić z wieży.
SZOŁOM, usuwając tłumy.
— Wola umarłych, jakaby nie była,
Święta jest — wola umarłych jest święta:
Jak kaptur ongi, tak odtąd mogiła
[132]
Skryje ten zacny proch, co zerwał pęta! —
Kończę — głos szczery nie bywa rozwlekły —
(Gromady, z dwuznacznem milczeniem cofają się.)
RAKUZ, z konia do cofających się.
O czyny wielkie tyś się ludu kusił,
Rzucam więc tobie ten miecz, krwią ociekły —
(Wyciska miecz z ręki daleko.)
Złamał on męża, który smoki dusił —
Któż z nas rycerskiej godniejszym jest chwały?
W turnieju pierwszy kto? — co żyw zostanie!? —
(Gromady, z dwuznacznem milczeniem cofają się.)
Mów, albo nie mów — ludu osłupiały! —
STARZEC, z tłumu.
Baczę — coś jakby amoka zmartwychwstanie —
INNY.
Obydwa godni są rycerskiej chwały —
(Rakuz przejeżdża zwolna ku bramie, choć gdzieniegdzie gromady zatrzymują. — Poczet książęcy w pośród nich przechodzi.)
GRODNY, do Szołoma.
Gromad się jedność to kupi, to sprzęga —
SZOŁOM, do ludu.
Męże! — ja jestem Runnik doskonały,
Pisarz koronny — który, jako księga
Ramiona ku wam i serce otworzę,
Mówiąc: rzeczone słowo było boże —
Bożym, rzekł — mówię — słowem, Książe Włady.
I liczne tegoż w dziejach są przykłady —
Ja sam, stilikiem rzeczy takich wiele
Skreśliłem — Teraz do dom, przyjaciele! —
(Poczet zachodzi w bramę.)
GRODNY.
W prawo i w lewo — ustąp! — poczet przodem —
SZOŁOM.
Ludu! idź do dom —
SETNI, obwołując tam i ówdzie.
— Kniaź uraczy miodem,
Ktoby się w grodzie jawił przed zachodem —
[133]
STARZEC, z tłumu.
— O trupie zbawcy myślcie też Lechowie,
By jak ocięty Karcz, nie pruchniał w rowie —
SETNI.
W prawo i w lewo — ustąp! — Runnik przodem.
(Runnik i setni zachodzą w bramę )
X.
(Rozłogi w okolicach bramy miejskiej. Noc. Gdzieniegdzie pokotem śpiące gromady. — Rakuz i Szołom kapturami okryci i grabarskiemi uzbrojeni łopatami. — Szołom z latarką.)
RAKUZ.
Mądrości słowo, którem osłupiłem
Trzysta-set ludu, dziś mię w zamian boli —
Nie bacz, że dziwnie ci to wyraziłem:
Lepszego nie znam wyrażenia gwoli.
Boli mię słowo mówiąc: mówię o tem
Że: jakbym napiął łuk i cisnął strzałę
I zawróciła mi się w piersi grotem,
A ja-bym czuł ją i czuł, uleciałą —
I łuk trzymając lóźny, drżący jeszcze,
Szukał rannego, sam śmierci czuł dreszcze! —
Pisania sztukę, znając doskonałą,
Powiedz mi, naucz, ażali być może,
By kogo słowo rzeczone bolało? —
Tkwiło i pruło jak zbójeckie noże:
Słowo, o którem sam rzekłeś że Boże? —
SZOŁOM.
Pisania sztuka zwie się i kabałą —
Pisania sztuka ma swe tajemnice,
Runnikom samym dostępne —
(Rakuz upuszcza łopatę.)
— Ostrożnie!
RAKUZ.
Zbudził się który? —
[134]
SZOŁOM, wskazując latarką.
— Owdzie — zbieraj! — świecę.
RAKUZ, podejmując rydel.
Jako, gdy pola kto sierpami orżnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem —
SZOŁOM.
Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty! —
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz:
RAKUZ.
Na życiu łopat nie myśliłem imać —
Nie jestżem Rakuz książę? — kogo tykasz!
SZOŁOM.
Trzeba się książę, umieć znaleźć wszędzie,
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.
RAKUZ, popychając ramię Runnika.
Szołom! — idź na przód — nie ucz nas —
(Słychać krok warty. — Szołom skoczywszy do Rakuza, groźnie.)
SZOŁOM.
— Milczenie! —
Łopata na dół — kto idzie?
GŁOS, mijającej straży.
— Sumienie!
SZOŁOM, do księcia.
Chasło, tej nocy dane przez setnika.
RAKUZ, osłupiały.
Przeszli? — czy przeszli już? —
SZOŁOM, klepiąc ramię Rakuza.
— W górę motyka! —
RAKUZ, oglądąjąc się do koła.
Osobo mądra! — ażali z prędkości,
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży? —
SZOŁOM, wznosząc latarkę.
Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży —
Bieliznę widzę.
[135]
RAKUZ.
— Mylisz się, to kości,
Rwane ze smoka bioder, ptastwo ciska,
Lub psy roznoszą. Patrz! — za onym padłem
Postacie jakieś i jakieś ogniska —
Ludzie — czy widma? —
SZOŁOM.
Znikli —
RAKUZ.
Wiem, że zbladłem:
W około oczów czuję to, na licach —
SZOŁOM.
Żebra smokowe, czy widzisz, jak wielce
Czernieją? — sterczą w księżycu,
Podobne żebrom nawy skołatanej.
Patrz tam — jak belka po belce
Lis pełza — owdzie kruków karawany —
To się poderwą, to siędą.
RAKUZ, rozglądając się do koła.
Długoż to potrwa! długoż widzieć, będą?
Że owdzie zwycięztwo było —
(Po chwili.)
Owdzie? wszak owdzie padł? —
SZOŁOM.
— Nie ma i śladu,
Tarcz nawet —
(Przebiegają łuny kagańców — wyświeca się na chwilę tumulus Krakusa.)
RAKUZ.
— W dali coś się zaświeciło!
SZOŁOM, porywając u ramię Rakusa.
Ludzie — tłum — ogień - stos i śpiew grobowy —
Kaptura książę nie podejmuj z głowy —
Łopaty na bok! — przysiądźmy w parowie:
RAKUZ, przysiadając z Szołomem pod wyniesieniem wału.
Straszliwa nocy!
SZOŁOM.
— Ciągną tu szeregiem:
RAKUZ.
Drżę — — a któż jestem?
[136]
SZOŁOM.
Jesteś Książe szpiegiem
Tajemnic, w życiu ukrytych i w mowie!
Ale, i owszem, musisz drżeć —
RAKUZ, groźnie.
— Runniku!
Nie jestżem Rakuz?
SZOŁOM.
— Trupów ogrodniku!
Byłżebyś sobą, będąc za się branym? —
RAKUZ.
Słuszna osobo! — czyń jak ci przystoi —
Bylebym męża, co w pamięci stoi —
Bylebym zbawcę, zwanego nieznanym,
Do ziemi środka wparł rydlem kowanym —
(Łuny wielkie oświecają tumulus Krakusa ogniami obłożony. Chóry zbiżajązbliżają się.)
STARZEC.
Ktoby zapragnął czyn wymazać krwawy,
Niech wstecznie kołem istności zawróci. —
CHÓR.
Niechaj zawróci — a gościniec sławy
Poczciwej znowu i manowce chuci
Przed zapastnikiem staną do wyboru!
Nie starczy może już złego potworu,
Lecz starczy mężów potwornych — niestety!
STARZEC.
Skończył i skonał — o! panie nasz — gdzie ty! —
CHÓR.
Gdzie ty, o, panie! — Świadomszych gromada,
Duchy pogodne i wietrzyk ochoczy,
Pancerz mogilny w ofierze ci składa,
Przyłbicą darni ocienia ci oczy. —
STARZEC i chór, rzucając amfory.
Miodem i mlekiem lśniące dzbany ciska —
CHÓR.
Gałęź modrzewiu i wieńce chmielowe
I mirry bursztyn kładzie w te ogniska: —
I łzy, i cichą, a poczciwą mowę,
(Łuny poruszonego ognia szeroko oświecają dolinę, na której kopiec Krakusa. — Chóry, podnosząc ostatnie garście piasku, stoją z ramionami w ruchu.)
[137]
SZOŁOM I RAKUZ, zakrywąjąc się w parowie i przylegając do ziemi.
Ciało spalone — kurchan usypany! —
STARZEC I CHÓRY, ciskając piasek i odchodząc.
Z popiołów cała i z kruszyn oręży,
Ziemia krakowska niechże ci nie cięży,
Sławny-nieznany! —
|