[309]KSIĘGA DZIEWIĄTA. [311]BITWA.
TREŚĆ.
O niebezpieczeństwach, wynikających z nieporządnego obozowania. — Odsiecz niespodziana. — Smutne położenie szlachty. — Odwiedziny kwestarskie są wróżbą ratunku. — Major Płut zbytnią zalotnością ściąga na siebie burzę. — Wystrzał z krócicy, hasło boju. — Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczeństwa Maćka. — Konewka zasadzką ocala Soplicowo. — Posiłki jezdne, atak na piechotę. — Czyny Tadeusza. — Pojedynek dowódców przerwany zdradą. — Wojski stanowczym manewrem [1] przechyla szalę boju. — Czyny krwawe Gerwazego. — Podkomorzy zwycięzca wspaniałomyślny.
A chrapali tak twardym snem, że ich nie budzi
Blask latarek i wniście kilkudziesiąt ludzi,
Którzy wpadli na szlachtę, jak pająki ścienne,
Nazwane kosarzami, na muchy wpółsenne;
5
Zaledwie która bzyknie, już długiemi nogi
Obejmuje ją wkoło i dusi mistrz[2] srogi.
Sen szlachecki był jeszcze twardszy, niż sen muszy:
Żaden nie bzyka, leżą wszyscy jak bez duszy,
Chociaż byli chwytani silnemi rękoma
10
I przewracani, jako na przewiąsłach[3] słoma.
Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie
Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie,[4]
[312]
Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały,[5]
Nim mu splątał się język i nogi zachwiały,
15
Ten, choć długo ucztował i usnął głęboko,
Dawał przecie znak życia. Przemknął jedno oko,
I widzi! istne zmory! dwie okropne twarze
Tuż nad sobą, a każda ma wąsów po parze;
Dyszą nad nim, ust jego tykają wąsami,
20
I czworgiem rąk wokoło wiją jak skrzydłami.
Zląkł się, chciał przeżegnać się: darmo rękę chwyta,
Ręka prawa jak gdyby do boku przybita;
Ruszył lewą, niestety! czuje, że go duchy
Spowiły ciasno, jako niemowlę w pieluchy;
25
Zląkł się jeszcze okropniej, wnet oko zawiera,
Leży nie dysząc, stygnie, ledwie nie umiera!
Lecz Kropiciel zerwał się bronić się, po czasie!
Bo już był skrępowany we swym własnym pasie.
Przecież zwinął się, i tak sprężyście podskoczył,
30
Że padł na piersi sennych, po głowach się toczył,
Miotał się jako szczupak, gdy się w piasku rzuca,
A ryczał jako niedźwiedź, bo miał silne płuca.
Ryczał: „Zdrada!“ Wnet cała zbudzona gromada
Chórem odpowiedziała: „Zdrada! gwałtu! zdrada!“
35
Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali,
Kędy Hrabia, Gerwazy i dżokeje spali.
Przebudza się Gerwazy, darmo się wydziera,
Związany w kij do swego własnego rapiera;
Patrzy, widzi przy oknie ludzi uzbrojonych,
40
W czarnych, krótkich kaszkietach, w mundurach zielonych.
Jeden z nich, opasany szarfą, trzymał szpadę
[313]
I ostrzem jej kierował swych drabów gromadę,
Szepcąc: „Wiąż! wiąż!“ Dokoła leżą jak barany
Dżokeje w pętach, Hrabia siedzi nie związany,
45
Lecz bezbronny; przy nim dwaj z gołemi bagnety
Stoją drabi. — Poznał ich Gerwazy, niestety!
Moskale!!!
Nieraz Klucznik był w podobnych trwogach,
Nieraz miewał powrozy na ręku i nogach,
A przecież się uwalniał; wiedział o sposobie
50
Rwania więzów, był silny bardzo, ufał sobie.
Przemyślał ratować się milczkiem: oczy zmrużył,
Niby śpi, zwolna ręce i nogi przedłużył,
Dech wciągnął, brzuch i piersi ścisnął co najwężéj;
Aż jednym razem kurczy, wydyma się, pręży,
55
Jak wąż głowę i ogon gdy chowa w przeguby,
Tak Gerwazy z długiego stał się krótki, gruby;
Rozciągnęły się, nawet skrzypnęły powrozy,
Ale nie pękły! Klucznik ze wstydu i zgrozy
Przewrócił się i, w ziemię schowawszy twarz gniewną,
60
Zamknąwszy oczy, leżał nieczuły jak drewno.
Wtem ozwały się bębny; naprzód zrzadka, potem
Coraz gęstszym i coraz głośniejszym łoskotem.
Na ten apel[6] rozkazał oficer Moskali
Dżokejów z Hrabią zamknąć pod strażą na sali,
65
Szlachtę wieść na dwór, kędy stała druga rota.
Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota.
Sztab stał we dworze, a z nim zbrojnej szlachty wiele;
Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele,
[314]
Wszyscy Sędziego krewni albo przyjaciele.
70
Na odsiecz mu przybiegli, słysząc o napadzie,
Zwłaszcza, że z Dobrzyńskimi byli zdawna w zwadzie.
Kto z wiosek batalijon Moskałów sprowadził?
Kto tak prędko sąsiedztwo z zaścianków zgromadził?
Asesor-li, czy Jankiel? Różnie słychać o tem,
75
Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas ni potem.
Już też i słońce wschodzi, krwawo się czerwieni;
Brzegiem tępym, jak gdyby odartym z promieni,
Nawpół widne, napoły w czerni chmur się chowa,
Jak rozżarzona w węglach kowalskich podkowa.
80
Wiatr wzmagał się i pędził obłoki ze wschodu,
Gęste i poszarpane jako bryły lodu;
Każdy obłok w przelocie deszczem zimnym prószy,
Ztyłu za nim wiatr leci i deszcz znowu suszy,
Za wiatrem znowu obłok nadbiega wilgotny:
85
I tak dzień naprzemiany był chłodny i słotny.
Tymczasem Major belki, schnące pode dworem,[7]
Każe wlec, w każdej belce wysiekać toporem
Półokrągłe otwory, w te otwory wtyka
Nogi więźniów i drugą belką je zamyka.
90
Oba drewna, goździami przebite po rogach,
Ścisnęły się, jako psie paszczęki, na nogach;
Zaś powrozami mocniej sznurowano ręce
Na plecach szlachty. Major, ku większej ich męce,
Kazał pierwej pozdzierać z głów konfederatki,
95
Z pleców płaszcze, kontusze, nawet taratatki,
Nawet żupany. I tak szlachta, skuta w kłodzie,
[315]
Siedziała rzędem, dzwoniąc zębami na chłodzie
I na deszczu, bo coraz wzmagała się słota.
Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota.
100
Darmo Sędzia za szlachtą instancyję wnosi,[8]
I Telimena łączy prośby do łez Zosi,
Ażeby miano większy wzgląd na niewolników.
Wprawdzie oficer rotny[9], pan Nikita Ryków,
Moskal, lecz dobry człowiek, dał się udobruchać:
105
Cóż, kiedy sam majora Płuta[10] musiał słuchać!
Ten major, Polak rodem, z miasteczka Dzierowicz,
Nazywał się (jak słychać) po polsku Płutowicz,
Lecz przechrzcił się; łotr wielki, jak się zwykle dzieje
Z Polakiem, który w carskiej służbie zmoskwicieje.
110
Płut stał z fajką przed frontem, w boki się podpierał,
I gdy mu kłaniano się, nos wgórę zadzierał,
A za odpowiedź, na znak gniewnego humoru,
Wypuścił z ust kłąb dymu i poszedł do dworu.
A tymczasem Rykowa Sędzia ułagadza,
115
I Asesora także na bok odprowadza;
Przemyślają, jakby rzecz zakończyć bez sądu,
A co jeszcze ważniejsza, bez mieszań się rządu.
Więc do majora Płuta rzekł kapitan Ryków:
„Panie Major! co nam z tych wszystkich niewolników?
120
Oddamy pod sąd? będzie szlachcie wielka bieda,
A Panu Majorowi nikt za to nic nie da.
Wiesz co, Major? ot lepiej tę sprawę zagodzić:
[316]
Pan Sędzia Majorowi musi trud nagrodzić,
My powiemy, że my tu przyszli dla wizyty,
125
A tak i kozy całe i wilk będzie syty.
Przysłowie ruskie: wszystko można, lecz ostrożnie;
I to przysłowie: sobie piecz na carskim rożnie;
I to przysłowie: lepsza zgoda od niezgody,
Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody.
130
Raportu[11] nie podamy, tak się nikt nie dowie.
Bóg dał ręce, żeby brać, to ruskie przysłowie“.
Słysząc to Major, wstaje i od gniewu parska:
„Czy ty oszalał, Ryków? To służba cesarska,
A służba nie jest drużba, stary, głupi Ryków!
135
Czy ty oszalał? Ja mam puszczać buntowników!
W takim wojennym czasie! Ha, pany Polaki,
Ja was nauczę buntu! Ha, szlachta łajdaki,
Dobrzyńscy, oj, ja znam was! niech łajdaki mokną!
(I zaśmiał się na całe gardło, patrząc w okno).
140
Wszakże ten sam Dobrzyński, co siedzi w surducie,
— Hej, zdjąć mu surdut! — w roku przeszłym na reducie
Zaczął ze mną tę kłótnię. Kto zaczął? on, nie ja.
On, gdy tańczyłem, krzyknął: „Precz, za drzwi złodzieja!“
Że wtenczas za pułkowej okradzenie kasy
145
Byłem pod śledztwem, miałem wielkie ambarasy,[12]
A jemu co do tego? Ja tańczę mazura,
On krzyczy ztyłu: „złodziej!“ Szlachta za nim: „ura!“
Skrzywdzili mnie — a co? wpadł w me szpony szlachciura.
[317]
Mówiłem: ej, Dobrzyński! ej, przyjdzie do woza
150
Koza — a co, Dobrzyński? widzisz: będzie łoza!“[13]
Potem Sędziemu szepnął, schyliwszy się, w ucho:
„Jeśli chcesz, Sędzio, żeby to uszło na sucho,
Za każdą głowę tysiąc rubelków gotówką;
Tysiąc rubelków, Sędzio, to ostatnie słówko“.
155
Sędzia chciał targować się, lecz Major nie słuchał,
Znowu biegał po izbie, dymem gęsto buchał,
Podobny do szmermelu albo do rakiety.[14]
Chodziły za nim prosząc i płacząc kobiety.
„Majorze — mówił Sędzia — choć pozwiesz do prawa,
160
Cóż wygrasz? Tu nie zaszła żadna bitwa krwawa,
Nie było ran; że zjedli kury i półgąski,
Za to wedle statutu zapłacą nawiązki.[15]
Ja na pana Hrabiego nie zanoszę skargi,
To tylko były zwykłe sąsiedzkie zatargi“.
165
„A czy Sędzia — rzekł Major — żółtą księgę czytał?“[16]
„Co to za żółta księga?“ pan Sędzia zapytał.
„Księga — rzekł Major — lepsza, niż wasze statuty,
A w niej pisze co słowo: stryczek, Sybir, knuty;
Księga ustaw wojennych, teraz w Litwie całéj
170
Ogłoszonych; już pod stół wasze trybunały!
[318]
Podług ustaw wojennych za takową psotę
Pójdziecie już to najmniej w sybirną robotę“.
„Apeluję — rzekł Sędzia — do gubernatora“.[17]
„Apeluj — rzekł Płut — choćby do imperatora.
175
Wiesz, że gdy imperator zatwierdza ukazy,
Z łaski swej często karę powiększa dwa razy.
Apelujcie, ja może wynajdę w potrzebie,
Mospanie Sędzio, dobry kruczek[18] i na ciebie.
Wszak Jankiel, szpieg, którego już rząd dawno śledzi,
180
Jest twoim domownikiem, w karczmie twojej siedzi.
Mogę teraz was wszystkich wziąść w areszt odrazu.“
„Mnie — rzekł Sędzia — brać w areszt? jak śmiesz bez rozkazu?“
I przychodziło coraz do żywszego sporu,
Gdy nowy gość zajechał na dziedziniec dworu.
185
Wjazd tłumny, dziwny. Przodem, niby laufer[19], bieży
Ogromny czarny baran, a łeb mu się jeży
Czterma rogami, z których dwa jako kabłąki[20]
Kręcą się koło uszu, ubrane we dzwonki,
A dwa, od czoła na bok wysuwając końce,
190
Wstrząsają kulki krągłe, mosiężne, brzęczące.
Za baranem szły woły, trzoda owiec, kozy,
Za bydłem cztery ciężko pakowane wozy.
Wszyscy odgadli, że to wjazd księdza kwestarza.
Więc pan Sędzia, powinność znając gospodarza,
[319]
195
Stał w progu witać gościa. Ksiądz na pierwszej bryce
Jechał, kapturem nawpół zasłoniwszy lice,
Ale go wnet poznano, bo gdy więźniów minął,
Zwrócił się ku nim twarzą, palcem na znak skinął.
I drugiej bryki furman równie był poznany:
200
Stary Maciek Rózeczka, za chłopa przebrany.
Szlachta zaczęła krzyczeć, skoro się pokazał,
On rzekł: „Głupi“ — i ręką milczenie nakazał.
Na trzecim wozie Prusak w kubraku wytartym,[21]
A pan Zan z Mickiewiczem jechali na czwartym.
205
A tymczasem Podhajscy i Isajewicze,[22]
Birbasze, Wilbikowie, Biergele, Kotwicze,
Widząc szlachtę Dobrzyńskich w tej ciężkiej niewoli,
Zaczęli z dawnych gniewów ostygać powoli,
Bo szlachta polska, chociaż niezmiernie kłótliwa
210
I porywcza do bitew, przecież nie jest mściwa.
Biegą więc do Macieja starego po radę.
On koło wozów całą ustawia gromadę,
Każe czekać.
Bernardyn wstąpił do pokoju.
Zaledwie go poznano, choć nie zmienił stroju,
215
Tak przybrał inną postać. Zwyczajnie ponury,
Zamyślony, a teraz głowę wzniósł dogóry,
I z miną rozjaśnioną, jak kwestarz rubacha,[23]
Nim zaczął gadać, długo śmiał się:
[320]
„Cha, cha, cha, cha,
Kłaniam, kłaniam! Cha, cha, cha, wyśmienicie, przednie!
220
Panowie oficery, kto poluje we dnie,
Wy w nocy! Dobry połów, widziałem zwierzynę;
Oj, skubać, skubać szlachtę, oj, drzeć z nich łupinę!
Oj, weźcież ich na munsztuk[24], bo też szlachta bryka!
Winszuję ci Majorze, żeś złowił Hrabika,
225
To tłuścioszek, to bogacz, panicz z antenatów,
Nie wypuszczaj go z klatki bez trzystu dukatów;
A jak weźmiesz, na klasztor daj jakie trzy grosze,
I dla mnie, bo ja zawżdy za twą duszę proszę.
Jakem bernardyn, bardzo myślę o twej duszy!
230
Śmierć i sztabs-oficerów porywa za uszy!
Dobrze napisał Baka[25], że śmierć dżga za katy
W szkarłaty, i po suknie nieraz dobrze stuknie,
I po płótnie tak utnie, jak i po kapturze,
I po fryzurze równie, jak i po mundurze.
235
Śmierć matula, powiada Baka, jak cybula,
Łzy wyciska, gdy ściska, a równie przytula
I dziecko, co się lula, i zucha, co hula!
Ach! ach! Majorze, dzisiaj żyjem, jutro gnijem!
To tylko nasze, co dziś zjemy i wypijem!
240
Panie Sędzio, wszakże to czas podobno śniadać?
Siadam za stół, i proszę wszystkich ze mną siadać;
Majorze, gdyby zrazów? Panie Poruczniku,
Co myślisz? gdyby wazę dobrego ponczyku?“[26]
[321]
„To prawda, Ojcze — rzekli dwaj oficerowie,—
245
Czasby już zjeść i wypić pana Sędzi zdrowie!“
Zdziwili się domowi, patrząc na Robaka,
Skąd mu się wzięła mina i wesołość taka.
Sędzia wnet kucharzowi powtórzył rozkazy:
Wniesiono wazę, cukier, butelki i zrazy.
250
Płut i Ryków tak czynnie zaczęli się zwijać,
Tak łakomie połykać i gęsto zapijać,
Że w pół godziny zjedli dwadzieścia trzy zrazy
I wychylili ponczu ogromne pół wazy.
Więc Major syt i wesół w krześle się rozwalił,
255
Dobył fajkę, biletem bankowym zapalił,[27]
I otarłszy śniadanie z ust końcem serwety,
Obrócił śmiejące się oczy na kobiety
I rzekł: „Ja, piękne Panie, lubię was jak wety![28]
Na me szlify majorskie, gdy człek zjadł śniadanie,
260
Najlepszą jest po zrazach zakąską gadanie
Z paniami tak pięknemi, jak wy, piękne Panie!
Wiecie co? grajmy w karty? w welba-cwelba? w wista?[29]
Albo pójdźmy mazurka? he! do djabłów trzysta!
Wszak ja w jegierskim pułku pierwszy mazurzysta!“
265
Zaczem ku damom bliżej chylił się wygięty,
I puszczał naprzemiany dym i komplementy.[30]
„Tańczyć! — zawołał Robak — gdy wychylę flaszę,
To i ja, choć ksiądz, habit czasami podkaszę
[322]
I potańczę mazurka! Ale wiesz, Majorze,
270
My tu pijem, a jegry tam zmarzną na dworze?
Hulać, to hulać! Sędzio, daj beczkę siwuchy,[31]
Major pozwoli, niechaj piją jegry zuchy!“
„Prosiłbym — rzecze Major — lecz w tem niema musu“.
„Daj, Sędzio — szepnął Robak — beczkę spirytusu“.
275
I tak, kiedy we dworze sztab wesoły łyka,
Za domem zaczęła się w wojsku pijatyka.
Ryków kapitan milczkiem kielichy wychylał,
Lecz Major pił i razem damom się przymilał,
A wzmagał się w nim coraz tańcowania zapał,
280
Rzucił fajkę i rękę Telimeny złapał,
Chciał tańczyć, lecz uciekła; więc podszedł do Zosi,
Kłaniając się, słaniając, do mazurka prosi:
„Hej! ty Ryków, przestańże tam trąbić na fajce;
Precz fajka, wszak ty dobrze grasz na bałabajce,[32]
285
Widzisz-no tam gitarę, pódź-no, weź gitarę,
I mazurka! Ja, major, idę w pierwszą parę...“
Kapitan wziął gitarę i struny przykręcał,
Płut znowu Telimenę do tańca zachęcał.
„Słowo majorskie, Panno, nie Rosyjaninem
290
Jestem, jeżeli kłamię; chcę być sukinsynem,
Jeżeli kłamię; spytaj, a oficerowie
Wszyscy poświadczą, cała armija to powie,
Że w tej drugiej armii, w korpusie dziewiątym,
W drugiej pieszej dywizji, w pułku pięćdziesiątym
295
Jegierskim, major Płut jest pierwszy mazurzysta.
[323]
Pódźże, Panienko! nie bądź taka narowista![33]
Bo ja po oficersku ukarzę Panienkę...“[34]
To mówiąc, skoczył, chwycił Telimeny rękę,
I szerokim całusem w białe ramię klasnął,
300
Gdy Tadeusz, przypadłszy zboku, w twarz mu trzasnął.
I całus i policzek ozwały się razem,
Jeden za drugim, iako wyraz za wyrazem.
Major osłupiał, oczy przetarł, z gniewu blady
Zawołał: „Bunt! buntownik!“ — i dobywszy szpady,
305
Biegł przebić. Wtem ksiądz dostał z rękawa krócicę:[35]
„Pal Tadeuszku! — krzyknął — pal jak w jasną świécę!“
Tadeusz wnet pochwycił, wymierzył, wypalił,
Chybił, ale Majora zgłuszył i osmalił.
Porywa się z gitarą Ryków: „Bunt! bunt!“ woła,
310
Wpada na Tadeusza: lecz Wojski z za stoła
Machnął ręką na odlew;[36] nóż w powietrzu świsnął
Między głowy, i pierwej uderzył, niż błysnął.
Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci,
Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci,
315
Lecz strwożył się; krzyknąwszy: „Jegry! bunt! Jej Bogu!“[37]
Dobył szpady, broniąc się, zbliżał się do progu.
Wtem z drugiej strony izby wpada szlachty wiele
Przez okna, z rapierami, Rózeczka na czele.
Płut w sieni, Ryków za nim, wołają żołnierzy.
[324]
320
Już trzech najbliższych domu na pomoc im bieży,
Już przeze drzwi włażą trzy błyszczące bagnety
A za niemi trzy czarne schylone kaszkiety.
Maciek stał u drzwi z Rózgą wzniesioną do góry,
Lgnąc do ściany, czatował jako kot na szczury,
325
Aż ciął okropnie: może głowyby trzy zwalił,
Lecz stary czy nie dojrzał, czy zbyt się zapalił,
Bo nim szyję wytknęli, rąbnął po kaszkietach,
Zdarł je, Rózga spadając brzękła po bagnetach.
Moskale cofają się, Maciek ich wygania
330
Na dziedziniec —
Tam jeszcze więcej zamieszania.
Tam stronnicy Sopliców pracują w zawody[38]
Nad rozkuciem Dobrzyńskich, rozrywają kłody.
Widząc to, jegry za broń porywają, biegą.
Szerżant[39] wpadłszy, bagnetem przebił Podhajskiego,
335
Dwóch drugich szlachty zranił, do trzeciego strzela;
Uciekają. Było to przy kłodzie Chrzciciela.
Ten już miał ręce wolne, gotowe ku walce:
Wstał, podniósł dłoń i zwinął w kłąbek długie palce,
I zgóry tak uderzył w grzbiet Rosyjanina,
340
Że twarz jego i skroń wbił w zamek karabina.
Trząsł zamek, lecz zalany krwią proch już nie spalił,
Szerżant u nóg Chrzciciela na swą broń się zwalił.
Chrzciciel schyla się, chwyta karabin za rurę,
I, wijąc jak kropidłem, podnosi go wgórę.
345
Robi młynka, dwóch zaraz szeregowych zwala
Po ramionach, i w głowę ugadza kaprala.
Reszta zlękła od kłody cofa się z przestrachem:
Tak Kropiciel ruchomym nakrył szlachtę dachem.
[325]
Zaczem rozbito kłodę, rozcięto powrozy.
350
Szlachta, już wolna, wpada na kwestarskie wozy,
Z nich dobywa rapiery, pałasze, tasaki,
Kosy, strzelby; Konewka znalazł dwa szturmaki[40]
I worek kul; wsypał je do swego szturmaka;
Drugi, równie nabiwszy, ustąpił dla Saka.
355
Jegrów więcej przybywa. Mieszają się, tłuką;
Szlachta w zgiełku nie może ciąć krzyżową sztuką,[41]
Jegry nie mogą strzelać; już walczą wręcz, zbliska —
Już stal ząb za ząb o stal porwawszy się pryska,
Bagnet o szablę, kosa o gifes[42] się łamie,
360
Pięść spotyka się z pięścią i z ramieniem ramię.
Lecz Ryków z częścią jegrów pobiegł, gdzie stodoła
Tyka płotów; tam staje, na żołnierzy woła,
Ażeby zaprzestali bitwę tak bezładną,
Gdzie, nie używszy broni, pod pięściami padną.
365
Gniewny, że sam nie może dać ognia, bo w tłumie
Moskalów od Polaków rozróżnić nie umie,
Woła: „Strój się!“ (co znaczy formuj się do szyku),
Ale komendy jego nie słychać śród krzyku.
Stary Maciek, do ręcznych zapasów niezdolny,
370
Rejterował się, czyniąc przed sobą plac wolny
Na prawo i na lewo. Tu końcem szablicy
Ociera bagnet z rury, jako knot ze świecy;
Tam, machnąwszy na odlew, ścina albo kole.
I tak ostrożny Maciek ustępuje w pole.
[326]
375
Lecz z największym na niego naciera uporem
Stary gifrejter, co był pułku instruktorem,[43]
Wielki mistrz na bagnety. Zebrał się sam w sobie,
Skurczył się, a karabin porwał w ręce obie,
Prawą u zamka, lewą wpół rury porywa,
380
Kręci się, podskakuje, czasem przysiadywa,
Lewą rękę opuszcza, a broń z prawej ręki
Suwa naprzód, jak żądło z wężowej paszczęki,
I znowu ją wtył cofa, na kolanie wspiera:
I tak kręcąc się, skacząc, na Maćka naciera.
385
Ocenił przeciwnika zręczność Maciek stary,
I lewą ręką włożył na nos okulary,
Prawą rękojeść Rózgi tuż przy piersiach trzyma,
Cofa się, gifrejtera ruch śledząc oczyma,
Sam słania się na nogach, jakoby był pjany.
390
Gifrejter bieży prędzej i pewny wygranéj,
Żeby uchodzącego tem łacniej dosiągnął,
Powstał i całą prawą rękę wzdłuż wyciągnął,
Popychając karabin, a tak się wysilił
Pchnięciem i wagą broni, że aż się pochylił:
395
Maciek tam, kędy bagnet wkłada się na rurę,
Podstawia swą rękojeść, podbija broń wgórę,
I wnet spuszczając Rózgę, tnie Moskala w rękę
Raz, i znowu na odlew przecina mu szczękę.
Tak padł gifrejter, fechmistrz[44] najpierwszy z Moskałów,
400
Kawaler trzech krzyżyków i czterech medalów.
Tymczasem koło kłódek lewe szlachty skrzydło
Już jest bliskie zwycięstwa. Tam walczył Kropidło,
[327]
Widny zdala, tam Brzytwa wił się śród Moskali;
Ten ich wpół ciała rzeza, tamten w głowy wali.
405
Jako machina, którą niemieccy majstrowie
Wymyślili i która młockarnią się zowie,
A jest razem sieczkarnią, ma cepy i noże,
Razem i słomę kraje i wybija zboże:
Tak pracują Kropiciel i Brzytwa pospołu,
410
Mordując nieprzyjaciół, ten zgóry, ten zdołu.
Lecz Kropiciel już pewne porzuca zwycięstwo,
Bieży na prawe skrzydło, gdzie niebezpieczeństwo
Nowe grozi Maćkowi. Śmierci gifrejtera
Mszcząc się, proporszczyk[45] z długim szpontonem naciera,
415
(Szponton jest to zarazem dzida i siekiera,
Teraz już zaniedbany, i tylko na flocie
Używają go, wówczas służył i piechocie).
Proporszczyk, człowiek młody, zręcznie się uwijał,
Ilekroć mu przeciwnik broń nabok odbijał,
420
On cofał się; młodego nie mógł Maciek zgonić,
I tak nie raniąc, musiał tylko siebie bronić.
Już mu proporszczyk dzidą lekką ranę zadał,
Już wznosząc wgórę berdysz[46] do cięcia się składał:
Chrzciciel nie zdoła dobiec, lecz staje w pół drogi,
425
Okręca broń i ciska wrogowi pod nogi.
Skruszył kość, już proporszczyk szponton z rąk upuszcza,
Słania się; wpada Chrzciciel, za nim szlachty tłuszcza
A za szlachtą Moskale od lewego skrzydła
Biegą zmieszani. Wszczął się bój koło Kropidła.
[328]
430
Chrzciciel, który w obronie Maćka oręż stracił,
Ledwie że tej przysługi życiem nie przypłacił,
Bo przypadło nań ztyłu dwóch silnych Moskali,
I czworo rąk zarazem we włos mu wplątali;
Upiąwszy się nogami, ciągną jako liny
435
Sprężyste, uwiązane do masztu wiciny.
Daremnie wtył Kropiciel ciska ślepe razy,
Chwieje się — a wtem postrzegł, że blisko Gerwazy
Walczy, zawołał: „Jezus Marja! Scyzoryku!“
Klucznik, trwogę Chrzciciela poznawszy po krzyku,
440
Odwrócił się, i spuścił ostrze płytkiej stali
Między głowę Chrzciciela i ręce Moskali.
Cofnęli się, wydawszy przeraźliwe głosy;
Lecz jedna ręka, mocniej wplątana we włosy,
Została się wisząca i krwią buchająca.
445
Tak orlik jedną szponę gdy wbije w zająca,
Drugą, by wstrzymać zwierza, o drzewo uczepi,
A zając targnąwszy się, orła wpół rozszczepi:
Prawa szpona u drzewa zostaje się w lesie,
A lewą zakrwawioną zwierz na pola niesie.
450
Kropiciel wolny oczy obraca dokoła,
Ręce wyciąga, broni szuka, broni woła;
Tymczasem grzmi pięściami, stojąc mocno w kroku
I pilnując się zbliska Gerwazego boku,
Aż Saka, syna swego postrzega w natłoku.
455
Sak prawą ręką szturmak wymierza, a lewą
Ciągnie za sobą długie, sążniowate drzewo,[47]
Uzbrojone w krzemienie i guzy i sęki.
(Niktby go nie podźwignął prócz Chrzciciela ręki).
[329]
Chrzciciel, gdy miłą broń swą, swe Kropidło zoczył,
460
Chwycił je, ucałował, z radości podskoczył,
Zakręcił je nad głową i zaraz ubroczył.
Co potem dokazywał, jakie klęski szerzył,
Daremnie śpiewać, niktby Muzie[48] nie uwierzył,
Jak nie wierzono w Wilnie ubogiej kobiécie,
465
Która, stojąc na świętej Ostrej Bramy szczycie,
Widziała, jako Dejów, moskiewski jenerał,[49]
Wchodząc z pułkiem kozaków, już bramę otwierał,
I jak jeden mieszczanin, zwany Czarnobacki,
Zabił Dejowa i zniósł cały pułk kozacki.
470
Dosyć, że się tak stało, jak przewidział Ryków:
Jegry w tłumie ulegli mocy przeciwników.
Dwudziestu trzech na ziemi wala się zabitych,
Trzydziestu kilku jęczy ranami okrytych,
Wielu pierzchło, skryło się w sad, w chmiele, nad rzekę,
475
Kilku wpadło do domu pod kobiet opiekę.
Zwycięska szlachta biega z okrzykiem wesela,
Ci do beczek, ci łupy rwą z nieprzyjaciela;
Jeden Robak triumfów szlachty nie podziela.
[330]
On dotąd sam nie walczył (bo bronią kanony[50]
480
Księdzu bić się), lecz jako człowiek doświadczony,
Dawał rady, plac boju z różnych stron obchodził,
Wzrokiem, ręką walczących zachęcał, przywodził,
I teraz woła, aby do niego się łączyć,
Uderzyć na Rykowa, zwycięstwo dokończyć.
485
Tymczasem przez posłańca wskazał do Rykowa,
Że jeżeli broń złoży, życie swe zachowa;
Jeżeli zaś oddanie broni będzie zwlekać,
Robak każe otoczyć resztę i wysiekać.
Kapitan Ryków wcale nie prosił pardonu;[51]
490
Zebrawszy koło siebie pół batalijonu,
Krzyknął: „Za broń!“ wnet szereg karabiny chwyta,
Chrząsnęła broń, a była już dawno nabita;
Krzyknął: „Cel!“ rury rzędem zabłysnęły długim;
Krzyknął: „Ognia koleją!“ grzmią jeden po drugim.
495
Ten strzela, ten nabija, ten chwyta do ręki,
Słychać świsty kul, zamków chrzęsty, stęflów dźwięki.[52]
Cały szereg zdaje się być ruchomym płazem,
Który tysiąc błyszczących nóg wywija razem.
Prawda, że jegry byli mocnym trunkiem pjani,
500
Źle mierzą i chybiają, rzadko który rani,
Ledwie który zabije; przecież dwóch Maciejów
Już zraniono i poległ jeden z Bartłomiejów.
Szlachta z niewiela rusznic zrzadka się odstrzela,
Chce szablami uderzyć na nieprzyjaciela,
505
Ale starsi wstrzymują; kule gęsto świszczą,
[331]
Rażą, spędzają, wkrótce dziedziniec oczyszczą,
Już aż po szybach dworu zaczynają dzwonić.
Tadeusz, który został w domu kobiet bronić
Z rozkazu stryja, słysząc, że coraz to gorzéj
510
Wre bitwa, wybiegł; za nim wybiegł Podkomorzy,
Któremu Tomasz wreszcie przyniósł karabelę;
Śpieszy, łączy się z szlachtą i staje na czele.
Bieży, broń wzniósłszy, szlachta rusza jego śladem;
Jegry przypuściwszy ich[53], sypnęli kul gradem.
515
Legł Isajewicz, Wilbik, Brzytewka raniony.
Zaczem wstrzymują szlachtę Robak z jednej strony,
A z drugiej Maciej. Szlachta ostyga w zapale,
Ogląda się, cofa się; widzą to Moskale:
Kapitan Ryków myśli ostatni cios zadać,
520
Spędzić szlachtę z dziedzińca i dworem owładać.
„Formuj się do ataku! — zawołał, — na sztyki![54]
Naprzód!“ Wnet szereg, rury wytknąwszy jak tyki,
Schyla głowy, zrusza się i przyśpiesza kroku.
Darmo szlachta wstrzymuje zprzodu, strzela zboku,
525
Szereg już pół dziedzińca przeszedł bez oporu;
Kapitan, pokazując szpadą na drzwi dworu,
Krzyczy: „Sędzio! poddaj się, bo dwór spalić każę!“
„Pal — woła Sędzia — ja cię w tym ogniu usmażę“.
O, dworze Soplicowski! jeśli dotąd całe
530
Świecą się pod lipami twoje ściany białe,
Jeśli tam dotąd szlachty sąsiedzkiej gromada
Za gościnnemi stoły Sędziego zasiada:
[332]
Pewnie tam piją często za Konewki zdrowie:
Bez niego jużby było dziś po Soplicowie!
535
Konewka dotąd małe dał męstwa dowody.
Choć najpierwszy ze szlachty uwolniony z kłody,
Choć zaraz znalazł w wozie swą miłą Konewkę,
Swój szturmak faworytny[55] i z nim kul sakiewkę
Nie chciał bić się; powiadał, że sobie nie ufa
540
Na czczo. Szedł więc, gdzie stała spirytusu kufa;
Ręką, jak łyżką, strumień do ust sobie chylił.
Dopiero, gdy się dobrze rozgrzał i posilił,
Poprawił czapkę, z kolan wziął do rąk Konewkę,
Zmacał stęflem naboju, podsypał panewkę,[56]
545
I spojrzał na plac boju. Widzi, że błyszcząca
Fala bagnetów szlachtę bije i roztrąca;
Przeciw tej fali płynie, schyla się do ziemi
I, nurkuje pomiędzy trawami gęstemi
Środkiem dziedzińca; aż tam, gdzie rosła pokrzywa,
550
Zasadza się, a Saka gestami przyzywa.
Sak, broniąc dworu, stanął z szturmakiem u proga,
Bo w tym dworze mieszkała jego Zosia droga,
Od której choć w zalotach został pogardzony,
Kochał ją zawsze, zginąć rad dla jej obrony.
555
Już szereg jegrów w marszu na pokrzywę wkracza,
Gdy Konew ruszył cyngla, i z paszczy garłacza[57]
[333]
Tuzin kul rozsiekanych puszcza śród Moskali;
Sak puszcza drugi tuzin. Jegry się zmięszali.
Przerażony zasadzką szereg w kłąb się zwija,
560
Cofa się, rzuca rannych; Chrzciciel ich dobija.
Stodoła już daleko. Bojąc się odwodu[58]
Długiego, Ryków skoczył pod parkan ogrodu;
Tam pierzchającą rotę zatrzymuje w biegu,
Szykuje, lecz szyk zmienia: z jednego szeregu
565
Robi trójkąt, klin ostry wystawując zprzodu,
A dwa boki opiera o parkan ogrodu.
Dobrze zrobił, bo jazda nań od zamku wali.
Hrabia, który był w zamku pod strażą Moskali,
Gdy pierzchła straż zlękniona, dworzan na koń wsadził,
570
I słysząc strzały, w ogień jazdę swą prowadził,
Sam na czele z żelazem nad głowę wzniesionem.
Wtem Ryków krzyknął: „Ognia pół-batalijonem!“
Przeleciała po zamkach wzdłuż nitka ognista,
I z czarnych rur wytkniętych świsnęło kul trzysta.
575
Trzech jezdnych padło rannych, jeden trupem leży,
Padł koń Hrabi, spadł Hrabia; Klucznik, krzycząc, bieży
Na ratunek, bo widzi, jegry na cel wzięli
Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli.
Robak był bliższy, Hrabię ciałem swem zakrywa,
580
Dostał za niego postrzał, z pod konia dobywa,
Uprowadza, a szlachcie każe się rozstąpić,
Lepiej mierzyć, postrzałów nadaremnych skąpić,
Kryć się za płoty, studnię, za ściany obory;
Hrabia z jazdą ma czekać sposobniejszej pory.
[334]
585
Plany Robaka pojął i wykonał cudnie
Tadeusz. Stał ukryty za drewnianą studnię;
A że trzeźwy i dobrze strzelał z dubeltówki,
(Mógł trafić do rzuconej w powietrze złotówki),
Okropnie razi Moskwę. Starszyznę wybiera;
590
Za pierwszym zaraz strzałem ubił feldfebera,[59]
Potem z dwóch rur raz po raz dwóch szerżantów sprząta,
Mierzy to po galonach, to w środek trójkąta,
Gdzie stał sztab. Zaczem Ryków gniewa się i dąsa,
Tupa nogami, szpady swej rękojeść kąsa:
595
„Majorze Płucie — woła — co to z tego będzie?
Wkrótce tu nie zostanie nikt z nas przy komendzie!“
Więc Płut na Tadeusza krzyknął z wielkim gniewem:
„Panie Polak, wstydź się Pan chować się za drzewem,
Nie bądź tchórz, wyjdź na środek, bij się honorowie
600
Po żołniersku“. A na to Tadeusz odpowie:
„Majorze! jeśli jesteś tak śmiałym rycerzem,
A czegóż ty się chowasz za jegrów kołnierzem?
Nie tchórzę ja przed tobą, wynijdźno z za płotów;
Dostałeś w twarz, jam przecie bić się z tobą gotów!
605
Poco krwi rozlew! Między nami była zwada,
Niechajże ją rozstrzygnie pistolet lub szpada,
Daję ci broń na wybór, od działa do szpilki;
A nie, to was wystrzelam jako w jamie wilki“.
[335]
I to mówiąc wystrzelił, a tak dobrze mierzył,
610
Że porucznika obok Rykowa uderzył.
„Majorze — szepnął Ryków — wyjdź na pojedynek,
I pomścij się za jego raniejszy[60] uczynek.
Jeśli tego szlachcica kto inny zabije,
To Major widzi, Major hańby swej nie zmyje.
615
Trzeba tego szlachcica na pole wywabić,
Nie można z karabina, to choć szpadą zabić.
Co puka, to nie sztuka; to wolę, co kole,
Mówił stary Suwarów; wyjdź Majorze w pole,
Bo on nas powystrzela; patrz, bierze do celu“.
620
Na to rzekł Major: „Ryków! miły przyjacielu!
Ty jesteś zuch na szpady, wyjdź ty, bracie Ryków.
Lub wiesz co? wyszlem kogo z naszych poruczników.
Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy,
Do mnie batalijonu komenda należy“.
625
Słysząc to Ryków, szpadę podniósł, wyszedł śmiało,
Kazał ognia zaprzestać, machnął chustką białą;
Pyta się Tadeusza, jaką broń podoba?
Po układach, na szpady zgodzili się oba.
Tadeusz broni nie miał; gdy szukano szpady,
630
Wyskoczył Hrabia zbrojny i zerwał układy.
„Panie Soplico! — wołał — z przeproszeniem Pana,
Pan wyzwałeś Majora! Ja do Kapitana
Mam dawniejszą urazę: on do zamku mego“
(Mów Pan, przerwał Protazy, do zamku naszego),
635
„On wpadł, — rzekł kończąc Hrabia, — na czele złodziejów,
On, poznałem Rykowa, wiązał mych dżokejów.
[336]
Skarzę go, jakem zbójców skarał pod opoką,
Którą Sycylijanie zwą Birbante-rokko“.
Uciszyli się wszyscy, ustało strzelanie,
640
Wojska ciekawe patrzą na wodzów spotkanie.
Hrabia i Ryków idą, obróceni bokiem,
Prawą ręką i prawem grożąc sobie okiem;
Wtem lewemi rękami odkrywają głowy
I kłaniają się grzecznie (zwyczaj honorowy,
645
Nim przyjdzie do zabójstwa, naprzód się przywitać).
Już spotkały się szpady i zaczęły zgrzytać:
Rycerze wznosząc nogi, prawemi kolany
Przyklękają, wprzód i wtył skacząc naprzemiany.
Ale Płut, Tadeusza widząc przed swym frontem,
650
Naradzał się pocichu z gifrejterem Gontem,
Który w rocie uchodził za pierwszego Strzelca.
„Gonto — rzekł Major — widzisz ty tego wisielca?
Jeśli mu wsadzisz kulę tam pod piątem żebrem,
To dostaniesz ode mnie cztery ruble srebrem“.
655
Gont odwodzi karabin, do zamka się chyli,
Wierni go towarzysze płaszczami okryli;[61]
Mierzy nie w żebro, ale w głowę Tadeusza.
Strzelił i trafił blisko, w środek kapelusza.
Okręcił się Tadeusz, aż Kropiciel wpada
660
Na Rykowa, a za nim szlachta krzycząc: „Zdrada!“
Tadeusz go zasłania. Ledwie zdołał Ryków
Zrejterować się i wpaść we środek swych szyków.
[337]
Znowu Dobrzyńscy z Litwą natarli w zawody,
I pomimo dawniejsze dwóch stronnictw niezgody,
665
Walczą jak bracia, jeden drugiego zachęca.
Dobrzyńscy widząc, jak się Podhajski wykręca
Tuż przed szeregiem jegrów i kosą ich kraje,
Zawołali z radością: „Niech żyją Podhaje!
Naprzód bracia Litwini, górą, górą, Litwa!“
670
Skołubowie zaś widząc, jak waleczny Brzytwa,
Choć ranny, leci z szablą wzniesioną do góry,
Krzyknęli: „Górą Maćki, niech żyją Mazury!“
Dodawszy wzajem serca, biegną na Moskali;
Nadaremnie ich Robak z Maćkiem wstrzymywali.
675
Gdy tak na rotę jegrów uderzano zprzodu,
Wojski rzuca plac boju, idzie do ogrodu.
Przy boku jego stąpał ostrożny Protazy,
A Wojski mu pocichu wydawał rozkazy.
Stała w ogrodzie, prawie pod samym parkanem,
680
O który się opierał Ryków swym trójgranem,[62]
Wielka, stara sernica, budowana w kratki
Z balek nakrzyż wiązanych, podobna do klatki.
W niej świeciły się białych serów mnogie kopy;
Wkoło zaś wahały się suszące się snopy
685
Szałwii, benedykty kardy, macierzanki,[63]
Cała zielna domowa apteka Wojszczanki.
Sernica wgórze miała wszerz sążni półczwarta,
A u dołu na jednym wielkim słupie wsparta,
Niby gniazdo bocianie. Stary słup dębowy
690
Pochylił się, bo już był wygnił do połowy,
[338]
Groził upadkiem. Nieraz Sędziemu radzono,
Aby zrzucił budowę wiekiem nadwątloną;
Ale Sędzia powiadał, że woli poprawiać,
Aniżeli rozrzucać, albo też przestawiać.
695
Odkładał budowanie do sposobnej pory,
Tymczasem pod słup kazał wetknąć dwie podpory.
Tak pokrzepiona, ale nietrwała budowa
Wyglądała za parkan nad trójkąt Rykowa.
Ku tej sernicy Wojski z Woźnym milczkiem idą,
700
Każdy zbrojny ogromnym drągiem jakby dzidą;
Za nimi ochmistrzyni dąży przez konopie
I kuchcik, małe, ale bardzo silne chłopię.
Przyszedłszy, drągi wparli w wierzch słupa nadgniły,
Sami u końców wisząc pchają z całej siły,
705
Jako flisy uwięzłą na rapach[64] wicinę
Długiemi drągi z brzegu pędzą na głębinę.
Trzasnął słup: już sernica chwieje się i wali
Z brzemieniem drzew i serów na trójkąt Moskali,
Gniecie, rani, zabija; gdzie stały szeregi,
710
Leżą drwa, trupy, sery białe jako śniegi,
Krwią i mózgiem splamione. Trójkąt w sztuki pryska,
A już w środku Kropidło grzmi, już Brzytwa błyska,
Siecze Rózga, od dworu wpada szlachty tłuszcza,
A Hrabia od bram jazdę na rozpierzchłych puszcza.
715
Już tylko ośmiu jegrów z szerżantem na czele
Bronią się. Bieży Klucznik; oni stoją śmiele,
Dziewięć rur wymierzyli prosto w łeb Klucznika;
On leci na strzał, kręcąc ostrze Scyzoryka.
Widzi to ksiądz, zabiega Klucznikowi drogę,
[339]
720
Sam pada i podbija Gerwazemu nogę;
Upadli, właśnie kiedy pluton ognia dawał.
Ledwie ołów prześwisnął, już Gerwazy wstawał,
Już skoczył w dym, dwom jegrom zaraz głowy zmiata.
Uciekają strwożeni, Klucznik goni, płata;
725
Oni biegną dziedzińcem, Gerwazy ich torem;
Wpadają we drzwi gumna, stojące otworem,
I Gerwazy do gumna na ich karkach wjechał,
Zniknął w ciemności, ale bitwy nie zaniechał,
Bo przeze drzwi jęk słychać, wrzask i gęste razy.
730
Wkrótce ucichło wszystko; wyszedł sam Gerwazy
Z mieczem krwawym.
Już szlachta odzierżyła[65] pole,
Porozpędzanych jegrów ściga, rąbie, kole.
Ryków sam został, krzyczy, że broni nie złoży,
Bije się, gdy ku niemu podszedł Podkomorzy,
735
I wznosząc karabelę, rzekł poważnym tonem:
„Kapitanie! nie splamisz czci twojej pardonem.
Dałeś próby, rycerzu nieszczęsny lecz mężny,
Twojej odwagi; porzuć opór niedołężny,
Złóż broń, nim cię naszemi szablami rozbroim.
740
Zachowasz życie i cześć, jesteś więźniem moim!“
Ryków, Podkomorzego zwalczony powagą,
Skłonił się i oddał mu swoję szpadę nagą,
Skrwawioną po rękojeść, i rzekł: „Lachy, braty!
Oj, biada mnie, żem nie miał choć jednej armaty!
745
Dobrze mówił Suwarów: „Pomnij Ryków kamrat,[66]
Żebyś nigdy na Lachów nie chodził bez armat!“
Cóż! jegry byli pjani, Major pić pozwolił!
[340]
Och, major Płut, on dzisiaj bardzo poswywolił!
On odpowie przed carem, bo on miał komendę.
750
Ja, Panie Podkomorzy, wasz przyjaciel będę.
Ruskie przysłowie mówi: kto się mocno lubi,
Ten, Panie Podkomorzy, i mocno się czubi.
Wy dobrzy do wypitki, dobrzy do wybitki,
Ale przestańcie robić nad jegrami zbytki“.
755
Podkomorzy, słysząc to, karabelę wznasza
I przez Woźnego pardon powszechny ogłasza;
Każe rannych opatrzyć, z trupów czyścić pole,
A jegrów rozbrojonych prowadzić w niewolę.
Długo szukano Płuta; on w krzaku pokrzywy
760
Zarywszy się głęboko, leżał jak nieżywy;
Wyszedł wreszcie, ujrzawszy, że było po bitwie.
Taki miał koniec zajazd ostatni na Litwie.[67]
|