O czym szumią wierzby/XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | O czym szumią wierzby |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój“ |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Linolit“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Godlewska |
Tytuł orygin. | The Wind in the Willows |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy się ściemniło, Szczur wezwał ich z tajemniczą miną do salonu, postawił każdego przy stosie jaki mu był przeznaczony i przystąpił do zbrojenia zwierząt na przyszłą wyprawę. Zabierał się do tego z wielką powagą i wszystko wykonywał bardzo dokładnie, co zajęło sporo czasu. Naprzód każde zwierzątko otrzymało pas, potem za pas zatykało się szablę a z drugiego boku — dla równowagi — kordelas, później przychodziła kolej na parę pistoletów, pałkę policjanta, kilka par kajdanów, bandaże i plastry, manierkę i puszkę na sandwicze. Borsuk śmiał się wesoło, mówiąc:
— Doskonale, mój Szczurku! Ciebie to bawi, a mnie nic nie szkodzi. Wszystko co mam do zrobienia, zrobię tym oto kijem.
Ale Szczur powiedział tylko:
— Borsuku, ja cię proszę! Nie chciałbym abyś mi potem wyrzucał, żem o czymkolwiek zapomniał.
Kiedy już wszystko było zupełnie gotowe, Borsuk wziął w jedną łapę ślepą latarkę a w drugą swój wielki kij i oświadczył:
— A więc chodźcie za mną. Naprzód Kret, bo jestem z niego bardzo zadowolony; potem Szczur, a na ostatku Ropuch. Słuchajno ty, Ropuchu, nie gadaj tak dużo jak zwykle, bo cię odeślę z powrotem jak amen w pacierzu.
Ropuch bał się okropnie, że go zostawią, więc bez szemrania przyjął wyznaczone mu poślednie stanowisko i zwierzęta wyruszyły w drogę. Borsuk prowadził ich kawałek Wybrzeżem i nagle skoczył ponad krawędzią brzegu do otworu jamy położonej nieco powyżej poziomu wody. Kret i Szczur w milczeniu poszli za jego przykładem, trafiając zgrabnie do nory. Ale gdy przyszła kolej na Ropucha, zdołał oczywiście poślizgnąć się i wpadł do wody z pluskiem i okrzykiem przerażenia. Przyjaciele wyciągnęli go, roztarli i szybko wycisnęli z wody, stawiając go na łapy i pocieszając; ale Borsuk rozgniewał się na dobre i zapowiedział Ropuchowi, że jeśli jeszcze raz zrobi głupstwo, to go na pewno nie weźmie.
Więc nareszcie znaleźli się w tajnym przejściu, i karna ekspedycja naprawdę się rozpoczęła.
W tunelu było zimno, i ciemno, i wilgotno, i nisko, i ciasno, i biedny Ropuch dostał dreszczów, poczęści ze strachu przed tym co go czekało, a poczęści dlatego że był przemoknięty do nitki. Latarka świeciła w oddali, więc mimowoli przyzostawał się w tyle, idąc poomacku. Wtem posłyszał ostrzegawcze nawoływanie Szczura:
— Chodźże, Ropuchu!
Ropucha ogarnął strach, że go zostawią samego w tej ciemności i podbiegł z takim pośpiechem, że wywrócił Szczura, który wpadł na Kreta, który wleciał na Borsuka; zapanowało chwilowo straszne zamięszanie. Borsuk myślał, że zostali napadnięci z tyłu, a ponieważ nie było miejsca na użycie kija czy też kordelasa, wyciągnął pistolet i o mało co nie wpakował kuli Ropuchowi. Kiedy dowiedział się, co zaszło właściwie, rozgniewał się mocno i oświadczył:
— Teraz to już naprawdę zostawimy tego nieznośnego Ropucha.
Ale Ropuch zaczął popłakiwać, a Kret i Szczur wzięli na siebie odpowiedzialność za jego sprawowanie, więc Borsuk udobruchał się i procesja pomaszerowała dalej; tylko tym razem Szczur zamykał pochód, trzymając Ropucha mocno za ramię.
Szli tak poomacku, dzierżąc w łapkach pistolety i strzygąc uszami, kiedy Borsuk rzekł wreszcie:
— Powinniśmy być już teraz prawie że pod jadalną komnatą.
I posłyszeli nagle bezładne odgłosy, które zdawały się dalekie a jednak musiały rozlegać się tuż nad ich łebkami; jakby krzyki, wiwaty, tupanie i uderzanie w stół. Ropucha ogarnął znów nerwowy lęk, lecz Borsuk odezwał się ze spokojem:
— A to używają te tchórzyska!
Tunel zaczął wznosić się ku górze, zwierzęta uszły jeszcze kawałek drogi w ciemności, kiedy hałas wznowił się, tym razem zupełnie wyraźnie tuż nad ich łebkami. Posłyszeli:
— Wi-waat! Wi-waaat-waaat! — i tupanie małych łapek, i brzęk kieliszków gdy małe piąstki uderzały w stół.
— Jak oni świetnie się bawią! — powiedział Borsuk. — No, chodźmy!
Szli szybko wzdłuż tunelu, aż przejście skończyło się i stanęli przed drzwiami prowadzącymi do śpiżarni.
W jadalnej komnacie panował tak straszliwy hałas, że było niewiele prawdopodobieństwa aby ich posłyszano. Borsuk zakomenderował:
— Dalej, chłopcy, razem!
Wszyscy czterej podparli ramionami drzwi i podnieśli je. Wywindowali się na górę, pomagając sobie wzajemnie i znaleźli się w śpiżarni, przedzieleni tylko drzwiami od jadalnej komnaty, gdzie ich wrogowie pili i hulali, nieświadomi niebezpieczeństwa.
Gdy zwierzęta wyłoniły się z tunelu, hałas był wprost ogłuszający. Lecz kiedy stopniowo uciszyły się wiwaty i bicie pięściami w stół, przyjaciele rozróżnili głos, który mówił:
— Nie będę już dłużej zaprzątał uwagi panów — (głośne oklaski) — ale nim usiądę — (wiwaty) — chciałbym powiedzieć słówko o naszym zacnym gospodarzu, panu Ropuchu. Znamy wszyscy pana Ropucha! — (śmiechy). — Dobrego Ropucha, skromnego Ropucha, uczciwego Ropucha! (wesołe okrzyki).
— Niechno ja go dostanę w swoje łapy — mruknął Ropuch, zgrzytając zębami.
— Trochę cierpliwości — rzekł Borsuk, powstrzymując z trudem Ropucha. — Szykować się!
— Zaśpiewam panom piosenkę o Ropuchu — ciągnął dalej głos — piosenkę swojej kompozycji (długotrwale oklaski).
Wódz Tchórzów — bo to był on — zaczął wysokim piskliwym dyszkantem:
„Ropuch poszedł na hulankę
Mknął wesoło drogą...”
Borsuk wyprostował się, ujął mocno kij w obie łapy, obejrzał się na towarzyszy i krzyknął:
— Już czas! Za mną!
I otworzył z trzaskiem drzwi.
Co za piski, i wrzaski, i krzyki wypełniły powietrze!
Nic dziwnego, że przerażone Tchórze dawały nurka pod stoły wyskakiwały jak wariaty przez okna! Nic dziwnego, że Kuny pędziły gwałtownie do kominków i więzły beznadziejnie w przewodzie komina. Nic dziwnego, że powywracano stoły i krzesła, a porcelana i szkło zasłały z brzękiem podłogę podczas straszliwej paniki, jaka zapanowała, gdy czterej bohaterowie wkroczyli z gniewem do pokoju! Potężny Borsuk o najeżonych wąsach wielką pałką przecinał ze świstem powietrze; Kret, czarny i ponury, machał kijem i powtarzał swój straszny okrzyk wojenny: „Do Kreta! Do Kreta!” Szczur gotów był ważyć się na wszystko, mając za pasem zatkniętą broń wszelkich epok i rodzajów; Ropuch zaś, zapamiętały w swej zranionej dumie i niesłychanie podniecony, tak się nadął, że wyrósł do dwukrotnej swej objętości; skakał przytym w górę jak szalony, wydając ropusze pohukiwania, które mroziły krew w żyłach.
— „Ropuch poszedł na hulankę!” — wrzeszczał. — Ja wam sprawię hulankę! — i natarł wprost na Wodza Tchórzów.
Przyjaciół było tylko czterech, lecz przerażonym Tchórzom wydało się, że w komnacie pełno potwornych zwierząt szarych, czarnych, bronzowych i żółtych, które krzyczą i wywijają olbrzymimi pałkami. Tchórze z wrzaskiem przerażenia i rozpaczy rzuciły się do ucieczki; umykały na wszystkie strony, przez okna i kominy, byle tylko nie dostać się w zasięg straszliwych pałek.
Bitwa skończyła się prędko. Czterej przyjaciele przemierzali tam i napowrót całą długość komnaty jadalnej, łupiąc kijem każdy łebek, który się pokazał i w pięć minut oczyścili salę. Przez wytłuczone okna dochodziły ich uszu słabe okrzyki przerażonych Tchórzów, umykających przez trawnik; na podłodze leżało około tuzina powalonych wrogów, którym Kret nakładał pilnie kajdanki. Borsuk oparty na lasce odpoczywał po trudach, ocierając swe uczciwe czoło.
— Krecie — powiedział. — Ty najdzielniejszy z zuchów! Przeleć no się i zobacz, co tam robią te twoje Łasice, stojące na warcie. Coś mi się zdaje, że dzięki tobie nie będziemy mieli z nimi wiele kłopotu!
Kret szybko wyskoczył oknem a Borsuk polecił Ropuchowi i Szczurowi aby podnieśli jeden ze stołów, zebrali z podłogi noże i widelce, wyszukali talerze i szklanki z pośród szczątków na podłodze i poszperali czy nie uda im się znaleźć czegoś coby nadawało się na kolację.
— Chce mi się jakiegoś żarcia — powiedział w zwykły sobie dość ordynarny sposób. — Sięgnij do swoich zapasów, Ropuchu, i rozpogódź się. Zdobyliśmy z powrotem twój dom, a ty nas nie częstujesz nawet sandwiczem.
Ropuch czuł się nieco dotknięty, że Borsuk nie odzywa się do niego tak mile jak do Kreta, nie chwali jego odwagi i bitności. Ropuch był niezwykle zadowolony z siebie i ze sposobu w jaki natarł na Wodza Tchórzów i jednym uderzeniem kija przerzucił go przez stół. Jednak zakrzątnął się razem ze Szczurem i niebawem znaleźli salaterkę galarety z moreli, kurę na zimno, ozór ledwie napoczęty, trochę zupy „nic”, i sporo sałaty z homara; a w śpiżarce odkryli koszyk pełen bułek i moc sera, masła i selerów. Zamierzali właśnie zasiąść do stołu, kiedy Kret wdrapał się ze śmiechem przez okno, niosąc całą naręcz karabinów.
— Wszystko w porządku — zameldował. — O ile mogłem zmiarkować, Łasice, już przedtym niespokojne i zdenerwowane, posłyszały krzyki, i piski, i gwałt w jadalnej komnacie, więc niektóre porzuciły broń i umknęły. Inne trzymały się jeszcze, ale gdy Tchórze wpadły na nie podczas swej ucieczki, Łasice myślały że to zdrada; zderzały się z Tchórzami, a Tchórze walczyły aby móc uciekać dalej; mocowali się, bili i przewracali jeden przez drugiego, aż większość z nich wpadła do Rzeki. Tak czy inaczej niema ich, a ja zabrałem karabiny. Wszystko w porządku!
— Dobre z ciebie zwierzę, położyłeś wielkie zasługi! — rzekł Borsuk z pyszczkiem pełnym kury. — A teraz, Krecie, zrób jeszcze tylko jedno, nim zasiądziesz przy nas do kolacji. Nie zaprzątałbym cię tym, gdyby nie przeświadczenie iż mogę się na ciebie spuścić, jeśli chodzi o dopilnowanie jakiejś czynności — chciałbym móc powiedzieć to samo o wszystkich moich znajomych — posłałbym Szczura, ale to poeta. Zaprowadź proszę na górę tych łobuzów co leżą na podłodze, niech wyczyszczą, uporządkują i urządzą prawdziwie wygodnie kilka sypialnych pokojów. Dopilnuj aby wymietli pod łóżkami, aby powlekli czystą pościel i odwinęli porządnie róg każdej kołdry; wiesz przecie jak to powinno wyglądać; w każdym pokoju każ postawić dzbanek z gorącą wodą, dać czyste ręczniki i po kawałku mydła. W końcu jeśli ci to zrobi przyjemność, możesz sprawić lanie Tchórzom i wygnać ich tylnim wyjściem; nie przypuszczam abyśmy ich prędko zobaczyli. A potem przyjdziesz tu i weźmiesz się do ozora; znakomity! Rad jestem z ciebie, Krecie.
Poczciwy Kret wziął kij, ustawił więźniów szeregiem, zakomenderował: „Naprzód, marsz!” i zaprowadził swój oddział na górę. Po pewnym czasie zjawił się uśmiechnięty i oświadczył, że wszystkie pokoje są gotowe i czyste jak szkło.
— Nie potrzebowałem nawet sprawić Tchórzom lania — dodał — pomyślałem sobie że dostały aż nadto batów jak na jedną noc, a gdy przedstawiłem im mój punkt widzenia, zgodziły się ze mną; oświadczyły, że nie chciałyby sprawiać mi kłopotu. Okazały wiele skruchy i żalu za swoje czyny, twierdząc, że wszystkiemu winien Wódz Tchórzów i Łasice; potrzebujemy tylko szepnąć słówko, a chętnie zrobią dla nas wszystko co zechcemy, jako zadośćuczynienie. Dałem im po bułce, wypuściłem je kuchennym wyjściem i umknęły co tchu.
Kret przysunął sobie krzesło do stołu i zabrał się do ozora; a Ropuch odłożył na bok wszelką zazdrość, jak prawdziwy gentleman, i odezwał się serdecznie:
— Dziękuję ci bardzo, kochany Krecie, za wszystkie trudy i kłopoty dzisiejszego wieczoru, a w szczególności za spryt, jakiego dałeś dowód dziś rano.
Borsuk był bardzo zadowolony z tej przemowy rzekł:
— Te słowa są godne mego zacnego Ropucha.
Skończyli kolację w wesołym usposobieniu i radości, a wkrótce poszli na spoczynek i legli na czystej pościeli, bezpieczni w rodzinnym gnieździe Ropucha, które odzyskali dzięki bezprzykładnemu męstwu, znakomitej strategii i umiejętnemu zastosowaniu kijów.
Następnego ranka Ropuch zaspał swoim zwyczajem i zeszedł okropnie późno na śniadanie; na stole zastał pewną ilość skorupek od jaj, resztki grzanek, zimnych i twardych jak podeszwy, maszynkę od kawy w trzech czwartych próżną i niewiele co więcej. Nie wpłynęło to dodatnio na jego humor, zważywszy iż ten dom był mimo wszystko jego własny. Przez oszklone drzwi jadalni widział Kreta i Szczura, siedzących na trawniku w trzcinowych fotelach; opowiadali sobie najwidoczniej dykteryjki, gdyż ryczeli ze śmiechu i wymachiwali krótkimi łapkami. Borsuk, który był zagłębiony w porannym dzienniku, ledwie podniósł oczy i skinął łebkiem, gdy Ropuch wszedł. Lecz Ropuch znał go dobrze, zasiadł więc do stołu i starał się według możności jaknajlepiej wyzyskać resztki śniadania; powiedział sobie tylko, że wcześniej czy później porachuje się z przyjaciółmi. Gdy prawie już skończył jeść, Borsuk podniósł oczy i oświadczył dość oschle:
— Bardzo mi przykro, Ropuchu, ale obawiam się, że masz przed sobą ciężką pracę na dzisiejszy ranek. Bo widzisz, trzeba koniecznie wyprawić zaraz bankiet na uczczenie tej wyprawy. Wszyscy się tego po tobie spodziewają — właściwie taki jest zwyczaj.
— Doskonale! — rzekł Ropuch z gotowością. — Zrobię wszystko co może komukolwiek sprawić przyjemność. Chociaż niech mnie licho porwie, jeśli domyślam się dlaczego chcesz rano wyprawiać bankiet. Ale wiesz, że ja nie żyję dla swojej przyjemności a tylko odgaduję życzenia swoich przyjaciół i staram się je zaspokoić, mój kochany stary Borsuku.
— Nie udawaj głupszego niż jesteś — odparł zirytowany Borsuk — i nie śmiej się, i nie pluj w kawę, bo to oznaka złego wychowania. Ja chcę oczywiście powiedzieć, że bankiet odbędzie się wieczorem, ale zaproszenia muszą być napisane i wysłane natychmiast i ty musisz je napisać. Siadaj więc przy tym stole — leżą tam stosy papieru ze złoconym i niebieskim napisem „Ropuszy Dwór” — i wystosuj zaproszenia do wszystkich naszych przyjaciół. Jeśli się do tego porządnie przyłożysz, będziemy je mogli rozesłać przed drugim śniadaniem. Ja ci także pomogę i wezmę na siebie część trudów: wydam zarządzenia co do bankietu.
— Co! — zawołał Ropuch z przerażeniem. — Ja mam siedzieć w pokoju i pisać moc nudnych listów w taki rozkoszny poranek, kiedy chciałbym obejść moje dobra, i zaprowadzić porządek we wszystkim i ze wszystkimi, i puszyć się, i bawić! Ani myślę! Niech mnie... To jest... Poczekaj... Ależ oczywiście, drogi Borsuku! Czymże jest moja przyjemność czy wygoda w porównaniu do przyjemności czy wygody innych! Życzysz sobie tego, niech i tak będzie. Idź Borsuku, wydaj jakie chcesz rozporządzenia co do bankietu, a potem przyłącz się do naszych młodych przyjaciół, dziel ich niewinną wesołość, nie pomnąc na moje trudy i troski. Poświęcę ten piękny ranek na ołtarzu obowiązku i przyjaźni!
Borsuk spojrzał na Ropucha z wielkim niedowierzaniem, lecz widząc jego zachowanie się otwarte i pełne szczerości trudno było przypisywać tę zmianę jakiejś niskiej pobudce. Wyszedł więc z pokoju, kierując się do kuchni, a gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, Ropuch pośpieszył do biurka. Podczas rozmowy z Borsukiem przyszła mu do głowy doskonała myśl. Napisze zaproszenia i nie zapomni zamieścić w nich wzmianki o wybitnej roli, jaką odegrał podczas bitwy i o tym jak powalił Wodza Tchórzów, napomknie przytym o swoich przygodach, o całym szeregu tryumfów o jakich zamierza mówić, a na osobnej kartce wypisze jakby rodzaj programu wieczoru — ułożył sobie w głowie coś w tym guście:
Ten pomysł bardzo się Ropuchowi spodobał, pracował więc bardzo pilnie i skończył wszystkie listy do południa. O tej właśnie godzinie dano mu znać, że mały tchórzyk, dość nędznie wyglądający, stoi przed drzwiami i pyta nieśmiało, czy nie mógłby czymś się panom przysłużyć. Ropuch wyszedł z dumną miną i poznał jednego z wczorajszych więźniów; Tchórz okazywał głęboki szacunek i chęć przypodobania się. Ropuch pogłaskał go po łebku, wsunął mu w łapę stos zaproszeń, kazał mu szybko biec i roznieść je jaknajprędzej; jeśli chce niech wróci wieczorem, znajdzie się być może jakiś szyling dla niego, ale niech na to nie liczy! Biedny Tchórz zdawał się doprawdy wdzięczny i wyruszył gorliwie spełnić polecenie.
Gdy inne zwierzęta wróciły na drugie śniadanie, rzeźkie i rozdokazywane po ranku spędzonym na Rzece, Kret, którego sumienie trochę gryzło, spojrzał z niepewnością na Ropucha, spodziewając się zastać go nadąsanym lub przygnębionym. Tymczasem Ropuch był tak nadęty i butny, że Kret zaczął coś podejrzewać, Borsuk zaś i Szczur zamienili znacząco spojrzenia.
Po skończonym posiłku Ropuch zagłębił łapy w kieszeniach od spodni i zauważył od niechcenia:
— Pamiętajcie o sobie, chłopcy! Każcie sobie dać, czego wam tylko potrzeba!
I z dumną miną odszedł w stronę ogrodu, aby ułożyć swoje mowy, lecz Szczur chwycił go za ramię.
Ropuch domyślał się potrochu, czego Szczur od niego chce i dokładał starań aby się wyrwać; ale kiedy Borsuk ujął go ze stanowczością za drugie ramię, zobaczył iż sprawa przegrana. Zwierzęta wzięły Ropucha między siebie i zaprowadziły go do małego gabinetu, zamknęły za sobą drzwi, posadziły Ropucha na krześle, potem oba stanęły przed nim, a Ropuch w milczeniu patrzył na nich nieufnie i z gniewem.
— Posłuchajno, Ropuchu — powiedział Szczur — chodzi nam o ten bankiet i bardzo mi przykro, że jestem zmuszony przemawiać do ciebie w ten sposób. Ale chcemy abyś zrozumiał raz na zawsze, że nie będzie żadnych mów ani śpiewów. Staraj się sobie uświadomić, iż w tym wypadku nie dyskutujemy z tobą tylko poprostu wydajemy ci polecenie.
Ropuch zobaczył, że wpadł w pułapkę. Zrozumieli go, przejrzeli i przewidzieli zawczasu jego zamiary. Miły sen rozwiał się!
— Może mógłbym zaśpiewać choć jedną króciutką piosenkę? — prosił żałośnie.
— Nie, ani jednej piosenki — odparł Szczur ze stanowczością, choć serce krajało mu się, gdy zauważył drżenie warg biednego zawiedzionego Ropucha. — To na nic, Ropuszku! Wiesz, że twoje pieśni pełne są zarozumiałości, pychy i przechwałek, a twoje mowy to samochwalstwo i... i... i gruba przesada i... i...
— I nabieranie — wtrącił Borsuk ordynarnie, po swojemu.
— To dla twego dobra, Ropuszku — ciągnął Szczur dalej. — Wiesz, że musisz wcześniej czy później zacząć nową kartę życia; teraz nastręcza się po temu doskonała sposobność, będzie to pewnego rodzaju punkt zwrotny w twojej karjerze. Wierz mi, że mówienie ci tego wszystkiego sprawia mi większą przykrość niż tobie słuchanie.
Ropuch myślał długo. Wreszcie podniósł łebek a na jego rysach odmalowało się silne wzruszenie.
— Zwyciężyliście, przyjaciele — odezwał się drżącym głosem. — To o co prosiłem było drobnostką — pragnąłem za waszym pozwoleniem móc wypowiedzieć się w ciągu jednego ostatniego wieczoru. Chciałem wywnętrzyć się i posłyszeć grzmot oklasków, które jak mi się zdaje — wyciągają na jaw najlepsze moje zalety. Jednakże wiem, iż to wy macie słuszność a nie ja. Odtąd stanę się zupełnie innym Ropuchem. Już nigdy, drodzy moi, nie będziecie potrzebowali za mnie się rumienić. Ale o Boże! Boże! jakie to życie jest ciężkie!
I Ropuch wyszedł chwiejnym krokiem, przyłożywszy chustkę do pyszczka.
— Borsuku — powiedział Szczur — mam wrażenie, że postąpiłem jak bydle. Ciekawa rzecz jak ty się czujesz?
— Cóż robić! — westchnął chmurny Borsuk. — Trzeba to było jednak przeprowadzić. Ten zacny chłopak musi tu mieszkać, i nie trwonić mienia, i zasłużyć sobie na powszechny szacunek. Czy chciałbyś aby stał się ogólnym pośmiewiskiem, celem kpin i drwin Tchórzów i Łasic?
— Oczywiście, że nie chciałbym tego — odparł Szczur. — Ale kiedy mowa o Tchórzach, co za szczęście że spotykaliśmy małego tchórzyka w chwili kiedy zaczynał roznosić zaproszenia Ropucha! Powziąłem już pewne podejrzenia z tego coś opowiedział i przeczytałem parę zaproszeń; były poprostu haniebne. Skonfiskowałem cały ich stos, a teraz poczciwy Kret siedzi w niebieskim saloniku i wypełnia zwykłe, proste karty zaproszeniowe.
Nadeszła wreszcie godzina oznaczona na bankiet a Ropuch, który, opuściwszy przyjaciół, schronił się do swej sypialni, siedział tam jeszcze smętny i zamyślony. Czoło oparł na łapie i rozważał coś długo i głęboko. Stopniowo zaczął się rozpogadzać a na jego pyszczku wykwitł zwolna uśmiech i trwał chwilę. Potem Ropuch zachichotał nieśmiało. Wreszcie wstał, zamknął drzwi, spuścił zasłony w oknach, zgromadził krzesła z całego pokoju, ustawił je w półkole i stanął przed nimi nadymając się tak, że objętość jego zwiększała się w oczach. Następnie skłonił się, odkaszlnął dwukrotnie i zaczął śpiewać podniesionym głosem przed zachwyconym audytorium, które widział jasno w wyobraźni.
OSTATNIA PIOSENKA ROPUCHA[1]
Ropuch powrócił do domu! |
Płacze i krzyki rozległy się w stajni, oborze... |
Śpiewał bardzo głośno z wielkim namaszczeniem i uczuciem, a gdy skończył piosenkę, zaczął ją znów od początku.
Potem z jego piersi wyrwało się westchnienie; długie, długie, długie westchnienie...
Następnie zanurzył szczotkę w dzbanku z wodą, zrobił rozdział przez środek włosów, wygładził je prosto, równo z obu stron pyszczka i otworzywszy drzwi zeszedł spokojnie ze schodów aby powitać swych gości, którzy, jak wiedział, zgromadzili się już w salonie.
Gdy Ropuch wszedł, wszystkie zwierzęta wiwatowały na jego cześć i zebrały się wkoło niego aby mu powinszować, mówiły o jego odwadze, i mądrości, i umiejętnych sposobach prowadzenia walki; a Ropuch uśmiechał się blado i szeptał:
— Ale skąd!
A czasem dla odmiany:
— Ależ przeciwnie!
Wydra, która stała przed kominkiem w kole przyjaciół i opisywała dokładnie, jak to ona zabrałaby się do rzeczy, gdyby się była tu znalazła, podeszła z okrzykiem do Ropucha i zarzuciła mu łapy na szyję, usiłując oprowadzić go wkoło pokoju, lecz Ropuch osadził ją na miejscu z pewnym lekceważeniem i oswobodził się z jej uścisku, mówiąc łagodnie:
— Borsuk był umysłem, który nami kierował; Kret i Szczur walczyli w pierwszym rzędzie; ja nie zrobiłem nic, lub prawie nic, tyle co zwykły szeregowiec.
Zwierzęta były zdumione i zaskoczone tym niezwykłym zachowaniem się Ropucha; a Ropuch poczuł, że wzbudza ogólne zainteresowanie, gdy przechodzi od jednego gościa do drugiego i odpowiada skromnie na zapytania.
Borsuk zarządził wszystko jaknajlepiej i bankiet udał się doskonale. Było dużo gadania, i śmiechów, i żartów, ale Ropuch, — który ma się rozumieć przewodniczył — miał przez cały czas oczy spuszczone i szeptał przyjemne komunały do zwierząt siedzących obok niego. W przerwach spoglądał na Borsuka i na Szczura, a kiedy tylko na nich popatrzył, widział, że wlepiają w siebie oczy, otwierając pyszczki ze zdumienia; sprawiało mu to dużą przyjemność.
Niektóre z młodszych zwierząt weselszego usposobienia, zaczęły szeptać do siebie późno wieczorem, że jakoś nie jest tak zabawnie jak bywało za dawnych dobrych czasów: dały się słyszeć tu i ówdzie stukanie w stół i okrzyki:
— Ropuch niech mówi! Chcemy mowy Ropucha! Piosenek! Piosenek pana Ropucha!
Ale Ropuch kręcił przecząco łebkiem, podnosił łapkę protestując łagodnie, zapraszał gości do jedzenia i przy pomocy pogawędek na różne tematy i gorliwego rozpytywania się o członków rodziny zbyt młodych aby mogli brać udział w życiu towarzyskim, zdołał zbudzić w swych gościach przeświadczenie, że bankiet odbywa się ściśle według przyjętego zwyczaju.
Był to zaiste Ropuch zupełnie odmieniony.
Czterej przyjaciele, po owym szczytowym punkcie swej kariery życiowej, prowadzili w dalszym ciągu z pełnym zadowoleniem radosny żywot, tak brutalnie przerwany wojną domową; żadne powstanie ani najazdy nie zakłócały już ich spokoju. Ropuch, po naradzie z przyjaciółmi, wybrał piękny złoty łańcuch i medalion wysadzany perłami i wysłał go córce dozorcy więziennego wraz z listem, który zyskał poklask nawet u Borsuka, za słowa pełne uznania, wdzięczności i skromności. Z kolei maszynista otrzymał należne podziękowanie i wynagrodzenie za podjęte trudy i kłopoty. Pod surowym naciskiem Borsuka odszukano także z pewnym trudem właścicielkę barki i zwrócono jej dyskretnie sumę pokrywającą wartość konia, mimo że Ropuch gwałtownie się temu przeciwstawiał. Uważał się za narzędzie losu, zesłane by karać tłuste baby o piegowatych ramionach, baby które nie potrafią poznać prawdziwych gentlemanów, kiedy się z nimi zetkną. Wypłacenie zakwestjonowanej sumy nie było, prawdę powiedziawszy, zbyt uciążliwe, ponieważ miejscowi taksatorzy uznali, iż ocena cygana była mniej więcej sprawiedliwa.
Czasami, podczas długich letnich wieczorów, przyjaciele udawali się razem do Puszczy, która nie przedstawiała już dla nich niebezpieczeństwa. Przyjemnie było patrzeć, z jakim szacunkiem witali ich mieszkańcy Puszczy, jak matki-tchórze wynosiły swe dzieci do wylotów nor i mówiły do nich:
— Patrz, dzidziu, tam idzie wielki pan Ropuch, a obok niego kroczy dzielny Szczur Wodny, straszliwy zabijaka. A tam, widzisz, to słynny pan Kret, o którym twój ojciec często opowiada.
A jeśli dzieci były krnąbrne i nie chciały się słuchać, uspakajano je groźbą, że o ile się nie ustatkują i nie przestaną martwić starszych, przyjdzie przerażający szary Borsuk i złapie je. Był to podły paszkwil na Borsuka, który lubił dzieci choć niewiele dbał o towarzystwo; lecz skutek tych słów nigdy nie zawodził.
- ↑ Przekład Zofji Baumowej.