Kuzyn Michał/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.

Po chwili milczenia, spowodowanego jéj wstydem i pomieszaniem Pani d’Infreville, nabrała wreszcie odwagi i rzekła do Pana de Luceval:
— Gdy cztery lata temu, kłamstwo, którego Florencya skutkiem poświęcenia swego był wspólniczką, wykryte zostało w obecności Pańskiej, mój mąż, wyszedłszy od Pana, odprowadził mnie do swego domu. Zastałam tu moją matkę.
— „Pani, — odezwał się do mnie Pan d’Infreville, — za godzinę wyjeżdżamy razem z twoją matką. Odwiozę was do jednéj z wiosek moich w Poitou, i tam pozostaniesz sama, w towarzystwie tylko swéj matki: byt wasz dalszy tą tylko ofiarą może być zapewniony. Jeśli odmówisz, jutro rozpoczynam sprawę o rozwód i ścigać cię będę jako kobietę zdradzającą wiarę małżeńską... Mam na to dowody. Listy te nieliczne wprawdzie, ale znaczące, znalazłem w twojem biórku. Przyprowadzę cię na ławkę oskarżonych, ciebie i twego wspólnika, i w oczach całego świata przymuszoną będziesz spełnić czarę hańby aż do dna samego. Potem pójdziesz do więzienia razem z kobietami nierządnego życia, a następnie ty i twoja matka pozostaniecie bez przytułku lub z głodu umrzecie. Jeśli chcesz uniknąć tej nędzy i wstydu, wyjeżdżaj do Poitou. Nie czynię ci téj ofiary ani przez litość ani przez wspaniałomyślność; lecz ponieważ się obawiam śmieszności gorszącego processu. Jeżeli mi jednak odmówisz, nie ulęknę się żadnego zgorszenia, hańba którą zostaniesz okrytą, będzie dla mnie pociechą.
— Ah!... — zawołał Pan de Luceval, — pojmuję całą gwałtowność żalu zranionego serca... ale jakaż to okrutna mowa!
— Musiałam wszystkiego słuchać, wszystko wycierpieć, wszystko przyjąć, Panie... Byłam winną; miałam matkę kalekę, bez sposobu życia; wyjechaliśmy tedy do Poitou.... gdzie nas Pan d’Infreville zostawił. Folwark w którym mieszkałyśmy, leżał samotnie, pośród lasów. Jego obszerny dziedziniec z którego nie wychodziłyśmy nigdy, starannie był zamknięty. Przepędziłam z moją matką ośmnaście miesięcy w tem więzieniu, nie mogąc z nikim korespondować, i nie mając żadnych stosunków na zewnątrz. Po upływie tego czasu, zostałam wolną, zostałam wdową... Pan d’Infreville... słusznie rozgniewany, nic mi nie pozostawił, i razem z matką wystawiona byłam na największą nędzę... Moje roboty ręczne, nie wystarczały na utrzymanie matki, i po długiéj, ciężkiéj chorobie, umarła.
Walentyna otarła łzy które zrosiły jéj lica, pogrążyła się na chwilę w głębokiem milczeniu, lecz panując nad swojem wzruszeniem odezwała się daléj:
— Po naszym powrocie do Paryża, starałam się zasięgnąć wiadomości o Florentynie. Lecz nie dowiedziałam się nic więcéj, prócz tego tylko, że Pan byłeś w podróży; sądziłam że i ona z Panem wyjechała. W niedoli mojéj, miałam szczęście spotkać jednę z naszych towarzyszek klasztornych; ta zaproponowała mi ażebym przyjęła obowiązek ochmistrzyni u jéj siostry, której mąż został mianowany konsulem w Rio-Janeiro. Było to dla mnie nadspodziewane szczęście i wyjechałam z tą rodziną. Właśnie to w powrocie naszym z północnej Brazylii... napotkałam Pana. Wkrótce po moim powrocie do Rio-Janeiro, listy otrzymane z Europy uwiadomiły mnie, że daleka krewna mego ojca, nieznana mi wcale, zostawiła mi przy śmierci swojéj skromny, lecz niezawisły majątek. Wracam tedy do Francyi dla uregulowania tego spadku i właśnie dziesięć dni temu wylądowałam w Bordeaux. Teraz, Panie, pozostaje mi jeszcze jedna bardzo delikatna kwestya; lecz, jakkolwiek ona jest drażliwą dla mnie, przystąpię do niéj odważnie; szczerość bowiem Pańskiego wyznania, podobnyż wkłada na mnie obowiązek.
I po chwili wahania, Walentyna spuściwszy oczy i żywym okrywszy się rumieńcem, dodała:
— Wspólnikiem mego błędu był kuzyn Pański, Michał Renaud.
— Kilka wyrazów poprzednio przez Panią powiedzianych, wprowadziły mnie już na ten domysł.
— Kochałam, o! namiętnie kochałam Michała, i miłość ta przetrwała wszystkie dotkliwe wypadki mojéj przeszłości; oddalenie, zmiana miejsc pobytu w podróży która mnie wielce zajmowała, mogły mnie rozerwać niekiedy w téj szalonéj miłości; lecz przywiązanie moje do Michała jest dzisiaj równie silne jak przed czterema laty; Pan pojmujesz teraz dla czego mnie wczoraj zajęły tak silnie Pana żale i zgryzoty, dla czego podzielałam słowa Pana kiedyś mówił o wpływie jaki na nas wywierają niektóre charaktery zupełnie przeciwne naszemu charakterowi.
— Rzeczywiście, Pani, jakkolwiek rzadkie miałem stosunki z moim kuzynem, widziałem jednak iż był tak gnuśny, tak ociężały, że w pierwszych czasach naszego małżeństwa cytowałem go nieraz Florencyi ażeby ją zawstydzić w jéj lenistwie.
— Znam ich oboje, i trudno byłoby znaleść dwa charaktery podobniejsze do siebie.
— I właśnie to podobieństwo zbliżyło ich pewnie do siebie... Stosunki ich rozpoczęły się bez wątpienia od pierwszych odwiedzin Michała; a jednak wtedy nic w postępowaniu mojej żony nie mogło obudzić we mnie najmniejszego podejrzenia... Lecz przy pomocy jakiego podejścia, oszukano mnie... O Pani! oni się kochają! kochają się, powtarzam Pani!.. Instynkt zazdrości nigdy człowieka nie zawiedzie.
— Powinnabym obawę Pana podzielać, a jednak ja wątpię... Tak jest, wątpię jeszcze Panie; ponieważ gdybym się sądziła być zapomnianą od Michała, wyrzekłabym się widzenia go jeszcze.
— Pani wątpisz?... A to mieszkanie oddzielone jedną ścianą?... A te wyjścia i wracania o jednéj godzinie?
— Pozwól Pan,... czyliż Florencya i Michał nie są wolni... zupełnie wolni?... Niejestże ona prawnie rozłączona z Panem?... Jakież prawo możesz Pan teraz mieć do niéj?
— Prawo zemsty, Pani!
— A do czegożby Panu ta zemsta posłużyła! Jeśli się kochają... wtedy najcięższe próby powiększą tylko ich miłość, nie zostawiając Panu najmniejszéj nawet nadziei! Nie, niezbyt Pan jesteś szlachetny ażebyś pragnął złego... dla złego samego.
— Alh! Pani... ja tyle wycierpiałem.
— I ja panie... wiele cierpiałam.. Być może że jeszcze większe boleści mnie oczekują... a jednak wolałabym umrzeć niżeli usiłować zamącić miłość Michała i Florencyi, gdybym była pewną ich szczęścia.
— Lecz dla czegoś go Pani śledziła tajemnie dzisiejszéj nocy, zamiast zaczepić go otwarcie?
— Gdyż chciałam przed zobaczeniem się z nim przeniknąć tajemnicę jego życia... Gdyby odkrycie to przekonało mnie że Michał i Florencya kochają się, nigdy ani on, ani ona nie usłyszeliby o mnie... Jeżeli zaś przeciwnie, miałabym dowody że Michał pozostał wiernym mojéj pamięci, albo przynajmniéj że jest wolny od wszelkich innych węzłów... ofiarowałabym mu związek małżeński, który zabezpieczyłby może spokojność jego życia...
— Ja mniej mam rezygnacyi od Pani.
— W takim razie, jakiż był cel Pana, kiedyś szedł dzisiaj za Florencyą?
— Chciałem ją podchwycić na uczynku, gdyż życie jéj zdawało mi się być podejrzanem, a wtedy, posiadając tę tajemnicę...
— Ah! Panie... zawsze jeszcze groźby?... zawsze gwałtowność?... Niestety! Pan widzisz... do czego one doprowadziły...
— A moje prośby,.. a moje łzy! a moja rospacz, z której tylko szydziła, na cóż one mi się przydały?
— Prawda... lecz wierzaj mi Pan... to co dotąd okazało się bezskutecznem, to i na przyszłość takiem pozostanie... Florencya dała Panu dowody mocy swego charakteru... czy Pan sądzisz, że ona się zmieniła?... Mylisz się Pan! jeśli kocha... to jéj wola nowéj siły naczerpie w tej miłości saméj,... a jeśli się Pan zemścisz... to będziesz miał tylko tę smutną pociechę żeś źle uczynił...
— Przynajmniéj będę pomszczony! zabiję tego człowieka, albo on mnie zabije.
— Panie... gdybym cię sądziła zdolnym wytrwania w takich zamiarach... wtedy jednę myślbym tylko miała: uprzedzić Florencję i Michała o niebezpieczeństwie jakie im zagraża...
— Pani jesteś wspaniałomyślna, — rzekł de Luceval z goryczą.
— I Pan jesteś także wspaniałomyślnym, kiedy nie ulegasz popędom ślepego gniewu, tak, Pan Jesteś wspaniałomyślny, a dowodem tego jest owa tkliwa myśl, pomimo całéj rospaczy zabezpieczenia losu Florencyi, przed wyjazdem Pańskim do obcych krajów...
— Była to tylko słabość serca i rozumu... Czasy się już zmieniły...
— To tylko Panu powiedzieć mogę, że jeżeli Pan spodziewasz się znaleść we mnie wspólniczkę próżnéj i złośliwéj zemsty, to powinniśmy natychmiast przerwać tę rozmowę... Jeśli zaś przeciwnie, pragniesz Pan, jak ja, poznać tylko prawdę, ażeby wiedzieć, czy możemy jeszcze mieć nadzieję, czy też nadzieja ta odjętą nam zupełnie została... wtedy, rachuj Pan na mnie... gdyż pomagając sobie wzajemnie, dojdziemy bezwątpienia do wyświetlenia całéj prawdy.
— A jeśli prawdą jest, że oni się kochają...
— Zaczem daléj postąpiemy, daj mi Pan pierwéj słowo honoru... że jakkolwiek przykrem może być nasze odkrycie, Pan się wyrzekasz wszelkiéj zemsty... a nawet... widzenia Florencyi...
— Nigdy... Pani... nigdy... Kochaj Pani po swojemu... ja także po mojemu kochać będę...
— Dobrze, Panie, — rzekła Walentyna wstając z krzesła, — będziemy więc działali z osobna i tak jak Panu podobać się będzie.
— A!le, Pani... przecież ja nie mogę...
— Jesteś Pan zupełnie wolnym w swoich postępkach.
— Zaklinam Panię...
— Na próżno.
Pan de Luceval umilkł na chwilę, walcząc pomiędzy zazdrością, wspaniałomyślnością i obawą, ażeby Pani d’Infrevillle nie uprzedziła Florencyi, jak mu to już poprzednio zagroziła, o mogącem ją spotkać niebezpieczeństwie; nareszcie ta ostatnia uwaga, a wyznać także musimy, i cząstka jakaś wznioślejszych uczuć odniosły zwycięstwo; skutkiem czego Luceval rzekł do Walentyny:
— A więc... daję Pani słowo...
— Dobrze, dobrze, Panie... i teraz przeczucie moje powiada mi że postanowienie to szczęście nam przyniesie.. Gdyż zastanówmy się tylko rozsądnie nad tem, co już wiemy.
— Słucham Pani.. O! mój Boże! wszakże ja tylko pragnę nadziei...
— A właśnie.. o naszych nadziejach chcę Panu mówić...
— O jakich nadziejach?
— Naprzód, gdyby się Michał i Florencya kochali, czyli powiedzmy od razu, gdyby byli kochankami, cóżby im przeszkodziło żyć z sobą jak mąż z żoną... w jakiéj oddalonéj prowincyi, albo nawet i w Paryżu, gdzie można żyć jak najskryciéj i tak jak się komu podoba?
— Ale ta bliskość ich mieszkania... czyliż nie ma prawdopodobieństwa że oni się łączą z sobą?
— Po cóż tedy takie ostrożności, taka tajemnica, takie trudy tak przeciwne charakterowi Michała i Florencyi?
— Po co? Ażeby się widzieć bez zgorszenia.
— Lecz gdyby zmienili nazwisko, gdyby chcieli udawać małżeństwo Państwa Renaud, jakieżby wtedy było zgorszenie? któżby się domyślił prawdy? któżby się znalazł coby ich chciał wyśledzić?
— Kto? prędzéj czy późniéj ja lub Pani...
— A więc tem bardziej: gdyby się czegoś obawiali, zmieniliby nazwisko, byłby to środek prosty i pewny, gdy tymczasem zachowując swoje własne nazwiska, daleko było łatwiéj ich wykryć, czego dowiodły nasze poszukiwania. A potem, gdyby byli chcieli otoczyć się zupełną tajemnicą, czyliżby nie mogli ukryć i téj części, życia swego, którą za domem zapewne pośród ludzi obcych przepędzają?
— Właśnie to najwięcéj mnie zastanawia, gdzie oni zawsze wychodzą? Florencya, która zaledwie wstawała o dwunastej... od trzech lat wstaje przed wschodem słońca, i to nawet w czasach tak szkaradnych jak naprzykład noc dzisiejsza.
— Albo Michał! i jego postępowanie jest równie zadziwiające!
— Jaka zmiana! i czemu ją przypisać?
— Nie wiem... lecz sama ta zmiana czyni mi nadzieję; tak jest, wszystko spodziewać mi się każe, że Michał pokonał nareszcie swą ociężałość... to lenistwo, które było dla niego tak złowrogie, a na którem i ja wiele ucierpiałam.
— Ah! jeśli Pani prawdę mówisz, jeśli Florencya nie jest już tą gnuśną istotą która przejażdżkę w powozie uważała sobie za zbyt wielką pracę! jeśli przykre położenie w którem się od czterech lat znajduje przeistoczyło ją... z jakiemże szczęściem zapomniałbym o przeszłości! jak życie moje mogłoby jeszcze być pięknem!... Ah! wierzaj mi Pani, teraz jednéj już tylko obawiam się rzeczy, to jest że ja się szaloną łudzę nadzieją.
— Dla czegóż szaloną?
— Pani możesz mieć nadzieję... bo przynajmniéj byłaś kochaną.. gdy tymczasem Florencya nigdy nie czuła do mnie przywiązania.
— Ponieważ między jéj charakterem i charakterem Pana zbyt wielka była różnica. Lecz jeżeli, jak z wszystkiego wnosić możemy, charakter jéj odmienił się skutkiem samego życia jakie od czterech lat przymuszoną jest prowadzić, być może że to, co dawniéj nie podobało jej się w Panu, teraz podobać jéj się będzie. Czyliż Panu sama nie mówiła, w czasie waszych nieporozumień, że Pana uważa za człowieka równie szlachetnego jak czcigodnego?
— Lecz nasze prawne rozłączenie.
— O! Panie, to jeden powód więcéj.
— Jakto?
— Przymus... i dla tego Florencya była nieznośną... lecz będąc panią saméj siebie, być może że jéj postępowanie z Panem będzie zupełnie przeciwne.
— Jeszcze raz Pani powtarzam, że nie chcę szaloną łudzić się nadzieją... Zawód byłby dla mnie zbyt dotkliwym.
— Nigdy Pan jednak nie trać nadziei... odczarowanie... jeśli ma nastąpić... to ono zawsze jeszcze zbyt wcześnie nastąpi... lecz ażeby nadzieje nasze w pewność zamienić, konieczną jest rzeczą odkryć tę tajemnicę jaką się Michał i Florencya otoczyli... w tajemnicy téj znajdziemy pewnie węzeł ich wzajemnych stosunków. Poznawszy raz naturę tych stosunków będzie my wiedzieli co daléj począć.
— Podzielam, zdanie Pani... ale, jakże sobie postąpimy?...
— O! czekając na coś lepszego, wrócimy do środka któregośmy już wczoraj użyli... Najprościéj i najlepiéj jest śledzić ich kroki... tylko, że czynić to trzeba z większą ostrożnością. Chwila o któréj z domu wychodzą, ułatwia nam nasze przedsięwzięcie. Jeśli środek ten okaże się niedostatecznym... udamy się do innego.
— Być może, że lepiejby było, nie chcąc zbudzić ich podejrzenia ażebym ich sam tylko śledził...
— Rzeczywiście, Panie... a jeśli się Panu nie powiedzie... wtedy ja probować będę.
Dwa lekkie uderzenia do drzwi salonu, przerwały dalszą rozmowę.
— Proszę wejść, — zawołała Pani d’Infreville.
Poczem wszedł służący hotelu z listem w ręku, mówiąc:
— W tej chwili przyniesiono ten list do Pani.
— Zkąd?
— Nie powiedział tego człowiek który go przyniósł i zaraz się oddalił.
— Dobrze, — odpowiedziała Walentyna odbierając list od służącego.
Następnie zapytała Pana de Luceval:
— Czy Pan pozwolisz?
Ukłonił się w miejsce odpowiedzi; Walentyna odpieczętowała pismo, i ujrzawszy podpis zawołała:
— Floreneya!... list od Florencyi!...
— Od mojej żony! — powtórzył z równem zadziwieniem Pan de Luceval.
I oboje spojrzeli na siebie ze zdumieniem.
— Ale skądże ona wie o Pani mieszkaniu?
— Nie domyślam się tego wcale...
— Czytaj Pani... czytaj... Na miłość Boską! Pani d’Infreville przeczytała co następuje:
„Ukochana moja Walentyno, dowiedziałam się że jesteś w Paryżu; nie umiem wyrazić ci mego szczęścia że cię będę mogła uściskać; lecz szczęście to muszę jeszcze odroczyć, mniéj więcéj aż do trzech miesięcy, to jest do pierwszych dni czerwca roku bieżącego.”
„Jeśli w téj epoce, będziesz chciała ujrzeć twą najlepszą przyjaciółkę (o tyle jestem zarozumiałą, że nie wątpię o twoich dobrych chęciach) udasz się do Pana Duval, notaryusza Paryzkiego, mieszkającego przy ulicy Montmartre, pod Nr. 17; powiesz mu kto jesteś, a on odda ci list, w którym znajdziesz mój adres; co do listu tego, on sam odbierze go dopiero w końcu maja, gdyż dzisiaj P. Duval nie zna mnie nawet z nazwiska.
„Tak jestem pewną twojéj przyjaźni, dobra Walentyno, że zupełnie liczę na twoje odwiedziny; podróż wyda ci się może trochę długą... lecz będziesz mogła u mnie wypocząć po twojem utrudzeniu, zwłaszcza że będziemy miały wiele do mówienia.
„Twoja najlepsza przyjaciółka, która cię z całego serca ściska.”

„Florencya de L.”

Łatwo pojąć zdziwienie Walentyny i Pana de Lueeval gdy ten list przeczytali; przez chwilę oboje pozostali w milczeniu, pan de Luceval pierwszy je przerwał, mówiąc:
— Musieli spostrzedz dzisiejszéj nocy żeśmy za nimi gonili.
— Jakimże sposobem Florencya dowiedziała się o mojem mieszkaniu?... rzekła Walentyna, w zamyśleniu, nie widziałam nikogo w Paryżu oprócz Pana, i jednego z naszych dawnych służących, przy którego pomocy udało mi się uzyskać adres Michała, którego mamka jest właśnie siostrą tego służącego.
— Czemuż Florencya pisze do Pani, a nie do mnie, jeśli się domyślała żeśmy ją śledzili?
— Być może że się mylimy, i że ona pisze do mnie, nie wiedząc że pan jesteś w Paryżu.
— W takim razie, po cóż ta odwłoka w widzeniu się z Panią... i to nieznaczna zalecenie, ażebyś Pani nie szukała jej adressu przed końcem maja, tłomacząc się że osoba która Pani ma dać ten adres, otrzyma go dopiero w owej epoce?
— Tak, widoczną jest rzeczą, — odpowiedziała Walentyna, zasmucona trochę, — że Florencya nie chce mnie widzieć przed trzema miesiącami... i przedsięwzięła też zapewne stosowne w tym celu środki... Chciałabym tylko wiedzieć, czy Michał miał jaki udział w tym liście?
— Wiesz Pani... że nie mamy ani chwili czasu do stracenia, — rzekł de Luceval po chwili namysłu, — bierzmy dorożkę i jedźmy na ulicę Vaugirard, — jeśli żona moja ma jakie podejrzenie... jaką obawę, musiała wrócić do domu, gdzie zapewne ją jeszcze zastaniemy.
— Masz Pan słuszność.. jedźmy... jedźmy.
W godzinę potem, Walentyna i de Luceval złączyli się w téjże saméj dorożce która ich wysadziła w niewielkiéj odległości od dwóch sąsiednich domów do których poszli na zwiady.
— I cóż! Panie, — zapytała z trwogą Pani d’Infreville blada i wzruszona, siadając pierwsza do powozu, — jakież wiadomości?
— Nie ma już żadnéj wątpliwości, Pani, moja żona ma podejrzenie. Zapytałem odźwiernego o Panię de Luceval, udając, że miałem ważny do niéj interes. — O! ta Pani już tu nie mieszka, — odpowiedział na to... Przyjechała tu dorożką około jedenastéj, zabrała z sobą kilka pakietów, oznajmiając zarazem że tu już nie wróci... Było to rzeczą bardzo prostą, — dodał odźwierny, gdyż Pani Luceval wprowadzając się tutaj zapłaciła za sześć miesięcy naprzód, i od pewnego czasu wypowiedziała mieszkanie od 1-go czerwca; co do jéj sprzętów, powiedziała że później niemi rozporządzi. — Takie były odpowiedzi tego człowieka, i niepodobieństwem było dowiedzieć się od niego coś więcéj; a Pani cóżeś się dowiedziała?
— Dowiedziałam się tegoż samego co i Pan, — odpowiedziała Walentyna z większym jeszcze smutkiem. — Michał powrócił o jedenastéj i także oznajmił że opuszcza swoje mieszkanie i że później rozporządzi swemi sprzętami. Zresztą, i on także wypowiedział swój lokal od 1-go czerwca.
— A więc oni l-go czerwca mają się połączyć...
— W takim razie pocóż mnie wzywała na tęż samą datę?
— O! niechaj czynią co im się podoba, — zawołał Pan de Luceval, — ja odkryję tę całą tajemnicę.
Pani d’Infreville kiwnęła smutnie głową, nic nie odpowiedziała i w głębokiem pogrążyła się dumaniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.