Kwiat majowy/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kwiat majowy |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Państwowy Instytut Wydawniczy „Sfinks“ |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Gdańsk, Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Baturewicz |
Tytuł orygin. | Flor de mayo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mijały lata, życie jednak rodziny zamieszkującej barkę zamienioną w traktjernię, płynęło jednostajnie.
Proboszcz był już prawdziwym marynarzem, silnym, powolnym i zahartowanym wśród niebezpieczeństw. Z „kota“ stał się najbardziej zaufania godnym członkiem załogi barki wuja Borrasca. Zaoszczędzone cztery czy pięć duros miesięcznie, składał zazwyczaj matce na przechowanie.
Tonet nie miał żadnego zajęcia. Tona walczyła napróżno z jego usposobieniem. Po kilku bowiem dniach rzucał wszelką pracę, którą znajdowała dla niego. W ciągu tygodnia był w nauce u szewca. Przez dwa miesiące z górą pełnił obowiązki „kota“ na barce wuja Borrasca, który jednak w żaden sposób nie mógł nakłonić go do posłuszeństwa, mimo nieustannego bicia, aż do zmęczenia. Potem zdecydował się zostać bednarzem, uważając, że jest to zajęcie jedno z najpewniejszych, mistrz jego jednak nie omieszkał go wyrzucić. Wreszcie w siedemnastym roku życia pracował, jako jeden z tragarzy portowych, nie przemęczał się jednak, uważając, że dwa lub trzy dni poświęconych pracy tygodniowo wystarczy najzupełniej.
Tona umiała jednak tłumaczyć jego próżniactwo i złe nawyknienia, zwłaszcza widząc w dnie świąteczne, a często i inne, wolne od pracy, jego ciemną twarz, na której się przebijał już puszek wąsów, czapkę jedwabną na głowie, płócienną kurtkę niebieską na rozwiniętej figurze, wreszcie ciemny pas jedwabny na flanelowej koszuli w kratki czarno-zielone.
Dumna była ze swego syna, mimo że porównywała go z Martinezem niesławnej pamięci.
Porównanie to jednak ostatecznie wykazywało, że jest żywszy, odważniejszy i roztropniejszy od tamtego. Zalety te widziały również i dziewczęta z Cabanal, które rywalizowały ze sobą, pragnąc go mieć za swego narzeczonego.
Cieszyła się Tona, widząc jak jest ceniony jej syn, którego sprawki były jej znane. Jedyna bieda, że tak lubi tę przeklętą wódeczkę! Był mężczyzną co się zowie, ani porównać go nawet nie można było z ociężałym bratem, któremu trudno było się poruszyć, chociażby po nim przejeżdżano wozem.
Pewnej niedzieli wieczorem w noszącej ironiczną nazwę Traktjerni Dobrych Obyczajów, zaczął rzucać szklankami, celując w głowy tragarzy zarabiających lepiej od niego. W chwili zaś, gry przybyli strażnicy celem uśmierzenia awanturnika, biegał już z nożem między stolami, pragnąc ugodzić któregoś ze swych przeciwników. Tydzień z górą trzymano go w areszcie. Łzy jednak pani Tony i wstawiennictwo wuja Mariano, wyborcy miejskiego, zdołały go stamtąd wydostać. Miało to jednak ten skutek, że tegoż samego jeszcze wieczoru ponownie wywijał nożem, skierowanym w stronę dwóch marynarzy angielskich, którzy po wypiciu z nim okazali chęć zboksowania go.
Zuchwały ten młodzieniec znany był w Cabanal z tego, że się przepracowywać nie lubił, lecz za to nikt mu dorównać nie mógł w wytrzymałości innego rodzaju. Podczas gdy burze uniemożliwiały pobyt na morzu, całemi nocami wałęsał się po różnych traktjerniach, zjawiając się u matki nieraz dopiero po tygodniu.
Miał jednak również i okres poważniejszego uczucia i pewnej zażyłości, która zapowiadała przedwczesne małżeństwo. Matce nie bardzo to się podobało. Nie pragnęła dla Toneta księżniczki, Dolores jednak, córka woźnicy Paella, nie była podług jej mniemania godną zaszczytu pozostania jej synową. W oczach jej była małpą bezwstydną, choć przyznać musiała, że była jednak ładną dziewczyną. Taka jednak synowa potrafiłaby nawet zjeść biedną świekrę, która będzie miała nieszczęście ją dostać!
Niewątpliwie. Wszak była wychowana bez matki przez ojca pijaka, który się zataczał już o świcie, idąc do wozu. Pijaństwo uszczuplając coraz bardziej jego figurę tembardziej uwydatniało nos, zniekształcony czerwonemi naroślami.
Nie cieszył się bynajmniej dobrą sławą. Jeździł wyłącznie w dzielnicy rybaczej Walencji, zamieszkałej przez „zepsute kobiety“. Skoro zawinął do portu jakiś statek angielski, proponował marynarzom bezwstydnie odwiezienie ich do lokali dyskretnych, poczem udawszy się tam i zabrawszy na wóz postacie uszminkowane w białych szlafrokach i z kwiatami we włosach, wiózł całe tak dobrane towarzystwo do jednej z traktjerni na brzegu, gdzie zabawa trwała już do rana. Sam przytem również korzystał. Nie rozstając się z batem, siadał na osobności przy dzbanie z winem i ciągnął zeń aż do zupełnego upicia się, spoglądając wzrokiem pełnym ojcowskiej dobroci na „swoje stadko“.
Gorzej było, że się nie taił z tem wcale wobec własnej córki. Rozmawiając z nią, używał tych samych wyrażeń karczemnych, a że wino czyniło go rozmownym, opowiadał wszystko, by tylko zadośćuczynić owej potrzebie. Mała zaś Dolores kuląc się i cofając się lękliwie przed groźnie posuwającemi się nogami ojca, słuchała z wyrazem ciekawości niezdrowej i szeroko otwartemi oczami brutalnego jego monologu, w którym wspominał o wszelkich bezeceństwach, które się działy w nocy w jego obecności.
W ten sposób wychowywano Dolores. Czyż nie wiedziała więc o rzeczach najgorszych?...
I dlatego właśnie Tona wolałaby nie dopuścić do tego, aby została jej synową. Jeżeli dotychczas nie była jeszcze zupełnie zepsutą, zawdzięczała to jedynie życzliwym sąsiadkom, które udzielały jej rad, mających na celu własne jej dobro. Teraz jednak dawała powód do plotek zachowując się niewłaściwie w stosunku do Toneta, który przebywał przeważnie w jej domu, co mogło świadczyć, że jest jej kochankiem. Jadała bowiem z nim wspólnie, korzystając z tego, że ojca prawie nigdy nie było, gdyż się zjawiał w domu dopiero nad ranem, naprawiała jego bieliznę, a nawet wyciągała z kieszeni ojca pieniądze dla swego narzeczonego, co miało ten skutek, że usta pijaka miotały brzydkie złorzeczenia, potępiające fałszywą przyjaźń tych, którzy, jak przypuszczał, korzystając z jego zamroczenia, okradali go w traktjerni.
Dziewczyna owładnęła jednak nietylko sercem narzeczonego! Powoli wszystkie rzeczy Toneta przewędrowały z traktjerni do domu wuja Paella.
Tona została opuszczona przez synów. Proboszcz znajdował się nieustannie na morzu „polując na pieniądz“, jak mówił, czy to w charakterze rybaka, czy też marynarza na jakimś statku niewielkim, udającym się po sól do Torrevieja, Tonet zaś albo odwiedzał traktjernie albo przebywał u swej narzeczonej... Starzejąc się coraz bardziej za ladą, nie miała nikogo, prócz jasnowłosej dziewczynki, którą kochała w sposób szczególny z przerwami, widząc bowiem jej podobieństwo do Martineza, nie mogła się powstrzymać od zaklęcia: „A niechby djabli wzięli byli tego łotra!“...
Nawet Bóg nie zawsze wszystkim dopomaga. Nie były to już dla niej czasy pierwszego okresu jej wdowieństwa.
Szereg innych starych barek zamieniono już również na traktjernie. Rybacy mogli teraz wybrać tę lub ową. Zresztą Tona ze względu na wiek swój nie była już tak jak dawniej ponętną dla gości, którzy pijąc, nie zdradzali już chęci żartowania z nią.
Z przyzwyczajenia przychodzili jeszcze do niej dawni jej goście, to jednak co miała teraz od nich, zaledwie wystarczało jej na życie. Tona nieraz odszedłszy nieco od swego domostwa spoglądała na nie ze smutkiem. Ognisko było zgaszone, ogrodzenie zniszczone i nie słychać już było chrząkania wieprza, zabijanego corocznie. Jedynie kilka nędznych kur dziobało jeszcze leniwie piasek dokoła pobielonej barki.
Czas płynął jej dziwnie monotonnie. Z odrętwienia w jakie wpadała, budziły ją jedynie sprawki Toneta, bądź też wspomnienia o Martinezie, którego fotografję w mundurze wojskowym zawiesiła w swojej komórce z wyrafinowanem okrucieństwem dla siebie samej, gdyż w ten sposób za każdem spojrzeniem zwróconem w tę stronę mogła sobie zdać sprawę o popełnionym niegdyś błędzie.
Mała Roseta, do której zjawienia się w barce przyczynił się niegodziwy strażnik, nie zajmowała prawie matki. Wychowywała się jak dzikie zwierzątko. Tona co wieczór musiała ją odszukiwać, aby zaprowadzić siłą niemal do barki po należytem schłostaniu. W ciągu zaś dnia jedynie głód odczuwany przez dziewczynkę, pozwalał oglądać ją w barce.
Trudno! należało się z losem pogodzić! Było to jednak nowe utrapienie dla Tony.
Będąc dziką, Roseta szukała samotności, przeciągając się na miękkim piasku, lub zbierając muszle i ślimaki czy też rwąc wodorosty. Często chodziła całemi godzinami ze wzrokiem utkwionym nieruchomo gdzieś w przestrzeń z rozwianemi na słonawym wietrze, gibkiemi jak węże jasnemi włosami i trzepocącą starą spódniczką, pozwalającą widzieć jej białe, cieniutkie nożęta, które u dołu jedynie były opalone przez słońce, co musiało zastąpić brak pończoch.
Leżała nieraz długo brzuchem na piasku, ustępującym pod jej ciężarem, pieszczona muskaniem piany morskiej, która co chwila zbliżała się ku samej jej twarzy, to znowuż się cofała w kapryśnem falowaniu na lśniącym od wilgoci brzegu.
Była niepoprawną próżniaczką i Tona nieraz musiała wyrzec: „Ha, nic dziwnego, jakie drzewo, taka też musi być i szczapa!“ Podobnie jak jej ojciec wpatrywała się w linję horyzontu, spędzając tak długie godziny. Zdawać się mogło, że śpi z otwartemi oczami. Pozostawała w bezruchu, jakby do niczego niezdolna.
Gdyby matka była zmuszoną czekać, aż córka jej coś zarobi, umarłaby niechybnie z głodu. Taka niezdara, a do tego jeszcze leniwa!... W traktjerni tłukła szklanki i talerze, zabierając się do ich mycia lub przypalała rybę na patelni, skoro wypadło tak, że sama musiała ją smażyć. Ostatecznie więc matka wolała, aby się wałęsała po brzegu czy też w Cabanal. Doznając dziwnej chęci uczenia się uciekała z domu do nauczycielki, mimo, że to narażało ją na karę z chwilą powrotu do matki. Skoro jednak żadnych już przeszkód do tego ze strony matki nie było, zaczynała uciekać ze szkoły.
Jedynie latem pomagała nieco stroskanej swej matce. Mogła wtedy połączyć chęć zysku z usposobieniem próżniaczem. Z dzbanem prawie tak wielkim jak sama i ze szklanką w ręku chodziła po plaży lub krążyła wśród wspaniałych powozów, jadących na molo, gdzie rozglądając się na wszystkie strony marzycielskim jak zwykle wzrokiem i potrząsając gąszczem jasnych swych włosów, wołała słabiutkim głosikiem: „Woda świeżutka!“
Nietylko jednak roznosiła wodę. Czasami zamiast dzbana brała z domu kosz trzcinowy napełniony biszkopcikami, które polecała również melancholijnie: „słone i słodkie“. Uzbieraną tym sposobem drobną sumę wręczała matce, której zachmurzone oblicze rozjaśniało się przynajmniej na chwilę wśród nieustannych trosk, budzących egoizm.
Roseta wzrastała w dzikiej samotności, przyjmując z niezamąconym spokojem cięgi od matki, nienawidząc Toneta, który był dla niej pełen pogardy, uśmiechając się natomiast niekiedy do Proboszcza, który wylądowawszy targał przyjaźnie rozczochrane jej włosy, wreszcie odwracając się z niechęcią i uciekając z miną dumnej królowej od wałęsających się na brzegu podrostków.
Tona zrezygnowała ostatecznie z zajmowania się dziewczynką, mimo że miała w niej teraz jedyną towarzyszkę życia w tem domostwie, w którem się czuła w zimowe wieczory jak gdyby się znajdowało gdzieś na pustyni. Myślała nieustannie o losach Toneta znajdującego się pod urokiem Dolores.
Ta „zatracona“ dziewczyna postanowiła zapewne pozbawić ją synów. Nie dość jej było Toneta. Od pewnego czasu już i Proboszcz wylądowawszy wpadał na chwilę jedynie do matki, poczem wnet się udawał do domu wuja Paella gdzie wypoczywał nie krępując wcale narzeczonych.
Bardziej jednak niż stosunek Dolores do chłopców drażniła Tonę świadomość, że plany jej spełzły na niczem.
Pragnęła bardzo ożenić Toneta z córką dawnej swej przyjaciółki.
Rosario nie mogła się wprawdzie równać z Dolores pięknością, tyle jednak posiadała innych zalet, nie mówiąc już nawet o dobroci serca, że w oczach Tony zasługiwała na największe pochwały. Tylko o tem do czego przywiązywała wagę największą, nie wspominała nikomu. Dziewczyna ta upatrzona na przyszłą synowę była sierotą, majątek zaś jej wynosił trzy albo nawet cztery tysiące duros, gdyż po rodzicach odziedziczyła sklepik w Cabanal, w którym Tona czyniła zazwyczaj potrzebne zakupy.
A jakże bardzo, biedaczka, kochała Toneta! Spotkawszy go na jednej z ulic Cabanal, witała uśmiechem i wzrokiem łagodnej owieczki. Popołudniu zaś często udawała się na brzeg, ciesząc się na samą myśl, że będzie mogła porozmawiać z panią Toną, matką pełnego życia nicponia, którego wszędzie było pełno.
Nie wiele jednak po nim można było się spodziewać. Nawet Dolores, mimo że ulegał jej wpływowi, nieraz nie zdołała poskromić nawałnicy jego szaleństw. Nie zjawiał się tygodniami całemi. W tym zaś czasie, jak twierdzono, widziano go śpiącego w dzień w którymś z domów w dzielnicy rybaczej, upijającego się zaś w nocy, zachowującego się brutalnie wobec swych towarzyszek zabaw i wydającego na orgje zgłodniałego piraty wygrane sumy pieniędzy.
Wśród owej włóczęgi w głowie szaleńca zjawiła się myśl, która kosztowała jego matkę niezliczonych łez i wyrzekań w ciągu niemal całego miesiąca. Obrzydziwszy sobie życie w Cabanal i nie zadawalając się już winem znajdującem się w miejscowych traktjerniach, wstąpił wraz z kilku innymi towarzyszami swojej włóczęgi do marynarki wojennej.
I oto, pewnego dnia dziarski ten młodzieniec zjawił się w Cabanal w uniformie granatowym i w białym berecie włożonym na bakier, z workiem zawieszonym na plecach, pragnąc się po żegnać z Dolores i matką i udać się do Cartageny, gdzie się znajdował statek, na którym miał pełnić służbę.
Trudno! Niech jedzie z Bogiem! Bardzo kochała go Tona, ale ostatecznie mogła teraz nieco odpocząć. Współczuła tylko biednej nieśmiałej Rosario, która wychodziła często na brzeg, siadywała tam z Rosetą i szyjąc wypytywała ją dyskretnie czy pani Tona nie otrzymała listu od marynarza.
Myśl pozostałych na brzegu kobiet podążała za płynącą lub zawijającą do tego lub owego portu fregatą Madryt, na której się znajdował drogi ich sercu dzielny marynarz.
Z jakąż radością witały każdy, zjawiający się na wilgotnej ladzie jego list w wąskiej kopercie, zaklejonej czerwonym opłatkiem, lub miękiszem chleba z adresem nieco skomplikowanym, pisanym ręką niewprawną: „Dla pani Tony, w traktjerni przy Portowej Oborze!“
Jakąś woń niezwykłą, egzotyczną roztaczały dokoła te proste koperty, dając zmysłom wyczuwać roślinność nieznaną, morza burzliwe, brzegi na tle złocących się chmur i gorejącego nieba. Kobiety, odczytując kilkakrotnie list o czterech stronach, przenosiły się w marzeniu ku tym obcym krajom i oglądały murzynów w Havanie, Chińczyków na Filipinach, albo też liczne miasta nowoczesne w Ameryce Południowej.
Dzielny chłopak! Będzie też miał co opowiadać gdy wróci! Może to i dobrze, że wstąpił do marynarki wojennej, prędzej się ustatkuje. Mając jednak słabość dla młodszego swego syna, Tona z oburzeniem myślała o tem, że dzielny ten chłopak musiał się poddać surowej dyscyplinie okrętowej, gdy tymczasem Proboszcz, którego uważała za niezdarę, zdołał osiągnąć już powodzenie w życiu i zdobyć sobie poważanie wśród rzeszy rybaków.
Był prawą ręką właściciela barki. Wuj Mariano, do którego zazwyczaj udawała się Tona w kłopotach, nie miał przed nim żadnych tajemnic. Zarabiał dobrze, tembardziej więc matka go przeklinała skoro jej nic nie przynosił i tylko na chwilę dla przyzwoitości wpadał pod daszek traktjerni.
Ktoś musiał pilnować jego dochodów. Lecz kto? Oczywiście Dolores, ta czarownica przeklęta, która musiała zadać jej synom jakiegoś „ziela djabelskiego“, ażeby byli jej ulegli jak wierne psy.
Głupi Proboszcz przebywał w domu pijaka, jak gdyby miał pilnować tam własnego dobra. Czyż nie wiedział o tem, że Dolores nie dbała o niego? Czyż nie wiedział o listach Toneta i odpowiedziach Dolores pisanych pod jej dyktando przez sąsiada! Nawet jednak nieustanne drwiny matki nic nie pomagały. Ostatecznie, nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy, zajmował powoli miejsce swego brata. I rzeczywiście Dolores darzyła go teraz, jak dawniej Toneta, swojem uczuciem. Naprawiała mu też ubranie, ponadto zaś przechowywała zaoszczędzone przezeń pieniądze, czego mimo najlepszych nawet chęci, nie mogłaby czynić dla Toneta, gdyż nie miał nic coby można było oszczędzać.
Pewnego dnia wniesiono stygnące zwłoki wuja Paella do domu. Przejechały go koła własnego jego wozu. Upiwszy się spadł ze swego siedzenia i nie wypuszczając z ręki swego bata, z którym podczas snu nigdy się nie rozstawał, wierny do ostatka swoim zasadom, woniejąc wódką, wyzionął ducha pod wozem, naładowanym zwykłemi jego pasażerkami o wymalowanych policzkach, zwanemi przezeń „kochanem stadkiem“.
Dolores miała teraz jedyną opiekunkę w osobie swej ciotki Picores, handlarki ryb, przekonanej, że jedynie przy pomocy energicznej dłoni można czynić dobrze. Podobna więc opieka nie mogła być zbyt ponętną.
Po dwóch latach nieobecności Toneta zaczęto rozgłaszać wiadomość: „Dolores wychodzi za mąż za Proboszcza“. Wielki Boże! zakotłowało w Cabanal! Nikt prawie nie wątpił, że dziewczyna sama pokierowała sprawą w ten sposób, przytem zaś opowiadano sobie nawzajem do ucha różne szczegóły wywołujące ironiczne uśmiechy.
Od Tony jednak można było usłyszeć jeszcze coś więcej. Córce pijaka zachciało się koniecznie wejść do jej rodziny, szukała więc wszelkich sposobów, aby dojść do tego. Wiedziała dobrze o tem, co ma zrobić, szelma skończona! Chciałaby męża głupiego, któryby się zabijał dla niej, pracując ciężko. Złodziejka! Wydziera jedynego jej syna, który coś zdoła zarobić!...
W końcu jednak po głębszem zastanowieniu się zmieniła swoje zdanie. Skłoniły ją do tego nie mniej egoistyczne pobudki. Może nawet będzie lepiej, jeżeli się pobiorą. Rozwikła to do pewnego stopnia sprawę i wtedy Tonet ożeni się z Rosario. I chociaż się nieco zżymała, wzięła jednak żywy udział w weselu, a nawet nazwała „córką“ tę piękną żmiję, która tak łatwo się przeginała ku nowej sympatji.
Intrygowało wszystkich, jak się zachowa Tonet otrzymawszy podobną wiadomość. Marynarz był w gruncie rzeczy dobrym chłopakiem! Odpowiedź jego była wielką niespodzianką dla ciekawych. Wszystko co się stało uznał za właściwe. Niewątpliwie dłuższa nieobecność oraz podróże były bliższą przyczyną tej zmiany, która w nim zaszła. Wydawało mu się teraz rzeczą naturalną, że Dolores, nie mając „oparcia“, zdecydowała się wyjść za mąż. Skoroby zaś miała wyjść za kogoś innego, lepiej się stało, jak mówił, że może mieć tak dobrego męża jak mój brat.
Nietylko jednak listy marynarza znamionujące rozsądek budziły szacunek dla niego tych, którzy go znali. Bardziej jeszcze zdumiewała wszystkich postawa przystojnego młodzieńca, skoro się zjawił w Cabanal z workiem na plecach i z garścią otrzymanych w chwili zwolnienia ze służby pesetów, które wydawał z całą godnością.
Pozdrowił Dolores jak siostrę. Bo i cóż do djabła? Czyż się nie miały dotychczas zatrzeć wspomnienia? Zresztą miał przecie inne, nowe wspomnienia ze swoich podróży. Nie dbał teraz wcale ani o Dolores, ani o brata. Myślał jedynie o zdobytej po powrocie do domu popularności.
Sąsiedzi nieraz całe noce spędzali nad otwartem niebem, siedząc na krzesełkach lub poprostu na ziemi przed drzwiami byłego domu wuja Paella, który teraz należał do Proboszcza, i słuchając z podziwem ubarwionych zmyślonemi szczegółami opowiadań marynarza o obcych krajach.
W porównaniu z prostymi wyczerpanymi pracą rybakami, lub dawnymi towarzyszami, z którymi wyładowywał towary, Tonet wyglądał jak arystokrata ze swoją delikatną ciemną cerą, z podkręconemi wąsikami, z utrzymanemi w czystości rękami, z przedziałkiem w lśniących, gładko uczesanych włosach, z kędziorami wyglądającemi z pod jedwabnego beretu.
Tona była zadowolona ze swego syna. Lubił wprawdzie jak i dawniej próżnować, lecz widać było we wszystkiem, że nabył na statku umiejętności życia. Surowa dyscyplina wojskowa dała mu ogładę zewnętrzną, mimo że w gruncie rzeczy pozostał ten sam. Pijąc i teraz, nie upijał się jak dawniej, będąc zaś bardziej jeszcze nawet zuchowatym, unikał wszelkich awantur, wreszcie nie dążąc już do zrealizowania nierozsądnych kaprysów, pragnął poprostu zadowolenia egoizmu własnego.
Nie stanowiło mu trudności zadośćuczynienie życzeniom matki. Ożenić się z Rosario? Doskonale! Tak dobra dziewczyna w zupełności się nadawała na żonę. Zresztą posiadała sumkę, która mogłaby się pomnożyć znacznie w rękach osoby umiejącej pokierować sprawami.
Czyż można było pragnąć czegoś więcej? Przecież temu kto był w marynarce wojennej nie wypada dźwigać worków, jakgdyby był pierwszym lepszym tragarzem portowym. Wszystko, byle nie to!
Ku większemu zadowoleniu matki ożenił się z Rosario. Para była dobrana! Ona, malutka, nieśmiała, uległa, wierząca weń ślepo, jak w bóstwo, on zaś dumny z posiadanego majątku i nieustraszony, jak gdyby pod koszulą nosił zbroję, ukutą z tysięcy duros otrzymanych w posagu. Wiodąc życie dostatnie pierwszego lepszego właściciela barki w Cabanal, gotów był każdemu okazać szczodrobliwości i nie liczył się z wydatkami. Do późnego wieczora przesiadywał w kawiarni paląc fajkę i nieznacznie zwracając uwagę obecnych na swoje wysokie lśniące buty w dnie słotne.
Dolores obserwowała to wszystko z miną obojętną. Jedynie władczy jej wzrok sypał iskry, zdradzające ogień pragnień tajemnych.
Przez rok cały nic nie zakłócało szczęścia małżonków. Lecz pieniądze zgromadzone w ciągu długich lat w nędznym sklepiku przez rodziców Rosario, topniały szybko w rękach Toneta, aż wreszcie w pewnej chwili „ukazało się dno worka“, jak mówiła karczmarka, ganiąc rozrzutność syna.
Zjawiły się kłopoty, a wraz z niemi niezgoda, łzy, a nawet bijatyki w domu Toneta. Rosario musiała teraz nosić kosze jak jej sąsiadki, handlarki ryb. Uchodząc dawniej za za możną, musiała się zniżyć do rzędu najuboższych. Wstając zaraz po północy, udawała się na brzeg i wystawała tam godzinami całemi w błocie, aby potem iść piechotą z naładowanemi koszami do Walencji, skąd mogła wrócić dopiero wieczorem osłabiona ze zmęczenia i głodu. Chętnie jednak znosiła to wszystko, byle tylko jej władca mógł wieść dawny tryb życia i unikała wszystkiego, coby mogło być przyczyną jego upokorzenia a tem samem wywołać złorzeczenia i awantury.
Tonet spędzał więc w dalszym ciągu wieczory w kawiarni w otoczeniu maszynistów okrętowych lub właścicieli barek, Rosario zaś musiała tłumić niemal codziennie na Targu głód szalony, dokuczający jej zwłaszcza w chwili, gdy na straganach innych handlarek ukazywała się parująca czekolada lub kotlety przesypane bułeczką.
Najważniejszą jej troską było zadowolenie wszelkich potrzeb uwielbianego męża, gdyż inaczej mógłby się łatwo unieść i złorzeczyć marnemu losowi, któremu uległ w małżeństwie. Biedna, złamana kobieta, wyglądająca z każdym dniem coraz gorzej, znosiła z rezygnacją wszelkie braki, byle tylko pan jej mógł pójść jak zwykle do kawiarni i tam przy kawie zagrać w domino, wreszcie odżywiać się należycie i mieć jeszcze możność włożenia lepszej wełnianej koszuli. Drogo to ją kosztowało, postarzała się bowiem bardzo, nie mając jeszcze nawet lat trzydziestu. Była jednak dumną, że miała najprzystojniejszego męża w calem Cabanal.
Kłopoty zbliżyły ich do drugiego małżeństwa, któremu się wiodło coraz pomyślniej. Powodziło się Proboszczowi, gdy oni tymczasem coraz bardziej staczali się na dół.
Nic bardziej naturalnego, jak to, że bracia muszą się wspomagać nawzajem w cięższych chwilach. Rosario również nie myślała inaczej. I choć z ciężkiem sercem, nieraz jednak przekraczała progi domu Dolores i nie sprzeciwiała się wcale, że i Tonet znowu zaczynał coraz bardziej się przyjaźnić z bratową. Bolało to ją, musiała jednak patrzeć na wszystko cierpliwie, Proboszcz, bowiem był jedynym żywicielem brata i jego żony w ciągu długich tygodni, gdy nie było ryby na sprzedaż, ani też sam włóczęga o sympatycznym wyglądzie nie zdołał zarobić niewielkiej jakiejś sumy za pośrednictwo w jakiejś sprawie, związanej z życiem portowem.
Musiała przyjść jednak chwila, gdy zmęczone udawaniem kobiety nie mogły już stłumić swej nienawiści.
Po czterech latach małżeńskiego pożycia Dolores zaszła w ciążę. Proboszcz się cieszył niezmiernie rozgłaszając szczęśliwą wiadomość. Cieszyły się również i sąsiadki, uśmiech ich jednak był raczej złośliwy. Mimowoli nasuwało się im podejrzenie, widziały bowiem jakiś związek między obecnym wyglądem Dolores, a większą w czasach ostatnich przyjaźnią Toneta, który częściej przebywał w domu swego brata, aniżeli w kawiarni.
Kłóciły się teraz ze sobą obie kobiety, dając folgę nieokiełznanemu swemu temperamentowi. Wzajemna nienawiść rozdzieliła je i teraz tylko Tonet odwiedzał dom Proboszcza, co powodowało nieporozumienia małżeńskie, często kończące się bijatyką.
Tak mijał czas. Rosario twierdziła nieustannie, że dziecko Dolores, które już przyszło na świat, jest uderzając podobne do Toneta, ten znowuż wyciągał co mógł od starszego brata, mającego słabość dla niepoprawnego włóczęgi, który niweczył w ten sposób jego plany oszczędnościowe, piękna zaś córka wuja Paella szydziła przy każdej sposobności ze swojej bratowej, „zasuszonej indyczki“, ciesząc się, że może wytknąć jej nędzę i bezskuteczne mozoły, a jednocześnie starając się zamanifestować wobec niej władzę, jaką miała nad uległym i teraz dla dawnej swej narzeczonej Tonetem.
Duch nieustannej walki i zuchwałych szyderstw panował między odnowionym i piękniejszym niż dawniej domkiem wuja Paella, a nędzną o zniszczonym dachu chałupką, w której teraz cierpiała opuszczenie i wszelkie braki Rosario. Nie brakło przytem życzliwych sąsiadek, które uważały za święty swój obowiązek pośredniczenie w wymianie zniewag między stronami.
Często Rosario trzęsąc się z oburzenia i nie mogąc powstrzymać nabiegających jej do oczu łez, szukała ulgi i pociechy w przybrzeżnej barce-traktjerni, sczerniałej i starzejącej się jak jej właścicielka. Tam wysłuchiwały w milczeniu pełnych rozpaczy jej skarg pani Tona i Roseta, które mimo łączących je najściślejszych związków krwi, żyły ze sobą w ciągłej choć często nie okazywanej nazewnątrz nieprzyjaźni, zgadzając się najzupełniej jedynie w swej pogardzie dla mężczyzn. Z nory swej, lepiej niż z obserwatorjum, widziały wszystko co się działo między jedną a drugą parą małżeńską.
— Ach ci podli mężczyźni!
Pani Tona mogła wygłosić z całą stanowczością to zdanie, zerkając z ukosa na fotografję strażnika, która wisiała, jak dawniej, na miejscu widocznem.
— Wszyscy jednacy! Szkodaby było nawet sznurków na wieszanie tych łotrów!
Roseta zaś, zapatrzona gdzieś w dal marzycielskim wzrokiem zielonawo-morskich czystych i spokojnych oczu młodej dziewczyny, która wie wszystko, nie zna jednak trwogi przed niczem, mruknęła ledwo dosłyszalnym głosem:
— A jeżeli który z nich i nie jest łotrem, to jest głupcem, jak Proboszcz.