Podbój Plassans/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podbój Plassans |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Conquête de Plassans |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wyszedłszy z domu nazajutrz rano, Marta poszła najpierw do matki i opowiedziała jej swoje projekty. W miarę jak mówiła o konieczności założenia ochronki dla dorastających dziewcząt, pani Rougon potrząsała głową, uśmiechając się dość dwuznacznie, wreszcie oświadczyła córce, iż osobiście nie lubi się bawić w ratowanie dusz i ciał strapionych. Potem zaś dodała:
— Jestem przekonana, iż myśl tego projektu należy do księdza Faujas...
— Tak, rzeczywiście... niejednokrotnie rozmawiałam z nim o tem... lecz zkąd mama wie, że tak było?...
Pani Rougon lekko wzruszyła ramionami i, nie odpowiadając córce na jej pytanie, rzekła:
— Bardzo się cieszę, moja kochaneczko, żeś sobie znalazła coś, co cię zajmie, rozerwie... Żebyś ty wiedziała, jak serdecznie cię żałuję, że musisz siedzieć zamknięta jak w klatce... bo dom wasz, moja droga, bynajmniej nie tchnie wesołością. Co zaś do praktycznego wykonania twojego projektu, to najpierw, proszę, pożegnaj się, moja miła, z myślą zapisania mnie w poczet dam komitetowych. Wierzaj mi, że to jest rzeczą konieczną, nieodzownym warunkiem powodzenia. Nie chcę należeć do komitetu, albowiem nie chcę, aby mówiono, że to mój projekt, i że porozumiałam się z tobą, by zagarnąć miasto w nasze ręce, narzucając mu nowe reformy. Pragnę, moja duszko, aby cała zasługa została przypisaną tobie, co słusznie ci się należy, jako twórczyni tego szlachetnego projektu. Jeżeli chcesz, będę ci pomagała skrycie, kierując tobą w razie, gdy potrzebować będziesz mojej rady.
— Liczyłam wszakże na mamę... byłam pewna, że mama mi nie odmówi należenia do komitetu — rzekła Marta silnie zafrasowana i przestraszona widząc, iż będzie musiała działać samodzielnie.
— Wierzaj mi, moje dziecko, że moja obecność w komitecie byłaby szkodliwą. Radzę ci nawet, abyś głośno i jak najczęściej powtarzała, iż ja nie należę do owego komitetu, że ci wręcz odmówiłam, wymawiając się licznemi zajęciami. Dawaj nawet do zrozumienia, iż ja nie bardzo wierzę w pomyślne przeprowadzenie twojego projektu... W ten sposób pozyskasz, sporo dam wspólnie nam znajomych... przekonasz się, że mam słuszność... Będą uszczęśliwione możnością działania w sprawie, której ja nie popieram. Idź w tym celu do pani Rastoil, do pani de Condamin, do pani Delangre... dobrze będzie, jeżeli odwiedzisz zarazem panią Paloque, lecz dopiero na ostatku, gdy już porozumiesz się z tamtemi... ręczę ci, że ją wielce ujmiesz swoją wizytą i będzie ci ona pożyteczniejszą od wielu innych... w każdym razie pamiętaj, że ilekroć będziesz czemś zakłopotana, to ja z miłą chęcią dopomogę ci i wskażę, co masz czynić.
Marta podziękowała matce i pożegnawszy się wyszła, lecz Felicya odprowadziła córkę aż do sieni a tu wziąwszy ją za obydwie ręce i patrząc jej prosto w oczy, zapytała z przenikliwym uśmiechem:
— Jakże się miewa ten nasz kochany ksiądz Faujas?...
— Zdrów jest zupełnie — odpowiedziała spokojnie Marta — idę właśnie do kościoła św. Saturnina, gdzie spotkam się z nim oraz z budowniczym dyecezyalnym.
Ponieważ projekt założenia ochronki nie miał jeszcze żadnej materyalnej podstawy, więc ksiądz Faujas umówił się z Martą, iż nie należy wzywać budowniczego z żądaniem zestawienia kosztorysu przyszłego budynku, lecz że korzystając z obecności tego pana w kościele św. Saturnina, gdzie codziennie w popołudniowych godzinach doglądał robót, rozpoczętych przy odbudowywaniu jednej z bocznych kaplic, będzie można wybadać go prywatnie, spotkawszy się z nim niby wypadkowo. Wszedłszy do kościoła, ujrzała Marta natychmiast księdza Faujas, rozmawiającego z panem Lieutand architektem dyecezyalnym. Stali na wysokiem rusztowaniu, wzniesionem przy murze sąsiadującym z bocznemi kaplicami. Spostrzegłszy Martę, zeszli pośpiesznie po drabinie i zbliżyli się ku niej. Cały bok sutany księdza Faujas bielił się od wapna, prowadzone bowiem roboty zajmowały go i chętnie przypatrywał się murarzom — rozmawiając z panem Lieutand.
O tej porze dnia kościół był pusty, ani jednej dewotki nie było na całej przestrzeni wielkiej nawy, tylko dwóch dziadków kościelnych uprzątało szeregi stołków i klęczników, bezładnie porozsuwanych po skończonem rannem nabożeństwie. Prócz hałaśliwego przesuwania stołków po kamiennej posadzce, rozlegały się głosy robotników pracujących na rusztowaniach, oraz zgrzyt żelaznych narzędzi, któremi skrobali, oczyszczając ściany. Dla Marty był to widok niespodziewany, znała bowiem kościół św. Saturnina tylko podczas odprawiającego się nabożeństwa. Wydało się jej, iż to nie kościół, lecz jakiś budynek będący w reparacyi. Nawet nie przeżegnała się, wszedłszy a gdy siadła na krześle pomiędzy księdzem Faujas i panem Lieutand, zdawało się jej, iż się znajduje w biurze tego ostatniego, gdzie przyszła w chęci zasięgnięcia jego rady.
Rozmowa przedłużyła się i trwała przeszło pół godziny. Budowniczy z całą możliwą uprzejmością dawał objaśnienie. Zdaniem jego nie należało wznosić nowego domu dla pomieszczenia ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny, które to miano już zostało obrane, o czem go zawiadomił ksiądz Faujas. Budowa dom u kosztowałaby wiele. Lepiej było kupić już istniejący i przerobić stosownie do potrzeby. Wskazał nawet dom, niegdyś zbudowany na pomieszczenie pensyi żeńskiej, dziś zamkniętej, skutkiem czego dom był tymczasowo zajęty na skład siana, czekając nabywcy. Pan Lieutand najmocniej był przekonany, iż będzie można nabyć ów budynek tanio a przeróbkę podejmował się uskutecznić w najkorzystniejszych warunkach, nieprzenoszących paru tysięcy franków. Obiecywał zająć się tem z całą starannością a w miarę jak mówił, kreślił laską na kościelnej posadzce plan przyszłej ochronki, z ładną fasadą i bramą, z podwórzem, zasadzonem drzewami, kładąc nacisk na to, iż sale będą obszerne i jasne. Rozmowa się ożywiała, mówiono coraz głośniej, nie zważając na rozlegające się echo pod wyniosłem sklepieniem kościoła.
— Więc rzecz ułożona — rzekła Marta — żegnając pana Lieutand, z łaski pana będziemy mogli mieć budynek tanio a tymczasem pan zechce się zająć ułożeniem kosztorysu?... Prosimy zarazem o dochowanie nam tajemnicy... nie trzeba, aby o tem mówiono przedwcześnie...
Ksiądz Faujas odprowadził ją do bocznych drzwi kościoła. Przechodząc obok wielkiego ołtarza, Marta, mówiąca coś w dalszym ciągu z wielkiem ożywieniem, zadziwiła się nagłem zniknięciem księdza Faujas. Obejrzała się, szukając go oczyma i zobaczyła go zgiętego we dwoje przed krzyżem zasłoniętym muślinową opończą. Ten ksiądz w sutanie zawalanej wapnem, korzący się teraz przed ołtarzem — dziwne wywarł na niej wrażenie. Przypomniała sobie wreszcie, że znajduje się w kościele i zaniepokojona szła ciszej, postanawiając mówić mniej głośno, gdy ksiądz Faujas podał jej końce palców, umoczywszy je w święconej wodzie. Nie miała odwagi odmówić, więc przeżegnała się ogarnięta jakąś nieznaną sobie trwogą, po czem wysunęła się z kościoła a podwójne drzwi, grubo suknem obite, zamknęły się za nią ze stłumionym odgłosem.
Marta poszła ztąd prosto do pani de Condamin. Szła rozmarzona, radosna, szczęśliwa z przechadzki, od której prawie odwykła. Myślała o wizytach, które postanawiała złożyć i wydało się jej, iż używa niezwykle miłej rozrywki. Pani de Condamin przyjęła ją z wybuchami uprzejmej grzeczności, unosząc się nad dobrocią tej kochanej pani Mouret, tak wogóle niełaskawej, gdy idzie o złożenia wizyty życzliwym jej osobom. Dowiedziawszy się o przyczynie odwiedzin, oświadczyła swą gotowość zajęcia się projektem Marty, uważając myśl założenia ochronki za rzecz godną najżywszego poparcia.
Pani de Condamin ubraną była w śliczną suknię blado-fiołkowego koloru, przybraną wstążkami jasno popielatemi. Stroje sprowadzała z Paryża, również jak umeblowanie wykwintnego swego mieszkania. Grała ona w Plassans rolę paryżanki tęskniącej za stolicą, narzekając na prowincyonalne nudne życie, które zmuszona jest pędzić na tem ciężkiem wygnaniu.
— Dziękuję pani serdecznie, żeś o mnie pomyślała, zabierając się do urzeczywistnienia szlachetnego swego projektu, rzekła, ściskając ręce Marty.
Któżby się zajął temi biednemi dziewczętami, gdyby nie my! Posądzają nas niesłusznie o zbyteczne zajmowanie się modą, błyskotkami, otóż pokażemy, iż jesteśmy wstanie stworzyć coś wielkiego! Uchronimy te biedaczki od nędzy i zguby... Czy pani uwierzy, iż prawdziwie zaniemogłam ze wzruszenia, gdy się dowiedziałam o tych nieszczęśliwych... Całe Plassans tylko o tem mówiło a nikt się nie znalazł, by pomyśleć o zapobieżeniu nadal podobnemu zgorszeniu. Jedna pani pojęłaś rzecz należycie. Dziękuję raz jeszcze, że przyłączyć mnie zechciałaś do wykonania tak szlachetnego dzieła! Proszę na mnie liczyć i rozkazywać. Od czegóż zaczniemy?
Gdy Marta wspomniała, iż pani Rougon nie chce należeć do komitetu, pani de Condamin podwoiła jeszcze swe zachwyty, pozornie ubolewając:
— Jaka szkoda, że pani Rougon ma taki nadmiar zajęć! Rzeczywiście iż jej nikt nie zastąpi... lecz trudno... postaramy się zrobić wszystko co tylko będzie można, by nasza instytucya na tem nie ucierpiała. Mam sporo ludzi życzliwych. Pójdę do naszego biskupa... poruszę niebo i ziemię...
przyrzekam drogiej pani, iż postaram się być gorliwą... No, i pewną jestem, że zdołamy przezwyciężyć wszystkie trudności...
Nie chciała słyszeć o pomysłach Marty, pragnącej rzecz całą poprowadzić jak najmniejszym kosztem. Utrzymywała, iż pieniędzy znajdzie się więcej, aniżeli będzie potrzeba. Chciała, by ochronka była we wspaniałym gmachu, przynoszącym zaszczyt komitetowi. Wreszcie wyznała, śmiejąc się, iż liczyć nie umie, iż dodawanie cyfr nudzi ją, więc ten dział pozestawia innym damom, biorąc na siebie zawiązywanie potrzebnych stosunków, przeprowadzanie i załatwianie trudności, mogących wyniknąć. Szczegóły mało ją obchodzą, lubi bowiem widzieć plan ogólny i takowy zdolną jest stworzyć w danym wypadku. Przypuszcza, iż tego właśnie spodziewała się po niej Marta, nieprzyzwyczajona do samodzielności. Wyręczy ją więc wybornie. Po kwadransie rozmowy, pani de Condamin uważała założenie ochronki w Plassans za własny swój pomysł i dawała wskazówki Marcie, jak powinna nadal postępować. Ta chciała się właśnie pożegnać z uprzejmą i ładną gospodynią domu, gdy wszedł do buduaru pan de Condamin. Marta się zmięszała, nie śmiejąc wspomnieć o projekcie ochronki w obecności pana nadzorcy wód i lasów, albowiem wiedziała, iż jego wymieniają pomiędzy osobami skompromitowanemi w wypadkach, zaszłych z owemi nieszczęsnemi dziewczątkami, które sprzedawały się podstarzałym bogaczom w Plassans.
Ale pani de Condamin natychmiast opowiedziała mężowi o projekcie Marty a on słuchał swobodnie, wreszcie z wielkiem uznaniem dla szczytnej moralności podobnego pomysłu. Zwróciwszy się ku pani Mouret rzekł z powagą tak głęboką, iż można było przypuszczać ukrytą pod nią ironię:
— Tylko serce wzorowej matki mogło odczuć naglącą potrzebę podobnego zakładu. Plassans zawdzięczać będzie pani wiele, staniesz się pani prawdziwą dobrodziejką naszego miasta... obyczaje ulegną poprawie...
Marta zarumieniła się, słysząc tyle pochwał, dla usprawiedliwienia rzeczy szepnęła:
— To nie mój pomysł... zrodził się od w głowie człowieka, którego wysoko cenię i niezmiernie szanuję...
— Któż to taki? — zapytała z ciekawością pani de Condamin.
— Ksiądz Faujas.
Z wielką prostotą, Marta opowiedziała historyę powstania owego projektu, omijając wszakże najlżejszą aluzyę, co do wynikłego skandalu w Plassans. Przedstawiła przytem księdza Faujas jako niezwykle szlachetnego człowieka, który czyni jej niewymowną łaskę bywania w jej domu i wypowiadania swych poglądów. Pani de Condamin słuchała, kiwnięciami głowy przyłączając się do słów Marty a gdy ta zamilkła, zawołała z żywością:
— Zawsze byłam najmocniej przekonana, iż ksiądz Faujas jest świętym i rozumnym człowiekiem. Lecz na nieszczęście tylu jest złych ludzi na świecie! Wszakże od czasu gdy zaczął być codziennym gościem w domu państwa, przestano go obgadywać... nikt nie ma odwagi na dalsze szerzenie potwarzy... Więc droga pani powiada, że to głównie on jest projektodawcą naszej ochronki?...
Trzeba go będzie zmusić, aby stanął na czele tej pożytecznej instytucyi... Teraz jednak przedwcześnie jeszcze o tem mówić... Pragnęłabym tylko, aby droga pani zechciała pamiętać, iż ja zawsze od początku byłam gorącą wielbicielką cnót księdza Faujas, którego uważam...
— Ja też jestem o nim jak najlepszego zdania, przerwał żonie nadzorca wód i lasów. Rozmawiałem z nim i mam sąd wyrobiony, iż jest to najzacniejszy człowiek.
Pani de Condamin, zniecierpliwiona wdaniem się do rozmowy męża, nakazała mu giestem milczenie, przyzwyczaiła się bowiem do traktowania go z góry, nieledwie jak lokaja. Różnie mówiono w mieście o wiarogodności małżeństwa pana de Condamin, lecz na odwrót przyjętym obyczajem w podobnych okolicznościach, dawano mu to uczuć niejednokrotnie w sposób dotkliwy, podczas gdy z nią obchodzono się z wyszukaną i dyskretną pobłażliwością. Niewiadomo zkąd zwieziona przez niego do Plassans młoda kobieta, na tyle była zręczną i ujmującą, że każdemu musiała się podobać: była ogólnie lubioną.
Pan de Condamin, zrozumiawszy, że jest zbyteczny, skłonił się przed rozmawiającemi z sobą kobietami i rzekł i ironicznym uśmiechem:
— Pozostawiam panie ich świątobliwej rozmowie a sam idę wypalić cygaro... Przypominam ci tylko Oktawio, że trzeba, abyś wcześnie była ubraną, bo mamy dziś iść do podprefektury...
Gdy odszedł, panie mówiły jeszcze chwilkę o przyszłej ochronce, o nieszczęsnem położeniu młodych dziewcząt, pozbawionych należytej opieki ludzi starszych o strasznem zepsuciu jakiemu ulegają... lecz nadal w Plassans nic podobnego się nie wydarzy, będą bowiem czuwały z troskliwością matek, odwracając możność wszelkiej pokusy. Pani de Condamin wpadła w zapał i wymownie powstawała przeciwko nieczystości obyczajów.
Przy pożegnaniu, znów ujęła obydwie ręce Marty i ściskając je z czułością — rzekła:
— Niechaj droga pani liczy na moją energię — stawię się na pierwsze zawołanie... A będąc u pani Rastoil i u pani Delangre, proszę niezapomnieć im powiedzieć, że ja się podjęłam najtrudniejszego zadania... one niechaj tylko dadzą swoje nazwiska... a my za nie pracować będziemy w komitecie. Jak pani sądzi?... Wszak to pomysł wyśmienity?... Więc nie odstąpimy od tego ani na jotę... Żegnam drogą panią... proszę oświadczyć moje uszanowanie księdzu Faujas.
Marta poszła teraz do pani Delangre i do pani Rastoil. Przyjęły ją grzecznie, lecz znacznie chłodnej, aniżeli pani de Condamin. Obiedwie nastawały na trudności materyalne... założenie ochronki wymagać będzie znacznych kapitałów... zkądże więc wziąć potrzebną ilość pieniędzy?... Dobroczynność mieszkańców Plassans nie dostarczy odpowiednich funduszów.. będzie więc próba nieudana, mogąca ośmieszyć damy, wchodzące w skład komitetu. Marta uspakajała je, przytaczała cyfry, zapewniając, iż nakład będzie stosunkowo niewielki. Zaniechawszy kwestyi cyfr, zaczęły pytać z ciekawością, które damy zgodziły się już należeć do komitetu?... Nazwisko pani de Condamin przyjęły obojętnie, milcząco. Dowiedziawszy się zaś, iż pani Rougon wręcz odmówiła, stały się natychmiast gorliwszemi zwolenniczkami projektu.
Pani Delangre przyjmowała Martę w gabinecie swego męża. Była to kobiecinka niewielkiego wzrostu, chuda, blada, potulna, przypominająca typ służącej, upośledzonej srogością losu. O nadmiernem jej wyuzdaniu krążyły cichaczem niezliczone legendy, odnosiło się to bowiem do minionej przeszłości.
— Boże mój... cóż ja innego mogę pani powiedzieć jak tylko, że zgadzam się... Będzie to pożądana szkoła cnoty dla biednych dziewcząt z klasy rzemieślniczej... Niejedna dusza uratowaną zostanie od zguby.. a ileż jest tych dusz godnych naszej litości... nędznych skutkiem słabości... braku zasad... Nie mogę pani odmówić, bo wiem, że będę bardzo pożyteczną... zwłaszcza z powodu urzędu mego męża... jako mer miasta Plassans przydać się on może niejednokrotnie, chociażby z powoda licznych swych stosunków z ludźmi wpływowymi, z którymi obcuje codziennie... Ale wolę zastanowić się do jutra... tak, dopiero jutro dam pani stanowczą odpowiedź... Skutkiem wysokiego urzędu, piastowanego przez mojego męża, jesteśmy zmuszeni zważać na każdy krok nasz... Otóż muszę się naradzić z mężem...
Pani Rastoil była również słabego charakteru kobietą. Skromnisia cedziła słówka słodkie, dobierając ich z przezornością, by w niczem nie raziły najdrażliwszych uszów, tym razem zadanie było trudne, uważała bowiem za rzecz ubliżającą poruszanie jakiejkolwiek kwestyi, mającej coś wspólnego „z nieszczęśliwemi istotami zapominającemi o najświętszych obowiązkach“. Pani Rastoil była dość otyła, zdrowo wyglądająca, siedziała w fotelu pomiędzy dwoma swojemi córkami i haftowała nadzwyczaj bogaty ornat. Zaraz po pierwszych słowach, wyrzeczonych przez Martę, pośpiesznie wyprawiła córki.
— Pani jest bardzo na mnie łaskawa... lecz doprawdy nie wiem, o ile będę w możności zadość uczynienia życzeniom pani... należę już do kilku komitetów, ztąd wynika, iż niewiele czasu mogłabym poświęcić sprawie, o której pani wspomina. Była epoka, gdy marzyłam o stworzeniu czegoś podobnego... tylko mój plan był o wiele większy... można powiedzieć, iż obejmował on wszystko... tak, wszystko... Chciałam nawet o tem pomówić z naszym czcigodnym biskupem... lecz Jego Wielebność przeciążony jest pracami nad dobrem dyecezyi... ja też nie rozporządzam moim czasem, poświęcając go na korzyść komitetów, do których należę... Ale zrobię wysiłek i postaram się przyłączyć do myśli, którą pani chce przeprowadzić... Uczynię to ze względu na wadliwe zestawienie planu, przedstawionego mi przez panią, pojmując natychmiast fałszywość punktu wyjścia, postaram się naprowadzić panie na właściwą drogę, wyłożę moje poglądy... Skoro zachodzi nagląca potrzeba poświęcenia się dla dobra społeczeństwa nie należy zasłaniać się zmęczeniem... Więc oddam moje zdolności na usługi komitetu... Mój mąż niejednokrotnie zwykł powtarzać: „moja żona zapomina o sobie, lecz zawsze pamięta o dobru innych.“
Marta patrzała na nią i słuchała jej z podnieconą ciekawością, mimowoli bowiem przypomniała sobie anegdotki krążące po mieście o różnorakich ojcach córek pani Rastoil, o tem, iż nawet pan Delangre jej kochanek, nie wiedział która może być do niego podobną.
Pochwały jakie Marta szerzyła o księdzu Faujas, zostały przyjęte chłodno przez panią Delangre a jeszcze chłodniej przez panią Rastoil. Draśnięta tem niedowierzaniem, wzmogła jeszcze doniosłość zalet i cnót księdza Faujas, zmuszając te panie do przyznania mu zasługi świątobliwości, oraz wyjątkowego przywiązania do matki, z którą pędził życie samotne i ubogie.
Wyszedłszy od pani Rastoil, Marta przeszła ulicę Balande w poprzek, albowiem zaraz naprzeciwko mieszkali państwo Paloque. Była już teraz godzina siódma, wiedziała zatem, iż spóźni się z powrotem do domu, lecz pragnęła załatwić zamierzone na dziś wizyty, pomimo że Mouret będzie niezadowolniony, czekając z obiadem.
Państwo Paloque mieli właśnie siadać do stołu, gdy do nich przybyła. Stołowy ich pokój był zimny, źle umeblowany, czuć w nim było niedostatek, pomimo silenia się na pewną okazałość. Pani Paloque coprędzej przymknęła podaną już wazę pokrywą i widocznem było, że niechętnie przyjmuje wizytę w porze obiadowej. Ukryła to wszakże, szybko się opanowawszy, rzeczywiście odczuwając głębokie zadowolenie z nadejścia pani Mouret, która nigdy nikogo nie odwiedzała. Wstała więc od stołu i powitała Martę ze zbytnią uniżonością, podczas gdy jej mąż, pan sędzia pokoju, skłoniwszy się zdaleka, usiadł przed pustym talerzem, złożywszy dłonie na obu kolanach. Posłyszawszy zaś o przyczynie odwiedzin Marty — zawołał gorączkowo:
— Czyż warto, aby szanowna pani zajmowała się losem podobnych łajdaczek! O tem jak dalece są wyuzdane te małe wszetecznice nasłuchałem się dziś niemało w gmachu trybunału. Wiem tera na pewno, że to one skusiły do grzechu całe grono najzacniejszych ludzi... nie oni ich szukali, lecz one same napraszały się bezwstydnie! Doprawdy nie należy, aby pani wdawała się w te brudy! Niegodziwa są i plugawe, należy się im pogarda a nie opieka takich jak pani kobiet.
— Wreszcie obawiam się, odezwała się pani Paloque, iż ja byłabym niezdatna do zasiadania w komitecie. Nie znam nikogo. A mój mąż wolałby odciąć sobie rękę, byle nikogo o nic nie prosić. Żyjemy samotnie w zaciszu domowem, albowiem wstręt wzbudzają w nas ludzie rządzący się niesprawiedliwością. Skromny nasz domek wystarcza nam i pragniemy, by o nas zapominano. Czy uwierzy pani, iż gdyby proponowano mojemu mężowi najkorzystniejsze posady, bez wahania odmówiłby natychmiast... Czyż nie mam racyi?..
Sędzia kiwnął tylko głową na znak, iż najzupełniej potwierdza zdanie żony i wymienił z nią znaczące spojrzenie podkreślone bladym uśmiechem. Marta poczuła się nieco zakłopotana, stojąc przed dwojgiem tych potwornie brzydkich ludzi, których twarze o trupiej cerze z żółciowemi plamami, pełne szwów i krost, spoglądały ku sobie w niemem porozumieniu, dla odegrania komedyi zrzeczenia się dóbr świata, co stanowiło najwyższą obłudę w danym wypadku. Na szczęście przypomniała sobie radę daną przez matkę — rzekła więc z uprzejmą grzecznością:
— Jakże żałuję, że pani mi odmawia należenia do komitetu! Inne pani znajome przyjęły zaproszenie, mam już na liście zapisane nazwiska: pani de Condamin, pani Delangre, pani Rastoil. Ale tak między nami mówiąc, wiadomo, iż one tylko dają swoje nazwiska. Ja zaś, czując konieczną potrzebę, aby ktoś zechciał zająć się tę sprawą serdecznie, gorąco, pomyślałam zaraz o pani... I wyznaję, iż znając wysoką wartość pani, nie przypuszczałam ani na chwilę, iż spotka mnie tutaj odmowa! Proszę, niechaj się pani zechce zastanowić, iż fundacyą tego rodzaju ochronki uczynimy prawdziwe dobrodziejstwo dla całego miasta...
— Tak, zapewne — szeptała półgłosem pani Paloque — której niewymownie pochlebiły słowa Marty.
— Ale chcę wierzyć, iż to nie jest ostateczna decyzya ze strony pani... Przytem mylnie pani sądzi, przypuszczając u siebie nieudolność, brak wpływów... brak znajomości... Przecież każdemu jest wiadomo, iż pan Paloque wielce jest poważany w podprefekturze. Mam przekonanie, iż tam oddawna istnieje projekt wybrania pana Paloque na prezydenta w zastępstwie pana Rastoil. O niech pan temu nie przeczy... tego rodzaju rzeczy wiedzą się dokładnie... i chociaż pan starannie ukrywa swoje wysokie zasługi... ludzie potrafią je należycie ocenić... Zważywszy na tę zmianę położenia, która zajdzie zapewne nietak długo, doprawdy dobrze byłoby, aby pani Paloque zechciała dać się poznać bliżej... a zajęcie miejsca w komitecie nastręczyłoby wiele ku temu okazyi... dla czego ludzie nie mają wiedzieć kim właściwie pani jesteś... takich zalet serca i umysłu, jakie pani posiadasz, nie należy ukrywać... Doprawdy chciałabym państwa o tem przekonać...
Pan sędzia rzucał się niespokojnie na krześle i patrzał na żonę mrugliwemi swemi oczkami. Wreszcie rzekł:
— Moja żona jeszcze nie odmówiła...
— Nie, jeszcze nie odmówiłam pochwyciła pani Paloque. — Ponieważ jak widzę rzeczywiście potrzebuje pani mojego współudziału. cóż zrobić... trzeba się poświęcić. Wiem z góry, że będę tego żałowała, bo cóż mi z tego przyjdzie?... Nawał pracy, kłopotów a żadnej od nikogo wdzięczności. Takie poświęcanie się dla drugich jest szczytem niedorzeczności... Niejednokrotnie doświadczyliśmy tego w życiu. Niechaj się pani rozpyta mojego męża... on pani opowie, ile łożyliśmy trudu, czasu, pieniędzy dla dogodzenia rozmaitym ludziom... nigdy o tem nie mówimy głośno, bo taka już nasza natura... lubimy świadczyć dobrze ale pod warunkiem, by nikt o tem nie wiedział... Otóż do czego nas doprowadziła ta mania czynienia dobrodziejstw innym?... Ale trudno... natury swojej nikt nie zmieni... i do końca życia będziemy wyzyskiwani przez wszystkich... Więc opierać się dłużej nie będę... może pani na mnie liczyć...
Marta, szybko powstawszy, zaczęła się żegnać, dziękując państwu Paloque za poświęcenie jakiego dają wymowny dowód. Zaczepiwszy się suknią o gwoźdź na schodach, zatrzymała się chwilkę, chcąc ją odczepić a ponieważ wydarzyło się to właśnie tuż przy drzwiach mieszkania państwa Paloque, usłyszała cierpki głos sędziego, który wołał z przedpokoju do żony, będącej już zapewne w jadalni:
— Przyszła cię prosić, bo cię potrzebuje. Bądź spokojna, zwalą ci na kark całą robotę.
— Tem gorzej dla nich — wrzasnęła cienkim głosem sędzina. — Zapłacą mi za to z procentami, i nietylko za to!
Była już blizko ósma godzina, gdy Marta wrócił a do domu. Mouret czekał na nią z obiadem przeszło od pół godziny. Zadrżała, iż będzie zrzędził przez cały czas obiadu. Pobiegła na górę, by się przebrać a wróciwszy do stołowego pokoju, z zadowoleniem spostrzegła męża siedzącego na stołku jak na koniu i wesoło bębniącego palcami marsza po stole, nakrytym białym obrusem. Wszakże nie szczędził jej teraz przykrych, dotkliwych żartów.
— Myślałem, że nawet na noc nie wrócisz i że będziesz nocowała w konfesyonale... Teraz, kiedy zaczynasz uczęszczać do kościołów, to proszę cię, moja kochana, byś zechciała mi mówić rano przed wyjściem, że jesteś na obiedzie u księży, w takim bowiem razie i ja się postaram znaleźć sobie łyżkę strawy na mieście.
Podczas obiadu, Mouret nie przestawał drwić z niej i żartować. Byłaby już wolała znieść wybuch gniewu i obelg z jego strony. Cierpiała bardzo i, znosząc to w milczeniu, kilkakrotnie spojrzała na męża błagającym wzrokiem, aby zostawił ją w spokoju. Lecz milcząca prośba Marty podniecała jeszcze złośliwość męża. Oktawiusz i Dezyderya śmieli się a Sergiusz stawał wyraźnie w obronie matki. Zabierać się właśnie mieli do jedzenia deseru, gdy do stołowego pokoju wpadła Róża, mówiąc, iż pan Delangre jest w sieni i pragnie widzieć się z panią.
— Ho, ho! jak widzę, wchodzisz w stosunki z miejscową władzą nietylko z księżmi! — zawołał Moret, drwiąc w dalszym ciągu z żony.
Marta przyjęła pana mera w salonie. Pan Delangre powiedział jej na wstępie, że nie chciał czekać do jutra, by przyjść jej powinszować szlachetnego projektu założenia ochronki. Wspomniawszy przytem, iż żona jego, porozumiawszy się z nim, prosi, by została zaliczoną do komitetu dam, mających się opiekować ochronką pod wezwaniem Przenajświętszej Panny, dodał, iż on ze swej strony uczyni wszystko, co tylko będzie mógł, by projekt pani Mouret jak najprędzej wszedł w wykonanie.
Uszczęśliwiona Marta odprowadziła pana Delangre aż do drzwi, wychodzących na ulicę. Przy ostatecznem pożegnaniu mer rzekł do niej:
— Proszę, niechaj pani zechce powiedzieć księdzu Faujas, iż prawdziwie będę szczęśliwy, jeśli zechce przyjść do mnie do biura, by pomówić zemną. Ponieważ zna dokładnie tego rodzaju ochronkę w Besançon, mógłby mi więc udzielić wiadomości szczegółowych w tej kwestyi. Chciałbym, aby miasto opłacało lokal ochronki, którą pani organizuje. Żegnam szanowną panią. Proszę pozdrowić pana Mouret, któremu nie śmiałem się naprzykrzać moją osobą.
Gdy o godzinie ósmej ksiądz Faujas wszedł wraz z matką do stołowego pokoju państwa Mouret, gospodarz domu powitał go słowami:
— Jak widzę, chcesz pan wykierować moją żonę na świętą niewiastę... dziś przez cały dzień siedziała w kościele, zamiast pilnować domu.
Roześmiawszy się przy domawianiu tych słów, Mouret przygotował natychmiast karty i pogrążył się w grze, pozostawiając już Martę w spokoju. Skorzystała z tego, by opowiedzieć księdzu wszystkie szczegóły dnia. Z radością dziecka cieszyła się doznanem powodzeniem. Ksiądz Faujas słuchał uważnie i obiecał pójść do pana Delangre, jakkolwiek byłby wolał nie zabierać głosu w tej sprawie i pozostać w cieniu. Z pewną szorstkością rzekł nawet do niej:
— Bardzo żałuję, żeś pani tak zaraz na wstępie wymieniła moje nazwisko. Lecz wszystkie kobiety są jednakie i nawet najlepsza z nich łacno popada w niedorzeczność.
Marta spojrzała na niego wylękłemi z zadziwienia oczami; nie spodziewała się podobnej brutalności z jego strony. Zdawało się jej, iż ten człowiek noszący sutanę, ujął ją za ramiona żelaznemi rękoma i że kieruje nią dowolnie. Patrzała teraz na niego z niedowierzaniem a nawet z oburzeniem, przypomniawszy sobie, iż każdy ksiądz uważa kobietę za stworzenie niższego rzędu, za istotę, którą w karbach trzymać należy. Ksiądz Faujas spostrzegł, iż postąpił niezręcznie. Nadał więc swej twarzy łagodny wyraz i rzekł z przyjacielską uprzejmością:
— Niechaj mi pani wybaczy chwilowe uniesienie... lecz tak gorąco pragnę, aby szlachetny projekt pani przyszedł do skutku, iż drżę, by go czemkolwiek nie narazić... a wszak pani wiadomo, że jestem bardzo nielubiony w Plassans.
Ujęta temi przeprosinami Marta zaczęła go zapewniać, że się myli... że przeciwnie wszystkie te panie wyrażały się o nim bardzo pochlebnie. Wiedziano, że utrzymuje swoją matkę i żyje w samotności godnej podziwu. Rozmawiali ze sobą aż do jedenastej godziny o wydarzeniach dzisiejszego popołudnia i o projektowanej ochronce. Wieczór zeszedł im szybko i niesłychanie przyjemnie dla obojga.
Mouret, pomimo że grał zawzięcie w pikietę, powodowany wszakże ciekawością, starał się dziś słyszeć rozmowę księdza z Martą. Gdy poszli na górę do sypialnego pokoju — rzekł:
— Więc chcecie pracować we dwoje nad poprawieniem obyczajów w Plassans? Śliczny pomysł... winszuję... zobaczymy coś ciekawego...
W trzy dni potem komitet dam-opiekunek ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny był już zebrany. Panie te wybrały Martę na przewodniczącą, ona zaś idąc za radami matki, którą tajemnie o wszystkiem zawiadamiała, ofiarowała pani Paloque urząd kasyerki. We dwie układały cyrkularze i plan administracyjny przyszłego zakładu, zaś pani de Condamin biegała po całych dniach od podprefekta do biskupa, oraz do osób wpływowych w Plassans, tłomacząc im z wdzięcznym uśmiecham cel projektowanej ochronki, zwłaszcza zaś sposób, w jaki go pojmowała i okoliczności, które „ją natchnęły tą szczęśliwą myślą“. Dało jej to sposobność ukazania znajomym wykwintnych sukien i kapeluszy, świeżo sprowadzonych z Paryża; lecz sądziła, iż powinna wszelkich używać sposobów byle zebrać jak najobfitsze składki na cel taki wzniosły i głęboko moralny. Pani Rastoil ze swej strony, opowiadała księżom, iż wreszcie zdecydowała się wprowadzić w życie projekt ułożony przez nią od dawna, dowodząc jak potężny wpływ wywrze ochronka na tysiące młodych dziewcząt w Plassans, przewidywała bowiem, że tego rodzaju instytucya pozostanie na wieki! Zaleciła przytem księdzu Bourette, by pozyskał dla dobra ochronki zakonnice z klasztoru pod wezwaniem św. Józefa, bo działalność ich była nieodzownie potrzebną. Tymczasem pani Delangre, odwiedzając liczne swe znajome, przeważnie żony urzędników, opowiadała im z miną tajemniczą, iż Plassans zawdzięczać będzie wkrótce jej mężowi niezmiernie pożyteczną instytucyę, powstrzymującą raz nazawsze zepsucie obyczajów; zwierzyła się, iż komitet dam został już złożony i obraduje w sali ratuszowej, zawsze dzięki panu merowi.
W mieście krążyły coraz to nowe pogłoski o przyszłej pobożnej fundacyi, wszyscy żywo się zajmowali losami ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny. W każdem towarzyskiem kółku przypisywano projekt komu innemu, ale pochwały były ogólne. Składki posypały się hojnie w trzech dzielnicach Plassans a ponieważ listę wnoszonych pieniędzy z wymienieniem nazwiska ofiarodawcy obwieszczała miejscowa gazeta, więc współubiegano się wzajemnie, by więcej dać; aniżeli dali najbliżsi znajomi. Rozbudzona miłość własna sprawiła, że wszyscy okazali się niespodziewanie hojnymi.
Wśród ogólnego zajęcia się tą sprawą, nazwisko księdza Faujas coraz częściej było powtarzane. Jakkolwiek każda z dam komitetu sobie przypisywała pierwotną myśl założenia ochronki, wszakże każdy z mieszkańców Plassans wiedział wkrótce iż ksiądz Faujas przywiózł z sobą z Besançon całkowity projekt, wzięty żywcem z miejscowego zakładu, który tam oddawał niepospolite usługi od lat kilkunastu. Do ustalenia się tej pogłoski, przyczyniła się mowa pana Delangre, wygłoszona w ratuszu podczas posiedzenia rady miejskiej, w której mer stanowczo oświadczył, te projektodawcą jest ksiądz Faujas. Na temże posiedzeniu, rada miejska uchwaliła kupno domu, wskazanego przez architekta dyecezyalnego, jako najwłaściwszego budynku dla pomieszczenia ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny. W wigilię tego pamiętnego dnia ksiądz Faujas miał długą naradę z merem a przy pożegnaniu widziano, że gorąco ściskali się za ręce. Sekretarz mera słyszał nawet, iż nazywali się wzajemnie: „drogi panie“. Dzięki zawartej przyjaźni z panem Delangre, ksiądz Faujas pozyskał mnóstwo zwolenników, gorliwie broniących go teraz przed nieprzyjaciółmi, rozsiewającymi nań potwarze.
Wraz z pozyskiwaną popularnością, nabierał ksiądz Faujas coraz większej pewności siebie. Przestał chodzić chyłkiem wzdłuż domów. Szedł teraz śmiało środkiem ulicy a nowa jego sutana pysznić się zdawała stanowiskiem zajmowanem przez swego pana. Posiadał już licznych znajomych, którzy mu się kłaniali z oznakami uszanowania a pewnej niedzieli, gdy spotkał na placu wychodzącą z nieszporów panią de Condamin — rozmawiał z nią przeszło pół godziny — budząc ogólną ciekawość.
— Okoliczności szybko się dla pana zmieniły, zauważył pewnego razu Mouret, zwróciwszy się do księdza Faujas. Czy pan pamięta, że przed pół rokiem ja jeden miałem odwagę nazywać się pańskim przyjacielem... dziś, masz pan przyjaciół bez liku. Ale zalecałbym ostrożność. Nie ufaj pan jeszcze zbytecznie... bo w biskupim pałacu nie wszyscy są pozyskanymi...
Słuchając tych przestróg, ksiądz Faujas wzruszył lekko ramionami. Wiedział, że miał niechętnych pomiędzy duchowieństwem. Głównego swego wroga odgadywał w księdzu Fenil, który na nieszczęście opanował był najzupełniej biskupa; w miesiącu marcu zdarzyło się, iż wielki wikaryusz wyjechał na jakiś czas z Plassans, ksiądz Faujas skorzystał wówczas ze sposobności, by kilkakrotnie odwiedzić biskupa. Ksiądz Surin, sekretarz dyecezyalny, opowiadał znajomym, iż owe wizyty przedłużały się zwykle po kilka godzin, i że po wyjściu księdza Faujas, biskup bywał niezwykle chmurny i gniewny. Skoro tylko wielki wikaryusz wrócił do Plassans, ksiądz Faujas przestał się pokazywać w biskupim pałacu. Wszakże ogólnie zauważono, iż biskup nie odzyskiwał dawnej wesołości i wygląda na człowieka, zagrożonego katastrofą a podczas wielkiego, proszonego obiadu, był wyróżniająco uprzejmy dla księdza Faujas który hierarchicznie zajmował jedno z ostatnich miejsc wśród miejscowego duchowieństwa. Wielki wikaryusz odczuł to boleśnie i rozżalony na biskupa, wychudł i zmizerniał tak widocznie, iż pobożne damy rozpytywały się o jego zdrowie, drażniąc go tą troskliwością do reszty.
W miarę niezadowolnienia księdza Fenil, rosła popularność księdza Faujas. Wiódł wszakże w dalszym ciągu żywot samotny i surowy, zewnętrznie tylko odmieniwszy się nieco, uradowany zwalczeniem niechęci, jaką mu okazywano w pierwszych czasach po przybyciu do Plassans. Pewnego wtorku wieczorem miał z tego powodu chwilę prawdziwej rozkoszy. Stał przy otwartem oknie w swojem mieszkaniu, oddychając z lubością pierwszem powiewami wiosny. Spojrzawszy w stronę ogrodu podprefektury, ujrzał liczne grono gości, spacerujące wzdłuż trawników, wraz z wykwintnym zawsze panem Péqueur de Saulaies. Gdy oczy ich spotkały się, podprefekt przesłał księdzu uprzejme pozdrowienie a za jego przykładam poszła reszta towarzystwa. Pani de Condamin, jaśniejąca strojną swoją suknią i ładną twarzyczką; zaczęła wesoło powiewać chusteczką, na znak przyjaznego powitania. Skłoniwszy się tym państwu, ksiądz Faujas zwrócił głowę w przeciwną stronę, gdzie właśnie pan Rastoil usadzał swoich gości na krzesłach i fotelach w pobliżu kaskady. Na ogród pana Rastoil patrzał równocześnie pan Delangre, chodząc po wyniosłym tarasie w parku podprefektury. Zatrzymał się teraz i przywoławszy resztę towarzystwa — rzekł:
— Patrzmy co z tego będzie... mam przekonanie, iż udadzą, że go nie widzą... i nikt mu się nie ukłoni... pewien tego jestem...
Ale omylił się. Po chwili, ksiądz Fenil, spostrzegłszy niby wypadkowo swego nieprzyjaciela, zdjął kapelusz i grzecznie mu się ukłonił, co widząc, inni księża uczynili toż samo. Ksiądz Faujas oddał im ukłon i popatrzywszy jeszcze to na jedno to na drugie towarzystwo, zamknął okno i zasunął białe firanki skromnego, klasztornego swego mieszkania.